14909

Szczegóły
Tytuł 14909
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14909 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14909 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14909 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tomasz Agurkiewicz Sprawa do za�atwienia Nasza opowie�� zaczyna si� pod Gordinem, wielkim miastem po�udnia. Le�y ono w bliskim s�siedztwie morza, i z tego wzgl�du jest cz�sto odwiedzane przez wiele dziwnych istot. Ale jak ju� wspomnia�em ca�o�� nie zaczyna si� w mie�cie, ale w pewnej od niego odleg�o�ci. Nale�y zauwa�y�, �e z miejsca, gdzie teraz si� znajdujemy wida� dwie wie�e Gordinu. Kramer sta� oparty na swej pice, pr�buj�c nie zasn��. Wcale nie podoba�o mu si� pilnowanie drogi od p�nocy. I tak wszyscy przychodzili do barona od po�udnia, albo od wschodu (gdzie znajdowa�o si� miasto). Bo baron by� zbyt dumny by mieszka� w murach miasta. Kramer leniwie wsadzi� palec wskazuj�cy do nosa i poch�on�o go to zaj�cie tak, �e nawet nie us�ysza�, jak zbli�y� si� do niego nieznajomy. B�yskawicznie si� wyprostowa�, w obie r�ce chwytaj�c pik� i rzek� (g�osem niskim, ale �agodnym): � St�j! Kto idzie? � nieznajomy zatrzyma� si�. � St�j! Kto pyta? � odpar�. � Ja pytam. � rzek� Kramer. � A ja id�. � odpar� nieznajomy, a Kramer zas�pi� si�. � Kim jeste�? Bo nie puszcz� dalej... � rzek� Kramer, ale w jego g�osie nie mo�na by�o wyczu� gro�by. Nieznajomy post�pi� krok i stan�� w odleg�o�ci piki od Kramera. Ubrany by� w wy�wiechtany str�j podr�ny. Do boku mia� niechlujnie przytwierdzony miecz. Ciemny p�aszcz zwisa� przewieszony przez rami�. Mia� na sobie b�yszcz�c� kolczug� podbit� sk�r�, cho� niekt�rych k�ek metalowych brakowa�o. Poza tym wygl�da� jak zwyk�y podr�nik. Lekko zaro�ni�ty, z brudn� twarz� i zielonkawymi oczami. � A jak mnie zatrzymasz? � spyta� nieznajomy u�miechaj�c si� dziwnie. � Jestem �o�nierzem. � odpar� Kramer. � Mam pik� i jestem wyszkolony w jej u�ywaniu. � rzek� jednocze�nie my�l�c: "Jak by co spierdalam...". � A ja mam miecz... i jestem dobry w jego u�ywaniu. � odpar�, a humor najwidoczniej mu dopisywa�. � Wiesz co? Co� ci opowiem. Wiesz co to krasnolud? � Kramer kiwn�� g�ow�. � Wi�c wiesz, jacy oni s�. Dosy� nerwowi. Zna�em kiedy� takiego jednego. Jak on si�... Niewa�ne. On by� inny od swych ziomk�w. No, przynajmniej tak mu si� zdawa�o. Ale nie lubi� zabija�. Przynajmniej tak twierdzi�. I za ka�dym razem, gdy top�r zaczyna� mu ci��y� stawa� i zaczyna� liczy�. Liczy� do dwudziestu... czasami. A po tym zaczyna� siec. A siek� ostro i dobry by� w tym. Ale do czego d���. Ot�, ka�dy kto mia� co� tam w g�owie orientowa� si� w por�, gdy zaczyna� liczy� i spierdala�, a� mi�o. Pozostali s� martwi. � Kramer sta� nie bardzo rozumiej�c, o co nieznajomemu chodzi. Nieznajomy uni�s� palec i rzek� � Teraz ja policz� do dziesi�ciu. Policzy�bym do dwudziestu, ale przy pi�tnastu si� gubi�. Sam rozumiesz. Raz, dwa... Kramer