760
Szczegóły |
Tytuł |
760 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
760 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 760 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
760 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joseph Conrad
"Lord Jim"
Pa�stwu G.F.W.Hope
z wdzi�cznym
przywi�zaniem
wieloletniej przyja�ni
Jest pewne, �e moje przekonanie
staje si� niesko�czenie silniejsze
z chwil�, gdy uwierzy w nie
inna dusza
Novalis
Przedmowa autora
Gdy powie�� ta po raz pierwszy ukaza�a si� w wydaniu ksi��kowym, rozesz�a
si� pog�oska, �e jej temat mnie poni�s�. Niekt�rzy z recenzent�w
utrzymywali, i� utw�r, pomy�lany z pocz�tku jako nowela, wymkn�� si� spod
kontroli autora. Paru krytyk�w odkry�o w tek�cie ksi��ki potwierdzenie tego
faktu, kt�ry wyda� im si� zabawny. Wskazywali na ograniczenia tego faktu,
kt�ry wyda� im si� zabawny. Wskazywali na ograniczenie formy narracyjnej.
Dowodzili, i� nikt nie m�g�by przez tak d�ugi czas opowiada� ani te�
s�ucha� tak d�ugo. Uwa�ali, �e to nie jest zbyt wiarygodne.
My�la�em nad t� spraw� przez jakie� szesna�cie lat i nie jestem tak tego
ca�kiem pewien. Wiadomo, �e - i pod zwrotnikami, i w klimacie umiarkowanym
- ludzie siaduj� nieraz p�no w noc, "snuj�c opowie�ci". Wprawdzie Lord Jim
jest tylko jedn� opowie�ci�, ale zachodz� w niej przerwy daj�ce mo�no��
odpoczynku; a je�li chodzi o wytrzyma�o�� s�uchaczy, trzeba przyj��
za�o�enie, �e opowie�� by�a zajmuj�ca. Jest to hipoteza zasadnicza i
konieczna. Gdybym nie uwa�a� tej historii za interesuj�c�, nie m�g�bym
zacz�� jej pisa�. Co si� za� tyczy fizycznej mo�liwo�ci, wszyscy wiemy, �e
zdarza�y si� w nowym parlamencie trwaj�ce blisko sze�� godzin; tymczasem
ca�� cz�� ksi��ki, kt�ra stanowi opowiadanie Marlowa, mo�na przeczyta�
g�o�no - powiedzmy - w mniej ni� trzy godziny. Przy tym chocia� omija�em
starannie wszystkie tak b�ahe szczeg�y, nale�y przypuszcza�, �e owego
wieczoru podawano jakie� orze�wiaj�ce napoje - na przyk�ad szklank� wody
mineralnej od czasu do czasu - co u�atwia�o Marlowowi opowiadanie.
Ale - m�wi�c powa�nie - prawd� jest, �e mym pierwotnym zamierzeniem by�a
nowela maj�ca za temat tylko statek z pielgrzymami - i nic wi�cej. By� to
pomys� zupe�nie uzasadniony. Napisa�em kilka stron, kt�re mnie z jakiego�
powodu nie zadowoli�y, i na pewien czas od�o�y�em prac�. Nie wyjmowa�em
tych kartek z szuflady, p�ki mi nie�yj�cy ju� William Blackwood nie
przypomnia�, i� powinienem da� co� znowu do jego miesi�cznika.
Dopiero wtedy sobie u�wiadomi�em, �e epizod ze statkiem wioz�cym
pielgrzym�w jest dobrym punktem wyj�cia dla swobodnej, rozleg�ej opowie�ci;
�e przy tym wypadek tego rodzaju m�g�by z ca�ym prawdopodobie�stwem na ca�e
�ycie zawa�y� na "poczuciu istnienia" prostego i g��boko czuj�cego
cz�owieka. Ale z tych wszystkich przedwst�pnych nastroj�w i porusze� ducha
s�abo zdawa�em sobie w�wczas spraw�, a i teraz nie wydaje mi si� to
ja�niejsze po up�ywie tylu lat.
Owych kilka kartek, kt�re od�o�y�em, nie by�o dla mnie bez znaczenia przy
wyborze tematu. Lecz wszystko zosta�o z rozwag� napisane na nowo. Gdy
zasiad�em do pracy, wiedzia�em, �e b�dzie to d�uga ksi��ka, cho� nie
s�dzi�em, �e si� rozci�gnie a� na trzyna�cie numer�w "Maga".
Zapytywano mnie nieraz, czy Lord Jim jest moj� najulubie�sz� ksi��k�.
Jestem wielkim wrogiem wszelkiego faworyzowania tak w �yciu publicznym, jak
i w prywatnym, a nawet w delikatnej dziedzinie stosunku autora do w�asnych
dzie�. Z zasady nie chc� mie� ulubie�c�w; nie posuwa si� jednak tak daleko,
aby mnie gryz�o lub martwi�o, gdy� niekt�rzy daj� pierwsze�stwo Lordowi
Jimowi. Nie powiedzia�bym nawet, �e "nie rozumiem"... Nie! Jednak�e raz
us�ysza�em co�, co mnie zdumia�o i zaniepokoi�o.
Jeden z moich przyjaci�, bawi�c we W�oszech, rozmawia� tam z pewn�
pani�, kt�rej si� Lord Jim nie podoba�. Przykre to oczywi�cie, ale co mnie
zaskoczy�o, to przyczyna tej niech�ci do ksi��ki. "Wie pan - powiedzia�a -
tam wszystko jest takie chorobliwe".
Orzeczenie to da�o mi materia� do niespokojnych rozmy�la� na jak�
godzin�. Doszed�em ostatecznie do wniosku, �e wzi�wszy nawet pod uwag�
okoliczno�ci �agodz�ce - bo sam temat jest raczej obcy dla przeci�tnej
kobiecej wra�liwo�ci - owa pani nie mog�a by� W�oszk�. Ciekaw jestem czy
by�a w og�le Europejk�. W ka�dym razie �aci�ski temperament nie m�g�by
dostrzec nic chorobliwego w dotkliwym poczuciu utraconego honoru. Takie
poczucie mo�e by� s�uszne albo nies�uszne, mo�na je te� pot�pi� jako
sztuczne; mo�liwe i� ludzi podobnych do mojego Jima nie spotyka si� cz�sto.
Ale mog� z czystym sumieniem zapewni� swych czytelnik�w, �e Jim nie jest
owocem ch�odnych spekulacji my�lowych. Nie jest r�wnie� wytworem p�nocnych
mgie�. Ujrza�em raz s�onecznym rankiem, jak szed� w�r�d zwyk�ego otoczenia
wschodniej przystani - wzruszaj�cy, wymowny, tajemniczy... i niemy. Tak
w�a�nie by� powinno. A do mnie ju� nale�a�o - z ca�ym zrozumieniem, do
jakiego by�em zdolny - znale�� odpowiednie s�owa dla wyra�enia jego istoty.
By� to "jeden z nas".
J.C.
Czerwiec 1917
Rozdzia� pierwszy
Brakowa�o mu cala - mo�e dw�ch - do sze�ciu st�p wzrostu, by� pot�nie
zbudowany, a gdy szed� prosto na kogo�, patrz�c nieruchomo spode �ba, z
pochylonymi nieco plecami i wysuni�t� g�ow�, przypomina� nacieraj�cego
byka. G�os mia� g��boki, dono�ny; z zachowania jego przebija�a jakby uparta
pewno�� siebie, w kt�rej nie by�o nic agresywnego. Zdawa�o si�, �e ta
pewno�� siebie jest nieunikniona, �e si� przejawia nie tylko w stosunku do
innych, ale i do niego samego. By� nieskazitelnie czysty, ubrany w
nieskaziteln� biel od trzewik�w a� do kapelusza, i w przer�nych wschodnich
portach, gdzie zarabia� na �ycie jako akwizytor dostawcy okr�towego, bardzo
by� popularny.
