6188
Szczegóły |
Tytuł |
6188 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6188 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6188 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6188 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Bahdaj Adam
Wakacje z duchami
ROZDZIA� PIERWSZY
1
Maniu� zatrzyma� si� na brzegu jeziora. Pod nogami czu� mi�kki, nagrzany piasek, a w oczach migota�y mu srebrzyste c�tki. To woda odbija�a blask stoj�cego nad lasem s�o�ca i zamienia�a jezioro w tafl� �amliwego szk�a.
By�o cicho. Ch�opiec s�ysza� wyra�nie szelest szuwar�w i s�aby �wist w�asnego oddechu. Z wolna ogarnia�a go rado��. Zdumionymi oczami wodzi� po cienistym brzegu, po ob�okach sun�cych nad grzbietem dalekiego wzg�rza, a gdy zn�w spojrza� na jezioro, wyda�o mu si�, �e ciemna g��bia ci�gnie go ku sobie.
U�miechn�� si� - niby do siebie, niby do ob�ok�w - a potem jego �obuzerska twarz st�a�a w wyrazie spokojnej zadumy.
Pierwszy raz wyjecha� z Warszawy w dalek� podr�, a teraz od trzech dni nie m�g� si� nadziwi�, �e �wiat jest tak szeroki, tak r�norodny i takie sprawia niespodzianki. Od trzech dni chodzi� oszo�omiony i nie m�g� wprost uwierzy�, �e znalaz� si� pi��set kilometr�w poza rodzinnym miastem.
A wszystko by�o przecie� takie proste. Pewnego razu, na wiosn�, ma�y Pere�ka, jego najlepszy przyjaciel z kamienicy, otrzyma� od swej ciotki list.
Maniu� widzi teraz wyra�nie, jak Pere�ka wpad� do niego z radosnym okrzykiem: �Hurra! Jedziemy wszyscy nad jezioro!" -a potem jak obaj zeszli na drugie pi�tro do Felka, kt�rego nazywali Mand�aro, i wszyscy razem czytali z wypiekami na twarzach.
Na pocz�tku listu by�o oczywi�cie: Dlaczego tak d�ugo do nas nie piszecie?, potem: Co u ciebie s�ycha� i jak zdrowie tatusia?, ale najciekawsze okaza�o si� zako�czenie. Maniu� pami�ta dok�adnie �adne, okr�g�e pismo pani Lichoniowej i m�g�by recytowa� na pami�� jego tre��.
Pani Lichoniowa pisa�a:
Wspomina�e� nam o swych serdecznych kolegach, o Paragonie i Mand�aro. Sk�d te dziwaczne przezwiska? Ale mniejsza o to. Je�eli maj� ochot�, niech przyje�d�aj� razem z tob�. U nas w le�nicz�wce jest do�� miejsca, no i powodzi si� nam, dzi�ki Bogu, nie najgorzej. My�l�, �e weselej i ra�niej b�dzie ci z kolegami...
Oczywi�cie ma�emu Pere�ce zawsze ra�niej by�o z Maniusiem i Felkiem, kt�rych dziwaczne przezwiska nikogo pr�cz cioci Marii nie razi�y. Na Woli nie mie� przezwiska to tak, jakby nie mie� charakteru. A wiadomo przecie, �e najmilsi i najmorowsi ch�opcy w Warszawie to ci z Woli.
Pere�k� bola�y wtedy z�by, wi�c poleci� Paragonowi, by w jego imieniu odpisa� cioci. Odpowied� roi�a si� od byk�w i byczk�w, ale list to przecie� nie zadanie szkolne!
Kochana Pani Ciociu!-pisa� Maniu�. - To ja, Paragon, odpowiadam w imieniu ca�ej trujk i. Pyta pani, dlaczego mam takie dziwne przezwisko. Raz nasza pani zapyta�a mnie w klasie: � Tkaczyk, dosta�e� od matki pi�� z�otych, idziesz do sklepu, kupujesz cztery bu�ki po osiemdziesi�t groszy. Ile ci wyda kasjerka?" A ja na to: �Prosz� pani, kasjerka wyda mi paragon..." Ch�opcy si� �miali, a ja od tej pory zosta�em Paragonem. Proste, prawda? Z Mand�arem by�a gorsza sprawa. Jemu zdaje si�, �e jest najm�drzejszy z nas wszystkich. Raz pan od geografii pyta go, jaki jest najwy�szy szczyt w Afryce, a on, prosz� pani, nie wiedzia�. To ja mu podpowiedzia�em: Kilimand�aro. To on, prosz� pani, nie us�ysza� dobrze i m�wi: �Mand�aro". No i od tego czasu wszyscy na niego m�wi� -Mand�aro. �adnie, prawda?A Pere�ka, to znaczy Bogu�, to ju� od urodzenia jest Pere�k�. A my z nim to najlepsi koledzy. Pere�k� boli z�b czonowy, to ja za niego pisz�. Dzi�kujemy serdecznie za zaproszenie. Mi�o nam b�dzie na�yka� si� �wierzego p owiec z a i postraszy� w jeziorze rypk i. Mam nadziej�, �e Szanowna Pani nie b�dzie mia�a z nami wielkiego k�opotu. Ja pierwszy raz wyje�d�am na wie�. Bardzo si� ciesz� i Mand�aro tak�e. Nie b�dziemy robi� ceregieli, zjemy byle co, bo apetyty mamy fenomenalne. Przyje�d�amy w czerfc u. Jeszcze raz dzi�kujemy za zaproszenie!
Paragon
I oto od trzech dni s� ju� u cioci Marii nad jeziorem. I oto Maniu�, zwany na G�rczewskiej Paragonem, stoi na brzegu rado�nie oszo�omiony pi�knem letniego popo�udnia.
�awica drobnych rybek przemkn�a niemal pod jego stopami, sponad sosen nadlecia�a siwa rybitwa. �agodnym �ukiem spi�a b��kit nieba z zieleni� lasu. Naraz run�a jak strza�a, a� zakot�owa�o si� w trzcinach. Potem wzbi�a si� lekko, unosz�c trzepotliw� rybk�...
W tym momencie na �cie�ce biegn�cej do lasu rozleg�o si� g�o�ne wo�anie:
- Paragon! Paragon!
Maniu� odwr�ci� si�. Na tle pni zobaczy� biegn�cego Pere�k�. By� to drobny, filigranowy ch�opiec o ruchach szybkich i nerwowych. Twarz mia� okr�gluchn� jak spodek i g�sto upstrzon� du�ymi piegami. Oczy szare, zuchowate. Nosek ma�y, nieco zadarty i �uszcz�cy si� na ko�cu jak m�ody kartofelek. W�osy kr�ciutko ostrzy�one i zaczesane na je�a. Jednym s�owem -pere�ka.
- My na ciebie czekamy - zawo�a� zdyszany - a ty, bracie... -utkn�� w tym miejscu, nie mog�c wydusi� ani s�owa.
- Co si� sta�o? - zapyta� weso�o Paragon.
- Jak to: co? Mamy przecie� narad� w sprawie sza�asu.
- Zupe�nie o tym zapomnia�em.
- No chod��e, bo Mand�aro si� w�cieka.
Paragon u�miechn�� si� wyrozumiale, wbi� d�onie w kieszenie i, nie spiesz�c si�, ruszy� za Pere�k�. Szli przez stary las sosnowy. W�ska �cie�ka wi�a si� w�r�d pni, poprzecinana d�ugimi cieniami. Pachnia�o rozgrzan� �ywic�, a w ga��ziach weso�o gra�y trzmiele.
Wkr�tce ukaza�a si� le�na polana, pe�na s�o�ca, kwiat�w i trzepotu motyli. Na polanie, pod lasem, sta� �wie�o zbudowany sza�as, a przed sza�asem nerwowymi krokami przechadza� si� wysoki, zgrabny ch�opiec. Mia� �adn�, nieco zas�pion� twarz, m�dre, my�l�ce oczy, jasne w�osy opadaj�ce k�dziorami na czo�o, a z ca�ej jego postaci bi�a wyj�tkowa stateczno�� i powaga. By� to w�a�nie Mand�aro.
Na widok ch�opc�w uni�s� r�ce gestem zniecierpliwienia.
- Jak d�ugo mam czeka�?
12
Paragon skwitowa� to przyjaznym u�miechem. - Ciao! Nie denerwuj si�, bo�my przecie� na bezp�atnych wczasach. W milczeniu usiedli pod sza�asem.
By� to solidny sza�as, wykonany wed�ug planu Para-gona: �ciany mia� wyplecione wiklin�, wsparte na grubych palikach sosnowych, dach u�o�ony z �wie�ej, .�wierkowej cetyny. Trzej ch�opcy patrzyli na ten sza�as, nie wiedz�c, w jakim w�a�ciwie celu go wybudowali. Pocz�tkowo mia� by� wigwamem india�skich wojownik�w, potem - domem poszukiwaczy z�ota, wreszcie - namiotem kr�la W�adys�awa Jagie��y wyruszaj�cego na grunwaldzkie pola.
