4090
Szczegóły |
Tytuł |
4090 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4090 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4090 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4090 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Karol Maliszewski
FARAMUCHA
Rzecz walcz�ca, sprzeczna, moja w tym g�owa,
miasto, miasteczko, kt�rego b�l uliczny, poch�d
wzg�rz do centrum, rozleg�y wyrok cmentarza �
miasteczko, kt�re prowadz� za r�k�, nie
otwieraj�c okna.
Naoczno��
�Wystrzega� si� z�ych sn�w� � ta niespodziewana my�l by�a jak anarchiczny i
archaiczny skrzek, jak b�yskawica, kt�ra strzeli�a we wrota za�lepionej stodo�y. Gdyby jednak
wprowadzi� odrobin� logiki, brzmia�oby to tak: uwa�a�, unika�, uchyla� si� i strzec. Tego
dnia powietrze mia�o inny smak, cia�o niech�tnie podnosi�o si� do czynu, wyra�nie chc�c
zawisn�� w p� gestu, zatrzyma� si� i nie stanowi�. Tymczasem nale�a�o na okr�g�o
rozstrzyga� w ciszy uliczek zawalonych �niegiem, a radio zapowiada�o dalszy spadek
ci�nienia i nap�yw metalicznie szarych chmur z po�udnia. Nale�a�o i�� do pracy i
kontynuowa�. Gromada ludzka czeka�a na pracowite wype�nianie si� form.
Kazimierz Faramucha westchn�� i przywdzia� stosowne do okoliczno�ci szaty.
Okoliczno�� by�a zimowa, dok�adniej p�nostyczniowa, wia�o lodowym podmuchem bez
lito�ci. Ch��d wciska� si� w wolne od ksi��ek zakamarki mieszkania, podkopuj�c sens tylu
wiecznej tradycji �istnienia sensu�. Wystrzega� si� z�ych sn�w, wystrzega�.
Powoli zarysowywa� si� program estetyczny Kazimierza, pe�z� przez niezliczone
zeszyty, wy�adowuj�c si� niekiedy w spazmach i skurczach na �amach literackiej prasy. �To
nie s� czasy przewrot�w. Nie ma atmosfery sprzyjaj�cej �mia�o�ci czy wyrazisto�ci. A� wstyd
powiedzie�, �e przewr�t nadejdzie od strony si� bezwolnych, md�ych i � rzec mo�na �
wstecznych. Na pocz�tku brak b�dzie jakiej� oczywistej opozycji. Tylko aluzje,
napomknienia i drobne z�o�liwo�ci, ale co zrobi�, takie czasy, b�dziemy si� spiera� dla
samego spierania. Tym samym przetrwamy, donosz�c nast�pnym czasom fluid zaciek�ej
wiary w kultur�, w jakie� tam warto�ci, kt�re, jak si� wydaje, nie mog� trwa� bez konfliktu�.
Ol�niewaj�ca w �niegu dawno�� st�oczonej siedziby, kumulacja cegie� zag�szczonych w
piramidki i przesmyki, a wok� ciasny pas wzg�rz, ska� i g�r. Stare miasteczko rozrastaj�ce
si� nowocze�nie w stron� stymuluj�cej r�wnin� wy�yny, ale sercem pozostaj�ce przy swoim
korzeniu, ratuszowo-rynkowym centrum w poniemieckim gnie�dzie ulic. Przestrze�
przerywana regularnie, przecinana no�ycami dzwon�w, tak g�o�nych, �e s�yszanych w
3
wioskach przynale�nych do innego powiatu. Strzelisto�� ko�cielnych wie�, skupisko
ogrzewaj�cych si� wzajem dom�w, obszar �atwy do opanowania wzrokiem, a potem duchem.
Rzeka, najwa�niejszy nerw tkni�tej neuroz� zapad�ej doliny, zbieraj�ca w sobie wszystkie
�ywotne si�y sp�ywaj�ce z g�r. Cisza i ciemno�� zimowej nocy, gdy ju� z oszcz�dno�ci
wygaszono latarnie, u�o�ono do snu pojazdy w zau�kach i gara�ach. Bezmiar obecno�ci
czego� wi�kszego od cz�owieka, wyobra�ni poruszonej krzykiem dziecka, kt�re wyrywa ze
snu naj�cie pijanego ojca, skowyt uderzonego psa. Samotno�� rysowa�a si� wyra�nie w tak
u�o�onym i zhierarchizowanym wszech�wiecie, za� miasteczko stawa�o si� wzorem do
na�ladowania po kres czas�w, archetypem dzia�ania, zamieszkiwania, tworzenia. Jedyn�
przestrzeni�.
Zarys postaci
Ze wszystkich stron sz�a forma. Arystoteles by� patronem i by� figurantem. Ani ju�
wadzi�, ani j�trzy�.
Sz�a, nadchodzi�a. Zarys postaci. Zniewalaj�ca �nie�yca. Przyzwoito�� formalna ka�e j�
zarysowa�, okre�li� granice, kszta�t, charakter. Nikogo nie b�d� przerysowywa�. Nie jestem
stworzony do tych k�amstw. Za�amanie si� formy jest dla mnie form�. Nie opowie�� jest
najwa�niejsza. Idzie o co� wi�kszego. O b�l, po prostu. I jeszcze: �adnej merkantylno�ci.
�Sukces nie jest godny pracownika ducha; ten�e pracownik nie jest godny sukcesu czyli
powszechnej rado�ci z narodzin pisarza�.
�adnej reprezentatywno�ci na si��. Kazimierz tworzy si� sam, oddycha w�asnym
powietrzem. Nie powinien kojarzy� si� z nikim i z niczym. By� mo�e wolny Kazik jest moj�
jedyn� szans� na przezwyci�enie tego wszystkiego, w co sam da�em si� wt�oczy�.
Mordechaj, o kt�rym wspomina�, to zagadka, niespodzianka. Chcia�bym, �eby tak by�o na
ka�dym kroku: obraz z niejasnych punkt�w i plam, farba wy�aniaj�ca hybrydyczny kszta�t.
Czego si� boj�, zamykaj�c kolejne zdanie? Przed czym si� zamykam, je�eli przerobi�em
ju� ostateczno�� i wch�on��em samob�jstwo? Jaki komitet powitalny wali z przedmie��, gdzie
pali si� najta�szym w�glem? Jakie przeznaczenie opl�tuje profil zdania i samojezdn�
sk�adni�? Chcia�bym by� Indianinem wykonuj�cym z powag� sw�j przed�miertny taniec;
niestety, to �rodek Europy i trwa degustacja egzotycznych potraw. Los nie zaproszonych te�
mnie nie obchodzi. Przesta�em roztkliwia� si� nad nieudacznikami ducha, grafomanami losu.
Tylko w�asnej �cie�ki po��dam.
4
Jej opis�w b�d� dostarcza� w miar� regularnie. Krzywe twarze wij�cych si� w ukropie
tak zwanych redaktor�w ju� teraz chcia�bym odes�a� do diab�a. W czasach pogromu warto�ci
nie uda�o mi si� nawi�za� korespondencji z duchem Zygmunta Krasi�skiego; relegowano
mnie z polonistyki. Teraz �ycie straci�o smak i �warto�ci� graj� sobie ze mn� w hiszpa�skie
domino, odbijaj�c si� w krzywych u�amkach rozbitego przez syna poniemieckiego lustra. I
w�sz�, ci�gle w�sz�, szukaj�c mo�liwo�ci wk�ucia si� do moich sino rozsypanych na ma�ych
d�oniach �y�. O, Zygmusiu, bracie cokolwiek starszy, daj si� zarysowa� i chocia� troch�
odcisn�� w postaci uleg�ego wosku b�d� tutejszej gliny, czerwonej jak kokarda opasuj�ca plik
po��k�ych dokument�w.
Sennik
P�on�ce pole kukurydzy niedaleko �cinawki. Na wp� zdzicza�y pies. Tam zaraz dzikie
czere�nie; wi�c na wp� zdzicza�y, jak to si� m�wi � mknie. Wypada, wypala, niknie.
Lokomotywa posapuje pod semaforem. Nostalgia jak u Hrabala. Jakie� tr�bki, sygna�y
ratowniczych s�u�b. Ca�a rzeka �wierszczy wylewa si� z zaro�li. Coraz wi�cej drobnych
zwierz�tek. Sznury myszy. Jak oszala�e. Sk�d mi si� to wzi�o, dlaczego mnie dopad�o?
Mog�em si� nie zatrzymywa�, mog�em dalej rozpycha� kierownic� ponure stado, l�ni�ce
cielska br�zowych kr�w. Rower rzuci�em pod najgrubsz� czere�ni�. Pami�tam jej ga��zie
obwieszone czarnymi, gorzkawymi kulkami. Teraz to wszystko jak podarte fotografie.
Nadbiegaj�cych ludzi nawet nie poznaj�. Chcia�bym by� im znany, znajomy, spoufalony z
ca�� okolic�. Szukam takiego miejsca.
