14633
Szczegóły |
Tytuł |
14633 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14633 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14633 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14633 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ludwik Jerzy Kern
Prosz� s�onia
1
Na imi� ma Dominik i jest s�oniem. Urodzi�
si� chyba jakie� sto lat temu. Takie przy-
najmniej odnosz� wra�enie. Dominik nie po-
siada �adnego dowodu, wi�c trudno mi
dok�adnie okre�li� jego wiek. Czy to jest
zreszt� takie wa�ne? Normalnie s�onie ro-
dz� si� gdzie� w azjatyckiej d�ungli albo
w afryka�skim buszu. Musicie wiedzie� bowiem, �e znamy dwa gatunki
s�oni: s�onie indyjskie, kt�re maj� wkl�s�e czo�o i ma�e uszy, oraz s�onie afry-
ka�skie, kt�re uszy maj� ogromne, zwisaj�ce jak u spaniela, a czo�o wy-
puk�e. No wi�c, jak ju� powiedzia�em, te indyjskie rodz� si� najcz�ciej
w d�ungli, a te afryka�skie w buszu. Busz � to jest taka wielka r�wnina, po-
kryta gdzieniegdzie krzakami, zesch�ymi trawami i kar�owatymi drzewami.
Cz�sto s�o� jest wy�szy od najwy�szego drzewa w takim buszu. Oczy-
wi�cie doros�y s�o�, bo ma�e s�onie s�, naturalnie, o wiele ni�sze.
Ale z Dominikiem by�o inaczej. Dominik nie urodzi� si� ani w Indii,
ani w Afryce. Dominik urodzi� si� w fabryce porcelany. Nigdy nie by� ma�y
ani du�y. Od razu by� taki, jaki jest. A jest wielko�ci ma�ej owieczki. I tak
jak owieczka jest ca�y bia�y.
Dawniej Dominika zna�o ca�e miasto. Bo zaraz po urodzeniu zosta�
przywieziony do pewnego miasta i tam, w wielkiej aptece, kt�ra znajdowa�a
si� na Rynku, a kt�ra nazywa�a si� �Pod S�oniem", ustawiono go na wystawie.
Z tr�b� dumnie zadart� do g�ry sta� na tej wystawie Dominik przez wiele,
wiele lat. W zimie bywa�o mu nieraz strasznie zimno, za to w lecie by�o mu
prawie tak ciep�o, jak jego dalekim afryka�skim kuzynom. Patrz�c sobie
ca�ymi dniami przez szyb�, pozna� Dominik wszystkich mieszka�c�w miasta.
Wydawa�o mu si�, �e go lubili. Przechodz�c u�miechali si� do niego,
kiwali mu r�kami, a nawet robili perskie oko, co wcale nie jest rzecz� tak�
znowu �atw�.
Dzie� za dniem up�ywa� Dominikowi beztrosko i gdyby nie muchy,
kt�re mu dokucza�y czasami, Dominik by�by najszcz�liwszym s�oniem
pod s�o�cem. Niestety, szcz�cie nie trwa wiecznie. Pewnego dnia nast�pi�o
co� okropnego, co�, co zniszczy�o szcz�cie Dominika. Nie by� to ani po�ar,
ani pow�d�, ani trz�sienie ziemi. Ani nawet nie kamie�, kt�ry nagle wpad�
przez szyb� i najpierw rozbi� j�, a p�niej Dominika. Nic podobnego,
Dominikowi nic si� nie sta�o. A jednak tragedia jego by�a nieodwracalna.
Po prostu zmieniono nazw� apteki. Apteka przesta�a si� nazywa� �Pod
S�oniem", a zacz�a si� nazywa� �Pod Lwem". Zabrano Dominika z wystawy,
a na jego miejsce postawiono porcelanowego lwa, imieniem � o ile si� nie
myl� � Kamil.
Ale to ju� nas nic nie obchodzi...
Dominik pow�drowa� na strych.
W ciemno�ciach, w�r�d najrozmaitszych rupieci i szparga��w, w kurzu
takim, �e a� oddycha� by�o trudno, sp�dzi� Dominik wiele d�ugich lat.
Od tego kurzu stawa� si� coraz bardziej szary, a� w ko�cu zrobi� si� zupe�nie
czarny i trudno go nawet by�o zauwa�y�.
Pr�cz Dominika na strychu mieszka�y jeszcze nietoperze, kawki, stado
dzikich go��bi i kilka sympatycznych myszek. Obok starego poprutego
manekina sta� wielki wiklinowy kosz. W tym koszu znajdowa�y si� r�ne,
bardzo ciekawe ksi��ki. Ksi��ki przez ca�y dzie� spa�y, a kiedy przychodzi�
wiecz�r, budzi�y si� i zaczyna�y na g�os opowiada� to, co w ka�dej z nich
by�o napisane.
Na strychu wtedy robi�o si� cicho i wszyscy z najwi�kszym zaintereso-
waniem s�uchali opowie�ci ksi��ek. Ka�dy usadawia� si� tak, �eby mu by�o
najwygodniej. Kawki siada�y obok komina, bo tam im by�o najcieplej;
go��bie przytula�y si� jeden do drugiego i we wszystkich ciekawszych mo-
mentach tr�ca�y si� porozumiewawczo skrzyd�ami; myszki wystawia�y �ebki
ze swych rodzinnych szpar i dziur, a nietoperze zwisaj�ce z sufitu kr�ci�y ze
zdumienia swymi w�ochatymi g��wkami.
Ale najbardziej zach�annie s�ucha� tych opowie�ci Dominik. Le�a� sobie
nieruchomo na boku (bo tak go po�o�ono) w swym ciemnym, zakurzonym
k�cie i nic, tylko s�ucha�, s�ucha� i s�ucha�. W�a�ciwie to podoba�y mu si�
wszystkie opowiadania, jakie by nie by�y, ale, mi�dzy nami m�wi�c, najbar-
dziej lubi� opowiadania o zwierz�tach, a ju� prawdziw� przyjemno��
sprawia�y mu opowiadania o s�oniach. Jedna z ksi��ek, wyj�tkowo gruba,
taka, �e pewnie mia�a wi�cej ni� tysi�c stron, by�a ca�a o zwierz�tach,
o ich �yciu i zwyczajach. Na ca�e szcz�cie ta w�a�nie ksi��ka by�a niesamo-
wicie gadatliwa, zupe�nie niby jaka� stara plotkara. Skoro tylko zacz�a,
potrafi�a gada� ca�� noc bez przerwy!
Od niej w�a�nie Dominik dowiedzia� si� najprzedziwniejszych rzeczy
o s�oniach.
Przede wszystkim dowiedzia� si� tego, co wy ju� wiecie: �e s�onie dziel�
si� na indyjskie i afryka�skie. Dowiedzia� si� o tych uszach i o czo�ach,
i o tym, �e afryka�ski jest przewa�nie troch� wi�kszy od indyjskiego i �e
indyjski daje si� oswaja�, a afryka�ski nie. Ogromnie mu si� zrobi�o mi�o,
kiedy us�ysza�, �e s�onie s� najwi�kszymi �yj�cymi na �wiecie czworonogami.
Nie ma si� czemu dziwi�! Ostatecznie Dominik czu� si� � s�oniem.
Tak prawd� m�wi�c, to reszta towarzystwa nie bardzo lubi�a opowiada-
nia o s�oniach. Go��bie chcia�y, �eby opowiada� ci�gle o go��biach, nieto-
perze chcia�y s�ucha� tylko o nietoperzach, kawki o kawkach, a myszki
o myszkach. Kiedy ta gruba ksi��ka zabiera�a si� do opowiadania o s�oniach,
go��bie, niezadowolone, zaczyna�y grucha�, kawki skrzecza�y po swojemu,
nietoperze popiskiwa�y, a myszy chrobota�y, wygryzaj�c ze z�o�ci dziury
w pod�odze. Biedny Dominik przez ten ca�y ha�as nie zawsze m�g� wszystko
dobrze us�ysze�. Ale tak ju� jest na �wiecie, my�la� sobie, �e liliputy nie
lubi�, kiedy si� przy nich wychwala olbrzym�w. Sam nigdy nie przeszkadza�,
kiedy m�wiono o innych zwierz�tach, s�ucha� cierpliwie, poniewa� wiedzia�,
�e wszystko w �yciu mo�e si� przyda�, a je�li nie chcia�o mu si� s�ucha�,
to spa�. Nie odezwa� si� nigdy ani jednym s�owem i wszystkie antys�oniowe
wyst�pienia znosi� z najwi�ksz� godno�ci�.
Nikt nie jest w stanie powiedzie�, jak d�ugo to wszystko trwa�o. Mija�y
dni i noce, lata i zimy, jesienie i wiosny, a na strychu nic si� nie zmienia�o.
Rzadko kiedy tylko kto� wpada� na chwil�, przynosi� stary materac albo
niemodne �elazne ��ko, opiera� je o �cian� i pr�dko ucieka�, ca�y oblepiony
paj�czynami.
