1708

Szczegóły
Tytuł 1708
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1708 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1708 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1708 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Bagley "FETYSZ" Prze�o�y� Jerzy �ebrowski AiB Warszawa 1993 Tytu� orygina�u Juggernaut Copyright (c) Brockhurst Publications Ltd 1985 Redaktor Ewa Brudzy�ska Ilustracja Jerzy Kurczak Opracowanie graficzne serii Studio Q For the Polish edition Copyright(c) 1993 (c) by Wydawnictwo Adamski i Bieli�ski Wydanie I ISBN 83-85593-43-8 Wydawnictwo Adamski i Bieli�ski Warszawa 1993 ark. wyd. 17, ark. druk. 16,5 Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca w Krakowie, ul. Wadowicka 8 Zam. 8847/93 1 Poproszono mnie do telefonu, gdy flirtowa�em przy du�ym, okr�g�ym basenie z dwiema m�odymi Niemkami, kt�re uda�o mi si� oderwa� od stadka. Nie mia�em zbyt wielkich szans. Dziewczyny w tym wieku uwa�aj�, �e m�czyzna powy�ej trzydziestu pi�ciu lat roz�azi si� w szwach. Ale co tam, �wiczy�em przynajmniej m�j niemiecki. Spojrzawszy na opalon� twarz kelnera zapyta�em z niedowie- rzaniem: - Telefon do mnie? - Tak, sir. Z Londynu. - Zdaje si�, �e zrobi�o to na nim wra�enie. Westchn��em bior�c do r�ki p�aszcz k�pielowy. - Zaraz wr�c� - obieca�em, pod��aj�c za kelnerem po schodach w kierunku hotelu. Przystan��em u g�ry. - Odbior� w swoim poko- ju - oznajmi�em, mijaj�c po drodze do wynaj�tego bungalowu fron- ton hotelu. Wewn�trz by�o ch�odno, niemal zimno, a klimatyzator wydawa� cichy pomruk. Wyj��em z lod�wki puszk� piwa i otworzywszy j� podnios�em s�uchawk� telefonu. Tak jak przypuszcza�em, dzwoni� Geddes. - Co robisz w Kenii? - zapyta�. Po��czenie by�o dobre, jakby siedzia� w s�siednim pokoju. Wypi�em �yk piwa. - Co ci� obchodzi, gdzie sp�dzam urlop? - Jeste� na w�a�ciwym kontynencie. Szkoda, �e musisz wraca� do Londynu. Jak� tam macie pogod�? - Upaln�. A czego spodziewa�by� si� na r�wniku? - U nas leje - stwierdzi�. -I jest troch� zimno. Przywyk�em ju� do Brytyjczyk�w. Podobnie jak Arabowie wy- mieniaj� zawsze nieistotne uwagi, zanim przejd� do powa�nych spraw, tyle �e u Brytyjczyk�w zaczyna si� zwyczajowo od pogody. Trudno mi to czasem znie��. - Nie zadzwoni�e� do mnie w sprawie pogody. O co chodzi z tym Londynem? - Obawiam si�, �e koniec rozrywek. Mamy dla ciebie robot�. Chcia�bym pojutrze widzie� ci� w moim biurze. Zacz��em liczy�. P� godziny na opuszczenie hotelu, godzina jazdy do Mombasy �eby odda� wypo�yczony w�z. Po po�udniu lot do Nairobi, a o p�nocy samolot do Londynu. Reszta dnia na doj- �cie do siebie. - Mo�e mi si� uda - stwierdzi�em. - Ale chcia�bym zna� po- wody. - Za wiele trzeba by wyja�nia�. Do zobaczenia w Londynie. - W porz�dku - odpar�em gderliwym tonem. - A tak przy oka- zji, sk�d wiedzia�e�, �e tu jestem? Geddes roze�mia� si� rado�nie. - Mamy swoje metody, Watsonie. Mamy swoje metody. Rozleg� si� trzask i na linii zapad�a cisza. Od�o�y�em z niech�ci� s�uchawk�. To tak�e by�o typowe dla Brytyjczyk�w: zawsze rzucali w cz�owieka cytatami, zw�aszcza z "Sherlocka Holmesa" i "Alicji w Krainie Czar�w". Albo, do diab- �a, z "Kubusia Puchatka"! Wyszed�em z bungalowu i sta�em na tarasie, ko�cz�c piwo. Oce- an Indyjski by� spokojny, li�cie palm trzepota�y na lekkim wietrze. Dziewczyny pluska�y si� w basenie, udaj�c, �e ze sob� walcz�, a ich piskliwy �miech przeszywa� rozgrzane powietrze. Dwaj m�odzi m�czy�ni obserwowali je z zainteresowaniem. Pomy�la�em, �e ^obejdzie si� bez po�egna�. Sko�czy�em piwo i wszed�em do pokoju, �eby si� spakowa�. Par� s��w na temat firmy, dla kt�rej pracuj�. British Electric jest sp�k� mniej wi�cej tak samo brytyjsk�, jak Shell Oil holendersk�. Nabra�a mi�dzynarodowego charakteru i dlatego by�em jednym z wielu zatrudnionych w niej Amerykan�w. Od British Electric nie kupuje si� dwukilowatowego grzejnika elektrycznego, ani nawet lod�wki o pojemno�ci stu czterdziestu litr�w, je�li jednak potrzebu- jesz ekonomicznej wersji gigantycznego urz�dzenia do produkcji pr�du mierzonego w megawatach, zwr�� si� do nas. Zajmujemy si� w bran�y sprawami najci�szego kalibru. Formalnie jestem in�ynierem, ale min�o ju� z dziesi�� lat, odk�d naprawd� co� budowa�em albo konstruowa�em. Im wy�ej cz�owiek awansuje w sp�ce takiej jak nasza, tym mniej zajmuje si� czysto technicznymi problemami. Oczywi�cie, �argon wsp�czesnego zarz�- dzania sprawia, �e wsz�dzie pe�no jest fachowej terminologii i w po- kojach podkomisji pobrzmiewaj� okre�lenia zaczerpni�te z analizy drogi krytycznej, bada� operacyjnych i dynamiki przedsi�biorstw, ale wszystkie te bzdury okazuj� si� zbyteczne przy wielkim stole konfe- rencyjnym, gdzie powa�ne decyzje podejmuj� ludzie, kt�rzy wiedz�, �e zarz�dzanie to o wiele wi�cej ni� mechanika. Takich jak ja r�nie si� okre�la. W niekt�rych sp�kach nazwano by mnie "jednoosobowym korpusem ekspedycyjnym", w innych "specem od k�opot�w". Dzia�am w mglistym obszarze, ograniczo- nym od p�nocy problemami technicznymi, od wschodu finansami, od zachodu polityk�, a od po�udnia zwyk�ymi dziwactwami ludz- kiej natury. Gdybym musia� znale�� okre�lenie dla mojego zawodu, nazwa�bym siebie specjalist� od in�ynierii politycznej. Geddes nie myli� si� co do Londynu: by�o tam zimno i mokro. Wia� silny wiatr, p�dz�c krople deszczu, kt�re b�bni�y o szyby w jego gabinecie. W por�wnaniu z Afryk� wygl�da�o to ponuro. Wsta�, kiedy wszed�em. - Masz �adn� opalenizn� - powiedzia� z uznaniem. - By�aby lepsza, gdybym m�g� doko�czy� urlop. O co chodzi? - Wam, jankesom, zawsze tak si� spieszy - powiedzia� Geddes tonem skargi. Zabrzmia�o to zabawnie z dw�ch powod�w. Nie zarz�dza si� firm� tak� jak British Electric siedz�c na ty�ku i Ged- des, jak wielu Brytyjczyk�w na kierowniczych stanowiskach, robi� z�udne wra�enie cz�owieka powolnego, a jednak okazywa� si� szyb- szy od innych. Klasyczna definicja W�gra jako faceta, kt�ry wchodzi za tob� w obrotowe drzwi, a wychodzi pierwszy, znakomicie by do Gec^desa pasowa�a. Drug� zabawn� spraw� by� fakt, �e nie potrafi�em oduczy� An- glik�w nazywania mnie jankesem. Nazwa�em kiedy� Geddesa "li- verpulcem", a potem pr�bowa�em mu wykaza�, �e z Liverpoolu^ jest bli�ej do