Ch�opcy z fantazj� rzucali pomys�y, ale od wczoraj nie mogli uzgodni�, do czego ma s�u�y� ich wspania�e dzie�o. Sza�as sta� wi�c gotowy, �wie�y, pachn�cy �ywicznym igliwiem, a trzej budowniczowie wci�� jeszcze zastanawiali si� nad sposobem jego wykorzystania.
Mand�aro spojrza� wyzywaj�co.
- Mam �wietny pomys�...
Paragon poruszy� si�. W jego g�osie zabrzmia�a nutka zniecierpliwienia:
- Ty zawsze masz fenomenalne pomys�y.
Pere�ka wygodniej u�o�y� si� na trawie. Upstrzon� piegami twarz zwr�ci� ku ch�opcom.
- No, m�w - tr�ci� Mand�ara �okciem.
Ten zastanawia� si� chwil�, jak gdyby chcia� rozstrzygn��, czy warto wy�o�y� sw�j plan. Nagle zapyta� tajemniczym szeptem:
- Czytali�cie �Przygody Sherlocka Holmesa"?
- Legalnie - ulubione s��wko Paragona zabrzmia�o jak wyzwanie. - My�lisz mo�e, �e nie czyta�em? Sam mi po�ycza�e� t� ksi��k�. Mo�na powiedzie�, obleci! Ciekawe kawa�ki z dziedziny kryminologii - cmokn�� g�o�no i �ypn�� zaczepnie oczami.
Pere�ka milcza�. Utkwi� wzrok w brudnych palcach, wy�a��cych z podartych tenis�wek. Udawa�, �e nic go ta rozmowa nie
14
Ch�opcy z fantazj� rzucali pomys�y...
obchodzi. Mo�e nie chcia� si� przyzna�, �e nie czyta� �Przyg�d Sherlocka Holmesa"...
Zapad�a przed�u�aj�ca si� cisza.
Paragon urwa� soczyste �d�b�o trawy. Ssa� jego seledynow� nasadk�.
- No i co z twoim pomys�em? Mand�aro ockn�� si�,
- To naprawd� �wietny pomys�... Tylko nie wiem, czy si� wam spodoba...
- Wal, bracie. Nad czym tak dumasz?
Mand�aro /uni�s� si� na �okciach, skupionej twarzy nada� wyraz niezwyk�ej tajemniczo�ci. Patrza� na koleg�w przymru�onymi oczami.
Wreszcie rzek� przeci�gle:
- Chodzi o to... �e... mo�e by�my za�o�yli klub detektyw�w...
Tego si� nie spodziewali! Ch�opcom z nag�ego wra�enia opad�y brody. Zaniem�wili. Pere�ka mruga� rudawymi rz�sami. Paragon marszczy� �miesznie czo�o.
- Fenomenalny pomys� - wyszepta� pierwszy Pere�ka. Mand�aro odetchn�� z ulg�. Spojrza� pytaj�co na Paragona.
Ten u�miechn�� si� po swojemu - szczerze, �obuzersko.
- No, dobra... pomys� obleci... ale sk�d we�miemy przest�pc�w?
Mand�aro �achn�� si�:
- Ty zawsze masz jakie� zastrze�enia. Nie s�ysza�e�, jak wujek Pere�ki opowiada� o k�usownikach?
- A ty my�lisz, �e Sherlock Holmes zawraca�by sobie g�ow� k�usownikami?
Pere�ka j�kn��:
-Znowu si� k��cicie! Je�eli b�d� detektywi, to na pewno znajd�
si� przest�pcy.
- Oczywi�cie - podj�� Mand�aro. - Czy to tak trudno o przest�pc�w? Grunt to zastosowa� metod� dedukcji... - Tak ich zaskoczy� tym obcym s�owem, �e znowu rozdziawili usta. Paragon zsun�� kolark� na czo�o. D�ugo drapa� si� za uchem.
- O czym ty m�wisz, Mand�aro?
- Czyta�e� �Sherlocka", a nie wiesz, co to metoda dedukcji.
- A ty wiesz?
- Pewnie, �e wiem. Pere�ka westchn�� �a�o�nie:
- Znowu si� k��cicie! Paragon zaperzy� si�:
- Jak wiesz, to powiedz! Czy to takie wa�ne? Mand�aro pos�a� mu surowe spojrzenie.
- To bardzo wa�ne.
- No to m�w. , Mand�aro zacz�� niezwykle powa�nie: \
- Dedukcja to metoda... to metoda - utkn�� w po�owie zdania, ze z�o�ci zacisn�� usta, a� mu wargi zbiela�y.' � . '
Paragon pokiwa� z politowaniem g�ow�.
- Metoda, kt�rej u�ywa� Sherlock Holmes do rozwi�zywania zagadek kryminalnych. Tyle to ja te� wiem.
16
Pere�ka z�apa� si� za g�ow�.
- Wy zawsze musicie si� k��ci�. Dedukcja dedukcj�, a my mamy za�o�y� klub detektyw�w.
- O, w�a�nie - podchwyci� skwapliwie Mand�aro. - Proponuj� nazw�: Klub M�odych Detektyw�w.
Spojrza� pytaj�co na ch�opc�w, Paragon skin�� g�ow�.
- Obleci!
- Proponuj� - ci�gn�� Mand�aro - �eby nasz Klub mie�ci� si� w tym sza�asie.
- Obleci! - przytakn�� Paragon.
- I �eby�my tymczasem stworzyli jedn� brygad� �ledcz�. Ja b�d� nadinspektorem...
Paragon ch�asn�� d�oni� w kolano.
- Jak cioci� kocham, ty zawsze musisz by� �nad", a mo�e raz b�dziesz �pod".
Mand�aro zmierzy� go karc�cym spojrzeniem.
- Jak uwa�asz, ale zdawa�o mi si�, �e...
- Nie k���cie si� - przerwa� mu Pere�ka. - Nie znamy jeszcze pr/.est�pc�w ani zagadek do rozwi�zywania, a wy ju�... Z wami to i.ik zawsze - machn�� z rezygnacj� r�k� i po�o�y� si� na plecach.
Paragon u�miechn�� si� pojednawczo.
- Niech ju� tak b�dzie, panie nadinspektorze. Ale ja wam m�wi�, najpierw musimy mie� przest�pc�w.
- Najpierw musimy si� dobrze zorganizowa� - powiedzia� Mand�aro.
Pere�ka wsta�, przeci�gn�� si�, a� mu ko�ci zatrzeszcza�y.
Organizacja organizacj�, a ja czuj� przera�liw� pustk� w hjdku. Chod�my, wiara, bo ciocia znowu b�dzie gdera�a, �e�my � sp�nili.
Z�ota my�l - u�miechn�� si� Paragon. - �ni�y mi si� pierogi z siiiami. Pycha! - obliza� si� i przejecha� d�oni� po zapadni�tym /uchu. - M�wi� wam, grunt to witaminy. Mand�aro sta� zamy�lony.
Trzeba przecie� wszystko obgada�.
B�dziemy gada� po drodze - uspokoi� go Pere�ka. Ruszyli ku le�nicz�wce. Polana ton�a w g��bokim cieniu. S�o�ce zapada�o ju� za wierzcho�ki drzew. Przesiane przez zbity
17
I
mur ga��zi, k�ad�o si� ciep�ymi c�tkami na rozko�ysane trawy. Pachnia�o �ywic� i sianem. Nad polan� wisia�o wysokie, czyste niebo. Kud�aty, r�owy ob�ok zapl�ta� si� w najwy�sze konary drzew jak k��bek waty w kolce g�ogu, a ponad lasem, na wynios�ym wzg�rzu, w �unie zachodz�cego s�o�ca, sta�a wysoka,
pos�pna baszta zamku.
Na skraju polany ch�opcy przystan�li. Jeszcze raz spojrzeli na siebie, na sza�as. Sta� ukryty w cieniu, solidny, przysadzisty jak
ch�opska chata.
- Pierwszorz�dny sza�as - rzuci� z dum� Paragon. - Niech wiedz�, �e warszawiacy umiej� budowa�.
- Pierwszorz�dny - powt�rzy� Pere�ka i pierwszy zag��bi� si� w le�n� drog�, kt�ra przecina�a lekki sk�on wzg�rza jak wykuty z �ywej zieleni tunel.
-Paragon, sk�d wiedzia�e�, �e na kolacj� b�d� pierogi z wi�niami? - Mand�aro tr�ci� �okciem koleg�. Rozpromienionymi oczyma wskaza� na wielki p�misek dymi�cy na �rodku
sto�u.
Paragon u�miechn�� si� chytrze.
- Przecie� od wieczora jestem inspektorem Scotland Yardu. Wy-de-ku-ko-wa-�em - przymru�y� oko i skwitowa� odpowied� jeszcze jednym u�mieszkiem z swego bogatego repertuaru.
- M�wi si�: wydedukowa�em - poprawi� go zawsze akuratny
Mand�aro.
- Niech b�dzie �wydedukowa�em", grunt, �e pierogi s� jak
senne marzenie.
