1855

Szczegóły
Tytuł 1855
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1855 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1855 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1855 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: "Pasja" Autor: Jerzy Kosi�ski Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1993 Katherinie, darowi �ycia, jak�e cenniejszemu od tego, co �ycie zwykle przynosi Wszystko to powiedzia�em, moja gosposiu, aby� zrozumia�a r�nic�, jaka mi�dzy jednymi a drugimi rycerzami zachodzi; s�uszna to rzecz by�aby, aby panuj�cy bardziej cenili ten drugi, a raczej ten pierwszy rodzaj b��dnych rycerzy, kt�rzy, jak to czytamy w powie�ciach o nich, mieli na celu dobro nie jednego tylko, ale wielu kr�lestw. Cervantes, "Don Kichote" (prze�. Anna Ludwika Czerny i Zygmunt Czerny) Jak�e to wi�zie� mo�e si� na zewn�trz wydosta�, je�li nie przebije si� przez mur? Dla mnie ten bia�y wieloryb jest murem, co tkwi nade mn�. Czasem ju� my�l�, �e nic poza nim nie ma. Melville, "Moby Dick" (prze�. Bronis�aw Zieli�ski) Fabian postanowi� si� ostrzyc. Zaparkowa� autodom przy kraw�niku naprzeciw pierwszego zak�adu fryzjerskiego, jaki zobaczy�. Dopiero kiedy wszed� do �rodka, zorientowa� si�, �e jest to modny salon, kt�rego klientel� stanowi� m�odzi i bardzo eleganccy ludzie. By�o co� niezmiernie pretensjonalnego zar�wno w wystroju wn�trza, jak i w wygl�dzie os�b obojga p�ci, przy kt�rych krz�ta�y si� m�ode fryzjerki. Dziewczyna z szop� loczk�w na g�owie umy�a mu w�osy. Ubrana w d�insy i jedwabn� kamizelk�, z kt�rej co rusz wyziera�y piersi, �u�a monotonnie gum�, tak jak znu�ona klacz prze�uwa pasz�, oboj�tna na chrz�st swoich szcz�k. Fabian, z g�ow� odchylon� do ty�u nad umywalk�, wpatrywa� si� w sufit, czuj�c na g�owie r�ce dziewczyny masuj�ce mu sk�r�, a na plecach dotyk jej piersi, ilekro� pochyla�a si� do przodu. - Jak si� dzi� czujemy? - Pyta�a tak pewnie wszystkich klient�w. - Dobrze - odpar�. - Wci�� ma pan niez�e w�osy jak na kogo� w pa�skim wieku - o�wiadczy�a sp�ukuj�c szampon. - Ledwo wida� siwizn�! - Dzi�kuj� - powiedzia�. Bola�o go ub�stwo j�zyka, kt�rym w tak zdawkowy spos�b wyra�a si� wdzi�czno��, kwituj�c prawdziwy stan uczu� brudnym banknotem "dzi�kuj�" i wytart� monet� "dobrze". - Mieszka pan w pobli�u? - spyta�a, kiedy usadowi� si� w fotelu fryzjerskim. - Po drugiej stronie ulicy. - Powa�nie? - zdziwi�a si�. - To niesamowite, ilu ludzi �yje w mie�cie tu� obok siebie, nic o tym nie wiedz�c. Wzi�a si� za strzy�enie; przy ka�dym ruchu kamizelka dziewczyny przemieszcza�a si� lekko, ukazuj�c lini� jej szyi, pachy, skrawki piersi. Fabian obserwowa� fryzjerk� w lustrze; ich oczy to spotyka�y si�, to omija�y. Jej blisko�� postawi�a instynkt erotyczny Fabiana w stan pogotowia. Czu�, �e b�dzie uwodzi� j� w wyobra�ni, a� w ko�cu, nie potrafi�c uwolni� si� od jej obrazu, zmieni� biegu swoich my�li, rzeczywi�cie zacznie j� podrywa�. Lecz wiedz�c, jak funkcjonuje jego umys�, po chwili uzna� nag�e zainteresowanie dziewczyn� za kr�tkotrwa�� t�sknot� zmys��w, namiastk� prawdziwego po��dania, zbyt s�ab�, �eby nabra� ochoty na w��czenie si� w bieg �wiata i kolejny erotyczny podb�j. - Czym si� pan zajmuje? - zapyta�a. - Gram w polo. - W polo? Tak zarabia pan na �ycie? - W�a�nie. - W naszym mie�cie? - Niezupe�nie. Je�d�� po ca�ym kraju - wyja�ni�. - Nigdy nie widzia�am gry w polo - powiedzia�a. - Tylko film w telewizji o takim jednym zawodniku, kt�ry spad� z konia i zosta� kalek�. Potem gra� je�d��c na w�zku inwalidzkim. Widzia� pan ten film? - Nie przypominam sobie. - Jak� gr� jest polo? - Szybk�. - Co pan jeszcze robi? - Pisz�. - Dla Hollywoodu czy dla telewizji? - Nie, pisz� ksi��ki. Ksi��ki o je�dziectwie. - Podr�czniki? - Niezupe�nie. T�umacz�, co to znaczy by� je�d�cem. - A co to znaczy? - Je�li pani naprawd� chce wiedzie�, radz� przeczyta� par� ksi��ek. Po chwili milczenia dziewczyna jeszcze raz spr�bowa�a nawi�za� rozmow�. - Wi�kszo�� facet�w, kt�rych strzyg�, ca�y czas patrzy w lustrze na siebie. A pan rozgl�da si� po salonie. Dlaczego? - Bo znam ju� faceta w lustrze - odpar� Fabian. - Nie znam natomiast tego salonu. Uzna�a, �e nie jest dla niej kim� interesuj�cym i - powr�ciwszy do swojego pierwotnego stanu umys�owego odr�twienia - pospiesznie wysuszy�a mu w�osy, parz�c mu sk�r� g�owy gor�cymi podmuchami r�cznej suszarki. Zap�aci� w kasie, po czym wr�ci� do dziewczyny i da� jej napiwek. Schowa�a banknot do kieszeni, nawet na niego nie patrz�c. - Do nast�pnego razu, panie polo - powiedzia�a, ledwo wykrzywiaj�c usta w grzeczno�ciowym u�miechu. Na zewn�trz by�o ciep�o. Fabian postanowi� przej�� si� po parku. Zanim wyruszy� na spacer, umocowa� do obu bok�w autodomu tablice z jaskrawym napisem "Mi�dzystanowa Stacja Przyrodnicza". Teraz m�g� mie� pewno��, �e policja drogowa nie b�dzie interesowa� si� pojazdem i niepokoi� koni podczas jego nieobecno�ci. W parku by�o mn�stwo ludzi. Z tarasu restauracji roztacza� si� widok na rozleg�� muraw�, po kt�rej przechadzali si� spacerowicze; inni odpoczywali na trawie, a