69
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 69 |
Rozszerzenie: |
69 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 69 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 69 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
69 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
tytu�: "Wielki Aleksander Gordon"
autor: Jan Brzechwa
OPRACOWAL : Adam Ciarcinski ([email protected])
Cz�� 1
Z oddalonego pokoju, przez otwarte okna, dobiega�a gra Ewy. Na ulicy przechodnie zatrzymywali si�, zapominali przez chwil� o powszedniej konieczno�ci po�piechu i oddawali si� skradzionemu pr�niactwu, �eby pos�ucha� chocia�by strz�p�w rozbrzmiewaj�cej muzyki. Naturalno�� gry Ewy sprawia�a wra�enie improwizacji. Na pierwszy plan wybija�a si� melodia �ywa i bujna, mieni�ca si� szerok� gam� najsubtelniejszych cieniowa�. Ale niewidzialna pianistka urzeka�a te� ulicznych meloman�w plastyczno�ci� polifonii. Pod jej palcami Chopinowska Barkarola tchn�a �arem po�udniowego nieba i ch�odem wodnych przestrzeni, w�oski romantyzm ��czy� si� z czysto polskim liryzmem. Fortepian zdawa�o si� nie gra�, lecz �piewa�, zw�aszcza w partiach kantylenowych. W pewnej chwili, gdy przebrzmia�a �rodkowa cz�� Ballady g-moll, Gordon, kt�ry nigdy nie m�g� s�ucha� jej bez g��bokiego wzruszenia, wychyli� ostatni �yk kawy i wszed� do pokoju Ewy.
Stoj�c w drzwiach, g�osem patetycznym, jakby ze swojej ostatniej wyuczonej roli, zawo�a�:
- Ewo, jeste� genialna! Zagra�a� to wspaniale, nadzwyczajnie, fantastycznie! Stysza�em Paderewskiego w Pary�u, ca�a sala wsta�a z miejsc, sta�em ja i kr�l belgijski, ale Paderewski w por�wnaniu z tob� to partacz. Przysi�gam na Szekspira! Niech b�d� statyst� w prowincjonalnym teatrze, je�li na konkursie nie zdob�dziesz pierwszej nagrody. Przepowiadam ci �wiatow� s�aw�, a ja znam si� na s�awie i potrafi� na ni� polowa� jak my�liwy na kuropatw�. Mo�esz mi zaufa�, uczyni� z ciebie gwiazd� pierwszej wielko�ci.
M�wi�c to poca�owa� j� w czo�o tkliwie, niemal z namaszczeniem.
- C� za sk�onno�� do przesady - powiedzia�a Ewa przebieraj�c palcami po klawiaturze. - Jeste� niepoprawnym entuzjast�. Ale na tym w�a�nie polega ca�y tw�j uzok. Chcia�abym wyr�ni� si� na konkursie, �eby ci nie sprawi� zawodu. Wiesz chyba, �e na nikim tak mi nie zale�y, jak na tobie. Inni mnie nie obchodz�. Chocia�... sk�ama�abym, gdybym powiedzia�a, �e nie pragn� odnie�� sukcesu.
- Musisz! Wierz� w tw�j talent.
- Kobiety na og� nie s� ��dne s�awy. Ale ty� mi zaszczepi� ten bakcyl, przyznaj�.
- Czeka ci� wyt�ona praca. Ludzie nie zdaj� sobie sprawy, jakiego samozaparcia wymaga kariera artysty. Wszyscy s�dz�, �e nasze �ycie sk�ada si� z samych blask�w, oklask�w i francuskiego koniaku, �e sukcesy spadaj� na nas lekko jak barwne confetti. Ale ty widzisz, iIe wysi�ku kosztuje mnie ka�da rola, ty wiesz.
- Mam przed sob� jeszcze p� roku. �wicz� przecie� od rana do nocy. Jestem wytrwa�a i uparta.
- Wzi�a� to po mnie. Dlatego te� dziwi mnie, �e od pewnego czasu nie nazywasz mnie ojcem. Czy s�dzisz, �e tego nie zauwa�y�em? Nie, Ewo, to nie jest w porz�dku. Przyznasz chyba, �e traktuj� ci� jak rodzon� c�rk�, je�li nie lepiej.
- C�rk�, c�rk� - rzuci�a Ewa tonem rozdra�nionym, z domieszk� goryczy. -Jeste� despotyczny, samow�adny jak faraon, co jeszcze by�oby do zniesienia. Ale ty jeste� gromow�adny jak Zeus. Wielki Aleksander Gordon! A ja lubi� ci� - doda�a z przekornym u�miechem - kiedy jeste� rozczarowany, zm�czony, lubi� twoje chwile s�abo�ci. Wtedy stajesz si� bardziej ludzki, mniej patetyczny. I masz w sobie bezradno�� ma�ego ch�opca. Takim ci� lubi� najbardziej. Teraz ju� wiesz?
- A ja Iubi�, gdy jeste� pogodna, weso�a i mniej uszczypliwa. Masz nazywa� mnie ojcem. ��dam tego!
- Odezwa� si� Zeus rozkazodawca! - zawo�a�a Ewa i uderzy�a w klawisze, wydobywaj�c z nich kilka takt�w zgie�kliwej Wagnerowskiej uwertury.
- Nie mam ochoty na sprzeczki. Wyjdziesz z nastroju i gorzej p�jdzie ci praca. �egnam ci� patetycznie, despotycznie i jak tam jeszcze? Aha -gromow�adnie. Id� na pr�b�. Gdybym si� sp�ni� - nie czekaj z obiadem.
- Znowu mnie opuszczasz, m�j Koriolanie!
- Ojcze! Masz m�wi� do mnie: ojczel Jeste� krn�brna i niepoprawna.
Gordon zszed� do podziemnego gara�u, wyprowadzi� swego peugeota i pojecha� do miasta. Zajmowa� z Ew� obszern�, odosobnion� will� na mokotowskiej skarpie, z ogr�dkiem pe�nym bz�w I tultpan�w, ale szczeg�ln� chlub� ich obojga stanowi�o jedno drzewko, kt�re p�n� jesieni� obsypane by�o zachwycaj�c� czerwieni� rajskich jab�uszek.
Wielki Aleksander Gordon!
Tak, Ewa mia�a s�uszno�� nazywaj�c go wielkim. Kt� z ludzi starszych nie pami�ta jego dawnych g�o�nych kreacji. W roli Edypa wywo�ywa� p�acz na widowni, Zas�yn�� jako kr�l Lear, Uriel Akosta, Natan M�drzec. O jego aktorshwie pisano monografie, Por�wnywano go z Kr�likowskim, Kacza�owem, Garrickiem. Gordon Craig, kt�ry przed wojn� specjalnie przyjecha� do Pary�a na jego go�cinny wyst�p w roli Don Salustia, wpad� za kulisy, ukl�k� i rzek� z emfaz�:
- Gordon sk�ada ho�d Gordonowi.
Kr�lowa rumu�ska podczas swego pobytu w Warszawie, natychmiast po przyje�dzie, wyrazi�a �yczenie obejrzenia Gordona na scenie. Tego dnia grano "Ryszarda II". Kr�lowa zaprosi�a Gordona do swojej lo�y i ofiarowa�a mu zdj�ty z palca pier�cie� z brylantem. By� to pier�cie� zar�czynowy od kr�la Ferdynanda. Opowiadano p�niej o nieopanowanym wybuchu gniewu kr�lewskiego ma��onka podczas przyj�cia w Belwederze.
Dzia�o si� to przed wielu laty. Ten drobny incydent nabra� rozg�osu. W prasie zagranicznej pisano, �e w ca�ej tej historii Gordon zachowa� si� jak kr�l, a kr�l jak prowincjonalny aktor.
W istocie, by� to cz�owiek pozbawiony p�ytkiego snobizmu, �ywi� wstr�t do tak cz�sto spotykanej w sferach teatralnych ma�ostkowo�ci i kaboty�stwa. �y� postaciami, w kt�re si� wciela�, a� sam sta� si� postaci� z wielkiego repertuaru �ycia. Umia� by� wyrozumia�y dla ludzkich u�omno�ci i s�abostek, do kolegbw odnosi� si� �yczliwie, a w przyja�ni okazywa� szczodrobliwo�� uczu�, kt�rej wielu ch�tnie nadu�ywa�o, poczytuj�c j� za s�abo��.
