SYBIRACY Różne losy zesłańców Jerzy Koziński Wspomnienia z pobytu na Syberii i Ukrainie Bohdan Thugutt Wspomnienia z internowania w ZSRR Konrad Zajączkowski Moja droga do II Korpusu Związek Sybiraków Oddział w Krakowie Kraków 1999 Wybór i opracowanie: Zespól Komisji Historycznej Związku Sybiraków Oddział w Krakowie Zespół redakcyjny: Aleksandra Szemioth, Teodor Gąsiorov^ski, Anna Gęgotek, Stella Goidgart, Małgorzata Kaplita, Anna Semkowicz, Helena Szczerbińska, Agnieszka Winiarska, Janusz Żuławski, Na okładce fotografia tajgi (fr-agment) ze zbiorów Komisji Historycznej Redakcja technicznat: PHU „Teodor" - Aleksander, Katarzyna i Teodor Gąsiorowscy Skład i łamanie Piotr Śmiałek, Drukarnia Cjs s.c. Skład i druk dofinansowany przez Radę Ochrony Pamięci Walkj^leczeinstwa, Warszawa oraz Pana Edwarda Meys/JwJW&JSi^Mielbourne, Australia wydanie I Printed in Poland © Copyright by Związek Sybiraków vw Krakowie 1999 Copyright by Towarzystwo Sympatyków^ Historii Kraków 1999 ISBN - 83-909631-9- -i Druk i oprawa: Drukarnia GS s.c, Kraków, 1012^) 656-5902 Wprowadzenie Staraniem Komisji Historycznej Krakowskiego Oddziału Związku Sybiraków, od jesieni 1995 r., ukazują się kolejne tomiki z serii „Tak było... Sybiracy". Zawierają one wspomnienia osób represjonowanych na terytorium byłego ZSRR w latach U wojny światowej i po jej zakończeniu. Obecna pozycja tej serii prezentuje relacje trzech świadków i uczestników wydarzeń. Dramat każdego z nich był odmienny, chociaż rozgrywał się w podobnych realiach sowieckiego systemu przymusu. Odmienne są też formy przekazu doświadczeń - od skrótowej informacji do bardzo szczegółowego opisu. Autorzy wspomnień należeli do różnych kategorii dyskryminowanych, a czas ich przetrzymywania w ZSRR przypadł w różnych okresach. 1 tak: Jerzy Koziński w wieku 14 lat, został wraz z matką wywieziony w czerwcu 1940 r. z okolic Tarnopola. Była to trzecia wielka akcja deportacyjna, którą objęto ok. 25O tys. tzw. uciekinierów - uchodźców z terenów Polski centralnej zajętych przez Niemców. Transport trafił na Ural, a deportowani mieli wg. terminologii sowieckiej status „spec-przesiedleńców" przetrzymywanych pod nadzorem służb NKWD. Bohdan Thugutt, oficer Armii Krajowej, byt aresztowany przez NKWD w 1945 r. w Krakowie i wywieziony do Krasnowodzka w Turk-meńskiej Republice Radzieckiej, a później został przetransportowany na Kaukaz. Przebywał w łagrach do 1948 r. jako jeniec wojenny. Konrad Zajączkowski został aresztowany przez NKWD w końcu grudnia 1939 r. w Rohatynie koło Lwowa; jako rzekomego szpiega skazano go na 8 lat obozu karnego. Przebywał w kilku lagrach na północy ZSRR. Ostatnim z nich była Workuta, skąd zosta! uwolniony w wyniku tzw. amnestii z 1941 r. Dotarł do armii gen. W. Andersa na południu ZSRR. Został ewakuowany na Bliski Wschód i przeszedł z II Korpusem jego szlak bojowy. Zestawienie tak różnych losów jest celowym zamierzeniem redakcyjnym, z myślą o ukazaniu możliwie szerokiego obrazu wydarzeń. Wydanie tego, piątego już, tomiku naszej serii, zbiega się z 60 rocznicą 17 września 1939 r. - datą wkroczenia Armii Czerwonej na polskie Kresy Wschodnie i rozpoczęcia przez władze sowieckie eksterminacji polskich obywateli. Warto przy tej okazji przypomnieć najważniejsze elementy problemu: • aresztowania mężczyzn w jesieni 1939 r. (do 25O tys. osób) • akcje deportacyjne całych rodzin w lutym, kwietniu i czerwcu 1940 r. oraz wczerwcu 1941 r. (łącznie ok. 800 tys.) • internowanie oficerów i żołnierzy WP (ok. 250 tys.) • wcielenie Kresi>w do ZSRR • pobór Polakóv z Kresów do Armii Czerwonej (ok. 250 tys. mężczyzn) • wymordowanie wiosną 1940 r. w Katyniu i innych miejscach ok. 24.7OO oficerów, policjantów i cywilnych pracowników państwowych • powstanie latem 1941 r. armii gen. W. Andersa i jej ewakuację w kwietniu i maju 1942 r. do Persji (114 tys. osób, w tym 37 tys. cywilów) • paszportyzacjs - przymusowe nadawanie sowieckiego obywatelstwa Polakom pozostałym w ZSRR • utworzenie naterenie ZSRR armii płk. Z. Berlinga • aresztowania iołnierzy AK w latach 1944 - 1945 na Kresach Wschodnich i w Polsce centralnej (ok. 60 tys.) • wznowienie oeportacji w głąb ZSRR Polaków z terenów Kresów Wschodnich już po zakończeniu wojny (ilość deportowanych nie jest mana) Jerzy Koziński Wspomnienia z pobytu na Syberii i Ukrainie 1940- 1946 Pamięci tych, których szczątki rozsiane w bezmiarze stepów i tajg. Zamiast wstępu ^fc li Pięćdziesiąt lat upłynęło od koszmarnej nocy 0\k P 29 czerwca 1940 r., gdy wraz z Matką zostaliśmy bru-J^Tjl ,..;.;> lalnie obudzeni przez funkcjonariuszy NKWD1, aHHte* aresztowani, okradzeni i przewiezieni na stację kole-j^^Hp jową w Tarnopolu. Wtłoczeni wraz z innymi nieszczę- ^^^B śnikami do towarowych wagonów zostaliśmy wy- wiezieni na Syberię. Tylko dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności udato się nam przetrwać wszystkie przeciwności losu i powrócić do kraju w lutym 1946 r. Niestety, z powodu niesprzyjających warunków, jakie powstały w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych - należało zapomnieć o swojej przeszłości. Dopiero przemiany, jakie zaszły w naszej Ojczyźnie w końcu lat osiemdziesiątych, skłoniły mnie do spisania wspomnień. Zdaję sobie jednak sprawę, że upływ czasu poczynił spustoszenia w mojej pamięci. Mimo to, z trudnością pokonując wewnętrzna niechęć powracania myślami do przeżyć, rekonstruując z fragmentarycznie zachowanych notatek fakty i konfrontując je z coraz bogatszą literaturą sybiracką - przygotowałem niniejsze wspomnienia, aby ocalić je od zapomnienia dla wszystkich zainteresowanych losami rodaków w czasie drugiej wojny światowej. Wspomnienia były pisane fragmentami, w dużych odstępach czasowych, stad Pewne zróżnicowanie tekstu i jego niejednolitość. Kraków, październik 1990 Jerzy Koziński NKWD -wnętrznyd Komisssariat Wnutrennich Diet (ros.) - Komisariat Ludowy Spraw We- 9 Wyjazd z Krakowa Nim przejdę do właściwego tematu chcę wyjaśnić, jak to się stało, że stale mieszkając w Krakowie znalazłem się aż na Syberii. W tym celu muszę cofnąć się w czasie do września 1939 r. Z chwilą wybuchu wojny pracownikom urzędów państwowych umożliwiono ewakuację do wschodnich rejonów Polski. Wypłacono 3 miesięczne pobory i zorganizowano pociągi ewakuacyjne. Urzędy, które posiadały nie zarekwirowane własne środki transportu i nie ewakuowały swoich materiałów - mogły je użyć do transportu pracowników i ich rodzin. Decyzję pozostawiono do osobistego uznania, a więc nie był to rozkaz jak np. płk. Romana Umiastowskiego, dotyczący wymarszu mężczyzn z Warszawy. Taką samą możliwość stworzono też mojemu Ojcu, który był oficerem sztabowym DOK V2. Tak więc, w niedzielę 3 września 1939 r. pod nasze mieszkanie przy ul. Syrokomli 11 zajechała ciężarówka, częściowo załadowana skrzyniami z materiałami sztabu. Na wolne miejsce dosiadła się Mama ze mną, dołączyła żona innego oficera, mieszkająca na tej samej ulicy oraz córka oficera z Łańcuta, która przyjechała do Krakowa, aby rozpocząć naukę w gimnazjum. Oczywiście, miejsca nie było za wiele. My zabraliśmy tylko dwie walizki i tobół z pościelą. Samochód (cywilna ciężarówka, zarekwirowana z browaru na Śląsku i z cywilnym szoferem) podjechał następnie na ul. Stradom 14, pod siedzibę DOK V Tam dosiadły się jeszcze dwie cywilne pracowniczki - maszynistki ze sztabu. Kolumna samochodów ruszyła w kierunku Wieliczki, Bochni, Tarnowa itd. Po drodze wysiadły obie maszynistki, które miały domy w mijanych miejscowościach. Kolumna - składająca się z samochodów różnych marek i w różnym stanie technicznym - posuwała się wolno po coraz bardziej zatłoczonych szosach. Była ostrzeliwana z samolotów, musiała przystawać i kryć się w lasach. Samochody rozpraszały się, trzeba je było zbierać i ponownie formować kolumnę. Przejeżdżaliśmy przez dopalające się i świeżo zbombardowane wsie i miasteczka. Miejscami szosa była nieprzejezdna, mosty pozrywane. Trzeba było szukać brodów i objazdów. Samochody psuły się, brakowało benzyny. Należało kolumnę przeformowywać. Dość powiedzieć, że czterokrotnie zmienialiśmy środek transportu. Na parę dni utknęli - DOK V - Dowództwo Okręgu Korpusu nr V w Krakowie 1O śmy wy Łańcucie, następnie we Lwowie, gdzie już było słychać toczących się walk z Nienicami. W ki^ńcu dobrnęliśmy do Tarnopola, gdzie Matka miała dom rodzinny,, swoją matkę i dwóch braci A był to już 15 dzień września. Tak wiijj^c na dystans ok. 500 km, letóry pokonywało się pociągiem w ciągaj jednego dnia - my zużyliśmy dni 12. Tarnopol, liczący normalniej ok. 32.000 ludności był przeładowany tłumem uciekinierów, wojskiem, sprzętem wojskowym i cywilnymi samochodami. Pierwszy z t^raci Mamy, Mieczysław Kulianda, pełnił służbę wartowniczą przy ważnych obiektach. Młodszy brat, Henryk, nie został zmobilizowana/, ale stanowił ochronę banku, którego był etatowym pra-cowniłkJem. Dom Babki był dobrze zaopatrzony, a nasz przyjazd przyjęty z dużą ulgą. W tym czasie Ojciec odjechał wypełniać swoje obowiązki służbowe - jak się oKazało na całe sześć lat. W dirn iu 17 września wkroczyły wojska sowieckie, owacyjnie witane kwiatami i bramą triumfalną przez Żydów i Ukraińców, o Żydach jeszcze będę mówił - nie chcę by ktokolwiek posądził mnie o antysemityzm - ale tak naprawdę było. Z niedowierzaniem oglądaliśmy ^.ołdatów3 w obskurnych niundurach, w brezentowych butach z cholewami, z karabinami zawieszonymi na sznurkach oraz kobietvso'datki. Ogromne czołgi, nie mogące pomieścić się w wąskich mflicacn w czasie manewrowania naruszały mury kamienic, a gąsiea^ami ryły nawierzchnie. Pokornie na ulicach nic się nie zmieniło. Ns^-idal przewalały się tłumy ludzi, ale zaczęły się kłopoty z żywnością,. Po dwóch dniach, 19 września, rozpętała się w mieście chaotyczna strzelanina, która trw^a cały dzień. Palba karabinowa i pojedy/ncze strzały armatnie spowodowały pożar pięknego kościoła oo. Dominikanów. Spłonął cały dach, wypaliły się obie wieże i rozbiły spadające dzwony. Kościół robił wstrząsające wrażenie, gdyż wnętrz <-e, poza obrazem w głównym ołtarzu, nie uległo zniszczeniu i strop fsię nie zawalił. W samym mieście strzały z działek czołgowych t:yooczyniły raczej małe szkody, np. w domu młodszego brata Mamy, f Henryka, tylko lekko naruszyły ścianę budynku. Ponieważ w mieśćcie nie było żadnych walk aiii zorganizowanego oporu - praw- : SokU, a' (ros.) - żołnierz 1 1 dopodobnie chodziło po prostu o sterroryzowanie mieszkańców. W rezultacie strzelaniny poniosio jednak śmierć kilku czerwonoarmi-stów, których pochowano na skwerach w środku miasta. Teraz zaczęto pędzić kolumny jeńców polskich na stację kolejową. Po kilku dniach nakazano otworzyć sklepy, które w przeciągu paru godzin ogołocono z wszelkiego towaru. Zaczęła się smutna wegetacja, zdobywanie chleba w coraz to dłuższych kolejkach. Powoli chłopi zaczęli dostarczać produkty, ale tylko na wymianę towarową, gdyż nie chcieli pieniędzy. Pojawiło się coraz więcej Rosjanek, które wyróżniały się granatowymi lub czerwonymi beretami, a kupowane na bazarze damskie koszule nocne ubierały jako strojne suknie. Szybko rozpoczęto przekuwanie torów kolejowych na szersze oraz podnoszenie wszystkich mostów nad torami o ok. 70 centymetrów, gdyż lokomotywy sowieckie miały inne wymiary. 25 września zarekwirowano sklep wujka Mieczysława, zresztą już bez żadnego towaru, l października wprowadzono czas moskiewski, tzn. o dwie godziny wcześniej, a także zniesiono niedziele i ustanowiono 6-dniowy tydzień pracy z dniami wolnymi: 6, 12, 18, 24, 3O każdego miesiąca. Było to chyba wstępem do walki z religią. 