wok� nich dokazywa�y dzieci i psy. W rogu tarasu znajdowa� si� wolny stolik; jego cen� by�a konsumpcja. Fabian nie mia� ochoty na jedzenie, ale zam�wi� kanapk� i co� do picia. Na tarasie ogrzewali si� w popo�udniowych promieniach s�o�ca nikomu niepotrzebni, wsparci o laski starcy oraz samotne stare kobiety; u ich st�p drzema�y zwini�te w k��bek pudle. Par� ps�w ugania�o si� mi�dzy krzes�ami. Do kilku studentek zajmuj�cych stolik obok Fabiana przysiad�a si� grupa ha�a�liwych m�odzie�c�w. Poniewa� nie mogli si� pomie�ci�, chcieli, �eby Fabian odst�pi� im sw�j stolik. Jeden z ch�opak�w powiedzia� mu, �eby przesiad� si� gdzie indziej, ale Fabian grzecznie odm�wi�. Ze z�o�ci zacz�li potr�ca� krzes�ami jego stolik, �mia� si� i wymienia� p�g�osem z�o�liwe uwagi na temat jego d�insowego stroju i kowbojskich but�w na wysokim obcasie. Przedrze�niali jego spos�b bycia i akcent; us�ysza�, jak jedna z dziewcz�t, najwyra�niej pozuj�ca na intelektualistk�, okre�la go mianem "egzystencjalnego kowboja". Fabian ignorowa� ich; nie zamierza� da� si� sprowokowa�. Wkr�tce, znudzeni bezowocnymi drwinami, m�odzie�cy skupili si� na jedze- niu, trunkach i - pobudzeni zmys�ow� pogod� - budowaniu erotycznego napi�cia mi�dzy sob� a studentkami. Odczekawszy odpowiednio d�ug� chwil�, Fabian wsta� i schyli� si�, udaj�c, �e co� upu�ci�, po czym zamoczy� r�g papierowej serwetki w ��tej ka�u�y �wie�o pozostawionej przez jednego z pudli. Nast�pnie, chowaj�c serwetk� w d�oni, zacz�� si� przeciska� mi�dzy krzes�ami, jakby szuka� upuszczonego przedmiotu. W trakcie w�dr�wki przesuwa� serwetk� po kraw�dziach marynarek, kt�re m�odzie�cy zawiesili na oparciach krzese�. Nikt tego nie zauwa�y�; po chwili Fabian wyrzuci� serwetk�, wr�ci� do stolika, zam�wi� jeszcze co� do picia i spokojnie czeka� na rozw�j wypadk�w. Pudle, kt�re dot�d obw�chiwa�y ziemi� oraz nogi krzese� i stolik�w, nagle znalaz�y now� atrakcj� - charakterystyczny zapach. Zacz�y w�szy� zaintrygowane, z wdzi�kiem typowym dla tej rasy tr�caj�c nosami marynarki; potem ka�dy unosi� elegancko tyln� nog� i puszcza� ��ty strumie� z precyzj� gracza w polo uderzaj�cego pi�k�. S�o�ce pra�y�o; m�odzie�cy, odchyleni do ty�u, wystawiali twarze na jego dzia�anie. Psy dokazywa�y na tarasie, co jaki� czas wracaj�c, aby niezauwa�enie pozostawi� swoje oryginalne wizyt�wki. W pewnym momencie kt�ry� z m�odzie�c�w si�gn�� za siebie, �eby wyj�� papierosy z lewej dolnej kieszeni marynarki. Wzdrygn�� si� i cofn�� r�k�. Jakie� odleg�e powi�zanie ze �wiatem zwierz�cym kaza�o mu podnie�� j� do nosa i ostro�nie pow�cha�. Zidentyfikowa� zapach i rozejrza� si�, szukaj�c winowajcy. Dojrza� psy hasaj�ce weso�o dooko�a. Fabian obserwowa�, jak ch�opak zerka ukradkiem na towarzyszy, �eby si� upewni�, czy nikt nie widzia�, co mu si� przytrafi�o. Najwyra�niej uzna�, �e nie ma sensu m�ci� si� na psach; bez s�owa wytar� d�o� o skraj obrusa, po czym zdj�� marynark� z oparcia i po�o�y� sobie na kolanach, �eby wysch�a. Wkr�tce pozostali m�odzie�cy r�wnie� odkryli, jakie zastosowanie znale�li dla ich marynarek najwierniejsi przyjaciele cz�owieka. Ogarni�ci furi�, zawo�ali kierownika restauracji i pokazuj�c mu ubrudzone marynarki i zniszczone zawarto�ci kieszeni, domagali si� odszkodowania. Spokojny taras przemieni� si� w ha�a�liw� aren� oskar�e� i pretensji. Kierownik nie mia� najmniejszej ochoty nara�a� swojego powonienia na przykre doznania; kiedy m�odzie�cy nalegali, �eby pow�cha� marynarki, krzykn��, �e nie jest psem. M�odzie�cy zacz�li warcze� jeden na drugiego; studentki, chichocz�c, odesz�y. Wiekowi lordowie i damy przywo�ali swoje ogary, za�o�yli im smycze i z oci�ganiem ruszyli w poszukiwaniu bardziej spokojnego lokalu, gdzie nic nie zak��- ca�oby b�ogiego letniego dnia. Fabian obserwowa� oddalaj�c� si� gromadk�. Fabian, samotny nomad autostrad, w swoich w�dr�wkach gardzi� kempingami, na kt�rych tylu innych w�a�cicieli karawaning�w i przyczep mieszkalnych wymienia�o opowie�ci o k�opotach z silnikami, odparowywaczami nieczysto�ci i zbiornikami na wod�. Jego autodom - niczym namiot Beduina - towarzyszy� mu zawsze, zar�wno kiedy mkn�� po monotonnej pustyni, jak i kiedy krajobraz za oknem nieustannie si� zmienia�; gdy kierowa� si� w obrane z g�ry miejsce i gdy ca�kowicie zdawa� si� na przypadek, rozbijaj�c ob�z tam, gdzie spodoba�a mu si� napotkana oaza. Jego podr� nigdy nie mia�a konkretnego celu; goni� autodomem wiecznie uciekaj�cy horyzont, cho� g��d tego, co horyzont obiecywa�, nigdy nie zostawa� zaspokojony. Nap�dzany g�adko pracuj�cym silnikiem dieslowskim autodom Fabiana, pomys�owe skrzy�owanie ci�ar�wki z przyczep� kempingow�, ogromny, poruszaj�cy si� na dziewi�ciu parach k� pojazd, zdawa� si� p�yn�� nad szos� niczym poduszkowiec. Os�oni�ty od ciekawskich spojrze� przez obszerne szyby nie pozwalaj�ce dojrze�, co jest w �rodku, podr�nik mia� do dyspozycji przestrzenn� szoferk�, salonik, uniwersalne i znakomicie wyposa�one pomieszczenie do pracy, a nad nim sypialni� z du�ym ma��e�skim �o�em pod rozsuwan� kopu�� z pleksiglasu. Dalej