Gordon nie pyszni� si� swoj� wielko�ci�, nie wywy�sza� si�, by� skromny i nigdy nie mia� pewno�ci sukcesu. Nie szuka� s�awy - sama do niego przysz�a. Wiedzia� tylko, �e zaw�d artysty wymaga nieustannego doskonalenia �rodk�w wyrazu, szlifowania rzemios�a, zmagania si� z samym sob�, ze skostnieniem warsztatu, z ograniczon� mo�liwo�ci� poznania tego, co w sztuce jest niepoznawalne i wymyka si� spod kontroli racjonalnego my�lenia. Dlatego te� praca jego wykracza�a daleko poza obszar wyznaczonych mu r�l. Studiowa� historyczne �yciorysy odtwarzanych postaci, obyczaje ich czas�w, t�o spo�eczne i polityczne, sfara� si� pozna� ca�y podsk�rny nurt, kt�ry uzasadnia� ludzkie post�powanie. Zg��bia� charaktery, psychologiczne pobudki dzia�ania bohaterbw sztuki, klimat epoki i jej wp�yw na przebieg wydarze�. By� �yw� encyklopedi� wiedzy o teatrze, zna� wszystkie jego tajemnice.
Nie odczuwa� g�odu zaszczyt�w i mo�e w�a�nie dlatego los mu ich nie posk�pi�. Wiele m�wiono o jego zarobkach, o jego zamo�no�ci, chocia� on sam do spraw materialnych nie przywi�zywa� wagi. By� bo�yszczem t�um�w. Egzaltowane wielbicielki nachodzi�y go za kulisami, m�g� si�gn�� po ka�d�, ale nie zale�a�o mu na �atwej zdobyczy, na przelotnych przygodach. Pragn�� w �yciu tylko jednego: prostej, prawdziwej mi�o�ci. I tej w�a�nle nie mia�. Tak mu si� przynajmniej zdawa�o. Chcia� by� kochany nie dla swojej s�awy i talentu, ale jak zwyk�y pierwszy lepszy m�czyzna. Jego niepospolito�� fa�szowa�a obraz rzeczywistych uczu� kobiet. Przekonywa� si� o tym niejednokrotnie i zawsze za p�no. By� cz�owiekiem wielkich pasji. Ta pasja przenika�a jego kreacje sceniczne, porywa�a widz�w, ale nigdy nie uda�o mu si� obudzi� r�wnie wielkich uczu� w �adnej kobiecie, kt�r� kocha�. Nie znalaz� dot�d ani jednej godnej partnerki do odegrania tej najwa�niejszej roli w teatrze jego w�asnego �ycia. Szuka� szekspirowskiej bohaterki, a znajdowa� subretki z wodewilu. Nie od razu pozna� t� gorzk� prawd�. By� ufny i wielkodnszny w mi�o�ci, mierzy� wszystko miar� w�asnego serca.
Najwi�kszy jego romans trwa� pi�� lat. Kobieta, kt�r� kocha� p�omiennie i wiernie, porzuci�a go bez powodu. W �wiatowym repertuarze dramatycznym Gordon nie spotka� si� z czym� podobnym. Powiedaia�a pewnego dnia podczas obiadu, tak swobodnie, jakby chodzi�o o zmian� kapelusza:
- Wiesz, Al, postanowi�am od ciebie odej��. D�u�ej ju� nie wytrzymam.
Gordon os�upia�.
- Nikt inny nie wchodzi w gr�, przysi�gam. Jeste� nadzwyczajny, wspania�y, b�d� ci� podziwia�a do ko�ca �ycia. Ale na to, �eby �y� z m�czyzn�, trzeba go po prostu kocha�. Nie przerywaj mi. Wiem, �e sprawiam ci b�l, a sam� siebie o�mieszam m�wi�c tak po pi�ciu latach. Ponios�a mnie egzaltacja i g�upota. Wmawia�am w siebie, �e jestem w tobie zakochana. A ty by�e� zawsze taki delikatny, wra�liwy. My�la�am, �e co� si� we mnie z czasem odmieni. Ale teraz wszystko mnie dra�ni. I ta twoja wieczna pogoda, i uleg�o��, i nieustanna ch�� dogodzenia mi... Nie mog� tego znie��. Rozumiesz? Nie mog�! Wybacz, m�wi� to, co czuj�. Nie wytrzymam ju� d�u�ej ani jednego dnia. Cho�by� mnie zabi�. Ja naprawd� pr�bowa�am si� przem�c. Nie zgodzi�am si� na ma��e�stwo dlatego, �e ci� nie kocha�am. To znaczy, nie kocha�am a� tak, �eby spali� za sob� mosty. Pocz�tkowo nie umnia�am ci si� oprze�, nie mia�am do�� si�y. Spad�e� na mnie jak Zeus na Led�, przyt�oczy�e� mnie. A ja jestem zwyk��, ma�o skomplikowan� kobiet�, nie mam si� do d�wigania twojego nieba. Nie urodzi�am si� Kariatyd�. Wypu�� mnie ze swojej niewoli. Chc� i musz� od ciebie odej��, chc� ratowa� przed tob� resztki mojego �ycia.
Po wys�uchaniu tego monologu Gordon przez chwil� milcza� z zaci�ni�t� krtani�. Ziemia usuwa�a mu si� spod n�g. Ka�de s�owo Leny mia�d�y�o go, zniewa�a�o, zadawa�o �miertelne rany. Ale nie da� tego po sobie pozna�. By� pomimo wszystko i w ka�dej sytuacji wielkim aktorem. Opanowa� si�, wsta� od sto�u i rzek� g�osem, kt�ry widz�w tej sceny m�g�by przej�� dreszczem:
- Wszystko rozumiem. Tak, teraz wszystko rozumiem. Oczywi�cie. Na dwa dni wyjad� z Warszawy, �eby� mia�a czas na rozwa�enie swojej decyzji, a je�li b�dziesz przy niej trwa�a - na wprowadzenie jej w czyn. W ka�dym razie wszystko, co znajduje si� w tym domu, nale�y do ciebie. Pieni�dze s� w lewej szufladzie biurka. Mo�esz nimi dowolnie dysponowa�. �egnam ci�... B�d� zdrowa.
Gordon rol� t� odegra� niepor�wnanie. By� wspania�omy�lny, pe�en godno�ci i w miar� tragiczny. Tak jak zapowiedzia� - wyjecha� do Kazimierza, a kiedy wr�ci�, Leny ju� nie zasta�. Przez d�ugi czas nie m�g� odzyska� r�wnowagi. Zacz�� pi�, noce sp�dza� w knajpach z przygodnymi kompanami, sp�nia� si� na pr�by, odrzuca� role.
Okres ten nazwa� p�niej �artobliwie cytrynowym okresem swojego �ycia. Wynika�o to st�d, �e co wiecz�r w Klubie Aktora wypija� p� litra jarz�biaku pod cytryn� pokrajan� w plasterki i posypan� cukrem. R�ni naci�gacze spo�r�d aktorskiego pasp�lstwa czyhali na niego. Gdy tylko wchodzi� do Klubu, jaka� posta� zrywa�a si� od stolika:
- Mistrzu, czy nie m�g�by pan po�yczy� mi st�wy?
Filmowiec Krummel, autor niez�ych kr�tkometra��wek, o kt�rego wzgl�dy zabiega�y m�ode aktorki, pewnego wieczoru ustrzeli� Gordona w szatni. Dzia�a� przez zaskoczenie, gdy� znali si� raczej przelotnie.
- Mistrzu, musi mi pan po�yczy� dwa tysi�ce.
Gordon, obezw�adniony tupetem tego cz�owieka, si�gn�� do kieszeni marynarki i wyj�� dwie pi��setki.
- Prosz�... Nie mam wi�cej przy sobie.
Po trzech dniach w teatrze wezwano Gordona do telefonu. M�wi� Krummel:
- Mistrzu, mam u pana tysi�c z�otych... Kiedy m�g�bym je dosta�? Potrzeba mi do zar�ni�cia. I tym razem Gordon da� si� sterroryzowa� bezczelno�ci� filmowca.
- Tak... no dobrze... Zostawi� w kopercie u portiera.
Przy jego stoliku w Klubie przewijali si� wykolejeni aktorzy, grafomani, drugorz�dni malarze, poszukuj�cy fundatora. A p�niej licytowali si� mi�dzy sob�, kt�ry z nich celniej go "przygordoni�".
Cytrynowy okres trwa� przesz�o p� roku. Ale Melpomena czuwa�a nad swoim wybra�cem. Powo�anie artysty okaza�o si� silniejsze ni� rozpacz porzuconego kochanka. Wielki Gordon w sztuce znalaz� ukojenie i graj�c Otella budzi� tak� groz�, �e m�oda aktorka, wyst�puj�ca w roli Desdemony, zemdla�a na scenie z przera�enia.