Londynu ni� z Wyoming do Nowej Anglii, ale jako� to do niego nie dotar�o. - T�dy - powiedzia�. - W sali konferencyjnej mam ca�� ekip�. Spotka�em ju� wi�kszo�� obecnych tam os�b i gdy Geddes rzek�: "Znacie wszyscy Neila Mannixa", rozleg� si� potwierdzaj�cy jego s�owa pomruk. W sali by� tylko jeden nie znany mi ch�opak, kt�rego Geddes przedstawi�: - To John Sutherland, nasz cz�owiek w terenie. - To znaczy gdzie? - M�wi�em ci, �e by�e� na w�a�ciwym kontynencie. Tyle �e po niew�a�ciwej stronie. - Geddes odci�gn�� zas�on�, kt�ra zakrywa�a tablic� z map�. - Nyala. - Mamy tam kontrakt na budow� elektrowni - stwierdzi�em. - Zgadza si�. - Geddes wzi�� do r�ki wska�nik i postuka� nim w map�. - Mniej wi�cej tutaj, na p�nocy. W miejscu zwanym Bir Oassa. Kto� wbi� ig�� w sk�r� ziemi i ta zacz�a obficie krwawi�. Sta�o si� to zach�t� do kolejnego uk�ucia, po kt�rym wyp�yn�a ropa, wyrzucana podci�nieniem gazu ziemnego. Jego obecno��, cho� nie ca�kiem nieoczekiwana, stanowi�a dodatkow� gratyfikacj�. Wy- p�yw ropy powitali z wielk� rado�ci� i zadowoleniem ludzie dzier- ��cy ster rz�d�w w niestabilnym politycznie kraju. W obecnych czasach du�e zasoby nafty oznaczaj� posiadanie w�adzy na �wiato- w� skal� i Nyala uzyskiwa�a szans� zaznaczenia swej obecno- �ci w�r�d innych pa�stw, co dotychczas wyra�nie si� temu krajo- wi nie udawa�o. Ropa oznacza�a r�wnie� pieni�dze - du�o pie- ni�dzy. - To dobra nafta - m�wi� Geddes. - Zawiera ma�o siarki i dzi�ki odpowiedniej lepko�ci nadaje si� bez rafinacji na paliwo dla stat- k�w. Nyala�czycy zbudowali w�a�nie ruroci�g z Bir Oassa do Port Luard, tu, na wybrze�u. To jakie� tysi�c trzysta kilometr�w. Uwa- �aj�, �e b�d� mogli oferowa� tani� rop� statkom p�yn�cym wok� Afryki do Azji. Maj� te� nadziej� wej�� na rynek po�udniowoamery- ka�ski. Ale to wszystko przysz�o��. Wska�nik pokazywa� ponownie Bir Oassa. - Pozostaje sprawa gazu ziemnego. Rozwa�ano mo�liwo�� po- prowadzenia r�wnolegle gazoci�gu i ropoci�gu, budowy zak�ad�w skraplania gazu w Port Luard i przesy�ania go statkami do Europy, ale z powodu odkry� na Morzu P�nocnym pomys� ten okaza� si� nieekonomiczny. Geddes przesun�� wska�nik dalej na p�noc, trzymaj�c go, na wysoko�ci wyci�gni�tego ramienia. - Tutaj, mi�dzy najprawdziwsz� pustyni� a obszarem las�w tro- pikalnych, rz�d Nyali zamierza zbudowa� elektrowni�. Wszyscy obecni ju� o tym s�yszeli, a jednak w sali rozleg� si� szmer i nerwowe poruszenie. Nie starczy�oby palc�w u obu r�k, �eby wyliczy� wynikaj�ce z tego oczywiste problemy. Wybra�em pierwszy z brzegu. - Co z wod� do ch�odzenia? Na Saharze panuje susza. McCahill poruszy� si�. - Nie ma problemu. Zrobili�my odwierty i trafili�my na du�e zasoby wody na g��boko�ci tysi�ca o�miuset metr�w. - Skrzywi� si�. - Na tym poziomie jest do�� ciep�o, ale dodatkowe ch�odnie kominowe powinny za�atwi� spraw�. - McCahill nale�a� do zespo�u konstruktor�w. - A przy okazji b�dziemy mieli wystarczaj�ce ilo�ci wody dla potrzeb irygacji i konsumpcji, co pozwoli nam by� w dobrych sto- sunkach z miejscow� ludno�ci�. - To, oczywi�cie, g�os cz�owieka odpowiedzialnego za kontakty firmy ze �wiatem zewn�trznym. - Susza na Saharze potrwa jeszcze przez d�ugi czas - stwier- dzi� Geddes. - Je�li Nyala�czycy b�d� mogli wykorzystywa� gaz do zasilania elektrowni, uzyskaj� wi�cej energii do pompowa- nia dost�pnej im wody i do irygacji. Mog� r�wnie� sprzedawa� nadwy�ki gazu s�siednim krajom. Niger ju� okazuje zaintereso- wanie. Mia�o to pewien sens, ale zanim zaczn� zarabia� fortuny na ropie i gazie, musz� najpierw rozpocz�� wydobycie. Podszed�em do ma- py i przyjrza�em si� jej. - B�dziecie mieli problemy z transportem. Du�ych urz�dze�, jak kot�y czy transformatory, nie da si� montowa� na miejscu. Ile jest tych transformator�w? - Pi�� - odpar� McCahill. - Po pi��set megawat�w ka�dy. Czte- ry do zainstalowania i jeden zapasowy. - I ka�dy wa�y trzysta ton - zauwa�y�em. - My�l�, �e pan Milner wzi�� to pod uwag� - stwierdzi� Geddes. Milner by� naszym g��wnym kwatermistrzem. Musia� dba� o to, by wszystko znajdowa�o si� o w�a�ciwej porze we w�a�ciwym miej- scu, a jego wydzia� blokowa� do�� skutecznie dost�p do wszystkich komputer�w. Milner podszed� do mnie i stan�� przy mapie. - To proste - oznajmi�. - Jest tam par� dobrych dr�g. Nie ukrywa�em sceptycyzmu. - Tu, w Nyali? Pokiwa� g�ow� w zamy�leniu. - Oczywi�cie nie by�e� tam, prawda, Neil? Zaczekaj, a� przeczy- tasz pe�ne sprawozdanie. Ale streszcz� je dla ciebie i pozosta�ych. Pierwszym prezydentem kraju po rz�dach kolonialnych by� Maro Ofanwe. Pami�tacie go? Kto� przeci�gn�� r�k� po gardle i rozleg� si� kr�tki, nerwowy �miech. Nikomu z rz�dz�cych nie jest w smak przypominanie o za- machach stanu. - Ofanwe mia� typowe, z�udne przekonanie o w�asnej wielko�ci. Jednym z pierwszych jego posuni�� by�a budowa nowoczesnej su- perautostrady wzd�u� wybrze�a z Port Luard do Hazi. W po�owie d�ugo�ci, w pobli�u Lasulu, rozga��zia si� ona na p�noc, prowa- dz�c do Bir Oassa, a nawet dalej - donik�d. Nie powinni�my mie� tutaj �adnych problem�w. - Uwierz� w istnienie tej drogi, kiedy j� zobacz�. Milner by� rozdra�niony i nie ukrywa� tego. - Dokona�em osobi�cie jej inspekcji z szefem firmy transporto- wej. Sp�jrz na te fotografie. Stercza� przy moim �okciu, gdy ogl�da�em odbitki - b�yszcz�ce, czarno-bia�e zdj�cia lotnicze. Faktycznie, by�a tam autostrada, wy- gl�daj�ca tak, jakby wyrwano j� w ca�o�ci z Los Angeles i rzucono w sam �rodek zaro�ni�tego krzakami pustkowia. - Kto z niej korzysta? - Na drodze wzd�u� wybrze�a panuje spory ruch. Odnoga pro- wadz�ca w g��b l�du jest ma�o u�ywana i �le utrzymana. Od po- �udnia zarastaj� j� lasy tropikalne, a na p�nocy b�d� problemy z lotnymi piaskami. Pojawiaj� si� wyrwy w nawierzchni. Miejscami s� nadwer�one pobocza. - By�o to typowe dla wi�kszo�ci asfalto- wych dr�g w Afryce i wcale mnie nie zaskakiwa�o. Milner ci�gn�� dalej: - Par� most�w mo�e by� troch� niebezpiecznych, ale damy sobie z nimi rad�. - Czy kontrahentowi z firmy transportowej to odpowiada? - Ca�kowicie. Mia�em co do tego w�tpliwo�ci. Zadowolony kontrahent jest jak zadowolony farmer: w zasadzie nie istnieje. Ale to ja wys�uchiwa- �em skarg, nie ludzie, kt�rzy zatrudniali