znajdowa�a si� kuchnia - urz�dzona r�wnie precyzyjnie jak na statku - z kt�rej prowadzi� do �azienki w�ski korytarzyk; wreszcie, mijaj�c dwa pomieszczenia s�u��ce za magazyny, wchodzi�o si� do ministajni mieszcz�cej dwa konie. Autodom Fabiana cechowa�y komfort i u�yteczno��; nadawa� si� idealnie dla wolnego, niezale�nego cz�owieka, kt�ry wygod� w�asn� i swoich wierzchowc�w ceni sobie nie mniej od mo�liwo�ci szybkiego przemieszczania si� z miejsca na miejsce. By� wr�cz dzie�em sztuki; podziw, jaki wzbudza� u obcych, stanowi� najlepszy dow�d dobrego gustu Fabiana, a zarazem potwierdzenie jego sposobu postrzegania rzeczywisto�ci. Uroda pojazdu by�a jak uroda kobiety mijanej na ulicy - jej widok krystalizuje po��danie czego�, czego potrzeby nie odczuwa�o si� dot�d. W swoim autodomie Fabian m�g� dotrze� wsz�dzie, lecz nie na szczyty kariery, kt�ra wymaga�aby sta�ego adresu. Jego potencjalnym adresem by� ka�dy punkt na mapie; ka�da miejscowo�� mog�a sta� si� jego nowym miejscem zamieszkania. Wozi� ze sob� spis graczy w polo, hodowc�w koni i w�a�cicieli stajni, z kt�rych wielu zna� osobi�cie, a tak�e wykaz miejskich, lokalnych i pry- watnych stajni, publicznych i prywatnych park�w, po kt�rych wolno je�dzi� konno, krytych parking�w, na kt�rych mie�ci� si� jego pojazd, oraz plac�w kempingowych w ca�ych Stanach. Fabian m�g� sobie pozwoli� tylko na u�ywany karawaning; przez d�ugi czas studiowa� pilnie og�oszenia, a� wreszcie wpad�o mu w oko jedno, zamieszczone w pi�mie po�wi�conym hipice i polo. Kilkakrotnie dzwoni� do po�rednika, ale dysponowa� jedynie po�ow� ��danej sumy. Autodom zosta� zbudowany w Oklahomie na zam�wienie m�odego Teksa�czyka, kt�ry na przek�r pragnieniom rodziny, nie chcia� si� ustatkowa�. Wola� wyruszy� w drog�, zabieraj�c ze sob� swoj� dziewczyn� i dwa ulubione konie. Z dziewczyn� zabawia� si� bez przerwy; z ko�mi wtedy, gdy znajdowa� boisko i ch�tnych do gry. Mo�e tym, co sk�oni�o m�odego Teksa�czyka do wyruszenia w tras�, by�a historia podboju Aztek�w, kt�rzy - po raz pierwszy w �yciu widz�c konie - uznali �o�nierzy Corteza za niezwyci�onych bog�w i poddali im swoje kr�lestwo; ale m�ody Teksa�czyk, zamkni�ty w metalowych �cianach autodomu, nie bardzo potrafi� wczu� si� w rol� wsp�czesnego konkwistadora ameryka�skich szos; zacz�� si� nudzi�. Po trzech latach podr�owania karawaningiem wystawi� go na sprzeda�. Przez d�ugi czas nikt nie by� zainteresowany kupnem. Wreszcie, z pomoc� bankowej po�yczki, Fabian zdo�a� zap�aci� ��dan� cen�. Upragniony autodom sta� si� jego w�asno�ci�. Tak samo jak ceni� autodom za jego wygod� i mobilno��, tak samo podziwia� konia, istot� wr�cz idealnie zbudowan�, je�li chodzi o wytrzyma�o�� i u�yteczno��. W odysei skazanego na l�dowy �ywot cz�owieka ko� jest jego najdawniejszym pojazdem, a tym samym najstarszym zwiastunem kosmicznych lot�w. Pierwszy cz�owiek galopuj�cy na wierzchowcu, ws�uchany w t�tent kopyt nios�cych go w dal, by� zarazem pierwszym pasa�erem statku kosmicznego, podr�nikiem w przestrzeni. Ko� jest jedynym zwierz�ciem, kt�remu cz�owiek powierza siebie; tylko z nim wchodzi w tak intymny kontakt, dotykaj�c jego cia�a �ydkami, udami i po�ladkami, tylko jemu pozwala po�redniczy� mi�dzy sob� a ziemi�. Ko� pomaga� cz�owiekowi w pracy, wo��c jego i narz�dzia, szar�owa� z nim w bitwie; razem uczestniczyli w �owach, wy�cigach, skokach przez przeszkody, razem wyst�powali na uje�d�alni, na parcoursie, na arenie cyrkowej. I wsp�lnie brali udzia� w polo - najstarszej znanej grze, w kt�rej zawodnicy pos�uguj� si� pi�k�. Jako zawodowy gracz polo, zafascynowany zwierz�ciem nie mniej ni� sam� gr�, Fabian uwa�a�, �e tak jak niegdy� cz�owiek podr�owa� na koniu albo w ci�gni�tym przez zaprz�g powozie, tak teraz, w erze samochod�w, jest jak najbardziej s�uszne, aby wozi� konia ze sob� - w karawaningu. Dojecha� do przedmie�cia. Miasto otacza�y ci�gn�ce si� kilometrami cmentarze; umarli oblegali �ywych niczym wojska czekaj�ce na poddanie si� fortecy. Na tle zamglonego horyzontu, za ogromnymi mrowiskami miejskiego wysypiska, wznosi�y si� wie�owce. Fabian umocowa� do bok�w autodomu tablice z napisem "Kwarantanna", niezwykle skuteczne, gdy� odstrasza�y z�odziei, ciekawskich przechodni�w i kierowc�w; je�li natomiast czasem potrzebowa� pomocy, napis sprawia�, �e ch�tnie mu jej udzielano. Przyroda rozdziela ludzi lasami i rzekami, lecz miasto ofiaruje samotno��, kt�ra jest nie tylko wolno�ci�, ale i schronieniem. Dla Fabiana miasto zawsze stanowi�o azyl. Tutaj, gdzie ci�gle dotyka si� innych ludzi, czy to na chodniku, w metrze, autobusie, w kinie, w szpitalu, w kostnicy, czy na cmentarzu, gdzie od obcych cia� dziel� centymetry, wszystkie drogi prowadzi�y do jego duchowego domu. Miasto jest siedliskiem seksu. Fabian uwa�a�, �e skoro natura wyposa�y�a ludzi, proporcjonalnie do ich wielko�ci, w najwi�ksze i najbardziej rozwini�te narz�dy p�ciowe, uczyni�a to dlatego, �e ze wszystkich ssak�w tylko oni potrafi� utrzymywa� si� w stanie wiecznej gotowo�ci seksualnej. Tak wi�c pop�d jest najbardziej ludzkim ze