15 października rozpocząłem naukę w II klasie uruchomionego gimnazjum koedukacyjnego. Byliśmy zmuszani do gremialnego chodzenia do kina na propagandowe filmy radzieckie, co wywoływało spontaniczne manifestacje. Nasilała się propagandowa agitacja uwieńczona wyborami kandydatów do Zgromadzenia Ludowego w Zachodniej Ukrainie i Białorusi. I i 2 listopada uznano wszystkich mieszkańców wschodnich ziem polskich za obywateli radzieckich, a 3 listopada oficjalnie włączono zagarnięte terytorium do Związku Radzieckiego. Wiązało się to z wydawaniem radzieckich paszportów oraz rejestracją tzw. „bieżeń-ców"4 czyli uciekinierów z ziem zachodnich na powrót do miejsca poprzedniego zamieszkania. Zaczęto nękać moją Mamę w sprawach meldunkowych, a byliśmy w szczególnie trudnej sytuacji, gdyż oboje urodziliśmy się w Tarnopolu. Ten fakt zarówno teraz, jak i później, przyczyniał nam wiele kłopotów, ponieważ automatycznie przypisywano nam obywatel- stwo radzieckie. Wobec powyższego, Mama zgłosiła chęć powrotu do Krakowa, gdyż była taka możliwość. Akcja powrotu do poprzedniego miejsca zamieszkania została ogłoszona w listopadzie i do końca stycznia 1940 r., w ramach wymiany za Ukraińców i Białorusinów, zamieszkałych na terenie Niemiec i ziemiach okupowanej Polski oficjalnie wyjechało do GG5 ok. 47.000 Polaków oraz Niemców osiedlonych na terenie ZSRR. Co dziwniejsze - zgłosiło się i wyjechało także ok. 20.000 Żydów, którzy uprzednio uciekli przed wojskami niemieckimi. Teraz zaczęła się intensywna agitacja na wyjazd do pracy w ZSRR. Skorzystało z niej ok. 40.000 rdzennych mieszkańców zagrabionych ziem i uciekinierów, wyłącznie Żydów. Rozpoczął się napływ Rosjan, którzy zajmowali miejsca pracy po zwalnianych Polakach. Rozpoczęto dokwaterowywanie rosyjskich rodzin do mieszkań. Rosjanki nie używały kuchni, ale gotowały tylko na prymusach, co doprowadziło do kilkunastu wybuchów i pożarów mieszkań. Również i do naszego mieszkania dokwaterowano oficera NKWD0, co całkowicie zdezorganizowało nam życie. Rozpoczęto na masową skalę wywózkę zagarniętego polskiego sprzętu wojskowego, samochodów, autobusów, a ze Lwowa - zgromadzonego od 1920 r. - taboru kolejowego. Żyło się nam coraz ciężej, kolejki po czarny chleb ustawiały się wczesnym rankiem, brak było już wszystkiego. Tak dotrwaliśmy do tragicznej nocy 19 grudnia, gdy do naszego mieszkania wtargnęła ekipa NKWD. Przeprowadzono szczegółową rewizję konfiskując pieniądze, biżuterię, srebro oraz wyroby skórzane. Rankiem wyprowadzono aresztowanego wujka Mieczysława. Około południa Mama udała się do więzienia w celu zasięgnięcia informacji o bracie. Niestety niczego się nie dowiedziała, ale o dziwo - udało się jej uzyskać zwrot części osobistych rzeczy, jako nie należących do sprawy. M.in. zwrócono mundury Ojca, l walizkę.skórzaną, a nawet część sztućców. Teraz wypadki potoczyły się szybciej: 21 grudnia unieważniono polskie pieniądze, pozwalając wymienić tylko 300 zl na osobę. 4 Bleżeniec (ros.) - uciekinier, uchodźca GG - General Gouvemcment Inlem.] - Generalne Gubernatorstwo dla okupowanych ziem polskich, twór administracyjny powołany do życia 2(i października 1939 r. z większości ziem polskich okupowanych przez III Rzeszę ' NKWD - Narodnyj Komissariat Wnutricnnich Dicl (ros.) - Komisariat.Uidowy Spraw Wewnętrznych 12 13 Z dniem 31 grudnia zwolniono z pracy wszystkich urzędników państwowych oraz wyrzucono ich z mieszkań służbowych. 7 stycznia 1940 r. nakazano nam opuszczenie własnego mieszkania przy ul. 3 Maja 11. W tej sytuacji musieliśmy rozstać się z długoletnią służącą Babci - Anielą Ostrowską. Z konieczności przenieśliśmy się do mieszkania drugiego brata Mamy - Henryka, do domu przy ul. Lelewela 6. W tamtym mieszkaniu jeden pokój był już zajęty przez uciekinierów - rodzinę żydowską. W tej sytuacji pozostały do dyspozycji obu naszych rodzin tylko 3 pokoje. Pogorszyła się nasza sytuacja materialna, przestałem też chodzić do gimnazjum, gdyż zaczął mnie szykanować Ukrainiec, nauczyciel języka ukraińskiego. Zresztą napięta atmosfera także nie sprzyjała nauce. W dalszym ciągu nie mieliśmy żadnych wiadomości o aresztowanym wujku Mieczysławie, jedynie Mamie udało się parę razy dostarczyć do więzienia paczkę żywnościową. Nagle gromem z jasnego nieba sparaliżowała wszystkich wiadomość o masowej wywózce kolonistów, bogatszych chłopów, gajowych i niższych przedstawicieli samorządów wiejskich, która odbyła się l o lutego 1940 r. Wkrótce też doświadczyliśmy dalszych niedogodności. Do mieszkania wujostwa dokwaterowano oficera NKWD, który zajął środkowy pokój, co przy amfiladowym układzie mieszkania - całkowicie sparaliżowało nasze życie. Wobec tego musieliśmy udać się na dalszą tułaczkę i zamieszkaliśmy u ciotki, Józefy Bojanowskiej, w małym domku przy ul. Mandla 8. Tam gnieździliśmy się w 6 osób w dwóch małych pokojach. Jednak wkrótce i tam l pokój zajęła rodzina rosyjskiego kolejarza. Sytuacja zaczęła być bardzo zła. Jej tragizm pogłębiła wywózka 13 kwietnia rodzin aresztowanych, która zagarnęła wujka Henryka, z Babką Seweryna i ciotką Heleną z synkiem Stanisławem. Straciliśmy kolejny dom i zaczęliśmy nocować każdej nocy w innym domu, u coraz dalszych znajomych, ale przyjaznych naszej rodzinie. Z końcem kwietnia ukazało się rozporządzenie nakazujące opuszczenie Tarnopola przez osoby, które zarejestrowały się na powrót do miejsc poprzedniego zamieszkania. 14 Białoskórka Po gorączkowych poszukiwaniach wyjechaliśmy do wsi Białoskórka, gdzie zamieszkaliśmy w chacie Rusinów7 - Derewlanych. Przed wojną byli oni dostarczycielami produktów do domu Babci Seweryny. Zgodzili się na nasze zamieszkanie w świątecznej izbie i karmienie nas, oczywiście odpłatnie. Walutą miała być garderoba i pościel, której po kolejnych rewizjach i zmianach mieszkań nie mieliśmy już za wiele. Teraz okazało się, że żyjąc w Tarnopolu gubiliśmy się w tłumie. Tutaj żyliśmy na oczach wszystkich i każdy nasz ruch był komentowany, a dodatkowo, co tydzień Mama musiała meldować się w selsowiecie". Żyliśmy samotnie, spotykaliśmy się tylko z polską rodziną Lendów, u których Mama zdeponowała swoje karakułowe futro. Jedyna rzekomo współczująca nam Rusin-ka - Antoszka, również znana z uprzednich kontaktów handlowych, pomagała w zdobywaniu opału i wymusiła „schowanie" u siebie skórzanej walizy, munduru Ojca oraz ocalonego srebra. Żyliśmy już tylko nadzieją na rychły powrót do Krakowa, w czym zresztą upewniały nas władze. Wreszcie, 29 czerwca 194O r. zostaliśmy w nocy zbudzeni ujadaniem psów i łomotaniem do okien i drzwi. Zastraszeni gospodarze wprowadzili do naszej izby oficera NKWD i uzbrojonego cywila -Ukraińca. Oświadczyli oni, że musimy natychmiast się zbierać i że pojedziemy do domu zgodnie ze zgłoszoną chęcią powrotu do Krakowa. Przeprowadzili rewizję szukając broni (?), przy okazji skradli zegarek, naszyjnik z pereł i mój piękny scyzoryk, który uznali za broń. Gospodarzowi kazali zaprząc konie i odwieźli nas do drugiej wsi, gdzie był punkt zborny dla nam podobnych. Rano przyjechała ciężarówka i kazano nam się załadować. Ruszyliśmy na stację w Tarnopolu, gdzie już stały przygotowane wagony. Jadąc ulicami miasta, zostaliśmy rozpoznani przez znajomych, którzy zawiadomili starą ciotkę Bojanowską, u której mieszkaliśmy wiosną. Po przywiezieniu na stację wtłoczono nas wraz z innymi nieszczęśnikami do wagonu i zasunięto drzwi, w przeciwieństwie do wywózki kwietniowej, gdzie transport składał się z wagonów towarowych typu pulmanowskicgo (60 t., czteroosiowe) nasz transport miał tylko wagony 20 t. Regulamin ZSRR przewidywał umieszcze- ' Rusin - tu: Ukrainiec 8 Selsowict - vvt. siclsowict - siclskij sowict (ros.l - sołectwo 15 przy pracach leśnych. Z pewnym okrucieństwem, odbierającym nam resztki nadziei, informowali, że te piękne pierścioneczki i ubrania oddamy za kawałek chleba, ale to i tak nam nie pomoże. Po pewnym czasie od skfadu pociągu odczepiono kilkanaście wagonów, a my wróciliśmy do głównej magistrali. W tym samym dniu ponownie wjechaliśmy na inną bocznicę, gdzie odczepiono następne wagony. W tej ponurej scenerii wszystkich ogarnęła rozpacz, a moja Matka zemdlała. Zrobiło się zamieszanie i dopiero po chwili zabiegów innych ludzi powróciła Jej świadomość. Zaczęła głośno rozpaczać - co z nami będzie. Oczywiście nikt nie mógł dać żadnej odpowiedzi, zresztą nasz pociąg ruszył dalej. Zapadła noc a my wciąż jechaliśmy. Wreszcie znużeni przeżyciami usnęliśmy, a pociąg stanął. Syberia. Uczastek 248 Po przebudzeniu stwierdziliśmy, że znajdujemy się na polanie -porębie. W pewnej odległości od toru stoi duży, stary barak z bierwion, a z drugiej strony, w takiej samej odległości, barak z nowych desek. Po chwili podeszli ludzie i okazało się, że są to wywiezieni 10 lutego osadnicy z okolic Tarnopola. Wkrótce pojawiła się władza w postaci oficera NKWD, strażnika Tatara - Achmetczyna i felczera15, oferującego pierwszą pomoc w postaci maści na wszy, plastrów na nagniotki i czopków przeciw hemoroidom. Kazano nam się wyładować i zająć miejsca w starym baraku. Jak się potem okazało, parę dni przed naszym przyjazdem barak ten zajmowali jeszcze osadnicy, których teraz przerzucono do nowego baraku. Ten barak sami przygotowali przez ostatnie miesiące. Był zbudowany z desek, o podwójnych ścianach, wypełnionych trocinami. W przeciwieństwie do starego baraku, gdzie były ogromne sale - ten był podzielony na 31 izb. Ponieważ nasz transport liczył około 500 osób, a nie wszyscy mogli pomieścić się w starym baraku - część osób musiała pieszo udać się l ,5 km do uczastka16 224. Tam umieszczono ich w kilku małych baraczkach. Tamten uczastek miał jeszcze ślady ogrodzenia i zapewne był obozem karnym. My zostaliśmy całym wagonem, tzn. 27 osób, umieszczeni w mniej- ¦' Felczer - przeszkolony pielegniarz-sanitariusz "' lezastok (ros.) - tu: mata osada w środku lasu Szf'ciu takie gorzkie chwile, gdy zamiast chleba jesz ciastka). Inaczej sprawa przedstawiała się z Żydami, naszymi towarzyszami niedoli. Otrzymywana z Tarnopola i Lwowa pomoc pozwalała im nie tylko na zakupy dowolnej ilości żywności, ale też rozzuchwalili do te8° stopnia, że zaczęli jawnie lekceważyć dyscyplinę pracy. 1° bardzo szybko wywołało reakcję: odbyły się trzy rozprawy sądowe' za tzw- ..proguły"39 skazano parę osób na 3 miesięczne potracenia 25% z zarobków, uprzedzając, że następny „proguł" to już 3-miesięczna odsiadka w więzieniu. Dopiero teraz Żydzi zaczęli poważniej traktować obowiązek pracy, a niektórzy naprawdę osiągali rezultaty zbliżone do normy. Tera2, na początku sierpnia, kazano nam opuścić baraki w celu przeprowadzenia dezynfekcji, mającej na celu wytrucie pluskiew. Zebraliśmy swoje rzeczy i wyprowadziliśmy się na strych baraku. Dezynfekcja polegała na tym, że przyjechał żołnierz z wojsk obrony chemicznej i przywiózł w beczce jakiś skroplony gaz. Żołnierz, wyposilżony jedynie w maskę gazową, nalewał płynny gaz do wiadra, a następnie wszedł do baraku i dużą chochlą zlewał ściany, prycze' podłogę. Następnie barak szczelnie zamykano na kilka dni. Po tycli Paru dniach otwierano drzwi, żołnierz wchodził i odsuwał szybr/° w kominach. Ponieważ okna były na stałe umocowane bez możliwości ich otwierania - wietrzenie trwało prawie tydzień. Kiedy wreszcie pozwolono nam wejść i ponownie zamieszkać -przez dłuższy czas piekły nas oczy i bardzo kaszleliśmy. Cała ta dezynfekcja pozbawiła życia tylko dojrzałe osobniki. Ukryte w szparach niałe pluskwy przetrwały i zaraz dały o sobie znać. Wkręcę potem zabrano osadników z zsyłki lutowej i przewieziono na mny posiołek. Nam kazano teraz przenieść się do opróżnionego nowego baraku, gdzie przeszli wszyscy z baraku przy kuchni i „krasilom ugołkie", oraz rozgęszczono pozostałe części dużego baraku- Nowy barak, w przeciwieństwie do starego, był podzielony 38 By^i1"--- ~ przysłowie rosyjskie. Zdarzają się w życiu zmartwienia, zamiast chli'ba jesz ciastka. 39 ppł?ul (ros.) - nieobecność w pracy 40 S7łt)cr " zasuwa w kominie 26 na 31 izb o powierzani ok. 20 metrów kwadratowych. Kwatery sąsiadujące posiadały wbytl*u. W dodatku, świeżo otynkowane ściany wydzielały dużo wil§OCii trzeba było już palić w piecach, a nie można było wietrzyć. Jec}nak; z nastaniem mrozów sytuacja wróciła do normy. Teraz problemem stat^a się odzież i obuwie. Nasze miejskie buty już zdążyły się znisZczyć na wykrotach i jesiennych deszczach. Dostarczono nam łamcie z łyka i sznurka paździerzowego, a także rękawice utkane z vyaty.