i zwalniali personel. Udo- brucha�em Milnera podziwiaj�c jego fotografie, po czym skoncen- trowa�em znowu uwag� na Geddesie. - S�dz�, �e pan Shelford mo�e mie� co� do powiedzenia - za- ch�ca� Geddes. Shelford zajmowa� si� kontaktami politycznymi. Pracowa� w wy- dziale, kt�ry stanowi� w British Electric najbli�szy odpowiednik Departamentu Stanu albo brytyjskiego MSZ. Spojrza� porozumie- wawczo na Geddesa. - Rozumiem, �e pan Mannix chcia�by us�ysze� raport o sytuacji politycznej kraju? - A c� by innego? - zapyta� Geddes z lekkim przek�sem. Nie bardzo lubi�em Shelforda. By� jednym z tych facet�w w pr��kowanych spodniach, od kt�rych roi si� w Whitehall i w Waszyngtonie. Lubi� uwa�a� si� za decydent�w i grube ryby, s� jednak daleko od wierzcho�ka drabiny i dobrze o tym wiedz�. S�dz�c z tonu g�osu Geddesa, on tak�e za Shelfordem nie prze- pada�. Shelford by� najwyra�niej przyzwyczajony do tego, �e jego osoba wzbudza rozdra�nienie i nie zwraca� na to uwagi. Roz�o�y� r�ce na stole, m�wi�c dobitnie: - Uwa�am, �e Nyala to jeden z niewielu kraj�w w Afryce, kt�re wykazuj� obecnie polityczn� stabilno��. Oczywi�cie, nie zawsze tak by�o. Po obaleniu Maro Ofanwe dosz�o do powa�nych zamieszek i armia by�a zmuszona przej�� w�adz�, co w pa�stwie afryka�skim nie jest rzecz� niezwyk��. Nietypowe by�o natomiast to, �e wojsko odda�o dobrowolnie ster rz�d�w, utworzonej legalnie i pochodz�cej z wyboru, cywilnej administracji, kt�ra jak dot�d zdaje si� zapew- nia� krajowi stabilny rozw�j. Niekt�rzy z obecnych zareagowali zniecierpliwieniem na s�owa Shelforda i Geddes przerwa� jego przemow�, wygl�daj�c� na wst�p do d�u�szego wyk�adu. - No i dobrze - stwierdzi�. - Nie b�dziemy przynajmniej nara- �eni na up�r wojskowych. - Tylko na przewrotno�� polityk�w - zauwa�y�em drwi�co. Shelford zamierza� najwyra�niej kontynuowa� wyk�ad i tym ra- zem ja mu przerwa�em. - Czy by� pan tam ostatnio, panie Shelford? - Nie. - A kiedykolwiek przedtem? * - Nie - odpar� sztywno. Zauwa�y�em par� skrywanych u�mie- ch�w. - Rozumiem - stwierdzi�em, przenosz�c uwag� na Sutherlan- da. - Proponuj�, �eby�my wys�uchali cz�owieka znaj�cego teren. Jak maj� si� tam sprawy, John? Sutherland spojrza� na Geddesa, i widz�c jego przyzwalaj�ce skinienie, zacz�� m�wi�. - C�, najog�lniej bior�c pan Shelford ma racj�. Sytuacja w kraju jest wyra�nie ustabilizowana. Oczywi�cie, w okre�lonych granicach. Borykaj� si� z brakiem pieni�dzy, niedoborem wody, starciami gra- nicznymi, z typowymi problemami kraj�w afryka�skich. Ale pod- czas naszego pobytu nie zetkn��em si� z powa�niejszymi konflikta- mi w sferach rz�dowych. Shelford u�miechn�� si� triumfuj�co. - Czy s�dzisz, �e rz�d Nyali dotrzyma gwarancji, gdyby dosz�o do sytuacji kryzysowej? - zapyta� Geddes. B�d�c pod presj�, Sutherland odpar� �mia�o i bez zbytniego wa- hania: - My�l�, �e tak, o ile nie zostanie obci�ty fundusz dyspozycyjny. Chcia� przez to powiedzie�, �e wyci�gni�te po �ap�wki r�ce nale�a�o hojnie posmarowa�, co nie by�o sytuacj� wyj�tkow�. - M�wi�e� najog�lniej, John - stwierdzi�em. - A gdyby� musia� przej�� do konkret�w? Wydawa� si� teraz troch� zaniepokojony i rzuciwszy okiem na Geddesa i Shelforda odpar�: - Podobno dochodzi tam do wa�ni plemiennych. Po sali ponownie przeszed� szmer. Dla przeci�tnego Europejczy- ka, kt�ry rozumie rywalizacj� mi�dzy pa�stwami, okr�gami czy nawet miastami, wymogi lojalno�ci wobec w�asnego plemienia nie maj� cz�sto �adnego sensu. W swoim czasie pr�bowa�em szuka� analogii do sytuacji walcz�cych ze sob� klub�w pi�karskich i ich co bardziej agresywnych kibic�w, ale ludzie nie nale��cy do kultury plemiennej mieli najwyra�niej ogromne trudno�ci ze zrozumieniem istniej�cych w niej konflikt�w. Widzia�em nawet uniesione brwi, oznak� pe�nej �wi�tego oburzenia nietolerancji, na kt�r� nikt z obec- nych przy stole nie m�g� sobie pozwoli�. Shelford pr�bowa� zapro- testowa�. - Bzdura - stwierdzi�. - Je�li widzia�em kiedykolwiek zjedno- czony kraj, to Nyala na pewno nim jest. Konflikty plemienne zosta�y tam przezwyci�one. Postanowi�em wypu�ci� z niego troch� powietrza. - Najwyra�niej pan jednak tego nie widzia�, panie Shelford. Podobne konflikty nigdy si� nie ko�cz�. Prosz� przypomnie� sobie Nigeri�. Tam te� mia�y miejsce, a to prawie s�siedni kraj. Zdarzaj� si� w Kenii. I w ca�ej Afryce. Wiemy, �e trudno oddzieli� fakty od fikcji, ale nie mo�emy niczego ignorowa�. John, kto rz�dzi w Nyali, kt�re plemi� dysponuje wi�kszo�ci�? - Kinguru. - A wi�c prezydent i prawie wszyscy ministrowie s� z plemie- nia Kinguru? Pracownicy administracji? Czo�owi kupcy i biznesme- ni? - John przytakiwa� mi po ka�dym pytaniu. - Wojsko? Tym razem pokr�ci� g�ow�. - To dziwne, ale chyba nie. Zdaje si�, �e Kinguru nie s� dobrymi wojownikami. W armii rz�dz� ludzie z plemienia Wabi, tak czy inaczej skoligaceni jako� z Kinguru. Je�li chce pan zna� szczeg�y, b�dzie panu potrzebny raport socjologa. - Skoro Kinguru nie potrafi� walczy�, mo�e b�d� zmuszeni si� tego nauczy� - zauwa�y�em. - Tak jak plemi� Ibo w Nigerii albo Kikuyu w Kenii. - Zak�adasz, Neil, �e dojdzie do konfliktu - stwierdzi� kto� z obecnych. Geddes popar� mnie. - Nie brak w tym sensu. Mamy tu jeszcze pewne informacje w aktach, Neil. To zadanie dla ciebie. - Poklepa� le��c� na stole p�kat� teczk� i zr�cznie roz�adowa� napi�cie. - My�l�, �e mo�emy od�o�y� na razie na bok kwestie polityczne. Jak wygl�da aktualnie post�p prac, Bob? - Wszystko dok�adnie wed�ug planu - stwierdzi� z satysfakcj� Milner. Cierpia�by, gdyby by�y op�nienia, ale z nie mniejszym b�lem przyj��by wyprzedzenie harmonogramu. Oznacza�oby to, �e jego komputery nie dostarczaj� absolutnie optymalnych rozwi�za�, co by�oby nie do pomy�lenia. Po chwili jednak pochyli� si� i z jego twarzy znikn�� wyraz zadowolenia. - Mo�emy wszak�e mie� ma�y problem. W tej robocie ma�e problemy nie istnia�y. Wszystkie by�y wielkie, bez wzgl�du na to, jak drobne wydawa�y si� na pocz�tku. - Budowa jest mocno zaawansowana i mo�emy ju� w zasadzie przewozi� du�e �adunki - stwierdzi� Milner. - Analiza wskazuje, �e nale�a�oby najpierw dostarczy� jeden z dw�ch kot��w, ale rz�d nalega na dostaw� transformatora. Oznacza to, �e instalatorzy kot�a