Akwizytor nie potrzebuje zdawa� egzamin�w z �adnego przedmiotu, ale musi
posiada� teoretyczne Zdolno�ci i wykazywa� je w czynie. Praca jego polega
na �ciganiu si� ��dk� - �aglow�, parow� lub poruszan� za pomoc� wiose� - z
innymi agentami; wyprzedzi� wszystkich, dopa�� okr�tu, nim go zakotwicz�,
przywita� si� weso�o z kapitanem, wetkn�� mu wizyt�wk� - reklamow�
wizyt�wk� dostawcy okr�towego - gdy za� kapitan wysi�dzie na brzeg,
zaprowadzi� go niespostrze�enie, lecz stanowczo do obszernego sklepu,
przypominaj�c� jaskini� pe�n� produkt�w, kt�re si� jada i pija na okr�cie;
mo�na si� tam zaopatrzy� we wszystko, co czyni statek pi�knym i zdolnym do
podr�y: zar�wno w komplet hak�w do rozci�gania �a�cucha kotwiczego, jak i
ksi��eczk� z poz�ot� do rze�bionych ozd�b na rufie; a w sklepie tym
dostawca okr�towy wita po bratersku kapitana, cho� go nigdy przedtem nie
widzia�. Czeka tam na go�cia ch�odny gabinet, fotele, napoje, cygara,
przybory do pisania, egzemplarz przepis�w portowych i ciep�e powitanie,
kt�re roztapia s�l nagromadzon� w sercu marynarza podczas trzymiesi�cznej
podr�y. P�ki okr�t przebywa w porcie, akwizytor podtrzymuje przez
codzienne odwiedziny nawi�zane w ten spos�b stosunki. Wierny jest
kapitanowi jak przyjaciel, pe�en synowskiej atencji, a odznacza si� przy
tym cierpliwo�ci� Hioba, bezinteresownym oddaniem kobiety i weso�o�ci�
dobrego kompana. P�niej posy�a si� dow�dcy statku rachunek. Pi�kne to i
humanitarne zaj�cie. Tote� dobrzy akwizytorzy trafiaj� si� rzadko. Gdy
akwizytor posiadaj�cy teoretyczne zdolno�ci ma w dodatku t� zalet�, �e jest
obznajomiony z morzem w�wczas wart jest dla swego chlebodawcy mn�stwo
pieni�dzy i zas�uguje na wzgl�dy. Jim zawsze mia� dobr� pensj�, a okazywano
mu tyle wzgl�d�w, �e mo�na by za nie kupi� wierno�� sko�czonego wroga.
Tymczasem z czarn� niewdzi�czno�ci� rzuca� nagle swoje zaj�cie i wyje�d�a�.
Przyczyny, kt�re podawa� swoim chlebodawcom, by�y wyra�nie niedostateczne.
M�wili o nim: "Dure�, psiakrew", z chwil� kiedy si� odwr�ci� do nich
plecami. Takie by�o ich zdanie o niezmiernej wra�liwo�ci tego cz�owieka.
Dla bia�ych ludzi pracuj�cych na wybrze�u i dla kapitan�w r�nych statk�w
by� po prostu Jimem - i niczym wi�cej. Mia� naturalnie i nazwisko, ale
chodzi�o mu o to, aby tego nazwiska nie wymieniano. Incognito Jima -
dziurawe jak rzeszoto - mia�o ukrywa� nie cz�owieka, lecz fakt. Kiedy �w
fakt wychodzi� na jaw, Jim opuszcza� nagle port, gdzie si� w�wczas
znajdowa� i udawa� si� do innego - zwykle dalej na wsch�d. Trzyma� si�
port�w, poniewa� by� marynarzem wygnanym z morza i posiada� teoretyczne
Zdolno�ci, nadaj�ce si� wy��cznie do zaj�cia portowego akwizytora. Cofam
si� w porz�dku ku wschodz�cemu s�o�cu, a �w fakt dogania� go mimochodem,
ale nieodwo�alnie. I tak w ci�gu lat znano Jima kolejno w Bombaju,
Kalkucie, Rangunie, Penangu, Batawii - i na ka�dym z tych postoj�w by�
tylko Jimem-akwizytorem. P�niej jego bystre rozeznanie Niezno�no�ci
wygna�o go zawsze z port�w i spo�r�d bia�ych ludzi, usuwaj�c a� w g��b
dziewiczego lasu, i w�wczas to Malaje ze wsi le��cej w�r�d d�ungli - gdzie
postanowili ukry� sw� niefortunn� w�a�ciwo�� - przy��czyli drugie s�owo do
jego jednozg�oskowego incognito. Nazywali go Tuan Jim, co znaczy mniej
wi�cej: Lord Jim.
Urodzi� si� na plebanii. Wielu dow�dc�w pi�knych statk�w handlowych
pochodzi z tych przybytk�w spokoju i pobo�no�ci. Ojciec Jima posiada� ow�
wiedz� o Niewiadomym, stworzon� dla bogobojnych mieszka�c�w chat i nie
m�c�c� spokoju ducha tym, kt�rym nieomylna Opatrzno�� pozwala mieszka� w
pa�acach. Ma�y ko�ci�ek na wzg�rzu przypomina� w swej omsza�ej szaro�ci
skal� za postrz�pion� zas�on� ga��zi. Sta� na tym miejscu ju� od stuleci, a
drzewa wok� niego pami�ta�y zapewne chwil�, gdy k�adziono kamie� w�gielny.
Poni�ej ja�nia� ciep�� barw� czerwony front probostwa w�r�d trawnik�w,
klomb�w, jode� z sadem do ty�u, brukowanym podw�rzem stajennym na lewo i
pochy�ymi szybami cieplarni, wspieraj�cymi si� o �cian� z cegie�. Probostwo
nale�a�o do rodziny ju� od pokole�. Jim by� jednym z pi�ciu syn�w, a gdy
naczyta� si� lekkiej, wypoczynkowej literatury, ujawni�o si� jego powo�anie
do s�u�by na morzu i wys�ano go od razu na "statek szkolny dla oficer�w
marynarki handlowej".
Nauczy� si� tam chodzenia po bramrejach i troch� trygonometrii. Lubiono
go og�lnie. By� trzecim w nawigacji i wios�owa� jako wzorowy w pierwszym
kutrze. Nie podlega� zawrotom g�owy, a �e mia� przy tym bardzo silny
organizm, wykaza� du�o zr�czno�ci w pracy na masztach. Jego stanowisko
manewrowe by�o na marsie fokmasztu. Patrzy� stamt�d cz�sto w d� z pogard�
cz�owieka, kt�ry ma b�ysn�� odwag� w�r�d niebezpiecze�stw; ogarnia�
wzrokiem spokojne skupisko dach�w, przeci�te na dwoje brunatnym nurtem
rzeki, i kominy fabryczne rozsiane po skraju okolicznej r�wniny,, wznosz�ce
si� prostopadle na tle brunatnego nieba; ka�dy z nich by� smuk�y jak o��wek
i zion�� dymem jak wulkan. Jim m�g� tak�e ogl�da� odbijanie wszelkich
okr�t�w, promy o szerokich kad�ubach, snuj�ce bez przerwy, ma�e ��dki hen,
nisko pod stopami - a w dali mglist� wspania�o�� morza i nadziej�
podniecaj�cego �ycia w �wiecie przyg�d.
Na dolnym pok�adzie w�r�d gwaru dw�chset g�os�w zapami�tywa� si� cz�sto,
zawczasu prze�ywaj�c my�l� �ycie marynarza na mod�� lekkiej literatury.
Wyobra�a� sobie, �e ratuje ludzi z ton�cych okr�t�w, r�bie maszty w�r�d
huraganu, �e p�ynie z lin� przez przyb�j; to zn�w zdawa�o mu si�, �e jest
samotnym rozbitkiem, p�nagim i bosym, i chodzi po go�ych ska�ach, szukaj�c
skorupiak�w, aby odp�dzi� �mier� g�odow�; stawia� czo�o dzikim na
podwzrotnikowych wybrze�ach, u�mierza� bunty na pe�nym morzu i w drobnej
��dce w�r�d oceanu budzi� ducha w zrozpaczonych ludach - b�d�c zawsze
wzorem obowi�zkowo�ci - niez�omny jak bohater z ksi��ki.
- Co� si� tam dzieje. Chod�cie no!
Skoczy� na r�wne nogi. Ch�opcy wspinali si� po trapach. Na g�rnym
pok�adzie s�ycha� by�o gwa�town� bieganin� i krzyki, a gdy Jim wydosta� si�
przez �uk zej�ciowy, stan�� jak wryty w oszo�omieniu.
By� zmierzch zimowego dnia. Wicher wzmaga� si� ju� od po�udnia,
zatrzymuj�c ruch na rzece, i d�� teraz z si�� huraganu, jego wybuchy
brzmia�y jak salwy wielkich armat nad oceanem. Deszcz ci�� uko�nymi
pasmami, kt�re to siek�y, to znika�y, a od czasu do czasu ods�aniali si� na
chwil� przed Jimem gro�ny widok kot�uj�cego si� nurtu, ma�e stateczki
podrzucane falami, miotaj�ce si� wzd�u� brzegu, nieruchome budynki w�r�d
p�dz�cej mg�y, szerokie promy rozko�ysane ci�ko na kotwicy, obszerne
p�ywaj�ce pomosty, kt�re buja�y si� w g�r� i w d�, przes�oni�te bryzgami.