Pewnego dnia przyszed� na strych Pinio. Pinio naprawd� nazywa� si�
Piotru�, ale w domu od ma�ego wo�ali na niego Pinio i tak ju� zosta�o na
zawsze. Pinio by� weso�y, mia� zadarty jak Tadeusz Ko�ciuszko nos i kilka
pieg�w. Tych pieg�w w lecie by�o zawsze wi�cej ni� w zimie.
Pinio �azi� po strychu, zagl�da� do wszystkich zakamark�w, grzeba�
w koszu z ksi��kami, a� wreszcie nadepn�� niechc�cy na Dominika, kt�rego
prawie nie by�o wida� pod warstw� kurzu. Pinio jednak mia� dobre oczy.
Spojrza� pod nogi i wtedy zamajaczy� mu jaki� kszta�t. Si�gn�� r�k� i trafi�
na tr�b� Dominika. Dotkn�� jej � a wtedy spod warstwy kurzu b�ysn�a
biel porcelany.
� Co� dziwnego! � powiedzia� g�o�no. � Co te� to mo�e by�?
Szybko, jak�� pierwsz� lepsz� szmat�, wytar� kurz z Dominika i ze zdu-
mieniem szepn��:
� S�o�! To jest s�o�. �liczny, porcelanowy s�o�!
Natychmiast pobieg� na d� do ojca, kt�ry akurat czyta� gazet�.
� Na strychu jest s�o� � powiedzia�.
� Co takiego? � spyta� ojciec, nie odrywaj�c wzroku od gazety.
� S�o�, �liczny bia�y s�o�!
� No i co z tego?
� Niiic � powiedzia� Pinio. � Mo�e bym m�g� sobie go zabra�?
� Dok�d?
� Do mojego pokoju.
� A we� sobie, tylko daj mi �wi�ty spok�j! � zniecierpliwi� si� ojciec.
Tego samego dnia Pinio zni�s� Dominika na d�. Najpierw zani�s� go do
�azienki i tam wymy� go porz�dnie wod� z myd�em, a potem zabra� do swo-
jego pokoju i postawi� na p�ce z ksi��kami; dok�adnie: na przedostatniej
p�ce od g�ry, kt�ra by�a przeznaczona na najwy�sze ksi��ki. Poniewa�
tych najwy�szych ksi��ek by�o zaledwie kilka, na p�ce znalaz�o si� jeszcze
do�� miejsca dla Dominika. Na wysoko��, mimo zadartej w g�r� tr�by,
Dominik te� si� idealnie mie�ci�, a nawet mia� nad sob� par� centymetr�w
wolnej przestrzeni pomi�dzy ko�cem tr�by a ostatni� p�k�.
�Nie mog�em lepiej trafi� � powiedzia� sobie Dominik, kiedy ju� jako
tako oswoi� si� z nowym miejscem. � Ca�kiem tu przyjemnie, ciep�o,
czysto i w dodatku ksi��ki pod r�k�..."
Tak w�a�nie powiedzia�: �pod r�k�", mimo �e jako s�o� powinien okre�li�
to inaczej: �pod tr�b�". Ale Dominik by� na tyle inteligentnym i oczytanym,
a w�a�ciwie m�wi�c � os�uchanym s�oniem, �e zdawa� sobie doskonale
spraw� z tego, i� wyra�enie: �pod tr�b�" mo�e brzmie� nieco lekcewa��co.
A na co� takiego w odniesieniu do ksi��ek, kt�rym przecie� tak wiele za-
wdzi�cza�, Dominik nie pozwoli�by sobie za �adne skarby!
� Teraz s�o� b�dzie tutaj sta�, prosz� s�onia � oznajmi� Pinio. � Musisz
by� grzeczny, m�j s�oniu, cicho si� zachowywa�, kiedy odrabiam lekcje,
a jak ju� sko�cz� odrabia�, to wtedy dopiero b�dziemy mogli si� bawi�,
chcesz?
� Chc� � powiedzia� Dominik, ale tak jako� dziwnie cicho, �e Pinio
absolutnie nic nie us�ysza�. Zreszt� mo�e Dominikowi si� tylko zdawa�o,
�e powiedzia�: �chc�", a w rzeczywisto�ci nie wyda� z siebie najmniejszego
d�wi�ku.
W ka�dym razie Dominik chcia� powiedzie�: �chc�", mog� was o tym
zapewni�.
� B�d� ci opowiada� r�ne historie � ci�gn�� dalej Pinio. � B�d� ci
opowiada�, co si� dzieje w szkole, w mie�cie, na wycieczkach i w og�le
b�d� ci opowiada� wszystko!
�Znakomicie � pomy�la� Dominik. � Strasznie lubi� s�ucha�, jak kto�
opowiada".
� Opowiem ci wszystko o mamusi, o tatusiu, o babci i o dziadku. I o moim
bracie, kt�rego tutaj teraz nie ma, bo wyjecha� i uczy si�, �eby zosta� in�y-
nierem, i o mojej siostrze, kt�ra jest artystk� w jednym teatrze i kt�ra czasem
do nas przychodzi. Jak tylko przyjdzie, to ci� zaraz z ni� poznam.
�Nie znam jeszcze ani jednej artystki � pomy�la� Dominik. � Ale nie
szkodzi, kiedy� trzeba zacz�� je poznawa�".
� Opowiem ci te� o moich kolegach i o kole�ankach. Jeden jest taki,
co, wszystko t�ucze: szyby, ka�amarze, fili�anki, szkie�ka od zegark�w, no,
wszystko, powiadam ci, s�oniu, wszystko. Dlatego te�, gdyby on przypadkiem
tutaj przyszed�, to prosz� s�onia, �eby s�o� na siebie uwa�a�!
�O, b�d� uwa�a�, b�d� � zapewni� w duchu Dominik. � Nie jestem taki
g�upi, �eby teraz, kiedy jest mi tak dobrze, da� si� st�uc jakiemu� tam byle
komu. Niech on sobie nie my�li, �e ze mn� p�jdzie mu tak �atwo, jak z pierwsz�
lepsz� szyb� albo fili�ank�".
� Ja sam b�d� zreszt� na niego uwa�a� � powiedzia� Pinio � i nie pozwol�
mu si� za bardzo do ciebie zbli�a�.
W tym momencie otworzy�y si� drzwi i do pokoju wesz�a mama Pinia.
Od razu zobaczy�a Dominika, bo by� bia�y i rzuca� si� w oczy.
!� Co to jest? � spyta�a, wskazuj�c palcem.
� S�o� � odpar� Pinio.
� Sk�d go masz?
� Znalaz�em na strychu.
� Pyta�e� ojca, czy mo�esz go tutaj przynie��?
� Pyta�em.
� No i co ojciec powiedzia�?
� Powiedzia�, �e mog�.
� Wobec tego wszystko w porz�dku. Widz�, �e ci si� ten s�o� bardzo
podoba.
� Ogromnie! B�d� mu wszystko opowiada�. Bajki, wierszyki, r�ne
takie historie, nawet zadania rachunkowe...
�Oj, rachunk�w nie lubi� � pomy�la� sobie Dominik. � Ale trudno,
trzeba b�dzie cierpie�".
� No to dobrze, moje dziecko � powiedzia�a matka Pinia � tylko pami�taj,
I �eby� nie po�wi�ca� temu s�oniowi zbyt wiele czasu. A zanim po�o�ysz si�
spa�, nie zapomnij za�y� tych wszystkich witaminek, kt�re tam na stole dla
ciebie przygotowa�am. Dobranoc, kochanie!
I poca�owawszy Pinia w czo�o wysz�a z pokoju.
2
Ojciec Pinia siedzia� przed telewizorem i o-
gl�da� mecz hokejowy Kanada � Szwecja,
a matka Pinia robi�a na drutach sweter z se-
ledynowej w��czki dla syna. W�a�nie Szwe-
dzi strzelili Kanadyjczykom bramk�, kiedy
matka Pinia ni st�d, ni zow�d powiedzia�a:
� Wiesz co� o tym s�oniu?
� O jakim znowu s�oniu? � spyta� z roztargnieniem ojciec Pinia, wpatruj�c
si� w telewizor.
� O tym, kt�rego Pinio ma w pokoju.
� A co to za s�o�?
� Dosy� du�y s�o� z bia�ej porcelany. My�la�am, �e ci o nim m�wi�.
� A m�wi�, rzeczywi�cie. M�wi� co� o jakim� s�oniu, ale zupe�nie o tym
zapomnia�em.
� Podobno pozwoli�e� mu przynie�� tego s�onia ze strychu.
� Tak, to prawda � odpar� ojciec Pinia nies�ychanie zemocjonowany,
poniewa� Kanadyjczykom uda�o si� wyr�wna�.
� A sk�d ten s�o� znalaz� si� na strychu?
� Nie mam poj�cia. Zaraz... Zaraz... Kto� mi kiedy� m�wi�, �e na parterze
pod naszym mieszkaniem by�a ongi� apteka, kt�ra podobno najpierw
nazywa�a si� �Pod S�oniem", a potem �Pod Lwem".
� To istnieje szansa, �e Pinio znajdzie jeszcze lwa.