b�d� siedzie� bezczynnie na ty�kach, a transformator pole�y sobie od�ogiem, poniewa� elektrycy nie s� jeszcze gotowi do jego monta- �u. - Wydawa� si� ura�ony i doskonale rozumia�em dlaczego. Mar- nowano w ten spos�b du�e pieni�dze. - Czemu im na tym zale�y? - zapyta�em. - Chodzi o efekt propagandowy. Transformator to najwi�kszy element, jaki b�dziemy przewozi�. Chc� nada� sprawie rozg�os, za- nim ludno�� przywyknie do widoku tocz�cej si� przez kraj ogromnej platformy. Geddes u�miechn�� si�. - P�ac� za to. My�l�, �e na tyle mo�emy im pozwoli�. - Poniesiemy wi�ksze koszty - ostrzeg� Milner. - Wydaj� na to przedsi�wzi�cie sto pi��dziesi�t milion�w fun- t�w - oznajmi� Geddes. - Jestem pewien, �e t� zmian� w planie da si� wprowadzi�. I b�d� bardzo zadowolony, je�li nie zechc� zmie- nia� niczego wi�cej. Z pewno�ci� mo�esz tak przerobi� harmono- gram, �eby skompensowa� straty. - Jego g�os dzia�a� koj�co jak balsam i wywar� po��dany wp�yw na Milnera, kt�ry wydawa� si� teraz o wiele spokojniejszy. Powiedzia�, co nale�a�o, a by�em prze- konany, �e ma przewidziane w programie rezerwy na wypadek takich awaryjnych sytuacji. Spotkanie ci�gn�o si� ca�y ranek. Finansi�ci wyst�pili ze spraw� p�atno�ci zaliczkowych w powi�zaniu z przep�ywem pieni�dza, omawiano te� oferty na zak�adanie sieci energetycznej, kt�ra mia�a powsta� po uko�czeniu budowy elektrowni. W ko�cu Geddes za- ko�czy� zebranie, pochyli� si� ku mnie i powiedzia� cicho: - Zjedz ze mn� lunch, Neil. Nie by�o to zaproszenie, lecz rozkaz. - Z przyjemno�ci� - odpar�em. Najwyra�niej nie wszystko zo- sta�o powiedziane. Wychodz�c zaczepi�em Milnera. - Nie poruszyli�my pewnej sprawy. Dlaczego mamy dokonywa� wy�adunku w Port Luard? Czemu nie w Lasulu? Stamt�d odchodzi odnoga autostrady w g��b kraju. Milner pokr�ci� g�ow�. - Tylko w Port Luard jest do�� g��boka woda i odpowiednie nabrze�a. W Lasulu �adunek trafia na stare galery. Chcia�by� prze- �adowywa� na nie przy silnej fali trzystutonowy transformator? - Zdecydowanie nie - odpar�em i to by� koniec rozmowy. Spodziewa�em si� je�� lunch z Geddesem w kantynie zarz�du, zaprosi� mnie jednak do restauracji. Wypili�my drinka przy barze, gaw�dz�c o problemach Afryki, sytuacji na rynku pieni�nym i nadchodz�cych wyborach uzupe�niaj�cych. Dopiero gdy zasiedli- �my przy stole do posi�ku, powr�ci� do zasadniczego tematu. - Chcemy, �eby� tam pojecha�, Neil. Wcale mnie to nie zaskoczy�o, tyle �e na razie nie widzia�em �adnego powodu. - Powinienem by� teraz w Leopard Rock, na po�udnie od Mom- basy i podrywa� dziewczyny - stwierdzi�em. - Przypuszczam, �e na zachodnim wybrze�u s�o�ce grzeje r�wnie mocno. Nie wiem tylko, jak jest z panienkami. - Powiniene� si� o�eni� - stwierdzi� Geddes, nie ca�kiem mimo- chodem. - Ju� to kiedy� zrobi�em. Kontynuowali�my posi�ek. Nie mia�em nic do powiedzenia i po- zwoli�em mu prowadzi� rozmow�. - Wi�c podejmiesz si� rozwi�zania problemu - stwierdzi� w ko�cu. - Ale jakiego? Dzi�ki Milnerowi wszystko dzia�a lepiej ni� w szwajcarskim zegarku. - Nie mam poj�cia, o co chodzi - oznajmi� po prostu Geddes. - Ale wiem, �e pojawi� si� jaki� problem i chc�, �eby� zbada� spra- w�. - Podni�s� r�k�, bym mu nie przerywa�. - To wszystko nie jest takie proste, jak si� wydaje i s�usznie przypuszcza�e�, �e w Nyali tylko pozornie panuje spok�j. Sir Tom dosta� stamt�d cynk od zaufanego informatora. Geddes m�wi� o naszym prezesie, w�a�cicielu sp�ki i naczelnym dyrektorze. W tej potr�jnej roli wyst�powa� sir Thomas Buckler. Nogami st�pa� twardo po ziemi, g�ow� trzyma� na Olimpie, a wiel- kie jak u kr�lika uszy nas�uchiwa�y stale, sk�d mo�e zagra�a� nie- bezpiecze�stwo jego ukochanej firmie. Ze spostrze�eniami szefa nale�a�o zawsze si� liczy�, wi�c moja czujno�� od razu wzros�a. Dot�d sprawa nie budzi�a mego zainteresowania. Teraz odebra�em sygna�, �e mo�e nie wszystko jest w porz�dku i poczu�em si� w swoim �ywiole. Gdy kontynuowali�my posi�ek i rozmow�, by- �em ju� o wiele mniej rozdra�niony z powodu straconych wakacji w Kenii. - Mo�e to nic takiego. Ale ty masz nosa, Neil i licz�, �e wszystko wyniuchasz - stwierdzi� Geddes, gdy wstawali�my od sto�u. - A tak przy okazji: wiesz, jak brzmia�a dawna, kolonialna nazwa Port Luard? - Nie mam poj�cia. - Patelnia - powiedzia� z lekkim u�miechem. 2 Wyruszy�em do Nyali pi�� dni p�niej, zapoznawszy si� uprze- dnio z sytuacj� w tym kraju. Przeczyta�em odpowiednie fragmenty "Archiw�w Keesinga", ale cenniejsze okaza�y si� akta sp�ki, opra- cowane przez Sekcj� Tajnych Informacji, g��wnie dlatego, �e nasi ch�opcy nie obawiali si� zarzut�w oszczerstwa tak bardzo/jak au- torzy "Keesinga". ^ Wygl�da�o to na do�� typow� afryka�sk� histori�. Nyala by�a brytyjsk� koloni�, dop�ki Brytyjczycy nie pozbyli si� swego Impe- rium i na mocy nowej konstytucji pierwszym prezydentem zosta� Maro Ofanwe. Mia� kwalifikacje, aby sta� si� przyw�dc� by�ej kolo- nii: przesiedzia� jaki� czas w brytyjskim wi�zieniu. Kolonialne wi�- zienia by�y wyl�garni� szef�w pa�stw, stanowi�y Eton i Harrow czarnego kontynentu. Ofanwe rz�dzi� pocz�tkowo do�� rozs�dnie, ale usadowiwszy si� mocno na sto�ku zacz�� przejawia� oznaki megalomanii i cholernie niewiele brakowa�o, by og�osi� si� Bogiem. Jak wszyscy megalomani mia� ambicje budowniczego. Zburzy� stare kolonialne centrum Port Luard, aby wznie�� Plac Niepodleg�o�ci, gdzie ogromny pusty obszar otacza�y nowe gmachy rz�dowe w masywnym, totalitarnym stylu. Ofanwe by� gorliwym na�ladowc� Mussoliniego, tak wi�c nowy Pa�ac Sprawiedliwo�ci mia� specjalnie zaprojektowany balkon, na kt�rym zwyk� si� pokazywa� wiwatuj�cym na jego cze�� t�umom. Wiwaty by�y r�wnie burzliwe, gdy wieszano go za nogi na jednej z bardzo nowoczesnych latarni, na Placu Niepodleg�o�ci. Maro Ofanwe �y� i umar� jak Mussolini. Po jego �mierci nasta�y trzy lata chaosu. Ofanwe pozostawi� pusty skarbiec, trwa�y walki mi�dzy rywalizuj�cymi politykami i pozbawionym w�adzy krajem nie da�o si� ju� wkr�tce rz�dzi�. W ko�cu inicjatyw� przej�a armia, ustanawiaj�c wojskow� junt� pod dow�dztwem pu�kownika Abrama Kigonde. O dziwo, Kigonde okaza� si� umiarkowanym politykiem. Roz- prawi� si� bezwzgl�dnie z ekstremistami na obu skrzyd�ach, na�o�y� wysokie podatki na sfery