3995
Szczegóły |
Tytuł |
3995 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3995 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3995 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3995 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARION ZIMMER BRADLEY
Dom �wiat�w
prze�o�yli: BEATA KO�ODZIEJCZYK
I BARTEK LICZBI�SKI
WYDAWNICTWO ALFA WARSZAWA 1995
Tytu� orygina�u
The House Between the Worlds
POULOWI ANDERSONOWI, pisarzowi fantasy, poecie i popularyzatorowi sag skandynawskich, za zapoznanie mnie z jego kilkoma ulubionymi legendami zw�aszcza tymi, kt�re dotycz� Alfar�w elf�w P�nocy - jak r�wnie� za u�wiadomienie mi, �e s� dobrem wsp�lnym �wiata Literatury.
MARION ZIMMER BRADLEY
NOTA AUTORKI
Oczywi�cie, w kampusie Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley (ani nigdzie indziej) nie stoi budynek o nazwie Smythe Hall. Nie ma tam te� Instytutu Parapsychologii czy zespo�u wykladowc�w i student�w opisanych w tej ksi��ce. Kampus uniwersytecki jest naturalnie miejscem realnie istniej�cym i staralam si� w tej powie�ci odzwierciedli� z grubsza jego topografi�. Pozwolilam sobie na usytuowanie Smythe Hall w pobli�u faktycznie istniej�cego Barrows Hall. Stalo si� to mo�liwe dzi�ki wykorzystaniu znajomo�ci prawdziwego kampusu, widocznego z okien mego domu.
Je�eli w tek�cie u�y�am nazwiska jakiejkolwiek �yj�cej osoby, jest to nieuniknione. Ka�de nazwisko wymy�lone przez pisarza pr�dzej czy p�niej zostanie nadane cz�owiekowi urodzonemu na tym ludnym kontynencie.
MARION ZIMMER BRADLEY
ROZDZIA� 1
Cameron Fenton zaczyna� si� denerwowa�. Bia�y, sterylny pok�j, w kt�rym si� znalaz�, przypomina� szpital, a wra�enie to wzmaga� natr�tny od�r �rodk�w dezynfekuj�cych i lek�w. Fenton nie spodziewa� si�, �e same przygotowania wyprowadz� go z r�wnowagi, ale sterylne pomieszczenie, bia�e fartuchy, wysokie, twarde ��ko sprawia�y, �e czu� si� nieswojo. Profesor Garnock sta� odwr�cony plecami, a podenerwowany Fenton spogl�da� w stron� drzwi.
Mo�na si� by�o jeszcze rozmy�li�. W ka�dej chwili m�g� po prostu wsta� i wyj��. Jakim cudem ja si� w to wszystko w�adowa�em? Ciekawo��, odpowiedzia� sam sobie. Ciekawo��. Ten sam co zawsze i wsz�dzie pierwszy stopie� do piek�a.
Wcze�niej na dole, kiedy Garnock przytoczy� to powiedzenie w swoim przytulnym, cho� obdrapanym, starym gabinecie, ukrytym na uboczu nowoczesnego Smythe Hall, brzmia�o ono zupe�nie inaczej. Gabinet profesora by� zawalony ksi��kami, wysokimi stertami papier�w, a �ciany obwieszone intryguj�cymi wykresami. Sam Garnock wydawa� si� wtedy inny. Siedzia� za biurkiem w starym tweedowym p�aszczu i rozlu�nionym krawacie. Na brzegu blatu sta� kubek z wystyg�� ju� kaw�. Pod wra�eniem s��w profesora Fenton zapomnia� o swojej.
- Pocz�tki by�y takie same jak w przypadku ka�dego �rodka halucynogennego - powiedzia� Garnock i wskaza� palcem czasopismo le��ce na jego kolanach. - Po raz pierwszy dowiedzieli�my si� o tym z Psychedelic Review. Sprowadzono grupk� naszprycowanych dzieciak�w z ulicy. Wiadomo powszechnie, �e z chwil� odkrycia i zakazania jakiegokolwiek �rodka psychodelicznego nasza m��d� natychmiast wymy�la co� nowego. W ko�cu uda�o nam si� po�o�y� �ap� na specyfiku i przetestowali�my t� nowo��. Je�li interesuj� ci� detale farmakologiczne, znajdziesz je w tym artykule. Podczas bada� stwierdzili�my, �e znajdujemy si� w punkcie prze�omowym, na kt�ry wszyscy czekali�my. Nasze wyniki sprawdzali�my wielokrotnie przy zachowaniu dost�pnych zabezpiecze�. Dokonali�my nawet tego, czego ��dano w czasie przeprowadzania test�w na Uri Gellerze w Stanford, kt�re, jak wiesz, od lat stanowi� ko�� niezgody w �rodowisku. Zaprosili�my nieznajomego magika cyrkowego, �eby przygotowa� wiarygodne testy i uniemo�liwi� badanym zafa�szowanie wynik�w.
- Czy z tego wynika, �e jest to �rodek, kt�ry zwi�ksza poziom percepcji pozazmys�owej ESP?
- Na to by wygl�da�o - odpowiedzia� Garnock. By� wysokim, pot�nym m�czyzn�, nosi� przyd�ugie w�osy i dwudniowy zarost. Dlaczego, pomy�la� Fenton, dlaczego on sam nigdy si� nie z�ama� i nie pozwoli� sobie na d�ugie w�osy i zarost. Na kampusie w Berkeley nikt by tego nie zauwa�y�. Ale Lewis Garnock, profesor parapsychologii, wyr�nia� si� w t�umie i Fenton zastanawia� si� dlaczego... Powr�ci� my�lami do s��w Garnocka i zapyta�:
- Na ile jest to niebezpieczne?
- �adnych powa�nych skutk�w ubocznych nie stwierdzono po dwustu pr�bach klinicznych, przeprowadzonych najpierw na zwierz�tach laboratoryjnych, a potem na ludziach.
- Czy mo�na powiedzie�, �e efekt ESP zosta� definitywnie dowiedziony?
Garnock kiwn�� g�ow�.
- Jednoznacznie. Wi�kszo�� �rodk�w odurzaj�cych, jak wiadomo, obni�a mo�liwo�� percepcji pozazmys�owej. Poddaj badanego dzia�aniu jakiegokolwiek narkotyku, a jego zdolno�� odgadywania kart z talii Zenera znacznie si� pogorszy i to jeszcze przed pojawieniem si� innych skutk�w dzia�ania narkotyku. Jeden czy dwa kieliszki alkoholu likwiduj� zahamowania wewn�trzne i podnosz� poziom ESP o kilka punkt�w, ale niech badany wypije jeszcze kilka kieliszk�w, a w pe�ni utraci zdolno�� ESP, nim si� upije.
- A ten nowy �rodek... - Antaril.
- Antaril. Kto go tak nazwa�?
- B�g jeden wie, najprawdopodobniej komputer. Tak czy inaczej nowy �rodek zwi�ksza poziom ESP, s�uchaj teraz uwa�nie, Cam, zawsze o co najmniej pi��dziesi�t procent, a czasami o czterysta, a nawet pi��set. Przy �redniej dawce antarilu, a wci�� pracujemy nad dawk� optymaln�, czterech badanych w Duke odgad�o osiem zestaw�w kart Zenera pod rz�d. Jak widzisz, prawdopodobie�stwo przypadku wydaje si� wykluczone.
Fenton zagwizda�. �ledzi� przebieg eksperyment�w Rhine'a, od kiedy zainteresowa� si� parapsychologi�. W czasie pierwszych trzydziestu lat ich trwania odnotowano jedynie cztery przypadki bezb��dnego odczytania kart Zenera, ale i temu wielu nie dawa�o wiary.
Garnock przyjrza� mu si� uwa�nie i powoli skin�� g�ow�.
- Tak - powiedzia� - to prze�om, bez dw�ch zda�.
Otrzymali�my w ko�cu taki rodzaj dowod�w, na kt�re tyrali�my przez lata. Dowod�w, jakie mo�emy podsun�� tym, kt�rzy wci�� podwa�aj� istnienie spostrzegania pozazmys�owego.
Fenton wiedzia� o tym doskonale. Zacytowa� teraz najcz�ciej przytaczan� opini� o parapsychologii:
- �W ka�dej innej dziedzinie jedna dziesi�ta zebranych materia��w dowodowych by�aby przekonuj�ca. W przypadku parapsychologii dziesi�ciokrotnie wi�kszy materia� dowodowy nie wystarcza, by przekona� kogokolwiek."
