1875

Szczegóły
Tytuł 1875
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1875 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1875 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1875 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Pisma wybrane "Sprzysi�enie" Stefan Kisielewski "Iskry" Warszawa 1995 Producent wersji brajlowskiej: Altix Sp. z o.o. ul. W. Surowieckiego 12a 02-785 Warszawa tel. 644 94 78 Sprawa "Sprzysi�enia" 0 0 l128 3 0 0 l128 3 I 0 0 l128 3 0 0 l128 3 " I ksi��ki maj� swoje losy". To powiedzenie Terencjusza warto przytoczy�, gdy pisa� wypada o "Sprzysi�eniu", debiutanckiej powie�ci Stefana Kisielewskiego. 0 0 l128 3 Pan Stefan - jak go pami�tam - nie przyj��by tego z aprobat�. Broni� �aciny w liturgii, ale jej w pisa� niu nie nadu�ywa�. A jeszcze, gdy m�wi�em: "Ze wszystkich pana powie�ci Sprzysi�enie uwa�am za powie�� najbardziej klerykowsk�" - zaperza� si� i wymawia� z naciskiem: "Pan chce mnie obrazi�". "Prze� praszam - odpowiada�em. - Mam prawo wybiera� z pana dorobku to, co uwa�am za wa�ne z indywidual� nego punktu widzenia". "No, dobrze, niech b�dzie" - przebacza� wielkodusznie. 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 By� libera�em nie tylko z frazesu. Sam chcia� pisa� i m�wi� to, co uwa�a� za swoj� prawd�, ale innym nie zamyka� mordy na k��dki. "Gdy si� bij� - pisa� w okrutnym roku 1953 - mam tylko jedno zmartwienie, �e w ko�cu kogo� zabij� i b�dzie ich przez to mniej. Kocham lwa, �yraf�, pluskw� i much�, a najbardziej much� - bo naj�atwiej j� zabi�". ("Tygodnik Powszechny", nr 398). 0 0 l128 3 W jakim czasie i w jakim miejscu - tak czasie historycznym, jak indywidualnym - powsta�o "Sprzy� si�enie"? 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 Zwi�le m�wi o tym notatka w zako�czeniu powie�ci: Warszawa, marzec 1942 - luty 1944. Dwa la� ta w okupowanej przez Niemc�w Warszawie, Warszawie egzekucji ulicznych i p�on�cego getta, gdy s�up ognia p�nocno-zachodniej dzielnicy roz�wietla� ciemno�ci kolejnych nocy. A czas indywidualny? W bele� trystycznej transpozycji rzecz przedstawi� autor w powojennym opowiadaniu "Chcia�em pisa�": 0 0 l128 3 "Wst�pi�em w lata wojny jako m�odzieniec, przed kt�rym otworem le�a�a daleka, kusz�ca, pi�kna droga pracy i tw�rczo�ci - a dzi� jestem trzydziestoparoletnim, wykolejonym, nikomu niepotrzebnym m꿽 czyzn�. Jak dokona�a si� ta niepoj�ta przemiana?" (Stefan Kisielewski, "Opowiadania i podr�e", Krak�w 1959, s. 72). 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 St�d proustowska potrzeba rekonstrukcji minionego czasu: m�odo�ci prze�ytej w Warszawie przed wrze�niem 1939 roku. 0 0 l128 3 I jeszcze rada Karola Irzykowskiego, kt�rego Kisiel zna� "wr�cz od dzieci�stwa", a w okresie oku� pacji widywa� w "Kuchni Literat�w" przy ulicy Pierackiego (gdzie, m�wi�c nawiasem, mieszka� bohater "Sprzysi�enia"). "Pracujcie, piszcie, my�lcie - radzi� m�odym pisarzom Irzykowski - okupacja to czas da� rowany - nigdy ju� mo�e nie b�dziecie mieli okazji do takiego oderwania si� od �ycia i skupienia wew� n�trznego - po wojnie zn�w si� zacznie literacka gie�da" (Stefan Kisielewski, "Polityka i sztuka", Warszawa 1949, s. 272). 0 0 l128 3 I kolejny sprawca "Sprzysi�enia": Czes�aw Mi�osz! "Odegra� w moim �yciu rol� osobliw�: okaza� si� dla mnie Literackim Ojcem. Dzi�ki niemu z muzykanta zosta�em na d�ugie dziesi�tki lat gryzipi�rkiem - rzecz dla mnie nieb�aha" - wspomina� Kisiel w roku 1980. 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 "Przed wojn� by�em muzykiem, lecz pisywa�em te� artyku�y, g��wnie w Giedroyciowym Buncie M�odych, p�niej zwanym Polityk�. A po wrze�niu 39, po kr�tkim okresie je�d�enia towarow� riksz� (dowiedzia�em si� w�wczas, kt�re ulice Warszawy id� pod g�r�), j��em grywa� na fortepianie w knajpach, kawiarniach, w szkole gimnastycznej. I oto nagle Mi�osz w owej Kuchni Literat�w proponowa� zacz�� pi� sanie. Dysponowa� jakimi� sekretnymi funduszami, raz i drugi co� ode mnie kupi�, niby szkic, niby nowel� filmow� (na przysz�o��...) A potem, kiedy w roku 1942 zacz��em pisa� ni st�d, ni zow�d powie��-worek "Sprzysi�enie", Mi�osz pom�g� mi mocno. Da� zadatek (!) i zosta� pierwszym czytelnikiem, wreszcie sprzeda� powie�� okupacyjnemu milionerowi p. W�adys�awowi Ry�cy, kt�rego by� agentem. Ry�ca, cz�owiek wielkich interes�w, opartych przewa�nie na lekcewa�eniu wszelkich okupacyjnych zakaz�w, gra� nic i szlaban�w, wilnianin, adwokat, lokowa� nadmiar forsy w r�kopisach. A �e mieszka� w Piastowie, wi�c powie�� ocala�a z Powstania - wszystko inne posz�o z ogniem!" (Stefan Kisielewski, "Lata poz�acane, lata szare", Krak�w 1989, s. 596-597). 0 0 l128 3 Niestety, Irzykowski nie zechcia� zosta� czytelnikiem "Sprzysi�enia"! "Ostatni raz spotka�em Irzy� kowskiego - pisze Kisiel we "Wspomnieniach o klerku heroicznym" - par� tygodni przed powstaniem na ulicy Raszy�skiej. Szed�em w�a�nie do niego na Filtrow�, nios�c mu pot�ny, w marmurkow� tektur� oprawny maszynopis mojej powie�ci "Sprzysi�enie". Wy�uszczy�em pro�b� o przeczytanie. Irzykowski nieufnie spojrza� na dzie�o. Takie grube - poszaleli�cie - sarka� - ja ju� w �yciu dosy� si� naczyta�em - teraz chc� troch� sam pomy�le�. Na moje pokorne nalegania zirytowa� si�. Nie b�d� czyta� - o�wiadczy� - mam teraz wa�niejsze rzeczy na g�owie: organizuj� konspiracyjny turniej szachowy!" (Stefan Kisielewski, "Polityka i sztuka", Warszawa 1949, s. 273-274). 