biznesu, kt�re poczyna�y sobie, jak im si� podoba�o i wykorzysta� uzyskane pieni�dze na rekultywacj� docho- dowych plantacji, zaniedbanych i zniszczonych. Mia� zreszt� szcz�- �cie, bo gdy na plantacjach kakao wznowiono w miar� wydajn� produkcj�, jego ceny posz�y w g�r� i przez par� lat pieni�dze p�y- n�y strumieniem, dop�ki nie sko�czy�a si� cykliczna koniunktura. Wzgl�dny dobrobyt w Nyali doprowadzi� do politycznej stabili- zacji. Ludzie mieli pe�ne �o��dki i nie byli sk�onni s�ucha� tych, kt�rzy domagali si� zmian. Stabilna sytuacja w kraju sprawia�a, �e zacz�li si� nim interesowa� zagraniczni inwestorzy i Kigonde m�g� zaci�gn�� teraz znaczne po�yczki, s�u��ce dalszej modernizacji rol- nictwa i rozwojowi przemys�u. Trudno by�o mie� mu za z�e, �e znaczn� ich cz�� przeznaczy� na wyposa�enie wojska. Potem Kigonde zn�w wszystkich zaskoczy�. Wprowadzi� zmiany w konstytucji i og�osi�, �e odb�d� si� wybory, po kt�rych ponownie w�adz� w kraju przejmie cywilny rz�d. Po pi�ciu latach panowania wojskowych, zrezygnowa� ze stanowiska, pozostaj�c genera�em majo- rem Kigonde, naczelnym dow�dc� si� zbrojnych. Od tamtej pory istnia� stabilny rz�d, kt�rego w�adz� umocni�o znacznie odkrycie na p�nocy pok�ad�w ropy. Zdarza�y si� typowe przypadki �ap�wkarstwa i koru- pcji, cho� najwyra�niej nie cz�stsze ni� w innych krajach afryka�skich. Przysz�o�� �yali rysowa�a si� optymistycznie. Kr��y�y jednak r�ne pog�oski. Przejrza�em papiery, przestudiowa�em mapy i liczby i na oko wygl�da�o to na rutynow� operacj�. Um�wi�em si� z mn�stwem os�b, pr�buj�c zamieni� chocia� par� s��w z ka�dym, kto mia� bezpo�redni zwi�zek z kontraktem w Nyali. W wi�kszo�ci przy- padk�w by�o to �atwe, gdy� ludzie, z kt�rymi chcia�em si� spotka�, prowadzili dzia�alno�� w centrum miasta. Z jednym wyj�tkiem, i to istotnym. Zwr�ci�em si� z tym najpierw do Geddesa. - Korzystacie z us�ug firmy przewozowej Wyvern Transport Ltd. Nie znam ich. Dlaczego akurat oni? Geddes wyja�ni� spraw�. Sp�ka British Electric by�a po cz�ci w�a�cicielem pewnej firmy transportowej, maj�cej spore do�wiad- czenie w pracy za granic� i podlegaj�cej w znacznym stopniu kon- troli zarz�du. Przedsi�biorstwo to absorbowa�y jednak ca�kowicie inne zlecenia. Poniewa� tego rodzaju dzia�alno�� prowadzi�o nie- wiele brytyjskich firm, Geddes z�o�y� oferty sp�ce holenderskiej i ameryka�skiej, w ko�cu jednak kontrakt podpisano z kim�, kto wygl�da� niemal na nowicjusza w bran�y. Zapyta�em, czy nie ma w tym jakiego� kumoterstwa. - Nic mi na ten temat nie wiadomo - odpar� Geddes. - Ci ludzie maj� do�wiadczenie, ciesz� si� dobr� opini� i oferuj� cholernie ko- rzystn� cen�. Niewiele firm zajmuj�cych si� przewozem ci�kich �adunk�w jest w stanie wykona� nasze zlecenie, a ich honoraria zaczynaj� by� zbyt wyg�rowane; nawet dla nas. Jestem sk�onny poprze� ka�dego, kto oka�e si� konkurencyjny. - Ich cena mo�e by� korzystna dla nas, ale czy im odpowiada? - zapyta�em. - Nie s�dz�, �eby mieli z tego du�y zysk. Nale�a�o dba�, by �adna ze wsp�pracuj�cych z nami firm nie ponosi�a strat. Sp�ka British Electric musia�a by� dla wszystkich po��danym partnerem. I nie zadowala�y mnie bynajmniej wylicze- nia proponowane przez firm� Wyvern, cho� dla Milnera i Geddesa mog�y wygl�da� atrakcyjnie. - Co to za ludzie? - Znaj� si� na swojej robocie. Sp�ka Sheffield Hauliers uleg�a podzia�owi i przypuszczamy, �e jej najlepsi pracownicy przeszli do nowo powstaj�cej firmy Wyvern. Ich szefem jest m�ody facet, Geof- frey Wingstead. �ci�gn�� za sob� na pocz�tek Basila Kempa. Oba te nazwiska nie by�y mi obce. O Wingsteadzie tylko s�ysza- �em, ale z Kempem wsp�pracowa�em ju� przy podobnej robocie. Z t� jedynie r�nic�, �e przewozili�my wtedy transformator z prze- mys�owych rejon�w Anglii do Szkocji. Mimo wszystkich trudno�ci by�a to pestka w por�wnaniu z wykonywaniem podobnego zada- nia w Afryce. Zastanawia�em si�, czy firma Wyvern ma jakiekol- wiek do�wiadczenia w pracy za granic� i "postanowi�em sam to sprawdzi�. Aby spotka� si� z Wingsteadem pojecha�em do Leeds i by�em lekko zaskoczony tym, co tam zasta�em. Zgadzam si� jak najbar- dziej, �e nowa firma powinna inwestowa� pieni�dze w rozw�j, zamiast zak�ada� eleganckie biura i dba� o fasadowy presti�, ale widok Geoffa Wingsteada, prowadz�cego sw�j interes w szopie z prefabrykat�w, ustawionej mi�dzy gara�ami i warsztatami, budzi� zaniepokojenie. By�a to prymitywna buda, z kt�rej Wingstead wy- dawa� si� dumny. On sam jednak i prowadzona przez niego dokumentacja zrobi�y na mnie wra�enie i nie mia�em mu nic do zarzucenia. Chcia�em spotka� si� ponownie z Kempem, ale us�ysza�em, �e jest ju� w Nyali z szefem transportu i ca�� ekip�, czekaj�c na przyp�yni�cie platfor- my. Wingstead zamierza� tam polecie�, kiedy platforma b�dzie go- towa do pierwszego przejazdu. Perspektywa ta najwyra�niej go ekscytowa�a: nigdy przedtem nie by� w Afryce. Pr�bowa�em po- dej�� do sprawy w ten spos�b, by z jednej strony nie przerazi� go przyk�adami r�nic w warunkach pracy na kontynencie afryka�- skim i w Europie, a z drugiej nie podsyca� jego pewno�ci siebie nadmiernym entuzjazmem. Nadal mia�em w�tpliwo�ci, ale opusz- cza�em Leeds, a p�niej Heathrow, z o wiele wi�kszym optymiz- mem ni� m�g�bym si� spodziewa�. Na papierze wszystko wygl�da�o znakomicie. Nigdy nie udawa- �o si� jednak zamieni� teorii na praktyk�, nie gubi�c niczego po drodze. W Port Luard by�o upalnie i duszno. Temperatura dochodzi�a do czterdziestu stopni, a wilgotno�� powietrza nie mniej dawa�a si� we znaki. John Sutherland oczekiwa� mnie na lotnisku, kt�re stanowi�o k�opotliwy spadek po Ofanwe. Na pasach startowych mog�y l�do- wa� najwi�ksze odrzutowce, a hala odpraw by�a trzy razy wi�ksza od Penn Station. Lotnisko mog�oby obs�ugiwa� z powodzeniem miasto wielko�ci Rzymu. Samoch�d z kierowc� czeka� obok budynku przylot�w. Wsiad- �em do niego z Sutherlandem i poczu�em pod pachami stru�ki po- tu. Mokra koszula klei�a mi si� ju� do plec�w. Rozpi��em ko�nie- rzyk, zdejmuj�c marynark� i krawat. Na Heathrow zmarz�em, a tu- taj by�o mi za ciep�o - w podr�y stale si� to zdarza�o. W walizce mia�em doskona�y, lekki garnitur z tropiku od Huntsmana - przy- datny do prywatnych spotka� z ministrami