Garnock ci�gn�� swoj� my�l:
- Je�li naprawd� natrafili�my na to, o czym my�l�, wszystko, przez co przeszli�my, mia�o sw�j g��boki sens. Te d�ugie lata, kt�re przesiadywa�em tutaj znosz�c upokorzenia, jakie spotykaj� ka�dego uznanego psychologa powa�nie traktuj�cego parapsychologi�. moja d�ugoletnia walka o za�o�enie Instytutu Parapsychologii na Wydziale Psychologii czy cho�by gn�bienie moich student�w wymogiem analizy matematycznej i komputerowego sprawdzania wszystkiego, cokolwiek mia�o by� zaakceptowane, i wreszcie spos�b, w jaki zmieniali moich najlepszych student�w w treser�w szczur�w, kiedy bezwzgl�dnie wymagali czterech semestr�w psychologii behawioralnej. A nawet po tym wszystkim wypominano im, �e to parapsychologia wypra�a im m�zgi.
Twarz mia� surow�, oczy wpatrzone daleko przed siebie. Po chwili jednak otrz�sn�� si�.
- We� te materia�y do domu, Cam, przeczytaj w nocy i zawiadom mnie, czy si� decydujesz.
Fenton zabra� do domu gruby plik papier�w z detalami farmakologicznymi, a nast�pnego dnia wr�ci� z nowymi pytaniami.
- Czy efekt ESP jest niezawodny, czy ka�dy go doznaje?
- Niezupe�nie. Sze�� os�b na dziesi��. Dok�adnie jak w szwajcarskim zegarku, sze�� na dziesi��.
- A te cztery?
- Niekt�rzy trac� przytomno�� bardzo szybko i urywa si� kontakt z prowadz�cym badanie, wi�c nie wiemy, co si� z nimi dzieje. Po przebudzeniu s� w stanie opowiedzie� dok�adny przebieg sn�w i halucynacji. Sally Lobeck, pami�tasz j� jeszcze ze swoich czas�w, pr�buje przeanalizowa� sny badanych i halucynacje ze wzgl�du na ich zastosowanie przy badaniu fenomenu jasnowidzenia. Ja sam mam co do tego w�tpliwo�ci, ale Sally chce napisa� doktorat, wi�c zaaprobowa�em jej pomys�. W co dziesi�tym przypadku, w rzeczywisto�ci jest ich mniej, badany przechodzi chwilowy wzrost poziomu ESP, nast�pnie jednak zapada w stan halucynacji, a po przebudzeniu opowiada o dokuczliwych b�lach i okresowej utracie orientacji. To i tylko to, jak dot�d, mo�na by podci�gn�� pod niepo��dane skutki uboczne, s� one jednak przej�ciowe. Przetestowali�my sto cztery osoby, czyli wcale nie tak wiele, a wi�c mo�emy jeszcze napotka� skutki uboczne, kt�re dotychczas nie wyst�pi�y.
Cameron Fenton mia� wtedy tak naprawd� tylko jedno wa�ne pytanie.
- Kiedy rozpoczynamy?
Teraz, kiedy przygotowania dobieg�y ko�ca, Fenton zaczyna� si� denerwowa�. Nie przypuszcza�, �e warunki b�d� a� tak kliniczne.
Na laboratoryjnym pi�trze Smythe Hall, w samym Instytucie Parapsychologii, przeprowadzano nieformalne testy. Z powodu zaostrzonej kontroli medycznej odbywa�y si� w lu�nej atmosferze. Sta�o si� to konieczne. Fenton nie by� behawioryst�, ale wiedzia�, �e aby uniemo�liwi� niepo��dane reakcje badanych, nale�y eliminowa� jakiekolwiek wywo�uj�ce je bod�ce. W czasie pierwszych bada� percepcji pozazmys�owej na uniwersytecie w Duke nie unikni�to b��d�w. Same badania by�y nudne, po prostu bardzo nudne dla badanych. Mieli odgadywa� zestaw kart za zestawem, a na dodatek nie byli informowani na bie��co 0 osi�ganych wynikach. Sytuacja ta sprawi�a, �e w wielu wypadkach zniech�ceni badani o wysokim poziomie ESP przerywali eksperyment w po�owie. Mimo najlepszych ich intencji wczesne badania os�abia�y skutki podniesionego poziomu ESP z powodu nudy i zm�czenia.
Teraz same testy by�y proste. Badanego sadzano za pot�nym, drewnianym ekranem i zak�adano mu ko�skie okulary, �eby si� nie dekoncentrowa�. Prowadz�cy badanie, kt�ry siedzia� za ekranem, kolejno odkrywa� dwadzie�cia pi�� kart z talii Zenera. Nale�a�o si� skupi� na ulotnym odczuciu, jakie ogarnia�o badanego na my�l o danej karcie, na kt�rej m�g� by� krzy�, gwiazda, fala, ko�o lub kwadrat. Zrobion� przez badanego list� por�wnywano z t�, kt�r� przygotowa� prowadz�cy test. I to by�o wszystko.
Rachunek prawdopodobie�stwa wykazywa�, �e na chybi� trafi� mo�na odgadn�� od czterech do sze�ciu kart. Je�li badany by� zm�czony, niewyspany lub w z�ej formie, nie odgadywa� zwykle nic. Badania nale�a�o jednak kontynuowa�. Od czasu gdy po ka�dym prawid�owym odgadni�ciu prowadz�cy �nagradza�" badanego zapalaj�cym si� �wiate�kiem, wyniki ros�y. Zdarza�y si� przypadki, �e ws�uchawszy si� w swoje ulotne przeczucia, odgadywano dziewi�tna�cie kart pod rz�d. Ale ci�gle nie by�o wiadomo, jak to si� dzieje. W g�owie badanego pojawia�y si� obrazki, kt�re nale�a�o w kolejno�ci zapisa�. Nie osi�ga�o si� nic sil�c si� lub pr�buj�c odgadn�� kolejno�� kart. Najlepiej by�o podda� si� przep�ywowi fal alfa. Badanych przyzwyczajono do tego, �e podczas testu pod��czano ich do elektroencefa
lografu. Ka�dy z nich mia� ju� swoje ulubione warunki, w kt�rych poddawa� si� badaniu. Kilkakrotnie przetestowano student�w, kt�rym podano minimaln� dawk� LSD. Szcz�cie Garnocka nie mia�o granic, gdy eksperyment ten zako�czy� si� fiaskiem.
Profesor odetchn�� z ulg�, gdy� Paul Lawford po wielu perypetiach wylecia� w ko�cu z Instytutu Parapsychologii.
- Brakuje nam jeszcze tylko oskar�enia, �e wymuszamy na studentach branie narkotyk�w - powiedzia� wtedy.
Przyzwyczajono si� ju� do student�w pierwszych lat, stroj�cych sobie �arty z magistrant�w, kt�rzy zaczynaj� si� bawi� w czarownice. Nauczono si�, jak radzi� sobie z polityk� wydzia�ow�. Wydzia� Psychologii nigdy nie otrz�sn�� si� do ko�ca z szoku, jakim by�o ustanowienie i sfinansowanie Katedry Parapsychologii. A kiedy katedr� przekszta�cono w niezale�ny Instytut Parapsychologii, niezale�ny od Wydzia�u Psychologii, na r�wnych prawach z Instytutem Psychologii Kszta�cenia, trzech profesor�w psychologii zagrozi�o rezygnacj�. Jako pow�d podali przypuszczenie, �e Wydzia� Psychologii w Berkeley powoli stanie si� po�miewiskiem dla �wiata akademickiego. Przywykni�to do wyrzucania za drzwi �artownisi�w przychodz�cych z pro�b� o przepowiednie i nagabywaczy, kt�rzy byli przekonani, �e profesor Garnock - naukowiec z wieloletnim dorobkiem i licznymi tytu�ami - i wszyscy jego asystenci sprzymierzyli si� z bli�ej nieokre�lonych i nieczystych powod�w, aby uparcie podtrzymywa� istnienie mistyfikacji zwanej percepcj� pozazmys�ow�. Nauczono si� znosi� student�w, kt�rzy podawali si� za media i poddawali testom. Poniewa� nie byli w stanie odgadn�� ani jednego zestawu kart, odchodzili utwierdzeni w przekonaniu, �e to wszystko jest jednym wielkim spiskiem. Wreszcie trzeba by�o sobie radzi� z temperamentem, a czasami z nadmiern� pysza�kowato�ci� tych student�w, kt�rzy rzeczywi�cie mieli zdolno�ci medialne...
Nie. Do nich nie da�o si� przyzwyczai�.
Na przek�r wszystkim trudno�ciom instytut ci�gle pracowa�, wbrew my�lom - Bo�e, jak natr�tnym - po co w�a�ciwie zajmowa� si� faktem, czy kto� jest esperem, czy nie. Co jaki� czas pojawia� si� osobnik z niepodwa�alnym talentem.
Dzikim, samorodnym talentem.
