656
Szczegóły |
Tytuł |
656 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
656 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 656 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
656 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
.L:32
.S:2
.H: $$$
.H:
.X:10
+szkola1-3+
Jacek Dukaj urodzi� si� 30 lipca 1974 r. w Tarnowie. Jest
wyr�niaj�cym si� tw�rc� fantastyki (i jej krytyk) z pi�tej
generacji. Brawurowo debiutowa� "Z�ot� Galer�" ("F" 2/90);
r�wnie dobrze przyj�to jego "Irrehare" ("NF" 6-7/95; wed�ug
plebiscytu "SFinksa" czwarta powie�� roku) i "Wielkie
podzielenie" ("NF" 3/96).
W mikropowie�ci "Szko�a" znajdziecie Pa�stwo klasyczne
elementy SF zmieszane w pioruj�cy koktail z czarnymi w�tkami
wsp�czesnego miejskiego dreszczowca; literack� psychologi�
i socjologi� wysokiej pr�by, nawi�zania do s�ynnych "Kwiat�w
dla Algernona" Keyesa, do "Karlgoro godzina 18.00"
Baranieckiego i do ostatnich kryminalnych afer poruszaj�cych
Europ� i �wiat. Wszystko to jest po Dukajowemu g�ste,
mroczne, gor�ce; napakowane emocjami, znaczeniami i -
pozostaje konstrukcj� otwart�. Odm�wi� Jacek, mimo nalega�,
pisania kontynuacji "Szko�y" (zatytu�owanej na przyk�ad
"Puno Tam"); uszanowa�em t� decyzj�, cho� uwa�am j� za nie
ostateczn�, mo�e opinia czytelnik�w "NF" b�dzie mia�a dla
autora wi�ksze znaczenie? My natomiast, jak dobrze p�jdzie,
przedstawimy Pa�stwu wkr�tce, w nieco innym trybie, kolejn�
nieco wi�ksz� powie�� Dukaja "Zanim noc".
(mp)
POWIE��
Jacek Dukaj
Szko�a
Nauczanym.
Ku przestrodze.
Teraz
Puno dryfuje wolno po mieliznach p�snu. Otwieraj� si�
przed nim wrota przesz�o�ci. Sterowany przez bezsenn�
maszyn� dozownik ws�cza mu w krwiobieg tajemne ciecze. Puno
le�y na noszach, wielokrotnie opleciony r�nokolorow�
paj�czyn� elastycznych pas�w, kabli, nagich czujnik�w,
sztucznych �y�, w kt�rych pulsuje sercotaktnym przep�ywem
krew, co tak naprawd� wcale krwi� nie jest. Ponad cia�em
rozmawiaj� ze sob� maszyny. �pij, Puno,
�pij�pij�pij�pij�pij... M�czyzna siedz�cy w nogach noszy,
przy drzwiach ambulansu, nie zwraca uwagi na ich dialog.
Czyta ksi��k�. Bro� w kaburze pod jego lew� pach� czasami
ukazuje si� na moment, gdy m�czyzna mimowolnie rozchyli
po�y marynarki - Puno zobaczy�by j�, gdyby uni�s� g�ow�,
gdyby uni�s� powieki, gdyby mia� oczy; �aden z tych warunk�w
nie jest jednak mo�liwy do spe�nienia. Stra�nik chwilami
przerywa lektur� i zagapia si� �lepo w zapasowe butle
tlenowe przymocowane do przeciwleg�ej �cianki: otrzymuje
przez ukryty w ma��owinie usznej odbiornik informacje od
pozosta�ych ochroniarzy; chwilami sam co� powie w
przestrze�: s�owo bez zwi�zku. Kobieta siedz�ca za g�ow�
Puno, plecami do szoferki, zawzi�cie ignoruje stra�nika;
stara si� wpatrze� w wizualny dialog maszyn. Kobieta jest w
bia�ym kitlu lekarskim, ale pod nim ma sk�rzan� kamizelk� i
d�insy. Jej m�odo�� zaprzecza samej sobie. Puno nic nie wie
o �adnej z tych rzeczy. Docieraj� do� mo�e tylko
nieregularne drgania i wstrz�sy p�dz�cego po autostradzie
samochodu. Chocia� i one nie zawsze: oto po�yka go brama,
studnia, jama, paszcza przesz�o�ci. T�tni� rytmicznie �y�y.
Przyp�yw. We wczoraj. �pij�pij�pij. Nie ma ci� teraz, nie
ma ci� tutaj. Nie obudzi ci� nawet odg�os gromu s�yszalny i
przez wyciszone �cianki ambulansu. Na zewn�trz szaleje burza
- deszcz, pioruny, wiatr; p�dzicie przez ciemno�� w kolumnie
anonimowych samochod�w; noc za wami, noc przed wami. A ty,
Puno, ty - �yjesz w dniach minionych; w chwilach, co na
wskro� my�li przemkn�y, w d�wi�kach, co przebrzmia�y zanim
je us�ysza�e�, w doznaniach, kt�rych ani wtedy rozumia�e�,
ani teraz rozumiesz. Tam bezpiecznie. Tam nic ci� nie zrani;
wszystko dokonane, a wi�c niezmienne, zamro�one na
wieczno��. Oto i Juan, ju� zupe�nie niegro�ny; tylekro� ci�
pobi� i poci�� swoim no�em, upokorzy� przed wszystkimi, i to
pami�tasz - lecz ju� wi�cej tego nie uczyni, w przesz�o�ci
ci� nie dosi�gnie. Tu znasz ka�de miejsce, ka�dy czas. To
twoje dominium. Terytorium.
Smak �mierci
- To nasze terytorium - rzek� owego dnia Juan. Tamci
zagwizdali szyderczo. Rozpoczyna� si� rytua�. Przej�cie
podziemne, kt�rym nikt donik�d nie przechodzi, kryj�wka
miejskich z�odziei - tu panuje ch��d nawet w letnie
po�udnie, tu panuje cisza nawet w p�noc karnawa�u, nie
znajdzie ci� po�r�d pl�taniny zgruchotanych p�yt betonowych,
nadziewanych hartowan� stal�, �aden policjant, �aden doros�y
nie przeci�nie si� kolczastym tunelem w p�mrok ruiny
tunelu; tu mo�esz bezpiecznie zbada� i podzieli� �up. To
nasze terytorium, od tej meliny zale�y przetrwanie gangu,
st�d dwie przecznice do metra, trzy do przykatedralnego
placu �ebrak�w, niedaleko tak�e do dzielnicy pedofilskich
pensjonat�w. Ze slums�w bowiem nie spos�b bezpo�rednio
operowa�, to ogromne odleg�o�ci; nawet gdy smog si�
podniesie, nie dojrzysz z centrum miasta ani bezkresnych p�l
ich tekturowych, blaszanych i glinianych bud, ani lesistych
stok�w doliny, gdzie na wietrznych wysoko�ciach mieszkaj�
ponad wami prawdziwi bogacze, ksi���ta drewna, kawy, koki i
nielegalnych loterii. Wi�c przej�cie musi by� wasze.
Gwarantuje bezpiecze�stwo tak�e przed Szwadronami. Bez
przej�cia umrzecie z g�odu, wy i wasze siostry, bracia i
matki, bo �ebracy ju� zagrozili wam �mierci�, a alfonsi z
ni�szych ulic zawarli umow� z policj� i zamkn�� si� rynek na
jedyne us�ugi, w jakich mogli�cie by� konkurencyjni,
pozosta�a zatem tylko kradzie�, w�amania i uliczne napa�ci.
B�dziecie walczy�. Rytua� trwa.
Ty, Puno, ty stoisz trzy kroki za Juanem; �elazny pr�t w
twej d�oni, �yletka pod j�zykiem. Oczywi�cie, �e si� boisz,
ba�e� si� zawsze i wszystkiego, strach masz we krwi jak ten
narkotyk, przes�czony przez p�powin� z organizmu matki; on,
strach, zawsze by� po twojej stronie. A �e si� boisz -
krzyczysz, gwi�d�esz i prowokujesz W�e jeszcze g�o�niej od
innych. I strach ten sprawia, �e kiedy w ko�cu Juan ze
szcz�kiem otwiera n� i post�puje krok ku przyw�dcy W�y,
daj�c tym samym znak do ataku - ty skaczesz pierwszy i
pierwszy �cierasz si� z przeciwnikiem. Metys, jak ty; niski
i chudy, jak ty; boi si�, jak ty. �lina na wyszczerzonych
z�bach. Uderzasz go pr�tem w brzuch, ale jednocze�nie sam
dostajesz rowerowym �a�cuchem powy�ej prawego kolana. Ugina
si� pod tob� noga, na szcz�cie tylko on krzyczy dziko z
b�lu, �a�cuch wypada mu z r�ki - nie wykorzystuje przewagi.