Wymachiwa�em r�kami wok� siebie jak �lepy samuraj chc�cy trafi� wyimaginowanych
przeciwnik�w. W r�kach ziemia, �wir, k�py traw. Wydobywa�em si� z czego� g�stego i
ci�kiego, grzebi�c zaciekle pazurami. Jakby basen nape�niony pulchn� ziemi�. W ciemno�ci
b�ysk s�o�ca. Wreszcie si� wydosta�em z tej �ar�ocznej gleby. Jak robak. Zobaczy�em dom.
Bia�y wiejski dom. Wbieg�em do niego i potem my�l, �e zabrudz� pod�og� glin�. S�ycha�
by�o muzyk�, ale ludzi nie by�o. W jednym z pokoi ujrza�em konia przywi�zanego do �ciany.
Przeszed�em ko�o niego ostro�nie, zas�aniaj�c si� krzes�em. W dzieci�stwie kopn�� mnie ko�.
Wychyli�em si� przez okno, ogl�daj�c si� za siebie na spokojnie stoj�cego konia.
Zastanowi�em si�, jak on wszed� po schodach. Na wzg�rzu zobaczy�em kilka os�b. Nareszcie
jacy� ludzie � pomy�la�em. Korow�d przebiera�c�w. Patrzy� w moj� stron� m�czyzna
przebrany za kobiet�. Jaskrawa biel jego twarzy, szminka i puder. Przerazi�em si�. W r�ce
5
trzyma� kos� oklejon� cynfoli�. Pochyli�em si�, a by� to strych, i znalaz�em przedmiot, kt�rym
mia�em go uderzy� w g�ow�. Jakie� ma�e narz�dzie czy figurka z br�zu. By�em w�ciek�y i
zdecydowany. Obudzi�em si� i us�ysza�em pierwsze tej wiosny grzmoty.
Przedstawienie
Kobieta, kt�ra chcia�aby te� co� zgwa�ci� na wernisa�u naturalist�w, sta�a z boku i
cichutko plu�a w kieliszek, wyobra�aj�c sobie, �e to ucho kochanka. Wprowadzono �ywego
psa i ogl�dano go z wielkim zainteresowaniem. Facet, kt�ry przed chwil� rozkroi� �ab�,
zbli�a� si� z brzytw� do dr��cego ratlerka. El�bieta patrzy�a ze zdumieniem na lin�, kt�r�
przywi�zano psa do �ciany. Sk�d mog�a wiedzie�, �e wypo�yczono j� od gospodarza z
s�siedztwa, a ten wzi�� j� prosto z obory, spod grubej warstwy obornika? R�ce �lizga�y si�,
Cuchn�y, ale zostawa�y na nich �lady czego� autentycznego. Pies miota� si� jak oszala�y i
nawet zd��y� ju� wbi� z�by w czyj�� �ydk�. Szczup�y m�okos po czterdziestce z wypiekami
na kobiecej twarzy podci�gn�� nogawk�. Wszyscy patrzyli na krew. Kobieta obliza�a wargi.
Pies przed �mierci�, pomy�lan� jako akt artystyczny, upu�ci� troch� krwi. Przed miesi�cem
wszyscy po kolei gwa�cili koz�. Zapisywane na gor�co wra�enia uczestnik�w tej akcji wisz�
na �cianach. ��te kartki podnosz� si� i opadaj� w rytm kr���cych po ca�ym domostwie
powiew�w wiatru. Jak srebrzyste, metaliczne �agle napinaj� si� �aluzje. Ca�y dom zdaje si�
odp�ywa�.
Kobieta, kt�ra chcia�aby zosta� narysowana kred� na asfalcie przez jednego z
uczestnik�w, czuje si� w tej chwili zagubiona i niepotrzebna. Przeciwleg�a �ciana, do kt�rej
zbli�a si�, �eby odstawi� kieliszek, pokryta jest �ladami krwi zabitych zwierz�t. Dlaczego to
robi�, my�li, dlaczego dotykam j�zykiem tych �cian? �ciana pachnie papierosami i jest
kwa�na. Malarz uwijaj�cy si� ubieg�ego lata w tych pokoikach wysika� si� do wiadra z farb�.
Dwa razy wpad� mu pet. Przez kilka dni b��dzi� po okolicy, szukaj�c ciotki. Co� mu by�a
winna. A farba sta�a, kis�a. Potem dodawa� sobie znane substancje, �eby farb� o�ywi� i nie
by�o wida� zaniedbania. Wreszcie przyszli ludzie z �Art-nature� i wynaj�li te pomieszczenia.
To si� dzieje we mnie, prosz� ksi�dza, s�ysz� g�osy, widz� gesty, czuj� zapachy.
Kobieta przechodzi do ma�ej salki obok. I co, i co. I nic. Czeka na mnie, daje znaki, ale ja
przecie� mam �on�, dzieci, swoje �ycie. Wyobra� sobie co� innego. Dobrze.
6
Post doprowadzi�. D�ugotrwa�y post doprowadzi� trzech �wiadk�w Jehowy do rozpaczy
i dwunastego dnia, w poszukiwaniu �ywno�ci, opu�cili nadrzeczn� kaplic�. Napotkali Kazika
Faramuch�. � A ty tu czego. Wida� mieli �al, �e mimo ca�orocznego nawiedzania i
cierpliwego t�umaczenia nie przysta� do ich kompanii. Poszli dalej, zostawili go z bochenkiem
chleba, kt�ry �ciska� w r�ku i ju� nadgryz�. Dopiero za mostem dali upust emocjom i rykn�li
�miechem na widok rudej, tr�dzikowatej czternastolatki, ob�adowanej zakupami. Dziewczyna
zap�oni�a si�, z napi�cia rozwar�y si� palce, z r�k polecia�y na bruk torby. Ma�yszko,
najni�szy, podbieg� i chcia� kopn�� torb� z jab�kami � potocz� si� pochodnikowych p�ytach, a
on b�dzie je zbiera� i wbija� si� w nie z�bami � ale nagle zmieni� zamiar i znienacka
poca�owa� dziewczyn�. Zamar�a, poruszy�a kilka razy ustami, �api�c powietrze. Op�niony
pospieszny do Jeleniej G�ry zastuka� nad jej g�ow�. Zamacha�a r�kami i zacz�a ucieka�.
Tyle rzeczy dzieje si� naraz, pomy�la� Kazik, patrz�c na dziwny spos�b poruszania si�
dziewczyny. Majtki mia�a za ciasne. Przesuni�t� wat�. Lecz on o tym nie wiedzia�. Ugryz� raz
jeszcze chleb i dziwi�c si� temu, na co trafi�, �uj�c go na papkowat� mas�, dochodzi� do
bramy z alegoryczn� p�askorze�b�. Kuzyn z akademii t�umaczy� mu kiedy�, co tam jest
przedstawione, ale nie pami�ta�, czy to alegoria m�odo�ci, czy staro�ci. Przyjemny ch��d sieni,
brama stukn�a lekko i Kazik zosta� sam. Przystan��, ciesz�c si� intymno�ci�. Nas�uchiwa�.
Potem bezszelestnie pokonywa� po trzy schody naraz. Chleb zostawi� na wycieraczce,
owin�wszy w gazet�. �Gazet� Tutejsz�� redagowa� ma�y facecik w okularach, kt�ry lubi�
p�nagi siadywa� w oknie i obserwowa� uliczny ruch. Kazik wspi�� si� na najwy�sze pi�tro i
wchodz�c po ruchomej �elaznej drabince my�la� o tym, co za chwil� zobaczy. Kucn��,
opieraj�c si� o kominy, wyczuwaj�c pod r�kami ich ciep�o. Przyczo�gawszy si� do kraw�dzi
dachu, zerka� w d�. Z trabanta wysiad� facecik w okularach i wnosi� do sieni stert� gazet. Za
nim sz�o z pi�ciu ch�opak�w, k��c�c si� i przepychaj�c. Po chwili wyskoczyli z bramy jeden
za drugim, wykrzykuj�c na ca�y g�os tytu�y nag��wk�w. Kobieta, kt�r� chcia� zobaczy�, mia�a
na imi� Maria. My�a okna i wk�ada�a w to ca�� dusz�. Jej po�ladki ta�czy�y w s�o�cu,
obiecuj�c, zach�caj�c, rozkazuj�c. Kaziu wstrzyma� oddech i patrzy�, jak si� to wszystko
rusza. Rozp�aszczy� si� na smolistej powierzchni dachu i wyda� z siebie chrapliwe
westchnienie. Zlizywa� pot z jej plec�w, tr�ca� nosem po�ladki, spuszcza� si� na w�osy. Maria
przeciera�a teraz na sucho. Pogrozi�a mu r�k�. Spojrza�a w matczynym stylu: �ty s�odki
szajbusie�. I dalej robi�a swoje.
To znaczy co? Ksi�dz nie rozumie? My�a okna. Elektryzowa�a przestrze�.