Niespotykanym. Bardzo, bardzo rzadkim. Cameron Fenton by� nim w pewnym stopniu obdarzony. Nie nazbyt hojnie, ale wystarczaj�co, by odgadn�� zestaw kart przynajmniej raz dziennie. Ale byli te� ludzie, kt�rzy robili to regularnie, co godzina. Bezb��dnie odgadywali po czterdzie�ci par kart, jedna po drugiej. Kolejno�� kart zale�a�a od tego, jak zosta�y wrzucone przez urz�dzenie do tasowania. Nikt nie wiedzia�, jak to robili, ale zawodowi magicy potwierdzali, �e nie ma mowy o mistyfikacji.
I dlatego instytut nieustannie pracowa�. Dlatego ci�gle przeprowadzano nudne testy na percepcj� pozazmys�ow�, zmuszaj�c chichocz�cych student�w, aby im si� poddawali. Przychodzili bardzo sceptyczni, z kieszeniami pe�nymi zu�ytych ju� dowcip�w na temat ESP.
Zastanawia� up�r, z jakim ludzie ostatniego �wier�wiecza dwudziestego wieku ci�gle wmawiali sobie, �e nie wierz� w istnienie percepcji pozazmys�owej. Fentonowi przypomina�o to wywiad z pewnym m�czyzn�, kt�ry twierdzi�, �e Ziemia by�a p�aska w dniu l�dowania pierwszego cz�owieka na Ksi�ycu. Zwolennik tej tezy wci�� utrzymywa�, �e statek kosmiczny nie m�g� okr��y� Ziemi, gdy� ta nie jest kulista. �Ten statek pewno gdzie� odlecia�", przyznawa�. �Zrobi� du�e ko�o, ale do Ksi�yca nie dolecia�, bo to niemo�liwe." Nie ufa� r�wnie� zdj�ciom. �Oszukane", podtrzymywa�. �W dzisiejszych czasach ze zdj�ciami mo�na zrobi� wszystko, wystarczy spojrze� na tricki filmowe."
Obserwuj�c Garnocka przygotowuj�cego test Fenton pomy�la�, �e to pewnie w�a�nie dlatego sam zdecydowa� si� kiedy� na parapsychologi� - w�a�nie dlatego, �eby jego umys� nie sta� si� podobny do umys��w wyznawc�w pogl�du o p�askiej Ziemi, do takiego rodzaju ludzi, kt�rzy odrzucaj� ka�dy racjonalny fakt mog�cy podwa�y� ich stare prze�wiadczenia. Freud nigdy nie zdo�a� zgromadzi� tylu dowod�w na istnienie pod�wiadomo�ci. Einstein przeprowadzi� mniej bada� statystycznych nad struktur� atomu. W ka�dej innej dziedzinie nauki dowody matematyczne zniweczy�yby wszelkie w�tpliwo�ci. Jednak w przypadku parapsychologii ci�gle usi�owano podwa�y� dowody na istnienie zjawisk z tej dziedziny. A nale�a�oby si� skupi� na ich badaniu i okre�laniu konsekwencji zastosowania tej wiedzy we wsp�czesnym �wiecie.
Oczywi�cie, by�o kilka wyj�tk�w -`eksperymenty Rhine'a czy Hoyta Forda w Teksasie, kt�ry pierwszy zacz�� wymaga� kursu parapsychologii jako niezb�dnego warunku uko�czenia studi�w psychologicznych. A w�r�d tych, kt�rzy mieli odwag� m�wi� o tym pe�nym g�osem, znajdowa� si� ucze� Forda, Lewis Wade Garnock, profesor parapsychologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. No i Fenton, kt�ry po tylu latach sp�dzonych z dala od uczelni powr�ci�, by wsp�lnie pracowali nad dowodami.
Czy wci�� mam w�tpliwo�ci? A mo�e chc� przekona� w�a�nie samego siebie?
- I jak, Cam, jeste� got�w? Fenton skin�� g�ow�.
- Czy mam po�o�y� si� na ��ku?
Garnock u�miechn�� si� p�g�bkiem.
- Wygl�da to tak, jakbym sta� si� freudyst� na stare lata. To tylko na wypadek utraty przytomno�ci. �atwiej sobie wtedy z tob� poradzimy.
Fenton zdj�� buty i wdrapa� si� na ��ko. U�o�y� wygodnie poduszk�, rozlu�ni� ko�nierzyk, podwin�� r�kawy do �okci. Odetchn�� z ulg�, gdy przed uk�uciem ig�y poczu� mro��cy ch��d znieczulenia miejscowego. Nienawidzi� zastrzyk�w.
- Za chwil� poczujesz si� nieco oci�a�y - powiedzia� Garnock. - Poprosz�, �eby podano zestaw kart. Fenton zamkn�� oczy i pr�bowa� zapanowa� nad
lekkimi zawrotami g�owy i ogarniaj�c� go dezorientacj�. Przez chwil� zastanawia� si�, czy zawroty s� rzeczywiste, czy mo�e s� skutkiem sugestii.
Garnock ostrzega� go, �e b�dzie si� czu� ot�pia�y. Wspomn� p�niej profesorowi, �eby nie m�wi� badanemu, czego ma si� spodziewa�, postanowi� Fenton. Powoli zaczyna�o mu si� zbiera� na wymioty; narastaj�ce uczucie md�o�ci sprawia�o, �e g�os Garnocka wywo�ywa� w nim rozdra�nienie.
- Czy jeste� got�w do odczytywania zestawu, Cam? Czy mo�emy zaczyna�?
Czemu nie, u diab�a, w ko�cu urz�dzamy ca�� t� szopk� w�a�nie po to.
Cameron Fenton wsta� ze szpitalnego ��ka i podszed� do ekranu. Siedzia�a za nim prowadz�ca badanie, niewidoczna z ��ka, i rozk�ada�a karty. Ponownie zakr�ci�o mu si� w g�owie, ci�ko zrobi� jeszcze par� krok�w i poczu�, jak jego r�ka przechodzi przez drewniany ekran. Nie przestraszy� si� jednak. Wolno spojrza� za siebie i bez zdziwienia stwierdzi�, �e ci�gle le�y na ��ku. Jego bezw�adne, ospa�e cia�o odezwa�o si� stamt�d: - Kiedy tylko zechcesz, doktorze.
Garnock wzi�� do r�ki papier i pi�ro.
Dobrze, �e to on notuje, pomy�la� Fenton i spojrza� na swoje ci�kie cia�o. �aden z nas nie utrzyma�by teraz niczego w r�kach... �aden z nas? Kim�e wi�c jestem? Swoim w�asnym cia�em astralnym? Zachcia�o mu si� �mia�. Nigdy nie wierzy� w te teorie. A mo�e to naprawd� efekt percepcji pozazmys�owej, bo przecie� m�g� tam sta� i widzia� karty rozk�adane za ekranem przez rudow�os� Marjie Anderson.
- Ko�o.
- Ko�o - powtarza� Garnock i zapisywa�. - Gwiazda.
- Gwiazda. - Fala.
- Fala.
Marjie wyk�ada�a karty jedna za drug�, a Fenton przesy�a� informacje do swojej p�przytomnej po�owy na ��ku, kt�ra powtarza�a je bezrefleksyjnie. Lepiej zrobi� kilka b��d�w, bo pomy�li, �e �ci�gam. Zabawne... nigdy wcze�niej nie �ci�ga�em. Fenton zmiesza� si�. Czy�bym �ci�ga�? A mo�e to naprawd� percepcja pozazmys�owa? Moje zmys�y nale�� przecie� do tego cia�a na ��ku, kt�re nic nie widzi, czyli nie �ci�gam. Ale mimo to stoj� tu obserwuj�c Marjie i czuj� si� nieswojo.
Powiedzia� co� w tym rodzaju, a Garnock zach�annie zanotowa�.
- Wi�c wiesz, �e to Marjie, nieprawda�? Bardzo ciekawe. Nast�pna karta.
- Kwadrat. - Kwadrat. - Gwiazda. - Gwiazda. - Krzy�. - Krzy�.
I tak dalej dwadzie�cia pi�� kart. Garnock podni�s� si� i obszed� ekran.
- Mo�esz by� spokojny - powiedzia� Fenton - to �wietna tura, nie mog�o by� lepiej.
Garnock poszed� za ekran, tam gdzie siedzia�a Marjie, kt�ra nie s�ysza�a nic z tego, co m�wi� Fenton. Spojrza� na porz�dek kart zanotowany przez kobiet� i por�wna� go z list� trzyman� w r�ku. Jego twarz wyra�nie zmieni�a wyraz. To przera�aj�ce. Fenton us�ysza� my�li Garnocka. Doskonaly wynik, m�j Bo�e, sk�d on to wiedzial?
Gdy Garnock przyszed� z powrotem, Fenton powiedzia�:
- M�wi�em ci.
Profesor stara� si�, aby jego twarz nie wyra�a�a �adnych emocji.
- Dobra robota, Cam. Czy chcesz to powt�rzy�? - Jasne, ile razy zechcesz - odpar� Fenton. Garnock da� Marjie znak, �eby zacz�a od nowa. - Gwiazda.