Siedzieli przy niewielkim stoliku na werandzie le�nicz�wki. W�r�d dzikiego wina, oplataj�cego �ciany, bzyka�y zap�nione osy, a pod sufitem, wok� �ar�wki, wibrowa�a mgie�ka drobnych muszek i ciem. W g��bi sta� ciemny, tajemniczy las.
Pani Lichoniowa, ciotka Pere�ki, nak�ada�a na talerze wielkie, dymi�ce pierogi. Pachnia�o �wie�o gotowanym ciastem i �mietan�. Pani Lichoniowa m�wi�a swym �piewnym kresowym akcen- ,| tem: �
18
-�eby mi ch�opcy wszystko zjedli, a jak zabraknie, to donios�. I ylko prosz� je�� grzecznie i nie mlaska�, bo to nie gospoda Samopomocy Ch�opskiej.
Paragon cmokn�� z zachwytu.
- Niech si� szanowna pani nie martwi, my to wszystko skon-Mimujemy. Manka nie b�dzie. Takich wdechowych pierog�w icszcze w �yciu nie jad�em.
Pani Lichoniowa podzi�kowa�a mu u�miechem. Na�o�y�a suto i ui talerz.
- Maniu� to grzeczny ch�opiec, jeszcze nie spr�bowa�, a ju� hwali.
- W Warszawie znamy si� na savoir vivrze, a zreszt� nie trzeba ii'��, wystarczy popatrze� i ju� si� wie, �e najlepszy gatunek. Wi�nie prosto z drzewa, a �mietanka prosto od krowy. Takiej >mietanki jeszcze nie jad�em. Wida�, �e tutaj wody si� nie dolewa.
Mand�aro kopn�� go pod sto�em.
- Nie czaruj - sykn��, ale na Paragonie nie zrobi�o to najmniejszego wra�enia. Odwzajemni� si� celnym kopni�ciem w kostk� i /. najuprzejmiejszym u�miechem, na jaki go by�o sta�, do-i/uci�:
- Z takimi piero�kami to na eksport mo�na liczy�. Pani Lichoniowa roze�mia�a si� g�o�no i serdecznie.
- Czy Maniu� wszystkim prawi takie komplementy?
- Ciocia go jeszcze nie zna - wtr�ci� Pere�ka i z uwielbieniem ipojrza� na swego najlepszego przyjaciela. - To najmorowszy i hiopak na G�rczewskiej, nawet na ca�ej Woli.
- Wiem, wiem, pisa�e� mi o nim - pani Lichoniowa jeszcze raz uraczy�a Maniusia wdzi�cznym u�miechem. Naraz spojrza�a w stron� lasu, ponad niewyra�n� lini� wierzcho�k�w drzew. Prze�egna�a si� szybko: - W imi� Ojca i Syna, b�yska si�!
- To na pogod� - uspokoi� j� Paragon.
Na pogod� b�yska si� od wschodu, od jeziora, a to nad zamkiem. O, tam! - pokaza�a wyci�gni�t� r�k�. Wszyscy spojrzeli w tym kierunku. By�o ciemno i tylko ponad u n� �cian� lasu migota�y w rozsypce gwiazdy. Naraz niebie-\c �wiat�o rozja�ni�o kawa� martwego nieba, a na jego tle i/a�y si� niewyra�ne zarysy starej baszty.
19
W drzwiach prowadz�cych z pokoju na werand� zjawi� si� wuj Pere�ki, �e�niczy Licho�. W p�cieniu mign�a jego bia�a koszula. Pod stopami zatrzeszcza�y zeschni�te deski pod�ogi. Zrobi�o si� nagle cicho. Le�niczy stan�� na schodkach, patrzy� w stron�
baszty.
- To wcale si� nie b�yska... - zabrzmia� w ciszy jego niski,
przyjemny glos. - Co to mo�e by�?
- Mo�e sztuczne ognie? - wtr�ci� Paragon.
- Sk�d by teraz sztuczne ognie - powiedzia� jakby do siebie le�niczy. - Mo�e to robotnicy. S�ysza�em, �e maj� rozbiera� lewe skrzyd�o zamku.
Pani Lichoniowa odetchn�a.
- Chwa�a Bogu, �e burzy nie b�dzie. - G�os jej nabra� nag�e ciep�ego tonu: - No, ch�opcy, jedzcie, bo pierogi wystygn�.
Le�niczy usiad� do sto�u. By� chudy, ko�cisty i nieco przygarbiony. Twarz mia� pogodn�, spalon� s�o�cem, i ma�e, jasne, bardzo niebieskie oczy. Powi�d� tymi niebieskimi oczami po ch�opcach, u�miechn�� si�.
- Jak wam smakuj� pierogi?
- Pierwsza klasa! - wyrwa� si� Paragon. - Cud gastronomiczny!
Mand�aro chrz�kn�� cicho, jakby chcia� da� do zrozumienia, �e taka przesada nie jest zbyt taktowna. Po chwili chrz�kn�� powt�rnie i zapyta� tonem sprawozdawcy radiowego:
- Przepraszam, czy w tej okolicy jest du�o przest�pc�w? Le�niczy uni�s� g�ow� znad talerza.
- Przest�pc�w? A do czego ci przest�pcy?
- Ostatnio zacz��em interesowa� si� kryminologi�.
- Czym? - zapyta� z niedowierzaniem.
- Kryminologi�, prosz� pana.
- On czyta� o Sherlocku Holmesie - wyja�ni� Pere�ka. Le�niczy roze�mia� si� g�o�no; Mand�aro zrobi� jeszcze m�drzejsz� twarz.
- W�a�nie... chodzi mi o to, czy tu w okolicy s� przest�pcy i w
jakiej ilo�ci?
Le�niczy wzruszy� ramionami.
- Wybacz, m�j drogi, ja si� tym nie zajmuj�.
20
- Legalnie - podj�� Paragon. - Jak chcesz mie� informacje z pierwszej r�ki, to wal, bracie, na milicj�. I w og�le... - parskn�� .miechem, gdy� nie m�g� wytrzyma� widoku niezwykle powa�nej twarzy Mand�ara.
Mand�aro zmarszczy� brwi.
- Co w tym �miesznego?
- I w og�le - doko�czy� Maniu� - �le si�, bracie, do tego zabierasz. Czy widzia�e� prawdziwego detektywa, kt�ry pyta si�, ilu jest w okolicy przest�pc�w? Przecie� to nie p�czki rzodkiewek.
Mand�aro zblad�.
- Przywo�uj� ci� do porz�dku!
Pere�ka wydoby� z gard�a naj�a�o�niejsze westchnienie:
- Znowu si� k��c�.
Le�niczy popatrzy� na nich oczami pe�nymi zdumienia.
- O co wam chodzi?
- A o nic, wujku - wtr�ci� Pere�ka, staraj�c si� za�agodzi� vtuacj�. - To takie nasze sprawy. Wujek i tak tego nie zrozumie.
- Macie jakie� tajemnice?
W momencie gdy pad�o to k�opotliwe pytanie, na �cie�ce wio-� l.|cej do le�nicz�wki odezwa�o si� g�o�ne wo�anie:
- Pani Lichoniowa! Pani Lichoniowa!
Wszyscy zamilkli. Za chwil� w drzwiach kuchni ukaza� si� � iaiy fartuch gospodyni, a potem na schodkach zjawi�a si� stara I rodowa, kt�ra pomaga�a w le�nicz�wce. Trociowa stan�a na ujni�szym stopniu kamiennych schodk�w. Dysz�c ci�ko, sta-: .t�a si� wydoby� z gard�a g�os. By�a bardzo wzburzona i przera-ona. S�katymi r�kami wymachiwa�a w powietrzu, jakby prowa-l/i�a walk� z niewidzialnym przeciwnikiem.
- Chryste Panie, co si� sta�o? - zawo�a�a pani Lichonio-\a.
Kobiecina zdoby�a si� na wysi�ek i wykrztusi�a z zaci�ni�tego trd�a:
- Pani Lichoniowa, na zamku straszy!
Wiadomo�� ta wywar�a piorunuj�ce wra�enie. Wszyscy ze-wali si� od sto�u, wianuszkiem otoczyli Trociowa, kt�ra d�ugo szcze drobnymi haustami �yka�a powietrze.
21
Pierwszy odezwa� si� le�niczy:
- Uspok�jcie si�, Trociowa. Gdzie straszy?
- Dy� m�wi�, �e na zamku.
- Co� wam si� przywidzia�o.
- Na w�asne oczy widzia�am!
- No to m�wcie, na lito�� bosk�! - niecierpliwi�a si� pani Lichoniowa. - Co Trociowa widzia�a?
Starowina nie mog�a otrz�sn�� si� ze strachu. Z trudem rzuca�a
chaotyczne s�owa:
- Matko Najs�odsza... id� ja od jeziora popod zamek, a tu co� nagle j�kn�o... Tak j�kn�o, jakby si� ziemia rozwar�a... My�l� sobie, �e to mo�e robotriicy wysadzaj� ska�y... A tu nagle jak si� nie b�y�nie! W imi� Ojca, Syna, Ducha... M�wi� wam, jakby niebo si� rozwar�o... I na baszcie ukaza�o si�... - Urwa�a, bo tchu jej brak�o. Powiod�a po otaczaj�cych j� twarzach nieprzytomnymi ze strachu oczyma.
