11917
Szczegóły |
Tytuł |
11917 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11917 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11917 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11917 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jerzy Grundkowski
�mier� w kosmolocie
1
Wi�c Vincent d��y do mojej �mierci, pragnie mojej zguby? Wniosek ten wydaje mi
si� tak
absurdalny i groteskowy, �e a� nie mog� (i nie chc�!) we� uwierzy�, chocia� sam
go przed
u�amkiem sekundy sformu�owa�em, opieraj�c si� na nie byle jakich przes�ankach!
Przecie�
znamy si� z komandorem nie od dzisiaj, niejeden rok wsp�lnie sp�dzili�my w
kosmosie i w
niejednym locie brali�my razem udzia�! Vincent zawsze by� moim najlepszym
przyjacielem (raz
mi nawet �ycie uratowa�), wierniejszego od niego nie mia�em nigdy. Zatem
dlaczego, dlaczego
on zamierza mnie teraz zabi�? Czy�bym si� pomyli�, nie do�� dok�adnie wszystko
przemy�la�?
I tak by� mo�e. Winienem przeto powt�rzy� ca�y m�j tok rozumowania raz jeszcze,
aby
wykluczy� mo�liwo�� omy�ki. W tym celu b�d� musia� najpierw opowiedzie�
wydarzenia
dzisiejszego dnia, siedemdziesi�tego czwartego dnia lotu powrotnego z Pi�tej
Vecatora.
Zacz��em go jak zwykle od porannego obchodu pok�ad�w. Jest to czynno��, kt�rej
od
pewnego czasu nie cierpi� (nie warto m�wi�, z jakiego powodu), ale kt�rej
jednocze�nie nie
zaniedbuj� � z poczucia obowi�zku naturalnie. Dzi� rano jednak sprzeniewierzy�em
si� swoim
zasadom. Sprawdzi�em tylko jeden generator niczego podejrzanego nie dostrzegaj�c
i zawr�ci�em. Po drodze natkn��em si� na ka�u�� rozlanego oleju. Wymin��em j�
bez �adnej
ubocznej my�li i poszed�em dalej. Wkr�tce oczom moim ukaza�a si� nast�pna tego
rodzaju
ka�u�a. Tu zatrzyma�em si� i poduma�em troch�, czy nie jest to dla nas
niebezpieczne i czy nie
warto by przywo�a� robota, by zrobi� z tym porz�dek, lecz po namy�le poniecha�em
owego
zamiaru. Uzna�em, �e szkoda zachodu na podobne g�upstwo i skr�ci�em w kierunku
mesy, gdzie
spodziewa�em si� zasta� dow�dc� �Givenusa�, komandora Vincenta. Drzwi do mesy
otworzy�em
tak, �eby zdenerwowa� prze�o�onego, nie znosz�cego niepotrzebnych ha�as�w i
wrzask�w. Z�y
by�em chyba na niego, na ten przyd�ugi lot, a mo�e i na ca�y �wiat. Oczywi�cie
skarci� mnie za
ten wybryk, co mnie rozw�cieczy�o jeszcze bardziej i unios�em si� odrobink� �
nie na tyle
jednak, by wyprowadzi� dow�dc� z r�wnowagi. Jestem cz�owiekiem rozs�dnym i wiem,
co mi
wolno, a czego nie. Vincent spochmurnia� i zapyta�, jak tam obch�d. �Dobrze� �
powiedzia�em.
�Niczego nie przeoczy�e�?� �Na pewno nie�. Odpr�y� si�. �Opowiem ci pewien
kawa�, chcesz?�
�Chc� � sk�ama�em. No i komandor opowiedzia� mi ten sw�j kawa�. S�ysza�em go od
niego
przynajmniej ze trzydzie�ci razy, lecz nie przerwa�em mu ani s�owem. Takie
rzeczy niekiedy
procentuj� w przysz�o�ci. �Niez�e to by�o, no nie?� �Jasne, �e niez�e�.
�Pozwolisz si� nam�wi�
na partyjk�?� Odpar�em, �e przykro mi bardzo, ale nie. �Dlaczego?� �Poniewa� nie
mam czasu
na gr�. �Czasu nie masz? A co w�a�ciwie zamierzasz robi�?� Zwleka�em z
odpowiedzi�,
a potem powiedzia�em, �e nic. Oburzy� si�. �Nic? Astronauta nie mo�e pozostawa�
w stanie
absolutnej bezczynno�ci. To dla niego zgubne�. �Tak? � zdziwi�em si�. � Niby z
jakiej przyczyny
jest to dla nas zgubne?� �Nie udawaj, �e nie wiesz�. �Naprawd� nie wiem,
Vincent�. Zas�pi� si�.
Po chwili rzek�: �Skoro nie masz ochoty na szachy, to nie b�d� ci� do nich
namawia�. Id� do swej
kabiny i utnij sobie drzemk�, jak to zazwyczaj o tej porze czynisz. Nie my�l� ci
w tym
przeszkadza�.
Tolerancyjny zwierzchnik z komandora, no nie? �askawie pozwoli� mi odej�� w
spokoju, nie
zmusi� mnie si�� do gry. Na og� bywa inaczej. Taki z niego fanatyczny
szachista, �e zupe�nie nie
liczy si� z cudzym zdaniem i dop�ty wierci cz�owiekowi dziur� w brzuchu, a� ten
ulegnie
i wyrazi zgod�, aby si� dow�dcy bez potrzeby nie nara�a�. Najgorsze, �e Vincent,
kt�ry by�
niegdy� zawodowym graczem i z tej racji uczestniczy� w licznych turniejach,
rozgrywanych na
ca�ym globie, pami�ta moc szachowych dykteryjek i robi z owej wiedzy bezwzgl�dny
u�ytek,
opowiadaj�c je jedn� po drugiej, a� nie wytrzymuj� i b�agam go, prawie na
kolanach, �eby
wreszcie raczy� przesta�. W�wczas komandor udaje zatroskanego i m�wi, �e on nie
wiedzia�, i�
mnie to w jaki� spos�b dra�ni i irytuje. Rzecz jasna k�amie � podobne sytuacje
zdarzaj� si� za
cz�sto, by mie� co do tego cho�by najskromniejsze w�tpliwo�ci.
Dow�dca myli� si� przypuszczaj�c, �e zaraz po obchodzie p�jd� si� przespa� do
swojej
kajuty. Dzisiaj wyj�tkowo czu�em si� rze�ki i wypocz�ty, i planowa�em sko�czy�
lektur� zacz�tej
wczorajszego wieczoru ksi��ki. By�o mi to jednak nie dane. Przejrza�em ledwie
par� stronic i w
tym momencie zgas�o �wiat�o. Awari� usun��em w�asnor�cznie, bowiem posiadam ku
temu
niejakie predyspozycje, lecz czyta� ju� mi si� odechcia�o. Wyszed�em zatem z
kabiny i uda�em
si� do biblioteki, poniewa� by�o to jedno z nielicznych miejsc na statku, gdzie
Vincent zwykle
nie zachodzi�. Poza tym pragn��em przekona� si�, czy znajd� w niej jeszcze
jakie� inne powie�ci
godne uwagi. G��wnie zale�a�o mi na literaturze sensacyjnej, ewentualnie r�wnie�
historycznej.
Od razu gdy wszed�em do �rodka, rzuci� mi si� w oczy widok poci�tych rysami
p�ek,
przypominaj�cych bardziej jak�� fantastyczn� p�askorze�b� ni� solidne rega�y
uginaj�ce si� pod
ci�arem prawdziwych ksi��ek, nie tych zmikrofilmowanych. Te rysy to robota
Vincenta.
Komandor pasjonuje si� wszystkim, co ma jakikolwiek zwi�zek z drewnem: a wi�c
rze�bi, stuka
m�otkiem i zbija przer�ne zydle i taborety. Swego czasu uda�o mu si� nawet
wyprodukowa�
porz�dne biurko, kt�re mi natychmiast, na znak naszej przyja�ni, podarowa� i
kt�rego u�ywam
do tej pory. Jego samopoczucie, jak s�dz�, zale�y tylko od jednego: od post�p�w,
jakie czyni
w swej tw�rczej pracy. Gdy mu si� wiedzie, chodzi po pok�adzie radosny i
rozpromieniony,
i milczy na temat szach�w. Gdy jest na odwr�t, wtedy m�j los, los podw�adnego,
jest nie do
pozazdroszczenia.
Niestety, nie mog�em znale�� w�r�d starodruk�w �adnej interesuj�cej pozycji.
Wygl�da�o na
to, �e powie��, kt�rej lektur� przerwa�em, b�dzie ostatni� przeczytan� na
statku.