Lena po up�ywie roku wysz�a za m�� za podrz�dnego rze�biarza, kt�ry j� maltretowa� i bija� po pijanemu. Gordon raz tylko widzia� j� przelotnie w kawiarni. Z wolna oddala�a si� z jego pami�ci. Podczas wojny Niemcy wywie�li Len� na roboty do Drezna, gdzie zgin�a podczas dywanowego bombardowania tego miasta przez alianckie samoloty. Na wie�� o tym Gordon z zawstydzeniem pomy�la�, �e gdyby Lena umar�a wtedy, kiedy by�a z nim, cierpia�by mniej ni� wskutek b�lu, kt�ry mu zada�a opuszczaj�c go tak bezlito�nie. Natychmiast jednak zda� sobie spraw�, �e jej �mier� odczuwa� jak czasow� tylko nieobecno��. Aktor, kt�ry dziesi�tki razy umiera� na scenie, nie umia� ogarn�� �wiadomo�ci� ca�ej prawdy o istocie �mierci, o stanie absolutnego nieistnienia. Czy zreszt� samo s�owo "stan" nie niweluje w jakim� sensie tego poj�cia?
Ale sprawa z Len� nie oznacza�a tylko jednorazowej kl�ski. Mia�a dla Gordona znaczenie o wiele g��bsze, gdy� obna�y�a w ca�ej ostro�ci w�a�ciwy dramat jego �ycia. On, kt�ry dawa� ludziom nieprzemijaj�ce wzruszenia, kt�ry umia� z genialn� rozrzutno�ci� pokazywa� wielkie nami�tno�ci i uczucia, sam �y� jak pot�pieniec, nieustannie �akn�cy i spragniony mi�o�ci. Dopiero Lena sprawi�a, �e u�wiadomi� sobie w pe�ni t� fataln� prawd�. Nie kocha�a go �adna kobieta pomimo wszelkich zalet m�skiej urady i charakteru. W chwilach rozczarowa� zastanawia� si� nad sob�, prowadzi�, jak na aktora przysta�o, patetyczny monolog wewn�trzny:
- Czego mi brak? Na czym polega moja u�omno��? Jakie cechy trzeba posiada�, �eby zyska� uczucie kobiety? Mo�e jestem za ma�o m�ski? Nie, nic podobnego! Mo�e nudny? Przeciwnie. Wszyscy s� zdania, �e jestem interesuj�cy w rozmowie, atrakcyjny, b�yskotliwy. M�wili mi to m�czy�ni, przyjaciele, osoby obce. Kobieiy, z kt�rymi mnie nic nie ��czy�o, zachwyca�y si� moim sposobem bycia, galanteri�, taktem towarzyskim. Talent, inteligencja? Czy�by to mia�o obezw�adnia� kobiece serca? Do licha, jestem za ma�o ob�udny, nie do�� brutalny. One lubi� m�czyzn samolubnych i bezwzgl�dnych. Tego im potrzeba. Gdybym by� kompletnym zerem jak m�� Leny, gdybym ni� poniewiera� jak on, wtedy kocha�aby mnie na pewno. Czernic, ten kiepski aktorzyna, wiecznie cuchn�cy potem, mia� �on�, kt�ra go ub�stwia�a, a kiedy j� porzuci� - odebra�a sobie �ycie. Oto zawi�e tajemnice psychiki ludzkiej. Wiemy, kogo kocha� Mickiewicz, ale gdzie� te kobiety, kt�re uszcz�liwi�y go swoj� mi�o�ci�? Kleopatra nie kocha�a Cezara. Napoleon w�ada� kobietami, ale nie zdobywa� ich serc. Alojzja wzgardzi�a Mozartem. �ona Wiktora Hugo, tego genialnego, subtelnego poety, wola�a abnegata Sainte-Beuve'a. Natalia nie kocha�a Puszkvna, skoro potrafi�a przebole� jego �mier�. Geniusz parali�uje ma�e duszyczki. Geniusz nadaje si� tylko do uwielbiania z daleka. Oto n�dza wielko�ci! "Romea i Juli�", "Pani� Bovary', "Czerwone i czarne", "Cierpienia m�odego Wertera" mogli napisa� tylko ludzie, kt�rym posk�piono w �yciu mi�o�ci, a byli jej spragnieni tak jak ja. Tylko pospolito�� nie parali�uje wyobra�ni erotycznej kobiet. Potrzebny jest im byle kto, �eby mog�y nad nim g�rowa�. Dopiero wtedy ubo�uchna szczodrobliwo�� serca zaspokaja ich pr�no��. Dopiero wtedy s� zdolne pokocha�. Dlatego tacy jak ja musz� ponosi� pora�ki.
W pami�ci Gordona przesuwa�y si� r�ne postacie i twarze - teatr cieni. Zawsze, ilekro� ponawia� pr�by obudzenia w kobiecie upragnionego uczucia, przekonywa� si� poniewczasie, �e by�a to jeszcze jedna bezwarto�ciowa mi�ostka, po kt�rej zostawa� niesmak i pustka.
Up�ywa�y lata, dziesi�tki lat, a on by� wci�� niekochany. I ten niezaspokojany g��d mi�o�ci dodawa� tragizmu jego szekspirowskim kreacjom. S�awa Gordona ros�a, ale mala�a szansa na osi�gni�cie osobistego szcz�cia. By� pasierbem losu i �ycie przebiega�o mu pomi�dzy aplauzem widowni a samotno�ci� mrocznego gabinetu, gdzie ksi��ki pi�trzy�y si� do sufitu.
I jeszcze to ostatnie rozczarowanie z Izold�. Ta banalna i bezsensowna historia w stylu brukowej powie�ci.
W�a�nie wtedy na horyzoncie pojawi�a si� Ewa. Jemu mia�a wszystko do zawdzi�czenia. Ale i on jej r�wnie�. Dla niego gra�a ulubion� Ballad� g-moll, dla niego pragn�a zdoby� laur na Kounkursie Chopinowskim, dla niego stara�a si� stworzy� w domu atmosfer� ciep�a i spokoju. Oboje lubili swoje "angielskie wieczory", kiedy Gordon recytowa� wiersze Poego, Burnsa, Keatsa.
Gordonowie wywodzili si� ze Szkocji. Pradziad Aleksandra, mistrz, kt�ry posiada� sekret produkcji porcelany, uleg� namowom Staszica i wbrew zakazowi w�adz wymkn�� si� potajemnle z Anglii, aby osiedli� si� w Polsce, gdzie za�o�y� pierwsz� fabryk� wyrob�w porcelanowych. Up�yw lat, biedbalstwo spadkobierc�w, kolejne po�ary unicestwi�y jego dzie�o. W rodzinie pozosta� tylko kult dla j�zyka przodk�w, kt�ry piel�gnowano jak rodowy klejnot.
Ewa by�a urodzon� pianistk�. Jej fenomenalna muzykalno�� wprawia�a w podziw. Od dziewi�ciu lat nie rozstawa�a si� z fortepianem. Ol�niewa�a ta�entem, wra�liwo�ci�, wyczuciem styl�w, wirtuozeri�. Rok sp�dzi�a na studiach pianistycznych w Anglii. Gordon chcia�, aby pozna�a kolebk� jego rodu, a r�wnocze�nie udoskonali�a sw� angielszczyzn�.
Upajali si� muzyk� i poezj�, �yli teatrem i prac�, mieli wsp�lne upodobania, przylegali do siebie jak pier�cie� do palca.
Przygoda z Ew� sta�a si� w �yciu Gordona pocz�tkiem nowej ery.
Cz�� 2
W bufecie teatralnym unosi� si� od�r bigosu i piwa. Przy jednym ze stolik�w siedzia�a grupa aktor�w i omawia�a przykry incydent z dnia poprzedniego. Podczas szkolnego przedstawienia "Zemsty" ch�opcy strzelali z procy gwo�dziami w Rejenta i Dyndalskiego.
- Czo�em, koledzy! - zawo�a� Gordon od progu i jego pot�na, masywna posta� przys�oni�a po�ow� niewielkiej salki.
- Witamy mistrza - odezwa�a si� nie�mia�ym g�osem Desdemona.
- M�wi�em ci, ma�a, �e nie lubi�, kiedy tak do mnie si� zwracasz. Czy chcesz, �ebym ci� naprawd� udusi� na scenie?
- O, nasz Otello jest dzi� nie w humorze - powiedzia� Czernic i zachichota� �miechem, kt�ry przypomina� skrzypienie szafy.
- Przeciwnie - rzek� Gordon. - Czuj� si� zadowolony i szcz�liwy. Zw�aszcza kiedy widz� takie �liczne dziewcz�ta. Pozwolisz, Haneczko, �e usi�d� przy tobie. Co z pr�b�?
- Odwo�ana. Irena ma gryp�. Dzisiaj gramy Brechta. Ca�y repertuar przewr�cony do g�ry nogami.
- Wobec tego mam wolny wiecz�r. P�jd� z Ew� do Filharmonii. Powiadam wam, jak ta dziewczyna gra! Co za talent! W poniedzia�ek zapraszam was do siebie. Urz�dz� jej ma�y prywatny recital.
- A b�dzie koniak? - zapyta� Czernic i g�upio zarechota�.
- B�dzie. Ale dopiero po recitatu. Zacz��by� skrzecze�, a Chopin tego nie lubi. Zreszt� ja r�wnie�. Za �atwo si� wstawiasz i w dodatku nieefektownie.
