1855
Szczegóły |
Tytuł |
1855 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1855 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1855 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1855 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu�: "Pasja"
Autor: Jerzy Kosi�ski
Wydawnictwo Da Capo
Warszawa 1993
Katherinie, darowi �ycia, jak�e cenniejszemu od tego, co
�ycie zwykle przynosi
Wszystko to powiedzia�em, moja gosposiu, aby� zrozumia�a
r�nic�, jaka mi�dzy jednymi a drugimi rycerzami zachodzi;
s�uszna to rzecz by�aby, aby panuj�cy bardziej cenili ten drugi,
a raczej ten pierwszy rodzaj b��dnych rycerzy, kt�rzy, jak to
czytamy w powie�ciach o nich, mieli na celu dobro nie jednego
tylko, ale wielu kr�lestw.
Cervantes, "Don Kichote"
(prze�. Anna Ludwika Czerny i Zygmunt Czerny)
Jak�e to wi�zie� mo�e si� na zewn�trz wydosta�, je�li nie
przebije si� przez mur? Dla mnie ten bia�y wieloryb jest murem,
co tkwi nade mn�. Czasem ju� my�l�, �e nic poza nim nie ma.
Melville, "Moby Dick"
(prze�. Bronis�aw Zieli�ski)
Fabian postanowi� si� ostrzyc. Zaparkowa� autodom przy
kraw�niku naprzeciw pierwszego zak�adu fryzjerskiego, jaki
zobaczy�. Dopiero kiedy wszed� do �rodka, zorientowa� si�, �e
jest to modny salon, kt�rego klientel� stanowi� m�odzi i bardzo
eleganccy ludzie. By�o co� niezmiernie pretensjonalnego zar�wno w
wystroju wn�trza, jak i w wygl�dzie os�b obojga p�ci, przy
kt�rych krz�ta�y si� m�ode fryzjerki.
Dziewczyna z szop� loczk�w na g�owie umy�a mu w�osy. Ubrana
w d�insy i jedwabn� kamizelk�, z kt�rej co rusz wyziera�y piersi,
�u�a monotonnie gum�, tak jak znu�ona klacz prze�uwa pasz�,
oboj�tna na chrz�st swoich szcz�k. Fabian, z g�ow� odchylon� do
ty�u nad umywalk�, wpatrywa� si� w sufit, czuj�c na g�owie r�ce
dziewczyny masuj�ce mu sk�r�, a na plecach dotyk jej piersi,
ilekro� pochyla�a si� do przodu.
- Jak si� dzi� czujemy? - Pyta�a tak pewnie wszystkich
klient�w.
- Dobrze - odpar�.
- Wci�� ma pan niez�e w�osy jak na kogo� w pa�skim wieku -
o�wiadczy�a sp�ukuj�c szampon. - Ledwo wida� siwizn�!
- Dzi�kuj� - powiedzia�. Bola�o go ub�stwo j�zyka, kt�rym w
tak zdawkowy spos�b wyra�a si� wdzi�czno��, kwituj�c prawdziwy
stan uczu� brudnym banknotem "dzi�kuj�" i wytart� monet�
"dobrze".
- Mieszka pan w pobli�u? - spyta�a, kiedy usadowi� si� w
fotelu fryzjerskim.
- Po drugiej stronie ulicy.
- Powa�nie? - zdziwi�a si�. - To niesamowite, ilu ludzi
�yje w mie�cie tu� obok siebie, nic o tym nie wiedz�c.
Wzi�a si� za strzy�enie; przy ka�dym ruchu kamizelka
dziewczyny przemieszcza�a si� lekko, ukazuj�c lini� jej szyi,
pachy, skrawki piersi. Fabian obserwowa� fryzjerk� w lustrze; ich
oczy to spotyka�y si�, to omija�y.
Jej blisko�� postawi�a instynkt erotyczny Fabiana w stan
pogotowia. Czu�, �e b�dzie uwodzi� j� w wyobra�ni, a� w ko�cu,
nie potrafi�c uwolni� si� od jej obrazu, zmieni� biegu swoich
my�li, rzeczywi�cie zacznie j� podrywa�.
Lecz wiedz�c, jak funkcjonuje jego umys�, po chwili uzna�
nag�e zainteresowanie dziewczyn� za kr�tkotrwa�� t�sknot�
zmys��w, namiastk� prawdziwego po��dania, zbyt s�ab�, �eby nabra�
ochoty na w��czenie si� w bieg �wiata i kolejny erotyczny podb�j.
- Czym si� pan zajmuje? - zapyta�a.
- Gram w polo.
- W polo? Tak zarabia pan na �ycie?
- W�a�nie.
- W naszym mie�cie?
- Niezupe�nie. Je�d�� po ca�ym kraju - wyja�ni�.
- Nigdy nie widzia�am gry w polo - powiedzia�a. - Tylko film
w telewizji o takim jednym zawodniku, kt�ry spad� z konia i
zosta� kalek�. Potem gra� je�d��c na w�zku inwalidzkim. Widzia�
pan ten film?
- Nie przypominam sobie.
- Jak� gr� jest polo?
- Szybk�.
- Co pan jeszcze robi?
- Pisz�.
- Dla Hollywoodu czy dla telewizji?
- Nie, pisz� ksi��ki. Ksi��ki o je�dziectwie.
- Podr�czniki?
- Niezupe�nie. T�umacz�, co to znaczy by� je�d�cem.
- A co to znaczy?
- Je�li pani naprawd� chce wiedzie�, radz� przeczyta� par�
ksi��ek.
Po chwili milczenia dziewczyna jeszcze raz spr�bowa�a
nawi�za� rozmow�.
- Wi�kszo�� facet�w, kt�rych strzyg�, ca�y czas patrzy w
lustrze na siebie. A pan rozgl�da si� po salonie. Dlaczego?
- Bo znam ju� faceta w lustrze - odpar� Fabian. - Nie znam
natomiast tego salonu.
Uzna�a, �e nie jest dla niej kim� interesuj�cym i -
powr�ciwszy do swojego pierwotnego stanu umys�owego odr�twienia -
pospiesznie wysuszy�a mu w�osy, parz�c mu sk�r� g�owy gor�cymi
podmuchami r�cznej suszarki.
Zap�aci� w kasie, po czym wr�ci� do dziewczyny i da� jej
napiwek. Schowa�a banknot do kieszeni, nawet na niego nie
patrz�c.
- Do nast�pnego razu, panie polo - powiedzia�a, ledwo
wykrzywiaj�c usta w grzeczno�ciowym u�miechu.
Na zewn�trz by�o ciep�o. Fabian postanowi� przej�� si� po
parku. Zanim wyruszy� na spacer, umocowa� do obu bok�w autodomu
tablice z jaskrawym napisem "Mi�dzystanowa Stacja Przyrodnicza".
Teraz m�g� mie� pewno��, �e policja drogowa nie b�dzie
interesowa� si� pojazdem i niepokoi� koni podczas jego
nieobecno�ci.
