Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14929 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Prze�o�y�
Pawe� Kruk
Dom Wydawniczy REBIS
Pozna� 2006
Tytu� orygina�u
Shadowmarch. Volume One
Copyright � 2004 by Tad Williams
AU rights reserved
Copyright � for the Polish edition
by REBIS Publishing House Ltd.,
Pozna� 2006
Redaktor
Agnieszka Horzowska
Opracowanie graficzne serii i projekt ok�adki
Jacek Pietrzy�ski
Ilustracja na ok�adce Michael
Whelan/via Thomas Schluck GmbH
Wydanie I ISBN
83-7301-770-4
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. �migrodzka 41/49, 60-171 Pozna�
tel. 0-61-867-47-08, 0-61-867-81-40; fax 0-61-867-37-74
e-mail:
[email protected]
www.rebis.com.pl
Druk i oprawa
Wydawnictwo i drukarnia UNI-DRUK S.J.
ul. Przemys�owa 13, 62-030 Lubo�
Ksi��k� t� dedykuj� moim dzieciom,
Connorowi Williamsowi i Devon Beale,
kt�re w chwili, gdy to pisz�, s� jeszcze ma�e,
lecz maj� ogromn� moc oddzia�ywania.
Zdumiewaj� mnie ka�dego dnia.
Pewnego dnia, kiedy dorosn�, a ich matka
i ja przejdziemy spokojnym krokiem na Drug� Stron�,
oboje, mam nadziej�, poczuj� zadowolenie,
gdy przypomn� sobie, jak bardzo je kochali�my,
a mo�e i troch� si� zawstydz� na my�l o tym,
jak niegodziwie to wykorzystywali,
nasze czaruj�ce, zabawne potworki.
Ocean JrisjaMi
Ziemie Zmierzchu
Pn
(Su
Pd
Helmi
ngseay
Kr�l
estw
a
Pogr
anic
za
2004
�adnej ksi��ki nie da si� napisa� bez pomocy innych, a niewielu
autor�w potrzebuje tyle pomocy co ja, tak wi�c... zacznijmy parad�
wdzi�czno�ci!
Wyra�am serdeczne podzi�kowania, jak zawsze, mojej cudownej
�onie, Deborah Beale, za jej nieustaj�ce wsparcie, ogromn� pomoc i czy-
telnicz� wnikliwo��, a tak�e mojemu nieocenionemu agentowi Mat-towi
Bialerowi, kt�ry os�ania� mnie w chwilach atak�w.
Dzi�kuj� naszej utalentowanej asystentce, Denie Chavez, kt�ra po-
zwala mnie i Deborah zachowa� zdrowy rozs�dek, na ile to jest mo�liwe,
po cz�ci za spraw� swoich ogromnych zdolno�ci organizacyjnych, a po
cz�ci chroni�c nas przed naszymi kochanymi dzie�mi, kt�re bardzo
chc� mi pomaga�, akurat kiedy musz� co� sko�czy�.
Moi zagraniczni wydawcy, Tim Holman z Wielkiej Brytanii i dr Ul-
rike Killer z Niemiec, bardzo wspieraj� moj� prac� i dodaj� mi pewno�ci
siebie, kiedy realizuj� swoje projekty. Jestem im za to ogromnie
wdzi�czny.
Nie mog� pomin�� wszystkich moich przyjaci� z Wydawnictwa DAW
Books - kt�re, tak si� sk�ada (jak�e por�cznie), wydaje moje ksi��ki w
Ameryce - tak wi�c Debra Euler, Marsha Jones, Peter Stampfel, Betsy
Wollheim i Sheila Gilbert nie uchroni� si� przed fal� mojej en-
tuzjastycznej dzi�ki-fikacji. Betsy i Sheila by�y moimi redaktorkami i
wsp�winnymi moich zbrodni od pierwszego dnia, kiedy to dwadzie�cia
lat temu wyruszy�em na t� szalon� pisarsk� wypraw�, a w miar� up�ywu
czasu coraz bardziej u�wiadamia�em sobie, jak wielki dar otrzyma�em i
jak ogromne dopisa�o mi szcz�cie. Dzi�ki wam za to, dobrze si�
bawimy, prawda?
I wreszcie na koniec musz� wspomnie� - co nie znaczy, �e s� mniej
wa�ni - o tych wszystkich, u kt�rych zaci�gn��em ogromny d�ug wdzi�cz-
no�ci i natchnienia, pisz�c t� szczeg�ln� ksi��k�. Mam tu na my�li
wszystkich tych cudownych szale�c�w z elektronicznego biuletynu
Shadpwmarch.com, kopalni m�dro�ci, wsparcia, �miesznostek i prze-
pis�w na rabarbar, jakich nie znajdziecie nigdzie indziej. Podzi�kowania
za Marchi� Cienia (projekt online) nale�� si� w szczeg�lno�ci Joshowi
Milliganowi i niezr�wnanemu Mattowi Dusekowi, ten ostatni wci��
piastuje urz�d Tech Czarnoksi�nika. Mam nadziej�, �e do��cz� do nas
nowi czytelnicy - po�wi�cam wiele czasu kibicowaniu biuletynowi i
ch�tnie was poznam.
Nota autora
D
la tych, kt�rzy chc� mie� pewno�� kto, co i gdzie, do��czy�em
mapki oraz indeks z nazwiskami postaci, nazwami miejsc i innych
wa�nych szczeg��w.
Mapy powsta�y na podstawie licznych opowie�ci podr�niczych,
ledwo czytelnych starych dokument�w, zapis�w przekaz�w wyrocz-
ni oraz szept�w umieraj�cych pustelnik�w, �e nie wspomn� o za-
warto�ci skrzyni z biura kupna i sprzeda�y grunt�w, znalezionej na
pchlim targu w Syanie. R�wnie �mudne i skomplikowane wysi�ki
pozwoli�y stworzy� indeks. Pos�ugujcie si� nim i mapkami, pami�ta-
j�c, �e wielu straci�o �ycie albo przynajmniej przyt�pi�o wzrok i nad-
szarpn�o naukow� reputacj�, by przygotowa� dla was t� pomoc.
Kr�tka historia Eionu,
w kt�rej specjaln� uwag� po�wi�cono
powstaniu p�nocnych Kr�lestw Pogranicza,
skompilowana przez Finna Teodorosa, uczonego,
Na podstawie Historii naszego kontynentu
Eionu i jego Narod�w,
na pro�b� jego lordowskiej mo�ci Avina Bron�'a,
ksi�cia Landsend, lorda konstabla Marchii Po�udniowej,
przedstawiona w dniu dzisiejszym, to jest w trzynastym dniu
miesi�ca Enneamene 1316 roku �wi�tego Trygonu
**>
P
rzez niemal tysi�c lat przed nasz� Er� Trygonu histori� spisywano
jedynie w staro�ytnych kr�lestwach Xandu, le��cego na po�udniu
kontynentu, kolebce cywilizacji. Xandianie niewiele wiedzieli o
swoim p�nocnym s�siedzie, naszym kontynencie Eionie, poniewa�
znaczn� cz�� interioru zas�ania�y nieprzebyte g�ry i g�ste lasy. Po-
�udniowcy prowadzili handel z nielicznymi bladosk�rymi dzikusami
zamieszkuj�cymi wybrze�e i wiedz�cymi ma�o albo i nic o tajemni-
czym Ludzie Zmroku albo, jak ich nazywali uczeni, �Qarach", kt�rzy
�yli w r�nych cz�ciach Eionu i zar�wno dawniej, jak i teraz naj-
liczniej zamieszkiwali dalek� p�noc naszego kontynentu.
W miar� jak mija�y wieki i rozwija� si� handel Xandian z Eionem,
w pot�g� r�s� Hierosol, g��wny port handlowy na eio�skim wybrze-
�u,, a� z czasem sta� si� najg�ciej zaludnionym miastem p�nocy.
Ju� jakie� dwie�cie lat przed nadej�ciem b�ogos�awionego Trygonu
m�g� on rywalizowa�, je�li chodzi o wielko�� i wykwintno��, z wie-
loma spo�r�d dekadenckich stolic po�udniowego kontynentu.
Hierosol w swoich pocz�tkach by� miastem wielu bog�w i obrz�d-
k�w religijnych, a doktrynalne dysputy i rywalizacje mi�dzy zwolen-
nikami poszczeg�lnych b�stw rozstrzygano cz�sto za pomoc� oszczerstw
albo ognia, a na ulicach wybucha�y krwawe zamieszki. Ostatecznie wy-
znawcy trzech spo�r�d najpot�niejszych b�stw - Perina, pana niebios,
Erivora, w�adcy w�d, i Kerniosa, pana czarnej ziemi - zawarli pakt.