� Bardzo mo�liwe. Faul!!! � zawo�a� nagle ojciec Pinia oburzony pod�o-
�eniem kija przez jednego z graczy. S�dzia natychmiast wykluczy� tego
gracza z gry na dwie karne minuty, chocia� wydaje si� rzecz� ma�o prawdo-
podobn�, aby uczyni� to na skutek okrzyku ojca Pinia. Gra potoczy�a si�
dalej, a poniewa� teraz gra�o pi�ciu Kanadyjczyk�w na czterech Szwed�w,
to uda�o im si� przeprowadzi� szybki atak i strzeli� bramk�.
� Wracaj�c do tego s�onia � odezwa�a si� matka Pinia � to ja osobi�cie
nie mam nic przeciwko temu, �eby go sobie trzyma� w pokoju.
� Ja te� nie. Widzia�a� go chocia�? � zapyta� ojciec nie odwracaj�c
g�owy od telewizora.
� Widzia�am. Wygl�da bardzo �adnie.
� Czy to jest du�y s�o�, czy ma�y?
� B�dzie wielko�ci niezbyt du�ego psa.
� I co on z nim zrobi�?
� Postawi� go na p�ce z ksi��kami.
� Mam nadziej�, �e przedtem doprowadzi� go jako� do porz�dku. Na
strychach bywa zwykle bardzo du�o kurzu.
� Ja my�l�, �e go nawet wymy� wod� z myd�em, bo b�yszczy tak, �e
trudno go nie zauwa�y�, kiedy si� wejdzie do pokoju � powiedzia�a matka
Pinia, szybko przebieraj�c drutami pomi�dzy kt�rymi przewija�a si� seledy-
nowa w��czka.
� Jak mo�na nie trafi� do pustej bramki! � zawo�a� ojciec. � Widzia�a�
co� takiego!
Matka Pinia w og�le nie patrzy�a w telewizor. Po pierwsze zupe�nie
si� na tym nie zna�a, a po drugie lubi�a tylko figurow� jazd� na �y�wach,
a nie jakie� tam wariackie bieganie po lodzie we wszystkie strony, nie
wiadomo w�a�ciwie po co. I w dodatku z kijami. Ojciec natomiast nie
opu�ci� �adnego meczu. Sam jeszcze nie tak dawno gra� w hokeja i marzy�,
�e jego syn, Pinio, jak tylko troch� podro�nie i zm�nieje, zostanie wspa-
nia�ym hokeist�, takim, o kt�rym rozpisuj� si� gazety.
Mecz ostatecznie sko�czy� si� wynikiem remisowym 2:2. Ojciec Pinia
zgasi� telewizor, wsta� z g��bokiego, wygodnego fotela, w kt�rym siedzia�,
i przeci�gaj�c si� powiedzia�:
� Czy ja si� kiedy doczekam tego, �e zobacz� Pinia w telewizji?
� Jak ty chcesz, �eby on gra� w tego hokeja, kiedy on prawie wcale nam
nie ro�nie?
� Da�a� mu dzisiaj witaminy?
� Da�am. Codziennie mu daj� od przesz�o roku � i nic.
� Nie m�w znowu, �e nic. Przecie� ur�s�.
� Pi�� centymetr�w przez ca�y rok, co to jest?
� Dobre i pi�� centymetr�w!
� Inni jego koledzy uro�li po dziesi��, a jeden nawet dwana�cie centy-
metr�w.
� Co ty powiesz! Kt�ry?
� Goryczko.
� Trzeba by si� dowiedzie�, jakie on dostaje witaminy. Dowiedz no
si� od starej Goryczkowej.
� A mo�e i�� z Piniem do innego lekarza?
� Kiedy doktor Dudu�, kt�ry opiekuje si� Piniem, cieszy si� znakomit�
opini� i uchodzi za doskona�ego fachowca.
� Wed�ug mnie � powiedzia�a matka Pinia � nic by nie zaszkodzi�o
poradzi� si� jeszcze jakiego� innego lekarza. Ostatecznie to nic przyjemnego
mie� syna, kt�ry jest najni�szy w klasie.
� A jak my�lisz, do kt�rego doktora i��? � spyta� ojciec.
� We� ksi��k� telefoniczn�, tam jest spis wszystkich lekarzy mieszka-
j�cych w naszym mie�cie.
� Gie ha i jot ka el � mrucza� ojciec Pinia, przerzucaj�c kartki ksi��ki
telefonicznej. � El, lekarze... Raz, dwa, trzy, cztery... o, du�o, razem jest
trzynastu...
� Fatalna liczba � powiedzia�a matka Pinia. � Ale wszystko jedno,
czytaj po kolei.
� Doktor Bon�ur...
� Bardzo dobry lekarz. Dalej...
� Doktor Cebion...
� A, s�ysza�am o nim. Ma znakomit� opini�, ale to chirurg, a nie b�dziemy
przecie� chirurgicznie Pinia wyd�u�a�. Dalej...
� Doktor Dudu�.
� To ten, co Pinia leczy. Dalej...
� Doktor Filigranek...
� Za m�ody. Dalej...
� Doktor Graham...
� To laryngolog, a Pinio ma gard�o w porz�dku. Dalej...
� Doktor Jod�o-�wierkowski...
� Nic o nim nie wiemy. Dopiero niedawmo przyjecha� do naszego
miasta. Dalej...
� Doktor Koperkiewicz...
� Kardiolog, nie nadaje si�. Pinio ma serce zdrowe. Dalej...
� Doktor Nikaragua�ski...
� Dziwne nazwisko, ale dobrze o nim m�wi�. Mo�na by spr�bowa�.
Dalej...
� Doktor Polka...
� Lepiej nie, nazwisko za bardzo skoczne. Dalej...
� Doktor Rondo...
� Doktor Rondo jest od wariat�w. Nie b�dziemy go bra� pod uwag�.
Czytaj dalej...
� Doktor Taks�wkowski...
� Jak nie pomo�e doktor Bon�ur, to p�jdziemy do doktora Nikaragua�-
skiego. A jak nie pomo�e doktor Nikaragua�ski, to p�jdziemy do Taks�w-
kowskiego. Kto tam jest jeszcze?
� Doktor Ulsch...
� Doktor Ulsch te� jest niez�y. Trzeba zapami�ta�. Dalej...
� Doktor �abuchna...
� Od czego on jest, ten �abuchna?
� Od oczu.
� To po co go czytasz? Dalej...
� Dalej ju� nie ma. To wszyscy.
� Wyb�r nie jest zbyt wielki � westchn�a matka Pinia. � Ostatecznie,
jak �aden z tutejszych lekarzy mu nie pomo�e, to mo�emy jecha� jeszcze
do Warszawy.
� Nie ma o czym na razie m�wi�. Najpierw trzeba i�� do doktora Bon�ura.
Zobaczymy, co on powie.
� Zaraz jutro si� wybierzemy.
� Czuj� � powiedzia� ojciec � �e zn�w b�d� k�opoty z Piniem. Pami�tasz,
co by�o z doktorem Dudusiem? Za p�j�cie do doktora Dudusia chcia�
pieska albo kotka. Teraz b�dzie to samo.
� Ja si� na to nie mog� zgodzi� � odpar�a matka Pinia. � Bez tego
mam w domu robot� od rana do wieczora, a mo�esz sobie wyobrazi�,
co by si� dzia�o, gdyby jeszcze by� pies albo kot.
� Na szcz�cie jest s�o�! � zawo�a� ojciec.
� To �wietny pomys� � zgodzi�a si� matka. � S�o� b�dzie naszym
sprzymierze�cem.
� S�o� nam pomo�e � przytakn�� ojciec.
� S�o� zast�pi pieska.
� S�o� zast�pi kotka.
� S�o� jest czysty.
� S�o� nie wierci si� po mieszkaniu.
� S�o� nie szczeka.
� S�o� nie miauczy.
� S�o� nie tu�azi na tapczan.
� S�o� nie gryzie but�w.
� S�o� nie drapie mebli.
� S�o� nie siusia po pod�odze.
� S�o� nie ma pche�.
� I najwa�niejsze � zako�czy� ojciec � �e nie ro�nie. S�o� zaujsze
b�dzie taki, jaki jest!
3
Dominik zacz�� prowadzi� regularny tryb
�ycia. Rano budzi� si�, kiedy matka Pinia
wchodzi�a do pokoju, �eby obudzi� syna.
Dzia�o si� to zwykle oko�o si�dmej godziny.
Potem Pinio szed� si� my� do �azienki, po-
tem jad� �niadanie, �yka� swoje witaminy,
ubiera� si�, bra� pod pach� teczk� z ksi��-
kami i szed� w stron� drzwi. Po drodze podchodzi� do Dominika, g�aska�
go lub poklepywa� tak, jak si�, poklepuje dobrego koleg�, i m�wi�:
� Prosz� na mnie grzecznie czeka�, prosz� s�onia! Jak wr�c� ze szko�y,
to ci co� ciekawego opowiem.