Le�niczy potrz�sn�� j� za rami�.
- Co si� ukaza�o?
- Ano, ukaza�a si� jaka� posta� jasna na baszcie.
- Pewnie wam si� zwidzia�o.
- Na w�asne oczy widzia�am.
- M y�my te� st�d spostrzegli - odezwa�a si� pani Lichoniowa. -\ Baszta cala jasna by�a, jakby si� b�yska�o, �
- O, to, to... jakby si� b�yska�o - powt�rzy�a be�kocz�c Tro-j iowa.
- Na tym zamku nigdy jeszcze nie straszy�o - powiedzia� z rozwag� le�niczy. - Zreszt� ja w strachy nie wierz�.
Pani Lichoniowa spojrza�a na m�a nieufnie.
- Jak tu, Bolciu, nie wierzy�, kiedy Trociowa na w�asne oczy; widzia�a.
- Trociowej mog�o si� przywidzie�. Kobieta unios�a r�ce do g�ry.
- �wi�ci anieli, przecie m�wi�, �e si� ukaza�o. Na baszcie co� si� ukaza�o w �wietle ogromnym.
Le�niczy pokr�ci� z niedowierzaniem g�ow�.
- Co� w tym musi by�.
Paragon z p�on�cymi policzkami przys�uchiwa� si� rozmowie. Jako ch�opiec trze�wy, nie by� skory do zbytniego przejmowania
si� podobnymi zdarzeniami, lecz nie spotykane do tej pory otoczenie- ciemny las, jezioro, tajemniczy zamek, stara le�nicz�wka
i wystraszona kobieta wywar�y na nim olbrzymie wra�enie. I craz, gdy us�ysza� ostatnie s�owa Lichonia, powt�rzy� za nim w my�li: �Co� w tym musi by�".
Odci�gn�� wi�c na bok p�przytomnego Pere�k�.
- Bogu�, mo�e by�my tam poszli? Pere�ka wytrzeszczy� na� oczy. -Gdzie?
- Na zamek...
- Zwariowa�e�!
- Nie zwariowa�em, tylko jestem legalnie ciekawy.
- No to id� sam. Ja nie p�jd�.
- Boisz si�?
- Nie.
- No to walimy!
Pere�ka tak spojrza� na przyjaciela, jak gdyby to on przed chwil� ukaza� si� na baszcie i wystraszy� biedn� Trociowa.
- Ty chyba masz gor�czk�.
- To ty masz pietra. Przecie� tam straszy.
Ja w strachy nie wierz�.
la te� nie -j�kn�� Pere�ka - ale si� boj�.
To p�jd� sam.
Nie p�jdziesz, bo ciotka zaraz zagoni�aby nas do spania. Maniu� po swojemu przymru�y� oko.
lam straszy, a ja p�jd� spa�! Nie znasz Paragona. B�d� � pi�skim mikadem, je�li si� po�o��. / ciemno�ci wy�oni� si� Mand�aro. Zbli�y� si� do ch�opc�w i
- im wielce tajemniczym wyszepta�: Klub b�dzie mia� wa�ne zadanie.
i'.iragon a� podskoczy� z rado�ci.
Pan nadinspektor obudzi� si�. Nareszcie zacznie si� praw-� ;i robota, a nie gadanie, l.tnd�aro z�ekcewa�y� t� uwag�.
Musimy wszystko zbada�- wyszepta� jeszcze ciszej i rozejrza� /y kto� ich nie pods�uchuje. - Musimy zbada�, czy Trociowa a i prawd�.
22
23
Paragon zatar� d�onie.
- Widzisz, Bogu�, szef ma racj�. Chod�my, na co czekamy?
- Dok�d chcesz i��?
- Legalnie, na zamek.
Mand�aro odsun�� si� na p� kroku jak od cz�owieka niebezpiecznego.
- Ty chyba masz gor�czk�. Ja my�la�em, �e �ledztwo nale�y
rozpocz�� od Trociowej.
- Jakie �ledztwo?
- W sprawie duch�w.
- Najpierw trzeba wiedzie�, czy te duchy s�.
- Trzeba wydedukowa� - powiedzia� z naciskiem Mand�aro.
Paragon skrzywi! si�.
- Dobra, b�dziemy dekukowali na zamku, a nie u Trociowej.
- M�wi si�: dedukowali. Paragon splun�� z obrzydzeniem.
- Jak jeszcze raz wypowiesz to s�owo, to ci� kopn� w kostk�. - Potem machn�� r�k�. - R�bcie, co chcecie. Ja id� na zamek.
Pod jego trampkami cienko zaskrzypia� �wir. Potem wszystko ucich�o. Tylko pod dachem le�nicz�wki odezwa� si� przejmuj�cy g�os puszczyka. W Pere�ce zamar�o serce. Spogl�da� w milczeniu w ledwo dostrzegalny zarys �cie�ki i ze wstydem my�la�, �e w takiej sytuacji nie nale�a�o opuszcza� przyjaciela. We dw�ch by�oby im na pewno ra�niej.
Z zamy�lenia wyrwa� go g�os Mand�ara:
- Zobaczysz, �e on wr�ci najp�niej za p� godziny. - Pere�ka ogarn�� go pogardliwym spojrzeniem.
- To nie znasz Paragona.
Chcia� pobiec za przyjacielem, ale gdy spojrza� na czarn�, nieprzebyt� �cian� lasu i przypomnia�o mu si� opowiadanie Trociowej, co� go zatrzyma�o w miejscu.
Wolnym, niezdecydowanym krokiem powl�k� si� za Mand�a-rem. D�ugo jednak nie m�g� zasn��. My�la� o swym najlepszym przyjacielu - Paragonie.
24
Paragon by� ju� g��boko w lesie. Zanim jego oczy przywyk�y do mroku, letnia noc otuli�a go szczelnie, zagarn�a mi�kko, jak nurt wody zagarnia p�ywaka. Szed� niemal instynktownie, stopami wyszukuj�c twardszy grunt �cie�ki. Nad nim szele�ci�o tajemniczo niskie sklepienie lasu. Ledwo dostrzegalne p�szmery, p�lodg�osy wype�nia�y cisz� niepohamowanym l�kiem.
Po przyje�dzie by� ju� z Pere�k� na zamku. Wiedzia�, �e gdy �i-ie�ka si� sko�czy, trzeba przej�� przez park obok ko�cio�a, potem jeszcze kawa�ek nad jeziorem, a potem w lewo wspi�� si� iio g�ry. Przypomnia� sobie doskonale ca�� drog�, jednak nie by� pewny, czy dobrze idzie. To przecie� nie Wola, gdzie zna� niemal ka�dy kamie� i z pami�ci m�g� wyliczy� po kolei wszystkie domy na G�rczewskiej. Tutaj panowa� inny krajobraz i inna topografia i/�dzi�a tym tajemniczym �wiatem.
Powoli ogarnia� go dojmuj�cy l�k. Zdawa�o mu si�, �e las -/hity, ciemny las - nape�nia si� jeszcze bardziej mrocznymi cieniami. Przystan��. Pomy�la�, �e lepiej b�dzie zawr�ci�. Ale gdy pi/ypomnia� sobie pe�ne niedowierzania spojrzenia Mand�ara i kpi�cy ton jego g�osu, ruszy� jeszcze szybciej. ,,Niech si� dzieje, co chce!"�- pomy�la� i dla dodania sobie i wagi zagwizda� piosenk�, kt�ra ostatnio przypl�ta�a si� i pano-ala niepodzielnie w jego pami�ci. �Ri-fi-fi" brzmia�o zawa-acko i dodawa�o otuchy. Przy akompaniamencie �Ri-fi-fi" /ebrn�� przez najmroczniejszy odcinek �wierkowego m�odnika \ ydosta� si� na ja�niejszy obszar rozci�gaj�cego si� za ko�cio�em irku.
W oknach plebanii jarzy�y si� �wiat�a. Przecieka�y przez g�ste /owy i rozprasza�y mrok. Mo�na by�o dostrzec ja�niejsze isma �cie�ek i zarysy pi�knych, roz�o�ystych drzew. ,.Nie jest tak �le, jak by mog�o by�" - pomy�la� weso�o i jeszcze /yspieszy� kroku. Wkr�tce znalaz� si� nad jeziorem, obok przy-� ani. Woda le�a�a jak o�owiana tafia - ci�ko i nieruchomo. Ani ilnej zmarszczki na powierzchni. Przycumowane do pomostu i jaki wygl�da�y z brzegu jak wielkie egzotyczne ryby, wynurzane pyski z zakrzep�ej g��biny.
25
Maniu� jeszcze raz za�wista� swe ulubione: �Ri-fi-fi". Z drugiego brzegu odpowiedzia�o mu echo st�umionym ,,ru-fu-fu" i naraz zrobi�o si� jasno. Po zakrzep�ej wodzie prze�lizgn�y si� b��kitnawe refleksy, jak gdyby kto� od dna pu�ci� �wiat�a reflektor�w. A potem daleko, w ciemnej otch�ani nocy, co� j�kn�o przeci�gle i strasznie.