Przygotowywa�a burze nad miasteczkiem. A sk�d ci to przysz�o do g�owy? Ty chyba co�
ukrywasz przede mn�. Sam bym to chcia� ukry�, znikn�� na zawsze mi�dzy zdaniami
7
nieznanych ludzi, w tamtym �wiecie. To grzech, synu, ty jeste� chory. Wiem. Na zdania, na
przecinki, na tamten �wiat. Wyjd� z tego. Nic z tego. Wyjd� z tego! Nie mog�, to jest we
mnie, przyros�o od �rodka. Nie wiem co.
Odej�� od m�a mia�am odwag�. I na tym si� sko�czy�a ca�a moja odwaga, ca�y jej
zapas. Teraz bym chcia�a to i tamto, ale nie mog� si� prze�ama�. Chcia�abym tego Kazika
zaprosi�, wypi� lampk� wina, pota�czy�, mo�e co� wi�cej. Co powie ksi�gowa, a jak do
kierownika dojdzie? Jak spojrz� ludziom w twarz w ko�ciele, jak w sklepie reszt� b�d�
wydawa�, czy nie napluj� do zupy na sto��wce? Nawet nie b�d� wiedzia�a. �cierka sunie po
g�adkiej powierzchni. Widz� siebie w szybie. Widz�, �e nie jest tak �le. Mog� kocha�, by�
kochana. Biedny Kazik, spuszcza si� do rynny. Smycz, na kt�rej biegam, jest za kr�tka, a ja
nie wiem, jak przegry��, �eby nie porani� i �eby nikt nie zauwa�y�.
Nagle kl�kn�a i zacz�a si� modli�. Przypomnia�a sobie czarodziejskie formu�ki
dzieci�stwa i ss�c je powoli jak mi�towe cukierki, z lubo�ci� przytuli�a twarz do �ciany
pokrytej rozbryzgami zwierz�cej krwi. Poczu�a oddechy, dos�ucha�a si� pulsu umieraj�cych tu
zwierz�t, obla�a si� potem kucyka, kt�ry zgin�� pod no�em w maju w ga��ziach bzu i g�ogu.
Tak j� znalaz� facet z brzytw�, kt�ry musia� opu�ci� przedstawienie, bo mia� biegunk�.
Wpatrywa� si� w ni� jak w obraz. Nareszcie co� �wi�tego na tej ziemi. Kl�cz�ca kobieta
rozpaczliwie rozmazuj�ca po twarzy tusz. Obok kieliszek. �ciana. I te wszystkie zwierz�ta.
M�czyzna kl�kn�� i zacz�� powtarza�. To sz�o od kobiety, jak z otch�ani. Kt�ry jeste�. Kt�ry
jeste� w niebie. Nawet nie poczu�, jak pu�ci�y mu zwieracze.
Pocz�tek
Urodzi� si� pi�tna�cie lat po wielkiej wojnie. Matka mia�a wtedy te dziwne wizje.
Nazywa�a si� Leokadia Starko, ale Kazikowi da�a nazwisko po ojcu, kt�ry by� troch�
Rumunem, w�drownym �ataczem portek. Mia�a wi�c wizje przez te wszystkie miesi�ce. Ale
potem jak no�em uci��. Mi�dzy innymi �ni�a pustyni� i swoj� na niej �mier�, wreszcie
odrodzenie czy zmartwychwstanie. Czu�a, �e piasek i �wir zalepiaj� jej usta, uszy i nos,
traci�a ju� oddech, �eby zaraz wybi� si� z dna ziemi, z jakiej� studni, wyrwa� si� w wiruj�ce
przestworza. By�a ro�lin�, kt�ra wybuja�a na �rodku pustyni. Mija�y lata i usch�aby, gdyby nie
deszcz, kt�ry lun�� w ostatniej chwili, ratuj�c �wiat przed zag�ad�. Pi�a deszcz i pili wszyscy
wok�; zaroi�o si� od jakich� postaci, zalegaj�cych do tej pory w rozpadlinach, norach,
8
jaskiniach. Pami�ta�a wielki ogie�, jaki rozpalili pod ni�. Wyparowa�a, znikn�a, sta�a si�
kropl� gor�cej �ywicy. Us�ysza�a ostry krzyk niemowl�cia.
Kazik sun�� po stole omotany zdradziecko p�powin�. Dusi� si� i krztusi�. Po�o�ne
pokrzykiwa�y, cuchn�y tanim alkoholem. Kazik rodzi� si� skromnie, na uboczu �wiata,
mi�dzy spalarni� �mieci a kostnic�. Gwiazdy mruga�y na mrozie, na bazarze wypi�trzonym
jak samotna wyspa w morzu b�yszcza�y pokryte �niegiem kioski. Dar� si� pijany palacz,
wykrzykuj�c piosenki, kt�rych nauczy� si� w wojsku. Stacjonowa� w K�odzku na pocz�tku lat
pi��dziesi�tych, w czo�gu robi� za mechanika. Gor�co by�o nie do wytrzymania; "za mocno,
kutas, napali�" powiedzia�a starsza po�o�na, o kt�rej palacz powiada�, �e ma na pewno w
poprzek, a m�odsza roze�mia�a si� raptownie i dosta�a czkawki. Po chwili czka�o niemowl�,
Leokadia i s�siednie, po�piesznie zszywane, matki.
Rano przyszed� Ryszard Starko, starszy brat po�o�nicy, z zapytaniem o stan zdrowia
matki i dziecka. Przy okazji zapyta� o p�e� noworodka i us�ysza�, �e "dziewczynka. Ale z
jajami", bo zapyta�, czy dziewczynka. Nie wiadomo, dlaczego tak zapyta�. Dziewczynka z
jajami, to brzmi dumnie, lecz ma�y Kazio nie cierpia�, gdy podczas rodzinnych popijaw wujek
przywo�ywa� punkt po punkcie t� zamierzch�� histori�.
Z �ycia partii
W por�bskim pegeerze szeroko znane jest nazwisko Ryszarda Starki. Umie on
zjednywa� sobie ludzi, cz�owiek to rzeczowy, pryncypialny. Tote� nieprzypadkowo koledzy
poruczyli mu prowadzenie pracy agitacyjnej w�r�d hodowc�w. Obecnie g��wnym tematem
tych rozm�w jest jak najlepsze wykorzystanie ��k i pastwisk dla zwi�kszania produkcji mleka.
Pegeer powinien pomy�lnie wywi�za� si� ze swych zobowi�za�. Agitatorem na tej fermie jest
w�a�nie Ryszard Starko. Co go nurtuje, jakie rozstrzyga problemy? Ot, prowadzi� raz
rozmow� z dojarkami o sposobie zwi�kszania udoj�w i t�usto�ci mleka. W tym czasie sprawy
na fermie mia�y si� nie najlepiej. Krowy by�y zaniedbane, stanowczo nie zadowala�y
o�miolitrowe udoje od krowy. A przecie� pasze przygotowywano tu nie�le, dodawano do nich
du�o mineralnych sk�adnik�w. Do rozmowy w��czy�a si� dojarka Helena Ku�ko. - Nie, nie
krowy s� temu winne, ale nasze niedopatrzenie. Nie wszystkie kole�anki s� dostatecznie
do�wiadczone, nale�y im pom�c.
Kt�ra� z dojarek zw�tpi�a: mo�e m�ode dojarki maj� nisko wydajne krowy, po co zaraz
oskar�a� ludzi. Ryszard Starko s�ucha dojarek, a potem proponuje: - Do wieczornego udoju
9
pozostaje pi�tna�cie minut. Mo�e wi�c zako�czyliby�cie dyskusj� praktyczn� operacj�? Niech
wi�c Helena Ku�ko wydoi krowy przydzielone m�odej dojarce.
Propozycj� poparto. Z jakim zainteresowaniem, wsp�lnie z laborantk� Czes�aw�
Padumis, okre�lono zawarto�� t�uszczu. Mleko okaza�o si� t�ustsze o 0,4 procenta. Z tego
wynika, �e niedo�wiadczona dojarka po prostu nie wydaja�a do ko�ca przydzielone jej krowy,
a t�uszcz zawarty jest akurat w ostatnich kroplach mleka. Trudno okre�li� nazw� takiej
pogadanki. Co to - zaj�cia praktyczne, seminarium wymiany do�wiadcze�? Tak czy inaczej -
zawarto�� t�uszczu w mleku, kt�re otrzymuje si� na tej fermie, wzros�a o 0,2 procenta. Taka
drobnostka daje miesi�cznie 3 100 litr�w mleka z tytu�u dodatku. A wi�c na tych samych
zasadach i paszach mo�na, jak si� okazuje, otrzyma� wi�cej i lepszej produkcji. Ryszard
Starko tymczasem zastanawia si� ju� nad innymi kwestiami. Jak zawsze - rzeczowo.
