3604

Szczegóły
Tytuł 3604
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3604 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3604 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3604 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GRAHAM MASTERTON WOJOWNICY NOCY TOM 1 (PRZE�O�Y�: RADOS�AW KOT) SCAN-DAL Dla Toma i Barbary Doherty, kt�rzy nigdy nie zapominaj� o tym, �e pag�rki s� szczytami, a szczyty s� po to, by si� na nie wspina� Przez lat tysi�c Szatan �y� b�dzie w snach ludzi, w�adz� dzier��c nad mrocznym kr�lestwem nocy. Potem jednak nadejdzie dru�yna tych, kt�rych zwa� b�d� Wojownikami Nocy, a kt�rych zadaniem b�dzie wygna� Szatana i na zawsze uwolni� od niego ciemno��. Wojownicy Nocy pozostan� nierozpoznani i nikt nie dowie si� ich imion. Niemniej zostan� oni policzeni pomi�dzy najwi�kszych bohater�w wszechczas�w, a pami�� o nich trwa� b�dzie w kronikach Ashapoli i nigdy nie zginie. Wielka Ksi�ga Ciemno�ci, rozdzia� IX, wydana przez Camden Society w 1844 r. 1 Wszyscy troje spotkali si� w pobli�u le��cego na pla�y cia�a, tak jakby kto� to wcze�niej zaplanowa�. Pierwszy zbli�y� si� do niego Henry; przykl�kn��, obok, lecz nie odwa�y� si� dotkn��. Gil i Susan podchodzili tymczasem ostro�nie, wreszcie zatrzymali si�. Przygl�dali si� w milczeniu. - Bez w�tpienia nie �yje - oznajmi� Henry czystym g�osem wyk�adowcy. Odrzuci� d�oni� swe potargane przez wiatr bia�e w�osy. - W pierwszej chwili my�la�em, �e to pies - powiedzia� Gil. - Wiecie, afgan lub co� podobnego. Henry wsta�. - S�dz�, �e najlepiej b�dzie zawiadomi� policj�. My sami nie mamy tu nic do zrobienia. Susan zadr�a�a, zaciskaj�c splecione na bawe�nianej koszulce ramiona. - Czy ty i ten m�ody cz�owiek nie mogliby�cie p�j�� i wezwa� policji? Zostan� tu i przypilnuj�, by nikt go nie rusza�. - Zawaha� si� i spogl�daj�c na cia�o poprawi�: - Jej. Susan przytakn�a i oboje pobiegli pla��. Henry pozosta� na miejscu, z r�kami za�o�onymi z ty�u - wysoki i przygarbiony w srebrnej mgie�ce wczesnego poranka. Szary Pacyfik, prawie niewidoczny, z rykiem buntu poddawa� si� ksi�ycowi, kt�ry cal po calu odci�ga� go od wybrze�a. Mewy pikowa�y ku falom po ryby, krzycz�c przy tym g�osami rozgniewanych kobiet. By� kwiecie�, lecz ch��d nie ust�powa�, a nadmorska mg�a wygl�da�a na tak�, kt�ra nie znika przez wi�ksz� cz�� dnia. Henry nie spa� tej nocy. Przesiedzia� j� w swym gabinecie w domu przy pla�y, pracuj�c przy �wietle nakrytej mosi�nym kloszem lampy nad nowym artyku�em dla �Philosophy Today�: �Idea �ycia po �mierci�, autorstwa profesora Henry'ego Watkinsa. Pisa� r�cznie, nabawiaj�c si� od czasu do czasu skurczu kciuka, za� po uko�czeniu ka�dej strony wr�cza� sam sobie nagrod� - du�� w�dk� z sokiem pomidorowym. St�d te� spacer po pla�y, na kt�ry wybra� si� o sz�stej nad ranem, mia� nie tylko uwolni� jego my�li od ci�aru dziesi�ciu wiek�w pomylonych filozoficznych spor�w, ale tak�e rozproszy� opary dwunastu Krwawych Mary. A tutaj, prosz�, le�a�a na piasku martwa, naga, m�oda kobieta. Niezaprzeczalny i oczywisty dow�d na to, �e wszystko, co napisa� w nocy, by�o pretensjonalne i nonsensowne. Ba�ki mydlane i pegazy... Czu� si� niemal tak, jakby bogowie o srogich obliczach pokierowali jego krokami, skazuj�c go na znalezienie tej dziewczyny po to w�a�nie, by pokaza� mu w najbardziej wstrz�saj�cy z mo�liwych spos�b, jak absurdalne s� jego teorie. Nikt nie jest w stanie tak zakpi� z �ywego, jak martwy. Le�a�a twarz� ku do�owi, ze sk�r� oblepion� czystym, szarym piaskiem. D�ugie jasne w�osy oplatane by�y wodorostami. Wszystko to roz�o�y�o si� wko�o niej jak wok� syreny. Jedn� martw� r�k� zdawa�a si� wczepia� w piasek, jakby nie chcia�a pozwoli�, by morze zabra�o j� znowu, jakby by�o czym� ponad jej si�y uton�� dwukrotnie. W per�owoszarej mgle cia�o by�o tak bia�e, jakby �wieci�o w�asnym blaskiem. Henry obszed� je dooko�a. Zostawszy sam, poczu� nagle, jak bardzo mu �al tej kobiety, a� �cisn�o mu si� gard�o, a wiatr od morza nawia� do oczu �zy. Mo�e by� to jeszcze wp�yw alkoholu, ale przecie� mog�aby ona by� kt�r�kolwiek z jego studentek filozofii; by�a jeszcze m�oda - nawet nie widz�c jej twarzy m�g� stwierdzi�, �e nie mia�a wi�cej ni� dziewi�tna�cie lub dwadzie�cia lat. Przygl�da� si� d�ugim, �adnie sklepionym plecom i szerokim biodrom. Jedna z n�g by�a odrzucona, tak, �e m�g� dostrzec kosmyk przemoczonych, jasnych w�os�w �onowych. Wok� lewej kostki kobiety owin�� si� misternie spleciony srebrny �a�cuszek - to by�a ca�a jej bi�uteria. Bia�a, pokryta drobn� siatk� niebieskich �y� kr�g�o�� na wp� widocznej piersi pozwala�a s�dzi�, �e wi�kszo�� m�czyzn obejrza�aby si� za ni� wi�cej ni� raz. Morze zapieni�o si� przez chwil� wok� jej wyci�gni�tej stopy, potem odst�pi�o, jakby stwierdzi�o z gorycz�, �e zrobi�o ju�, co do niego nale�a�o. Henry wepchn�� pi�ci do kieszeni swego p�owego sztormiaka i w zadumie odwr�ci� si� ku wysokiemu brzegowi. Nie mia� nigdy w�asnych dzieci. Jego cztery lata trwaj�ce ma��e�stwo z pierwsz� dam� oceanografii Instytutu Scrippsa by�o we wszystkich mo�liwych znaczeniach ja�owe. Przez te cztery lata nauczy� si� pi�. Musia� nauczy� si� r�wnie� znosi� samotno��. Teraz za� naucza� filozofii coraz to nowe gromady m�odych m�czyzn i kobiet, od czasu do czasu grywaj�c z najbli�szym s�siadem w szachy. I by�o to do��, by odczuwa� co� w rodzaju spe�nienia. W ka�dym razie wystarczy�oby wstrzyma� si� od wzi�cia dw�ch buteleczek tabletek nasennych przed udaniem si� do ��ka w towarzystwie egzemplarza �Tako rzecze Zaratustra�. Jego studenci na Uniwersytecie w San Diego nazywali go Bing, jako �e przypomina� troch� Binga Crosby'ego. Zapu�ci� w�osy, staraj�c si� upodobni� raczej do Timothy'ego Leary, kt�rego z dwojga z�ego wola� od Crosby'ego, ale przezwisko przylgn�o. Jakie� pi�� minut p�niej Gil i Susan zeszli po betonowym podje�dzie z nadmorskiego parkingu i, na wp� biegn�c, na wp� id�c, ruszyli przez pochy�� pla��. - Policja jest