i tym podobnym towa- rzystwem - oraz dwa ubrania typu safari. Na inne okazje kupowa- �em odzie� na miejscu i zazwyczaj pozbywa�em si� jej przy wyje�dzie. Tanie bawe�niane koszulki i spodenki zawsze �atwo by�o dosta�. Opar�em si� wygodnie, ogl�daj�c mijane okolice. Nie by�em nigdy w Nyali, ale pejza� nie r�ni� si� wiele od krajobrazu Nigerii czy innych kraj�w zachodniej Afryki. Osobi�cie wola�em mniej cywilizo- wane widoki afryka�skiej ziemi, pokryte zaro�lami p�pustynne ob- szary, wiedzia�em jednak, �e jeszcze sporo ich zobacz�. Znak Coca-Coli spotyka�o si� ju� na ca�ym �wiecie, natomiast reklamy herbaty Brooke Bond i rower�w marki Raleigh stanowi�y nadal �wiadectwo kolonial- nej przesz�o�ci Nyali pod rz�dami Brytyjczyk�w. By� wczesny poranek. Spa�em w samolocie i czu�em si� teraz ca�kowicie rozbudzony i gotowy do dzia�ania, czego nie mog�em powiedzie� o Sutherlandzie. Wygl�da� na wyko�czonego i zastana- wia�em si�, do jakiego stopnia ma tego wszystkiego do��. - Dostali�my z firmy samolot? - zapyta�em. - Tak. I dobrego pilota. To Rodezyjczyk. - Milcza� przez chwil�, po czym doda� ostro�nie: - Dziwne by�o to zebranie w zesz�ym tygodniu. Kazano mi wr�ci� do Londynu w ci�gu dwunastu go- dzin, a wynikn�o z tego tylko tyle, �e siedzieli�my przy stole, opowiadaj�c sobie historie, kt�re wszyscy ju� znaj�. Wiedzia�em, �e pr�buje co� ze mnie wyci�gn��. - O wi�kszo�ci spraw nie mia�em poj�cia. To by�o dla mnie spotkanie informacyjne. - Tak, domy�li�em si�. - Jak d�ugo pracujesz w firmie? - zapyta�em. - Siedem lat. Nigdy dot�d go nie spotka�em, ani o nim nie s�ysza�em, nie by�o w tym jednak nic dziwnego. To du�e przedsi�biorstwo i regularnie widywa�em tam nowe twarze. Sutherland s�ysza� jednak zapewne o mnie, poniewa� z moim nazwiskiem ��czy�y si� k�opoty. By�em cz�owiekiem od trudnych zada�, jednoosobowym korpusem ekspe- dycyjnym, czasem ramieniem sprawiedliwo�ci. Gdy tylko pojawia- �em si� na czyim� terenie, miejscowy szef mia� uczucie skurczu w �o��dku, zastanawiaj�c si�, co, do cholery, posz�o nie tak. - Nie przejmuj si�, John - powiedzia�em, aby go uspokoi�. - Po prostu Geddes ma mr�wki w spodniach. K�opot polega na tym, �e s� niewidzialne. Sp�dzam tu tylko chwilowo przerwany urlop. - Jasne - stwierdzi� Sutherland, nie wierz�c w ani jedno s�owo. - Co zamierza pan najpierw zrobi�? - My�l�, �e b�d� chcia� pojecha� na par� dni do Bir Oassa, skorzysta� z samolotu i przelecie� si� nad t� ich autostrad�. Potem spotka�bym si� mo�e z kim� z rz�du. Kogo by� proponowa�? * Sutherland potar� d�oni� szcz�k�. Wiedzia�, �e czyta�em sporo na temat tych ludzi i by�o bardzo prawdopodobne, i� orientowa�em si� w sytuacji lepiej ni� on. - Minister spraw wewn�trznych, Hamah Ousemane i minister finans�w, John Chizamba. Od jednego z nich warto by zacz��. Przypuszczam, �e Daondo b�dzie chcia� wtr�ci� swoje trzy grosze. - To miejscowy Goebbels, tak? - Owszem. Jest ministrem dezinformacji. U�miechn��em si� drwi�co i Sutherland nieco bardziej si� odpr�y�. - Kogo najbardziej �wierzbi� r�ce? A mo�e jakim� cudem �adne- go z nich nie da si� przekupi�? - Nie ma mowy o takich cudach. Nie potrafi� powiedzie�, kt�ry z nich jest najbardziej zach�anny. Ale par� informacji mo�na kupi� w�a�ciwie od kogokolwiek. Byli�my r�wnie skorumpowani jak ludzie, z kt�rymi robili�my interesy. W moim zawodzie nie brakowa�o miejsca na pewn� doz� uczciwo�ci, kwit�a jednak r�wnie� sztuka kr�tactwa i, szczerze m�- wi�c, ca�kiem mnie to bawi�o. Stanowi�o rozrywk�, a nigdy nie rozumia�em, dlaczego zarabianie na �ycie musi by� pozbawione przyjemno�ci. - W porz�dku - stwierdzi�em. - Nie m�w mi tylko, �e nie masz �adnych k�opot�w. Nie by�by� cz�owiekiem. Co przyprawia ci� teraz o najwi�kszy b�l g�owy? - Firma przewozowa. - Wyvern? Na czym dok�adnie polega problem? - Pierwszy transport powinien wyruszy� za tydzie�, ale statek z platform� jeszcze nie przyp�yn��. Dostarczaj� j� specjalnym frach- towcem, a nie regularn� lini� i maj� jakie� problemy z celnikami. Jest tutaj szef techniczny firmy i zdrowo si� poci. Je�dzi� po auto- stradzie, sprawdzaj�c wsp�czynniki nachylenia i tolerancji i nie jest zachwycony tym, co zobaczy�. Wr�ci� teraz do miasta, �eby dopilnowa� wy�adunku platformy. - A przewo�ony sprz�t? - Och, z transformatorami i kot�ami jest wszystko w porz�dku. S� tylko troch� za du�e, �eby przewozi� je Land Roverem. Chce pan zobaczy� si� od razu z szefem? - Nie, spotkam si� z nim po powrocie z Bir Oassa. Nie warto rozmawia�, p�ki nie ma o czym. Brak platformy to �aden temat. Powiedzia�em Sutherlandowi, �e nie zamierzam przeszkadza� mu w pracy i by� z tego zadowolony. Jad�c szerokim bulwarem dotarli�my do ogromnego, zakurzonego placu, na �rodku kt�rego sta� wielki pomnik. Wiedzia�em, �e siedz�cy na cokole d�entelmen to Maro Ofanwe. Nie mia�em poj�cia, dlaczego nie zniszczono pom- nika wraz z jego pierwowzorem. Samoch�d przemkn�� mi�dzy po- jedynczymi pojazdami, przystaj�c w ko�cu przed jednym z ostat- nich ocala�ych w tym rejonie kolonialnych budynk�w. Odpada� z niego tynk, a drewniane balkony chyli�y si� ku upadkowi. Nie trzeba dodawa�, �e by� to m�j hotel. - Zdobycie dla pana pokoju kosztowa�o mnie troch� zachodu - stwierdzi� Sutherland, daj�c mi do zrozumienia, �e ma swoje zna- jomo�ci. - C� tu jest takiego atrakcyjnego? To �aden raj dla turyst�w. - Na Boga, oczywi�cie, �e nie! Ludzi przyci�ga nafta. W Luard znajdzie pan mn�stwo nafciarzy: Amerykan�w, Francuz�w, Rosjan, czy kogo tam jeszcze. Rz�d wykaza� si� eklektyzmem w przydzie- laniu koncesji. Czy mog� co� jeszcze dla pana zrobi�? - doda�, zatrzymuj�c samoch�d. - Dzisiaj ju� nic wi�cej. Dzi�kuj�, John. Zamelduj� si� w hotelu, przebior� i doprowadz� do porz�dku, a potem zrobi� zakupy i tro- ch� si� przejd�. Jutro o si�dmej trzydzie�ci b�dzie mi potrzebny samoch�d na lotnisko. Masz czas dzi� wieczorem? Sutherland spodziewa� si� tego pytania i stwierdzi�, �e faktycznie jest wolny. Um�wili�my si� na drinka i lekk� kolacj�. Dawa�o mi to okazj�, �eby om�wi� z nim wszystko, co zaobserwowa�em albo nad czym zastanawia�em si� w ci�gu ca�ego dnia. Nale�y zawsze korzy- sta� z wiedzy ludzi, kt�rzy znaj� dany teren. Nast�pnego ranka przed godzin� dziewi�t� lecia�em