6168
Szczegóły |
Tytuł |
6168 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6168 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6168 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6168 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stefan �eromski:
Echa le�ne
Pan genera� Roz�ucki siedzia� uroczy�cie na sto�ku sk�adanym. Sto�ek �w (w�asno�� przeno�na geometry Knopfa) mie�ci� si� w samym �rodku dywanu zdj�tego
znad ��ka mojej matki. Po drugiej stronie ogniska, na pniaku z wzorow� staranno�ci� zas�anym pledem, w gumowym p�aszczu do samej ziemi, niby w ruchomym
namiocie, kurczy� si� i wykrzywia� wy�ej wzmiankowany geometra Knopf. Obok niego w rosochatych ga��ziach wykrota przyniesionego przez strzelca niewygodnie
tkwi� podle�ny Gu�kiewicz, piastuj�c z pieczo�owito�ci� szklaneczk� araku z dodznymi dla pozoru dwiema �y�eczkami herbaty. Pisarz gminny Olszakowski i
stary w�jt Ga�a z miedziakiem za "u�mirienie polskiego miatie�a" na rudej sukmanie - siedzieli obok siebie. Ojciec m�j, przywyk�y na polowaniach do lasu,
wp� le�a� na ziemi, a ni�ej podpisany, zaszczycony w�a�nie "promor�" z klasy drugiej do trzeciej, by� wsz�dzie, gdzie go nie posieli.
Dymisjonowany genera� Roz�ucki, plenipotent jednego z najbardziej sowicie obdarowanych donatariusz �w, zjecha� by� w�a�nie do folwarku od dawien dawna dzier�awionego
przez mego ojca, a�eby wskutek wynjk�ych z "ukazu" zamian grunt�w przy��czy� z las�w rz�dowych do obszaru dworskiego znaczny p�at boru. Odci�cie tr�jk�ta
le�nego ju� si� prawie dokona�o. Geometra Knopf, kt�ry od tygodnia "bawi�" W domu naszym ku �miertelnemu wszystkich udr�czeniu, wyci�� nareszcie "lini�",
a wynaj�ci drwale ju� j� od dawna r�bali w starym, ciemnym lesie: Plenipotent, kt�ry r�wnie� go�ci� ju� od trzech dni na folwarku, mia� zamiar co pr�dzej
odda� ojcu mojemu w obecno�ci w�adz miejscowych las przy��czony. Dwie partie ch�op�w r�ba�y lini�, zbli�aj�c si� ku sobie ze stron przeciwleg�ych. S�dzono,
�e uda sj� spraw� za�atwi� przed zachodem s�o�ca. Tymczasem noc g�ucha zapad�a, a linia nie by�a jeszcze doszcz�tnie wyci�ta. Genera� postanowi� b�d� co
b�d� nazajutrz wyjecha�. Urz�dnicy pragn�li r�wnie� uko�czy� czynno��. Zgodzono si� tedy, �eby prowadzi� robot� noc�, cho�by do rana.
Tu� pod lasem roz�o�ono ognisko. Ze dworu odleg�ego o jakie dwie wiorsty przyniesiono kolacj� - i oto czekali�my na �ci�cie kilkudziesi�ciu pozosta�ych
jode�, bawi�c si� w miar� mo�no�ci.
Wszyscy byli w nie najgorszych humorach. Poczciwy Gu�kiewicz z resztk� "po�yczki" na skroniach i brodzin� uczernion� tanim czernid�em wychlipa� ju� by�
co najmniej dziewi�� szklanek herbaty z arakiem, obawiaj�c si� tkliwie, gdym mu now� podawa�, czy te� aby nie b�dzie za wiele, "bo� to, zdaje si�, ju�
trzecia"... Zapewnia�em go ze stanowczo�ci� osoby, kt�ra naby�a w�a�nie wielkiej bieg�o�ci w arytmetyce a� do u�amk�w dziesi�tnych, �e "bynajmniej" - wi�c
poddawa� si� oczywi�cie, ulega� z pokor� �wiat�u wiedzy i przyjmowa� now� porcyjk� araku.