wszystkich instynkt�w. �ycie zapewnia lu- dziom do�� czasu, �eby mogli my�le� i dzia�a�, po��da� i uprawia� mi�o��. Poniewa� jednak si�y witalne s� w stanie zawieszenia podczas snu, a najpe�niej objawiaj� si� podczas wsp�ycia seksualnego, Fabian dzieli� �ycie na sfer� snu i sfer� seksu. Kiedy spa�, by� wi�niem czasu, kt�ry t�umi� wszelk� jego aktywno��, to dopuszczaj�c do niego zwidy, to zakazuj�c im dost�pu. Seks natomiast wyzwala� go, dostarczaj�c odpowiedni j�zyk pil�cemu s�ownikowi nastroj�w i potrzeb; mowa znak�w, gest�w i spojrze� sk�ada si� na j�zyk og�lnoludzki i wsz�dzie zrozumia�y. Sen jest wyrazem wewn�trzego schematu �ycia, seks jego zewn�trzn� manifestacj�. We �nie Fabian istnia� dla samego siebie; uprawiaj�c seks, dla innych. Je�li chcia� spa�, sen nachodzi� jego, je�li chcia� seksu, to on nachodzi� innych. Nie uwa�a�, aby zwrot "spa� z kim�" by� r�wnoznaczny z uprawianiem seksu; sen i seks mia�y, jego zdaniem, tylko tyle wsp�lnego, �e jedno i drugie odbywa�o si� w ��ku. Zasypia� szybko, a sen mia� zawsze g��boki; jego potrzeby seksualne cz�sto dawa�y o sobie zna�, lecz na kr�tko; ich zaspokojeniu po�wi�ca� tyle uwagi, co gdyby tworzy� dzie�o sztuki, kt�re �yje w�asnym �yciem niezale�nym od �ycia artysty. Nie uwa�a� si� za seksualnie atrakcyjnego; to, �e kobieta chcia�a si� z nim kocha�, traktowa� jako wyr�nienie, za kt�re got�w by� si� zrewan�owa�, zapraszaj�c j� na kolacj� do autodomu b�d� do restauracji, proponuj�c przeja�d�k� po parku na jednym ze swoich koni, s�u��c jej rad� lub pieni�dzmi. Niedawno zauwa�y� krew w swoim stolcu. Wprawdzie nie czu� b�lu ani �adnych dolegliwo�ci, uda� si� jednak do szpitala na badania. Zatrzyma� autodom na parkingu przeznaczonym dla personelu szpitalnego i dostawc�w, po czym zmieni� tablice na bokach pojazdu. Widnia� teraz na nich napis: "Ambulans". Fabian wiedzia� z do�wiadczenia, �e cho� s�owo to oznacza ruchom� plac�wk� dowolnej instytucji, w zbiorowej �wiadomo�ci u�ytkownik�w ulic i autostrad kojarzy si� przede wszystkim z niesieniem pomocy medycznej, a tym samym zapewnia bezpiecze�stwo jego pojazdowi, kiedy on zajmuje si� innymi sprawami. W gabinecie m�oda piel�gniarka, Murzynka, powiedzia�a Fabianowi, �eby przygotowa� si� do lewatywy, kt�r� ma mu zaaplikowa� przed badaniem. Musia� zdj�� buty, d�insy i slipy. Nagi od pasa w d�, ogarni�ty wstydem, poczu� si� stary i bezradny; zrobi�o mu si� �al samego siebie. Piel�gniarka poleci�a, �eby si� po�o�y� bokiem na kozetce, i wprowadzi�a kank�. Ledwo m�g� utrzyma� wlewaj�cy si� w niego szybko p�yn. Piel�gniarka - oboj�tna na jego nieprzyjemne doznania - kaza�a mu trzyma� p�yn przez pi�� minut. Obr�ci� si� i zobaczy� jej kszta�tne �ydki i kolana, j�drne uda rysuj�ce si� pod fartuchem. Zastanawia� si�, czy gdyby spotka� j� poza szpitalem, zachowywa�by si� jak poni�ony przez ni� pacjent, w�adczy cz�owiek, jakim czu� si� w autodomie, czy pe�en werwy je�dziec, w kt�rego przeistacza� si� podczas gry. W jasno o�wietlonej toalecie stwierdzi�, �e w�osy �onowe zacz�y mu siwie�. Zdziwi�o go to; ostatni raz, kiedy je ogl�da� - sam nie pami�ta�, jak dawno temu - by�y kruczoczarne. Po powrocie do gabinetu zasta� lekarza, m�odego, wyj�tkowo przystojnego m�czyzn� promieniuj�cego pewno�ci� siebie i wol� zwyci�stwa, jakie cechuj� najlepszych zawodnik�w. Fabian, nagi, je�li nie liczy� koszuli, kt�rej po�y pl�ta�y mu si� wok� ud, wgramoli� si� niezgrabnie na wysoki st�. Rozsun�� szeroko nogi, umie�ci� stopy na podobnych do strzemion peda�ach, po czym wspar� si� na kolanach i �okciach, kieruj�c wypi�te po�ladki pod nos lekarza; czu� si� w tej pozie po cz�ci jak kobieta w fotelu ginekologicznym, a po cz�ci jak homoseksualista, kt�rego zaraz spenetruje kochanek. Lekarz w�o�y� gumowe r�kawiczki. Nat�uszczaj�c jakie� narz�dzie w kszta�cie rury, dostrzeg� zaniepokojone spojrzenie pacjenta. - Boimy si� rektoskopu? - zapyta�. - Nie - zaprzeczy� Fabian. - B�lu. Podczas gdy rektoskop powoli wnika� w otw�r, bez trudu pokonuj�c s�aby op�r mi�ni, Fabian najpierw odczuwa� tylko niewygod�, potem przeszy� go b�l. Lekarz przesun�� si� nieco, tak �e pacjent straci� go z oczu. - Czy co� pan tam czuje? - spyta� lekarz. - Pewnie. Rektoskop. Maskotka, kt�r� Fabian trzyma� na tablicy rozdzielczej autodomu, wygl�da�a jak ci�ki n� do ci�cia papieru. By� to d�ugi, zw�aj�cy si�, lekko zakrzywiony aluminiowy przedmiot o matowej powierzchni, zako�czony l�ni�c� chromowan� kul�. �aden z go�ci Fabiana nigdy nie zgad�, �e jest to sztuczny staw biodrowy u�ywany do zast�pienia strzaskanej lub zwyrodnia�ej ko�ci w panewce stawowej. Fabian trzyma� go jako przestrog�: mia� mu przypomina� jego l�k przed leczeniem operacyjnym. Pami�ta� o losie swojego wuja, g�o�nego naukowca i pisarza, na kt�rego wyk�ady cz�sto chodzi� jako student. Podczas operowania niewielkiej naro�li w uchu chirurgowi nagle obsun�a si� r�ka; uszkodzi� nerw. Od tej pory po�owa twarzy wuja zwisa�a bezw�adnie, nie by� w stanie zamkn�� jednego oka, wargi mia� wykrzywione do tego stopnia, �e w trakcie posi�k�w z k�cika ust