wzd�u� wy- brze�a, pokonuj�c pierwszych trzysta kilometr�w drogi do Lasulu, gdzie mieli�my wyl�dowa� dla uzupe�nienia paliwa przed wyru- szeniem w g��b kraju. Ruch na szosie by� wi�kszy ni� mog�em si� spodziewa�, ale o wiele mniejszy ni� przewidywa�a konstrukcja tej klasy autostrady. Wyj��em ma�� lornetk� i zacz��em obserwowa� drog�. Jecha�o ni� kilka limuzyn i pojazd�w z nap�dem na cztery ko�a, jak Suzuki czy Land Rover oraz sporo starych, rozklekotanych ci�ar�wek. Zaskakuj�co du�o by�o ci�kich woz�w: trzydziesto-, czterdziesto to nowych. Zauwa�y�em, �e jeden z nich wiezie �adunek rur wiertniczych. Dalej jecha�a cysterna, a w nast�pnej ci�ar�wce, s�dz�c po zostawianych przez ni� �ladach, by�a p�uczka wiertnicza. Ca�y ten konw�j obs�ugiwa� przemys� naftowy, zaopatruj�c z Port Luard ropono�ne pola na p�nocy. - Czy m�g�by pan polecie� za Lasulu? - poprosi�em pilota, po- godnego ch�opaka o nazwisku Max Otterman. - Niedaleko, ze trzy- dzie�ci kilometr�w. Chcia�bym przyjrze� si� drodze z tamtej strony. - Ko�czy si� jakie� p�tora kilometra za miastem. Ale polec� w tamtym kierunku - odpar�. Rzeczywi�cie, droga znika�a w miniaturowej zabudowie otacza* j�cej Lasulu, wy�aniaj�c si� znowu w g��bi l�du. Przed�u�enie nad- morskiego odcinka autostrady stanowi�a szosa prowadz�ca dalej na p�noc. Wygl�da�a mniej imponuj�co, lecz najwyra�niej nadawa�a si� znakomicie do u�ytku. W niewielkim porcie panowa� spok�j, kotwiczy�y tam dwie czy trzy do�� du�e jednostki. Wydawa�o si�, cho� z samolotu trudno by�o to stwierdzi�, �e w Lasulu stawiano co najwy�ej trzypi�trowe budynki. Nad miastem unosi�a si� stale mgie�ka dymu z palenisk n�dznych domostw. Uzupe�nianie paliwa na pasie startowym nie trwa�o d�ugo, a po- tem skierowali�my si� w g��b l�du. Z Lasulu do Bir Oassa by�o jakie� tysi�c trzysta kilometr�w. Lecieli�my nad szerokim betono- wym pasem, nie pasuj�cym do otoczenia, kt�ry przedziera� si� przez bagna, tropikaln� d�ungl�, sawann� i pokryty zaro�lami skraj pustyni. Autostrad� zbudowali za pieni�dze Rosjan w�oscy in�ynie- rowie pod nadzorem Japo�czyk�w i przy udziale mi�dzynarodo- wych ekip drogowc�w. Kosztowa�a dwa razy dro�ej ni� powinna, a nadwy�ka pieni�dzy sp�yn�a nielegalnie do stu r�nych kieszeni i na numerowane konta w szwajcarskich bankach. By�o to zaiste mi�dzynarodowe przedsi�wzi�cie. Rosjan nie martwi� fakt, �e w ten spos�b wykorzystuje si� ich pieni�dze. Nie �a�owali grosza i, prawd� m�wi�c, bardzo si� starali, �eby cz�� finansowych nadwy�ek trafi�a do w�a�ciwych kieszeni. By� to tani spos�b kupienia sobie przyjaci� w kraju, kt�ry znajdo- wa� si� w niepewnej sytuacji i lada podmuch m�g� go pchn�� ku Wschodowi lub Zachodowi. Wykonuj�c taki ruch na szachownicy �wiatowej dyplomacji uprzedza�o si� identyczne posuni�cie ze stro- ny innego mocarstwa. Droga bieg�a przez g�sty las, a potem zacz�a podchodzi� ku niebu, pn�c si� po zboczach okalaj�cych centralny p�askowy�. Dalej przecina�a morze traw i zaro�li, docieraj�c przez suche, pustynne obszary do Bir Oassa, gdzie wie�e platform wiertniczych tworzy�y nowy, metalowy las. Sp�dzi�em dwa dni w Bir Oassa, rozmawiaj�c z pracownikami i z ich szefami, podpatruj�c przebieg rob�t i nadstawiaj�c ucha na wszelkie niepokoj�ce informacje. Nie natrafi�em na nic szczeg�lnie godnego uwagi i nie zauwa�y�em, aby cokolwiek by�o nie w po- rz�dku. Poskar�y� mi si� tylko Dick Slater, g��wny specjalista od kot��w, kt�remu przekazano wiadomo�� o zmianie harmonogramu i wcale mu si� to nie podoba�o. - Moich trzydziestu instalator�w b�dzie gra�o w karty, zamiast pracowa� - stwierdzi� szorstko. - Dlaczego, do jasnej cholery, mu- sz� wysy�a� najpierw transformatory? Wszystko mu ju� wyja�niono, ale upiera� si� przy swoim. - Spokojnie - powiedzia�em. - Wyrazi� na to zgod� Geddes z Londynu. - Londyn! Co oni wiedz�? Ten Geddes za choler� si� na tym nie zna - stwierdzi�. Slater nie mia� zwyczaju owija� niczego w ba- we�n�. Uspokoi�em go - no, mo�e po�owicznie - i poszed�em rozejrze� si� za innymi problemami. Odczuwa�em niepok�j, kiedy nie mog- �em na nic natrafi�. Na drugi dzie� zadzwoni� do mnie Sutherland. S�abo s�ysza�em jego g�os w�r�d trzask�w p�yn�cych z pl�taniny drut�w. - ... spotkanie z Ousemane i Daondo. Czy chce pan...? - Tak, chc� tam by� - krzycza�em do s�uchawki. - Ty i kto jeszcze? - ...Kemp z firmy Wyvern. Jutro rano... - Czy jest ju� platforma? - ...roz�adowuj�... przyp�yn�a wczoraj... - Na pewno si� zjawi�. Spotkanie odbywa�o si� w ch�odnej sali Pa�acu Sprawiedliwo�ci. Najwa�niejszym przedstawicielem rz�du by� minister spraw we- wn�trznych, Hamah Ousemane, kt�ry z uprzejmym u�miechem przewodniczy� obradom. Niewiele m�wi�, pozostawiaj�c to zadanie niskiemu, szczup�emu m�czy�nie, kt�rego przedstawiono jako Zinsou Daondo. Nie by�em pewien, czy Ousemane nie rozumie, o co chodzi; czy te� rozumie, ale go to nie interesuje. Okazywa� absolutn� oboj�tno��. Zaskakiwa�a bardzo obecno�� na tego rodzaju spotkaniu genera�a majora Abrarna Kigonde, dow�dcy armii. Chocia� nie by� cz�onkiem rz�du, stanowi� �yw� ilustracj� s��w Mao, �e �r�d�em w�adzy jest lufa karabinu. �aden rz�d w Nyali nie przetrwa�by bez jego przyzwolenia. Nie rozumia�em pocz�tkowo, sk�d jego udzia� w rozmowie na temat przewo�enia wielkich urz�dze� dla elektrowni. Z naszej strony by�em ja, Sutherland i Basil Kemp, szczup�y Anglik o wychud�ej, br�zowej twarzy, na kt�rej odcisn�y swe pi�t- no zgryzoty i zm�czenie. Powita� mnie do�� uprzejmie, pami�taj�c nasze ostatnie spotkanie sprzed kilku lat i nie wydawa� si� zanie- pokojony moj� obecno�ci�. Prawdopodobnie mia� ju� za wiele w�as- nych problem�w. Pozwoli�em Sutherlandowi poprowadzi� rozmo- w�. Zwraca� si� z pytaniami do ministra, a Daondo udziela� odpo- wiedzi. Przypomina�o to do z�udzenia wyst�p brzuchom�wcy, trud- no by�o mi si� jednak zorientowa�, kto pe�ni rol� marionetki. Kigon- de uparcie milcza�. Po kr�tkiej przyjacielskiej wymianie zda� (dzi�ki Bogu, nie na temat pogody) przeszli�my do interes�w i Sutherland, om�wiwszy par� spraw porz�dkowych, w��czy� do rozmowy Kempa. $ - Czy mogliby�my poprosi� o map�, panie Kemp? Kemp umie�ci� j� na du�ym stole i wskaza� istniej�ce na trasie w�skie gard�a. - Musimy