Ka�dy nast�pny poryw wichru zdawa� si� zamiata� to wszystko. Powietrze by�o
pe�ne lec�cej wody. Czu�o si� jak�� dzik� celowo�� sztormu, w�ciek��
zawzi�to�� w huku wiatru w brutalnym zgie�ku ziemi i nieba; Jim mia�
wra�enie, i� to wszystko zwraca si� przeciw niemu, i trwoga zapar�a mu
oddech. Sta� bez ruchu. Zdawa�o mu si�, �e go porywa jaki� wir.
Potr�cano go. "Za�oga do kutra!" Ch�opcy przebiegali ko�o niego.
Przybrze�ny statek, szukaj�cy schronienia przed sztormem, zderzy� si� z
zakotwiczonym szkunerem; jeden z instruktor�w okr�tu by� �wiadkiem tego
wypadku. Ch�opcy w�azili t�umnie na reling, gromadzili si� wok� �urawik�w
szalupowych. "Zderzenie". Tu� przed nami. Pan Symons widzia�. "Kto� pchn��
Jima kt�ry zatoczy� si� na ster-maszt i chwyci� jakie� liny. Stary statek
szkolny, zacumowany do beczek, dygota� ca�y, k�aniaj�c si� �agodnie dziobm
w stron� wiatru, a sk�py takielunek nuc�c g��bokim, zdyszanym basem pie�ni
o m�odo�ci na oceanie. "Kuter na wod�!" - Jim ujrza� ��d� z lud�mi
opadaj�c� szybko za burt� i rzuci� si� ku niej. Us�ysza� plusk. "Rzucaj!
Wyhaczy� tali�!" Wychyli� si� za burt�. Rzeka wzd�� statku wrza�a
pienistymi smugami. Dostrzeg� w�r�d zapadaj�cych ciemno�ci, �e kuter miota
si� na jednej linii z okr�tem, jakby urzeczony przez pr�d i wiatr, kt�re
przez chwil� osadzi�y go na miejscu. Jim us�ysza� niewyra�nie g�os
wrzeszcz�cy na kutrze:"R�wno szczeniaki, je�li chcecie kogo� wyratowa�!
R�wno!" A ��d� wznios�a nagle dzi�b wysoko i skoczy�a na fal� z
podniesionymi wios�ami, wy�amuj�c si� spod czaru rzucanego przez wiatr i
pr�d.
Jim poczu�, �e kto� chwyta go mocno za rami�. "Za p�no, ch�opcze".
Kapitan statku po�o�y� hamuj�c� d�o� na Jimie, kt�ry - zdawa�o si� - ju�,
ju� skoczy za burt�. Ch�opiec spojrza� na kapitana z b�lem �wiadomej
pora�ki w oczach. Kapitan u�miechn�� si� �yczliwie. "Nast�pnym razem
b�dziesz mia� wi�cej szcz�cia. To ci� nauczy szybko�ci".
Weso�y okrzyk powita� kuter, kt�ry wraca�, ta�cz�c po falach, nape�niony
do po�owy wod�, z dwoma wyczerpanymi lud�mi miotanymi po klepkach dna.
Gro�ny huk wichru i morza wyda� si� Jimowi godny pogardy, zwi�kszaj�c jego
�al, �e si� da� zastraszy� ich skutecznym pogr�kom. Teraz ju� wiedzia�, co
my�le� o tym wszystkim. Zdawa�o mu si�, �e sztorm nic a nic go nie
obchodzi. M�g�by stawi� czo�o wi�kszym niebezpiecze�stwom. I uczyni�by to -
lepiej ni� wszyscy inni. Nie czu� ju� ani odrobiny strachu. Jednak tego
wieczoru trzyma� si� chmurnie na stronie, podczas gdy bosakowy kutra -
ch�opiec z dziewcz�c� twarz� i wielkimi szarymi oczami - by� bohaterem
dolnego pok�adu. Podnieceni s�uchacze t�oczyli si� wko�o niego, a on
opowiada�:
"Widzia�em tylko jego g�ow� wyskakuj�c� raz po raz i wsadzi�em bosak do
wody. Zaczepi� o jego spodnie; my�la�em, �e wypadn� za burt�, i
rzeczywi�cie o ma�o nie wylecia�em, tylko �e stary Symons pu�ci� rumpel i
z�apa� mnie za nogi - ��d� o ma�o co nie posz�a na dno. Stary Symons to
byczy staruszek. Gderze na nas, ale niech go tam. Kl�� na mnie przez ca�y
czas, co mnie za nog� trzyma�, ale chcia� tylko na sw�j spos�b powiedzie�,
�e nie wolno mi pu�ci� bosaka. Stary Symons jest cholernie porywczy,
prawda? Nie, to nie ten ma�y blondyn, tylko ten dryblas z brod�. Kiedy go
wyci�gali�my, j�cza�: "Oj, noga, noga! Oj, moja noga!, i przewraca� oczami.
Co� podobnego, taki wielki drab i mdla� jak dziewczyna! Czy�by kt�ry� z was
zemdla�, gdyby go dziabn�� bosakiem? Ja bym tam nie zemdla�. Bosak wszed�
mu w nog� - o tyle. Pokaza� bosak, kt�ry przyni�s� na d� w tym celu, i
wywar� szalone wra�enie. - Ale� nie, co za bzdura! Bosak trzyma� go za
spodnie, nie za cia�o. Tylko �e naturalnie krew si� la�a okropnie."
Jim uzna� to za n�dzny popis pr�no�ci. Sztorm wywo�a� bohaterstwo r�wnie
pozorne jak jego udana groza. Jim by� z�y na brutalny zgie�k ziemi i nieba,
poniewa� zaskoczy� go znienacka i chytrze przeszkodzi� szczodrej gotowo�ci
do ryzyka. Sk�din�d cieszy�o go raczej, �e si� nie dosta� do kufra, skoro
po�ledniejszy czyn wystarczy�, w danym wypadku. Pog��bi� swe do�wiadczenie
bardziej ni� inni, kt�rzy wykonali to zadanie. Dopiero gdy si� wszyscy
cofn� ze strachu, w�wczas - czu� to niezbicie - on jeden potrafi zachowa�
si� jak nale�y wobec czczych gr�b wiatru i morza. Wiedzia� co ma o nich
my�le�. Ogl�danie ch�odnym okiem wydawa�y mu si� godne wzgardy. Nie m�g�
ju� w sobie wykry� ani �ladu podniecenia i ostateczny skutek owego
wstrz�saj�cego wypadku by� taki, �e Jim - nie zauwa�ony przez nikogo i
trzymaj�c si� na uboczu od ha�a�liwej rzeszy ch�opak�w - rozkoszowa� si�
wzmo�onym poczuciem swej wszechstronnej odwagi i ��dzy przyg�d.
Rozdzia� drugi
Po dw�ch latach szkolenia wyruszy� na morze i dosta� si� w strefy tak
dobrze znane swej wyobra�ni odkry�, �e s� dziwnie wyja�owione z przyg�d.
Odby� wiele podr�y. Pozna� czarodziejsk� monotoni� istnienia mi�dzy niebem
a wod�; musia� znosi� ludzk� krytyk�, twarde wymagania morza i przyziemn�
surowo�� codziennej roboty, kt�ra daje chleb - ale kt�rej jedyn� nagrod�
jest doskona�a mi�o�� pracy. Ta nagroda go omija�a. Ale cofn�� si� nie
m�g�, gdy� nic tak nie n�ci, nie rozczarowuje i nie zniewala jak �ycie na
morzu. Poza tym przysz�o�� Jima zapowiada�a si� korzystnie. By� dobrze
wychowany, spokojny, zgodny, zna� dok�adnie swoje obowi�zki; i niebawem,
jeszcze jako bardzo m�ody ch�opak, zosta� pierwszym oficerem na pi�knym
statku, nie do�wiadczywszy nigdy tych wydarze� na morzu, kt�re dobywaj� na
jaw wewn�trzn� warto�� cz�owieka, prawdziwe cechy jego usposobienia i rdze�
charakteru, kt�re ukazuj� stopie� jego odporno�ci i tajn� prawd� ukryt� pod
pozorami - nie tylko innym, ale i jemu samemu.