> z końcem października (już były mrozy) przywieziono walonkj41 j burki42, które za zezwoleniem komendanta mogli kupić wykonujący' normy. Okazało się jednak, że ilość przywiezionego obuwia jest obliczona dla wszystkich. Wtedy pozwolono kupować i mało \Vydi3Jnym robotnikom. Ponieważ walonki kosztowały 102 ruble - n^USj(3liśmy się zadowolić kupieniem „burek" po 35 rubli. „Burki" były uszyte z rzadko przepikowanego wojłoku i nosiło się je łącznie z k^ios,zami - „czuniami"43. Były to kalosze jedna- 41 Walonki „pimy" (ros.) ^ obu*>vil' z mocnf) zbitego wojłoku 4~ Burki (ros.) - obuwie > mjc|/tkiego wojłoku 41 Czunie (ros.) - mocne, prymitywne kalosze używane w kopalniach 27 w kowej formy dla C)DU stóp, bez wyściółki, musiały być przywiązywane sznurkami, aby nie spac|a}y „Burki" były bardzo słabe i wkrótce trzeba je było c>bszyć tatami, ale na nic innego nie było nas stać. Przywieziono tak*e gumowe buty po 60 rubli, kufajki44 i briuki45, ale na to nie było nas jUZ stae. Nowy komplet kosztował 120 rubli, a używany 60 ruljij My musieliśmy zadowolić się tym, co jeszcze posiadaliśmy z dt)mu j co jeszcze nie uległo zniszczeniu. Chodziliśmy dr, różnych prac, oddalonych od baraku od 2 do 7 km. M. in. zatrudniono nas przy układaniu desek z tartaku w Ter-miguli, wynosiliśmy trociny spod piły, pracowaliśmy przy rąbaniu na tzw. „czurki" Byjy to maje brzozowe kostki, które po wysuszeniu używano ja^o materiał pędny do traktorów, przystosowanych do gazu drzewnego Byjy to ogromne, ale prymitywne traktory marki „Stalinie^- Nje posiadały kabiny dla kierowcy, a rolki wiodące gąsienice ^yjy umieszczone na sztywnej szynie. Traktor wjeżdżając na pr^esz^odę cały unosił się do góry, a następnie opadał. Za siedzeniem traktorzysty był umocowany kociol-piec, w którym przebiegał proces suchej destylacji drewna. Praca w Term(guij miała swoje dobre i złe strony. Do dobrych stron należała prąca na piacu składowania desek i przy tartaku, gdzie było mniej komat-ow -^ praca była na dniówki i chociaż pędziła nas maszyna, to jedb,ak była stała płaca 4,5 rbl. Poza tym pracowaliśmy w dużej grupie j jakOś łatwiej było urządzać przerwy, a w czasie obiadu możr\a było pójść do stołówki, ewentualnie zaglądnąć do sklepu. Tutaj tez spotykaliśmy się z tubylcami i można było kupić mleka. Do złycn stron należało dojście do pracy 5 km w jedną stronę i takiż powrót oraz ściśle określony początek i koniec pracy, oznajmiany syreną tartaczną. Również w czasie deszczu wprawdzie było gdzie ^ię schronić, ale tempo narzucone przez maszynę nie bardzo pozvvaiajo na Korzystanie z zadaszenia. Droga do i z pracy też pochła^jaja nam czas i stfy, ale do nastania mrozów, w czasie powrotu zbadaliśmy w las na zbieranie grzybów i jagód. Mróz i śnieg Zciczęiy dawać się neim we znaki. Zaczęły gnębić nas przeziębienia i nągmjnne zapalenia pęcherzy. Warunki fizyczne, a chyba i psychiczne Spowodowały, że kobiety straciły miesiączki. " Kufajka - ocicpk>jna wa, kurtka pokrvta drelichem ^ Bnuki (ros.l - sP><)clnic C/urki (ros.) - tu . brzozowc kostki, materiał pędny do traktorów W zimie 194O/41 zmarł 70-cio letni Żyd - Perlbeger i został pochowany na leśnym cmentarzu, obok pogrzebanych kolonistów. Teraz dla odmiany skierowano nas na poręby do palenia tzw. „suczy"47. W czasie lata drwale odrąbane gałęzie i sęki składali na stosy, które w zimie należało spalić w związku z zagrożeniem pożarowym, a także aby zlikwidować siedlisko kornika. Do tej pracy znowu musieliśmy iść bardzo daleko, brnąc w głębokim śniegu. Każdego dnia byliśmy prowadzeni przez dziesiętników w coraz to dalsze regiony lasu. Palenie okazało się tylko pozornie pracą lekką. Duże stosy gałęzi były przykryte półmetrową warstwą śniegu. Całkiem surowe gałęzie nie chciały się palić, tak że pierwszy stos zawsze rozpalał dziesiętnik. Należało przenieść ogień do innych stosów i próbować je rozpalić. Jeżeli to się udało - ogień z igliwia szybko buchał w górę, topił śnieg na stosie i woda zalewała z mozołem rozpalone ognisko. Dopiero po kilku próbach stos zaczynał płonąć, wysoka temperatura topiła nie tylko śnieg na stosach, ale i pomiędzy stosami. Brnęło się po kostki w wodzie, sadze i popiół opadały dookoła. Ludzie zaczynali wyglądać jak diabły. A w dodatku należało uważać na siebie, gdyż strzelające iskry padały na ubranie, a kufajki zrobione z waty pokrytej drelichem były materiałem łatwopalnym. Palenie jednego stosu trwało kilka godzin, gdyż nie tylko należało go chronić od zgaśnięcia, ale po wypaleniu gałęzi należało podgarniać niedopałki z brzegów tak, aby po stosie pozostała tylko kupa popiołu. Przy tej pracy, w zależności od warunków norma była obliczana albo według hektarów, albo od ilości spalonych stosów. Palenie trwało prawie miesiąc i stopniowo przyuczaliśmy się do umiejętnego rozpalania. Palenie stosów było jednak pracą bardzo brudną i niebezpieczną. Po spaleniu stosów z letnich wyrębów powróciliśmy do piłowania stempli, byliśmy zabierani do wynoszenia trocin, ale brano nas także do ładowania wagonów drewnem opałowym. W tym czasie nasi mężczyźni zostali przyuczeni do ładowania wagonów dłużycami, tzn. belkami, słupami telegraficznymi oraz progami kolejowymi. Zdarzyło się kilka razy, że po pracy od rana w lesie lub tarniku ok. godz. 14-tej ściągano nas do ładowania podstawionych wago- 4' Suc/.a - stos gałęzi |\vl. ros. kucza - stos] 28 29 nów. Po 5-ciu godzinach wagony odciągała lokomotywa, a na ich miejsce wtaczała następne - puste. Bez odpoczynku ładowano je do późnej nocy, a rano należało stawić się do pracy w zwykłym miejscu. W zimie byliśmy budzeni przez strażnika w całkowitej ciemności. Trzeba było szybko rozpalić ogień, odgrzać zupę i grupowo wychodzić do pracy. Jeżeli pracowaliśmy przez dłuższy czas w tym samym miejscu, to szliśmy sami. Maszerowaliśmy po ścieżce gęsiego, wśród głębokiego śniegu. Niebaczne zejście ze ścieżki powodowało zapadnięcie się po pas w śnieg. Jeżeli pracowaliśmy w nowych lub różnych miejscach, byliśmy doprowadzani przez dziesięt-ników. Do pracy szliśmy jeszcze w ciemności, dzień nadchodził dopiero po dojściu na miejsce. Teraz należało odgarnąć śnieg, który zdążył napadać przez noc, i dopiero wtedy można było zaczynać właściwą pracę. Jeżeli w pobliżu nikt nie palił ogniska, to trzeba było się cały czas ruszać, gdyż przystanięcie na chwilę powodowało oziębienie całego organizmu. Nawet krótka przerwa na przegryzienie suchego chleba musiała być ograniczona do niezbędnego minimum. Chleb cały czas należało trzymać za pazuchą, gdyż inaczej zamarzał lub dobierały się do niego myszy, które wyłaziły ze swoich leśnych kryjówek. W zimie wielokrotnie obserwowaliśmy piękne zjawisko zorzy polarnej, która przybierała różne barwy i kształty, a trwała zwykle kilkanaście minut. Praca, którą wykonywałem wraz z Mamą, była jedynym źródłem naszego utrzymania. Z powodu niewyrabiania normy nasze zarobki były bardzo niskie. Początkowo oboje dostawaliśmy 3O-rubli za 2 tygodnie. Później każde z nas po czerwońcu48 na wypłatę. To wystarczało właściwie tylko na chleb. Próbowaliśmy coś wymieniać na mleko, ale nie mieliśmy zbyt dużo rzeczy i wszystko właściwie było nam niezbędne. W czasie pracy w Termiguli Mama nawiązała kontakty z Rosjankami i za haftowanie tzw. „kosynek"49 dostawała trochę mleka. Po wyjeździe kolonistów ze zsyłki lutowej, zaopatrzenie naszych baraków zaczęło się wyraźnie poprawiać. Na święto rewolucji (7 listopada) kramik otrzymał dodatkowy przydział suszonego, solone- go białego sera, końską kiełbasę, a nawet landrynki i drobne pierniczki. Pozwoliliśmy sobie na luksus ich kupienia - i kg za 4,5 rubla. Potem wydzielaliśmy sobie po l sztuce, wieczorem do ssania przed snem. Skamieniałe pierniczki przez miesiąc były rozkosznym uprzyjemnieniem zakończenia dnia. Nasz kramik zaczął otrzymywać więcej towarów, tak że w końcu grudnia 194O r. wybudowano oddzielny baraczek na sklep. W tym sklepie zostali sprzedawcami oboje Kruszelniccy. Poza codzienną dostawą chleba, można teraz było kupić soloną, zjełczałą słoninę, drobniutkie, w całości solone rybki „kilki"50 (po zjedzeniu wywoływały krwawą biegunkę), sól, zapałki, kaszę pęcak, proso, szary makaron, prasowaną herbatę (kirpicznyj czaj). Parę razy pojawiła się chałwa, a nawet tani, czerwony kawior, którym maściliśmy nasze pożywienie. Prócz artykułów spożywczych pojawiały się także wyroby przemysłowe: półbuty ze świńskiej skóry z przyszywanymi gumowymi podeszwami po 4O rubli, perkal, materiał szynelowy, spodnie cajgowe5' po 30 rubli, wełniane chusty z fabryki w Białymstoku po 80 rubli. W stałej sprzedaży był „odikałon"52 używany przez tubylców w celach konsumpcyjnych, a nawet parę razy pojawił się radziecki szampan po 25 rubli. Ponieważ tubylcom nie wolno było pojawiać się w sklepie, zakupów tych używek dokonywali nasi dla zaspokojenia pragnienia Rosjan. Prócz towarów sprzedawanych w sklepie można było kupować w stołówce zupę „szczi" po 40 kopiejek, kaszę pszeno z olejem słonecznikowym po 45 kopiejek, czarny makaron po 45 kopiejek, gęste danie z gotowanego tumiepsu0' (brukiew) oraz danie mięsne z kartoflami po 4,5 rubla. My w stołówce kupowaliśmy co kilka dni porcję kaszy, gdyż na nic więcej nie było nas stać. W zimie 194O/41 namiastką życia towarzyskiego stało się nagminne wróżenie z kart i przy pomocy talerzyka. Każda wróżba obowiązkowo kończyła się szybkim wyzwoleniem i powrotem do Polski. Oczywiście, kolejne wywróżone terminy mijały bez zmiany naszego położenia, ale wróżby chwilowo podnosiły na duchu i dlatego należy je oceniać pozytywnie. : Czerwoniec (ros.) - banknot 30 rbl., czerwonego koloru ' Kosynka (ros.) - myta. trójkątna chustka na głowę '_'" Kilka (ros.) - solona rybka długości 0-7 cni ^' Cajg - bardzo mocny materiał, w rodzaju dżinsu ^ Odiekoton (ros.) - woda kolońska '3 Turnieps (ros.) - brukiew 30 31 Na wiosnę 1941 r. komendant NKWD na zebraniu oświadczył, że ponieważ już przywykliśmy do tutejszego życia, należy pomyśleć 0 zagospodarowaniu Sję. Można będzie uprawiać dziatki, nasiona zostaną przywiezione i będą sprzedawane chętnym. Można także kupić krowy za 100 ^bij. chęć posiadania działek zgłosiło kilkanaście osób, a nabywcami 3 krów byli: Kruszelniccy, Sarnowicze 1 1 rodzina żydowską do prac przy działkach przystąpiły osoby, które miały o rym jakieś pojęcie. Należało na porębie, pomiędzy pieńkami zgarnąć odpaciy drzewne, następnie skopać ziemię z rozrzuconym nawozem końskim. Dostarczono nasiona cebuli, marchwi, sadzeniaki kartofli or;iz rOzsady ogórków, kapusty i pomidorów. Pod rozsady należało speCjainie przygotować grządki na 15-cm warstwie nawozu, aby uchronić rośliny od chłodu ziemi. Wprawdzie gorące lato trwało bardzo krótko, ale plony można było zbierać dojrzałe, z wyjątkiem pomidorów, które zrywano zielone i kiszono w beczkach. Uprawa dziale^ wymagała dużego nakładu pracy, a możliwa była tylko u rodzin, \v których ktoś nie pracował. Wszyscy chodziliśmy do pracy na 8 godzin, a dojście do poszczególnych wyrębów, w odległości nawet 7 km, nie było wliczane do czasu pracy. My z matką nie podjęliśmy się tych trudów, nie mając do tego żadnych kwalifikacji oraz sił. Jaszcze więcej trudów czekało nabywców krów. Należało we własnym zakresie wybudować stajnię i przygotować siano na zimę. Pozćj sianem innej karmy nie było, ale siano było wysokowartościow^ , tubylcy tylko nim karmili krowy. Na początku czervvCa 1941 r. wywieziono do domu starców małżeństwo Lachsów o,raz inwalidę o nazwisku Bocian. Był to piekarz, któremu amputowano nogę odmrożoną w kolejce po chleb. Nigdy potem nie mieliśmy ocj njCn żadnej wiadomości. W tym czasie Mat;ka zaczęła chorować. Na nogach wystąpiły jej ogromne ropnie, któ>re nje dawały podstawy do zwolnienia z pracy, a leczono je zalewa niem gorącym balsamem, rodzajem smółki. Z kolei mnie na głowie i pięcie utworzyły się duże pęcherze, wielkości jajka, wypełniane wodnistą cieczą. Na rękach bolące odciski, zmieniające się w r^prije, a na całym ciele czyraki. Jako lekarstwo stosowano tzw. auttowieWy, polegające na pobierania krwi z żyły łokciowej i wstrzyki|wanjU jej w pośladek. Nie stosowano dodatkowo żadnych leków j ta terapia nie okazywała się skuteczna. Życie nasze toczyło się monotonnie: droga do pracy, z pracy, zbieranie grzybów i zieleniny, kolejka