14929

Szczegóły
Tytuł 14929
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14929 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14929 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14929 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Prze�o�y� Pawe� Kruk Dom Wydawniczy REBIS Pozna� 2006 Tytu� orygina�u Shadowmarch. Volume One Copyright � 2004 by Tad Williams AU rights reserved Copyright � for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Pozna� 2006 Redaktor Agnieszka Horzowska Opracowanie graficzne serii i projekt ok�adki Jacek Pietrzy�ski Ilustracja na ok�adce Michael Whelan/via Thomas Schluck GmbH Wydanie I ISBN 83-7301-770-4 Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. �migrodzka 41/49, 60-171 Pozna� tel. 0-61-867-47-08, 0-61-867-81-40; fax 0-61-867-37-74 e-mail: [email protected] www.rebis.com.pl Druk i oprawa Wydawnictwo i drukarnia UNI-DRUK S.J. ul. Przemys�owa 13, 62-030 Lubo� Ksi��k� t� dedykuj� moim dzieciom, Connorowi Williamsowi i Devon Beale, kt�re w chwili, gdy to pisz�, s� jeszcze ma�e, lecz maj� ogromn� moc oddzia�ywania. Zdumiewaj� mnie ka�dego dnia. Pewnego dnia, kiedy dorosn�, a ich matka i ja przejdziemy spokojnym krokiem na Drug� Stron�, oboje, mam nadziej�, poczuj� zadowolenie, gdy przypomn� sobie, jak bardzo je kochali�my, a mo�e i troch� si� zawstydz� na my�l o tym, jak niegodziwie to wykorzystywali, nasze czaruj�ce, zabawne potworki. Ocean JrisjaMi Ziemie Zmierzchu Pn (Su Pd Helmi ngseay Kr�l estw a Pogr anic za 2004 �adnej ksi��ki nie da si� napisa� bez pomocy innych, a niewielu autor�w potrzebuje tyle pomocy co ja, tak wi�c... zacznijmy parad� wdzi�czno�ci! Wyra�am serdeczne podzi�kowania, jak zawsze, mojej cudownej �onie, Deborah Beale, za jej nieustaj�ce wsparcie, ogromn� pomoc i czy- telnicz� wnikliwo��, a tak�e mojemu nieocenionemu agentowi Mat-towi Bialerowi, kt�ry os�ania� mnie w chwilach atak�w. Dzi�kuj� naszej utalentowanej asystentce, Denie Chavez, kt�ra po- zwala mnie i Deborah zachowa� zdrowy rozs�dek, na ile to jest mo�liwe, po cz�ci za spraw� swoich ogromnych zdolno�ci organizacyjnych, a po cz�ci chroni�c nas przed naszymi kochanymi dzie�mi, kt�re bardzo chc� mi pomaga�, akurat kiedy musz� co� sko�czy�. Moi zagraniczni wydawcy, Tim Holman z Wielkiej Brytanii i dr Ul- rike Killer z Niemiec, bardzo wspieraj� moj� prac� i dodaj� mi pewno�ci siebie, kiedy realizuj� swoje projekty. Jestem im za to ogromnie wdzi�czny. Nie mog� pomin�� wszystkich moich przyjaci� z Wydawnictwa DAW Books - kt�re, tak si� sk�ada (jak�e por�cznie), wydaje moje ksi��ki w Ameryce - tak wi�c Debra Euler, Marsha Jones, Peter Stampfel, Betsy Wollheim i Sheila Gilbert nie uchroni� si� przed fal� mojej en- tuzjastycznej dzi�ki-fikacji. Betsy i Sheila by�y moimi redaktorkami i wsp�winnymi moich zbrodni od pierwszego dnia, kiedy to dwadzie�cia lat temu wyruszy�em na t� szalon� pisarsk� wypraw�, a w miar� up�ywu czasu coraz bardziej u�wiadamia�em sobie, jak wielki dar otrzyma�em i jak ogromne dopisa�o mi szcz�cie. Dzi�ki wam za to, dobrze si� bawimy, prawda? I wreszcie na koniec musz� wspomnie� - co nie znaczy, �e s� mniej wa�ni - o tych wszystkich, u kt�rych zaci�gn��em ogromny d�ug wdzi�cz- no�ci i natchnienia, pisz�c t� szczeg�ln� ksi��k�. Mam tu na my�li wszystkich tych cudownych szale�c�w z elektronicznego biuletynu Shadpwmarch.com, kopalni m�dro�ci, wsparcia, �miesznostek i prze- pis�w na rabarbar, jakich nie znajdziecie nigdzie indziej. Podzi�kowania za Marchi� Cienia (projekt online) nale�� si� w szczeg�lno�ci Joshowi Milliganowi i niezr�wnanemu Mattowi Dusekowi, ten ostatni wci�� piastuje urz�d Tech Czarnoksi�nika. Mam nadziej�, �e do��cz� do nas nowi czytelnicy - po�wi�cam wiele czasu kibicowaniu biuletynowi i ch�tnie was poznam. Nota autora D la tych, kt�rzy chc� mie� pewno�� kto, co i gdzie, do��czy�em mapki oraz indeks z nazwiskami postaci, nazwami miejsc i innych wa�nych szczeg��w. Mapy powsta�y na podstawie licznych opowie�ci podr�niczych, ledwo czytelnych starych dokument�w, zapis�w przekaz�w wyrocz- ni oraz szept�w umieraj�cych pustelnik�w, �e nie wspomn� o za- warto�ci skrzyni z biura kupna i sprzeda�y grunt�w, znalezionej na pchlim targu w Syanie. R�wnie �mudne i skomplikowane wysi�ki pozwoli�y stworzy� indeks. Pos�ugujcie si� nim i mapkami, pami�ta- j�c, �e wielu straci�o �ycie albo przynajmniej przyt�pi�o wzrok i nad- szarpn�o naukow� reputacj�, by przygotowa� dla was t� pomoc. Kr�tka historia Eionu, w kt�rej specjaln� uwag� po�wi�cono powstaniu p�nocnych Kr�lestw Pogranicza, skompilowana przez Finna Teodorosa, uczonego, Na podstawie Historii naszego kontynentu Eionu i jego Narod�w, na pro�b� jego lordowskiej mo�ci Avina Bron�'a, ksi�cia Landsend, lorda konstabla Marchii Po�udniowej, przedstawiona w dniu dzisiejszym, to jest w trzynastym dniu miesi�ca Enneamene 1316 roku �wi�tego Trygonu **> P rzez niemal tysi�c lat przed nasz� Er� Trygonu histori� spisywano jedynie w staro�ytnych kr�lestwach Xandu, le��cego na po�udniu kontynentu, kolebce cywilizacji. Xandianie niewiele wiedzieli o swoim p�nocnym s�siedzie, naszym kontynencie Eionie, poniewa� znaczn� cz�� interioru zas�ania�y nieprzebyte g�ry i g�ste lasy. Po- �udniowcy prowadzili handel z nielicznymi bladosk�rymi dzikusami zamieszkuj�cymi wybrze�e i wiedz�cymi ma�o albo i nic o tajemni- czym Ludzie Zmroku albo, jak ich nazywali uczeni, �Qarach", kt�rzy �yli w r�nych cz�ciach Eionu i zar�wno dawniej, jak i teraz naj- liczniej zamieszkiwali dalek� p�noc naszego kontynentu. W miar� jak mija�y wieki i rozwija� si� handel Xandian z Eionem, w pot�g� r�s� Hierosol, g��wny port handlowy na eio�skim wybrze- �u,, a� z czasem sta� si� najg�ciej zaludnionym miastem p�nocy. Ju� jakie� dwie�cie lat przed nadej�ciem b�ogos�awionego Trygonu m�g� on rywalizowa�, je�li chodzi o wielko�� i wykwintno��, z wie- loma spo�r�d dekadenckich stolic po�udniowego kontynentu. Hierosol w swoich pocz�tkach by� miastem wielu bog�w i obrz�d- k�w religijnych, a doktrynalne dysputy i rywalizacje mi�dzy