- Gwiazda. - Fala.
- Fala.
Tym razem by�o jednak trudniej. Wprawdzie Fenton widzia� karty tak dobrze jak wtedy, ale mia� k�opot z kontrolowaniem g�osu wydobywaj�cego si� z bezw�adnego cia�a na ��ku. M�czy�o go te� wra�enie, �e �wiat wok� blednie i powoli znika. Nie odpowiedzia�, kiedy Marjie wy�o�y�a nast�pn� kart�, wi�c Garnock ponagli� go:
- Fenton, nast�pna karta.
- Ty my�lisz, �e ja tam le�� na ��ku - odezwa� si� Fenton grubym, niewyra�nym g�osem - a tak naprawd� stoj� przy Marjie i obserwuj�, jak wyk�ada karty.
- Ciekawe - rzek� Garnock i zanotowa� co� na kartce. - Mo�e zechcia�by� opowiedzie� mi wi�cej o swoich wra�eniach?
- Cholera! - krzykn�� Fenton wysokim, dr��cym z niepokoju g�osem. - M�wi� ci, nie pr�buj na mnie tych swoich psychologicznych sztuczek.
- Tak, tak, oczywi�cie. Czy chcesz doko�czy� test, Cam?
- Po co? Mam ci udowodni�, �e mog� mie� jeszcze jeden bezb��dny wynik? W porz�dku. Gwiazda, fala, kwadrat, ko�o, ko�o, gwiazda...
- St�j, nie tak pr�dko, Marjie nie nad��a...
- Mo�e roz�o�y� je p�niej, podaj� kolejno��, w jakiej s� u�o�one w talii - wyja�ni� Fenton �wiadom, �e jest w stanie przejrze� karty u�o�one jedna na drugiej. - Fala, gwiazda, ko�o, fala, kwadrat...
Garnock notowa� w szale�czym po�piechu, a Fenton s�ysza� jego my�li. Co� takiego zdarzylo si� wcze�niej tylko raz. Zabawne, spodziewa�em si�, �e Fenton mo�e by� jednym z tych, kt�rzy w og�le nie zareaguj� na antaril...
- Czy chcesz powt�rzy� test jeszcze raz, Cam? zapyta� profesor, a w my�lach doda�: Zanim stracimy z nim kontakt...
- Nie - odpowiedzia� Fenton. - Mam trudno�ci z utrzymaniem siebie w kupie.
Pok�j zanika�, ale Fenton poczu� swoje cia�o jako jednolite, co go uspokoi�o. S�ysza� bicie swego serca, czu� d�onie �ciskaj�ce jedna drug� i krew bezpiecznie szumi�c� w �y�ach.
Odwr�ci� si� od Marjie i przeszed� przez �cian� na korytarz. Dostrzeg� jeszcze sw�j bezw�adny, wiotczej�cy korpus, a przy nim zaniepokojonego Garnocka.
- Cam?
Nie chcia� patrze�, co b�dzie dalej. Wyszed� ze Smythe Hall i ruszy� przed siebie.
ROZDZIA� 2
Na powietrzu poczu� si� lepiej. Przera�a�o go nieco, �e chodnik jakby szarza� i zanika�, blad� i marszczy� si�. Chocia� nie, to nie by�o przera�enie. Mia� poczucie, �e nic go tak naprawd� nie przera�a. By� w euforii. Ale jedna rzecz mu przeszkadza�a. Kiedy st�pa� po jakiejkolwiek sztucznej powierzchni, niepokoi�a go niepewno�� ka�dego kroku, natomiast id�c po ziemi czu� si� znacznie lepiej.
Ceglane budynki kampusu wok� Fentona zaciera�y si� powoli i odrealnia�y. By�oby niezwyk�e, pomy�la�, tak po prostu przej�� sobie przez �ciany Dwinelle Hall. Ale nie zrobi� tego. R�wnie� cia�a spaceruj�cych student�w wydawa�y mu si� nie ca�kiem realne, jakby niematerialne. Kiedy niechc�cy przeszed� przez jedno z nich, nawet tego nie poczu�. Wszystko by�o niepokoj�ce, tak, to odpowiednie s�owo.
Dla pr�by chcia� przej�� przez drzewo, ale, zaskoczony, poczu� bole�nie silny op�r. Przekonywa� si�, �e �wiat, w kt�rym si� znalaz�, ma swoje �ci�le okre�lone prawa i regu�y. To nie sen, w kt�rym wszystko jest mo�liwe. Jedn� z regu� Fenton ju� pozna�: obiekty zbudowane przez cz�owieka w�a�ciwie nie istniej�, ale ziemia, drzewa, a tak�e ska�y - o czym si� przekona�, kiedy skaleczy� �ydk� - s� ca�kowicie realne. Ale dlaczego ludzie s� niematerialni? Przecie� s� istotami nale��cymi do �wiata natury, zastanawia� si�. To nie mia�o sensu. Nie powinno si� jednak stosowa� racjonalnych zasad do �wiata, kt�rego powstanie by�o efektem za�ycia �rodka halucynogennego.
Szed� lekko przez kampus, ledwie dotykaj�c ziemi. Odwr�ci� si�, ale Smythe Hall zosta� gdzie� daleko z ty�u, a drogi i alejki znikn�y. Przysz�o mu do g�owy, �e powinien bacznie obserwowa�, dok�d idzie. Jak b�dzie tak w�drowa� przez Kampus P�nocny, potem przez Euclid Avenue, nie widz�c ulic ani samochod�w, to r�wnie dobrze nikt go mo�e nie dostrzec i po prostu zostanie przejechany.
Nie, przecie� gdziekolwiek by si� znajdowa�, ruch uliczny nie wyrz�dzi mu wi�kszej szkody ni� barierka przed bibliotek�, przez kt�r� spokojnie przesz�d�. To proste, przecie� jego cia�o materialne by�o w Smythe Hall. Czy�bym trafi� do innego wymiaru? Wystarczaj�co du�o naczyta� si� o teorii r�wnoleg�ych wymiar�w. Musia� by� na kampusie, ale w innym wymiarze - tak wygl�da�by �wiat, gdyby kampus uniwersytetu w Berkeley by� zbudowany gdzie� indziej, je�li w og�le...
Bzdura. To jest sen, halucynacja, jeden z efekt�w wywo�anych za�yciem antarilu. Sally Lobeck analizuje je przecie�. Mo�e bym tak co� zanotowa�? Za�mia� si� do siebie. Zanotowa�, ale czym? Nie do��, �e nie mia� notesu ani pi�ra, to na dodatek jego cia�o ci�gle tkwi�o w Smythe Hall. Dlaczego mam na sobie ubranie? Je�li moje cia�o jest w Smythe Hall, dlaczego ciuchy nie s� tam na nim? Mo�e dlatego, �e kiedy wychodz� na ulic�, to my�l�, �e mam na sobie ubranie jak zazwyczaj.
Kiedy�, zanim jeszcze wybra� parapsychologi� jako specjalizacj�, studiowa� psychologiczn� interpretacj� sn�w i sposoby zmiany sennej percepcji. Nigdy zbyt wiele mu si� nie udawa�o, ale nauczy� si�, jak zmienia� nocny koszmar w sen o ogl�daniu filmu grozy. Zastosowa� teraz t� technik�. Zdematerializowa� ubranie i zosta� nagi. No i mam dow�d. Nie jestem w innym wymiarze, po prostu �ni�... A mo�e to niczego nie dowodzi? Mo�e jestem w innym wymiarze, nosz� to, o czym pomy�l�, albo to, co zwyk�o si� nosi� w tym wymiarze.
Odczu� ch��d. Pozwoli�, aby ubranie zn�w go otuli�o i doda� w my�lach grub� kurtk�. Wygl�da�a do�� niewyra�nie, a� doszed� do wniosku, �e pomy�la� po prostu �gruba kurtka". Szybko wyobrazi� sobie konkretn� kurtk�, kt�ra nale�a�a do wujka Stana Camerona z g�r Siewa. By�a w czerwono-czarn� krat�, mia�a wytarte r�kawy i �aty na �okciach. W kieszeni wyczu� ma��, niedbale przyszyt� �atk�. Napisa�bym list do wujka Stana i spyta� go, czy ma �at� w swojej kurtce. Ja nie pami�ta�em, ale wida� moja pod�wiadomo�� pami�ta�a lepiej ni� ja. G�odniej�. Ciekawe, czy mog� wymy�li� tabliczk� czekolady w kieszeni?