1 C
Trygon, koalicja trzech bog�w i ich wyznawc�w, szybko wypar� in-
ne obrz�dki. Przyw�dca kultu przyj�� miano Trygonarchy i sta� si�,
podobnie jak jego nast�pcy, najpot�niejszym kap�anem w ca�ym
Eionie.
Hierosol, coraz zasobniejszy dzi�ki handlowym portom, dyspo-
nuj�cy coraz pot�niejsz� armi� i flot�, z przyw�dztwem religijnym
skupionym w r�kach Trygonatu, sta� si� dominuj�c� pot�g� nie tyl-
ko Eionu, lecz ostatecznie, kiedy imperia po�udniowego kontynentu
ugrz�z�y w bagnie dekadencji, ca�ego znanego �wiata. Hierosolska
supremacja trwa�a bez ma�a sze��set lat, zanim imperium upad�o pod
w�asnym ci�arem, zalane falami naje�d�c�w z p�wyspu Kracji i po-
�udniowego kontynentu.
Na popio�ach wielkiego Hierosolu wyros�y m�odsze kr�lestwa w g��-
bi Eionu. Syan przer�s� pozosta�e i w dziewi�tym wieku przej�� Try-
gonat, przenosz�c stolic� Trygonarchii z jej ogromnym ko�cio�em
z Hierosolu do Tessis, gdzie pozostaje do dnia dzisiejszego. Sta� si�
o�rodkiem mody i nauki ca�ego Eionu i wci�� jest wiod�c� pot�g�
na naszym kontynencie, lecz jego s�siedzi dawno ju� wydostali si�
spod fa�d p�aszcza imperium sya�skiego.
Jeszcze przed czasami historii pisanej mieszka�cy Eionu zamie-
szkiwali sw�j kontynent wraz z dziwnym poga�skim ludem Qar�w,
przez jednych nazywanymi Lud�mi Zmierzchu, przez innych za� Ci-
chymi, lecz najcz�ciej m�wiono o nich �czarodziejski lud". W opo-
wie�ciach wspomina si� o mie�cie Qar�w na dalekiej p�nocy Eionu,
staro�ytnym i mrocznym siedlisku owianym pos�pn� legend�, lecz
na pocz�tku Qarowie mieszkali w wielu miejscach kontynentu, cho�
nigdy w tak du�ych skupiskach jak ludzie, najcz�ciej na wiejskich,
ma�o ucz�szczanych obszarach. W miar� jak ludzie rozprzestrzeniali
si� po ca�ym Eionie, Qarowie zacz�li si� wycofywa� mi�dzy wzg�-
rza, w g�ry i w g��b las�w, cho� w wielu miejscach pozostali i nawet
�yli w harmonii z lud�mi. Obie strony nie darzy�y si� wielkim za-
ufaniem i przez wi�ksz� cz�� pierwszego tysi�clecia po Trygonie
niepisany pok�j mi�dzy dwoma narodami by� mo�liwy g��wnie dzi�-
ki temu, �e Cisi, nieliczni, stronili od ludzi.
Rok tysi�czny przyni�s� Wielk� �mier�, straszn� plag�, kt�ra naj-
pierw pojawi�a si� w po�udniowych portach, a potem rozprzestrzeni�a
na reszt� kontynentu, zbieraj�c ogromne �niwo. Ludzie umierali szyb-
ko i tylko nieliczni spo�r�d tych, kt�rzy si� z ni� zetkn�li, prze�yli.
Ch�opi opuszczali swoje pola. Rodzice porzucali dzieci. Uzdrowi-
ciele nie chcieli leczy� umieraj�cych i nawet kap�ani Kerniosa odma-
wiali odprawiania ceremonii pogrzebowych. W opuszczonych wio-
skach pozostawa�y tylko trupy. M�wiono, �e pod koniec pierwszego
roku plaga zabra�a czwart� cz�� ludno�ci po�udniowych miast Eionu,
a kiedy wr�ci�a wiosn�, wraz z nadej�ciem cieplejszej pogody, i ze-
bra�a jeszcze wi�ksze �niwo, zacz�to m�wi�, �e oto nadszed� koniec
�wiata. Trygon i jego duchowni utrzymywali, �e plaga jest kar� za
bezbo�no��, lecz wi�kszo�� ludzi win� za zatrucie wody w swoich
studniach obarcza�a mieszka�c�w obcych kraj�w, a w szczeg�lno�ci
po�udniowc�w. Z czasem pojawi� si� jeszcze bardziej oczywisty wi-
nowajca - Qarowie. W wielu miejscach tajemniczy Ludzie Zmierz-
chu i tak byli ju� uwa�ani za z�e duchy, tak wi�c sugestia, �e to ich
m�ciwo�� spowodowa�a plag�, roznios�a si� szybko w�r�d przestra-
szonego gminu.
Tak wi�c zacz�to mordowa� czarodziejskich ludzi, gdziekolwiek
ich spotkano, atakowano i wyrzynano ca�e plemiona. Eion zala�a fala
w�ciek�o�ci, podsycana przez oddzia�y z�o�one z ludzi, kt�rzy sami
nazywali si� �Likwidatorami" i kt�rzy za cel postawili sobie wyt�-
pienie Qar�w, cho� prawdopodobnie zabili r�wnie du�o swoich co
przedstawicieli czarodziejskiego ludu, poniewa� wiele ludzkich wio-
sek dotkni�tych przez Wielk� �mier� zosta�o ca�kowicie spalonych
przez Likwidator�w, co mia�o by� lekcj� dla ka�dego, kto chcia�by
si� przeciwstawi� ich �wi�tej misji.
Ci spo�r�d Ludzi Zmierzchu, kt�rzy prze�yli, uciekli na p�noc
i zatrzymali si� w osadzie Qar�w zwanej Zimnoszarym Wrzosowi-
skiem, znajduj�cej si� o dzieli drogi od miejsca, w kt�rym pisz� te
s�owa w dzisiejszej Marchii Po�udniowej. (�Zimnoszare" - ta opi-
sowa nazwa miejsca bitwy jest oczywist� pomy�k� w t�umaczeniu,
poniewa� zdaniem Clemona Qul Girah w j�zyku czarodziejskich lu-
dzi znaczy �miejsce wzrastania", aczkolwiek nie znane mi s� �r�d�a
tych wiadomo�ci.) Bitwa by�a zaci�ta, lecz Cjarowie zostali pokonani,
w du�ej mierze dzi�ki przybyciu wojsk dowodzonych przez Anglina,
pana mieszka�c�w wyspy Connord, dalekiego krewnego w�adc�w
Syanu. Lud Zmierzchu zosta� ca�kowicie wyparty z ziem ludzi i zmu-
szony do wycofania si� na bezludn� p�noc poro�ni�t� g�stymi la-
sami.
Podobnie jak tysi�ce innych, mniej znanych �miertelnik�w, Kara�,
kr�l Syanu, zgin�� w bitwie pod Zimnoszarym Wrzosowiskiem, lecz
jego syn, kt�ry panowa� pod imieniem Lander III, a p�niej znany
by� jako �Lander Dobry" i �Lander Postrach Elf�w", nada� marchi�
Anglinowi i jego potomkom jako ich lenno, czyni�c z nich stra�ni-
k�w �wiata ludzi pilnuj�cych granic przed Qarami. Anglin z Connord
by� pierwszym kr�lem marchii.
Po bitwie pod Zimnoszarym Wrzosowiskiem na p�nocy przez
mniej wi�cej sto lat panowa� wzgl�dny spok�j, cho� grupy najemni-
k�w znane jako Szare Dru�yny, kt�re pojawi�y si� w trudnych cza-
sach, jakie nast�pi�y po Wielkiej �mierci i upadku imperium sya�-
skiego, stanowi�y du�e niebezpiecze�stwo. Owi maj�cy za nic prawo
rycerze ofiarowywali swoj� pomoc r�nym despotom, by pokona�
ich s�siad�w, albo te� wybierali �atwiejszych wrog�w, porywaj�c pa-
n�w dla okupu lub rabuj�c i morduj�c�ch�op�w.
Potomkowie Anglina podzielili marchi� na cztery kr�lestwa -
Marchi� P�nocn�, Marchi� Po�udniow�, Marchi� Wschodni� i Mar-
chi� Zachodni� - najwa�niejsza by�a Marchia Po�udniowa - kt�re
rz�dzone przez r�d Anglina i jego szlachetnie urodzonych krewnych
panowa�y na p�nocy w pokoju. Tak by�o a� do roku trygo�skiego
tysi�c sto trzeciego, kiedy to armia Ludzi Zmierzchu spad�a na nich
z p�nocy bez ostrze�enia. Potomkowie Anglina walczyli zawzi�cie,
lecz zostali wyparci z wi�kszo�ci swoich ziem i zmuszeni do wy-
cofania si� do po�udniowych granic. Tylko dzi�ki pomocy grupy nie-
wielkich pa�stewek po�o�onych wzd�u� granicy (nazywanej �Dzie-
wi�tk�") mieszka�cy marchii zdo�ali stawi� op�r Qarom, oczekuj�c
na wsparcie wi�kszych kr�lestw z po�udnia - wsparcie, kt�re nad-
chodzi�o przera�liwie powoli. M�wi si�, �e w tych trudnych chwilach
po raz pierwszy narodzi�o si� poczucie p�nocnej solidarno�ci - a tak-
�e pewna nieufno�� wobec po�udniowych kr�lestw.