W parku by�o mn�stwo ludzi. Z tarasu restauracji roztacza�
si� widok na rozleg�� muraw�, po kt�rej przechadzali si�
spacerowicze; inni odpoczywali na trawie, a wok� nich dokazywa�y
dzieci i psy. W rogu tarasu znajdowa� si� wolny stolik; jego cen�
by�a konsumpcja. Fabian nie mia� ochoty na jedzenie, ale zam�wi�
kanapk� i co� do picia. Na tarasie ogrzewali si� w popo�udniowych
promieniach s�o�ca nikomu niepotrzebni, wsparci o laski starcy
oraz samotne stare kobiety; u ich st�p drzema�y zwini�te w k��bek
pudle. Par� ps�w ugania�o si� mi�dzy krzes�ami.
Do kilku studentek zajmuj�cych stolik obok Fabiana
przysiad�a si� grupa ha�a�liwych m�odzie�c�w. Poniewa� nie mogli
si� pomie�ci�, chcieli, �eby Fabian odst�pi� im sw�j stolik.
Jeden z ch�opak�w powiedzia� mu, �eby przesiad� si� gdzie
indziej, ale Fabian grzecznie odm�wi�. Ze z�o�ci zacz�li potr�ca�
krzes�ami jego stolik, �mia� si� i wymienia� p�g�osem z�o�liwe
uwagi na temat jego d�insowego stroju i kowbojskich but�w na
wysokim obcasie. Przedrze�niali jego spos�b bycia i akcent;
us�ysza�, jak jedna z dziewcz�t, najwyra�niej pozuj�ca na
intelektualistk�, okre�la go mianem "egzystencjalnego kowboja".
Fabian ignorowa� ich; nie zamierza� da� si� sprowokowa�. Wkr�tce,
znudzeni bezowocnymi drwinami, m�odzie�cy skupili si� na jedze-
niu, trunkach i - pobudzeni zmys�ow� pogod� - budowaniu
erotycznego napi�cia mi�dzy sob� a studentkami.
Odczekawszy odpowiednio d�ug� chwil�, Fabian wsta� i
schyli� si�, udaj�c, �e co� upu�ci�, po czym zamoczy� r�g
papierowej serwetki w ��tej ka�u�y �wie�o pozostawionej przez
jednego z pudli. Nast�pnie, chowaj�c serwetk� w d�oni, zacz�� si�
przeciska� mi�dzy krzes�ami, jakby szuka� upuszczonego
przedmiotu. W trakcie w�dr�wki przesuwa� serwetk� po kraw�dziach
marynarek, kt�re m�odzie�cy zawiesili na oparciach krzese�. Nikt
tego nie zauwa�y�; po chwili Fabian wyrzuci� serwetk�, wr�ci� do
stolika, zam�wi� jeszcze co� do picia i spokojnie czeka� na
rozw�j wypadk�w.
Pudle, kt�re dot�d obw�chiwa�y ziemi� oraz nogi krzese� i
stolik�w, nagle znalaz�y now� atrakcj� - charakterystyczny
zapach. Zacz�y w�szy� zaintrygowane, z wdzi�kiem typowym dla tej
rasy tr�caj�c nosami marynarki; potem ka�dy unosi� elegancko
tyln� nog� i puszcza� ��ty strumie� z precyzj� gracza w polo
uderzaj�cego pi�k�.
S�o�ce pra�y�o; m�odzie�cy, odchyleni do ty�u, wystawiali
twarze na jego dzia�anie. Psy dokazywa�y na tarasie, co jaki�
czas wracaj�c, aby niezauwa�enie pozostawi� swoje oryginalne
wizyt�wki. W pewnym momencie kt�ry� z m�odzie�c�w si�gn�� za
siebie, �eby wyj�� papierosy z lewej dolnej kieszeni marynarki.
Wzdrygn�� si� i cofn�� r�k�. Jakie� odleg�e powi�zanie ze �wiatem
zwierz�cym kaza�o mu podnie�� j� do nosa i ostro�nie pow�cha�.
Zidentyfikowa� zapach i rozejrza� si�, szukaj�c winowajcy.
Dojrza� psy hasaj�ce weso�o dooko�a. Fabian obserwowa�, jak
ch�opak zerka ukradkiem na towarzyszy, �eby si� upewni�, czy nikt
nie widzia�, co mu si� przytrafi�o. Najwyra�niej uzna�, �e nie ma
sensu m�ci� si� na psach; bez s�owa wytar� d�o� o skraj obrusa,
po czym zdj�� marynark� z oparcia i po�o�y� sobie na kolanach,
�eby wysch�a.
Wkr�tce pozostali m�odzie�cy r�wnie� odkryli, jakie
zastosowanie znale�li dla ich marynarek najwierniejsi przyjaciele
cz�owieka. Ogarni�ci furi�, zawo�ali kierownika restauracji i
pokazuj�c mu ubrudzone marynarki i zniszczone zawarto�ci
kieszeni, domagali si� odszkodowania. Spokojny taras przemieni�
si� w ha�a�liw� aren� oskar�e� i pretensji. Kierownik nie mia�
najmniejszej ochoty nara�a� swojego powonienia na przykre
doznania; kiedy m�odzie�cy nalegali, �eby pow�cha� marynarki,
krzykn��, �e nie jest psem. M�odzie�cy zacz�li warcze� jeden na
drugiego; studentki, chichocz�c, odesz�y. Wiekowi lordowie i damy
przywo�ali swoje ogary, za�o�yli im smycze i z oci�ganiem ruszyli
w poszukiwaniu bardziej spokojnego lokalu, gdzie nic nie zak��-
ca�oby b�ogiego letniego dnia. Fabian obserwowa� oddalaj�c� si�
gromadk�.
Fabian, samotny nomad autostrad, w swoich w�dr�wkach
gardzi� kempingami, na kt�rych tylu innych w�a�cicieli
karawaning�w i przyczep mieszkalnych wymienia�o opowie�ci o
k�opotach z silnikami, odparowywaczami nieczysto�ci i zbiornikami
na wod�. Jego autodom - niczym namiot Beduina - towarzyszy� mu
zawsze, zar�wno kiedy mkn�� po monotonnej pustyni, jak i kiedy
krajobraz za oknem nieustannie si� zmienia�; gdy kierowa� si� w
obrane z g�ry miejsce i gdy ca�kowicie zdawa� si� na przypadek,
rozbijaj�c ob�z tam, gdzie spodoba�a mu si� napotkana oaza. Jego
podr� nigdy nie mia�a konkretnego celu; goni� autodomem wiecznie
uciekaj�cy horyzont, cho� g��d tego, co horyzont obiecywa�, nigdy
nie zostawa� zaspokojony. Nap�dzany g�adko pracuj�cym silnikiem
dieslowskim autodom Fabiana, pomys�owe skrzy�owanie ci�ar�wki z
przyczep� kempingow�, ogromny, poruszaj�cy si� na dziewi�ciu
parach k� pojazd, zdawa� si� p�yn�� nad szos� niczym
poduszkowiec.
Os�oni�ty od ciekawskich spojrze� przez obszerne szyby nie
pozwalaj�ce dojrze�, co jest w �rodku, podr�nik mia� do
dyspozycji przestrzenn� szoferk�, salonik, uniwersalne i
znakomicie wyposa�one pomieszczenie do pracy, a nad nim sypialni�
z du�ym ma��e�skim �o�em pod rozsuwan� kopu�� z pleksiglasu.
