16853

Szczegóły
Tytuł 16853
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16853 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16853 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16853 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SYBIRACY Różne losy zesłańców Jerzy Koziński Wspomnienia z pobytu na Syberii i Ukrainie Bohdan Thugutt Wspomnienia z internowania w ZSRR Konrad Zajączkowski Moja droga do II Korpusu Związek Sybiraków Oddział w Krakowie Kraków 1999 Wybór i opracowanie: Zespól Komisji Historycznej Związku Sybiraków Oddział w Krakowie Zespół redakcyjny: Aleksandra Szemioth, Teodor Gąsiorov^ski, Anna Gęgotek, Stella Goidgart, Małgorzata Kaplita, Anna Semkowicz, Helena Szczerbińska, Agnieszka Winiarska, Janusz Żuławski, Na okładce fotografia tajgi (fr-agment) ze zbiorów Komisji Historycznej Redakcja technicznat: PHU „Teodor" - Aleksander, Katarzyna i Teodor Gąsiorowscy Skład i łamanie Piotr Śmiałek, Drukarnia Cjs s.c. Skład i druk dofinansowany przez Radę Ochrony Pamięci Walkj^leczeinstwa, Warszawa oraz Pana Edwarda Meys/JwJW&JSi^Mielbourne, Australia wydanie I Printed in Poland © Copyright by Związek Sybiraków vw Krakowie 1999 Copyright by Towarzystwo Sympatyków^ Historii Kraków 1999 ISBN - 83-909631-9- -i Druk i oprawa: Drukarnia GS s.c, Kraków, 1012^) 656-5902 Wprowadzenie Staraniem Komisji Historycznej Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków, od jesieni 1995 r., ukazują się kolejne tomiki z serii „Tak było... Sybiracy". Zawierają one wspomnienia osób represjonowanych na terytorium byłego ZSRR w latach U wojny światowej i po jej zakończeniu. Obecna pozycja tej serii prezentuje relacje trzech świadków i uczestników wydarzeń. Dramat każdego z nich był odmienny, chociaż rozgrywał się w podobnych realiach sowieckiego systemu przymusu. Odmienne są też formy przekazu doświadczeń - od skrótowej informacji do bardzo szczegółowego opisu. Autorzy wspomnień należeli do różnych kategorii dyskryminowanych, a czas ich przetrzymywania w ZSRR przypadł w różnych okresach. 1 tak: Jerzy Koziński w wieku 14 lat, został wraz z matką wywieziony w czerwcu 1940 r. z okolic Tarnopola. Była to trzecia wielka akcja deportacyjna, którą objęto ok. 25O tys. tzw. uciekinierów - uchodźców z terenów Polski centralnej zajętych przez Niemców. Transport trafił na Ural, a deportowani mieli wg. terminologii sowieckiej status „spec-przesiedleńców" przetrzymywanych pod nadzorem służb NKWD. Bohdan Thugutt, oficer Armii Krajowej, byt aresztowany przez NKWD w 1945 r. w Krakowie i wywieziony do Krasnowodzka w Turk-meńskiej Republice Radzieckiej, a później został przetransportowany na Kaukaz. Przebywał w łagrach do 1948 r. jako jeniec wojenny. Konrad Zajączkowski został aresztowany przez NKWD w końcu grudnia 1939 r. w Rohatynie koło Lwowa; jako rzekomego szpiega skazano go na 8 lat obozu karnego. Przebywał w kilku lagrach na północy ZSRR. Ostatnim z nich była Workuta, skąd zosta! uwolniony w wyniku tzw. amnestii z 1941 r. Dotarł do armii gen. W. Andersa na południu ZSRR. Został ewakuowany na Bliski Wschód i przeszedł z II Korpusem jego szlak bojowy. Zestawienie tak różnych losów jest celowym zamierzeniem redakcyjnym, z myślą o ukazaniu możliwie szerokiego obrazu wydarzeń. Wydanie tego, piątego już, tomiku naszej serii, zbiega się z 60 rocznicą 17 września 1939 r. - datą wkroczenia Armii Czerwonej na polskie Kresy Wschodnie i rozpoczęcia przez władze sowieckie eksterminacji polskich obywateli. Warto przy tej okazji przypomnieć najważniejsze elementy problemu: • aresztowania mężczyzn w jesieni 1939 r. (do 25O tys. osób) • akcje deportacyjne całych rodzin w lutym, kwietniu i czerwcu 1940 r. oraz wczerwcu 1941 r. (łącznie ok. 800 tys.) • internowanie oficerów i żołnierzy WP (ok. 250 tys.) • wcielenie Kresi>w do ZSRR • pobór Polakóv z Kresów do Armii Czerwonej (ok. 250 tys. mężczyzn) • wymordowanie wiosną 1940 r. w Katyniu i innych miejscach ok. 24.7OO oficerów, policjantów i cywilnych pracowników państwowych • powstanie latem 1941 r. armii gen. W. Andersa i jej ewakuację w kwietniu i maju 1942 r. do Persji (114 tys. osób, w tym 37 tys. cywilów) • paszportyzacjs - przymusowe nadawanie sowieckiego obywatelstwa Polakom pozostałym w ZSRR • utworzenie naterenie ZSRR armii płk. Z. Berlinga • aresztowania iołnierzy AK w latach 1944 - 1945 na Kresach Wschodnich i w Polsce centralnej (ok. 60 tys.) • wznowienie oeportacji w głąb ZSRR Polaków z terenów Kresów Wschodnich już po zakończeniu wojny (ilość deportowanych nie jest mana) Jerzy Koziński Wspomnienia z pobytu na Syberii i Ukrainie 1940- 1946 Pamięci tych, których szczątki rozsiane w bezmiarze stepów i tajg. Zamiast wstępu ^fc li Pięćdziesiąt lat upłynęło od koszmarnej nocy 0\k P 29 czerwca 1940 r., gdy wraz z Matką zostaliśmy bru-J^Tjl ,..;.;> lalnie obudzeni przez funkcjonariuszy NKWD1, aHHte* aresztowani, okradzeni i przewiezieni na stację kole-j^^Hp jową w Tarnopolu. Wtłoczeni wraz z innymi nieszczę- ^^^B śnikami do towarowych wagonów zostaliśmy wy- wiezieni na Syberię. Tylko dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności udato się nam przetrwać wszystkie przeciwności losu i powrócić do kraju w lutym 1946 r. Niestety, z powodu niesprzyjających warunków, jakie powstały w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych - należało zapomnieć o swojej przeszłości. Dopiero przemiany, jakie zaszły w naszej Ojczyźnie w końcu lat osiemdziesiątych, skłoniły mnie do spisania wspomnień. Zdaję sobie jednak sprawę, że upływ czasu poczynił spustoszenia w mojej pamięci. Mimo to, z trudnością pokonując wewnętrzna niechęć powracania myślami do przeżyć, rekonstruując z fragmentarycznie zachowanych notatek fakty i konfrontując je z coraz bogatszą literaturą sybiracką - przygotowałem niniejsze wspomnienia, aby ocalić je od zapomnienia dla wszystkich zainteresowanych losami rodaków w czasie drugiej wojny światowej. Wspomnienia były