Kieszenie uparcie pozostawa�y puste. Moc my�li ma swoje granice, nawet we �nie. Dlaczego jest tak zimno? Spojrza� w niebo, z kt�rego lecia�y pierwsze p�atki �niegu. �nieg? W Berkeley? Czy�bym doszed� a� tak wysoko na wzg�rza? Mieszka� w Berkeley pi�tna�cie lat, a �nieg widzia� tylko dwa razy, na szczytach wzg�rz. Sypa�o g�sto. Ziemia szybko pokry�a si� bia�ym ko�uchem, kt�ry stawa� si� coraz grubszy, im d�u�ej Fenton szed�. S�ysza� delikatne skrzypienie �niegu pod butami. Po chwili us�ysza� jeszcze jeden d�wi�k, kt�ry by� podobny do �piewu dzwoneczk�w u sa�. D�wi�k narasta�, jakby co� zbli�a�o si� w kierunku Fentona.
Potrzebny mi jeszcze �wi�ty Miko�aj, pomy�la� Fenton, przefruwaj�cy w saniach zaprz�onych w osiem reniferk�w z Disneya. Nie, do diab�a, �adnych �wi�tych Miko�aj�w. Kategorycznie odmawiam marnowania czasu w nienaturalnym �wiecie wywo�anym halucynacj� i przebywania ze �wi�tym Miko�ajem. Dzwoneczkom, kt�re by�o s�ycha� coraz wyra�niej, towarzyszy� teraz odg�os mi�kko uderzaj�cych w �nieg kopyt. Powietrze by�o tak czyste, �e d�wi�ki nios�y si� daleko w przestrze�. Fenton zda� sobie spraw�, �e od dawna nie dostrzega ju� budynk�w uniwersyteckich. Sta� wysoko, na g�rskiej prze��czy, u jego st�p bieg�a �wirowa �cie�ka. �nieg ci�gle pada�. Od strony najbli�szego wzg�rza zbli�a�a si� d�uga karawana je�d�c�w. Ma�e dzwoneczki ko�ysa�y si� u ko�skich uprz�y, wype�niaj�c swym d�wi�kiem mro�ne, rze�kie powietrze.
Fenton zbieg� z dr�ki i ukry� si� za k�p� drzew. Wprawdzie mogliby go nie zauwa�y� nawet na �rodku szlaku, ale chcia� mie� dobry punkt obserwacyjny.
- Sally Lobeck zechce na pewno dok�adnego opisu do swojej pracy - zamrucza� do siebie.
Zaraz potem us�ysza� �piew. Na pocz�tku nie m�g� rozr�ni� s��w. Brzmia�o to jak wysoki �piew kobiet albo ch�ru ch�opi�cego, albo, pomy�la� zmieszany, jak ptasi trel. Doszuka� si� nawet jakiej� melodii, ale by�a nieci�g�a, o przeplataj�cych si� motywach. Jeden g�os lub grupa g�os�w podejmowa�a motyw, wzbogaca�a go i improwizowa�a, a nast�pnie przejmowa�y go inne g�osy. Dzwoneczki u ko�skich uprz�y dodawa�y melodii lekko�ci i nios�y j� w powietrzu razem z nadci�gaj�c� kawalkad� je�d�c�w. Fenton m�g� ich obejrze� teraz dok�adnie. Nie by� do ko�ca pewien, czy to istoty ludzkie. Nie mia� te� przekonania, czy zwierz�ta, na kt�rych jechali, to konie, mimo �e na pierwszy rzut oka z daleka - wygl�dali jak ludzie na wierzchowcach. Mieli wprawdzie oczy, uszy, nosy, g�owy, r�ce i nogi na swoim miejscu i nie byli podobni do dziwnych stwor�w z telewizyjnych seriali science fiction, ale nie nale�eli te� do �adnej znanej ludzkiej rasy. R�nili si� od ludzi w bardzo dziwny spos�b. Subtelnie i prawie nieuchwytnie, cho� widocznie. Podobnie rzecz si� mia�a z ich zwierz�tami, kt�re wygl�da�y jak konie jasnogniadej ma�ci, z rudymi grzywami, ale ko�mi nie by�y.
Ludzie czy nie, prezentowali si� wspaniale. Byli wysocy i smukli, mo�e nawet zbyt szczupli jak na ludzkie standardy, ubrani lekko mimo ch�odu; Fenton zauwa�y� ich nagie, �niade ramiona. Do bogato zdobionych pas�w mieli przypi�t� dziwn� bro�. Ich szczup�e twarze o do�� szerokim czole zw�a�y si� ku brodzie. Wygl�dali jak ludzie, ale lud�mi nie byli.
Wszyscy, mimo �e wygl�dali na m�czyzn, mieli wysokie g�osy - specjali�ci nazwaliby je sopranem i �piewali czysto i d�wi�cznie. Fenton pomy�la�, �e istoty, kt�re nios� ze sob� tak cudown� muzyk�, nie mog� by� niebezpieczne.
Zastanawia� si�, czy zobaczyliby go. Nie zna� jeszcze przecie� wszystkich praw tego dziwnego �wiata. A gdyby tak go zobaczyli, czy zachowaliby si� wrogo? Postanowi� dzia�a� ostro�nie, wi�c przycupn�� za skalnym wyst�pem.
Zobaczy� czterech lub pi�ciu dziwnych ludzi. Po�rodku grupy jecha� kto� otulony w d�ugi futrzany p�aszcz - a mo�e by� to tylko mi�kki materia�, kt�ry wygl�da� jak futro. Z fa�d p�aszcza wysun�a si� smuk�a, niezwykle szczup�a blado�wietlista d�o� podtrzymuj�ca lejce. Jej drobne, szczup�e palce by�y ozdobione pier�cieniami. Gdy podjechali bli�ej, Fenton zrozumia�, �e m�czy�ni s� �wit� i stra�� osoby jad�cej w �rodku, kt�ra nagle zrzuci�a z g�owy kaptur i obna�y�a d�ugie srebrzyste w�osy podtrzymywane wysadzan� klejnotami opask�. Kobieta z dziwnego ludu. I jak�e pi�kna.
Przepi�kna... magiczna... jak wy�niona. Kobieta z czarodziejskiego ludu... jak Kr�lowa Wr�ek z poematu Spensera... pi�kno�� ze snu. Fenton poczu� dziwny ucisk w piersiach. Pomy�la�, �e i kobieta, i muzyka s� jak senne marzenie.
Wy�niona muzyka... przebudzenie zabiera j�, zostawiaj�c g��bokie poruszenie i przekonanie, �e nie b�dziesz spokojny, p�ki zn�w jej nie us�yszysz...
Magia, czary. Kr�lowa Wr�ek. Czy to j� widzi? Czy mo�e trafi� do Czarodziejskiej Krainy opisywanej przez poet�w? Parada kr�lowej elf�w w�r�d witaj�cego j� ludu. Kr�lowa Przestworzy, Ciemno�ci, Poranka...
Fenton zastanawia� si�, czy nie zabrn�� w �wiat jungowskich archetyp�w, gdzie gromadz� si� zbiorowe wyobra�enia. Podni�s� g�ow� i zobaczy� u boku Kr�lowej Wr�ek inn� kobiet�.
Ta by�a niew�tpliwie istot� ludzk� z krwi i ko�ci, tak jak pierwsza kobieta by�a wytworem magii i fantazji. Ona r�wnie� mia�a na sobie d�ugi, ciemnobr�zowy p�aszcz. Jej d�ugie, opadaj�ce na ramiona w�osy by�y miedzianorudego koloru. Delikatna, opalona, lekko piegowata twarz nie pasowa�a do ostrych rys�w pozosta�ych je�d�c�w. Fakt, �e kobieta by�a ciep�o ubrana, ostatecznie przekona� Fentona, �e to istota ludzka. Natomiast Kr�lowa Wr�ek mia�a pod p�aszczem zwiewn� tunik�, a na stopach lekkie, bogato zdobione sanda�y; jej nagie, br�zowe ramiona wyra�nie odznacza�y si� na tle �niegu. Rudow�osa kobieta obok niej po m�sku dosiada�a wierzchowca. Spod jej podwini�tej we�nianej sukni wystawa�y nogi w grubych spodniach i ci�kich zimowych butach. Suknia i p�aszcz by�y solidne, podszyte futrem. Kobieta mia�a silne, muskularne r�ce. D�o�mi wtulonymi w puszyste r�kawice trzyma�a lejce. Tak, to by�a c�rka ludzkiego rodu. Ale co robi�a w tym towarzystwie?
Fenton s�ysza� jej g�os po�r�d wysokich sopran�w dziwnych istot. �piewa�a t� sam� co oni, �atwo wpadaj�c� w ucho piosenk�, kt�rej s��w nie rozumia�. Bezsensowny uk�ad sylab czy nieznany j�zyk? Fenton przypomnia� sobie star� ballad�, kt�ra opowiada�a o ksi�ciu porwanym przez kawalkad� elf�w. Ale ta kobieta by�a zbyt szcz�liwa jak na wi�nia. �mia�a si� i �piewa�a razem z innymi.