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 Stefan Kisielewski urodzi� si� w Warszawie 7 marca 1911 roku; w roku 1944 mia� lat 33. By� sy� nem Zygmunta Kisielewskiego, nowelisty i powie�ciopisarza; dzia�acza Zwi�zku Zawodowego Literat�w Polskich i polskiego Pen-Clubu. Ojciec przyja�ni� si� z Irzykowskim; przez pewien czas pracowali w re� dakcji "Robotnika". Gdyby wzorem okresu, w kt�rym przysz�o nam �y�, pyta� o pochodzenie spo�eczne syna, odpowied� by�aby taka - i to jest credo Stefana Kisielewskiego wy�o�one w "Sprzysi�eniu": 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 "Zygmunt kocha� Polsk� i Polak�w, a zw�aszcza inteligencj� polsk�, elit� narodu, z kt�rej sam po� chodzi� - kocha�, cho� nie idealizowa� ich bynajmniej: [...] Klimat duchowy inteligencji polskiej by� jego klimatem, trudno - chcia� czy nie chcia�, by� na to skazany - i kocha� t� grup� ludzi niew�tpliwie wysoko rozwini�tych umys�owo i �yj�cych �yciem intelektualnym Zachodu, wielbi�cych Francj�. Zapewne - zbyt nik�y by� ich dorobek tw�rczy, zbyt ma�o znaczyli w �wiecie, lecz przecie� pami�ta� trzeba, �e zu�ywali swe si�y na przetrwanie, na pozostanie sob�, mimo wszystko byli zadziwiaj�co �ywotni, �ywotno�ci� bier� n�, ale niez�omn�: trwali jak niespodziewanie kwiecista wyspa na szarym nurcie biedy i prymitywizmu tego kraju nie zagospodarowanego, sennego, pozbawionego rozmachu nawet w egoizmie i walce o byt, kraju bez przemys�u, bez fabryk, bez dr�g, bez warsztat�w, cywilizacji, rzuconego jakby okrutnym �artem po� mi�dzy gigantyczne obc�gi germa�sko-rosyjskie jako jaki� teren przej�ciowy, nieindywidualny, nizinny szmat ziemi, przez kt�ry przetacza�y si� zawsze wrogie, obce pot�gi..." 0 0 l128 3 Kazimierz Wyka w g�o�nej ksi��ce "Pogranicze powie�ci" og�osi� by� studium po�wi�cone powie�� ciom napisanym przez autor�w rocznika 1910 i jego okolic, kt�re okre�li� jako "Rozrachunki inteligenckie", zaliczaj�c do tej odmiany cztery powojenne ksi��ki: "Drewnianego konia" Kazimierza Brandysa, "Jezioro Bode�skie" Dygata, "Sedan" Paw�a Hertza oraz "Sprzysi�enie" Kisielewskiego. (Do tego mo�na by dopi� sa� najwnikliwsz� powie�� o polityce minionej epoki, jak� by�y "Mury Jerycha" Tadeusza Brezy, powitane z entuzjazmem przez Kisiela!). 0 0 l128 3 Po latach Stefan Kisielewski oburza� si� na Wyk�: "By� to taki schemat krytyk potrzebuje schematu. Ale moim zdaniem ja nie pasowa�em do tamtych". W tej sprawie Kisiel mia� racj� i jej nie mia�! "Sprzysi� �enie" nie pasowa�o do formu�y: "Literatura kajaj�cego si� inteligenta", to pewne! Ale te� Kazimierz Wyka widzia� dysjunkcj�. "Kto najg��biej zanurzony w inteligenckim roztworze?" - pyta�. "Niew�tpliwie Stefan Kisielewski i jego "Sprzysi�enie". Dlatego, poniewa� z prawa inteligenta do korygowania na w�asn� r�k� wyci�gn�� on najdalej si�gaj�ce wnioski my�lowe i wed�ug nich przede wszystkim konstruuje swoj� po� wie�� na jej wszystkich kondygnacjach". 0 0 l128 3 Wyka wykazywa� dystans wobec tej postawy. "O warto�ci postawy inteligenckiej rozstrzygn�a za nich historia, im za� pozosta�y tylko w d�oni silne, bardzo kusz�ce - konwencje literackie. Z tego sznura Dygat skr�ca skakank�, Brandys bat na wszystkich mieszcza�skich synk�w, opr�cz synka ulubionego, Hertz paragraf oskar�ycielski dziwnie nieraz podobny do ornamentacyjnego ozdobnika. Jeden Kisielewski nie zw�tpi�, �e zapl�t�szy ten sznur w paradoksy, odnalaz� tym sposobem najpewniejsz� miar� swojej dro� gi". (Kazimierz Wyka, "Pogranicze powie�ci", Krak�w 1948, s. 213, 229-230). 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 II 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 Ksi��ka napisana - a tym bardziej wydana - zaczyna �y� bytem niezale�nym od autora: wchodzi w obieg spo�eczny. Nigdy nie mo�na przewidzie�, jakimi si� potoczy koleinami. 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 Stefan Kisielewski napisa� "Sprzysi�enie" poza jakimkolwiek obiegiem literackim, pod okupacj� niemieck�. Ale ju� pierwszego z czytelnik�w rozdra�ni�a klerykowska postawa pisz�cego. "Jak mo�esz pi� sa� takie rzeczy! - krzycza�. Takie rzeczy teraz. Czy ty wiesz, co si� dzieje w Warszawie? Tu lada chwila wybuchnie powstanie - rozumiesz - wielkie rzeczy si� dziej�, a ty tutaj piszesz jakie� bzdury o wio�nie i mi� �o�ci "Miota� si� jak wariat - nic nie zrozumia� z mojego proustowskiego wysi�ku, aby d�wign�� przesz�o��, aby stworzy� wizj�, aby stworzy� na nowo samego siebie. Nie chcia�em z nim dyskutowa�. - Nie rozu� miesz - powiedzia�em ch�odno". (Stefan Kisielewski, "Opowiadania i podr�e", Krak�w, 1959, s. 77). 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 Teraz, w najwi�kszym skr�cie, par� fakt�w z okresu pomi�dzy napisaniem powie�ci a jej wydaniem. "Powstanie warszawskie. Stop. Postrza� niemiecki, ma�o zaszczytny, bo w plecy, piel�gnuje mnie kolega Zenon Skierski. Stop. Rekonwalescencja w rozm�wnicy ko�cio�a Wizytek. Stop. Niemcy wioz� nas do Pruszkowa. Stop. Jedziemy z Pruszkowa transportem w nieznane, w Skierniewicach nawiewam z poci�gu wraz ze starsz� pani�, wdow� po Stanis�awie Brzozowskim. Stop. Siedz� w tych�e Skierniewicach u przy� jaciela, po�wi�caj�c si� p�dzeniu i nie tylko p�dzeniu spirytusu. Stop. 17 stycznia 1945 wkracza Armia Czerwona. Stop. W trzy dni p�niej, w trzaskaj�cy mr�z id� pieszo do Warszawy (70 km). Stop. War� szawa - martwa, �nie�na pustynia: mieszkanie, wszystkie rzeczy i dzie�a spalone. �ona z dzieckiem wywie� ziona do Niemiec. Stop". (Stefan Kisielewski, "100 razy g�ow� w �ciany", Pary� 1972, s. 183). 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 W marcu 1945 Stefan Kisielewski znalaz� si� w Krakowie �ci�gni�ty tam przez mecenasa W�adys� �awa Ry�c�, na�wczas dyrektora krakowskiego "Czytelnika", kt�ry wyrobi� Kisielowi dziennikarski etat w tworz�cym si� w�a�nie "Przekroju". 0 0 l128 3 Z kolei Czes�aw Mi�osz poleci� przyjaciela Jerzemu Turowiczowi - na recenzenta muzycznego w nie� dawno powsta�ym "Tygodniku Powszechnym". Kisiel pami�ta� i cz�sto przytacza� graniczne daty: "Pierwszy numer krakowskiego tygodnika, za�o�onego przez arcybiskupa Adama Stefana Sapieh�, ukaza� si� dnia 24 marca 1945; moja wsp�praca z pismem datuje si� od numeru sz�stego z dnia 29 kwietnia 1945, nato� miast inauguracyjny felieton z cyklu Pod w�os ukaza� si� w numerze dwudziestym z dnia 5 sierpnia 1945". Kisiel ustali� si� jako publicysta, felietonista i recenzent muzyczny w "katolickim pi�mie spo�eczno-kultural� nym" wydawanym przez "Kuri� Xi���co Metropolitaln� Krakowsk�"... 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 R�kopis autorski "Sprzysi�enia" sp�on�� w Warszawie, ocala� - jak czytali�my - egzemplarz sprze� dany mecenasowi Ry�cy, a Ry�ca po wojnie za�o�y� prywatn� firm� wydawnicz� "Panteon" - i w ko�cu roku 1946, na Gwiazdk�, wyda� "Sprzysi�enie" drukiem. (Kisiel nam�wi� Ry�c� na "Dzieje g�upoty w Polsce" Aleksandra Boche�skiego. "I wcale nie posz�a, mimo �e w ma�ym nak�adzie wydana - 3000, tak �e wydawca, pan Ry�ca, mia� do mnie pretensje. Ale jest to ksi��ka nies�ychanie ciekawa" - wspomina w "Abecadle"). 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 No i zagrzmia�o; stronami posz�a ulewa. 