Tylko sroga zima pozwoli�a ludziom zatrzyma� Qar�w. Wiosn�
przyby�y wreszcie armie z Syanu i Jellonu, miast-pa�stw po�o�onych
w Kracji. Mimo �e ludzie znacznie przewy�szali Qar�w liczebno�ci�,
walki toczy�y si� ze zmiennym szcz�ciem przez d�ugie lata. Kiedy
Kr�lestwa Pogranicza, wspierane przez sojusznik�w, pokona�y wre-
szcie naje�d�c�w w tysi�c sto si�dmym roku i zapu�ci�y si� w pogo�
za nimi na ich ziemie, by wyt�pi� wroga raz na zawsze, wycofuj�cy
si� czarodziejski lud utworzy� barier�, kt�ra wprawdzie nie powstrzy-
ma�a ludzi, lecz poddawa�a czarom i dezorientowa�a wszystkich, kt�-
rzy j� przekroczyli. Po tym jak kilka zbrojnych dru�yn ludzi znik�o
i pozosta�y po nich jedynie ob��kane niedobitki, �miertelnicy zaprze-
stali walki i uznali, �e spowita mg�� bariera, kt�r� nazwali Granic�
Cienia, b�dzie odt�d now� granic� ziem cz�owieka.
Zamek Marchii Po�udniowej zosta� odbudowany przez samego Try-
gonarch� - Qarowie wykorzystywali go podczas wojny jako fortec� -
lecz Kr�lestwa Pogranicza przecina�a odt�d Granica Cienia, za kt�r�
pozosta�a utracona bezpowrotnie ca�a Marchia P�nocna i znaczne
cz�ci Marchii Wschodniej i Zachodniej. R�d Anglina, pomimo utra-
ty zamk�w i lenn, przetrwa� w osobie jego stryjecznego wnuka Kel-
licka Eddona, kt�rego odwaga w walce z czarodziejskim ludem prze-
sz�a do legendy. Kiedy graniczne narody, znane jako Dziewi�tka,
zebra�y si� i z�o�y�y �luby wierno�ci nowemu kr�lowi Marchii Po-
�udniowej (po cz�ci szukaj�c obrony przed zach�annymi Szarymi
Dru�ynami, kt�re znowu si� pojawi�y w latach chaosu, jaki nasta�
po wojnie z Ludem Zmierzchu), kr�l marchii jeszcze raz sta� si� naj-
pot�niejszym w�adc� na p�nocy Eionu.
Czasy obecne
wraz z opini� Finna Teodorosa, tylko jego,
bez odpowiedzialno�ci wobec zmar�ego Mistrza
Clemona z Anverrin
A� do chwili obecnej, to jest 1316 roku Trygonu, trzysta lat po
bitwie pod Zimnoszarym Wrzosowiskiem i dwie�cie lat po utracie
p�nocnych cz�ci marchii i ustanowieniu Granicy Cienia, p�noc nie-
wiele si� zmieni�a. Linia graniczna pozostaje na swoim miejscu i sku-
tecznie wyznacza zewn�trzn� kraw�d� znanego �wiata - nawet statki,
kt�re zapuszczaj� si� zbyt daleko na p�nocnych wodach, rzadko po-
wracaj�.
Syan nie jest ju� tak pot�nym imperium jak niegdy� i pozosta�
jedynie najsilniejszym spo�r�d du�ych kr�lestw w sercu Eionu, lecz
pojawi�y si� inne zagro�enia. Ro�nie si�a autarchy, kr�la-boga Xis
na po�udniowym kontynencie. Po raz pierwszy od prawie tysi�ca lat
Xandianie zapu�cili macki swojej mocy .na p�nocny kontynent. Wiele
spo�r�d kraj�w po�o�onych na po�udniowym eio�skim wybrze�u ju�
p�aci danin� autarsze albo te� pozostaj� pod rz�dami jego ma-
rionetek.
R�d Eddon�w wci�� sprawuje godnie rz�dy w Marchii Po�udnio-
wej, a nasze Kr�lestwo Marchii jest jedyn� prawdziw� pot�g� na p�-
nocy - Brenlandia i Settlandia, jak powszechnie wiadomo, to ma�e,
niezbyt rozwini�te kraje zaj�te w�asnymi sprawami - lecz potomko-
wie kr�la marchii i ich wierni s�udzy zacz�li si� zastanawia�, jak
daleko jeszcze w g��b Eionu mo�e si�gn�� rami� autarchy i jakie
mo�e wynikn�� z tego nieszcz�cie w obliczu niefortunnego biegu
wydarze�, jakie spad�y na naszego ukochanego monarch�, kr�la Oli-
na. Mo�emy si� tylko modli�, aby wr�ci� do nas bezpiecznie.
Oto moja historia, przygotowana na twoj� pro�b�, panie. Mam
nadziej�, �e jeste� z niej zadowolony.
(podpisano) Finn Teodoros,
uczony i wierny poddany Jego Kr�lewskiej Mo�ci Olina Eddona
Wst�p
R
uszaj w g��b snu, ruszaj. Niebawem ujrzysz rzeczy, jakie dane jest
zobaczy� jedynie tym, kt�rzy �ni� lub potrafi� czarowa�. Dosi�d� wiatru
i pozw�l, by ci� poni�s� - tak, to r�czy i straszny rumak, lecz czeka ci�
d�uga droga, a noc kr�tka.
Lec�c wy�ej ni� ptaki, mijasz szybko suche krainy po�udniowego
kontynentu Xand, zdumiewaj�co ogromn� �wi�tyni�-pa�ac autarchy,
kt�ry ci�gnie si� milami wzd�u� kamiennych kana��w jego wielkiego
miasta Xis. Nie zatrzymujesz si� - bo dzisiaj twoje oko nie szuka
�miertelnych kr�l�w, nawet tego, kt�ry jest w�r�d nich najpot�niejszy.
Unosisz si� nad oceanem, zmierzaj�c ku p�nocnemu kontynentowi
Eionu, nad wiecznym Hierosolem, niegdy� centrum �wiata, a dzisiaj
zabawk� bandyt�w i zwyci�skich wata�k�w, lecz i tu si� nie zatrzy-
mujesz. Mkniesz dalej na skrzyd�ach wiatru nad ksi�stwami, kt�re ju�
zgi�y kark pod si�� legion�w autarchy, oraz tymi, kt�re niebawem to
uczyni�.
Mijasz g�ry, kt�re odgradzaj� po�udniow� cz�� Eionu od reszty
kontynentu, niezmierzone lasy na p�noc od nich, i docierasz do zie-
lonych teren�w Wolnych Kr�lestw, gdzie zni�asz si� i szybujesz nad
��kami i turniami, mkniesz nad dostatni� krain� pot�nego Syanu (nie-
gdy� jeszcze pot�niejszego), nad rozleg�ymi polami i ubitymi traktami,
nad staro�ytnymi ruinami rodowych posiad�o�ci, i dalej, ku marchiom,
kt�re granicz� z szarym krajem poza Granic� Cienia i s� najdalej
wysuni�tymi na p�noc ziemiami zamieszkiwanymi wci�� przez
cz�owieka.
Na samym progu tych utraconych i zamieszkanych przez inne istoty
p�nocnych ziem, w kraju Marchii Po�udniowej, stoi wysoki, stary
zamek spogl�daj�cy na rozleg�� zatok�, forteca otoczona i chroniona
przez wod�, szacowna i tajemnicza niczym kr�lowa, kt�ra prze�y�a
swojego ma��onka. Jej skro� zdobi korona dostojnych wie�, a sukni�
tworzy szachownica dach�w ni�szych budynk�w. Smuk�a grobla ��-
cz�ca zamek z l�dem ci�gnie si� niczym welon panny m�odej, kt�-
ry potem rozk�ada si� i tworzy reszt� miasta po�o�onego w fa�dach
wzg�rz i wzd�u� kraw�dzi zatoki. Ta staro�ytna twierdza jest teraz
domem �miertelnik�w, lecz drzemie w niej co� jeszcze, co�, co przy-
wyk�o do nowych mieszka�c�w i nawet udaje, �e udziela im schro-
nienia, lecz nie do ko�ca ich pokocha�o. Ale i tak to ponure miejsce,
nazywane przez niekt�rych Zamkiem Cienia, ma ogromny urok, kt�ry
emanuje z jego dumnych, postrz�pionych wiatrem flag i ulic sk�-
panych w blasku s�o�ca. I cho� ta po�o�ona na wzg�rzach forteca
jest ostatnim jasnym i przyjaznym miejscem, jakie zobaczysz, zanim
wkroczysz do krainy ciszy i mg�y, a to, czego niebawem do�wiad-
czysz, przyniesie mroczne konsekwencje, twoja podr� nie zako�czy
si� na Marchii Po�udniowej -jeszcze nie. Dzisiaj wzywaj� ci� gdzie
indziej.