zwolen- nikami poszczeg�lnych b�stw rozstrzygano cz�sto za pomoc� oszczerstw albo ognia, a na ulicach wybucha�y krwawe zamieszki. Ostatecznie wy- znawcy trzech spo�r�d najpot�niejszych b�stw - Perina, pana niebios, Erivora, w�adcy w�d, i Kerniosa, pana czarnej ziemi - zawarli pakt. 1 C Trygon, koalicja trzech bog�w i ich wyznawc�w, szybko wypar� in- ne obrz�dki. Przyw�dca kultu przyj�� miano Trygonarchy i sta� si�, podobnie jak jego nast�pcy, najpot�niejszym kap�anem w ca�ym Eionie. Hierosol, coraz zasobniejszy dzi�ki handlowym portom, dyspo- nuj�cy coraz pot�niejsz� armi� i flot�, z przyw�dztwem religijnym skupionym w r�kach Trygonatu, sta� si� dominuj�c� pot�g� nie tyl- ko Eionu, lecz ostatecznie, kiedy imperia po�udniowego kontynentu ugrz�z�y w bagnie dekadencji, ca�ego znanego �wiata. Hierosolska supremacja trwa�a bez ma�a sze��set lat, zanim imperium upad�o pod w�asnym ci�arem, zalane falami naje�d�c�w z p�wyspu Kracji i po- �udniowego kontynentu. Na popio�ach wielkiego Hierosolu wyros�y m�odsze kr�lestwa w g��- bi Eionu. Syan przer�s� pozosta�e i w dziewi�tym wieku przej�� Try- gonat, przenosz�c stolic� Trygonarchii z jej ogromnym ko�cio�em z Hierosolu do Tessis, gdzie pozostaje do dnia dzisiejszego. Sta� si� o�rodkiem mody i nauki ca�ego Eionu i wci�� jest wiod�c� pot�g� na naszym kontynencie, lecz jego s�siedzi dawno ju� wydostali si� spod fa�d p�aszcza imperium sya�skiego. Jeszcze przed czasami historii pisanej mieszka�cy Eionu zamie- szkiwali sw�j kontynent wraz z dziwnym poga�skim ludem Qar�w, przez jednych nazywanymi Lud�mi Zmierzchu, przez innych za� Ci- chymi, lecz najcz�ciej m�wiono o nich �czarodziejski lud". W opo- wie�ciach wspomina si� o mie�cie Qar�w na dalekiej p�nocy Eionu, staro�ytnym i mrocznym siedlisku owianym pos�pn� legend�, lecz na pocz�tku Qarowie mieszkali w wielu miejscach kontynentu, cho� nigdy w tak du�ych skupiskach jak ludzie, najcz�ciej na wiejskich, ma�o ucz�szczanych obszarach. W miar� jak ludzie rozprzestrzeniali si� po ca�ym Eionie, Qarowie zacz�li si� wycofywa� mi�dzy wzg�- rza, w g�ry i w g��b las�w, cho� w wielu miejscach pozostali i nawet �yli w harmonii z lud�mi. Obie strony nie darzy�y si� wielkim za- ufaniem i przez wi�ksz� cz�� pierwszego tysi�clecia po Trygonie niepisany pok�j mi�dzy dwoma narodami by� mo�liwy g��wnie dzi�- ki temu, �e Cisi, nieliczni, stronili od ludzi. Rok tysi�czny przyni�s� Wielk� �mier�, straszn� plag�, kt�ra naj- pierw pojawi�a si� w po�udniowych portach, a potem rozprzestrzeni�a na reszt� kontynentu, zbieraj�c ogromne �niwo. Ludzie umierali szyb- ko i tylko nieliczni spo�r�d tych, kt�rzy si� z ni� zetkn�li, prze�yli. Ch�opi opuszczali swoje pola. Rodzice porzucali dzieci. Uzdrowi- ciele nie chcieli leczy� umieraj�cych i nawet kap�ani Kerniosa odma- wiali odprawiania ceremonii pogrzebowych. W opuszczonych wio- skach pozostawa�y tylko trupy. M�wiono, �e pod koniec pierwszego roku plaga zabra�a czwart� cz�� ludno�ci po�udniowych miast Eionu, a kiedy wr�ci�a wiosn�, wraz z nadej�ciem cieplejszej pogody, i ze- bra�a jeszcze wi�ksze �niwo, zacz�to m�wi�, �e oto nadszed� koniec �wiata. Trygon i jego duchowni utrzymywali, �e plaga jest kar� za bezbo�no��, lecz wi�kszo�� ludzi win� za zatrucie wody w swoich studniach obarcza�a mieszka�c�w obcych kraj�w, a w szczeg�lno�ci po�udniowc�w. Z czasem pojawi� si� jeszcze bardziej oczywisty wi- nowajca - Qarowie. W wielu miejscach tajemniczy Ludzie Zmierz- chu i tak byli ju� uwa�ani za z�e duchy, tak wi�c sugestia, �e to ich m�ciwo�� spowodowa�a plag�, roznios�a si� szybko w�r�d przestra- szonego gminu. Tak wi�c zacz�to mordowa� czarodziejskich ludzi, gdziekolwiek ich spotkano, atakowano i wyrzynano ca�e plemiona. Eion zala�a fala w�ciek�o�ci, podsycana przez oddzia�y z�o�one z ludzi, kt�rzy sami nazywali si� �Likwidatorami" i kt�rzy za cel postawili sobie wyt�- pienie Qar�w, cho� prawdopodobnie zabili r�wnie du�o swoich co przedstawicieli czarodziejskiego ludu, poniewa� wiele ludzkich wio- sek dotkni�tych przez Wielk� �mier� zosta�o ca�kowicie spalonych przez Likwidator�w, co mia�o by� lekcj� dla ka�dego, kto chcia�by si� przeciwstawi� ich �wi�tej misji. Ci spo�r�d Ludzi Zmierzchu, kt�rzy prze�yli, uciekli na p�noc i zatrzymali si� w osadzie Qar�w zwanej Zimnoszarym Wrzosowi- skiem, znajduj�cej si� o dzieli drogi od miejsca, w kt�rym pisz� te s�owa w dzisiejszej Marchii Po�udniowej. (�Zimnoszare" - ta opi- sowa nazwa miejsca bitwy jest oczywist� pomy�k� w t�umaczeniu, poniewa� zdaniem Clemona Qul Girah w j�zyku czarodziejskich lu- dzi znaczy �miejsce wzrastania", aczkolwiek nie znane mi s� �r�d�a tych wiadomo�ci.) Bitwa by�a zaci�ta, lecz Cjarowie zostali pokonani, w du�ej mierze dzi�ki przybyciu wojsk dowodzonych przez Anglina, pana mieszka�c�w wyspy Connord, dalekiego krewnego w�adc�w Syanu. Lud Zmierzchu zosta� ca�kowicie wyparty z ziem ludzi i zmu- szony do wycofania si� na bezludn� p�noc poro�ni�t� g�stymi la- sami. Podobnie jak tysi�ce innych, mniej znanych �miertelnik�w, Kara�, kr�l Syanu, zgin�� w bitwie pod Zimnoszarym Wrzosowiskiem, lecz jego syn, kt�ry panowa� pod imieniem Lander III, a p�niej znany by� jako �Lander Dobry" i �Lander Postrach Elf�w", nada� marchi� Anglinowi i jego potomkom jako ich lenno, czyni�c z nich stra�ni- k�w �wiata ludzi pilnuj�cych granic przed Qarami. Anglin z Connord by� pierwszym kr�lem marchii. Po bitwie pod Zimnoszarym Wrzosowiskiem na p�nocy przez mniej wi�cej sto lat panowa� wzgl�dny spok�j, cho� grupy najemni- k�w znane jako Szare Dru�yny, kt�re pojawi�y si� w trudnych cza- sach, jakie nast�pi�y po Wielkiej �mierci i upadku imperium sya�- skiego, stanowi�y du�e niebezpiecze�stwo. Owi maj�cy za nic prawo rycerze ofiarowywali swoj� pomoc r�nym despotom, by pokona� ich s�siad�w, albo te� wybierali �atwiejszych wrog�w, porywaj�c pa- n�w dla okupu lub rabuj�c i morduj�c�ch�op�w. Potomkowie Anglina podzielili marchi� na cztery kr�lestwa - Marchi� P�nocn�, Marchi� Po�udniow�, Marchi� Wschodni� i Mar- chi� Zachodni� - najwa�niejsza by�a Marchia