pisane fragmentami, w dużych odstępach czasowych, stad Pewne zróżnicowanie tekstu i jego niejednolitość. Kraków, październik 1990 Jerzy Koziński NKWD -wnętrznyd Komisssariat Wnutrennich Diet (ros.) - Komisariat Ludowy Spraw We- 9 Wyjazd z Krakowa Nim przejdę do właściwego tematu chcę wyjaśnić, jak to się stało, że stale mieszkając w Krakowie znalazłem się aż na Syberii. W tym celu muszę cofnąć się w czasie do września 1939 r. Z chwilą wybuchu wojny pracownikom urzędów państwowych umożliwiono ewakuację do wschodnich rejonów Polski. Wypłacono 3 miesięczne pobory i zorganizowano pociągi ewakuacyjne. Urzędy, które posiadały nie zarekwirowane własne środki transportu i nie ewakuowały swoich materiałów - mogły je użyć do transportu pracowników i ich rodzin. Decyzję pozostawiono do osobistego uznania, a więc nie był to rozkaz jak np. płk. Romana Umiastowskiego, dotyczący wymarszu mężczyzn z Warszawy. Taką samą możliwość stworzono też mojemu Ojcu, który był oficerem sztabowym DOK V2. Tak więc, w niedzielę 3 września 1939 r. pod nasze mieszkanie przy ul. Syrokomli 11 zajechała ciężarówka, częściowo załadowana skrzyniami z materiałami sztabu. Na wolne miejsce dosiadła się Mama ze mną, dołączyła żona innego oficera, mieszkająca na tej samej ulicy oraz córka oficera z Łańcuta, która przyjechała do Krakowa, aby rozpocząć naukę w gimnazjum. Oczywiście, miejsca nie było za wiele. My zabraliśmy tylko dwie walizki i tobół z pościelą. Samochód (cywilna ciężarówka, zarekwirowana z browaru na Śląsku i z cywilnym szoferem) podjechał następnie na ul. Stradom 14, pod siedzibę DOK V Tam dosiadły się jeszcze dwie cywilne pracowniczki - maszynistki ze sztabu. Kolumna samochodów ruszyła w kierunku Wieliczki, Bochni, Tarnowa itd. Po drodze wysiadły obie maszynistki, które miały domy w mijanych miejscowościach. Kolumna - składająca się z samochodów różnych marek i w różnym stanie technicznym - posuwała się wolno po coraz bardziej zatłoczonych szosach. Była ostrzeliwana z samolotów, musiała przystawać i kryć się w lasach. Samochody rozpraszały się, trzeba je było zbierać i ponownie formować kolumnę. Przejeżdżaliśmy przez dopalające się i świeżo zbombardowane wsie i miasteczka. Miejscami szosa była nieprzejezdna, mosty pozrywane. Trzeba było szukać brodów i objazdów. Samochody psuły się, brakowało benzyny. Należało kolumnę przeformowywać. Dość powiedzieć, że czterokrotnie zmienialiśmy środek transportu. Na parę dni utknęli - DOK V - Dowództwo Okręgu Korpusu nr V w Krakowie 1O śmy wy Łańcucie, następnie we Lwowie, gdzie już było słychać toczących się walk z Nienicami. W ki^ńcu dobrnęliśmy do Tarnopola, gdzie Matka miała dom rodzinny,, swoją matkę i dwóch braci A był to już 15 dzień września. Tak wiijj^c na dystans ok. 500 km, letóry pokonywało się pociągiem w ciągaj jednego dnia - my zużyliśmy dni 12. Tarnopol, liczący normalniej ok. 32.000 ludności był przeładowany tłumem uciekinierów, wojskiem, sprzętem wojskowym i cywilnymi samochodami. Pierwszy z t^raci Mamy, Mieczysław Kulianda, pełnił służbę wartowniczą przy ważnych obiektach. Młodszy brat, Henryk, nie został zmobilizowana/, ale stanowił ochronę banku, którego był etatowym pra-cowniłkJem. Dom Babki był dobrze zaopatrzony, a nasz przyjazd przyjęty z dużą ulgą. W tym czasie Ojciec odjechał wypełniać swoje obowiązki służbowe - jak się oKazało na całe sześć lat. W dirn iu 17 września wkroczyły wojska sowieckie, owacyjnie witane kwiatami i bramą triumfalną przez Żydów i Ukraińców, o Żydach jeszcze będę mówił - nie chcę by ktokolwiek posądził mnie o antysemityzm - ale tak naprawdę było. Z niedowierzaniem oglądaliśmy ^.ołdatów3 w obskurnych niundurach, w brezentowych butach z cholewami, z karabinami zawieszonymi na sznurkach oraz kobietvso'datki. Ogromne czołgi, nie mogące pomieścić się w wąskich mflicacn w czasie manewrowania naruszały mury kamienic, a gąsiea^ami ryły nawierzchnie. Pokornie na ulicach nic się nie zmieniło. Ns^-idal przewalały się tłumy ludzi, ale zaczęły się kłopoty z żywnością,. Po dwóch dniach, 19 września, rozpętała się w mieście chaotyczna strzelanina, która trw^a cały dzień. Palba karabinowa i pojedy/ncze strzały armatnie spowodowały pożar pięknego kościoła oo. Dominikanów. Spłonął cały dach, wypaliły się obie wieże i rozbiły spadające dzwony. Kościół robił wstrząsające wrażenie, gdyż wnętrz <-e, poza obrazem w głównym ołtarzu, nie uległo zniszczeniu i strop fsię nie zawalił. W samym mieście strzały z działek czołgowych t:yooczyniły raczej małe szkody, np. w domu młodszego brata Mamy, f Henryka, tylko lekko naruszyły ścianę budynku. Ponieważ w mieśćcie nie było żadnych walk aiii zorganizowanego oporu - praw- : SokU, a' (ros.) - żołnierz 1 1 dopodobnie chodziło po prostu o sterroryzowanie mieszkańców. W rezultacie strzelaniny poniosio jednak śmierć kilku czerwonoarmi-stów, których pochowano na skwerach w środku miasta. Teraz zaczęto pędzić kolumny jeńców polskich na stację kolejową. Po kilku dniach nakazano otworzyć sklepy, które w przeciągu paru godzin ogołocono z wszelkiego towaru. Zaczęła się smutna wegetacja, zdobywanie chleba w coraz to dłuższych kolejkach. Powoli chłopi zaczęli dostarczać produkty, ale tylko na wymianę towarową, gdyż nie chcieli pieniędzy. Pojawiło się coraz więcej Rosjanek, które wyróżniały się granatowymi lub czerwonymi beretami, a kupowane na bazarze damskie koszule nocne ubierały jako strojne suknie. Szybko rozpoczęto przekuwanie torów kolejowych na szersze oraz podnoszenie wszystkich mostów nad torami o ok. 70 centymetrów, gdyż lokomotywy sowieckie miały inne wymiary. 25 września zarekwirowano sklep wujka Mieczysława, zresztą już bez żadnego towaru, l października wprowadzono czas moskiewski, tzn. o dwie godziny wcześniej, a także zniesiono niedziele i ustanowiono 6-dniowy tydzień pracy z dniami wolnymi: 6, 12, 18, 24, 3O każdego miesiąca. Było to chyba wstępem do walki z religią. 