1850

Szczegóły
Tytuł 1850
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1850 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1850 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1850 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mark Twain Yankes na dworze Kr�la Artura Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 T�oczono w nak�adzie 10 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9. Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Alfa", Warszawa 1989 Pisa�a J. Szopa Korekty dokona�y K. Kopi�ska i U. Maksimowicz Od redakcji Mark Twain (prawdziwe nazwisko Samuel Langhorne Clemens), pisarz ameryka�ski, urodzi� si� 30 XI 1835, zmar� 21 IV 1910 roku. Gdy mia� dwana�cie lat, straci� ojca i musia� podj�� prac� zarobkow� - by� w�drownym drukarzem, pilotem rzecznym na Missisipi, poszukiwaczem z�ota i dziennikarzem. Debiutowa� w 1865 roku zbiorem humoresek "The Celebrated Jumping Frog of Calaveras County". Satyr� na snobistyczne nawyki turyst�w ameryka�skich jest tom szkic�w z podr�y po Europie i Palestynie, "The Innconets Abroad" (1869). W okresie szcz�liwego ma��e�stwa z Olivi� Langton (1871_#1891) powsta�y jego najs�ynniejsze powie�ci: "Przygody Tomka Sawyera" (1876), "Kr�lewicz i �ebrak" (1882), "�ycie na Missisipi" (1883), "Przygody Hucka" (1884) i "Yankes na dworze kr�la Artura" (1889). P�niej w �yciu Twaina nast�pi� nag�y zwrot: bankructwo i tragiczna �mier� �ony i dw�ch c�rek. Ostatnim, nie doko�czonym dzie�em jego �ycia jest "Autobiography" (1924). Cho� we wszystkich utworach Twaina brzmi nuta komizmu, s� one zarazem rzetelnym, realistycznym obrazem wsp�czesnej Ameryki i poruszaj� wa�ne zagadnienia spo�eczne i moralne. Nieco inny Twain jawi si� nam w takich utworach fantastycznych jak poetyckie "Pami�tniki Adama i Ewy" (1904 i 1906) i metafizyczny "Tajemniczy przybysz" (1916). "Yankes na dworze kr�la Artura" to powie�� zaliczana do kanonu literatury fantastycznej. "Yankes na dworze kr�la Artura" jest wersj� tej powie�ci opracowan� dla dzieci w ka�dym wieku, przedstawiaj�c� w spos�b lekki i dowcipny histori� Amerykanina przeniesionego w odleg�e czasy feudalne, kt�ry usi�uje zaszczepi� na �wczesnym gruncie zdobycze wsp�czesnej kultury. Ten pomys� pozwoli� autorowi na sparodiowanie konwencji literackiej idealizuj�cej tradycje rycerskie, na krytyk� �redniowiecznego systemu hierarchicznego opartego na wyzysku i refleksje nad niezmienno�ci� ludzkiej natury. Niniejsze opracowanie zosta�o opublikowane po raz pierwszy przez Towarzystwo Wydawnicze "R�j" w roku 1936, a jego autor jest nieznany. Kilka s��w wst�pu Z dziwnym cz�owiekiem, o kt�rym zamierzam opowiedzie�, spotka�em si� w warwickim zamku. By�em oczarowany jego niewymuszon� prostot�, zdumiewaj�c� znajomo�ci� staro�ytnej broni i wreszcie tym, �e bez przerwy sam potrafi� toczy� rozmow�, dzi�ki czemu towarzystwo jego nigdy nie stawa�o si� uci��liwe. Z rozmowy, kt�r� nawi�za�em z nim, dowiedzia�em si� wielu ciekawych rzeczy. S�uchaj�c jego p�ynnej, g�rnolotnej i wyszukanej mowy, mia�em wra�enie, �e przenosz� si� do jakiej� oddalonej epoki, do dawno zapomnianych kraj�w. Gdy tak stopniowo osnuwa� mnie czarodziejsk� sieci� swej gaw�dy, zdawa�o mi si�, �e widz� dooko�a siebie, poprzez mg�� i patyn� zamierzch�ych czas�w, jakie� majestatyczne widma i cienie, �e m�wi� z cudem ocala�ym rozbitkiem g��bokiej staro�ytno�ci. Zupe�nie podobnie, jak gdybym ja m�wi� o swych najbli�szych przyjacio�ach i osobistych wrogach lub o swych s�siadach - opowiada� o sir Bediverze, Bors de Ganisie, Lancelocie, rycerzu Jeziora, o sir Galahadzie i o innych wielkich imionach Okr�g�ego Sto�u. Jakim starym, niewypowiedzianie starym, pomarszczonym i jak gdyby przypr�szonym py�em stuleci staawa� si�, gdy zag��bia� si� w swe opowie�ci! Pewnego razu, gdy�my pod wodz� wynaj�tego przewodnika zaznajamiali si� z historycznymi pami�tkami zamku, znajomy m�j zapyta� mnie najspokojniej w �wiecie, tak jak ludzie pytaj� zazwyczaj o pogod�: - Czy s�ysza� pan co� o w�dr�wce dusz, o przenoszeniu si� epok i ludzi? Odpowiedzia�em, �e bardzo ma�o, nic prawie. Mia�em wra�enie, �e pogr��ony w zadumie nie s�ysza�, co mu odpowiedzia�em i czy mu odpowiedzia�em w og�le. Milczenie, kt�re nast�pi�o, przerwa� monotonny g�os naszego przewodnika: - Staro�ytna zbroja pochodz�ca z sz�stego stulecia, z czas�w kr�la Artura i Okr�g�ego Sto�u. Jak przypuszczaj�, zbroja nale�a�a do rycerza sir Sagramora le Desirousa. Niech pa�stwo zwr�c� uwag� na okr�g�y otw�r z lewej strony. Co do pochodzenia otworu nie mamy �cis�ych wiadomo�ci. Nale�y s�dzi�, �e jest to p�niejszy �lad po kuli kt�rego� z �o�nierzy kromwelowskich. Znajomy m�j u�miechn�� si� - nie naszym zwyk�ym u�miechem, lecz tak, jak