Zreszt� krzycz� wszyscy woko�o, ha�as panuje taki, �e nie
s�yszysz nawet swego chrapliwego oddechu. Kurz wapienny
podnosi si� na p�tora metra, rozmazuje si� tunel w tumanach
mia�kiego py�u. Ju� tylko wy dwaj. Tamten otwiera brzytw�.
Rzuca si� na ciebie. Odbijasz pr�tem r�k� z ostrzem, padacie
obaj na beton. Zgubi� brzytw�. Le�y pod tob�. Wali w�ciekle
kolanami, ale jako� nie mo�e ci� trafi� w krocze. �apiesz go
mocno obur�cz za w�osy i zbli�asz jego twarz do w�asnej;
pluje, klnie, pr�buje gry��. Trzymasz. Wypychasz wargi,
jeszcze si� pochylasz i potrz�sasz energicznie g�ow�; raz,
drugi, trzeci; i ni�ej. Ju� nie wrzeszczy. Rozchlastane
oczy, poci�te gard�o. Ciep�e �r�d�o bije ci rytmicznie na
ubrudzony T-shirt. Z powrotem chowasz lepk� �yletk� pod
j�zyk. �mier� smakuje starym �elazem, wapnem, sol� i
rozgrzanym plastykiem. Nie wiedzia�e� o tym - nigdy si� nie
dowiesz - �e w dniu bitwy w tunelu sko�czy�e� dziewi�ty rok
swego �ycia.
Musisz si� jako� nazywa�
- Ile masz lat?
- G�wno.
- We� mi, kurwa, nie podskakuj szczeniaku, bo jak si�
wnerwi�, to b�dzie ci� s�ycha� na s�siednim posterunku! Ile
masz lat?
- Sto.
- Ty, ma�y, b�dziesz mi tu pogrywa�...
Wszed� wysoki brodacz w cywilu. Poda� t�ustej papiery.
Wskaza�a ci� kciukiem, zakl�a, u�miechn�a si�
sardonicznie, zapali�a beznikotynowego papierosa i wysz�a z
pokoju. Brodacz usiad� na jej miejscu. Potar� d�ugimi
palcami nasad� nosa, spojrza� na ciebie bez wyrazu.
- G�odny?
- ...
- Pepsi mo�e? - postawi� puszk� na stole. - We�.
Nie wzi��e�, cho� nie pi�e� od dw�ch dni.
- S�uchaj, ma�y - zamrucza�. - K�opot z tob� mamy; jak
zreszt� z wami wszystkimi. Zabi�e� tego m�czyzn�, zabi�e�
t� kobiet�. Mo�e istotnie w samoobronie. Ale ty nic nie
chcesz powiedzie�. Co gorsza, nie wiemy nawet, kim jeste� -
rozumiesz? - nie wiemy, jak ci� zapisa�; jak si� nazywasz?
jak masz na imi�? Chcesz, �eby�my ci� wo�ali numerem? Jak te
niezidentyfikowane zw�oki, kt�re znajdujemy na
przedmie�ciach, zw�oki takich jak ty dzieci nielegalnych
imigrant�w. Ale ty �yjesz. Chcesz wr�ci� do mamy? Chcesz
wr�ci� do domu? Powiedz tylko, jak si� nazywasz, zaraz
sprowadzimy twoich rodzic�w.
W ko�cu si� zorientowa�, �e nie zwracasz uwagi na jego
s�owa, �e interesuje ci� tylko ta puszka pepsi, od kt�rej
nie mo�esz oderwa� wzroku. Podsun�� j� jeszcze bli�ej.
- No, napij si�, dalej.
Tylko skuli�e� si� mocniej.
M�czyzna westchn��, wyprostowa� si�, przeci�gn��, ziewn��.
- Co ja z wami mam... Bo�e drogi - m�wi� do sufitu. -
Wczoraj przes�uchiwa�em trzech portoryka�skich szczeniak�w,
siedem, osiem i dziesi��. Zgwa�cili i zakopali na �mier�
zakonnic�, �aden nie umie pisa�, �aden nie zna ojca, �aden
nie pojmuje, o co ten szum... Synu, przecie� wiem, �e
rozumiesz po angielsku; ale jak chcesz, mog� przej�� na
hiszpa�ski. Przyprowadz� ci nawet faceta, kt�ry szwargocze
po portugalsku...
Brodacz przerwa�, bo rzuci�e� si� na st�, z�apa�e�
puszk� i zacz��e� j� opr�nia� szybkimi �ykami. P�yn pieni�
ci si� na brodzie, skapywa� na podkoszulek z Batmanem. Zaraz
si� zakrztusi�e�, pusta puszka wypad�a ci z r�k.
- Dobre by�o? Chcesz jeszcze? Chcesz? Zaraz przynios�.
Powiedz tylko, jak masz na imi�. Tylko tyle. Jak mam ci�
wo�a�. No. Przecie� musisz si� jako� nazywa�. Jeste� g�odny?
Frytki? Hamburgera? Odezwij�e si�! Cholera, mam ci� odda�
�wirologom, o to chodzi? No i co tak wytrzeszczasz ga�y?
M�czyzna poklepa� si� po kieszeniach, znalaz� gumy do
�ucia. Jedn� wetkn�� sobie do ust, drug� poda� tobie, ale
nie wzi��e�.
- Mhm, mam ju� do��. Za t� fors�, co mi p�ac�, nie sta�
mnie nawet na leczenie nerwic, kt�rych si� tutaj nabawi�em.
W domu patrz� na w�asnego syna jak na przest�pc�. Szlag by
to. Claire te� ma do��. Wystrz�piasz si�, cz�owieku, jak
stary dywan, jeszcze troch�, a szmata z ciebie zostanie.
Wystrz�piam si�, kapujesz, ma�y? A potem id� do pracy i
wyciskam z trzech przedszkolak�w szczeg�y gwa�tu. Chryste,
powinienem mie� sto patyk�w dodatku za szkodliwe warunki
pracy! Masz poj�cie? - byle skurwysyn z kok� na rogu wyci�ga
dziennie wi�cej, ni� ja na miesi�c. A szef na mnie
wrzeszczy: jak ci� jeszcze raz z�api� na posterunku z
nikotyn� w �apie, to w kwadrans wylecisz! To ja, cholera,
wejd� mu jutro do gabinetu z zapalonym papierosem w g�bie i
niech mnie wywala. B�ogos�awiony, kurwa, to b�dzie dzie�...
- Puno.
- Cco? Co� ty powiedzia�?
- Wo�aj� mnie Puno.
Teraz
Puno �pi w przesz�o�ci. Tam jeszcze widzi. Tam jeszcze
jest cz�owiekiem. �lepy ca�kowicie by�by jedynie w�wczas,
gdyby pozbawili go r�wnie� wspomnie� obraz�w, lecz nie
potrafi� przeprowadzi� selektywnej amnezji z tak� precyzj�.
W przesz�o�ci wi�c widzi. Jest dw�ch Puno, jeden drugiemu
obcy. Kto zrozumie w�asne my�li sprzed godziny? Kto
wyt�umaczy si� z dnia minionego? Kto usprawiedliwi swe
�ycie? �ycie Puno, rozpe�z�e w jego pami�ci na wszystkie
strony czasu i przestrzeni - on przecie� nie zna nie tylko
godziny i dnia, ale nawet miesi�ca swych narodzin. Ojca,
rzecz jasna, r�wnie�; ani matki. Ta za�pana dwunastolatka,
kt�ra wyda�a go na �wiat, zgin�a wkr�tce potem, topi�c si�
w ulicznej ka�u�y, naszprycowana domowej roboty zacierem.
Nigdy jej nie widzia�. Nie zna jej twarzy. Nie istniej� jej
fotografie. Ludzie z Miasta, z kt�rymi rozmawia�, ciep�o j�
wspominali. Dobra dupa by�a. Wo�ali j� "�ysa", bo jedna
oficjalna kurwa chlusn�a j� kiedy� kwasem, widz�c, �e ma�a
podbiera jej klient�w. Po prawdzie, Puno niezbyt si�
interesowa� swym pochodzeniem. Tera�niejszo�� jest
wa�niejsza. Tera�niejszo��, czas niedokonany, nie zamkni�ty.
Przetacza si� po r�wninie burza, p�dzi konw�j po
autostradzie, trzeszcz� kr�tkofal�wki kierowc�w, b�yskaj�
w�r�d piorun�w �wiat�a ambulans�w i radiowoz�w. Na czarnym
niebie pi�trz� si� sinofioletowe wyk��bienia chmur.