Dalej znajdowa�a si� kuchnia - urz�dzona r�wnie precyzyjnie jak
na statku - z kt�rej prowadzi� do �azienki w�ski korytarzyk;
wreszcie, mijaj�c dwa pomieszczenia s�u��ce za magazyny,
wchodzi�o si� do ministajni mieszcz�cej dwa konie. Autodom
Fabiana cechowa�y komfort i u�yteczno��; nadawa� si� idealnie dla
wolnego, niezale�nego cz�owieka, kt�ry wygod� w�asn� i swoich
wierzchowc�w ceni sobie nie mniej od mo�liwo�ci szybkiego
przemieszczania si� z miejsca na miejsce. By� wr�cz dzie�em
sztuki; podziw, jaki wzbudza� u obcych, stanowi� najlepszy dow�d
dobrego gustu Fabiana, a zarazem potwierdzenie jego sposobu
postrzegania rzeczywisto�ci. Uroda pojazdu by�a jak uroda kobiety
mijanej na ulicy - jej widok krystalizuje po��danie czego�, czego
potrzeby nie odczuwa�o si� dot�d.
W swoim autodomie Fabian m�g� dotrze� wsz�dzie, lecz nie na
szczyty kariery, kt�ra wymaga�aby sta�ego adresu. Jego
potencjalnym adresem by� ka�dy punkt na mapie; ka�da miejscowo��
mog�a sta� si� jego nowym miejscem zamieszkania. Wozi� ze sob�
spis graczy w polo, hodowc�w koni i w�a�cicieli stajni, z kt�rych
wielu zna� osobi�cie, a tak�e wykaz miejskich, lokalnych i pry-
watnych stajni, publicznych i prywatnych park�w, po kt�rych wolno
je�dzi� konno, krytych parking�w, na kt�rych mie�ci� si� jego
pojazd, oraz plac�w kempingowych w ca�ych Stanach.
Fabian m�g� sobie pozwoli� tylko na u�ywany karawaning;
przez d�ugi czas studiowa� pilnie og�oszenia, a� wreszcie wpad�o
mu w oko jedno, zamieszczone w pi�mie po�wi�conym hipice i polo.
Kilkakrotnie dzwoni� do po�rednika, ale dysponowa� jedynie po�ow�
��danej sumy.
Autodom zosta� zbudowany w Oklahomie na zam�wienie m�odego
Teksa�czyka, kt�ry na przek�r pragnieniom rodziny, nie chcia� si�
ustatkowa�. Wola� wyruszy� w drog�, zabieraj�c ze sob� swoj�
dziewczyn� i dwa ulubione konie. Z dziewczyn� zabawia� si� bez
przerwy; z ko�mi wtedy, gdy znajdowa� boisko i ch�tnych do gry.
Mo�e tym, co sk�oni�o m�odego Teksa�czyka do wyruszenia w
tras�, by�a historia podboju Aztek�w, kt�rzy - po raz pierwszy w
�yciu widz�c konie - uznali �o�nierzy Corteza za niezwyci�onych
bog�w i poddali im swoje kr�lestwo; ale m�ody Teksa�czyk,
zamkni�ty w metalowych �cianach autodomu, nie bardzo potrafi�
wczu� si� w rol� wsp�czesnego konkwistadora ameryka�skich szos;
zacz�� si� nudzi�. Po trzech latach podr�owania karawaningiem
wystawi� go na sprzeda�. Przez d�ugi czas nikt nie by�
zainteresowany kupnem. Wreszcie, z pomoc� bankowej po�yczki,
Fabian zdo�a� zap�aci� ��dan� cen�. Upragniony autodom sta� si�
jego w�asno�ci�.
Tak samo jak ceni� autodom za jego wygod� i mobilno��, tak
samo podziwia� konia, istot� wr�cz idealnie zbudowan�, je�li
chodzi o wytrzyma�o�� i u�yteczno��. W odysei skazanego na l�dowy
�ywot cz�owieka ko� jest jego najdawniejszym pojazdem, a tym
samym najstarszym zwiastunem kosmicznych lot�w. Pierwszy cz�owiek
galopuj�cy na wierzchowcu, ws�uchany w t�tent kopyt nios�cych go
w dal, by� zarazem pierwszym pasa�erem statku kosmicznego,
podr�nikiem w przestrzeni. Ko� jest jedynym zwierz�ciem, kt�remu
cz�owiek powierza siebie; tylko z nim wchodzi w tak intymny
kontakt, dotykaj�c jego cia�a �ydkami, udami i po�ladkami, tylko
jemu pozwala po�redniczy� mi�dzy sob� a ziemi�. Ko� pomaga�
cz�owiekowi w pracy, wo��c jego i narz�dzia, szar�owa� z nim w
bitwie; razem uczestniczyli w �owach, wy�cigach, skokach przez
przeszkody, razem wyst�powali na uje�d�alni, na parcoursie, na
arenie cyrkowej. I wsp�lnie brali udzia� w polo - najstarszej
znanej grze, w kt�rej zawodnicy pos�uguj� si� pi�k�.
Jako zawodowy gracz polo, zafascynowany zwierz�ciem nie
mniej ni� sam� gr�, Fabian uwa�a�, �e tak jak niegdy� cz�owiek
podr�owa� na koniu albo w ci�gni�tym przez zaprz�g powozie, tak
teraz, w erze samochod�w, jest jak najbardziej s�uszne, aby wozi�
konia ze sob� - w karawaningu.
Dojecha� do przedmie�cia. Miasto otacza�y ci�gn�ce si�
kilometrami cmentarze; umarli oblegali �ywych niczym wojska
czekaj�ce na poddanie si� fortecy. Na tle zamglonego horyzontu,
za ogromnymi mrowiskami miejskiego wysypiska, wznosi�y si�
wie�owce. Fabian umocowa� do bok�w autodomu tablice z napisem
"Kwarantanna", niezwykle skuteczne, gdy� odstrasza�y z�odziei,
ciekawskich przechodni�w i kierowc�w; je�li natomiast czasem
potrzebowa� pomocy, napis sprawia�, �e ch�tnie mu jej udzielano.
Przyroda rozdziela ludzi lasami i rzekami, lecz miasto
ofiaruje samotno��, kt�ra jest nie tylko wolno�ci�, ale i
schronieniem. Dla Fabiana miasto zawsze stanowi�o azyl. Tutaj,
gdzie ci�gle dotyka si� innych ludzi, czy to na chodniku, w
metrze, autobusie, w kinie, w szpitalu, w kostnicy, czy na
cmentarzu, gdzie od obcych cia� dziel� centymetry, wszystkie
drogi prowadzi�y do jego duchowego domu.
Miasto jest siedliskiem seksu. Fabian uwa�a�, �e skoro
natura wyposa�y�a ludzi, proporcjonalnie do ich wielko�ci, w
najwi�ksze i najbardziej rozwini�te narz�dy p�ciowe, uczyni�a to
dlatego, �e ze wszystkich ssak�w tylko oni potrafi� utrzymywa�
si� w stanie wiecznej gotowo�ci seksualnej. Tak wi�c pop�d jest
najbardziej ludzkim ze wszystkich instynkt�w. �ycie zapewnia lu-
dziom do�� czasu, �eby mogli my�le� i dzia�a�, po��da� i uprawia�
mi�o��. Poniewa� jednak si�y witalne s� w stanie zawieszenia
podczas snu, a najpe�niej objawiaj� si� podczas wsp�ycia
seksualnego, Fabian dzieli� �ycie na sfer� snu i sfer� seksu.