Paragon przystan��. Wolno zwr�ci� g�ow� ku zamkowej baszcie. Naraz dozna� takiego wra�enia, jak gdyby wrasta� w ziemi� i stawa� si� s�upem lodu. W�osy zje�y�y mu si� na g�owie, a na czo�o wyst�pi� kroplisty pot.
Przy akompaniamencie piekielnych j�k�w na flance baszty ukaza�a si� jasna i zwiewna posta�. Jej bia�e, lu�ne szaty, przepojone niebieskawym, nieziemskim �wiat�em, powiewa�y na wietrze. Nie sz�a ani nie kroczy�a, lecz p�yn�a, jak gdyby wiatr lub inne nieokre�lone si�y przesuwa�y j� wzd�u� ciemnych mur�w.
Trwa�o to moment, nie d�u�ej ni� kilka g��bokich oddech�w wystraszonego ch�opca. Naraz mrok zatopi� baszt�, a posta� znikn�a jak zdmuchni�ty p�omie� �wiecy.
Paragon zerwa� si� do ucieczki. Bieg� na o�lep. Nawet nie spostrzeg�, �e przybli�a si� do zamku. Za chwil� znalaz� si� bowiem niedaleko wysokiej, gotyckiej bramy, wiod�cej na zamkowy dziedziniec. Tutaj zatrzyma� si�, odetchn�� z ulg�: zobaczy� jasno o�wietlony barak, a przed barakiem zebranych ludzi. Stali w �wietle zawieszonej na s�upie �ar�wki. Wykrzykiwali co� �ywo.
Paragon przetar� oczy. Nie myli� si�. Byli to �ywi, normalni ludzie, a nie nocne zjawy. Ucieszy� si� niezmiernie i zapragn�� zbli�y� do nich. Podszed� wi�c do baraku, przystan�� za w�g�em, z uczuciem wzrastaj�cej ulgi przys�uchuj�c si� ich g�o�nej, wzburzonej rozmowie.
M�ody cz�owiek o wygl�dzie sportowca stan�� przed zwart� gromad� m�czyzn w granatowych kombinezonach. �ywo gestykuluj�c m�wi� napi�tym g�osem:
- Opanujcie si�, ludzie. Jutro musimy zacz�� robot�. Ja tu od pi�ciu lat przyje�d�am, ale nigdy nie s�ysza�em o �adnych duchach ani upiorach. Przyrzekani wam, �e jutro zbadamy ca�� spraw�...
i >uite, lu�ne szaty, przepojone niebieskawym, nieziemskim �wiat�em, powiewa�y na wietrze
- Panie Makulski - zawo�a� kto� z gromady - co tu bada�, kiedy my sami widzieli!
Jaki� drugi g�os, twardy i stanowczy, przy��czy� si� do tego
pierwszego:
�~ My tu robi� nie b�dziemy! Kto� z boku zawo�a�:
- Straszy, nie straszy, ale dziej� si� dziwne rzeczy!
- Pewno, �e straszy! - zawo�a� stary, przygarbiony cz�owiek, stoj�cy najbli�ej Paragona. - Dawno m�wili, �e straszy. Jak kto chce, to niech robi, ja tu nie zostan�.
- Chod�my, wiara! Na co czekacie? - powiedzia� kto� od drzwi. - Z duchami nie mo�na zadziera�.
M�ody cz�owiek roz�o�y� r�ce, chc�c ich powstrzyma�.
- Jeste�cie zabobonni! Wierzycie w takie bzdury! - uni�s� r�ce do g�ry i zamar� w tym teatralnym ge�cie, gdy� w tej samej chwili w lewym skrzydle zamku odezwa� si� piekielny rumor, jakby ziemia rozst�pi�a si� pod murami i poch�on�a wal�cy si� gruz. Jednocze�nie na baszcie znowu jasno b�ysn�o...
Paragon nie �mia� spojrze� w tamt� stron�. Przywar� do �ciany baraku, zamkn�� oczy. Zdawa�o mu si�, �e ziemia pod nim zadr�a�a. S�ysza� na drodze kroki uciekaj�cych z baraku ludzi. �wir sypa� si� spod ich n�g i z �oskotem opada� na wybrukowany dziedziniec. Ch�opiec nie �mia� otworzy� oczu, nie mia� si�y poruszy� si� z miejsca. Tkwi� pod �cian� jak sparali�owany.
Naraz wszystko ucich�o, a cisza, kt�ra teraz nasta�a, by�a gro�niejsza od krzyku i ruchu. Noc zakrzep�a w swej g��bi, �wiat zdr�twia� i ostyg�. Maniu� mia� wra�enie, �e tkwi w samym j�drze
tej dr�twoty.
Po chwili otworzy� jednak oczy. Nie�mia�o spojrza� na wzno- : sz�ce si� przed nim mury. Sta�y milcz�ce, pos�pne i gro�ne. Naj dole, nad jeziorem, s�ycha� by�o g�o�ne* przekle�stwa uciekaj�-,' cych. Barak opustosza�. Z otwartych drzwi i okien zion�a pustka. ' Zawieszona na s�upie �ar�wka ko�ysa�a si� wolno, o�ywiaj�c przed zamkow� bram� cienie. Maniu� czu�, �e dr�y i szcz�ka z�bami. Stara� si� opanowa� to dr�enie, ale coraz wi�kszy zi�b przenika� jego cia�o.
�Czyja �yj�? - zapyta� w my�li. W tej samej chwili zrobi�o mu
28
To co�, napr�one jak cr�ciwa �uku, stawia�o chwil� op�r..
i^ weselej. - Przecie� je�eli dr�� i szcz�kam z�bami, to z pew-u�ci� �yj�. Nie jest tak �le!"
Chcia� zagwizda� ulubion� piosenk� �Ri-ii-fi", ale zdr�twia�e /c/.�ki i sko�cza�y j�zyk odmawia�y pos�usze�stwa. By�y jak z u-wna.
Naraz opanowa� go gniew. By� w�ciek�y, �e da� si� ow�adn�� i ruchowi.
..�eby mnie pch�y zjad�y, je�li nie jestem najwi�kszym tch�->cm\ - z�orzeczy� sobie w duchu. - �eby mnie dzi�cio�y zadzio-.� ty! �eby mi w�osy mi�dzy z�bami wyros�y!"
len zdrowy, bo ze strachu wyp�ywaj�cy gniew pchn�� go do /latania. Wyprostowa� si�, nacisn�� na oczy star� kolark� i bie-icm pu�ci� si� ku jezioru. Nie trzyma� si� drogi. Bieg� prosto w ot, po poros�ym such� traw� i usianym kamieniami zboczu.
29
Naraz zahaczy� o co� nog�. To co�, napr�one jak ci�ciwa luku, stawia�o chwil� op�r, a potem p�k�o z cichym trzaskiem. Ch�opiec upad� na twarz, przekozio�kowa� i znalaz� si� na kupie �wiru. Zanim zd��y� zastanowi� si� nad czymkolwiek, ujrza� nad sob� ogromny cie� i us�ysza� gniewny g�os:
- Co ty tu robisz, smarkaczu?
Jeszcze mocniej przywar� do �wiru. Czu�, �e kto� pochyla si� nad nim. Potem jedno mocne szarpni�cie postawi�o go na nogi.
Przed nim sta� wysoki, barczysty m�odzieniec. W mroku nie m�g� ujrze� jego twarzy. Widzia� tylko sylwetk� i czu� gor�cy oddech.
- Czego tu szukasz o tej porze? - Nieznajomy potrz�sn�� mocno ch�opcem. Ten milcza�. Nie m�g� zebra� my�li ani wydoby� z gard�a g�osu.
- No, m�w! - us�ysza� gniewem wezbrany g�os. - Mo�e jeste� niemow�?
- Ja... - wyb�ka� z najwi�kszym trudem Maniu�. - Ja nie wiem.
- Jak to nie wiesz? Mo�e ci� tu kto� pos�a�? No, m�w, bo ci ucho wykr�c�.
- Nikt mnie nie pos�a� -j�kn�� Maniu�. - Ja sam...
- Co: sam? Wiedzia�e� o czym�?
Maniu� dopiero teraz pozbiera� my�li i zmiarkowa�, �e nie ma �art�w. Cz�owiek, kt�ry mocno trzyma� jego rami� w gar�ci, by� ros�y jak atleta. Bary mia� roz�o�yste,^ na dobitk� nosi� brod�, jak to w Warszawie zwykli nosi� m�odzi arty�ci. Z takimi brodaczami nie warto zadziera�. Zdoby� si� wi�c na nik�y u�miech i wybe�kota�:
- O niczym, pro... pana, nie wiedzia�em. Przyszed�em na inspekcj�...
M�odzieniec �cisn�� go jeszcze mocniej i przyci�gn�� go do siebie.