sp�ywa�a mu �lina z jedzeniem, a kiedy m�wi�, zlewa� niewyra�nie s�owa. Poniewa� chirurgia kosmetyczna nie zdo�a�a usun�� defektu, wuj Fabiana zrezygnowa� z pracy na uczelni i zaraz po wybuchu wojny zg�osi� si� na ochotnika do wojska. Nie powr�ci� z frontu. Kiedy Fabiana czeka�o usuni�cie migda�k�w, rodzice, w obawie o jedynaka, do�o�yli wszelkich stara�, �eby zabiegu dokona� s�awny chirurg, jeden z najwi�kszych autorytet�w medycznych. W owym czasie profesor liczy� siedemdziesi�t lat; operowa� tylko powa�ne przypadki, od kilkudziesi�ciu lat nie wycina� migda�k�w. Ale zgodzi� si� zoperowa� Fabiana, �eby pokaza� studentom, jak nale�y wykonywa� zabieg. Du�e audytorium zamieniono w sal� operacyjn�. Fabiana przywi�zano do fotela; siedzia� z g�ow� odchylon� do ty�u, z otwartymi ustami i unieruchomion� szcz�k�. Otrzyma� miejscowe znieczulenie, wi�c nie czu� b�lu, jedynie strach i niewygod�. Profesor rozpocz�� operacj�; pod brod� mia� umocowany mikrofon i krok po kroku informowa� student�w, co akurat robi i dlaczego si�ga po taki a nie inny instrument. Nagle Fabian zakas�a�. Potr�cona przez zaskoczonego profesora klamra, kt�ra zaciska�a naczynie krwiono�ne, spad�a na pod�og�. Tryskaj�ca z �y� krew zala�a gard�o pacjenta. Fabian zacz�� si� dusi�. Si�gaj�c po zapasow� klamr� le��c� na tacy, zdenerwowany asystent str�ci� tac� na ziemi�. Inny asystent wybieg� czym pr�dzej po nowe klamry. Studenci najpierw wydali zbiorowy j�k, potem patrzyli w milczeniu. Profesor chwyci� j�zyk pacjenta mi�dzy kciuk a palec wskazuj�cy i poci�gn�� do przodu, jednocze�nie palcami drugiej r�ki obmacuj�c gard�o ch�opca, aby wybra� miejsce do wykonania ci�cia. Nie zwa�aj�c na obecno�� student�w, to dar� si� na Fabiana, �eby nie wstrzymywa� oddechu, to wykrzykiwa� asystentom r�ne polecenia. Spocona twarz i dr��ce r�ce profesora ca�y czas znajdowa�y si� tu� przy twarzy Fabiana. Cho� usta mia� pe�ne krwi, ch�opiec zdo�a� jako� z�apa� oddech. W tej samej chwili, p�dz�c niczym sportowiec z olimpijskim zniczem, do audytorium wpad� asystent z zapasow� klamr�; dalej prosta operacja przebiega�a ju� normalnie. Siedz�c za kierownic� autodomu, Fabian studiowa� w lusterku nad tablic� rozdzielcz� - w lusterku, kt�re nie dawa�o si� ju� oszuka� pr�no�ci - zmiany, jakie czas poczyni� na jego twarzy. Czubkami palc�w zacz�� wygniata� bia�e, paciorkowate zask�rniki przy nosie i w zmarszczkach na czole. Miniaturowe czopy ci�gn�ce za sob� ledwo widoczne ��te nici �oju to g�adko wytryskiwa�y z por�w, to wi�y si�, z trudem daj�c si� wycisn��. Fabian roztar� mi�dzy kciukiem a palcem wskazuj�cym woskowat� substancj� na miazg�, po czym wzi�� si� za wyrywanie z g�owy pojedynczych siwych w�os�w. Niekt�re nie poddawa�y si� �atwo; urywa�y si� w po�owie, a ich dolna cz�� zwija�a si� bu�czucznie, jakby drugi koniec w�osa r�wnie� chcia� si� zakorzeni� w sk�rze g�owy. Po�rodku jednej brwi odkry� w�os d�u�szy, grubszy i ciemniejszy od pozosta�ych. Ju� zamierza� go wyrwa�, gdy nagle si� zawaha�. Dziwny w�os m�g� wyrasta� z kom�rki, kt�ra zbuntowa�a si� przeciwko og�lnemu rytmowi cia�a. Je�li go usunie, czy zbuntowana kom�rka mo�e zrakowacie�, powoduj�c gro�ne przerzuty? Wyrwa� jednak w�os; przez moment brew mu drga�a, jakby kom�rka, rozdra�niona interwencj�, komunikowa�a innym kom�rkom sw�j gniew. Pozby� si� te� pojedynczego w�osa, kt�ry wyr�s� niespodziewanie na klatce piersiowej. Wyrywaj�c go, zastanawia� si�, czy pojawienie si� jednego w�osa jest wydarzeniem wyj�tkowym jak pojawienie si� raka - czy te� powszednim jak my�l b�d� odczucie. Nauka, zaopatrzona w imponuj�cy arsena� cud�w techniki, wyja�nia zjawiska, kt�re tworz� grup�, a wi�c kt�rych powstanie i przebieg - dla wszystkich to�same - mo�na okre�li� i przewidzie�. Ale nie radzi sobie z przypadkami wyj�tkowymi. Co b�dzie, je�li �w pojedynczy, wyrwany w�os nale�a� do zjawisk tej drugiej, niepowtarzalnej kategorii? Klatka po klatce w jego wyobra�ni przesuwa� si� film z zapisem procesu starzenia: najpierw z�y omen rzedni�cia w�os�w i pojawienia si� siwych, nast�pnie zdrada wypadaj�cych rz�s, nadmiernej sucho�ci oczu, braku wosku w uszach, �uszcz�cej si� i pokrytej znamionami sk�ry; potem pu�apki w postaci ropy w plwocinie, ��ci w moczu, �luzu w stolcu; obraz, kt�ry za�amywa� ducha. Chocia� czesa� si� tak, �eby ukry� zakola, cofaj�ca si� linia w�os�w sprawia�a, �e uwydatnia� si� kszta�t czaszki, a twarz zatraca�a wyrazisto��. Ka�dy wypadni�ty w�os, ka�da niespodziewana nowa zmarszczka lub rozszerzony por, ci�g�e wiotczenie sk�ry, stanowi�y bolesne rany zadawane przez czas. Fabian zastanawia� si�, czy �ysienie irytuje go tak bardzo dlatego, �e jest nachalnie rzucaj�cym si� w oczy zwiastunem tocz�cego si� wewn�trz procesu starzenia. Poniewa� wygl�d zewn�trzny ani mu nie pomaga� w �yciu, ani mu nie szkodzi�, wierzy�, �e im mniej kobiet uwa�a go za atrakcyjnego, tym silniejsz� ma w�adz� nad tymi, kt�re rzeczywi�cie poci�ga. A je�li teraz, z powodu niszczycielskiego dzia�ania czasu, nie b�dzie si� podoba� �adnej? Kontynuowa� drobiazgow� analiz� procesu