1850
Szczegóły |
Tytuł |
1850 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1850 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1850 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1850 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mark Twain
Yankes na dworze
Kr�la Artura
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
T�oczono w nak�adzie 10 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9.
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa
"Alfa", Warszawa 1989
Pisa�a J. Szopa
Korekty dokona�y
K. Kopi�ska
i U. Maksimowicz
Od redakcji
Mark Twain (prawdziwe nazwisko
Samuel Langhorne Clemens),
pisarz ameryka�ski, urodzi� si�
30 XI 1835, zmar� 21 IV 1910
roku. Gdy mia� dwana�cie lat,
straci� ojca i musia� podj��
prac� zarobkow� - by� w�drownym
drukarzem, pilotem rzecznym na
Missisipi, poszukiwaczem z�ota i
dziennikarzem. Debiutowa� w 1865
roku zbiorem humoresek "The
Celebrated Jumping Frog of
Calaveras County". Satyr� na
snobistyczne nawyki turyst�w
ameryka�skich jest tom szkic�w z
podr�y po Europie i Palestynie,
"The Innconets Abroad" (1869). W
okresie szcz�liwego ma��e�stwa
z Olivi� Langton (1871_#1891)
powsta�y jego najs�ynniejsze
powie�ci: "Przygody Tomka
Sawyera" (1876), "Kr�lewicz i
�ebrak" (1882), "�ycie na
Missisipi" (1883), "Przygody
Hucka" (1884) i "Yankes na dworze
kr�la Artura" (1889). P�niej w
�yciu Twaina nast�pi� nag�y
zwrot: bankructwo i tragiczna
�mier� �ony i dw�ch c�rek.
Ostatnim, nie doko�czonym
dzie�em jego �ycia jest
"Autobiography" (1924). Cho� we
wszystkich utworach Twaina brzmi
nuta komizmu, s� one zarazem
rzetelnym, realistycznym obrazem
wsp�czesnej Ameryki i poruszaj�
wa�ne zagadnienia spo�eczne i
moralne. Nieco inny Twain jawi
si� nam w takich utworach
fantastycznych jak poetyckie
"Pami�tniki Adama i Ewy" (1904 i
1906) i metafizyczny "Tajemniczy
przybysz" (1916).
"Yankes na dworze kr�la
Artura" to powie�� zaliczana do
kanonu literatury fantastycznej.
"Yankes na dworze kr�la Artura"
jest wersj� tej powie�ci
opracowan� dla dzieci w ka�dym
wieku, przedstawiaj�c� w spos�b
lekki i dowcipny histori�
Amerykanina przeniesionego w
odleg�e czasy feudalne, kt�ry
usi�uje zaszczepi� na �wczesnym
gruncie zdobycze wsp�czesnej
kultury. Ten pomys� pozwoli�
autorowi na sparodiowanie
konwencji literackiej
idealizuj�cej tradycje
rycerskie, na krytyk�
�redniowiecznego systemu
hierarchicznego opartego na
wyzysku i refleksje nad
niezmienno�ci� ludzkiej natury.
Niniejsze opracowanie zosta�o
opublikowane po raz pierwszy
przez Towarzystwo Wydawnicze
"R�j" w roku 1936, a jego autor
jest nieznany.
Kilka s��w wst�pu
Z dziwnym cz�owiekiem, o
kt�rym zamierzam opowiedzie�,
spotka�em si� w warwickim zamku.
By�em oczarowany jego
niewymuszon� prostot�,
zdumiewaj�c� znajomo�ci�
staro�ytnej broni i wreszcie
tym, �e bez przerwy sam potrafi�
toczy� rozmow�, dzi�ki czemu
towarzystwo jego nigdy nie
stawa�o si� uci��liwe. Z
rozmowy, kt�r� nawi�za�em z nim,
dowiedzia�em si� wielu ciekawych
rzeczy. S�uchaj�c jego p�ynnej,
g�rnolotnej i wyszukanej mowy,
mia�em wra�enie, �e przenosz�
si� do jakiej� oddalonej epoki,
do dawno zapomnianych kraj�w.
Gdy tak stopniowo osnuwa� mnie
czarodziejsk� sieci� swej
gaw�dy, zdawa�o mi si�, �e widz�
dooko�a siebie, poprzez mg�� i
patyn� zamierzch�ych czas�w,
jakie� majestatyczne widma i
cienie, �e m�wi� z cudem
ocala�ym rozbitkiem g��bokiej
staro�ytno�ci. Zupe�nie
podobnie, jak gdybym ja m�wi� o
swych najbli�szych przyjacio�ach
i osobistych wrogach lub o
swych s�siadach - opowiada� o
sir Bediverze, Bors de Ganisie,
Lancelocie, rycerzu Jeziora, o
sir Galahadzie i o innych
wielkich imionach Okr�g�ego
Sto�u. Jakim starym,
niewypowiedzianie starym,
pomarszczonym i jak gdyby
przypr�szonym py�em stuleci
staawa� si�, gdy zag��bia� si� w
swe opowie�ci!
Pewnego razu, gdy�my pod wodz�
wynaj�tego przewodnika
zaznajamiali si� z historycznymi
pami�tkami zamku, znajomy m�j
zapyta� mnie najspokojniej w
�wiecie, tak jak ludzie pytaj�
zazwyczaj o pogod�:
- Czy s�ysza� pan co� o
w�dr�wce dusz, o przenoszeniu
si� epok i ludzi?
Odpowiedzia�em, �e bardzo
ma�o, nic prawie. Mia�em
wra�enie, �e pogr��ony w zadumie
nie s�ysza�, co mu
odpowiedzia�em i czy mu
odpowiedzia�em w og�le.
Milczenie, kt�re nast�pi�o,
przerwa� monotonny g�os naszego
przewodnika:
- Staro�ytna zbroja pochodz�ca
z sz�stego stulecia, z czas�w
kr�la Artura i Okr�g�ego Sto�u.
Jak przypuszczaj�, zbroja
nale�a�a do rycerza sir
Sagramora le Desirousa. Niech
pa�stwo zwr�c� uwag� na okr�g�y
otw�r z lewej strony. Co do
pochodzenia otworu nie mamy
�cis�ych wiadomo�ci. Nale�y
s�dzi�, �e jest to p�niejszy
�lad po kuli kt�rego� z
�o�nierzy kromwelowskich.
Znajomy m�j u�miechn�� si� -
nie naszym zwyk�ym u�miechem,
lecz tak, jak si� u�miechano
zapewne wiele, wiele lat temu -
i mrukn��, jak gdyby m�wi�c do
siebie:
- Gadaj pan zdr�w! Ja
widzia�em, jak powsta� ten
otw�r. - I po chwili milczenia
doda�: - Sam go zrobi�em.
Zanim przyszed�em do siebie po
tym dziwacznym o�wiadczeniu, ju�
go nie by�o.