- Ty mi tu nie zawracaj g�owy! Na jak� inspekcj�?
- Czy te strachy to lipa...
- Wiesz co� o tym? Maniu� wzruszy� ramionami.
- Nic nie wiem. Zdaje mi si�, �e uwierzy�em w duchy - powie-
30
I
11 wymijaj�co, a w duchu doda�: �Ty, bratku, masz co� wsp�l-
11 z tymi duchami, bo za bardzo si� wypytujesz".
S�uchaj, ch�opcze - g�os brodacza zabrzmia� ju� �agodniej. -
rl i jeszcze raz zobacz� ci� tutaj w nocy, to ci �eb ukr�c�. A o
i, co� tu widzia�, ani mru-mru, bo... - w tym miejscu woln� ni� przejecha� po gardle.
Ja nic nie widzia�em - j�kn�� ch�opiec.
To dobrze.
A je�eli pan chce, to w og�le nic.
(o: nic?
W og�le mnie tu nie by�o.
lak b�dzie najlepiej.
I pana te� nie by�o. Urodacz roze�mia� si�.
M�dry z ciebie ch�opiec.
Wiadomo: z Woli, z Warszawy...
la te� z Warszawy, a wi�c sztama! Ani pary z ust! Zw�aszcza o >tn ii rucie.
10 si� wie, pro... pana. Ani mru-mru.
\ teraz wyrywaj i nie pl�cz mi si� tutaj, bo ju� p�no. <^on nie czeka�, a� brodacz powt�rzy drugi raz t� propo-'akr�ci� si� na pi�cie, znik� jak duch w mroku. Bieg�, ile mu va�o, cho� czu� piek�cy b�l w kolanie i w �okciach, w : >wym czasie znalaz� si� nad jeziorem. Przy przystani na� si�, spojrza� za siebie, ale mrok, g�sty jak czarna �ciana, a� wszystko. S�ycha� by�o tylko plusk wody o burty kaja-�ichy, sypki szept sitowia.
kaw� - pomy�la� Paragon. - Ten brodacz musi mie� jaki� i t z duchami!"
ROZDZIA� DRUGI
1
Pani Lichoniowa postawi�a na stole fajansowy dzbanek z gor�c� kaw�. Podejrzliwym spojrzeniem ogarn�a ch�opc�w.
- Ale moi ch�opcy dzisiaj p�no wstali! Taki �adny dzie�, a wy czas tracicie!
Ch�opcy jednocze�nie popatrzyli na Paragona, jakby w ten spos�b chcieli da� do zrozumienia, �e to przez niego sp�nili si� na �niadanie. Maniu� utkwi� wzrok w stercie nakrojonego chleba. By� skupiony, milcz�cy i jakby nieobecny. Przedstawia� widok op�akany. Mia� zdart� sk�r� na czole i brodzie, a nos spuchni�ty jak pomidor. Niczym nie przypomina� zawsze roze�mianego i skorego do �art�w urwisa z G�rczewskiej.
Baczny wzrok gospodyni spocz�� na ch�opcu.
- Anieli �wi�ci! - za�ama�a r�ce. - Maniu�, co� ty z sob� zrobi�?
- A nic - wyszepta� niech�tnie. - To taka ma�a kontuzja. D< wesela si� zagoi.
- Gdzie� ty si� tak urz�dzi�?
- Przypadek, pro...pani. Spad�em z drabiny. Pani Lichoniowa spojrza�a nieufnie.
- Przyznaj si�. Mo�e� co� spsoci�?
- Nie, ciociu - stan�� w jego obronie Pere�ka - on naprawd� spad� z drabiny.
- Mo�e trzeba jecha� po doktora?
Maniu� zaprzeczy� gwa�townym ruchem g�owy.
- Prosz� si� nie przejmowa�. Takie rzeczy u mnie to mi�ta z traw�.
Pani Lichoniowa pokiwa�a z politowaniem g�ow�.
- Tak, tak... z wami zawsze k�opoty. Nigdy nie wiadomo, co z
i /ego wylezie. - Wracaj�c do kuchni zerkn�a w stron� baszty i powiedzia�a od niechcenia: - M�wi�, �e robotnicy uciekli z baraku i nie b�d� rozbiera� lewego skrzyd�a. - Potem westchn�a y.lcboko, prze�egna�a si� ukradkiem i doda�a: - Kto by to przypuszcza�, �e na zamku straszy?
(idy znik�a w kuchni, Mand�aro nachyli� si� do Paragona i zapyta� tajemniczym szeptem:
- Kiedy z�o�ysz sprawozdanie? Maniu� wzruszy� ramionami.
- Nie widzisz, jak on wygl�da? - wtr�ci� Pere�ka. Mand�aro przybra� urz�dow� min�.
- Je�eli jest w naszej brygadzie, to powinien z�o�y� sprawozdanie.
- Na pi�mie? - zapyta� Maniu�.
- Niekoniecznie na pi�mie, ale w ka�dym razie chcemy wie-il/.ie�, gdzie by�e� w nocy i co robi�e�.
- S�ucha�em s�owik�w i �wietlicowego zespo�u �ab.
- Ty zawsze tylko �artujesz.
Ma�y Pere�ka uderzy� pi�ci� w st�.
- Jak si� b�dziecie k��ci�, to ja wyst�puj� z Klubu. Ostrze�enie to podzia�a�o �agodz�co na rozdra�nionych ch�op-
i �w. Um�wili si�, �e po �niadaniu p�jd� do sza�asu i tam om�wi� najwa�niejsze sprawy dnia.
W sza�asie by�o mroczno, ch�odno i zacisznie. Lekki wiaterek
przelatywa�' poprzez plecione �ciany i szele�ci� w cetynowym
� �achu, a �wiat�o k�ad�o si� jasnymi pr�gami na twarzach ch�op-
Wszyscy mieli niezwykle powa�ne miny, w oczach tli�y si�
ki podniecenia.
lak cioci� kocham - powt�rzy� jeszcze raz Paragon. - M�wi� ��.mi legalnie, �e nie mog� powiedzie�. Mand�aro patrzy� na� z niedowierzaniem.
Wydaje mi si� bardzo podejrzane, �e nie chcesz z�o�y� spra-ai i/dania.
Je�eli nie chce, to nie mo�e - �achn�� si� ma�y Pere�ka. Paragon waln�� si� pi�ci� w piersi, a� zadudni�o.
Daj� wam s�owo detektywa, �e nie mog�. - Po chwili dorzuci� is/ej: - Tu chodzi o moje �ycie. ( h�opcy zamilkli, pobledli z wra�enia.
32
Wakacje z duchami
33
- O �ycie? - wyszepta� Pere�ka i z boja�ni� spojrza� na bohatera ubieg�ej nocy.
Mand�aro zacz�� grzeba� patykiem w trawie.
- Je�eli nam nie ufasz, to trudno... My ci� nie b�dziemy zmuszali... Ale zrozum, �e jednak jeste�my Klubem i je�eli jeste� w niebezpiecze�stwie, to mo�emy ci pom�c.
Maniu� zamy�li� si�. D�ugo tar� policzek i przesuwa� kolark� z jednego ucha na d�ugie, zanim wykrztusi�:
- No, dobra, powiem wam, ale musicie przysi�c, �e to mi�dzy nami zostanie, bo inaczej... bo inaczej... - spojrza� na koleg�w i w jego oczach zapali�y si� �ywe ogniki - bo inaczej smutna moja i wasza dola!
Znowu zapanowa�a d�uga, przewlek�a cisza. Ch�opcy patrzyli na Paragona z wzrastaj�cym podziwem. Je�eli Maniu� ��da� przysi�gi, to wida� musia�o si� sta� co� niezwyk�ego. Maniu� bowiem nie by� skory do przesady.
� - Na co mamy przysi�ga�? - zapyta� Mand�aro g�osem, w kt�rym skondensowana by�a powaga obecnej chwili.
- Na przyja�� i wierno�� naszemu Klubowi - zaproponowa� Pere�ka.
- Dobrze - zgodzi� si� Paragon.
Spletli mocno d�onie i, patrz�c sobie w oczy, powtarzali za Maniusiem:
- Przysi�gamy na nasz� przyja�� i na wierno�� naszemu Klubowi M�odych Detektyw�w, �e nikomu nie powiemy tego, o czym si� teraz dowiemy.
Potrz�sn�li mocno splecionymi d�o�mi, a gdy nasta�o milczenie, zwr�cili oczy na Paragona.
- Wi�c m�w! - przynagli� go Mand�aro.
Maniu� u�o�y� si�. wygodnie, wspar� si� na �okciu i zacz�� po swojemu, z werw� i temperamentem, opowiada� zdarzenia ubieg�ej nocy. Opowiadanie zako�czy� tymi s�owami:
- M�wi� wam, ten brodacz ma chyba dwa metry i tak� si�� w �apach, �e jak mnie chwyci�, to my�la�em, �e mi ko�ci po�amie. Z takimi nie warto zaczyna�. Je�eli si� dowie, �e pisn��em cho� jedno s��wko, to zrobi ze mnie �a�osn� marmolad�.