w drodze - wysapa� Gil. - Dzi�kuj�. - Nigdy dot�d nie widzia�am trupa - powiedzia�a Susan. - Ona te� by�a m�oda - zauwa�y� Henry. Dziewi�tna�cie, dwadzie�cia lal. Czekali niespokojnie i niecierpliwie. Nie dochodzi� ich jak na razie, d�wi�k policyjnej syreny. Morze szumia�o gniewnie i niewzruszenie, mewy szybowa�y w ciszy pod wiatr. - Uprawia�em tu po prostu jogging - odezwa� si� bezbarwnym g�osem Gil. - Wie pan? Naprawd�, w pierwszej chwili my�la�em, �e to pies. Susan nie mog�a oderwa� oczu od cia�a, od rozpostartych na piasku w�os�w, zaci�ni�tej d�oni i skrz�cych si� piaskiem ramion. Gil by� jednym z tych po�udniowokalifornijskich m�czyzn, kt�rych trudno jest opisa� jednym zdaniem. M�g� by� studentem, mechanikiem samochodowym albo barmanem, albo wr�cz niczym si� nie zajmowa�. By� bardzo szczup�y, mocno opalony, z poci�g��, powa�n� twarz� i wydatnym, piegowatym nosem. W�osy mia� g�ste, ciemne, potargane teraz przez wiatr niczym u stracha na wr�ble. Nosi� granatowy, bawe�niany sweter do �wicze� gimnastycznych, z bia�ym napisem �Crucial� na piersi, oraz drelichowe szorty, niegdy� b�d�ce spodniami, od kt�rych p�niej odci�to nogawki. Susan sprawia�a nieodparte wra�enie zepsutej, lecz sk�onnej do buntu c�rki mieszcza�skiej rodziny. Kosmyki jej jasnych, kr�tko przyci�tych w�os�w stercza�y na wszystkie strony. Mia�a na sobie bawe�nian� koszulk� we w�oskim stylu, z czerwonymi oraz zielonymi b�yskawicami na bia�ym tle, i sportowe szorty z bia�ej satyny, dla kt�rych okre�lenia s�owo �ciasne� zdawa�o si� by� nie do�� mocne. Twarz mia�a pulchn�, lecz �adn�. Henry widzia� ju� w jej rysach t� urod�, maj�c� za par� lat wy�oni� si� z w�a�ciwych nastolatce kr�g�o�ci. Oczy jej by�y du�e, b��kitne i r�wnie rozmarzone, jak oczy dziewczyn w romantycznych i komicznych zarazem powie�ciach. - Policja b�dzie pewnie chcia�a wys�ucha� naszych zezna� - powiedzia� Henry. S�yszeli ju� odleg�e �uoip-uoip-uoip-uuuuu� policyjnej syreny, kt�rej wt�rowa�o spieszne poj�kiwanie ambulansu. - Co my im mo�emy powiedzie�? � Spyta�a, Susan. - Po prostu znale�li�my j� tutaj i tyle. - I to w�a�nie musimy powiedzie� - zapewni� j� Henry. Policyjny w�z zjecha� po betonowej pochy�o�ci wprost na pla�� i zatrzyma� si� nieca�e pi�tna�cie st�p od nich. Zaraz za nim pojawi� si� ambulans z biura okr�gowego koronera. Henry, Gil i Susan czekali w milczeniu, a� z radiowozu wygramoli si� trzech detektyw�w, a dw�ch sanitariuszy wyci�gnie z ha�asem przez tylne drzwi ambulansu sk�adane nosze. Chwil� p�niej nadjecha� jeszcze jeden radiow�z i przeby� pla��, miel�c ko�ami piasek. Wysiad�o z niego dw�ch umundurowanych funkcjonariuszy. Detektywi podeszli bli�ej i spojrzeli na cia�o. Dw�ch z nich by�o siwych, brzuchatych, jak Tweedledum i Tweedledee. Trzeci, chudy jak dorastaj�cy wilk, przypomina� ciemnookiego Hiszpana z opadaj�cymi czarnymi w�sami. Jego cynamonowy, trzycz�ciowy garnitur wygl�da� tak, jakby �ona wybra�a mu go osobi�cie w magazynach Searsa. - Porucznik Ortega - przedstawi� si�. - A to detektywi Morris i Warburg. - Henry Watkins. - A ci m�odzi pa�stwo? - Nie mieli�my czasu, by si� sobie przedstawi� - odpar� Henry. - Nie znacie si�? - Pierwszy raz ich spotka�em. S�dz�, �e wszyscy zauwa�yli�my cia�o w tej samej chwili. - Wasze nazwiska, je�li mo�na prosi�? - Zwr�ci� si� do Gila porucznik Ortega. - Gilbert Miller. - A ty, m�oda damo? - Susan Sczaniecka. - Macie to? - Rzuci� przez rami� porucznik Ortega. - Nie, sir - odpowiedzia� detektyw Warburg. Porucznik Ortega westchn�� kr�tko, z widoczn� irytacj�, potem podszed� obejrze� cia�o. Przygl�da� mu si� bardzo d�ugo, obchodz�c je wko�o, potem opar� r�ce na ugi�tych kolanach i zlustrowa� zw�oki z bliska, wci�� jednak ich nie dotykaj�c. - Czy ktokolwiek z was wie, kim by�a ta dziewczyna? - Rzuci�, nie patrz�c w ich kierunku. - Nie - odpowiedzieli. Henry poczu�, �e narasta w nim dziwne poczucie winy z tego powodu, pomy�la� jednak, �e czuje to ka�dy obywatel wypytywany przez policj�. - Wygl�da mi to na zwyk�y przypadek utoni�cia - stwierdzi� detektyw Morris, odchrz�kuj�c, jakby mia� zamiar przyst�pi� do recytacji. - Troch� wcze�niej w tym roku, ale wygl�da tak samo, jak zwykle. K�piel nago na Cardiff Beach, po paru kieliszkach, a tam, gdy wyp�yn�� dalej, jest naprawd� silna, cofaj�ca si� fala. Wci�ga w morze. W kwietniu jest zimno, umiera si� od hipotermii w ci�gu nieca�ych dziesi�ciu minut, je�eli potrafi si� p�ywa�. A potem przyp�yw wyrzuca w�a�nie tutaj. - Spojrza� na zegarek! - Powiedzia�bym, �e to w�a�nie jest pora. Porucznik Ortega wyprostowa� si�. - Wcze�nie wybrali si� pa�stwo na pla�� - powiedzia�, niedbale wskazuj�c palcem na Susan, Gila i Henry'ego. - Ja uprawia�em jogging - wyja�ni� Gil. - W grudniu skaleczy�em nog� w wypadku na motorze. Musz� codziennie biega� par� godzin, by doprowadzi� j� do sprawno�ci. Czas mam tylko wcze�nie rano. Porucznik Ortega spojrza� pytaj�co na Henry'ego. - Ja, hmm... Pracowa�em ca�� noc nad artyku�em do czasopisma - rzek� Henry. - Tam mieszkam... Domek z pomalowanym na bia�o balkonem. Sko�czy�em prac� oko�o wp� do sz�stej, potem postanowi�em pospacerowa�. - Mia� nadziej�, �e porucznik Ortega nie poczuje woni jego oddechu. Porucznik zwr�ci� si� do Susan. - A ty? Wyj�tkowo wczesna pora, by wybiera� si� na pla��, nie s�dzisz? - Zapewne. - Zatem, co tu robi�a� o tej wyj�tkowo wczesnej porze? - Spacerowa�am, po prostu. I my�la�am. - Pok��ci�a� si� z rodzicami? - Moi rodzice nie �yj�. Mieszkam z dziadkami. - I z nimi si� pok��ci�a�? Posz�am tylko na spacer, to wszystko. Porucznik Ortega wyd�uba� co� kciukiem spomi�dzy swych przednich z�b�w. Cmokn��, zasysaj�c powietrze, i powiedzia�: -Okay. Chc�, �eby�cie wszyscy z�o�yli zeznania przed obecnymi tu funkcjonariuszami. Pe�ne zeznania: jak znale�li�cie te zw�oki i wszystko. - Zwyk�e utoni�cie - powt�rzy� detektyw Morris. W tej w�a�nie chwili na pla�y pojawi�y si� jeszcze dwa samochody, rozklekotany buick rega� i