zreflektowa� i szybkim ruchem g�owy wyznaczy� optymaln� drog� ucieczki i zaraz jak j� wyznaczy� ruszy� biegiem w tamt� stron� porzucaj�c swoj� pik�. Nieznajomy sko�czy� liczy� i ruszy� w kierunku rezydencji barona. Tu warto by przedstawi� nieznajomego. Bo tak naprawd� to nazywa si� Leertoth. Mia� rodzic�w, kt�rzy go wychowali � ludzi. Ale ma jeszcze ojca, kt�ry tylko odda� nasienie, o czym �wiadczy�y lekko zdeformowane uszy Leertotha. Tak, tak... Leertoth jest p�-elfem, ale innym od pozosta�ych. Tak sobie przynajmniej wmawia, cho� prawd� rzek�szy nie jest on taki szczeg�lny. Wi�c w jakim celu przyby� do rezydencji barona? Wszystko w swoim czasie. Kiedy doszed� do bramy wej�ciowej (a nie b�dziemy m�wi� jak podziwia� kwiatki i drzewka w drodze ku) zoczy� ca�kiem przyzwoit� budowl�. Chocia� nieco star�. O czym wymownie informowa�y brudne zacieki, po�amane deski i inne takie tam. Popchn�� bram�, ale ona nawet nie drgn�a. Nikogo nie widzia� w pobli�u, co go nieco zdziwi�o, ale nie przej�� si� tym zbytnio i zwinnymi ruchami przesadzi� metalow� bram�. Gdy opuszcza� si� na ziemi� brama nagle drgn�a i otworzy�a si� w przeciwnym kierunku do tego, w kt�rym poprzednio popycha�. � Kurwa. � wyrwa�o mu si� z ust, a jednocze�nie pomy�la�: "Kurwa ma�". Tak, tak... Leertoth niewiele si� r�ni� od pozosta�ych p�-elf�w. Przeby� d�ugi dziedziniec korytarzem utworzonym przez korony rosn�cych z obu stron kasztan�w i stan�� przed drzwiami wej�ciowymi. Delikatnie zapuka�. Po chwili us�ysza� odg�os otwieranego zamka i drzwi ze zgrzytem otworzy�y si�, a z wewn�trz wyjrza� kolejny �o�nierz. � Kto idzie? � spyta�, przy czym Leertothowi zda�o si�, �e gdzie� ju� to s�ysza�. Chwile pomy�la� i nie wiedz�c do ko�ca dlaczego rzek�. � Ser. � Ser? � spyta� �o�nierz zdziwiony. � Ser Toth. � A c� to za imi�? � spyta� �o�nierz podejrzliwie spogl�daj�c na Leertotha. � Przybywam z bardzo daleko... � rzek�, a tekst wyda� mu si� co najmniej naci�gany wi�c od razu doda�. � Zza Niegasn�cego Imperium. �o�nierz jeszcze raz spojrza� na podr�nika, tym razem w jego spojrzeniu malowa�o si� co�, co przypomina�o podziw. Nie za bardzo wiedz�c co dalej zrobi�, czeka� a� "Ser" przem�wi. Ale podr�nikowi nie specjalnie spieszy�o si� i zapad�o k�opotliwe milczenie, kt�re w ko�cu przerwa� stra�nik. Dobieraj�c s�owa rzek�: � Jaki jest cel pa�skiego przybycia. � Chcia�em si� zobaczy� z baronem. � odpar� prostacko Leertoth. � A w jakim... � Mam spraw� do za�atwienia. � przerwa� mu. Stra�nik otworzy� drzwi i wpu�ci� Leertotha, ale bez wi�kszego przekonania. Chwil� jeszcze nad czym� si� zastanawia�, po czym rzek�: � Zaraz zawo�am kogo�... � Nie trzeba. � rzek� Leertoth. � Wystarczy, �e wska�esz mi drog�. � Schodami w g�r�, przed pokojem barona b�dzie sta� inny �o�nierz. Ruszy� w kierunku schod�w. Schody by�y w kszta�cie litery "m" i kiedy wszed� na g�r�, znajdowa� si� zapewne nad g�ow� stra�nika na dole. St�d, gdzie sta� rozchodzi�y