Pisarz gminny Olszakowski, znawca wszelkiego rodzaju spraw cz�owieczych, osobliwie za� powiatowo-gminnych sposob�w piorunuj�cego robienia maj�tku (za co
nawet "cierpia�" ju� by� przez czas pewien w kieleckim kryminale), geniusz niew�tpliwy, kt�ry m�g�by z powodzeniem piastowa� urz�d ministra spraw wewn�trznych
czy zewn�trznych, a nawet bez �adnego wysi�ku te obiedwie godno�ci, notoryczny �apownik, zdzierca ch�op�w, wyzyskiwacz �yd�w, najznakomitszy wymijacz prawa
i grassant parafialny, pi� ma�o ze wzgl�du na obecno�� genera�a i awansowa� si� bardziej w kierunku jad�a. Poniewa� jednak w swej wszechwiedzy nic sobie
z tego genera�a nie robi�, nie sk�pi� tedy zebranym pogodnego wesela ducha.
W�jt Ga�a chrupa� �uchwami i �yka� chy�kiem, co mu si� podsun�o, pi� za� bez wstr�tu, a pomrukiwa� weso�o. Wida� by�o, �e ch�tnym i ochotnym sercem spe�nia
t� s�u�b� pa�stwow� na pobrze�u le�nym oraz �e chwali sobie na og� dzisiejsz� czynno��.
Nawet Knopf, cbodz�cy katar �o��dka (tudzie� kiszek), zesch�y neurastenik, istota jadaj�ca tylko rzeczy niekt�re, lekkostrawne, niekwa�ne, suche, i to takie
w�a�nie, jakich na wsi zapad�ej, a osobliwie w G�rach �wi�tokrzyskich, nikt nigdy, jak �wiat �wiatem, nie tylko nie jada�, nie widzia�, ale nawet nie zna�
z nazwiska - nudziarz nie sypiaj�cy po nocach, nie znosz�cy piania kogut�w, szczekania ps�w, be�kotu indor�w, g�gania g�sior�w, a nawet gdakania kur -
istna plaga egipska dla ludzi zdrowych, silnych, gospodaruj�cych w miejscu, gdzie si� kochano w pslarhi, gdzie kundle, ogary, wy��y, jamniki i w og�le
"pieski" najrozmaitszego wieku i gatunku nie tylko szczeka�y i wy�y po ca�ych nocach, ale nadto wylegiwa�y si� po kanapach i sofach gdzjn koguty pia�y
bez przerwy, gdzy� je�li nie pia�y, to je za to natychmiast zarzynano - nawet, m�wi�, Knopf by� w niez�ym tego dnia usposobieniu.
Opowiedzia� zebranym jak�� anegdotk� kwaskowato-dowcipn� o swej astrolabii, kt�r� wed�ug opinii z�o�liwych ubiera� we w�asne kalosze, spodnie, marynark�
i kapelusz dla ochrony przed deszczem...
Puent� anegdoty zepsu� co prawda podle�ny Gu�kiewicz przedwczesnym wybuchem �miechu w miejscu akurat nie zawieraj�cym nic dowcipnego mimo to jednak Knopf
si� u�miecha�, co by�o istnym fenomenem na przestrzeni trzech guberni i w ci�gu kilku lat.
Genera� ramolcio nie�le zakonserwowany, trzyma� si� z w�a�ciw� powag�. Pisarza i w�jta przy tej improwizowanej wieczerzy prawie nie, dostrzega�, znosi�
jednak bez protestu ich obecno�� i nic me mia� przeciwko temu, �eby spo�ywali z apetytem kurcz�ta, p�aty pieczeni na zimno takiej i owakiej, �eby przymkn�wszy
oczy "spuszczali" kielichy "bretnal�wki", "zagryzali" rzeczone kielichy szklanicami piwa, a "rozgrzewali si�" herbat� z arakiem. Gu�kiewicza zaszczyca�
od czasu do czasu s�owem generalskim, z Knopfem - rozmawia�. Sam jad� z wolna i popija� herbat�.