- A wie pan, �e dyrektor ma zamiar odwo�a� przedstawienia szkolne? - rzek�a Desdemona.
- To nies�uszne - powiedzia� Gordon. Pot�piam oczywi�cie strzelanie z procy do aktor�w, ale pomy�lmy, jak zapobiec takim wybrykom. "Zemsta", Fredro -klasyk - bardzo pi�knie. Mo�e jednak sztuka ta nie trafia do m�odocianej widowni? Istota sporu o mur graniczny, sam problem, jest dla nich najzupe�niej obcy. A do zrozumienia materii literackiej, do zrozumienia istotnego pi�kna Fredrowskiego dzie�a smarkateria jeszcze nie dojrza�a. Boy ju� dawno przewidzia�, jak b�dzie odbierana "Zemsta" w czasach, kiedy na widowni zasiadaj� dzieci i wnuki Fredrowskich murarzy, a konflikt s�siedzki dw�ch nie istniej�cych ju� obszarnik�w do ich �wiadomo�ci nie dotrze. M�wi� to oczywi�cie w uproszczeniu, ale twierdz�, �e klasycy dla wsp�czesnej m�odzie�y s� niestety za trudni. Wymagaj� wi�kszej dojrza�o�ci artystycznej. Powiada si�, �e Mickiewicz zb��dzi� pod strzechy. Nic podobnego. To tylko mit. Poka�cie mi ch�opa, kt�ry rozczytuje si� w "Panu Tadeuszu'. Najgenialniejsze dzie�o �wiata, a dla ludzi nie przygotowanych -pi�a. Oto pow�d, dla kt�rego ch�opcy na przedstawieniu "Zemsty" strzelaj� z procy.
Dyndalski nie chcia� urazi� Gordona, ale nie m�g� powstrzyma� si�, �eby nie powiedzie�:
- Jeste� tak przesi�kni�ty Szekspirem, �e �atw� i b�yskotliw� komedi� Fredry usi�ujesz ponad miar� skomplikowa�. Przypisujesz Fredrze garb, kt�rego nie ma.
- Opowiem wam �wietn� histori� � propos - przerwa�a dyskusj� Klodia z przysz�ej premiery "Id�w marcowych". - Bunin i Czechow odwiedzili chorego To�stoja. W pewnej chwili ten z�o�liwy starzec przyci�gn�� do siebie Czechowa, jak gdyby mia� zamiar go uca�owa�, i szepn�� mu do ucha: "Nie znosz� tych pa�skich sztuk. Szekspir pisa� �le, a pan jeszcze gorzej".
- No-no! Si non e vero, e bene trovato - rzek� Gordon, po�egna� si� z kolegaml i wyszed� majestatycznym krokiem, kt�ry wielu aktor�w na pr�no stara�o si� na�ladowa�.
By� niezadowolony z siebie, �e wda� si� w dyskusj� na temat "Zemsty". Mia� w�tpliwo�ci, czy zosta� w�a�ciwie zrozumiany.
Musz� o tym pom�wi� z Ew� - pomy�la� wychodz�c z teatru. Wsiad� do samochodu, �eby pojecha� do domu. Ale w tym momencie u�wiadomi� sobie, �e od rana nosi w sercu jak�� drobn� drzazg�, �e co� go urazi�o, ale nie pami�ta� co i w jakich okoliczno�ciach powsta� ten niemi�y zgrzyt, kt�ry mu pupsu� humor.
Dzie� by� upalny. Po pierwszej po�owie maja, ch�odnej i deszczowej, nagle wybuch�a pe�nia wiosny. W ci�gu jednej nocy zazieleni�y si� drzewa, zakwit�y bzy i czeremchy. Gordon wdycha� rozgrzane, aromatyczne powietrze i poczu� nieodpart� ch�� zanurzenia si� "w zwiewnych nurtach kostrzewy". Zapragn�� zetkni�cia z przyrod�, z zielono�ci�. Pocz�tkowo mia� zamiar pojecha� za miasto ale wtedy sp�ni�by si� na obiad. Wybra� wi�c park �azienkowski, gdzie nieraz przemierza� samotnie odleg�e aleje i obmy�la� swoje role.
Zaparkowa� w�z na My�liwieckiej i ruszy� w g��b parku. Zatrzyma� si� przez chwil� na mostku nad wod� przygl�da� si� przep�ywaj�cym �ab�dziom i dziewczynce, kt�ra rzuca�a im kawa�ki bu�ki.
- Jak ci na imi�? - zapyta�.
- Ewa - odrzek�a dziewczynka - i uciek�a przestraszona widokiem ogromnego, starszego pana.
- Ewa - powt�rzy� Gordon. I nagle u�wiadomi� sobie pow�d przykrego uczucia, kt�re mu towarzyszy�o od rana. Tak, to by�o to. Ewa od pewnego czasu przesta�a nazywa� go ojcem. Dlaczego? Przez kilka lat pieszczotliwe s�owo "tatu�" nape�nia�o Gordona ciep�em i dum�. Uczyni� wszystko, co m�g�, �eby j� przywi�za� do siebie, �eby stworzy� jej warunki rodzinnego domu. Kocha� j� gor�c� ojcowsk� mi�o�ci�, przeni�s� na ni� wszystkie uczucia zawiedzionego serca! Sta�a si� jego c�rk�, �renic� oka, skarbem, nad kt�rym czuwa� nieustannie. Dr�a� o jej zdrowie, otacza� najczulsz� opiek�, wychowywa�, kszta�ci�, got�w by� po�wi�ci� dla niej wszystko, nawet s�aw� i scen�. Nikt w �yciu nie by� mu r�wnie drogi. I nagle co� si� w niej odmieni�o. Przesta�a nazywa� go ojcem. Mo�e w miar� jak dojrzewa�a, zacz�a w g��bi jej duszy budzi� si� t�sknota za prawdziwymi rodzicami, kt�rych nigdy nie zna�a? Za matk�. Tyle s�yszy si� o podobnych wypadkach. Zdarza si�, �e z wolna narasta wrogo�� w stosunku do przybranych rodzic�w. Przygarni�te dzieci uciekaj� od nich, czyni� poszukiwania, �yj� nadziej� odnalezienia rodzonej matki lub ojca. Nikt nie jest w stanie wyt�umaczy� tych dziwnych odruch�w instynktu czy te� g�osu krwi.
Gordon czu�, jak serce mu zamiera na sam� my�l, �e Ewa mog�aby si� od niego odwr�ci�, odej�� do ludzi, kt�rzy si� jej wyrzekli, kt�rych nie zna i nie mo�e kocha�, cho�by si� nawet nagle gdzie� objawili.
Jest jego c�rk�, nosi jego nazwisko, wszystko, co posiada, nale�y do niej. Czy�by znowu mia� ponie�� kl�sk�, tym razem ostateczn� i r�wn� �mierci?
Nie trwo�y�a go my�l o jej ma��e�stwie. Rozumia�, �e nie da si� tego unikn��. Wa�na by�a tylko kwestia wyboru. Pragn��, �eby znalaz�a szcz�cie w mi�o�ci, kt�rego sam nigdy nie zazna�. Byleby tylko nie zniweczy�a jego ojcostwa. Tego przecie� nie mo�e uczyni�, nie mo�e zada� mu takiego ciosu.
Spotka� Ew� przed dziesi�cioma laty. Tak, to by�a najosobliwsza przygoda! �aden pisarz nie zdo�a�by jej wymy�li�. Napisa�o j� samo �ycie swoim wiecznym, bajecznym pi�rem.
Cz�� 3
By� niezapomniany rok 1955, w kt�rym wyrugowano bezprawie. Ludzie wyzbyli si� l�ku. Gordon pi�� lat sp�dzi� w oflagu i ka�da my�l o ponownym pozbawieniu wolno�ci nape�nia�a go odraz�. Kiedy koledzy organizowali teatr w obozie je�c�w, odm�wi� swego udzia�u. Jego muza nie mog�a schwyci� oddechu w niewoli. Tak okre�li� swoje stanowisko.
Dlatego te� rok 1955 obudzi� w nim g��d aktywno�ci politycznej i spo�ecznej. Sztuka nie wype�nia�a ju� dostatecznie jego bujnej natury. Zgodzi� si� kandydowa� na pos�a do sejmu, stan�� na czele organizacji aktorskiej, wszed� do zarz�du ZBoWiDu, da� si� pozna� jako dzia�acz i m�wca. Przypomniano sobie jego przesz�o�� rewolucyjn�, kt�r� nie lubi� si� popisywa� ani nie chcia� jej dyskontowa�. Zreszt� tego, �e ukrywa� spiskowc�w czy organizowa� strajk aktor�w, nie uwa�a� za rzecz godn� uwagi.