po chleb, gotowanie ciągle tej samej zupy, pranie i łatanie odzieży, krótki i męczący sen, oraz stała walka z komarami, pluskwami i wszami. Wojna 1941 r. I oto elektryzująca wiadomość - wybuch wojny 22 czerwca 1941 roku! Zebranie wszystkich zesłańców i mowa komendanta NKWD: obostrzenie reżimu, bezwzględny zakaz oddalania się od baraków, z wyjątkiem wyjścia do pracy. Wszelkie spóźnienia się do pracy jak i wcześniejsze zejście - dotychczas podciągane jako proguł - będą uznawane za sabotaż i karane zgodnie z przepisami stanu wojennego. Przebywanie po zmroku poza barakami jest niedozwolone, wstrzymuje się doręczanie i przyjmowanie przesyłek pocztowych i korespondencji. Znosi się dni wolne z wyjątkiem 1 niedzieli w miesiącu. Wprowadza się kartki na chleb i inne artykuły spożywcze, obniża się dzienną rację chleba na 800 gr. Po ogłoszeniu wojny zapanowała wśród nas powszechna radość - teraz prawdopodobnie rozpadnie się ZSRR i zarysowuje się perspektywa powrotu na nasze ziemie. Mową komendanta specjalnie nikt się nie przejął - warunki i tak pozostawały te same. Najgorszą wiadomością było przerwanie dopływu korespondencji, rzeczowej i finansowej pomocy, dzięki której rodziny żydowskie miały się całkiem dobrze. Nadszedł wreszcie dzień 12 lipca, kiedy to naczelnik na zebraniu oznajmił nam, że zostaliśmy objęci „amnestią". Z tą chwilą jesteśmy wyjęci spod opieki NKWD, możemy pozostać na miejscu i pracować jako wolni, albo też wyjechać i poszukać sobie, gdzie indziej na terenie ZSRR, lepszych warunków. Wydano nam „udostowiere-nija"^4, dokument upoważniający do przebywania w ściśle określonym terenie (coś w rodzaju paszportu), ważny przez 6 tygodni. Rozentuzjazmowani Żydzi z miejsca wymówili pracę, zorganizowali 3 osobową grupę, która za zebrane pieniądze wyjechała do Swierdłowska, aby tam uzyskać pełniejsze informacje. W czasie pobytu w Swierdłowsku grupa weszła do księgarni w celu kupienia Udostowierienije (ros.l - zaświadczenie 32 33 słownika rosyjsko-niemieckiego i natychmiast zostali zatrzymani przez NKWD jako niemieccy dywersanci. Dopiero po przesłuchaniach zostali zwolnieni. Wysłannicy powrócili po tygodniu i zdali relacje z uzyskanych w Obł. NKWD wiadomości. Możemy otrzymać zgodę na wyjazd do południowych terenów ZSRR, ale nie możemy osiedlić się w żadnym z większych miast. Za transport sami musimy zapłacić duże sumy, po przybyciu na wybrane miejsce należy bezzwłocznie zgłosić się do pracy. Władze na razie nie mają dla nas żadnych propozycji. Po przedstawieniu tych wiadomości większość zgromadzonych podjęła decyzję grupowego wyjazdu na południe. Zebrano pieniądze na transport. Niestety, 6 rodzin polskich i 1 żydowska, razem 28 osób, nie miało pieniędzy na opłacenie podróży i musiało zrezygnować z wyjazdu. Byli to: Denisowicze - 3 osoby, Józefowicze - 4 osoby, Kozińscy - 2 osoby, Krenicerowie - 6 osób, Kruszelniccy - 3 osoby, Perkow-scy - 4 osoby i Wiskielowie - 6 osób. Zadziwiające, że chęć pozostania wyraziła rodzina dr Krenicera, która miała dobre warunki finansowe. W umówionym terminie podstawiono znane nam wagony towarowe i transport, już bez konwoju, ruszył w nieznane, w ogólnym kierunku na południe. W opuszczonych barakach zostaliśmy sami, tylko w towarzystwie strażnika Achmetczyna. Do chwili wyjazdu na południe mieszkaliśmy w kwaterze nr 5 z Marią Wersocką i jej córką Teresą (z Kalisza) oraz Marią Pikułą (pielęgniarką z Tarnopola). Po ich wyjeździe przeprowadziliśmy się pod nr 19, do Kruszelnickich (ojciec Andrzej, matka Eufrozyna i syn Aleksander), gdyż baliśmy się mieszkać sami. Zresztą wkrótce rodziny: Denisowiczów, Perkowskich, Sarnowiczów i Wi-skielów przeniosły się do okolicznych kołchozów55, Józefowicze do Pyszmy, gdzie on dostał pracę inżyniera w warsztatach remontu traktorów, a Krenicer do Bachmetki, gdzie objął stanowisko lekarza w ambulatorium. Teraz przeprowadzono dezynfekcję baraków i na parę tygodni przenieśliśmy się do baraczku przedszkola. Do starych baraków przywieziono jesienią „trudarmię"16, składającą się z młodzieży objętej poborem na polskich ziemiach wschod- nich. Okazało się z rozmów, że po wcieleniu do wojska i krótkim przeszkoleniu zostali skierowani na front, gdzie jednak nie dotarli, jako element niepewny zostali rozbrojeni, przewiezieni na głębokie tyły i przemianowani na „trudarmię". W praktyce oznaczało to dyscyplinę wojskową, więzienne jedzenie i ciężką pracę fizyczną. Mieli tylko letnie mundury, a to już była zima. W październiku 1941 r. do naszego nowego baraku przywieziono ewakuowanych mieszkańców z Leningradu i Karelii. Transport ewakuowanych składał się wyłącznie z kobiet i dzieci. Wśród nich znajdował się staruszek lekarz Łosaczkow. Objął on opuszczony med.-punkt57, gdzie także została zatrudniona moja Mama - w charakterze sprzątaczki i pomocy medycznej. Med.-punkt składał się z ambulatorium, separatki i izby mieszkalnej dla lekarza. Opieka medyczna była bardzo iluzoryczna: brak było lekarstw, środków opatrunkowych. Był tylko węgiel drzewny, maść na wszy i pożyczony od Mamy termometr. Mimo to nie pamiętam, aby były jakieś poważniejsze choroby, nie było też żadnej śmierci. Nawet niemowlęta przeżywały te spartańskie warunki. Ten lekarz leczył mnie, gdy 2 lutego 1942 r. przy 40 stopniowym mrozie odmroziłem sobie rękę. Rekonwalescencja trwała długo i groziła mi amputacja palca. Z końcem grudnia 1941 r., w nocy, wywieziono trudarmiejców -Polaków, a na ich miejsce przywieziono również trudarmię - Estoń-czyków. z tymi w ogóle nie można się było porozumieć. Pozostawali tutaj krótko i na wiosnę już ich nie było. Potem stary barak zaludniono zwolnionymi więźniami, skazanymi za drobniejsze przestępstwa. Ten element jakoś szybko się rozpełzł i do końca 1943 r. widywałem tylko jednego. Tutaj chciałbym zwrócić uwagę na bardzo dziwne zdarzenie, które miało miejsce jeszcze w lipcu 1941 r. w czasie roboty w Termiguli, przy tartaku, spotkaliśmy świeżo wypuszczonego z obozu w Staro-bielsku tubylca skazanego za proguł. Powiedział on, że byli tam więzieni polscy oficerowie, których „pobito". Ponieważ baliśmy się prowokacji, nie podjęliśmy dalszych rozmów, a określenie „pobito" równie dobrze mogło oznaczać, że ich zabito, lub że ich tylko męczono czy torturowano. Ten mężczyzna zresztą wkrótce znikł, a nie " Kołchoz - kollektiwnojc choziajstwo (ros.) - rolnicza spółdzielnia produkcyjna * Trudarmia (ros.) - bataliony robocze 34 Med.-punkt. - vvl. miedpunkt - miedicynskij punkt (ros.I - punkt pomocy medycznej 35 mógł być powołany do armii, gdyż miał obcięte palce u prawej ręki - więc chyba za dużo powiedział. W zimie 1942/43 stary barak zapełnili kołchoźnicy, których z braku robót polnych skierowano na lesozagotowkę58. Przyjechali z koł-choźnymi saniami, końmi i własnym wyżywieniem. Do prac leśnych się nie garnęli, choć musieli do lasu wychodzić. Mieszkali koeduka-cyjnie i lepiej było wieczorem koło starego baraku nie chodzić. Jawne lekceważenie pracy wkrótce spowodowało „proguły", a w konsekwencji rozprawy sądowe i skazania. Wywołało to fale samooka-leczeń (odrąbywanie palców), które dawały podstawę do zwolnienia i powrotu do kołchozu. Na wiosnę wszyscy kołchoźnicy wrócili na wieś, a do opróżnionego baraku przywieziono trudarmię - Uzbeków. Przyjechali w swoich barwnych tułupach'9 (jedwabne, pikowane szlafrokopodobne okrycie), na głowach mieli wyszywane tiubitiejki60, na nogach skórzane pseudokierpce. Do pracy w lesie zupełnie się nie nadawali i wkrótce zagęszczono ich w „konnym dworze"61 w Termiguli, gdzie siedzieli bezczynnie i głodowali. Prowadzili jakiś tajemny handel z miejscowymi, trudnili się fryzjerstwem, ale stanowili zupełnie nieprzeniknioną społeczność. Przy spotkaniach skarżyli się: „kursak propał" tzn. jestem głodny. W połowie 1944 r. podobno zostali przewiezieni z powrotem do Uzbekistanu. W rym czasie zmieniły się warunki naszego bytowania. Na podstawie układu między rządem RP i ZSRR (po sierpniu 1941) z więzień i łagrów62 zwalniano Polaków których powoływano do powstającej armii polskiej gen. W. Andersa. Teraz zaczęliśmy otrzymywać pomoc od ambasady polskiej, a władze traktowały nas jako sprzymierzeńców. Mężem zaufania dla naszej grupy został inż. Jó-zefowicz. Z Kujbyszewa dostawaliśmy gazetę „Nowe Widnokręgi". Ta sielanka nie trwała jednak długo. Z chwilą ewakuacji armii gen. W. Andersa - władze zaostrzyły represje, mężowie zaufania zostali aresztowani, a magazyny ambasady zarekwirowały władze ZSRR. W tym stanie rzeczy Mama nawiązuje kontakt ze sztabem armii w Buzułuku i otrzymujemy telegraficzny „wyzow"63 do stawienia "'" Lcsozagotowka (ros.) - miejsce pozyskiwania drewna (wyrąb) "'¦' Tlilup (ros.) - długie, barwne, ocieplone okrycie "" Tiubctiejka (ros.) - barwna czapeczka pleciona ze słomy, nici '" Konnyj dwór (ros.) - zespól stajen h~ Łagier' (ros.) - obóz pracy przymusowej ''' Wyzow (ros.) - urzędowe wezwanie j w Jangi-Jul u pułkownika Leśniak-Wilka. Niestety, wyzow odbiera nam NKWD przy staraniu się o przepustkę na przejazd do wojska. po drugiej ewakuacji armii gen. W. Andersa, w marcu 1943 r., rozpoczęto wydawanie paszportów radzieckich wszystkim Polakom znajdującym się na terenie ZSRR i nasiliły się represje i aresztowania odmawiających przyjęcia tego dokumentu. Celowo odebrano nam wszystkie polskie dokumenty. Zostaje aresztowany inż. Józe-fowicz, oskarżony o szpiegostwo, skazano go na 10 lat. Dociera do nas wydawana w Moskwie od marca 1943 r. gazeta „Wolna Polska". Z niej dowiadujemy się o powstaniu Związku Patriotów Polskich i tworzeniu polskiej dywizji piechoty im. T. Kościuszki. Zmienia się na przychylniejszy stosunek władz do nas, jesteśmy znowu sprzymierzeńcami. Jednak ogólna sytuacja nasza ulega znacznemu pogorszeniu. Zmniejszono racje chleba, nieregularne dostawy żywności powodują przepadek należnych przydziałów, zgodnie z rygorystycznie stosowana zasadą: „dzień przeżyłeś - to znaczy, że nic ci się nie należy". Zlikwidowano wszystkie dni wolne od pracy. Dodatkowo pracę w niedziele traktowano jako „subbot-nik"64, a zapłatę przeznaczano na potrzeby wojenne pod hasłem „wszystko dla frontu". Kazano nam wykupić za 100 rubli pożyczkę wojenną. Brak było już wszystkiego: soli, zapałek, nafty, mydła. Zamiast mydła praliśmy bieliznę w ługu, otrzymywanym z drzewnego popiołu. Tubylcy krzesali ogień „katiuszami"65 tj. krzesiwem. W lecie 1943 r. Kruszelniccy przenieśli się do Pyszmy, ojciec otrzymał pracę w biurze, syn w zakładzie remontu traktorów, a wkrótce został powołany do l Dywizji im. T. Kościuszki, wkrótce również i my przenieśliśmy się do Termiguli. Termigula Termigula była osadą ludzi wolnych, zlokalizowaną na porębie o pow. ok. 2O ha. Do wybuchu wojny w 1941 r. działał tutaj duży tartak z dwoma lokomobilami (produkcji angielskiej z 1895 r.) napędzającymi piłę tarczową do cięcia podkładów kolejowych i brusów66 oraz trakiem tnącym deski. Lokomobile napędzały także prądnicę oraz tzw „czurkarnię". Produkowała ona brzozowe kostki, które po "* Subbomik (ros.) - czyn społeczny praca bez zapłaty '" Katiusza - tu: kieszonkowe krzesiwo, nazwa pochodziła prawdopodobnie od wyrzutni rakietowej, która przy odpaleniu rakiet wywoływała duży płomień '* Brus (ros.) - belka wycięta w tartaku 36 37 Szkic osady leśnej Termigula 38 ^suszeniu służyły jako paliwo do traktorów napędzanych gazem drzewnym- Cała osada miała oświetlenie elektryczne, ponieważ tartak pracował przez 24 godziny na dobę. Zabudowa Termiguli składała się z baraków drewnianych, parte-rovvych z dachami krytymi deskami (dranicami). Jedyny piętrowy budynek mieścił: na parterze pomieszczenie stacji kolejowej i mieszkanie dyżurnego ruchu, mieszkanie dróżnika, ambulatorium, gdzie w przedsionku, na 4 m2 gnieździliśmy się. Na piętrze było biuro (kantora)67 Lestranchozu68 i mieszkanie naczelnika przedsiębiorstwa. W osadzie stały duże baraki mieszkalne, podzielone na izby. Było także kilka małych baraków jednorodzinnych, stołówka, 2 sklepy, straż pożarna, kuźnia, stolarnia, piekarnia i jednoizbowa szkoła. Trochę na uboczu był umieszczony „konny dwór", gdzie prócz sta-jen staJy szopy na siano. Tamże