Kiedy spa�, by� wi�niem czasu, kt�ry t�umi� wszelk� jego
aktywno��, to dopuszczaj�c do niego zwidy, to zakazuj�c im
dost�pu. Seks natomiast wyzwala� go, dostarczaj�c odpowiedni
j�zyk pil�cemu s�ownikowi nastroj�w i potrzeb; mowa znak�w,
gest�w i spojrze� sk�ada si� na j�zyk og�lnoludzki i wsz�dzie
zrozumia�y. Sen jest wyrazem wewn�trzego schematu �ycia, seks
jego zewn�trzn� manifestacj�. We �nie Fabian istnia� dla samego
siebie; uprawiaj�c seks, dla innych. Je�li chcia� spa�, sen
nachodzi� jego, je�li chcia� seksu, to on nachodzi� innych. Nie
uwa�a�, aby zwrot "spa� z kim�" by� r�wnoznaczny z uprawianiem
seksu; sen i seks mia�y, jego zdaniem, tylko tyle wsp�lnego, �e
jedno i drugie odbywa�o si� w ��ku.
Zasypia� szybko, a sen mia� zawsze g��boki; jego potrzeby
seksualne cz�sto dawa�y o sobie zna�, lecz na kr�tko; ich
zaspokojeniu po�wi�ca� tyle uwagi, co gdyby tworzy� dzie�o
sztuki, kt�re �yje w�asnym �yciem niezale�nym od �ycia artysty.
Nie uwa�a� si� za seksualnie atrakcyjnego; to, �e kobieta chcia�a
si� z nim kocha�, traktowa� jako wyr�nienie, za kt�re got�w by�
si� zrewan�owa�, zapraszaj�c j� na kolacj� do autodomu b�d� do
restauracji, proponuj�c przeja�d�k� po parku na jednym ze swoich
koni, s�u��c jej rad� lub pieni�dzmi.
Niedawno zauwa�y� krew w swoim stolcu. Wprawdzie nie czu�
b�lu ani �adnych dolegliwo�ci, uda� si� jednak do szpitala na
badania.
Zatrzyma� autodom na parkingu przeznaczonym dla personelu
szpitalnego i dostawc�w, po czym zmieni� tablice na bokach
pojazdu. Widnia� teraz na nich napis: "Ambulans". Fabian wiedzia�
z do�wiadczenia, �e cho� s�owo to oznacza ruchom� plac�wk�
dowolnej instytucji, w zbiorowej �wiadomo�ci u�ytkownik�w ulic i
autostrad kojarzy si� przede wszystkim z niesieniem pomocy
medycznej, a tym samym zapewnia bezpiecze�stwo jego pojazdowi,
kiedy on zajmuje si� innymi sprawami.
W gabinecie m�oda piel�gniarka, Murzynka, powiedzia�a
Fabianowi, �eby przygotowa� si� do lewatywy, kt�r� ma mu
zaaplikowa� przed badaniem. Musia� zdj�� buty, d�insy i slipy.
Nagi od pasa w d�, ogarni�ty wstydem, poczu� si� stary i
bezradny; zrobi�o mu si� �al samego siebie. Piel�gniarka
poleci�a, �eby si� po�o�y� bokiem na kozetce, i wprowadzi�a
kank�. Ledwo m�g� utrzyma� wlewaj�cy si� w niego szybko p�yn.
Piel�gniarka - oboj�tna na jego nieprzyjemne doznania - kaza�a mu
trzyma� p�yn przez pi�� minut. Obr�ci� si� i zobaczy� jej
kszta�tne �ydki i kolana, j�drne uda rysuj�ce si� pod fartuchem.
Zastanawia� si�, czy gdyby spotka� j� poza szpitalem,
zachowywa�by si� jak poni�ony przez ni� pacjent, w�adczy
cz�owiek, jakim czu� si� w autodomie, czy pe�en werwy je�dziec, w
kt�rego przeistacza� si� podczas gry.
W jasno o�wietlonej toalecie stwierdzi�, �e w�osy �onowe
zacz�y mu siwie�. Zdziwi�o go to; ostatni raz, kiedy je ogl�da�
- sam nie pami�ta�, jak dawno temu - by�y kruczoczarne.
Po powrocie do gabinetu zasta� lekarza, m�odego, wyj�tkowo
przystojnego m�czyzn� promieniuj�cego pewno�ci� siebie i wol�
zwyci�stwa, jakie cechuj� najlepszych zawodnik�w. Fabian, nagi,
je�li nie liczy� koszuli, kt�rej po�y pl�ta�y mu si� wok� ud,
wgramoli� si� niezgrabnie na wysoki st�. Rozsun�� szeroko nogi,
umie�ci� stopy na podobnych do strzemion peda�ach, po czym wspar�
si� na kolanach i �okciach, kieruj�c wypi�te po�ladki pod nos
lekarza; czu� si� w tej pozie po cz�ci jak kobieta w fotelu
ginekologicznym, a po cz�ci jak homoseksualista, kt�rego zaraz
spenetruje kochanek.
Lekarz w�o�y� gumowe r�kawiczki. Nat�uszczaj�c jakie�
narz�dzie w kszta�cie rury, dostrzeg� zaniepokojone spojrzenie
pacjenta.
- Boimy si� rektoskopu? - zapyta�.
- Nie - zaprzeczy� Fabian. - B�lu.
Podczas gdy rektoskop powoli wnika� w otw�r, bez trudu
pokonuj�c s�aby op�r mi�ni, Fabian najpierw odczuwa� tylko
niewygod�, potem przeszy� go b�l. Lekarz przesun�� si� nieco, tak
�e pacjent straci� go z oczu.
- Czy co� pan tam czuje? - spyta� lekarz.
- Pewnie. Rektoskop.
Maskotka, kt�r� Fabian trzyma� na tablicy rozdzielczej
autodomu, wygl�da�a jak ci�ki n� do ci�cia papieru. By� to
d�ugi, zw�aj�cy si�, lekko zakrzywiony aluminiowy przedmiot o
matowej powierzchni, zako�czony l�ni�c� chromowan� kul�. �aden z
go�ci Fabiana nigdy nie zgad�, �e jest to sztuczny staw biodrowy
u�ywany do zast�pienia strzaskanej lub zwyrodnia�ej ko�ci w
panewce stawowej. Fabian trzyma� go jako przestrog�: mia� mu
przypomina� jego l�k przed leczeniem operacyjnym. Pami�ta� o
losie swojego wuja, g�o�nego naukowca i pisarza, na kt�rego
wyk�ady cz�sto chodzi� jako student. Podczas operowania
niewielkiej naro�li w uchu chirurgowi nagle obsun�a si� r�ka;
uszkodzi� nerw. Od tej pory po�owa twarzy wuja zwisa�a
bezw�adnie, nie by� w stanie zamkn�� jednego oka, wargi mia�
wykrzywione do tego stopnia, �e w trakcie posi�k�w z k�cika ust
sp�ywa�a mu �lina z jedzeniem, a kiedy m�wi�, zlewa� niewyra�nie
s�owa. Poniewa� chirurgia kosmetyczna nie zdo�a�a usun�� defektu,
wuj Fabiana zrezygnowa� z pracy na uczelni i zaraz po wybuchu
wojny zg�osi� si� na ochotnika do wojska. Nie powr�ci� z frontu.