Przecie� nie mog� by� wrogami ludzi. Fenton mia� w�a�nie wyj�� zza ska�y i pokaza� si� dziwnym je�d�com, kiedy �piew i muzyka dzwonk�w zosta�y nagle brutalnie przerwane. Powietrze zadr�a�o od wycia rog�w, wybuch�w wrzasku, jazgotliwych nawo�ywa�. Jeden ze �piewaj�cych je�d�c�w pad� u st�p Fentona; czaszk� mia� rozr�ban� na p�. Fenton odskoczy�, �eby unikn�� zachlapania krwi� tryskaj�c� jeszcze przez chwil� z t�tnicy szyjnej.
Droga zaroi�a si� nagle od przemykaj�cych, ciemnych stworze�, kt�re przera�liwie wy�y i wymachiwa�y ostrymi jak brzytwa maczetami. Fenton natychmiast wycofa� si� do swojej kryj�wki - ta bitwa to przecie� nie jego sprawa.
Napastnicy byli troch� nieforemnie zbudowani, mieli okr�g�e, przyci�kie g�owy i poruszali si� jak insekty. Por�wnanie samo cisn�o si� na my�l, gdy� bardziej biegali ni� chodzili, i do tego niezgrabnie. Ciemne postacie przemyka�y tak szybko, �e Fenton nie m�g� dojrze�, czy s� nagie, czy ow�osione, czy maj� na sobie futrzane ubrania, czy mo�e pokryte s� d�ugim, zmierzwionym w�osem.
Je�d�cy pr�bowali opanowa� przera�one, staj�ce d�ba wierzchowce i uwolni� zza pas�w swoj� dziwn� bro�. Uformowali szyk przed Kr�low� Wr�ek i Rudow�os�. Jeden z je�d�c�w rzuci� si� mi�dzy atakuj�cych a kobiet� ze �wietlistozielonym mieczem w d�oni, ale ma�e czarne stworzenie wytr�ci�o mu bro� z r�ki i zdzieli�o napastnika szerokim no�em. Upad� wij�c si�,
ra�ony w serce. Nagle jedna z kreatur krzykn�a przenikliwym g�osem:
- Bracia, mamy szcz�cie! To sama Kerridis, Wielka Pani! Udane polowanie!
Fentona, kt�ry trwa� sparali�owany za skalnym wyst�pem, porazi�a desperacka za�arto��, z jak� walczy�a eskorta je�d�c�w. Ciemnych stworze� wyroi�o si� setki. Je�d�cy jeden po drugim w�asnymi cia�ami pr�bowali os�ania� kobiety i jeden po drugim padali rozerwani na strz�py. Cameron Fenton poczu�, �e robi mu si� s�abo na widok potok�w krwi, od j�k�w agonii w�r�d wysokich g�os�w m�czyzn umieraj�cych jak ptaki, od wrzasku atakuj�cych istot, kt�re czerni� swych cia� pokry�y ca�e zbocze prze��czy.
Wielka Pani z�apa�a w d�onie jeden ze �wietlistozielonych mieczy. Walczy�a z zaci�ciem, w milczeniu, otoczona kr�giem w�ochatych, nieforemnych stworze�. Jedno z nich wytr�ci�o jej miecz z d�oni, wi�c pr�bowa�a si� wycofa� z niemym przera�eniem na twarzy. Fenton nie dostrzega� ju� pi�knej Rudow�osej. Mo�e zosta�a rozdarta na kawa�ki jak reszta eskorty? Poczu�, �e ta my�l przyprawia go o md�o�ci, wi�c pr�bowa� z ni� walczy�. Je�li to sen, musi by� jakim� koszmarem.
Kr�lowa Wr�ek by�a zamkni�ta w kr�gu niekszta�tnych stwor�w. Ci�gle si� cofa�a, spychana w kierunku zbocza g�ry. Fenton zorientowa� si�, wyczytawszy trwog� na jej poci�g�ej twarzy, �e najbardziej boi si� dotyku napastnik�w, tego, �e mog�aby by� przez nich dra�ni�ta.
W�ochate stwory siek�y na drobne kawa�ki krwawe szcz�tki eskorty, a jeszcze �ywe, wyj�ce zwierz�ta ci�y na plastry i napycha�y sobie pyski ociekaj�cym krwi� mi�sem. Fenton czu�, �e wn�trzno�ci wywracaj� mu si� do g�ry nogami. Przywar� do ska�y i zacisn�� powieki.
Bo�e, tego ju� za wiele. Pozw�l mi si� obudzi�... obudzi� si�...
Nudno�ci wykr�ca�y mu cia�o. Jak m�g� czu� taki b�l we �nie? Nie zwymiotowa�. To niemo�liwe. Przecie� nie ma tu mojego cia�a...
Ale jednak c o � tutaj by�o, w tym wymiarze. Co�, co powodowa�o, �e czu� md�o�ci i b�l... Nagle objawy ust�pi�y.
Je�li naprawd� jestem w innym wymiarze, je�eli to nie sen, mo�e zdo�am im jako� pom�c?...
Ci�gle rozlega� si� przera�liwy wrzask umieraj�cych m�czyzn i zwierz�t przypominaj�cych konie. Fenton wyszed� z kryj�wki; nie bardzo wiedzia�, co mo�e zrobi�. Gdzie jest Rudow�osa? Ujrza� j� po chwili, niesion� na r�kach przez grup� w�ochatych bestii. Teraz, kiedy m�g� im si� przyjrze� z bliska, wydawa�y si� jeszcze bardziej odra�aj�ce. Spod rzadkich, d�ugich w�os�w prze�witywa�y ich bia�e cia�a. Odn�a mia�y zako�czone pazurami, ubabranymi we krwi; pyski niekt�rych wr�cz ni� ocieka�y.
Kobieta, kt�r� nazwa� Kr�low� Wr�ek, ci�gle si� cofa�a w zaciskaj�cym si� kr�gu odra�aj�cych postaci. Zdo�a�a podnie�� z ziemi jedn� z maczet, ale szybko j� upu�ci�a, jakby oparzona. Fentonowi przysz�a nagle do g�owy dziwna, obca my�l: stare ba�nie m�wi� przecie� wyra�nie, �e czarodziejski lud nie mo�e dotyka� �elaza...
Za chwil� by�oby po wszystkim, ale wydawa�o si�, �e napastnicy, o dziwo, boj� si� Kr�lowej Wr�ek tak bardzo jak ona ich. Do tej pory nikt jej nie dotkn��. Teraz jeden z nich rzuci� si� w kierunku kobiety, zaczepi� o jej sukni� ko�cistobia�ym pazurem i poci�gn�� w swoj� stron�. Po raz pierwszy kr�lowa krzykn�a, ale bardziej z obrzydzenia ni� strachu. Pr�bowa�a unik�w i wtedy Fenton zrozumia� o co chodzi. Wiedz�c, �e Kr�lowa Wr�ek boi si� ich dotyku, stwory pr�bowa�y spycha� j� i kierowa� wzd�u� �cie�ki. Zdaj�c sobie spraw� z ich zamiar�w, kobieta pr�bowa�a utrzyma� si� w miejscu. Wreszcie roze�lone stwory zacz�y j� poszturchiwa�, a jeden z nich poci�gn�� kr�low� za d�o�. Krzykn�a znowu, tym razem pe�na b�lu i przera�enia. Fenton dostrzeg�, �e jej smuk�e palce czerniej�, jakby by�y nadpalone. Popychaj�c i poszturchuj�c prowadzili Wielk� Pani� w kierunku wej�cia do ciemnej jaskini.
Z ty�u, bez wysi�ku i bez b�lu wymachuj�c maczet�, walczy�a Rudow�osa, kt�rej uda�o si� oswobodzi� z r�k potwor�w. Broni�a si� z szata�sk� zaciek�o�ci�, jej bro� ze �wistem ci�a powietrze ra��c napastnik�w i odpieraj�c ich ataki. By�o ich jednak zbyt wielu. Jeden zdecydowany atak wytr�ci� jej bro� z r�ki. Kobieta upad�a na ziemi� i wyda�a z siebie - niew�tpliwie ludzki - krzyk b�lu.
Zdesperowany i gotowy na wszystko Fenton pobieg� w kierunku walcz�cych; nie wiedzia� tylko, co mo�e im zrobi�. By�o ju� jednak za p�no. Jeden z napastnik�w zada� kobiecie silny cios w g�ow� r�koje�ci� swojej maczety. Rudow�osa straci�a przytomno��. Bestie - ka�da oko�o metra dwudziestu wzrostu - podnios�y kobiet� bezceremonialnie i unios�y ponad g�owami jak k�od�, po czym ruszy�y w stron� ciemnej jaskini.