Genera� by� Polakiem i ostentacyjnie m�wi� zawsze po polsku, nawet w urz�dach. Zna� by�o w jego wymowie pewne zaci�cia i akcent rosyjski, ale �w. akcent
pasowa� jako� do jego wynios�ej figury, do grubej kurty szczeg�lnego kroju, okr�g�ej czapki z czerwonym lampasem i niebywa�ej wielko�ci daszkiem, do sukiennych
kamasz�w i siwych podkr�conych w�s�w.
Ogie� bucha� podsycany przez strzelca. Suchy ja�owiec pali� si� z weso�ym trzaskiem. Z lasu lecia� po rosie wieczornej �oskot siekier. �oskot uderza� w
lasy, w ogromne �wi�tokrzyskie bory jod�owe, w puszcz� wilgotn�, senn�, niem�, g�uch�. Echa cios�w mkn�y od g�ry do g�ry, od kniei do kniei, w dal czarn�,
w noc, we mg��. Odbite, wyp�dzone, dalekie g�osy dr�a�y k�dy� za �wia tern i zza �wiata wo�a�y. Przel�k�e i niewymowne wraca�y z dali, z moczar�w, gdzie
nikt nie chodzi, gdzie "straszy". Co pewien czas rozlega� si� w�r�d stuku siekier jadowity trzask lec�cego drzewa, szum i �omot obszaru jego ga��zi, pot�ny,
g�uchy grzmot upadku wielkiego pnia. Echo porywa�o ten g�os i nios�o w ciemnonocn� daleko�� wie�� coraz g�uchsz�, o tym ciosie przejmuj�ce zwiastowanie...
Wszystek las �ama� si� i rozpada�, hucza� wszystkimi drzewami �wiadectwo niezapomniane i �ywym g�osem z ciemno�ci wzywa�...
Wyp�yn�� z zas�on le�nych olbrzymi, czerwony ksi�yc i wolno szed� w�r�d ciemnych ob�ok�w. Towarzystwo zebrane przy ognisku zamilk�o. Ch��d powia�. M�j
wierzchowiec (siwa szkapa folwarczna, jasnoko�cista p�emerytka, kt�rej po przyje�dzie na wakacje obci��em by� ogon i grzyw�, kt�r� torturowa�em popr�gami
starej kulbaki i zmusza�em do zab�jczych galop�w) sta� w pobli�u ogniska. Wida� by�o poczciwy �eb i przednie �opatki, kopyta na emeryturze, a nade wszystko
oczy, przedziwnie rozmy�laj�ce o p�on�cym ognisku i o nas, ludziach tam zebranych...
Genera� od dawna postawi� szklank� na tacy i siedzia� wyprostowany, z nog� zgrabnie odstawion� a piersi� wysuni�t�. Czasami ogl�da� si� na las. S�ucha�,
jak echa graj�, i znowu ustawia� g�ow� we w�a�ciwej formie.
Rzek� zwracaj�c si� do Gu�kiewicza:
- Panie podle�ny, a jak daleko z tego oto miejsca do Suchedniowa?
Gu�kiewicz postawi� szklank� i z nale�ytym pochyleniem zamaskowanej �ysiny o�wiadczy�, �e na prostaki nie b�dzie dziesi�ciu wiorst.
- A pan tu drogi wszystkie zna?
Gu�kiewicz u�miechn�� si� z dum� czy politowanieni. Nie znajdowa� s�owa zbyt dosadnego na wyra�enie swej znajomo�ci tamtejszych wertep�w: od lat dwudziestu
kilku by� podle�nym.
- Tak... - b�kn�� genera� w zamy�leniu. - A pan tak� drog� zna: od Zagna�ska ku Wzdo�owi? By�a tam przy tej drodze. karczma w szczerym, szczerym lesie...
- Zago�dzie - jak�e! Stoi.
- Jedna korzenista droga sz�a stamt�d w kierunku Suchedniowa, a druga, lepsza na Wzd�, na Bodzentyn.
- Tak jest, panie generale.
- Wi�c karczma, pan m�wisz, stoi?
- Stoi. Najg��wniejsza z�odziejska przysta� i ucieczka. Z ca�ej Korony Polskiej koniokrady tam si� w�a�nie schodz�.
- Przed t� karczm�, za drog�, po drugiej stronie by� wydmuch piasku. Du�y, ��ty... Na tym wydmuchu ros�o kilka brz�z...