Po�udniowa - kt�re rz�dzone przez r�d Anglina i jego szlachetnie urodzonych krewnych panowa�y na p�nocy w pokoju. Tak by�o a� do roku trygo�skiego tysi�c sto trzeciego, kiedy to armia Ludzi Zmierzchu spad�a na nich z p�nocy bez ostrze�enia. Potomkowie Anglina walczyli zawzi�cie, lecz zostali wyparci z wi�kszo�ci swoich ziem i zmuszeni do wy- cofania si� do po�udniowych granic. Tylko dzi�ki pomocy grupy nie- wielkich pa�stewek po�o�onych wzd�u� granicy (nazywanej �Dzie- wi�tk�") mieszka�cy marchii zdo�ali stawi� op�r Qarom, oczekuj�c na wsparcie wi�kszych kr�lestw z po�udnia - wsparcie, kt�re nad- chodzi�o przera�liwie powoli. M�wi si�, �e w tych trudnych chwilach po raz pierwszy narodzi�o si� poczucie p�nocnej solidarno�ci - a tak- �e pewna nieufno�� wobec po�udniowych kr�lestw. Tylko sroga zima pozwoli�a ludziom zatrzyma� Qar�w. Wiosn� przyby�y wreszcie armie z Syanu i Jellonu, miast-pa�stw po�o�onych w Kracji. Mimo �e ludzie znacznie przewy�szali Qar�w liczebno�ci�, walki toczy�y si� ze zmiennym szcz�ciem przez d�ugie lata. Kiedy Kr�lestwa Pogranicza, wspierane przez sojusznik�w, pokona�y wre- szcie naje�d�c�w w tysi�c sto si�dmym roku i zapu�ci�y si� w pogo� za nimi na ich ziemie, by wyt�pi� wroga raz na zawsze, wycofuj�cy si� czarodziejski lud utworzy� barier�, kt�ra wprawdzie nie powstrzy- ma�a ludzi, lecz poddawa�a czarom i dezorientowa�a wszystkich, kt�- rzy j� przekroczyli. Po tym jak kilka zbrojnych dru�yn ludzi znik�o i pozosta�y po nich jedynie ob��kane niedobitki, �miertelnicy zaprze- stali walki i uznali, �e spowita mg�� bariera, kt�r� nazwali Granic� Cienia, b�dzie odt�d now� granic� ziem cz�owieka. Zamek Marchii Po�udniowej zosta� odbudowany przez samego Try- gonarch� - Qarowie wykorzystywali go podczas wojny jako fortec� - lecz Kr�lestwa Pogranicza przecina�a odt�d Granica Cienia, za kt�r� pozosta�a utracona bezpowrotnie ca�a Marchia P�nocna i znaczne cz�ci Marchii Wschodniej i Zachodniej. R�d Anglina, pomimo utra- ty zamk�w i lenn, przetrwa� w osobie jego stryjecznego wnuka Kel- licka Eddona, kt�rego odwaga w walce z czarodziejskim ludem prze- sz�a do legendy. Kiedy graniczne narody, znane jako Dziewi�tka, zebra�y si� i z�o�y�y �luby wierno�ci nowemu kr�lowi Marchii Po- �udniowej (po cz�ci szukaj�c obrony przed zach�annymi Szarymi Dru�ynami, kt�re znowu si� pojawi�y w latach chaosu, jaki nasta� po wojnie z Ludem Zmierzchu), kr�l marchii jeszcze raz sta� si� naj- pot�niejszym w�adc� na p�nocy Eionu. Czasy obecne wraz z opini� Finna Teodorosa, tylko jego, bez odpowiedzialno�ci wobec zmar�ego Mistrza Clemona z Anverrin A� do chwili obecnej, to jest 1316 roku Trygonu, trzysta lat po bitwie pod Zimnoszarym Wrzosowiskiem i dwie�cie lat po utracie p�nocnych cz�ci marchii i ustanowieniu Granicy Cienia, p�noc nie- wiele si� zmieni�a. Linia graniczna pozostaje na swoim miejscu i sku- tecznie wyznacza zewn�trzn� kraw�d� znanego �wiata - nawet statki, kt�re zapuszczaj� si� zbyt daleko na p�nocnych wodach, rzadko po- wracaj�. Syan nie jest ju� tak pot�nym imperium jak niegdy� i pozosta� jedynie najsilniejszym spo�r�d du�ych kr�lestw w sercu Eionu, lecz pojawi�y si� inne zagro�enia. Ro�nie si�a autarchy, kr�la-boga Xis na po�udniowym kontynencie. Po raz pierwszy od prawie tysi�ca lat Xandianie zapu�cili macki swojej mocy .na p�nocny kontynent. Wiele spo�r�d kraj�w po�o�onych na po�udniowym eio�skim wybrze�u ju� p�aci danin� autarsze albo te� pozostaj� pod rz�dami jego ma- rionetek. R�d Eddon�w wci�� sprawuje godnie rz�dy w Marchii Po�udnio- wej, a nasze Kr�lestwo Marchii jest jedyn� prawdziw� pot�g� na p�- nocy - Brenlandia i Settlandia, jak powszechnie wiadomo, to ma�e, niezbyt rozwini�te kraje zaj�te w�asnymi sprawami - lecz potomko- wie kr�la marchii i ich wierni s�udzy zacz�li si� zastanawia�, jak daleko jeszcze w g��b Eionu mo�e si�gn�� rami� autarchy i jakie mo�e wynikn�� z tego nieszcz�cie w obliczu niefortunnego biegu wydarze�, jakie spad�y na naszego ukochanego monarch�, kr�la Oli- na. Mo�emy si� tylko modli�, aby wr�ci� do nas bezpiecznie. Oto moja historia, przygotowana na twoj� pro�b�, panie. Mam nadziej�, �e jeste� z niej zadowolony. (podpisano) Finn Teodoros, uczony i wierny poddany Jego Kr�lewskiej Mo�ci Olina Eddona Wst�p R uszaj w g��b snu, ruszaj. Niebawem ujrzysz rzeczy, jakie dane jest zobaczy� jedynie tym, kt�rzy �ni� lub potrafi� czarowa�. Dosi�d� wiatru i pozw�l, by ci� poni�s� - tak, to r�czy i straszny rumak, lecz czeka ci� d�uga droga, a noc kr�tka. Lec�c wy�ej ni� ptaki, mijasz szybko suche krainy po�udniowego kontynentu Xand, zdumiewaj�co ogromn� �wi�tyni�-pa�ac autarchy, kt�ry ci�gnie si� milami wzd�u� kamiennych kana��w jego wielkiego miasta Xis. Nie zatrzymujesz si� - bo dzisiaj twoje oko nie szuka �miertelnych kr�l�w, nawet tego, kt�ry jest w�r�d nich najpot�niejszy. Unosisz si� nad oceanem, zmierzaj�c ku p�nocnemu kontynentowi Eionu, nad wiecznym Hierosolem, niegdy� centrum �wiata, a dzisiaj zabawk� bandyt�w i zwyci�skich wata�k�w, lecz i tu si� nie zatrzy- mujesz. Mkniesz dalej na skrzyd�ach wiatru nad ksi�stwami, kt�re ju� zgi�y kark pod si�� legion�w autarchy, oraz tymi, kt�re niebawem to uczyni�. Mijasz g�ry, kt�re odgradzaj� po�udniow� cz�� Eionu od reszty kontynentu, niezmierzone lasy na p�noc od nich, i docierasz do zie- lonych teren�w Wolnych Kr�lestw, gdzie zni�asz si� i szybujesz nad ��kami i turniami, mkniesz nad dostatni� krain� pot�nego Syanu (nie- gdy� jeszcze pot�niejszego), nad rozleg�ymi polami i ubitymi traktami, nad staro�ytnymi ruinami rodowych posiad�o�ci, i dalej, ku marchiom, kt�re granicz� z szarym krajem poza Granic� Cienia i s� najdalej wysuni�tymi na p�noc ziemiami zamieszkiwanymi wci�� przez cz�owieka. Na samym progu tych utraconych i zamieszkanych przez inne istoty p�nocnych ziem, w kraju Marchii Po�udniowej, stoi wysoki, stary zamek spogl�daj�cy na rozleg�� zatok�, forteca otoczona i chroniona przez wod�, szacowna i tajemnicza niczym kr�lowa, kt�ra prze�y�a swojego ma��onka. Jej skro� zdobi korona dostojnych wie�, a