Tylko raz jeden przez ca�y ten czas Jim dojrza� zn�w przeb�ysk
zawzi�to�ci w gniewie morza. Ta prawda nie przejawia si� tak cz�sto, jak by
mo�na przypuszcza�. Jest wiele odcieni w niebezpiecze�stwie przyg�d i
sztorm�w i tylko niekiedy oblicze fakt�w zdradza ponur�, gwa�town� celowo��
- to co� nieokre�lonego, co narzuca umys�om i sercom przekonanie, �e pewien
splot wypadk�w lub furia �ywio�u spada na cz�owieka ze z�o�liw�
premedytacj�, z nieopanowan� si��, z rozp�tanym okrucie�stwem, kt�re chce
wydrze� cz�owiekowi jego nadziej� i jego strach, b�l zm�czenia i t�sknot�
za wypoczynkiem, kt�re chce zmia�d�y�, zniszczy�, unicestwi� wszystko, co
widzia�, zna�, kocha�, czym si� cieszy�, czego nienawidzi�, wszystko, co
jest potrzebne i bezcenne - blask s�o�ca, wspomnienia, przysz�o��, kt�ra
chce mie�� doszcz�tnie sprzed jego oczu ca�y drogocenny �wiat przez prosty
i przera�aj�cy akt pozbawienia go �ycia.
Na samym pocz�tku tygodnia (o kt�rym kapitan Jima, Szkot zwyk� by�
opowiada�: "Panie, ta to cud prawdziwy, jak ten statek to wszystko
wytrzyma�!") Jim zosta� ugodzony przez spadaj�ce drzewce; sp�dzi� wiele dni
le��c na wznak, og�uszony poturbowany, pe�en zw�tpienia i udr�ki, jakby na
dnie niespokojnej otch�ani. Wszystko mu by�o jedno, jak to si� sko�czy, a w
chwilach przytomno�ci przecenia� sw� oboj�tno��. Niebezpiecze�stwo, kiedy
go si� nie widzi, ma mglist� nieokre�lono�� ludzkiej my�li. Strach staje
si� niewyra�ny; a Wyobra�nia, wr�g ludzi, matka wszelkiej grozy, nie
podsycana uspokaja si� w ot�pieniu, wywo�anym nadmiarem wzrusze�. Jim
widzia� tylko rozgardiasz w swej rozstrz�sionej kabinie. Le�a� tam,
przykuty do miejsca w�r�d drobnych zniszcze� i czu� si� w g��bi ducha
szcz�liwy, �e nie potrzebuje wyj�� na pok�ad. Ale od czasu do czasu
nieposkromiony napad trwogi chwyta� go za gard�o, tak �e brakowa�o mu tchu
i wi� si� pod kocami; bezsensowna brutalno�� istnienia, poddaj�ca ludzi
takim katuszom, nape�nia�a go rozpaczliw� ��dz�, aby si� za wszelk� cen�
ocali�. Potem wr�ci�a pi�kna pogoda i wi�cej ju� o tym nie my�la�. Jednak�e
kula� wci�� jeszcze, a gdy okr�t przyby� do jednego ze wschodnich port�w,
musia� i�� do szpitala. Wraca� do zdrowia bardzo powoli wi�c pozostawiono
go w porcie.
Poza Jimem by�o tylko dw�ch pacjent�w na oddziale dla bia�ych: p�atnik z
kanonierki, kt�ry z�ama� nog� spadaj�c do luku, i jaki� niby dostawca
kolejowy z s�siedniej prowincji, dotkni�ty tajemnicz� chorob�
podzwrotnikow�; uwa�a� doktora za os�a i oddawa� si� potajemnie leczeniu
r�nymi specyfikami, kt�re jego s�u��cy, Tamil, przemyca� z niezmordowanym
po�wi�ceniem. Pacjenci opowiadali sobie nawzajem histori� swego �ycia,
grali troch� w karty lub te�, ubrani tylko w pid�amy, wylegiwali si� ca�ymi
dniami na le�akach ziewajac i nie m�wi�c do siebie ani s�owa. Szpital sta�
na wzg�rzu, lekki powiew, wchodz�cy przez okna otwarte zawsze na o�cie�,
ni�s� do pustych pokoi �agodno�� nieba, omdla�o�� ziemi, osza�amiaj�cy
oddech wschodnich w�d. By�y w nim jakie� aromaty, zapowied� bezgranicznego
spoczynku, dar snutych bez ko�ca marze�. Jim spogl�da� co dzie� ponad
g�szcz ogrod�w, ponad dachy miasta i k�py palm rosn�cych na brzegu, na t�
red�, kt�ra jest szlakiem na Wsch�d, na red� o�wietlon� radosnym s�o�cem -
z wie�cem wysepek, z okr�tami jak zabawki - wspania�� i ruchliw� niby
�wi�teczne widowisko pod wiecznie pogodnym wschodnim niebem, po�r�d
u�miechni�tego spokoju wschodnich m�rz ogarniaj�cych przestrze� a� do
horyzontu.
Skoro tylko m�g� ju� chodzi� bez laski, zeszed� do miasta i zacz�� szuka�
jakiej� okazji, aby wr�ci� do kraju. Nic mu si� w�wczas nie nastr�czy�o,
czeka� wi�c obcuj�c, naturalnie, w porcie z lud�mi swego zawodu. Dzielili
si� na dwa rodzaje. Jedni, bardzo nieliczni i rzadko tam widywani, wiedli
tajemniczy �ywot, odznaczali si� nieposkromion� energi�, temperamentem
korsarzy i oczyma marzycieli. Wydawali si� �y� w szalonym labiryncie
plan�w, nadziei, niebezpiecze�stw, przetsi�wzi��, wyprzedzaj�c cywilizacj�
w�r�d ma�o znanych zak�tk�w morza; �mier� by�a w ich fantastycznych
egzystencjach jedynym wydarzeniem, maj�cym poz�r wzgl�dnej pewno�ci.
Wi�kszo�� stanowili ludzie rzuceni tam przez przypadek - jak Jim - kt�rzy
pozostali na miejscu w charakterze oficer�w na statkach krajowych. Mieli
wstr�t do s�u�by na okr�tach europejskich, w trudniejszych warunkach, o
surowszych wymogach obowi�zku, po��czonej z ryzykiem przepraw przez
burzliwe oceany. Zestrolili si� teraz z wieczornym spokojem wschodniego
nieba i m�rz. Lubowali si� w kr�tkich podr�ach, wygodnych le�akach na
pok�adzie, licznych za�ogach z�o�onych z krajowc�w i wyr�nieniu, kt�re
nale�y si� bia�ym. My�l o ci�kiej pracy przejmowa�a go dreszczem; wiedli
�ycie wygodne a nieustanne, gotowi zawsze rzuci� jeden statek i przenie��
si� na drugi, s�u��c Chi�czykom, Arabom, mieszka�com - byliby s�u�yli
ch�tnie i diab�u, gdyby da� im do�� wygodne warunki. Rozmawiali bez ustanku
o przer�nych zdarzeniach; jak to taki a taki zosta� kapitanem statku na
chi�skim wybrze�u - �wietna s�u�ba; temu zn�w trafi�o si� wygodne miejsce
gdzie� w Japonii, a tamtemu powodzi si� �wietnie w syjamskiej marynarce
wojennej, we wszystkim za�, co m�wili - w ich czynach, w ich wygl�dzie, w
ich osobach - mo�na by�o wykry� jakie� s�abe miejsce, znami� rozk�adu,
upart� ch��, aby przepr�nowa� �ycie w spokoju.
Ta plotkuj�ca czereda, ogl�dana oczami marynarza, wyda�a si� zrazu
bardziej nierealna od zbiorowiska cieni. Ale z czasem urzek� Jima widok
tych ludzi, kt�rym zdawa�o si� tak dobrze powodzi�, cho� nara�ali si� tak
ma�o na niebezpiecze�stwo i ci�k� prac�. Obok pierwotnej pogardy rozwin�o
si� z wolna w Jimie inne uczucie; i nagle, zaniechawszy powrotu do kraju
zaci�gn�� si� jako pierwszy oficer na statek "Patna".
"Patna" by� to miejscowy parowiec, stary jak �wiat, smuk�y jak chart i
bardziej z�arty przez rdz� ni� porzucony zbiornik na wod�. W�a�cicielem
"Patny" by� Chi�czyk, czarteruj�cym Arab, a dowodzi� ni� pewien
Niemiec-regent z Nowej Po�udniowej Walii bardzo pochopny do publicznego
wymy�lania na sw�j kraj rodzinny; jednak�e, opieraj�c si� wida� na
zwyci�skiej polityce Bismarka, obchodzili si� brutalnie ze wszystkim,
kt�rych si� nie ba�, i ��czy� min� "krew" i "�elazo" z purpurowymi nosem i
rudymi w�sami. "Patna" zosta�a pomalowana z zewn�trz i wybielona od �rodka,
po czym wt�oczono na jej pok�ad oko�o o�miuset pielgrzym�w, gdy sta�a pod
par� u drewnianego pomostu.