- A to pan genera� pami�ta doskonale! Z tych tam brz�z tylko jedna zosta�a. A by�y ju� brzozy - ba ba! Karczmarz �ajdak je wyci��. Jedna z tych brz�z zosta�a,
i to dlatego, �e o ni� krzy� oparty. Ju�, szelma, tej tkn�� nie �mia�.
- Co za krzy�? Sk�d tam krzy�?? - �ywo pyta� Roz�ucki.
- A tam krzy� stoi... w tym miejscu...
- Z jakiej racji w tym miejscu krzy� - a?
- Jak to krzy�, panie generale... Ludzie postawi�, drudzy czapki uchylaj� - i tak se ta stoi... Ju� te� i spr�chnia� od do�u, podpar�o go si� tam z boku
dwoina "pasierbami"...
- Kto postawi�? - nalega� genera�.
- Prawd� powiedziawszy... - mrukn�� niewyra�nie Gu�kiewicz, u�miechaj�c si� nie�mia�o - prawd� powiedziawszy, to ja ten krzy� postawi�em. Drzewa tu mamy
w br�d. Wzi�o si� jod�� zdrow�, jedrn�, wysta��. Obrobi� j� do kantu a nawet tu obecny cie�la, a nasz teraz pan w�jt...
- E, nie ma ta o czym, co ta... - op�dza� si� niech�tnie w�jt Ga�a.
- Wpu�ci�o si� drzewo w ten piach g��boko, g��boko...
- A dlaczego� w tym w�a�nie miejscu?
- Dlatego, prosz� �aski pana genera�a, �e w tym miejscu le�y cz�owiek pochowany, tam w tej wydmie.
- Cz�owiek pochowany ... - powt�rzy� genera�. - A pan tego cz�owieka zna�e� mo�e, co?
- Ano... Ju�ci� go zna�em, bo na takim le�nictwie jak moje trudno by�o nie zna�... Lasy wokolusie�ko milami. Kto ju� w te lasy wlaz�, to mojego w�g�a, a
nawet mojego ��ka pewno nie omin��.
Genera� zwiesi� g�ow� i przez czas do�� d�ugi siedzia� w milczeniu. Wyj�� wreszcie z bocznej kieszeni srebrn� papiero�nic�, otworzy� j� niepewnymi palcami.
- A wiesz pan - m�wi� z zimnym u�miechem - �e �w cz�owiek,. co tam pochowany le�y, to m�j rodzony bratanek...
Geometra Knopf, kt�ry dot�d siedzia� bez ruchu, zapatrzony w p�omie� ogniska z takim zaci�ciem ust, jakby mia� przed sob� co� obmierz�ego, rzuci� na genera�a
gwa�towne spojrzenie.
- Rymwid?! - zawo�a�.
Genera� zwr�ci� si� ku niemu:
- To w�a�nie, Rymwid...A i pan co� o nim wiesz...
Knopf wykona� ustami szereg wykrzywie�, jakby przed chwil� pi� czysty sok cytrynowy , kiwa� chud� r�k� w rozmaitych kierunkach, mruga� bia�ymi powiekami.
Wreszcie w�r�d najniezno�niejszych dla oka a ob�udnych u�miech�w mrukn��:
- No tak... Rymwid... Rozumie si�...
- Rymwid! - powt�rzy� genera� z zaciek�o�ci� i szyderstwem. - On, porucznik mojego pu�ku Rymwid! "Kapitan"! No i doigra� si�...
- Wi�c to rodzony bratanek... - i trwog� szepta� Gu�kiewicz wyba�uszaj�c og�upia�e oczy.
- Rodzonego brata drugi z rz�du syn, Jan - m�wi� genera� w zadumie. - Brat m�j w sewastopolskiej wojnie pod Ma�achowym Kurhanem s�awnie zgin��. Genera�-major,
miko�ajewskich czas�w cz�owiek.