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 W styczniu 1947 roku ukaza� si� w "Tygodniku Powszechnym" ca�okolumnowy artyku� Antoniego Go�ubiewa o "Sprzysi�eniu". Zdumiony debiutant przeczyta� tam m.in., co nast�puje: "Kisielewski odci�� si� programowo od dwu �r�de� warto�ci: Od Boga i od natury". "Kisielewski uniemo�liwia Zygmuntowi kontakt z Bogiem". "Kisielewski po�wi�ca sprawom seksualnym wiele stron swej powie�ci, a jego opisy przyg�d Zygmunta, perwersyjnych pieszczot z Tamar�, obrzydliwego w��czenia si� od jednego domu pub� licznego do drugiego robi� wra�enie wyj�tkowo przykre". 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 I konkluzja, jakich wiele bywa�o w tamtym czasie po obu stronach barykady: "Oczywi�cie ze wzgl� d�w spo�ecznych ksi��ka jest zdecydowanie szkodliwa. Wobec tego wielka szkoda, �e Kisielewski nie zdo�a� pow�ci�gn�� pokusy wydania tej niedobrej ksi��ki, �e tak jako powie�ciopisarz zadebiutowa�". (An� toni Go�ubiew, "Sprzysi�enie" Stefana Kisielewskiego, "Tygodnik Powszechny" 1947, nr 2). 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 Jednocze�nie w tym samym numerze sko�czy�y si� felietony Kisiela. "W 1947 roku felietonista za� wieszony zosta� przez niezapomnianego ksi�dza redaktora Jana Piwowarczyka za opublikowanie gorsz�� cej, jak w�wczas s�dzono, powie�ci "Sprzysi�enie" - opowiada� delikwent. 0 0 l128 3 Rzecz nie by�a do �miechu, ale po latach Kisiel wspomina� z humorem: "Pami�tam, �e kiedy Sprzy� si�enie wyda�em i podni�s� si� krzyk, �e to pornografia, to ksi�dz Piwowarczyk powiedzia�: No, panie Kisiel, �e pan pisze pornografi�, to rozumiem, ale �e tak� nudn�, to ju� jest niewybaczalne". 0 0 l128 3 Powie��, w zamiarach klerykowska, wpad�a w �elazne tryby polityki i pseudomoralistyki. Z boku odezwa� si� Jan Kott na �amach "Ku�nicy", tytu�uj�c sw� recenzj� perfidnie: "Nieoczekiwany sojusznik" ("Ku�nica" 1947, nr 5). "Cenna niew�tpliwie w tej ksi��ce jest rzetelno�� obserwacji, zupe�na laicko�� kli� matu intelektualnego, pasja m�wienia rzeczy przykrych, zdrowy cynizm. To s� intelektualne i artystyczne gusty Kisielewskiego i musz� stwierdzi�, �e gusty te mamy wsp�lne". 0 0 l128 3 Kisielewski protestowa� w listach do redakcji "Tygodnika Powszechnego". "Wymieniona recenzja nie ma nic wsp�lnego z literatur� czy intelektualizmem" - "ma na celu zdyskredytowanie mnie w oczach prasy i opinii katolickiej, z kt�rej ideologi� zwi�za�em moj� dzia�alno�� publicystyczn�" ("Kisielewski con� tra Kott", "Tygodnik Powszechny" 1947, nr 7). Na to Jan Kott gruchn�� z armaty: "Moja charakterystyka powie�ci pana Kisielewskiego zgadza�a si� w zasadniczych liniach z recenzj� p. Go�ubiewa w Tygodniku i p. Dobraczy�skiego w Dzi� i Jutro, z t� tylko oczywi�cie r�nic�, �e w Sprzysi�eniu to w�a�nie mi si� podoba�o, co katoliccy recenzenci ksi��ce tej zarzucali". ("Kott contra Kisielewski", "Tygodnik Po� wszechny" 1947, nr 16). 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 Osaczony autor �ali� si�: Kott "wie, �e pochwa�y takie nie wyjd� mi na zdrowie. Uwa�a, �e cel - poli� tyczny - u�wi�ca wszelkie �rodki - literackie. Dlatego te� dyskwalifikuj� go jako artyst�, literata, krytyka, dla kt�rego celem winna by� tylko prawda. Natomiast polityk zapewne z niego - sprytny". ("Tygodnik Powszechny" 1947, nr 16). 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 Po trzech miesi�cach kwarantanny Kisiel na Wielkanoc 1947 roku powr�ci� na �amy "Tygodnika" ("A wi�c po d�ugiej nie�asce wr�ci�em jednak do Tygodnika!"); musia� jeszcze pogodzi� si� z zasadni� czym artyku�em pi�ra Jerzego Turowicza, kt�ry spr�bowa� "ocali�" Kisiela dla pisma, ale pos�uchajmy, za jak� cen�: 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 "Ksi��ka Kisielewskiego nie jest katolicka, jest poga�ska, niemal antykatolicka, wobec tego Kisie� lewski nie jest pisarzem katolickim". "Ksi��ka ta z punktu widzenia katolickiego jest szkodliwa. Szkodli� wo�� jej streszcza si� w dwu momentach: og�lny wyd�wi�k ideowy i sprawa zgorszenia". "Nie spos�b czyta� pewnych partii bez wyra�nego niesmaku i jest rzecz� oczywist�, �e u ogromnego procentu czytelni� k�w rzeczy te musia�y wywo�a� oburzenie". (Jerzy Turowicz, "Sprawa Stefana Kisielewskiego", "Tygodnik Powszechny" 1947, nr 14/15). 0 0 l128 3 Ka�dy medal ma dwie strony. Skandal przyczyni� si� do rozg�osu! Powie�� zyska�a kilkana�cie re� cenzji, opinie by�y zdumiewaj�co rozbie�ne; Kazimierz Ko�niewski sporz�dzi� pyszn� "zabaw� literack�" uk�adaj�c z cytat�w "Rozmow� o Sprzysi�eniu" ("Tw�rczo��" 1947, nr 4). Konstanty Ildefons Ga�czy�ski po�wi�ci� powie�ci osobny wiersz, drukowany na �amach "Odrodzenia" (1947, nr 3): 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 "A jak to Sprzysi�enie 0 0 l128 3 kupi� pewien zboczeniec, 0 0 l128 3 to w tramwaju z ksi��k� zemdla�, 0 0 l128 3 w�osy mu stan�y d�ba 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 i zaraz si� nawr�ci�". 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 "Opinie literackie, tak jak policyjne, �yj� d�ugo" - zapisa� Adolf Rudnicki w ksi��ce "Krakowskie Przedmie�cie pe�ne deser�w" (1986). W roku 1957 Kisiel wznowi� "Sprzysi�enie" w "Wydawnictwie Li� terackim". Wi�c na zako�czenie pos�uchajmy raz jeszcze Autora: 0 0 l128 3 "Po pa�dzierniku wydano mi po raz drugi Sprzysi�enie i znowu wynik�a historia, �e to prawie pornografia. Ksi�dz Bardecki, asystent ko�cielny w Tygodniku, prosi�, �ebym poszed� do arcybiskupa Baziaka i mu to wyt�umaczy�. Poszed�em, on by� bardzo �agodny. Powiedzia�: Czy pan mo�e mi napisa�, �e pan �a�uje, i� panu wydali? Ja m�wi�: Ekscelencjo, no dobrze, �a�uj�". ("Abecad�o Kisiela", War� szawa 1990, s. 7-8). 