15 października rozpocząłem naukę w II klasie uruchomionego gimnazjum koedukacyjnego. Byliśmy zmuszani do gremialnego chodzenia do kina na propagandowe filmy radzieckie, co wywoływało spontaniczne manifestacje. Nasilała się propagandowa agitacja uwieńczona wyborami kandydatów do Zgromadzenia Ludowego w Zachodniej Ukrainie i Białorusi. I i 2 listopada uznano wszystkich mieszkańców wschodnich ziem polskich za obywateli radzieckich, a 3 listopada oficjalnie włączono zagarnięte terytorium do Związku Radzieckiego. Wiązało się to z wydawaniem radzieckich paszportów oraz rejestracją tzw. „bieżeń-ców"4 czyli uciekinierów z ziem zachodnich na powrót do miejsca poprzedniego zamieszkania. Zaczęto nękać moją Mamę w sprawach meldunkowych, a byliśmy w szczególnie trudnej sytuacji, gdyż oboje urodziliśmy się w Tarnopolu. Ten fakt zarówno teraz, jak i później, przyczyniał nam wiele kłopotów, ponieważ automatycznie przypisywano nam obywatel- stwo radzieckie. Wobec powyższego, Mama zgłosiła chęć powrotu do Krakowa, gdyż była taka możliwość. Akcja powrotu do poprzedniego miejsca zamieszkania została ogłoszona w listopadzie i do końca stycznia 1940 r., w ramach wymiany za Ukraińców i Białorusinów, zamieszkałych na terenie Niemiec i ziemiach okupowanej Polski oficjalnie wyjechało do GG5 ok. 47.000 Polaków oraz Niemców osiedlonych na terenie ZSRR. Co dziwniejsze - zgłosiło się i wyjechało także ok. 20.000 Żydów, którzy uprzednio uciekli przed wojskami niemieckimi. Teraz zaczęła się intensywna agitacja na wyjazd do pracy w ZSRR. Skorzystało z niej ok. 40.000 rdzennych mieszkańców zagrabionych ziem i uciekinierów, wyłącznie Żydów. Rozpoczął się napływ Rosjan, którzy zajmowali miejsca pracy po zwalnianych Polakach. Rozpoczęto dokwaterowywanie rosyjskich rodzin do mieszkań. Rosjanki nie używały kuchni, ale gotowały tylko na prymusach, co doprowadziło do kilkunastu wybuchów i pożarów mieszkań. Również i do naszego mieszkania dokwaterowano oficera NKWD0, co całkowicie zdezorganizowało nam życie. Rozpoczęto na masową skalę wywózkę zagarniętego polskiego sprzętu wojskowego, samochodów, autobusów, a ze Lwowa - zgromadzonego od 1920 r. - taboru kolejowego. Żyło się nam coraz ciężej, kolejki po czarny chleb ustawiały się wczesnym rankiem, brak było już wszystkiego. Tak dotrwaliśmy do tragicznej nocy 19 grudnia, gdy do naszego mieszkania wtargnęła ekipa NKWD. Przeprowadzono szczegółową rewizję konfiskując pieniądze, biżuterię, srebro oraz wyroby skórzane. Rankiem wyprowadzono aresztowanego wujka Mieczysława. Około południa Mama udała się do więzienia w celu zasięgnięcia informacji o bracie. Niestety niczego się nie dowiedziała, ale o dziwo - udało się jej uzyskać zwrot części osobistych rzeczy, jako nie należących do sprawy. M.in. zwrócono mundury Ojca, l walizkę.skórzaną, a nawet część sztućców. Teraz wypadki potoczyły się szybciej: 21 grudnia unieważniono polskie pieniądze, pozwalając wymienić tylko 300 zl na osobę. 4 Bleżeniec (ros.) - uciekinier, uchodźca GG - General Gouvemcment Inlem.] - Generalne Gubernatorstwo dla okupowanych ziem polskich, twór administracyjny powołany do życia 2(i października 1939 r. z większości ziem polskich okupowanych przez III Rzeszę ' NKWD - Narodnyj Komissariat Wnutricnnich Dicl (ros.) - Komisariat.Uidowy Spraw Wewnętrznych 12 13 Z dniem 31 grudnia zwolniono z pracy wszystkich urzędników państwowych oraz wyrzucono ich z mieszkań służbowych. 7 stycznia 1940 r. nakazano nam opuszczenie własnego mieszkania przy ul. 3 Maja 11. W tej sytuacji musieliśmy rozstać się z długoletnią służącą Babci - Anielą Ostrowską. Z konieczności przenieśliśmy się do mieszkania drugiego brata Mamy - Henryka, do domu przy ul. Lelewela 6. W tamtym mieszkaniu jeden pokój był już zajęty przez uciekinierów - rodzinę żydowską. W tej sytuacji pozostały do dyspozycji obu naszych rodzin tylko 3 pokoje. Pogorszyła się nasza sytuacja materialna, przestałem też chodzić do gimnazjum, gdyż zaczął mnie szykanować Ukrainiec, nauczyciel języka ukraińskiego. Zresztą napięta atmosfera także nie sprzyjała nauce. W dalszym ciągu nie mieliśmy żadnych wiadomości o aresztowanym wujku Mieczysławie, jedynie Mamie udało się parę razy dostarczyć do więzienia paczkę żywnościową. Nagle gromem z jasnego nieba sparaliżowała wszystkich wiadomość o masowej wywózce kolonistów, bogatszych chłopów, gajowych i niższych przedstawicieli samorządów wiejskich, która odbyła się l o lutego 1940 r. Wkrótce też doświadczyliśmy dalszych niedogodności. Do mieszkania wujostwa dokwaterowano oficera NKWD, który zajął środkowy pokój, co przy amfiladowym układzie mieszkania - całkowicie sparaliżowało nasze życie. Wobec tego musieliśmy udać się na dalszą tułaczkę i zamieszkaliśmy u ciotki, Józefy Bojanowskiej, w małym domku przy ul. Mandla 8. Tam gnieździliśmy się w 6 osób w dwóch małych pokojach. Jednak wkrótce i tam l pokój zajęła rodzina rosyjskiego kolejarza. Sytuacja zaczęła być bardzo zła. Jej tragizm pogłębiła wywózka 13 kwietnia rodzin aresztowanych, która zagarnęła wujka Henryka, z Babką Seweryna i ciotką Heleną z synkiem Stanisławem. Straciliśmy kolejny dom i zaczęliśmy nocować każdej nocy w innym domu, u coraz dalszych znajomych, ale przyjaznych naszej rodzinie. Z końcem kwietnia ukazało się rozporządzenie nakazujące opuszczenie Tarnopola przez osoby, które zarejestrowały się na powrót do miejsc poprzedniego zamieszkania. 