Recenzja
�wiat, kt�ry wita Marysi� kamiennym "spierdalaj", �wiat, z kt�rym trzeba si� zderzy� w
drzwiach, przygry�� rozci�t� warg�. "Chcia�oby si� wszystko powiedzie�, ale c�, jest si�
doros�ym i �yje mi�dzy lud�mi". Ten �wiat wyzwoli� w Marysi sprzeczno�ci; okazuje si�, �e
one tam zawsze s�, na dnie, i czekaj� na stosowny moment. By� mo�e z�o ma bogatsze
rytua�y ni� dobro. I to nas chwilami poci�ga. By� mo�e ciemno��, czyli tzw. szatan, zal�ga si�
najg��biej. �pi w cieniu sprzeczno�ci. On, inny. "�cigana przez z�o, na ziemi, z dala od twego
tchnienia b��dzi na pr�no."
Ockn�� si�. Moment przebudzenia zaznaczony zmian� mowy i zachowania. Marysia
obrasta w t�uszcz inno�ci, w obce tkanki, delikatne j�dro duchowe pokrywa si�
zrogowacia�ym nask�rkiem - Mink�, Majk�. Budzi si� potworno��. B�g nic nie m�wi, kurczy
si� w monstrancji. Kuli si� z zimna. �wiat, kt�ry stworzy�, jest jednak ch�odny. Gnoza
Tryzny: ciemna muzyka g�osek. Dzieje duszy wyrwanej z letargu, historia przebudzonych
potwor�w. Budzi� si� i zasypia�. Rytm tej prozy w�r�d sn�w i s��w. "Pragn� ci� obudzi�.� Ja
ci m�wi� wsta�! Niekt�rzy wal� w�wczas g�ow� w mur, nieprzekraczaln� barier� samych
siebie. Nie powinni si� przebudza� do z�a. Twarz wykrzywia nieprzewidziany grymas. Minka
numer czterdzie�ci i cztery. Pozna� czyli przebudzi� si� - i zn�w co� przebole�, przej�� nad
czym� do porz�dku dziennego.
10
"Szuka ucieczki przed gorzkim chaosem i nie wie, jak go pokona�." Do tej pory chaos
pokonywa�a wizj�. Natychmiastowe lekarstwo na wrodzony niedow�ad materii, �le
dopasowanej do cz�owieka. Prosta dziewczyna i jej proste, oniryczne wycinanki. Ptaszki,
leluje, anio�ki, figliki. Wtedy jeszcze by� B�g - gwarant Marysinych roje�, stra�nik mitu.
Ciep�e fantazmaty zmieniaj� si� wraz z ni� w ostre skrawki rozbitego lustra, konfabulacje
twardniej� jak sutki dojrzewaj�cych piersi. Koniec ba�ni, Marysiu.
Dzieje cz�owieka, dzieje tej cywilizacji: od Platona do Nietzschego. Ksi�ga pierwsza:
�wiat jeszcze z Bogiem. Ksi�ga druga: ju� bez. Ksi�g� trzeci� dopisujemy sami. W
samotno�ci. Linijki stamt�d. Tryzna niekiedy nazywa to pustk�, z kt�rej co� wychodzi i chce
zrobi� jeszcze wi�ksze spustoszenie. Czytelnika zaczyna k�u� w lewym boku. Dlaczego autor
tak si� pastwi? dlaczego przeci�ga strun� rozterki? Oto rola pisarza, powiedzia�by
Dostojewski. To opis konfliktu wewn�trznego, kt�ry w lustrzanym odbiciu pokazuje jak��
rozterk� spo�eczn�. Nie dziwi� si�, �e manicheista Mi�osz uni�s� si� w zachwycie.
"My ju� tacy" - m�wi m�ody inteligent, sparali�owany strachem bohater opowiadania
Prusa "Na wakacjach", patrz�c, jak prosta dziewczyna wbiega w ogie�, by za chwil� z niego
wypa�� z dzieckiem w ramionach. My ju� tacy, a w nasze sid�a wpadaj� pro�ci ludzie z
Jadwiszowa, Lubawki, Czarnego Boru. Lec� w ogie�, g�ow� w d�. Sprawdzaj� wag� s��w,
sonduj� wymy�lone g��bie, testuj� transcendentalne hipotezy,. Kaskaderzy warto�ci.
Kawczaki, Pie�kosy, Stypu�y...
"Gdyby� cho� raz zasmakowa�a tej s�odyczy, tej wielko�ci, tego poczucia zespolenia z
miliardem duch�w." Lot nad Paskow� G�r�. Zwyci�stwo Marysi Kawczak. Nasza ludowa
poetka, nasz Janko - czy raczej Majko - Muzykant szybuje nad dachami Wa�brzycha. Tacy
jak ona nie dolatuj� do Sycylii, ani do mitycznego Pary�a. A jednak szybciej dojrzewaj�c do
tajemnicy, kt�ra podobno jest tylko w muzyce, pokonuj� chaos decyzj� podsuwan� przez
poczucie �adu.
Dziennik pozorny
To jaka� krzywda: tak si� urodzi� i od razu sko�czy�, "zwymiarowa�" - dobre, j�drne
s�owo od ludzi z tartaku. Wrzask pi�, ogniska na mrozie, �ywica pod paznokciami. Nie wiem,
co mnie nie zatrzyma�o, nie zamkn�o w wymiarach.
�Pustka pot�na; pustka chc�ca rozerwa� sam� siebie, wydaje cz�owieka.� Najpierw idzie
o to, �eby�my si� urodzili. Potem patrz� nam mi�dzy nogi. Wreszcie czy ludzki b�ysk w oku...
11
Je�li tak, czy utrzyma si� r�d na przyzwoitym poziomie, ci�gle znacz�c, przenosz�c
znaczenia. Odkry�em tajemnic� naszych babek: stare akuszerki. Matki s� tylko zakochane.
Ojciec to mechanizm.
Moja droga do tej kartki, ile� tam podejrzanych wieczor�w, nieprzespanych nocy. Nie
jestem pierdolonym wyrobnikiem. Serce boli, bo �yj� w niezgodzie z sob�. Zmarz�em w
ko�ciele. Po mszy prawie bieg�em. Zobaczy�em wdow� po profesorze. Jaka malutka.
My�la�em, �e nabieram dystansu, �e dojrzewam, a to raczej �wiat mnie zostawia, odsuwa.
Chcia�em synowi to opowiedzie�, zabrak�o s��w. Patrzy� na mnie zdziwiony. Poszed� do
matki i z daleka s�ysza�em jego g�os, koloratur� dziesi�ciolatka, odczytuj�cy co� z wyrwanej
przeze mnie kartki. To nie by�a z�o��. Panowa�em nad sob�. Wiedzia�em, �e musz� to zrobi�,
�e sta� mnie na taki protest wobec jego b��d�w ortograficznych. Mie�ci�o si� w wyrazie, by�o
form�. Dlaczego wi�c sta�em obok tych drgaj�cych kolorowych obrazk�w z �ycia, dlaczego
nie by�em przej�ty i wype�niony? Nazywam si� Faramucha. Musz� w to uwierzy�.
Pomy�la�em o prawdzie, o jej ostrych �wiat�ach, o ra��cym b�yskach prosto w
rozmarzone oczy. Kawa�eczki prawdy zbieraj� si� w k�cikach, osiadaj� jak szron na �ukowato
wygi�tych liniach, kablach, szynach. W �ukach ust gorycz. Sp�ukuj� i nic. Po co� dzwoni�?
Wiem, �eby obudzi�. Spa�em w fotelu, w strudze pulsuj�cego, kolorowego �wiat�a z
telewizora. Nie �ycz� ci tego snu, co mnie toczy�, dos�ownie, jak robak. My�la�em, �e warto
co� uratowa�, w czym� przetrwa�. Taka krucho��. Ludzie wynosz� z po�ogi par� drobiazg�w
w dziurawej kieszeni, a potem szukaj tego w �niegu. Statuetki niemocy, bibeloty zachwytu
nie z tej epoki.
Oj, jak ciasno, jak ciasno. I nawet to, �e m�wisz jak pisarz nie ratuje, nie wzmaga
apetytu na sens.
Odbywali�my tajemnicz� drog�. (T� garstk� nazwano pokoleniem?) Rodzina przenios�a
si� ze Lwowa i po kilku latach sp�dzonych w powiecie wadowickim, znalaz�a si� w Nowej
Rudzie. �eby odzyska�, trzeba co� straci�. Znam t� logik� na pami��.
My�my na ciebie tak liczyli, Ka. By�by� ostatnim, co z zeszytu wywodzi, sam siebie
ustanawia w oddaleniu i dziko�ci. A nie w md�ym �wietle ekranu komputera, permanentnej
palc�wce, tym zgrzycie.
Tej nocy �ni� si� Stachura. Gniewny. Nawrzuca�, trzasn�� drzwiami. Potem z Zadur�
jecha�em poci�giem. Kiedy� i ja si� skurwi�em, powiedzia� cicho. Czyta�em jego striptiz, w
r�bkach tkaniny olbrzymia p�e� prze�ytego czasu.