oliwkowoszara furgonetka z biura koronera. - A, jest i fotograf - porucznik Ortega zatar� r�ce. - I nasz lekarz okr�gowy, jak na niego niezwykle punktualnie. Fotografem by� m�ody cz�owiek o surowym wygl�dzie, z godn� mnicha tonsur� i sk�onno�ci� do nieustannego poci�gania nosem. Niezw�ocznie przyst�pi� do pracy, rozk�adaj�c miarki i obfotografowuj�c nast�pnie cia�o m�odej kobiety ze wszystkich stron. Lekarz okr�gowy niski m�czyzna o byczym karku, w kontrastowej, bia�o-czarnej sportowej marynarce ze spiczastymi klapami - pogwizdywa� bezg�o�nie przez z�by, czekaj�c, a� fotograf sko�czy. - Ja m�wi�, �e to zwyk�e utoni�cie. A co pan o tym s�dzi? - Zagadn�� go detektyw Morris. Lekarz spojrza� na niego ch�odno. - Chce pan przeprowadzi� ogl�dziny zw�ok, czy mo�e pozwoli pan, �ebym ja to zrobi�? Detektyw Morris wykrzywi� si� w niezdecydowanym u�miechu. - Nie, sir, niech pan zaczyna. - Czy mo�emy odwr�ci� j� teraz? - Spyta� porucznik Ortega. - Chcia�bym zobaczy�, jak wygl�da. Lekarz nie odpowiedzia�. Ostro�nie zgarn�� piasek z ramion martwej i przeci�gn�� d�oni� wzd�u� jej nagich plec�w. Wsta� marszcz�c brwi i rozejrza� si� po pla�y. - Czy kt�ry� z was zna dobrze t� pla��? - Odezwa� si� w zamy�leniu. - Tak, sir - powiedzia� detektyw Morris. - Sp�dzi�em tu prawie po�ow� �ycia. - Czy zdarza�y si� ju� tutaj utoni�cia? - Pi�� albo sze��. - Czy pami�ta pan, jak daleko w g��bi pla�y znaleziono wtedy cia�a? Detektyw Morris wygl�da� na zaskoczonego. - Przy samej wodzie, jak s�dz�. Tak jak to. - Prosz� spojrze� na te wyrzucone na brzeg wodorosty i inne �mieci. Prosz� spojrze�, gdzie le��. Wi�kszo�� z nich jest l�ejsza od cia�a. Niekt�re s� nadal zmywane z pla�y. Porucznik Ortega podszed� bli�ej i spojrza� niespokojnie na cia�o. - I jakie pan z tego wyci�ga wnioski? - Spyta�. - Nie wiem, po prostu przygl�dam si� temu. - Zauwa�a pan, �e cia�o le�y na pla�y dalej ni� wodorosty, kawa�ki drewna i inne �mieci? - W�a�nie tak. Porucznik Ortega ponownie sykn�� przez z�by. Jego wcze�niejsze wysi�ki wyra�nie nie uwolni�y go od tkwi�cych w uz�bieniu resztek jedzenia. - Zauwa�a pan, �e cia�o le�y na pla�y dalej ni� wodorosty i inne �mieci. I z tej obserwacji wyci�ga pan wniosek, �e dziewczyna wcale si� nie utopi�a, lecz zgin�a w jaki� inny spos�b i zosta�a porzucona na pla�y, na skutek wypadku lub rozmy�lnego dzia�ania, maj�cego stworzy� pozory, �e si� utopi�a? - To pan powiedzia�, nie ja - odrzek� lekarz, obmacuj�c praw� nog� martwej dziewczyny i przygl�daj�c si� �ladom, kt�re zostawia�y jego palce. Strzeli� palcami, a jeden z �uj�cych gum� sanitariuszy przyni�s� mu jego metalow� walizeczk� i otworzy� j� przed nim. Lekarz pogrzeba� w �rodku, wyci�gn�� termometr, nasmarowa� go t�uszczem i bezceremonialnie wepchn�� martwej kobiecie w odbyt. - Je�li p�ywa�a w oceanie przez ca�� noc, to mo�liwe, �e temperatura jej cia�a b�dzie o wiele ni�sza, ni� gdyby le�a�a na pla�y. Zale�y to jeszcze, rzecz jasna, od tego, kiedy zmar�a. Ale ta pla�a jest zwykle od rana do zachodu s�o�ca pe�na ludzi, prawda? - Tak, sir - zgodzi� si� detektyw Morris. - Czasem nawet jeszcze dobrze po zmroku, gdy dzieciaki pal� ogniska. Lekarz czeka! Cierpliwie, a� cia�o dziewczyny ogrzeje termometr. Tymczasem spojrza� na Henry'ego, Gila i Susan. - A ci tutaj, to gapie, czy kto? - Oni znale�li cia�o - wyja�ni� porucznik Ortega. Lekarz zwr�ci� si� do Henry'ego: - Widzia� pan przedtem kogo� martwego? Henry potrz�sn�� g�ow�. - Mi�y pocz�tek dnia, znale�� trupa rzuci� lekarz, tak swobodnie, jakby rozmawiali o pogodzie. Wyci�gn�� termometr i zmru�y� oczy, spogl�daj�c z uwag� na skale. - Sze��dziesi�t jeden stopni. - I co to znaczy? - Spyta� porucznik. - Znaczy to, �e temperatura wewn�trz cia�a wynosi sze��dziesi�t jeden stopni Fahrenheita - powiedzia� lekarz policyjny. - I jaki pan z tego wyci�ga wniosek? - Jaki wniosek? �adnego. To do pana nale�y wyci�ganie wniosk�w. Ale m�g�by pan przy tym wzi�� pod uwag�, �e temperatura powietrza wynosi tutaj oko�o pi��dziesi�ciu pi�ciu lub sze�ciu stopni, a temperatura oceanu oko�o czterdziestu dw�ch do czterdziestu o�miu stopni. - Zatem, gdyby cia�o p�ywa�o w wodzie przez noc, jego temperatura musia�aby by� ni�sza ni� sze��dziesi�t jeden stopni? - Docieka� porucznik Ortega. - Zapewne. Porucznik Ortega westchn�� z wyrazem niezadowolenia na twarzy. - W porz�dku. Teraz ju� mo�emy j� odwr�ci�? Lekarz wsta� i energicznie otrzepa� spodnie z piasku. Gdy to robi�, podeszli sanitariusze, ustawiaj�c si� po obu stronach cia�a. Przygl�daj�cy si� temu Henry poczu� nagle irracjonalny przyp�yw strachu, po��czony z nieodpart� potrzeb� odwr�cenia g�owy i patrzenia gdzie indziej. Z jakiego� niewyt�umaczalnego powodu nie m�g� jednak tego zrobi�, musia� si� przygl�da�. W przeciwnym, bowiem razie dziewczyna z pla�y na zawsze ju� pozosta�aby dla niego pozbawiona twarzy i gdyby mu si� �ni�a w nocy, a wiedzia�, �e tak b�dzie, widzia�by jedynie syrenie w�osy z wpl�tanymi w nie wodorostami i smuk�e, blade plecy. - Ostro�nie - pouczy� sanitariuszy lekarz. - Nie chc� �adnych dodatkowych zadra�ni��. Odszed� na bok i stan�� obok Henry'ego, Gila i Susan. - Nie ruszali�cie jej i nie pr�bowali�cie jej przesuwa�? Henry pokr�ci� g�ow�. - Nie s�dz�, bym mia� na tyle mocne nerwy. - Czy przypuszcza pan, �e kto� m�g� j� zabi�? To znaczy, celowo... - Zaryzykowa�a pytanie, Susan. Lekarz okr�gowy wykrzywi� twarz. - Dziewcz�ta w tym wieku szczeg�lnie �atwo padaj� ofiarami zab�jstw, tak zamierzonych, jak przypadkowych, czy spowodowanych brakiem rozwagi. Przede wszystkim pi�kne dziewcz�ta. Ich si�a oddzia�ywania jest wi�ksza, ni� s�dz�. Daje im to moc. Ich wygl�d i m�odo��. Problem w tym, �e nigdy nie wiedz�, jak u�y� jej w�a�ciwie. A w ka�dym razie nie wiedz�, jak zrobi� to bezpiecznie. Z przesadn� ostro�no�ci� sanitariusze uwolnili cia�o dziewczyny z piasku, a potem obr�cili je na plecy. Jej ramiona opad�y z pla�ni�ciem na mokry piasek. Potem jeden z sanitariuszy powiedzia� nienaturalnym g�osem: - Jezu Chryste... Henry wpatrywa� si�, lecz w pierwszej chwili niezbyt rozumia�, co widzi. Lekarz z miejsca rzuci� si� naprz�d i stan�� nad cia�em z twarz� zmienion� tak, �e nie wyra�a�a �adnego daj�cego si� opisa� odczucia. Mo�e strach? Przera�enie? Fascynacj�? Obaj sanitariusze odst�pili, jeden z nich przyciska� d�o� do ust, oczy mia� za�zawione. Porucznik Ortega sta� plecami do cia�a, rozmawiaj�c z Morrisem i Warburgiem. Lecz gdy Warburg tr�ci� go �okciem, odwr�ci� si� i ujrza�, jak naprawd� wygl�da�a dziewczyna. Jej twarz by�a niemal pi�kna, pomimo to, �e przez d�u�szy czas pozostawa�a pod wp�ywem wody. Klasyczna blondynka z typow�, ameryka�sk� budow�, rodzaj dziewczyny, dla kt�rej bez trudu znalaz�aby si� rola w filmach typu �Matt Houston�, �Magnum�, �P.I.