Ch�opcy patrzyli teraz na Paragona jak na bohatera, kt�ry powr�ci� z samego dna piek�a.
- Kto to mo�e by�?... - zapyta� w zamy�leniu Pere�ka.
- Zar�czam ci, �e nie duch, bo powiedzia�, �e jest z Warszawy -;kIpowiedzia� Paragon.
- A ten drut - wtr�ci� Mand�aro - jaki to by� drut i do czego � In �y�?
Paragon u�miechn�� si� kpi�co.
Zdaje mi si�, Mand�aro, �e ciebie kwiczo�ami karmili. Gdy-, bracie, wyr�n�� ciemieniem w kup� �wiru, toby� si� zastawia�, jaki to by� drut? Okr�g�y i metalowy, jak cioci� ham!
Mand�aro z przej�ciem tar� czo�o. Zdawa�o si�, �e w ten spos�b c pobudzi� szare kom�rki m�zgowe do intensywniejszej pra-Wreszcie powiedzia� z namaszczeniem: Zdaje mi si�, �e jeste�my na �ladach niezwyk�ych przest�p-.-.', kt�rzy pos�uguj� si� nowoczesnymi �rodkami techniczny-Czeka nas cholernie trudne zadanie. Po pierwsze, musimy wiedzie� si�, kto to jest ten dwumetrowy brodacz... Nie radz� ci, Mand�aro - wtr�ci� nie�mia�o Pere�ka. - On /,e zrobi� z nas �a�osn� marmolad�. Nie przerywaj! - skarci� go Mand�aro. Tr�c coraz mocniej . /olo, ci�gn��: - Po drugie, musimy sprawdzi�, co to za drut i do , /ego s�u�y. A po trzecie, musimy si� dowiedzie�, co to za duchy itiasz� na zamku.
Bez pud�a - zawyrokowa� Paragon i po raz pierwszy od pi/yjazdu spojrza� na Mand�ara �askawszym okiem.
Pere�ka, ch�opiec zawsze sk�onny do uniesie� i podziwu, chlas-ii.11 d�oni� w kolano.
Panowie, mamy pierwszorz�dn� rob�tk�! Ta detektywi->tu/na zagadka bardzo mi si� podoba. Tylko co b�dzie, je�li '�tndacz dowie si�, �e go �ledzimy?
0 to chodzi, �eby si� nie dowiedzia� - przerwa� mu Mand�a-!n - Dobry detektyw potrafi tak dzia�a�, �e nikt go o to nie IHnlejrzewa.
1 .egalnie - potwierdzi� Paragon.
Mand�aro zadowolony z uznania koleg�w chrz�kn�� dwa iv, jakby chcia� da� do zrozumienia, �e nie zale�y mu na
Panowie, przyst�pujemy do dzia�ania. Jest nas trzeci} i mamy
34
35:-
trzy zadania. Proponuj�, �eby Paragon zaj�� si� duchami i zbada� zamek.
- Zrobi si� - Maniu� skin�� przytakuj�co g�ow�. - Od wczoraj to moja specjalno��.
- Ty, Bogu� - zwr�ci� si� Mand�aro do Pere�ki - b�dziesz mia� za zadanie wy�ledzi� brodacza...
- Ojej! - skrzywi� si� Pere�ka. - Czy ja zawsze musz� dosta� najtrudniejsz� robot�?
- Nie martw si� - pocieszy� go Paragon. - On wcale nie taki straszny.
- Przecie� powiedzia�, �e zrobi z ciebie marmolad�.
- To ze mnie, a nie z ciebie. Zreszt� on ciebie przecie� nie zna.
- W takich sprawach nie powinno by� dyskusji - przerwa� im Mand�aro. - Inspektor Albinowski otrzyma� zadanie, i kropka.
Powiedzia�t o tak stanowczo, �e Pere�ka zatrzepota� tylko rudawymi rz�sami i zamilk�. Mand�aro za� doko�czy�: - Ja natomiast zajm� si� drutem i obejm� doz�r nad ca�� spraw�. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
- Tak - westchn�� Paragon - zobaczymy, co z tego wynik-nie.
W tej chwili zrozumia�, �e Klub M�odych Detektyw�w to ju� nie czcza gadanina, lecz najrzeczywistsza prawda.
Rozeszli si� przy przystani. Mand�aro jeszcze raz zapyta� Paragona:
- Gdzie jest ten drut?
- M�wi�em ci ju�, �e niedaleko drogi, przy wielkiej kupie �wiru. - Pstrykn�� w po�amany daszek kolarki i rzuci� na po�egnanie: - Czo�em, szefie! Ciao!
Gwi�d��c zawadiacko swoje ulubione �Ri-fi-fi", zacz�� wspina� si� pod strome, poro�ni�te ja�owcem, g�ogiem i tarnin� zbocze. Ledwie widoczna w�r�d g�stej trawy �cie�ka prowadzi�a ostrymi zakosami a� pod sam� baszt�. A baszta wisia�a nad
I
L �onem szar�, ponur�, kamienn� �cian�. Na jej widok Maniusia i i zesz�y ciarki. Przypomnia� sobie ubieg�� noc i naraz zadanie, i l�rego si� podj��, wyda�o mu si� ponad si�y.
Zatrzyma� si� w�r�d g�stej tarniny. Z ulg� spojrza� za siebie.
l '< >d nim, w zielonym pier�cieniu lasu, le�a�o spokojne jezioro.
i i;o tafla odbija�a wyra�nie pos�pn�, kamienn� baszt�. Przez
11 >dek ciemnej wody p�yn�� kajak. Ci�gn�� za sob� �lad podobny
l<> narastaj�cych na siebie tr�jk�t�w. W uko�nych promieniach
s�o�ca migota�y dwa wios�a jak muskaj�ce prze�rocz skrzyd�a
wa�ki. A dalej, u drugiego brzegu, dryfowa�a wolno �agl�wka. Jej
bia�y �agiel, ledwie wzd�ty s�abym podmuchem wiatru, sun�� jak
wyci�ty z papieru tr�jk�t. Na przystani kilku p�ywak�w rozbija�o
wod� w pieniste bryzgi. By�o cicho i pogodnie.
Cicho i pogodnie by�o nad jeziorem, lecz w my�lach ch�opca mzgrywa�a si� walka. Jak mi�o i przyjemnie by�oby k�pa� si� ii-raz w jeziorze. Skaka� z pomostu do wody, z dna wy�awia� muszle i kamienie, a potem le�e� na wygrzanym piasku.
Paragon prze�ywa� chwil� s�abo�ci. Lecz wnet ciekawo��,, kt�ra kaza�a mu wczoraj i�� na nocn� wypraw�, pchn�a go w dalsz� drog�. �Ka�dy detektyw prze�ywa co� podobnego - pomy�la�. -( z�owiek nie jest z �elaza. Trzymaj si�, Paragon. Nie wiadomo, a) ci� czeka". Jeszcze raz zagwizda� �Ri-fi-fi" i wnet pozby� si� wszelkich w�tpliwo�ci. Nale�a� do ch�opc�w, kt�rzy nie lubi� si� waha�, a �ycie traktuj� z pob�a�liw� �yczliwo�ci�.
W kilka minut by� ju� pod baszt�.
Spojrza� w g�r�. Chropowaty mur z wybrzuszeniami strzelnic i Ilank pi�� si� ku niebu. Zdawa�o si�, �e wspiera kraw�d� o p�yn�ce ob�oki. Okr��y� baszt�. Wnet znalaz� si� u gotyckiej bramy prowadz�cej na zamkowy dziedziniec. Rozejrza� si�. By�o zupe�nie cicho i pusto. Tak cicho i tak pusto, �e a� w uszach dzwoni�o i zapiera�o dech. Ni�ej, przy wybrukowanej kocimi �bami drodze, sta� opustosza�y barak. Przez szeroko otwarte okna wida� by�o tozbebeszone prycze i s�om� rozrzucon� mi�dzy nimi.
Po murze przebieg�a zielona jaszczurka. Zastyg�a na g�adkim piaskowcu jak miniaturowa broszka wykuta z malachitu. Potem zielonym w�ykiem mign�a w�r�d li�ci dzikiego wina i zapad�a w cienist� szczelin�.
Wszed� wolno na dziedziniec. Tutaj jeszcze g��bsza cisza zale-
36
37
Tutaj jeszcze g��bsza cisza zalega�a ch�odn�, cienist� przestrze�
ga�a ch�odn�, cienist� przestrze�. Ch�opiec zatrzyma� si� na �rodku dziedzi�ca. Wolno wodzi� oczyma po starych, do po�owy winem poros�ych murach. Naraz drgn��. Us�ysza� ciche brz�k-ni�cie, a potem w podziemiach prowadz�cych do lewego skrzyd�a zamku zobaczy� starego m�czyzn� z wiadrami podzwaniaj�-cymi na nosid�ach.
Pierwsz� my�l� by�o - ucieka�. Lecz gdy starzec wynurzy� si� z cienia i wszed� na dziedziniec, ch�opiec zbli�y� si� do niego. Uni�s� wolno r�k� do daszka i warszawskim zwyczajem przywita� go weso�o: .