W cymbergaja, tak, w�a�nie w cymbergaja. Wychowawca �ci�ga marynark� i
przeje�d�a palcami po szelkach. Wybiera z dziennika jakie� nazwisko. Gra z t� osoba pi��
12
minut. Pozostali patrz�. Przegrany musi stan�� na r�kach. C�rka w poniedzia�ki zawsze
chodzi w spodniach.
Ten krytyk wiedzia�, w co uderzy�. Listopad zmi�k� w palcach, skruszy� si� jak zle�a�y
tyto�. Styl! My�la�em o tym, id�c po w�giel. W ciemno�ci ostatnie jab�ka strz�sa� wiatr z
jab�onki na skarpie. Najpierw bra�em je za szczury mkn�ce po asfalcie podw�rza w stron�
rybich g��w na �mietniku.
Za plecami mam Boga, za�amuje p�omie� �wiecy. Przed sob� worek z torfem i mia�em.
Musz� pcha�, by si� ci�gn�o.
Fabu�a
- Kazek, Kazek, to najgorsze, co mo�e by�. Czeka ci� nies�ychana komplikacja. -
Chcia�bym naprawd� opowiada� historie, a nie czepia� si� bez przerwy Czernyszewa. Kiedy�
mi pozwolicie zda� spraw� i zako�czy� porz�dnym haustem to, co tak w p�ucach boli? -
Wypu�� go��bk� na wolno��, wypu��. Popatrz, jak szybuje alegoria przebitego serca. -
Sp�jrzcie, ile mam do powiedzenia. Pomy�lcie, jak si� musia�em na�yka�. Ostatnio my�l� o
zabiciu. Celowo pomijam s�owo "samob�jstwo", gdy� jest formalnie niesmaczne. My�l� i
m�wi� o zabiciu. Chc� zabi� wol� �ycia, od tego chc� zacz��. Rozregulowa� najprostsze
wi�zy, dozna� pomieszania instynktu, a potem si� zobaczy. - Zamilcz, Kaziczku, bodaj ci�
matka nie by�a... Dono�nym g�osem niewiele wsk�rasz. A jak ty si� na to zapatrujesz?
Milczy, nie zadawszy sobie trudu. Jest pulchna, ma warkoczyki, �adnie pachnie,
chcia�bym si� z ni� kocha� na stoj�co. Aromat pochwy opar�by si� a� o s�siedni zau�ek. W
lesie komunard�w prochy i jeszcze raz prochy. Dozna�em nies�ychanych krzywd, nie ��dam
zado��uczynienia. Pozw�lcie m�wi� tak, jak chc�. Beztrosko. To nie �aden symbolizm. Nie
otwieram szko�y literackiej do kurwy n�dzy, nie chc� si� przypodoba� koterii iks, kt�ra szuka
transgresji i wo�a - wpadnij iskro bo�a miedzy te wersety.
Interesuje mnie �ycie, procesy, prochy, m�wi� kr�tko, �adne alegorie, to, co si� dzieje
pod pozorami niedziania, szum pracuj�cych zwierz�tek, tych ogryzaj�cych do ko�ci istotek.
Ja ju� obstalowa�em u mistrza p�dzla, Daderki Karola, obraz olejny przedstawiaj�cy ko�ci.
Dokona�em pomiaru ko�czyn i wyobrazi�em stopniowy proces wyzwalania si� z ucisku cia�a,
pozbywania mi�sa. Wiem, jaki ostateczny kszta�t przybior� w zbutwia�ym naczyniu odej�cia.
Wiem, jak b�d� le�e�, jak spoczywa� b�d�, swobodne i rozrzucone. Obraz zosta� wykonany i
wisi tu, nad moim biurkiem, i nie jest to �adna magia ni kokieteria, zwyk�a kolej rzeczy. Co
13
powiedzia�a�? Zreszt�, nie ma znaczenia, bo teraz trudno o znaczenie. Kl�ska polega na
odpadaniu znacze� od ko�ci, od rzeczy. Jaki� tr�d przewierca okolice bli�sz�, dalsz�,
wewn�trzn�, zewn�trzn�. Tr�d, przy kt�rym opisywana wcze�niej d�uma to scholastyczny
wybryk rozmarzonego istnienia.
Czernyszew i Czernyszew, nie ma go tu. Sprawa zosta�a zamkni�ta, spr�bujmy �y� bez
tego nazwiska na ustach, odczepmy si� od suwenir�w, ustan�wmy niepodleg�o��. Um�wmy
si�, �e zaczynamy od nowa, bez Czernyszewa, bez Sokratesa, bez Chrystusa, bez wyroczni i
opatrzno�ci. To jest mo�liwe. Nie kr�� g�ow�, to jest mo�liwe, co z tego, �e pr�bowano, �e
imperia przez to upada�y, �adne imperia nie wchodz� w gr�, tylko male�ki wysi�ek,
pow�ci�gliwo��, czujno��, okie�znanie lenistwa, po co zaraz imperia, Kaziczku.
Mam wra�enie, �e straci�em najlepsze lata, zamurowa�em sobie �wiadomo��,
zasznurowa�em usta, �e ju� za p�no, by powiedzie�, co naprawd� my�l�, �e ju� nie wypada,
bo takie rzeczy m�wi si� we wczesnej m�odo�ci i wtedy s� na miejscu. �e teraz musz�
walczy� o miejsce, o nowe rozumienie miejsca, momentu i okoliczno�ci, �e wszystko, co
kiedy� by�o odpowiednie, musi by� teraz inaczej odpowiednie. Kiedy to si� uda, kiedy
wysforujemy si� do przodu i prawa przez nas ustanowione wydadz� si� ludzkie, proste i
naturalne, jakby istnia�y od tysi�cy lat - wtedy dopiero b�dziesz m�g� wymiotowa�, b�dziemy
mogli nurza� si� w nieczysto�ciach, gdy� forma nam pozwoli i nie zatrzyma konwencja, a
gdzie� tam, b�dzie nas w�a�nie zagrzewa�, ponagla�, otwiera� sw� sromotn� cip� i krzycze�,
wejd� tam, braciszku, wejd�, czekaj� na ciebie proroctwa, przekle�stwa, nies�ychana
konieczno��. Tak. Ale kiedy to b�dzie?
Czernyszew spojrza� jakby z g�ry na Kazika, temu �zy pop�yn�y ciurkiem, zapia�o co�
w gardle, zabola�o w boku, z szamocz�cego si� worka wyj�� go��bic�, potem drug�, trzeci�,
po�o�y� si� na wznak na soczy�ciej�cych trawach Bor�wkowych Wzg�rz i puszcza� jedn� za
drug�, puszcza�, panosz�c si� w przestworze przez kilka godzin. Cisza by�a kompletna,
lunatyczna. Zamar�y monologi. Panowie wycierali o k�py wrzos�w swe podrz�dne
dwurz�dowe marynarki, kt�re kiedy� m�j ojciec hurtowo wysy�a� w �wiat tych siedmiu wsi,
nie dbaj�c o modny kr�j, przyszywaj�c modne ze znakiem firmowym (kotwica) guziki. O
kotwico, kotwico, wora�a� ty si� w dusz�, wyrwa�a� tam�, upu�ci�a� �wie�ej, sklejonej jak
�ywica, krwi, pop�aka�em si� na tym ojcowskim piachu, wspomnienie uderzy�o do g�owy jak
koniaczek doktora.
Kazimierz Faramucha, absolwent uniwersytetu ludowego w Przy�upie, zwolni�,
przepuszczaj�c szereg niewiast wracaj�cych z odpustu na gniewnych, pordzewia�ych
damkach. Potem nacisn�� na peda�y, trzykrotnie podskoczy� na ostrym i b�yszcz�cym
14
w�owisku szyn i wpad� na rozparzony asfalt, znacz�c na nim gruby �lad opon poojcowskiej
"ukrainy".
Pracy w Radkowie nie by�o, w �cinawce odm�wili. W Bartnicy zabrak�o stosownych
papier�w, opanowanie komputera by�o wa�ne. Wraca� z Jedliny Zdroju. Palacz b�dzie
potrzebny dopiero w sezonie, a na �aziebnego przyj�li Zenka Szumiela z Nied�wiedzicy.
Wraca� na sp�ache� piachu, przepisany na niego trzy lata temu, uk�ada� my�li w
przyrodzonym porz�dku, najpierw te konkretne i praktyczne, a potem wolne i dzikie. W
gr�dzkim lesie zapomnia� o projektach i kroj�c rytmicznie poszycie, poszybowa� w dal, kt�r�
odkry�y przed nim studenckie czasy w Przy�upie.
W�a�ciwie to pu�apka. Gar�� sylogizm�w. Te gadki-szmatki o konieczno�ci, o
przypadku, o sensie i rozumie. Ju� wiem, �e sensu nie ma. Bawi� tylko ods�anianiem
poszczeg�lnych projekt�w sensu. Badaniem tych sztuczek. Historia tej cywilizacji zbudowana
jest na stopniowym i nieuchronnym odkrywaniu absurdu i przypadku jako zasady bytu.