14 Białoskórka Po gorączkowych poszukiwaniach wyjechaliśmy do wsi Białoskórka, gdzie zamieszkaliśmy w chacie Rusinów7 - Derewlanych. Przed wojną byli oni dostarczycielami produktów do domu Babci Seweryny. Zgodzili się na nasze zamieszkanie w świątecznej izbie i karmienie nas, oczywiście odpłatnie. Walutą miała być garderoba i pościel, której po kolejnych rewizjach i zmianach mieszkań nie mieliśmy już za wiele. Teraz okazało się, że żyjąc w Tarnopolu gubiliśmy się w tłumie. Tutaj żyliśmy na oczach wszystkich i każdy nasz ruch był komentowany, a dodatkowo, co tydzień Mama musiała meldować się w selsowiecie". Żyliśmy samotnie, spotykaliśmy się tylko z polską rodziną Lendów, u których Mama zdeponowała swoje karakułowe futro. Jedyna rzekomo współczująca nam Rusin-ka - Antoszka, również znana z uprzednich kontaktów handlowych, pomagała w zdobywaniu opału i wymusiła „schowanie" u siebie skórzanej walizy, munduru Ojca oraz ocalonego srebra. Żyliśmy już tylko nadzieją na rychły powrót do Krakowa, w czym zresztą upewniały nas władze. Wreszcie, 29 czerwca 194O r. zostaliśmy w nocy zbudzeni ujadaniem psów i łomotaniem do okien i drzwi. Zastraszeni gospodarze wprowadzili do naszej izby oficera NKWD i uzbrojonego cywila -Ukraińca. Oświadczyli oni, że musimy natychmiast się zbierać i że pojedziemy do domu zgodnie ze zgłoszoną chęcią powrotu do Krakowa. Przeprowadzili rewizję szukając broni (?), przy okazji skradli zegarek, naszyjnik z pereł i mój piękny scyzoryk, który uznali za broń. Gospodarzowi kazali zaprząc konie i odwieźli nas do drugiej wsi, gdzie był punkt zborny dla nam podobnych. Rano przyjechała ciężarówka i kazano nam się załadować. Ruszyliśmy na stację w Tarnopolu, gdzie już stały przygotowane wagony. Jadąc ulicami miasta, zostaliśmy rozpoznani przez znajomych, którzy zawiadomili starą ciotkę Bojanowską, u której mieszkaliśmy wiosną. Po przywiezieniu na stację wtłoczono nas wraz z innymi nieszczęśnikami do wagonu i zasunięto drzwi, w przeciwieństwie do wywózki kwietniowej, gdzie transport składał się z wagonów towarowych typu pulmanowskicgo (60 t., czteroosiowe) nasz transport miał tylko wagony 20 t. Regulamin ZSRR przewidywał umieszcze- ' Rusin - tu: Ukrainiec 8 Selsowict - vvt. siclsowict - siclskij sowict (ros.l - sołectwo 15 przy pracach leśnych. Z pewnym okrucieństwem, odbierającym nam resztki nadziei, informowali, że te piękne pierścioneczki i ubrania oddamy za kawałek chleba, ale to i tak nam nie pomoże. Po pewnym czasie od skfadu pociągu odczepiono kilkanaście wagonów, a my wróciliśmy do głównej magistrali. W tym samym dniu ponownie wjechaliśmy na inną bocznicę, gdzie odczepiono następne wagony. W tej ponurej scenerii wszystkich ogarnęła rozpacz, a moja Matka zemdlała. Zrobiło się zamieszanie i dopiero po chwili zabiegów innych ludzi powróciła Jej świadomość. Zaczęła głośno rozpaczać - co z nami będzie. Oczywiście nikt nie mógł dać żadnej odpowiedzi, zresztą nasz pociąg ruszył dalej. Zapadła noc a my wciąż jechaliśmy. Wreszcie znużeni przeżyciami usnęliśmy, a pociąg stanął. Syberia. Uczastek 248 Po przebudzeniu stwierdziliśmy, że znajdujemy się na polanie -porębie. W pewnej odległości od toru stoi duży, stary barak z bierwion, a z drugiej strony, w takiej samej odległości, barak z nowych desek. Po chwili podeszli ludzie i okazało się, że są to wywiezieni 10 lutego osadnicy z okolic Tarnopola. Wkrótce pojawiła się władza w postaci oficera NKWD, strażnika Tatara - Achmetczyna i felczera15, oferującego pierwszą pomoc w postaci maści na wszy, plastrów na nagniotki i czopków przeciw hemoroidom. Kazano nam się wyładować i zająć miejsca w starym baraku. Jak się potem okazało, parę dni przed naszym przyjazdem barak ten zajmowali jeszcze osadnicy, których teraz przerzucono do nowego baraku. Ten barak sami przygotowali przez ostatnie miesiące. Był zbudowany z desek, o podwójnych ścianach, wypełnionych trocinami. W przeciwieństwie do starego baraku, gdzie były ogromne sale - ten był podzielony na 31 izb. Ponieważ nasz transport liczył około 500 osób, a nie wszyscy mogli pomieścić się w starym baraku - część osób musiała pieszo udać się l ,5 km do uczastka16 224. Tam umieszczono ich w kilku małych baraczkach. Tamten uczastek miał jeszcze ślady ogrodzenia i zapewne był obozem karnym. My zostaliśmy całym wagonem, tzn. 27 osób, umieszczeni w mniej- ¦' Felczer - przeszkolony pielegniarz-sanitariusz "' lezastok (ros.) - tu: mata osada w środku lasu Szf<ic uczastka 248 18 19 szej części starego baraku, w kształcie litery „C Było tam 5 okien i piętrowe prycze. W baraku znajdował się też odgrodzony „krasnyj ugoiok"17, czyli coś w rodzaju klubu czy świetlicy, zresztą zawsze zamkniętej. W obowiązkowym wyposażeniu były 3 portrety wodzów: Marksa, Engelsa i Stalina, czerwony transparent oraz na stałe włączony głośnik „kołchoźnika"18. Do ogrzewania tego baraku miał służyć typowy piec rosyjski: wysoki, okrągły walec blaszany w środku wymurowany z cegieł. Takie piece można było w Polsce spotkać w budynkach urzędowych na ziemiach dawnego zaboru rosyjskiego i był mi on znany z naszego poprzedniego (do 1930 r.) mieszkania w starych, porosyjskich koszarach w Kraśniku. Na drugi dzień po przyjeździe komendant NKWD zwołał zebranie, na którym wyjaśnił, że jesteśmy „specperesieleńcami"19, że nigdzie i nigdy stąd nie wyjedziemy, żebyśmy w ogóle o tym nie myśleli, bo prędzej „mu włosy na dłoni wyrosną, aniżeli nasz los się odmieni". Nie wolno nam oddalać się od posiołka20, tutaj będziemy żyli, pracowali i tutaj pomrzemy. W następnym dniu wszyscy mamy iść do roboty, gdyż zgodnie z obowiązującym prawem „kto nie pracuje, ten nie je". Dostaniemy narzędzia, które trzeba szanować, bo to własność państwowa. Ich zgubienie lub zniszczenie będzie uważane za sabotaż i odpowiednio ukarane. Musimy wyrabiać normy, gdyż od tego będzie zależała ilość otrzymywanego chleba. Starcy, chorzy i dzieci będą otrzymywać po 200 g chleba dziennie. Poza tym można będzie kupować w obozowej kuchni to, co aktualnie ugotują z przywiezionych produktów. Zabronione są kontakty z miejscową ludnością - z wyjątkiem miejsca pracy. Oddalanie się od baraków lub miejsca pracy będzie groziło zastrzeleniem bez uprzedzenia. Na miejscu stale będzie strażnik, którego mamy bezwzględnie słuchać, i on będzie dawał sygnał pobudki (padjonr') i wyjścia do roboty. Nie wolno nam zamykać drzwi od baraków, gdyż będzie dokonywana nocna prowierka2" (sprawdzanie obecności). Za wykonaną pracę otrzymamy wynagrodzenie wypłacane 2 razy w miesiącu, a