Szukasz bli�niaczego zaniku daleko w nawiedzanej p�nocy, wiel-
kiej fortecy nie�miertelnych Qar�w.
I oto, r�wnie niespodziewanie jak gdyby� przekracza� pr�g, wcho-
dzisz na ich zasnute zmierzchem ziemie. Chocia� popo�udniowe s�o�ce
wci�� o�wietla Zamek Marchii Po�udniowej, to ju� troch� dalej za Gra-
nic� Cienia wszystko, co znajduje si� za ow� niewidoczn� lini�, spo-
wija wieczny, cichy zmierzch. Soczy�cie ciemne ��ki porasta trawa
l�ni�ca ros�. Mkn�c na skrzyd�ach wiatru, widzisz w dole blado po-
�yskuj�ce drogi podobne do w�gorzy, kt�re zdaj� si� tworzy� delikatne
wzory, jakby ta mglista kraina by�a stronic� tajemnego dziennika za-
pisanego r�k� nieznanego boga. Unosisz si� nad g�rami otoczonymi
aureol� burzowych chmur i lasami rozleg�ymi jak ca�e kraje. Z cie-
mnych zag��bie� pomi�dzy drzewami b�yskaj� jasne oczy, a w pus-
tych dolinach s�ycha� szepty.
I wreszcie widzisz miejsce swojego przeznaczenia - budowl� wy-
niesion� wysoko, czyst� i dumn� na brzegu dzikiego, mrocznego mo-
rza otoczonego l�dem. O ile Zamek Cienia mia� w sobie co� nie z tego
�wiata, to ten tutaj tylko w niewielkim stopniu wydaje si� czym�
naturalnym: miliony, miliony kamieni w tysi�cach odcieni ciemno�ci
u�o�ono wysoko jedne na drugich, onyks na jaspisie, obsydian na �up-
ku, i cho� wie�e zachowuj� idealn� symetri�, to jest to rodzaj po-
rz�dku, od kt�rego zwyk�emu �miertelnikowi zakr�ci�oby si� w g�owie.
Teraz si� opuszczasz, zsuwasz z grzbietu wietrznego wierzchow-
ca, by pospieszy� przez labirynt korytarzy, kt�re cz�sto si� zw�aj�,
lecz ty trzymasz si� tych najszerszych i najlepiej o�wietlonych: bo
nie jest bezpiecznie w�drowa� beztrosko po Qul-na-Qar, najstarszych
budowlach (kt�rych kamienie, opowiadaj� niekt�rzy, zosta�y wydo-
byte tak dawno temu, �e wody ocean�w m�odej ziemi by�y jeszcze
ciep�e), a poza tym czas nagli.
Mieszkaj�cy w cieniu Qarowie maj� powiedzenie, kt�re mo�na
by przet�umaczy� mniej wi�cej tak: �Nawet Ksi�ga skruchy zaczyna
si� jednym s�owem". Znaczy to tyle, �e nawet najwa�niejsze rzeczy
maj� niepowtarzalny i prosty pocz�tek, cho� czasem da si� go opisa�
dopiero znacznie p�niej - pierwsze uderzenie, nasiono, niemal bez-
g�o�ne zaczerpni�cie powietrza, nim zabrzmi pie��. Dlatego teraz si�
spieszysz: ci�g wydarze�, kt�re niebawem wstrz�sn� nie tylko Mar-
chi� Po�udniow�, lecz i ca�ym �wiatem a� do korzeni, rozpoczyna
si� tu i teraz, czego b�dziesz �wiadkiem.
W g��bi QuI-na-Qar znajduje si� sala. W rzeczywisto�ci jest ich
tam wiele, tyle ile ga��zi na prastarym drzewie pozbawionym li�ci -
czy nawet na wyschni�tych na wi�r drzewach ca�ego sadu - ale ci,
kt�rzy ogl�dali Qul-na-Qar podczas niespokojnego snu markotnej nocy,
wiedz�, co to za sala. Do niej zmierzasz. Chod�. Czas nagli.
Trzeba by godziny, by j� przemierzy� od ko�ca do ko�ca, a przy-
najmniej tak si� wydaje. Roz�wietla j� blask licznych pochodni, a tak-
�e mniej znajomych �wiate�, kt�re migoc� niczym �wietliki pod cie-
mnymi krokwiami wyci�tymi na kszta�t,konar�w ostrokrzewu i ga��zi
tarniny. D�ugie �ciany s� obwieszone owalnymi lustrami, pokrytymi
tak grub� warstw� kurzu, �e dziwne si� wydaje, i� migoc�ce �wiat�a
i pochodnie s� w nich widoczne, a jeszcze dziwniejsze jest to, �e i
inne, ciemniejsze kszta�ty odbijaj� si� w ich mrocznych powierzch-
niach. S� tam obecne nawet wtedy, gdy sala jest pusta.
Lecz teraz tak nie jest, pe�no w niej postaci pi�knych i przera-
�aj�cych zarazem. Gdyby� m�g� przemkn�� w jednej chwili ponad
Granic� Cienia i pop�dzi� na kt�ry� z wielkich plac�w po�udniowych
nadmorskich kr�lestw, gdzie mo�na zobaczy� w jednym miejscu lud-
no�� ca�ego �wiata wszelkiego kszta�tu, koloru i rozmiar�w, to i tak,
ujrzawszy wprz�dy Qar�w, Ludzi Zmroku zebranych w tej wysokiej
mrocznej sali, pomy�la�by�, jak bardzo tamci wszyscy s� do siebie
podobni. Tutaj niekt�rzy s� zdumiewaj�co �wietli�ci niczym m�odzi
bogowie, wysocy, o kszta�tnej postaci najpowabniejszych kr�l�w i
kr�lowych ze �wiata ludzi. Inni za� s� mali jak myszy. Jeszcze inni
maj� posta� koszmar�w z ludzkich sn�w, obdarzeni szponami i ocza-
mi w��w, o cia�ach pokrytych pi�rami, �uskami albo futrem l�ni�cym
t�uszczem. Wype�niaj� ca�� sal�, pogrupowani wed�ug zawi�ej, pra-
dawnej hierarchii, tysi�c r�nych postaci po��czonych wi�zi� wsp�l-
nej niech�ci do ludzi i pogr��onych w znamiennej ciszy.
Na pocz�tku d�ugiej sali obwieszonej lustrami dwie postaci za-
siadaj� na wysokich kamiennych tronach. Obie z wygl�du przypo-
minaj� �miertelnik�w, lecz maj� w sobie co� nieziemskiego, co spra-
wia, �e nawet �lepy pijak nie wzi��by ich przez pomy�k� za istoty
�miertelne. Obie siedz� spokojnie, lecz jedna jest nieruchoma jak po-
mnik wykuty z bladego marmuru, jak kamienny tron, na kt�rym sie-
dzi. Oczy ma otwarte, lecz pozbawione spojrzenia jak malowane
oczy lalki, jakby jej duch odlecia� daleko od pozornie m�odzie�czej,
odzianej w bia�� szat� postaci i nie m�g� znale�� drogi powrotnej.
D�onie kobiety spoczywaj� na kolanach niczym martwe ptaki. Nie
poruszy�a si� od lat. I tylko ledwo dostrzegalny ruch piersi, wzno-
sz�cych si� i opadaj�cych pod szat� bardzo powoli, wskazuje na to,
�e oddycha.
Ten, kt�ry zasiada obok niej, jest wy�szy o szeroko�� dw�ch d�oni
od wi�kszo�ci �miertelnik�w i jest to najbardziej ludzka cecha jego
postaci. Jego blada twarz, niegdy� zdumiewaj�co jasna, postarza�a
si� przez stulecia i teraz rysy s� twarde i ostre niczym wierzcho�ek
smaganej wiatrem turni. A mimo to emanuje jakim� przera�aj�cym
pi�knem, kt�re jest r�wnie z�udne i niebezpieczne jak wabi�cy swoj�
wspania�o�ci� p�dz�cy przez morze sztorm. Jego oczy, jak si� spo-
dziewasz, czyste i przepastne niczym nocne niebo, wydawa�yby si�
pe�ne niesko�czonej, zimnej m�dro�ci, lecz przes�ania je niedba�a
opaska zawi�zana z ty�u g�owy i przys�oni�ta niemal w ca�o�ci d�u-
gimi w�osami w kolorze ksi�ycowego blasku.