Rok 1955 otworzy� tamy. Repertuar teatr�w wzbogaci� si� o nowe sztuki, kt�re dot�d nie mia�y dost�pu do polskich scen. Na afiszach pojawi�y si� nazwiska Sartre'a, Anouilha, Salacrou. Ale talent Gordona wymaga� wi�kszego napi�cia. By� w swoich kreacjach patetyczny i kolosalny, jak Micha� Anio� w rze�bie. Za�miewa� wszystkich, rozsadza� scen�, nie mia� dla siebie godnych partner�w. $wi�ci� w�a�nie tryumfy w "Mazepie". Takiego Wojewody od czasdw starego Leszczy�skiego w Warszawie nie ogl�dano, tote� bilety na przedstawienie rozchwytywane by�y na miesi�c naprz�d.
Wtedy w�a�nie, pewnego wieczoru, za kulisami zjawi�a si� Izolda. Ojciec jej by� �piewakiem operowym i wymy�li� dla niej to pretensjonalne imi�, aby uczci� w ten spos�b Wagnera.
Pomys� godny tenora - pomy�la� Gordon.
Izolda pracowa�a w jednej z redakcji Polskiego Radia, gdzie polecono jej opracowa� audycj�: "Godzina z Aleksandrem Gordonem". Przysz�a uzyska� jego zgod� i ustali� wszystkie szczeg�y.
Gordon z w�a�ciw� mu galanteri� powiedzia�:
- Czy si� zgadzam? Musia�bym by� �lepy jak Homer, �eby odm�wi� takiej �licznej dziewczynie.
Ten zdawkowy komplement wywo�a� rumieniec na twarzy Izoldy. Gordon przygl�da� si� jej okiem znawcy. Mia�a du�e, zdziwione oczy w oprawie starannie podczernionych rz�s; usta �wiadome swego powabu, z lekka prawokuj�ce; prze�liczne. ma�e uszy, i tylko mi�kki, t�po zako�czony nos nadawa� rysom twarzy ledwie dostrzegalny odcie� wulgarno�ci. G�owa osadzona na d�ugiej szyi, nieznacznie uwypuklonej przez powi�kszon� tarczyc�, by�a zachwycaj�co zgrabna. Jej ksztalt podkre�la�y kr�tko obci�te, proste w�osy, spadaj�ce zalotnie na czo�o bez�adn� grzywk�.
- M�j szef powierzy� mi przygotowanie tej audycji. Kiedy mog�abym om�wi� z panem scenariusz? Licz� na pa�sk� pomoc.
Izolda nie tytu�owa�a go mistrzem, co zmniejsza�o dystans pomi�dzy nimi. Nie wiedzia�a nawet, �e uj�a tym Gordona. Po prostu przyswoi�a sobie m�odzie�owy styl, odrzucaj�cy kult dla uznanych autorytet�w. Traktowa�a Gordona jak zabytek z epoki, kt�ra j� ma�o interesowa�a. By�a na wskro� nowoczesna t� sztuczn� nowoczesno�ci� dziewcz�t �adnych i zarozumia�ych, ale absolutnie powierzchownych.
- Jak pani redaktor sobie �yczy - rzek� Gordon z lekk� ironi� w g�osie. - A mo�e pani czuje si� za m�oda, aby wolno by�o tak pani� tytu�owa�?
- Z t� m�odo�ci� pan chyba przesadza. Mam ju� sko�czone studia polonistyczne.
- Naprawd�? No c�, bardzo z tym pani do twarzy.
- Pan Gordon - na plan! - rozleg� si� w g�o�niku g�os inspicjenta.
- Przepraszam pani�, musz� i�� na scen�. Mo�emy si� um�wi�. Czy zechcia�aby pani przyj�� do mnie? Powiedzmy - w poniedzia�ek. O dwunastej. Ju� sobie notuj�. B�d� czeka�.
Cz�� 4
Rozmowa toczy�a si� w gabinecie Gordona przy czarnej kawie. Izolda rozg��da�a si� ciekawie po pokoju.
- Co oznacza ta p�askorze�ba? - zapyta�a wskazuj�c na gipsow� kopi� Nike z Samotraki.
- Nike? A dlaczego bez g�owy? Podoba mi si� ten wschodni pejza�. Baka�owicz? To istnia� taki malarz? A tamci �o�nierze na biwaku? Fa�at? Niemo�liwe. Przecie� Fa�at malowa� �nie�ne krajobrazy. Ma pan du�o �adnych rzeczy. We�my si� jednak do pracy. Prosz� mi opowiedzie� o sobie.
Izolda notowa�a i nie zadaj�c pyta� zda�a si� ca�kowicie na tok opowiadania Gordona:
- �yciorys m�j nie jest tak bogaty, jak pani s�dzi. Zacz�o si� stereotypowo i banalnie. Reszta by�a dzie�em przypadku. A wi�c matura w Radomiu. Potem szko�a dramatyczna. Mieli�my w rodzinie aktora. On mnie do tego nam�wi�. Powo�anie? Czy ja wiem... Jako ma�y ch�opiec by�em na "Irydionie" w Teatrze Polskim. Wyszed�em pod wielkim wra�eniem, nauczy�em si� sztuki na pami��, odgrywa�em przed lustrem Heliogabala, wyg�asza�em tyrady Eytychiana. Tak, by�o to jakie� wielkie prze�ycie. Po uko�czeniu szko�y dramatycznej tu�a�em si� po teatrach prowincjonalnych. Ci�gle jakie� plajty, cb��d, g��d, dyrekcja nigdy nie mia�a pieni�dzy na wyp�at� ga�. Naprz�d statystowa�em, potem dawano mi niewielkie r�lki. Nazywamy je "ogonami". W Kielcach dochrapa�em si� roli Albina. Ale gra�em �le, sypa�em si� za ka�dym razem. Miejscowy krytyk zmiesza� mnie z b�otem. Potem by�em w Krakowie. Re�yser przez wyj�tkow� �yczliwo�� pozwoli� mi zagra� Chocho�a. Tym razem posz�o mi znacznie lepiej. Dosta�em list polecaj�cy do Limanowskiego i dosta�em si� do Reduty. Dopiero tam dopisa�o mi szcz�cie. Tak, to by� czysty przypadek. Niespodziewanie zachorowa� Osterwa, potrzebne by�o nag�e zast�pstwo, a poniewa� akurat nawin��em si� pod r�k�, kto� powiedzia�: "A mo�e Gordon?" I wtedy w�a�nie zagra�em Orl�tko. Zna�em tekst, rola mi jako� le�a�a i odnios�em nieoczekiwany sukces. W teatrze nabrano do mnie zaufania i ju� po roku zaproponowano mi engagement do Rozmaito�ci. Odt�d powodzenie ju� mnie nie opuszcza�o. Wiele mam do zawdzi�czenia Boyowi, ktbry nie szcz�dzi� mi s��w zach�ty, a nawet uznania. Pami�ham, �e po latach, w jednej ze swoich recenzji, u�y� okre�lenia "Wielki Aleksander Gordon". I ten superlatyw przylgn�� jako� do mego nazwiska. Ale w rozmowie przed mikrofonem prosz� tego zwrotu unika�. Bardzo tego nie lubi�. Nadmierna koturnowo�� o�miesza. Chcia�bym w odczuciu radios�uchaczy by� takim samym cz�owiekiem jak oni, cz�owiekiem, kt�rego zaw�d sprowadza si� do �mudnej, codziennej pracy. Trzeba im trud aktora pokaza� we w�a�ciwych proporcjach, bez mit�w, odarty ze z�udze� u�atwionego �ycia. Praca, nieustaj�ca praca, ogromny wysitek psychiczny, napi�cie nerw�w do granic ostatecznego wyczerpania. Oto co powinny zrozumie� szerokie masy radios�uchaczy.
Izolda notowa�a s�owa Gordona, w pewnej chwili jednak nie wytrzyma�a i powiedzia�a sceptycznie:
- Ludzie chyba zdaj� sobie z tego spraw�. Ostatecznie my w Radio te� pracujemy bardzo nerwowo. Mamy kr�tkie terminy, musimy walczy� o miejsce w studio, zmie�ci� si� w limitach czasu i bud�etu. Ale przejd�my teraz do samego programu. Co chcia�by pan zaprezentowa� ze swego repertuaru?
- Rozumiem pani�. Tak, to chyba jest najistotniejsze. Trzeba si� zastanowi�. A wi�c, dajany na to - scena z "�ywej maski".
- Czyje to?
- Pirandella.
- Nie znam tego utworu.
- Nast�pnie monolog Hamleta. A jeszcze "Ruy Blas", no i - powiedzmy -"Natan M�drzec". A na zako�czenie "Cyd".
- Mo�e poda mi pan nazwiska autor�w.
- Pani tego nie wie? Hugo, Lessing, Corneille...