sukni� tworzy szachownica dach�w ni�szych budynk�w. Smuk�a grobla ��- cz�ca zamek z l�dem ci�gnie si� niczym welon panny m�odej, kt�- ry potem rozk�ada si� i tworzy reszt� miasta po�o�onego w fa�dach wzg�rz i wzd�u� kraw�dzi zatoki. Ta staro�ytna twierdza jest teraz domem �miertelnik�w, lecz drzemie w niej co� jeszcze, co�, co przy- wyk�o do nowych mieszka�c�w i nawet udaje, �e udziela im schro- nienia, lecz nie do ko�ca ich pokocha�o. Ale i tak to ponure miejsce, nazywane przez niekt�rych Zamkiem Cienia, ma ogromny urok, kt�ry emanuje z jego dumnych, postrz�pionych wiatrem flag i ulic sk�- panych w blasku s�o�ca. I cho� ta po�o�ona na wzg�rzach forteca jest ostatnim jasnym i przyjaznym miejscem, jakie zobaczysz, zanim wkroczysz do krainy ciszy i mg�y, a to, czego niebawem do�wiad- czysz, przyniesie mroczne konsekwencje, twoja podr� nie zako�czy si� na Marchii Po�udniowej -jeszcze nie. Dzisiaj wzywaj� ci� gdzie indziej. Szukasz bli�niaczego zaniku daleko w nawiedzanej p�nocy, wiel- kiej fortecy nie�miertelnych Qar�w. I oto, r�wnie niespodziewanie jak gdyby� przekracza� pr�g, wcho- dzisz na ich zasnute zmierzchem ziemie. Chocia� popo�udniowe s�o�ce wci�� o�wietla Zamek Marchii Po�udniowej, to ju� troch� dalej za Gra- nic� Cienia wszystko, co znajduje si� za ow� niewidoczn� lini�, spo- wija wieczny, cichy zmierzch. Soczy�cie ciemne ��ki porasta trawa l�ni�ca ros�. Mkn�c na skrzyd�ach wiatru, widzisz w dole blado po- �yskuj�ce drogi podobne do w�gorzy, kt�re zdaj� si� tworzy� delikatne wzory, jakby ta mglista kraina by�a stronic� tajemnego dziennika za- pisanego r�k� nieznanego boga. Unosisz si� nad g�rami otoczonymi aureol� burzowych chmur i lasami rozleg�ymi jak ca�e kraje. Z cie- mnych zag��bie� pomi�dzy drzewami b�yskaj� jasne oczy, a w pus- tych dolinach s�ycha� szepty. I wreszcie widzisz miejsce swojego przeznaczenia - budowl� wy- niesion� wysoko, czyst� i dumn� na brzegu dzikiego, mrocznego mo- rza otoczonego l�dem. O ile Zamek Cienia mia� w sobie co� nie z tego �wiata, to ten tutaj tylko w niewielkim stopniu wydaje si� czym� naturalnym: miliony, miliony kamieni w tysi�cach odcieni ciemno�ci u�o�ono wysoko jedne na drugich, onyks na jaspisie, obsydian na �up- ku, i cho� wie�e zachowuj� idealn� symetri�, to jest to rodzaj po- rz�dku, od kt�rego zwyk�emu �miertelnikowi zakr�ci�oby si� w g�owie. Teraz si� opuszczasz, zsuwasz z grzbietu wietrznego wierzchow- ca, by pospieszy� przez labirynt korytarzy, kt�re cz�sto si� zw�aj�, lecz ty trzymasz si� tych najszerszych i najlepiej o�wietlonych: bo nie jest bezpiecznie w�drowa� beztrosko po Qul-na-Qar, najstarszych budowlach (kt�rych kamienie, opowiadaj� niekt�rzy, zosta�y wydo- byte tak dawno temu, �e wody ocean�w m�odej ziemi by�y jeszcze ciep�e), a poza tym czas nagli. Mieszkaj�cy w cieniu Qarowie maj� powiedzenie, kt�re mo�na by przet�umaczy� mniej wi�cej tak: �Nawet Ksi�ga skruchy zaczyna si� jednym s�owem". Znaczy to tyle, �e nawet najwa�niejsze rzeczy maj� niepowtarzalny i prosty pocz�tek, cho� czasem da si� go opisa� dopiero znacznie p�niej - pierwsze uderzenie, nasiono, niemal bez- g�o�ne zaczerpni�cie powietrza, nim zabrzmi pie��. Dlatego teraz si� spieszysz: ci�g wydarze�, kt�re niebawem wstrz�sn� nie tylko Mar- chi� Po�udniow�, lecz i ca�ym �wiatem a� do korzeni, rozpoczyna si� tu i teraz, czego b�dziesz �wiadkiem. W g��bi QuI-na-Qar znajduje si� sala. W rzeczywisto�ci jest ich tam wiele, tyle ile ga��zi na prastarym drzewie pozbawionym li�ci - czy nawet na wyschni�tych na wi�r drzewach ca�ego sadu - ale ci, kt�rzy ogl�dali Qul-na-Qar podczas niespokojnego snu markotnej nocy, wiedz�, co to za sala. Do niej zmierzasz. Chod�. Czas nagli. Trzeba by godziny, by j� przemierzy� od ko�ca do ko�ca, a przy- najmniej tak si� wydaje. Roz�wietla j� blask licznych pochodni, a tak- �e mniej znajomych �wiate�, kt�re migoc� niczym �wietliki pod cie- mnymi krokwiami wyci�tymi na kszta�t,konar�w ostrokrzewu i ga��zi tarniny. D�ugie �ciany s� obwieszone owalnymi lustrami, pokrytymi tak grub� warstw� kurzu, �e dziwne si� wydaje, i� migoc�ce �wiat�a i pochodnie s� w nich widoczne, a jeszcze dziwniejsze jest to, �e i inne, ciemniejsze kszta�ty odbijaj� si� w ich mrocznych powierzch- niach. S� tam obecne nawet wtedy, gdy sala jest pusta. Lecz teraz tak nie jest, pe�no w niej postaci pi�knych i przera- �aj�cych zarazem. Gdyby� m�g� przemkn�� w jednej chwili ponad Granic� Cienia i pop�dzi� na kt�ry� z wielkich plac�w po�udniowych nadmorskich kr�lestw, gdzie mo�na zobaczy� w jednym miejscu lud- no�� ca�ego �wiata wszelkiego kszta�tu, koloru i rozmiar�w, to i tak, ujrzawszy wprz�dy Qar�w, Ludzi Zmroku zebranych w tej wysokiej mrocznej sali, pomy�la�by�, jak bardzo tamci wszyscy s� do siebie podobni. Tutaj niekt�rzy s� zdumiewaj�co �wietli�ci niczym m�odzi bogowie, wysocy, o kszta�tnej postaci najpowabniejszych kr�l�w i kr�lowych ze �wiata ludzi. Inni za� s� mali jak myszy. Jeszcze inni maj� posta� koszmar�w z ludzkich sn�w, obdarzeni szponami i ocza- mi w��w, o cia�ach pokrytych pi�rami, �uskami albo futrem l�ni�cym t�uszczem. Wype�niaj� ca�� sal�, pogrupowani wed�ug zawi�ej, pra- dawnej hierarchii, tysi�c r�nych postaci po��czonych wi�zi� wsp�l- nej niech�ci do ludzi i pogr��onych w znamiennej ciszy. Na pocz�tku d�ugiej sali obwieszonej lustrami dwie postaci za- siadaj� na wysokich kamiennych tronach. Obie z wygl�du przypo- minaj� �miertelnik�w, lecz maj� w sobie co� nieziemskiego, co spra- wia, �e nawet �lepy pijak nie wzi��by ich przez pomy�k� za istoty �miertelne. Obie siedz� spokojnie, lecz jedna jest nieruchoma jak po- mnik wykuty z bladego marmuru, jak kamienny tron, na kt�rym sie- dzi. Oczy ma otwarte, lecz pozbawione spojrzenia jak malowane oczy lalki, jakby jej duch odlecia� daleko od pozornie m�odzie�czej, odzianej w bia�� szat� postaci i nie m�g� znale�� drogi powrotnej. D�onie kobiety spoczywaj� na kolanach niczym martwe ptaki. Nie poruszy�a si� od lat. I tylko ledwo dostrzegalny ruch piersi, wzno- sz�cych si� i opadaj�cych pod szat� bardzo