To Ynnir, �lepy kr�l, kt�rego �lepota nie nale�y tylko do niego.
Niewielu �miertelnik�w go widzia�o, a �adna �yj�ca kobieta czy m�-
czyzna nie patrzyli na niego inaczej jak we �nie.
Pan Ludzi Zmierzchu unosi d�o�. Sal�, i tak pogr��on� w bez-
ruchu, wype�nia jeszcze bardziej przenikliwa cisza. Yinnir przema-
wia szeptem, lecz jego g�os dociera do wszystkich zebranych.
- Przyprowad�cie dziecko.
Cztery zakapturzone, podobne do ludzi postaci wyci�gaj� nosze
z cienia za bli�niaczymi tronami i stawiaj� je u st�p kr�la. Spoczywa
na nich zwini�ta posta�, �miertelny ch�opiec, jak si� zdaje, kt�rego
pogr��on� we �nie twarz okalaj� loczki mokrych od potu w�os�w
koloru s�omy. Kr�l pochyla si�, a wszystkim si� wydaje, �e spogl�da
na dziecko pomimo swojej �lepoty, by zapami�ta� jego rysy. Zanurza
d�o� w fa�dach szarej szaty, okaza�ej niegdy�, lecz teraz dziwnie wy-
tartej i niemal tak samo zakurzonej jak lustra na �cianach sali, i wyj-
muje sakiewk� przewi�zan� czarnym sznurkiem, zwyk�y woreczek,
w kt�rym �miertelnik m�g�by nosi� talizman lub lek. D�ugie palce
Ynnira powoli przek�adaj� sznurek przez g�ow� ch�opca i chowaj�
sakiewk� na jego piersi pod zgrzebn� koszul�. Kr�l �piewa przez
ca�y czas, a jego g�os przypomina senny pomruk. Tylko ostatnie s�o-
wa s� na tyle wyra�ne, by mo�na je us�ysze�.
...Na gwiazd� i kamie�, oto si� dokona�o,
Ni kamie�, ni gwiazda nie zniszcz� tego, co si� sta�o.
Ynnir milknie na moment, niczym wahaj�cy si� �miertelnik, lecz
kiedy znowu przemawia, z jego ust p�yn� s�owa czyste i pewne.
- Zabierzcie go. - Cztery postaci chwytaj� nosze. - I niech nikt
was nie zobaczy w kraju s�o�ca. Jed�cie szybko tam i z powrotem.
Przyw�dca zakapturzonych osobnik�w odpowiada skinieniem
g�owy, po czym ca�a czw�rka odchodzi ze swoim pogr��onym we
�nie ci�arem. Kr�l odwraca si� na chwil� do bladej kobiety siedz�cej
obok niego, jakby spodziewa� si�, �e w ko�cu przerwie d�ugie mil-
czenie, lecz ona si� nie porusza i nie wypowiada nawet s�owa. Wtedy
zwraca si� ku wszystkim zebranym, ku o�ywionym spojrzeniom ty-
si�ca niespokojnych postaci - a tak�e ku tobie, kt�ry jeste� pogr��ony
we �nie. Nic z tego, co Los ju� utka�, nie schowa si� przed spoj-
rzeniem Ynnira.
- Zaczyna si� - m�wi. Cisza zosta�a przerwana. Sal� z lustrami
wype�niaj� coraz g�o�niejsze pomruki, fala g�os�w, kt�ra wzbiera,
a� wreszcie odbija si� echem mi�dzy ciemnymi, rze�bionymi na
kszta�t konar�w krokwiami. Zgie�k �piew�w i okrzyk�w p�ynie nie
ko�cz�cymi si� korytarzami Qul-na-Qar, lecz trudno jest powiedzie�,
czy ten straszliwy ha�as wyra�a triumf czy �a�ob�.
�lepy kr�l powoli kiwa g�ow�.
- Zaczyna si�, wreszcie.
Zapami�taj wszystko, ty, kt�ry �nisz, kiedy ujrzysz to, co ma na-
st�pi�. Jak powiedzia� �lepy kr�l, to jest pocz�tek. Lecz nie powie-
dzia� on, a jest to prawd�, �e to, co si� tu zaczyna, jest ko�cem �wiata.
CZ�SC PIERWSZA
KREW
�Tak jak cz�owiek w lesie, kt�ry zak�ada sid�a, nie za-
wsze potrafi przewidzie�, co w nie schwyta - rzek� wielki b�g
Kernios do m�drca - tak uczony mo�e odkry�, �e postawione
przez niego pytania przynios�y nieprzewidziane i
niebezpieczne odpowiedzi".
Z Kompendium rzeczy znanych, Ksi�ga Trygonu
1
Polo
wan
ie
na
smo
ka
ZWʯ
AJ�C
A SI�
DROG
A:
Pod
kamien
iem jest
ziemia,
Pod
ziemi�
gwiazd
y, cie�
pod
gwiazd
ami,
Pod
cienie
m
wszystk
ie
rzeczy
znane
W
y
r
o
c
z
n
i
e
R
z
u
c
o
n
y
c
h
K
o
�
c
i
,
z
K
s
i
�
g
i
s
k
r
u
c
h
y
Q
a
r
�
w
U
jadanie
ogar�w
ju� od
jakiego�
czasu
cich�o w
dolinkac
h za
nimi,
kiedy
wreszcie
si�
zatrzym
a�. Jego
ko� by�
niespok
ojny,
got�w
kontynu
owa�
polowan
ie, lecz
Baniek
Eddon
�ci�gn��
mocno
wodze,
tak �e
klacz
zata�czy
�a w
miejscu.
Jego
wieczni
e blada
twarz
wydawa
�a si�
teraz
niemal
przezroc
zysta ze
zm�czen
ia, a
spojrzen
ie
roziskrz
one
ogniem
gor�czki
.
-
Jed� - zwr�ci� si� do siostry. - Jeszcze ich dogonisz.
B
r
i
o
n
y
p
o
t
r
z
�
s
n
�
�
a
p
r
z
e
c
z
�
c
o
g
�
o
w
�
.
-
Ni
e
zostawi
� ci�
samego.
Odpocz
nij, je�li
tego
potrzeb
ujesz,
a potem
razem
ruszymy
dalej.
Nach
murzy�
si�, tak
jak
tylko
potrafi
to
pi�tnast
oletni
ch�opiec
,
podobny
teraz do
uczoneg
o po�r�d
idiot�w
albo
pana,
kt�ry
znalaz�
si�
w�r�d
ub�ocon
ych
ch�op�w
.
-
Ni
e musz�
odpoczy
wa�,
kapu�cia
na
g�owo. I
nie
potrzebu
j�,
�eby
kto� si�
mn�
zajmow
a�.
- Okropny z ciebie k�amczuch - odpowiedzia�a �agodnie.
Jako bli�ni�ta ��czy�a ich wi� podobna do tej, jaka ��czy par�]
kochank�w.
- A poza tym nikt nie potrafi zabi� smoka w��czni�. Jak to siej
sta�o, �e ludzie z posterunku przy Granicy Cienia go przeoczyli?
- Mo�e przemkn�� si� noc� i dlatego go nie zauwa�yli. Tak czyj
inaczej, to nie jest prawdziwy smok, tylko jeden z tych mniejszych,!
dwuno�nych. Shaso twierdzi, �e wystarczy porz�dnie trzepn�� go w �eb|
i ju� po nim.
- A co ty albo Shaso wiecie na temat dwuno�nych smok�w?
zapyta� Barrick. - W ko�cu nie chodz� codziennie po wzg�rzach jak|
jakie� cholerne krowy.
Briony, widz�c, jak brat masuje niesprawne rami� i nawet niej
pr�buje tego ukry�, uzna�a to za z�y znak. By� jeszcze bledszy ni� j
zwykle, oczy mia� podkr��one, a cia�o w niekt�rych miejscach tak]
wychudzone, �e wydawa�o si� zapadni�te. Ze strachem pomy�la�a ]
o tym, �e pewnie znowu chodzi� we �nie, i a� si� wzdrygn�a. Ca�e '
�ycie sp�dzi�a na Zamku Marchii Po�udniowej, a mimo to nie lubi�a
chodzi� po zmroku labiryntem rozbrzmiewaj�cych echem korytarzy.
Zmusi�a si� do u�miechu.