Osiemdziesi�t, dziewi��dziesi�t mil na liczniku. Stra�nik
przewraca kolejn� kartk� swej ksi��ki; kobieta w lekarskim
fartuchu w stosownej chwili zerka z ukosa: to "Krytyka
czystego rozumu" Kanta. Puno kiwa si� na w�skim �o�u w rytm
zakoleba� rozp�dzonego wozu. Porusza si� wi�c r�wnie�
paj�czy splot aparatury nad nim i kobieta co chwila si�ga
r�k� i poprawia czujnik, �y��, opask�. Ma kr�tko przyci�te,
ciemne w�osy, ciemne oczy, ciemn� podzwrotnikow� cer�, twarz
bez zmarszczek - szpeci j� tylko mimowolny grymas, wygi�cie
ust, jakby w pogardzie dla siebie samej. Po�yskuje wpi�ta w
fartuch plastykowa plakietka. Felicita Alonso. Nie tak m�wi�
na ni� Puno.
Dziwka
- Felicita Alonso. Ale wszyscy nazywaj� mnie Dziwk�, wi�c
nie kr�puj si�.
By�a rzeka i most, mur, brama, stra�nicy. Mur wznosi� si�
bardzo wysoko, a jeszcze ponad jego ostr� kraw�dzi�
szczerzy�y si� zimno drapie�ne konstrukcje. Ko�ysa�y si� i
gi�y sennie, podwieszone pode� w�e kamer.
Urz�dnicy, kt�rym przekaza�a ci� policja, przekazali ci�
teraz mostowym stra�nikom. Ci pobrali odciski twoich palc�w,
zajrzeli w g��b oczu dziwnymi urz�dzeniami, odci�li kawa�ek
nask�rka przy paznokciu. Potem wepchn�li ci� do �rodka przez
ma�� furtk� w wielkiej bramie. Furtka zatrzasn�a si�. Na
jedn� chwil� by�e� zn�w sam.
Park jaki�, stary i zapuszczony, drzewa dziko wychylone
nad alejkami. Grube dywany opad�ych li�ci, szepcz� i
trzeszcz� przy ka�dym kroku, wiatr szele�ci nimi nieustannie
- niebo zdaje si� mie� barw� krematoryjnego popio�u.
- Puno.
Sta�a pod d�bem, z r�koma za�o�onymi na piersi, jakby w
obronie przed ch�odem; dziwnie niska, dziwnie szczup�a -
nawet dla ciebie. Pali�a papierosa, nerwowa i w tym drobnym
ruchu d�oni do ust.
Podszed�e�, bo nie mog�e� nie podej��. Wtedy wyg�osi�a
swoj� kwesti�.
- Felicita Alonso. Ale wszyscy nazywaj� mnie Dziwk�, wi�c
nie kr�puj si�.
Pomy�la�e�, �e - tak jak gliniarze, urz�dnicy i doktorzy
- ona si� ciebie boi, pogardza tob� i jednocze�nie wstydzi
si� za ciebie. Pomy�la�e�: g�upia Dziwka.
Wiedzia�a doskonale, co ci si� w g�owie obraca, nie
musia�a patrze� ci w oczy.
- No, ma�y. Idziemy. Uwa�aj, bo sobie warg� odgryziesz.
- Chuj ci w dup�, cipo �ysa.
- Mo�e potem. Chod�, chod�.
Stercze� w parku w niesko�czono�� nie mia�e� ochoty -
podrepta�e� wi�c za ni�, z ko�cistymi pi�stkami wbitymi w
p�ytkie kieszenie nazbyt du�ej kurtki. Z�o�liwie
rozkopywa�e� suche i mokre li�cie. Dziwka ogl�da�a si� na
ciebie, lecz jej spojrzenia znad kr�tkiego papierosa by�y
dziwnie puste: nie o tobie my�la�a. To te� pow�d do
s�usznego gniewu.
Park okaza� si� olbrzymi. Ten mur, je�li faktycznie
ogradza ca�� posiad�o�� - pomy�la�e� - musi si� ci�gn��
milami. Dziwka doskonale zna�a drog�, sz�a szybko, nie
zatrzymywa�a si�. Wreszcie dojrza�e� ponad ga��ziami dach
odleg�ego budynku.
Ostatnie skrzy�owanie alejek, ostatni zakr�t - i
wyszli�cie na prost� przed podjazdem. To by�o szare stare
dworzyszcze, przyt�aczaj�co monumentalne i ponure. W
pochmurne dni popa�� by mo�na w depresj� na sam jego widok.
W czasie burz z b�yskawicami doktor Frankenstein o�ywia za
tymi murami trupiotwarze monstra. Gdy dmie wicher,
zwyrodniali lordowie dokonuj� tu krwawych mord�w. Kamienne
gargulce wykrzywiaj� ohydne pyski i wyba�uszaj� �lepia,
wyczekuj�c odpowiedniego momentu, by spa�� na g�ow�
samotnemu spacerowiczowi.
Wyuczony �wiata na wideotece Mi�ego Jake'a, nie mog�e�
mie� innych skojarze�. Zakl��e�, splun��e�, kopn��e� li�cie:
ledwo si� poderwa�y, zlepione brudn� wilgoci� - zaraz
opad�y; zatruta plwocina parku.
Po szerokich schodach weszli�cie na taras wy�o�ony
kwadratowymi p�ytami z bia�ego marmuru. Unios�e� g�ow�:
szara �ciana nad tob�, szare niebo. Za mleczn� szyb� na
drugim pi�trze - za kratami - rozmazana twarz dziecka.
- Szko�a.
- Tak, Puno. Szko�a.
Bocznymi drzwiami wyszed� na taras starszy m�czyzna w
kitlu chirurga poplamionym ciemn� krwi�. Odetchn�� g��boko;
zauwa�y� was, zamruga�, cofn�� si� do wn�trza.
Dziwka odrzuci�a peta i post�pi�a ku wielkim szklanym
drzwiom. Skin�a na ciebie; teraz, by� mo�e po raz pierwszy
od Bramy, patrzy�a widz�c. I u�miecha�a si� lekko, w owej
chwili niemal pi�kna.
- Chod�.
Zakup
- Chod�.
Zaraz ci� powiesz�, Puno, zawi�niesz na latarni, umrzesz,
Puno; taka jest prawda. Tu i teraz ko�czy si� twoje �ycie.
Ale jeszcze nie wierzy�e� tym szeptom. Cho� ju� sta�e� na
dachu samochodu i czu�e� szorstki sznur na szyi. �ysy
naci�ga� go coraz mocniej. Przekr�ci�o ci g�ow� w lewo.
Nadchodzili z tej strony dwaj m�czy�ni.
- Co znowu, Zazo? - spyta� blondyn z berett�. To on wydawa�
tu rozkazy.
Zazo, ni�szy z nadchodz�cych, pokaza� szybkim gestem:
interes. Wy�szy, w okularach i p�aszczu, otwarcie taksowa�
ciebie i dw�ch czekaj�cych swojej kolei na tylnym siedzeniu
samochodu.
Blondyn prze�o�y� berett� do lewej i poda� Zazo r�k�.
Przywitali si� w milczeniu.
- Chc� ich wykupi� - o�wiadczy� go�� w p�aszczu.
Od nag�ego przyp�ywu nadziei zebra�o ci si� na wymioty,
zgi��by� si� w p�, gdyby� m�g�; szarpn��e� konwulsyjnie
sp�tanymi na plecach r�kami, nylonowa linka wer�n�a si�
g��biej w cia�o: linka by�a zamiast kajdanek, kt�re okaza�y
si� za du�e na wasze nadgarstki.
Zza kierownicy wysun�� si� chromy brodacz, chronicznie
zakatarzony od cz�stego w�chania �niegu; wsta�, poci�gn��
nosem, zakula�. - Co jest?
- Mam go wiesza�? - zwr�ci� si� do blondyna zdezorientowany
�ysy.
- Chwil� - machn�� pistoletem blondyn i skin�� na
okularnika. - Pan jest z opieki spo�ecznej czy co?
- Co za znaczenie? - mrukn�� okularnik wyjmuj�c z
przepastnej kieszeni p�aszcza plik banknot�w. - Pan
policjant, a prawa w tej chwili raczej nie strze�e. Dziesi��
za ka�dego; tego z blizn� nie we�miemy, za stary.