� czy nawet �Dynasty�. Szerokie ramiona, du�e piersi. Tu� poni�ej klatki piersiowej zaczyna� si� jednak horror. Do Henry'ego dotar�o nagle, co w�a�ciwie widzi, i szepn��: �O Bo�e�, a Susan skry�a twarz w d�oniach. Brzuch dziewczyny zosta� kompletnie wypruty, od �eber a� do miednicy. W jamie brzusznej k��bi�y si� srebrnoczarne w�gorze; �liskie stworzenia splata�y si� i rozplata�y, �eruj�c �lepo na tym, co zosta�o z mi�kkich organ�w cia�a dziewczyny. Gil odwr�ci� si�, opadaj�c gwa�townie na kolana i zwymiotowa�, rozkrzy�owany na piasku. Policjant w mundurze patrzy� z przera�eniem i bezradno�ci�. Nawet fotograf si� prze�egna�. Przez d�ugie minuty �adne z nich nie by�o zdolne do niczego innego, pr�cz przygl�dania si� pl�taninie w�gorzy, kt�re falowa�y, wi�y si� i skr�ca�y, oraz pozbawionej wyrazu, bladej twarzy dziewczyny, kt�r� z wolna po�era�y. Lekarz odwr�ci� si� do porucznika Ortegi. Mia� rozszerzone oczy. - Widzia� pan kiedykolwiek co� podobnego? Porucznik Ortega zaprzeczy� gwa�townym ruchem g�owy. - Ja te� nie - powiedzia� lekarz. Potem zwr�ci� si� do sanitariuszy: - Zr�bcie z nimi porz�dek. Sanitariusze popatrzyli niech�tnie na cia�o. - Chce pan...? - Cokolwiek z ni� zrobiono, to s� w�gorze. Te w�e. Wyrzu�cie je st�d. Jeden z sanitariuszy podni�s� z piasku kij i ostro�nie przybli�y� si� do cia�a. Pochyli� si� i raz tylko szturchn�� nim w�gorze. Zakot�owa�y si� i zakr�ci�y jeszcze gwa�towniej. Sanitariusz odskoczy�, wysokim, krzykliwym �aaach!� wyra�aj�c niepohamowane obrzydzenie. Lekarz odebra� mu niecierpliwie kij i sam zacz�� okr��a� cia�o. Wszyscy patrzyli z dreszczem niepokoju, jak tr�ca parokrotnie w�gorze, i jak te zaczynaj� za ka�dym razem gotowa� si� w jamie brzusznej dziewczyny, wci�� z t� sam�, �lisk� w�ciek�o�ci�. Niemniej, w pewnej chwili uda�o mu si� podwa�y� ko�cem kija cia�o jednego z nich i wyrzuci� na piasek. W�gorz mia� prawie trzy stopy d�ugo�ci i p�ask�, klinowat� g�ow� z male�kimi, �lepymi oczami. Przez chwil� zwija� si� w miejscu, potem wbi� g�ow� w piach i w ci�gu paru sekund znikn�� im z oczu, zostawiaj�c po sobie jedynie niewielkie wg��bienie. Prawie natychmiast pozosta�e w�gorze wyla�y si� z brzucha martwej dziewczyny i rozpe�z�y si� we wszystkich kierunkach, zagrzebuj�c si� g��boko w piasku. - Z�apcie kt�rego�! - krzykn�� lekarz. Jeden z mundurowych �cisn�� ogon ostatniego ze znikaj�cych w�gorzy i poci�gn�� gwa�townie. - Pom�, na Boga! - rzuci� bez tchu swemu koledze. Ten pospiesznie schwyci� cia�o w�gorza ponad miejscem, w kt�rym znika�o w piasku. Razem, przeklinaj�c i sapi�c, zdo�ali stopniowo wyci�gn�� stworzenie z dziury, kt�r� dla siebie kopa�o. Gdy tylko �eb znalaz� si� na powietrzu, w�gorz zaczai rzuca� si�, zwija� i skr�ca� im w d�oniach. Henry ujrza� b�ysk jego z�b�w. W nast�pnej chwili zwierz� spr�y�o si� jak bicz, uk�si�o jednego z policjant�w w twarz, zacisn�o szcz�ki na cz�ci jego g�rnej wargi i kawa�ku nosa. Policjant wrzasn�� g�o�no, si�gn�� ku g�owie w�gorza, usi�uj�c rozewrze� jego pysk. Henry przygl�da� si� w przera�eniu. M�czyzna ta�czy� po piasku ze srebrnoczarnym w�gorzem zwieszaj�cym si� z jego twarzy niczym karnawa�owy, sztuczny nos. Jasnoczerwona krew spryskiwa�a wszystko wko�o. Porucznik Ortega rzuci� si� naprz�d i chwyci� funkcjonariusza od ty�u, podcinaj�c mu nogi. Upadli obaj ci�ko na ziemi�. Policjant krzycza� nieprzytomnie, a jego nogi kopa�y w drgawkach godnych chorej na epilepsj� marionetki. Porucznik si�gn�� od ty�u ku twarzy policjanta i �cisn�� w�gorza za jego klinowat� g�ow�, przytrzymuj�c mu skrzela tak, by nie m�g� oddycha�. Nast�pnie uni�s� woln� r�k� i krzykn��: - N�, na mi�o�� bosk�! Lekarz si�gn�� szybko do kieszeni, wyszarpn�� prosty, sk�adany n� z jednym ostrzem. Porucznik Ortega wyrwa� mu go i zag��bi� zaraz w krwawe k��bowisko na twarzy policjanta. Ten krzykn��, gdy porucznik przecina� cia�o w�gorza. Na r�ce i ramiona Ortegi pociek�a ciemna jak ��� krew. Ogon w�gorza miota� si� we wszystkie strony, a� do chwili, gdy Ortega przeci�� kr�gos�up i odrzuci� truch�o daleko na piasek. Upad�o, podryguj�c i podskakuj�c a sanitariusze odst�pili od niego. Lekarz przykl�kn�� na piasku i obejrza� dok�adnie twarz policjanta. M�czyzna trz�s� si�, mimo i� porucznik Ortega stara� si� na wszystkie sposoby go uspokoi�. Odci�ta g�owa w�gorza �ciska�a wci�� twarz policjanta i gdy inspektor wytar� pospiesznie bawe�nianym ga�ganem i destylowan� wod� krew, mo�na by�o zobaczy�, �e z�by stworzenia oddzieli�y niemal po�ow� nozdrzy i g�rnej wargi. Mi�nie szcz�k w�gorza nie wykazywa�y oznak zwiotczenia. By�o oczywiste, �e ka�da pr�ba oderwania kikuta g�owy musi doprowadzi� do obra�e� o wiele bardziej dotkliwych ni� te, kt�re ju� powsta�y. Henry, chocia� sam trz�s� si� ca�y, podszed� i z ca�� pewno�ci� siebie, na jak� umia� si� zdoby�, powiedzia�: - Wie pan, jakiego sposobu u�ywali w Wietnamie, by oderwa� pijawki? - Racja - powiedzia� lekarz policyjny. - Przypalali je papierosami. Czy kto� tu ma papierosa? - Spojrzeli po sobie. - Nikt z nas nie pali, sir - odezwa� si� w ko�cu detektyw Warburg. - Jezu - zirytowa� si� lekarz. - To mo�liwe tylko w po�udniowej