przeje�d�a� przez Port Luard i Lasulu. To du�e mia- sta i transportowanie przez nie takiego �adunku stwarza pewne problemy. Przekona�em si� w Europie,- �e podobne operacje przy- ci�gaj� t�umy ludzi i nie s�dz�, by tutaj by�o inaczej. Prosiliby�my o policyjn� eskort�. Daondo pokiwa� g�ow�. - Z pewno�ci� zjawi� si� t�umy. - Wydawa� si� z tego zado- wolony. - W Europie dokonujemy zwykle takich przewoz�w w porze najmniejszego nat�enia ruchu. Najlepiej w p�nych godzinach nocnych. Daondo zareagowa� na t� uwag� zmarszczeniem brwi i odnio- s�em wra�enie, �e minister ledwo zauwa�alnie kr�ci g�ow�. Wzmo- g�em czujno��. Kigonde poruszy� si� i odezwa� po raz pierwszy g��bokim, pi�k- nie modulowanym g�osem: - Z pewno�ci� dostanie pan eskort�, panie Kemp, ale nie poli- cyjn�. Przekazuj� do pa�skiej dyspozycji oddzia� wojska. - Pochyli� si� i nacisn�� guzik. Otworzy�y si� drzwi i do sto�u podszed� ele- gancko ubrany oficer. - To kapitan Ismail Sadiq, dow�dca eskorty. Kapitan Sadiq strzeli� obcasami, sk�aniaj�c g�ow�, po czym na dany przez Kigonde znak stan�� obok sto�u. - Wojsko b�dzie panom stale towarzyszy�o - oznajmi� Daondo. - Przez ca�� podr�? - zapyta� Sutherland. - I wszystkie nast�pne. Wyczu�em, �e Sutherland zamierza powiedzie� co� niestosowne- go, wi�c go ubieg�em. - Jeste�my niezwykle zaszczyceni, panie generale majorze i do- ceniamy, �e okaza� si� pan tak zapobiegliwy. W swojej pracy nie spotykamy si� na og� z podobnymi honorami. - Nasze si�y policyjne nie s� liczne i maj� ju� zbyt wiele zada�. Zapewnienie bezpiecze�stwa ekspedycjom takim jak pa�ska uwa- �amy za spraw� najwy�szej wagi, panie Mannix. Wojsko jest do pana dyspozycji. - Wyra�a� si� bardzo swobodnie i uzna�em, �e t� ma�� potyczk� zako�czy remis. Nastawi�em si� na dobr� zabaw�. - Prosz� wyja�ni�, jakimi si�ami pan dysponuje, kapitanie - po- wiedzia� Daondo. G�os Sadiqa mia� mi�kkie brzmienie i nie pasowa� do jego wygl�du. - Do zada� na trasie mam cztery wozy piechoty z sze�cioosobo- wymi za�ogami, dwie ci�ar�wki dla potrzeb kwatermistrzostwa, m�j w�asny w�z sztabowy plus motocyklist�w. Osiem pojazd�w, sze�� motocykli i trzydziestu sze�ciu ludzi, ��cznie ze mn�. W mia- stach jestem upowa�niony wzywa� na pomoc stacjonuj�ce na miej- scu jednostki, �eby zapanowa� nad t�umem. By�o to wytaczanie przesadnie ci�kich dzia�. Nigdy nie s�ysza�em, by platforma potrzebowa�a tego rodzaju eskorty dla ochrony przed t�umem czy z jakichkolwiek innych wzgl�d�w bezpiecze�stwa, chyba �e w warunkach wojennych. Obudzi�o to moj� ciekawo��, nie odezwa- �em si� jednak i pozwoli�em Sutherlandowi kontynuowa�. Wzi�� ze mnie przyk�ad, wyra�aj�c tylko sw� wdzi�czno�� i nie wspominaj�c o niepokojach. Stwierdzi�, �e spodziewa� si� co najwy�ej paru niech�t- nie nastawionych i �le wyszkolonych policjant�w. - W nyala�skiej armii ranga kapitana jest stosunkowo wysoka, panowie - m�wi� Kigonde. - Nie musicie si� obawia�, �e ktokol- wiek was zatrzyma. - Z ca�� pewno�ci� - powiedzia� uprzejmie Kemp. - Mi�o nam b�dzie skorzysta� z pa�skiej pomocy, kapitanie. Ale s� jeszcze inne sprawy. Z przykro�ci� stwierdzam, �e w kilku miejscach stan drogi nie jest najlepszy i moje �adunki mog� okaza� si� za ci�kie. By�o to delikatnie powiedziane, ale Kemp czyni� wysi�ki, by wyra�a� si� dyplomatycznie. Zastanawia� si� najwyra�niej, czy Sa- diq ma poj�cie o zasadach przewo�enia ci�kich �adunk�w i czy eskorta wojskowa oznacza tak�e pomoc ze strony �o�nierzy. Daondo odgad� jego my�li, m�wi�c swobodnym tonem: - Kapitan Sadiq b�dzie upowa�niony do prowadzenia pertra- ktacji z cywilnymi w�adzami wsz�dzie, tam gdzie mog� wynikn�� jakiekolwiek trudno�ci. Jestem pewien, �e znajdzie si� dla pan�w odpowiednia si�a robocza. I, oczywi�cie, niezb�dne materia�y. Wszystko to wygl�da�o zbyt dobrze, aby by�o prawdziwe. Kemp przeszed� do nast�pnej sprawy. - Zapanowanie nad t�umami ludzi na ulicach to oczywi�cie tylko cz�� problemu, panowie. Podstawowa trudno�� polega na przeprowadzeniu ogromnej ci�ar�wki przez miasto. Zaznaczy�em tutaj na mapie proponowan� tras� przejazdu przez Port Luard, z portu na peryferie. Oceniam, �e zajmie to osiem do dziewi�ciu godzin. Czerwona linia oznacza naj�atwiejsz� i, prawd� m�wi�c, jedyn� drog�, a liczby w k�kach okre�laj� przybli�ony czas poko- nywania ka�dego odcinka. Powinno to pom�c w regulowaniu ru- chem, chocia� nie b�dziemy raczej sprawia� wi�kszych problem�w, przeje�d�aj�c przez centralne obszary miast g��wnie noc�. Minister poruszy� si� nagle, kiwaj�c palcem na boki. Spojrzawszy na niego Daondo oznajmi�: - Nie b�dzie potrzeby przeje�d�a� przez Port Luard noc�, panie Kemp. Wolimy, �eby pan to zrobi� w ci�gu dnia. - Dojdzie do powa�nych zak��ce� w ruchu - odpar� Kemp z pewnym zdziwieniem. - Nie ma o czym m�wi�. Poradzimy sobie z tym. - Daondo pochyli� si� nad map�. - Widz�, �e pa�ska trasa prowadzi przez Plac Niepodleg�o�ci. - To naprawd� jedyna droga - broni� si� Kemp. - Nie da�oby si� w �aden spos�b przejecha� przez labirynt w�skich uliczek obok placu, nie powoduj�c znacznych zniszcze� budynk�w. - Ca�kowicie si� zgadzam - stwierdzi� Daondo. - Prawd� m�- wi�c, gdyby pan tego nie zaproponowa�, sami poprosiliby�my o wyznaczenie trasy przejazdu przez plac. To by�o dla Kempa co� zupe�nie nowego. Wyobra�a� sobie na pewno, jakiej wrzawy narobi�aby londy�ska policja, gdyby wyst�pi� z propozycj� przewiezienia przez Trafalgar Square w godzinach szczytu trzystutonowego �adunku. Gdziekolwiek pracowa� w Euro- pie, zawsze by� straszony, n�kany i odsy�any do diab�a, a uzyska- wszy w ko�cu zezwolenie na przejazd, musia� przemyka� ulicami potajemnie jak z�odziej. Zastanawia� si� nad tym przez chwil� w milczeniu, trzymaj�c nadal palec na mapie. - Istnieje jednak jeszcze inny powa�ny problem. Ten wielki co- k� na �rodku alei prowadz�cej na plac. Z naszego punktu widzenia stoi w fatalnym miejscu. B�dziemy mieli ogromne trudno�ci z omi- ni�ciem go. Chcia�bym zaproponowa�... Przerwa� mu nieoczekiwanie zd�awiony, dudni�cy �miech mini- stra, kt�rego twarz nie wyra�a�a jednak �adnych uczu�. Daondo r�wnie� si� u�miecha�, cho� w jego oczach by� ch��d. - Tak, panie Kemp, rozumiemy, o co panu chodzi. Nie s�dz�, by musia� si� pan martwi