I trzaskaj�c drzwiami, wybiega�, bo przewa�nie by�o bardzo p�no.
Dominik zostawa� sam. Ale wcale si� nie nudzi�. W czasie nieobecno�ci
Pinia w jego pokoju dzia�y si� przer�ne rzeczy. Przede wszystkim przycho-
dzi�a matka Pinia. Otwiera�a szeroko okno, �eby pok�j dobrze wywietrzy�,
zamiata�a pod�og�, zbiera�a z tapczanu Pinia po�ciel i chowa�a j� do �rodka,
a na samym ko�cu �ciera�a kurze. �ciera�a ze sto�u, z obrazk�w wisz�cych
na �cianach, z p�ki, z ksi��ek i z Dominika tak�e.
I to by�o nies�ychanie przyjemne. Na strychu nikt o Dominika nie dba�,
nikt z niego nie �ciera� kurzu, a tutaj codziennie by� dotykany �liczn�,
��t�, flanelow� �ciereczk�, kt�ra by�a bardzo mi�a* i w og�le nadzwyczaj
delikatna.
Posprz�tawszy, matka Pinia wychodzi�a, ale okno zostawia�a otwarte,
chyba �e wia� jaki� straszny wiatr albo mia�o si� na burz�. To okno znajdo-
wa�o si� na pierwszym pi�trze od ulicy. Przez nie do pokoju, a nast�pnie
do porcelanowych usz�w Dominika dobiega�y dziwne, pe�ne tajemniczego
uroku odg�osy: warkoty motor�w, dzwonki tramwaj�w, tr�bki samocho-
d�w, stukot ko�skich kopyt po bruku, kroki przechodni�w, szum drzew
w pobliskim parku, �wierkanie ptak�w, szczekanie ps�w, miauczenie kot�w,
d�wi�ki wojskowej orkiestry, kt�ra od czasu do czasu maszerowa�a ulic�
i wygrywa�a weso�e melodie.
Do tego jeszcze dochodzi�y radia graj�ce u s�siad�w, no i ludzkie
g�osy. A g�os�w tych by� ogromny wyb�r.
Lodziarz na przyk�ad wo�a�:
� Lody! Lody! Komu lody?
Jaka� dziewczynka ca�ymi dniami krzycza�a:
� Maammuuu! Maammuuu! Wacek si� przedrze�nia!
Sprzedawca jab�ek, kt�ry urz�dowa� niedaleko na rogu ulicy, z w�zkiem
pe�nym jab�ek, dar� si� niskim g�osem:
� Do renet! Do koszteli! Do papier�wek!
A co godzin� jeszcze odzywa�y si� zegary na pobliskich wie�ach. Tych
wie� by�o trzy, a ka�dy zegar mia� odmienny d�wi�k g�osu. O trzeciej na
przyk�ad pierwszy z nich m�wi�:
� Buum! Buum! Buum!
Drugi na to odzywa� si� w spos�b nieco k��tliwy:
� Tin! Tin! Tin!
Trzeci za� mia� g�os odrobin� zachrypni�ty, co brzmia�o mniej wi�cej
tak:
� Chrum! Chrum! Chrum!
Najbardziej ma�om�wne by�y te zegary o godzinie pierwszej w po�udnie
i o pierwszej w nocy. Potem z ka�d� godzin� stawa�y si� coraz bardziej
gadatliwe, a najwi�cej do powiedzenia mia�y, jak si� zapewne domy�lacie,
o dwunastej w po�udnie i punktualnie o p�nocy.
Stoj�c na swoim miejscu, Dominik stopniowo zapoznawa� si� z wszystki-
mi tymi odg�osami. Nauczy� si� je rozr�nia� i bardzo je polubi�, poniewa�
skraca�y mu czas oczekiwania na powr�t Pinia ze szko�y.
Obok Dominika, na tej samej p�ce mieszka�y ksi��ki. Dominik pr�bowa�
nawi�za� z nimi jaki� kontakt, ale na razie nic z tego nie wychodzi�o. Jak
sobie zapewne przypominacie, Dominik, kiedy jeszcze mieszka� na wygna-
niu na strychu, znakomicie umia� porozumiewa� si� z tamtejszymi ksi��-
kami, lokatorkami wielkiego wiklinowego kosza. Te tutaj by�y jakie� zupe�nie
inne, nie m�g� si� z nimi dogada�. By� mo�e by�y niezadowolone z jego
obecno�ci.
Bardzo cz�sto tak si� zdarza, �e je�li si� nagle zjawi kto� nowy, to po-
cz�tkowo uwa�a si� go za intruza, za osob� niepo��dan�. Nie jest
wcale wykluczone, �e ksi��ki by�y w�ciek�e na Dominika o to, �e zaj��
miejsce na p�ce. Na to miejsce m�g�by przyj�� kto� z ich krewnych albo
znajomych, jakie� inne ksi��ki z dalekiego �wiata, a nie jaka� tam bia�a
bry�a, kt�ra nie wiadomo nawet do czego s�u�y.
Tak wi�c ksi��ki na razie zupe�nie nie umila�y Dominikowi �ycia. Prze-
wa�nie milcza�y ca�e dnie, a je�li co� do siebie m�wi�y, to w taki chytry
spos�b, �e Dominik ani rusz nie m�g� niczego zrozumie�. A mo�e po
prostu m�wi�y jakim� innym j�zykiem? Mo�liwe. Ostatecznie, po up�ywie
pewnego czasu, Dominik doszed� z nimi do porozumienia i nawet bardzo
si� nawzajem polubili, ale to ju� jest zupe�nie inna historia i porozmawia-
my sobie o niej w odpowiednim czasie...
Weselej robi�o si� w pokoju, kiedy wraca� ze szko�y Pinio.
Pinio siada� w fotelu na biegunach naprzeciwko Dominika i bujaj�c si�
opowiada� mu o tym, co ciekawego zdarzy�o si� od rana. Kt�rego� dnia
Dominik us�ysza� tak� histori�:
� Rybczy�ski zn�w wybi� szyb� w klasie. Nie masz poj�cia, s�oniu, jak
to brz�kn�o. Rybczy�ski chcia� we mnie rzuci� kasztanem. Powiedzia�,
�e trafi mnie w sam czubek g�owy. Ale nie trafi�. Bo ja jestem ma�y. Jak-
bym by� wi�kszy, to Rybczy�ski na pewno by mnie trafi� w czubek g�owy.
Ale �e jestem ma�y, w�a�ciwie najmniejszy w klasie, to Rybczy�ski nie
trafi�, i tyle! Moja mama i tato bardzo si� martwi� z tego powodu, �e ja
jestem taki ma�y. M�wi�, �e wcale nie rosn�. Ale to nieprawda! Rosn�,
daj� ci s�owo! No, prosz� s�onia, niech tylko s�o� popatrzy!
M�wi�c to Pinio zerwa� si� z fotela, kt�ry od tego momentu przez jaki�
czas buja� si� samotnie, i podbieg� do framugi drzwi.
� Popatrz, tu wida� najwyra�niej, jak rosn�. Co miesi�c staj� przy
tych drzwiach, a mamusia albo tatu� robi� o��wkiem znak i pisz� przy
nim dat�. Za ka�dym razem narzekaj�, �e ma�o. Ma�o bo ma�o, ale zawsze
co� tam przybywa. Jakbym szybciej r�s�, to Rybczy�ski trafi�by mnie w g�o-
w�. Mo�e nawet mia�bym guza! Jak my�lisz, czy szyba mo�e mie� guza?
Mo�e i mo�e, ale zanim jej si� guz zd��y zrobi�, to p�ka i w ten spos�b
nigdy si� o tym nie mo�na dowiedzie�. W ka�dym razie nie chcia�bym
by� Rybczy�skim! Druga szyba w tym miesi�cu...
Pinio wr�ci� na sw�j fotel i zamy�li� si�.
� Swoj� drog�, to ciekawa sprawa z tym ro�ni�ciem. Inni w og�le nie
maj� z tym najmniejszych trudno�ci, rosn� sobie po prostu, jakby nigdy nic,
i nikt im stale nie powtarza, �e za ma�o uro�li albo co� w tym rodzaju.
�Rosn��... Co to znaczy rosn��?" � zacz�� si� zastanawia� Dominik.
Dominik nigdy nie r�s�. By� zawsze taki, jaki by�. Nie mia� najmniejszego
poj�cia, jak to jest, kiedy si� ro�nie. Czy to boli, czy nie boli? A mo�e to
jest
w�a�nie bardzo przyjemnie, kiedy si� ro�nie? I czy istnieje jaki� spos�b na
to, �eby zacz�� rosn��?
� Bez przerwy �aduj� we mnie te r�ne pigu�ki � ci�gn�� dalej Pinio �
i co z tego? Rosn� zaledwie par� marnych centymetr�w na rok.
�A wi�c jednak istniej� jakie� sposoby umo�liwiaj�ce ro�ni�cie" � po-
my�la� Dominik.
� Na przyk�ad teraz � m�wi� Pinio � zanim si�d� do obiadu, b�d� mu-
sia� po�kn�� dwie ��te pastylki, dwie czerwone i dwie br�zowe. Ju� je
mama przyszykowa�a na stole. Widzisz?