Kiedy Fabiana czeka�o usuni�cie migda�k�w, rodzice, w
obawie o jedynaka, do�o�yli wszelkich stara�, �eby zabiegu
dokona� s�awny chirurg, jeden z najwi�kszych autorytet�w
medycznych. W owym czasie profesor liczy� siedemdziesi�t lat;
operowa� tylko powa�ne przypadki, od kilkudziesi�ciu lat nie
wycina� migda�k�w. Ale zgodzi� si� zoperowa� Fabiana, �eby
pokaza� studentom, jak nale�y wykonywa� zabieg.
Du�e audytorium zamieniono w sal� operacyjn�. Fabiana
przywi�zano do fotela; siedzia� z g�ow� odchylon� do ty�u, z
otwartymi ustami i unieruchomion� szcz�k�. Otrzyma� miejscowe
znieczulenie, wi�c nie czu� b�lu, jedynie strach i niewygod�.
Profesor rozpocz�� operacj�; pod brod� mia� umocowany mikrofon i
krok po kroku informowa� student�w, co akurat robi i dlaczego
si�ga po taki a nie inny instrument.
Nagle Fabian zakas�a�. Potr�cona przez zaskoczonego
profesora klamra, kt�ra zaciska�a naczynie krwiono�ne, spad�a na
pod�og�. Tryskaj�ca z �y� krew zala�a gard�o pacjenta. Fabian
zacz�� si� dusi�. Si�gaj�c po zapasow� klamr� le��c� na tacy,
zdenerwowany asystent str�ci� tac� na ziemi�. Inny asystent
wybieg� czym pr�dzej po nowe klamry.
Studenci najpierw wydali zbiorowy j�k, potem patrzyli w
milczeniu. Profesor chwyci� j�zyk pacjenta mi�dzy kciuk a palec
wskazuj�cy i poci�gn�� do przodu, jednocze�nie palcami drugiej
r�ki obmacuj�c gard�o ch�opca, aby wybra� miejsce do wykonania
ci�cia. Nie zwa�aj�c na obecno�� student�w, to dar� si� na
Fabiana, �eby nie wstrzymywa� oddechu, to wykrzykiwa� asystentom
r�ne polecenia.
Spocona twarz i dr��ce r�ce profesora ca�y czas znajdowa�y
si� tu� przy twarzy Fabiana. Cho� usta mia� pe�ne krwi, ch�opiec
zdo�a� jako� z�apa� oddech. W tej samej chwili, p�dz�c niczym
sportowiec z olimpijskim zniczem, do audytorium wpad� asystent z
zapasow� klamr�; dalej prosta operacja przebiega�a ju� normalnie.
Siedz�c za kierownic� autodomu, Fabian studiowa� w lusterku
nad tablic� rozdzielcz� - w lusterku, kt�re nie dawa�o si� ju�
oszuka� pr�no�ci - zmiany, jakie czas poczyni� na jego twarzy.
Czubkami palc�w zacz�� wygniata� bia�e, paciorkowate zask�rniki
przy nosie i w zmarszczkach na czole. Miniaturowe czopy ci�gn�ce
za sob� ledwo widoczne ��te nici �oju to g�adko wytryskiwa�y z
por�w, to wi�y si�, z trudem daj�c si� wycisn��. Fabian roztar�
mi�dzy kciukiem a palcem wskazuj�cym woskowat� substancj� na
miazg�, po czym wzi�� si� za wyrywanie z g�owy pojedynczych
siwych w�os�w. Niekt�re nie poddawa�y si� �atwo; urywa�y si� w
po�owie, a ich dolna cz�� zwija�a si� bu�czucznie, jakby drugi
koniec w�osa r�wnie� chcia� si� zakorzeni� w sk�rze g�owy.
Po�rodku jednej brwi odkry� w�os d�u�szy, grubszy i
ciemniejszy od pozosta�ych. Ju� zamierza� go wyrwa�, gdy nagle
si� zawaha�. Dziwny w�os m�g� wyrasta� z kom�rki, kt�ra
zbuntowa�a si� przeciwko og�lnemu rytmowi cia�a. Je�li go usunie,
czy zbuntowana kom�rka mo�e zrakowacie�, powoduj�c gro�ne
przerzuty? Wyrwa� jednak w�os; przez moment brew mu drga�a, jakby
kom�rka, rozdra�niona interwencj�, komunikowa�a innym kom�rkom
sw�j gniew. Pozby� si� te� pojedynczego w�osa, kt�ry wyr�s�
niespodziewanie na klatce piersiowej. Wyrywaj�c go, zastanawia�
si�, czy pojawienie si� jednego w�osa jest wydarzeniem wyj�tkowym
jak pojawienie si� raka - czy te� powszednim jak my�l b�d�
odczucie. Nauka, zaopatrzona w imponuj�cy arsena� cud�w techniki,
wyja�nia zjawiska, kt�re tworz� grup�, a wi�c kt�rych powstanie i
przebieg - dla wszystkich to�same - mo�na okre�li� i przewidzie�.
Ale nie radzi sobie z przypadkami wyj�tkowymi. Co b�dzie, je�li
�w pojedynczy, wyrwany w�os nale�a� do zjawisk tej drugiej,
niepowtarzalnej kategorii?
Klatka po klatce w jego wyobra�ni przesuwa� si� film z
zapisem procesu starzenia: najpierw z�y omen rzedni�cia w�os�w i
pojawienia si� siwych, nast�pnie zdrada wypadaj�cych rz�s,
nadmiernej sucho�ci oczu, braku wosku w uszach, �uszcz�cej si� i
pokrytej znamionami sk�ry; potem pu�apki w postaci ropy w
plwocinie, ��ci w moczu, �luzu w stolcu; obraz, kt�ry za�amywa�
ducha.
Chocia� czesa� si� tak, �eby ukry� zakola, cofaj�ca si�
linia w�os�w sprawia�a, �e uwydatnia� si� kszta�t czaszki, a
twarz zatraca�a wyrazisto��. Ka�dy wypadni�ty w�os, ka�da
niespodziewana nowa zmarszczka lub rozszerzony por, ci�g�e
wiotczenie sk�ry, stanowi�y bolesne rany zadawane przez czas.
Fabian zastanawia� si�, czy �ysienie irytuje go tak bardzo
dlatego, �e jest nachalnie rzucaj�cym si� w oczy zwiastunem
tocz�cego si� wewn�trz procesu starzenia. Poniewa� wygl�d
zewn�trzny ani mu nie pomaga� w �yciu, ani mu nie szkodzi�,
wierzy�, �e im mniej kobiet uwa�a go za atrakcyjnego, tym
silniejsz� ma w�adz� nad tymi, kt�re rzeczywi�cie poci�ga. A
je�li teraz, z powodu niszczycielskiego dzia�ania czasu, nie
b�dzie si� podoba� �adnej? Kontynuowa� drobiazgow� analiz�
procesu rozpadu. W lusterku mign�y mu z�by bez po�ysku,
miejscami ��tawe lub pokryte ciemnymi plamkami, kilka
zmatowia�ych srebrnych plomb i sporo l�ni�cego z�ota. Dzi�s�a
mia� blade; straci�y elastyczno�� niczym stara guma do �ucia,
stwardnia�y i cofn�y si�, obna�aj�c wy��obione szyjki. Zdj�ty
strachem o uz�bienie, nacisn�� kciukiem dolne siekacze; nie tak
mocno osadzone jak dawniej, ugi�y si� nieco. Pewnego dnia, kiedy
podczas gry w polo zderzy si� z innym je�d�cem i spadnie z konia,
mog� mu wypa�� bez ostrze�enia. Systematycznie rejestrowa� zmiany
w swoim obliczu; zw�aszcza kiedy by� zm�czony, fa�dy wok� oczu
grubia�y, a zwiotcza�a sk�ra pod brod� zwisa�a niczym wole.