znajdował się barak mieszczący „obszczeżytie"69 z dwoma ogromnymi pomieszczeniami dla samotnych pracowników Lestranchozu. Tutaj też znajdowała się bania71 , czynna przez 6 dni w tygodniu. W całej osadzie było 6 studzien, ocembrowanych drewnem, a wodę wyciągano żurawiami i drewnianymi wiadrami. Woda miała odcień zielonkawy i dosyć specyficzny smak. W czasie wiosennych roztopów lustro wody podnosiło się do poziomu nawierzchni, a komunikacja pomiędzy barakami odbywała się po drewnianych kładkach. Pomiędzy barakami stały ogromne, drewniane beczki z wodą przeciwpożarową, a obok nich prymitywne latryny. w całej osadzie mieszkało do wojny ok. 3OO osób, w tym ponad 100 w „konnym dworze". W 1943 r., gdy przeprowadziliśmy się do Termiguli, pozostało w osadzie ok. 150 osób, kobiet, inwalidów i dzieci. Z braku rąk do pracy (mężczyźni odeszli na front) rozebrany tartak został przeniesiony na inny uczastek, a tym samym osada zostaia pozbawiona elektryczności. Ponieważ z chwilą wybuchu wojny ograniczono dostawy nafty - musieliśmy używać do oświetlania łuczynek z drzewa sosnowego, gdyż o świecach nie można było nawet marzyć. ' Kontora (ros.) - biuro ! Lcstranchoz - Icsnojc transportnojc choziajstwo (ros.) - przedsiębiorstwo Icśno-trans-portowe m obszczeżytic (ros.) - wspólne pomieszczenie mieszkalne "' Bania (ros.) - łaźnia, sauna 39 Matka pracowała nadal w ambulatorium jako sprzątaczka, a zarazem jako sanitariuszka. Ja pracowałem teraz przeważnie samodzielnie jako drwal lub przy ładowaniu wagonów, a doraźnie byłem kierowany do innych, pilnych prac, a nawet wysyłany w „komandi-rowki"71 do daleko położonych miejsc. Całymi tygodniami przebywałem w „obszczeżytiach", pracując w tartaku, cegielni, siejąc i kosząc w okolicznych kołchozach. Brałem też udział w gaszeniu torfowiska, co było straszną pracą. Pewnej nocy, po całym dniu pracy uciekłem, wędaijąc pieszo 40 km do Termiguli, aby rano stawić się do pracy w macierzystym przedsiębiorstwie i uniknąć progułu. Teraz będąc w oddaleniu od innych Polaków - zaczęliśmy odczuwać całkowite wyobcowanie. Jak długo trwały nasze kontakty z ambasadą w Kujbyszewie - nie czuliśmy się porzuceni na zatracenie. Sytuacja uległa diametralnej zmianie z chwilą zerwania oficjalnych kontaktów rządu ZSRR z gen. W. Sikorskim i zamknięciu ambasady po wyjeździe armii gen. W. Andersa. Znowu staliśmy się wrogami państwa o „najlepszym na świecie ustroju", kontrrewolucjonistami nie doceniającymi dobrodziejstwa wegetacji dozwolonej przez państwo dyktatury proletariatu. Równocześnie pogorszyła się nasza sytuacja materialna, gdyż nie tylko ustała ta nikła pomoc z ambasady, ale trwająca wojna odbiła się na ogólnej sytuacji. Szczególnie dotkliwe były przerwy w dostawie mąki na chleb. Zaczęliśmy się załamywać psychicznie. Doszło do tego, że nachodziły nas myśli samobójcze. Zaczęliśmy wysprzedawać resztki odzieży lub zamieniać je na kartofle i mleko. Postanowiliśmy wyzbyć się wszystkiego, a potem skończyć ze sobą. Podobną depresję obserwowaliśmy i u ewakuowanych z Leningradu i Karelii. Byłem świadkiem desperackiego kroku starszej kobiety, która rzuciła się pod pociąg. Jak wiem obecnie z lektury książek o zesłanych Polakach - w tym okresie stany depresji i samobójstwa zdarzały się i w polskich środowiskach. W tym czasie Matka została oficjalną opiekunką z ramienia ZPP73 naszej grupy zesłańców. Z tego tytułu otrzymywała egzemplarze Komanclirowka (ros.) - delegacja, polecenie wyjazdu ZPP - Związek Patriotów Polskich - organizacja powołana do życia przez polskich komunistów wiosną 1943 r. w ZSRR. byta w tym czasie jedynym reprezentantem Polaków w ZSRR bez względu na ich poglądy polityczne ZWIĄZEK PATBJOWłW POLSKICH w zs&a LEGITYMACJA CZŁONKOWSKA Imię i nazwisk* Kok i miejsce U. P. Legitymacja ZPP Janiny Kozińskiej gazety „Wolna Polska" i prowadziła korespondencję z Zarządem Głównym ZPR We wrześniu 1943 r. zostałem wysłany z grupą rówieśników do odległego chutoru73 na wykopki ziemniaków. Do tego kopania skierowano z całego powiatu młodzież, częściowo uczącą się, pracującą w artelach74 itp. Trafiali się też bywalcy domów dziecka, a nawet młodociani kryminaliści. Spaliśmy koedukacyjnie w ogromnym spichlerzu. Jedzenie musieliśmy kupować w stołówce, ale na polu można było upiec kartofle bez miary. Udawało się też podkradanie suszonego na wolnym powietrzu grochu. Ta rozpasana gromada młodzieży pracowała właściwie wg. własnego widzimisię, bez szczególnego wysilania się i nikt z naczalstwa nie śmiał robić uwag lub poganiać do wykonania normy. W jakiś „sub-botnik" przywieziono do pomocy w wykopkach pracowników z Termiguli, m.in. przyjechała także moja Mama, którą nakarmiłem kartoflami, a na drogę powrotną zaopatrzyłem w woreczek grochu. ^ Chutor (ros.) - wyodrębnione gospodarstwo rolne '4 Artiel (ros.) - spółdzielnia pracy 4O 41 Pobyt w Kugaju wspominam bardzo przyjemnie: praca w gromadzie, niezbyt intensywna, jedzenie kartofli do syta. Sam sowchoz75 był położony na skraju lasu, obok przepływała rzeczka. Byl zapewne przedrewolucyjnym folwarczkiem. Zachował się pięknie zdobiony, piętrowy, drewniany budynek, który pewnie był mieszkaniem właściciela, a obecnie pełnił rolę kantoru. Inne budynki miały charakter gospodarczy (chlewnie, obory stodoły, spichlerze) i częściowo zostały przerobione na baraki mieszkalne. Tutaj warto wspomnieć, że urodzaj kartofli był imponujący. Spod jednego krzaka wyjmowało się prawie całe wiadro, dużych, zdrowych i białych kartofli. Wykopane kartofle zsypywano do ogromnej piwnicy. Po zakończeniu wykopków, 30 września 1943 r. wróciłem do pracy w Termiguli, oczywiście przynosząc gościniec76 w postaci woreczka kartofli. Miałem przygotowany także woreczek grochu, ale ostatniej nocy ktoś mi go ukradł. Po powrocie do pracy szybko straciłem zapasy zgromadzone na wykopkach. Teraz pracowałem samodzielnie blisko Termiguli jako drwal. W moim pobliżu pracowali kołchoźnicy, przymusowo oddelegowani w zimie do pracy w lesie. Mogłem się przyjrzeć jak pracują: przychodząc rano do pracy rozpoczynali od rozpalenia ogniska, przy którym jedli, siedzieli i śmiali ze mnie, że od samego rana piłuję lub rozrąbuję kłody. Wreszcie, gdy blade słonko wzeszło -zaczynali powoli pracować. Natomiast ja dopiero po ustawieniu sągów rozpalałem ognisko, uprzątając swoją porębę, i wtedy pozwalałem sobie zjeść kromkę chleba. Przed zmrokiem przychodził dziesiętnik zmierzyć urobek i dopiero wtedy zaczynał się rwetes. Ja wykonałem swoje 100% normy - 4,5 mJ. Kołchoźnicy w 4 lub 5 osób postawili 2 m3. Moja praca nie trwała jednak długo. 7 stycznia 1944 r. dostałem wezwanie (powiestkę) do stawienia się w Wojenkomacie'7 w Tugu-łymie dla odbycia przeszkolenia wojskowego. Wraz z grupą rówieśników Rosjan udałem się pieszo do odległego o 20 km Tugułymu, co zajęło nam cały dzień (zima, mróz, kopny śnieg). Zakwaterowano nas w szkole, w której na drugi dzień stanęliśmy przed komisją lekarską. Mnie dodatkowo skierowano na egzamin szkolny, jako że flOBECTH* ŹŁ ¦• MfMMMM 4. ripiMy,. n 6ane u tipansmeerm 1 ' ''tu tiapTMtiK*, r.pf*K?* a»k cyTot '' Sowchoz - sowictskoje choziajstwo (ros.) - państwowe gospodarstwo rolne ''' Gostiniec (ros.) - prezent " Wojenkomat - wojennyj komissariat (ros.) - wojskowa komisja poborowa Wezwanie do wojska Jerzego Kozińsklego z 2 I 1944 r. nie posiadałem żadnego dokumentu, a twierdziłem, że ukończyłem II klasy gimnazjum (tzn. 8 klas78 według tutejszego systemu). Ponieważ w Tugułymie (rajon-powiat) była tylko szkoła czteroklasowa, po pomyślnym przeegzaminowaniu mnie otrzymałem zaświadczenie o posiadaniu zasobu wiedzy obowiązującego w 4 klasie i z tym papierkiem zostałem wcielony do WUP79 (wojenno-uczebnyj-punkt). Teraz cał;ą gromadą, pod nadzorem uzbrojonych wartowników przepędzono nas nocą do Termiguli. Tutaj Załadowano na gołe platformy (nawer bez burt) i przy 20 stopniowym mrozie powieziono 70 km do Jart;arki. Leżeliśmy na oblodzonych platformach jeden na drugim, bacząc by nie ześliznąć się na brzeg j nje Sptiść w zaspy. Do Jartarki przyjechaliśmy rano i zgromadzono nas w jakimś klubie. Leżąc na gołych narach zaczęliśmy odniarzać. Koło południa dano skromny posiłek i rozpoczął się kierat szkoleniowo-praco-wit. Okazało się., że 3 dni mamy szkolenie wojskowe, a 4 - pracę '" Prawdopodobnie ocbodzilo o 6 klas - odpowiednik polskiej szkoły powszechnej (4 sy) + 2 lata gimnazjum = sowieckie pierwsze o klas dziesi<;cjo|atkj WUP (ros.) - wojslkowy obóz szkoleniowy kla- 42 43 w lesie i przy budowie toru kolejowego. Szkolenie to musztra, biegi, czołganie się w śniegu, służba wartownicza itp. Las, który otaczał Jartarkę, był całkowicie pierwotny, piękne gon-ne cedry, takież świerki o wysokości prawie 50 m - wszystko szło na drewno opałowe, gdyż Jartarka była na końcu bocznicy i nie posiadała żadnego tartaku. Jako fachowiec (drwal) dawałem sobie radę, gorzej było z kołchoźnikami, którzy nie mieli pojęcia o pracy w lesie. Doszło do kilku wypadków przy ścinaniu drzew. Potem skierowano nas do budowy toru kolejowego. Na wytrasowanym terenie, w zmarzniętej ziemi dziobaliśmy dziury łomami. Do tych dziur wkładano szklane manierki ze środkiem wybuchowym (amonit). Po założeniu ładunki odpalano lontem, a grudy zmarzniętej ziemi wystrzeliwały dookoła. Następnie te grudy przenoszono nosiłkami80 na miejsca niżej położone i formowano z nich nasyp kolejowy. Na tym nasypie układaliśmy drewniane progi. Rozumiałem bezsens tej pracy, gdyż było jasne, że po rozmarznięciu ziemi cały nasyp po prostu spłynie i żaden pociąg po nim nie pojedzie. Jednak nic nie mówiłem, gdyż łatwo można było zarzucić mi defetyzm. Po 4 tygodniach załadowano nas ponownie na platformy i przewieziono do Termiguli. Tam, w nocy, pieszo przepędzono nas do starego baraku w uczastku 248. W trakcie tej wędrówki widziałem światełko w oknie naszej izby - jednak nie mogłem odskoczyć od konwoju, aby dać znać Matce, że jestem w pobliżu... W nowym miejscu postoju sformowano z nas 4 kompanie, wydano po l karabinie na kompanię, a resztę uzbrojono w drewniane makiety. Rozpoczęło się szkolenie od udeptania w głębokim śniegu placu ćwiczeń. Następnie intensywna musztra, ostre strzelanie do tarcz, teoretyczne szkolenie saperskie, przeciwchemiczne oraz biegi narciarskie. Przy nich omal że nie wyzionąłem ducha. Rzecz polegała na tym, że narty były prymitywnie obrobionymi, ciężkimi brzozowymi deskami, a wiązania to jeden parciany pasek, w który luźno wkładało się walonek. Tubylcy byli obznajomieni z takim sposobem jazdy - mnie „narty" nie chciały słuchać i bieg na l o km prze-człapałem jako ostatni. ' Nosilki (ros.) - tu: piasku skrzynia noszona przez 2 osoby 44 W czasie służby w WUP cierpiałem silny głód, gdyż byłem zdany tylko na służbowy pąjok81. Inni uczestnicy-kołchoźnicy byli zasilani prowiantem z domu. Karmiono nas 3 razy dziennie: po kawa u chleba ok. 1OO-150 gramów, do tego postna zupa lub kasza z owsa z ośćmi lub rozgotowana mąka grochowa bez soli i tłuszcz^1-wydano po 100 gram wódki - przypuszczalnie był stały przydzia ale wypijało go naczalstwo. Ci, którym jedzenie nie smako^80' pozostawiali niedojedzone resztki. Grupki głodnych, do który0'11^. należałem, dojadali po nich. Również czasami dorwałem )^-1G ochłapy. Głód, który doskwierał części szkolonych, prowadzi' nasilenia kradzieży. Byłem świadkiem przyłapania złodzieja, kt°r go bestialsko pobito taboretem. Pobity tejże nocy uciekł i przes a lekarskie zaświadczenie o uszkodzeniu ciała w wyniku „przywa e" nia drzewem". Po odbyciu części programu szkolenia i otrzyn1311111 zaświadczenia zostałem wyreklamowany przez LestranchoZ i vVr ciłem do pracy w Termiguli 7 czerwca 1944 r. W połowie września 1944 r. zostaliśmy powiadomieni, że z uwagi na postępy na froncie i coraz trudniejszą sytuację na zap'eCZU.' w przededniu nadchodzącej zimy, której możemy nie przetrzy|Tia - w porozumieniu z ZG ZPP - zostaniemy przybliżeni do wyz^8 nej Polski i w tym celu przewiezieni na południe. Rzeczyv^'5C 18 września 1944 r. rozliczono nas z wykonanej pracy, wydar>° ° powiędnie zaświadczenia i 19 września podwodą82 dostarcz011 na stację