Dominik popatrzy� na st� i rzeczywi�cie ujrza� na nim sze�� okr�g�ych
kuleczek.
�Ach tak, wi�c to jest to co� na ro�ni�cie!"
� R�wnie dobrze ty m�g�by� to �yka�, m�j s�oniu � powiedzia� Pinio.
�Z wielk� przyjemno�ci�" � pomy�la� Dominik.
� A tak szczerze m�wi�c, to mam ju� dosy� tego �ykania � stwierdzi�
Pinio.
�Ja tam bym sobie ch�tnie co� takiego po�kn��, �eby zobaczy�, jak
to jest, kiedy si� ro�nie � mrukn�� do siebie Dominik. � Ale to senne ma-
rzenie. Sk�d wezm� te kuleczki?"
� Mam pomys�! � zawo�a� Pinio i zerwa� si� na r�wne nogi ze swego
bujanego fotela. � Spr�buj� przez jeden miesi�c nie �yka� tych pigu�ek.
Zobaczymy, czy b�d� r�s� tak, jak do tej pory, czy te� w og�le przestan�
rosn��... Tylko co zrobi� z pastylkami? Trzeba by je gdzie� przechowa�
tak, �eby ich mama nie znalaz�a, boby si� bardzo gniewa�a. Je�li przez
miesi�c nic nie urosn�, to wtedy wyjm� je z ukrycia i b�d� stopniowo
po�yka�, �eby nadrobi� strat�. A je�eli urosn� bez ich pomocy, to wtedy je
najzwyczajniej wyrzuc�. Tylko gdzie je schowa�?
Pinio zacz�� si� rozgl�da� po pokoju.
Do g�owy przychodzi�y mu r�ne pomys�y.
�Sk�adaj na szafie" � powiedzia� pierwszy pomys�.
� Nie � odpar� Pinio. � Mama z szafy �ciera kurze, kuleczki spadn�
i wszystko si� wyda.
�Chowaj do szuflady" � powiedzia� drugi pomys�.
� Szuflada do niczego � odpar� Pinio. � Jak si� j� b�dzie otwiera�, to
witaminy b�d� po niej pululululu chrobota� i wsypa gotowa.
�Wsadzaj je do wazonu" � powiedzia� trzeci pomys�.
� Do wazonu! Zwariowa�e�! � zawo�a� Pinio. � Mama przyniesie
kwiatki, naleje do wazonu wody i pigu�ki si� porozpuszczaj�. Tak nie
mo�na.
�No� je w teczce" � powiedzia� czwarty pomys�.
� W teczce jest dziura � mrukn�� Pinio. � Ksi��ki przez ni� nie wyla-
tuj�, ale takie ma�e kuleczki � toby wylecia�y.
�Umie�� je w czym� takim, czego ju� nie u�ywasz � powiedzia� pi�ty
pomys�. � W jakiej� starej zabawce na przyk�ad..."
� To nie jest taki g�upi pomys�! � zawo�a� Pinio.
Podszed� do szafki z zabawkami i zacz�� w nich przebiera�. By�y to stare
zabawki, kt�rymi od dawna si� ju� nie bawi� i trzyma� je tylko przez senty-
ment dla nich. �adna jednak nie przypad�a mu do gustu jako schowek na
witaminy. Zrezygnowany stan�� przed s�oniem.
� Masz przepi�kn� tr�b�, m�j s�oniu! � powiedzia�. � I tak� zadart�
do g�ry, jakby� lada chwila mia� zamiar co� na niej zatr�bi�. A w tej tr�bie
co masz? O ile si� nie myl�, to masz dwie dziurki zupe�nie jak ja w nosie.
Czekaj, czekaj, ty naprawd� masz dwie dziurki w tr�bie. I pysk masz praw-
dziwy, a nie na niby. Wiesz co, jak ja bym tak tutaj... To jest my�l!
M�wi�c to zebra� ze sto�u sze�� kolorowych kuleczek i po jednej wpu�ci�
je Dominikowi do tr�by i do pyska.
� Ty b�dziesz moj� skarbonk� na witaminy � powiedzia�. � Codziennie
przez miesi�c b�d� w tobie chowa� te pigu�ki, kt�re mam po�yka�. Potem
mi je oddasz. Ale ani mru-mru o tym, prosz� s�onia!
4
Odt�d powtarza�o si� to trzy razy dziennie.
Dominik �yka� witaminy i sta� sobie spo-
kojnie na p�ce. Pinio, �eby wynagrodzi�
mu przykro�� spowodowan� wsadzaniem do
tr�by pigu�ek, postanowi� codziennie opo-
wiada� mu jak�� interesuj�c� histori� o s�o-
niach.
Zaraz pierwszego dnia opowiedzia� mu o Wyrwibaobabie.
� Wyrwibaobab, m�j drogi � m�wi� Pinio � urodzi� si� w pewnym tro-
pikalnym kraju, w kt�rym jest tak gor�co, jak w naszej kuchni, kiedy
mama piecze na niedziel� placek albo babk�. By� synem Wyrwihebana
i Wyrwipalmy... Jako ma�e s�oni�tko zas�yn�� w okolicy swoj� niezwyk��
urod�, by� mianowicie ca�y bia�y, zupe�nie tak jak ty. W�r�d prawdziwych
s�oni zdarzaj� si� od czasu do czasu takie wybryki natury. Ojciec Wyr-
wibaobaba by� szary, mama by�a szara, babcia i dziadek tak�e mieli szary
kolor sk�ry, r�wnie� ciocie i wujkowie posiadali normalne szare cia�a,
tylko on jeden by� bia�y. Z tego powodu wyr�nia� si� z ca�ego stada z�o-
�onego z samych krewnych i znajomych.
�Stado... Co to znaczy stado?" � pomy�la� sobie Dominik. Nie mia�
najmniejszego poj�cia, co to mo�e by� takiego. Pami�tajcie, �e Dominik
nigdy w �yciu nie mia� okazji widzie� stada s�oni. Co ja m�wi� � stada!
Nie widzia� nawet trzech s�oni. Ani dw�ch. Ani nawet jednego. Bo gdzie
mia� widzie�? Zawsze by� sam jak palec. W�a�ciwie to nawet nie bardzo
wiedzia�, jak s�o� wygl�da. Zdawa� sobie doskonale spraw�, �e jest s�o-
niem, ale nigdy nie mia� okazji zobaczy� swojej postaci. Dawno, dawno
temu, kiedy jeszcze sta� na wystawie apteki, zdarza�o si� czasem, �e �wiat�o
tak si� za�amywa�o w szybie wystawowej, i� tworzy�o co� w rodzaju lustra.
Wtedy Dominik m�g� ujrze� w szybie zarys swego cia�a, mgliste i niewy-
ra�ne odbicie swoich bia�ych kszta�t�w. I to by�o wszystko. Chocia� wi�c
nie rozumia�, co to znaczy: stado � z zainteresowaniem i podnieceniem
s�ucha� Pinia.
� Bia�e s�onie � ci�gn�� dalej Pinio � s� bardzo cenne. Prosz� tylko,
�eby z tego powodu nie przewr�ci�o ci si� w g�owie. Niekt�rzy nawet
uwa�aj� je za zwierz�ta �wi�te. Ale wracajmy do naszego Wyrwibaobaba.
Jego ojciec, Wyrwiheban, znany by� z tego, �e potrafi� sobie poradzi� z naj-
twardszym nawet hebanowym drzewem. Matka za� jego, Wyrwipalma,
to samo robi�a z palmami. Dwudziesto- i trzydziestometrowe palmy na
ka�de zawo�anie wyrywa�a z ziemi razem z korzeniami. Okr�ca�a tr�b�
dooko�a pnia, par� razy mocno potrz�sa�a palm� i siup � wyrywa�a tak,
jak my wyrywamy rzodkiewk�.
Co to jest rzodkiewka, Dominik tak�e nie wiedzia�. Ale specjalnie si�.
nad tym nie zastanawia�, tylko s�ucha� dalej.
� Wyrwibaobab jako dziecko, poza bia�ym kolorem sk�ry, niczym
specjalnym si� nie wyr�nia�. By�o to raczej s�oni�tko do�� mizerne i we
wszystkich zabawach ma�ych s�oni spisywa�o si� wr�cz fatalnie. W biegach
zajmowa�o zdecydowanie ostatnie miejsce, w zapasach przegrywa�o z naj-
wi�kszymi s�oniowymi s�abeuszami, podczas zabawy w chowanego natych-
miast je znajdowano, bo by�o bia�e i z daleka by�o je wida�, a podczas
nauki gry na tr�bie zawsze przera�liwie fa�szowa�o. Powiadam ci, m�j s�o-
niu, co� okropnego!
�Bo�e, jak ja bym chcia� sobie zagra� na tr�bie!" � pomy�la� Dominik.
Nawet spr�bowa�, ale jako� nic z tego nie wysz�o.