Fenton nigdy nie by� w stanie opowiedzie�, co robi� potem. Mo�e pod�wiadomie wstydzi� si� swojej bezczynno�ci podczas rzezi i jedzenia �ywcem eskorty, kt�re odbywa�y si� na jego oczach. A mo�e ci�gle mia� nadziej�, �e to by� tylko sen i �e on sam znajdowa� si� poza prawami, jakimi rz�dzi�a si� tamta rzeczywisto��. Je�li by� to sen, zachowanie Fentona w�a�ciwie nie mia�o znaczenia. Cam chcia� jednak wtedy wiedzie�, co b�dzie dzia�o si� dalej.
Nie zna� przyczyn, dla kt�rych potem sam dzia�a�,robi� to bez zastanowienia, machinalnie. Wi�kszo�� w�ochatych stwor�w znikn�a w jaskiniach. Droga by�a zas�ana krwawymi szcz�tkami ofiar. Fenton podni�s� jeden ze �wietlistozielonych mieczy, kt�re le�a�y porozrzucane na pobojowisku. Przypomnia� sobie, w jaki spos�b napastnicy wytr�cali miecze z r�k kobiet i by� ju� pewien, �e bali si� bezpo�redniego zetkni�cia z t� broni�. Zacisn�� d�o� na r�koje�ci; obawia� si�, �e r�ka przeniknie przez ni� jak przez inne przedmioty. Poczu� jednak ci�ar i op�r materialnego miecza w d�oni. Bro� wydawa�a si� r�wnie rzeczywista jak drzewa i ska�y w tym wymiarze.
Ze �wietlistozielonym mieczem w d�oni Fenton wbieg� do jaskini.
ROZDZIA� 3
Wewn�trz Fenton zatrzyma� si�. Panowa�a tu ciemno�� jak w piekle. Nie m�g� dojrze� w�asnej d�oni. Wok� by�o czarno... ciemniej jeszcze ni� czarno.. ciemno jak w czelu�ciach lub odm�tach... jak w kosmicznej przestrzeni, w kt�rej nagle zgas�y wszystkie gwiazdy. I zimno. Potwornie zimno. Wydawa�o si�, �e mro��cy powiew nap�ywa z zakutego w tafli lodu nordyckiego piek�a. Fenton zawadzi� kolanem o ska�� i j�kn�� z b�lu. Ska�a r�wnie� by�a potwornie zimna. Czu� si� jak w Minnesocie podczas zimy. Gdy dotkn�o si� metalowego uchwytu od pompy mokr� d�oni�, natychmiast przymarza�a, a po oderwaniu r�ki kawa�eczki sk�ry zostawa�y na metalu. Kiedy opar� si� o skaln� �cian�, poczu�, �e w mgnieniu oka wyssa�aby z niego ca�e ciep�o do szpiku ko�ci. Zosta�by z niego nagi, zimny szkielet. Gwa�townie zacz�� rozciera� zzi�bni�te ramiona, po chwili jednak stwierdzi�, �e niewiele to daje.
Szok uderzenia o ska�� sprawi�, �e Fenton upu�ci� miecz. Zobaczy� na ziemi jego zielono �wiec�cy zarys. Pochyli� si� i wzi�� bro� do r�ki. Ku swemu zdziwieniu poczu� p�yn�ce od niej ciep�o. Uj�� miecz w zmarzni�te d�onie, delikatnie jak �ywe zwierz�tko, i tym razem poczu�, jak my�l o cieple wype�nia jego wn�trze. Nie by�o mu ciep�o, ale m�g� ju� sobie wyobrazi�, �e tak jest i uwierzy� w to. Przezroczysty, jakby szklany miecz �wieci� blado, ale w miar� jak ogrzewa� d�onie Fentona, �wiat�o wzmacnia�o si�.
Istnieje wyra�ny zwi�zek mi�dzy trzymaniem miecza i nasilaniem si� jego �wiat�a, stwierdzi� Cam.
Owo spostrze�enie zastanowi�o go. My�la� dotychczas, �e jedn� z zasad tego �wiata jest to, i� przebywa tu bez cia�a. Ale gdybym zupe�nie nie mia� cia�a, jak m�g�bym odczuwa� ch��d? W mieczu by�o coraz wi�cej energii. Trzymany w d�oniach emanowa� ciep�o i wci�� ja�niejsze �wiat�o. By� teraz ca�kiem gor�cy, nie parzy�, ale dawa� skuteczny odp�r mrozowi. Fenton przypomnia� sobie, w jaki spos�b ubra� si� w kurtk� wuja Stana, i pomy�la�: Je�li zadzia�a�o raz, powinno sprawdzi� si� znowu. Trzymaj�c �wietlisty miecz w d�oniach wyobrazi� sobie, �e kurtka wuja zamienia si� w puchow� park�, kt�r� mia� na sobie podczas ekspedycji w g�ry Siewa. Przypomnia� sobie te�, �e napis na metce informowa� o niezawodno�ci kurtki do trzydziestu pi�ciu stopni mrozu. Musi tu by� mniej wi�cej taka temperatura, pomy�la� Cam.
Powr�ci�a mu przytomno�� umys�u. Na pewno nie znajdowa� si� ju� na terenie uniwersytetu ani na wzg�rzach wok� Berkeley, gdzie nie by�o przecie� jaski�. Najbli�sze, o kt�rych wiedzia�, znajdowa�y si� setki kilometr�w na p�noc od miasta, blisko jeziora Shasta Dam.
W takim razie nie by� te� w innym wymiarze miasteczka uniwersyteckiego w Berkeley.
W ja�niej�cym blasku miecza dojrza� swoje d�onie i w niewielkiej odleg�o�ci oszronione skalne �ciany. Kiedy ju� widzia� i nie by� skostnia�y z zimna, przypomnia� sobie pow�d swego wtargni�cia do tej lodowatej krainy. Chcia� przecie� odnale�� rudow�os� kobiet� i Kerridis, t�, kt�r� nazwa� Kr�low� Wr�ek.
Niewyra�ne wej�cie do jaskini majaczy�o daleko z ty�u; by�o znacznie bardziej oddalone, ni� wynika�oby to z drogi, jak� Fenton przeby�. Jakby ci�gle si� oddala�o, mimo �e Cam nie rusza� si� z miejsca. Czy�by by�a to jeszcze jedna regu�a tego �wiata - albo snu Fentona �e nie mo�na pozostawa� d�u�szy czas w jednym miejscu? Nie by� tego pewien, ale niew�tpliwie przesuwa� si� w g��b jaskini. Jeszcze przez chwil� m�g� dojrze� bledn�ce z minuty na minut� dzienne �wiat�o dobiegaj�ce od wej�cia. Je�li chcia� si� wycofa�, powinien si� tam skierowa� ju� teraz, kiedy by�o jeszcze ledwo widoczne. Zawaha� si� niezdecydowany. W puchowej kurtce by�o mu wystarczaj�co ciep�o, a �wietlistozielony miecz ogrzewa� mu r�ce. Ale co na dobr� spraw� mo�e zrobi�, kiedy znajdzie Kerridis i Rudow�os�?
W�a�nie mia� si� odwr�ci� i skierowa� do wyj�cia, kiedy us�ysza� kobiecy krzyk. Teraz decyzja zapad�a sama. �ciskaj�c miecz w obu r�kach, Fenton ju� zbiega� skalist� �cie�k� w g��b jaskini. Tym razem uwa�nie obserwowa� drog�, aby zn�w nie pope�ni� b��du, o kt�rym przypomina�o bol�ce kolano. W dole, za skalnym zakr�tem, ujrza� przydymione �wiat�o pochodni, us�ysza� wycie rog�w, wrzaski i nawo�ywania. Jeszcze raz by� bliski zawr�cenia i wycofania si�. Czy zn�w pcha� si� gdzie�, gdzie mia�by tym razem ogl�da� kobiety pokrojone w plastry i po�erane przez stwory? Tego zdecydowanie nie chcia� zobaczy�. C� jednak m�g� zrobi�, �eby bestie powstrzyma�?
Je�li to sen, mam bardziej chorobliw� wyobra�ni� ni� s�dzi�em, rozwa�a�. Nie. Cokolwiek by to by�o, nie jest to sen. Wystarczaj�co dobrze znam psychologi� sn�w. Kiedy kto� �ni, nie zastanawia si� nad stanem swojego umys�u. Je�eli przestaje si� akceptowa� wydarzenia albo zaczyna podwa�a� ich realno��, wtedy �ni�cy budzi si�. Stary zwrot: �uszczypnij mnie, bo chyba �ni�" wyra�a w�a�nie istot� sn�w. Kiedy kto� u�wiadamia sobie sen, ten odchodzi lub si� zmienia.
Ja nie �ni�.
Skutki tego rozpoznania by�y �atwe do przewidzenia. Je�li to nie sen, te paskudne stworzenia mog� zabawi� si� w siekanie i po�eranie r�wnie� ze mn�, zauwa�y� Fenton. Nie ma co, nale�y st�d spada�.