Ca�y ten wiecz�r sp�dzi�em
przy kominku ozdobionym
warwickim herbem, zatopionym w
marzeniach o zamierzch�ych
czasach, przys�uchuj�c si� wyciu
wiatru w kominie i szemraniu
deszczu �ciekaj�cego kroplami po
szybach. Od czasu do czasu
zagl�da�em do ksi��ki starego
sir Tomasza Malory i
rozkoszowa�em si� jej
niestworzonymi przygodami i
cudowno�ciami upajaj�c si�
aromatem starodawnych imion.
Wreszcie postanowi�em ju� z
pewn� niech�ci� uda� si� na
spoczynek, gdy zastukano do
drzwi mego pokoju i wszed� nowy m�j
znajomy. Powita�em go z
prawdziwym zadowoleniem,
podsun��em mu krzes�o i
zapropnowa�em fajk�. Po czym,
gdy si� rozsiad�, pocz�stowa�em
go gor�c� szkock� whisky i oczekiwa�em
ciekawej opowie�ci. Po czwartym
�yku whisky go�� m�j zacz��
opowiada� Connecticut,ntu� nad
rzek�. Jestem wi�c Yankesem z
krwi i ko�ci i co za tym idzie -
kwintesencj� praktyczno�ci. Nie
znam si� tam na �adnych
uczuciach i tym podobnych
subtelno�ciach - innymi s�owy,
na poezji. Ojciec m�j by�
kowalem, wuj - weterynarzem, ja
za� trudni�em si� pocz�tkowo
jednym i drugim. Po pewnym
czasie jednak znalaz�em sobie
prac� w wielkiej fabryce broni i
zosta�em wkr�tce jednym z
najbardziej cenionych
robotnik�w. Nauczy�em si� robi�
strzelby, rewolwery, armaty a
tak�e kot�y parowe i
najrozmaitsze maszyny rolnicze.
Bra�em si�, s�owem, do
wszystkiego i robota pali�a mi
si� w r�ku. Przy tym, je�li nie
istania�a ulepszona metoda
robienia czego�, to cz�sto g�sto
sam na ni� wpada�em i wszystko
sz�o mi jak z p�atka. Wkr�tce
zosta�em mianowany g��wnym
majstrem i mia�em pod sob� dwa
tysi�ce ludzi.
Ot� kiedy cz�owiek musi
kierowa� dwoma tysi�cami ludzi,
to nie ma czasu na bawienie si�
w grzeczno�ci i zajmowanie si�
np. faramuszkami. R�nie bywa�o.
Wreszcie trafi�a kosa na kamie�
i pewnego razu odpokutowa�em za
wszystko. Zdarzy�o si� to
podczas sprzeczki z pewnym
drabem, kt�rego�my nazywali
Herkulesem. Ch�op zdzieli� mnie
tak �omem przez g�ow�, �e wyda�o
mi si�, i� moja czaszka p�k�a na
dwoje jak orzech. W oczach mi
pociemnia�o i straci�em
przytomno��.
Ockn�wszy si� zobaczy�em, �e
siedz� na trawie pod d�bem, w
jakiej� bardzo pi�knej, ale
zupe�nie nie znanej mi
miejscowo�ci. Nade mn� sta�
pochylony jaki� dziwny cz�owiek,
wygl�daj�cy tak, jak gdyby przed
chwil� wyskoczy� z ram obrazu.
By� on zakuty od st�p do g��w w
�elazn� staro�ytn� zbroj� i
nosi� na g�owie co� w rodzaju
beczu�ki nabijanej gwo�dziami. W
r�ku trzyma� tarcz� i olbrzymi�
lanc�, u boku mia� miecz. Ko�
jego r�wnie� by� zakuty w stal,
metalowy r�g zawieszony by� na
jego szyi, a pi�kny czaprak i
uzdy z czerwonego i zielonego
jedwabiu zwiesza�y si� niemal do
samej ziemi.
- Waleczny rycerzu, czy nie
zechcia�by� stoczy� ze mn�
walki? - zapyta� mnie
nieznajomy.
- Czego bym nie zechcia�?
- Czy nie zechcia�by� si�
zmierzy� ze mn� w obronie swej
damy serca, ojczyzny lub...
- Czego sobie pan �yczy ode
mnie?! - zawo�a�em. - Ruszaj pan
do swego cyrku, gdy� w
przeciwnym razie zawezw�
policj�!
Us�yszawszy me s�owa,
nieznajomy uczyni� co�
niebywa�ego. Odjechawszy o kilka
staj, zbli�y� sw� beczu�k� do
szyi wierzchowca, podni�s�
olbrzymi� w��czni� ponad g�ow� i
ruszy� na mnie z kopyta, maj�c
najoczywistszy zamiar zetrze�
mnie z powierzchni ziemi.
Zrozumia�em, �e to nie �arty, i
przy jego zbli�eniu si�
skocczy�em na r�wne nogi.
W�wczas cz�owiek o�wiadczy�
mi, �e jestem jego w�asno�ci�,
je�cem jego lancy. Wobec tego,
�e kij by� aa� nadto
przekonywaj�cym argumentem w
jego r�ku, wola�em nie
protestowa�. Tym sposobem
zawarli�my umow�, na mocy kt�rej
ja powinienem by� i�� za nim, on
za� mia� poniecha� wszelkich
wrogich wyst�pie� przeciwko
mnie. Nieznajomy ruszy� przed
siebie, ja za� powa�nie
kroczy�em u boku jego konia.
Droga prowadzi�a przez jakie�
usypane kwieciem, poprzecinane
strumieniami ��ki, przez jak��
zupe�nie mi nie znan�, bezludn�
okolic�, gdzie na pr�no
wypatrywa�em czegokolwiek
przypominaj�cego w�drowny cyrk.
Zacz��em przypuszcza�, �e
zwyci�zca m�j ma co� wsp�lnego
nie tyle z cyrkiem, co z domem
wariat�w. Nie napotykali�my
jednak�e niczego w tym rodzaju.
Ostatecznie, przerwa�em cisz� i
zapyta�em mego towarzysza, jak
daleko jeste�my od Hartfordu.
Okaza�o si�, �e nigdy nie
s�ysza� o takiej nazwie.
Aczkolwiek by�em przekonany, �e
k�amie, szed�em dalej nie
wypowiadaj�c swego zdania. Mniej
wi�cej po up�ywie godziny
ujrza�em jakie� miasto
malowniczo po�o�one naad
brzegiem kr�tej rzeki. Obok
miasta, na wzg�rzu wznosi�a si�
wysoka szara twierdza zdobna w
bastiony i wie�yczki, jakie
zdarza�o mi si� dot�d ogl�da� na
ilustracjach.
- Bridgeport? - zapyta�em
nieznajomego wskazuj�c na
miasto.
- Camelot - odpowiedzia�.
* * *
...Widocznie znajomego mego
opanowa�a senno��, gdy�
skin�wszy mi g�ow� i u�miechaj�c
si� swoim patetycznym,
starodawnym u�miechem, rzek�:
- Trudno mi opowiada� dalej;
lecz je�li si� pan przejdzie do
mnie, dam panu ksi��k�, w kt�rej
znajdziesz opis ca�ej tej historii.