si� u�miechano zapewne wiele, wiele lat temu - i mrukn��, jak gdyby m�wi�c do siebie: - Gadaj pan zdr�w! Ja widzia�em, jak powsta� ten otw�r. - I po chwili milczenia doda�: - Sam go zrobi�em. Zanim przyszed�em do siebie po tym dziwacznym o�wiadczeniu, ju� go nie by�o. Ca�y ten wiecz�r sp�dzi�em przy kominku ozdobionym warwickim herbem, zatopionym w marzeniach o zamierzch�ych czasach, przys�uchuj�c si� wyciu wiatru w kominie i szemraniu deszczu �ciekaj�cego kroplami po szybach. Od czasu do czasu zagl�da�em do ksi��ki starego sir Tomasza Malory i rozkoszowa�em si� jej niestworzonymi przygodami i cudowno�ciami upajaj�c si� aromatem starodawnych imion. Wreszcie postanowi�em ju� z pewn� niech�ci� uda� si� na spoczynek, gdy zastukano do drzwi mego pokoju i wszed� nowy m�j znajomy. Powita�em go z prawdziwym zadowoleniem, podsun��em mu krzes�o i zapropnowa�em fajk�. Po czym, gdy si� rozsiad�, pocz�stowa�em go gor�c� szkock� whisky i oczekiwa�em ciekawej opowie�ci. Po czwartym �yku whisky go�� m�j zacz�� opowiada� Connecticut,ntu� nad rzek�. Jestem wi�c Yankesem z krwi i ko�ci i co za tym idzie - kwintesencj� praktyczno�ci. Nie znam si� tam na �adnych uczuciach i tym podobnych subtelno�ciach - innymi s�owy, na poezji. Ojciec m�j by� kowalem, wuj - weterynarzem, ja za� trudni�em si� pocz�tkowo jednym i drugim. Po pewnym czasie jednak znalaz�em sobie prac� w wielkiej fabryce broni i zosta�em wkr�tce jednym z najbardziej cenionych robotnik�w. Nauczy�em si� robi� strzelby, rewolwery, armaty a tak�e kot�y parowe i najrozmaitsze maszyny rolnicze. Bra�em si�, s�owem, do wszystkiego i robota pali�a mi si� w r�ku. Przy tym, je�li nie istania�a ulepszona metoda robienia czego�, to cz�sto g�sto sam na ni� wpada�em i wszystko sz�o mi jak z p�atka. Wkr�tce zosta�em mianowany g��wnym majstrem i mia�em pod sob� dwa tysi�ce ludzi. Ot� kiedy cz�owiek musi kierowa� dwoma tysi�cami ludzi, to nie ma czasu na bawienie si� w grzeczno�ci i zajmowanie si� np. faramuszkami. R�nie bywa�o. Wreszcie trafi�a kosa na kamie� i pewnego razu odpokutowa�em za wszystko. Zdarzy�o si� to podczas sprzeczki z pewnym drabem, kt�rego�my nazywali Herkulesem. Ch�op zdzieli� mnie tak �omem przez g�ow�, �e wyda�o mi si�, i� moja czaszka p�k�a na dwoje jak orzech. W oczach mi pociemnia�o i straci�em przytomno��. Ockn�wszy si� zobaczy�em, �e siedz� na trawie pod d�bem, w jakiej� bardzo pi�knej, ale zupe�nie nie znanej mi miejscowo�ci. Nade mn� sta� pochylony jaki� dziwny cz�owiek, wygl�daj�cy tak, jak gdyby przed chwil� wyskoczy� z ram obrazu. By� on zakuty od st�p do g��w w �elazn� staro�ytn� zbroj� i nosi� na g�owie co� w rodzaju beczu�ki nabijanej gwo�dziami. W r�ku trzyma� tarcz� i olbrzymi� lanc�, u boku mia� miecz. Ko� jego r�wnie� by� zakuty w stal, metalowy r�g zawieszony by� na jego szyi, a pi�kny czaprak i uzdy z czerwonego i zielonego jedwabiu zwiesza�y si� niemal do samej ziemi. - Waleczny rycerzu, czy nie zechcia�by� stoczy� ze mn� walki? - zapyta� mnie nieznajomy. - Czego bym nie zechcia�? - Czy nie zechcia�by� si� zmierzy� ze mn� w obronie swej damy serca, ojczyzny lub... - Czego sobie pan �yczy ode mnie?! - zawo�a�em. - Ruszaj pan do swego cyrku, gdy� w przeciwnym razie zawezw� policj�! Us�yszawszy me s�owa, nieznajomy uczyni� co� niebywa�ego. Odjechawszy o kilka staj, zbli�y� sw� beczu�k� do szyi wierzchowca, podni�s� olbrzymi� w��czni� ponad g�ow� i ruszy� na mnie z kopyta, maj�c najoczywistszy zamiar zetrze� mnie z powierzchni ziemi. Zrozumia�em, �e to nie �arty, i przy jego zbli�eniu si� skocczy�em na r�wne nogi. W�wczas cz�owiek o�wiadczy� mi, �e jestem jego w�asno�ci�, je�cem jego lancy. Wobec tego, �e kij by� aa� nadto przekonywaj�cym argumentem w jego r�ku, wola�em nie protestowa�. Tym sposobem zawarli�my umow�, na mocy kt�rej ja powinienem by� i�� za nim, on za� mia� poniecha� wszelkich wrogich wyst�pie� przeciwko mnie. Nieznajomy ruszy� przed siebie, ja za� powa�nie kroczy�em u boku jego konia. Droga prowadzi�a przez jakie� usypane kwieciem, poprzecinane strumieniami ��ki, przez jak�� zupe�nie mi nie znan�, bezludn� okolic�, gdzie na pr�no wypatrywa�em czegokolwiek przypominaj�cego w�drowny cyrk. Zacz��em przypuszcza�, �e zwyci�zca m�j ma co� wsp�lnego nie tyle z cyrkiem, co z domem wariat�w. Nie napotykali�my jednak�e niczego w tym rodzaju. Ostatecznie, przerwa�em cisz� i zapyta�em mego towarzysza, jak daleko jeste�my od Hartfordu. Okaza�o si�, �e nigdy nie s�ysza� o takiej nazwie. Aczkolwiek by�em przekonany, �e k�amie, szed�em dalej nie wypowiadaj�c swego zdania. Mniej wi�cej po up�ywie godziny ujrza�em jakie� miasto malowniczo po�o�one naad brzegiem kr�tej rzeki. Obok miasta, na wzg�rzu wznosi�a si� wysoka szara twierdza zdobna