powoli, wskazuje na to, �e oddycha. Ten, kt�ry zasiada obok niej, jest wy�szy o szeroko�� dw�ch d�oni od wi�kszo�ci �miertelnik�w i jest to najbardziej ludzka cecha jego postaci. Jego blada twarz, niegdy� zdumiewaj�co jasna, postarza�a si� przez stulecia i teraz rysy s� twarde i ostre niczym wierzcho�ek smaganej wiatrem turni. A mimo to emanuje jakim� przera�aj�cym pi�knem, kt�re jest r�wnie z�udne i niebezpieczne jak wabi�cy swoj� wspania�o�ci� p�dz�cy przez morze sztorm. Jego oczy, jak si� spo- dziewasz, czyste i przepastne niczym nocne niebo, wydawa�yby si� pe�ne niesko�czonej, zimnej m�dro�ci, lecz przes�ania je niedba�a opaska zawi�zana z ty�u g�owy i przys�oni�ta niemal w ca�o�ci d�u- gimi w�osami w kolorze ksi�ycowego blasku. To Ynnir, �lepy kr�l, kt�rego �lepota nie nale�y tylko do niego. Niewielu �miertelnik�w go widzia�o, a �adna �yj�ca kobieta czy m�- czyzna nie patrzyli na niego inaczej jak we �nie. Pan Ludzi Zmierzchu unosi d�o�. Sal�, i tak pogr��on� w bez- ruchu, wype�nia jeszcze bardziej przenikliwa cisza. Yinnir przema- wia szeptem, lecz jego g�os dociera do wszystkich zebranych. - Przyprowad�cie dziecko. Cztery zakapturzone, podobne do ludzi postaci wyci�gaj� nosze z cienia za bli�niaczymi tronami i stawiaj� je u st�p kr�la. Spoczywa na nich zwini�ta posta�, �miertelny ch�opiec, jak si� zdaje, kt�rego pogr��on� we �nie twarz okalaj� loczki mokrych od potu w�os�w koloru s�omy. Kr�l pochyla si�, a wszystkim si� wydaje, �e spogl�da na dziecko pomimo swojej �lepoty, by zapami�ta� jego rysy. Zanurza d�o� w fa�dach szarej szaty, okaza�ej niegdy�, lecz teraz dziwnie wy- tartej i niemal tak samo zakurzonej jak lustra na �cianach sali, i wyj- muje sakiewk� przewi�zan� czarnym sznurkiem, zwyk�y woreczek, w kt�rym �miertelnik m�g�by nosi� talizman lub lek. D�ugie palce Ynnira powoli przek�adaj� sznurek przez g�ow� ch�opca i chowaj� sakiewk� na jego piersi pod zgrzebn� koszul�. Kr�l �piewa przez ca�y czas, a jego g�os przypomina senny pomruk. Tylko ostatnie s�o- wa s� na tyle wyra�ne, by mo�na je us�ysze�. ...Na gwiazd� i kamie�, oto si� dokona�o, Ni kamie�, ni gwiazda nie zniszcz� tego, co si� sta�o. Ynnir milknie na moment, niczym wahaj�cy si� �miertelnik, lecz kiedy znowu przemawia, z jego ust p�yn� s�owa czyste i pewne. - Zabierzcie go. - Cztery postaci chwytaj� nosze. - I niech nikt was nie zobaczy w kraju s�o�ca. Jed�cie szybko tam i z powrotem. Przyw�dca zakapturzonych osobnik�w odpowiada skinieniem g�owy, po czym ca�a czw�rka odchodzi ze swoim pogr��onym we �nie ci�arem. Kr�l odwraca si� na chwil� do bladej kobiety siedz�cej obok niego, jakby spodziewa� si�, �e w ko�cu przerwie d�ugie mil- czenie, lecz ona si� nie porusza i nie wypowiada nawet s�owa. Wtedy zwraca si� ku wszystkim zebranym, ku o�ywionym spojrzeniom ty- si�ca niespokojnych postaci - a tak�e ku tobie, kt�ry jeste� pogr��ony we �nie. Nic z tego, co Los ju� utka�, nie schowa si� przed spoj- rzeniem Ynnira. - Zaczyna si� - m�wi. Cisza zosta�a przerwana. Sal� z lustrami wype�niaj� coraz g�o�niejsze pomruki, fala g�os�w, kt�ra wzbiera, a� wreszcie odbija si� echem mi�dzy ciemnymi, rze�bionymi na kszta�t konar�w krokwiami. Zgie�k �piew�w i okrzyk�w p�ynie nie ko�cz�cymi si� korytarzami Qul-na-Qar, lecz trudno jest powiedzie�, czy ten straszliwy ha�as wyra�a triumf czy �a�ob�. �lepy kr�l powoli kiwa g�ow�. - Zaczyna si�, wreszcie. Zapami�taj wszystko, ty, kt�ry �nisz, kiedy ujrzysz to, co ma na- st�pi�. Jak powiedzia� �lepy kr�l, to jest pocz�tek. Lecz nie powie- dzia� on, a jest to prawd�, �e to, co si� tu zaczyna, jest ko�cem �wiata. CZ�SC PIERWSZA KREW �Tak jak cz�owiek w lesie, kt�ry zak�ada sid�a, nie za- wsze potrafi przewidzie�, co w nie schwyta - rzek� wielki b�g Kernios do m�drca - tak uczony mo�e odkry�, �e postawione przez niego pytania przynios�y nieprzewidziane i niebezpieczne odpowiedzi". Z Kompendium rzeczy znanych, Ksi�ga Trygonu 1 Polo wan ie na smo ka ZWʯ AJ�C A SI� DROG A: Pod kamien iem jest ziemia, Pod ziemi� gwiazd y, cie� pod gwiazd ami, Pod cienie m wszystk ie rzeczy znane W y r o c z n i e R z u c o n y c h K o � c i , z K s i � g i s k r u c h y Q a r � w U jadanie ogar�w ju� od jakiego� czasu cich�o w dolinkac h za nimi, kiedy wreszcie si� zatrzym a�. Jego ko� by� niespok ojny, got�w kontynu owa� polowan ie, lecz Baniek Eddon �ci�gn�� mocno wodze, tak �e klacz zata�czy �a w miejscu. Jego wieczni e blada twarz wydawa �a si� teraz niemal przezroc zysta ze zm�czen ia, a spojrzen ie roziskrz one ogniem gor�czki . - Jed� - zwr�ci� si� do siostry. - Jeszcze ich dogonisz. B r i o n y p o t r z � s n � � a p r z e c z � c o g � o w � . - Ni e zostawi � ci� samego. Odpocz nij, je�li tego potrzeb ujesz, a potem razem ruszymy dalej. Nach murzy� si�, tak jak tylko potrafi to pi�tnast oletni ch�opiec , podobny teraz do uczoneg o po�r�d idiot�w albo pana, kt�ry znalaz� si� w�r�d ub�ocon ych ch�op�w . - Ni e musz� odpoczy wa�, kapu�cia na g�owo. I nie potrzebu j�, �eby kto� si� mn� zajmow a�. - Okropny z ciebie k�amczuch - odpowiedzia�a �agodnie. Jako bli�ni�ta ��czy�a ich wi� podobna do tej, jaka ��czy par�] kochank�w. - A poza tym nikt nie potrafi zabi� smoka w��czni�. Jak to siej sta�o, �e ludzie z posterunku przy Granicy Cienia go przeoczyli? - Mo�e przemkn�� si� noc� i dlatego go nie zauwa�yli. Tak czyj inaczej, to nie jest prawdziwy smok, tylko jeden z tych mniejszych,! dwuno�nych. Shaso twierdzi, �e wystarczy porz�dnie trzepn�� go w �eb| i ju� po nim. - A co ty albo Shaso wiecie na temat dwuno�nych smok�w? zapyta� Barrick. - W ko�cu nie chodz� codziennie po wzg�rzach jak| jakie� cholerne krowy. Briony, widz�c, jak brat masuje niesprawne rami� i nawet niej pr�buje tego ukry�, uzna�a to za z�y znak. By� jeszcze bledszy ni� j zwykle, oczy mia� podkr��one, a cia�o w niekt�rych miejscach tak] wychudzone, �e wydawa�o si� zapadni�te. Ze strachem pomy�la�a ] o tym, �e pewnie znowu chodzi� we �nie, i a� si� wzdrygn�a. Ca�e ' �ycie sp�dzi�a na Zamku Marchii Po�udniowej, a mimo to nie lubi�a chodzi� po zmroku