- Pocz�tkowo pisa�em pami�tnik
- ci�gn��, gdy�my si� znale�li w
jego pokoju - p�niej za�, po
kilku latach, opracowa�em swe
notatki. O, jak�e dawno to by�o!
Nieznajomy wr�czy� mi spory
r�kopis i wskaza�, od kt�rego
miejsca mam czyta�.
- Niech pan rozpocznie st�d,
poprzednie jest ju� panu znane -
rzek� �egnaj�c si� ze mn� i
wyra�nie wpadaj�c w coraz
wi�ksz� senno��.
By�em ju� za drzwiami, gdy
us�ysza�em mamrotanie: - �pij
dobrze, szlachetny sirze!
Usadowi�em si� przy kominku i
zacz��em bada� sw�j skarb.
Pierwsza cz�� r�kopisu - ci�ki
zeszyt - by�a pisana na
pergaminie i zupe�nie po��k�a
od staro�ci. Zbadawszy uwa�nie
arkusz przekona�em si�, �e jest
to palimpsest. Pod starym,
bladym pismem Yankesa zna� by�o
�lady starszego jeszcze i
jeszcze bardziej niewyra�nego
pisma - �aci�skie s�owa i uwagi:
widocznie pozosta�o�ci
staaro�ytnych klasztornych
kronik. Otworzy�em pami�tnik w
miejscu wskazanym przez dziwnego
nieznajomego i pogr��y�em si� w
czytaniu.
1 Camelot
Camelot, Camelot -
powtarza�em. - Nie, stanowczo
nie przypominam sobie takiej
nazwy. Prawdopodobnie nazwa domu
wariat�w.
Cichy letni pejza�, delikatny
jak marzenie i wyludniony jak
fabryka w niedziel�, roztacza�
si� przed nami. Powietrze,
przesi�kni�te aromatem kwiat�w,
pe�ne by�o �piewu ptak�w i
brz�czenia owad�w, dooko�a za�
nie by�o wida� ani ludzi, ani
poci�g�w, �adnego ruchu, �adnego
znaku �ycia.
Zamiast drogi bieg�a zwyczajna
�cie�ka wydeptana przez mn�stwo
ko�skich kopyt - za� z obu stron
jej widnia�y w trawie �lady k�
szeroko�ci d�oni.
W oddali ukaza�a si� drobna
figurka dziewczynki lat
dziesi�ciu; fala z�otych w�os�w
rozsypa�a si� po jej plecach, na
g�owie nosi�a wianek z jaskrawo
szkar�atnych mak�w. Ubrana by�a
w co� bardzo �adnego.
Tego rodzaju odzie� widzia�em
po raz pierwszy w �yciu. Sz�a
spokojnie i beztrosko z wyrazem
absolutnego spokoju na niewinnej
twarzyczce. Cz�owiek z cyrku nie
zwr�ci� na ni� najmniejszej
uwagi, jak gdyby jej wcale nie
spostrzeg�. I ona r�wnie� nie
spojrza�a na jego fantastyczny
ubi�r, jak gdyby przyzwyczajona
by�a od dawien dawna do takiej
odzie�y. Przesz�a obok nas z
tak� oboj�tno�ci�, z jak� si�
przechodzi ko�o dw�ch kr�w. Lecz
kiedy wzrok jej wypadkiem
zatrzyma� si� na mnie, maale�stwo
os�upia�o.
Z podniesionymi do g�ry
r�koma, z szeroko otwartymi
ustami i rozwartymi, pe�nymi
zdziwienia i przestrachu oczyma
ma�a kobietka by�a uosobieniem
zgrozy i ciekawo�ci. Nie
zmieni�a tej pozycji i sta�a jak
kamienny pos�g, dop�ki�my nie
skr�cili do lasu i nie stracili
jej z oczu. Je�li poniek�d mi
pochlebia�o, to r�wnocze�nie i
dziwi�o w najwy�szym stopniu, �e
dziewczynka patrza�a na mnie
w�a�nie, nie za� na mego
towarzysza. Po�wi�caj�c mi tak
wiele uwagi zapomnia�a zupe�nie
o swym w�asnym wygl�dzie, co
jest zalet� ogromnie rzadko
spotykan� w�r�d tak m�odych
stworze�. Tak, to wszystko
dawa�o mi wiele do my�lenia;
szed�em przed siebie jak we
�nie. W miar� tego jake�my si�
zbli�ali do miasta, zacz�li�my
spotyka� coraz wi�cej objaw�w
�ycia. Po drodze napotykali�my
ma�e, n�dzne lepianki kryte
s�omianymi strzechami i otoczone
niewielkimi polami i ogr�dkami.
Ko�o chatek przesuwali si�
ogorzali ludzie o d�ugich
spl�tanych w�osach, kt�re
spadaj�c w nie�adzie na twarz
czyni�y ich podobnymi do
zwierz�t. Zar�wno m�czy�ni jak
i kobiety nosili ordynarne
p��cienne koszule si�gaj�ce
kolan, na nogach mieli co� w
rodzaju grubych sanda��w, wielu
za� z nich nosi�o na szyi
�elazne naszyjniki. Dzieci
biega�y zupe�nie nago, lecz
zdawa�o si�, �e nikt tego nie
spostrzega. Wszyscy ci ludzie
patrzyli na mnie, m�wili o mnie
i wbiegali do chat, by
sprowadzi� swych domownik�w i
pokaza� im m� osob�.
Jednocze�nie nikt nie czyni�
uwag na temat zachowania si� i
stroju mojego towarzysza, wprost
przeciwnie, k�aniano mu si�
uni�enie i nikt nie ��da� ode�
wyt�umaczenia jego post�powania.
Po�r�d ma�ych n�dznych chatek
tam i tam wznosi�y si� wielkie
domy kamienne pozbawione okien.
Ulica by�a niebrukowana i robi�a
wra�enie w�skiej, krzywej
�cie�ki. Mn�stwo ps�w i nagich
dzieciak�w ha�a�liwie i weso�o
bawi�o si� w s�o�cu. �winie
grzeba�y si� w gnoju, a jedna z
nich rozwaliwszy si� na dymi�cym
nawozie i zatarasowawszy sob�
przej�cie karmi�a swe ma�e.
Naagle zabrzmia�y d�wi�ki
wojskowej muzyki. Stopniowo si�
zbli�a�y i wkr�tce ukaza�a si�
wspania�a kawalkada skrz�ca od
he�m�w z powiewaj�cymi
pi�ropuszami, od metalowych
pancerzy, od ko�ysz�cych si�
chor�gwi i ca�ego lasu z�oconych
w��czni. Uroczy�cie
przedefilowa�a w�r�d gnoju,
�wi�, szczekaj�cych ps�w i
nagiej dziatwy, obok
wzbudzaj�cych lito�� lepianek.