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 Ludwik Bohdan Grzeniewski 0 0 l128 3 Cz�� pierwsza 0 0 l128 3 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 I 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 Spotkanie to - w�a�nie przez swoj� przypadkowo�� - jeszcze silniej poruszy�o Zygmunta. Przez swo� j� przypadkowo�� - a zarazem przez uzmys�owiony nagle zupe�ny brak jakiegokolwiek zewn�trznego zwi�zku mi�dzy osob� Henryka a tym wszystkim, co od d�u�szego ju� czasu Zygmunt uwa�a� m�g� za swoje �rodowisko. Brak zwi�zku zewn�trznego - to w�a�nie by�o najbardziej uderzaj�ce - po prostu prze� biegaj�c my�l� rejestr ludzi i spraw, w�r�d kt�rych p�yn�o obecne jego �ycie, Zygmunt nie m�g� znale�� nic takiego, co by w jaki� okre�lony spos�b zahacza�o o osob� Henryka. Prawie �adnych wsp�lnych zna� jomych - poza Stefanem naturalnie, trzecim cz�onkiem ich sprzysi�enia - ale ten si� w�a�ciwie nie liczy� by� troch� z innej planety, mimo i� tak czasami bliski. Chocia� - w chwili gdy my�l ta si� zjawi�a, Zygmunt po� j��, �e trafi�a ona w sedno - Henryk by� te� z innej planety, a jednocze�nie bliski; to ta jaka� ich utajona wsp�lno�� ze Stefanem sprawia�a, �e oni dwaj wydawali mu si� zawsze odmienni, a zarazem silniejsi od niego. Mimo oficjalnej tr�jprzyja�ni podejrzewa� zawsze niejasno istnienie dodatkowych nici, wi���cych Stefana z Henrykiem poza jego plecami: w tym kry�a si� nie ca�kiem u�wiadomiona przyczyna lekkiej, ale wyra�nej goryczy, jak� zabarwia�y si� dla Zygmunta ich - niecz�ste zreszt� - spotkania we trzech. Refleks tej goryczy pad� i teraz na jego my�li, w chwili gdy roztargniony, automatycznie wymija� grupy ludzi na skrzy�owaniu ulic. W�a�ciwie oni obaj mnie oszukali, jestem ich ofiar� - pomy�la�. Lecz my�l ta odbieg�a szybko w poczuciu swej prostackiej, zbyt formalnej zwi�z�o�ci: na stwierdzanie rzeczy prostych czasu b� dzie zawsze dosy�, na razie trzeba pozbiera� skrz�tnie i ponotowa� w pami�ci �wie�e jeszcze okruchy wra�e� niedawnego spotkania z Henrykiem. W tej chwili mi�kkim, cichym skr�tem nadjecha�o auto; Zyg� munt szybko usun�� si� przed nim, uwa�aj�c jednocze�nie, aby nie zderzy� si� z jad�cym po drugiej stronie cyklist�. W ko�cu dobrn�� do chodnika i d�ugim krokiem skierowa� si� w stron� Alei, kontynuuj�c prze� rwany tok my�li. - W�a�ciwie to jest tak, jakbym przypadkiem na ulicy obcego miasta spotka� w�asnego ojca - pomy�la� i trafno�� tego por�wnania zafrapowa�a go na chwil�. Rzeczywi�cie - Henryk by� po pros� tu ojcem jego obecnego �ycia intelektualnego, a zarazem ojcem jego nie znanego nikomu dramatu �ycio� wego. Chocia� nie; na peryferiach �wiadomo�ci Zygmunta zamajaczy�a na chwil� posta� ojca, z kt�rym nigdy nie ��czy�y go bli�sze stosunki intelektualne i kt�ry zawsze go dra�ni�, mimo i� by� przecie� m�drym i dobrym cz�owiekiem. Nie - ojciec to nieodpowiednie s�owo - pokrewie�stwo rodzinne wyklucza zbli�enie czysto duchowe - przeszkadza tu jaka� wstydliwo��, zrodzona w gruncie rzeczy ze zwi�zk�w cielesnych. Henryk by� dla� czym� znacznie wa�niejszym ni� ojciec - by� rze�biarzem jego umys�u, rozwin�� i umocni� jego wrodzone sk�onno�ci psychiczne, wszczepi� mu wreszcie ten fanatyczny kult tw�rczo�ci, uznawanej za jedyny sens i cel �ycia. I zn�w gorzki refleks zabarwi� na chwil� my�li Zygmunta; da� mi tyle, a jednocze�nie zrobi� ze mnie to, czym jestem - pomy�la� - cz�owieka upo�ledzonego, nienormalnego, niepe�nowarto�cio� wego - cz�owieka ju� w m�odym wieku z�amanego wewn�trznie. Ta bezlitosna definicja wywo�a�a w nim jak zwykle, obok zasadniczego skurczu cierpienia, jak�� utajon� satysfakcj�. - Nieszcz�sny, okalecza�y okruch cz�owieczy - oto czym jestem - powt�rzy� chc�c - cho� nie przyznawa� si� przed sob� do tego - zwi�kszy� jeszcze t� satysfakcj�. Lecz przerachowa� si� - poczu� nagle odraz� do w�asnej nierzetelno�ci wewn�trznej, do tej obrzyd�ej perwersji, kt�ra nawet cierpie� nie pozwala�a mu w spos�b pe�nowarto�� ciowy. Anomalia psychiczna, id�ca w parze z anomali� fizyczn�- zdefiniowa�, ale w tej chwili zacz�� w nim automatycznie dzia�a� na��g dwustronnego my�lenia, wszczepiony mu r�wnie� niegdy� przez Henryka. J�� wi�c gromadzi� i szeregowa� argumenty, pozwalaj�ce mu uwa�a� swoj� nienormalno�� za przywilej nie� mal. - Jestem odmienny od wszystkich ludzi, jestem najwyra�niej przeznaczony do innych, specjalnych ce� l�w, mog� spojrze� na sprawy ludzkie z zupe�nie nowej perspektywy, z punktu obserwacyjnego, kt�rego nikt poza mn� nigdy nie osi�gnie. A przy tym nosz� w sobie sta�y dramat wewn�trzny, dwoisto��, utajony konflikt - to daje moim prze�yciom psychicznym intensywno�� zabarwienia, nie znan� innym, normalnym ludziom, to czyni z mojego �ycia wewn�trznego przygod� nies�ychanie ciekaw� i oryginaln�; jestem zawsze w stanie pija�stwa psychicznego, upijam si� swoj� odosobnion� postaw�, swoj� gr�, czasem swoj� gory� cz� i t�sknot�. A najciekawsze w tym wszystkim - my�la� - jest to, �e nikt, ale to nikt absolutnie o co� podobnego mnie nie podejrzewa; maska moja jest idealna i nikt nigdy si� nie dowie, �e przy moim pogod� nym usposobieniu, prostocie, energii i w zasadzie optymistycznym �wiatopogl�dzie, nosz� w sobie tak� rzeczywi�cie tragiczn�, skomplikowan� podszewk� psychiczn�. Prowadz� podw�jne �ycie duchowe i oszukuj� ca�y �wiat - to jest m�j atut w tej grze - powiedzia� niemal p�g�osem. - Cierpi�, lecz tylko dla siebie - �wiatu robi� prezent z mojego dobrego humoru. W tej chwili przypomnia� mu si� jeden z nielicz� nych wypadk�w, kiedy to jego "incognito" zosta�o przez ludzi nie�wiadomie zdemaskowane - �w porucz� nik w wojsku, kt�ry powiedzia� do niego: maszerujecie tak, jakby�cie nigdy jeszcze nie... To nie by�o przy� jemne - lecz to by�o poza jego �rodowiskiem, takie rzeczy pozostaj� - na szcz�cie - bez konsekwencji. Zdemaskowanie istotne - to by�a jego zmora; zawsze ba� si� wr�bit�w i grafolog�w, cho� przecie� w to nie wierzy�, a najbardziej makabrycznym wymys�em fantazji ludzkiej wydawa�a mu si� maszyna do czytania my�li, o kt�rej gdzie� s�ysza�. W gruncie rzeczy zale�ny jestem od byle przypadku, ca�a moja wolno�� psy� chiczna wisi na w�osku - to pr�dzej czy p�niej musi sko�czy� si� katastrof�; my�l ta jak zwykle nape�ni�a go groz�. Poczu� zm�czenie i gorycz w ustach i usiad� na chwil� na �awce, wyci�gaj�c z rozkosz� nogi. Znu�ony by� t� ustawiczn� dyskusj� w�asnych my�li - w dodatku dyskusj� znan� dobrze, bo wielokrotnie powtarzan�. Wn�trze w�asnej g�owy przypomina�o mu jaki� maniacki teatr, w kt�rym zawsze ci sami akto� rzy powtarzaj� niesko�czon� ilo�� razy t� sam� sztuk�, aby p�niej bezmy�lnie odpoczywa� w garderobie. W tej chwili w�a�nie nast�pi� taki moment wypoczynku; przez chwil� napawa� si� odr�twieniem my�li, kt�re pozwala�o mu beztrosko odda� si� wra�eniom �wiata zewn�trznego. Z satysfakcj� stwierdzi� precyzj�, z jak� zmys�y jego rejestruj� te wra�enia; z przyjemno�ci� obserwowa� przechodz�ce osoby, ulg� przynosi� �a mu ich �ywa realno��, barwno�� i wyrazisto�� kontur�w w nieugi�cie radosnych promieniach kwietnio� wego s�o�ca. Krzepi�ca jest ta zawsze obecna obiektywna realno�� i jednoznaczno�� istnienia - w gruncie rzeczy tutaj, a nie w mrokach ja�ni kry� si� musi