� Wyrwiheban i Wyrwipalma bardzo si� tym wszystkim martwili. Osta-
tecznie to nie jest nic przyjemnego mie� takie nieudane dziecko, do tego
strasznie rzucaj�ce si� w oczy, bo bia�e. Poszli wi�c z nim noc�, w wielkiej
tajemnicy, do pewnego starego s�onia, kt�ry nazywa� si� Aspiryn i by�
znanym i wielce cenionym doktorem.
�O co chodzi?" � spyta� doktor Aspiryn Wyrwihebana i Wyrwipalm�,
kiedy wraz z Wyrwibaobabem stan�li przed jego obliczem.
�Chodzi o to � powiedzia� Wyrwiheban � �e nasz synek jest mikrus
i �e mamy z tego powodu mn�stwo zmartwie�".
�Zaraz go zbadamy � oznajmi� doktor Aspiryn i w�o�y� na tr�b� okulary. �
Poka� no j�zyk!" � zwr�ci� si� do Wyrwibaobaba, kt�ry ze strachu by�
jeszcze bardziej bia�y ni� zazwyczaj i w dodatku okropnie si� trz�s�.
Wyrwibaobab pokaza� j�zyk, doktor Aspiryn przypatrzy� mu si� przez
d�u�sz� chwil� i nies�ychanie uczenie powiedzia�:
�C�, j�zyk jak j�zyk... Teraz zmierzymy ci temperatur�".
I w�o�y� mu pod pach� termometr. Oczywi�cie odpowiednio du�y.
Temperatur� jednak Wyrwibaobab mia� normaln�.
�Hm... Co to mo�e by�? � zastanawia� si� doktor Aspiryn. My�la�, my�-
la� i my�la�, a wreszcie powiedzia� tak: � Wiecie co, pa�stwo � tu sk�oni�
si� w stron� Wyrwihebana i Wyrwipalmy � moim zdaniem potrzebne mu
s� natryski!"
�Natryski?" � zawo�ali ze zdziwieniem rodzice Wyrwibaobaba.
�Tak, natryski. Zimne natryski! � potwierdzi� stanowczo. � I to trzy
razy dziennie!"
�Ale jak je robi�?" � zawo�ali Wyrwiheban i Wyrwipalma.
�Zwyczajnie. Przy pomocy w�asnych tr�b � powiedzia� doktor Aspiryn. �
To zahartuje go. wzmocni i, wed�ug mego osobistego przekonania, dzi�ki
natryskom wyro�nie on na najwspanialszego s�onia, o jakim kiedykolwiek
s�yszano. Jak ci na imi�, m�j ma�y?" � zwr�ci� si� do Wyrwibaobaba.
�Wyrwibaobab" � odpar� Wyrwibaobab, co by�o rzecz� piekielnie �mie-
szn� w por�wnaniu z jego chuchrawatym cia�em.
�Na razie � powiedzia� doktor Aspiryn � jest to imi� istotnie nieco
niew�a�ciwe, ale zapewniam ci�, �e po przeprowadzeniu kuracji natrysko-
wej staniesz si�, m�j ma�y, prawdziwym Wyrwibaobabem, kt�remu nie
oprze si� najpot�niejszy nawet baobab".
Rodzice Wyrwibaobaba bardzo si� ucieszyli z takiej diagnozy.
�Co my jeste�my panu doktorowi winni?" � spyta�a Wyrwipalma.
�No c� � mrukn�� doktor Aspiryn � my�l�, �e dziesi�� kokos�w nie
b�dzie chyba za du�o".
Zap�acili doktorowi dziesi�� kokos�w � m�wi� dalej Pinio � i wr�cili
do domu. Odt�d dzie� w dzie� trzykrotnie chodzili w tr�jk� nad brzeg
pewnego strumienia, w kt�rym woda by�a wyj�tkowo lodowata. Wyrwi-
heban i Wyrwipalma nabierali, ile si� da�o, tej lodowatej wody do tr�b
i z ca�ej si�y wydmuchiwali j� na Wyrwibaobaba. Robili to z takim zapa�em,
�e a� tr�by dr�twia�y im od zimnej wody. Wyrwibaobab z rezygnacj� pod-
dawa� si� tej kuracji. Rzecz nie do wiary, ale istotnie po kilku tygodniach
rozr�s� si�, zm�nia� i zacz�� tr�b� przegania� swoich koleg�w, przed
kt�rymi dotychczas ucieka�.
�Ach, �eby mnie jaki� doktor przepisa� takie natryski!" � pomy�la�
sobie Dominik i natychmiast zrobi�o mu si� smutno, bo wiedzia�, �e nic
takiego zdarzy� si� nie mo�e. Szybko jednak przerwa� swoje rozmy�lania,
bo wola� s�ucha� historii opowiadanej przez Pinia.
� Pocz�tkowo inne ma�e s�onie nabija�y si� z Wyrwibaobaba.
�No, jak tam � m�wi�y spotykaj�c go na drodze � czy mamusia z tatu-
siem ju� ci� dzisiaj podlali?"
Albo wo�a�y za nim:
�Hej, prysznic, prysznic, prysznic,
Nie pomo�e ci ty� nic!"
Albo na�miewali si�:
�Najlepiej chod� po deszczu, to uro�niesz!"
A on rzeczywi�cie r�s� � m�wi� Pinio. � Wkr�tce wszystkie ma�e
s�onie zacz�y mu schodzi� z drogi, a tak�e niekt�re z doros�ych wola�y
z nim nie zaczyna�. Tymczasem w s�siednim mie�cie dzia�y si� rzeczy
przera�aj�ce. Mieszka� tam pewien okrutny maharad�a, kt�ry mia� dwa-
dzie�cia wspania�ych pa�ac�w, pe�nych niesamowitych bogactw. Temu
maharad�y by�o za ma�o tych pa�ac�w i postanowi� wybudowa� sobie
dwudziesty pierwszy pa�ac. Je�dzi� na ogromnym bia�ym s�oniu po ca�ym
swoim kraju i szuka� miejsca na budow� tego dwudziestego pierwszego
pa�acu. Szuka�, szuka�, a� znalaz�.
�Tutaj � powiedzia� � wybuduj� m�j dwudziesty pierwszy pa�ac!"
Ale nie m�g� zacz�� budowy, bo na tym miejscu, kt�re wybra�, ros�y
ogromne lasy, sk�adaj�ce si� z przepot�nych drzew zwanych baobabami.
�Natychmiast mi to wszystko wykarczowa�!" � rozkaza�.
Sprowadzono s�onie najsilniejsze, jakie by�y, i przyst�piono do pracy.
Ale baobaby by�y tak wielkie, �e nawet 'kilka s�oni nie mog�o da� rady
jednemu drzewu. St�ka�y, poci�y si� i ani rusz nie mog�y wyrwa� ani jednego
drzewa. Wtedy maharad�a si� w�ciek� i powiedzia� do pewnego swego
urz�dnika, odpowiedzialnego za te roboty, �e ka�e �ci�� mu g�ow�, je�li
w ci�gu miesi�ca ca�y teren nie zostanie wykarczowany tak, �eby mo�na
rozpocz�� budow� dwudziestego pierwszego pa�acu.
Nie masz poj�cia, m�j s�oniu � m�wi� Pinio � jak ten biedny urz�d-
nik zap�akiwa� si�, poniewa� wszystkie wysi�ki nie dawa�y najmniejszych
rezultat�w a termin �ci�cia jego g�owy, wyznaczony przez okrutnego ma-
harad��, by� coraz bli�szy. Zosta�o mu jeszcze wszystkiego pi�� dni �ycia
i w�a�ciwie nie by�o najmniejszej nawet nadziei na jak�kolwiek zmian�
losu, kiedy zupe�nie niespodziewanie, us�ysza� o tej ca�ej historii wyrwi-
baobab. Pewnego wieczora, kiedy m�odsze s�onie posz�y ju� spa�, Wyrwi-
baobab pods�ucha�, jak starsze ze zgroz� opowiadaj� sobie o przera�aj�-
cym postanowieniu maharad�y. Zrobi�o mu si� okropnie �al tego biednego
urz�dnika i pomy�la�, �e musi spr�bowa� swoich si� na tych baobabach.
�Bardzo �adnie post�pi�" � mrukn�� w duchu Dominik.
� Wymkn�� si� wi�c z rodzinnego stada i dopytuj�c si� po drodze o las
pot�nych baobab�w ruszy� przed siebie. Szed� tak i szed�, a� w ko�cu
doszed� na miejsce. Widok by� op�akany. Na skraju lasu baobab�w, takich,
jakich jeszcze nigdy w �yciu nie widzia�, ujrza� Wyrwibaobab le��ce
w stanie absolutnego wyczerpania s�onie, a w�r�d nich kr�c�cego si�
urz�dnika zalanego �zami.
�Jeszcze tylko pi�� dni g�owa tego urz�dnika b�dzie si� znajdowa�a na
jego szyi � pomy�la� Wyrwibaobab i zrobi�o mu si� strasznie smutno. �
Ciekaw jestem, ile jest tych baobab�w?"