Ruszyli�my w �lad za ni� jedn� z
kr�tych �cie�ek, nast�pnie inn�
i tak wspinali�my si� coraz
wy�ej i wy�ej, dop�ki�my
wreszcie nie znale�li si� na
otwartym ze wszyystkich stron
placu, po�r�d kt�rego wznosi�
si� olbrzymi zamek.
Tr�bieniem rog�w dano zna� o
naszym zbli�eniu si�, po czym
zabrzmia� okrzyk z mur�w, po
kt�rych tam i z powrotem
przechadzali si� ludzie o
gro�nym wygl�dzie, w he�mach i
zbroi, z halabardami w r�ku.
Szeroko rozwar�y si� olbrzymie
wrota i ze zgrzytem �a�cuch�w
opu�ci� si� zwodzony most.
Dow�dca kawalkady pierwszy
wjecha� pod gro�n� arkad�, w
�lad za nim znale�li�my si� i my
w�r�d przestronnego brukowanego
dziedzi�ca ozdobionego wielkimi
basztami i wie�yczkami z
czterech stron dumnie
wznosz�cymi si� ku b��kitnemu
niebu. Zapanowa�o niezwyk�e
o�ywienie i rozgardiasz;
ceremonialnie witano si�,
�pieszono w r�nych kierunkach,
oko uderza�a niezwyk�a
pstrokacizna jaskrawych ubior�w
i wszystko pokrywa� przyjemny,
zmieszany gwar g�os�w.
2 Dw�r kr�la Artura
Na szcz�cie uda�o mi si�
znale�� odpowiedni� chwil� i
wy�lizn�� si� spod opieki swego
towarzysza. Zbli�ywszy si� do
jakiego� starszego cz�owieka -
jak mo�na by�o wnosi� - niskiego
pochodzenia, uderzy�em go po
ramieniu i zapyta�em najbardziej
ugrzecznionym, na jaki mnie
sta� by�o, g�osem:
- Powiedzcie mi z �aski swej,
przyjacielu, czy was r�wnie�
umieszczono w tym domu, czy te�
przyszli�cie kogo� tu odwiedzi�
lub mo�e w innym jakim
interesie?...
Staruszek spojrza� na mnie z
najwy�szym zdumieniem:
- Doprawdy, szlachetny panie,
nie wiem, co chcesz powiedzie�,
wydaje mi si�...
- Rozumiem - odezwa�em si� ze
wsp�czuciem - jeste�cie jednym
z chorych.
Odszed�em nie przestaj�c
rozmy�la� o tym wszystkim i
rozpatruj�c wszystkich
przechodni�w w nadziei, czy aby
nie trafi si� kto�, kto by mi
dopom�g� zorientowa� si� w tej
dziwacznej sytuacji. Wreszcie
wyda�o mi si�, �e trafi�em na
odpowiedniego cz�owieka.
Odprowadziwszy go na bok
szepn��em mu na ucho:
- Czy nie m�g�bym si� zobaczy�
z zarz�dzaj�cym szpitala na
jedn� chwilk� tylko...
- S�uchaj no, pu�� mnie, u
licha.
- Pu�ci� was?
- A wi�c, nie przeszkadzaj mi,
je�li to s�owo bardziej do
ciebie przemawia...
Po czym wyja�ni� mi, �e jest
kuchmistrzem i �e wobec tego nie
ma czasu na gadanin�, cho� w
og�le nic nie ma przeciwko temu,
aby czasem sobie troch�
pogwarzy� o tym i o owym;
szczeg�lnie chcia�by si�
dowiedzie� sk�d wytrzasn��em
sobie taki dziwaczny ubi�r. Nie
czekaj�c jednak odpowiedzi
rozejrza� si� dooko�a i wskaza�
na cz�owieka, kt�ry jak wida�
nic nie mia� do roboty i kt�ry
sam nie by� od tego, �eby si� ze
mn� zapozna�. By� to szczup�y,
eteryczny ch�opak w w�skich
czerwonych spodenkach, kt�re
czyni�y go podobnym do
rozdwojonej marchwi. G�rna cz��
jego ubioru by�a z niebieskiego
jedwabiu, ozdobiona wytwornym
koronkowym ko�nierzem i takimi
samymi mankietami. Na d�ugich
z�ocistych lokach m�odzieniec
nosi� kokieteryjn� r�ow�
czapeczk� z w�skim pi�rem. Zna�
by�o po oczach, �e jest dobrym
ch�opcem, a z weso�o�ci jego
mo�na by�o wywnioskowa�, �e jest
zadowolony z siebie i z �ycia.
Doprawdy w ubiorze tym by�o mu
tak �adnie, �e robi� wra�enie
malowanki. Zbli�ywszy si� do
mnie u�miechn�� si� i zacz��
ogl�da� mnie z nieco bezczeln�
ciekawo�ci�. Po czym przedstawi�
mi si� m�wi�c, �e jest paziem, i
z miejsca zasypa� mnie gradem
pyta�. Po kilku chwilach
gaw�dzi� ze mn� w spos�b
dziecinny i tak niewymuszony,
jak gdyby ju� od lat by� moim
przyjacielem. Rozpytywa� mnie
szczeg�owo o wszystko, co si�
tyczy�o mnie oraz mego ubioru, i
nie czekaj�c odpowiedzi
przeskakiwa� z tematu na temat.
Mi�dzy innymi wspomina�, �e si�
urodzi� na pocz�tku 513 roku.
Obla�em si� zimnym potem.
Przerwa�em mu i nie�mia�o
zapyta�em:
- Przepraszam ci�,
przyjacielu, w jakim roku
powiedzia�e�, �e� si� urodzi�?
- W 513.
- W 513 roku! Nic nie
rozumiem! Pos�uchaj, m�j drogi
ch�opcze, jestem cudzoziemcem i
nikogo tu nie znam, b�d� ze mn�
szczery i otwarty. Powiedz mi,
czy jeste� przy zdrowych
zmys�ach?
Odpowied� brzmia�a, �e
najzupe�niej.
- A ci wszyscy ludzie dooko�a
s� r�wnie� zdrowi?
Znowu nast�pi�a twierdz�ca
odpowied�.
- A wi�c w takim razie to ja
zwariowa�em lub te� zdarzy�o si�
ze mnn� co� niesamowitego. Ale
przypu��my, �e nie jest to dom
wariat�w, mo�e mi powiesz, dok�d
w takim razie trafi�em?
- Do zamku kr�la Artura -
brzmia�a odpowied�.
Przeczekawszy chwil�, by si�
oswoi� z t� my�l�, rzek�em:
- Dobrze, jaki� wi�c rok mamy
teraz wed�ug ciebie?
- Pi��set dwudziesty �smy,
dziewi�tnasty czerwca.
Serce mi si� �cisn�o, gdy
pe�en rozpaczy uprzytomni�em
sobie, �e nigdy, nigdy ju� nie
ujrz� swych przyjaci� - wszyscy
oni przyjd� na �wiat dopiero za
trzyna�cie stuleci!