Blondyn odwr�ci� g�ow�, zamruga� w noc. Tak jak stali,
obejmowali spojrzeniem ulic� do trzech przecznic w obie
strony, a ty, z wysoko�ci swego szafotu, warkocz�cego mi�kko
na ja�owym biegu, jeszcze dalej; jedynie wiatr bawi� si� na
niej puszkami po piwie. To ostatnie rubie�e miasta,
pobojowisko w wojnie z ekonomi�, budynki wielopi�trowe w
trakcie przybierania ochronnych barw ruin. Tylko cieni tu
mn�stwo; tylko szczury s�ycha�. I czasami poszum oddechu
centrum, kt�rego �wiat�a w oknach apartament�w znacz� zimny
mrok nieba - a noc jest prawdziwie po�udniowoameryka�sko
duszna i wilgotna.
- My tu nie handel prowadzimy - wycedzi� policjant po
s�u�bie. - Nie jeste�my kidnaperami. My oczyszczamy miasto.
- Taa, jasne, nie musi mi pan m�wi�, kim jeste�cie. Ja
chc� ich tylko wykupi�. Potraktujcie to jako datek od
sponsora.
- Zazo, co to za pajac?
Zazo wzruszy� ramionami, strzykn�� �lin� na pop�kany asfalt.
- Je�dzi po mie�cie i zbiera bachory, jeszcze jeden
po�rednik; od chirurg�w, od alfons�w czy kogo tam... Ma
fors�. No to jak, mia�em go pu�ci� samopas?
Blondyn schowa� berett� do kieszeni p�aszcza, takiego
samego jak ten okularnika. Nie zapina� go, pod spodem mia�
jedynie siatkowy podkoszulek, podczas gdy okularnik nosi�
si� niczym ciemny adwokacina.
- A na co ci oni?
- A na przek�sk�. Co za znaczenie?
- Te� prawda. Dwadzie�cia.
- Dwana�cie.
- Dwadzie�cia.
- Do widzenia.
- Zazo?
- O, pierwsi to wy nie jeste�cie, przy mnie zebra� z tuzin;
tam stan�� furgonetk�.
- Dobra, wracaj, dwana�cie. Hej, zdejmuj go! Za�� tego z
blizn�.
Pieni�dze - palce - kiesze�.
- Jak on si� nazywa? - spyta� kupiec wskazuj�c ci� palcem ze
z�otym pier�cieniem.
- Jak on si� nazywa?! - zawo�a� blondyn do chromego.
- Puno.
- A ten drugi?
- A ten drugi?!
- Te, jak ci� wo�aj�? - warkn�� kulawy tarmosz�c Juana.
Juan, maj�c zwi�zane na plecach r�ce, a cia�o w ranach i
siniakach, nie m�g� si� wygramoli� z samochodu. - Jak?
G�o�niej! M�wi, �e Juan. O kurrrwa...!!
Juan rzuci� si� na kulawego, powali� go i, kl�cz�c na
jego piersi, wgryza� mu si� w twarz. Kulawy miota� si� po
asfalcie, w straszliwym b�lu, niezdolny do podj�cia obrony.
Juan gryz�; krztusi� si� krwi�, ale gryz�.
Spanikowany blondyn si�gn�� do kieszeni, trafi� na
pieni�dze, wygarn�� je z furi� na ziemi�, wyszarpn�� berett�
i przestrzeli� Juanowi g�ow�.
- Szlag by to... - mamrota� zbieraj�c banknoty.
Zazo i �ysy usi�owali zatamowa� krwotok kulawego. Ten nie
mia� ju� nosa, a nie by� to jedyny ubytek w jego fizjonomii
i przedtem nie zniewalaj�cej.
Nie zd��y�e� przyjrze� si� mu lepiej. Korzystaj�c z
zamieszania, zsun��e� si� z dachu wozu i teraz ucieka�e� ku
skrzy�owaniu. Gdyby nie b�l rozdartego odbytu i rwanych przy
ka�dym kroku skrzep�w - nigdy nie da�by� si� z�apa�
okularnikowi. Dogoni� ci� w po�owie dystansu i po kr�tkiej
szamotaninie przewr�ci� na asfalt. Po czym zosta�e�
zawleczony z powrotem pod latarni�.
- Forsa za Juana - za��da� kupiec od blondyna. - Sam �e� mu
czach� rozpieprzy�.
- Spierdalaj.
- Za trupa mam p�aci�?
Blondyn przystawi� luf� beretty do lewego szk�a okular�w.
- Spierdalaj.
Tw�j w�a�ciciel tylko spojrza� na kulawego, kt�ry,
przytrzymywany przez Zazo i �ysego, dos�ownie lecia� im
przez r�ce, rzygaj�c w ka�u�� w�asnej krwi.
- Idziemy, Puno.
Sprzeda�
- Idziemy, Puno.
Stary Jacco potrz�sn�� twoim ramieniem. Ten
osiemdziesi�cioletni Indianin rzadko wymawia� na raz wi�cej
jak trzy, cztery s�owa.
Cienisty ch��d parteru zrujnowanego puebla, stanowi�cego
dom i zarazem miejsce pracy Jacco, zniech�ca� do wyj�cia w
otumaniaj�cy upa�, pod mordercze promienie s�o�ca. Spa�,
spa�; tutaj, w stercie postrz�pionych koc�w i wyblak�ych
poncho, wci�ni�tej w cuchn�cy suszonym nawozem k�t
obszernego pomieszczenia. Odespa�e� tu ka�d� nocn� godzin�
sp�dzon� w ojczystym mie�cie na �upie�czych eskapadach i
m�cz�cym czuwaniu w trakcie �ow�w. Ile to czasu? - min�� ju�
tydzie� sennej, zwierz�cej wegetacji w sercu meksyka�skiej
pustyni, w milcz�cej go�cinie antypatycznego Jacco. Nocami,
od smrodu narkotykowego zacieru wype�niaj�cego wielkie
kadzie ciemniej�ce pod �cian�, nachodzi�y ci� niepokoj�ce,
chore wizje. Ch�odnymi wieczorami za�, zachodami s�o�ca,
kt�re nad meksyka�sk� pustyni� s� bardzo pi�kne, siadywa�e�
na desce przed wapnem pobielan� �cian� puebla - i p�aka�e�.
Nikt nie patrzy�, by�e� sam, Jacco gdzie� pijany b�d�
upijaj�cy si�, woko�o dziesi�tki mil wietrznego pustkowia,
piasku koloru ochry, o zachodzie prawie karmazynowego - tam
i wtedy mog�e� p�aka� w poczuciu pe�nego bezpiecze�stwa.
Panowa� taki spok�j - taki wielki, �miertelny, metafizyczny
spok�j - �e mog�e� w�wczas wyobrazi� sobie i uwierzy� nawet
w to piek�o i niebo, o kt�rych opowiada�y wam stare
prostytutki z Placu Genera�a.
Cz�owiek w okularach, kt�ry ci� odkupi� od Szwadron�w
�mierci, oraz jego nieodmiennie anonimowi wsp�lnicy,
przeszmuglowawszy ci� przez szereg granic pa�stw, o kt�rych
nigdy wcze�niej nie s�ysza�e� (bo nie s�ysza�e� o �adnych
pa�stwach z wyj�tkiem swej ojczyzny, no i Z�otej Ameryki,
Stan�w Zjednoczonych, Hollywood tego zak�tka uniwersum) -
ludzie ci w ko�cu pozostawili ci� tu na �asce milcz�cego
Jacco, niczego nie t�umacz�c, niczego ci nie nakazuj�c ani
nie zakazuj�c. Ju� to mog�o si� zdawa� post�powaniem
nielogicznym, lecz ty nie by�e� jeszcze nauczony wiary we
wszechobecno�� logiki i przyj��e� rzecz bez zdziwienia:
pozostawa�e� dzieckiem chaosu. Dzia�o si�, co si� dzia�o;
�wiat p�yn�� i ni�s� ci� w swoim nurcie. Ci, co wierzgaj� -
ton�. Ani tej filozofii nie artyku�owa�e� tymi s�owy, ani o
niej nie my�la�e�, ani nawet nie zdawa�e� sobie sprawy z
w�asnej natury. Tam, w slumsach, w Mie�cie Dzieci, w
smrodzie, g�odzie i upale - nie tak si� my�li. Po prawdzie,
tam nie my�li si� prawie w og�le.
- Idziemy.
Wsta�e�, poniewa� on chcia�, �eby� wsta�. I wyszed�e� na
zewn�trz, poniewa� nie by�o powodu, �eby nie wyj��. Tak,
w�a�nie tak si� �yje tam, sk�d pochodzisz.
S�o�ce uderzy�o ci� w skro� ognistym obuchem. Zachwia�e�
si�. O�lepiony.