w bastiony i wie�yczki, jakie zdarza�o mi si� dot�d ogl�da� na ilustracjach. - Bridgeport? - zapyta�em nieznajomego wskazuj�c na miasto. - Camelot - odpowiedzia�. * * * ...Widocznie znajomego mego opanowa�a senno��, gdy� skin�wszy mi g�ow� i u�miechaj�c si� swoim patetycznym, starodawnym u�miechem, rzek�: - Trudno mi opowiada� dalej; lecz je�li si� pan przejdzie do mnie, dam panu ksi��k�, w kt�rej znajdziesz opis ca�ej tej historii. - Pocz�tkowo pisa�em pami�tnik - ci�gn��, gdy�my si� znale�li w jego pokoju - p�niej za�, po kilku latach, opracowa�em swe notatki. O, jak�e dawno to by�o! Nieznajomy wr�czy� mi spory r�kopis i wskaza�, od kt�rego miejsca mam czyta�. - Niech pan rozpocznie st�d, poprzednie jest ju� panu znane - rzek� �egnaj�c si� ze mn� i wyra�nie wpadaj�c w coraz wi�ksz� senno��. By�em ju� za drzwiami, gdy us�ysza�em mamrotanie: - �pij dobrze, szlachetny sirze! Usadowi�em si� przy kominku i zacz��em bada� sw�j skarb. Pierwsza cz�� r�kopisu - ci�ki zeszyt - by�a pisana na pergaminie i zupe�nie po��k�a od staro�ci. Zbadawszy uwa�nie arkusz przekona�em si�, �e jest to palimpsest. Pod starym, bladym pismem Yankesa zna� by�o �lady starszego jeszcze i jeszcze bardziej niewyra�nego pisma - �aci�skie s�owa i uwagi: widocznie pozosta�o�ci staaro�ytnych klasztornych kronik. Otworzy�em pami�tnik w miejscu wskazanym przez dziwnego nieznajomego i pogr��y�em si� w czytaniu. 1 Camelot Camelot, Camelot - powtarza�em. - Nie, stanowczo nie przypominam sobie takiej nazwy. Prawdopodobnie nazwa domu wariat�w. Cichy letni pejza�, delikatny jak marzenie i wyludniony jak fabryka w niedziel�, roztacza� si� przed nami. Powietrze, przesi�kni�te aromatem kwiat�w, pe�ne by�o �piewu ptak�w i brz�czenia owad�w, dooko�a za� nie by�o wida� ani ludzi, ani poci�g�w, �adnego ruchu, �adnego znaku �ycia. Zamiast drogi bieg�a zwyczajna �cie�ka wydeptana przez mn�stwo ko�skich kopyt - za� z obu stron jej widnia�y w trawie �lady k� szeroko�ci d�oni. W oddali ukaza�a si� drobna figurka dziewczynki lat dziesi�ciu; fala z�otych w�os�w rozsypa�a si� po jej plecach, na g�owie nosi�a wianek z jaskrawo szkar�atnych mak�w. Ubrana by�a w co� bardzo �adnego. Tego rodzaju odzie� widzia�em po raz pierwszy w �yciu. Sz�a spokojnie i beztrosko z wyrazem absolutnego spokoju na niewinnej twarzyczce. Cz�owiek z cyrku nie zwr�ci� na ni� najmniejszej uwagi, jak gdyby jej wcale nie spostrzeg�. I ona r�wnie� nie spojrza�a na jego fantastyczny ubi�r, jak gdyby przyzwyczajona by�a od dawien dawna do takiej odzie�y. Przesz�a obok nas z tak� oboj�tno�ci�, z jak� si� przechodzi ko�o dw�ch kr�w. Lecz kiedy wzrok jej wypadkiem zatrzyma� si� na mnie, maale�stwo os�upia�o. Z podniesionymi do g�ry r�koma, z szeroko otwartymi ustami i rozwartymi, pe�nymi zdziwienia i przestrachu oczyma ma�a kobietka by�a uosobieniem zgrozy i ciekawo�ci. Nie zmieni�a tej pozycji i sta�a jak kamienny pos�g, dop�ki�my nie skr�cili do lasu i nie stracili jej z oczu. Je�li poniek�d mi pochlebia�o, to r�wnocze�nie i dziwi�o w najwy�szym stopniu, �e dziewczynka patrza�a na mnie w�a�nie, nie za� na mego towarzysza. Po�wi�caj�c mi tak wiele uwagi zapomnia�a zupe�nie o swym w�asnym wygl�dzie, co jest zalet� ogromnie rzadko spotykan� w�r�d tak m�odych stworze�. Tak, to wszystko dawa�o mi wiele do my�lenia; szed�em przed siebie jak we �nie. W miar� tego jake�my si� zbli�ali do miasta, zacz�li�my spotyka� coraz wi�cej objaw�w �ycia. Po drodze napotykali�my ma�e, n�dzne lepianki kryte s�omianymi strzechami i otoczone niewielkimi polami i ogr�dkami. Ko�o chatek przesuwali si� ogorzali ludzie o d�ugich spl�tanych w�osach, kt�re spadaj�c w nie�adzie na twarz czyni�y ich podobnymi do zwierz�t. Zar�wno m�czy�ni jak i kobiety nosili ordynarne p��cienne koszule si�gaj�ce kolan, na nogach mieli co� w rodzaju grubych sanda��w, wielu za� z nich nosi�o na szyi �elazne naszyjniki. Dzieci biega�y zupe�nie nago, lecz zdawa�o si�, �e nikt tego nie spostrzega. Wszyscy ci ludzie patrzyli na mnie, m�wili o mnie i wbiegali do chat, by sprowadzi� swych domownik�w i pokaza� im m� osob�. Jednocze�nie nikt nie czyni� uwag na temat zachowania si� i stroju mojego towarzysza, wprost przeciwnie, k�aniano mu si� uni�enie i nikt nie ��da� ode� wyt�umaczenia jego post�powania. Po�r�d ma�ych n�dznych chatek tam i tam wznosi�y si� wielkie domy kamienne pozbawione okien. Ulica by�a niebrukowana i robi�a wra�enie w�skiej, krzywej �cie�ki. Mn�stwo ps�w i nagich dzieciak�w ha�a�liwie i weso�o bawi�o si� w s�o�cu. �winie grzeba�y si� w gnoju, a jedna z nich rozwaliwszy si� na dymi�cym nawozie i zatarasowawszy sob� przej�cie karmi�a swe ma�e. Naagle zabrzmia�y d�wi�ki wojskowej muzyki. Stopniowo si� zbli�a�y i wkr�tce ukaza�a