w Bachmetce. Tam sformowano transport Polaków 7- ° licznych osad i kołchozów. Znowu znane tiepłuszki8!, ale już d pseudoubikacji, i ruszyliśmy w nieznane. Podróż trwała 5 tygodni i obfitowała w różne dramatyczne zcla" rżenia. W czasie jazdy byliśmy często odstawiani na boczne tory dla przepuszczenia transportów sprzętu wojskowego jadący^*1 na zachód lub pociągów szpitalnych zdążających na wschód. ponie" waż w naszych wagonach nie było ubikacji, musieliśmy wyk°rz^" stywać każde zatrzymanie transportu dla spełnienia naturćil1"1^0 potrzeb. Zdarzało się często, że pociąg bez ostrzeżenia ruszał i trzeDa było w biegu wskakiwać do wagonów. Na stacji w Swierdłowsku zobaczyliśmy kioski z żywnością sPrz dawaną na jakieś specjalne kartki. M. in. była w nich słonina o Bri 81 Pajok (ros.) - przydziałowa porcja jedzenia 8" Podwoda (ros.) - wóz, fura ludzi ai Tiepluszka (ros.) - towarowy wagon z piecykiem, przystosowany do przewo/1' 45 bości 10 cm. My mogliśmy skorzystać tylko z bufetów, o ile w tym czasie nie było na stacji pociągów z wojskiem lub rannymi. Zawsze korzystaliśmy i zdobywaliśmy kipiatok, który cieki z kranów na każdej stacji, ale trzeba było odstać swoją kolejkę. W Swierdłowsku ze zdumieniem spostrzegłem sprzątaczy w białych kitlach, którzy brzozowymi miotłami beztrosko zmiatali śmiecie na tory... Po przejechaniu Uralu zaczęły obowiązywać rygory stanu wojennego, zaciemnienie miast, a nasz transport został oznaczony numerem i tylko nim można było operować, a jechał w bliżej nieokreślonym kierunku - zachodnio-południowym. Po pewnym czasie i przejechaniu Kazania i Penzy wjechaliśmy na tereny działań wojennych. Mijaliśmy zrujnowane i popalone miasta i wsie, zniszczone stacje kolejowe i prowizoryczne mosty. Po obu stronach toru widzieliśmy rozbity ciężki sprzęt wojskowy, czołgi, samochody, porozrywane działa, piramidy zgromadzonych karabinów, hełmów, magazyny amunicji. Jak okiem sięgnąć pola były zryte lejami, okopami, schronami i stanowiskami artyleryjskimi. Wkrótce pojawiły się też liczne kurhany, ślady podbojów i pochodów jeszcze z czasów Dżyngis Chana84. Na czas jazdy wydano nam kartki tzw. podróżne, uprawniające do zakupu chleba w każdej z mijanych miejscowości. Były jednak duże kłopoty z ich realizacją. Z chwilą zatrzymania się na jakiejś stacji trzeba było szybko zlokalizować sklep czy piekarnię, ustawić się w kolejce i cierpliwie czekać do zrealizowania zakupu. W tym czasie z niepokojem obserwowano stację i tory, czy aby transport jeszcze czeka. Zdarzyło mi się, że z drugim współtowarzyszem z wagonu czekaliśmy długo na zakup, a po jego dokonaniu i po powrocie na stację - nie zastaliśmy naszego pociągu. Znając numer transportu uzyskaliśmy informację, że należy wsiąść do właśnie stojącego pociągu towarowego i za kilka godzin dotrzemy do stacji NN, gdzie powinien znajdować się nasz transport. Z workiem chleba (pobraliśmy przydział dla całego wagonu na 27 osób) wsiedliśmy do ruszającego pociągu. Rzeczywiście po paru godzinach, a była już noc, dotarliśmy do stacji, na której miał stać nasz transport. W zupełnej ciemności, potykając się o szyny i różne rumowiska - szliśmy głośno nawołując, w nadziei że gdzieś wreszcie znajdziemy 1 Dżyngiz Chan, właściwie Temudżyn (1 135-1227) - zjednoczył plemiona mongolskie, droga, podbojów utworzy! imperium rozciągające się od Oceanu Spokojnego po Morze Czarne, ze sprawną administracją i niezwykle silną armią. nasze wagony. Tragiczno-humorystyczny akcent naszych pc'szllki" wań zwiększały sygnały lokomotyw dochodzące z różnych stron-Trzeba bowiem wiedzieć, że na tych torach zgromadzono dilżo lo~ komotyw różnego pochodzenia. Były lokomotywy rosyjskie,trans" syberyjskie o basowym tonie syren okrętowych, były zdoliycz;ne niemieckie i rumuńskie o cienko brzmiących syrenach. Razei'1 tvVO' rzyły dziki koncert, a nam wydawało się, że z nas drwią, śmi^9- się z naszych wysiłków i poszukiwań. A sytuacja była całkiem c{mrna' tyczna: w wagonie pozostały nasze rodziny, rzeczy i najważn'eJsze - dokumenty. Wreszcie po jakiejś chwili nasze wołania uz/skaly odzew i dobrnęliśmy do zaniepokojonych współtowarzyszy V"ed°" li. Wtedy okazało się, że z sąsiedniego wagonu nie wróciło ^ męż' czyzn, którzy pozostali w piekarni, czekając na nowy wypit?k- My po rozdzieleniu chleba wśród współtowarzyszy podróży, u|ożyli" śmy się do snu, a pociąg ruszył w dalszą drogę. Zgubieni amatorzy chleba dotarli do naszego transportu d^Piero po kilku dniach i opowiedzieli swoją przygodę. Otóż zostali /atrzy~ mani przez patrol NKWD i, jako podejrzani o dezercję z szer/e^ów Armii Czerwonej, osadzeni w areszcie w oczekiwaniu na sąd • A na terenie pofrontowym groziło to po prostu rozstrzelaniem. Jak'35 się jednak wykaraskali i dotarli do transportu cali i zdrowi, jedynie? Przy" dział chleba trochę uszczuplili. Następną przygodę przeżyłem z Matką przed Wołgą. W c:zaSiG postoju wyszliśmy dla załatwienia potrzeb i w tym czasie projonych wartowników. Ze zdumieniem zauważyliśmy leżące na poboczach sterty niczym nie przykrytego ziarna zbóż. Na tym rjworcu pozostawaliśmy przez 10 dni, gdyż, jak się okalało, ani i\f^vVVD ani władze lokalne nie wiedziały, gdzie mają nas skierować" Ten przymusowy postój wykorzystywaliśmy na wypady do miasta. które było właściwie pustynią pełną gruzów. Nieliczne, ocaloi)t? budynki we wnękach okiennych miały ściany ze słoików zaml3st szyb. Na wolnych placach kwitł handel, sprzedawano Żywność ()P horrendalnych cenach: l kg chleba kosztował 30 rubli. Były wincuirona, arbuzy, pomidory, słonecznikowe siemieczki80, Ziarna dyf\ 1 duże ilości wina i samogonu86. My nadgl koczowaliśmy w wagonach, gotując sobie strawę na ogniskach Ponieważ jednak ziemia była naszpikowana różnego rodzaju p^iskami - kilkakrotnie doszło do niekontrolowanych wybuchów, miasta. Po lO-c^J dniach wreszcie oznajmiono nam, że pojedziemy do pracy w s0vvchozie we wsi Stiepanowka, położonej 7O km od Odessy, a 40 Kri1 ocl Kiszyniowa i Tyraspola. Pod wieczór nasze wagony podczepiono do pociągu i potoczyliśmy się w nieznanym kierunku. Po julku godzinach jazdy, już w nocy, zostaliśmy odczepia ni na boojiym torze, wśród drewnianych skrzyń i pak. Teraz szybko rozpaliliśmy ogniska, aby przygotować jedzenie, a następnie posnęliśmy / naszych wagonach. Rano z przerażeniem spostrzegliśmy, że s^>imy w składzie amunicji! Z wisielczym humore m stwierdziliśmy, ft P° przeżyciu Syberii mogliśmy się wykończyć naszymi ognis^/ni. Była to stacja Kuczurgan, gdzie dowiedzieliśmy się, Ki (ros.) - suszone ziarno słonecznikowe m Samowi (ros.) - bimber 87 Wo gel\(i> sic-' (nicm.) - dokąd Państwo idziecie? że musimy pomaszerować parę kilometrów do wsi Stiepanowka. Sowchoz da nam zaprzęgi i wozy, którymi mamy przewieźć nasz dobytek. Stiepanowka Grupą poszliśmy pieszo szukając sow/chozu. Po dotarciu na miejsce dano nam wozy i zaprzęgi wołów; Te po całodziennej pracy wcale nie miały ochoty odbyć dodatkowej jazdy. Z dużymi trudnościami przyciągnęliśmy je na stację, załadowali skromny dobytek i ruszyli na nowe osiedlenie. Już w ciemnościach zajęliśmy parę pustych domów i pokotem rozłożyliśmy Się na nocleg. Rano wyruszyliśmy na poszukiwanie indywidualnych kwater. Wieś była rozległa (106 domów) ale Wyludniona. Jedynie w 6-ciu domach mieszkali ludzie. Reszta domów była zdewastowana w bardzo różnym stopniu i należało sobie wybrać jakiś mniej zniszczony. Nam udało się w 5 osób zakwaterować w domu zamieszkałym przez jedną Ukrainkę. Dom składał się z dwóch izb, małej kuchenki, komórki i zniszczonej stajenki, w jednej z izb zorganizowaliśmy 3 żelazne łóżka, na których przygotowaliśmy swoje barłogi. Powstał problem gotowania, gdyż gospodyni nie pozwoliła korzystać z kuchni. Wobec tego wymurowałem z cegieł prymitywny piec kuchenny. Za płytę miał część zniszczonego pojazdu, a drzwiczki wyrwałem z pieca w innym, pustym domu. izbę miał ogrzewać piec, wspólny z pomieszczeniem zajmowanym przez gospodynię. Były dwa pojedyncze okna, a podłogę stanowiła gliniana polepa. Wszystkie domy w Stiepanowce były zbudowane bardzo solidnie z glinianych samanów88, dachy kryte dachówką lub kamy-szem89. Studnie były co kilka domów. Prawie każdy dom miał na podwórzu solidną piwnicę. Jak się okazało wieś była zamieszkana przez Niemców tzw. saratowskich, a pobliskie miejscowości miały w ZSRR oficjalne nazwy: Selcy, Baden, Mannheim, Strassburg i stanowiły niemiecką enklawę na radzieckiej Ukrainie. Z powodu wyludnienia te wsie były rozszabrowywane przez tubylczą ludność ukraińską. Na polach naszego sowchozu pozostały nie zebrane winogrona, na których jeszcze w styczniu pasły się krowy. Do sowchozu należały sady wiśniowe, morelowe, ogromne pola kukury- m Saman (ros.) - gliniana, wysuszona na słońcu ccj||u Kamysz (ros.) - bagienna trzcina, o wysokości ok. 3 , 48 49 dzy i słoneczników i winnice. Ponadto znajdowało się doświadczalne pole ze 14O gatunkami winogron, od amerykańskich, prawie czarnych, poprzez fioletowe, czerwone, niebieskawe, zielone, aż do „damskich paluszków", podłużnych, kremowo-zielonkawych o specyficznym smaku. Na polach rosły dziko pomidory, karczochy, a w dalszych, ukraińskich wsiach znajdowały się basztany90, pola arbuzów i melonów. Na bazarze można było kupić wszystko, łącznie z mięsem, masłem, olejem słonecznikowym, wino gronowe i samogon. Nie było także problemów z odzieżą, gdyż sprzedawano różne sorty mundurowe, niemieckie - ceny jednak były wysokie. Teraz należało się rozglądnąć za pracą. Okazało się, że w tutejszym szpitalu kierownikiem jest Polak, Anton pawłowicz Mrozek, od lat 30-tych zamieszkały w tej wiosce. Mama zgłosiła się jako sanitariuszka i została przyjęta jako „chinonosiec"91, tzn. miała codziennie obchodzić wszystkich mieszkańców i każdego zmusić do połknięcia chininy jako że miejscowość była malaryczna. Ja zostałem przyjęty jako woźnica w szpitalu. Do tego szpitala zaangażował się też dr Krenicer i został zastępcą dr. Mrożka. Inni Polacy zostali przydzieleni do pracy przy uprawie winorośli oraz zbioru owoców. Rodzina dr Krenicera podjęła pracę w biurze sowchozu. Warunki życia były zupełnie inne od dotąd znanych. Za pracę otrzymywaliśmy 8 kg mąki miesięcznie, nie było przydziału chleba oraz żadnych innych produktów. Można je było kupować na conie-dzielnych bazarach i z żywnością nie było żadnych kłopotów. Mama i ja otrzymywaliśmy po 120 rubli miesięcznie, jakie były zarobki innych - nie wiem. Najgorzej było jednak z opalem. Przyzwyczajeni do palenia drzewem, tutaj musieliśmy poprzestać na kłopotliwym paleniu słomą, kamyszem, chwastem - pierekatipolem92 lub winogronową łozą. Rosnących drzew owocowych, morwowych i akacjowych nie wolno było wycinać. Oczywiście klimat był zupełnie odmienny od syberyjskiego. Był koniec października i całkiem ciepło, ale wilgotno. W słabo ogrzewanych domach pojawiała się wilgoć. Okazało się bowiem, że domy zbudowane z gliny chłoną wilgoć z powietrza, co przy braku właściwego ogrzewania było bardzo kłopotliwe. Wprawdzie nasza izba "° Basztan (ros.) - pole kawonów lub melonów !" Chinonosiec (ros.) - osoba roznosząca codziennie chininę "2 Picrckatipolc (ros.) - kulisty chwast stepowy pędzony wiatrem miała piec wspólny z izbą gospodyni, ale ta nie miała zamiaru palić, a nasza prowizoryczna kuchenka nie mogła należycie ogrzać izby pogoda nadal była znośna, ale okazało się, że panują tutaj dokuczliwe wiatry. Śnieg zaczął padać na krótko dopiero w lutym, a temperatury nie spadały poniżej minus 1 o stopni, ale mimo to marzliśmy w domu. Mieszkaliśmy wspólnie z Ireną Józefowiczową i jej synkiem Jurkiem oraz Marią Belcerową. Józefowiczową chodziła do pracy na winnice, jej syn do s/koły. Belcerową nie pracowała, ale trudniła się intratnym wróżeniem^ z ręki i z kart. Do moich obowiązków w szpitalu należało przywożenie opału i produktów do szpitalnej kuchni, a także okazjonalna posługa w szpitalu, a nawet kopanie grobów dla zmarłych pacjentów. Trudniłem się także fryzjerstwem, co przynosiło mi dodatkowy dochód. Codzienną troską t>yto zdobywanie karmy dla pary koni, na które nie dostawałem żadnego zaopatrzenia. Z konieczności konie były wypędzane na noc na łąki, a w dzień jeździłem podkradać paszę z pól okolicznych kołchozów Nieraz kończyło się to moim przyaresz-towaniem i zajęciem koni. w takich przygodach konieczna była interwencja dr Mrożka, którego kołchoźnicy bardzo szanowali. Również dr Mrozek kilkakrotnie zorganizował dla koni parę worków zmiotków z młyna, aJe to było wszystko mało. W lecie 1945 r. zmarła dwuletnia dziewczynka z rodziny Sega-lów oraz siedemdziessięciosiedmioletni teść dr Krenicera Maks Gold-finger. Zostali pochowani na cmentarzu we wiosce ukraińskiej. Tak dotrwaliśmy dO zakończenia wojny w maju 1945 r. Wkrótce przez wie^ zaczęto pędzić zdobyczne stada owiec, koni i wołów z ogromnymi rogami. W zabudowaniach sowchozu zakwaterowano kompanię samochodów „Studebaker", które wykorzystywano do zwózKi ziarna na stację w Kuczurganie. W końcu lipca we wsi zorganizowano obóz jeńców niemieckich, którzy pracowali na r^ecz sowchozu. Repatriacja Powoli zbliżała się zima, a wieści nadchodzące z ZPP mówiły 0 mającej nastąpić repatriacji do Polski. Rozpoczęto kompletowane dokumentów, obowiązkowo sfotografowano wszystkich i wów-czas okazało się, że repatriacji podlegają wyłącznie Polacy i żydzi. 