Za w�giersk� kampani� nagrodzony stopniem, orderami, maj�tkiem w penze�skiej guberni. Na polu bitwy umieraj�c mnie tych dw�ch syn�w swoich poleci�. Jam
mu braterskie i �o�nierskie s�owo da�, �e ich na ludzi wychowam, w �wiat wyprowadz�. No i dochowa�em s�owa. I dochowa�em... Starszy na Kaukazie s�u�y�
i tam z cholery umar� w randze sztabskapitana. Piotr, bez�enny. M�odszy, Jan, przy mnie w pu�ku s�u�y� po sko�czeniu korpusu. O�eni� si� m�odo z Polk�,
P�aziank�, synka ma�ego mia�, kiedy to pod�e powstanie przysz�o. Przysz�o to pod�e powstanie, moi panowie, odkomenderowali... Ja wtedy by�em w randze podpu�kownika.
Poszli�my w Opoczy�skie.
Genera� zamy�li� si� g��boko. Knopf skr�ci� w palcach misternie r�wnego papierosa, wsun�� go ostro�nie do cygarniczki i szuka� pracowicie w�gielka, od kt�rego
m�g�by zapali�. Genera� czeka�, zdawa�o si�, na chwil�, kiedy nareszcie zapali, a gdy Knopf zaci�gn�� si� dymem, rzek�:
- No tak. Ten m�j bratanek zdradzi�. Tylko co rozlokowali�my si� na le�ach, uszed� noc� do bandy.
Rano jednego dnia raportuje mi kapitan Szczukin, �e tak i tak: Jana niema. W kwaterze, gdzie�my stali, w Sielpi, znaleziono kart� na stole z zawiadomieniem
mnie, jako dow�dcy na�wczas trzech batalion�w, "�e wierny obowi�zkowi dla swej ojczyzny" - i tym podobne brednie. Mnie, swego prze�o�onego i stryja, wzywa,
�ebym tak�e splami� sw�j oficerski honor, z�ama� przysi�g� i ucieka� za nim do bandy, do lasu. Tak to, moi panowie.
Knopf �mi� swego papierosa uwa�nie, powoli. Puszcza� matematycznie. dok�adne k�ka dymu i �ledzi� je oczyma. Gu�kiewicz nie chcia� ju� pi� herbaty. Siedzia�
oszo�omiony, patrz�c w m�wc� jak w t�cz�...
- Dosz�y mi� wie�ci - ci�gn�� genera� - �e nasz uciekinier jest szefem sztabu w jednej z band. No, dobrze... Po to - m�wi do mnie kapitan Szczukin, dow�dca
roty, pod kt�rym m�j bratanek s�u�y� po to poszed�. W wojsku s�u�ba twarda, ci�ka, niewdzi�czna, a w bandach s�u�ba l�ejsza. Tam nasz praporszczyk by�by
bez trudu i zachodu kapitanem... O co jak o co, m�wi, ale o awans w tych wojskach polskich nietrudno.
Knopf sko�czy� swego papierosa i �mia� si� z dowcipu kapitana Szczukina. Genera� m�wi�:
- Szli�my wci�� ob�awami to za tak� parti�, to za inn�. Co wyjdziem od Ko�skich w suchedniowskie lasy, to oni ujd� w g��b ku Bodzentynowi. My si� wr�cimy,
to ci za nami. Jeden szczeg�lniej w�dz, pu�kownik czy kapitan, nazwiskiem "Walter", najbardziej nas zwodzi�. Pali� noc� szeroko ogniska, niby to ob�z,
a sam usuwa� si� od takiego miejsca dosy� daleko i nocowa� bez ognia. My ci�gniemy ob�aw�, otaczamy cichaczem owe ognie dalekie, napadamy wreszcie noc�
- pustka. A on tymczasem na uczyniony ha�as podchodzi jak rabu�, strzela w naszych �o�nierzy pod blask ognisk i umyka w kniej�. Mia� i ch�op�w zba�amuconych,
kt�rzy nas noc� prowadzili na te fa�szywe obozy.
Pisarz spojrza� na w�jta Ga�� spode �ba i u�miechn�� si� niezdrowym u�miechem. W�jt siedzia� wyprostowany, z oczami wlepionymi w genera�a.
- Tak by�o wielokro� w Samsonowskiem... - Pod Gozdem... - dorzuci� Gu�kiewicz.