Zdaje si�, �e uwierzy�em
ch�opakowi, sam nie wiem
dlaczego. Co� mi szepta�o, �e to
prawda, pomimo �e m�j rozs�dek
nie m�g� si� z tym wszystkim
pogodzi� i g�o�no przeciw temu
protestowa�. Nie wiedzia�em, jak
si� ustosunkowa� do okoliczno�ci
oraz do ludzi, kt�rzy mnie
otaczali. Rozum m�j uwa�a� ich
za ob��kanych, wbrew wszelkiej
oczywisto�ci. Zupe�nie
nieoczekiwanie i przypadkowo
przypomnia�em sobie pewn� rzecz:
wiedzia�em, �e jedyne wi�ksze
za�mienie s�o�ca w pierwszej
po�owie VI stulecia mia�o
miejsce 21 czerwca 528 roku i
rozpocz�o si� trzy minuty po
po�udniu. A wi�c je�liby
starczy�o mi si� na prze�ycie 48
godzin w tych warunkach, m�g�bym
si� przekona�, ile prawdy mie�ci
si� w s�owach ch�opca. Tak czy
inaczej, b�d�c praktycznym
obywatelem Connecticutu
od�o�y�em rozstrzygni�cie tej
najbardziej pal�cej dla mnie
kwestii do oznaczonego dnia i
godziny. Tymczasem za� bior�c
pod uwag� istniej�cy stan rzeczy
postanowi�em sobie wyci�gn��
ze� jak najwi�ksze korzy�ci.
Rozumowa�em, jak nast�puje:
je�li teraz istotnie jest w. XIX
i znajduj� si� w domu wariat�w,
sk�d przez pewien czas nie uda
mi si� uwolni�, to mog� z
�atwo�ci� stan�� na czele tego
zak�adu jako najbardziej zdrowo
my�l�cy osobnik spo�r�d
wszystkich jego mieszka�c�w.
W przeciwnym za� razie, je�eli
przenios�em si� dziwnym cudem
rzeczywi�cie w VI stulecie, to
musz� si� zadowoli� projektami
wymagaj�cymi nieco wi�cej czasu:
za jakie trzy miesi�ce b�d� m�g�
rz�dzi� ca�ym krajem jako
najbardziej wykszta�cony
cz�owiek tego czasu, urodzony o
1300 lat p�niej od wszystkich
�yj�cych tu w obecnej chwili. W
ka�dym b�d� razie nie nale�� do
ludzi marnuj�cych czas, z chwil�
gdy wszystko obmy�li�em,
zacz��em z miejsca dzia�a�.
- A wi�c, m�j drogi Klarensie,
je�li tak brzmi w rzeczywisto�ci
imi� twe - zwr�ci�em si� do
ch�opca - czy nie zechcia�by� mi
wyja�ni� tego i owego? Jak np.
nazywa si� ten cz�owiek, kt�ry
mnie tu przyprowadzi�?
- Chcesz si� zapewne spyta�,
jak si� nazywa nasz wsp�lny pan?
Jest to wielki lord Key,
szlachetny ryccerz i mleczny
brat w�adcy naszego, kr�la
Artura.
- Bardzo dobrze, a teraz
opowiedz mi o wszystkich i o
wszystkim, co si� tu dzieje!
Pa� opowiedzia� mi bardzo wiele,
lecz najwa�niejsz� dla mnie
wiadomo�ci� by�o, co nast�puje.
Wed�ug s��w jego by�em je�cem
sir Keya i zgodnie z panuj�cym
zwyczajem zostan� wrzucony do
lochu, w kt�rym pozostan�
dop�ty, dop�ki moi przyjaciele
nie wykupi� mnie lub te� dop�ki
nie zgnij�. Wiedzia�em, �e to
ostatnie jest bardziej
prawdopodobne, lecz nie mia�em
czasu na d�ugie rozmy�lania,
gdy� nie wolno by�o traci� ani
chwili. Nast�pnie pa� mi
o�wiadczy�, �e obecnie ko�czy
si� obiad w wielkiej sali zamku.
Kiedy si� ju� wszyscy upij� i
rozwesel�, sir Key ka�e mnie
sprowadzi�, a�eby przedstawi�
kr�lowi Arturowi oraz wspania�ym
rycerzom Okr�g�ego Sto�u.
P�niej sir Key zacznie
opowiada�, jak mnie wzi�� do
niewoli, przy czym b�dzie
wyolbrzymia� i przekr�ca� do
niemo�liwo�ci ca�e zdarzenie.
Lecz oczywista, �e z mojej
strony b�dzie nie tylko
nieprzyzwoite, ale i
niebezpieczne dla mego �ycia
poprawia� go. Po tej ceremonii
zostan� wreszcie wtr�cony do
podziemia. Lecz Klarens
przyrzek� mi, i� si� postara
odwiedzi� mnie, pocieszy� i
spr�buje powiadomi� moich
przyjci� o moim nieszcz�ciu.
- Da znaa� moim
przyjacio�om!!!
Podzi�kowa�em mu, bo c�
innego pozostawa�o mi do
zrobienia. W tej samej chwili
zjawi� si� s�uga i wezwa� mnie
na sal�. Klarens zaprowadzi�
mnie tam i wskazawszy mi miejsce
na uboczu usiad� sam tu� przy
mnie.
Widowisko, kt�re si� przede
mn� roztacza�o, godne by�o
uwagi. Znajdowa�em si� w
olbrzymim pomieszczeniu o
zupe�nie nagich �cianach, pe�nym
krzycz�cych kontrast�w. Rozmiary
jego by�y tak gigantyczne, �e
chor�gwie zawieszone na belkach
pod stropem ledwo majaczy�y w
p�mroku. U g�ry ze wszystkich
stron ci�gn�y si� kamienne
galerie; na jednych z nich
siedzieli muzykanci, na drugich
kobiety w krzycz�cych pstrych
sukniach. Pod�oga by�a wy�o�ona
bia�ymi i czarnymi p�ytami
startymi od czasu i u�ycia i
wymagaj�cymi naprawy. Co si�
tyczy ozd�b, to �ci�le m�wi�c,
nie by�o ich wcale, chocia�
gdzie niegdzie na �cianach
wisia�y olbrzymie dywany uwa�ane
tu zapewne za dzie�a sztuki. Na
dywanach wyobra�one by�y bitwy,
przy czym konie przypomina�y
podobne wyroby z piernik�w lub
wycinanki robione przez dzieci.
Zbroj� wojak�w wyobra�a�y bia�e
plamy, tak �e w ko�cu walcz�cy
ludzie �udz�co przypominali
ciastka z serem.
Piec w sali by� tak wielki, i�
mo�na w nim by�o �mia�o stacza�
walki. Jego kamienny okap oraz
kamienne kolumny przypomina�y
wej�cie do katedry.