Kalifornii. - Mo�e zapalniczka z samochodu - podrzuci� Henry. Detektyw Morris podbieg� do najbli�szego wozu i wr�ci� po chwili, ko�ysz�c brzuchem. W r�ce trzyma� jarz�c� si� zapalniczk�. Wr�czy� j� lekarzowi, a ten niezw�ocznie przytkn�� j� do w�skiego karku w�gorza. Rozleg�o si� ostre skwierczenie, poczuli przyprawiaj�cy o md�o�ci od�r. Szcz�ki w�gorza �cisn�y si� konwulsyjnie, a potem rozlu�ni�y odrobin�, odpadaj�c od wargi oraz nosa policjanta i l�duj�c w nag�ej fontannie krwi na piasku. Policjant wyda� zduszony, ostry krzyk, jego g�rne z�by by�y szkaradnie ods�oni�te. Porucznik Ortega musia� przytrzyma� go na piasku. - Plazma! - krzykn�� lekarz. - A ty - rozkaza� koledze rannego policjanta - we� ten �eb, rozkr�j go na po�ow� i wyjmij spomi�dzy szcz�k to, co zosta�o w nich z twarzy twego kumpla! Mniej ni� pi�� bardzo pracowicie wype�nionych minut zabra�o sanitariuszom zabanda�owanie twarzy policjanta i pod��czenie go do kropl�wki z plazm�, kt�ra mia�a z�agodzi� skutki szoku. Przez ten czas drugi z policjant�w wyci�gn�� z baga�nika wozu patrolowego par� no�yc do ci�cia blachy i przepchn�� g�ow� w�gorza po piasku tak, by m�c j� umie�ci� pomi�dzy ostrzami. Dwukrotnie spr�bowa� przeci�� j� wp�, lecz za ka�dym razem wy�lizgiwa�a si� z uchwytu. Potem podszed� Gil i przytrzyma� g�ow� czubkiem buta, tak by si� nie przetacza�a. Rozleg�o si� ostre chrupni�cie i czaszka w�gorza zosta�a roz�upana. Inspektor schyli� si� nad ni� i wybra� spomi�dzy szcz�tk�w krwawy och�ap cia�a, kt�ry bestia wydar�a z twarzy policjanta. - Chc� mie� tego sukinsyna w plastykowej torbie - powiedzia� detektyw Morris. - G�owa, ogon i co tylko jeszcze znajdziecie. Porucznik Ortega spojrza� na zegarek. - Jest ju� prawie si�dma. Niech otocz� pla�e kordonem. Ty, Warburg, wezwij posi�ki. Chc�, �eby dok�adnie to przekopano. Je�li to te w�gorze zabi�y dziewczyn�, to chce, by zosta�y wykopane i zniszczone. Chc� te�, by zaalarmowano stra� przybrze�n�. Zechc� zapewne wprowadzi� czasowy zakaz k�pieli. Morris, zabierzesz si� z lekarzem. Chc� najszybszych ogl�dzin zw�ok, jakie mia�y miejsce w historii �wiata. - Czy my mo�emy jeszcze przyda� si� na co�? - spyta� Henry. Porucznik Ortega spojrza� na niego, jakby nigdy dot�d go nie widzia�. - Wy? Ach, tak. Mo�ecie wraca� do domu. Dajcie swoje adresy detektywowi Morrisowi, p�niej przyjdzie z wami porozmawia�. I prosz�, nie wyje�d�ajcie nigdzie, przynajmniej dop�ki nie z�o�ycie zezna�. To jedna z tych sytuacji, kt�re mog� spowodowa� panik�, sami rozumiecie. Wola�bym, �eby ca�a ta sprawa nie wysz�a poza w�ski kr�g, przynajmniej na razie. Henry zwr�ci� si� do Gila i Susan: - To tyle. Mo�emy chyba odej��. Susan by�a bardzo blada. - Mam wra�enie, �e zaraz zemdlej� - odezwa�a si�. - Usi�d� na chwil� - doradzi� jej Henry. - W�� g�ow� mi�dzy kolana. Czekaj�c, a� Susan przyjdzie do siebie, Henry spojrza� jeszcze na cia�o, kt�re znale�li. Stamt�d, gdzie kl�cza� obok Susan, nie by�o wida� otwartej dziury w brzuchu dziewczyny. Mog�a by� ona spoczywaj�c� na piasku syren�, czekaj�c� w swej nago�ci na s�o�ce, kt�re rozproszy mg�y. By�a naprawd� bardzo pi�kna, pomy�la� Henry, i w jaki� spos�b ta my�l uczyni�a jej �mier� jeszcze straszniejsz�. - Ju� si� dobrze czuj� - powiedzia�a Susan. Spr�bowa�a wsta�, Gil poda� jej rami�. Henry przygl�da� si�, jak sanitariusze podnosz� cia�o dziewczyny z piasku i pakuj� je do zaopatrzonej w zamek b�yskawiczny torby. Na tle mg�y wygl�dali jak postaci z chi�skiego teatru cieni. - W �yciu nie widzia�em nic podobnego - oznajmi�. - Te w�gorze, spotkali�cie si� kiedykolwiek z czym� takim? A ja na dodatek o�eni�em si� z oceanografem. Ruszyli razem pla��. - Wpadnijcie do mnie na drinka - zaproponowa� Henry, gdy doszli do mola. - To tutaj. Przypuszczam, �e przyda�oby wam si� co� na nerwy. - Dzi�kuj�, wola�abym ju� wr�ci� do domu - odpar�a Susan. Obejrza�a si� jeszcze przez rami� w stron� pla�y, a gdy si� odwr�ci�a, dostrzeg� w jej oczach b�ysk ledwie powstrzymywanej histerii. - Gdzie mieszkasz? - spyta� j� �agodnym tonem Gil. - Mog� ci� zabra�. - Masz samoch�d? - Jasne, mustang limuzyna. Po drugiej stronie ulicy. - Dobrze, dzi�ki. Gil i Susan odeszli razem, zostawiaj�c Henry'ego. Sta� chwil� w milczeniu, potem wzruszy� ramionami i cofn�� si� o te sze��dziesi�t jard�w, kt�re dzieli�y go od domu. Otworzy� drzwi kluczem, kt�ry zawsze mia� przymocowany do nadgarstka. Przeszed� przez salon do przeszklonego barku, nala� sobie bardzo du�� w�dk� i wypi� j� tak po prostu, bez lodu. Zakaszla�, gdy w�dka pal�c� strug� sp�yn�a mu do gard�a. Potem zn�w nape�ni� szk�o i podszed� do szerokiego, przesuwanego okna balkonu. Widzia� stamt�d policyjne samochody b�yskaj�ce �wiat�ami i porucznika Orteg� w cynamonowym garniturze. Troch� dalej, ko�o Del Mar, dwaj mundurowi rozstawiali w�a�nie w poprzek pla�y koz�y z napisami: STREFA POLICYJNA - PRZEJ�CIA NIE MA. Przygl�da� si� poczynaniom policji prawie dwadzie�cia minut. Potem wr�ci� do domu, usiad� na bia�ej sofie i zapatrzy� si� w szklane drzwi stoj�cej po drugiej stronie pokoju konsoli ze sprz�tem stereo. �ycie po �mierci? Jedynym �yciem, jakie ko�ata�o si� w tej biednej dziewczynie, by�y te k��bi�ce si� w�gorze. Ale jaki rodzaj �ycia przedstawia�y sob� te stworzenia? My�l o porannych wydarzeniach, wspomnienie tego wszystkiego, co widzia�, by�y jak seria nieruchomych i przera�aj�cych obraz�w. R�ka dziewczyny, zaci�ni�ta na piasku. Srebrny �a�cuszek wok� jej kostki. Biel plec�w. I te w�gorze, zwijaj�ce si� w zwariowan� puzzle. I uci�ta g�owa jedynego pojmanego w�gorza, �ciskaj�ca szcz�kami twarz policjanta, wygl�daj�ca jak antyczny symbol nieust�pliwo�ci z�a. Sko�czy� trzeci� szklank� w�dki i niepewnym krokiem przeszed� przez pok�j do barku, gdzie przela� do szklanki to, co jeszcze zosta�o w butelce. - Stolicznaja - powiedzia� z akcentem, o kt�rym s�dzi�, �e oddaje specyfik� j�zyka rosyjskiego. - Zdarowja. Z pijack� ostro�no�ci� podszed� do