5O 51 Mieszkańcom wschodnich ziem polskich narodowości ukraińskiiej wydano paszporty radzieckie i polecono osiedlić się na stałe. Nasz transport repatriacyjny zorganizowano z końcem stycznia 1946 r. Na stacji Kuczurgan nadal leżały sterty, teraz już porośniętego, zboża! Wreszcie wyruszyliśmy w podróż powrotną, w znanych nam już wagonach towarowych - tiepłuszkach. Po drodze w Tarnopolu była godzina przerwy na wymianę parowozu. W tym czasie Mama udała się do rodzinnego domu na ul. 3 Maja 11. Kamienica okazała się wypaloną ruiną. Ja poszedłem do ostatnio przez nas zamieszkiwanego domu na ul. Mandla 8. ł o dziwo - wśród ruin i zgliszcz - nasza siedziba była cała i zamieszkała. Wszedłem i powiedziałem Rosjance, że mieszkałem tu przed wojną i chciałbym pójść na strych. Nie stawiała oporu (byłem w wojskowym szynelu). Na strychu nie było żadnych rzeczy, ale w skrytce odnalazłem pudełko z rodzinnymi fotografiami. Nie mogłem niestety dostać się w inne miejsce, gdzie były wrzucone odznaczenia Ojca. Po powrocie na zburzoną stację spotkałem się z Mamą. Dalsza podróż miała nocną przerwę we Lwowie. Banda rabusi dokonała rabunku w kilku wagonach, a nasz dla zabawy zamknięto na skobel. W ciągu dnia dojechaliśmy do granicy w Medyce. Tam NKWD zrobiło nam rewizję w poszukiwaniu... złota! Wymieniono nam ruble na złotówki w stosunku 1: l oraz odebrano blankiety „wojennego ząjomu"93 wydając prowizoryczne pokwitowania. Po przejechaniu granicy, już na stacji w Przemyślu, Mama nadała telegram do Krakowa, zawiadamiający rodzinę Ojca o naszym powrocie (telegram przyszedł po 2-ch tygodniach). Ruszyliśmy w dalszą drogę, a transport miał być skierowany na ziemie zachodnie. Wreszcie, po 2 tygodniowej podróży dotarliśmy do Krakowa, gdzie w czasie postoju, wraz z Ireną Józefowiczową i jej synkiem, nielegalnie opuściliśmy nasz transport. Po wyładowaniu rzeczy, Mama została na peronie, a ja poszedłem szukać kontaktu z krewnymi. Nawet szybko mi się to udało i w godzinach popołudniowych byliśmy zakwaterowani u rodziny Ojca. A było to 12 lutego 1946 r. Po licznych utrudnieniach w ówczesnym życiu codziennym zdobyłem wyższe wykształcenie i jako pracownik naukowy Uniwersy- ' Wojennyj zajom (ros.) - pożyczka wojenna 52 >OLSKO-RADZ1ECKA KOMISJA AUESZANA D;0 SPRAW EWAKUACJI osdb narodowości polskie] I żydowskimi * na podstitwle Umowy z dnia 6 lipca 194$V ZAŚWIADCZENIE JfcA30 zamieszkały (a) w.JzL.ś~Ljm udaje się wraz z członkami swej rodzinv ayjz nic/'......:.....'.......-v*-"^ na stały pobyt do Polski na podstawie U Polsko-Radzieckiej z dnia 6 lipca 1945 r. Karta ewakuacyjna Janiny Kozu&kiej (formularz wydawany deportowanym) 53 ą> o ~ co •N o OŚS •^ c O -o ag O O il . U "-¦ (3 cfi ^ CO — Q. CD L - L -I 8 c O N ¦N 3 o S1 § li l iia.ii 5t8 8 cff o C ._ Xi co a U O "O o 3 L CD C -O C o CD N CJ O OJ Ń C O L O n a c -^ 211 S i | C .ii > CO 03 'C o 3 2 S iJ ń ^f N ^ DC # O ¦J) V u: o X o a Y >, * — tro.S^cocoŁnC i S ob co i c o pilili E N "g Ó n 5 c o X ^ Q CO I A _- N O ^ § E^ ^ O 2 Ź ^ O no a ~ o L c .> -tn -=r. o> o L 03 c 51 S i |^2 ćJ 'c CD 1 8. N ^ t S-5 - 3 1^q S2 co L oc S o 'ó1 « =- ? t s El „ ^ S (D O c 9- S u * E cn L .2 co aj co n n c a o N § _- .2 tn O C N j§ N « g ¦N '(? n CO O r- m C/3 CC i- 3 >> O .9- Ą L 5 n M (0 O r > Oli ac > ¦n ^ .y •o g o cc S > « '^ cl 2 5 I 3 S S «f> n •= lvi — i? a.E t O O starych baraków .(, „proguły" i potrącenia 25% zarobków . • ,/ifny; pierwsze odmrożenia i choroby pełnia P (1 wojny niemiecko-sowieckiej , - układ pomiędzy rządami RP i ZSRR Ai,iej walce z hitlerowskimi Niemcami pod-o wspC" przez W. Sikorskiego i I. Majskiego ,0 - dekret Prezydium Rady Najwyższej „amnestii" dla obywateli polskich pozba- .u wolności na terenie ZSRR; . . v naszym uczastku wypowiadają pracę; ic „udostowierenij" na 6 tygodni; część )Vvanych wyjeżdża z uczastka 248 na po- !j . (lo Taszkientu; zostaje 27 osób; zmniej- . '^cji chleba; brak nafty, soli, zapałek; wpro- s , „je kartek na żywność wadze^ , ,a- polsko-sowiecka umowa w sprawie Nioski l l^owania Armii Polskiej na terenie ZSRR, , -^iia przez Naczelne Dowództwo WP i Na-podpi^ czelne cję jpwództwo ZSRR ;- gen. W. Anders rozpoczyna organiza-ch dywizji piechoty - przemówienie premiera rządu RP do na terenie ZSRR październik Ljgtopad 14 listopada 30 listopada 4 grudnia 8 g^rudnia 10 ^grudnia 15 24 ^grudnia 3i g;gruclnia 1942L2; 25 stycznia Luty " Barak w uczastku 248 opuszcza 6 polskich rodzin; zostajemy tylko z Kruszelnickinii Transport ewakuowanych mieszkańców Leningradu i Karelii; powstaje med.-punkt; Mama zostaje zatrudniona jako sprzątaczka; do starych baraków przywieziono „trudarmię" (Polaków z Zachodniej Ukrainy i Białorusi) „Trudarmiejcy" Polacy zostali zastąpieni przez Es-tończyków Kujbyszew - nota Ambasady RP w ZSRR do Komisarza Ludowego Spraw Zagranicznych ZSRR w sprawie werbowania do Armii Czerwonej Polaków z Zachodniej Ukrainy i Białorusi Początek wizyty gen. W. Sikorskiego w Moskwie (do 15 grudnia) Moskwa - podpisanie przez W. Sikorskiego i J. Stalina deklaracji o przyjaźni i wzajemnej pomocy USA przystąpiły do wojny z Niemcami Gen. w. Sikorski wizytuje sztab Armii w Buzułuku Kujbyszew - nota Ambasady RP w ZSRR do Komisarza Ludowego Spraw Zagranicznych ZSRR w sprawie utworzenia polskich domów dziecka oraz ewakuacji grupy polskich dzieci do Indii Kujbyszew - nota Komisarza Ludowego Spraw Zagranicznych ZSRR do Ambasady RP wyrażająca zgodę rządu radzieckiego na utworzenie domów dziecka i przedszkoli dla dzieci polskich w ZSRR oraz na wysyłkę grupy 500 dzieci do Indii (do marca 1942 r.) Pożyczka rządu ZSRR w wysokości stu milionów rubli na opiekę nad dziećmi i młodzieżą polską Organizacja polskich domów dziecka Pogorszenie się stosunków polsko-sowieckich; zaprzestano zwalniania Polaków z obozów 58 59 22 luty Luty 6 marca 24 marca 26 kwietnia Kwiecień kwiecień i maj 5 maja Lipiec 12 lipiec Sierpień 9 sierpień 1943; 16 stycznia 26 stycznia 29 stycznia Odmrażam sobie prawą rękę, grozi mi amputacja palców inż. Józefowicz został mężem zaufania Ambasady RP w Kujbyszewie; pierwsza pomoc w odzieży i żywności Kartki i listy od osób, które wyjechały na południe (Dżambuł) - piszą o licznych przypadkach zgonów wśród Polaków Pierwsza ewakuacji armii gen. W. Andersa z Kra-snowodzka do Pahlevi (trwa do 4 kwietnia) Mój wypadek przy pracy - spadłem z wagonu w czasie ładowania podkładów kolejowych; komisyjne skierowanie do lekkiej pracy Kruszelniccy przenoszą się do Pyszmy Dalsze pogarszanie się stosunków z Sowietami Kujbyszew - pierwsze wydanie „Nowych Widnokręgów" Przenosiny do Termiguli; Mama nawiązała kontakty ze sztabem armii w Buzułuku; starania o powołanie do wojska Aresztowanie delegatów Ambasady RP; zagarnięcie przez Sowietów magazynów żywności i odzieży; ambasador Stanisław Kot opuścił ZSRR Telegraficzny „wyzow" dla nas od płk. Leśniak-Wilka do stawienia się w Jangi-Jul, który odbiera NKWD podczas starania się o przepustkę Druga ewakuacja armii gen. W. Andersa (trwa do l września 1942 r.) Kujbyszew - nota Ludowego Komisarza Spraw Zagranicznych ZSRR do Ambasady RP w sprawie decyzji o cofnięciu przywracania obywatelstwa polskiego dla Polaków z Kresów Wschodnich Dekret o nadawaniu obywatelstwa radzieckiego Ludowy Komisariat Oświaty przejmuje wszystkie polskie placówki opiekuńcze dla dzieci Luty 28 luty i marca 9 marca 11 marca 25 marca Kwiecień 8 kwietnia 13 kwietnia 21 kwietnia 25 kwietnia 8 maja 9 maja Maj Przejęcie kontroli nad magazyn. wymi i odzieżowymi należący™ . zVwnościo- RP; rekwizycja zgromadzonych ^° ^nibasady Powstanie Związku Patriotów p*.. w Niskich Pierwsze wydanie „Wolnej Polsk .„ Aresztowanie inż. Józefowicza, n ^ u ' ufania XaSze8Q męża za- Początek przymusowego wydij tów sowieckich dla Polaków Wan& paszpor- Ochłodzenie stosunków z rząder^ Moskwa - pismo W. WasilewsL. . Londynie w sprawie utworzenia Armii Pol^, .J J- Stalina działalności ZPP w ZSRR lej w ?-SRR oraz Moskwa - pismo płk. Z. Berliny Komisarza Spraw Wewnętrzny^, cto '-Udowego wie zorganizowania polskiej jedk ^SF*^ w spra-w ZSRR i przygotowania odpoy Stki wojskow'ej Radio niemieckie podało inforrt J kadry grobów polskich oficerów w Ką Cje ° odkryciu 'yniu yniu Moskwa - pismo J. Stalina do W. t,. wie zerwania stosunków dyplor; rcni'l9 w spra-dem RP na emigracji atycznVh /A Aresztowanie wszystkich r; l9 w spra atycznVch z r/A- Aresztowanie wszystkich męż^ basady RP w Kujbyszewie; Pola. zaufania traktowani jak przestępcy; pob<, *aczVnają być mii Czerwonej olakc">w ^o yvr- Moskwa - komunikat pisma o utworzeniu polskiej dywizji p" na Polska" ściuszki hofy 'ni. t. ko- Komunikat ZPP o zgodzie rządi, formowanie polskiej dywizji na, ecHiego na bór Polaków do armii polskiej w ^nie 7Srr; po-Mama została opiekunką zesłsf ,. ' riad otol ZPP; coraz cięższe warunki żyt, °w z linienia jemy - ważę 38 kg t, pracV; giodu- 21-28 6-10 cze V ca 30 czerw 4 lipca 5 sierpni^ 15 sierprv 28 sierpy 12-13 28 listop 25 t 31 grudn. 1944; 7 j^ 18 18 maja 28 maja 7 7 lipca 10 sierpr\ Wyjeżdżam w „komandirowki" Moskwa - I Zjazd ZPP; powstają 5 osobowe kota ZPP Z inicjatywy ZPP utworzono przy Ludowym Komisariacie Oświaty ZSRR Komitet do spraw dzieci polskich w ZSRR - KOMPOLD1ET, ze strony polskiej zastępcą przewodniczącego jest St. Skrzeszewski Gen. W. sikorski zginął w Gibraltarze Pismo gen. Z. Berlinga o staraniach o pomoc dla nas 29 września Ciągłe wyjazdy w „komandirowki" Sielce - pismo dowódcy I DP o wyruszeniu na front ^-dziernika Bitwa pod Lenino - i grudnia Konferencja w Teheranie Warszawa - powstanie Polskiego Komitetu Narodowego Warszawa - powstanie Krajowej Rady Narodowej94 Wezwanie na przeszkolenie w Armii Czerwonej Apel ZG ZPP o przeniesienie Polaków na południe Zdobycie Monte Cassino przez II Korpus Polski Moskwa- komunikat o uznaniu KRN przez ZG ZPP Wracam do Termiguli wyreklamowany z wojska Jałta - konferencja w sprawie wschodniej granicy na linii Curzona93 Amnestia dla Polaków skazanych za „przestępstwa" popełnione w ZSRR Mycznia ¦^ 9 września 19 września 7 października 24 października 1945; 4-11 luty 9 maja 6 lipca 16 sierpnia 1946; 25 stycznia 10 luty 30 lipca PKWN96; Układ o repatriacji Polaków z Ukrainy i Białorusi w terminie od 15 października 1944 r. do l lutego 1945 r., i o wymianie Ukraińców i Białorusinów Przetransportowanie nas na Ukrainę w ramach pomocy dla sprzymierzeńców Powstanie Państwowego Urzędu Repatriacyjnego Nasz przyjazd do Stiepanowki po 5 tygodniach podróży Jałta - konferencja Wielkiej Trójki Koniec wojny w Europie Umowa pomiędzy Polską i ZSRR o przywróceniu obywatelstwa polskiego Polakom w ZSRR -opcja97 Poczdam - ostateczne ustalenie wschodniej i zachodniej granicy Polski Wyjeżdżamy do Polski Przyjazd transportem repatriacyjnym do Krakowa Rozwiązanie ZPP KrajoyA sza\vi,\a Rada Narodowa - powołany przez polskich komunistów w okupowanej War- L.inia cv rodzaj parlamentu Lorda "Airzona - wytyczona w 1920 r. przez brytyjskiego ministra spraw zagranicznych, ski z i Curzona - linia mająca stanowić granice polsko-sowiecką. Obecne granice Poi-^ i Ukrainą przebiegają w sposób bardzo zbliżony. 