rozpadu. W lusterku mign�y mu z�by bez po�ysku, miejscami ��tawe lub pokryte ciemnymi plamkami, kilka zmatowia�ych srebrnych plomb i sporo l�ni�cego z�ota. Dzi�s�a mia� blade; straci�y elastyczno�� niczym stara guma do �ucia, stwardnia�y i cofn�y si�, obna�aj�c wy��obione szyjki. Zdj�ty strachem o uz�bienie, nacisn�� kciukiem dolne siekacze; nie tak mocno osadzone jak dawniej, ugi�y si� nieco. Pewnego dnia, kiedy podczas gry w polo zderzy si� z innym je�d�cem i spadnie z konia, mog� mu wypa�� bez ostrze�enia. Systematycznie rejestrowa� zmiany w swoim obliczu; zw�aszcza kiedy by� zm�czony, fa�dy wok� oczu grubia�y, a zwiotcza�a sk�ra pod brod� zwisa�a niczym wole. W takich chwilach my�la� o swoim duchu jako o oderwanym od cia�a. Jego pr�by osi�gni�cia doskona�o�ci maszyny, wyczyny je�dzieckie i gra w polo by�y gwa�tem zadawanym przez ducha niech�tnemu, lecz pos�usznemu cia�u, kt�re niegdy� by�o tylko manifestacj� ducha, a obecnie sta�o si� domen� procesu starzenia, rze�b� modelowan� przez czas. Jak ka�da istota, on r�wnie� ulega� zmianom zgodnie z harmonogramem przyrody; jak ruina, ka�da ruina o murach skruszonych przez czas, m�g� teraz pos�u�y� za scen� do odegrania naprawd� wstrz�saj�cego widowiska. Fabian mia� w�a�nie wsi��� do autodomu, kiedy podszed� do niego energicznym krokiem m�czyzna w �rednim wieku, unosz�c na powitanie d�o�. By� to szczup�y, �ylasty Latynos. Jego chciwe, czujne oczy wyzieraj�ce spod szerokiego ronda przekrzywionego zawadiacko kapelusza, przeczyta�y napis "Mi�dzystanowa Stacja Przyrodnicza". - Hej, panie przyrodniku - zawo�a� weso�o - nie przyda�by si� panu pomocnik? S�u��cy? Mamka? Mi�so dla lw�w? Kto�, co�? - A je�li tak? - spyta� Fabian. - Da�by si� pan po�re� moim lwom? M�czyzna wysun�� szybko r�k�. - Rubens Batista, dawniej mieszkaniec Santiago de Cuba, obecnie obywatel tych�e mi�uj�cych wolno�� Stan�w Zjednoczonych - przedstawi� si�. Fabian u�cisn�� d�o� ozdobion� rojem sygnet�w. - �adna gablota, panie przyrodniku - stwierdzi� Batista, z podziwem lustruj�c autodom. - Jeszcze takiej nie widzia�em. Prawdziwy pa�ac na ko�ach - doda�, g�aszcz�c aluminiowy bok pojazdu. - Mi�o mi, �e si� panu podoba - rzek� Fabian. - No. I tym mustangom w �rodku te� si� chyba podoba. - Sk�d pan wie, �e mam w �rodku konie? - S�ysz�, jak si� ruszaj�. A w dodatku czuj� ich zapach. - Zapach? - Czuj� wiele rzeczy. - Co pan jeszcze czuje, panie Batista? - Czuj�, �e mam przed sob� bogatego caballero, z kt�rym nikt nie dzieli jego wielkiego �o�a na ko�ach, wi�c mo�e chcia�by skorzyta� z moich us�ug. - Batista nagle zacz�� podrygiwa�, jakby mia� ochot� zata�czy� jaki� latynoski taniec. - Ci, z kt�rymi m�g�bym konie kra��, zw� mnie Cwany Latynos. - Cwany Latynos? - Tak. Bo nikt nie umie tak cwanie kr�ci� si� wok� interes�w jak ja, panie przyrodniku. - A wok� jakich interes�w tak si� pan kr�ci, panie Batista? Cwany Latynos od razu spowa�nia�. - Je�li potrzebuje pan pomocy domowej, wystarczy mi szepn�� s��wko - rzek�. - Jakiej pomocy domowej? - Mo�e by� kobieta, mo�e by� m�czyzna, mo�e by� ca�a rodzina. Wszyscy prosto z Haiti, wyspy voodoo. Jedyne ich pragnienie, to znale�� prac� - wyja�ni�. - I pana zadaniem jest znalezienie im pracy? - W�a�nie. P�ac� mi ludzie, kt�rzy ich przywo��. B�ysn�� z�bami w u�miechu. - I zawsze wpada mi dola od ich nowego mocodawcy. - Dlaczego ci Haita�czycy sami nie znajd� sobie pracy? - Sami nie s� w stanie nic za�atwi�, panie przyrodniku. Nie m�wi� po angielsku, w dodatku nie s� tu ca�kiem... legalnie. W�a�ciwie to ca�kiem nielegalni imigranci - stwierdzi� szybko. - I nie ma ju� dla nich powrotu, rozumie pan? - Rozumiem. Sam te� by�em imigrantem. Gdzie s� ci ludzie... i gdzie si� ich kupuje? - Ze trzy kilometry st�d. Za ka�dym razem, kiedy przychodzi nowy transport, w innym miejscu. Przywo�eni s� z Florydy, gdzie docieraj� na kutrach rybackich. Dwa albo trzy transporty w miesi�cu, o ile morze nie jest zbyt burzliwe. - Chc� ich zobaczy� - postanowi� Fabian. - Jestem do pa�skich us�ug, panie przyrodniku. Prosz� jecha� za mn�. Cwany Latynos pstrykn�� w rondo kapelusza. Nast�pnie pomaszerowa� dumnym krokiem do stoj�cego po drugiej stronie ulicy srebrnego Buicka Wildcat i wsun�� si� za kierownic�. Fabian wsiad� do autodomu i da� znak r�k�, �e jest got�w. Jad�c za Cwanym Latynosem, przedziera� si� przez zat�oczone, t�tni�ce �yciem centrum, mijaj�c po drodze teatry, modne kina oraz najelegantsze hotele. Przejechali ze trzy i p� kilometra i nagle znale�li si� w wymar�ej, zapuszczonej okolicy. Wypalone domy o pot�uczonych oknach, w ka�dej chwili gro��ce zawaleniem, wznosi�y si� obok pustych parking�w, na kt�rych tylko gdzieniegdzie rdzewia�y stare wraki. Na znak Cwanego Latynosa Fabian zatrzyma� si� przed zniszczon� kamienic� przypominaj�c� ruiny �redniowiecznej fortecy; wej�cia na podw�rze strzeg�y rz�dy poobijanych blaszanych pojemnik�w, z kt�rych wysypywa�y si� zwa�y cuchn�cych �mieci. Na pogr��onym w g��bokim cieniu podw�rzu Fabian ujrza� t�um ludzi; by�a ich z setka, prawie wszyscy ciemnosk�rzy. M�czy�ni