Pielgrzymi sun�li na pok�ad trzema schodniami, nagleni wiar� i nadziej�
raju, sun�li w�r�d nieustannego tupotu i szmeru bosych n�g, bez s�owa, bez
szeptu, nie ogl�daj�c si� za siebie, wydostawszy si� spomi�dzy barier
rozlewali si� na wszystkie strony na pok�adzie, ku dziobowi i ku rufie,
sp�ywali w d�, w ziej�ce luki zej�ciowe, zape�niali wewn�trzne zakamarki
statku - jak woda, kt�ra nape�nia cystern�, s�czy si� w szpary, szczeliny i
wzbiera cicho a� po brzegi. O�miuset m�czyzn i kobiet, �ywi�cych wiar� i
nadziej�, uczucia, wspomnienia, zebra�o si� tam przybywszy z p�nocy,
po�udnia i kra�c�w Wschodu, w�druj�c �cie�kami przez d�ungl�, p�yn�c z
biegiem rzek, sun�c wzd�u� mielizn na krajowych statkach, przyprawiaj�c si�
w drobnych cz�nach od wyspy do wyspy, przechodz�c udr�ki, patrz�c na
dziwne rzeczy, pozostaj�c we w�adzy dziwnych obaw - a wszystkich
powstrzymywa�o jedno pragnienie. Przybyli z samotnych chat stoj�cych w�r�d
puszczy, z ludnych kampung�w, z nadmorskich wiosek. Na zew idei opu�cili
swe lasy, polanki, opiek� swych w�adc�w, sw�j dobrobyt, swoj� bied�, krain�
swej m�odo�ci i groby ojc�w. Przybyli okryci py�em, potem, brudem,
��chmanami - m�czy�ni w sile wieku na czele rodzin, wychudli starcy d���cy
naprz�d bez nadziei powrotu; m�odzi ch�opcy o nieul�k�ych oczach,
rozgl�daj�cych si� ciekawie, trwo�liwe dziewcz�tka o d�ugich, popl�tanych
w�osach, nie�mia�e, zakwefione kobiety, kt�re cisn�y do piersi u�pione
niemowl�ta, okutane w lu�ne ko�ce zbrukanych zas�on - nie�wiadomi
pielgrzymi, pos�uszni surowym wymaganiom swej wiary.
- Popatrz pan na te byd�a- rzek� kapitan Niemiec do swego nowego oficera.
Arab, przyw�dca pobo�nych podr�nik�w, przyby� ostatni.Wkroczy� z wolna
na pok�ad, przystojny i pe�en powagi, w bia�ej szacie i wielkim turbanie.
Za nim post�powa� rz�d s�ug ob�adowanych jego baga�em; "Patna" odcumowa�a i
cofn�a si� od nadbrze�a.
Skierowawszy si� mi�dzy dwie ma�e wysepki, przeci�a na ukos kotwicowisko
dla �aglowc�w, zakre�li�a p�kole w cieniu wzg�rza i przesun�a si� tu�
ko�o raf otoczonych pian�. Arab powsta� ze swego miejsca na rufie i pocz��
odmawia� g�o�no modlitw� dla podr�uj�cych po morzu. Wzywa� �aski
Najwy�szego dla pielgrzymki, b�agaj�c Go, aby pob�ogos�awi� zn�j ludzki i
tajne zamys�y serc; parowiec pru� w mroku spokojn� wod� Cie�niny - a hen w
tyle za okr�tem latarnia na drewnianym palu, umieszczonym przez niewiernych
na zdradliwej mieli�nie, zdawa�a si� mruga� na "Patn�" p�omiennym okiem,
jakby szydz�c z jej wyprawy, natchnionej wiar�.
Statek wyp�yn�� z Cie�niny, przeci�� zatok� i d��y� dalej w sw� drog�
przej�ciem "pierwszego stopnia". Sun�� wprost na Morze Czerwone pod
pogodnym niebem, pod niebem pal�cym i nie os�oni�tym chmurami, obleczonym w
s�oneczny blask, kt�ry zabija� wszelk� my�l, uciska� serce, wypala�
wszystkie porywy si�y i energii. A pod ponur� wspania�o�ci� nieba morze
b��kitne i g��bokie le�a�o spokojnie, bez ruchu, bez szmeru, bez zmarszczki
- kleiste, bezw�adne, martwe. "Patna" sun�a z lekkim sykiem t� �wietlist�,
g�adk� r�wnin� i rozwija�a po niebie czarn� wst�g� dymu, zostawiaj�c za
sob� na wodzie bia�� wst�g� piany, kt�ra natychmiast znika�a natychmiast
jak widmo szlaku kre�lone na martwym morzu przez widmo parowca. Ka�dego
rana s�o�ce, jakby dotrzymuj�c w swych obrotach kroku sun�ce naprz�d
pielgrzymce, wy�ania�o si� z bezg�o�nym wybuchem �wiat�a w tej samej
odleg�o�ci za ruf� statku, dop�dza�o go o po�udniu, lej�c skupiony �ar
p�omieni na pobo�ne ludzkie zamys�y, mija�o "Patn�" i tocz�c si� w d�,
znika� tajemniczo w morzu wiecz�r za wieczorem, zawsze w tej samej
odleg�o�ci za ruf� statku dop�dza�o go o po�udniu, lej�c skupiony �ar
p�omieni na pobo�ne ludzkie zamys�y mija�o "Patn�" i tocz�c si� w d�,
znika�o tajemniczo w morzu wiecz�r za wieczorem, zawsze w tej samej
odleg�o�ci od sun�cego naprz�d dziobu. Pi�ciu bia�ych znajduj�cych si� na
statku mieszka�o na �r�dokr�ciu, z dala od ludzkiego �adunku. P��cienny
tent okrywa� pok�ad bia�ym dachem od dziobu do rufy i tylko s�aby szmer,
st�umiony gwar smutnych g�os�w, zdradza� obecno�� t�umu ludzi na wielkiej
jasno�ci oceanu. Tak up�ywa�y dni ciche, upalne, oci�a�e, zapadaj�ce jeden
za drugim w przesz�o��, niby w otch�a�, otwart� zawsze na szlaku okr�tu; a
"Patna", samotna pod pasmem dymu, d��y�a wytrwale w swoj� drog�, czarn� i
dymi�c� w�r�d �wietlistej niesko�czono�ci, jakby spalona przez p�omienie
sypi�ce si� z bezlitosnego nieba. Noce zst�powa�y na ni� jak
b�ogos�awie�stwo.
Rozdzia� trzeci
Cudowna cisza przenika�a �wiat, a gwiazdy zdawa�y si� s�a� na ziemi� nie
tylko pogod� swych promieni, ale i zapewnienie wiecznego spokoju. M�ody
wygi�ty ksi�yc, ja�niej�cy nisko na zachodzie, wygl�da� jak cieniutki
wi�rek zheblowany ze z�otej sztaby; Morze Arabskie, g�adkie i ch�odne dla
oka niby p�yta lodu, sta�o si� idealn� r�wni� a� po idealne ko�o ciemnego
widnokr�gu. �ruba kr�ci�a si� miarowo, jakby jej rytm by� jednym ze
sk�adnik�w bezpiecznego wszech�wiata; z obu stron "Patny" dwie g��bokie
fa�dy wody, nieprzerwane i ciemne na g�adkiej l�ni�cej powierzchni,
zamyka�y mi�dzy prostymi, rozchodz�cymi si� grzbietami nieliczne bia�e wiry
piany p�kaj�cej z cichym sykiem, drobne falki i zmarszczki, kt�re zostawa�y
w tyle, wzburzaj�c na chwil� powierzchni� morza po przej�ciu okr�tu, po
czym uspokaja�y si� �agodnym pluskiem, p�ki nie stopi�y si� wreszcie w
cicho�� nieba i wody otaczaj�c� w kr�g czarn� plamk� sun�cego kad�uba,
pozostaj�c� wci�� w samym �rodku.
Jim stoj�c na mostku p�awi� si� w wielkiej pewno�ci niesko�czonego
spokoju i bezpiecze�stwa, kt�re mo�na by�o wyczyta� ze spokojnego wygl�du
natury, jak si� czyta pewno�� opieku�czej mi�o�ci na spokojnej, tkliwej
matczynej twarzy. Pod dachem z p��ciennych tent�w spali pielgrzymi
ho�duj�cy surowej wierze, poddawszy si� m�dro�ci bia�ych i ich odwadze,
ufaj�c pot�dze ich niewiary i �elaznej �upinie ognistego statku; spali na
matach, na kocach, na go�ych deskach, na wszystkich pok�adach, we
wszystkich ciemnych zakamarkach, zawini�ci w barwione szmaty, okutani w
brudne �achmany, z g�owami wspartymi na ma�ych zawini�tkach, z twarzami
przyci�ni�tymi do zgi�tych ramion: m�czy�ni, kobiety, dzieci; starzy z
m�odymi, zgrzybiali z pe�nymi si� i �ycia - wszyscy zr�wnani wobec snu,
brata �mierci.