Wzd�u� �cian stali �o�nierze w
pancerzach i he�mach, z
halabardami na ramieniu,
nieruchomi jak pos�gi i bardzo
do pos�g�w podobni. Po�r�d tej
sali w postaci olbrzymiego
krzy�a mie�ci� si� d�bowy st�,
kt�ry to w�a�nie nosi� miano
Okr�g�ego Sto�u. By� on wielki
jak arena w cyrku. Doko�a niego
siedzieli ludzie ubrani w tak
pstre i b�yszcz�ce ubiory, �e a�
�wierzbi�o w oczach. Wszyscy
mieli na sobie kapelusze z
pi�rami, kt�re zdejmowali wtedy
tylko, gdy zaczynali m�wi� z
kr�lem.
Wi�kszo�� z nich pi�a z
bawolich rog�w, ale niekt�rzy
zajadali przy tym chleb lub
ogryzali ko�ci pieczeni. Ps�w
by�o tu tyle, �e na cz�owieka
wypada�o co najmniej po dwa.
Le�a�y one u n�g biesiadnik�w
czekaj�c na ko�ci, na kt�re si�
hurmem rzuca�y. Naturalnie
wszczyna�a si� za�arta walka
przy akompaniamencie takiego
ujadania, ryku i ha�asu, i� nie
podobna by�o ci�gn�� dalej
rozmow�. Ale nikt nie wykazywa�
z tego powodu zniecierpliwienia
- odwrotnie - wszyscy ch�tnie
przerywali biesiad�, aby z
napi�t� uwag� �ledzi� walk�
ps�w. Podnoszono si� z miejsc,
a�eby lepiej widzie�, damy i
muzykanci zwieszali si� w tym
samym celu poprzez balustrad�.
Od czasu do czasu komu� z
obecnych wyrywa� si� okrzyk
entuzjazmu i uznania. W ko�cu
zwyci�zca wygodnie rozci�ga� si�
na ziemi i z lekka jeszcze
warcz�c gryz� zdobyt� ko��, a z
ni� razem i pod�og�, co czyni�y
r�wnie� i inne psy, zwyci�zcy w
poprzednich walkach. Przy stole
wznawia�y si� z powrotem
przerwane rozmowy.
Na og� mowa i zachowanie si�
tych ludzi by�o wzgl�dnie
delikatne i uprzejme. Jak
spostrzeg�em, wys�uchiwali oni z
powag� i uwa�nie m�wi�cego,
naturalnie w przerwach pomi�dzy
�arciem si� ps�w. Lecz niestety
mieli oni wsp�lne cechy z
dzie�mi, mianowicie - k�amali.
K�amali ze zdumiewaj�c� wpraw� i
z niemniej zdumiewaj�c�
niezr�czno�ci�, �yczliwie
wys�uchuj�c przy tym cudzych
fantastycznych opowiada� i bior�c
najbardziej wierutne �garstwa za
czyst� monet�. Nie mo�na by�o
nazwa� ich okrutnikami lub
lud�mi krwio�erczymi, ale tym
niemniej opowiadali oni z
tak� szczer� przyjemno�ci� o
krwawych przygoddach i zadanych
przez si� m�kach, �e nawet ja
zapomnia�em przy tym si�
wzdrygn��.
Nie by�em tu jedynym je�cem.
Pr�cz mnie by�o tu jeszcze
przesz�o dwudziestu.
Nieszcz�liwi! Wi�kszo�� z nich
by�a straszliwie pokaleczona,
pomasakrowana i poraniona! Na
w�osach ich, na twarzy i na
ubraniu widnia�y �lady spiek�ej
krwi. Bez w�tpienia, ludzie ci
przechodzili przez potr�jn�
m�k�: zm�czenia, g�odu i
pragnienia. Ale nikt im nie
wsp�czu�, nikt nie dba� o nich,
nikt nie pomy�la�, �e nale�y
obmy� rany i przynie�� im
przynajmniej jak�kolwiek ulg�. I
nikt r�wnie� nie us�ysza� od
nich najmniejszej skargi,
najl�ejszego j�ku i nie widzia�
nawet �ladu cierpie�.
Mimo woli i ja da�em si�
opanowa� okrutnej my�li:
"Kanalie, przecie� podobnie
post�powali�cie i wy ze swymi
je�cami, teraz na was przysz�a
kolej. Wasz filozoficzny spok�j
i hart nie jest skutkiem
duchowej i intelektualnej si�y,
lecz gr�bosk�rno�ci� i bydl�cym
brakiem wra�liwo�ci. Jeste�cie
bia�ymi Indianami".
3 Rycerze Okr�g�ego Sto�u
Przy Okr�g�ym Stole po
wi�kszej cz�ci nie
rozmawiano, lecz wypowiadano
monologi - rozwlek�e sprawozdania
z tego, jak rozmaici je�cy
zostali wzi�ci do niewoli, a ich
przyjaciele zabici lub
pozbawieni rumak�w i uzbrojenia.
W gruncie rzeczy ze wszystkiego,
co opowiadano, mo�na by�o
wywnioskowa�, �e te wszystkie
mordy i krwawe potyczki nie by�y
dokonywane w celu zemsty lub
obrony, ani nawet nie by�y
porachunkami za dawne obrazy. Na
og� by�y to zwyk�e pojedynki
pomi�dzy zupe�nie obcymi sobie
lud�mi, kt�rzy przedtem si�
nigdy nie widzieli i nie �ywili
do siebie najmniejszej urazy.
Kiedy�, dawnymi czasy,
zdarza�o mi si� widzie� nie
znaj�cych si� zupe�nie ch�opc�w,
kt�rzy spotkawszy si� m�wili
jednocze�nie: "A wiesz, m�g�bym
ci� pobi�, gdybym zechcia�!" i z
miejsca wszczynali b�jk�. Lecz
dotychczas by�em przekonany, �e
tego rodzaju rzeczy mog� si�
dzia� jedynie mi�dzy dzie�mi.
Tutaj za� ni z tego, ni z owego
naskakiwa�y na siebie olbrzymie
doros�e draby. I nie bacz�c na
to, by�o co� poci�gaj�cego, co�
mi�ego w tych wielkich
prostodusznych stworzeniach.
Pi�kny m�ski wyraz mia�y twarze
nieomal wszystkich tych ludzi -
na niekt�rych za� pr�cz tego
odzwierciedla�y si� dobro� i
majestat, wobec kt�rych znika�a
ch�� krytyki i pot�pienia.
Szczeg�lnie odbija�y od innych
wyrazem szlachetno�ci oblicze i
posta� tego, kt�rego nazywano tu
Galahadem, oraz m�ska posta�
samego kr�la i sir Lancelota.
To, co si� zdarzy�o po
obiedzie, zwr�ci�o uwag�
wszystkich na tego ostatniego
rycerza. Na znak osoby pe�ni�cej
tu funkcje mistrza ceremonii,
sze�ciu czy o�miu je�c�w
powstaa�o i wyst�pi�o naprz�d.
Przykl�kn�wszy i podni�s�szy
r�ce w kierunku galerii, gdzie
siedzia�y damy, b�agali o �ask�
przem�wienia do kr�lowej. Jedna
z dam, zajmuj�ca wed�ug
wszelkich pozor�w najbardziej
wysokie stanowisko, z wdzi�kiem
skin�a g�ow� na znak zgody.