si� wspania�a kawalkada skrz�ca od he�m�w z powiewaj�cymi pi�ropuszami, od metalowych pancerzy, od ko�ysz�cych si� chor�gwi i ca�ego lasu z�oconych w��czni. Uroczy�cie przedefilowa�a w�r�d gnoju, �wi�, szczekaj�cych ps�w i nagiej dziatwy, obok wzbudzaj�cych lito�� lepianek. Ruszyli�my w �lad za ni� jedn� z kr�tych �cie�ek, nast�pnie inn� i tak wspinali�my si� coraz wy�ej i wy�ej, dop�ki�my wreszcie nie znale�li si� na otwartym ze wszyystkich stron placu, po�r�d kt�rego wznosi� si� olbrzymi zamek. Tr�bieniem rog�w dano zna� o naszym zbli�eniu si�, po czym zabrzmia� okrzyk z mur�w, po kt�rych tam i z powrotem przechadzali si� ludzie o gro�nym wygl�dzie, w he�mach i zbroi, z halabardami w r�ku. Szeroko rozwar�y si� olbrzymie wrota i ze zgrzytem �a�cuch�w opu�ci� si� zwodzony most. Dow�dca kawalkady pierwszy wjecha� pod gro�n� arkad�, w �lad za nim znale�li�my si� i my w�r�d przestronnego brukowanego dziedzi�ca ozdobionego wielkimi basztami i wie�yczkami z czterech stron dumnie wznosz�cymi si� ku b��kitnemu niebu. Zapanowa�o niezwyk�e o�ywienie i rozgardiasz; ceremonialnie witano si�, �pieszono w r�nych kierunkach, oko uderza�a niezwyk�a pstrokacizna jaskrawych ubior�w i wszystko pokrywa� przyjemny, zmieszany gwar g�os�w. 2 Dw�r kr�la Artura Na szcz�cie uda�o mi si� znale�� odpowiedni� chwil� i wy�lizn�� si� spod opieki swego towarzysza. Zbli�ywszy si� do jakiego� starszego cz�owieka - jak mo�na by�o wnosi� - niskiego pochodzenia, uderzy�em go po ramieniu i zapyta�em najbardziej ugrzecznionym, na jaki mnie sta� by�o, g�osem: - Powiedzcie mi z �aski swej, przyjacielu, czy was r�wnie� umieszczono w tym domu, czy te� przyszli�cie kogo� tu odwiedzi� lub mo�e w innym jakim interesie?... Staruszek spojrza� na mnie z najwy�szym zdumieniem: - Doprawdy, szlachetny panie, nie wiem, co chcesz powiedzie�, wydaje mi si�... - Rozumiem - odezwa�em si� ze wsp�czuciem - jeste�cie jednym z chorych. Odszed�em nie przestaj�c rozmy�la� o tym wszystkim i rozpatruj�c wszystkich przechodni�w w nadziei, czy aby nie trafi si� kto�, kto by mi dopom�g� zorientowa� si� w tej dziwacznej sytuacji. Wreszcie wyda�o mi si�, �e trafi�em na odpowiedniego cz�owieka. Odprowadziwszy go na bok szepn��em mu na ucho: - Czy nie m�g�bym si� zobaczy� z zarz�dzaj�cym szpitala na jedn� chwilk� tylko... - S�uchaj no, pu�� mnie, u licha. - Pu�ci� was? - A wi�c, nie przeszkadzaj mi, je�li to s�owo bardziej do ciebie przemawia... Po czym wyja�ni� mi, �e jest kuchmistrzem i �e wobec tego nie ma czasu na gadanin�, cho� w og�le nic nie ma przeciwko temu, aby czasem sobie troch� pogwarzy� o tym i o owym; szczeg�lnie chcia�by si� dowiedzie� sk�d wytrzasn��em sobie taki dziwaczny ubi�r. Nie czekaj�c jednak odpowiedzi rozejrza� si� dooko�a i wskaza� na cz�owieka, kt�ry jak wida� nic nie mia� do roboty i kt�ry sam nie by� od tego, �eby si� ze mn� zapozna�. By� to szczup�y, eteryczny ch�opak w w�skich czerwonych spodenkach, kt�re czyni�y go podobnym do rozdwojonej marchwi. G�rna cz�� jego ubioru by�a z niebieskiego jedwabiu, ozdobiona wytwornym koronkowym ko�nierzem i takimi samymi mankietami. Na d�ugich z�ocistych lokach m�odzieniec nosi� kokieteryjn� r�ow� czapeczk� z w�skim pi�rem. Zna� by�o po oczach, �e jest dobrym ch�opcem, a z weso�o�ci jego mo�na by�o wywnioskowa�, �e jest zadowolony z siebie i z �ycia. Doprawdy w ubiorze tym by�o mu tak �adnie, �e robi� wra�enie malowanki. Zbli�ywszy si� do mnie u�miechn�� si� i zacz�� ogl�da� mnie z nieco bezczeln� ciekawo�ci�. Po czym przedstawi� mi si� m�wi�c, �e jest paziem, i z miejsca zasypa� mnie gradem pyta�. Po kilku chwilach gaw�dzi� ze mn� w spos�b dziecinny i tak niewymuszony, jak gdyby ju� od lat by� moim przyjacielem. Rozpytywa� mnie szczeg�owo o wszystko, co si� tyczy�o mnie oraz mego ubioru, i nie czekaj�c odpowiedzi przeskakiwa� z tematu na temat. Mi�dzy innymi wspomina�, �e si� urodzi� na pocz�tku 513 roku. Obla�em si� zimnym potem. Przerwa�em mu i nie�mia�o zapyta�em: - Przepraszam ci�, przyjacielu, w jakim roku powiedzia�e�, �e� si� urodzi�? - W 513. - W 513 roku! Nic nie rozumiem! Pos�uchaj, m�j drogi ch�opcze, jestem cudzoziemcem i nikogo tu nie znam, b�d� ze mn� szczery i otwarty. Powiedz mi, czy jeste� przy zdrowych zmys�ach? Odpowied� brzmia�a, �e najzupe�niej. - A ci wszyscy ludzie dooko�a s� r�wnie� zdrowi? Znowu nast�pi�a twierdz�ca odpowied�. - A wi�c w takim razie to ja zwariowa�em lub te� zdarzy�o si� ze mnn� co� niesamowitego. Ale przypu��my, �e nie jest to dom wariat�w, mo�e mi powiesz, dok�d w takim razie trafi�em? - Do zamku kr�la Artura - brzmia�a odpowied�. Przeczekawszy chwil�, by si� oswoi� z t� my�l�, rzek�em: - Dobrze, jaki� wi�c rok mamy teraz wed�ug ciebie? - Pi��set dwudziesty �smy, dziewi�tnasty czerwca. Serce mi si� �cisn�o, gdy pe�en rozpaczy uprzytomni�em sobie, �e nigdy, nigdy ju� nie ujrz� swych przyjaci� - wszyscy oni przyjd� na �wiat dopiero za trzyna�cie stuleci! Zdaje si�, �e uwierzy�em ch�opakowi, sam nie wiem dlaczego. Co� mi szepta�o, �e to prawda, pomimo �e m�j rozs�dek nie m�g� si� z tym wszystkim pogodzi� i g�o�no przeciw temu protestowa�. Nie wiedzia�em, jak si� ustosunkowa� do okoliczno�ci oraz do ludzi, kt�rzy mnie otaczali. Rozum m�j uwa�a� ich za ob��kanych, wbrew wszelkiej oczywisto�ci. Zupe�nie nieoczekiwanie i przypadkowo przypomnia�em sobie pewn� rzecz: wiedzia�em, �e jedyne wi�ksze za�mienie s�o�ca w pierwszej po�owie VI stulecia mia�o miejsce 21 czerwca 528 roku i rozpocz�o si� trzy minuty po po�udniu. A wi�c je�liby starczy�o mi si� na prze�ycie 48 godzin w tych warunkach, m�g�bym si� przekona�, ile prawdy mie�ci si� w s�owach ch�opca. Tak czy inaczej, b�d�c praktycznym obywatelem Connecticutu od�o�y�em rozstrzygni�cie tej najbardziej pal�cej dla mnie kwestii do oznaczonego dnia i godziny. Tymczasem za� bior�c pod uwag� istniej�cy stan rzeczy postanowi�em sobie wyci�gn�� ze� jak najwi�ksze korzy�ci. Rozumowa�em, jak nast�puje: je�li teraz istotnie jest w. XIX i znajduj� si� w domu wariat�w, sk�d przez pewien czas nie uda mi si� uwolni�, to mog� z �atwo�ci� stan�� na czele tego zak�adu jako najbardziej zdrowo my�l�cy osobnik spo�r�d wszystkich jego mieszka�c�w. W przeciwnym za� razie, je�eli przenios�em si� dziwnym cudem rzeczywi�cie w VI stulecie, to musz� si� zadowoli� projektami wymagaj�cymi nieco wi�cej czasu: za jakie trzy miesi�ce b�d� m�g� rz�dzi� ca�ym krajem jako najbardziej wykszta�cony cz�owiek tego czasu, urodzony o 1300 lat p�niej od wszystkich �yj�cych tu w obecnej chwili. W ka�dym b�d� razie nie nale�� do ludzi marnuj�cych czas, z chwil� gdy wszystko obmy�li�em, zacz��em z miejsca dzia�a�. - A wi�c, m�j drogi Klarensie, je�li tak brzmi w rzeczywisto�ci imi� twe - zwr�ci�em si� do ch�opca - czy nie zechcia�by� mi wyja�ni� tego i owego? Jak np. nazywa si� ten cz�owiek, kt�ry mnie tu przyprowadzi�? - Chcesz si� zapewne spyta�, jak si� nazywa nasz wsp�lny pan? Jest to wielki lord Key, szlachetny ryccerz i mleczny brat w�adcy naszego, kr�la Artura. - Bardzo dobrze, a teraz opowiedz mi o wszystkich i o wszystkim, co si� tu dzieje! Pa� opowiedzia� mi bardzo wiele, lecz najwa�niejsz� dla mnie wiadomo�ci� by�o, co nast�puje. Wed�ug s��w jego by�em je�cem sir Keya i zgodnie z panuj�cym zwyczajem zostan� wrzucony do lochu, w kt�rym pozostan� dop�ty, dop�ki moi przyjaciele nie wykupi� mnie lub te� dop�ki nie zgnij�. Wiedzia�em, �e to ostatnie jest bardziej prawdopodobne, lecz nie mia�em czasu na d�ugie rozmy�lania, gdy� nie wolno by�o traci� ani chwili. Nast�pnie pa� mi o�wiadczy�, �e obecnie ko�czy si� obiad w wielkiej sali zamku. Kiedy si� ju� wszyscy upij� i rozwesel�, sir Key ka�e mnie sprowadzi�, a�eby przedstawi� kr�lowi Arturowi oraz wspania�ym rycerzom Okr�g�ego Sto�u. P�niej sir Key zacznie opowiada�, jak mnie wzi�� do niewoli, przy czym b�dzie wyolbrzymia� i przekr�ca� do niemo�liwo�ci ca�e zdarzenie. Lecz oczywista, �e z mojej strony b�dzie nie tylko nieprzyzwoite, ale i niebezpieczne dla mego �ycia poprawia� go. Po tej ceremonii zostan� wreszcie wtr�cony do podziemia. Lecz Klarens przyrzek� mi, i� si� postara odwiedzi� mnie, pocieszy� i spr�buje powiadomi� moich przyjci� o moim nieszcz�ciu. - Da znaa� moim przyjacio�om!!! Podzi�kowa�em mu, bo c� innego pozostawa�o mi do zrobienia. W tej samej chwili zjawi� si� s�uga i wezwa� mnie na sal�. Klarens zaprowadzi� mnie tam i wskazawszy mi miejsce na uboczu usiad� sam tu� przy mnie. Widowisko, kt�re si� przede mn� roztacza�o, godne by�o uwagi. Znajdowa�em si� w olbrzymim pomieszczeniu o zupe�nie nagich �cianach, pe�nym krzycz�cych kontrast�w. Rozmiary jego by�y tak gigantyczne, �e chor�gwie zawieszone na belkach pod stropem ledwo majaczy�y w p�mroku. U g�ry ze wszystkich stron ci�gn�y si� kamienne galerie; na jednych z nich siedzieli muzykanci, na drugich kobiety w krzycz�cych pstrych sukniach. Pod�oga by�a wy�o�ona bia�ymi i czarnymi p�ytami startymi od czasu i u�ycia i wymagaj�cymi naprawy. Co si� tyczy ozd�b, to �ci�le m�wi�c, nie by�o ich wcale, chocia� gdzie niegdzie na �cianach wisia�y olbrzymie dywany uwa�ane tu zapewne za dzie�a sztuki. Na dywanach wyobra�one by�y bitwy, przy czym konie przypomina�y podobne wyroby z piernik�w lub wycinanki robione przez dzieci. Zbroj� wojak�w wyobra�a�y bia�e plamy, tak �e w ko�cu walcz�cy ludzie �udz�co przypominali ciastka z serem. Piec w sali by� tak wielki, i� mo�na w nim by�o �mia�o stacza� walki. Jego kamienny okap oraz kamienne kolumny przypomina�y