Lekki powiew ci�gn�cy od przodu, wywo�any biegiem parowca ni�s� si�
spokojnie przed d�ug� mroczn� przestrze� mi�dzy wysokimi nadburciami i
muska�y rz�dy wyci�gni�tych cia�; kilka przy�mionych p�omieni w latarniach
wisia�o na kr�tkich linkach tu i tam u poprzeczek p��ciennego tentu, a w
m�tnych kr�gach �wiat�a, drgaj�cych z lekka w rytm nieustannej wibracji
statku ukazywa�y si� czyje� zamkni�te powieki, zadarta broda, ciemna r�ka
ze srebrnymi pier�cieniami, chude cz�onki owini�te w podarte nakrycie,
g�owa odchylona w ty�, go�a stopa, szyja naga i wypr�ona, jakby poddaj�ca
si� pod n�. Zamo�ni urz�dzili dla swych rodzin schronienie z ci�kich
skrzy� i zakurzonych mat, ubodzy spoczywali rz�dem obok siebie, wspieraj�c
g�ow� na ca�ym swym ziemskim dobytku, zawini�tym w ga�gany; samotni starcy
spali, podci�gn�wszy nogi, na modlitewnych dywanach, z r�kami na uszach i
�okciach po obu stronach twarzy; jaki� ojciec wsun�� g�ow� w ramiona i
zgn�biony opar� czo�o na kolanach drzemi�cego obok ch�opca, kt�ry spa� na
wznak ze sko�tunion� czupryn� i r�k� wyci�gni�t� nakazuj�co; kobieta
okryta, niby trup od st�p do g�owy bia�ym prze�cierad�em, trzyma�a po nagim
dziecku z zgi�ciu ka�dego ramienia; pakunki Araba, spi�trzone na samej
rufie, tworzy�y przysadzisty kopiec o �amanych liniach, nad nimi wisia�a
latarnia, a w g��bi majaczy�y przer�ne niewyra�ne kszta�ty; po�yskiwa�y
brzuchy mosi�nych naczy�, podn�ek od le�aka, dzi�b cynowego dzbanka od
kawy. Mechaniczny log na relingu ruf�wki wydzwania� miarowo jedno d�wi�czne
uderzenie za ka�d� przebyt� mil� w w�dr�wce nakazanej przez wiar�. Nad
ci�b� �pi�cych przep�ywa�o niekiedy nik�e i cierpliwe westchnienie
wyzioni�te w�r�d zm�conego snu, a kr�tkie metaliczne d�wi�ki, rozlegaj�ce
si� nagle w g��biach statku - ostry zgrzyt szufli, gwa�towne trza�ni�cia
drzwiczkami od paleniska - wybucha�y brutalnie, jakby ludzie, obcuj�cy z
tajemniczymi przedmiotami tam w dole, �ywili dziki gniew w piersi; za�
smuk�y wysoki kad�ub parowca sun�� r�wno naprz�d, bez najmniejszego
zako�ysania si� nagich maszt�w, pracuj�c nieustannie wielki spok�j w�d
niedost�pn� �agodnio�ci� nieba.
Jim spacerowa� w poprzek mostka, a w�asne kroki rozbrzmiewa�y mu g�o�no w
uszach w�r�d wielkiej ciszy, jakby odbite przez czujne gwiazdy; jego oczy
b��dz�ce po lini horyzontu zdawa�y si� si�ga� chciwie za czym� niedo�cig�ym
i nie dostrzeg�y cienia zbli�aj�cych si� zdarze�. Jedyny cie� na morzu
pada� od czarnego dymu buchaj�cego wci�� ci�ko z komina olbrzymim
proporcem, kt�rego koniec rozp�ywa� si� ustawicznie w powietrzu. Dwaj
Malaje, niemi i prawie nieruchomi, kierowali z dw�ch stron ko�a, kt�rego
mosi�ne okucie po�yskiwa�o kawa�kami w owalu �wiat�a padaj�cego od
naktuza. Niekiedy r�ka o czarnych palcach, puszczaj�c i chwytaj�c kolejno
obracaj�ce si� szprychy, ukazywa�a si� na o�wietlonej cz�ci ko�a; ogniwa
�a�cucha zgrzyta�y g�o�no w �o��dziach b�bna. Jim rzuca� wzrokiem na
kompas, potem rozgl�da� si� wko�o po niedo�cig�ym widnokr�gu, przeci�ga�
si�, a� stawy trzeszcza�y, przeginaj�c si� leniwie od nadmiernego wprost
poczucia b�ogo�ci, i - jakby rozzuchwalonym widokiem niewzruszonego spokoju
- czu�, �e nie dba o nic, co by go mog�o spotka� a� do ko�ca jego dni. Od
czasu do czasu spogl�da� leniwie na map� przymocowan� czterema pinezkami do
niskiego stolika o trzech nogach, stoj�cego za obudow� urz�dzenia
sterowego. Arkusz papieru, odtwarzaj�cy morskie g��bie, rozpo�ciera� si�
ja�niej�c� powierzchni� pod �wiat�em �lepej latarki przywi�zanej do stojaka
- powierzchni� tak samo poziom� i r�wn� jak po�yskliwa powierzchnia w�d. Na
mapie spoczywa� linia� nawigacyjny i cyrkiel: po�o�enie statku w po�udnie
by�o oznaczone ma�ym czarnym krzy�ykiem, a prosta linia, �mia�o nakre�lona
o��wkiem a� do Permiru, odtwarza�a kurs - szlak dusz d���cych ku �wi�temu
miejscu, ku obietnicy zbawienia, nagrodzie wiecznego �ycia - o��wek za�,
oparty ostrym ko�cem o wybrze�e Somali, le�a� okr�g�y i nieruchomy jak nagi
maszt unosz�cy si� na wodzie w basenie zamkni�tego doku. "Jak my spokojnie
p�yniemy" - pomy�la� Jim z podziwem, z czym� w rodzaju wdzi�czno�ci za ten
wynios�y spok�j morza i nieba. W takich chwilach jego my�li by�y wype�nione
walecznymi czynami; kocha� te swoje marzenia i sukcesy wyobra�onych czyn�w.
BY�y najlepsz� cz�ci� �ycia, jego tajn� prawd�, jego ukryt�
rzeczywisto�ci�. Cechowa�a je wspania�a m�sko�� i urok czego�
nieokre�lonego; sun�y przed nim bohaterskim krokiem, porywaj�c za sob�
jego dusz� upojon� boskim napojem - bezgraniczn� wiar� w siebie. Nie ma
nic, czemu by nie potrafi� stawi� czo�a. Tak mu si� ta my�l podoba�a, �e
u�miechn�� si� patrz�c machinalnie na dzi�b, a gdyby mu si� zdarzy�o
spojrze� na ruf� widzia� bia�� smug� �ladu torowego, kre�lon� r�wnie prosto
przez st�pk� okr�tu, jak prosta by�a czarna linia narysowana o��wkiem na
mapie.
Kub�y do popio�u ha�asowa�y, przesuwane w g�r� i w d� przez wentylatory
kot�owni, a ten metaliczny d�wi�k ostrzega� Jima, i� koniec jego wachty
zbli�a si�. Westchn�� z niezadowoleniem, a zarazem �alem, �e b�dzie musia�
si� rozsta� z tym spokojem, kt�ry sprzyja� awanturniczej swobodzie jego
my�li. By� przy tym troch� �pi�cy i czu�, jak przyjemna omdla�o�� ogarnia
mu wszystkie cz�onki; zdawa�o mu si�, i� ca�a krew w jego ciele przemienia
si� w ciep�e mleko. Kapitan zjawi� si� bezszelestnie na mostku w pid�amie
rozch�estanej szeroko na piersiach. By� na wp� rozbudzony, twarz mia�
czerwon�, lewe oko cz�ciowo zamkni�te, prawe idiotycznie rozba�uszone i
szkliste, zwiesi� wielk� g�ow� nad map� i drapa� si� ospale po �ebrach.
By�o co� plugawego w widoku jego nagiego cia�a. Obna�one pulchne piersi
po�yskiwa�y t�usto�ci�, jakby we �nie wypoci� z siebie swe cia�o.
Wypowiedzia� jak�� zawodow� uwag� g�osem chrapliwym i g�uchym, podobnym do
chrypi�cego d�wi�ku pi�y tr�cej o kraw�d� deski; fa�da podw�jnego podbr�dka
zwisa�a mu jak worek przywi�zany tu� pod zawiasami szcz�k. Jim drgn�� a
jego odpowied� by�a pe�na szacunku, lecz wstr�tna, opas�a posta� - jakby
ujrzana po raz pierwszy w chwili objawienia - wyry�a mu si� na zawsze w
pami�ci niby wcielenie wszelkiej nikczemno�ci i pod�oty, czaj�cym si� w
ukochanym przez nas �wiecie: bowiem w g��bi ducha ufamy, �e nasze zbawienie
le�y w ludziach, kt�rzy nas otaczaj�, we wszystkim, na co patrz� nasze
oczy, w d�wi�kach, kt�re nape�niaj� nam nasze uszy, i w powietrzu
wch�anianym przez nasze p�uca.