si� dwa korytarze w przeciwnych kierunkach. Wspomnianego stra�nika nie by�o wida�. Oba korytarze by�y w�skie, a tu i �wdzie sta� ozdobnik w postaci bogatej wazy, zielonego chwasta, czy te� zbroi. No fakt, zbroj� zobaczy� tylko jedn� i to tak�, �e jej ewentualna przydatno�� w bitwie by�a wielce w�tpliwa, ale by�a. Niewiele my�l�c ruszy� korytarzem w lewo. Mijaj�c zbroj� zatrzyma� si�. Obejrza� si� za siebie i szybkim ruchem �ci�gn�� metalow� r�kawic� z pustego osobnika. Praw� r�k� trzymaj�c� r�kawice schowa� za siebie i beztrosko ruszy� dalej pr�buj�c nawet co� nuci�. Tak sobie nuc�c doszed� do rozwidlenia. W korytarzu na lewo dojrza� stra�nika. On r�wnie� go dojrza�. Wi�c Leertoth przyja�nie machn�� lew� r�k� i ruszy� w kierunku stra�nika. Szybko pokona� dziel�cy ich dystans i kiedy stra�nik chcia� ju� go o co� zapyta�, niespodziewanie wyci�gn�� praw� d�o� zza siebie i silnym ciosem zdzieli� stra�nika, kt�ry g�ucho zwali� si� na ziemi�. Metalow� d�o� rzuci� na nieprzytomne cia�o stra�nika. Nacisn�� klamk� do pokoju, przed kt�rym sta� �o�nierz i wszed� do �rodka. Owion�� go lawendowy zapach dochodz�cy gdzie� z g��bi komnaty. Zaatakowa� jego nozdrza, przedar� si� do p�uc i zakr�ci� w g�owie. Baron siedzia� przy wielkim d�bowym stole i spogl�da� na map�. Us�yszawszy, �e kto� wchodzi obr�ci� si� i spojrza� na Leertotha. � Kim jeste�? � spyta� apatycznie. � Czemu wszyscy chc� wiedzie�, jak si� nazywam? � spyta� ogl�daj�c si� po komnacie (z niesmakiem). Baron wzruszy� ramionami i z powrotem zwr�ci� si� ku roz�o�onej na stole mapie. Leertoth zbli�y� si� lekko zdziwiony reakcj� barona. � Widzisz... � rzek� baron nagle, wskazuj�c punkt na mapie. � By�em tu. Jako zdobywca, wielki w�dz. S�awny... Gdybym m�g� tam wr�ci�. Cho� na chwil�... Zn�w... ech.... � westchn�� ci�ko. Zapad�a cisza, kt�rej nikt nie przerywa�. I co dalej? Opowiadanie mog�oby si� w ten dziwny spos�b zako�czy�, ale to przecie� by�oby co najmniej dziwne. � Pami�tasz mnie? � spyta� Leertoth, a baron zaprzeczy�. � Pami�tam tylko chwile chwa�y. S�aw�. Bogactwa. M�j dw�r ju� wkr�tce przemieni si� w gruz. Zaro�nie chwastami. Obr�ci si� w py�. A ja... Nie mam ju�. Tych kilku najemnik�w, kt�rych ok�amuje ka�dego dnia. Najwy�szy czas bym umar�... Leertoth pom�g� baronowi wsta�. Dopiero teraz zauwa�y�, w jak op�akanym stanie si� znajduje. By� stary, ledwo trzyma� si� na nogach. Jego siwe, starcze w�osy w nie�adzie stercza�y na wszystkie strony. Jego m�tny wzrok spogl�da� spod krzaczastych brwi i patrzy� w dal, nieobecny. Na chwil� si� zawaha�. Mia� tylko spraw� do za�atwienia, ale czy m�g�. Po tylu latach. Zacisn�� pi��, ale ju� po chwili j� roz�o�y�. Wzi�� kr�tki zamach i uderzy� starca otwart� d�oni� prosto w policzek. Starzec upad� na ziemi� nie wydaj�c z siebie nawet drobnego odg�osu. Po prostu upad�. A Leertoth wyjrza� przez okno. � Sprawa za�atwiona. A wi�c dalej na spotkanie przygodzie. Powiedzia� i wyszed�.