W takich chwilach my�la� o swoim duchu jako o oderwanym od
cia�a. Jego pr�by osi�gni�cia doskona�o�ci maszyny, wyczyny
je�dzieckie i gra w polo by�y gwa�tem zadawanym przez ducha
niech�tnemu, lecz pos�usznemu cia�u, kt�re niegdy� by�o tylko
manifestacj� ducha, a obecnie sta�o si� domen� procesu starzenia,
rze�b� modelowan� przez czas.
Jak ka�da istota, on r�wnie� ulega� zmianom zgodnie z
harmonogramem przyrody; jak ruina, ka�da ruina o murach
skruszonych przez czas, m�g� teraz pos�u�y� za scen� do odegrania
naprawd� wstrz�saj�cego widowiska.
Fabian mia� w�a�nie wsi��� do autodomu, kiedy podszed� do
niego energicznym krokiem m�czyzna w �rednim wieku, unosz�c na
powitanie d�o�. By� to szczup�y, �ylasty Latynos. Jego chciwe,
czujne oczy wyzieraj�ce spod szerokiego ronda przekrzywionego
zawadiacko kapelusza, przeczyta�y napis "Mi�dzystanowa Stacja
Przyrodnicza".
- Hej, panie przyrodniku - zawo�a� weso�o - nie przyda�by
si� panu pomocnik? S�u��cy? Mamka? Mi�so dla lw�w? Kto�, co�?
- A je�li tak? - spyta� Fabian. - Da�by si� pan po�re� moim
lwom?
M�czyzna wysun�� szybko r�k�.
- Rubens Batista, dawniej mieszkaniec Santiago de Cuba,
obecnie obywatel tych�e mi�uj�cych wolno�� Stan�w Zjednoczonych -
przedstawi� si�.
Fabian u�cisn�� d�o� ozdobion� rojem sygnet�w.
- �adna gablota, panie przyrodniku - stwierdzi� Batista, z
podziwem lustruj�c autodom. - Jeszcze takiej nie widzia�em.
Prawdziwy pa�ac na ko�ach - doda�, g�aszcz�c aluminiowy bok
pojazdu.
- Mi�o mi, �e si� panu podoba - rzek� Fabian.
- No. I tym mustangom w �rodku te� si� chyba podoba.
- Sk�d pan wie, �e mam w �rodku konie?
- S�ysz�, jak si� ruszaj�. A w dodatku czuj� ich zapach.
- Zapach?
- Czuj� wiele rzeczy.
- Co pan jeszcze czuje, panie Batista?
- Czuj�, �e mam przed sob� bogatego caballero, z kt�rym
nikt nie dzieli jego wielkiego �o�a na ko�ach, wi�c mo�e chcia�by
skorzyta� z moich us�ug. - Batista nagle zacz�� podrygiwa�, jakby
mia� ochot� zata�czy� jaki� latynoski taniec. - Ci, z kt�rymi
m�g�bym konie kra��, zw� mnie Cwany Latynos.
- Cwany Latynos?
- Tak. Bo nikt nie umie tak cwanie kr�ci� si� wok�
interes�w jak ja, panie przyrodniku.
- A wok� jakich interes�w tak si� pan kr�ci, panie
Batista?
Cwany Latynos od razu spowa�nia�.
- Je�li potrzebuje pan pomocy domowej, wystarczy mi szepn��
s��wko - rzek�.
- Jakiej pomocy domowej?
- Mo�e by� kobieta, mo�e by� m�czyzna, mo�e by� ca�a
rodzina. Wszyscy prosto z Haiti, wyspy voodoo. Jedyne ich
pragnienie, to znale�� prac� - wyja�ni�.
- I pana zadaniem jest znalezienie im pracy?
- W�a�nie. P�ac� mi ludzie, kt�rzy ich przywo��. B�ysn��
z�bami w u�miechu. - I zawsze wpada mi dola od ich nowego
mocodawcy.
- Dlaczego ci Haita�czycy sami nie znajd� sobie pracy?
- Sami nie s� w stanie nic za�atwi�, panie przyrodniku. Nie
m�wi� po angielsku, w dodatku nie s� tu ca�kiem... legalnie.
W�a�ciwie to ca�kiem nielegalni imigranci - stwierdzi� szybko. -
I nie ma ju� dla nich powrotu, rozumie pan?
- Rozumiem. Sam te� by�em imigrantem. Gdzie s� ci ludzie...
i gdzie si� ich kupuje?
- Ze trzy kilometry st�d. Za ka�dym razem, kiedy przychodzi
nowy transport, w innym miejscu. Przywo�eni s� z Florydy, gdzie
docieraj� na kutrach rybackich. Dwa albo trzy transporty w
miesi�cu, o ile morze nie jest zbyt burzliwe.
- Chc� ich zobaczy� - postanowi� Fabian.
- Jestem do pa�skich us�ug, panie przyrodniku. Prosz�
jecha� za mn�.
Cwany Latynos pstrykn�� w rondo kapelusza. Nast�pnie
pomaszerowa� dumnym krokiem do stoj�cego po drugiej stronie ulicy
srebrnego Buicka Wildcat i wsun�� si� za kierownic�. Fabian
wsiad� do autodomu i da� znak r�k�, �e jest got�w.
Jad�c za Cwanym Latynosem, przedziera� si� przez
zat�oczone, t�tni�ce �yciem centrum, mijaj�c po drodze teatry,
modne kina oraz najelegantsze hotele.
Przejechali ze trzy i p� kilometra i nagle znale�li si� w
wymar�ej, zapuszczonej okolicy. Wypalone domy o pot�uczonych
oknach, w ka�dej chwili gro��ce zawaleniem, wznosi�y si� obok
pustych parking�w, na kt�rych tylko gdzieniegdzie rdzewia�y stare
wraki.
Na znak Cwanego Latynosa Fabian zatrzyma� si� przed
zniszczon� kamienic� przypominaj�c� ruiny �redniowiecznej
fortecy; wej�cia na podw�rze strzeg�y rz�dy poobijanych
blaszanych pojemnik�w, z kt�rych wysypywa�y si� zwa�y cuchn�cych
�mieci.
Na pogr��onym w g��bokim cieniu podw�rzu Fabian ujrza� t�um
ludzi; by�a ich z setka, prawie wszyscy ciemnosk�rzy. M�czy�ni
stali zbici w gromadki, pal�c papierosy, niekt�re kobiety karmi�y
niemowl�ta, a dzieci albo czeka�y w milczeniu obok doros�ych,
albo bawi�y si� markotnie w pobli�u. Na twarzach zebranych nie
by�o wida� rado�ci; rzuca�y si� natomiast w oczy ich szare,
po�atane, �le dopasowane ubrania.