- Czeka na ciebie - rzek� Jacco pchn�wszy ci� w plecy. -
Dalej. - Jego portugalski by� anachroniczny i chropawy, ale
ca�kowicie zrozumia�y.
M�czyzna siedzia� na masce nowoczesnego czarnego
samochodu i pali� papierosa. To by� Mi�y Jake, ale wtedy
jeszcze nie zna�e� jego imienia, wi�c, gdy tylko wr�ci� ci
wzrok, pomy�la�e� sobie: pierdolony peda� - m�czyzna mia�
bowiem kilkana�cie stalowych kolczyk�w wk�utych pod sk�r�
g�adko ogolonej twarzy, uszu i szyi, a ubrany by� w letni
garnitur w�o�ony na go�e, bezw�ose cia�o. U�miecha� si�
szeroko.
Zacz�� w, niezrozumia�ym w�wczas dla ciebie, angielskim:
- Nie u�miechniesz si� do mnie? Lubi� szcz�liwe dzieci. -
Po ka�dym zdaniu nast�powa�a d�u�sza chwila kontrolnego
milczenia. - C�, m�j ch�opcze...? B�d� mi�y dla Mi�ego
Jake'a. Papierosa...? No, dalej, ja nie gryz�. Mmm...
pokochasz mnie, zobaczysz... - Zeskoczy� z maski, odrzuci�
niedopa�ek i przesta� si� u�miecha�. - S�odki Jezu, on jest
do niczego. Co za ponury skurwiel! Na mi�o�� bosk�, jeden
pieprzony u�miech...! - chcia� ci� uderzy� w twarz, ale si�
uchyli�e�. - Cholera! W�a� do �rodka! Teraz jeste� m�j i
b�dziesz robi�, co ci powiem! Do �rodka! Co, nie nauczyli
ci�? Ju� ja ci� naucz�! - zapali� nowego papierosa; znowu
zacz�� si� do ciebie u�miecha�; wystraszony, odbieg�e�
kilkana�cie metr�w od samochodu i teraz za plecami mia�e�
jasny przestw�r rozpalonej mira�ami pustyni. - Ze mnie
naprawd� mi�y facet, Puno, bardzo mi�y, przekonasz si�. No.
Dalej. Wszystko b�dzie dobrze.
Teraz
Puno �pi, ale jednocze�nie jest przytomny. �pi, bo
skazili mu krew; a zachowuje przytomno��, bo jeszcze
wcze�niej skazili mu umys�, wdarli si� do wn�trza jego g�owy
odbieraj�c mu zdolno�� zapadni�cia w - jak�e ludzki - stan
bez�wiadomo�ci. To zakazane. Wi�c i ta narkoza nie wy��czy�a
go do ko�ca. Wprawdzie wi�kszo�� bod�c�w do� nie dociera, a
my�lami dryfuje Puno w przesz�o�ci - lecz w�a�ciwsze by�oby
stwierdzenie, i� marzy na jawie. A w tym by� zawsze dobry.
Marzenia produkowa� bardzo wysokiej jako�ci, podziwiano jego
barokowe k�amstwa i dzieci�co alogicznie rozbuchane
konfabulacje. Potem naogl�da� si� wideo Mi�ego Jake'a i
marzenia mu zdzicza�y, lecz wci�� m�g� w nie uciec. Teraz w
obcych r�kach utraci� owej umiej�tno�� tworzenia prywatnych
alternatywnych przysz�o�ci, osta�a mu si� jeno przesz�o��.
Woleliby zabra� i j�, ale ci, kt�rym rzeczywi�cie zabrali
wspomnienie, pokrzywili si� jako� dziwacznie - wi�c dali
spok�j, poszli na kompromis. Felicita powiedzia�a kiedy�
Puno, �e czas miniony nie jest wa�ny i �eby si�
skoncentrowa� na tera�niejszo�ci - ale na czym teraz ma si�
koncentrowa�? Buszuj� mu po umy�le spuszczone ze smyczy
my�li; owe mentalne ruchy Browna, powoduj� przypadkowe
spi�cia na korze m�zgowej: od czasu do czasu drgnie
samowolnie g�owa Puno, zatrzepocz� mu palce, za�amie si�
oddech, podskoczy nibyskurczem pochwycona stopa. Felicita
przypatruje si� temu z miejsca przy szoferce. Ochroniarz
my�li o niej: - Ciekawe, czy przygryza wtedy doln� warg�,
czy zamyka oczy? - Ona my�li o Puno: - Nigdy nie b�d� mie�
dzieci, wysterylizuj� si�. - A Puno, Puno jest tylko cia�em,
trz�sie si� na noszach jak martwa tusza mi�sa. Gdyby jeszcze
uni�s� powieki. Ale przecie� nie mo�e, ma zaszyte.
Ochroniarz my�li o Puno: - Biedny dzieciak. - Felicita my�li
o ochroniarzu: - Nienawidz� ich. - A Puno jak przedmiot.
Dobieg�o go, nierozpoznawalnie zmiksowane, echo grzmotu;
skojarzy� co innego: odleg�y �oskot karabinu maszynowego.
Ba��
- S�yszysz?
- To Cillo czy�ci El Dorado.
- M�wili, �e jest na Cillo wyrok.
- Wykupi si�, wykupi.
Siedzieli�cie na szczycie nie do ko�ca wyburzonego muru
starej fabryki, na skraju slums�w; by� wiecz�r, zbli�a� si�
wasz czas. Domino cz�stowa� ci� orzeszkami ziemnymi z
ukradzionej ze straganu puszki. Domino posiada� prawdziwy
n� spr�ynowy, identyczny z Juanowym. Za godzin� mieli�cie
um�wiony skok na klienta znajomej m�skiej kurwy. Ten klient
oka�e si� cz�owiekiem Barona i zastrzeli Domino, a tobie
wybije kilka z�b�w i rozetnie policzek - ale na razie Domino
�yje, jeszcze wasz czas nie nadszed�. Siedzicie i snujecie
nocn� ba�� Miasta.
- On urodzi� si� za �ciekiem, tam, gdzie teraz s�
Maciory. Dok�adnie tak samo ojca nie zna�, a matk� mu
gdzie� zar�bali albo te� sama kiwn�a od prze�pania. Tak
samo noc� szmera� po Dzielnicy. A teraz, teraz patrz, kto on
jest, czym on je�dzi, gdzie mieszka; ile ma spluw na
zawo�anie, ile dup na jedno s�owo. Bo to by�o tak: podw�dzi�
u Platfusa portfele czterem klientom pod rz�d, a tam
siedzia� i widzia� to Srebrny Gorgola. Wychodzi za nim,
�apie Cillo i m�wi mu: "Dobry jeste�, ma�y, bardzo dobry;
teraz robi� b�dziesz dla mnie". I zabiera go do siebie. I
Cillo robi dla Srebrnego Gorgoli. I Gorgola widzi, �e Cillo
jest najlepszy. M�wi mu: "Masz tu, Cillo, gnata, id� i
kropnij tego a tego, bo bru�dzi mi, matkojebca jeden". Cillo
idzie i go�cia ju� nie ma. Gorgola jest zadowolony i Cillo
odt�d ju� nie b�dzie si� martwi� o pieni�dze. A potem wpada
ten interes i Cillo rozwala Gorgol� i teraz m�wi� na niego:
Z�oty Cillo. A urodzi� si� - o, tam, za �ciekiem...
Czas. Zeskoczyli�cie z muru, ruszyli�cie powoli ku
Dzielnicy. Domino bawi� si� tym no�em, talizmanem, amuletem
swoim.
- A wyobra� sobie - rozmarzy� si� - tylko sobie wyobra�....
Testy
- Wyobra� sobie, Puno, �e wychodzisz na korytarz.
Korytarz jest bardzo d�ugi, nie widzisz jego ko�ca, posadzk�
ma z g�adkich, zimnych stalowych p�yt, �ciany wy�o�one
kafelkami; �adnych okien, a mn�stwo drzwi; sufit zakrywaj�
jaskrawo �wiec�ce lampy, jest bardzo jasno. Idziesz.
S�yszysz tylko w�asne kroki. Idziesz i idziesz. Nagle
otwieraj� si� drzwi kilkana�cie metr�w przed tob� -
czarnosk�ry doktor przerwa�, nie oderwa� jednak od ciebie
wzroku; Dziwka w k�cie oboj�tnie przegl�da�a wydruki z
maszyn, kt�re tego ranka zadawa�y ci b�l. - Patrzysz, ale
nikt przez nie nie wychodzi. Opuszczasz spojrzenie: na d�,
na posadzk�. Wtedy to zauwa�asz. On nie ma n�g ani r�k, nie
umie m�wi�, jest �lepy; i tak od urodzenia. Kad�ub. Wype�za
przez drzwi i sunie ku tobie. Puno? Puno? Ca�ujesz go,
Puno, pochylasz si� i ca�ujesz.