Trudno to nazwa� heroizmem. Takie zwyk�e cz�owiecze�stwo. Trzeba si� boryka� z
u�miechem na ustach.
Min�y go dwa samochody z zagraniczn� rejestracj�. Z okna jednego z nich wyla�a si�
potokiem muzyka Wagnera. Run�a na niego, pozostawiaj�c w oszo�omieniu na �rodku
wiejskiej drogi. Zatoczy� si� i by�by, gdyby nie dobry pie� cieplutkiej od s�o�ca sosny. By�by
run��, a tak odda� si� tylko, podda� nast�pnej fali. Dobra muzyka jest jak wiatr, trzaska
okiennicami, zrywa p�aty mchu z dachu. Z trudem zatrzymuj� si� �zy za powiekami. A w
�rodku mi�dzy �o��dkiem a mitologi� przewraca si� co�, skr�ca, zn�w si� podnosi, pe�za.
Tych stan�w nie spos�b zby�. Rozumiem Nietzschego. Trudno o tym filozofowa�, trudno o
teori�.
Na serwecie wystaj�cej spod telewizora jaskrawo bieli� si� strz�p papieru, r�g listu
wysuni�tego przez matk�. Nachyli� si�, opieraj�c d�onie o drewnian� obudow� odbiornika i
pr�bowa� przenikn�� materi�. Docieka� tak ze trzy minuty i nagle poj��, �e to musi by� z
gminy. Odpowied� w sprawie mo�liwo�ci wykopania stawu w obej�ciu i wpuszczenia ryb.
Nie s� przeciwni, popieraj� przedsi�biorczych. Gdy rozerwa� papierow� pow�ok�, ujrza�
wulgarny, r�owy kartonik, a na nim linijki w w�skich rz�dach kobiecym pismem, delikatn�
r�k� ustanowione: ale jak to ma si� wi�za� z jego losem? My�la�, my�la�, nawet zadr�a�
troch�, ba� si� niespodziewanych s��w, mo�e to jednak pomy�ka, �ypn�� na pierwsze s�owo
�kochany" i wstrzyma� oddech. To by� wiersz.
Gdy po godzinie wesz�a cichaczem matka, chc�c go przy�apa� na zdro�nych
czynno�ciach, �eby mie� o czym opowiada� przyjaci�kom na zebraniu ko�a r�a�cowego,
15
Kazik oparty o parapet, zanurzony do po�owy w bujnych, kwiecistych storach, wpatrywa� si�
w wymi�ty, r�owy karteluszek, a na jego chudej twarzy szala�y burze piaskowe, ogie�
wype�z� na policzki, w�osy zje�y�y si�, a czo�o zmarszczy�o jak jab�ko na p�ce w piwnicy. W
tym momencie, w s�siedniej izbie, kobieta przyjezdna, obieraj�c ziemniaki, st�kn�a g�o�no.
Kazikowi wypad� list z r�ki. Schylaj�c si�, postrzeg� w przelocie bia�e uda zatrudnionej na
sezon Rosjanki. Niecierpliwie chcia� teraz czeka�, zapami�tywa� si� w czekaniu, karmiony
ci�kim i obiecuj�cym spojrzeniem sprytnej c�ry Iwana. Li�cik podni�s� z pod�ogi i wrzuci�
do ognia. Potem poszed� do obory mocowa� si� ze zle�a�ym, mocno sprasowanym
obornikiem. Wrzuca� go na taczk�, ale musia� uwa�a�, bo je�li narzuci� za du�o, to pojazd nie
chcia� nawet drgn��. Z b�lem w przegubach, w bicepsach i krzy�u zasiada� do kolacji
z�o�onej z jajecznicy i pomidor�w w �mietanie. Wszetecznica kr�ci�a si� po kuchni, matki nie
by�o, i wtedy sta�o si� to, co si� mia�o sta�. Reszta, wbrew zapowiedziom, si� nie sta�a. Nie
przyjecha�a policja, krowa si� nie ocieli�a, nie by�o za�mienia ksi�yca, wstrz�sy tektoniczne
omin�y szcz�liwie t� krain�, nie dosz�o do zap�odnienia, w ostatniej chwili Kazik wyplusn��
z Masze�ki, ra��c sperm� kredens i lusterko z Jezusem z wywalonym na wierzch krwistym, w
jakich� strza�ach czy promieniach, sercem. Miga�a mu przez chwil� wieczna lampka gdzie� w
g��bi m�zgu, makatki, jeszcze po babce, wirowa�y i zlewa�y si� w jedn�, absurdaln� makat�,
na kt�rej ch�opina w zielonym kapelusiku doi� jelenia w g�szczu z r�, w �wietle s�o�ca
rozlewaj�cego si� ��ci� i purpur�, a jele� zdawa�o si�, �e �piewa� dyszkantem zaznaczonym
wyszytymi p�nutami. Ciep�a, s�oneczna k�piel, pomy�la�, czuj�c, jak po udach i kolanach
przelatuje mu lepki strumie�, a kiedy chcia� zatrzyma� ten nag�y deszcz i wsun�� place
mi�dzy wargi sromowe, potem d�o�, umaza� si� ca�y, zalepi� czym� s�onym i aromatycznym.
W ostatnim spazmie wyskoczy�y na r�k� pojedyncze krople. Przesun�� palcami po czole,
nosie, policzkach, prze�egna� si� �luzem, naznaczy� i, jak Indianin z twarz� w wojennych
barwach, wyszed� na spotkanie z matk�. Przekroczy� pr�g jej pokoju, zdecydowanym ruchem
szarpn�� za ko�dr� i w �wietle lampy wypr�y� si� na baczno��.
Matka nie spa�a. Patrzy�a na syna, na b�yszcz�c�, pomazan� twarz, i czuj�c ostr� wo�
rozbudzonych tej nocy sok�w, u�miecha�a si�. Mia�a krzycze�, blu�ni�, tak by�o za�o�one.
Syn spowodowa� rodzinn� tragedi�, lecz zamiast czyjej� krwi, pola� si� sok z brzucha
Rosjanki, pojawi� si� u�miech na ustach matki, kt�rej by�o ju� wszystko jedno. By�o inaczej,
stawa�o si� bezwolnie co� zupe�nie innego. Przeznaczenie miota�o si� gdzie� pok�tnie, w
worku wioskowego szamana, razem z par� koci�t - i �y�ka im przeznaczona wer�n�a si� w
gard�o losu. Bo�e, jeszcze ciebie wymy�lono i wezwano, wysnu�e� si� z wiecznej lampki jak
d�in, szepcz�c starej do ucha: ju� czas, matko, ju� czas.
16
Kazik i Masza zostali sami. Para koci�t. Kulawy pies imieniem, nie wiedzie� czemu,
Kostro. Krowa i koza. Trzy hektary czego�, co nazwa� ziemi�, to chyba rozrzutno��. Kazik
s�ucha� opowie�ci o Twerze i tamtejszych przysi�kach jak z bajki. Zachwyci� go opis
muzeum Puszkina znajduj�cego si� w male�kiej wiosce. �yli se. Dom sta� na odludziu. Z
rzadka przybywaj�cy tam ludzie wkr�tce przestali si� dziwi�, �e Rosjanka i �e z ni� Kazik,
zapuszczaj�cy si� teraz w dalsze okolice: "ukraina" sta�a si� okr�tem ocieraj�cym si� o burze i
dalekie obce porty, w kt�rych �atwo przepa��, rozmin�� si� z przyzwoitym losem. Ale nie
Kaziu, on wiedzia�, czego chce, on przyje�d�a� ca�y i czysty, przywozi� opowie�ci, mia� si�
czym odwdzi�czy�. Wiersz, kt�ry przeczyta�, odwr�ci� w nim kolejn� stronic�, owego
wieczoru co� si� w nim otworzy�o. Bywa, �e chodzimy przez ca�e lata ze zlepionymi w sobie
kartkami i nag�y b�ysk rozcina ten skrzep - tak sta�o si� z Kazikiem, opowie�� mog�a toczy�
si� dalej, spokojna o harmonijny rozw�j w�tk�w. W ko�cu znalaz� prac� na stacji w Piaskach,
przy prze�adunku, stemplowa� kwity. Potoczy�o si�. Za kilka lat jego dzieci swymi ma�ymi
paluszkami przerzuc� nast�pn� za�linion� kartk�, otworz� go na dalsze rozumienie. Nie
b�dzie to jeszcze m�dro��, lecz przeczucie prawdy, aprobata konieczno�ci. B�dzie ju� blisko.
Czernyszew nie wierzy�, �e co� mo�e obej�� si� bez niego. Masza wyrwa�a si� do
Polski, wykorzystuj�c jego chwilowy pobyt w tiurmie. Cholernaja suka, my�la� boss, odbi�a
si� od stada bez pozwole�stwa. Zacz�� w�szy� po wydarzeniach lipcowych, kiedy na fali
odwil�y mo�na by�o dosta� paszport. Szkoda mu by�o takiej klaczy, wyci�ga�a najwi�cej.