Odwr�ci� si� i ruszy� ku wyj�ciu, a wtedy �wietlistozielony miecz przygas�, by po chwili zgasn�� ca�kowicie. Fenton, sam w ciemnych czelu�ciach podziemnej jaskini, podda� si� panice. Nigdy nie znajdzie wyj�cia. B�dzie si� w��czy� bez ko�ca, a� wreszcie umrze...
Bardzo powoli odwr�ci� si� z powrotem, by si� zorientowa� w przestrzeni wed�ug przy�mionego, odleg�ego �wiat�a pochodni. Zrobi� krok w tym kierunku i zauwa�y�, �e miecz ponownie zaczyna �wieci�. Nie�mia�o i blado, ale jednak...
Tytu�em pr�by Fenton zrobi� jeden krok w g��b jaskini - blask poja�nia�. Potem jeszcze jeden - �wiat�o miecza powr�ci�o z ca�� sw� moc�.
Chce, �ebym schodzi� dalej...
Niedorzeczno��. A mo�e to tylko jeszcze jedno z praw �wiata, w kt�rym Fenton si� znalaz�? Bez ciep�a i �wiat�a miecza w��czy�by si� tu do �mierci. Albo, pomy�la� zdezorientowany, �rodek halucynogenny przestanie dzia�a� i powr�c� do swego cia�a.
Tymczasem jednak miecz kierowa� go w okre�lon� stron�, obdarzaj�c swoim ciep�em i �wiat�em.
Chyba nie mam innego wyj�cia... uzna� Fenton. Posuwa� si� w d� kamiennymi schodami, a wok� robi�o si� coraz cieplej. �ciany jaskini nie by�y ju� tak lodowate, zamiast szronu ozdabia�y je p�askorze�by, kt�rym Fenton nie bardzo jednak chcia� si� przygl�da�. Mimo to k�tem oka dostrzeg�, �e przedstawiaj� niewyobra�alnie okrutne i spro�ne sceny. Nic zaskakuj�ce
go, skoro s� dzie�em tych w�ochatych bestii. Nagle kamienne stopnie sko�czy�y si� i Fenton znalaz� si� w przestronnej grocie.
By�a pusta, mia�a �lisk�, jakby wypolerowan� pod�og�. Z sufitu pokrytego dziwn� konstrukcj� z �a�cuch�w zwisa�y metalowe lampy, rzucaj�ce przy�mione �wiat�o. Buja�y si� i rysowa�y na �cianach przera�aj�ce, monstrualne cienie. Fenton ukry� si� w jednym z nich, aby �wietlistozielony miecz nie zwr�ci� uwagi w�ochatych stworze�. Te jednak ju� go zauwa�y�y i unios�y g�owy. Fenton przygotowa� si� na atak. Zupe�nie jednak nie przewidzia� tego, co si� sta�o. Dwa pokraczne stworzenia krzykn�y, zakry�y bol�ce je oczy i prawie o�lepione uciek�y do s�siedniej groty.
Najwidoczniej przerazi� je widok broni. Nie powstrzyma�aby ich w wi�kszej masie, ale tylko dwie bestie nie stan�yby do walki z jednym cz�owiekiem trzymaj�cym �wietlistozielony miecz w r�ku. Pozostawa�a im ucieczka.
Po raz pierwszy od pocz�tku swej w�dr�wki Fenton poczu� si� nieco pewniej. Czy uciek�y w stron�, gdzie reszta ich towarzyszy torturowa�a kobiety? Na to nie powinien liczy�. Nie by� ju� tak bardzo przera�ony i m�g� spokojnie my�le�. Czu�, �e miecz chroni go cho� troch�.
Wolno obchodzi� grot� nas�uchuj�c przy ka�dym z niej wylocie. Pierwsze dwa by�y mroczne i ciche. W trzecim dos�ysza� zduszone warczenie i dostrzeg� czerwony blask, jakby odleg�y ogie�. Czy�by znajdowa� si� na wulkanicznym poziomie jaski�? Co� z�owieszczego by�o w tym czerwonym blasku i Fenton nie bardzo chcia� mie� z nim do czynienia. Obawia� si� jednak, �e kiedy si� odwr�ci, jego miecz znowu przyga�nie, ale tak si� nie sta�o. Pomy�la� irracjonalnie, �e mo�e jego �wietlistozielona bro� te� nie chcia�a mie� do czynienia z wulkanicznym blaskiem.
Nas�uchiwa� jeszcze u wylot�w dw�ch czy trzech tuneli, zanim us�ysza� co�, co przypomina�o odleg�e krzyki, wycie rog�w, nawo�ywania. Wbieg� do tunelu szybko, bez zastanowienia, zostawiwszy w�asne my�li, kt�re z pewno�ci� pozbawi�yby go wytrzyma�o�ci psychicznej.
Kiedy tak bieg�, czu�, �e temperatura ponownie zdecydowanie ro�nie, a odleg�e g�osy staj� si� coraz wyra�niejsze. W �wietle miecza widzia� r�wnomiernie opadaj�ce pod�o�e tunelu. Potkn�� si� dwa razy o niewidzialne stopnie. Dolatuj�ce go d�wi�ki nabra�y teraz pe�nej mocy. Fenton us�ysza� zduszony p�acz i by� pewien, �e odnalaz� przynajmniej jedn� z ofiar.
By�a to Kr�lowa Wr�ek, Kerridis. Sta�a otoczona kr�giem napastnik�w, kt�rzy spychali j� w kierunku skalnej niszy. Cofa�a si�, pr�buj�c unika� ich dotkni��, ale stworzenia doskonale o tym wiedzia�y. Bawi�y si� wi�c, pr�buj�c j� uk�u�, uszczypn�� lub zadrasn�� swoimi d�ugimi pazurami. Fenton zastanawia� si�, czy gdy wbiegnie w sam �rodek k��bi�cej si� grupy, �wiat�o miecza odstraszy je. Zanim zd��y� cokolwiek zrobi�, zobaczy� wysokiego m�czyzn�, kt�ry pojawi� si� nagle po�r�d napastnik�w.
Cz�owiek. Prawdziwy cz�owiek, tak jak Fenton. Nikt z ludu Kerridis. By� wysoki, muskularnie zbudowany, o ciemnej karnacji. Mia� na sobie d�ugie spodnie, wysokie buty z metalowymi okuciami i kurtk� z d�ugimi r�kawami. Na to narzucony d�ugi, w�ochaty p�aszcz, kt�rego kolor trudno by�o rozpozna� w �wietle bujaj�cych si� lamp.
M�czyzna przeszed� mi�dzy napastnikami, kt�rzy usun�li si� przed nim jak fala odp�ywu. Kiedy znale�li si� w bezpiecznej odleg�o�ci, Fenton zauwa�y� ulg� na twarzy Kerridis. Gdy m�czyzna przem�wi�, wstr�t znowu pojawi� si� na obliczu kr�lowej.
- Kerridis - powiedzia� m�czyzna - teraz p�jdziesz ze mn�. Daj mi r�k�. Nie ma powodu, �eby ci� tak traktowali.
Kerridis w pierwszej chwili machinalnie wyci�gn�a d�o�, ale nie dotkn�wszy r�ki m�czyzny, wycofa�a j� nagle, a na jej twarzy pojawi� si� niesmak. M�czyzna wzruszy� ramionami. Odezwa� si� oboj�tnym tonem, ale Fenton czu�, �e jest zraniony i rozdra�niony:
- Jak widzisz, nie mam �adnego z waszych Kamieni �ycia. Pami�taj, Kerridis, torturowali was nie z mojej woli. Wyda�em �cis�e rozkazy, �eby was nie krzywdzono.
- Czy wyda�e� r�wnie� rozkaz, by pomordowano moich wiernych ludzi?
- Oni nic dla mnie nie znacz� - odpowiedzia� surowym tonem. - Wiesz, jakie s� powody wojny mi�dzy nami. To twoja robota, Kerridis, nie moja.
Odwr�ci�a si� od niego, ale m�czyzna chwyci� j� za rami� i zmusi� do patrzenia mu w twarz.
- Chod� ze mn�, a nic ci si� nie stanie. Rozz�oszczona kobieta wyrwa�a rami�.
- Twoja wola - rzek�. - Je�li chcesz, zawo�am ich, a oni zmusz� ci� do tego. Chcia�em ci da� wyb�r, ale nie mam powodu, aby by� wobec ciebie uprzejmym. Zostawi� ci� tu z nimi?
Na twarzy Kerridis malowa�a si� beznadzieja i kl�ska. Kobieta ukry�a twarz w smuk�ych d�oniach, a Fentonowi wydawa�o si�, �e p�acze. Po chwili jednak podnios�a g�ow� arogancko oraz pewnie i posz�a za m�czyzn�.
Ukryty w cieniu Fenton ruszy� za nimi; miecz schowa� w fa�dach kurtki. Pomy�la�, �e skoro parka jest produktem jego my�li, to blask miecza b