Cienki, z�oty wi�rek ksi�yca sp�ywa� powoli, a� si� zatraci� w
�ciemnia�ej powierzchni w�d, a wieczno�� poza niebem zdawa�a si� przybli�a�
do ziemi ze wzmocnionym l�nieniem gwiazd i mrokiem, kt�ry pog��bi� si� w
po�yskliwej, na wp� przejrzystej kopule okrywaj�cej p�ask� tarcz� matowego
morza. Parowiec p�yn�� tak g�adko, �e ludzkie zmys�y nie mog�y uchwyci�
jego ruchu, jakby by�y zaludnione szczelnie planet� �piesz�c� przez ciemn�
przestrze� eteru za rojem s�o�c, w�r�d gro�nych i spokojnych pustkowi
oczekuj�cych na tchnienie przysz�ych akt�w stworzenia. - Strach, co tam za
upa� na dole - rzek� jaki� g�os.
Jim u�miechn�� si�, ale nie obejrza�. Roz�o�yste plecy kapitana ani
drgn�y; nale�a�o to do sztuczek renegata,, �e ignorowa� ostentacyjnie
czyj�� obecno��, je�li nie uzna� za stosowne zwr�ci� si� do tego kogo�,
zmierzy� go w�ciek�ym spojrzeniem i zala� spienionym potokiem obel�ywego
�argonu, kt�ry tryska� jak ze �cieku. Teraz ograniczy� si� do kwa�nego
mrugni�cia; a drugi mechanik u szczytu schodni mostka, mi�tosz�c w
wilgotnych d�oniach brudny potnik, wylewa� w dalszym ci�gu swoje �ale,
bynajmniej nie onie�mielony. Tu na g�rze dobrze si� marynarzom powodzi i
niech go szlag trafi, je�li wie, po co ci marynarze s� w og�le na �wiecie.
Mechanicy, ofiary losu, musz�, tak czy owak wprawia� statek w ruch, i
mogliby sobie poradzi� doskonale i z reszt� roboty; "jeszcze i jak, do
cholery jasnej..." - Stul pysk - mrukn�� flegmatycznie Niemiec. - W�a�nie!
Stul pysk - a kiedy co� nie jest w porz�dku, to lecicie do nas, co? -
ci�gn�� tamten. I �ali� si� dalej, �e jest na wp� ugotowany; ale za to
teraz wszystko mu jedno, ile grzech�w ma na sumieniu, bo przez te ostatnie
trzy dni przeszed� porz�dny kurs wst�pny do tego miejsca, dok�d �li ludzie
id� po �mier� - porz�dny, szkoda gada� - a w dodatku jeszcze og�uch� jak
pie� od cholernego cha�asu na na dole. Ta pod�a, przekl�ta zgni�a kupa
z�omu, ten stary skraplacz, trzeszczy tam i ha�asuje, jak stara winda
pok�adowa albo jeszcze gorzej, a z jakiego powodu on, mechanik, nara�a
�ycie ka�dej nocy i ka�dego dnia - w�r�d wybierk�w tego z�omowiska, kt�re
lataj� z szybko�ci� pi��dziesi�ciu siedmiu obrot�w na minut� - tego
wyja�ni� nie potrafi. Wida� ju� taki nieustraszony urodzi� - do jasnej
cholery. Wida�... - gdzie� si� pan napi�? - spyta� Niemiec, bardzo
brutalny, lecz nieruchomy, w �wietle padaj�cym od naktuza, jak niezgrabny
wizerunek cz�owieka ulepiony z bry�y t�uszczu. Jim wci�� si� u�miecha� ku
cofaj�cemu si� widnokr�gowi; serce mia� pe�ne szlachetnych poryw�w, a w
my�li rozwa�a� swoj� wy�szo��. - Napi�! powt�rzy� mechanik z uprzejm�
pogard�; jego ciemna posta�, chwiej�ca si� na nogach czepia�a si� obur�cz
relingu. - Nie u pana, panie kapitanie. Pan jest na to o wiele za sk�py, do
cholery. Facet m�g�by skona� u pa�skich n�g, a nie dosta�by ani kropli
sznapsa. Wy, Niemcy nazywacie to oszcz�dno�ci�. Dusicie pensy, a wyrzucacie
tysi�ce. - Sta� si� sentymentalny. Chief chcia� mu da� naparstek, tak oko�o
dziesi�tej - "jeden, jedyny, �ebym tak zdr�w by�" Stary poczciwy chief ale
gdyby przysz�o wyci�ga� z koi tego starego drania, nawet pi�ciotonowy d�wig
by nie poradzi�. Nie ma gadania. A w ka�dym razie dzisiaj. Chief �pi s�odko
jak ma�e dzieci�tko, z butelk� dobrego winiaku pod poduszk�. Z grubawego
gard�a kapitana wydar� si� niski pomruk, w kt�rym d�wi�k s�owa Schwein
przebija� si� to nisko, to wysoko, jak kapry�ne pi�rko w nik�ym powiewie.
Kapitan i starszy mechanik byli kamratami ju� od dobrych kilku lat, s�u�yli
u tego samego jowialnego, podst�pnego, starego Chi�czyka nosz�cego okulary
w rogowej oprawie i czerwone jedwabne tasiemki wplecione w czcigodne siwe
w�osy warkocza. Nadbrze�na farma w ojczystym porcie "Patny" g�osi�a, , �e
ci dwaj - w zakresie bezczelnych sprzeniewierze� - "dokonali mniej wi�cej
wszystkiego, co si� tylko da pomy�le�. Na oko �le byli dobrani; jeden mia�
t�pe, z�e oczy i ospa�e cia�o o mi�kkich liniach, drugi by� chudy, ca�y we
wkl�s�o�ciach - o g�owie d�ugiej i ko�cistej niby u starej szkapy, o
zapad�ych policzkach, zapad�ych skroniach i oboj�tnym, szklistym spojrzeniu
zapad�ych uczu. Wyrzucono go gdzie� na wschodzie - w Kantonie, Szanghaju, a
mo�e i Jokohamie; prawdopodobnie nie zale�a�o mu na tym, aby pami�ta�
dok�adnie miejscowo�ci ani te� pow�d swej katastrofy. Ze wzgl�du na m�ody
wiek wylano go po prostu z okr�tu dwadzie�cia lat temu czy wi�cej, a mog�o
si� to dla niego sko�czy� o wiele gorzej, �e wspominaj�c �w epizod nie
nieuwa�ano go w�a�ciwie za nieszcz�cie. Potem, gdy �agluga parowa
rozwin�a si� na tych morzach i ludzie jego fachu z pocz�tku trafiali si�
rzadko, powiod�o mu si� w pewnym znaczeniu. Mia� zwyczaj skwapliwie
informowa� obcych ponurym szeptem, �e "zna te strony jak w�asn� kiesze�".
Przy ka�dym ruchu tego cz�owieka zdawa�o si�, �e to ko�ciotrup ko�acze si�
w jego ubraniu; zamiast chodzi�, wa��sa� si� po prostu, a mia� zwyczaj
wa��sa� si� tak bez ustanku w pobli�u �wietlika maszynowni. Pali� przy tym
bez przyjemno�ci fa�szowany tyto� w miedzianej g��wce na ko�cu wi�niowego
cybucha d�ugo�ci czterech st�p, z g�upowat� powag� my�liciela wywodz�cego
system filozoficzny z mglistych przeb�ysk�w jakiej� prawdy. Zazwyczaj
daleki by� od szafowania swym prywatnym zapasem alkoholu, ale owej nocy
odst�pi� od owej zasady, tak �e jego zast�pca, mato�kowaty syn Wappingu,
zaskoczony nieoczekiwanym pocz�stunkiem i moc� alkoholu, sta� si� bardzo
szcz�liwy, bezczelny, rozmowny. W�ciek�o�� Niemca z Nowej Po�udniowej
Walii by�a niezmierna; sapa� jak miech, a Jim, ubawiony nieco t� scen�,
oczekiwa� z niecierpliwo�ci� chwili, kiedy b�dzie si� m�g� znale�� pod
pok�adem; ostatnie dziesi�� minut wachty by�y irytuj�ce jak dzia�o, kt�re
si� oci�ga z wystrza�em. Ci ludzie nie nale�eli do �wiata bohaterskich
przyg�d, ale niez�e z nich by�y ch�opy. Nawet sam kapitan... Obrzydzenie
zdj�o Jima na widok tej bry�y dysz�cego cia�a, z kt�rej wydobywa�y si�
gard�owe pomruki - m�tny strumyczek niechlubnych wra�e�, lecz b�oga
ospa�o�� zanadto nim ow�adn�a, aby si� m�g� zdoby� na czynn� apati� w
stosunku do czegokolwiek. Poziom tych ludzi by� mu oboj�tny; ociera� si� o
nich, ale nic go nie obchodzili; oddychali tym samym powietrzem co on, lecz
on by� zupe�nie inny... Czy kapitan rzuci si� na mechanika?... �ycie jest
�atwe, a by� tak pewien siebie - zanadto pewien siebie, aby... - Granica
dziel�ca jego rozmy�lania od potajemnej drzemki na stoj�co by�a cie�sza od
nitki paj�czej.