� Wi�c to tutaj ukry�e� si� przede mn�, drogi Calenie? Trafnie przypuszcza�em,
�e poszed�e�
do biblioteki.
Odwr�ci�em si� twarz� w kierunku drzwi. Oczywi�cie sta� w nich Vincent, jedyny
opr�cz
mnie cz�onek za�ogi �Givenusa�. Sta� i u�miecha� si� drwi�co, jakby chcia�
powiedzie�, �e m�j
trud okaza� si� daremny.
� Mylisz si�, komandorze � zaprotestowa�em. � Przyszed�em tu nie, aby uciec
przed tob�,
lecz w tym celu, �eby wybra� sobie co� do czytania.
Popatrzy� na mnie z niedowierzaniem.
� I co, zapewne niczego warto�ciowego nie znalaz�e�? Warto�ciowego w twoim
mniemaniu.
� Istotnie nie � odpar�em.
Komandor z udawan� serdeczno�ci� poklepa� mnie po ramieniu.
� Spodziewa�em si� tego. Ale nie martw si�. Przyszed�em tu po to, �eby ci pom�c
i zaproponowa� ma�� partyjk�. Chyba si� zgadzasz? Naturalnie, si�� do gry nie
b�d� ci� zmusza�,
lecz skoro masz tyle wolnego czasu, �e nie wiesz, co z nim pocz��, to
protestowa� raczej nie
powiniene�, nieprawda�?
� Jasne, �e nie � powiedzia�em. A po chwili doda�em: � Zauwa�y�em, i� brakuje ci
ju�
materia�u do pracy. Zapasy drewna powoli si� wyczerpuj�, czy� nie tak?
� Niestety! � odpar�, jakby nagle czym� zas�piony.
� Mo�esz skorzysta� z mojego biurka. Jako� si� bez niego ob�d�.
Komandor waha� si� przez moment. Potem rzek�:
� Doceniam twoje do mnie przywi�zanie, ale przecie� nie wolno mi zabiera� z
powrotem
mego w�asnego prezentu! To by nie mia�o sensu...
� Nie kr�puj si�, Vincent � powiedzia�em. � Nie b�d� gniewa� si� na ciebie z
tego powodu.
� Mimo to nie skorzystam z twojej propozycji. Nie zrozum mnie �le. Ja
naprawd�...
� Przepraszam � automat swoj� masywn� sylwetk� niemal ca�kowicie zatarasowa�
drzwi od
biblioteki � nawigator Calen jest proszony do wykonania bada� w laboratorium.
Robot wyrzuci� to z siebie jednym tchem, tym samym g�osem bez intonacji, po czym
zastyg�
w bezruchu. Pomy�la�em, �e nadarza mi si� wy�mienita okazja do ucieczki przed
Vincentem;
pomy�la�em r�wnie�, i� ostatnio tylko ja jestem tam wzywany, a komandora jako�
kolejka
omija...
� Vincent, ty bada�e� te pr�bki z Vecatora w zesz�ym tygodniu?
� Nie.
� A dwa tygodnie temu?
� Te� nie.
� To dziwne.
� Dlaczego dziwne?
� Bo ja robi�em to ju� trzy razy z rz�du.
Vincent zastanawia� si� przez chwil�.
� To rzeczywi�cie jest zadziwiaj�ce. Nie umiem jednak tego wyt�umaczy�.
W�wczas jeszcze nie zwr�ci�em uwagi na te s�owa; nie zabrzmia�y one dla mnie tak
absurdalnie jak teraz, gdy je sobie przypominam i gdy dostrzegam zawart� w nich
z�owrog�
ironi�.
Po�egna�em si� z dow�dc� obiecuj�c, �e przyjd� na szachy natychmiast po
zako�czeniu
bada� i ruszy�em do laboratorium. Po drodze rozmy�la�em o swym smutnym losie
cz�owieka
zagubionego w�r�d gwiazd, jak�e oboj�tnych na nasze cierpienie, i doszed�em do
przekonania, �e
nic w nim ju� mi si� zmieni� nie uda. �e jestem skazany na bycie astronaut� a�
do �mierci, �e
zawsze b�d� przebywa� z dala od ludzi.
Potwornie zagracone, pe�ne najrozmaitszych ba�, przyrz�d�w, kabli, sto��w,
szafek
z preparatami i instrumentami wn�trze laboratoryjnej salki pog��bi�o jeszcze
moje przygn�bienie.
Nie zbli�a�em si� w og�le do kabiny, z kt�rej w normalnych okoliczno�ciach
powinienem
sterowa� badawczym procesem. Nie by�o to potrzebne. Przemy�lnie skonstruowany
system
przewod�w i kabli dawa� mi szans� unikni�cia zb�dnego trudu. Wcisn��em
prze��cznik do oporu
i z zadowoleniem stwierdzi�em, �e aparatura dzia�a jak nale�y. Wprawdzie z
niekt�rych
przewod�w zaczyna�a ju� z�azi� warstwa izolacyjna (omal nie zrani�em sobie
d�oni), ale nie
napawa�o mnie to specjalnym niepokojem.
Wyszed�em stamt�d i prawie od razu zatrzyma�em si�. Dwa kroki przede mn�
rozpo�ciera�a
si� sporej wielko�ci ka�u�a jakiej� cieczy. Przedtem jej w tym miejscu nie by�o.
Pewn� my�l,
kt�ra mi si� niespodziewanie nasun�a, natychmiast odrzuci�em jako niedorzeczn�.
Ograniczy�em
si� tylko do wezwania aparatu naprawczego. Gdy nadszed�, rozkaza�em mu
zlikwidowa� ka�u��
i ustali� rozmiary awarii. Po otrzymaniu informacji, �e s� one nieznaczne,
poleci�em robotowi
oddali� si� i poszed�em do siebie, zapominaj�c o przyrzeczeniu danym
komandorowi. Po�o�y�em
si� i chyba na moment usn��em; gdy si� ockn��em, zauwa�y�em, �e w kabinie jest
ciemno.
Najpierw chcia�em usun�� awari� sam, jak to na og� czyni�, potem jednak
doszed�em do
wniosku, �e szkoda mego trudu. Po��czy�em si� z pok�adowym komputerem i
poleci�em mu, aby
przys�a� do mnie jaki� automat naprawczy. Nast�pnie, nie my�l�c ju� o tym
wi�cej, wyszed�em
na korytarz, �eby troch� po nim pospacerowa�. W trakcie chodzenia tam i z
powrotem
przypomnia�em sobie o z�o�onej wcze�niej komandorowi obietnicy i, niech�tnie bo
niech�tnie,
ruszy�em w kierunku mesy.
Dow�dca oczekiwa� mnie wpatrzony w szachownic�.
� Przyszed�em � oznajmi�em siadaj�c naprzeciw niego.
Odburkn�� co� niezrozumiale, po czym zapyta�:
� Wybierasz czarne czy bia�e?
Pomy�la�em, �e to oboj�tne, jakimi figurami b�d� gra�, poniewa� Vincent i tak
mnie
z �atwo�ci� pokona, i zaproponowa�em zdanie si� na przypadek. Komandor nieco si�
skrzywi�,
jakby pragn�� w ten spos�b wyrazi� swoje zdziwienie, po czym, szcz�ciarz,
wylosowa� bia�e
i rozpocz�� parti� pionem hetma�skim. Oho! � pomy�la�em � dow�dca jest mocno
zdenerwowany. Widocznie nie m�g� si� mnie doczeka�. Specjalnie wybra� debiut
wymagaj�cy
precyzji i dok�adno�ci, aby przy jego rozgrywaniu si� uspokoi�. Odpowiedzia�em
identycznie, te�
pionem sprzed kr�lowej, Vincent zagra� c2-c4, ja ofiary nie przyj��em
odpowiadaj�c skoczkiem
i po chwili b�j rozgorza� na dobre.
Po kilkunastu posuni�ciach sytuacja na szachownicy przybra�a dla mnie
niepomy�lny obr�t.
Nie by�em tym zaskoczony. Grozi�a mi utrata lekkiej figury w zamian za jednego
pionka, albo �
gdybym rozpaczliwie broni� go�ca � rozbicie mojego centrum pionowego i w
konsekwencji
tego� umocnienie si� bia�ych na moim przedpolu, z realn� gro�b� mata w
nast�pnych o�miu-
dziesi�ciu ruchach. Po kr�tkim wahaniu postanowi�em jednak broni� pozycji i
odda�em figur�.
Komandor spojrza� na mnie z wyra�n� dezaprobat�.
� Co� nie tak? � zapyta�em.