labiryntem rozbrzmiewaj�cych echem korytarzy. Zmusi�a si� do u�miechu. - Nie, g�uptasie, to nie s� krowy, ale g��wny �owczy wypytywa� Chavena, zanim wyruszyli�my, pami�tasz? A Shaso twierdzi, �e by� tu jeden za czas�w dziadka Ustina - zabi� trzy owce w zagrodzie w Landsend. - A� trzy owce! Wielkie nieba, co za potw�r! Ujadanie ogar�w si� nasili�o i teraz oba wierzchowce zata�czy�y niespokojnie. Zagra� r�g, a jego j�k niemal ugrz�z� w g�stwinie ko- nar�w. - Maj� co�. - Nagle poczu�a niepok�j. - Och, lito�ciwa Zorio! A je�li ten stw�r zrani psy? Barrick pokr�ci� g�ow�, zdegustowany, po czym odgarn�� z czo�a kosmyk wilgotnych ciemnorudych w�os�w. - Psy? Wida� by�o, �e Briony naprawd� niepokoi si� o ich los - dwa spo�r�d ogar�w, Dado i Racka, wychowa�a od szczeniaka i w pew- nym sensie by�y one kr�lewskiej c�rce bli�sze ni� wi�kszo�� ludzi. - Och, Barricku, ruszajmy ju�, prosz�! B�d� jecha�a powoli, ale ci� tu nie zostawi�. Drwi�cy u�miech znik� z jego twarzy. - Prze�cign� ci�, nawet trzymaj�c wodze w jednej r�ce. - Zr�b to! - roze�mia�a si� i ruszy�a w d� zbocza. Bardzo si� Nlara�a, by �artem zm�ci� w�ciek�o�� brata, lecz zbyt dobrze zna�a t� zimn�, pozbawion� wyrazu mask�, jak� czasami stawa�a si� jego twarz: o�ywi� j� na powr�t m�g� tylko czas lub podniecenie polo- waniem. Briony obr�ci�a si� i z ulg� zobaczy�a, �e Barrick pod��a za ni�, wychudzony cie� na grzbiecie siwego wierzchowca, ubrany, jakby jecha� na pogrzeb. Ale jej brat bli�niak ubiera� si� tak ka�dego dnia. Och, prosz�, Barricku, m�j s�odki, rozgniewany Barricku, nie za- kochuj si� w �mierci. Ta dziwna my�l zdumia�a j� sam� - zwykle poetycki sentyment wywo�ywa� u niej uczucie, jakby dokucza�o jej sw�dzenie w miejscu, w kt�rym nie mog�a si� podrapa�. Kiedy po- nownie spojrza�a przed siebie, zamy�lona, niemal najecha�a na nie- wielk� posta�, kt�ra gramoli�a si� w wysokiej trawie, by zej�� jej /. drogi. Z bij�cym mocno sercem zatrzyma�a �nieg i zeskoczy�a na ziemi� przekonana, �e niemal stratowa�a dziecko jakiego� wie�niaka. - Jeste� ranny? By� to bardzo niski m�czyzna o siwiej�cych w�osach, kt�ry, gdy podni�s� si� z po��k�ej trawy, si�ga� g�ow� zaledwie do popr�gu siod�a - Funderling w �rednim wieku o kr�tkich, lecz umi�nionych nogach i ramionach. Zdj�� bezkszta�tny filcowy kapelusz i sk�oni� si� nieznacznie. - Mam si� dobrze, pani. Mi�o, �e pytasz. - Nie zauwa�y�am ci�... - Jak wielu innych. - U�miechn�� si�. - Powinienem... W tym momencie min�� ich galopem Barrick, kt�ry tylko zerkn�� na siostr� i jej niedosz�� ofiar�. Cho� bardzo si� stara�, oszcz�dza� rami�, przez co przyj�� w siodle pozycj�, kt�ra grozi�a upadkiem. Briony wdrapa�a si� z powrotem na grzbiet �niegu, zapl�tuj�c si� nieco w sp�dnic� do konnej jazdy. Funderling pom�g� wsta� �onie. - Zamierza�em przedstawi� ci� ksi�niczce. - Wybacz - rzuci�a do ma�ego m�czyzny, po czym pochyli�a si� nad grzbietem wierzchowca i pop�dzi�a za bratem. - Nie b�d� g�upi - odpowiedzia�a, otrzepuj�c rzepy z grubej sp�dnicy. - Mamy szcz�cie, �e ten jej ko� nie rozgni�t� nas na pud-ding. - Ale, Opal, to mog�a by� twoja jedyna szansa poznania kogo� z rodziny kr�lewskiej. - Pokr�ci� g�ow�, udaj�c zasmucenie. - Ostatnia okazja, by poprawi� nasz los. Zmarszczy�a czo�o, zachowuj�c powag�. - Nasz lepszy los to do�� miedziak�w, by kupi� ci nowe buty, Rogowcu, i �adny zimowy szal dla mnie. Wtedy mogliby�my chodzi� na spotkania, nie martwi�c si�, �e wygl�damy jak dzieci �ebrak�w. - Od dawna ju� w og�le nie wygl�damy jak dzieci, kochana sta- ruszko. - Zdj�� kolejnego rzepa z jej przetykanych siwizn� w�os�w. - A minie jeszcze wi�cej czasu, zanim doczekam si� tego szala, je�li nie b�dziemy trzyma� si� razem - doda�a. Ale to ona oci�ga�a si� przez chwil�, spogl�daj�c w zamy�leniu na �lad wygnieciony w wysokiej trawie. - Czy to naprawd� by�a ksi�niczka? Jak my�lisz, dok�d si� tak spieszyli? - Na polowanie. Nie s�ysza�a� rog�w? Ta-ra, ta-ra! Panowie ganiaj� dzisiaj po wzg�rzach jakie� biedne stworzenie. Za starych z�ych czas�w to mog�o by� jedno z nas! Prychn�a i otrz�sn�a si� z zamy�lenia. - Nie chc� tego s�ucha�, a ty, je�li masz troch� oleju w g�owie, te� nie s�uchaj. Nie zadawaj si� z du�ymi bez potrzeby i nie zwracaj na siebie ich uwagi, mawia� m�j ojciec. Nic dobrego z tego nie wy niknie. A teraz, staruszku, wracajmy do pracy. Nie chc� wa��sa� si� blisko Granicy Cienia, kiedy zapadnie ciemno��. Rogowiec Lideryt pokr�ci� g�ow� ju� z powag�. - Ja te� nie, kochanie. Legawce i charty ze sfory nie kwapi�y si�, by wej�� do zagajnika, lecz to wahanie wcale ich nie uciszy�o. Wci�� ujada�y przera�liwie g�o�no, lecz nawet najbardziej rozochoceni my�liwi ustawili si� nieco powy�ej na zboczu, czekaj�c, a� psy wyp�dz� ofiar� na otwart� prze- strze�. Dla wi�kszo�ci poluj�cych powabem polowania wcale nie by�a zwierzyna, nawet tak niezwyk�a jak ta. Co najmniej dwa tuziny pa- n�w i dam, i znacznie wi�cej s�u��cych k��bi�o si� na zboczu wzg�rza; wielmo�e rozmawiali, �miej�c si� i podziwiaj�c (albo te� udaj�c, �e podziwiaj�) konie i stroje, a �o�nierze i s�u�ba pod��ali za nimi ci�kim krokiem albo na wozach zaprz�gni�tych w wo�y i wype�nionych jedzeniem, trunkami i zastawami, a nawet z�o�onymi namiotami, w kt�rych spo�yto poranny posi�ek. Giermkowie prowadzili zapasowe konie, poniewa� podczas szczeg�lnie zawzi�tych po�cig�w za zwierzyn� nieraz si� zdarza�o, �e ko� pada� ze z�aman� nog� albo p�kni�tym sercem. �aden z my�liwych nie chcia�by przepu�ci� momentu upolowania zwierzyny ani wraca� do domu na wozie z powodu pad�ego konia. Mi�dzy zwyk�ymi i wa�niejszymi s�u��cymi kr�cili si� uzbrojeni je�d�cy z pikami albo halabardami, stajenni, �owczy w ub�oconych, podartych ubraniach i kilku duchownych - ci ni�szego stanu musieli porusza� si� pieszo tak jak �o�nierze - a nawet Zagadka, stary, chudy kr�lewski b�azen, kt�ry wygrywa� na flecie niezbyt przekonuj�c� my�liwsk� melodi�, staraj�c si� nie spa�� przy tym /. grzbietu osiod�anego os�a, na kt�rym podr�owa�. W rzeczywisto�ci spokojne wzg�rza poni�ej Granicy Cienia