Od plastr�w, kt�rymi poprzyklejali do cia�a ch�odne
ko�c�wki r�nych urz�dze�, sw�dzi ci� sk�ra. Trudno ci si�
skupi� na s�owach wysokiego Murzyna, cho� jego angielski
jest prosty, nie musisz si� wysila�, by zrozumie�. Zreszt�
niewa�ne. To s� wrogowie, wrogowie.
Doktor westchn��, wsta�, spojrza� na Dziwk�. Podszed� do
wysokiego okna wychodz�cego na okalaj�cy Szko�� dziki
jesienny park, posta� tam chwil�, potem wymaszerowa� z
pokoju, cicho zamykaj�c plastykowe drzwi.
Dziwka ziewn�a i rzuci�a papiery na biurko.
- Zm�czony?
- Odwalcie si� ode mnie.
- To tylko tak na pocz�tku, Puno; musimy ci� pozna�.
- Co�cie mi wtedy dali do picia? Dlaczego niczego nie
pami�tam?
- S� takie testy, kt�rych nie powiniene� pami�ta�.
- Co to za popieprzona szko�a...
Za�mia�a si�.
- To jest bardzo wyj�tkowa szko�a i niezwyk�ych rzeczy tu
uczymy. Zobaczysz, zobaczysz. Pewnego dnia... mo�e jeszcze
b�dziesz s�awny.
- Nie chc� by� s�awny - warkn��e�, z�y, �e zdo�a�a
wci�gn�� ci� w rozmow�.
Zgasi�a u�miech, zacz�a szuka� po kieszeniach papieros�w.
- My ci� nauczymy, czego masz chcie�.
Zabra�e� si� do zrywania z siebie czujnik�w. Dziwka
wzruszy�a ramionami.
- Mo�e masz racj�. Na dzisiaj dosy�. Odpocznij. Jutro
zaliczysz reszt� test�w apercepcyjnych, wydolno�ci�wki i
lingua questo. Testy matematyczne to kiedy� przy okazji -
zapali�a papierosa. - Ubierz si�. Poka�� ci, gdzie b�dziesz
mieszka�. Poznasz koleg�w. Nie b�dziesz ich mia� zbyt du�o.
- Czego mi nie wolno?
Spojrza�a dziwnie. - Tym si� nie przejmuj.
Wyszli�cie do hallu. Schody jak w operze; widzia�e� opery
na filmach u Mi�ego Jake'a, wi�c mia�e� por�wnanie. Tu, na
parterze Szko�y, zawsze du�o ludzi, ruch, zamieszanie,
szybkie dialogi w przypadkowych spotkaniach. �adnych dzieci,
sami doro�li. Niekt�rzy w kitlach jak lekarze, niekt�rzy w
mundurach jak policjanci, ale najpewniej ani jedni, ani
drudzy. Nikt si� wam nie przygl�da�.
- Wypu�cicie mnie? Kiedy?
Popchn�a ci� ku schodom.
- To nie jest kara. Zosta�e� tu zgodnie z prawem
przekazany przez Opiek� Spo�eczn�. Jeste�my instytucj�
rz�dow�.
- Poprawczak?
- Nie, nie; powiedzia�am: to nie jest kara. Niewa�ne, co
przeskroba�e�, Puno.
I w�a�nie dlatego, �e nie wierzy�e� w logik� - spyta�e�,
tkni�ty profetyczn� my�l�:
- Co wy mi zrobicie?
Co� odpowiedzie� musia�a.
- Nie martw si�, Puno, wszystko b�dzie dobrze.
Wideo
Przez ca�y czas pracy dla Mi�ego Jake'a �ywi�e� si�
filmami. Inne dzieci z jego stajni albo �pa�y na zab�j, albo
zapada�y w katatoniczny trans, albo - cho� to najrzadziej -
podejmowa�y �mieszne, nieudolne pr�by samob�jstwa. Ty
siedzia�e� przed wideo. Ostatecznie to wideo uratowa�o ci
�ycie, lecz przecie� ogl�da�e� je dla czystej rado�ci
uczestnictwa w efektownych k�amstwach. Tam by�y mityczne
�wiaty wiecznej szcz�liwo�ci, �wiaty ludzi, jakich nie ma,
niemo�liwych zachowa�, niemo�liwych s��w i my�li. I tam
zwyci�a�o dobro, tam dobro istnia�o jako realna si�a;
nauczy�e� si� owego s�owa z film�w w�a�nie, bowiem
prostytutki z Placu Genera�a nie potrafi�y go jasno
wyt�umaczy�. W telewizorze by�o dobro, w telewizorze by�o
szcz�cie; nie wierzy�e� w nie po wy��czeniu urz�dzenia,
tamte �wiaty w rzeczywisto�ci nie istnia�y - ale lubi�e�
przecie� bajki. Wideoteka Mi�ego Jake'a by�a ogromna,
tysi�ce kaset, sk�ad prawdziwy; ostatecznie nic dziwnego,
przecie� siedzia� w tym interesie. Angielski, jakiego si� z
wideo nauczy�e�, ten pierwszy, prostacki, niedoszlifowany
staraniem nauczycieli ze Szko�y - by� angielskim slangowym,
amalgamatem narzeczy etnicznych gett, gwar �rodowiskowych
gangster�w, gliniarzy, prawnik�w i �o�nierzy. Szybko
zatraci�e� akcent: by�e� m�ody, by�e� dzieckiem. Samotno��
ci nie przeszkadza�a, nie nauczono ci� lubi� towarzystwa
innych ludzi, wi�c nie t�skni�e� za nim, bo i za kim mia�e�
t�skni�? Praca u Mi�ego Jake'a nie by�a m�cz�ca, zdarza�y
si� d�ugie przerwy pomi�dzy kolejnymi nagraniami; je�li co�
ci dokucza�o, to przymus ci�g�ego przebywania w czterech
�cianach - ten rok sp�dzi�e� w zamkni�tych pomieszczeniach,
nigdy nie wychodzi�e� na zewn�trz. Nawet wo�ony do
po�o�onych gdzie� w okolicy centrum ciasnych, rozlokowanych
w podnaj�tym mieszkaniu studi�w filmowych, nawet wtedy
widzia�e� �wiat jedynie przez szyb�. Jake i jego kobieta,
Holly, bardzo dobrze strzegli swego towaru; w ko�cu
stanowi�e� ich �r�d�o utrzymania. I dbali o ciebie. Co
prawda, jedzenie by�o irytuj�co monotonne - niemal
uzale�ni�e� si� od pikantnej meksyka�skiej pizzy - lecz nie
zdarza�o ci si� spa� g�odnym. A Mi�y Jake wcale tak cz�sto
nie bi�, jeszcze rzadziej za� na tyle mocno, by pozosta�y
�lady, bo potem re�yser krzycza� i piekli� si�
charakteryzator; zreszt� Jake'owi szybko przechodzi� gniew.
W og�le b�yskawicznie zmienia� nastroje. Kiedy� przyni�s� ci
w prezencie plastykowe przeciws�oneczne okulary. A gdyby�
chcia�, m�g�by ci� zaopatrywa� w ta�sze narkotyki, inne
dzieci z jego stajni dostawa�y codziennie porcje przy
jedzeniu. W�a�ciwie porz�dnie w�ciek� si� dopiero wtedy, gdy
odkry�, �e zacz��e� si� uczy� czyta� i pisa�. Wymachiwa�
twoimi bazgro�ami, wrzeszcz�c: - To po to wydaj� na tego
ma�ego sukinsyna tyle forsy?! Po to?!! - Ale przysz�a Holly
i przed wieczorem by� ju� spokojny.
Ogl�da�e� u Jake'a ka�dy film, jaki mia� w swych
zbiorach. Lecz w ko�cu i one zacz�y si� wyczerpywa�.