� Oczywi�cie.
� Niepotrzebnie po�wi�ci�em go�ca?
� Owszem.
� A co niby powinienem zrobi�?
� Kontratakowa�. Mia�e� ca�kiem niez�� kontynuacj� na skrzydle kr�lewskim.
Musia�bym
przej�� do obrony.
Zamy�li�em si�. Zrazu niczego podobnego nie zauwa�y�em, lecz po pewnym czasie
przekona�em si�, �e Vincent nie k�ama�. Istotnie, gdybym ruszy� do ataku,
b�yskawicznie
sko�czy�yby si� moje k�opoty w centrum. Kto wie, mo�e po raz pierwszy w �yciu
wygra�bym
z komandorem? By�em w�ciek�y na siebie za przegapienie takiej szansy.
� Wydaje mi si� � powiedzia� Vincent, jakby uprzedzaj�c moje pytanie � i� partii
by� chyba
nie wygra�, mimo bardzo dobrej pozycji, ale � po serii uproszcze� � m�g�by�
�atwo przej�� do
remisowej ko�c�wki, co i tak by�oby dla ciebie niema�ym osi�gni�ciem.
� Dlaczego uwa�asz, �e nie wykorzysta�bym tej pozycji? Sam przecie� m�wi�e�, �e
by�a
znakomita...
� To prawda. Ty jednak jeste� zbyt niecierpliwy, nie do�� dok�adny, �eby nie
przeoczy�
takiej okazji.
� Czyli �e jestem s�abym graczem. To chcia�e� rzec?
� S�abym to niew�a�ciwe okre�lenie. Raczej nier�wnym, niekonsekwentnym.
� Skoro tak twierdzisz, to dlaczego ci�gle namawiasz mnie na szachy? Spokoju mi
nie
dajesz, a ten IBM stoi od dawna bezczynnie. Z nim graj, on jest na pewno o wiele
lepszy ode
mnie.
Vincent jak gdyby si� zawstydzi�, zmiesza�, bowiem mrukn�� co� niewyra�nie,
spojrza�
gdzie� w g�r�, potem w bok i dopiero po chwili odpowiedzia�:
� Nie s�dzi�em, �e gra a� tak bardzo ci� irytuje... Zdawa�o mi si�, �e lubisz
szachy.
�al mi si� go zrobi�o (jego!), wi�c nie wyprowadza�em dow�dcy z b��du i
o�wiadczy�em, �e
rzeczywi�cie lubi�, ale �e nade wszystko ceni� sobie umiar, gdy� uwa�am, i�
ka�da przesada jest
gro�na. Komandor poj�� od razu, co zamierza�em przez to powiedzie�, albowiem
wi�cej do
tematu nie wraca� i przez par� minut grali�my w milczeniu. Ju� my�la�em, �e on
si� do ko�ca
partii nie odezwie, lecz myli�em si�. Us�ysza�em, �e Vincent co� do mnie m�wi i
odruchowo
pokiwa�em g�ow�, a on bez w�tpienia potraktowa� �w gest jako moje przyzwolenie,
poniewa�
powiedzia�:
� Wybornie. Wobec tego zaraz ci wszystko wyt�umacz�...
Pomy�la�em, �e niechc�cy sprowokowa�em Vincenta do zwierze�, czego wcale nie
pragn��em. W duchu przekl��em siebie za ten zgubny po�piech.
� S�uchaj zatem. Te komputery s� na pewno dobrymi szachistami, lecz gra z nimi
jest nad
wyraz nudna. Nie rozumiesz? Po prostu, gdy tylko zechc�, wygram z tym m�zgiem
ka�d� parti�,
wystarczy, �e wybior� odpowiedni debiut. Nasz IBM jest ju� niestety przestarza�y
�
wypuszczono go na rynek bodaj�e przed �wier�wieczem � a od tego czasu szachowa
teoria
poczyni�a ogromne post�py. Jak wiesz, kompletuj� literatur� szachow� i jestem w
nowo�ciach na
bie��co. Widz�, �e jednak nie rozumiesz, wi�c pozw�l, �e wyja�ni� ci to na
przyk�adzie...
� M�w dalej, ch�tnie tego wys�ucham � sk�ama�em.
� Za��my, �e gram obron� wenusja�sk�. Jest tam taki wariant Barlssona-Zweiga,
zreszt�
bardzo popularny. Do niedawna uwa�ano, �e nic nowego ju� nie mo�na do niego
wnie��. Ale,
pami�tasz, co ci kiedy� opowiada�em o Cvetkowie?
� Tak, pami�tam � sk�ama�em ponownie.
� To jest ten sam Cvetkow. Zmieni� on �w wariant tak, �e w osiemnastym
posuni�ciu czarne
(komputer gra bia�ymi) zamiast, jak dotychczas bywa�o, zrobi� wreszcie roszad�,
dalej z tym
zwlekaj� i graj� go�cem na c6. Ruch ten, z pozoru nonsensowny, bo� przecie� jest
tam naturalne
miejsce dla skoczka lub hetmana, wywo�uje niesamowite komplikacje w grze
bia�ych, a jedynym
dla nich skutecznym ratunkiem jest zagra� Sa4 � widzisz trudno�� dla komputera �
skoczek musi
i�� na band�, poniewa� w przeciwnym wypadku bia�y pr�dko przegra, a IBM
nauczono, �e na
band� szachownicy chodzi� nie wolno, gdy� skoczek ma tam ograniczone mo�liwo�ci
manewru.
Komputer oczywi�cie zna przyk�ady podobnych posuni��, ale w niczym nie
przypominaj� one
sytuacji, jaka si� wytwarza we wzmocnieniu Cvetkowa.
� Zgoda, Vincent � powiedzia�em. � Czy jednak�e IBM sam rozwi�zania znale�� nie
jest
w stanie? Wszak�e my�li on milion razy szybciej od przeci�tnego cz�owieka i
oblicza
poszczeg�lne warianty posuni�� na ogromn� ilo�� ruch�w naprz�d...
� I to jest w�a�nie dla niego zgubne � rzek� z zadowoleniem. � Komputer rozwa�a
wszystkie
mo�liwe posuni�cia, a ka�de z nich poci�ga za sob� nast�pne; w ko�cu wariant�w
jest tyle (a
IBM ma ambicj� ogarn�� ka�dy z nich), �e nawet komputer nie potrafi sobie z tym
poradzi�.
Jego mo�liwo�ci te� s� przecie� ograniczone. Rozumiesz wi�c chyba; komputer w
tej tak
nietypowej sytuacji, zdany tylko na w�asne si�y, zwyczajnie zawodzi.
� Pi�knie, komandorze � rzek�em. � Niemniej Cvetkow r�wnie� przy swoich
obliczeniach
korzysta� zapewne z us�ug m�zg�w elektronowych, mo�e one zatem po prostu by�y
lepsze,
sprawniejsze od naszego IBM, kt�ry, jak sam twierdzisz, jest ju� mocno
przestarza�y.
� Jasne, �e tak, nawet mia� do swej dyspozycji ca�� armi� maszyn licz�cych, bez
ich pomocy
niewiele by zdzia�a�.
� S�uszno�� jest przeto po mojej stronie?
� Po twojej? � za�mia� si� Vincent.� �artujesz chyba...
Poruszy�em si� nieco w fotelu.
� Nie martw si�, Calen, zaraz ci wszystko wyja�ni�. Komputery, kt�re pracowa�y
dla
Cvetkowa, by�y ukierunkowane, rozumiesz, ukierunkowane! Przelicza�y tylko te
warianty,
kt�rymi je tamten nakarmi�, ka�dy z nich by� pod ci�g�� kontrol� Cvetkowa
pilnuj�cego, aby nie
pogubi�y si� w morzu najrozmaitszych rozwi�za�... No jak, czy teraz nareszcie to
zrozumia�e�?
� Tak, Vincent. Dzi�kuj� ci za wspania�y wyk�ad. Aha. Poddaj� si�.
Komandor rzuci� okiem na szachownic� i powiedzia�:
� Istotnie, nie masz ju� szans.
� Niestety, to prawda.
� Mo�e nast�pn� partyjk�?
� Nie. Lepiej zr�bmy przerw�.
� Jak chcesz.
Oci�ale unios�em si� z miejsca.
� Przyjd� niebawem � powiedzia�em i opu�ci�em mes�.