z zarobionych pieniędzy 25% zostanie potrącone na rzecz ' Krasnyj ugoiok (ros.) - czerwony kącik, punkt agitacyjny 18 Kołchoźnik (ros.) - prymitywny głośnik z sieci radiowęzła 10 Spiccperesielcnicc - spiecjalnyj piericsielcnicc (ros.) - przesiedleniec pozostający pod nadzorem "" Posiolok (ros.) - osada "' Podjom (ros.) - pobudka 22 Prowierka (ros.) - sprawdzanie obecności NKWD za sprawowany nadzór. Poza tym, rząd i I,R - nie bacząc na to, że jesteśmy wrogim elementem - w swqs|łaskawości zezwala na korespondencję, która będzie podległ* kontroli. Teraz podał nam adres: swierdłowska obłast23, tugułyt) ^ a rąjon24, pocztowy oddział Bachmetka, stacja Termigul, uczas|1Si* 248. W trakcie przemówienia komendanta jeden z ic łów zwrócił się o jakąś informację, służalczo tytułując komenda^A „towarzyszem naczalnikiem25". Został z miejsca zbesztany - k^iendant nie jest dla niego żadnym towarzyszem i należy się z\vracać wyłącznie: „grażdanin26 naczalnik". Po tym przemówieniu, w minorowych nastrojąCH- wróciliśmy do baraków, przygotowując się do spędzenia nocy. Ju^ uprzednio przekonaliśmy się, że baraki są pełne pluskiew, sami jesteśmy zawszeni, a ponadto żrą nas chmary komarów. Dodatkowym utrapieniem stało się zjawisko „białych nocy", charakterystyczne dla tego regionu geograficznego, polegało to na jasnej poświacie po zachodzie słońca. Poświata utrzymywała się do godz. 23, potem następowało lekkie ściemnienie, aby po godzinie 3 znowu pojawiło się słońce. W praktyce poza paru godzinami można było swobodnie czytać. Niestety, w pierwszych tygodniach to zjawisko osłabiało naszą psychikę i noce nie dawały żadnego wypoczynku. Z pozwolenia na korzystanie z korespondencji natychmiast skorzystali Żydzi, wysyłając do Tarnopola i Lwowa alarmujące listy z prośbą o pomoc. Wkrótce zaczęły do nich przychodzić paczki, przekazy pieniężne oraz listy. Teraz muszę poświęcić parę słów miejscu, w którym zostaliśmy osadzeni. Znajdowało się ono ok. 25O km na wschód od Swierdłowska i 60 km od Tiumenia. Uczastek 248 znajdował się na odgałęzieniu bocznicy kolejowej odchodzącej od kolei transsyberyj-skiej, od której dzieliło nas wiele kilometrów. Sama bocznica była prowizorycznym torem, kończącym się w odległości ok. 70 km w gęstym i starym lesie, z kilkoma przystankami, w miejscach prowadzonego wyrębu. Wokół tych przystanków były zgrupowane drewniane baraki i zwykle też działał tartak, z ogromnym placem Oblast' (ros.) - jednostka administracyjna, odpowiednik województwa ~_ Rajon (ros.) -jednostka administracyjna, odpowiednik powiatu "¦j Naczalnik (ros.) - naczelnik "' Grażdanin (ros.) - obywatel 20 21 składowym. Odgałęzienie naszej bocznicy zaczynało się na stacji Bachmetka, odległej o 15 km, a Termigula była pierwszą stacją. Następną była Pyszma, uczastek 172, Pierwomajka i inne, których nie znałem. Bocznica kończyła się po 70 km stacją Jartarka. Ogólnie biorąc teren był płaszczyzną o bardzo nikłych różnicach poziomów, co było klęską w czasie wiosennych roztopów. Wszędzie stała woda, komunikacja pomiędzy barakami odbywała się wtedy po drewnianych kładkach, a jedyną drogą był wzniesiony ok. pół metra wyżej nasyp toru kolejowego. Otaczający wszystko las składał się ze świerków, sosny, brzozy, osiki oraz wysokich krzaków czeremchy. Podłoże stanowiła cienka warstwa gleby powstałej ze stałego butwienia koty, igliwia i liści na pokładach piasku. Brak było skał i kamieni. Wodę braliśmy ze studzien z żurawiami. Była zielonkawa, o specyficznym zapachu i smaku. Oczywiście w lesie było poszycie z traw, z kępkami krzaczków borówek, brusznicy, poziomek, maliniakami, a na moczarach - żurawiną. Występowała mnogość grzybów wielu gatunków jak: prawdziwki, kozaki, maślaki, gołąbki, białe rydze (gruździe), surojadki, opieńki, kurki i niejadalne muchomory. W lesie można było także zbierać maleńkie czerwone jagódki, na niskich, niepozornych krzaczkach. Jagódki rosły po 3 razem, miały małe pesteczki, smakiem przypominały porzeczki. Nazywano je „kostianika". Rosła też „mo-rożka"27 o białych jagódkach - polskiej nazwy nie znam i nie spotkałem ich w naszych lasach. Na wilgotnych łąkach rosły pojedyncze, wysokie na pół metra bardzo dekoracyjne kwiaty, bez zapachu. W czerwcu i lipcu można było wykopywać ich bulwy, przypominające pąki nierozkwitłych chryzantem lub główki czosnku o cienkich ząbkach. Były soczyste i słodkie - nazwy nie znam. Na poboczach torów kolejowych i leśnych dróg rosły pokrzywy, dzięgiel, miodunka, szczaw, a na nasypach, pomiędzy progami kolejowymi niskie rośliny, podobne do naszych babek. Ich łodygi z zarodnikami można było jeść, ale powodowały zgagę. Ze zwierząt leśnych występowały: myszy, zające, łosie i wilki, z ptaków - dzięcioły i cietrzewie. Tubylcy hodowali krowy, konie były tylko państwowe. Nie pamiętam żadnych kur, królików ani psów. Klimat był typowo kontynentalny: latem do + 45 stopni, w zimie do - 55 stopni. Przymrozki od drugiej połowy września, obfity śnieg 27 wt. moroszka (ros.) - rodzaj jagody rosnącej tylko lokalnie na Syberii już w październiku i utrzymywał się jeszcze na l maja. Klimat bardzo suchy, pogoda bezwietrzna. Jedynie w marcu występowały silne wiatry, tzw. „burany", które nawet zwalniały od pracy w lesie -z uwagi na niebezpieczeństwo łamania się konarów i zawirowania, uniemożliwiające ścinanie drzew (podcinane padały w nieoczekiwanych kierunkach). Od drugiej połowy maja zaczynały się plagi trapiące ludzi i zwierzęta. Pierwsze pojawiały się kleszcze, spadające z brzóz. Swoimi szczękami zagłębiały się w skórę, stopniowo powiększając wysysaną krwią wystające odwłoki. Należało zwilżyć je naftą i wyrwać na żywo. W przypadku pozostawienia głowy kleszcza w ciele następowało zakażenie i bardzo bolesny i długotrwały proces chorobowy. Następnie do ataku przystępowały drobniutkie muszki zwane „moszkara"28, przed którymi właściwie nie było żadnego schronienia. Właziły dosłownie wszędzie pod ubranie, nie pomagało