Pojawienie si� autodomu wywo�a�o poruszenie. Bia�y
m�czyzna w eleganckim garniturze podszed� si� przywita�. Nie
czekaj�c, a� Cwany Latynos przedstawi mu nowego klienta, sam
nawi�za� rozmow�, nie kryj�c, �e jest jednym z organizator�w
ca�ego przedsi�wzi�cia.
- Nazywam si� Coolidge - zacz�� spogl�daj�c na Fabiana i
jego pojazd. - To najwi�kszy motel na k�kach, jaki dot�d
widzia�em!
- Ale brak w nim dobrej s�u�by - wtr�ci� Cwany Latynos.
- S�u�by mamy tu od groma - powiedzia� Coolidge, ujmuj�c
Fabiana za rami� i kieruj�c si� w stron� t�umu.
Prowadzi� Fabiana przez rozst�puj�ce si� w milczeniu
szeregi Haita�czyk�w, w�r�d kt�rych kr�ci�o si� ju� kilku kupc�w,
taksuj�cych wprawnym wzrokiem towar.
- Co na to prawo? - zapyta� Fabian.
Coolidge spojrza� na niego.
- S�ucham? - spyta�.
- Handel lud�mi jest przecie� zakazany, nie?
- Nikt nie sprzedaje ludzi - o�wiadczy� pedantycznym tonem
Coolidge. - My sprzedajemy mo�liwo�ci. Ludziom, kt�rzy potrzebuj�
pracy, oraz ludziom, kt�rzy potrzebuj� ludzi.
- Ale ci Haita�czycy s� tu nielegalnie! - zawo�a� Fabian.
- Czy s� legalnie, czy nie, to kwestia prawa - o�wiadczy�
niezmieszany Coolidge. - A prawo nie jest w stanie zatrzyma�
setek tysi�cy Meksykan�w, Haita�czyk�w, Dominika�czyk�w i
przedstawicieli r�nych innych nacji przed przekroczeniem
granicy. Kiedy raz si� tu znajd�, prawu nic do tego.
- Mam rozumie�, �e policja, w�adze imigracyjne, zwi�zki
zawodowe, organizacje pomocy spo�ecznej i prasa nie wiedz� o tym,
co si� tu dzieje najzupe�niej jawnie? - spyta� Fabian.
- Co innego jest wiedzie�, co innego chcie� co� zrobi�. -
Coolidge nie da� si� zbi� z tropu. - Urz�d imigracyjny ma za ma�o
ludzi i zbyt szczup�e �rodki, �eby wy�apa� nielegalnych
przybysz�w w ca�ych Stanach, wyznaczy� ka�demu adwokata i
postawi� wszystkich przed s�dem za �amanie przepisu, o kt�rego
istnieniu nawet nie maj� poj�cia, t�umaczy� wszystko z ichniego
j�zyka na angielski i z angielskiego na ichni, udowodni�, �e s�
winni, nast�pnie czeka�, a� si� odwo�aj�, wyznaczy� termin
kolejnej rozprawy i wreszcie deportowa� t�umy ludzi do Haiti,
Meksyku czy Kolumbii. Za du�o roboty. A gliny wol� si� ugania� za
handlarzami marihuany. �atwiej ich z�apa�.
- Jedyne, co te bambusy potrafi� powiedzie� po naszemu, to
"ja chc� praca" - wtr�ci� Cwany Latynos.
- Pomagamy im znale�� prac�, dach nad g�ow� i utrzymanie -
ci�gn�� Coolidge. - W ko�cu kto� musi im pom�c.
Fabian spojrza� na niego bystro.
- A ile taka pomoc kosztuje? - zapyta�.
- Je�li zdecyduje si� pan na jedn� osob�, b�dzie to pana
kosztowa� wi�cej ni� ma��e�stwo. Ale je�li zdecydowa�by si� pan
na rodzin�, zw�aszcza z ma�ymi dzie�mi, zrobi�by pan prawdziwy
interes.
- Ile musia�bym zap�aci� na przyk�ad za tych dwoje? -
Fabian wskaza� ciemnosk�r� par�.
M�czyzna by� niski, podstarza�y, dobrze po pi��dziesi�tce,
kobieta, zapewne jego �ona, nieco m�odsza, lecz te� pomarszczona
i o zm�czonych oczach. Zauwa�ywszy, �e si� im przygl�da i
wskazuje w ich stron�, natychmiast si� o�ywili i wpatrywali w
niego ciekawie, rozci�gaj�c usta w sztucznych u�miechach i
ukazuj�c po�amane, zepsute z�by.
Coolidge spojrza� na nich fachowym wzrokiem.
- Taka para mo�e jeszcze dokaza� cud�w na farmie.
- Haita�czycy to prawdziwi czarodzieje - potwierdzi� Cwany
Latynos.
- A je�li ich wezm�? - zapyta� powa�nie Fabian.
- B�d� pa�scy na zawsze. Spiszemy umow� i dostarczymy ich
panu, panie przyrodniku - oznajmi� Cwany Latynos.
- To wszystko? - upewni� si� Fabian.
Coolidge wzruszy� ramionami.
- A co jeszcze by pan chcia�? - zapyta�.
- Nie musz� za�atwia� pozwolenia na prac�, ubezpieczenia,
�adnych formalno�ci?
Coolidge poklepa� go po ramieniu.
- Spokojnie, przyjacielu, za bardzo si� pan przejmuje -
rzek�. - Bambusom nie chodzi o to, �eby pu�ci� pana z torbami.
- Po prostu chc� mie� co w�o�y� do garnka - doda� Cwany
Latynos.
Coolidge skin�� g�ow�.
- Niech pan nie zapomina, �e jeszcze tydzie� temu
g�odowali w Port-au-Prince - rzek�.
- Teraz pan mo�e by� ksi�ciem ich portu, panie przyrodniku
- szepn�� Cwany Latynos.
- Ten, kto daje im prac�, staje si� ich w�a�cicielem.
- Coolidge'owi udzieli� si� zapa� przewodnika.
- A je�eli p�niej si� rozmy�l�... i nie b�d� ich chcia�
d�u�ej trzyma�? - zapyta� Fabian.
- Mo�e pan zrobi�, co si� panu �ywnie podoba. Odda� ich
zaprzyja�nionemu s�siadowi albo wezwa� policj� i kaza� ich
deportowa�. Albo skontaktowa� si� z nami, a my ju� pana od nich
uwolnimy.
- Niech pan zadzwoni do mnie, ja wszystko za�atwi� -
zaoferowa� Cwany Latynos.
Fabian zn�w spojrza� na par� Haita�czyk�w. Przymilne
u�miechy znik�y im z twarzy, gdy wyczuli, �e si� na nich nie
zdecydowa�. Ich oblicza ponownie przybra�y kamienny wyraz; sta�y
si� odr�twia�e, oboj�tne.
- Musz� si� jeszcze zastanowi� - powiedzia� cicho.
- Radz� nie zastanawia� si� zbyt d�ugo. Kiedy morze zaczyna
si� burzy�, wielu z nich idzie po drodze na dno - oznajmi�
brutalnie Coolidge.