Wr�ci�em do swej kabiny w nastroju raczej pod�ym. Co� � dot�d nie wiem co �
denerwowa�o
mnie i z�o�ci�o i nie pozwala�o mi na spokojne rozkoszowanie si� samym biegiem
czasu tak
ospale w rakiecie w por�wnaniu do ziemskiego p�yn�cym. Nie sprawi�a tego chyba
moja
szachowa pora�ka, jako i� z Vincentem przegrywa�em praktycznie zawsze, o ile nie
przyznawa�
mi for�w. Bardziej sk�ania�em si� do przypuszczenia, �e dra�ni mnie w�a�nie
jednostajno��
i monotonia kosmicznej podr�y, ten czas tak leniwie na statku p�yn�cy.
My�l�c o tym nieomal bez przerwy, wszed�em do kajuty i spr�bowa�em zapali�
�wiat�o. Nie
uda�o mi si� to. Spr�bowa�em znowu � te� bez rezultatu. Pomy�la�em, �e to
niemo�liwe. Przecie�
automat usun�� awari� � przynajmniej wyda�em mu takie polecenie. Czy�by nie
zosta�o ono
wykonane? Jest to r�wnoznaczne z buntem! Buntem robot�w. Co na to komputer, nasz
opiekun
i prawdziwy dow�dca �Givenusa�? Tak�e wypowiedzia� nam pos�usze�stwo? To oznacza
katastrof�!
Nonsens, pomy�la�em. Trzeba sprawdzi�, i to jak najszybciej, z jakiego powodu
automat nie
usun�� awarii.
� Nawigator Calen. Kt�ry z robot�w wyruszy� do mojej kabiny?
� Automat naprawczy RX-00/9.
� Dotar� do celu przeznaczenia? Komputer nie okaza� zdziwienia.
� Tak.
Zawaha�em si� przez moment. Potem rzek�em:
� Przy�lij �dziewi�tk� do mnie!
ENTAC potwierdzi� polecenie. Odszed�em od tasteru i zacz��em nerwowo kr��y� po
kajucie.
Kroki robota us�ysza�em ju� z daleka. Szed� ci�ko, niespiesznie. Pomy�la�em, �e
zaraz wszystko
si� wyja�ni i �e powinienem si� uspokoi�.
� Wejd�! � powiedzia�em. � Dlaczego nie ma tu �wiat�a?
� Naprawi�em kontakt.
� K�amiesz! W��cz �wiat�o... No i co teraz powiesz?
� Awaria kontaktu.
� Usu� j� � za��da�em.
Odwr�ci� si� do mnie ty�em. Spogl�daj�c na jego pot�ny korpus, czu�em, jak
stopniowo
ogarniaj� mnie dreszcze. Naraz w kabinie poja�nia�o.
� Mo�esz odej�� � powiedzia�em.
Awari� usun��, mam zatem do czynienia tylko ze zwyk�ym automatem, a nie z
robotem-
buntownikiem ��dnym ludzkiej krwi, lecz wyja�nia to niewiele. On oczywi�cie nie
k�ama�
melduj�c o usuni�ciu awarii, gdy� k�ama� nie m�g�, ale �wiat�a znowu nie by�o, a
wi�c... co
z tego wynika? Chwileczk�. Do awarii niew�tpliwie dosz�o, a skoro kontakt by�
naprawiany
przez automat, a nie przeze mnie, dyletanta, to po dwudziestu minutach zepsu�
si� jeszcze raz nie
powinien. Wygl�da to tak, jakby komu� zale�a�o na tych idiotycznych usterkach.
A dlaczego zale�y? Co ja dotychczas czyni�em, gdy �wiat�o nawala�o? Naprawia�em
sam.
Innymi s�owy grzeba�em przy wy��czniku. Cz�sto? Tak. Robi�em to wystarczaj�co
cz�sto, aby
przytrafi� mi si� jaki� nieszcz�liwy wypadek, na przyk�ad pora�enie pr�dem.
Gro�ne pora�enie?
To rzecz w�tpliwa, naturalnie do tragedii wcale by doj�� nie musia�o, lecz
wykluczy� tej
mo�liwo�ci si� nie da.
Dalej � sprawa tych ka�u� i wyciek�w. Spotykam je na swej drodze ju� od dawna,
bodaj�e od
miesi�ca, co jest o tyle gro�ne, �e �atwo si� wtedy po�lizgn�� i uderzy� g�ow� o
co� twardego,
metalowego, a g�owy nie mam z �elaza. A laboratorium? By�em tam wzywany kilka
razy
z rz�du, w przeciwie�stwie do Vincenta, kt�ry od jakiego� czasu przesta� je
zaszczyca� swoj�
obecno�ci�, do czego sk�din�d sam si� przyzna�. Jak sobie pomy�l� o tym
przewodzie, z kt�rego
z�azi izolacja, robi mi si� momentalnie niedobrze; tam jest przecie� tak ciasno,
�e aby korzysta�
ze skonstruowanego przez nas prze��cznika, trzeba dzia�a� formalnie po omacku, a
napi�cie
panuj�ce w tych przewodach jest do�� wysokie, dla cz�owieka w zupe�no�ci
wystarczy.
Z rozwa�a� tych p�ynie jeden wniosek: Kto� (lub co�) chce ci� zabi�, pilocie; po
prostu
zabi�. I tym hipotetycznym Kim� mo�e by� tylko tw�j wsp�towarzysz, komandor
Vincent.
Nikogo innego bowiem poza wami w kosmolocie nie ma.
2
Rzek�em przed chwil�, �e wy��cznie Vincent mo�e by� tym, kto d��y do mojej
zguby. Jest to
takie jasne i oczywiste, �e a� podejrzane. W sytuacji, w jakiej si� znajduj�
obecnie, nie mog�
zadowoli� si� rozwi�zaniem najprostszym. Musz� szuka� innych mo�liwo�ci
wyja�nienia
zagadki, cho�by z pozoru najbardziej absurdalnych.
Na przyk�ad ingerencja si� pozaziemskich. Dlaczeg� by nie, wprawdzie ju� samo
istnienie
INNYCH jest ma�o prawdopodobne, lecz o pr�bach zab�jstwa na kosmicznym statku
kroniki
tak�e milcz�. Czyli to Obcy byliby autorami tych wszystkich �przypadk�w�, kt�re
mi si�
dotychczas przytrafia�y. Ale, na mi�y B�g, jak oni to zrobili? Jest to problem
nieb�ahy, gdy� na
pok�ad nic materialnego dosta� si� nie mo�e � �Givenus� jest otoczony
anihilacyjnymi ekranami,
przez kt�re nic nie ma prawa si� przecisn��, nie m�wi�c ju� o tym, i� ka�da
najdrobniejsza nawet
cz�stka w promieniu trzech milion�w mil jest natychmiast niszczona przez nasz
miotacz
antymaterii, urz�dzenie o wzorcowej wr�cz niezawodno�ci. Trzeba tedy przyj��, �e
ONI s�
niematerialni, czyli �e sk�adaj� si� z samej �wiadomo�ci, energii, si�y woli i
tak dalej.
Znakomicie. Ustali�em zatem, �e moimi prze�ladowcami s� niematerialni INNI,
kt�rzy w jaki�
tajemniczy spos�b wtargn�li na pok�ad fotolotu. Dlaczego to uczynili? Niechybnie
dlatego, a�eby
opanowa� statek, to si� narzuca od razu, samo przez si�. Jak mo�e co�
niematerialnego
zaw�adn�� materialnym? Owo hipotetyczne �co�� musi si� po prostu
zmaterializowa�. A �e tego
chyba zrobi� si� nie da, wybrali mnie jako swoisty przeka�nik, za pomoc� kt�rego
ONI opanuj�
fotolot i � w konsekwencji � ca�� nasz� flot�, a ci�g dalszy �atwo ju� sobie
wyobrazi�... Wszystko
si� zgadza, jestem ich pos�usznym s�ug�, wi�c z jakiej przyczyny tak sprawnego i
potrzebnego
agenta Obcy chc� si� pozby�? No, dlaczego? Tutaj ludzki umys� musi skapitulowa�.
Mo�liwe
jednak, �e Tamci, dzia�aj�c z nieznanych pobudek, naprawd� d��� do mojej
�mierci, a droga jak�
sobie obrali, jest nieco zawi�a i niejasna, co zaraz wyka��. Mianowicie
dopuszczam mo�liwo��,
i� moi wrogowie pos�u�yli si� broni� tajemn�, psychiczn� lub parapsychiczn� i
si�� swej woli
sprawili, �e olej zacz�� mi si� naraz rozlewa� przed nosem, albo �nam�wili�
pok�adowy
komputer do czynienia tego w ich przebrzyd�ym i nieludzkim interesie. Tylko po
co to
marnotrawstwo czasu, si� i �rodk�w? Skoro tak pot�ne przeszkody przebyli i z
takimi
potwornymi trudno�ciami si� uporali, to czy� nie �atwiej by im by�o zabi� mnie
natychmiast, bez
zabawy w kotka i myszk�? S�dz�, �e koncepcja INNYCH upada bezpowrotnie.