stali zbici w gromadki, pal�c papierosy, niekt�re kobiety karmi�y niemowl�ta, a dzieci albo czeka�y w milczeniu obok doros�ych, albo bawi�y si� markotnie w pobli�u. Na twarzach zebranych nie by�o wida� rado�ci; rzuca�y si� natomiast w oczy ich szare, po�atane, �le dopasowane ubrania. Pojawienie si� autodomu wywo�a�o poruszenie. Bia�y m�czyzna w eleganckim garniturze podszed� si� przywita�. Nie czekaj�c, a� Cwany Latynos przedstawi mu nowego klienta, sam nawi�za� rozmow�, nie kryj�c, �e jest jednym z organizator�w ca�ego przedsi�wzi�cia. - Nazywam si� Coolidge - zacz�� spogl�daj�c na Fabiana i jego pojazd. - To najwi�kszy motel na k�kach, jaki dot�d widzia�em! - Ale brak w nim dobrej s�u�by - wtr�ci� Cwany Latynos. - S�u�by mamy tu od groma - powiedzia� Coolidge, ujmuj�c Fabiana za rami� i kieruj�c si� w stron� t�umu. Prowadzi� Fabiana przez rozst�puj�ce si� w milczeniu szeregi Haita�czyk�w, w�r�d kt�rych kr�ci�o si� ju� kilku kupc�w, taksuj�cych wprawnym wzrokiem towar. - Co na to prawo? - zapyta� Fabian. Coolidge spojrza� na niego. - S�ucham? - spyta�. - Handel lud�mi jest przecie� zakazany, nie? - Nikt nie sprzedaje ludzi - o�wiadczy� pedantycznym tonem Coolidge. - My sprzedajemy mo�liwo�ci. Ludziom, kt�rzy potrzebuj� pracy, oraz ludziom, kt�rzy potrzebuj� ludzi. - Ale ci Haita�czycy s� tu nielegalnie! - zawo�a� Fabian. - Czy s� legalnie, czy nie, to kwestia prawa - o�wiadczy� niezmieszany Coolidge. - A prawo nie jest w stanie zatrzyma� setek tysi�cy Meksykan�w, Haita�czyk�w, Dominika�czyk�w i przedstawicieli r�nych innych nacji przed przekroczeniem granicy. Kiedy raz si� tu znajd�, prawu nic do tego. - Mam rozumie�, �e policja, w�adze imigracyjne, zwi�zki zawodowe, organizacje pomocy spo�ecznej i prasa nie wiedz� o tym, co si� tu dzieje najzupe�niej jawnie? - spyta� Fabian. - Co innego jest wiedzie�, co innego chcie� co� zrobi�. - Coolidge nie da� si� zbi� z tropu. - Urz�d imigracyjny ma za ma�o ludzi i zbyt szczup�e �rodki, �eby wy�apa� nielegalnych przybysz�w w ca�ych Stanach, wyznaczy� ka�demu adwokata i postawi� wszystkich przed s�dem za �amanie przepisu, o kt�rego istnieniu nawet nie maj� poj�cia, t�umaczy� wszystko z ichniego j�zyka na angielski i z angielskiego na ichni, udowodni�, �e s� winni, nast�pnie czeka�, a� si� odwo�aj�, wyznaczy� termin kolejnej rozprawy i wreszcie deportowa� t�umy ludzi do Haiti, Meksyku czy Kolumbii. Za du�o roboty. A gliny wol� si� ugania� za handlarzami marihuany. �atwiej ich z�apa�. - Jedyne, co te bambusy potrafi� powiedzie� po naszemu, to "ja chc� praca" - wtr�ci� Cwany Latynos. - Pomagamy im znale�� prac�, dach nad g�ow� i utrzymanie - ci�gn�� Coolidge. - W ko�cu kto� musi im pom�c. Fabian spojrza� na niego bystro. - A ile taka pomoc kosztuje? - zapyta�. - Je�li zdecyduje si� pan na jedn� osob�, b�dzie to pana kosztowa� wi�cej ni� ma��e�stwo. Ale je�li zdecydowa�by si� pan na rodzin�, zw�aszcza z ma�ymi dzie�mi, zrobi�by pan prawdziwy interes. - Ile musia�bym zap�aci� na przyk�ad za tych dwoje? - Fabian wskaza� ciemnosk�r� par�. M�czyzna by� niski, podstarza�y, dobrze po pi��dziesi�tce, kobieta, zapewne jego �ona, nieco m�odsza, lecz te� pomarszczona i o zm�czonych oczach. Zauwa�ywszy, �e si� im przygl�da i wskazuje w ich stron�, natychmiast si� o�ywili i wpatrywali w niego ciekawie, rozci�gaj�c usta w sztucznych u�miechach i ukazuj�c po�amane, zepsute z�by. Coolidge spojrza� na nich fachowym wzrokiem. - Taka para mo�e jeszcze dokaza� cud�w na farmie. - Haita�czycy to prawdziwi czarodzieje - potwierdzi� Cwany Latynos. - A je�li ich wezm�? - zapyta� powa�nie Fabian. - B�d� pa�scy na zawsze. Spiszemy umow� i dostarczymy ich panu, panie przyrodniku - oznajmi� Cwany Latynos. - To wszystko? - upewni� si� Fabian. Coolidge wzruszy� ramionami. - A co jeszcze by pan chcia�? - zapyta�. - Nie musz� za�atwia� pozwolenia na prac�, ubezpieczenia, �adnych formalno�ci? Coolidge poklepa� go po ramieniu. - Spokojnie, przyjacielu, za bardzo si� pan przejmuje - rzek�. - Bambusom nie chodzi o to, �eby pu�ci� pana z torbami. - Po prostu chc� mie� co w�o�y� do garnka - doda� Cwany Latynos. Coolidge skin�� g�ow�. - Niech pan nie zapomina, �e jeszcze tydzie� temu g�odowali w Port-au-Prince - rzek�. - Teraz pan mo�e by� ksi�ciem ich portu, panie przyrodniku - szepn�� Cwany Latynos. - Ten, kto daje im prac�, staje si� ich w�a�cicielem. - Coolidge'owi udzieli� si� zapa� przewodnika. - A je�eli p�niej si� rozmy�l�... i nie b�d� ich chcia� d�u�ej trzyma�? - zapyta� Fabian. - Mo�e pan zrobi�, co si� panu �ywnie podoba. Odda� ich zaprzyja�nionemu s�siadowi albo wezwa� policj� i kaza� ich deportowa�. Albo skontaktowa� si� z nami, a my ju� pana od nich uwolnimy. - Niech pan zadzwoni do mnie, ja wszystko za�atwi� - zaoferowa� Cwany Latynos. Fabian zn�w spojrza� na par� Haita�czyk�w. Przymilne u�miechy znik�y im z twarzy, gdy wyczuli, �e si� na nich nie zdecydowa�. Ich oblicza ponownie przybra�y kamienny wyraz; sta�y si� odr�twia�e, oboj�tne. - Musz� si� jeszcze zastanowi� - powiedzia� cicho. - Radz� nie