jaka� istotna wskaz�wka, jaki� punkt sta�y, o kt�ry nale�y si� zaczepi�. Wiedzia�, �e tak naprawd� nie my�li, lecz w tej chwili by�o mu z tym wygodnie, prawie luksu� sowo. Prawdziwym komfortem psychicznym by�o m�c na chwil� zatrzasn�� w sobie sw�j prywatny teatr udr�ki i czu� si� realn� cz�stk� �wiata zewn�trznego. Jestem dla wszystkich tylko m�odzie�cem w ciemnej jesionce i popielatym kapeluszu - powtarza�, jestem nieod��czn� cz�stk� tej kwietniowej promenady ulicz� nej. Nie by�o si� czego obawia� - tu by� ratunek "incognito" jego by�o doskona�e, idealnie przemy�lane; swobodnie m�g� oddawa� si� swemu - jak to okre�la� - "szarlata�stwu" psychologiczno-erotycznemu, swo� im kunsztownym mistyfikacjom - mia� przecie� nawet narzeczon�. Ta my�l zapar�a mu nagle oddech w piersiach. Joanna - w tej chwili u�wiadomi� sobie, i� tu tkwi� �w kolec, kt�ry n�ka� go od chwili spotka� nia z Henrykiem. Pojawienie si� Henryka mog�o nies�ychanie skomplikowa� jego spraw� z Joann�, jego gr� z Joann� - jak lubi� to nazywa�. Henryk zawsze dawniej czyta� w jego my�lach - a je�li potrafi to i te� raz, po latach? Jak si� zachowa wobec niego, mo�e zapomnia� ju� o tym dawnym, dziecinnym, cho� tra� gicznym w skutkach "sprzysi�eniu"? Gor�czkowe i bez�adne przypuszczenia j�y przebiega� przez g�ow� Zygmunta. Szybkim ruchem wsta� z �awki i ruszy� dalej w stron� Belwederu - jak odblask poprzedniego nastroju zamigota�a mu my�l, �e dla otoczenia nie przesta� by� przecie� "m�odzie�cem w ciemnej jesionce" - lecz my�l ta zgas�a natychmiast - w tej chwili nie przynosi�a mu ju� ulgi, nie mia� na ni� czasu. Zacz�� odtwa� rza� sobie zn�w dzisiejsze spotkanie z Henrykiem. Henryk sta� na przystanku tramwajowym i rozmawia� z jakim� jegomo�ciem, kt�ry niczym specjalnym nie przyku� do siebie uwagi Zygmunta; Zygmunt zreszt� patrzy� uparcie w twarz Henryka, czekaj�c, aby go ten spostrzeg�. Tak si� te� sta�o: Henryk rzuci� przy� padkowe spojrzenie w jego stron�, w oczach jego pojawi� si� u�miech. Zdj�� kapelusz, przeprosi� towarzy� sza i swoim zdecydowanym krokiem szybko podszed� do Zygmunta. U�cisn�li sobie r�ce: - Czy mieszkasz tak jak dawniej? - spyta� Henryk. Zygmunt skin�� g�ow�. - Zadzwoni� do ciebie w tych dniach - teraz nie� stety musz� i�� - powiedzia�; u�miechn�li si�, znowu zamienili mocny u�cisk d�oni i Zygmunt ruszy� naprz�d, czuj�c, �e pochwyci�a go magia wspomnie�, nieodparty urok przesz�o�ci upostaciowanej w tym cz�owieku. Nie widzieli si� ju� przesz�o pi�� lat chyba - Henryk zm�nia� i postarza� si� nieco - ale szczeg�y jego spo� sobu bycia nie uleg�y zmianie - Zygmunt nie my�la� o nich prawie, lecz teraz poczu�, �e tkwi�y zamkni�te w jakim� schowku jego pami�ci przez ten ca�y czas. Dopiero w kilka minut po po�egnaniu si� z Henrykiem poczu� na p� nie�wiadomie niebezpiecze�stwo jego pojawienia si�, niebezpiecze�stwo, kt�re teraz uzmys� �awia� sobie w ca�ej pe�ni. 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 Doszed� do Belwederu i ruszy� z powrotem, przyspieszaj�c nieco kroku; musia�o ju� by� chyba ko�o czwartej. Zadzwoni do mnie w tych dniach! Zygmunt poj��, �e oczekiwanie na telefon by�oby najgorszym mo�liwym wyj�ciem dla niego - tortury oczekiwania na nieznany cios nigdy nie potrafi� znie��. Wiedzia�, i� by� to dow�d s�abo�ci i braku wiary w siebie, ale nigdy nie potrafi� tego przezwyci�y�. Gdy tylko poczu� zbli�anie si� jakiegokolwiek gro��cego mu konfliktu, natychmiast popada� w m�cz�ce, maniakalne podnie� cenie, kt�rego chcia�, kt�rego musia� pozby� si� jak najpr�dzej. Szed� wi�c po linii najmniejszego oporu; z wewn�trznym strachem, lecz poci�gany przez nieodpart� potrzeb� osi�gni�cia za wszelk� cen� spokoju, a w ka�dym razie pewno�ci - zbli�a� si� do �r�d�a konfliktu, hoduj�c z�udn� nadziej�, i� uda mu si� zawcza� su, mniejszym kosztem, roz�adowa� naelektryzowan� atmosfer�. W rzeczywisto�ci zamiast tego prowo� kowa� konflikty przedwczesne, kt�re przy wi�kszej wytrzyma�o�ci psychicznej by�y mo�liwe do unikni�cia - i w rezultacie uchodzi� za cz�owieka agresywnego i bojowego. By�a to w istocie skomplikowana odwaga tch�rza, lecz o tym jak zwykle nikt pr�cz niego nie wiedzia� i Zygmunt mia� opini� odwa�nego, w owym prostym, jednolitym znaczeniu, nadawanym temu s�owu przez og�. Wychodzi� naprzeciw niebezpiecze�s� twu z tch�rzostwa, z pragnienia spokoju - tak samo chcia� post�pi� i teraz - lecz jak wyj�� naprzeciw Hen� rykowi? Zn�w u�wiadomi� sobie brak realnych punkt�w zaczepienia; wsp�lne �cie�ki zatar�y si� przez wie� loletni� nieobecno�� Henryka. Adresu jego matki nie zna�, by�a zreszt� prawdopodobnie na wsi; brat prze� bywa� stale za granic�. Pozostawa� tylko Stefan - mo�e wiedzia� co� o Henryku, mo�e widzieli si� ju�, mo� �e zna� jego adres - oni przecie� zawsze mieli jakie� konszachty - pomy�la� z pewn� niech�ci�. Nadzieja nie by�a wielka, lecz perspektywa pozostawania w domu z w�asnymi my�lami by�a dla Zygmunta nie do przy� j�cia. Zreszt�, Stefana nie widzia� dawno, mieli zawsze do pom�wienia o niejednym; z w�a�ciw� sobie szybk� decyzj� -kt�rej zreszt� nigdy nie towarzyszy�a wytrwa�o�� w realizacji zamierzenia - Zygmunt skie� rowa� si� w stron� tak dobrze sobie znanego mieszkania. 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 II 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 0 0 l128 3 Stefan mieszka� z rodzicami na odludnej, cho� w �r�dmie�ciu po�o�onej uliczce �wi�tej Barbary. Znalaz�szy si� pod oplecion� dzikim winem kamienic�, Zygmunt wyobrazi� sobie z nieomyln� pewno�ci� atmosfer�, jaka owionie go za chwil�. Atmosfera tego mieszkania by�a bardzo specjalna i nie zmienia�a si� nigdy: wielkie wysokie mroczne pokoje, zat�oczone starymi meblami i najrozmaitszymi instrumentami smyczkowymi, poczynaj�c od male�kich, ��tawych skrzypeczek a� do ogromnych, brzuchatych kontraba� s�w, zastawiaj�cych jakby umy�lnie wszystkie przej�cia. Ojciec Stefana by� konstruktorem instrument�w muzycznych; starszy pan, pop�dliwy, a zarazem ch�odny, oboj�tny na wszystko, co nie mia�o zwi�zku z je� go fanatycznie i na�ogowo ulubion� prac�, rezydowa� w male�kim, osobnym pokoiku przy wej�ciu, sk�d nie rusza� si� po ca�ych dniach, pracuj�c bez przerwy. Stefana znale�� mo�na by�o w jednym z dalszych, najwi�kszym i najbardziej zat�oczonym pokoju, gdzie w k�cie sta� jego stary fortepian, stolik i szafka z par� tyturami. Oczywi�cie, je�li