rega�u pod oknem i przebieg� palcem po grzbietach ksi��ek o tematyce morskiej, kt�re zostawi�a jego by�a i niebudz�ca ju� ciep�ych my�li �ona. W ko�cu znalaz� wielki ilustrowany tom, zatytu�owany �Anquilliformes: migracje i cykl �yciowy w�gorza pospolitego�. Wyci�gn�� go, przeni�s� na stolik i otworzy�. Pierwsze zdanie, na pierwszej przypadkowo otwartej stronie, od razu przyku�o jego uwag�: ,,W dawnych czasach w�gorze bywa�y zjadane ze wzgl�du na przekonanie o wywo�ywanej przez to wyj�tkowej potencji. W pewnych regionach staro�ytnej Skandynawii �awice w�gorzy okre�lane by�y s�owem, kt�re przet�umaczy� mo�na jako �sperma diab�a��. Henry mia� ju� si�gn�� po kolejnego drinka, lecz powstrzyma� si� i raz jeszcze przeczyta� ten fragment. Potem spojrza� przez balkonowe okno ku pla�y i zmarszczy� brwi. 2 Gil i Susan nie rozmawiali prawie jad�c do Del Mar Heights Road, gdzie mieszka�a Susan. Gil spogl�da� na ni� od czasu do czasu, lecz za ka�dym razem dostrzega�, �e dziewczyna by�a ci�gle w szoku po tym, co zdarzy�o si� na pla�y. On sam odczuwa� md�o�ci, ilekro� przypomina� sobie k��bi�ce si� w bia�ym ciele tej kobiety srebrnoczarne w�gorze i przegryzion� niemal na p� twarz policjanta. - To ju� tutaj - powiedzia�a Susan. Gil zajecha� l�ni�cym ��tym mustangiem na wznosz�cy si� �agodnie betonowy podjazd i zaci�gn�� r�czny hamulce. Wyskoczy� z wozu bez otwierania drzwi i obszed� go, by wypu�ci� Susan. - To dom twoich dziadk�w? - spyta�. Dom by� niewielki, w meksyka�skim stylu, z wychodz�cym na ogr�d balkonem i rz�dami pomalowanych na r�owo �uk�w. Z ob�o�onego glin� dachu patrzy�y na nich trzy jaszczurki, od prehistorycznych czas�w przymykaj�c bezmy�lnie �lepia. Przed tylne drzwi wystawiono sze�� czy siedem �wie�o podlanych azalii w terakotowych donicach i dopasowany komplet bujanych foteli z siedzeniami wyplecionymi z lakierowanej na bia�o trzciny. - Dzi�kuj� za odwiezienie. Naprawd� �le si� czuj�. - Ca�a przyjemno�� po mojej stronie - odpar� Gil. U�miechn�� si�, lecz nie wsiad� z powrotem do samochodu. Susan obejrza�a si�. - Zaprosi�abym ci�, ale moi dziadkowie s� do�� staro�wieccy. Rozumiesz, chcieliby wiedzie� wszystko o wszystkim, a ja zupe�nie nie czuj� si� na si�ach, by o tym wszystkim teraz opowiada�. Gil zaszura� mi�kkimi butami na betonowej �cie�ce. - Wcze�niej czy p�niej i tak im to powiesz. B�dziesz musia�a. Stan�a z jedn� r�k� na kutej, �elaznej barierce balkonu i kryj�c oczy w cieniu spojrza�a na niego jednym z tych w�a�ciwych tylko nastolatkom spojrze�, w kt�rych jest i znudzenie, i zaciekawienie, i �yczenie �baw mnie dalej�. Z domu dobiega�y ich odg�osy pracy odkurzacza, myszkuj�cego po kolejnych pokojach, i telewizora, nastawionego tak g�o�no, by kto�, kto akurat sprz�ta, nie straci� nagrania �Josie and the Pussycats�. - Mog� jeszcze do ciebie zadzwoni�? - No... nie wiem - mrukn�a Susan. Obr�ci�a si� w kierunku domu. - Nie �ebym chcia�a ci� urazi� czy co� takiego. Naprawd�, chcia�abym zapomnie� o tamtym. - Dobrze, powiem ci, co zrobimy - zaproponowa� Gil. - Zostawi� ci m�j numer telefonu, i wtedy, gdy zechcesz o tym porozmawia�, b�dziesz mog�a do mnie zadzwoni�. Albo i wtedy, gdy nie b�dziesz chcia�a o tym rozmawia�. To zale�y od ciebie. Susan zastanawia�a si� przez chwil�. - Okay. Ale musz� ju� i��. - Masz jaki� kawa�ek papieru? Podnios�a z kwietnika kawa�ek kredy. - Tym to zapisz�. - Dobrze. 755-9858. - Gdzie to jest? - Solana Beach, na Boardwalk. M�j ojciec ma tam Mini-Market. - Naprawd�? W tej chwili wysz�a z domu babka Susan, niska, opas�a kobieta o skr�conych w�osach koloru lod�w truskawkowych, i w lu�nej podomce. - Susan? - odezwa�a si� zrz�dliwym tonem. - Szybko wr�ci�a�. - Och, Gil mnie podwi�z�. - Gil? - Babka unios�a szk�a, kt�re nosi�a na szyi na d�ugim, poz�acanym �a�cuszku. - Gil Miller, prosz� pani - przedstawi� si�, pozdrawiaj�c j� d�oni�. - Milo mi pani� pozna�. - Widzia�am ci� ju� kiedy�? - wypytywa�a dalej babka Susan. - Mo�liwe, prosz� pani. M�j ojciec ma Mini-Market przy Solana Beach. Czasem pomagam mu i obs�uguj� dzia� sportowy. Babka Susan opu�ci�a szk�a i pozwoli�a swej twarzy wyrazi� co� na kszta�t mdlej s�odyczy i dezaprobaty. - Susan, zwi�zana jest ze studentem medycyny ze Scripps - oznajmi�a, zwracaj�c si� do Gila. - Mi�y ch�opak i ma przed sob� �adn� karier�. Irlandczyk. - No c�, prosz� pani, to wspaniale - powiedzia�, dostrzegaj�c zak�opotanie Susan. Pomacha� im jeszcze raz r�k� w ge�cie, kt�ry mia� znaczy�, �e on przecie� nie na powa�nie, a potem wskoczy� do samochodu i zapali� motor. - Babciu - zaprotestowa�a p�szeptem Susan. Potem zawo�a�a: - Dzi�ki za podwiezienie, Gil. - Nie ma, za co - odkrzykn�� Gil i wycofa� w�z z podjazdu. Susan patrzy�a za nim, jak piszcz�c oponami na zakr�tach wyje�d�a na szos� i z rykiem silnika oddala si� w kierunku pla�y. Potem pod��y�a za babk� w g��b domu, upewniaj�c si� przedtem, �e siatkowe drzwi stukn�y, zamykaj�c si� z ha�asem, za jej plecami. W kuchni dziadek podni�s� oczy znad �San Diego Tribune�. - Jest tutaj twoja przyjaci�ka, Daffy. - Tak, a ja musia�am naje�� si� wstydu, wpuszczaj�c j� do twojego pokoju - upomnia�a j� babka. - Co za ba�agan! Nigdy nie widzia�am czego� podobnego. Masz przecie� szuflady, by sk�ada� w nich rzeczy, prawda? I p�ki, by ustawia� na nich ksi��ki? - Och, babciu, nie jestem w stanie utrzymywa� ci�gle takiego nieskazitelnego porz�dku, jaki chcia�aby� widzie�. - To sprawa stanu twego umys�u - stwierdzi�a babka. - Kto ma dobrze pouk�adane w g�owie, ten i dom utrzymuje we w�a�ciwym �adzie. B�g wie, co sobie pomy�la�a na tw�j temat Daffy. - Daffy uwa�a, �e jestem bardzo porz�dna. Powinna� zobaczy� jej pok�j. Babka zawaha�a si� w drzwiach. Susan przysi�c by mog�a, �e starsza pani rozdarta by�a w tej chwili mi�dzy ch�ci� powrotu do swego odkurzacza a pragnieniem zg��bienia problemu Gila Millera. Susan podesz�a do lod�wki i nala�a sobie pe�n� szklank� wody mineralnej Mountain Spring, dodaj�c