go�ci�y niemal ca�� przemieszczaj�c� si� wiosk�. Briony, kt�ra zawsze lubi�a wyrwa� si� poza kamienne mury zamku, gdzie czasem wydawa�o si�, �e wie�e zas�aniaj� s�o�ce przez wi�kszo�� dnia, teraz ucieszy�a si� szczeg�lnie, mog�c zostawi� za sob� rzesz� ludzi i pogr��y� si� w ciszy. Mimowolnie zacz�a si� zastanawia�, jak musz� wygl�da� polowania na wielkich dworach Syanu czy Jellonu - s�ysza�a, �e tam �owy trwaj� czasem ca�ymi tygodniami! Nie mia�a jednak czasu na zbyt d�ugie rozmy�lania. Shaso dan-Heza wyjecha� z t�umu na spotkanie Barrickowi i Briony, kt�rzy zbli�ali si� do pozosta�ych. Naczelny w�dz wydawa� si� w�r�d pan�w jedyn� osob� ubran� stosownie do okazji; zamiast wykwintnego stroju, w jakim przyby�� na polowanie wi�kszo�� uczestnik�w, w�o�y� stary, czarny sk�rzany pancerz tylko troch� ciemniejszy ni� jego sk�ra. Ogromny �uk bojowy podskakiwa� u siod�a, napi�ty, jakby jego w�a�ciciel spodziewa� si� ataku w ka�dej chwili. Patrz�c na naczelnego wodza i swojego ponurego brata, Briony pomy�la�a, �e przypominaj� oni zbli�aj�ce si� do siebie gradowe chmury, i przygotowa�a si� na burz�. Nie musia�a d�ugo czeka�. - Gdzie�cie si� podziewali? - warkn�� Shaso. - Dlaczego oddalili�cie si� od stra�nik�w? Briony postanowi�a wzi�� win� na siebie. - Nie zamierzali�my oddala� si� na tak d�ugo. Po prostu rozma wiali�my, a �nieg zacz�� troch� kule�... Stary tua�ski wojownik zignorowa� jej s�owa, spogl�daj�c gro�nie na Barricka. Wydawa� si� bardziej rozgniewany, ni� mo�na by si� tego spodziewa�, jakby bli�ni�ta, chc�c uciec na chwil� od ludzi, pope�ni�y powa�ne wykroczenie. Chyba nie my�la�, �e grozi im jakie� niebezpiecze�stwo w tym miejscu, zaledwie kilka mil od zamku, w kraju, w kt�rym r�d Eddon�w panuje od pokole�? - Ch�opcze, widzia�em, jak opuszczasz poluj�cych i oddalasz si�, nie m�wi�c nikomu ani s�owa - powiedzia�. - Co ty sobie my�lisz? Barrick wzruszy� ramionami, lecz na jego policzkach pojawi�y si� plamy rumie�c�w. - Nie nazywaj mnie �ch�opcem". A poza tym, co ci� to obchodzi? Starzec drgn�� i zacisn�� d�o� w pi��. Przez kr�tk� chwil� Brio- ny pomy�la�a przera�ona, �e m�czyzna naprawd� uderzy Barricka. Przez wszystkie te lata nieraz szturchn�� jej brata, lecz tylko podczas �wicze�, zadaj�c cios w walce; czym� zupe�nie innym by�oby uderzenie cz�onka rodziny kr�lewskiej na oczach innych. Shaso nie by� powszechnie lubiany - wielu spo�r�d pan�w g�o�no wyra�a�o swoje niezadowolenie z tego, �e bezpiecze�stwo kr�lestwa spoczywa w r�kach obcokrajowca, �e ciemnosk�ry po�udniowiec, by�y jeniec wojenny, piastuje tak wysoki urz�d w Marchii Po�udniowej. Nikt nie w�tpi� w odwag� i umiej�tno�ci Shasa - mimo i� pozbawiono go broni w bitwie pod Hierosolem, gdzie on i m�ody kr�l Olin spotkali si� jako wrogowie, potrzeba by�o p� tuzina ludzi, by obezw�adni� tua�skiego wojownika, kt�remu i tak uda�o si� wyswobodzi� i uderzeniem pot�nej pi�ci wyrzuci� kr�la z siod�a. Ale ojciec bli�ni�t zamiast ukara� wi�nia, wyrazi� podziw dla jego odwagi i zabra� go na sw�j zamek, gdzie po�udniowiec sp�dzi� niemal dziesi�� lat w niewoli, nie wykupiony. Przez ca�y ten czas pracowa� na coraz wi�ksze uznanie Olina, a� wreszcie uzyska� wolno�� ograniczon� jedynie przysi�g� wierno�ci rodzinie Eddon�w, a tak�e odpowiedzialny urz�d. Przez ponad dwie dekady, jakie up�yn�y od bitwy pod Hierosolem, Shaso dan-Heza wykonywa� swoje obowi�zki z honorem, wielk� sprawno�ci� i niemal m�cz�cym rygorem, wybijaj�c si� ponad innych pan�w tak bardzo - co sta�o si� powodem ich niech�ci jeszcze wi�kszym ni� kolor jego sk�ry - �e wreszcie otrzyma� urz�d naczelnego wodza, kr�lewskiego ministra wojny dla wszystkich Kr�lestw Granicznych. By�y wi�zie� pozostawa� nietykalny tak d�ugo, jak d�u- go na tronie zasiada� ojciec bli�ni�t, lecz teraz Briony zastanawia�a si�, czy tytu�y Shasa, a nawet on sam, przetrwaj� trudne czasy nie- obecno�ci kr�la Olina. Shaso opu�ci� d�o�, jakby i jemu przysz�a do g�owy podobna my�l. - Jeste� ksi�ciem Marchii Po�udniowej - powiedzia� do Barricka szorstko, lecz spokojnie. - Nie mnie ranisz, ryzykuj�c �ycie bez po trzeby. Ch�opak patrzy� na Shasa wyzywaj�co, ale s�owa starca ostudzi�y nieco �ar jego gniewu. Briony wiedzia�a, �e Barrick nie przeprosi, jednak do walki te� nie dojdzie. Ujadanie podnieconych ps�w jeszcze si� wzmog�o. Kendrick, star- szy brat bli�ni�t, dawa� im znaki, aby podjechali do miejsca, w kt�- rym rozmawia� z Gailonem Tollym, m�odym ksi�ciem Summerfield. Briony ruszy�a w d� zbocza, a Barrick pod��y� za ni�. Shaso od- czeka� kilka chwil, zanim pojecha� w ich �lady. Gailon z Summerfield - zaledwie sze�� lat starszy od Barricka i Briony, lecz zawsze niezr�cznie oficjalny, co, jak wiedzia�a, ma- skowa�o jego niech�� wobec pewnych ekscentryczno�ci jej rodziny - zdj�� zielony, welwetowy kapelusz i przywita� ich uk�onem. - Ksi�niczko Briony, ksi��� Barricku, martwili�my si� o was. W�tpi�a w szczero�� jego s��w. Poza samymi Eddonami Tolly'owie byli najbli�si w linii sukcesji i nie ukrywali swoich ambicji. Gailon przynajmniej zachowywa� pozory honorowej s�u�ebno�ci, czego jej zdaniem nie mo�na by�o powiedzie� o jego m�odszych braciach, Ca- radonie i denerwuj�cym Hendonie. Briony mog�a by� wdzi�czna za to, �e pozostali Tolly'owie woleli, jak si� zdawa�o, panoszy� si� na swoim ogromnym maj�tku w Summerfield, ni� udawa� lojalnych pod- w�adnych na zamku Marchii Po�udniowej, kt�r� to rol� pozostawili swojemu bratu ksi�ciu. , Kendrick wydawa� si� by� w zaskakuj�co dobrym humorze, zwa- �ywszy na ci�ar regencji, jaki spad� na jego barki pod nieobecno�� ojca. W przeciwie�stwie do kr�la Olina, Kendrick potrafi� zapomnie� o k�opotach na tyle d�ugo, by cieszy� si� polowaniem czy te� �ywym obrazem. Kurtk� z wybornego sessia�skiego materia�u mia� rozpi�t�, a jego potargane z�ociste w�osy powiewa�y na wietrze. - Jeste�cie wreszcie - zawo�a�. - Gailon m�wi prawd�, martwi li�my si� o was. To niepodobne do Briony, by chcia�a przepu�ci� tak� okazj�. - Spojrza� na ciemny str�j Barricka i otworzy� szerzej oczy. - Czy�by Procesja