Komputer. Tym samym zdoby�em si� na nie lada odwag�, jako i� nikt jeszcze
�adnemu
robotowi krwio�erczych sk�onno�ci nie dowi�d� i w moim przekonaniu nigdy nie
dowiedzie.
P�jd�my wszelako na to (ju� nast�pne) nieprawdopodobie�stwo. Komputer w roli
kosmicznego
tyrana, mordercy. Moim towarzyszem lotu jest przeto zbuntowany m�zg pok�adowy,
bestia
dybi�ca na ludzkie �ycie. Przyczyna buntu? Ch�� zaw�adni�cia kosmolotem. Bzdura.
ENTAC
i bez tego jest jego jedynym w�adc�.
Czyli bunt bez powod�w. Komputer zamierza mnie zabi�, bo mu si� nie podobam.
Szkopu�
w tym, �e o tej hipotezie mog� powiedzie� to samo, co o poprzedniej. M�zg
pok�adowy, maj�cy
praktycznie nieograniczone mo�liwo�ci zg�adzenia ka�dego z nas, ucieka si� do a�
tak
karko�omnych sztuczek? Nie jest to zbyt prawdopodobne, �agodnie si� wyra�aj�c.
Kr�tko m�wi�c, znalaz�em si� z powrotem w punkcie wyj�cia � Vincent.
Niepotrzebnie si�
zatem tyle trudzi�em... Ale, ale czy to naprawd� musi by� Komandor? Bynajmniej.
Jest jeszcze
inna ewentualno��. Nikt ciebie nie prze�laduje, pilocie � wszystko to jest
wy��cznie wytworem
twego przewra�liwionego umys�u, nie by�o nigdy �adnej awarii, nikt nigdy nie
zastawia� na
ciebie �adnej pu�apki, jeste� po prostu chory, znu�ony monotoni� i
jednostajno�ci� kosmicznej
podr�y. Koniecznie winienem da� si� dok�adnie zbada� � je�li testy wyka��, �e
jestem
absolutnie zdr�w na umy�le, to w�wczas istotnie pozostanie tylko jedna odpowied�
� Vincent.
� Nawigator Calen. Nakazuj� przeprowadzenie na sobie wszelkich bada� niezb�dnych
do
sprawdzenia, czy aby nie przejawiam jakich� aberracji psychicznych. Ukierunkowa�
testy pod
k�tem podatno�ci na halucynacje i urojenia. Pocz�tek bada�: osiemnasta zero
zero. Sko�czy�em.
Le�� wygodnie na tapczaniku, troch� co prawda zm�czony badaniami, ale zarazem
zadowolony, jak cz�owiek, kt�ry wykona� sw�j obowi�zek. Pr�cz tego jestem te�
troch� g�odny,
lecz z tym problemem uporam si� z �atwo�ci�.
� Calen. Kolacj� do mojego pokoju za dziesi�� minut. Kiedy b�d� wyniki?
� O dziewi�tnastej dwadzie�cia.
� Zawiadomisz mnie o tym. To na razie wszystko.
Oczekuj�c na przyj�cie stewarda, spacerowa�em po kabinie. Gdy si� pojawi�,
kaza�em mu
postawi� tac� na stole i jak najszybciej si� st�d wynosi�, bowiem obawia�em si�,
�e jego
niechlujny wygl�d � steward nie oliwi� si� od dawna, wygl�da� wi�c
nienadzwyczajnie i na
domiar z�ego niemi�osiernie skrzypia� � do reszty zepsuje mi apetyt. Jedz�c
my�la�em, �e ta
robocia niedba�o�� ma pewne dodatnie strony, poniewa� w zupie tym razem nie
mo�na by�o
odkry� najmniejszych grudek smaru, a i herbata by�a wyj�tkowo bez domieszki
towotu.
� Komputer. Wyniki bada� nawigatora Calena.
Niech�tnie unios�em si� z krzes�a � nie znosz�, jak mi si� przeszkadza w
czymkolwiek, a ju�
najbardziej w jedzeniu.
� Czytaj.
� Wykonuj�. Badania przeprowadza� zesp� medyczny �Triumf� wed�ug testu
opracowanego
w pi��dziesi�tym �smym roku przez doktora Brenta Haidera...
� Szczeg�y mo�esz sobie podarowa� � przerwa�em. � Prosz� o sam� konkluzj�.
� Zrozumia�em: Wniosek: �Automaty medyczne niczego nie wykry�y. U badanego nie
stwierdzono �adnych odchyle� od psychicznej normy. Nie wykryto te� jakichkolwiek
sk�onno�ci
do halucynacji. Wyklucza si� aberracj� psychiczn�, w oboj�tnej postaci�.
� Dosy� � powiedzia�em. � Roz��cz si�.
Sytuacja zatem wyja�ni�a si� ca�kowicie. Tym hipotetycznym KIM� jest jednak
Vincent!
I pomy�le�, i� przez lata ca�e uwa�a�em go za swego przyjaciela! I, co gorsza,
on nim by�
naprawd�.
Po�o�y�em si� ponownie na tapczaniku. Ciekawe (zastanawia�em si�) jakie on mo�e
mie�
powody, by �yczy� sobie mojej �mierci. Nic mi nie przychodzi�o na my�l, pomimo
do��
wyt�onych wysi�k�w. Po pewnym czasie uprzytomni�em sobie, �e z mojego punktu
widzenia
odgadni�cie motyw�w post�powania komandora jest nie tyle interesuj�ce, co wr�cz
konieczne!
Przecie�, rozumowa�em, skoro b�d� je zna�, to mo�e uda mi si� wszystko jako�
wyja�ni�,
zw�aszcza i� wobec niego nie czuj� si� winny. Postanowi�em dzia�a� metodycznie.
Jakie
przyczyny najcz�ciej popychaj� ludzi do zbrodni? Ch�� zysku na przyk�ad... Tak,
to
zdecydowanie nale�y postawi� na pierwszym miejscu. Nast�pnie zemsta, kobieta,
ura�one
ambicje, pragnienie zaj�cia czyjego� stanowiska...
Pieni�dze � posiadam je naturalnie, ale nie w wi�kszej ilo�ci ni� Vincent i w
dodatku s� one
w nader odleg�ym miejscu, jakie� trzydzie�ci parsek�w st�d. Ubezpieczony rzecz
jasna jestem,
nawet na poka�n� kwot�, lecz nie na dow�dc� �Givenusa�. Wykluczam tak�e
mo�liwo��
porozumienia si� Vincenta z moim wsp�lnikiem; nikt by tego nie dokona�.
Motywem poczyna� komandora nie mo�e by� r�wnie� zemsta, nikogo dotychczas nie
skrzywdzi�em, mo�e nie tyle z dobroci serca, co raczej dlatego, i� nie mia�em ku
temu stosownej
okazji.
Trudniej b�dzie w charakterze motywu zbrodni wykluczy� kobiet�, poniewa� takie
sprawy
ka�dy na og� otacza tajemnic� i z braku wiarygodnych danych �atwo o pomy�k�.
Czy istnia�a kiedykolwiek jaka� dziewczyna, kt�r� obaj znali�my? Chyba nie, lecz
warto na
pewno si� nad tym porz�dnie zastanowi�, albowiem idzie tu wszak�e o moj� w�asn�
g�ow�.
Wi�c po kolei. Kiedy pozna�em komandora? Przed pi�cioma laty, na wyprawie
�Skorpiona�.
Nie wcze�niej? Nie.
Podczas naszego wsp�lnego pobytu w Orionie mieli�my oczywi�cie chwile
wypoczynku, ja
by�em na Alfie dwukrotnie, on tylko raz... O ile dobrze pami�tam, jego urlop
wypad� mi�dzy
moimi, zatem niewielkie prawdopodobie�stwo zaj�cia takiej sytuacji jednak
istnieje... Ale� nie,
Vincent te� dwukrotnie odwiedza� Alf�, a ten drugi urlop nie poprzedza� mojego
ostatniego...