do niej kostki lodu. Wypi�a prawie wszystko duszkiem. - Ten ch�opak - zacz�a babka. - Nie zamierzasz si� z nim widywa�, prawda? - A czy jest jaki� pow�d, dla kt�rego nie powinnam? - No, a co powie na to Carl? - To nie jego pieprzony interes, babciu. - Suzie - wtr�ci� si� dziadek, zdejmuj�c okulary. - Nie u�ywamy takich s��w w tym domu! - No dobrze, zatem to nie jego sprawa kontrolowa� moje poczynania. Przecie� nawet si� z nim nie um�wi�am, babciu. - A powinna�. To bardzo dobrze wychowany m�ody cz�owiek. - Wiem, ale tak si� z�o�y�o, �e go nie polubi�am. A poza tym, on nie jest Irlandczykiem, tylko Ormianinem. - Jego matka jest p�krwi Irlandk�. Susan zamkn�a oczy, opieraj�c si� o lod�wk�. Babka zrozumia�a, �e pora ju� da� jej spok�j. Dziadek wzruszy� ramionami i u�miechn�� si�. - Znajdzie jeszcze kogo� mi�ego, nie martw si�. Ca�a planeta jest od kra�ca do kra�ca pe�na stosownych m�czyzn. - To te ch�opaki z pla�y, i tyle - powiedzia�a tonem skargi babka. - Ci surfingowcy. Kt�rego� dnia jaki� surfingowiec zrobi jej dziecko i co wtedy? To du�a odpowiedzialno�� bra� na wychowanie dziecko w�asnej c�rki. Czasem my�l� sobie, �e a� za du�a. Susan otworzy�a oczy. - Babciu - odezwa�a si�. - Nie zamierzam zaj�� w ci��� z �adnym surfingowcem. Babka potrz�sn�a g�ow� i posz�a doko�czy� odkurzanie. Ka�dego ranka po�wi�ca�a na to przynajmniej dwie godziny, ogl�daj�c r�wnocze�nie telewizj�. By�y to dwie g��wne pasje jej �ycia: sprz�tanie domu i ogl�danie telewizji. By�a przekonana, �e jest konieczno�ci�, by jej mieszkanie l�ni�o jak wille z reklam�wek Lemon-Kleen i �e ona sama winna �y� zgodnie z tym, co by�o w pie�niach gospel Richarda Simmonsa. Raz pokaza�a si� w programie �The Price Is Right� i wygra�a trzysta dolar�w oraz zraszacz do trawy. By�o to sze�� lat temu, lecz nadal nieustannie o tym opowiada�a. Dziadek Susan wyci�gn�� r�k� i obj�� dziewczyn� w talii. - Zobaczysz, znajdziesz sobie kogo�. Jeste� m�oda i nie sko�czy�a� nawet jeszcze szko�y. - Jak na razie, dziadku, nie spiesz� si� do ma��e�stwa. Znienacka pojawi�a si� jej przed oczami martwa dziewczyna z pla�y, widok, kt�ry chcia�a zapomnie�. Bia�e piersi oblepione piaskiem. Zwoje w�gorzy. Odsun�a si� od dziadka i podesz�a do zlewu wyp�uka� szklank�. Sta�a tam przez chwil�, p�ki si� nie uspokoi�a. - Dobrze si� czujesz? - spyta� dziadek. - Jasne. W porz�dku. - Wygl�dasz, jakby� by�a czym� zmartwiona. Twoja matka tak wygl�da�a, gdy by�a zmartwiona. Jakie� md�o�ci... rozumiesz, o co mi chodzi? By�o co� z tym ch�opakiem, prawda? - To nie s� poranne nudno�ci, je�li to w�a�nie usi�ujesz zasugerowa�. - No nie, nie to - zgorszy� si� dziadek. Rzuci� okiem na drzwi sieni, gdzie w atakuj�cych fala za fal� decybelach babka kontynuowa�a odkurzanie. Potem wsta� i podszed� do zlewu, k�ad�c d�o� na ramieniu Susan. By� niski i podobnie jak babka Susan bary�kowaty. W odr�nieniu jednak od niej godzi� si� z w�a�ciwym dla swego wieku wygl�dem sze��dziesi�ciosze�ciolatka. Jego �ysina l�ni�a jak kandyzowane jab�ko, gdy wysiadywa� godzinami w bujanym fotelu i obserwowa� przechodz�ce tanecznym krokiem z�otow�ose uczennice. - Twoja babcia chce dobrze - szepn�� cicho. Susan przytakn�a. - Tak, wiem. - Stara si� jedynie uchroni� ci� przed pope�nieniem b��du. - Tak, wiem. Nie wiedzia�, co jeszcze powiedzie�. Bawi� si� bezmy�lnie mankietem swej obszernej kamizelki z szarej we�ny. Potem wzruszy� ramionami, odsun�� si� i usiad�, bior�c zn�w do r�ki gazet�. Nie spuszcza� jednak oczu z Susan. Nag��wki gazety ostrzega�y przed dalszymi trz�sieniami ziemi, kt�rych centrum mia�a by� Tijuana. Susan przesz�a przez sie� do swej sypialni. Babka spojrza�a na ni� znad odkurzacza wzrokiem pe�nym wyrzutu. Susan z ledwo�ci� uda�o si� zignorowa� to spojrzenie. To nie by�a jej wina, �e musia�a tu mieszka�. I tak zamierza�a wyprowadzi� si�, gdy tylko to b�dzie mo�liwe. Twarz martwej dziewczyny zn�w przemkn�a jej przed oczami, kojarz�c si� w jaki� dziwny spos�b ze zmia�d�on� i zniekszta�con� w wypadku twarz� jej matki. Pchni�ciem d�oni otworzy�a drzwi swej sypialni. Daffy le�a�a rozci�gni�ta na materacu s�u��cym Susan za ��ko, machaj�c uniesionymi nogami, poch�oni�ta lektur� �Cosmopolitan�. - Och, cze��, Suze. Wcze�nie jeste�. Czyta�a� ten kawa�ek o tamponach? Susan podesz�a wprost do toaletki i rozczesa�a w�osy przed lustrem. Dziadek mia� racj�, wygl�da�a blado. Daffy odwr�ci�a si�. - Pisz�, �e to zabezpiecza tylko w siedemdziesi�ciu procentach. Susan zmarszczy�a brwi do swego odbicia w lustrze. - Co zabezpiecza? - Wk�adki antykoncepcyjne. Wyobra�asz sobie? Siedemdziesi�t procent! To znaczy, �e na ka�de sto stosunk�w zachodzisz w ci��� trzydzie�ci razy. M�j Bo�e, b�d� mia�a dziewi��dziesi�cioro dzieci, nim jeszcze uko�cz� osiemna�cie lat! Susan p�aka�a. Cicho, lecz gorzko, tak, �e �zy ciek�y jej po policzkach, zatrzymuj�c si� w k�cikach ust. Pocz�tkowo Daffy nie zauwa�y�a niczego, wracaj�c do lektury, po chwili jednak Susan za�ka�a g�o�no. Daffy podskoczy�a na ��ku. - Co jest, Suze? Co si� sta�o? - Odkurzacz wy� wci�� za drzwiami, od czasu do czasu obijaj�c si� o listwy pod �cianami. - Tym razem to nie ona? Susan potrz�sn�a g�ow�. Wyci�gn�a z pude�ka dwie chusteczki higieniczne i wytar�a g�o�no nos. Potem wyci�gn�a jeszcze jedn� i osuszy�a oczy. - Nie wiem, sk�d mi si� to wzi�o. To pewnie nic takiego, po prostu okres. - Chcia�am spyta� ci�, czy nie przysz�aby� do mnie. R9bimy ognisko, ma by� troch� dzieciak�w z Escondido. - Nie wiem. Dziwnie si� czuj�. - Dziwnie? Czemu? - To... nie wiem, to co�, co zdarzy�o si� na pla�y. Pr�buj� o tym nie my�le�, ale nie chce mi da� spokoju. Usiad�a na skraju materaca. Daffy ulokowa�a si� tu� obok niej. - No i,..? - spyta�a, z rozbudzaj�c� si� ciekawo�ci� w glosie. Susan zn�w otar�a oczy. - Nie wiem, czy mog� ci powiedzie�. - Ch�opak? Nie zosta�a� zgwa�cona, co? Bo wygl�dasz dok�adnie tak, jakby ci� zgwa�cono. - Nic z tych rzeczy. - To, co, na mi�o�� bosk�? Odkurzacz