- Im wi�cej idzie na dno, tym bardziej ro�nie cena -
wyja�ni� Cwany Latynos.
Coolidge machn�� r�k� i odszed�. Fabian zobaczy�, jak
podchodzi do innego potencjalnego nabywcy, mocno zbudowanego
faceta, kt�remu z kieszeni marynarki sterczy kilka bilet�w
lotniczych. Cwany Latynos popatrzy� na m�czyzn� z biletami.
- Ten go�� dobrze wie, po co tu przyjecha� - rzek�.
- Za�atwi� bilety, zanim jeszcze kupi� sobie bambus�w, �eby
ich od razu zabra� ze sob�. Za�o�� si�, �e b�d� zasuwa� na jego
farmie, zanim dzie� dobiegnie ko�ca!
Fabian zacz�� zn�w kr��y� mi�dzy Haita�czykami; Cwany
Latynos pod��a� za nim, cho� wyra�nie straci� zapa�.
- Ciekawe, �e nie ma tu w og�le m�odych kobiet - powiedzia�
jakby od niechcenia Fabian.
- Interesowa�aby pana m�oda kobieta? - natychmiast zapyta�
jego przewodnik.
- M�ode kobiety interesuj� wszystkich m�czyzn - rzek�
Fabian, zawracaj�c w stron� autodomu.
- Jak m�ode? - spyta� Cwany Latynos, nie odst�puj�c jego
boku.
Znale�li si� na ulicy. Min�a ich Murzynka prowadz�ca dwoje
dzieci, mniej wi�cej dziesi�cioletniego ch�opca i par� lat
starsz� dziewczynk�. Cwany Latynos spostrzeg�, �e Fabian
przypatruje si� nastolatce.
- Ca�kiem �adna dziewuszka - rzuci�.
- Ju� prawie m�oda dama - poprawi� go Fabian.
- Rozumiem, co pan ma na my�li. - Cwany Latynos nagle si�
zaduma�. - Mo�e chcia�by pan zosta� ojcem takiej m�odej damy?
Fabian parskn�� �miechem.
- Ojcem? - spyta�. - Chyba troch� za p�no. Przecie� ju�
ma ojca.
- A je�li nie ma? Nie chcia�by pan jej adoptowa�?
- Powiedzmy, �e chcia�bym mie� przybran� c�rk� w tym wieku
- rzek� ostro�nie Fabian. - Ale co z tego?
- Mog� zaprowadzi� pana tam, gdzie takie dzieci jak ona
codziennie s� oddawane przybranym rodzicom.
- Czy to si� dzieje legalnie?
- W ca�ym majestacie prawa! - wykrzykn�� Cwany Latynos. -
Te dzieci s� sierotami. Albo rodzice je porzucili. Zosta�y
wyrzucone na bruk przez mam� i tat�, kt�rzy ich nie chcieli, nie
mieli za co utrzyma�, bili i g�odzili.
- A co pan ma z tego?
- Bior� znale�ne, to wszystko.
- Od dzieciak�w?
- �artuje pan ze mnie? Dzieciaki nie maj� grosza. P�aci
przybrany ojciec. Ale warto zap�aci�; mi�o mie� c�ruchn�.
- Jed�my - zadecydowa� Fabian.
- Do us�ug - rzek� Cwany Latynos.
Zn�w musieli si� przedziera� przez ruchliwe centrum;
przewodnik Fabiana specjalnie jecha� wolno, �eby autodom m�g� za
nim nad��y�. W ko�cu da� Fabianowi znak, aby zatrzyma� si� przed
rozleg�ym budynkiem, teraz nieco obskurnym, lecz niegdy�
stanowi�cym zapewne siedzib� kt�rej� agencji rz�dowej. Wdrapali
si� po schodach na ostatnie pi�tro i zaj�li miejsca w obszernej,
nijakiej poczekalni, gdzie siedzia�o ju� czterech m�czyzn. Cwany
Latynos znik� w jednym z dw�ch pomieszcze� oddzielonych
prowizorycznie pil�niowymi p�ytami. Pozostali m�czy�ni byli w
wieku czterdziestu kilku, pi��dziesi�ciu kilku lat. Ich twarze,
blade, o zwiotcza�ej sk�rze, mia�y ten sam zagadkowy wyraz.
Nikt nie przerywa� ciszy. Po chwili Cwany Latynos wy�oni�
si� zza przepierzenia i skin�� na Fabiana.
W �rodku siedzia� za biurkiem niski, �ysawy m�czyzna w
okularach. Na widok Fabiana wsta� i przedstawi� si� jako adwokat,
wskazuj�c oprawne dyplomy z �aci�skimi i hiszpa�skimi napisami
wisz�ce na �cianie.
Fabian usiad� naprzeciw adwokata, a Cwany Latynos przysun��
sobie krzes�o z boku biurka; jak przysta�o na po�rednika,
znajdowa� si� mi�dzy zainteresowanymi stronami.
Adwokat popatrzy� Fabianowi w oczy. Grzeczny u�miech
rozja�ni� jego urz�dowe oblicze.
- Rubens poinformowa� mnie, �e jest pan w�a�cicielem stajni
spoza naszego miasta.
- Zgadza si� - potwierdzi� Fabian.
- I �e podr�uje pan z ko�mi karawaningiem zbudowanym na
specjalne zam�wienie.
- Tak jest.
Adwokat schyli� si� nad biurkiem. Jego u�miech pog��bi� si�.
- Mo�na wi�c rzec, �e jest pan cz�owiekiem zamo�nym.
Fabian skin�� g�ow�.
- Znakomicie - stwierdzi� z zadowoleniem adwokat.
- Rubens powiedzia� mi, �e jako cz�owiek zamo�ny, mia�by pan
ochot� naby�... - urwa� i szybko poprawi� si�: - mia�by pan
ochot� adoptowa� dziecko w pewnym wieku, dziecko bez �rodk�w na
swoje utrzymanie.
- Na jej utrzymanie - wtr�ci� Cwany Latynos.
Adwokat spiorunowa� go wzrokiem, po czym wzi�� o��wek oraz
kartk� i zn�w zwr�ci� si� do Fabiana.
- Czy jest pan �onaty? - spyta� tonem zawodowego ankietera.
- Nie.
- Rozwiedziony?
- Jestem wdowcem - wyja�ni� Fabian.
- Znakomicie - ucieszy� si� adwokat. - To znaczy, bardzo mi
przykro - doda� szybko. - Pa�ska �ona zmar�a...?
- Na raka - rzek� Fabian. - Umar�a w szpitalu.
- Na raka - powt�rzy� adwokat, zapisuj�c. - Zgon nast�pi� w
szpitalu. - Przyst�pi� do dalszych pyta�: - Czy ma pan dzieci?
- Nie.
- Pa�ska �ona mia�a wielkie szcz�cie - powiedzia�
filozoficznie adwokat. - Nie osieroci�a dzieci, tylko m�a, kt�ry
op�akiwa� j� samotnie. - Na moment umilk�.
- Zamierza si� pan zn�w o�eni�?
- Na razie nie planuj�.
Adwokat westchn�� z ulg�, jakby najtrudniejsza cz�� by�a
ju� za nimi.
- W jakim wieku dziewczynka... - Urwa� i zn