zakładanie chust na głowę. Ich ukąszenia powodowały opuchliznę i świąd. Po muszkach zaczynało się panowanie komarów, których było kilka gatunków. Zaczynały inwazję drobne i czarne. Następnie pojawiały się duże rude, które ginęły dopiero z nastaniem przymrozków. Bez względu na wielkość i barwę - wszystkie były ogromną plagą, na którą nie było żadnego ratunku. Towarzyszyły nam w dzień w pracy, a w nocy umilały swoim brzęczeniem i kąsaniem te kilka godzin wypoczynku dla naszych umęczonych ciał. Tubylcy dla odstraszania komarów namiętnie palili machorkę w papierze gazetowym, z którego skręcali tzw. „kozie nóżki"29. W barakach mieliśmy zresztą dalsze urozmaicenie z powodu pcheł i pluskiew, które wyłaziły ze wszystkich szpar, a nawet spadały po prostu z sufitu. Prowadzona przez wszystkich walka z pluskwami była beznadziejna i w pełni potwierdzała fraszkę S. J. Lecą: „domy drewniane - pluskwy murowane"! Jeżeli do tego dodamy jeszcze wszy, które przynosiło się z kontaktów z innymi - będziemy mieli prawdziwy obraz nieszczęść. Teraz muszę powrócić do prozy dnia następnego po dotarciu na posiołek 248. Zgodnie z zapowiedzią komendanta, rano dostarczono nam narzędzia pracy: siekiery i piły, a przybyli dziesiętnicy30 utworzyli brygady robocze i powiedli je na miejsca pracy. Mężczyźni bez " Moszkara (ros.) - krwiożercza, drobna muszka ~" Kozia nóżka - papieros skręcony w gazecie '"' Dziesietnik - wt. diesiatnik (ros.I - brygadzista 23 wyjątku poszli do wyrębu lasu. Kobiety zostały przydzielone do innych prac jak: piłowanie stempli kopalnianych przy torze, układanie desek na placu przytartacznym, wynoszenie trocin spod maszyny lub dotaczanie kloców pod piły. Te prace uważane były za lekkie i zgodnie z tą kwalifikacją - gorzej płatne. Matka ze mną została w grupie dziesiętnika Tatara - Aniskina, przydzielona na plac do piłowania stempli (rudstojki31) według wymiarów: 1,10, 1,70, 2,20, 2,50 i 3,5 m. Dowożone z lasu dłużyce32 były magazynowane na tzw. „sztaplu"33. Należało je przytoczyć na prowizoryczny kozioł, rozmierzyć i pociąć wg. grubości, zgodnie ze standardową miarą. Pocięte kawałki roznieść i ułożyć w sagach jednowymiarowej długości i wysokości l m. Norma dzienna wynosiła l O metrów sześciennych na parę. Oczywiście o tej pracy nie mieliśmy żadnego pojęcia. Surowe pnie drzew ociekały żywicą klejącą się do rąk i ubrania. Były ciężkie i należało je we własnym zakresie ułożyć, rozpiło-wać i odnieść. Za cały dzień udało nam się z dużym mozołem wykonać 2 metry sześcienne. Po pracy nasz dziesiętnik z politowaniem przyjął ten nędzny urobek i wypisał kartkę na chleb. Nie wierzyliśmy własnym oczom! Wykonana praca została oceniona na 80% normy ... Okazało się, że nasz dziesiętnik jednak ma serce -nie wypełniliśmy normy, a więc dostaniemy tylko 20 dkg chleba. Wypisując nam 80% formalnie stwierdzał nie wykonanie normy, ale litując się nad nami - pozwalał nabyć 80 dkg chleba. Po powrocie z pracy stanęliśmy w ogonku do „ławoczki"34 i na „sprawkę"35 wykupiliśmy te 80 dkg chleba. Chleb był czarny i bardzo wilgotny, pieczony w formach. Jeden bochenek wielkości naszego grahama ważył ok. 2,5 kg, okrągły 3 kg. Ponieważ i innym naszym współtowarzyszom niedoli nie udało się wykonać normy -w sklepiku pozostało dużo niesprzedanego chleba, a sprzedawca obawiając się wyschnięcia przez noc - zaczął na własną rękę sprzedawać bez żadnych ograniczeń każdemu. Tak więc problem normy i chleba wydawał się być rozwiązany, ale tylko dla tych, którzy mieli pieniądze. Niestety, my do takich nie należeliśmy. Poprzednie rewizje pozbawiły nas gotówki, kolejne przeprowadzki i koniecz- " Rucistojka (ros.) - stempel kopalniany "" Dłużyce - surowe, długie pnie Ji Sztapcl - ułożony w stosy materiał drzewny ¦" Ławoczka (ros.) - kramik, sklepik ¦'¦' Sprawka (ros.) - zaświadczenie ność wymiany garderoby na opłacenie mieszkań i kupno żywności jeszcze na terenie Tarnopola i Białoskórki sprawiły, że w chwili wyjazdu dysponowaliśmy sumą ok. 50 rubli. I za te pieniądze musieliśmy żyć i przeżyć do wypłaty. Wprawdzie nawiązaliśmy później listowny kontakt ze znajomymi w Tarnopolu, ale oni wszyscy nie dysponowali większymi zasobami gotówki i zresztą nie byli zobowiązani do świadczenia nam pomocy. inaczej sprawa wyglądała u Żydów, którzy zaczęli otrzymywać wydatną pomoc rzeczową w postaci paczek z odzieżą i żywnością oraz przekazy na duże sumy. Do chwili wybuchu wojny w czerwcu 1941 r. poczta w Bachmetce była zmuszona zatrudnić dodatkowo 2 razy w tygodniu wozaka36, który wyłącznie dla naszych baraków przywoził worki listów i pełne wozy paczek. Zarówno korespondencja jak i paczki podlegały kontroli przez komendanta, któremu za fatygę trzeba było dać tytoń lub papierosy. Same paczki, zgodnie z przepisami pocztowymi, musiały być pakowane w drewniane skrzynki, obszyte płótnem, a waga paczki nie mogła przekraczać 5 kg. My w ciągu roku dostaliśmy tylko 2 paczki od pozostawionej w naszym mieszkaniu Stefanii Jacobi, znajomej wujka Mieczysława. W paczkach było mydło, cukier, kasza, mąka i cebula oraz solona słonina. Były to produkty rzeczywiście potrzebne, ale w ilości zupełnie znikomej, pozwalającej tylko na wegetację. Musieliśmy więc liczyć tylko na siebie. Zaczęliśmy wracając z pracy zbaczać w las i zbierać grzyby, jagody i zieleninę, z tych produktów Mama gotowała 3 litrowy gar zupy, która musiała wystarczyć na obiad, kolację i śniadanie. Początkowo omaszczaliśmy ją łyżką drobniutko posiekanej słoniny, gdy tej zabrakło, musiała wystarczać tylko sól. Część grzybów zaczęliśmy suszyć na słońcu i przygotowywać zapasy na zimę. Ze stołówki, która serwowała zupę „szezi" lub kaszę pszeno37 musieliśmy zrezygnować ze względów finansowych. Nasz zarobek wynosił 30 rubli na dwa tygodnie. Pieniądze wydawaliśmy tylko na chleb, który kosztował 90 kopiejek za kilogram. Bywały jednak dnie, gdy przywożono tylko biały chleb w cenie 2,70, 3,40, a nawet 5,2O za jeden kilogram. To była już klęska, gdyż kupno l kg kosztowało nas dwie dniówki, nie zaspokajało głodu nawet b_ Wozak - woźnica Pszeno (ros.) - proso 24 25 jednej osoby. Gdy spotykaliśmy się z tubylcami i skarżyli na cenę chleba - przytaczali porzekadło: „bywajut w żyzni ogorczenia -wmiesi chleba jesz pieczennia"38, kiedy to w latach głodu sprzedawano P° 1 ° dkg herbatników (w wolnym przekładzie: zdarzają się w ż>'ciu takie gorzkie chwile, gdy zamiast chleba jesz ciastka). Inaczej sprawa przedstawiała się z Żydami, naszymi towarzyszami niedoli. Otrzymywana z Tarnopola i Lwowa pomoc pozwalała im nie tylko na zakupy dowolnej ilości żywności, ale też rozzuchwalili do te8° stopnia, że zaczęli jawnie lekceważyć dyscyplinę pracy. 