Odnalaz� j� pod K�odzkiem, sta�a pod barem "Z�oty K�os" i pi�a oran�ad� z butelki. Czeka�a
na m�a, kt�ry umawia� si� z traktorzyst� na ork�. Czernyszewowi nie pasowa�o, �e ona z
Polaczkiem, ale potem da� si� udobrucha� grub� kopert� i odjecha� na zawsze. Znik� z �ycia
Marii Iwanowny. Jeszcze nieraz w nocy dziewcz� zrywa�o si� jak poparzone i dar�o z siebie
koszul�, krzycz�c co� w dialekcie dolnodnieprowskich rybak�w, zanosi�o si� �kaniem i
doprowadza�o Kazika do rozpaczy. Po latach sprawa przysch�a i wyj�tkowo rozdrapywa�a si�
w czasie ma��e�skich sprzeczek, gdy odbija�y si� od �cian epitety z dna serca. Tym sposobem
dowiedzia� si� Kazik, i d�ugo sobie miejsca nie m�g� znale��, jak to by�o z dolarami dla
bossa, co c�ra Iwana Iwanycza robi�a przez trzy dni w Warszawie, gdy on, g�upi, liczy�
godziny do jej powrotu i zasn�� nie m�g� bez jej ciep�a, zapachu, burzy w�os�w na poduszce.
- Co dziwko wy�ni�a�? Czego szarpiesz za firan�, co widzisz? - Trupie twarze, du�o ich,
nap�ywaj� jak ryby, k�ad� si� na mnie, smr�d i pomazanie, jedna jest bardzo gruba, w
obrz�ku, w opuchli�nie, z podgardlem, w czerwonym krawacie, to jest wolny kraj, m�wi. -
Ta, ocknij si�. - Wrzeszczy, bije po twarzy p�etw�, gryzie. - G�upia ty, ryba z�b�w nie ma. -
Czego ty okno otwierasz? - Tobie trzeba powietrza. - Gdzie ja jestem? - Obudzi�a� si�
17
wreszcie. - Przytul mnie! - Ja nie umiem jak ci panowie. - Jacy panowie tobie zwidzieli si�? -
Byli tu, pachnieli perfum�. - �ni�o si�? - Byli tu przede mn�, ja teraz wst�pu nie mam. - Ty
dr�czysz, Kaziu, dr�czysz?
Zapadam w ci�szy od twojego sen.
Sennik
Dr�enie, kt�re obudzi�o, bucha�o gdzie� z sufitu. S�czy�o si� przez szyby, wype�za�o ze
�cian. Zobaczy�em najpierw rybk� w s�oju, jej rytmiczne pl�sanie, zanim dotar� do mnie
d�wi�k. Bi�y dzwony. Pot�na wibracja wstrz�sa�a rybk�, s�ojem, szybami i dziwne, �e nikt
si� nie obudzi� pr�cz mnie. Tym razem uruchomiono wszystkie: Jan, Florian, Joachim i
Micha�. �wi�tecznie i uroczy�cie trzepota�y gdzie� w ciemno�ci na kamiennej wie�y. Co�
musia�o zaj��, wci�gni�to na wie�� co� dodatkowego, wzmocniono efekty i zaskoczono nas.
Mnie zaskoczono, bo nikogo nie zauwa�y�em za oknem. Pusta ulica jak ra�ona obuchem,
oniemia�a i wymieciona tym dzwonieniem do najmniejszego d�wi�ku, przera�liwie cicha.
Nikt nie wsta�, nie poruszy� si�, nie trysn�o �wiat�o ze �cian naprzeciwko.
Wr�ci�em po latach i chcia�em si� z kim� spotka�. Ho, ho - m�wiono - jego dawno nie
ma. A gdzie jest? U�mieszki, u�mieszki. Jakie czeka�y jeszcze niespodzianki? Miasteczko
przesun�o mi si� w wyobra�ni, zbrzyd�o, zacz�o zajmowa� zacienion� stron� dw�ch
wielkich zboczy, tak jakby osuwa�o si� w przepa�� i jeszcze tylko na chwil� odgrywa�o to
swoje dumne trwanie, zadziorne istnienie. Kto� podsuwa� mi pod nos nowe mapy. - Tu jest
wszystko � sycza� mi do ucha. �Sfa�szowane mapy trudnego pogranicza�, g�os spoza kadru.
Nieraz �ni� ca�e zdania, pe�ne i p�ynne, a nieraz tylko przecinki, ko�c�wki wers�w �
migawki i ruchome punkty.
G�recki
"Od kiedy trapi� pana te dolegliwo�ci". Niemo�liwe, �ebym to ja powiedzia�, te
s�owa wypad�y raczej z jego ust. Jako� metalicznie zabrzmia�y w pustym pokoju, jakby
piel�gniarka upu�ci�a wielkie no�yce na kamienn� pod�og�. No�yce do ucinania. Czego?
P�powiny. Bo tu przychodz� ludzie ci�gn�cy za sob� p�powin�. Niewyro�ni�ci. Albo raczej
18
nie wro�ni�ci w nowy byt, uczepieni kurczowo poprzedniego. Ludzie, kt�rzy �le znosz�
zmiany. W og�le nie znosz�, zaraz wariuj�. A tu ciach, ciach, ciach. Doktorek odcina jak
kupony od swej s�awy terapeuty. Jak bilety do kina dla doros�ych. Na film pornograficzny.
M�wi, no ju� mo�ecie robi� to co wszyscy, jeste�cie normalni. Moment, moment. Daj si� pan
zastanowi�. Zn�w rusza ustami. W tych z�otych okularach zupe�nie jak z�ota rybka w
akwarium. On w swoim akwarium, ja w swojej beczce. I tak siedzimy. Troch� si� kr�puj�,
przesi�kni�ty jestem kiszon� kapust�. I jad�em w nocy czosnek z powodu b�lu gard�a. Rano
tylko pokrwawion� rop� wyplu�em. Brz�czy w lewym uchu. Facet si�ga r�k� gdzie� pod
sp�d. Mo�e pocz�stuje cukierkami czekoladowymi. Jego poprzednik nieraz tak robi�.
Wyci�ga du�ego, czarnego robaka i przyk�ada go sobie do ucha. Szarpie ustami, �apczywie
wci�ga powietrze. Sk�d on wyp�yn��, z jakiego �r�d�a? Nie. Ten facet nie jest �r�d�owy.
Cz�owieka �r�d�owego to ja od razu wyczuwam po gadce, po spojrzeniu, po jeszcze czym�.
Nie mo�na tego nazwa�. Nie ma s�owa w j�zyku polskim. Mo�e jest w niemieckim. Nie
wiem, bo nie znam j�zyk�w. Je�eli jest, to dobrze. Znaczy�oby to, �e cz�owiek potrafi
nazywa� to, co najwa�niejsze. A niech b�dzie nawet Lapo�czyk, byle nazywa� na co dzie� to,
co najprawdziwsze. I w moim imieniu, i w twoim. W twoim te�, doktorku. Co si� g�upio
u�miechasz? Rzu� t� s�uchawk�, bo ja wiem, �e to s�uchawka. A ten, co j� wynalaz�, to si�
nazywa� Bell. No i co z tego? "Chcia�bym st�d wyj��". Wlepi� we mnie rybie oczy w z�otym
akwarium. Poruszy� par� razy ustami ze zdumienia albo �aknienia. Musia�a mu matka cycka
�a�owa�. Ino by ssa� ten �wiat. Inni za� by ze �wiatem ca�y czas kopulowali. Jest i taka banda
ch�opczyk�w, co by go kraja�a bez przerwy, w ka�dym zdaniu, jak �ab�, i w dup� przez
s�omk� dmucha�a, badaj�c reakcje. A jest, jest ca�a kupa gamoni! Mo�na by o tym d�ugo.
Dobra jest. Ja chc� wyj��. "Od czego pan ucieka, panie G�recki". Od wojska, braciszku, od
wojenki, nie chc� bra� miecza do r�ki, silwuple? Dlatego musz� mie� ten papier. Wchodz�c
tu, bardzo chcia�em mie� ten papier. Teraz jako� zmi�k�em, jako� rozsiad�em si� w sobie na
twoim mi�kkim psychiatrycznym krzese�ku, bracie. Co� we mnie rozla�o si� serdecznie, co�
p�k�o. Dr��ysz i dr��ysz, chocia� tylko g�b� ruszasz, prawdziwie do cz�owieka nie zagadasz.
Szukam ojca we wszystkim, pragn� matki we wszystkim, co poruszam, czym oddycham, co
si� kolebie w przestrzeni i pachnie �wiat�em. Wspominam czule babk�. Wchodz� na tory.