- A i pod Gozdem...
- Pod Klonowem... - mrukn�� Knopf, - Ale przerwa�a si� zabawa - przerwa� genera�. Na raz, dwa, na trzy wreszcie sztuka si� uda, ale nie na zawsze. Zdarzy�o
si�, �e szed�em ja na czele sze�ciu rot od Zagna�ska ku Wzdo�owi - ot, t� drog� na karczm�. Zanocowa�em w karczmie, a Szczukina pos�a�em z rot� na poiski
tego Waltera. Do bitwy ga�gan nie idzie, le�y tygodniami w bagnie ko�o Klonowa, w Bukowej G�rze - musimy go szuka�.
Ledwiem tej nocy zasn��, budzi mnie adiutant, m�ody cz�owiek: strza�y g�ste w lasach, Ockn��em si�. - Las rzeczywi�cie huczy, huczy... Ot, jak teraz. �al...
Serce boli. Pos�a�em ja drug� rot� na wsparcie Szczukinowi. Nie up�yn�o wi�cej nad dwie godziny, nadci�gn�li. Wprowadzi� ich ch�op na obozowisko, ale
ju� teraz prawdziwe. Kiedy ich ogarni�to i uderzono bagnetem, wi�kszo�� wybi�a si� i pierzch�a w las, sporo zgin�o na miejscu. Szczukin w rukopasznom
boju, kr�tko m�wi�c, nie kogo innego tylko mego bratanka, "Rymwida".
Mia�em ja rozkaz nieodwo�alny od mego genera�a - lasy a� po Bodzentyn oczy�ci� za wszelk� - z prawem �ycia i �mierci. Nie by�o czasu na wysy�anie je�c�w
do wi�zienia w Kielcach, a i si�y mia�em szczup�e. Oficerowie wzburzeni. We mnie, jako w krewnego. surowym, pytaj�cym wzrokiem patrz�.
Kaza�em z�o�y� s�d polowy, i to natychmiast, bo band� �ciga� bez zw�oki. Ja prezyduj�cy, kapitan Szczukin i kapitan Fiedotow z prawej strony, porucznik
von Tauwetter i feldfebel Jewsiejenko - z lewej strony. Zasiedli�my natychmiast w wielkiej izbie tej tej karczmy. �ojowa �wieca pali�a si� w lichtarzu...
Genera� m�wi� coraz szybciej, niezrozumialej, coraz cz�ciej wtr�ca� rosyjskie wyrazy, zwroty, zdania. Poprawi� si� na krze�le i ci�gn��:
- Przyprowadzili. Sze�ciu �o�nierzy, on w �rodku. Ma�y, wychud�y, czarny, oborwaniec. W�osy wzjeroszeny. Ledwie pozna�... Spojrz� ja na niego: Ja�, rodzonego.
brata ulubiony syn... Na kolanach wyhodowa�em... Jakie� na nim ga�gany... Twarz przez ca�� szeroko�� rozorana bagnetem, sina, zapuchni�ta. Jak wprowadzili,
tak i stan�� przy drzwiach. Czeka. A ty, s�dzio, s�d�!
- No - tam pytanie urz�dowe, formalne: - kto jest? Milczy. Patrzymy w niego wszyscy. Towarzysz dobry, kolega kochany, dusza-cz�owiek, oficer pierwszorz�dny.
Twarz jego zrobi�a si� harda, zastyg�a, skrzywiona od jakiego� u�miechu, co t� twarz mi��, dobr� i mi�kk� wykrzywi�, podobnie - ot, jak kowal we�mie i
wykrzywi w ogniu raz na zawsze mi�kkie �elazo w krzywy hak.
Ci �o�nierze, co go strzegli, to byli zarazem �wiadkowie. Zeznaj�, �e go pojmali w lesie, noc�, bij�cego si� z nimi pier� w pier�, zeznaj�, �e on i jest
ten sam, ich w�asny porucznik, Roz�ucki. Sprawa jasna, c� tu wi�cej? G�osowa�...