- Przyznam si� panu, �e niezbyt lubi� te staromodne dramaty i tragedie. Za du�o w tym retoryki i gadulstwa. Wol� sztuk� nowoczesn�. Prosz� mi wybaczy�, ale nasze pokolenie inaczej prze�ywa nami�tno�ci. Dawny widz lubowa� si� w ekshibicjonizmie. Nasze uczucia s� bardziej uproszczone. Cz�sto zadajemy sobie pytanie, komu to potrzebne?
- Tego was uczono na polonistyce? - zapyta� Gordon. - Jeste�cie sfrustrowani? Wolicie p�yciutkie, blagierskie m�drkowanie Ionesco? O, nie, droga pani! Moda przemija, a prawdziwa sztuka zostaje. Prawdziwej sztuki nie mo�na zablagowa� frazesami. Widzia�em w �yciu niema�o tych efemerycznych eksperyment�w. Zosta�y z nich trociny. Czy pani czyta�a "Pana Tadeusza"?
- Pan ze mnie kpi... "Pana Tadeusza" przerabiali�my jeszcze w szkole.
- A wi�c pani go nie czyta�a! Niech pani pos�ucha.
Gordon wsta� z fotela, opar� si� o p�k� z ksi��kami i zacz�� recytowa� obszerny fragment z ksi�gi czwartej. Izolda s�ucha�a z szeroko otwartymi oczami, u�miecha�a si� z zaciekawieniem. Gordon wydoby� z poematu wszystkie jego powaby, zmienia� g�os, modulowa� go i po mistrzowsku podkre�la� humor, barw�, muzyk� wiersza. A kiedy przerwa� recytacj�, znowu zapyta�:
- Czy pani to czyta�a?
Izolda, z wypiekami na twarzy, odrzek�a nie�mia�o:
- Nie... tego nie pami�tam. O�mieszy�am si�, prawda?
- Porozmawiamy jeszcze na ten temat. Ale mo�e kiedy indziej. Pani pozwoli, �e do audycji sam sobie dobior� partner�w. Musz� porozumie� si� z kolegami w teatrze. Pani jest bardzo mi�a, ale te� bardzo m�oda. Prosz� do mnie wpa�� jutro za kulisy. B�d� m�g� poda� pani nazwiska aktor�w.
Spotkania z Izold� odbywa�y si� odt�d cz�ciej. Trwa�y pr�by i nagrywania poszczeg�lnych partii audycji na ta�m�.
Pewnego dnia po pr�bie Gordon zaprosi� Izold� na kolacj�. Siedzieli w przytulnym k�cie sali, z dala od ha�a��iwych saksofon�w, kt�re bardziej przypomina�y uliczny zgie�k ani�eli uporz�dkowan� gr� instrument�w.
Kiedy kelner poda� zam�wione przez Gordona szparagi, Izolda zawo�a�a z rozbrajaj�cym zdziwieniem:
- Co to? Nigdy tego nie jad�am!
Wyda�a si� Gordonowi urocz� dzikusk�. Dyplom uniwersytecki nie by� w stanie pokry� jej ignorancji i m�g� uchodzi� za curiosum naszych nieuwa�nych czas�w. S�uchaj�c s�d�w Izoldy o literaturze, Gordon my�la� z pob�a�liwym u�miechem: Bo�e, jaka ona mi�a! Mentalno�� p�czka rzodkiewki, a ile przy tym wdzi�ku.
Chcia�a uchodzi� za bardzo nowoczesn�, operowa�a frazesami z prasy literackiej i ograniczono�� umys�u podszytego wiatrem stara�a si� ratowa� lekcewa�eniem i pogard� dla spraw, kt�re przekracza�y jej ubo�uchn� wiedz�.
- Proust? Nie mam do niego cierpliwo�ci. Jak pod mikroskopem analizuje najdrobniejsze spostrze�enia i odruchy. Albertyna, owszem. Ale to nie jest lektura dla cz�owieka nowoczesnego. Ja lubi� tempo, tempo! Skr�ty my�lowe, syntetyczne uj�cie zdarze�, prze�y�, charakter�w. Trzeba i�� skacz�c po g�rach, ze szczytu na szczyt. Nie znosz� dreptania w miejscu.
Gordon s�ucha� tego bezmy�lnego szczebiotu i u�wiadamia� sobie nie bez zdziwienia, �e Izolda coraz bardziej poci�ga go i niepokoi. U�wiadomi� te� sabie, �e od kilku dni zaprz�ta jego uwag�. Powiedzia� k�ad�c d�o� na jej d�oni:
- Wie pani, coraz cz�ciej o pani my�l�. To �mieszne, prawda?
- Ja te�. Odk�d pana pozna�am, nie my�l� o nikim innym. Pan jest nadzwyczajny.
Po tych s�owach nast�pi�y zwierzenia:
- Jestem dziewczyn� Krummla. Zna go pan... Ten z filmu. Ale ostatnio przesta�am si� z nim widywa�. Przep�dzi�am go. Przy panu wydaje mi si� p�aski i bezbarwny. Nie chc� go zna�. Nie rozumiem nawet, jak mog�am z nim �y� przez dwa lata.
- Dlaczego pani mi to opowiada? Przecie� on jest �onaty. Znam jego �on�.
- To niewa�ne. Liczy si� tylko pan. Tamto min�o. Pomy�la�am sobie, �e z takim cz�owiekiem jak pan powinnam by� szczera. Krummel ju� dla mnie nie istnieje.
Audycja wypad�a �wietnie. Gordon znowu zab�ysn�� wszystkimi barwami swego talentu. Pokaza�, czym mo�e by� g�os, sam g�os. Dla ka�dego fragmentu scenicznego umia� znale�� odr�bn� intonacj�, odr�bny wyraz, jedynie w�a�ciwy i niezr�wnanie trafny. Sukces audycji przypisa� w ca�o�ci Izoldzie. Ale tym razem nie by�a to tylko kurtuazja. Chcia� podarowa� uroczej dziewczynie cz�stk� samego siebie. Zreszt� nazajutrz po audycji pos�a� jej bukiet r� z podzi�kowaniem.
- Od nikogo dot�d nie dostatam tak pi�knych kwiat�w - powiedzia�a Izolda. -Pan jest nadzwyczajny.
Gordon telefonowa� do niej co wiecz�r. Prosi�a go o to. Przyje�d�a� pod gmach Radia i odwozi� j� do domu. Izolda mieszka�a z matk� bardzo skromnie i kr�powa�a si� zaprosi� go do siebie. Widywali si� wi�c zazwyczaj na mie�cie.
Powiedzia� do niej pewnego razu z tkliw� poufa�o�ci�:
- Gdybym si� nie obawia� �mieszno�ci, przyzna�bym si�, �e jestem w tobie niemal zakochany.
- O jakiej �mieszno�ci pan m�wi? - zapyta�a Izolda szeroko otwieraj�c oczy i marszcz�c t�po zako�czony nosek.
- Jestem o dwadzie�cia pi�� lat starszy od ciebie. Czy rozumiesz, co to znaczy?
- Absurd. To nic nie znaczy, nic! Uwa�am pana �a majwspanialszego m�czyzn� na �wiecie. I prosz� nie traktowa� mnie jak powierzchownego, g�upiego podlotka. Chc�, �eby pan by� zakochany we mnie. Przecie� i ja... Czy nic pan nie czuje?
Gordon czu�. Czu� przyp�yw ciep�a, kt�rego �akn�o jego nienasycone serce.
- Powiedz, Izoldo. czym m�g�bym ci sprawi� przyjemno��? Mo�e masz jakie� pragnienie?
W oczach jej zab�ys�y iskierki dziecinnej niemal przekory:
- Tak, tak! Okropnie lubi� mandarynki. Marz� o mandarynkach.
Nazajutrz Gordon uzyska� po��czenie z Rzymem. W polskiej ambasadzie odezwa� si� kobiecy g�os:
- Kto? Aleksander Gordon? Z teatru Narodowego? Dla pana wszystko. Oczywi�cie. To drobiazg. Ciesz� si�, �e pana slysz�. Wy�lemy jutro. Nie ma za co. Prosz� zg�osi� si� na lotnisko do pilota. Pozdrowi� pana ambasadora? Tak, tak, przeka�� mu. I my pozdrawiamy pana. Doprawdy nie ma za co...
Kiedy Izolda otrzyma�a mandarynki wraz z wi�zank� r�, zadzwoni�a do Gordona:
- Pan jest nadzwyczajny.
W jej niezbyt bogatym s�owniku ten cz�sto powtarzany zwrot mie�ci� w sobie wszystko. Tak przynajmniej rozumia� to Gordon. Po wieczornym spotkaniu pr�bowa� w samochodzie j� poca�owa�. Nie broni�a si�. Ale gdy zbli�y� usta do jej warg, powiedzia�a �ciszonym. b�agalnym szeptem:
- Nie, niech pan tego nie robi.