1° bardzo szybko wywołało reakcję: odbyły się trzy rozprawy sądowe' za tzw- ..proguły"39 skazano parę osób na 3 miesięczne potracenia 25% z zarobków, uprzedzając, że następny „proguł" to już 3-miesięczna odsiadka w więzieniu. Dopiero teraz Żydzi zaczęli poważniej traktować obowiązek pracy, a niektórzy naprawdę osiągali rezultaty zbliżone do normy. Tera2, na początku sierpnia, kazano nam opuścić baraki w celu przeprowadzenia dezynfekcji, mającej na celu wytrucie pluskiew. Zebraliśmy swoje rzeczy i wyprowadziliśmy się na strych baraku. Dezynfekcja polegała na tym, że przyjechał żołnierz z wojsk obrony chemicznej i przywiózł w beczce jakiś skroplony gaz. Żołnierz, wyposilżony jedynie w maskę gazową, nalewał płynny gaz do wiadra, a następnie wszedł do baraku i dużą chochlą zlewał ściany, prycze' podłogę. Następnie barak szczelnie zamykano na kilka dni. Po tycli Paru dniach otwierano drzwi, żołnierz wchodził i odsuwał szybr/° w kominach. Ponieważ okna były na stałe umocowane bez możliwości ich otwierania - wietrzenie trwało prawie tydzień. Kiedy wreszcie pozwolono nam wejść i ponownie zamieszkać -przez dłuższy czas piekły nas oczy i bardzo kaszleliśmy. Cała ta dezynfekcja pozbawiła życia tylko dojrzałe osobniki. Ukryte w szparach niałe pluskwy przetrwały i zaraz dały o sobie znać. Wkręcę potem zabrano osadników z zsyłki lutowej i przewieziono na mny posiołek. Nam kazano teraz przenieść się do opróżnionego nowego baraku, gdzie przeszli wszyscy z baraku przy kuchni i „krasilom ugołkie", oraz rozgęszczono pozostałe części dużego baraku- Nowy barak, w przeciwieństwie do starego, był podzielony 38 By^i1"--- <ros-> ~ przysłowie rosyjskie. Zdarzają się w życiu zmartwienia, zamiast chli'ba jesz ciastka. 39 ppł?ul (ros.) - nieobecność w pracy 40 S7łt)cr " zasuwa w kominie 26 na 31 izb o powierzani ok. 20 metrów kwadratowych. Kwatery sąsiadujące posiadały w<spólny komin, którego podstawę stanowił piec w jednej izbie, a dru^ga miała tylko kuchenkę, izby były oddzielone od siebie i korytarzEa przepierzeniem z rzadko przybitych desek. Posiadały pojedyncz,.e okna, na stałe zamocowane w ścianach, i były oszklone małyn^j sz;ybkami o wymiarach 25x25 cm. Zewnętrzne ściany baraku były po»dwójne a między deskami warstwę izolacyjną stanowiły ubitą tro«ciny. Barak był więc ocieplony tylko z zewnątrz, ale zupełnie hrzevwiewny w środku. Sami Rosjanie wyrażali obawy, że w zimie Pomarzniemy. Rzeczywiście, woda zamarzała w wiadrze pod łóżki^m 'Teraz okazało się, że koloniści przekwaterowani uprzednio ze starego baraku, przenieśli ze sobą pluskwy, tak że mieliśmy znovyu w^spółlokatorów. W dwóch izbach urządzono ambulatorium, w Który^n zaczął pracować lekarz z naszego transportu - dr Landfisz. Vy charakterze pielęgniarki zatrudnił swoją siostrę. Wyposażenie ambulatorium było bardzo skromne, ale lekarz miał prawo wystawię zwyolnienia na parę dni. Na szczęście poważniejszych wypadków- na razie nie było. Na początku sierpnia zmarł wprawdzie młody Ży^, a*le on chorował od dawna na serce. Wkrótce przystąpiono do tynkowania ścian. Trwało to kilka tygodni i było dużym utrapieniem z powodu zabrudzenia podłóg i naszego skromnego dc>bytl*u. W dodatku, świeżo otynkowane ściany wydzielały dużo wil§OCii trzeba było już palić w piecach, a nie można było wietrzyć. Jec}nak; z nastaniem mrozów sytuacja wróciła do normy. Teraz problemem stat^a się odzież i obuwie. Nasze miejskie buty już zdążyły się znisZczyć na wykrotach i jesiennych deszczach. Dostarczono nam łamcie z łyka i sznurka paździerzowego, a także rękawice utkane z vyaty.> z końcem października (już były mrozy) przywieziono walonkj41 j burki42, które za zezwoleniem komendanta mogli kupić wykonujący' normy. Okazało się jednak, że ilość przywiezionego obuwia jest obliczona dla wszystkich. Wtedy pozwolono kupować i mało \Vydi3Jnym robotnikom. Ponieważ walonki kosztowały 102 ruble - n^USj(3liśmy się zadowolić kupieniem „burek" po 35 rubli. „Burki" były uszyte z rzadko przepikowanego wojłoku i nosiło się je łącznie z k^ios,zami - „czuniami"43. Były to kalosze jedna- 41 Walonki „pimy" (ros.) ^ obu*>vil' z mocnf) zbitego wojłoku 4~ Burki (ros.) - obuwie > mjc|/tkiego wojłoku 41 Czunie (ros.) - mocne, prymitywne kalosze używane w kopalniach 27 w kowej formy dla C)DU stóp, bez wyściółki, musiały być przywiązywane sznurkami, aby nie spac|a}y „Burki" były bardzo słabe i wkrótce trzeba je było c>bszyć tatami, ale na nic innego nie było nas stać. Przywieziono tak*e gumowe buty po 60 rubli, kufajki44 i briuki45, ale na to nie było nas jUZ stae. Nowy komplet kosztował 120 rubli, a używany 60 ruljij My musieliśmy zadowolić się tym, co jeszcze posiadaliśmy z dt)mu j co jeszcze nie uległo zniszczeniu. Chodziliśmy dr, różnych prac, oddalonych od baraku od 2 do 7 km. M. in. zatrudniono nas przy układaniu desek z tartaku w Ter-miguli, wynosiliśmy trociny spod piły, pracowaliśmy przy rąbaniu na tzw. „czurki" Byjy to maje brzozowe kostki, które po wysuszeniu używano ja^o materiał pędny do traktorów, przystosowanych do gazu drzewnego Byjy to ogromne, ale prymitywne traktory marki „Stalinie^- Nje posiadały kabiny dla kierowcy, a rolki wiodące gąsienice ^yjy umieszczone na sztywnej szynie. Traktor