wej�cie do katedry. Wzd�u� �cian stali �o�nierze w pancerzach i he�mach, z halabardami na ramieniu, nieruchomi jak pos�gi i bardzo do pos�g�w podobni. Po�r�d tej sali w postaci olbrzymiego krzy�a mie�ci� si� d�bowy st�, kt�ry to w�a�nie nosi� miano Okr�g�ego Sto�u. By� on wielki jak arena w cyrku. Doko�a niego siedzieli ludzie ubrani w tak pstre i b�yszcz�ce ubiory, �e a� �wierzbi�o w oczach. Wszyscy mieli na sobie kapelusze z pi�rami, kt�re zdejmowali wtedy tylko, gdy zaczynali m�wi� z kr�lem. Wi�kszo�� z nich pi�a z bawolich rog�w, ale niekt�rzy zajadali przy tym chleb lub ogryzali ko�ci pieczeni. Ps�w by�o tu tyle, �e na cz�owieka wypada�o co najmniej po dwa. Le�a�y one u n�g biesiadnik�w czekaj�c na ko�ci, na kt�re si� hurmem rzuca�y. Naturalnie wszczyna�a si� za�arta walka przy akompaniamencie takiego ujadania, ryku i ha�asu, i� nie podobna by�o ci�gn�� dalej rozmow�. Ale nikt nie wykazywa� z tego powodu zniecierpliwienia - odwrotnie - wszyscy ch�tnie przerywali biesiad�, aby z napi�t� uwag� �ledzi� walk� ps�w. Podnoszono si� z miejsc, a�eby lepiej widzie�, damy i muzykanci zwieszali si� w tym samym celu poprzez balustrad�. Od czasu do czasu komu� z obecnych wyrywa� si� okrzyk entuzjazmu i uznania. W ko�cu zwyci�zca wygodnie rozci�ga� si� na ziemi i z lekka jeszcze warcz�c gryz� zdobyt� ko��, a z ni� razem i pod�og�, co czyni�y r�wnie� i inne psy, zwyci�zcy w poprzednich walkach. Przy stole wznawia�y si� z powrotem przerwane rozmowy. Na og� mowa i zachowanie si� tych ludzi by�o wzgl�dnie delikatne i uprzejme. Jak spostrzeg�em, wys�uchiwali oni z powag� i uwa�nie m�wi�cego, naturalnie w przerwach pomi�dzy �arciem si� ps�w. Lecz niestety mieli oni wsp�lne cechy z dzie�mi, mianowicie - k�amali. K�amali ze zdumiewaj�c� wpraw� i z niemniej zdumiewaj�c� niezr�czno�ci�, �yczliwie wys�uchuj�c przy tym cudzych fantastycznych opowiada� i bior�c najbardziej wierutne �garstwa za czyst� monet�. Nie mo�na by�o nazwa� ich okrutnikami lub lud�mi krwio�erczymi, ale tym niemniej opowiadali oni z tak� szczer� przyjemno�ci� o krwawych przygoddach i zadanych przez si� m�kach, �e nawet ja zapomnia�em przy tym si� wzdrygn��. Nie by�em tu jedynym je�cem. Pr�cz mnie by�o tu jeszcze przesz�o dwudziestu. Nieszcz�liwi! Wi�kszo�� z nich by�a straszliwie pokaleczona, pomasakrowana i poraniona! Na w�osach ich, na twarzy i na ubraniu widnia�y �lady spiek�ej krwi. Bez w�tpienia, ludzie ci przechodzili przez potr�jn� m�k�: zm�czenia, g�odu i pragnienia. Ale nikt im nie wsp�czu�, nikt nie dba� o nich, nikt nie pomy�la�, �e nale�y obmy� rany i przynie�� im przynajmniej jak�kolwiek ulg�. I nikt r�wnie� nie us�ysza� od nich najmniejszej skargi, najl�ejszego j�ku i nie widzia� nawet �ladu cierpie�. Mimo woli i ja da�em si� opanowa� okrutnej my�li: "Kanalie, przecie� podobnie post�powali�cie i wy ze swymi je�cami, teraz na was przysz�a kolej. Wasz filozoficzny spok�j i hart nie jest skutkiem duchowej i intelektualnej si�y, lecz gr�bosk�rno�ci� i bydl�cym brakiem wra�liwo�ci. Jeste�cie bia�ymi Indianami". 3 Rycerze Okr�g�ego Sto�u Przy Okr�g�ym Stole po wi�kszej cz�ci nie rozmawiano, lecz wypowiadano monologi - rozwlek�e sprawozdania z tego, jak rozmaici je�cy zostali wzi�ci do niewoli, a ich przyjaciele zabici lub pozbawieni rumak�w i uzbrojenia. W gruncie rzeczy ze wszystkiego, co opowiadano, mo�na by�o wywnioskowa�, �e te wszystkie mordy i krwawe potyczki nie by�y dokonywane w celu zemsty lub obrony, ani nawet nie by�y porachunkami za dawne obrazy. Na og� by�y to zwyk�e pojedynki pomi�dzy zupe�nie obcymi sobie lud�mi, kt�rzy przedtem si� nigdy nie widzieli i nie �ywili do siebie najmniejszej urazy. Kiedy�, dawnymi czasy, zdarza�o mi si� widzie� nie znaj�cych si� zupe�nie ch�opc�w, kt�rzy spotkawszy si� m�wili jednocze�nie: "A wiesz, m�g�bym ci� pobi�, gdybym zechcia�!" i z miejsca wszczynali b�jk�. Lecz dotychczas by�em przekonany, �e tego rodzaju rzeczy mog� si� dzia� jedynie mi�dzy dzie�mi. Tutaj za� ni z tego, ni z owego naskakiwa�y na siebie olbrzymie doros�e draby. I nie bacz�c na to, by�o co� poci�gaj�cego, co� mi�ego w tych wielkich prostodusznych stworzeniach. Pi�kny m�ski wyraz mia�y twarze nieomal wszystkich tych ludzi - na niekt�rych za� pr�cz tego odzwierciedla�y si� dobro� i majestat, wobec kt�rych znika�a ch�� krytyki i pot�pienia. Szczeg�lnie odbija�y od innych wyrazem szlachetno�ci oblicze i posta� tego, kt�rego nazywano tu Galahadem, oraz m�ska posta� samego kr�la i sir Lancelota. To, co si� zdarzy�o po obiedzie, zwr�ci�o uwag� wszystkich na tego ostatniego rycerza. Na znak osoby pe�ni�cej tu funkcje mistrza ceremonii, sze�ciu czy o�miu je�c�w powstaa�o i wyst�pi�o naprz�d. Przykl�kn�wszy i podni�s�szy r�ce w kierunku