by� w domu, to zawsze pochylony nad papierem nutowym - ksi��ek nie czyty� wa� prawie nigdy. Uparte ludzkie owady, pracowite korniki, wytrwale tocz�ce drzewo - to nie pozbawione pewnej domieszki zazdro�ci okre�lenie nasuwa�o si� zawsze Zygmuntowi, gdy zastawa� ojca i syna pogr�� �onych w pracy. Zazdro�ci� Stefanowi obiektywnej realno�ci materia�u, w jakim tworzy� - d�wi�ki istnia�y same przez si�, same przez si� nic nie oznacza�y, nie zawiera�y �adnego balastu emocjonalno-psychicznego; �adnej okre�lonej sugestii, muzyka by�a prawie rzemios�em, jak rze�ba czy ceramika - jakie� to zdrowe i orze�wiaj�ce w por�wnaniu z literatur�. Zygmunt dotkliwie odczuwa� upokarzaj�cy w swym za�o�eniu ekshibicjonizm literatury, wynikaj�cy z braku bezpo�redniego kontaktu ze �wiatem zmys��w. Operowa�a tylko elementami psychicznymi, wra�eniami, obserwacjami i refleksjami - materia�em zaczerpni�tym przez autora z w�asnego wn�trza. Obna�a� swoje wn�trzno�ci psychiczne na ch�odno, aby fascynowa� nimi czy� telnik�w - jakie� to niesmaczne, niepoci�gaj�ce zadanie, a robi� to bezpo�rednio "na gor�co" - c� za upokarzaj�cy proceder. Wyobrazi� sobie, jak Stefan z bezspornie zas�u�on� satysfakcj� spe�nionego trudu tw�rczego s�ucha swojej symfonii, podczas gdy on odczytywa� zawsze w�asne nowele i artyku�y z uczu� ciami bardzo sprzecznymi: by�a tam oczywi�cie i satysfakcja, cho� jak podejrzewa�, pochodz�ca w du�ym stopniu z zadowolenia pr�no�ci, lecz by�a te� spora doza niesmaku i za�enowania, jakby dopu�ci� si� ja� kiego� fa�szerstwa. Nieudolnie ociosa� kamie� lub �le dobra� akordy, to by� b��d artystyczny, ale w tym nie ma winy; natomiast przedstawi� swoje wn�trze inaczej, ni� wygl�da ono w rzeczywisto�ci, to ju� by�a nierzetelno�� - po prostu oszustwo. Zygmunt zawsze mia� wra�enie, �e napisa� co innego, ni� zamierza� - ale podejrzewa�, �e to jest cecha wszystkich pisarzy; literatura by�aby wi�c terenem, na kt�rym operowa�a banda mimowolnych lub �wiadomych fa�szerzy, sklepem jubilerskim, gdzie sprzedawano tylko sztuczne klejnoty. Utkwi�o mu w pami�ci cytowane przez kogo� zdanie, �e ksi��ka, w kt�rej autor wypowiedzia�by dok�adnie wszystkie my�li i uczucia, jakie przebiegaj� mu przez g�ow� w ci�gu jednego dnia tylko, sta�aby si� najwi�ksz� ksi��k� �wiata i zrewolucjonizowa�aby literatur�. Mo�e to i prawda, lecz takiej ksi��ki nikt nigdy nie napisze, bo nie ma sposobu, nie ma techniki dla wypowiedzenia siebie, dla oddania w s�owach ogromnego bogactwa w�asnego wn�trza; z chwil� gdy bierzemy pi�ro do r�ki, wst�puje w nas kto inny, ko�czy si� prawdziwe �ycie duszy, zaczyna si� wymys�, konstrukcja. W zasadzie tak powinno by�, dzie�o �yje w�asnym �yciem, poza swym autorem, na tym polega tw�rczo��, ale jak�e� przykrym dzia�em tw�r� czo�ci by�a literatura, w kt�rej pora�ka estetyczna automatycznie przetwarza�a si� w pora�k� moraln�; jak� �e bezwstydnym w gruncie rzeczy trzeba by�o by� cz�owiekiem, aby zdecydowa� si� na pisanie ksi��ek. Chocia� w obronie pisarstwa mo�na by�o powiedzie�, �e i inne sztuki nie s� bez winy; w�a�ciwie moment fa�szu wydawa� si� nieroz��cznie zwi�zany z artyzmem w og�le: teatr, malarstwo, rze�ba, taniec co� przed� stawiaj�, a wi�c �udz�, udaj� - oszukuj�. Naprawd� jedynym wyj�tkiem od tej przykrej regu�y by�a muzy� ka. Tylko muzyka jest czysta, bo nie stara si� nic udawa�, bo jest oderwana i wyra�a jedynie siebie. W gruncie rzeczy Zygmunt wiedzia�, �e te i tym podobne my�li i rozwa�ania, cho� u �r�d�a ich sta� szczery impuls wewn�trzny, mia�y warto�� hipotetyczn� tylko - ich wnioski nie obowi�zywa�y; po prostu mo�na by� �o tak my�le�, ale mo�na by�o te� my�le� inaczej. Ka�da rzecz daje si� przedstawi� w najrozmaitszy spo� s�b i wszystkie te sposoby maj� pozory s�uszno�ci: jest w tym jakie� uniwersalne oszustwo, cechuj�ce wi� docznie w og�le mechanizm my�li i mowy ludzkiej. Zygmunt przecie� czu� z ca�� pewno�ci�, �e, pomimo wszystko, w�a�ciwym terenem jego pracy tw�rczej by� na pewno - �wiat s�owa. S�owo jest to wprawdzie materia� w�tpliwej pr�by, konstrukcje z tego materia�u tr�ci�y niesolidno�ci�, czasem po prostu fa�szerst� wem, ale dlaczego w�a�ciwie nie by� oszustem i fa�szerzem, kuglarzem i szarlatanem? Prawda i k�amstwo tak nieroz��cznie, jakby umy�lnie splataj� si� ze sob� na tym �wiecie, a zreszt� ca�e �ycie Zygmunta nie by� �o niczym innym jak gr� i udawaniem dzi�ki owej sprawie, zapocz�tkowanej niegdy� przez Henryka; nie z w�asnej przecie� woli zabrn�� w �w podejrzanego gatunku demonizm, teraz pozostawa�o tylko brn�� da� lej, i to wszechstronnie - konsekwencja nawet w k�amstwie by�a jednak konsekwencj�. Czuj� si� w litera� turze jak �winia w b�ocie - mawia� sobie dla efektu, cho� czasami wydawa�o mu si� to niezbyt dalekie od prawdy; wtedy znowu intensywniej odczuwa� w�asn� ni�szo�� wobec moralnie jednolitej, czystej postawy tw�rczej Stefana. To, czasami dojmuj�ce, poczucie ni�szo�ci by�o dla� jednak r�wnie� �r�d�em pewnej pociechy. M�wi� sobie: zazdroszcz� Stefanowi moralnych warto�ci jego postawy tw�rczej, a wi�c odczu� wam je i widz�, umiem rozr�ni� prawd� i fa�sz, to co jest istotne od kuglarskich �ama�c�w mojej zbyt wygimnastykowanej my�li - a wi�c nie zatraci�em zmys�u moralnego, �ycie w k�amstwie nie zdeprawowa�o mnie ca�kowicie. Inna rzecz, �e za podszewk� kry�y si� jeszcze dalsze my�li - w og�le za du�o mia� zawsze my�li, przecz�cych sobie nawzajem; podejrzewa� nawet czasem, �e jego kult dla Stefana nie by� ca�kiem szczery, a raczej w�a�ciwie, nie by� ca�kowicie jego w�asno�ci�. Po prostu wszczepi� mu go - jak zwykle - Henryk. ��czy�o ich ze Stefanem co�, co zawsze troch� wymyka�o si� Zygmuntowi. Podejrzewa�, �e nie jest w stanie ca�kowicie zrozumie� i podzieli� entuzjastycznego kultu Henryka dla tw�rczo�ci i osoby Ste� fana, lecz ba� si� z tym zdradzi�, ba� si� okaza� nie na poziomie ich tr�jprzyja�ni; by� to jaki� przyjacielski snobizm - jeszcze jedno k�amstwo. Ulegaj�c Henrykowi, Zygmunt przyj�� na razie "na wiar�" kult Stefana - inna rzecz, �e kult ten wr�s� w niego samodzielnie, rozr�s� si�, ugruntowa� i sta� si� do pewnego stopnia je� go w�asno�ci�. Jak dalece by� w nim ugruntowany - trudno to okre�li�; w ka�dym razie problem Stefana by� dla� wa�ny, istotny - problem ten sta� si� - jak obrazowo okre�li� Henryk - nieod��czn� cz�ci� umeb� lowania jego duszy. 