Oznacza to, �e... Zaraz, kiedy wydarzy� si� ten wypadek na Almagro? Winienem to
sobie
koniecznie przypomnie�, to szalenie wa�ne! Komandor � wtedy jeszcze, podobnie
jak ja,
nawigator pierwszej klasy � wyci�gn�� mnie pewnego upalnego popo�udnia z dna
krateru,
w kt�rym si� tak niebacznie znalaz�em, cho� robi� tego nie musia�, nawet nie
powinien, i gdyby
w og�le w�wczas nie zareagowa� udaj�c na przyk�ad, �e zmyli� drog�, nikt nie
mia�by o to do
niego najmniejszych pretensji, albowiem sytuacja rzeczywi�cie by�a paskudna, i
ja sam, gdy
schodzi� w d� czepiaj�c si� jak kot kruchych p�ek, gor�co przeciw owemu
szale�czemu
krokowi protestowa�em rozumuj�c, �e Vincent jest bez szans, a po co obaj mamy
gin�� (wyznam
jednak, �e w duchu liczy�em na t� pomoc, przecie� na nic innego liczy� wtedy nie
mog�em!).
Tak wi�c gdyby mnie ju� na Almagro nienawidzi�, to nie schodzi�by na pewno, a
je�eli
ponownie wyjecha� na Alf� przed tym wypadkiem, to �adnej urazy do mnie nie �ywi�
i kobiet�
jako motyw zbrodniczego post�powania zwierzchnika mog� �mia�o wykluczy�, lecz
je�li by�o na
odwr�t... Kiedy to si� wydarzy�o? No, kiedy?
Moment: zosta�y w�wczas jeszcze dwa dni do ko�ca tury, a potem przylecia� Pankov
i zmieni� Sjedberga, lecz to nic mi nie m�wi... Pami�� ludzka jest jednak
zawodna. Ale nie
pami�� maszynowa!
Rzuci�em si� natychmiast do tasteru.
� Nawigator Calen. Kt�rego dnia przytrafi� mi si� �w wypadek na bazie w Almagro?
� Sz�stego pa�dziernika.
� Czy komandor zd��y� ju� wtedy powr�ci� ze swego drugiego urlopu?
� Tak.
A wi�c wszystko jest jasne. Gdyby Vincent chcia� mnie zamordowa� z
ambicjonalnych
pobudek, to mia�by tam, na Almagro okazj� wr�cz wymarzon� � wystarczy�oby, gdyby
nie
uczyni� nic.
Z pozosta�ymi potencjalnymi motywami uwin� si� szybko. Nigdy �adnego donosu na
dow�dc� nie z�o�y�em, awansu mu nie odebra�em, na moje stanowisko ochoty on mie�
nie mo�e,
gdy� ma wy�sze, czyli komandor nie ma w�a�ciwie powodu, aby sobie �yczy� mojej
�mierci.
Trzeba zatem skonstatowa�, stoj�c w obliczu nieub�aganej wymowy fakt�w, �e tym
hipotetycznym Kim� on nie jest � skoro brakuje motyw�w, nie ma te� zbrodni (po
�acinie brzmi
to zapewne znacznie efektowniej, ale ju� ca��, niestety, zapomnia�em). G�upia
sytuacja, bo
przecie� Vincent jednak�e jest moim wrogiem, czego sposobem dedukcyjnym przed
chwil�
dowiod�em, acz wr�g to nietypowy, bo wszak w niczym mu, jako �ywo, nie
zawini�em...
Wsta�em z kanapy i zacz��em chodzi� od �ciany do �ciany. Przy kt�rym� z
kolejnych
nawrot�w ol�ni�a mnie pewna my�l. Kim jest przest�pca morduj�cy ot, tak sobie,
dla
przyjemno�ci? Czy aby nie psychopat�, wariatem?
Koncepcja owa, na pierwszy rzut oka absurdalna, jest zapewne s�uszna, ju� cho�by
z tej
przyczyny, �e ob��kanemu do pope�nienia zbrodni racjonalne motywy nie s�
potrzebne, a tylko
ich brak sprawia�, �e nie mog�em dot�d po�o�y� znaku r�wno�ci pomi�dzy
komandorem a osob�
mego przypuszczalnego prze�ladowcy.
Doszed�em zatem do przekonania, i� Vincent jest chory psychicznie... Szczerze mu
wsp�czuj�; by� wariatem, to musi by� naprawd� przykre, lecz moje wsp�czucie
dla niego nie
si�ga a� tak dalece, �ebym mia� z za�o�onymi r�kami czeka� spokojnie na moment
rzezi!
Walczy� mi trzeba, winienem stara� si� pokrzy�owa� jego mordercze zamiary,
bowiem jest to
dla mnie kwestia �ycia i �mierci.
Ciekawe, swoj� drog�, czemu� to ja wcze�niej si� w istocie rzeczy nie
zorientowa�em. To�
osobnik ob��kany nienormalnych w�a�ciwo�ci swego charakteru ukry� raczej nie
potrafi. Musz�
by� jakie� spostrzeganie objawy ob��du. Po czym zwykle pozna� wariata? Taki
nieszcz�nik
biega zazwyczaj z pian� na ustach, rzuca si� na ka�dego, kto tylko nawinie mu
si� pod r�k�;
gryzie, kopie, p�acze i wyje. Wtedy wszystko jest oczywiste. Ka�dy domy�la si�,
�e ma do
czynienia z szale�cem. Podobne przypadki medycyna okre�la bodaj�e mianem
furiat�w, lecz do
ko�ca nie jestem tego pewien. A co si� dzieje, gdy objaw�w brak, gdy s� one
skrz�tnie przez
chorego ukrywane? W�wczas rozpoznanie jest trudniejsze. �atwo nawet czasami o
pomy�k�,
o pozostawienie ob��kanego przez d�u�szy czas na wolno�ci. Najprawdopodobniej
w�a�nie takim
pomyle�cem jest i komandor.
Inaczej m�wi�c, Vincent jest psychicznie chory, ale ty tego nie spostrzeg�e�,
gdy� do jego
dziwactw zd��y�e� si� ju� przyzwyczai�. No tak, jestem chyba na w�a�ciwym
tropie. Komandor
rzeczywi�cie posiada pewne zastanawiaj�ce cechy charakteru i niekiedy post�puje
nader
nierozumnie. Przyk�ad pierwszy z brzegu. Ten kawa� o pijaku �pi�cym noc� na
cmentarzu.
Opowiada go bez przerwy, dlaczego? Bo sprawia mu to przyjemno��. S�ysza�em to od
niego
przynajmniej trzydzie�ci razy, co mu do tej pory wybacza�em, ale teraz inaczej
na to patrz�.
Przecie� ta anegdota ma sw�j niesamowity podtekst, z kt�rego on przypuszczalnie
w og�le sobie
sprawy nie zdaje! Jak mog� w inny spos�b potraktowa� puent� tego rodzaju, i�
grabarz m�wi do
unosz�cego si� z grobu �piocha: �Skoro ju� wstajesz, to powiniene� si� cieplej
ubra�, ni� jako
dow�d na moj� hipotez�? Mowa jest tam o �mierci, zmartwychwstaniu, grobach �
czy� to nie
wystarczy?
A te hobby komandora? Stolarka i rze�ba zarazem � bardzo podejrzane po��czenie
upodoba�! Drzewo? Kto dzisiaj rze�bi w drewnie? Nikt; nikt poza osobnikami
pokroju Vincenta.
Wprawdzie to jeszcze o niczym nie �wiadczy, lecz co on z owego drewna wyrabia!
Trumny
produkuje! I to ta�mowo, jakby pragn�� je p�niej sprzedawa� hurtem. Zniszczy�
p�ki
w bibliotece, pokrywaj�c je sieci� wizerunk�w mocno przypominaj�cych trumny.
Ka�dy
wykonany przez niego sprz�t domowego u�ytku jest po prostu trumn�; mniej lub
bardziej
trumn�. Nawet moje biurko (kt�re nigdy nie budzi�o we mnie entuzjazmu) jest
raczej trumn�,
ani�eli prawdziwym biurkiem.
A jak si� zachowywa�, gdy rozpaczliwie szuka� na statku jakich� drewnianych
cz�ci?
Dos�ownie szala�, biega� po ca�ym kosmolocie, nie pomijaj�c �adnego
pomieszczenia, wracaj�c
do niekt�rych wielokrotnie; spotykane po drodze automaty l�y�, przeklina�, jakby
nie wiedzia�, �e
one nic sobie z tego nie robi�; jednym s�owem by�o to typowe zachowanie
cz�owieka niespe�na
rozumu. Najgorsze, �e on w�a�nie w tych dniach po raz pierwszy zrzuci� z siebie
mask�, a ja
w og�le nie zwr�ci�em na to uwagi. Wyrzucam sobie obecnie ten brak
przenikliwo�ci. By� mo�e
wydarzenia potoczy�yby si� w innym kierunku, gdybym ju� przed miesi�cem doszed�
prawdy.