zastanawia� si� zbyt d�ugo. Kiedy morze zaczyna si� burzy�, wielu z nich idzie po drodze na dno - oznajmi� brutalnie Coolidge. - Im wi�cej idzie na dno, tym bardziej ro�nie cena - wyja�ni� Cwany Latynos. Coolidge machn�� r�k� i odszed�. Fabian zobaczy�, jak podchodzi do innego potencjalnego nabywcy, mocno zbudowanego faceta, kt�remu z kieszeni marynarki sterczy kilka bilet�w lotniczych. Cwany Latynos popatrzy� na m�czyzn� z biletami. - Ten go�� dobrze wie, po co tu przyjecha� - rzek�. - Za�atwi� bilety, zanim jeszcze kupi� sobie bambus�w, �eby ich od razu zabra� ze sob�. Za�o�� si�, �e b�d� zasuwa� na jego farmie, zanim dzie� dobiegnie ko�ca! Fabian zacz�� zn�w kr��y� mi�dzy Haita�czykami; Cwany Latynos pod��a� za nim, cho� wyra�nie straci� zapa�. - Ciekawe, �e nie ma tu w og�le m�odych kobiet - powiedzia� jakby od niechcenia Fabian. - Interesowa�aby pana m�oda kobieta? - natychmiast zapyta� jego przewodnik. - M�ode kobiety interesuj� wszystkich m�czyzn - rzek� Fabian, zawracaj�c w stron� autodomu. - Jak m�ode? - spyta� Cwany Latynos, nie odst�puj�c jego boku. Znale�li si� na ulicy. Min�a ich Murzynka prowadz�ca dwoje dzieci, mniej wi�cej dziesi�cioletniego ch�opca i par� lat starsz� dziewczynk�. Cwany Latynos spostrzeg�, �e Fabian przypatruje si� nastolatce. - Ca�kiem �adna dziewuszka - rzuci�. - Ju� prawie m�oda dama - poprawi� go Fabian. - Rozumiem, co pan ma na my�li. - Cwany Latynos nagle si� zaduma�. - Mo�e chcia�by pan zosta� ojcem takiej m�odej damy? Fabian parskn�� �miechem. - Ojcem? - spyta�. - Chyba troch� za p�no. Przecie� ju� ma ojca. - A je�li nie ma? Nie chcia�by pan jej adoptowa�? - Powiedzmy, �e chcia�bym mie� przybran� c�rk� w tym wieku - rzek� ostro�nie Fabian. - Ale co z tego? - Mog� zaprowadzi� pana tam, gdzie takie dzieci jak ona codziennie s� oddawane przybranym rodzicom. - Czy to si� dzieje legalnie? - W ca�ym majestacie prawa! - wykrzykn�� Cwany Latynos. - Te dzieci s� sierotami. Albo rodzice je porzucili. Zosta�y wyrzucone na bruk przez mam� i tat�, kt�rzy ich nie chcieli, nie mieli za co utrzyma�, bili i g�odzili. - A co pan ma z tego? - Bior� znale�ne, to wszystko. - Od dzieciak�w? - �artuje pan ze mnie? Dzieciaki nie maj� grosza. P�aci przybrany ojciec. Ale warto zap�aci�; mi�o mie� c�ruchn�. - Jed�my - zadecydowa� Fabian. - Do us�ug - rzek� Cwany Latynos. Zn�w musieli si� przedziera� przez ruchliwe centrum; przewodnik Fabiana specjalnie jecha� wolno, �eby autodom m�g� za nim nad��y�. W ko�cu da� Fabianowi znak, aby zatrzyma� si� przed rozleg�ym budynkiem, teraz nieco obskurnym, lecz niegdy� stanowi�cym zapewne siedzib� kt�rej� agencji rz�dowej. Wdrapali si� po schodach na ostatnie pi�tro i zaj�li miejsca w obszernej, nijakiej poczekalni, gdzie siedzia�o ju� czterech m�czyzn. Cwany Latynos znik� w jednym z dw�ch pomieszcze� oddzielonych prowizorycznie pil�niowymi p�ytami. Pozostali m�czy�ni byli w wieku czterdziestu kilku, pi��dziesi�ciu kilku lat. Ich twarze, blade, o zwiotcza�ej sk�rze, mia�y ten sam zagadkowy wyraz. Nikt nie przerywa� ciszy. Po chwili Cwany Latynos wy�oni� si� zza przepierzenia i skin�� na Fabiana. W �rodku siedzia� za biurkiem niski, �ysawy m�czyzna w okularach. Na widok Fabiana wsta� i przedstawi� si� jako adwokat, wskazuj�c oprawne dyplomy z �aci�skimi i hiszpa�skimi napisami wisz�ce na �cianie. Fabian usiad� naprzeciw adwokata, a Cwany Latynos przysun�� sobie krzes�o z boku biurka; jak przysta�o na po�rednika, znajdowa� si� mi�dzy zainteresowanymi stronami. Adwokat popatrzy� Fabianowi w oczy. Grzeczny u�miech rozja�ni� jego urz�dowe oblicze. - Rubens poinformowa� mnie, �e jest pan w�a�cicielem stajni spoza naszego miasta. - Zgadza si� - potwierdzi� Fabian. - I �e podr�uje pan z ko�mi karawaningiem zbudowanym na specjalne zam�wienie. - Tak jest. Adwokat schyli� si� nad biurkiem. Jego u�miech pog��bi� si�. - Mo�na wi�c rzec, �e jest pan cz�owiekiem zamo�nym. Fabian skin�� g�ow�. - Znakomicie - stwierdzi� z zadowoleniem adwokat. - Rubens powiedzia� mi, �e jako cz�owiek zamo�ny, mia�by pan ochot� naby�... - urwa� i szybko poprawi� si�: - mia�by pan ochot� adoptowa� dziecko w pewnym wieku, dziecko bez �rodk�w na swoje utrzymanie. - Na jej utrzymanie - wtr�ci� Cwany Latynos. Adwokat spiorunowa� go wzrokiem, po czym wzi�� o��wek oraz kartk� i zn�w zwr�ci� si� do Fabiana. - Czy jest pan �onaty? - spyta� tonem zawodowego ankietera. - Nie. - Rozwiedziony? - Jestem wdowcem - wyja�ni� Fabian. - Znakomicie - ucieszy� si� adwokat. - To znaczy, bardzo mi przykro - doda� szybko. - Pa�ska �ona zmar�a...? - Na raka - rzek� Fabian. - Umar�a w szpitalu. - Na raka - powt�rzy� adwokat, zapisuj�c. - Zgon nast�pi� w szpitalu. - Przyst�pi� do dalszych pyta�: - Czy ma pan dzieci? - Nie. - Pa�ska �ona mia�a wielkie szcz�cie - powiedzia� filozoficznie adwokat. - Nie osieroci�a dzieci, tylko m�a, kt�ry op�akiwa� j� samotnie. - Na moment umilk�. - Zamierza si� pan zn�w o�eni�? - Na razie nie planuj�. Adwokat westchn�� z ulg�, jakby najtrudniejsza cz�� by�a ju� za nimi. - W jakim wieku dziewczynka... - Urwa� i zn