wjeżdżając na pr^esz^odę cały unosił się do góry, a następnie opadał. Za siedzeniem traktorzysty był umocowany kociol-piec, w którym przebiegał proces suchej destylacji drewna. Praca w Term(guij miała swoje dobre i złe strony. Do dobrych stron należała prąca na piacu składowania desek i przy tartaku, gdzie było mniej komat-ow -^ praca była na dniówki i chociaż pędziła nas maszyna, to jedb,ak była stała płaca 4,5 rbl. Poza tym pracowaliśmy w dużej grupie j jakOś łatwiej było urządzać przerwy, a w czasie obiadu możr\a było pójść do stołówki, ewentualnie zaglądnąć do sklepu. Tutaj tez spotykaliśmy się z tubylcami i można było kupić mleka. Do złycn stron należało dojście do pracy 5 km w jedną stronę i takiż powrót oraz ściśle określony początek i koniec pracy, oznajmiany syreną tartaczną. Również w czasie deszczu wprawdzie było gdzie ^ię schronić, ale tempo narzucone przez maszynę nie bardzo pozvvaiajo na Korzystanie z zadaszenia. Droga do i z pracy też pochła^jaja nam czas i stfy, ale do nastania mrozów, w czasie powrotu zbadaliśmy w las na zbieranie grzybów i jagód. Mróz i śnieg Zciczęiy dawać się neim we znaki. Zaczęły gnębić nas przeziębienia i nągmjnne zapalenia pęcherzy. Warunki fizyczne, a chyba i psychiczne Spowodowały, że kobiety straciły miesiączki. " Kufajka - ocicpk>jna wa, kurtka pokrvta drelichem ^ Bnuki (ros.l - sP><)clnic C/urki (ros.) - tu . brzozowc kostki, materiał pędny do traktorów W zimie 194O/41 zmarł 70-cio letni Żyd - Perlbeger i został pochowany na leśnym cmentarzu, obok pogrzebanych kolonistów. Teraz dla odmiany skierowano nas na poręby do palenia tzw. „suczy"47. W czasie lata drwale odrąbane gałęzie i sęki składali na stosy, które w zimie należało spalić w związku z zagrożeniem pożarowym, a także aby zlikwidować siedlisko kornika. Do tej pracy znowu musieliśmy iść bardzo daleko, brnąc w głębokim śniegu. Każdego dnia byliśmy prowadzeni przez dziesiętników w coraz to dalsze regiony lasu. Palenie okazało się tylko pozornie pracą lekką. Duże stosy gałęzi były przykryte półmetrową warstwą śniegu. Całkiem surowe gałęzie nie chciały się palić, tak że pierwszy stos zawsze rozpalał dziesiętnik. Należało przenieść ogień do innych stosów i próbować je rozpalić. Jeżeli to się udało - ogień z igliwia szybko buchał w górę, topił śnieg na stosie i woda zalewała z mozołem rozpalone ognisko. Dopiero po kilku próbach stos zaczynał płonąć, wysoka temperatura topiła nie tylko śnieg na stosach, ale i pomiędzy stosami. Brnęło się po kostki w wodzie, sadze i popiół opadały dookoła. Ludzie zaczynali wyglądać jak diabły. A w dodatku należało uważać na siebie, gdyż strzelające iskry padały na ubranie, a kufajki zrobione z waty pokrytej drelichem były materiałem łatwopalnym. Palenie jednego stosu trwało kilka godzin, gdyż nie tylko należało go chronić od zgaśnięcia, ale po wypaleniu gałęzi należało podgarniać niedopałki z brzegów tak, aby po stosie pozostała tylko kupa popiołu. Przy tej pracy, w zależności od warunków norma była obliczana albo według hektarów, albo od ilości spalonych stosów. Palenie trwało prawie miesiąc i stopniowo przyuczaliśmy się do umiejętnego rozpalania. Palenie stosów było jednak pracą bardzo brudną i niebezpieczną. Po spaleniu stosów z letnich wyrębów powróciliśmy do piłowania stempli, byliśmy zabierani do wynoszenia trocin, ale brano nas także do ładowania wagonów drewnem opałowym. W tym czasie nasi mężczyźni zostali przyuczeni do ładowania wagonów dłużycami, tzn. belkami, słupami telegraficznymi oraz progami kolejowymi. Zdarzyło się kilka razy, że po pracy od rana w lesie lub tarniku ok. godz. 14-tej ściągano nas do ładowania podstawionych wago- 4' Suc/.a - stos gałęzi |\vl. ros. kucza - stos] 28 29 nów. Po 5-ciu godzinach wagony odciągała lokomotywa, a na ich miejsce wtaczała następne - puste. Bez odpoczynku ładowano je do późnej nocy, a rano należało stawić się do pracy w zwykłym miejscu. W zimie byliśmy budzeni przez strażnika w całkowitej ciemności. Trzeba było szybko rozpalić ogień, odgrzać zupę i grupowo wychodzić do pracy. Jeżeli pracowaliśmy przez dłuższy czas w tym samym miejscu, to szliśmy sami. Maszerowaliśmy po ścieżce gęsiego, wśród głębokiego śniegu. Niebaczne zejście ze ścieżki powodowało zapadnięcie się po pas w śnieg. Jeżeli pracowaliśmy w nowych lub różnych miejscach, byliśmy doprowadzani przez dziesięt-ników. Do pracy szliśmy jeszcze w ciemności, dzień nadchodził dopiero po dojściu na miejsce. Teraz należało odgarnąć śnieg, który zdążył napadać przez noc, i dopiero wtedy można było zaczynać właściwą pracę. Jeżeli w pobliżu nikt nie palił ogniska, to trzeba było się cały czas ruszać, gdyż przystanięcie na chwilę powodowało oziębienie całego organizmu. Nawet krótka przerwa na przegryzienie suchego chleba musiała być ograniczona do niezbędnego minimum. Chleb cały czas należało trzymać za pazuchą, gdyż inaczej zamarzał lub dobierały się do niego myszy, które wyłaziły ze swoich leśnych kryjówek. W zimie wielokrotnie obserwowaliśmy piękne zjawisko zorzy polarnej, która przybierała różne barwy i kształty, a trwała zwykle kilkanaście minut. Praca, którą wykonywałem wraz z Mamą, była jedynym źródłem naszego utrzymania. Z powodu niewyrabiania normy nasze zarobki były bardzo niskie. Początkowo oboje dostawaliśmy 3O-rubli za 2 tygodnie. Później każde z nas po czerwońcu48 na wypłatę. To wystarczało właściwie tylko na chleb. Próbowaliśmy coś wymieniać na mleko, ale nie mieliśmy zbyt dużo rzeczy i wszystko właściwie było nam niezbędne. W czasie pracy w Termiguli Mama nawiązała kontakty z Rosjankami i za haftowanie tzw. „kosynek"49 dostawała trochę mleka. Po wyjeździe kolonistów ze zsyłki lutowej, zaopatrzenie naszych baraków zaczęło się wyraźnie poprawiać. Na święto rewolucji (7 listopada) kramik otrzymał dodatkowy przydział suszonego, solone- go białego sera, końską kiełbasę, a nawet landrynki i drobne pierniczki. Pozwoliliśmy sobie na luksus ich kupieni