Si�gn��e� zatem po kasety upakowane w tekturowych pud�ach
spi�trzonych pod �cianami piwnicy. Okaza�o si�, i� na nich
nagrana jest produkcja Jake'a i kompanii. Rych�o znudzi�by�
si� karykaturalnymi obrazami spoconych nagich cia�,
pr꿹cych si�, wij�cych, dr��cych epileptycznie i wydaj�cych
�mieszne d�wi�ki - gdyby� nie odkry� na sporej cz�ci owych
film�w samego siebie. Nie tak to zapami�ta�e�. Na wideo
by�e� inny. Na wideo wszyscy ci m�czy�ni i kobiety byli
inni. Wygl�da�o, �e im i tobie sprawia�a ta seksualna
gimnastyka przyjemno��, cho� doskonale wiedzia�e�, �e tak
nie by�o. G�os wydawany przez twoje cia�o z ekranu
telewizora nie by� twoim g�osem. Pod�o�yli go. S�ucha�e� i
parodiowa�e� samego siebie. Ale i mimo owego humorystycznego
akcentu w ko�cu dotkn�a ci� nuda: te filmy nie posiada�y
fabu�y. Przegl�dn��e� jeszcze par�, si�gn��e� do innego
pud�a; to samo. I do czwartego; i niby te� nic nowego, lecz
przewijaj�c ta�m� dostrzeg�e� przy ko�cu szamotanin�,
roz�opotane przyspieszonym tempem przesuwu rozla�y si� po
kadrach plamy gor�cej czerwieni. Wr�ci�e� do zwyk�ej
pr�dko�ci. Tego ch�opca, u�ytkowego bohatera filmu -
mordowali w�a�nie niedawni jego kochankowie. Cofn��e�,
zobaczy�e� jego twarz: on mieszka� tu z wami przez par�
miesi�cy, by� u Mi�ego Jake'a, zanim ten przywi�z� ci� z
pustyni od Jacco. Par� tygodni temu znikn��, przypuszcza�e�,
�e si� za�pa�, bo to by� szprycer pe�n� g�b�. Wo�ali go
Guyjo, pochodzi� z Bangkoku; kiedy� pobi�e� si� z nim o
paczk� gum do �ucia. Kiepsko m�wi� po angielsku, na filmie
wywrzaskiwa� falsetem swe rozpaczliwe, histeryczne b�agania
z bezb��dnym akcentem z Nowej Anglii, podczas gdy
�niadosk�ra dziewczyna sun�a skrwawion� brzytw� przez jego
podbrzusze.
Teraz
Bo �wiat jest okrutny i nawet s�odkim filmom z Jake'owego
wideo nie uda�o si� tej oczywistej prawdy zafa�szowa�. Jest
to okrucie�stwo drapie�cy z g��bi puszczy, kt�ry pojawia si�
na ekranie na kr�tki moment, by w morderczym szale
wymordowa� p� ekspedycji, a potem r�wnie niespodziewanie
znikn�� w g�stwinie: ludzie b�d� krzycze�, p�aka� i
przeklina� zwierz�, zapominaj�c, �e to tylko zwierz�. Z�o
uosabia w nim swym kunsztem re�yser. Okrutnym mo�na by�
jedynie w obliczu cz�owieka, kt� inny nazwa�by
okrucie�stwo? Puno za� nie respektowa� �adnych praw poza
prawami d�ungli i nawet teraz, uwi�ziony w karcerze swego
cia�a, w p�dz�cym przez noc, przez gasn�c� burz�,
rozko�ysanym ambulansie, nawet teraz, p�przytomny w
uspokajaj�cym rozci�gni�ciu pomi�dzy wczoraj a dzisiaj - nie
nazwie tych ludzi okrutnymi. Felicita Alonso, Dziwka - ona
by� mo�e jest jego wr�g, by� mo�e przyjaciel, by� mo�e
matka, kt�rej nigdy nie mia� - lecz wszystko to by� mo�e,
wszystko to chwilami i nie naprawd�. Nienawidzi� Puno
potrafi� doskonale, lecz os�dza� nie umia�. Prostytutki z
Placu Genera�a nie opowiada�y im o sprawiedliwo�ci, bo
wy�mialiby je. Prostytutki z Placu Genera�a opowiada�y im o
Bogu, poniewa� B�g jest wszechmocny, a to co� znaczy. B�g
jest tak�e dobry, ale to znaczy o wiele mniej.
Sprawiedliwo�� za� nie znaczy nic, s�owo to jest puste
niczym spojrzenie Puno i cho� z �atwo�ci� przek�ada je na
pi�� j�zyk�w, w ka�dym z nich brzmi jednako �miesznie. To
jest m�j n�, mawia� Juan, a to jest jego n�, ale jak ja
mia�bym spluw�, to by dopiero by�o sprawiedliwie, bo
strzeli�bym mu prosto w mord� i by�oby po sprawie. Ha, tak�
sprawiedliwo�� Puno rozumia�. A przecie� czu� �al, czu�
gorycz, czu� z�o�� i gniew; oczywi�cie, �e czu�. Gdyby
zobaczy� tego dwumetrowego ochroniarza, siedz�cego w nogach
noszy i z trudem udaj�cego, i� czyta - gdyby ujrza� ten
jako� symboliczny obraz, by� mo�e zdo�a�by jasno wyt�umaczy�
swoj� postaw�: to oni maj� spluwy. Ale nie zobaczy. Jad�.
Musieli zwolni�, bo na autostradzie by�a kraksa,
osiemnastoko�owiec wype�niony ko�mi wiezionymi do rze�ni
wpad� w po�lizgu po mokrej jezdni na nieprzepisowo
zaparkowanego buicka. Pobocze i pole za szos� pokrywaj�
cia�a koni o sier�ci ciemnej i b�yszcz�cej od deszczu, koni
martwych oraz jeszcze �ywych. Jest blokada, policjanci z
drog�wki, w pelerynach, z latarkami i kr�tkofal�wkami
biegaj� dooko�a. �wiat�a karetki stoj�cej w glinie pobocza
b�yskaj� ��to i czerwono; na szcz�cie ambulanse karawany
nie s� oznakowane, tote� nikt ich nie zatrzymuje dla
wymuszenia pomocy. Burza ga�nie, sko�czy�y si� b�yskawice i
grzmoty; a jednak co chwila huczy na zewn�trz, jeden i drugi
strza� - to ci ludzie, ci ludzie jak cienie w deszczu,
spaceruj�cy w b�ocie i we krwi dobijaj� konaj�ce zwierz�ta.
Huki Puno s�yszy, chocia� nie wie, co oznaczaj�. Domy�la
si�. W tej chwili ca�y �wiat ma w domy�le. Puno zawsze �y�
po�r�d tajemnic.
Tajemnica
Wygl�da� niczym p�on�cy anio�. Zobaczy�e� go z okna
�azienki, jak biegnie przez park, w stron� wewn�trznego muru
i zakazanej strefy, a blask bij�cy od jego �nie�nobia�ych
skrzyde� tworzy w nocnej g�stwinie wysokich drzew szybko
przep�ywaj�ce g��bokie cienie.
To by� tw�j pierwszy miesi�c w Szkole, nadal mia�e� j� za
nowoczesny, post�powy poprawczak. Obudzi� ci� w �rodku nocy
p�acz Ricka; skl��e� go i poszed�e� si� odla�. A tam pod
oknem �azienki odbywa�o si� polowanie na p�on�cego anio�a.
Wnet si� zorientowa�e�, �e to �aden anio�. By� ni�szy od
m�czyzn w mundurach, kt�rzy go �cigali; by� dzieckiem.
Przycisn��e� twarz do zakratowanej zewn�trz, lodowato zimnej
szyby. Nie nie m�g� by� tylko dzieckiem. Dziwnie porusza�
skrzyd�ami i �wieci�, i bieg� te� nie po dzieci�cemu, nie po
cz�owieczemu. Mign�� ci raz i drugi blady owal jego twarzy.
To nie by�a twarz. Co� �cisn�o ci� w �o��dku. Nie strach,
co� subtelniejszego, trudniejszego do opisania.
A tamten wci�� pr�bowa� uciec, cho� ju� go okr��yli,
odci�li od ciemnej g�stwy parku i wewn�trznego muru. Nagle
krzykn��; us�ysza�e� ten krzyk przez szczelnie zamkni�te
okno, przez grube kamienne mury: wysoki, rozpaczliwy, ptasi
wrzask, rozedrgany okrutnie na wznosz�cej si� nucie. Umilk�
nagle i niespodziewanie - wtedy tego nie rozumia�e�, poj��e�
du�o p�niej: krzyk �ciganego przeszed� w ultrad�wi�ki i to
dlatego rozszczeka�y si� w�ciekle ogary w pobliskiej
psiarni. Mo�e nie by� to anio�, ale z pewno�ci� nie by� to
r�wnie� cz�owiek.
Trudno ci by�o tej nocy powt�rnie zasn��, cho� zap�akany
Rick, pogr��y� si� ju� w bolesnej drzemce i nie zak��ca�
ciszy. P�on�cy anio�. Od tamtej chwili zacz�� si� zmienia�
tw�j stosunek do Szko�y. Nocne objawienie otworzy�o ci oczy
na niezwyk�o�� sytuacji, inaczej d�ugo by� tego nie
zauwa�a�, pozbawiony skali por�wnawczej. Teraz wiedzia�e�;
podpowiedzieli ci bohaterowie thriller�w z Mike'owego wideo,
podszepn�a �wi�ta cisza wielkiego, ciemnego budynku: jest w
Szkole jaka� Tajemnica.