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 Wszystkie te wielokrotnie prze�uwane my�li jeszcze raz - w skr�cie - przemkn�y przez g�ow� Zyg� munta, gdy d�ugim krokiem przemierza� ciemne, ogromne pokoje, zd��aj�c w kierunku pokoju z fortepia� nem. Stefan powita� go z w�a�ciw� mu serdeczn�, cho� nieco konwencjonaln� grzeczno�ci�. Ta maska sta� �ej grzeczno�ci by�a r�wnie� cech� zbli�aj�c� go do Henryka - Zygmunt jej nie lubi�, chocia� w towarzyst� wie ich obu musia� si� do niej gorliwie przystosowywa�, grzeczno�� bowiem jest swego rodzaju terrorem i zmusza do rewan�u. W og�le gdy u�cisn�wszy d�ug� d�o� Stefana, usiad� w g��bokim fotelu, u�wiadomi� sobie po raz nie wiadomo kt�ry mas� drobnych rzeczy, kt�re go w Stefanie razi�y, a kt�re w�a�nie lubi� Henryk. Elegancja, przesadna dba�o�� o drobiazgi dotycz�ce wygl�du zewn�trznego, z uporem kultywo� wane i podkre�lane r�ne snobistyczne w�a�ciwie upodobania, troska o zaznaczenie swym wygl�dem przynale�no�ci do �wiata artystycznego - wszystkie te cechy zdumiewa�y Zygmunta, gdy zestawia� je z is� totn� wewn�trzn� powag� i rzetelno�ci� Stefana. By�a w tym jaka� sprzeczno��: po co Stefan, kt�ry nie mia� w swojej psychice nic kaboty�skiego i w gruncie rzeczy nie lubi� towarzystwa artyst�w, z uporem podkre�la� sw� zewn�trzn� przynale�no�� do "bandy szarlatan�w"? Musia�o si� w tym kry� co� istotnego, przecie� wszystko, co Stefan robi�, by�o jednak naprawd� powa�ne; nie spos�b go by�o pos�dza� o �mieszne, normalne ludzkie motywy, bo w istocie sta� on poza �yciowymi ma�ostkami, �y� w innym zupe�� nie wymiarze: czu�o si� w nim odosobnienie artysty, czu�o si�, �e nosi w sobie jak�� specjaln� spr�yn�, kt�ra rozkr�caj�c si�, prowadzi go przez �ycie; szed� przed siebie w skupieniu, ostro�nie, jakby boj�c si� uroni� co� ze swego talentu, prowadzony przez nieodparty, wewn�trzny imperatyw, ka��cy mu usun�� ze swej drogi, wyeliminowa� ze swego �ycia wszystko, co nie s�u�y i nie sprzyja jedynemu prawdziwemu ce� lowi - tw�rczo�ci. To by�o zrozumia�e i dlatego Zygmunt wybacza� mu ch�tnie te wszystkie cechy, kt�rych nie mogli mu darowa� inni koledzy: materializm, wyrachowanie, nieust�pliwo�� w sprawach pieni�nych, niech�� do wszelkiego wi�zania si�, osch�o�� w stosunku do rodziny, wynios�o�� wobec ludzi obcych. Za to bardziej nieprzyjemne by�y inne jego cechy, mo�e nawet mniej wa�ne - ale przecie� w drobiazgach pod� obno poznaje si� cz�owieka najlepiej. Pewien niew�tpliwy dystans, rezerwa zachowywana nawet wobec najbli�szych przyjaci�, szczere natomiast lubowanie si� w towarzystwie ludzi �yj�cych na szerokiej stopie, cho�by zupe�nie bezwarto�ciowych, zmys�owy, nami�tny wprost kult eleganckich form �ycia, zewn�trznego blasku - to by�o dla Zygmunta specjalnie trudne do strawienia. W og�le Stefan by� dla� po prostu zbiorem, kolekcj� sprzeczno�ci: uczynny i lojalny, lecz w gruncie rzeczy egoista; serdeczny, uprzejmy, ale ch�odny i troch� obcy; rzetelny i pracowity, a przecie� przywi�zany do "blichtru"; prawdom�wny wreszcie i szczery wobec siebie - zewn�trznie za� pozer, pilnie re�yseruj�cy ka�de swoje s�owo i gest. By�o to do�� skompli� kowane, bo przy tym wszystkim Stefan by� naprawd� interesuj�cy i przykuwa� uwag�, nie m�wi�c ju� o jego wygl�dzie zewn�trznym, niezale�nie bowiem od wszelkiej re�yserii mia� zewn�trzno�� oryginaln� i zwracaj�c� uwag�: jego typ fizyczny by� zdecydowanie odr�bny - charakterystyczna, rasowa twarz po� �udniowca, co przypisa� nale�a�o pochodzeniu - matka, bardzo dziwna pani o g��bokim g�osie i cudzoziem� skim akcencie, nale�a�a do zbiednia�ej linii jakiej� mi�dzynarodowej arystokratycznej rodziny - w �y�ach Stefana p�yn�a krew kilku narod�w po�udniowoeuropejskich. To pi�tno pewnego egzotyzmu, w po��cze� niu z opini� uzdolnionego artysty i z pow�ci�gliwym, konsekwentnie ch�odnym sposobem bycia, jedna�o mu r�wnie� wielkie zainteresowanie kobiet, z kt�rego, jak m�wiono, nie korzysta�; niekt�rzy twierdzili, �e by� pederast�, niech�tni - �e udawa� pederast� - jedno i drugie Zygmunt uwa�a� na og� za nieprawd�. Tak czy owak, by� Stefan nieco tajemniczy i w�a�ciwie tajemniczo�� t� niepotrzebnie jeszcze podkre�la�, wy� chodz�c widocznie z za�o�enia, �e tylko tajemnica spostrzegana przez ludzi ma racj� bytu. Zygmunt my�la� czasami, �e ta nie licuj�ca zupe�nie z silnym zmys�em krytycznym Stefana dyskretna, ale zauwa�alna ze� wn�trzna teatralno�� by�a po prostu wynikiem instynktownego wyrachowania. Tego rodzaju zewn�trzno�� przyci�ga�a ludzi zamo�nych, a pozbawionych zdolno�ci artystycznych, imponowa�a im, Stefan m�g� si� ni� mi pos�ugiwa� dla swoich cel�w - by� to instynkt artysty, walcz�cego wci�� z brakiem �rodk�w (Stefan brn�� w trudno�ciach materialnych) i szukaj�cego oparcia - instynkt odziedziczony jeszcze mo�e po muzy� kach nadwornych z dawnych wiek�w. W�a�ciwie nale�a�o i mo�na by�o to rozgrzeszy� - zapewne, by� w tym jaki� kompromis, czai�a si� w tym wi�c odrobinka k�amstwa, lecz by� to procent nik�y w por�wna� niu z balastem k�amstwa, kt�ry Zygmunt wl�k� za sob� przez �ycie. Mam ju� jak�� mani� na punkcie wy� szukiwania wsz�dzie k�amstwa - pomy�la� z irytacj�. Chopin te� by� troch� snobem i lubi� arystokratyczne towarzystwo - to nie jest przest�pstwo. 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 W ten spos�b zlikwidowawszy chwilowo cie� ironicznej niech�ci, kt�ry cz�sto towarzyszy� mu i przeszkadza� w rozmowach ze Stefanem, Zygmunt m�g� si� odda� bez wewn�trznych przeszk�d realizacji swego celu, z jakim tu przyby� - wyci�gni�cia jakich� wiadomo�ci o Henryku. Lecz na razie zbytnio si� na to nie zanosi�o, zacz�li bowiem m�wi� zupe�nie o czym innym - mianowicie o polityce. By�o to w�a�ciwie dziwne, bo Stefan nigdy si� polityk� nie interesowa� - w tej chwili za�, ni st�d, ni zow�d, zdawa� si� ca�ko� wicie zaabsorbowany sytuacj� mi�dzynarodow�. Otrze�wi�o to troch� i Zygmunta - przecie� naprawd� moment by� prze�omowy: Niemcy wypowiedzia�y pakt nieagresji, za kilka dni oczekiwano przem�wienia Becka, co do tre�ci kt�rego nikt chyba nie m�g� mie� w�tpliwo�ci - b�dzie to nareszcie jasna i wyra�na odprawa dana Hitlerowi. A co dalej czy�by naprawd� wojna? Zygmunt jako� nie m�g� uwierzy�, �eby Niemcy wywo�a�y teraz now� wojn� - to by�oby przecie� zbyt proste, absurdalnie proste. Zabiera� po ko� lei, otwarcie, w bia�y dzie�, kraj za krajem, doprowadzi� ca�y �wiat do stanu napi�tego pogotowia i w