galerii, gdzie siedzia�y damy, b�agali o �ask� przem�wienia do kr�lowej. Jedna z dam, zajmuj�ca wed�ug wszelkich pozor�w najbardziej wysokie stanowisko, z wdzi�kiem skin�a g�ow� na znak zgody. W�wczas cz�owiek przemawiaj�cy w imieniu je�c�w zda� siebie oraz swych towarzyszy na jej �ask� i nie�ask� prosz�c, aby obdarzy�a ich wolno�ci� lub pozwoli�a im z�o�y� wykup, je�li zechce, lub te� aby kaza�a rzuci� ich do lochu, albo skaza� na �mier�, je�li taka jest jej wola. Stoj� za� tu oni wszyscy z rozkazu sir Keya, kt�ry dzi�ki swej cudownej sile, odwadze i waleczno�ci zwyci�y� ich w rycerskiej walce i uczyni� ich swoimi je�cami. Zdumienie odmalowa�o si� na wszystkich twarzach. �askawy u�miech kr�lowej ust�pi� miejsca wyrazowi rozczarowania, gdy tylko us�ysza�a imi� sir Keya, a pa� zjadliwie szepn�� mi na ucho: - Sir Key, rzeczywi�cie! Nazwiesz mnie os�em, je�eli spotkasz kiedykolwiek i gdziekolwiek takiego �garza jak on! Wszystkie spojrzenia zwr�ci�y si� z wyrazem surowego zapytania ku sir Keyowi. Lecz ten nie drgn�� nawet i jako zr�czny gracz nieoczekiwanym posuni�ciem zaszachowa� swych przeciwnik�w. Powiedzia�, �e b�dzie odtwarza� tylko nagie fakty nie komentuj�c ich zupe�nie po czym doda�: - Je�eli b�dziecie uwa�ali, i� nale�y kogokolwiek s�awi� i z�o�y� mu ho�d, z�o�ycie go temu, kt�rego rami� zawsze uwa�ane by�o za najbardziej pot�ne i kt�rego tarcza i miecz nie zosta�y jeszcze nigdy zwyci�one - temu, kt�ry siedzi tutaj, w�r�d was! - Przy tym rycerz wskaza� na sir Lancelota. Teraz sir Key zacz�� opowiada� o tym, jak sir Lancelot podczas swych samotnych w�dr�wek w kr�tkim czasie zabi� siedmiu wielkolud�w i oswobodzi� z niewoli sto czterdzie�ci dwie uwi�zione damy, po czym wyruszy� dalej w poszukiwaniu przyg�d bez przerwy walcz�c, a� spotka� jego (sir Keya) rozpaczliwie i beznadziejnie walcz�cego przeciwko dziewi�ciu cudzoziemskim rycerzom. Sir Lancelot sam jeden napad� na nich i ich zwyci�y�. Tej samej nocy sir Lancelot w�o�y� na siebie zbroj� sir Keya, zabra� jego konia i wyruszy� w dalsz� podr�. Wkr�tce zwyci�y� on szesnastu rycerzy w jednej walce i trzydziestu czterech w drugiej. Wszystkim im wraz z poprzednimi dziewi�cioma rozkaza� niezwyci�ony rycerz uda� si� na Zielone �wi�tki na dw�r kr�la Artura, zda� si� na �ask� i nie�ask� kr�lowej Ginewry po uprzednim o�wiadczeniu, �e s� je�cami sir Keya. Oto jest tu sze�ciu spo�r�d tych je�c�w, a reszta stanie przed kr�lewskim obliczem, kiedy zagoj� si� ich rany. Jakim silnym rumie�cem p�on�o oblicze kr�lowej, jak rado�nie si� u�miecha�a, jakie wymowne spojrzenie rzuca�a sir Lancelotowi, spojrzenia, kt�re by rycerz przyp�aci� zapewne �yciem w Arkanzasie. Wszyscy zachwycali si� odwag� i szlachetno�ci� sir Lancelota, co do mnie za�, to nie mog�em si� do�� wydziwi� sile tego cz�owieka, kt�ry sam jeden, bez wszelkiej pomocy, wzi�� do niewoli i zwyci�y� ca�y oddzia� taakich do�wiadczonych szermierzy. Wyrazi�em swe zdumieniee Klarensowi, kt�ry wybuch� �miechem, �e a� si� zatrz�s�o czerwone pi�ro na jego czapeczce. - O, gdyby sir Keyowi pozostawiono do�� czasu i gdyby opr�ni� jeszcze jeden dzban kwa�nego wina, w�wczas wszystkie te liczby wzros�yby z pewno�ci� w dw�jans�b! Spojrza�em niedowierzaj�co na ch�opca i nagle spostrzeg�em, �e wzrok jego wyra�a� g��bok� rozpacz. Odwr�ciwszy si� ujrza�em s�dziwego starca o d�ugiej siwej brodzie, odzianego w czarne obszerne szaty, kt�ry w tej w�a�nie chwili wsta� zza sto�u i chwiej�c si�, i trz�s�c star� s�ab� g�ow� wpatrywa� si� we wszystkich obecnych m�tnymi oczyma. Ten sam cierpi�cy wyraz, kt�ry zauwa�y�em na twarzy pazia, zjawi� si� r�wnie� na twarzach wszystkich obecnych. By� to wyraz pokornego stworzenia, kt�re musi cierpie� bez j�ku. - M�j Bo�e! - rzek� ch�opak - znowu rozpocznie t� sam� histori�, kt�r� ju� opowiada� tysi�c razy w jednych i tych samych s�owach i kt�r� b�dzie opowiada� zawsze, a� do samej �mierci. B�dzie to opowiada� za ka�dym razem dop�ty, dop�ki jego dzban b�dzie pe�ny i dop�ki b�dzie m�g� obraca� j�zykiem. - Kto to taki? - zapyta�em. - Merlin - wszechmocny �garz i czarownik, niech go diabli porw� z jego przekl�tym opowiadaniem! Lecz tutaj wszyscy l�kaj� si� go, gdy� w jego r�kach s� grzmoty i b�yskawice i wszystkie duchy piekielne s� powolne jego rozkazom. Dawno ju� powinny by�y przegry�� mu wn�trzno�ci i zetrze� go w proch wraz z jego bujdami! Opowiada on zawsze o sobie w trzeciej osobie, a�eby upewni� wszystkich co do swej skromno�ci i braku zarozumia�o�ci. Niech b�dzie przekl�ty i niech spadn� naa� wszystkie nieszcz�cia!! Drogi przyjacielu, obud� mnie, gdy zadzwoni� na odwieczerz. Ch�opiec opar� si� o me rami� i przygotowa� si� do spoczynku; starzec rozpocz�� opowiadanie. Ch�opiec w istocie momentalnie