Podszed� do jakiego� starszego s�onia, kt�ry le�a� na boku i sapa� ze
zm�czenia.
�Przepraszam pana �jestem Wyrwibaobab. Czy mo�e mi pan powiedzie�,
z ilu baobab�w sk�ada si� ten las?"
�Z tysi�ca, m�j synu � odpar� ci�ko dysz�c staruch � ale popatrz
tylko, co to s� za baobaby! Najpot�niejsze, jakie kiedykolwiek ros�y na
tej ziemi!"
�Tysi�c... � pomy�la� Wyrwibaobab. � To znaczy, �e dziennie musia�bym
wyrywa� po dwie�cie baobab�w... Nie b�dzie to �atwe, ale spr�buj�.
Musz� ocali� od �mierci tego biednego urz�dnika!"
Podszed� do pierwszego z brzegu baobaba i oboj�tnie, �eby nie zwraca� .
zbytnio uwagi, opar� si� o jego pie� tak, jakby si� chcia� poczochra� tylko
troch�. Przysadzi� si� nieco mocniej i nagle, o dziwko, baobab zacz�� si�
chwia�, a po chwili le�a� ju� na ziemi. Towarzyszy� temu wszystkiemu
straszliwy trzask p�kaj�cych korzeni i �oskot wal�cego si� drzewa.
Wszystkie s�onie, cho� by�y zm�czone, zerwa�y si� na r�wne nogi. Pod-
bieg�y truchtem do Wyrwibaobaba i ze zdumieniem zacz�y mu si� przygl�-
da�.
�Ty� wyrwa� to drzewo?" � zapyta� wreszcie jeden z nich.
�Nic podobnego �odpar� Wyrwibaobab. � Ja go wcale nie wyrywa�em.
Ja si� tylko troch� o nie podrapa�em, bo mnie sw�dzia�o".
�O, b�ogos�awione niech b�dzie takie sw�dzenie! � zawo�a� stary s�o�,
ten, kt�ry przedtem z Wyrwibaobabem rozmawia�. � B�ogos�awione niech
b�dzie sw�dzenie, kt�re powala takie jak ten baobaby! Czy sw�dzi ci�
jeszcze, m�j synu?"
�Owszem, sw�dzi" � odpar� skromnie Wyrwibaobab.
�Wobec tego drap si� o nast�pne drzewo" � powiedzia� starzec.
I Wyrwibaobab podszed� do nast�pnego baobaba i uczyni� z nim to, co
z pierwszym. A potem do trzeciego, do czwartego, do pi�tego i nim min�o
pi�� dni, wszystkie baobaby le�a�y powalone, a pozosta�e s�onie �ci�ga�y
je na bok, �eby zrobi� miejsce pod nowy, dwudziesty pierwszy pa�ac okrut-
nego maharad�y. Wyrwibaobabowi zrobiono ogromn� owacj�.
Tylko urz�dnik dalej p�aka� � m�wi� Pinio � ale tym razem by�y to
ju� nie �zy rozpaczy i przera�enia, ale �zy szcz�cia.
W porcelanowych oczach Dominika te� co� zab�ys�o. Mo�e to tak�e
by�y �zy, chocia� w�tpi�, czy porcelanowe oczy mog� p�aka�? Chyba �e
porcelanowymi �zami...
I zasn�� sobie Dominik, i jeszcze raz mu si� to wszystko �ni�o. I by�o
mu bardzo dobrze, tyle tylko, �e zacz�o mu si� robi� jako� ciasno na p�ce.
"To pewnie te ksi��ki tak si� rozpychaj�" � pomy�la� sobie przez sen.
5
Nast�pnego dnia po przebudzeniu Dominik
poczu� jakie� lekkie gniecenie w krzy�u.
�Co to mo�e by� takiego? � pomy�la�. �
Pierwszy raz w �yciu zdarza mi si� podobna
historia". Nie m�g� si� odwr�ci� i popatrze�,
co mu si� tam na grzbiecie dzieje, poniewa�
by� s�oniem z porcelany, a jak wszystkim
powszechnie wiadomo, s�onie z porcelany nie s� w stanie porusza� ani
szyj�, ani g�ow�, ani nogami, ani tr�b�, ani nawet ogonem, kt�ry zreszt�,
jak na tak wielkie zwierz�, nie jest specjalnie imponuj�cy. Po prostu
s�o� z porcelany czuje si� tak, jak pacjent, kt�remu w szpitalu za�o-
�ono gips: jest kompletnie unieruchomiony. W przypadku Dominika po-
dobie�stwo to stawa�o si� tym wi�ksze, �e gips jest bia�y i Dominik
by� bia�y.
�Trzeba b�dzie kt�rego� dnia sko�czy� z t� nieruchomo�ci� � my�la�
sobie dalej Dominik. � Wszyscy doko�a chodz�, ruszaj� si�, biegaj�, sia-
daj�, skacz�, k�ad� si�, wstaj�, wchodz�, wychodz�, wierc� si�, kr�c�,
jednym s�owem co� robi�, tylko ja jeden tkwi� bez przerwy na jednym
miejscu. Dobrze, �e chocia� od czasu do czasu mama Pinia, kiedy wyciera
kurze, przestawi mnie bardziej w lewo albo w prawo, bo inaczej zupe�nie
bym nie mia� �adnego ruchu. A we wszystkich ksi��kach lekarskich pisze,
�e ruch to zdrowie. Czy ja powinienem dba� o swoje zdrowie? Oczywi�cie!
Ka�dy powinien dba� o swoje zdrowie. Ale ja jestem s�oniem z porcelany.
A kto powiedzia�, �e s�oniom z porcelany nie wolno dba� o swoje zdrowie?
Wobec tego postanowi�em zacz�� dba� o swoje zdrowie. Przy pierwszej
nadarzaj�cej si� okazji spr�buj� si� troszeczk� rozrusza�. Mo�e mi si� uda.
M�g�bym wtedy chodzi� sobie na spacery, pozna� ca�e miasto, mo�e
nawet i�� na wycieczk� do lasu... Ojej! Ale mnie gniecie!"
Dominik powa�nie zaniepokoi� si� tym gnieceniem.
�Kto wie � pomy�la� � mo�e to pierwszy objaw jakiej� gro�nej cho-
roby? Trzeba natychmiast o tym powiedzie� Piniowi. Mo�e on na to co�
poradzi".
�Piniu! Piniu!" � zawo�a� jak m�g� najg�o�niej.
Ale Pinio nie zwraca� na jego wo�anie najmniejszej uwagi i w najlepsze
spa� dalej.
�Piniu 1 Obud� si�, co� mnie w krzy�u gniecie!" � powt�rzy� Dominik
g�osem pe�nym przera�enia.
Znowu nie poskutkowa�o. Mimo to Dominik postanowi� wo�a� uparcie
dalej.
�Piniu! Piniu! � powtarza� co chwila. � Obud� si�, zdaje si�, �e jestem
chory!"
Wreszcie Pinio istotnie si� obudzi�, ale wcale nie z powodu wo�ania Do-
minika, ale dlatego, �e do pokoju wesz�a mama Pinia, �ci�gn�a z niego
ko�dr� i powiedzia�a, �e najwy�szy ju� czas wstawa�, bo inaczej sp�-
ni si� do szko�y. Dominik jednak by� przekonany, �e to jego g�os obudzi�
Pinia.
Pinio zerwa� si� z ��ka, pobieg� do �azienki, wr�ci�, szybko si� ubra�
i zacz�� je�� �niadanie, kt�re tymczasem przynios�a mu matka. Widz�c,
�e Pinio usiad� przy stole i ma chwil� czasu, Dominik postanowi� skorzysta�
z okazji i powiedzie� mu teraz o tym gnieceniu.
�Boli mnie co� w grzbiecie" � poskar�y� si�.
Pinio nic. Miesza� �y�eczk� cukier w herbacie z mlekiem.
�Gniecie mnie co� � m�wi� Dominik. �.Nie wiem, co to jest".
Pinio nic. Spokojnie jad� bu�k� z mas�em i miodem.
�Mo�liwe, �e s� to objawy jakiej� powa�nej choroby" � m�wi� dalej
Dominik.
Pinio nic. Podrapa� si� za uchem, wzi�� ugotowane na twardo jajko
i rozbi� sobie o czo�o. Zawsze tak robi�. Ile razy na �niadanie by�y jajka
na twardo, to zawsze w ten spos�b rozbija� skorupk�. Istnieje kilka metod
napoczynania gotowanych jajek. Jedni napoczynaj� je, uderzaj�c w szerszy
koniec jajka �y�eczk�, a potem palcami robi� w jajku otw�r, przez kt�ry
mo�na si� dosta� do �rodka, inni zn�w no�em odcinaj� w�szy koniec
jajka i dostaj� si� do ��tka i bia�ka metod� bez ma�a chirurgiczn�, a jeszcze
inni, tacy w�a�nie jak Pinio, rozbijaj� jajko o co si� da � o st�, o �okie�,
o kolano albo o w�asn� g�ow�, �eby by�o �mieszniej.