momencie, gdy oczy wszystkich skierowane s� na Niemcy i Polsk� - si�gn�� w�a�nie po Polsk�, to przecie� by�aby naprawd� niebotyczna wprost bezczelno�� albo te� bezgraniczne poczucie w�asnej si�y. Ale to jest niemo�liwe: moment psychologiczny by� stanowczo niekorzystny dla Niemiec i Hitler - kr�l kr� taczy - nie zdecyduje si� chyba na tak otwarty i bezpo�redni cios. Zreszt� - ka�dy uliczny polityk amator przewiduje obecnie agresj� niemieck� i to czyni j� ma�o prawdopodobn� - przecie� prorok�w nie spotyka si� na ka�dym rogu - historia ma chyba bardziej skomplikowane, kunsztowne i trudniejsze do odgadni�cia skr�ty. Stefan by� jednak innego zdania - nie obawia� si� zbyt prostych przewidywa�, jego trze�wy i kry� tyczny realizm w sprawach �wiata zewn�trznego kaza� mu wyczuwa� zbli�aj�ce si� niebezpiecze�stwo niemieckie; zawsze ta sama fatalna sytuacja Polski, po�o�onej na skrzy�owaniu dr�g, przedsionka, gdzie ka�dy wst�puje przechodz�c. Jednak Stefan stanowczo zbyt czarno widzia� sytuacj�; Zygmunt wy�mia� go troch�, ale pewn� obaw� nape�ni� go fakt - skonstatowany zreszt� nie bez z�o�liwo�ci - �e Stefan by�, jak si� okaza�o, osobi�cie bardzo zainteresowany w rozwoju wypadk�w, gdy� za kilka miesi�cy mia� doj�� do skutku jego od dawna wymarzony plan d�u�szej podr�y artystycznej za granic�. Dalsza komplikacja sto� sunk�w mi�dzynarodowych mog�a ten plan ca�kowicie przekre�li�. Zygmunt wiedzia�, �e Stefan, cho� mniej inteligentny od nich obu, mia� w sprawach dotycz�cych swojej kariery ogromn� intuicj� i prawie nigdy nie myli� si� w ocenach szans i koniunktury (i to artysta - c� za przewr�t w konwencjonalnych poj�ciach - pomy�la� Zygmunt na marginesie). Je�li wi�c Stefan by� zatroskany sytuacj� - widocznie nale�a�o by� za� troskanym. Mo�e naprawd� wojna si� zbli�a. Wojna. W�a�ciwie my�l o niej nie wyda�a si� Zygmuntowi odpychaj�ca: wojna to potworna rzeka unosz�ca wszystko i wszystkich, lecz w tej rzece mo�na si� tak�e obmy� i utopi� w niej r�wnie� niejedno. Mo�e w wojennym tyglu strawi�by si� ten jego dotkliwy, niewy� powiedzialny dramat �yciowy, wyprostowa�yby si� m�cz�ce skomplikowania wewn�trzne, straci�by na wa�no�ci problem wiecznego k�amstwa, kt�rym �y� teraz; wreszcie wojna mog�a w naturalny i niepodej� rzany spos�b rozwi�za� spraw� z Joann�. Kto wie, mo�e naprawd� t�dy zbli�a�o si� jakie� nieoczekiwane, radykalne wyj�cie ze �lepego zau�ka, w kt�ry zabrn��. Zamy�li� si� nad tym, zapominaj�c nawet przez chwi� l� o kontynuowaniu rozmowy ze Stefanem. Wyrwa�o go z tego stanu imi� Henryka - okaza�o si�, �e Ste� fan, wierny swej zasadzie towarzyskiej nienarzucania go�ciowi przez d�u�szy czas jednego tematu, przerwa� rozmow� o wojnie i pierwszy poruszy� spraw� Henryka. Obfito�� jego informacji przesz�a wszelkie ocze� kiwania. Istotnie - jak to Zygmunt przewidzia� - Stefan i Henryk widzieli si� ju�; Stefan by� nawet u Henry� ka, kt�ry zamieszka� na Filtrowej u dawnej gospodyni swego brata, pani Cieszkowskiej; mieszka� z nieja� kim panem Lewandowskim, z kt�rym przyjecha� zza granicy - niedawno - nieca�y tydzie� temu. Zygmunt nic nie wiedzia� o �adnym panu Lewandowskim; nie wiadomo dlaczego wyda�o mu si�, �e Stefanowi nie� zbyt si� ten obecny wsp�lokator Henryka podoba�, ale �e ze zwyk�ym swoim pow�ci�gliwym taktem przemilcza niekt�re spostrze�enia; wspomnia� za to, �e Henryk by� r�wnie� bardzo poch�oni�ty spraw� wojny i tylko o tym m�wi�. Do Henryka pasowa�o to znacznie bardziej ni� do Stefana - ciekawe, czy on r�wnie� przewiduje blisk� burz�; zreszt� mniejsza z tym, na razie nale�a�o ustali� dalsz� lini� post�powania. Znana sprzed lat, lekko upokarzaj�ca gorycz zazdro�ci przez chwilk� da�a zna� o sobie: z nim si� ju� wi� dzia�, a do mnie dopiero zadzwoni - pomy�la�. Ale my�l ta nie by�a teraz wa�na; wiedzia�, �e i tak jutro rano p�jdzie od razu do Henryka; ta �wiadomo�� uspokaja�a go chwilowo. Odzyska� swobod� i powr�ci� do dalszej, obecnie �artobliwej rozmowy ze Stefanem. Stefan mia� �wietne wyczucie wisielczo-makabrycznego humoru Zygmunta; w�a�ciwie wsp�lne poczucie humoru mo�e by� najsilniejsz� wi�zi�, ��cz�c� przyjaci�. Ze �miechem wymieniali koszmarne przypuszczenia na temat przebiegu ewentualnej wojny: bombardowa� nie, zam�t, Niemcy pod Warszaw� - to by�y �arty makabryczne, ale po�yteczne, bo niejako ubezpieczaj�� ce przed sprawdzeniem si� tego w rzeczywisto�ci. Po chwili Zygmunt zabiera� si� do odej�cia; lu�no ustalili projekt spotkania we trzech z Henrykiem i oto poprzedzany przez Stefana, id�cego zapali� �wiat�o w przedpokoju, Zygmunt ruszy� przez amfilad� ciemnych pokoi, uderzaj�c si� biodrem o wielki kontrabas. Za chwil� by� ju� na s�abo o�wietlonej blaskiem kilku latar� uliczce. 0 0 1 1 0 1 6e 1 l128 3 Czu� si� zm�czony; gdy wyszed� na Marsza�kowsk�, uderzy�o go nie zauwa�one przedtem podnie� cenie t�umu; rozchwytywano wieczorne wydanie pism. Zygmunt poczu� znowu, �e mo�e chwilowo zawiesi� sw�j wewn�trzny niepok�j - niejako roztopi� go w niepokoju powszechnym. To by� jedyny wypoczynek; nie chcia�o mu si� i�� jeszcze do domu, zw�aszcza nie mia� ochoty na rozmow� z ojcem. Kupi� pismo wie� czorne i wst�pi� do znajomego baru w Alejach Jerozolimskich; czyta�, jad� kolacj� i popija� piwem. Z gaze� ty bi�o podniecenie powszechne - czekano na przem�wienie Becka, kt�re nareszcie da wyraz jednolitej opinii Polak�w - to by�o dobre: Zygmunt lubi� momenty, gdy wielkie kompleksy zagadnie� wcielaj� si� i uosabiaj� w jednym cz�owieku, w jednej mowie, w jednej chwili - fascynuj�c� teatralno�� historii. Poczu� przyp�yw entuzjazmu, w kt�rego blasku zmala�y i przygas�y jego osobiste obrzyd�e sprawy - a przecie� o to w�a�nie chodzi�o. Niemcy chc� wojny - dobrze, niech b�dzie wojna, my�la�, p�yn�c z fal� t�umu Nowym �wiatem i czu�, �e wszyscy naoko�o my�l� tak samo - to by�a dla Zygmunta, urodzonego opozycjonisty - chwila rzadka. Wreszcie skr�ci� w Pierackiego, znalaz� si� przed domem i zacz�� wchodzi� na schody; na� gle uczu�, �e ca�y poprzedni przyjemny nastr�j prysn�� - poczu� si� zn�w jak przed wizyt� u Stefana. Woj� na, polityka to rzeczy niepewne, a w�asna ci�ka sprawa wewn�trzna by�a pewna, wprost dotykalna, bo� le�nie dotykalna. Jutro zobaczy Henryka, sprawc� tego wszystkiego - lecz i on mu nic nie pomo�e. Jest skazany, beznadziejnie i g�upio skazany. Poczu� taki b�l wewn�trzny, �e a� zatrzyma� si� na chwil� i opar� o k