Wtedy zwraca si� do mnie s�dzia z prawej strony, kapitan Szczukin, i powiada, �e chce jeszcze pods�dnemu pytania zadawa�. C� - zadawaj. Wsta� Szczukin
ze swego miejsca, ku�akami opar� si� z ca�ej mocy na stole, przechyli� si� przez ten st� ku niemu. �y�y mu na czo�o wylaz�y, twarz sczernia�a jak ziemia.
Oczy wlepi� w winowajc�. Czekamy wszyscy, o co go jeszcze b�dzie bada�. Tymczasem ten s�owa wypowiedzie� nie mo�e, bo cz�owiek by� twardy, nieuczony. Nozdrza
mu drgaj�, brwi si� zesz�y. Zacz�� wreszcie wali� ku�akiem w st� i wo�a� ku pods�dnemu:
- Roz�ucki! Ty nie �miej tu przed nami hardo sta�! Nie �miej w nas patrze� takimi oczami! Ty� zaprzysi�ga� czy nie? Co� robi� z twoj� przysi�g�? Odpowiadaj!
Przysi�ga�e� czy nie?
- Przysi�ga�em - rzek�.
- Przysi�ga�e� - j�� znowu krzycze� Szczukin na ca�� karczm�, gniot�c st� pi�ciami - a z t� �wi�t� przysi�g� ty co� zrobi�? Ty� z szeregu uciek� do wroga!
To prawda czy nie?
- To prawda.
- Razem z innymi zdrajcami swego panuj�cego napad�e� na jego wojsko z zasadzki. Prowadzi�e� zdrajc�w, dawa�e� im najzgubniejsze wskaz�wki, uczy�e� ich,
gdzie i jak uderza�. Ja sam widzia�em ci� dzisiejszej nocy w bitwie z �o�nierzami twej w�asnej roty. Ja tu �wiadcz�, �e widzia�em, jak �o�nierz Deniszczuk
zrani� ci� bagnetem. To prawda czy nie?
- To prawda.
- Je�eli to wszystko prawda, to ty nam, �o�nierzom prawym i wiernym, w oczy tu m�nym wzrokiem patrze� nie �miej! Stoisz przed obliczem sprawiedliwego s�du.
Tw�j w�asny stryj s�d nad tob� sprawuje. - Spu�� oczy i zni� si�, bo ty jeste� zdrajca i n�dznik!
On na to rzek�: - Ja stoj� przed s�dem Boga. A ty mnie s�d� wed�ug swojego s�du, jak chcesz.
Szczukin siad�.
G�osowanie. Dwa g�osy pad�y za kar� natychmiastow�, Szczukina i von Tauwettera, dwa za odes�aniem pod konwojem do Kielc. Mnie tedy przysz�o przechyli� szal�.
No, i przechyli�em... - m�wi� cicho, kiwaj�c g�ow�.
- Mieli wyprowadzi�. Jewsiejenko wni�s�, �e mo�e ostatnie ma �yczenie. Da�em g�os. Spojrza� wtedy na mnie tymi pieczarami oczu, wlepi� je we mnie. Stali�my
wszyscy za sto�em. On podszed� blisko. Patrzy mi w oczy, ja w jego. Jakby dwie lufy pistoletowe przystawi�... Pami�tam surowe s�owa:
- Rozkazuj� przed �mierci� i to jest moja niewzruszona ostatnia wola, �eby m�j ma�y, sze�cioletni syn, Piotr, by� wychowany jako Polak, taki sam jak ja.
Rozkazuj�, �eby go uczy�, cho�by to by�o przeciwne sumieniu wychowawcy, jak jego ojciec zrobi� wszystko... a� do samego ko�ca. Rozkazuj� �eby pracowa�
dla swej ojczyzny umiera� dla niej bez drgnienia strachu, bez jednego westchnienia �alu, tak samo jak ja. No, i wszystko.
Odda� nam cz�� po wojskowemu.
Wyprowadzili.
Zacz�� si� budzi� dzie�. Poszed�em do alkierza, gdziem tej nocy mia� spa�. Otwar�em okno. Brzask dnia ju� si� zaczyna�. Ranek... Po drugiej stronie drogi
sze�ciu �o�nierzy szybko wybiera�o �opatami d� w piasku. Odszed�em w g��b izby. Odwr�ci�em si� twarz� do �ciany. Bo�e m�j!...