-Szanowanie panu! Mo�e pom�c, bo ci�ko z dwoma wiadrami?- . �
Staruszek, uj�ty uprzejmo�ci� ch�opca, przystan��, Przyjrza� mu si� uwa�niej. Rzek� starczym, zdartym g�osem: -.,..,..
- Ty pewno z wycieczk�? Dzisiaj baszta zamkni�ta..
Paragon momentalnie podchwyci� t� my�l i powiedzia� niby od niechcenia:
- Szkoda. Z baszty pewno szlagierowy widok... Naj�adniejszy z ca�ej okolicy. Zagranicznym go�ciom w ramach wymiany kulturalnej mo�na pokazywa�.
Na takie zagajenie staruszek postawi� wiadra z nosid�ami na ziemi, zamruga� ��tymi jak wosk powiekami.
- A sk�d ty jeste�?
- Ja z Warszawy, z Woli. Okolica szanownego pana mog�aby nam kochane dewizy dawa�. Tylko czy u nas znaj� si� na handlu?
Nawet nie spostrzeg�, jak z pocz�tkuj�cego detektywa przeistoczy� si� w Maniusia - czarodzieja z G�rczewskiej. Tak zaciekawi� staruszka, �e ten u�miechn�� si� przyja�nie.
- Mi�y z ciebie ch�opiec.
- Co robi�? U nas na G�rczewskiej sami mili. M�wi� panu, co jeden to milszy.
Staruszek roze�mia� si� szczerze, a� mu grdyka zadrga�a, a jasne oczy zasz�y �zami.
- Ch�tnie bym ci� wpu�ci�, ale nie pozwolili. Kazali zamkn�� a� do odwo�ania.
- To pan szanowny dyrektorem tego przedsi�biorstwa? Staruszek machn�� r�k�, jakby muchy odgania�.
- Jaki ja tam dyrektor. Ja tu str�uj� i bilety na baszt� sprzedaj�.
- To szanowny pan kasjerem, �e tak powiem.
- Ani kasjer, ani szanowny pan. Mnie tu po prostu dziadkiem nazywaj�.
Paragon doszed� do wniosku, �e ju� zjedna� sobie mi�ego dziadka, przeszed� wi�c do tematu.
- S�ysza�em, �e u szanownego dziadka duchy ostatnio grasuj� -
U�miechni�ta twarz dziadka st�a�a,-jakby j� �ci�� ch�odny powiew. Rozejrza� si� doko�a, chrz�kn�� kilka razy i nie powiedziawszy s�owa schyli� si� po wiadra.
��le zacz��em" - pomy�la� Paragon. Nie zra�ony pierwszym niepowodzeniem u�miechn�� si� tajemniczo, przymru�y� �obuzersko oko.
.38
39
- To pewno dlatego szanownemu dziadkowi kazali zamkn�� baszt�?
Dziadek postawi� wiadra.
- A ty sk�d wiesz?
- Wiem co� nieco�... - powiedzia� z namys�em i naraz, jak natchnienie, przysz�a mu do g�owy znakomita my�l. Paln�� wi�c odwa�nie: - M�wi� mi taki du�y pan z ry�� brod�.
Dziadek jeszcze szerzej rozdziawi� usta,
- Ten asystent?
- Ten sam - odrzek� bez zastanowienia. Dziadek pokiwa� g�ow�.
- Tak, tak... Duchy, nie duchy, a ja ci radz�, ty si� lepiej do tego nie wtr�caj. - Podni�s� wiadra i nie patrz�c na ch�opca, skierowa� si� ku stoj�cej na �rodku dziedzi�ca studni.
- Mo�e dziadkowi pom�c? - zawo�a� ch�opiec. Lecz dziadek nawet si� nie obejrza�.
Maniu� chcia� i�� za nim. Pomy�la� jednak, �e w tej sytuacji natr�ctwo mo�e tylko zaszkodzi�. Sta� chwil� pogr��ony w my�lach. Przypuszczenia jego cz�ciowo si� sprawdzi�y. Nieznajomy brodacz jest prawdopodobnie tym cz�owiekiem, o kt�rym wspomnia� w rozmowie dziadek. Nale�y jedynie to sprawdzi�. A je�li tak jest, to sprawa przedstawia si� korzystnie. Zerwany wczoraj drut powinien ods�oni� r�bek tajemnicy. Zastanowi�y go jednak s�owa dziadka: �Duchy, nie duchy". Chyba nie duchy, skoro pos�uguj� si� drutami. A wi�c kto? Zapewne kto� gro�ny, je�li dziadek ostrzeg� go tak wyra�nie. Mo�e gro�ni przest�pcy, kt�rzy nie chcieli dopu�ci� do rozbi�rki lewego skrzyd�a zamku? Naraz w umy�le zam�conym nawa�em docieka� rozja�ni�o si�. Paragon paln�� d�oni� w czo�o, roze�mia� si� g�o�no.
�Ciemna maso! - powiedzia� sobie. - Trzeba tylko troch� pokombinowa�. Je�eli �duchy� nie chcia�y dopu�ci� do rozbi�rki lewego skrzyd�a, to w tym skrzydle musz� mie� co� ukrytego. A co mo�e by� ukryte w starym zamczysku, jak nie zrabowane skarby?"
Skarby! To jedno czarodziejskie s�owo wprowadzi�o go w stan ca�kowitego oszo�omienia. Postanowi� jak najszybciej podzieli� si� swymi genialnymi spostrze�eniami z pozosta�ymi cz�onkami^ Klubu. Ruszy� wi�c p�dem ku bramie.
Staruszek, kt�ry w�a�nie wyci�ga� wiadro ze studni, zawo�a� za nim:
- Hej, ma�y! Przyjd� jutro, to ci� zaprowadz� na baszt�!
Ale Paragon nie s�ysza�. Przebieg� przez bram�. Pu�ci� si� prosto w d� p�dem, na z�amanie karku.
Mand�aro i Pere�ka po rozstaniu si� z Paragonem postanowili wsp�lnie szuka� miejsca, w kt�rym Maniu� natrafi� wczoraj na drut. Nie nale�a�o to do wyczyn�w najwi�kszej miary. Wkr�tce, niedaleko drogi prowadz�cej na zamek, zobaczyli du�� kup� �wiru. Obeszli j� kilka razy doko�a, czyni�c coraz wi�ksze kr�gi, a� wreszcie Pere�ka zahaczy� nog� o le��cy w trawie drut. By� to do�� gruby przew�d elektryczny w prze�roczystej izolacji ze sztucznego tworzywa. Wnet odnale�li r�wnie� miejsce przerwania. Teraz by�o ju� z��czone w�z�em i owini�te starannie izolacj�.
Pere�ka, kl�cz�c nad w�z�em, powiedzia� do Mand�ara z przek�sem:
- Widzisz, nie chcia�e� wierzy� Paragonowi. Wszystko si� zgodzi�o.
- Paragon lubi buja� - broni� si� Mand�aro.
- On czasem lubi sobie bujn��, ale nie w takich sprawach. -1'otem doda� powa�nie: - Kto� tu by� rano i po��czy� zerwany drut. Widzisz �wie�e �lady?
Istotnie, w miejscach ods�oni�tych i nie zaros�ych widnia�y wy ra�nie �lady trampek z charakterystycznymi naci�ciami podeszwy.
- To pewno ten brodacz - wyszepta� Mand�aro.
- Ciekawe, do czego ten drut s�u�y?
- Ba, gdybym ja wiedzia�. Na tym w�a�nie polega moje zadanie, /i-by wydedukowa�...
- No to dedukuj - u�miechn�� si� Pere�ka. - Ja musz� poszuka� brodacza.
Na sam� my�l o olbrzymie Pere�ce nogi zadr�a�y w kolanach.
40
41
��atwo powiedzie�: poszukam brodacza. Gdzie go mam szuka�? Co mam zrobi�, je�eli go znajd�? Czy w og�le brodacz istnieje? A je�eli istnieje, czy nie zechce mu si� zrobi� ze mnie marmolady?" Tego rodzaju w�tpliwo�ci i obawy nasun�y si� Pere�ce, gdy patrzy� na tajemniczy przew�d elektryczny, gin�cy w g�stych zasiekach tarniny.
- Mam plan dzia�ania - powiedzia� pe�en rozs�dku Mand�aro. - Ja p�jd� wzd�u� tego drutu w stron� zamku, do g�ry, a ty w d�.
- A je�li drut si� sko�czy?
- Taki drut ma zawsze dwa ko�ce - filozofowa� Mand�aro. - A na dw�ch ko�cach s� dwa rozwi�zania zagadki. No, cze��! -skin�� mu r�k�. - Spotkamy si� na obiedzie.
Skulona posta� Mand�ara znikn�a w krzakach. Ma�y Pere�ka zosta� sam. Nie m�g� uwolni� si� od przykrego uczucia, �e kto� go �ledzi z oddali. �Je�li to jest ten brodaty olbrzym, to smutny m�j los" - pom