za drzwiami j�kn�� ko�cz�c prac�. Zapad�a cisza, nawet telewizor zamilk� i obie dziewczyny nas�uchiwa�y, czy babka Susan zdo�a�a wychwyci� ostatni� inwokacj� Daffy, kt�ra wzywa�a imi� Pa�skie nadaremno. Babka Susan modli�a si�, co niedziel� rano przed telewizorem razem z doktorem Howardem C. Estepem, a doktor Howard C. Estep surowo przestrzega� wszystkich przed wzywaniem imienia Pa�skiego nadaremno. - Widzia�am zw�oki, martwe cia�o - wyszepta�a Susan. - �artujesz! - Nie, nie �artuj�. To by�a dziewczyna, utopi�a si� czy co� takiego. Przyjecha�a policja, ambulans i w og�le. - Och, m�j Bo�e - powiedzia�a Daffy, zszokowana i wsp�czuj�ca, lecz nadal zdecydowana wyci�gn�� z przyjaci�ki wszystkie szczeg�y, i to za wszelk� cen�. - Musia�a� by� zupe�nie jak sparali�owana! No i jak ona wygl�da�a? Nigdy nie widzia�am trupa. - Daffy - powiedzia�a Susan, trac�c kontrol� nad swoim g�osem. - Ona mia�a w�gorze w brzuchu, to znaczy tam, gdzie powinien by� jej brzuch i one j� zjada�y. Daffy popatrzy�a na ni� wstrz��ni�ta. - W�gorze! �artujesz? Och, m�j Bo�e, to obrzydliwe! I co zrobi�a�? Zwymiotowa�a�? Susan nie mog�a wydusi� z siebie ani s�owa. Nadal mia�a przed oczami w�gorze, zwijaj�ce si�, k��bi�ce i prze�lizguj�ce pod �ebrami martwej dziewczyny, policjanta rzucaj�cego si� w b�lu i w�gorza, kt�ry rozdziera� mu twarz. Zas�oni�a oczy d�o�mi i zmusi�a si� do p�aczu przez zaci�ni�te gard�o, z trudem sk�aniaj�c p�uca do wysi�ku. Chcia�a wyrzuci� z siebie ca�y strach i przera�enie, usun�� nocne koszmary, kt�re, by�a pewna, zaczn� osacza� j�, gdy tylko zapadnie zmrok. Od miesi�cy �ni�a si� jej zmasakrowana twarz matki. Wiedzia�a, �e sen o martwej dziewczynie z pla�y tak�e ju� nigdy jej nie opu�ci. Daffy obj�a j� ramionami i przytuli�a, uciszaj�c p�acz i ko�ysz�c lekko, jakby by�a ma�ym dzieckiem. Odkurzacz zn�w zawy� w sieni, dokonuj�c �niw na dywanach pod drzwiami salonu. Daffy by�a m�odsza od Susan. dok�adnie o cztery miesi�ce i dwa dni, lecz o wiele bardziej dojrza�a. Wysoka, chuda, brunetka o br�zowej sk�rze i nieprawdopodobnie bujnych, kr�conych w�osach oraz jakby wyd�tych, prowokuj�cych ustach, kt�rych ca�owanie by�o pragnieniem wszystkich student�w w okolicy. Chcia�a napisa� do Hugha Hefnera i zaproponowa� mu siebie w roli �kr�liczka�, ale jej matka, osoba sk�din�d tolerancyjna, zabroni�a tego stanowczo. Wychowywa�a c�rk� sama, poniewa� ojciec Daffy wyby� kiedy� do pracy przy ruroci�gu na Alasce i od tej pory jako� nic uda�o si� znale�� drogi powrotnej do domu. St�d te� matka Daffy by�a zagorza�� przeciwniczk� wykorzystywania kobiet przez m�czyzn. Nie po to wychowywa�a Daffy na dziewczyn� pi�kn�, niedost�pn� i o du�ym do�wiadczeniu �yciowym, by urywa�a si� z obcymi czy bra�a prochy. Susan przesta�a p�aka� r�wnie nagle, jak zacz�a. Usiad�a. wci�� obejmuj�c przyjaci�k� i rozejrza�a si� po pokoju. - Ju� dobrze? - zapyta�a j� Daffy. - S�dz�, �e tak. To nie by� prawdziwy p�acz. My�la�am tylko o tym wszystkim. Wiesz, ta biedna dziewczyna, ca�a ogryziona przez w�gorze. A jeden z nich ugryz� nawet glin�, prosto w twarz. - Co to by�o, jakie� mi�so�erne w�gorze? Jak one si� nazywaj�, moreny? Jednego takiego widzia�am na filmie. Znasz ten film z Nickiem Nolte? Odgryzaj� tam g�ow� jednemu ch�opakowi. Jak s�dzisz, czy gdyby Jerry mia� w�sy, to by�by podobny do Nicka Nolte? Susan wsta�a i machinalnie zdj�a bluzk� oraz szorty. Rzuci�a ubranie na pod�og� obok noszonej wczoraj sp�dniczki, �Rolling Stone'a�, z kt�rego wycina�a zdj�cia Bruce'a Springsteena, rakiety do badmintona, suszarki do w�os�w i koperty nowego albumu Eurythmics. - Na pewno czujesz si� dobrze? - spyta�a j� zaniepokojona Daffy. Susan przytakn�a. Jej oczy by�y wci�� jeszcze zaczerwienione i wilgotne. - Chc� tylko wzi�� prysznic, potem p�jdziemy do ciebie. Daffy odczeka�a, a� Susan zniknie w �azience. Kr��y�a tam i z powrotem po pokoju, potr�caj�c butami porozrzucane cz�ci garderoby i poci�te magazyny. Podesz�a do okna i wyjrza�a na podw�rze - ma�y, wylany betonem placyk z rozstawionymi le�akami i kamienn� fontann�, kt�ra nie dzia�a�a, a je�li ju�, to rzadko. By� pogodny upalny dzie�, w kt�rym nawet jaszczurki wola�y trzyma� si� cienia lub chowa� pod kamieniami. Z miejsca, w kt�rym sta�a, dawa�o si� dostrzec ma�y fragment ulicy. Uwag� dziewczyny przyku� siedz�cy na okalaj�cym dom dziadk�w Susan murku m�ody m�czyzna w czarnej, sportowej marynarce i bia�ych spodniach. Pali� papierosa i wygl�da�, jakby na kogo� czeka�. Daffy spostrzeg�a, �e co pewien czas podnosi� r�k� i ogl�da� zegarek rzucaj�cy na jego twarz �wietlane refleksy. Oczy skrywa� za nieprzeniknionymi czarnymi okularami. Obserwowa�a go przez prawie pi�� minut. Samochody mija�y go w obu kierunkach, lecz �aden nie przystan�� i Daffy nabra�a przekonania, �e m�czyzna nie czeka na �aden samoch�d. Siedzia� wci�� na tym samym miejscu, ani razu nie odwracaj�c g�owy, pal�c i od czasu do czasu sprawdzaj�c godzin�. Odwr�ci�a si� od okna i nagle u�wiadomi�a sobie, �e Susan bierze ten sw�j prysznic troch� za d�ugo. Przesz�a przez sie�, w kt�rej babka Susan czy�ci�a w�a�nie sw� kolekcj� mosi�nych figurek, wyobra�aj�cych meksyka�skich tancerzy, i zbli�y�a si� do drzwi �azienki. - Czy Susan idzie na twoje ognisko? - spyta�a babka, pracowicie trzepi�c �cierk� do kurzu. - Powiedzia�a, �e chcia�aby - odpar�a Daffy. Zawaha�a si� pod drzwiami �azienki, potem zapuka�a. - Susan? Wszystko w porz�dku? - Bierze prysznic - wyja�ni�a babka z rozdra�nieniem. - Oczywi�cie, dopiero, co sprz�ta�am �azienk�. I co teraz z tego zostanie? Myd�o na wszystkich kafelkach i w�osy w odp�ywie. Nie wspominaj�c ju� o pod�odze zas�anej wilgotnymi r�cznikami. Na ca�ym �wiecie nie ma i nie by�o nigdy wi�kszej od niej ba�aganiary. - Susan? - powt�rzy�a Daffy. - Wejd� - rzuci�a babka Susan. - Nie s�yszy ci� pewnie przez szum wody. Daffy otworzy�a drzwi i zajrza�a do �azienki. Prysznic szumia� g�o�no. Ca�e pomieszczenie zasnute by�o