By�o ju� jasno, kiedym wr�ci� do okna. Mog�em ju� widzie� spokojnie. Na kupie piasku, pod stra�� dwunastu �o�nierzy z karabinami u nogi, bokiem do mnie
zwr�cony siedzia� spokojnie. Zdj�to mu ju� kurtk� powsta�cz�. By� w koszuli i t� koszul� mia� rozerwan� na piersiach. W r�kach �ci�ni�tych trzyma� mi�dzy
kolanami fotografijk� syna, Piotrusia. G�owa zwieszona, w�osy spad�y na czo�o, oczy w tej fotografii utopione.
Zaszed� pluton �o�n�erzy nale��cy do jego w�asnej roty, zza w�g�a karczmy. Stan�� ten pluton naprzeciwko. Von Tauwetter prowadzi�. �o�nierze - bro� u nogi.
Stoj�. Min�a chwila, druga, trzecia... Czekam. Czekam, �eby Tauwetter da� komend�. Nic, cisza. Nic, cisza. Nie mo�e da� komendy. Tamten siedzia� wci��
z oczami w swoim obrazku. Mia�em z�udzenie, �e mo�e ju�, tak siedz�c, umar�. Przez chwil� mia�em t� ulg�. Czeka. A� oto podni�s� g�ow� jak ci�ar tysi�cpudowy.
Stan�� na kupie piasku. Nogi mu si� zarobi�y w sypkiej ziemi, wi�c si� poprawi� raz i drugi. Obejrza� si� poza siebie, odgarn�� w�osy z czo�a i spojrza�
w �o�nierzy. No, chwa�a Bogu, wr�ci�o na� to wykrzywienie twarzy, ta pogarda, co j� mia� w sobie na s�dzie. Widzia�em, jak powoli obejmowa�a mu twarz,
oczy, czo�o. By�em szcz�liwy, �e to tak, �e tak w�a�nie, z dum�... �e Roz�ucki... Czu�em, jak wielk� swoj� wol� zmienia� si� w nieczu�ego trupa, jak si�
przeistoczy� w co� innego.
- Zdorowo, rebiata!
- Zdrawia �elajem waszemu b�agorodju! - zawrzasn�li �o�nierze plutonu jak jeden cz�owiek.
Podszed� Jewsiejenko, �eby mu oczy zawi�za�. Odepchn�� go oczami. Feldfebel odszed�. Przycisn�� wtedy do serca ow� ma�� fotografi�, zamkn�� oczy. Uchyli�y
mu si� usta od wy�szego, pi�knego u�miechu. Zamkn��em i ja oczy ... Przypad�em piersiami do �ciany. Czekam, czekam, czekam. Nareszcie - tarrach!
Geometra Knopf zdj�� czapk� i co� tam suchymi wargami do siebie szepta�. Gu�kiewicz grzeba� patykiem w popiele ogniska, jakby pr~gn�� pozakopywa� sowite,
pijackie �zy kapi�ce z jego oczu. Zapanowa�a cisza. Wo�a�y si� echa po le�nych g�rach...
Wtem pisarz gminny zwr�ci� si� do genera�a z pytaniem:
- Prosz� te� �aski pana genera�a, a gdzie na przyk�ad jest teraz ten ma�y syneczek, �w wtedy sze�cioletni Piotru�?
- A tobie to na co wiedzie�, gdzie on? - grubia�sko i twardo odpowiedzia� genera�.
- Ciekawo�� mi� wzi�a wiedzie�, czy si� te� spe�ni�a ostatnia wola i rozkaz onego powsta�ca?
- Nie twoja to rzecz, i ty o takie rzeczy nie �miej mnie pyta� - s�yszysz?
- Ja si� te� od razu dorozumia�em - odrzek� pisarz, patrz�c swymi szelmowskimi oczami, z bezczeln� drwin�, prosto w oczy starego genera�a - ja si� te� od
razu dorozumia�em, �e z tej twojej ostatniej woli, m�j. ty "kapitanie Rymwidzie", t�go si� diabe� musia� u�mia�.