- Nie, g�uptasie, to nie s� krowy, ale g��wny �owczy wypytywa�
Chavena, zanim wyruszyli�my, pami�tasz? A Shaso twierdzi, �e by�
tu jeden za czas�w dziadka Ustina - zabi� trzy owce w zagrodzie
w Landsend.
- A� trzy owce! Wielkie nieba, co za potw�r!
Ujadanie ogar�w si� nasili�o i teraz oba wierzchowce zata�czy�y
niespokojnie. Zagra� r�g, a jego j�k niemal ugrz�z� w g�stwinie ko-
nar�w.
- Maj� co�. - Nagle poczu�a niepok�j. - Och, lito�ciwa Zorio!
A je�li ten stw�r zrani psy?
Barrick pokr�ci� g�ow�, zdegustowany, po czym odgarn�� z czo�a
kosmyk wilgotnych ciemnorudych w�os�w.
- Psy?
Wida� by�o, �e Briony naprawd� niepokoi si� o ich los - dwa
spo�r�d ogar�w, Dado i Racka, wychowa�a od szczeniaka i w pew-
nym sensie by�y one kr�lewskiej c�rce bli�sze ni� wi�kszo�� ludzi.
- Och, Barricku, ruszajmy ju�, prosz�! B�d� jecha�a powoli, ale
ci� tu nie zostawi�.
Drwi�cy u�miech znik� z jego twarzy.
- Prze�cign� ci�, nawet trzymaj�c wodze w jednej r�ce.
- Zr�b to! - roze�mia�a si� i ruszy�a w d� zbocza. Bardzo si�
Nlara�a, by �artem zm�ci� w�ciek�o�� brata, lecz zbyt dobrze zna�a
t� zimn�, pozbawion� wyrazu mask�, jak� czasami stawa�a si� jego
twarz: o�ywi� j� na powr�t m�g� tylko czas lub podniecenie polo-
waniem.
Briony obr�ci�a si� i z ulg� zobaczy�a, �e Barrick pod��a za ni�,
wychudzony cie� na grzbiecie siwego wierzchowca, ubrany, jakby
jecha� na pogrzeb. Ale jej brat bli�niak ubiera� si� tak ka�dego dnia.
Och, prosz�, Barricku, m�j s�odki, rozgniewany Barricku, nie za-
kochuj si� w �mierci. Ta dziwna my�l zdumia�a j� sam� - zwykle
poetycki sentyment wywo�ywa� u niej uczucie, jakby dokucza�o jej
sw�dzenie w miejscu, w kt�rym nie mog�a si� podrapa�. Kiedy po-
nownie spojrza�a przed siebie, zamy�lona, niemal najecha�a na nie-
wielk� posta�, kt�ra gramoli�a si� w wysokiej trawie, by zej�� jej
/. drogi. Z bij�cym mocno sercem zatrzyma�a �nieg i zeskoczy�a na
ziemi� przekonana, �e niemal stratowa�a dziecko jakiego� wie�niaka.
- Jeste� ranny?
By� to bardzo niski m�czyzna o siwiej�cych w�osach, kt�ry, gdy
podni�s� si� z po��k�ej trawy, si�ga� g�ow� zaledwie do popr�gu
siod�a - Funderling w �rednim wieku o kr�tkich, lecz umi�nionych
nogach i ramionach. Zdj�� bezkszta�tny filcowy kapelusz i sk�oni�
si� nieznacznie.
- Mam si� dobrze, pani. Mi�o, �e pytasz.
- Nie zauwa�y�am ci�...
- Jak wielu innych. - U�miechn�� si�. - Powinienem...
W tym momencie min�� ich galopem Barrick, kt�ry tylko zerkn��
na siostr� i jej niedosz�� ofiar�. Cho� bardzo si� stara�, oszcz�dza�
rami�, przez co przyj�� w siodle pozycj�, kt�ra grozi�a upadkiem.
Briony wdrapa�a si� z powrotem na grzbiet �niegu, zapl�tuj�c si�
nieco w sp�dnic� do konnej jazdy.
Funderling pom�g� wsta� �onie.
- Zamierza�em przedstawi� ci� ksi�niczce.
- Wybacz - rzuci�a do ma�ego m�czyzny, po czym pochyli�a
si� nad grzbietem wierzchowca i pop�dzi�a za bratem.
- Nie b�d� g�upi - odpowiedzia�a, otrzepuj�c rzepy z grubej
sp�dnicy. - Mamy szcz�cie, �e ten jej ko� nie rozgni�t� nas na pud-ding.
- Ale, Opal, to mog�a by� twoja jedyna szansa poznania kogo� z
rodziny kr�lewskiej. - Pokr�ci� g�ow�, udaj�c zasmucenie. - Ostatnia
okazja, by poprawi� nasz los.
Zmarszczy�a czo�o, zachowuj�c powag�.
- Nasz lepszy los to do�� miedziak�w, by kupi� ci nowe buty,
Rogowcu, i �adny zimowy szal dla mnie. Wtedy mogliby�my chodzi� na
spotkania, nie martwi�c si�, �e wygl�damy jak dzieci �ebrak�w.
- Od dawna ju� w og�le nie wygl�damy jak dzieci, kochana sta-
ruszko. - Zdj�� kolejnego rzepa z jej przetykanych siwizn� w�os�w.
- A minie jeszcze wi�cej czasu, zanim doczekam si� tego szala, je�li
nie b�dziemy trzyma� si� razem - doda�a. Ale to ona oci�ga�a si� przez
chwil�, spogl�daj�c w zamy�leniu na �lad wygnieciony w wysokiej
trawie. - Czy to naprawd� by�a ksi�niczka? Jak my�lisz, dok�d si� tak
spieszyli?
- Na polowanie. Nie s�ysza�a� rog�w? Ta-ra, ta-ra! Panowie ganiaj�
dzisiaj po wzg�rzach jakie� biedne stworzenie. Za starych z�ych czas�w
to mog�o by� jedno z nas!
Prychn�a i otrz�sn�a si� z zamy�lenia.
- Nie chc� tego s�ucha�, a ty, je�li masz troch� oleju w g�owie,
te� nie s�uchaj. Nie zadawaj si� z du�ymi bez potrzeby i nie zwracaj
na siebie ich uwagi, mawia� m�j ojciec. Nic dobrego z tego nie wy
niknie. A teraz, staruszku, wracajmy do pracy. Nie chc� wa��sa� si�
blisko Granicy Cienia, kiedy zapadnie ciemno��.
Rogowiec Lideryt pokr�ci� g�ow� ju� z powag�.
- Ja te� nie, kochanie.
Legawce i charty ze sfory nie kwapi�y si�, by wej�� do zagajnika,
lecz to wahanie wcale ich nie uciszy�o. Wci�� ujada�y przera�liwie
g�o�no, lecz nawet najbardziej rozochoceni my�liwi ustawili si� nieco
powy�ej na zboczu, czekaj�c, a� psy wyp�dz� ofiar� na otwart� prze-
strze�.
Dla wi�kszo�ci poluj�cych powabem polowania wcale nie by�a
zwierzyna, nawet tak niezwyk�a jak ta. Co najmniej dwa tuziny pa-
n�w i dam, i znacznie wi�cej s�u��cych k��bi�o si� na zboczu wzg�rza;
wielmo�e rozmawiali, �miej�c si� i podziwiaj�c (albo te� udaj�c, �e
podziwiaj�) konie i stroje, a �o�nierze i s�u�ba pod��ali za nimi ci�kim
krokiem albo na wozach zaprz�gni�tych w wo�y i wype�nionych
jedzeniem, trunkami i zastawami, a nawet z�o�onymi namiotami, w
kt�rych spo�yto poranny posi�ek. Giermkowie prowadzili zapasowe
konie, poniewa� podczas szczeg�lnie zawzi�tych po�cig�w za zwierzyn�
nieraz si� zdarza�o, �e ko� pada� ze z�aman� nog� albo p�kni�tym
sercem. �aden z my�liwych nie chcia�by przepu�ci� momentu
upolowania zwierzyny ani wraca� do domu na wozie z powodu pad�ego
konia. Mi�dzy zwyk�ymi i wa�niejszymi s�u��cymi kr�cili si� uzbrojeni
je�d�cy z pikami albo halabardami, stajenni, �owczy w ub�oconych,
podartych ubraniach i kilku duchownych - ci ni�szego stanu musieli
porusza� si� pieszo tak jak �o�nierze - a nawet Zagadka, stary, chudy
kr�lewski b�azen, kt�ry wygrywa� na flecie niezbyt przekonuj�c�
my�liwsk� melodi�, staraj�c si� nie spa�� przy tym /. grzbietu
osiod�anego os�a, na kt�rym podr�owa�. W rzeczywisto�ci spokojne
wzg�rza poni�ej Granicy Cienia go�ci�y niemal ca�� przemieszczaj�c�
si� wiosk�.