Wreszcie jednak nadszed� �w rozstrzygaj�cy dzie�. Gordon czeka� przed Radiem. By�a pi�ta po po�undniu. Pojechali w kierunku Czarnej Strugi.
- Chc� ci� poca�owa�. Czy dzisiaj pozwolisz?
- Tak - odpowiedzia�a Izolda.
Wtedy Gordon wy��czy� silnik, obj�� j� i przylgn�� do jej warg. Ogarn�o go wzruszenie. Kocha� t� dziwn� dziewczyn�. Jej zduszony, jakby nami�tny g�os dzia�a� na niego podniecaj�co. Ca�owa� j� naprz�d delikatnie i pow�ci�gliwie, gdy jednak po pewnym czasie stara� si� rozchyli� jej wargi, Izolda zacisn�a usta. Nie by�o w niej uleg�o�ci ani poddania si� pieszczocie. Zaciska�a usta opornie i Gordon odczu� to jak co�, czego nie dozna� nigdy, nawet od kobiet, kt�re tylko przelotnie pozostawa�y pod jego urokiem. A ona? Ona przecie� m�wi�a mu, �e jest nadzwyczajny, sama stworzy�a klimat mi�osnej obietnicy, a teraz uchyla�a si� od poca�unku. Na gor�czkowe wysi�ki Gordona odpowiedzia�a wreszcie jakby z poczuciem winy:
- Nie lubi� inaczej... Nie umiem...
A po chwili doda�a:
- Pan chcia�by wszystko od razu. Tak nie mo�na. Wyjed�my razem. Chce pan?... Pojed�my do Bu�garii. To by�oby takie pi�kne!
Gordon, kt�rego zmrozi�a ozi�b�o�� Izoldy, po tych s�owach znowu poczu� przyp�yw nadziei.
- Godzisz si� na to? Chcesz tego?
- Tak... �eby nie by�o banalnie. A wie pan, �e jeszcze nie jad�am obiadu? Jestem g�odna.
Pojechali do restauracji. Izolda jad�a szybko, kaza�a da� sobie wina.
- Mam wolny wiecz�r - rzek� Gordon. Mo�e p�jdziemy na koncert? Gra Ojstrach.
- Ojej, boli mnie z�b - j�kn�a Izolda. - Wypad�a mi dzisiaj plomba. �mi� od rana, a teraz rozbola� na dobre.
- Mo�e zawie�� ci� do dentysty?
- Nie. Chc� wr�ci� do domu. Przecie� moja mama jest dentystk�.
Wieczorem Gordon odstawi� samoch�d do gara�u i postanowi� przej�� si� po mie�cie. Drzewa nosi�y na sobie z�ote i czerwone pi�tno pa�dziernika. Wcze�nie zapada� zmierzch, robi�o si� ch�odno. Przed kinem Gordon za�rzyma� si� i obejrza� plakat. Wy�wietlano film kryminalny.
- Jean Gabin - przeczyta� Gordon i postanowi� obejrze� tego aktora, kt�rego bardzo ceni�. Spogl�da� na ekran, ale przed oczami ci�gle mia� jeszcze Izold�. My�la� o niej bezustannie... Wspomina� jej zaci�ni�te usta i przenika�o go uczucie goryczy. Wi�c dziewczyna nowoczesna, kt�ra w dodatku �y�a dwa lata z Krummlem, nie zna smaku poca�unku? Jakie� to smutne!
Po sko�czonym seansie wyszed� z kina. Od roku nie pali�, a teraz podra�ni� go aromat ameryka�skich papieros�w. Rozejrza� si� i zobaczy� z daleka sylwetk� Izoldy. Przebi� si� przez t�um, podszed� bli�ej. Tak, to by�a Izolda. Trzyma�a Krummla pod r�k� i tuli�a twarz do jego ramienia. Gordon dos�ysza� urywki zda�:
- Widzisz, ma�a, jak to jest...
- Nie m�w... P�jdziemy do mnie... Matka wyjecha�a.
Potem widzia�, jak wsiedli do taks�wki i odjechali. A wi�c mia� racj�. O�mieszy� si� przed t� g�upi�, k�amliw� dziewczyn�. Wystrychn�a go na dudka, da� si� nabra� na wyuczone, p�ytkie frazesy. Wielki artysta? Nie! Wielki b�azen! Jeszcze jedna pr�ba, zako�czona sromotn� pora�k�. Ka�da z nich woli swojego Krummla. Oto idea� przeci�tno�ci.
Szed� pieszo do domu, zraniony t� now� zniewag�, zawiedziony, obola�y, pe�en bezgranicznego smutku. Nagle poczu� si� stary, nikomu niepotrzebny. Izolda mia�a s�uszno��. Ca�a jego sztuka, styl gry, tragiczne role -wszystko to by�o zmursza�e, pokryte ple�ni�. �ycie posz�o naprz�d - bez niego. Pozosta�y wspomnienia i gorycz rozczarowa�. N�dza wielko�ci.
M�y� drobny, jesienny deszcz. Gordon ci�kim krokiem przeci�� plac, id�c w kierunku domu.
Pojedyncze latarnie �wieci�y tak s�abo, �e zaledwie dostrzeg� niepozorn� posta� dziewczynki, kt�ra zbli�y�a si� do niego.
- Prosz� pana, kt�ra godzina?
Spojrza� na zegarek.
- Za dziesi�� jedenasta.
- Prosz� pana! Niech pan mnie we�mie do siebie.
- Nie rozumiem! O co ci chodzi?
- Prosz� pana... Ja daj� tak jak �adna.
Dziewczynka wygl�da�a najwy�ej na lat jedena�cie-dwana�cie. Gordon wzdrygn�� sl� na jej s�owa.
- Co ty pleciesz! Ruszaj do domu. Czy mam zawo�a� milicjanta?
- O... Zaraz milicjanta... Niech pan spr�buje... Nie b�dzie pan �a�owa�.
- S�uchaj, dziecko, id� do domu, radz� ci!
- Ja nie mam domu.
- A gdzie nocujesz?
- R�nie. Na dworcu. P�jd� z panem, dobrze? Nie musi mi pan p�aci�.
Gordon sta� w milczeniu, po czym skr�ci� w boczn� u�ic�. Dziewczynka sz�a za nim.
- Odejd�! Powiedzia�em ci.
- Ja umiem, naprawd�... B�dzie pan zadowolony.
Spogl�da�a na niego wzrokiem wystraszonego kundla, kt�ry si� boi, ale jednocze�nie liczy na jaki� k�s.
Gordon rozejrza� si� po pustej ulicy, zastanawia� si� przez chwil�, wreszcie rzek�:
- Dobrze. Chod�!
Szli w milczeniu. Dziewczynka po�piesznie drepta�a, �eby dor�wna� d�ugim krokom m�czyzny, kt�remu si�ga�a nieco wy�ej pasa.
Gdy znale�li si� w mieszkaniu, Gordon obudzi� swoj� gospodyni� Teres� i kaza� jej przygotowa� kolacj�.
- A to co? - spyta�a mierz�c dziewczynk� podejrzliwym spojrzeniem.
- Znajda. Niech Teresa pu�ci wod� do wanny.
Dziewczynka sta�a onie�mielona. By�a w wytartym, po�atanym sweterku, na nogach mia�a trampki. Brudne r�ce schowa�a za siebie.
- Co to b�dzie? - spyta�a.
- P�jdziesz do �azienki i wyk�piesz si�. Nie cierpi� brudas�w. Jak ci na imi�?
- Ewa.
- Tereso, prosz� j� zabra� i porz�dnie wyszorowa�. A potem niech w�o�y m�j szlafrok. To, co ma na sobie, lepi si� od brudu.
Teresa, kt�ra przywyk�a do niespodzianek i do nieoczekiwanych go�ci, nie dyskutowa�a z Gordonem. Zna�a go z lat przedwojennych, kiedy by�a garderobian� w teatrze. Po powrocie Gordona z niewoli przyjecha�a do niego do �odzi prosi� o polecenie jej do nowo powsta�ego Teatru Wojska.
- A mo�e zosta�aby pani u mnie, zaj�a si� domem, gospodarstwem? Oboje b�dziemy mieli wygodniejsze �ycie.
Zosta�a. Powierzy� jej rol� ochmistrzyni i opiekunki. Nauczy�a si� wykonywa� wszelkie jego polecenia, w zamian za co wymaga�a dla siebie biletu na wszystkie premiery. Ca�a ulica wiedzia�a, �e pracuje u pana artysty, i by�a z tego dumna. �ycie mia�a nie�atwe, ale nie zamieni�aby go na �adne inne.
- Ewa, s�ysza�a�, co pan powiedzia�? Chod� si� k�pa�.
Gordon, gdy zosta� sam, usiad� przy biurku i nakr�ci� numer Izoldy.
- To ty, Izoldo? Jak tw�j z�b?
- Dzi�kuj�. Ju� nie boli.
- Masz ochot� ze mn� porozmawia�?