W�wczas cz�owiek przemawiaj�cy w
imieniu je�c�w zda� siebie oraz
swych towarzyszy na jej �ask� i
nie�ask� prosz�c, aby obdarzy�a
ich wolno�ci� lub pozwoli�a im
z�o�y� wykup, je�li zechce, lub
te� aby kaza�a rzuci� ich do
lochu, albo skaza� na �mier�,
je�li taka jest jej wola. Stoj�
za� tu oni wszyscy z rozkazu sir
Keya, kt�ry dzi�ki swej cudownej
sile, odwadze i waleczno�ci
zwyci�y� ich w rycerskiej walce
i uczyni� ich swoimi je�cami.
Zdumienie odmalowa�o si� na
wszystkich twarzach. �askawy
u�miech kr�lowej ust�pi� miejsca
wyrazowi rozczarowania, gdy
tylko us�ysza�a imi� sir Keya, a
pa� zjadliwie szepn�� mi na
ucho:
- Sir Key, rzeczywi�cie!
Nazwiesz mnie os�em, je�eli
spotkasz kiedykolwiek i
gdziekolwiek takiego �garza jak
on!
Wszystkie spojrzenia zwr�ci�y
si� z wyrazem surowego zapytania
ku sir Keyowi. Lecz ten nie
drgn�� nawet i jako zr�czny
gracz nieoczekiwanym posuni�ciem
zaszachowa� swych przeciwnik�w.
Powiedzia�, �e b�dzie odtwarza�
tylko nagie fakty nie komentuj�c
ich zupe�nie po czym doda�:
- Je�eli b�dziecie uwa�ali, i�
nale�y kogokolwiek s�awi� i
z�o�y� mu ho�d, z�o�ycie go
temu, kt�rego rami� zawsze
uwa�ane by�o za najbardziej
pot�ne i kt�rego tarcza i miecz
nie zosta�y jeszcze nigdy
zwyci�one - temu, kt�ry siedzi
tutaj, w�r�d was! - Przy tym
rycerz wskaza� na sir Lancelota.
Teraz sir Key zacz�� opowiada�
o tym, jak sir Lancelot podczas
swych samotnych w�dr�wek w
kr�tkim czasie zabi� siedmiu
wielkolud�w i oswobodzi� z
niewoli sto czterdzie�ci dwie
uwi�zione damy, po czym wyruszy�
dalej w poszukiwaniu przyg�d bez
przerwy walcz�c, a� spotka� jego
(sir Keya) rozpaczliwie i
beznadziejnie walcz�cego
przeciwko dziewi�ciu
cudzoziemskim rycerzom. Sir
Lancelot sam jeden napad� na
nich i ich zwyci�y�. Tej samej
nocy sir Lancelot w�o�y� na
siebie zbroj� sir Keya, zabra�
jego konia i wyruszy� w dalsz�
podr�. Wkr�tce zwyci�y� on
szesnastu rycerzy w jednej walce
i trzydziestu czterech w
drugiej. Wszystkim im wraz z
poprzednimi dziewi�cioma
rozkaza� niezwyci�ony rycerz
uda� si� na Zielone �wi�tki na
dw�r kr�la Artura, zda� si� na
�ask� i nie�ask� kr�lowej
Ginewry po uprzednim
o�wiadczeniu, �e s� je�cami sir
Keya.
Oto jest tu sze�ciu spo�r�d
tych je�c�w, a reszta stanie
przed kr�lewskim obliczem, kiedy
zagoj� si� ich rany.
Jakim silnym rumie�cem p�on�o
oblicze kr�lowej, jak rado�nie
si� u�miecha�a, jakie wymowne
spojrzenie rzuca�a sir
Lancelotowi, spojrzenia, kt�re
by rycerz przyp�aci� zapewne
�yciem w Arkanzasie. Wszyscy
zachwycali si� odwag� i
szlachetno�ci� sir Lancelota, co
do mnie za�, to nie mog�em si�
do�� wydziwi� sile tego
cz�owieka, kt�ry sam jeden, bez
wszelkiej pomocy, wzi�� do
niewoli i zwyci�y� ca�y oddzia�
taakich do�wiadczonych
szermierzy. Wyrazi�em swe
zdumieniee Klarensowi, kt�ry
wybuch� �miechem, �e a� si�
zatrz�s�o czerwone pi�ro na jego
czapeczce.
- O, gdyby sir Keyowi
pozostawiono do�� czasu i gdyby
opr�ni� jeszcze jeden dzban
kwa�nego wina, w�wczas wszystkie
te liczby wzros�yby z pewno�ci�
w dw�jans�b!
Spojrza�em niedowierzaj�co na
ch�opca i nagle spostrzeg�em, �e
wzrok jego wyra�a� g��bok�
rozpacz. Odwr�ciwszy si�
ujrza�em s�dziwego starca o
d�ugiej siwej brodzie, odzianego
w czarne obszerne szaty, kt�ry w
tej w�a�nie chwili wsta� zza
sto�u i chwiej�c si�, i trz�s�c
star� s�ab� g�ow� wpatrywa� si� we
wszystkich obecnych m�tnymi
oczyma. Ten sam cierpi�cy wyraz,
kt�ry zauwa�y�em na twarzy
pazia, zjawi� si� r�wnie� na
twarzach wszystkich obecnych.
By� to wyraz pokornego
stworzenia, kt�re musi cierpie�
bez j�ku.
- M�j Bo�e! - rzek� ch�opak -
znowu rozpocznie t�
sam� histori�, kt�r� ju� opowiada�
tysi�c razy w jednych i tych
samych s�owach i kt�r� b�dzie
opowiada� zawsze, a� do samej
�mierci. B�dzie to opowiada� za
ka�dym razem dop�ty, dop�ki jego
dzban b�dzie pe�ny i dop�ki
b�dzie m�g� obraca� j�zykiem.
- Kto to taki? - zapyta�em.
- Merlin - wszechmocny �garz i
czarownik, niech go diabli porw�
z jego przekl�tym opowiadaniem!
Lecz tutaj wszyscy l�kaj� si�
go, gdy� w jego r�kach s�
grzmoty i b�yskawice i wszystkie
duchy piekielne s� powolne jego
rozkazom. Dawno ju� powinny by�y
przegry�� mu wn�trzno�ci i
zetrze� go w proch wraz z jego
bujdami! Opowiada on zawsze o
sobie w trzeciej osobie, a�eby
upewni� wszystkich co do swej
skromno�ci i braku
zarozumia�o�ci. Niech b�dzie
przekl�ty i niech spadn� naa�
wszystkie nieszcz�cia!! Drogi
przyjacielu, obud� mnie, gdy
zadzwoni� na odwieczerz.
Ch�opiec opar� si� o me rami�
i przygotowa� si� do spoczynku;
starzec rozpocz�� opowiadanie.
Ch�opiec w istocie momentalnie
zasn��, zasn�y r�wnie� psy,
ca�y dw�r, s�udzy i �o�nierze.