Briony, kt�ra zawsze lubi�a wyrwa� si� poza kamienne mury zamku,
gdzie czasem wydawa�o si�, �e wie�e zas�aniaj� s�o�ce przez wi�kszo��
dnia, teraz ucieszy�a si� szczeg�lnie, mog�c zostawi� za sob� rzesz�
ludzi i pogr��y� si� w ciszy. Mimowolnie zacz�a si� zastanawia�, jak
musz� wygl�da� polowania na wielkich dworach Syanu czy Jellonu -
s�ysza�a, �e tam �owy trwaj� czasem ca�ymi tygodniami! Nie mia�a
jednak czasu na zbyt d�ugie rozmy�lania.
Shaso dan-Heza wyjecha� z t�umu na spotkanie Barrickowi i Briony,
kt�rzy zbli�ali si� do pozosta�ych. Naczelny w�dz wydawa� si� w�r�d
pan�w jedyn� osob� ubran� stosownie do okazji; zamiast wykwintnego
stroju, w jakim przyby�� na polowanie wi�kszo�� uczestnik�w, w�o�y�
stary, czarny sk�rzany pancerz tylko troch� ciemniejszy ni� jego sk�ra.
Ogromny �uk bojowy podskakiwa� u siod�a, napi�ty, jakby jego
w�a�ciciel spodziewa� si� ataku w ka�dej chwili. Patrz�c na naczelnego
wodza i swojego ponurego brata, Briony pomy�la�a, �e przypominaj� oni
zbli�aj�ce si� do siebie gradowe chmury, i przygotowa�a si� na burz�.
Nie musia�a d�ugo czeka�.
- Gdzie�cie si� podziewali? - warkn�� Shaso. - Dlaczego oddalili�cie
si� od stra�nik�w?
Briony postanowi�a wzi�� win� na siebie.
- Nie zamierzali�my oddala� si� na tak d�ugo. Po prostu rozma
wiali�my, a �nieg zacz�� troch� kule�...
Stary tua�ski wojownik zignorowa� jej s�owa, spogl�daj�c gro�nie na
Barricka. Wydawa� si� bardziej rozgniewany, ni� mo�na by si� tego
spodziewa�, jakby bli�ni�ta, chc�c uciec na chwil� od ludzi, pope�ni�y
powa�ne wykroczenie. Chyba nie my�la�, �e grozi im jakie�
niebezpiecze�stwo w tym miejscu, zaledwie kilka mil od zamku, w
kraju, w kt�rym r�d Eddon�w panuje od pokole�?
- Ch�opcze, widzia�em, jak opuszczasz poluj�cych i oddalasz si�,
nie m�wi�c nikomu ani s�owa - powiedzia�. - Co ty sobie my�lisz?
Barrick wzruszy� ramionami, lecz na jego policzkach pojawi�y si�
plamy rumie�c�w.
- Nie nazywaj mnie �ch�opcem". A poza tym, co ci� to obchodzi?
Starzec drgn�� i zacisn�� d�o� w pi��. Przez kr�tk� chwil� Brio-
ny pomy�la�a przera�ona, �e m�czyzna naprawd� uderzy Barricka.
Przez wszystkie te lata nieraz szturchn�� jej brata, lecz tylko podczas
�wicze�, zadaj�c cios w walce; czym� zupe�nie innym by�oby uderzenie
cz�onka rodziny kr�lewskiej na oczach innych. Shaso nie by�
powszechnie lubiany - wielu spo�r�d pan�w g�o�no wyra�a�o swoje
niezadowolenie z tego, �e bezpiecze�stwo kr�lestwa spoczywa w r�kach
obcokrajowca, �e ciemnosk�ry po�udniowiec, by�y jeniec wojenny,
piastuje tak wysoki urz�d w Marchii Po�udniowej. Nikt nie w�tpi� w
odwag� i umiej�tno�ci Shasa - mimo i� pozbawiono go broni w bitwie
pod Hierosolem, gdzie on i m�ody kr�l Olin spotkali si� jako wrogowie,
potrzeba by�o p� tuzina ludzi, by obezw�adni� tua�skiego wojownika,
kt�remu i tak uda�o si� wyswobodzi� i uderzeniem pot�nej pi�ci
wyrzuci� kr�la z siod�a. Ale ojciec bli�ni�t zamiast ukara� wi�nia,
wyrazi� podziw dla jego odwagi i zabra� go na sw�j zamek, gdzie
po�udniowiec sp�dzi� niemal dziesi�� lat w niewoli, nie wykupiony.
Przez ca�y ten czas pracowa� na coraz wi�ksze uznanie Olina, a� wreszcie
uzyska� wolno�� ograniczon� jedynie przysi�g� wierno�ci rodzinie
Eddon�w, a tak�e odpowiedzialny urz�d. Przez ponad dwie dekady, jakie
up�yn�y od bitwy pod Hierosolem, Shaso dan-Heza wykonywa� swoje
obowi�zki z honorem, wielk� sprawno�ci� i niemal m�cz�cym rygorem,
wybijaj�c si� ponad innych pan�w tak bardzo - co sta�o si� powodem ich
niech�ci jeszcze wi�kszym ni� kolor jego sk�ry - �e wreszcie otrzyma�
urz�d naczelnego wodza, kr�lewskiego ministra wojny dla wszystkich
Kr�lestw Granicznych. By�y wi�zie� pozostawa� nietykalny tak d�ugo,
jak d�u-
go na tronie zasiada� ojciec bli�ni�t, lecz teraz Briony zastanawia�a
si�, czy tytu�y Shasa, a nawet on sam, przetrwaj� trudne czasy nie-
obecno�ci kr�la Olina.
Shaso opu�ci� d�o�, jakby i jemu przysz�a do g�owy podobna my�l.
- Jeste� ksi�ciem Marchii Po�udniowej - powiedzia� do Barricka
szorstko, lecz spokojnie. - Nie mnie ranisz, ryzykuj�c �ycie bez po
trzeby.
Ch�opak patrzy� na Shasa wyzywaj�co, ale s�owa starca ostudzi�y
nieco �ar jego gniewu. Briony wiedzia�a, �e Barrick nie przeprosi,
jednak do walki te� nie dojdzie.
Ujadanie podnieconych ps�w jeszcze si� wzmog�o. Kendrick, star-
szy brat bli�ni�t, dawa� im znaki, aby podjechali do miejsca, w kt�-
rym rozmawia� z Gailonem Tollym, m�odym ksi�ciem Summerfield.
Briony ruszy�a w d� zbocza, a Barrick pod��y� za ni�. Shaso od-
czeka� kilka chwil, zanim pojecha� w ich �lady.
Gailon z Summerfield - zaledwie sze�� lat starszy od Barricka i
Briony, lecz zawsze niezr�cznie oficjalny, co, jak wiedzia�a, ma-
skowa�o jego niech�� wobec pewnych ekscentryczno�ci jej rodziny -
zdj�� zielony, welwetowy kapelusz i przywita� ich uk�onem.
- Ksi�niczko Briony, ksi��� Barricku, martwili�my si� o was.
W�tpi�a w szczero�� jego s��w. Poza samymi Eddonami Tolly'owie
byli najbli�si w linii sukcesji i nie ukrywali swoich ambicji. Gailon
przynajmniej zachowywa� pozory honorowej s�u�ebno�ci, czego jej
zdaniem nie mo�na by�o powiedzie� o jego m�odszych braciach, Ca-
radonie i denerwuj�cym Hendonie. Briony mog�a by� wdzi�czna za
to, �e pozostali Tolly'owie woleli, jak si� zdawa�o, panoszy� si� na
swoim ogromnym maj�tku w Summerfield, ni� udawa� lojalnych pod-
w�adnych na zamku Marchii Po�udniowej, kt�r� to rol� pozostawili
swojemu bratu ksi�ciu.
, Kendrick wydawa� si� by� w zaskakuj�co dobrym humorze, zwa-
�ywszy na ci�ar regencji, jaki spad� na jego barki pod nieobecno��
ojca. W przeciwie�stwie do kr�la Olina, Kendrick potrafi� zapomnie�
o k�opotach na tyle d�ugo, by cieszy� si� polowaniem czy te� �ywym
obrazem. Kurtk� z wybornego sessia�skiego materia�u mia� rozpi�t�,
a jego potargane z�ociste w�osy powiewa�y na wietrze.
- Jeste�cie wreszcie - zawo�a�. - Gailon m�wi prawd�, martwi
li�my si� o was. To niepodobne do Briony, by chcia�a przepu�ci�
tak� okazj�. - Spojrza� na ciemny str�j Barricka i otworzy� szerzej
oczy. - Czy�by Procesja Pokutna chodzi�a w tym roku wcze�niej?