- Mo�e nie teraz. Mam go�cia. Nocuje u mnie kole�anka z Radia.
- Czy ta sama, z kt�r� by�a� w kinie?
Nast�pi�o d�ugie milczenie. Gordon, nie czekaj�c na odpowied�, od�o�y� s�uchawk�.
Zadzwoni� tylko po to, �eby nie mie� sobie nic do wyrzucenia. I �eby zdemaskowa� k�amstwa Izoldy! Niech wie, �e nie jest g�upcem. Koniec z Tristanem! Koniec! Koniec!
Cz�� 5
Podczas gdy Ewa by�a w �azience, Gordon, zag��biony w fotelu, rozpami�tywa� swoje �yciowe pora�ki. Teraz w�a�nie Izolda. Otacza� j� tak wyszukan� galanteri� i dba�o�ci�, �e musia�a by� z drewna, je�li nie uleg�a tej romantycznej finezji uczu�. Dostawa�a od niego kwiaty, gdziekolwiek si� znalaz�a - w Krakowie, w Zakopanem, w Ustce. Z niezwyk�� staranno�ci� wynajdywa� dla niej artystyczne drobiazgi, kt�re przyjmowa�a bez wzruszenia. Ka�dego dnia dawa� jej subtelne dowody pami�ci. Ten nieznany ju� dzisiaj styl adoracji powinien by� by� zniewalaj�cy. Ale Izolda, powierzchowna i p�ytka, okaza�a si� nieczu�a na uroki zakochanego Gordona. M�g� jej wybaczy� ignorancj�, zak�amanie, pozerstwo, ale kompletny brak poczucia dobrego smaku i grubosk�rno�� dzikuski, to wszystko, co obna�a�o jej duchow� ordynarno��, otrze�wi�o Gordona i nape�ni�o g��bok� odraz�. Lena wobec Izoldy wyda�a mu si� nieomal Heloiz�. Niech Krummel robi swoje. Przeci�tno�� grawituje ku przeci�tno�ci. Artysta musi odrzuci� od siebie wszelk� ma�o��, ratowa� si� przed �ci�gni�ciem na dmo. Dosy�! Trzeba wykre�li� Izold� z pami�ci!
By�y to jednak tylko my�li bez pokrycia. Up�yn�o du�o czasu, zanim Gosdon zdo�a� wyzwoli� si� z n�kaj�cej go t�sknoty i zawiedzionych po��da�.
Teresa przyprowadzi�a Ew� ubran� w jego szlafrok. Dziewczynka mia�a r�kawy zawini�te do �okci i obiema r�kami podtrzymywa�a po�y, �eby si� nie zapl�ta� w obszernych fa�dach. Wilgotne jeszcze po umyciu w�osy Teresa zaplot�a jej po bokach w dwa warkoczyki. Dopiero teraz Gordon przyjrza� si� Ewie dok�adnie. Sta�a onie�mielona, a jej zar�owiona twarzyczka wyra�a�a l�k i niepok�j. Tylko wielkie niebieskie oczy spogl�da�y z psi� uleg�o�ci�.
- Tereso, prosz� da� jej kolacj�. Pewno jest g�odna. Ewo, siadaj do sto�u.
Po chwili, kiedy Teresa przynios�a na tacy pieczywo, mas�o i w�dlin�, dziewczynka usiad�a na brzegu krzes�a i �apczywie zabra�a si� do jedzenia. Jad�a sam chleb, zerkaj�c niepewnie na p�misek.
- We� sobie szynki - powiedzia� Gordon. - Posmaruj chleb mas�em.
- Mo�na?
Nie�mia�o si�gn�a po w�dlin�, spogl�daj�c ukradkiem to na Gordona, to na Teres�.
- Co z ni� zrobimy, prosz� pana? - zapyta�a Teresa.
- Na razie chc� z ni� porozmawia�.
Kiedy zostali sami, Gordon usiad� naprzeciwko Ewy i spogl�da� na ni� z zak�opotaniem. Po raz pierwszy znalaz� si� w podobnej sytuacji.
- No tak... - odezwa� si� wreszcie. - M�w teraz prawd�. Ile masz lat?
- Trzyna�cie.
- Przecie� jeste� jeszcze dziecko.
- Stolarz powiedzia�, �e jestem doros�a.
- Jaki stolarz?
- Nie powiem.
- Czy to tw�j ojciec?
- Nie. Ja jestem podrzutek. Stolarz mnie wzi�� z Domu Dziecka.
- To tw�j opiekun?
- Opiekun.
Gordon dopiero teraz dostrzeg� si�ce na lewym policzku Ewy.
- A to co? Czy ci� kto bi�?
- Nie... Czasami...
- M�w prawd�.
- �ona stolarza. Ona mnie nie lubi. Jak nie mog� nad��u� z robot�, zaraz mnie bije.
- A co ty u niej robisz?
- Wszystko. Sprz�tam, gotuj�, zmywam.
- Uciek�a� stamt�d?
- Pan tak wypytuje jak na milicji.
- A od kiedy zadajesz si� z m�czyznami?
- O, ju� chyba z p� roku.
- Chodzisz po ulicy?
- Nie. Dopiero dzisiaj.
- Powiedz mi, kto ci� do tego nam�wi� czy zmusi�?
- Nie powiem.
- Dlaczego mnie zaczepi�a�?
- Tak sobie.
- Czy chcia�a� w ten spos�b zarobi�?
- Pewnie.
- S�uchaj, dziecko, dostaniesz ode mnie dwie�cie z�otych...
- Naprawd�?
- Dostaniesz dwie�cie z�otych, je�li powiesz mi ca�� prawd�. Kto ci� napo... To znaczy, kto by� ten pierwszy?
- Stolarz. Powiedzia�, �e jestem ju� doros�a. I �e jak go us�ucham, to mi b�dzie u niego dobrze. Tylko �ebym nic nie gada�a.
- Jak si� ten stolarz nazywa? Gdzie mieszka?
- Nie powiem, nie powiem! Ja tu nie po to przysz�am.
- No dobrze. Jeszcze o tym pom�wimy.
- A nie p�jdziemy do ��ka? Ja panu dogodz�, niech pan spr�buje.
- P�jdziemy do ��ka, ale ka�de osobno. Tereso!
- To pan nie chce? - zapyta�a Ewa ze zdziwieniem.
- Nie ple� g�upstw.
Teresa weszla w jedwabnym szlafroku, z papilotami na g�owie. By�a ju� po pi��dziesi�tce, ale uwa�a�a, �e praca u wielkiego artysty obowi�zuje do dba�o�ci o elegancj� i przyzwoity wygl�d.
- Tereso, prosz� pos�a� Ewie w gabinecie na tapczanie.
- A jutro? - spyta�a Ewa.
- Jutro zastanowi� si�, co z tob� zrobi�. A teraz id� spa�. Dobranoc.
- Chod� - rzek�a Teresa. - S�ysza�a�, co pan powiedzia�? Dostaniesz na noc pomara�cz�. A ja jeszcze musz� upra� tw�j sweter i pocerowa� po�czochy. Koszuli to ona wcale, prosz� pana, nie ma. N�d�a i ub�stwo, �e po�al si� Bo�e. A brudna by�a, jakby wysz�a z b�ota. �e te� takie dziecko tu�a si� bez opieki. No, chod�, ma�a. Powiedz panu dobranoc.
- Dobranoc.
Gordon w sypialni zamkn�� si� na klucz. Ogarnia�o go przera�enie na my�l, �e Ewa mog�aby przyj�� w nocy i ponowi� sw� propozycj�. By� g��boko wstrz��ni�ty niedol� dziewczynki, kt�ra dosta�a si� w r�ce jakiej� wyst�pnej pary. Zastanawia� si� nad konieczno�ci� zawiadomienia milicji o bezece�stwie owego opiekuna. Los Ewy przys�oni� mu chwilowo przej�cia z Izold�. Takie to by�o niewa�ne wobec dramatu dziecka, kt�re wymaga�o ratunku i pomocy.
Rano Ewa jeszcze spa�a, kiedy Gordon wyszed� do teatru. Re�yserowa� "Cyda", ale sam w sztuce nie gra�. Dokucza� mu ischias i nie m�g� d�ugo wytrwa� w pozycji stoj�cej. Z pr�by wywo�a� go wo�ny. Dyrektor mia� do niego wa�n� spraw�.
- Panie Aleksandrze, telefon do pana. Z milicji.
Gordon wzi�� s�uchawk�.
- Hallo. Tak, to ja. Na bazarze R�yckiego? Co pan m�wi? Niemo�liwe... Wcale na to nie wygl�da�a... Nie, nazwiska nie znam... Tak, Ewa... Teraz nie mog�, ale za godzin�... Dobrze, przyjad�...
- Co si� sta�o? - zapyta� dyrektor.
- Nic wa�nego. Drobna kradzie� w moim mieszkaniu.