�Ja nie mog� sobie popatrze� na plecy, �eby zobaczy�, co tam si� dzieje �
skar�y� si� p�aczliwym g�osem Dominik. � Mo�e ty by� popatrzy�..."
Pinio nic. Sko�czy� �niadanie, spakowa� ksi��ki i przed wyj�ciem
z pokoju, jak zwykle, wpakowa� Dominikowi do tr�by swoj� porcj�
witamin.
�Niemo�liwy jest ten ca�y Pinio � pomy�la� Dominik. � Mo�na do niego
m�wi�, a on nic. Czekaj, czekaj, zapami�tam to sobie! Najgorzej, �e mnie
coraz bardziej gniecie. Poczekam, jak tylko przyjdzie mama Pinia, �eby
w pokoju posprz�ta�, to zaraz jej o tym gnieceniu opowiem".
Ale mama Pinia tego dnia bardzo si� �pieszy�a. Zebra�a tylko po�ciel
z tapczana, zrobi�a troszk� porz�dku � i ju� jej nie by�o. Nawet nie mia�a
czasu na �cieranie kurzu.
Dominik krzycza� co prawda na ca�y g�os:
�Prosz� pani, co� mnie okropnie gniecie!" � ale mama Pinia nie zwr�-
ci�a wcale na ten krzyk uwagi, tak jakby w pokoju panowa�a absolutna
cisza.
�Co� tu jest niedobrze! � medytowa� Dominik po jej wyj�ciu. � Albo
oni �le s�ysz�, albo ja �le m�wi�. Okropna sytuacja!"
W ci�gu najbli�szych dni okaza�o si�, �e sytuacja jest bardziej ni� okropna.
Matka Pinia w og�le przez miesi�c nie zjawia�a si� w pokoju, bo wyjecha�a
do Zakopanego (i dlatego wtedy tak si� �pieszy�a, �eby jej czasem poci�g
nie uciek�), a Pinio mia� akurat p�roczne egzaminy i nie zwraca� na Domi-
nika najmniejszej uwagi. Wraca� ze szko�y, wsadza� nos, w ksi��ki, mrucza�
co�, powtarza� jakie� zdania � i tyle Dominik z niego mia� pociechy. Pi-
gu�ki, zamiast mamy, przynosi� Piniowi tatu�, ale do tatusia Pinia Dominik
nie odezwa�by si� pierwszy za nic w �wiecie! Tymczasem w krzy�u gniot�o
go coraz bardziej. I nie tylko w krzy�u.
Kt�rej� nocy zacz�o Dominika gnie�� w lewym boku.
�Masz babo placek! � mrukn�� przebudziwszy si�. � Tego tylko brako-
wa�o".
Po jakim� czasie gniecenie w krzy�u i lewym boku jeszcze si� wzmog�o,
a do tego dosz�o gniecenie w prawym boku, pocz�tkowo nawet do�� �a-
godne, ale potem coraz gwa�towniejsze.
�To ju� chyba nadesz�a moja ostatnia godzina � zacz�� p�aka� Dominik. �
Teraz, jak ju� gniecie mnie z trzech stron, na pewno umr�, nie ma rady!
O, biedny, biedny Dominiku! Na co ci przysz�o!"
I straszliwie �al mu si� zrobi�o samego siebie.
Dawniej, kiedy czu� si� samotny i opuszczony, mia� przynajmniej to
prze�wiadczenie, �e Pinio wr�ciwszy ze szko�y opowie mu co� zabawnego.
Teraz nie m�g� na to liczy�. Pinio zachowywa� si� tak, jakby Dominika
w og�le w pokoju nie by�o. Nawet nie patrzy� w jego stron�. Machinalnie
trzy razy dziennie wsadza� mu do tr�by porcj� pigu�ek, lecz wzrok w tym
momencie zawsze mia� utkwiony w jakiej� ksi��ce albo zeszycie. W do-
datku zrobi�a si� prawdziwa zima, okno by�o rzadko otwierane, a i to na
bardzo kr�tko i Dominik mia� ma�o wiadomo�ci ze �wiata.
��eby si� tylko nie rozklei� zupe�nie! � my�la�. � Mo�e wreszcie przyjdzie
taki dzie�, �e co� w tym moim smutnym �yciu si� zmieni..."
I wyobra�cie sobie, �e taki dzie� istotnie nadszed�!
Tego dnia Pinio wpad� rozradowany do pokoju i wrzasn��:
� S�oniu! Uda�o si�! P�rocze ju� mamy za sob�! Mo�esz mi pogratu-
lowa�! Daj, poca�uj� ci� w tr�b�!
Podbieg� do s�onia i w tym momencie zobaczy� co� niezwyk�ego! Ostatnia
p�ka, ta, pod kt�r� sta� Dominik, by�a wygi�ta ogromnym �ukiem do g�ry
i sprawia�a wra�enie, �e lada chwila trza�nie. Ksi��ki, kt�re sta�y na p�ce
z jednej i drugiej strony Dominika, te� by�y tak �ci�ni�te, �e a� popis-
kiwa�y ze z�o�ci, zupe�nie jak starsze paniusie w tramwaju, kiedy jest
wielki t�ok.
� Co tu si� dzieje? � zapyta� Pinio.
�Gniecie mnie!" � odpar� Dominik.
� Nic z tego nie rozumiem � powiedzia� Pinio, do kt�rego skarga Do-
minika znowu nie dotar�a.
�Gniecie mnie ze wszystkich stron" � powt�rzy� zdesperowany Dominik.
� Mo�liwe, �e to jakie� z�udzenie � mrukn�� Pinio � ale odnosz�
wra�enie, �e kiedy ci� na tej p�ce stawia�em, mie�ci�e� si� zupe�nie wy-
godnie.
�Nie chcia�bym jeszcze opuszcza� tego �wiata..." � powiedzia� p�aczli-
wym g�osem Dominik.
� Hm, zadziwiaj�ca sprawa! � zastanawia� si� Pinio. � Czy�by kalo-
ryfery a� tak grza�y, �e deski p�ki uleg�y wypaczeniu?
�Zr�b co�, m�j drogi, kochany Piniu! Zr�b co�, �eby mnie uratowa�! �
j�cza� Dominik. � Nie chcia�bym gin�� w tak m�odym wieku! I to przez
co? Przez jakie� g�upie gniecenie. Przecie� jestem jeszcze ca�kiem, ca�kiem...
No, popatrz tylko na mnie! Wszystko mam na swoim miejscu. I nogi, i tr�b�,
i ogon, i uszy. Zr�b co�, m�j drogi, kochany Piniu! Ratuj biednego Domi-
nika!"
Pinio nie s�ysza� ani jednego s�owa z tego ca�ego Dominikowego gadania.
Po prostu spos�b m�wienia Dominika by� tego rodzaju, �e �aden d�wi�k
nie dociera� do Piniowych uszu. By� mo�e Dominik m�wi� za cicho, a mo�e
wydawa�o mu si� tylko, �e m�wi, w rzeczywisto�ci za� z ust jego nie wydo-
bywa� si� �aden ton, �adne s�owo, �adne zdanie. Tak wi�c rozmawiali
sobie troszeczk� jak ten przys�owiowy dziad z obrazem. Dominik m�wi�
swoje. Pinio swoje.
� Co� z tob� trzeba b�dzie zrobi�, m�j s�oniu... � powiedzia� Pinio. �
Nie pozwol�, �eby ci� ta deska tak gniot�a w plecy. Przestawi� ci� na ostatni�
p�k�. Tam ju� nic ci nie b�dzie przeszkadza�o. No, jazda! Przeprowadzamy
si�, prosz� s�onia!
Uj�� Dominika obiema r�kami za przednie nogi i z ca�ej si�y poci�gn��
do przodu, wyrywaj�c go spomi�dzy napieraj�cych na niego ksi��ek i gnio-
t�cej go od g�ry deski. Potrzyma� go przez chwil� w d�oniach, a potem
delikatnie postawi� na najwy�szej, ostatniej p�ce.
Dominikowi natychmiast ul�y�o.
�Och, jak dobrze! � westchn��. � Od razu czuj� si�, jakbym by� innym
s�oniem!"
Jak r�k� odj�� znikn�o gniecenie w bokach i w krzy�u.
��wiat jest jednak pi�kny!" � zawo�a� weso�o.
� Tutaj powinno ci by� wygodniej � powiedzia� Pinio, przygl�daj�c
si� Dominikowi stoj�cemu na pustej p�ce. � Z boku nic ci� nie b�dzie
gniot�o, a z g�ry te� chyba nie. Do sutitu jest dobre p�tora metra. Nie
s�dz�, aby sufit by� a� tak z�o�liwy, �eby chcia�o mu si� schyla� w tym
tylko celu, �eby gnie�� ci� w plecy, m�j s�oniu.
I Pinio zacz�� si� �mia� jak szalony, bo wyobrazi� sobie nagle ten schy-
laj�cy si� sufit, kt�ry chce zrobi� na z�o�� jego ulubionemu s�oniowi z bia-
�ej porcelany.
6
Coraz bardziej musia� si� wsp