Rozbrzmiewa� tylko r�wny,
monotonny g�os, a dooko�a
odpowiada�o mu �agodne,
harmonijne chrapanie
biesiadnik�w, przypominaj�ce
miaarowy akompaniament d�tych
instrument�w. Niekt�rzy oparli
g�owy na z�o�onych r�kach,
drudzy mieli g�owy zarzucone w
ty� z szeroko rozwartymi ustami.
Muchy brz�cza�y i dokucza�y
wszystkim bez przeszkody,
szczury powy�azi�y z setek dziur
i szczelin i biega�y wsz�dzie
czuj�c si� jak u siebie w domu.
Jedna z myszy usiad�a niby
wiewi�rka na g�owie kr�la i
trzymaj�c w podniesionych
�apkach kawa�ek sera z
bezwstydnym zuchwalstwem rzuca�a
mu w twarz ogryzki. W tym
wszystkim by�o co�
uspokajaj�cego, co�, co sk�oni�o
ku spoczynkowi zm�czone oczy i
umys�. Oto, co opowiada�
czarnoksi�nik:
"Tak wyruszyli w drog� kr�l i
Merlin i jechali, dop�ki nie
napotkali pustelnika, kt�ry by�
poczciwym cz�owiekiem i �wietnym
lekarzem. Zbada� on rany kr�la i
podarowa� mu cudotw�rcz� ma��.
Kr�l pozosta� tam przez trzy
dni, dop�ki nie zagoi�y si� jego
rany, a gdy m�g� ju� dosi���
konia, wyruszy� w drog�. Kiedy
tak jechali, kr�l Artur rzek�:
"Nie mam miecza". "To nic"
odpowiedzia� Merlin "zaraz
znajdziemy miecz, kt�ry b�dzie
twoim".
Tak jechali dalej, dop�ki nie
dojechali do bardzo wielkiego
jeziora, kt�rego woda by�a
nadzwyczaj przezroczysta. Z fali
jeziora wy�oni�a si� r�ka
odziana w bia�� brokatow�
r�kawic�, r�ka ta dzier�y�a
przepi�kny miecz. "Oto jest ten
miecz" rzek� Merlin "o kt�rym
m�wi�em". W tej samej chwili
ukaza�a si� dziewica wychodz�ca
z g��bi jeziora. "Kim jest ta
dziewica?" zapyta� Artur.
"Dziewica ta jest kr�low�
jeziora" odpowiedzia� Merlin.
"Na dnie tego jeziora znajduje
si� ska�a i jest tam tak dobrze,
jak nigdzie na �wiecie. Dziewica
ta zaraz podejdzie do ciebie i
wtedy poprosisz j� uprzejmie,
�eby ci ofiarowa�a miecz." I
rzeczywi�cie dziewica podesz�a
do Artura i serdecznie go
powita�a, na co kr�l
odpowiedzia� tym samym i
zapyta�: "Pi�kna dziewico, co za
miecz trzyma ta r�ka nad wod�,
chcia�bym go wzi�� sobie, gdy�
w�asnego nie posiadam". "O sir,
kr�lu Arturze, ten miecz nale�y
do mnie i dam ci go, je�eli
spe�nisz moj� pro�b�" odrzek�a
dziewica. "Przysi�gam, �e dam ci
za� wszystko, czego
zapragniesz!" "Dobrze, tam stoi
��dka, wsi�d� wi�c do niej i
wios�uj w kierunku miecza, i we�
go sobie wraz z pochw�, a w
swoim czasie za��dam za�
wynagrodzenia." W�wczas sir
Artur i Merlin zsiedli z koni,
uwi�zali je do drzew, wsiedli do
��dki i dojechali do miecza,
kt�ry trzyma�a r�ka. Sir Artur
wzi�� miecz za r�koje�� i wyj��
go z r�ki, kt�ra natychmiast
znik�a pod wod�. Potem wyszli na
brzeg, dosiedli koni i pojechali
dalej. W�wczas sir Artur
zobaczy� bogaaty zamek. "Do kogo
nale�y ten wspania�y zamek?
zapyta� towarzysza. "Jest to
pa�ac ostatniego rycerza, z
kt�rym walczy�e�, imieniem sir
Pellynor. Ale jego samego nie ma
w domu. Jest on por�niony na
�mier� z jednym z rycerzy, ze
szlachetnym Egglamenem. Stoczyli
ju� oni ze sob� walk� i w ko�cu
Egglamen uciek�, gdy� w
przeciwnym razie postrada�by
�ycie. Pellynor �ciga go a� do
Karlionu i zapewne spotkamy go w
drodze." "To dobrze" rzek� Artur
"mam teraz miecz, mog� walczy� i
w ten spos�b si� zemszcz�." "O
sir, nie powiniene� tego
uczyni�!" powiedzia� Merlin
"bowiem rycerz jest znu�ony
walk� i po�cigiem i nie b�dzie
dla ciebie zaszczytem zwyci�y�
go. Pos�uchaj mojej rady,
przepu��my go w spokoju, a
wkr�tce ci si� przyda, za� po
jego �mierci przydadz� si�
r�wnie� jego synowie. Niebawem
przyjdzie czas, kiedy oddasz za
niego swoj� siostr�." "Kiedy go
zobacz�, post�pi� wed�ug twojej
rady" powiedzia� Artur.
Nast�pnie sir Artur zacz��
ogl�da� sw�j miecz i ogromnie
si� nim zachwyca�: "Co ci si�
bardziej podoba" zapyta� Merlin
"miecz czy pochwa?" "Miecz"
rzek� Artur. "�le wybra�e�" -
powiedzia� Merlin - "pochwa jest
warta dziesi�ciu mieczy,
poniewa� dop�ki masz przy sobie
pochw�, nigdy nie dosi�gnie ci�
wr�g, nigdy nie zostaniesz
ranny, zawsze wobec tego miej j�
przy sobie". Tak jechali w
kierunku Karlionu i po drodze
spotkali sir Pellynora. Lecz
Merlin uczyni� tak, �eby
Pellynor nie dojrza� Artura i
bez s�owa przejecha� ko�o nich.
"To dziwne" powiedzia� Artur "�e
rycerz nic nie m�wi�". "Sir",
odrzek� Merlin "on nie widzia�
nas, bo gdyby widzia�, to by nie
przejecha� w milczeniu." W ten
spos�b przyjechali do Karlionu,
gdzie rycerzy ogromnie ucieszy�o
ich przybycie. A gdy us�yszeli o
ich przygodach, ogromnie si�
dziwili, �e kr�l nara�a sw�
osob� na takie
niebezpiecze�stwo. Lecz p�niej
wszyscy m�wili, �e wielkim
szcz�ciem jest posiada� kr�la,
kt�ry nara�a swe �ycie na r�wni
ze zwyk�ymi rycerzami."
4 Sir Dinadan �artowni�
Mnie osobi�cie ogromnie si�
spodoba�a ta oryginalna i �adnie
opowiedziana bajka,