- Och, tak, powinienem przeprosi� za m�j wygl�d - burkn�� Bar-
rick. - Jak�e niestosowny wydaje si� m�j str�j, jakby nasz ojciec prze
bywa� gdzie� w niewoli. Ale zaraz, zaraz - przecie� nasz ojciec jest
w niewoli. Co� takiego.
Kendrick zamruga� i pos�a� Briony pytaj�ce spojrzenie, ona za�
zrobi�a min� m�wi�c� �To jeden z jego trudnych dni". Ksi��� regent
zwr�ci� si� do m�odszego brata i zapyta�:
- Chcesz wraca�?
- Nie! - Barrick potrz�sn�� g�ow�, a na jego ustach pojawi� si� ma�o
przekonuj�cy u�miech. - Nie. Wszyscy zbytnio si� o mnie troszcz�. Nie
chc� by� nieuprzejmy, naprawd�. Po prostu boli mnie rami�. Czasem.
- Dzielny z niego m�odzian - rzuci� ksi��� Gailon. Cho� w jego
g�osie nie zabrzmia�a nawet najcichsza nutka drwiny, to Briony i tak si�
naje�y�a jak jeden z jej ulubionych ps�w. W poprzednim roku Gailon
poprosi� j� o r�k�. By� do�� przystojny, typ m�czyzny o d�ugim
podbr�dku, a jego rodzinny maj�tek w Summerfield wielko�ci�
ust�powa� jedynie Zamkowi Cienia, lecz ona cieszy�a si�, �e jej ojcu nie
by�o spieszno do znalezienia jej m�a. Nie mog�a oprze� si� my�li, �e
Gailon Tolly nie by�by tak tolerancyjny wobec �ony, jak kr�l Olin jest
dla c�rki - �e gdyby go po�lubi�a, z pewno�ci� by dopilnowa�, aby nie
je�dzi�a na polowania w rozci�tej sp�dnicy, dosiadaj�c konia jak
m�czyzna.
Psy zacz�y ujada� jeszcze zajadlej, a w�r�d zebranych na wzg�rzu
zrobi�o si� poruszenie. Briony odwr�ci�a si� i dostrzeg�a jaki� ruch
mi�dzy drzewami w dolince poni�ej, b�ysk czerwieni i z�ota, jakby pr�d
strumienia poni�s� jesienne li�cie. I wtedy co� wyskoczy�o z zaro�li na
otwart� przestrze�, jakie� du�e, w�owate stworzenie doskonale
widoczne przez pi�� lub sze�� uderze� serca, zanim znowu znikn�o w
wysokiej trawie. Podniecone psy od razu pop�dzi�y za nim.
- Bogowie! - rzuci�a przestraszona Briony, a stoj�cy nieopodal
uczynili znak Trygonu, przyk�adaj�c trzy palce do piersi. - Ogromna
bestia! - Spojrza�a z wyrzutem na Shasa. - A m�wi�e�, �e potrafisz
zabi� co� takiego jednym porz�dnym grzmotni�ciem w �eb.
Nawet naczelny w�dz wygl�da� na zaskoczonego.
- Tamten... by� mniejszy.
Kendrick pokr�ci� g�ow�.
- To co� ma dziesi�� �okci d�ugo�ci albo jestem Muskaj�cym
Wod�. Przynie�cie w��cznie na dzika! - zawo�a� do jednego z �o�nierzy,
po czym pop�dzi� w d� zbocza, a obok niego Gailon z Sum-merfield.
Pozostali panowie pomkn�li w d�, by znale�� si� jak najbli�ej m�odego
ksi�cia regenta.
- Ale... - Briony zamilk�a. Nie mia�a poj�cia, co chcia�a powie
dzie� - po c� by tu przyjechali, je�li nie po to, �eby wytropi� i za
bi� dwuno�nego smoka - lecz nagle ogarn�o j� prze�wiadczenie,
�e Kendrick znajdzie si� w niebezpiecze�stwie, je�li zbli�y si� do
niego za bardzo. Odk�d to jeste� wyroczni� albo czarownic�? - za
pyta�a sam� siebie w my�lach, lecz jej niepok�j wydawa� si� dziw
nie �ywy, jakby wykrystalizowa�o si� co�, co dr�czy�o j� przez ca�y
dzie�, jak cie� widziany k�tem oka. Tego dnia w powietrzu unosi�a
si� niesamowita aura bog�w, wra�enie, �e jest si� otoczonym przez
to, co niewidzialne. Mo�e to nie Barrick szuka �mierci - mo�e to
raczej na niego poluje ponure b�stwo, Ojciec Ziemia.
Potrz�sn�a g�ow�, by pozby� si� nag�ej fali strachu. G�upie my�li.
Z�e my�li. To pewnie przez s�owa Barricka roz�alonego z powodu
nieobecno�ci uwi�zionego ojca. Przecie� nie mo�e by� nic z�ego w
takim dniu jak ten, jednym z ostatnich dni miesi�ca Dekamene,
dziesi�tego miesi�ca, ale roz�wietlonego s�o�cem, jakby to by� �rodek
lata - czemu� bogowie mieliby si� temu sprzeciwia�? Wszyscy
uczestnicy polowania pod��ali teraz za Kendrickiem, grzmia�y kopyta
koni p�dz�cych za psami, naganiacze i s�u��cy sadzili susami z ty�u,
wydaj�c okrzyki, a ona zapragn�a nagle znale�� si� na przedzie, u boku
Kendricka i innych pan�w, by pozostawi� za sob� wszystkie cienie i
zmartwienia.
Tym razem nie zostan� z ty�u jak dziewczynka, pomy�la�a. Jak
uk�adna dama. Chc� zobaczy� smoka.
W ko�cu kto� musia� si� zaopiekowa� jej bra�mi.
- Chod�, Barrick - zawo�a�a. - Nie czas na smutki. Je�li si� zaraz
nie ruszymy, przegapimy najwa�niejsze.
- Ta dziewczyna, ksi�niczka, ma na imi� Briony, prawda? - za
pyta�a Opal, gdy przystan�li po niemal godzinnym marszu.
Rogowiec pow�ci�gn�� u�miech.
- Rozmawiamy o du�ych? A my�la�em, �e mamy trzyma� si�
od nich z daleka.
- Nie �miej si� ze mnie. Nie czuj� si� tu dobrze. Wprawdzie s�o�ce
stoi jeszcze wysoko, ale mnie si� wydaje, �e jest ciemno. I trawa taka
mokra! Wszystko to wzbudza we mnie niepok�j.
- Przepraszam, moja droga. Ja te� nie czuj� si� tu najlepiej, ale to
w�a�nie tutaj, na granicy, mo�na znale�� ciekawe rzeczy. Prawie zawsze,
kiedy si� troch� cofn��, mo�na trafi� na co� nowego. Pami�tasz ten
kryszta� wielki jak pi��, Jajo Edri? Znalaz�em go w trawie, jakby woda
wyrzuci�a go na pla��.
- Ca�e to miejsce jest niesamowite.
- Oczywi�cie. Ale w ko�cu nic, co dotyczy Granicy Cienia, nie jest
naturalne. Dlatego w�a�nie Qarowie zostawili j� za sob�, kiedy
wycofywali si� przed armi� du�ych. To nie mia�a by� zwyk�a granica
oddzielaj�ca ich ziemie od naszych, raczej... ostrze�enie. Tak bym to
nazwa�. �Nie wchodzi�". Sama chcia�a� tu przyj��, wi�c jeste�my.
Spojrza� w g�r� na pas mg�y rozci�gaj�cej si� wzd�u� trawiastych
wzg�rz, bardziej zbitej w zag��bieniach terenu, ale i przy wierzcho�kach
pag�rk�w g�stej jak puch. - Ju� prawie jeste�my na miejscu.
- Jasne - mrukn�a znu�ona.
Rogowiec poczu� uk�ucie wstydu, gdy pomy�la�, jak droczy si� ze
swoj� star� kochan� �on�. Potrafi�a by� cierpka, ale i jab�ko bywa
cierpkie, a mimo to dobre i zdrowe.
- Tak, powiem ci, skoro pytasz. Ona rzeczywi�cie ma na imi�
Briony.
- A ten ch�opak, ubrany na czarno, to jej drugi brat?
- Tak my�l�, ale nigdy nie widzia�em go z bliska. Ca�a rodzina nie
pokazuje si� zbyt cz�sto publicznie. Co innego stary kr�l Ustin -dziadek
tych dzieci - ten lubi� �wi�towanie i parady, pami�tasz? Rzadko kiedy
przepu�ci� okazj�...
Opal nie sprawia�a wra�enia zainteresowanej historycznymi wspo-
minkami.
- Wydawa� si� jaki� smutny,