Pokutna chodzi�a w tym roku wcze�niej? - Och, tak, powinienem przeprosi� za m�j wygl�d - burkn�� Bar- rick. - Jak�e niestosowny wydaje si� m�j str�j, jakby nasz ojciec prze bywa� gdzie� w niewoli. Ale zaraz, zaraz - przecie� nasz ojciec jest w niewoli. Co� takiego. Kendrick zamruga� i pos�a� Briony pytaj�ce spojrzenie, ona za� zrobi�a min� m�wi�c� �To jeden z jego trudnych dni". Ksi��� regent zwr�ci� si� do m�odszego brata i zapyta�: - Chcesz wraca�? - Nie! - Barrick potrz�sn�� g�ow�, a na jego ustach pojawi� si� ma�o przekonuj�cy u�miech. - Nie. Wszyscy zbytnio si� o mnie troszcz�. Nie chc� by� nieuprzejmy, naprawd�. Po prostu boli mnie rami�. Czasem. - Dzielny z niego m�odzian - rzuci� ksi��� Gailon. Cho� w jego g�osie nie zabrzmia�a nawet najcichsza nutka drwiny, to Briony i tak si� naje�y�a jak jeden z jej ulubionych ps�w. W poprzednim roku Gailon poprosi� j� o r�k�. By� do�� przystojny, typ m�czyzny o d�ugim podbr�dku, a jego rodzinny maj�tek w Summerfield wielko�ci� ust�powa� jedynie Zamkowi Cienia, lecz ona cieszy�a si�, �e jej ojcu nie by�o spieszno do znalezienia jej m�a. Nie mog�a oprze� si� my�li, �e Gailon Tolly nie by�by tak tolerancyjny wobec �ony, jak kr�l Olin jest dla c�rki - �e gdyby go po�lubi�a, z pewno�ci� by dopilnowa�, aby nie je�dzi�a na polowania w rozci�tej sp�dnicy, dosiadaj�c konia jak m�czyzna. Psy zacz�y ujada� jeszcze zajadlej, a w�r�d zebranych na wzg�rzu zrobi�o si� poruszenie. Briony odwr�ci�a si� i dostrzeg�a jaki� ruch mi�dzy drzewami w dolince poni�ej, b�ysk czerwieni i z�ota, jakby pr�d strumienia poni�s� jesienne li�cie. I wtedy co� wyskoczy�o z zaro�li na otwart� przestrze�, jakie� du�e, w�owate stworzenie doskonale widoczne przez pi�� lub sze�� uderze� serca, zanim znowu znikn�o w wysokiej trawie. Podniecone psy od razu pop�dzi�y za nim. - Bogowie! - rzuci�a przestraszona Briony, a stoj�cy nieopodal uczynili znak Trygonu, przyk�adaj�c trzy palce do piersi. - Ogromna bestia! - Spojrza�a z wyrzutem na Shasa. - A m�wi�e�, �e potrafisz zabi� co� takiego jednym porz�dnym grzmotni�ciem w �eb. Nawet naczelny w�dz wygl�da� na zaskoczonego. - Tamten... by� mniejszy. Kendrick pokr�ci� g�ow�. - To co� ma dziesi�� �okci d�ugo�ci albo jestem Muskaj�cym Wod�. Przynie�cie w��cznie na dzika! - zawo�a� do jednego z �o�nierzy, po czym pop�dzi� w d� zbocza, a obok niego Gailon z Sum-merfield. Pozostali panowie pomkn�li w d�, by znale�� si� jak najbli�ej m�odego ksi�cia regenta. - Ale... - Briony zamilk�a. Nie mia�a poj�cia, co chcia�a powie dzie� - po c� by tu przyjechali, je�li nie po to, �eby wytropi� i za bi� dwuno�nego smoka - lecz nagle ogarn�o j� prze�wiadczenie, �e Kendrick znajdzie si� w niebezpiecze�stwie, je�li zbli�y si� do niego za bardzo. Odk�d to jeste� wyroczni� albo czarownic�? - za pyta�a sam� siebie w my�lach, lecz jej niepok�j wydawa� si� dziw nie �ywy, jakby wykrystalizowa�o si� co�, co dr�czy�o j� przez ca�y dzie�, jak cie� widziany k�tem oka. Tego dnia w powietrzu unosi�a si� niesamowita aura bog�w, wra�enie, �e jest si� otoczonym przez to, co niewidzialne. Mo�e to nie Barrick szuka �mierci - mo�e to raczej na niego poluje ponure b�stwo, Ojciec Ziemia. Potrz�sn�a g�ow�, by pozby� si� nag�ej fali strachu. G�upie my�li. Z�e my�li. To pewnie przez s�owa Barricka roz�alonego z powodu nieobecno�ci uwi�zionego ojca. Przecie� nie mo�e by� nic z�ego w takim dniu jak ten, jednym z ostatnich dni miesi�ca Dekamene, dziesi�tego miesi�ca, ale roz�wietlonego s�o�cem, jakby to by� �rodek lata - czemu� bogowie mieliby si� temu sprzeciwia�? Wszyscy uczestnicy polowania pod��ali teraz za Kendrickiem, grzmia�y kopyta koni p�dz�cych za psami, naganiacze i s�u��cy sadzili susami z ty�u, wydaj�c okrzyki, a ona zapragn�a nagle znale�� si� na przedzie, u boku Kendricka i innych pan�w, by pozostawi� za sob� wszystkie cienie i zmartwienia. Tym razem nie zostan� z ty�u jak dziewczynka, pomy�la�a. Jak uk�adna dama. Chc� zobaczy� smoka. W ko�cu kto� musia� si� zaopiekowa� jej bra�mi. - Chod�, Barrick - zawo�a�a. - Nie czas na smutki. Je�li si� zaraz nie ruszymy, przegapimy najwa�niejsze. - Ta dziewczyna, ksi�niczka, ma na imi� Briony, prawda? - za pyta�a Opal, gdy przystan�li po niemal godzinnym marszu. Rogowiec pow�ci�gn�� u�miech. - Rozmawiamy o du�ych? A my�la�em, �e mamy trzyma� si� od nich z daleka. - Nie �miej si� ze mnie. Nie czuj� si� tu dobrze. Wprawdzie s�o�ce stoi jeszcze wysoko, ale mnie si� wydaje, �e jest ciemno. I trawa taka mokra! Wszystko to wzbudza we mnie niepok�j. - Przepraszam, moja droga. Ja te� nie czuj� si� tu najlepiej, ale to w�a�nie tutaj, na granicy, mo�na znale�� ciekawe rzeczy. Prawie zawsze, kiedy si� troch� cofn��, mo�na trafi� na co� nowego. Pami�tasz ten kryszta� wielki jak pi��, Jajo Edri? Znalaz�em go w trawie, jakby woda wyrzuci�a go na pla��. - Ca�e to miejsce jest niesamowite. - Oczywi�cie. Ale w ko�cu nic, co dotyczy Granicy Cienia, nie jest naturalne. Dlatego w�a�nie Qarowie zostawili j� za sob�, kiedy wycofywali si� przed armi� du�ych. To nie mia�a by� zwyk�a granica oddzielaj�ca ich ziemie od naszych, raczej... ostrze�enie. Tak bym to nazwa�. �Nie wchodzi�". Sama chcia�a� tu przyj��, wi�c jeste�my. Spojrza� w g�r� na pas mg�y rozci�gaj�cej si� wzd�u� trawiastych wzg�rz, bardziej zbitej w zag��bieniach terenu, ale i przy wierzcho�kach pag�rk�w g�stej jak puch. - Ju� prawie jeste�my na miejscu. - Jasne - mrukn�a znu�ona. Rogowiec poczu� uk�ucie wstydu, gdy pomy�la�, jak droczy si� ze swoj� star� kochan� �on�. Potrafi�a by� cierpka, ale i jab�ko bywa cierpkie, a mimo to dobre i zdrowe. - Tak, powiem ci, skoro pytasz. Ona rzeczywi�cie ma na imi� Briony. - A ten ch�opak, ubrany na czarno, to jej drugi brat? - Tak my�l�, ale nigdy nie widzia�em go z bliska. Ca�a rodzina nie pokazuje si� zbyt cz�sto publicznie. Co innego stary kr�l Ustin -dziadek tych dzieci - ten lubi� �wi�towanie i parady, pami�tasz? Rzadko kiedy przepu�ci� okazj�... Opal nie sprawia�a wra�enia zainteresowanej historycznymi wspo- minkami. - Wydawa� si� jaki� smutny,