Wariat! I pomy�le�, �e kto� taki jest moim towarzyszem podr�y! Znienacka
ogarn�� mnie
ch��d; dosta�em dreszczy i poczu�em, �e dr�� mai palce u r�k.
� Calen. Doprowadzi� do porz�dku klimatyzacj� w mojej kabinie.
Osobnik chory na umy�le na pok�adzie fotonowca to fakt niemal kuriozalny, w
najwy�szym
stopniu zadziwiaj�cy, ale niestety prawdziwy i wypada�oby jako� si� z tym
pogodzi�... Pogodzi�!
Bzdura, powinienem przyst�pi� do dzia�ania, bo w przeciwnym wypadku nigdy nie
powr�c� na
Alf�!
Czy aby na pewno Vincent jest ob��kany? Bezpo�rednich dowod�w na to nie
posiadam,
wszystko to s� jedynie moje domys�y. Mo�e komputer by mi pom�g�? Pytanie tylko,
w jaki
spos�b ja go przekonam do swojej wersji. Jak dla m�zgu elektronowego jest ona
chyba niezbyt
precyzyjnie uargumentowana. Sprytny jest ten Vincent, sprytny... Niemniej ze mn�
tak �atwo
sobie nie poradzi. Nie dam si� zar�n�� jak ofiarne ciel�.
Za��my optymistycznie, �e uda�oby mi si� jednak nak�oni� komputer do poddania
dow�dcy
odpowiednim testom. Za��my r�wnie�, �e wypad�yby one po mojej my�li. Co bym
przez to
zyska�? Niewiele. Jedynie pewno��, �e komandor jest rzeczywi�cie nienormalny.
ENTAC
bowiem nie podj��by przeciwko Vincentowi �adnych krok�w. Nie m�g�by tego
uczyni�.
Dzia�anie komputera na moj� korzy�� by�oby mo�liwe tylko w�wczas, gdyby m�j
towarzysz
zaatakowa� mnie bezpo�rednio, na przyk�ad z broni� w r�ku, a nie za pomoc�
chytrze
obmy�lonego planu (kt�rego og�lnych zarys�w zaczynam ju� si� powoli domy�la�).
M�zg
pok�adowy musi chroni� �ycie cz�owieka za wszelk� cen�, ale wy��cznie w sytuacji
krytycznej,
wr�cz zagra�aj�cej jego �yciu lub zdrowiu. Wcze�niej nie mo�e zrobi� nic.
Zatem m�j pojedynek z Vincentem toczy� si� b�dzie na razie bez udzia�u maszyny.
Niemniej
zdobycie dowod�w na chorob� komandora jest dla mnie dalej szalenie wa�ne. Ryzyko
omy�ki
trzeba mi bowiem zredukowa� do minimum. Powinienem przeto szuka� innych dr�g,
innych
mo�liwo�ci. Inaczej m�wi�c, musz� wybra� si� do naszej pok�adowej biblioteki.
Przypuszczam,
i� znajd� tam jakie� podr�czniki z zakresu psychologii i psychiatrii i dowiem
si� wreszcie, jak na
temat post�powania osobnik�w pokroju komandora wypowiada si� nauka.
Ostro�nie uchyli�em drzwi i wyszed�em na pusty korytarz. Niespokojna wyobra�nia
podsun�a mi natychmiast obraz Vincenta uzbrojonego w drewnian� pa�k� i
czyhaj�cego na mnie
za najbli�szym zakr�tem... T�umaczy�em sobie, i� to niemo�liwe, bo skoro pr�buje
zamordowa�
swego koleg� za pomoc� tak perfidnych i wyrafinowanych �rodk�w, to niby dlaczego
mia�by
naraz ucieka� si� do sposobu niew�tpliwie prymitywnego i wbrew pozorom ma�o
skutecznego;
lecz strach mnie nadal nie opuszcza�. Ba�em si�; niemal fizycznie czu�em na
czole ci�ki dotyk
drewnianej maczugi, specjalnie przez komandora na t� okazj� przyszykowanej.
Nagle ol�ni�a
mnie pewna zbawcza my�l. Podszed�em do tasteru.
� Nawigator Calen. Prosz� poda� mi miejsce aktualnego pobytu komandora Vincenta.
� Sterownia.
� Sko�czy�em.
Uspokojony t� wiadomo�ci� wymin��em sporej wielko�ci ka�u��, kt�ra znalaz�a si�
na mojej
drodze i skr�ci�em w bok, my�l�c o tym, �e nawet zwyk�y spacer po kosmolocie w
obecnych
warunkach rodzi wci�� nowe problemy. Na przyk�ad teraz: wybra� schody, czy
raczej pos�u�y�
si� wind�? Na schodach mo�na niekiedy po�lizgn�� si� i upa��, co nie wzbudza we
mnie
zbytniego entuzjazmu, a windy potrafi� czasem i znienacka si� zatrzyma�, a
powietrza w nich za
du�o nie ma, tyle tylko, ile jest naprawd� konieczne; tlen w kosmosie jest za
bardzo deficytowym
towarem, aby go bezmy�lnie trwoni�.
Postanowi�em jednak wybra� schody.
Zm�czy�em si� nieco t� w�dr�wk�, serce mi wali niczym m�otem, ale to chyba
bardziej ze
strachu ni� z przem�czenia. Zaraz b�dzie sterownia, kt�r� niepodobna obej��,
trzeba niestety
przej�� obok niej. Niekorzystne to dla mnie, poniewa� w jej drzwiach mo�e
przypadkowo
pojawi� si� Vincent, a do spotkania z nim mi niespieszno. Komandor przecie�
m�g�by
zorientowa� si� przedwcze�nie, i� rozszyfrowa�em jego plany, a tego wola�bym
unikn��.
Sterowni� min��em szcz�liwie, znowu schody, tym razem prowadz�ce w d�, jest
i biblioteka. Ciekawe, jakiego rodzaju niebezpiecze�stwo mo�e si� tu czai�...
Przypuszczalnie
jednak�e nie�atwo by�oby w jej drzwiach zainstalowa� jak�� pu�apk�, mo�na zatem
�mia�o
wchodzi�.
Katalog. Astrofizyka. Medycyna... Dzia� IV. Choroby psychiczne. Sporo tego, a�
r�ce
opadaj�, nigdy nie s�dzi�em, �e wariaci mog� by� tak zr�nicowani.
Niemniej od czego� nale�y zacz��. Pozycji moc, najlepiej uczyni�, je�li b�d�
szuka� w�r�d
najcie�szych, czasu wszak�e za du�o nie mam, kto wie, jakie niespodzianki mnie
jeszcze
oczekuj�.
Zwangler S. Psychiatria. Zarys og�lny.
Wnosz�c po tytule jest to swoiste kompendium naszej wiedzy o chorobach
psychicznych,
powinienem przeto co� interesuj�cego dla siebie znale��.
Schizofrenia... Schizofrenia prosta, przewlek�a, powik�ana, dzieci�ca... Stop �
komandor ju�
dawno wyr�s� z wieku dzieci�cego. Jest nawet troch� starszy ode mnie, bodaj�e o
dwa lata.
�Chory przestaje zajmowa� si� czymkolwiek, nie przejawia ch�ci do jakiejkolwiek
aktywno�ci, nie dba o sw�j wygl�d zewn�trzny, chodzi obszarpany, potrafi ca�ymi
miesi�cami
nic nie robi�, o swoj� przysz�o�� si� nie martwi�, staje si� leniwy i
niepunktualny...�
Przerwa�em lektur�. W zasadzie nic tu do Vincenta nie pasowa�o. Komandor zawsze
ubiera
si� starannie, zgodnie z wymogami regulaminu; do pracy, chocia� z natury leniwy,
pewn� ochot�
jednak przejawia, twierdz�c przy tym, �e winienem obra� go sobie jako wz�r do
na�ladowania,
tak �e jakby na to nie patrze�, trudno uzna� dow�dc� �Givenusa� za
schizofrenika.
Charakteropatia starcza i mia�d�ycowa... Nie to nie to. Charakteropatia
poencefalityczna.
�Przest�pca � zapowiada si� ciekawie � jest w stanie dok�adnie opisa� szczeg�y
pope�nionego
czynu, ale nie umie wyja�ni�, dlaczego w danym momencie nie u�wiadamia� sobie
karalno�ci
i nast�pstw czynu przest�pczego; osobnicy ci pope�niaj� z regu�y czyny
impulsywne�.
Poniewa� post�powanie Vincenta nosi wszelkie znamiona planowo�ci, g��bokiego
i starannego namys�u, b�d� musia� i t� hipotez� odrzuci�.