Nauczanie pocz�tkowe
Du�� wag� przywi�zywali do j�zyk�w. Angielski, ale
przecie� tak�e portugalski, w kt�rym nie umia�e� ani czyta�,
ani pisa�, ani nawet poprawnie m�wi�; tak�e j�zyki
syntetyczne, i kodowe, i komputerowe, od tych wysokiego
rz�du poczynaj�c, a ko�cz�c na maszynowych, bazuj�cych na
zapisie zerojedynkowym. Przej�cie do matematyki by�o bardzo
�agodne, prawie niedostrzegalne. I po prawdzie, nie
dostrzega�e� w nim niczego nienormalnego (bo i jaka� by�a
twoja norma?), nie protestowa�e� przeciwko programowi
nauczania, kt�ry nijak si� mia� do poziomu twego
dotychczasowego wykszta�cenia i wychowania, do twojego
pochodzenia i wieku; to nie by�o miejsce, w kt�rym mo�na
swobodnie protestowa�, to nie byli ludzie, kt�rzy by podobne
protesty tolerowali, a i ty nie by�e� przyzwyczajony do
takiego sposobu my�lenia, co zezwala na bunty przeciwko
rzeczywisto�ci. Rzeczywisto�� si� akceptuje albo
rzeczywisto�� nie akceptuje ciebie i dopiero wtedy jest �le.
Wi�c uczy�e� si� pilnie. I wcale nie od razu domy�li�e� si�
ich wysokiej oceny twej inteligencji. Ale wreszcie poj��e�:
oni by ci� tu nie przywie�li, gdyby nie byli pewni, �e
podo�asz. To te testy, kt�re ci robiono jeszcze na policji i
w domach opieki. Zosta�e� wybrany.
Z film�w wideo wiedzia�e�, jak wygl�da klasa w zwyczajnej
szkole. A tu nie by�o klas. Ta Szko�a zatrudnia�a wi�cej
nauczycieli, ni� posiada�a uczni�w. Nie wystawiano ocen. Nie
istnia� podzia� na godziny lekcyjne i konkretne przedmioty.
Nie by�o rywalizacji pomi�dzy dzie�mi: ka�dy pobiera� nauki
w separacji od reszty. I cho� miewali�cie okazj� wymieni�
si� do�wiadczeniami, bo nikt nie zabrania� wam prowadzenia
rozm�w (w og�le nie wydawano zakaz�w; je�li co� by�o
zabronione, po prostu nie mia�e� szans, by zarz�dzenie to
z�ama�, i z tej niemo�liwo�ci wnioskowa�e� o zakazie) - nie
narusza�o to jednak narzuconego schematu nauki. Ci
znajduj�cy si� na etapie nauczania pocz�tkowego - jak ty
przez pierwsze miesi�ce - przerabiali w zasadzie wszyscy to
samo. Dopiero p�niej �cie�ki edukacji si� rozchodzi�y,
lecz p�niej - p�niej rozchodzili si� i uczniowie:
przenoszono ich do innej cz�ci Szko�y. Nie istnia�a r�wnie�
regu�a okre�laj�ca moment przeniesienia, nie mia� na� wp�ywu
ani wiek ucznia, ani czas dotychczasowej nauki. W ka�dym
razie wy tej regu�y nie znale�li�cie. Polecenie
przeniesienia mog�o nadej�� ka�dego dnia. Lecz �w stan
ci�g�ego zawieszenia "pomi�dzy", dla innych by� mo�e
m�cz�cy, dla ciebie nie by� niczym niezwyk�ym; w istocie to
do pogr��enia si� w rutynie i spokoju niezmienno�ci
musia�by� si� przyzwyczaja�. I nie stanowi�e� pod tym
wzgl�dem w�r�d wychowank�w Szko�y �adnego wyj�tku. Nie
zabraniano wam rozm�w, wi�c rozmawiali�cie: wszyscy byli
takimi samymi wyrzutkami jak ty, Puno. Wszystkich ich
pozbierano z miejskich �mietnisk, ze slums�w, z rozbitych
melin. Znale�li si� tu - u�wiadomi�e� sobie wkr�tce -
w�a�nie dlatego, �e nie by�o nikogo, kto m�g�by si� za nimi
uj��, kto m�g�by ich odszuka� i z pomoc� bohaterskich
prawnik�w wyrwa� ze szpon�w Szko�y. Szko�a bra�a tylko tych,
kt�rzy dla �wiata i tak ju� nie istnieli. Twoja
wideo�wiadomo�� podpowiada�a ci oczywiste wyja�nienie
podobnego kryterium selekcji: strace�cze misje, zbrodnicze
do�wiadczenia na organizmach; tajemnica, tajemnica. Ale
Szko�a by�a tajna oficjalnie. Kt�rego� mro�nego zimowego
poranka zobaczyli�cie przez zakratowane okna wysiadaj�cych z
samochodu przed tarasem trzech wojskowych: ciemne okulary,
neseserki, szare mundury, wysokie szar�e. Gwia�dzistymi
nocami �w domniemany sekret Szko�y by� pi�kny i
podniecaj�cy, lecz w �wietle dnia roztapia� si� po�r�d setek
nowych s��w z nowych j�zyk�w, rz�d�w r�wna� r�niczkowych,
chaosu n-wymiarowych symulacji abstrakcyjnych proces�w na
jasnych ekranach komputer�w. Komputery lubi�e�, te martwe
maszyny nie posiada�y woli i musia�y ci� s�ucha�. By�a w
Szkole ca�a wype�niona nimi sala, w kt�rej sp�dza�e�
dziesi�tki godzin, w samotno�ci, w ciszy przerywanej jedynie
skrzekiem rozp�dzonych twardych dysk�w i klikni�ciami myszy
oraz przycisk�w klawiatury. My�la�e�: Puno i komputery;
Cillo Z�oty. A to by� przecie� dopiero pocz�tek.
Wieczorne opowie�ci
- Co dalej?
- Zabij� nas, wszystkich nas zabij�.
- Przymknij si�, Rick!
- Dzisiaj spyta�em si� Siwego.
- I co powiedzia�?
- �e zobaczymy. Oni maj� przykazane, �eby nic nam
nie m�wi�.
- Bo by�my si� wystraszyli. M�wi� wam, ucieknijmy st�d!
- Przymknij si�, Rick.
- Przywie�li dwie dziewczyny. Widzia�em.
- Gdzie je trzymaj�?
- Co jest na trzecim pi�trze?
- Albo w zamkni�tym skrzydle?
- Na co im tyle dzieci?
- Nas to jakby ju� nie by�o. Mieli�cie kiedy� jakie�
dokumenty? Rejestrowano was gdziekolwiek opr�cz policyjnych
kartotek? Ilu z was nawet nie ma nazwiska?
- O co ci chodzi, Puno?
- Ogl�da�e� "Mechaniczn� pomara�cz�"? W tej Szkole nie ma
nikogo, kto nie kwalifikowa�by si� do poprawczaka.
- A ja wam m�wi�, �e to s� medyczne eksperymenty. B�d� z
nas przeszczepia� m�zgi, serca, w�troby...
- ...dla jakich� pokr�conych, cholernie bogatych dziadk�w.
- Ale to nie jest prywatny biznes!
- I po co ta nauka? To bez sensu. Dzisiaj kazali mi
t�umaczy� symultanicznie na trzy j�zyki. A potem dali do
ogl�dni�cia kurewsko nudny balet, my�la�em, �e tam przysn�.
- Ma�ego znowu wzi�li na testy.
- Co, Ma�y, nic nie pami�tasz?
- Wiesz jak to jest. Daj� co� do wypicia, a potem si�
budzisz po paru godzinach i jakby� se strzeli� Ksi�ycow�.
- Tu s� miliony. Dziesi�tki milion�w. Widzieli�cie sprz�t.
To musi im si� jako� zwr�ci�.
- Frank pono� grozi�, �e zastrajkuje.
- Jak niby?
- Przestanie si� uczy�.
- O co mu chodzi?
- A bo ja wiem?
- No i co mu odpowiedzieli?
- Nie powt�rzy�. Mia� rozmow� z Cycat�.
- Pewnie go zastraszy�a.
- Na pocz�tku m�wili, �e nas po prostu ode�l�, je�li nie
b�dziemy si� uczy�. No i faktycznie; pami�tacie tych
zbuntowanych? Nie jedz�,