Drugi mechanik, zmieniaj�c temat z �atwo�ci�, j�� rozpatrywa� swoj�
pozycj� materialn� i sw� odwag�.
- Kto jest pijany? Ja? Nie, nie panie kapitanie! Nic podobnego. Powinien
ju� przecie� pan wiedzie� �e chief jest zbyt sk�py, �eby, do cholery, spoi�
nawet wr�bla. Nigdy w �yciu nie by�em zalany; nie wynaleziono jeszcze
trunku, kt�ry by mnie spoi�. Mog� pi� p�ynny ogie�, a pan b�dzie pi� to
wasze whisky - ja kieliszek, pan kieliszek - i zostan� ch�odny jak l�d.
Gdybym my�la�, �e jestem pijany, skoczy�bym za burt� i by�by koniec ze mn�,
do jasnej cholery! Tak! Od razu. A z mostka nie zejd�. Gdzie pan chce,
�ebym odetchn�� �wie�ym powietrzem w tak� noc jak dzi�, co? Na pok�adzie,
mi�dzy tym robactwem? To akurat do mnie podobne! Nie boj� si� pana - co mi
pan mo�e zrobi�!
Niemiec podni�s� ku niebu ci�kie pi�ci i potrz�sn�� nimi z lekka, bez
s�owa.
- Ja nie wiem, co to strach - ci�gn�� mechanik z zapa�em i szczerym
przekonaniem. - Nie boj� si� tej ca�ej, psiama�, roboty na tym zgni�ym
pudle, do jasnej cholery! A to dla was dobrze si� sk�ada �e na �wiecie s�
tacy ludzie jak my, co si� nie trz�s� o swoj� sk�r� - bo gdyby nie to,
�adnie by�cie wygl�dali - i pan, i ten stary gruchot, co ma poszycie jak z
pakowego papieru, �ebym tak zdr�w by�. Panu to dobrze - wyci�ga pan ze
statku kup� forsy na wszystkie sposoby; a ja - co ja dostaj�? Parszywe sto
pi��dziesi�t dolar�w na miesi�c - i to bez utrzymania. Pytam si� pana z
ca�ym szacunkiem, uwa�a pan, z szacunkiem - kto by nie kopn�� takiej
parszywej roboty? Cz�owiek nadstawia karku, �ebym tak zdr�w by�! Tylko �e
ja jestem ch�op nieustraszony...
Pu�ci� reling i wykonywa� szerokie gesty, jak dymy demonstruj�c w
powietrzu kszta�t i obj�to�� swej odwagi; jego piskliwy g�os sun�� w
przeci�g�ych skrzekach nad morzem. Chwilami robi� krok na prz�d lub si�
cofa� dla lepszego uwydatnienia swych s��w i nagle run�� g�ow� w d�, jakby
go paln� kto z ty�u. "Psiakrew!" - mrukn�� padaj�c; chwila ciszy nasta�a po
jego gadaninie, i Jim i szyper jednocze�nie zatoczyli si� do przodu;
odzyskawszy r�wnowag� stali bardzo nieruchomo i sztywno, patrz�c w
zdumieniu na niezm�con� g�adko�� morza. Potem spojrza� w g�r� na gwiazdy.
Co to si� sta�o? Maszyny dudni�y i sapa�y bez przerwy. Czy ziemia
zatrzyma�a si� w biegu? Nie mogli nic zrozumie�; i nagle spokojne morze,
niebo bez jednej chmurki wyda�y si� im straszliwie niepewne w swym
bezruchu, jak gdyby si� wa�y�y nad kraw�dzi� ziej�cej zatraty. Mechanik
zerwa� si� na r�wne nogi i opad� zn�w jak bezkszta�tna masa: dobieg�o z
niej zdumione pytanie pe�ne g��bokiej troski: "C� to znowu?" Przebrzmia� z
wolna s�aby odg�os grzmotu, niezmiernie odleg�ego grzmotu - czego�, co by�o
s�absze od d�wi�ku i zaledwie mocniejsze od drgnienia - a statek zadr�a� w
odpowiedzi, jakby �w grzmot zawarcza� gdzie� w g��bi wody. Oczy Malaj�w u
ko�a b�ysn�y bia�ym, lecz ich ciemne d�onie pozosta�y zamkni�te na
szprychach. Zdawa�o si�, �e w�ski kad�ub, snuj�cy sw� drog�, podnosi si�
kolejno o par� cali przez ca�� d�ugo�� - jakby si� sta� gi�tki - po czym
osiad� zn�w sztywno, wracaj�c do pracy, i w dalszym ci�gu pru� g�adk�
powierzchni� morza. Dr�enie kad�uba uspokoi�o si� a nik�y odg�os grzmotu
nagle usta�, jakby statek przeby� w�ski pas rozedrganej wody i dudni�cego
powietrza.
Rozdzia� czwarty
Mniej wi�cej w miesi�c p�niej, gdy Jim odpowiada� na rzeczowe pytania,
usi�uj�c powiedzie� uczciwie prawd� o tym, co w�wczas prze�y�, wyrazi� si�
m�wi�c o statku: "Przesun�� si� przez to co� tak �atwo jak w�� pe�zn�cy
przez kij". Por�wnanie by�o dobre; pytania dotyczy�y fakt�w, a urz�dowe
dochodzenie prowadzone by�y w s�dzie pewnego wschodniego portu. Jim sta� z
rozpalonymi policzkami na podwy�szeniu przeznaczonym dla �wiadk�w, w
ch�odnej, wysokiej sali; wielkie punkah porusza�y si� �agodnie tam i z
powrotem wysoko nad jego g�ow�, a z do�u wiele oczu patrzy�o na niego z
ciemnych twarzy, z bia�ych twarzy, z czerwonych twarzy, z twarzy uwa�nych,
urzeczonych, jak gdyby wszyscy ci ludzie siedz�cy karnymi rz�dami na
w�skich �awkach byli sp�tani czarem jego g�osu. A g�os ten, bardzo dono�ny,
brzmia� zaskakuj�co w uszach Jima, by� to jedyny d�wi�k s�yszalny na
�wiecie, bo strasznie wyra�ne pytania, kt�re wydziera�y mu odpowiedzi,
zdawa�y si� kszta�towa� same przez si� w jego w�asnej piersi w�r�d udr�ki i
b�lu, a dociera�y do niego, tkliwe i ciche, jak straszne pytania zadane
przez sumienie. Na dworze piek�o s�o�ce - na sali s�dowej by� wiatr od
wielkich punkah, kt�ry przejmowa� dreszczem, by� wstyd, kt�ry pali� ogniem,
by�y uwa�ne oczy, kt�rych wzrok przeszywa� na wskro�. Wygolona twarz
s�dziego patrzy�a niewzruszenie na Jima, �miertelnie blada mi�dzy
czerwonymi twarzami dw�ch �awnik�w od spraw morskich. �wiat�o pada�o z
g�ry, od szerokiego okna pod sufitem, na g�owy i plecy trzech ludzi, kt�rzy
rysowali si� z okrutn� wyrazisto�ci� w p�cieniu wielkiej sali s�dowej,
publiczno�� za� sk�ada�a si� jakby z wpatrzonych cieni. ��dali fakt�w.
Fakt�w! Domagali si� od niego fakt�w, jakby fakty mog�y cokolwiek
wyt�umaczy�!
- Kiedy pan doszed� do wniosku, �e�cie si� zderzyli z czym� p�ywaj�cym po
wodzie, powiedzmy z nape�nionym wod� wrakiem, dosta� pan rozkaz od
kapitana, aby p�j�� na dzi�b i upewni� si�, czy statek nie zosta�
uszkodzony. Czy pan uwa�a� to za mo�liwe, s�dz�c po sile zderzenia? -
zapyta� �awnik siedz�cy z lewej strony. Mia� rzadk� brod� w kszta�cie
podkowy i wystaj�ce ko�ci po