Zmieni�em rolk� w aparaciku i ponownie wbi�em wzrok w tekst. �Cyklofrenia �
czyta�em �
czyli psychoza maniakalno-depresyjna. Najbardziej symptomatycznym jej objawem
jest to, �e
posiada ona jak gdyby okresowy charakter. Okresy wzmo�onej pobudliwo�ci
przeplataj� si� tu
z okresami ca�kowitego zanikni�cia choroby. Nauka nazywa to remisjami.
Cyklofrenia jest
chorob� trudn� do wykrycia i nie�atw� w leczeniu. Chory nie zdradza tendencji
agresywnych
wobec innych ludzi...�
Wielka szkoda, �e oni nie s� agresywni, bo dotychczas wszystko si� zgadza�o.
�Psychopatie � czyli wrodzone odchylenia struktury osobowo�ci od przeci�tnej
normy,
w��cznie z nieprawid�owo�ciami �ycia uczuciowo-pop�dowego, uczuciowo�ci wy�szej
i temperamentu. Psychopatia jest raczej uwa�ana za stan prawid�owy, mo�na o niej
m�wi�
dopiero w�wczas, gdy nasilenie odchyle� od przeci�tnej normy jest tak du�e, i�
zagra�a
harmonijnemu wsp�yciu jednostki z otoczeniem. Psychopaci maj� sk�onno�� do
wchodzenia
w kolizj� z prawem...�
Natychmiast wyostrzy�em uwag�. Co� podpowiada�o mi, �e niebawem ju� definitywnie
upewni� si� w swoich podejrzeniach. Czyta�em w po�piechu dalej: �Zdarza si�
nawet, �e
dopuszczaj� si� oni przest�pstw najci�szych, ze zbrodni� w��cznie. Poniewa�
charakter,
temperament, spos�b uczuciowego doznawania s� to wszystko dyspozycje
przejawiaj�ce si�
dopiero po zetkni�ciu si� z podnietami otoczenia, rozpoznanie psychopatii jest
bardzo
utrudnione�.
Doskonale, pomy�la�em. Przynajmniej teraz wreszcie rozumiem, dlaczego nikt dot�d
poza
mn� nie zauwa�y�, �e komandor jest szale�cem. Po prosta starannie ukrywa� przed
lud�mi swoje
zbrodnicze sk�onno�ci, co mu si� w pe�ni udawa�o.
Sytuacja w�a�ciwie jest jasna. Vincent, m�j wsp�towarzysz, z nie znanych mi
przyczyn
zwariowa� i zapragn�� nagle mojej �mierci. Jego psychopatyczne ci�goty s� na
nieszcz�cie znane
tylko mnie, nikt inny o tym nie wie, tote� mog� liczy� wy��cznie na w�asne si�y.
Lot potrwa jeszcze oko�o siedmiu miesi�cy; je�eli przez ten czas Vincent nie
dopnie swego,
to epilog tej historii b�dzie niezmiernie pouczaj�cy � z�o�� przed komisj�
odpowiedni raport,
lekarze go w ko�cu zbadaj� i niew�tpliwie szeregi astronaut�w zmniejsz� si� o
jednego
cz�owieka. Niemniej r�wnie dobrze mo�e by� inaczej; aby do tego nie dopu�ci�,
musz� zacz��
nareszcie dzia�a�. Od jutra zabieram si� uczciwie do pracy; z takim
postanowieniem uda�em si�
na spoczynek i z t� my�l� zasn��em.
Jak na cz�owieka, kt�remu grozi �miertelne niebezpiecze�stwo, wyspa�em si�
zupe�nie
przyzwoicie. Na dobr� spraw� nies�usznie wpad�em wczoraj w panik�, przede
wszystkim jeszcze
�yj�, co ju� jest co� warte. Powinienem jednak dotrzyma� danego sobie wcze�niej
przyrzeczenia
i zastanowi� si� serio nad swoim po�o�eniem. A wi�c: dlaczego Vincent si�ga do
tak
wyrafinowanych metod, zamiast rzuci� si� na mnie z d�utem czy jakim� innym
�mierciono�nym
narz�dziem, kt�rych posiada przecie� pe�no z racji swych niecodziennych
upodoba�? By� mo�e
odpowied� na to jest prosta. Komandor przypuszczalnie spodziewa si�, �e w ten
spos�b
powiedzie mu si� dokonanie czego� w rodzaju zbrodni doskona�ej, ale ja ju� jego
marzenia
niechybnie rozwiej�. Ciekawe jednak�e, czy szaleniec jest zdolny do obmy�lenia
tak
demonicznego planu? Chyba jest, poniewa� autor podr�cznika, kt�ry przegl�da�em w
bibliotece,
zauwa�y� na jednej ze stron, �e w�r�d psychopat�w zdarzali si� i tacy osobnicy,
kt�rzy
odznaczali si� wybitn� inteligencj�. Vincent co prawda nigdy nadmiern�
b�yskotliwo�ci� si� nie
wyr�nia�, lecz ca�kiem mo�liwe, i� dotychczas swych talent�w w pe�ni nie
ujawnia�...
� Wej��! � krzykn��em s�ysz�c pukanie do drzwi.
� Przynios�em �niadanie � powiedzia� automat, zatrzymuj�c si� dwa kroki przede
mn�.
� Widz�. Dzi�kuj�.
Robot oddali� si�. Wsta�em z tapczanika, uruchomi�em d�wigienk� przywracaj�c�
kabinie
normalny wygl�d i podszed�em do sto�u. Jedz�c poka�nych rozmiar�w befsztyk,
poprawnie
przyrz�dzony, dalej snu�em swoje rozwa�ania.
Komandor zapewne nic nie straci� ze swych umiej�tno�ci logicznego my�lenia,
doszed�
zatem do s�usznego wniosku, i� metodami bezpo�rednimi, tymi najpospolitszymi,
wsk�ra
niewiele, gdy� przed takimi zamachami na moje �ycie komputer mnie z �atwo�ci�
obroni. Nasz
m�zg pok�adowy ma dostatecznie jasny obraz sytuacji na statku, aby nie dopu�ci�
do, dajmy na
to, rozbicia g�owy nawigatorowi Calenowi przez komandora Vincenta. Dow�dca
wiedzia� o tym,
zacz�� wi�c szuka� innych mo�liwo�ci. Najzabawniejsze, �e poszukiwania komandora
uwie�czy�
w ko�cu sukces. Postanowi� on, s�dz�, wykorzysta� komputer jako nie�wiadome
narz�dzie
zbrodni! Rzeczywi�cie, pomys� by� wy�mienity. Wydaje mi si�, �e potrafi�
odtworzy� tok jego
rozumowania. Prawdopodobnie rozmy�la� nad rozmaitymi sposobami zg�adzenia mnie
i spostrzeg�, i� skoro automaty musz� cz�owieka chroni� przed ka�dym
niebezpiecze�stwem, to
najlepiej b�dzie, je�eli one same �brudn� robot� zrobi� za niego, albowiem nikt
ich w og�le
�podejrzewa� nie b�dzie!
A kto kieruje wszystkimi robotami na pok�adzie?
Komputer. Ten r�wnie� ma zakodowane w programie zalecenie ochrony cz�owieka
przed
oboj�tnego rodzaju zagro�eniem, byle nie jedynie pozornym, lecz nie posiada
nakazu
bezwzgl�dnej jego ochrony! Jest to ca�kowicie uzasadnione, gdy� gdyby m�zg
elektronowy
podobny nakaz mia� wpisany w program, to nawet nikomu wyj�� z w�asnego pokoju by
nie
pozwoli�; nie wspominaj�c ju� o tym, �e ENTAC wtedy bezsprzecznie nikogo by z
fotolotu ani
na krok nie wypu�ci� � przecie� prawdopodobie�stwo zaj�cia jakiego�
nieszcz�liwego wypadku
podczas przebywania na obcym globie jest niema�e; a astronautyka bynajmniej na
chowaniu si�
po k�tach nie polega.
S�owem musi on posiada� tak skonstruowany program, �eby cz�owieka chroni�, ale
nie do
przesady, czyli �e na pewne niewielkie niebezpiecze�stwa, jakich mo�na si� w
kosmolocie
spodziewa�, zgadza� si� powinien. A Vincent postanowi� t� luk� wykorzysta� do
swych cel�w.
Zaprogramowa� wi�c (nie wiem tylko, w jaki spos�b) komputer tak, a�eby mnie
przytrafia�y si�
te niewinne z pozoru �przypadki�. Rozlewaj�cy si� tu i �wdzie olej trudno wszak
uzna� za
zagro�enie dla �ycia cz�owieka! A ju� b