Pr�dzej robotnicy w pomara�czowych kamizelkach mnie przegoni�, ni� mi poci�g g�ow�
utnie. "Do kt�rej grupy nale��." "S�dz�, �e to jeszcze nie schizofrenia, ale trzeba si� strzec
takiego rozbiegania, m�g�by pan na przyk�ad wpatrywa� si� w jaki� punkt na �cianie i o
niczym nie my�le�." "Nie my�le�." "To znaczy w �rodku do siebie ze sob�, rozumie pan, nie
rozmawia�." "To niby jak." "Ca�kowite milczenie godzink� dziennie." Zaciekawi� mnie
19
doktorek. Karen Horney spod ogona nie wypad�. Zatrzyma� m�wienie? Chyba �e mi da na to
jakie� tabletki. Od cz�owieka bucha gor�c od tego w �rodku gadania. Nawet jak �pi�, to sobie
sny opowiadam. W ka�dym razie z mojego gadania si� bior�. Taka jest prawda, a ten potok
dopiero �mier� zatrzyma. Jak b�dzie inaczej, dam zna�, braciszku. Bo jestem tylko
m�wieniem, tak mnie nakr�ci� jaki� palant. Rzadko kiedy mia�em kogo� do m�wienia. "Co
pan szepcze." Nic, ja do siebie, �e dusi, je�eli nie odbija si� od kogo� bliskiego, jak od �ciany.
Nieraz znajduj� zw�oki samotnych ludzi w pustych, zimnych mieszkaniach i lekarz nie mo�e
ustali� przyczyny zgonu. Albo jaki� zawa� wymy�l� czy prostat�, a facet by� zdrowy jak d�b.
Udusi� si� w�asn� na p� surow� my�l�, m�wienie do�rodkowe go zagryz�o. Ale tego nie
zbadasz, no bo jak. Siedz� takie z�otouste doktorki i patrz� na ciebie, kr�c�c �ys� g��wk�, bo
im si� przypadek nie zgadza. Chyba �e delikwent co� na kartce zostawi�. Jakie� wierszyki,
pami�tniki, zapiski. Ja bym od razu wiedzia�, gdyby mi dali tylko rzuci� okiem. Od razu
wyniucham rozpasanie samom�wienia, �mierteln� frustracj�, utajone samob�jstwo. Znane mi
�ywio�y! Jeszcze jak babka �y�a, nie by�o tak �le. Wygada�em si�, babka wszystko rozumia�a,
a prosta by�a kobieta. Prostota najlepszym lekarstwem dla duchowego po�ama�ca. A� si�
dziwi�em, bo g�upoty plot�em, m�odzie�cze rojenia, a� mi teraz wstyd. Ale, m�wi�, wy�azi�o
ze mnie, brudne, zawszone, bol�ce istnienie, wy�azi�o na babczyny podo�ek i jako� �wiat
trzyma� si� kupy, a teraz raczej kupa trzyma si� �wiata i rozpierdalam si�, no rozpierdalam z
byle powodu. I ju� si� wi�cej nie odezwa�em. On m�wi� jeszcze. Deszcz b�bni� o parapet.
Wyszed�em z tej rozmowy, nie domykaj�c drzwi. Mokra ulica przyj�a mnie takiego, jakim
by�em, tylko torb� zostawi�em na poczekalni.
2.02.97
Droczy�em si� z up�ywaj�cymi sekundami, s�uchaj�c wierszy Piotra Matywieckiego i
Macieja Meleckiego na uczcie, na kt�r� jak co niedziel� wezwa� mnie g�os Wac�awa
Tkaczuka. Wymarzona pogoda rozlewa�a si� w zakolach wolnych od po�niegowego b�ota,
oblepione now� szadzi� wzg�rza zach�ca�y do wyj�cia, wo�aj�c przypr�szonymi ga��ziami
�wierk�w, g�og�w, jarz�bin. Ksi��ki otwarte na najwa�niejszych cytatach przyci�ga�y uwag�
i rozpala�y wyobra�ni�. Przedpo�udnie wype�ni� czysty g�os Wies�awa Juszczaka p�yn�cy z
ksi��ki Fakty i wyobra�nia. Mo�na by�o sobie wyobra�a�, �e to obroty wieczno�ci, ja�niejsza
jej strona, ofiarowuj�ca cz�owiekowi spok�j i harmoni�. W ci�gu najbli�szych godzin, kiedy
wieczno�� obr�ci si� na drugi bok, niebo zaci�gnie si� chmurami, g�owa zacznie wirowa� i
20
szuka� uspokojenia w kawie i wierszach. Pojawi� si� bezwzgl�dne fakty, przyp�yn� my�li o
ko�cu niedzieli i konieczno�ci wczesnego wstania w poniedzia�ek. Prawie po omacku p�jdzie
si� do kom�rki, na wyczucie por�bie drewno na drzazgi, wsypie o�liz�y groszek w�gla w
u�pione kub�y. Zat�tni� blaszane tam-tamy, szczeknie nawiedzony pies s�siadki, na parterze
nag�y wytrysk �wiat�a z apteki i kud�ata g�owa dozorczyni omiecie podw�rze. Wyj�cie do
pracy jak wyj�cie na pogrzeb.
Maria
Bramy prze�lizguj� si�, wypatroszone. Zamro�ona pustka, sople wisz�ce na drutach.
Dlaczego tu tyle drut�w? I tak nie mo�na si� nigdzie dodzwoni�. W jednej poruszenie, g�o�ny
d�wi�k, trzask klapy pojemnika na �mieci. Be�kotliwe przekle�stwo. Ociera si� o mnie.
Zat�ch�y smr�d, czapka wypchana gazetami. Jalski. Ten w��cz�ga wpatruj�cy si� w kobiety i
onanizuj�cy si� przez kiesze�. Podobno p�aci ma�ym ch�opcom za kr�tkie pocieranie, na
d�u�sze nie starcza mu pieni�dzy. Dlaczego musz� tkwi� w tej pustce wype�nionej tylko
ksi�ycem i Wenus na horyzoncie? Poci�g pojawia si� w mym umy�le, nie�mia�e
wybawienie. Zabra�by mnie do du�ego miasta, ale tory rozebrali po ostatnich t�pni�ciach.
T�ucze si� co� we mnie, skrobie, chichocze. Wiatr wali okiennicami w opuszczonym domu.
�e te� jeszcze nie rozkradli. Mieszka�a w nim rodzina Galus�w. Zna�am Zofi� Galus,
absolutna mitomanka. Doprowadzi�a m�a do ob��du, a potem uciek�a z kochankiem gdzie�
na r�wniny. Zostawili dzieci na pastw� losu. Zaropia�a, brudna, wymizerowana twarz Jadzi.
Wrzody na buzi Paw�a. Sterty suchego chleba na kamiennej pod�odze. Znosili go ze
�mietnik�w. Kroki! Kroki, kt�re chcia�abym us�ysze�. Warkot p�dz�cego tam w dole
samochodu, dziwnie lekko przebijaj�cego si� przez �nie�ne zaspy. Id�, a jakbym frun�a. Nie
czuj� Ziemi. Tylko ten Ksi�yc i Wenus w jednej linii na horyzoncie. Sw�dzi mi�dzy nogami.
Odwracam si�. Krzaki. Jakie� dobre krzaki. Tylko �eby w co� nie wdepn��. Wype�ni�a mnie
akcja, ruch, dzia�anie. Kucam pos�uszna wyrokom. To jest z g�ry ukartowane, �ebym w�a�nie
tak - tak lekko rozkraczona potarmosi�a grud� podbrzusza. Ulga. Tak mokro. Bior� �wiat zbyt
mi�o�nie. Butelka chrupie pod nogami. Butelki chrupi� pod nogami. Kobieta z butelk� w.
Kiedy� przywie�li tak� na sygnale. Mia�am dy�ur. Wszystkim by�o g�upio. Zas�ania�a r�kami
twarz i skowycza�a. Posiej� malwy na wiosn�. I b�d� czeka� na dalsze znaki. Nie zawsze si�
wie, �e to jest w�a�nie znak. Mleczarnia. Bucz� lampy. Siwe aureole wok� nich. Bucha ze
�wiata jak z nozdrzy byka. W bramie gazowni kuk�a str�a. Wysz�am z domu i nie znalaz�am
21
psa. Ta pustka mnie zabije, bo jest dotkliwsza ni� na zewn�trz, na mrozie. Jutro mam wolne.
Przystan�am. To ja? A sk�d lustro na �rodku ulicy? To moje miasto? Chyba mnie przenie�li
w czasie, gdy b��dzi�am w my�lach. Wcale nie b��dzi�am, my�li sz�y jak po sznurku. I nadal
id�. My�l�, wi�c jestem, ale gdzie? Wiem, czego chc�, a nie mog�. Widz� siebie na wylot
wyrwan� z rzeczywisto�ci... o, Chryste, jakie zdania! Czytam z kartki czy co? M�wi� do
siebie coraz g�o�niej. Przecie� przystan�am. Trzeba si� ruszy�, dupo. Dziura w �niegu. To
nic, �e kto� si� tu wyrzyga�. Jestem nienormalna, nietypowa? Nigdy mi tego nie powiedzia�.
Szcz�liwe stad�o na horyzoncie. Ona p