zasn��, zasn�y r�wnie� psy, ca�y dw�r, s�udzy i �o�nierze. Rozbrzmiewa� tylko r�wny, monotonny g�os, a dooko�a odpowiada�o mu �agodne, harmonijne chrapanie biesiadnik�w, przypominaj�ce miaarowy akompaniament d�tych instrument�w. Niekt�rzy oparli g�owy na z�o�onych r�kach, drudzy mieli g�owy zarzucone w ty� z szeroko rozwartymi ustami. Muchy brz�cza�y i dokucza�y wszystkim bez przeszkody, szczury powy�azi�y z setek dziur i szczelin i biega�y wsz�dzie czuj�c si� jak u siebie w domu. Jedna z myszy usiad�a niby wiewi�rka na g�owie kr�la i trzymaj�c w podniesionych �apkach kawa�ek sera z bezwstydnym zuchwalstwem rzuca�a mu w twarz ogryzki. W tym wszystkim by�o co� uspokajaj�cego, co�, co sk�oni�o ku spoczynkowi zm�czone oczy i umys�. Oto, co opowiada� czarnoksi�nik: "Tak wyruszyli w drog� kr�l i Merlin i jechali, dop�ki nie napotkali pustelnika, kt�ry by� poczciwym cz�owiekiem i �wietnym lekarzem. Zbada� on rany kr�la i podarowa� mu cudotw�rcz� ma��. Kr�l pozosta� tam przez trzy dni, dop�ki nie zagoi�y si� jego rany, a gdy m�g� ju� dosi��� konia, wyruszy� w drog�. Kiedy tak jechali, kr�l Artur rzek�: "Nie mam miecza". "To nic" odpowiedzia� Merlin "zaraz znajdziemy miecz, kt�ry b�dzie twoim". Tak jechali dalej, dop�ki nie dojechali do bardzo wielkiego jeziora, kt�rego woda by�a nadzwyczaj przezroczysta. Z fali jeziora wy�oni�a si� r�ka odziana w bia�� brokatow� r�kawic�, r�ka ta dzier�y�a przepi�kny miecz. "Oto jest ten miecz" rzek� Merlin "o kt�rym m�wi�em". W tej samej chwili ukaza�a si� dziewica wychodz�ca z g��bi jeziora. "Kim jest ta dziewica?" zapyta� Artur. "Dziewica ta jest kr�low� jeziora" odpowiedzia� Merlin. "Na dnie tego jeziora znajduje si� ska�a i jest tam tak dobrze, jak nigdzie na �wiecie. Dziewica ta zaraz podejdzie do ciebie i wtedy poprosisz j� uprzejmie, �eby ci ofiarowa�a miecz." I rzeczywi�cie dziewica podesz�a do Artura i serdecznie go powita�a, na co kr�l odpowiedzia� tym samym i zapyta�: "Pi�kna dziewico, co za miecz trzyma ta r�ka nad wod�, chcia�bym go wzi�� sobie, gdy� w�asnego nie posiadam". "O sir, kr�lu Arturze, ten miecz nale�y do mnie i dam ci go, je�eli spe�nisz moj� pro�b�" odrzek�a dziewica. "Przysi�gam, �e dam ci za� wszystko, czego zapragniesz!" "Dobrze, tam stoi ��dka, wsi�d� wi�c do niej i wios�uj w kierunku miecza, i we� go sobie wraz z pochw�, a w swoim czasie za��dam za� wynagrodzenia." W�wczas sir Artur i Merlin zsiedli z koni, uwi�zali je do drzew, wsiedli do ��dki i dojechali do miecza, kt�ry trzyma�a r�ka. Sir Artur wzi�� miecz za r�koje�� i wyj�� go z r�ki, kt�ra natychmiast znik�a pod wod�. Potem wyszli na brzeg, dosiedli koni i pojechali dalej. W�wczas sir Artur zobaczy� bogaaty zamek. "Do kogo nale�y ten wspania�y zamek? zapyta� towarzysza. "Jest to pa�ac ostatniego rycerza, z kt�rym walczy�e�, imieniem sir Pellynor. Ale jego samego nie ma w domu. Jest on por�niony na �mier� z jednym z rycerzy, ze szlachetnym Egglamenem. Stoczyli ju� oni ze sob� walk� i w ko�cu Egglamen uciek�, gdy� w przeciwnym razie postrada�by �ycie. Pellynor �ciga go a� do Karlionu i zapewne spotkamy go w drodze." "To dobrze" rzek� Artur "mam teraz miecz, mog� walczy� i w ten spos�b si� zemszcz�." "O sir, nie powiniene� tego uczyni�!" powiedzia� Merlin "bowiem rycerz jest znu�ony walk� i po�cigiem i nie b�dzie dla ciebie zaszczytem zwyci�y� go. Pos�uchaj mojej rady, przepu��my go w spokoju, a wkr�tce ci si� przyda, za� po jego �mierci przydadz� si� r�wnie� jego synowie. Niebawem przyjdzie czas, kiedy oddasz za niego swoj� siostr�." "Kiedy go zobacz�, post�pi� wed�ug twojej rady" powiedzia� Artur. Nast�pnie sir Artur zacz�� ogl�da� sw�j miecz i ogromnie si� nim zachwyca�: "Co ci si� bardziej podoba" zapyta� Merlin "miecz czy pochwa?" "Miecz" rzek� Artur. "�le wybra�e�" - powiedzia� Merlin - "pochwa jest warta dziesi�ciu mieczy, poniewa� dop�ki masz przy sobie pochw�, nigdy nie dosi�gnie ci� wr�g, nigdy nie zostaniesz ranny, zawsze wobec tego miej j� przy sobie". Tak jechali w kierunku Karlionu i po drodze spotkali sir Pellynora. Lecz Merlin uczyni� tak, �eby Pellynor nie dojrza� Artura i bez s�owa przejecha� ko�o nich. "To dziwne" powiedzia� Artur "�e rycerz nic nie m�wi�". "Sir", odrzek� Merlin "on nie widzia� nas, bo gdyby widzia�, to by nie przejecha� w milczeniu." W ten spos�b przyjechali do Karlionu, gdzie rycerzy ogromnie ucieszy�o ich przybycie. A gdy us�yszeli o ich przygodach, ogromnie si� dziwili, �e kr�l nara�a sw� osob� na takie niebezpiecze�stwo. Lecz p�niej wszyscy m�wili, �e wielkim szcz�ciem jest posiada� kr�la, kt�ry nara�a swe �ycie na r�wni ze zwyk�ymi rycerzami." 4 Sir Dinadan �artowni� Mnie osobi�cie ogromnie si� spodoba�a ta oryginalna i �adnie opowiedziana bajka,