62 Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego - zorgiłnizowany latem 1944 r. przez polskich (_ komunistów rodzaj „rządu" na emigracji, w Moskwie. Opcja - możliwość wyboru polskiego lub sowieckiego obywatelstwa w 1945 r. przez Polaków i Żydów deportowanych wcześniej w gtąb ZSRR. 63 Lista wywiezionych 29 czerwca 1940 r. z Tarnopola do Swierdlowskiej Oblasti, tugułym-skiego rajonu, bachmetskiego oddziału pocztowego: stacja Termigul, posiołki 248 i 224 oraz Bachmetka Niżej wymienione osoby zapamiętałem z kontaktów osobistych: Bocian - ok. 36 lat, piekarz. Po odmrożeniu nogi i jej amputacji w lecie 1941 r. zabrany do przytułku. Brun (Grun?) Jerzy - ok. 20 lat. Przyłączył się do rodziny Sarnowi-czów, jako rzekomy brat Sarno wieżowej. Po amnestii wyjechał do Taszkientu. Denisowicz - ok. 25 lat, plutonowy lotnictwa z Warszawy. Wraz z żoną (ok. 23 lat, krawcową) i córką (ok. 2 lat) po amnestii przenieśli się na wieś. Goldflnger- ok. 65 lat, ze Śląska. Wraz z żoną (ok. 60 lat), córkami (ok. 30 i 28 lat) i synem (ok. 35 lat) mieszkali i pracowali w Bachmet-ce. W 1944 x. zostali przewiezieni do Stiepanowki na Ukrainie. Gutman - ok. 35 lat. Wraz z żoną (ok. 25 lat) po amnestii wyjechali do Taszkientu. Jakubowicz - ok. 30 lat, szofer z Krakowa. Wraz z żoną (ok. 20 lat) po amnestii wyjechali na południe. W 1942 r. na kilka dni wrócili, po czym ponownie wyjechali. Krenicer Fiszel - ok. 36 lat, lekarz ze Śląska. Wraz z żoną Erną mieszkali i pracowali w Bachmetce. w 1944 r. zostali przewiezieni do Stiepanowki na Ukrainie. W 1946 r. wrócili do Polski. Krenicer Erna - ok. 30 lat, żona Fiszela. Józefowicz Irena - ok. 30 lat, żona Wiesława. W I944r. została przewieziona do Stiepanowki na Ukrainie. W 1946 r. powróciła do Polski, zmarła ok. 1970 r. Józefowicz Jerzy - ok. 6 lat, syn Wiesława i Ireny. W 1944 r. przewieziony do Stiepanowki na Ukrainie. W 1946 r. wrócił do Polski. Obecnie jest architektem, i-nieszka w Anglii. Józefowicz Krystyna - ok. 2 lat, cGrka Wiesława i Ireny. Zmarła w 1943 r. na dyfteryt. Józefowicz Wiesław - ok. 35 lat, inżyn jer. po 1941 r. pracował w Pysz-mie. Byt mężem zaufania, w 1 ^43 r. został aresztowany. 64 Katzner Nachum - ok. 25 lat, z bogatej rodziny krakowskiej. W 1941 r. wyjechał do Taszkientu. W 1946 r. był w Krakowie. Kozińska Janina - 45 lat. Po 1941 r. pozostała w Termiguli. W 1944 r. została przewieziona do Stiepanowki na Ukrainie. W 1946 r. wróciła do Polski. Koziński Jerzy - 14 lat. Po 1941 r. pozostał w Termiguli. W 1944 r. został przewieziony do Stiepanowki na Ukrainie. W 1946 r. wrócił do Polski. Kruszelnicka Eufrozyna - ok. 55 lat. Po 1942 r. przeniosła się z mężem Andrzejem i synem Aleksandrem do Pyszmy. W 1944 r. z mężem zostali przewiezieni do Stiepanowki na Ukrainie. Kruszelnicki Aleksander - ok. 14 lat, syn Andrzeja i Eufrozyny. W 1944 r. poszedł do I Armii Wojska Polskiego. Kruszelnicki Andrzej - ok. 60 lat, z Jarosławia. Lachs - ok. 65 lat. Latem 1941 r. wraz z żoną (ok. 64 lat) i Bocianem przewieziony do przytułku. Landfisz - ok. 55 lat.. Po 1941 r. wyjechał wraz z żoną (ok. 52 lat), synem (ok. 30 lat, który pracował na 248 uczastku jako lekarz) i córką (ok. 25 lat) do Taszkientu. W 1942 r. przysłali kartkę do Termiguli. Libeskind - ok. 23 lat, szewc. Po 1941 r. wraz z żoną (ok. 20 lat) i urodzoną na zesłaniu w 1940 r. córką wyjechali do Taszkientu. Jego brat (ok. 20 lat) zmarł na zesłaniu na serce. Masło Teresa - ok. 25 lat. Po 1941 r. wyjechała do Taszkientu, skąd przysłała kartkę. Mielniczek Maria - ok. 25 lat. Po 1941 r. wyjechała do Taszkientu, skąd przysłała kartkę. Ochocka Maria - ok. 30 lat. Była kucharką na posiołku. Po 1941 r. wraz z siostrą (ok. 28 lat) wyjechała do Taszkientu. W 1946 r. była w Krakowie. Parnas - ok. 40 lat, inżynier z Katowic. Po 1941 r. wyjechał wraz z żoną (ok. 42 lat) i córką Danutą do Taszkientu. W 1947 r. mieszkali w Katowicach. Parnas Danuta - ok. 15 lat. Po 1941 r. wraz z rodzicami wyjechała do Taszkientu. W 1947 r. studiowała na UJ w Krakowie. Perlberger - ok. 70 lat. Zmarł zimą 194O r. Jego żona (ok. 65 lat) po 1941 r. wyjechała do Taszkientu. 65 Anna - ok. 20 lat. Po 1941 r. wraz z mężem Kazimie-( rzem i dwoma synami (ok. 2 i 3 lat) wyjechali do Pyszmy. W 1944 r. przewieziono ich do Stiepf,nowki na Ukrainie. W 1946 r. powrócili do Polski. r)towskj Kazimierz - ok. 25 lat, mąż Anny, szofer z Warszawy, ' żołnierz. a,ia Maria - ok. 20 lat. Po 1941 r. wyjechała do Taszkientu. ^ k 30 l rj - ok. 30 lat. w 1940 r. otrzymał ze Lwowa paszport Kostaryki i został zabrany przez NKWD. w 1946 r. był w Krakowie w mundurze kapitana 1 Armii WR ir)wwicz - ok. 30 lat, inżynier Państwowych zakładów Lotniczych ' z Warszawy. Po 1941 r. wraz z żoną (ok. 23 lat) i córką Krystyną (ok. 3 lat) przenieśli się na wieś, do kołchozu. powieź Krystyna - ok. 3 lat. ^terowa - ok. 25 lat, siostra Wetszteinowej. Po 1941 r. wraz z córką Dorą (ok. 2 lat) wyjechały do Taszkientu. W 1946 r. były w Krakowie. ter Dora - ok. 2 lat. ,pcka Maria - ok. 50 lat, z Kalisza. Po 1941 r. wyjechała do Taszkientu. W 1946 r. była w Kaliszu. ;epocka Teresa - ok. 17 lat, z Kalisza. Po 1941 r. wyjechała do ł Taszkientu. W 1946 r. była w Kaliszu. e,«tein - ok. 35 lat. Po 1941 r. wyjechała z synem Maciejem (ok. 11 lat) do Taszkientu. W 1946 r. była w Krakowie. ,el«tein Maciej - ok. 11 lat. Po 1941 r. wraz z matką wyjechał do Taszkientu. W 1946 r. studiował medycy-nę na UJ w Krakowie. AS&1 Apolonia - ok. 51 lat. W 1941 r. wraz z mężem Michałem i 4 dzieci przenieśli się do Pyszmy. w 194-4 r. przewieziono ich do Stiepanowki na Ukrainie. W 1946 r. p>Owrócili do Polski. ^jjdel Helena - ok. 25 lat, córka Michała i Ap»olonii. ^pel Jakób - ok. 3 lat, syn Michała i Apolonii. ^tiel Leonard - ok. 11 lat, syn Michała i Apcolonii. ^pel Michał - ok. 53 lat. ^1 Piotr - ok. 9 lat, syn Michała i Apolonii,. godzina - ojciec, ok. 6O lat, właściciel hxaty w Częstochowie, matka ok. 55 lat, dwie córki z mężami (okx. 28 lat). Jeden z nich był lekarzem w medpunkcie. W 1 941 r. przenieśli się na 172 uczastok. IMN - żona oficera, ok. 35 lat. Wróżyła z kart. Po 1941 r. wraz z dwoma córkami (ok. 18 i 17 lat) i synem (ok. 16 lat) wyjechali do Taszkientu. Usta wywiezionych l o lutego i 29 czerwca 1940 r. ze wschodnich ziem polskich i z Tarnopola do Swierdłowskiej Obłasti, tugułymskiego rąjonu, bachmetskiego oddziału pocztowego: posiołki Termigula, uczastki 76, 224, 248, Jałań, jartarka, Łaguszki, Ługawoje, Pierwomąjka, Pysznią, Rumylło. Obejmuje lata 1943-1944 i została zrekonstruowana na podstawie resztek archiwum Janiny Kozińskiej, męża zaufania ZPR Zachowany spis, sporządzony w języku rosyjskim, prawdopodobnie przez administrację Lestranchozu, jest zatytułowany: Spis osób ewakuowanych z Polski, Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi przebywających w tugułyniskim rajonie: Berman Riwa Dawidowna - 1877 Becler Maria Francewna - 1883 Lenczyca Diumenstein - (zmarł w 1942 r. w Taszkiencie) Dowbok Stefania Mikołajewna - 1933 Rohatyn Edelstein Jakób - 191 o Ułanów Edelstein Chana - 1912 Biłgoraj Edelstein Mojżesz - 1939 Edelstein Truda - Biłgoraj Flejszman Estera - 1901 Chełm Gendelman Sonia Gerszonowna - 1922 Sarna (Rokitno, woj. Równe?) Gnyp Bohdan Iwanowicz - 1939 Rohatyn Gnyp Maria Klementiewna - 1907 Rohatyn Gnyp Jarosław Iwanowicz - 1931 Rohatyn Gnyp Katarzyna Iwanowna - 1933 Rohatyn Gnyp Michał iwanowicz - 1928 Rohatyn Gnyp Olga Iwanowna - 1935 Rohatyn Gnyp Włodzimierz Iwanowicz - 1926 Rohatyn Golcman Chaja - 1906 Tomaszów Golcman Genia - 1931 Klesów Golcman Gita Chaja Goldfinger Elza Maksymowna - 1915 Czechowice 67 Goldfinger Helena Dawidowna - 1869 Wadowice Goldfinger Hilda Maksymowna - 1900 Czechowice Goldfinger Hugo Maksymowicz - 1899 Czechowice Goldfinger Maks Wolfowicz - 1868 Oświęcim Goleman - (zmarł w 1942 r. w Taszkiencie) Haber Herszon Dekełowicz -1917 Jaworów Janusz Anastazja Andrejewna - 1934 Rohatyn Janusz Andrzej Mikolajewicz - 1875 Rohatyn Janusz Fiodor Andrejewicz - 1929 Rohatyn Janusz Julian Andrejewicz - 1937 Rohatyn Janusz Maria Gawryłowna - 1898 Rohatyn Janusz Roman Andrejewicz - 1926 Rohatyn Janusz Włodzimierz Andrejewicz - 1931 Rohatyn Jasiewicz Anna Stanisławowna - 1936 Rohatyn Jasiewicz Eugenia Stanisławowna - 1927 Rohatyn Jasiewicz Maria Stanislawowna - 1924 Rohatyn Jasiewicz Stanisław Władysławowicz - 1884 Rzeszów Jasiewicz Władysław Stanisławowicz - 1928 Rohatyn Józefowicz Irena Zygmuntowna - 1907 Kalwaria Józefowicz Jerzy wiesławowicz - 1934 Czortków Kacowicz Jacha L. - 1912 Wilejka Kalita Luka Iwanowna - 1927 Zdolbunów Kalita Maria Mikołajewna - 1892 Lublińsk Kalita Nadzieja Iwanowna - 1931 Lublińsk Katzowicz Anna Jakowlewna - 1924 Wilejka Kliszcz Anna Iwanowna - 1925 Rohatyn Kliszcz Bohdan Iwanowicz - 1938 Rohatyn Kliszcz Maria Iwanowna - 19O3 Rohatyn Kliszcz Mikołaj Wasylewicz - 1899 Rohatyn Kliszcz Stefan Iwanowicz - 1928 Rohatyn Kliszcz Stefania Iwanowna - 1935 Rohatyn Kliszcz Teodozja Iwanowna - 1931 Rohatyn Kozińska Janina Bronislawowna - 1895 Kraków Koziński Jerzy Stefanowicz - 1926 Kraków Kramberg - zmarł w 1942 r. w Dżambule Krenicer Erna Maksymowna (Goldfinger) - 1903 Czechowice Krenicer Fiszel Gerszonowicz - 1897 Łódź Kruszelnicka Eufrozyna Aleksiejewna - 1884 Raszków 68 Kruszelnicki Andrzej Karłowicz - 1872 Wołkowiszcze Kukła Stefania Stanislawowna - 1896 Wadowice Kurianowicz Edward - 1933 Wilno Kurianowicz Janina - 1935 Wilno Kurianowicz Paulina - 191 o Wilno Lewi Leonard Mojsejewicz dr - 1920 Warszawa, (zmarł w 1942 r. w Dżambule) Masło Teresa Mechner Rewi Markusowicz - 1893 Czechowice Monastryrska Maria Stefanowna - 1890 Rohatyn Monastryrska Zofia Józefowna - 1926 Rohatyn Monastyrski Jerzy Józefowicz - 1939 Rohatyn Nazar Anna Pietrowna - 1906 Junaszków Nazar Jan Gregorowicz - 1934 Junaszków Nazar władysław Gregorowicz - 1931 Junaszków Nesplak Ewa Józefowna - 1929 Rohatyn Orleański Michał Jakubowicz - 1920 Warszawa Perkowska Anna Józefowna - 1917 z Danii Perkowski Bohdan Kazimierzowicz - 1943 Tugułym Perkowski Kazimierz Antonowicz -1914 Warszawa Perkowski Stefan Kazimierzowicz - 1940 Tugułym Płocki Mojsej Lwowicz -1913 Warszawa Policerówna Reich - (zmarł w 1942 r. w Dżambule) Rochman - (zmarł w 1942 r. w Dżambule) Rylcman Tyna Samborska Katarzyna - 1899 Rohatyn Samborski Eugeniusz iwanowicz - 1936 Rohatyn Samborski Jan - 1899 Rohatyn Samborski Józef Iwanowicz - 1931 Rohatyn Samborski Michał Iwanowicz - 1934 Rohatyn Segal Beniek - 1936 Klesów Segal Dawid - 1930 Rokitno Segal Liza - 1931 Korzec Segal Zofia - 1902 Rokitno (Równe) Segal - 1944, zmarła w 1945 r. w Stepanowce Skołysz Paweł - brat Marii Balcer, (aresztowany, zmarł w 1945 r. w więzieniu) 69 flg!eA"na- '936 Rejowiec Plg!eChasr^^ 1922 Rejowiec 1932 Rejowiec _ Szura - l924 Rejowiec Hncerowa - (2„larta w ^ r w Dżambule) bl"°l AP°lor>ia Ąndrejewna - 1889 Piątków Helena MiCnajtowna _ 1916 Piątków (Kulawa) Jakob Michaj{owicz _ 1938 Piątków w|sk.e Leonard Michajłowicz - 1930 PiątkóW skie Michał Iwanowicz _ 1887 Piątków ^skiel P.otr Michaj,owicz _ 1932 Piątków nsztejn Zina JftKOwlewna _ 1925 wilejka Lista wywteyonych i o lutego i 29 Czerwca , Q4O r ze wschodnich ziem polskich i z Tar- Dola, przewie^ n z Syberii we wrześniu l^^- d° Odesskiej "test,, Rozdielniartsk. Rajon wieś stiepanowHa. sowchoz im. Kotów- Usta zrekonstruowana na dstavVie reSzt^ zachowanego archi-tm Janiny Ko^skiej, męża zaufania ZPP: Wr. R,wa Dawidowna - 1878 owiórz EdC er Mana Fr^cewna - 1883 Lenczyca „%lste.n Jakób . ltfł, A ulanów technlk Biłgoraj cman «Jszman Estera _ 1901 Cnelmi rolniczka 1891 Chełm, rzeźnik 19O6, Tomaszów, rolniczka 1931, Klesów Maksymowna - 1915 CzechOwice 1t:> Dawidowna - 1869 WadovVlce Maksymowna - 1900 Czecl'°wice ' Maksymowicz - 1899 C/.ec^owlce Jas. . ; Wolfowicz - . 868 Oświęcim. zmart w Stiepanowce ¦>* W Anna Stc^nlslawowna - 1036 Ro J^iewicz Eugenią stanisławowna^ .927 70 jasiewicz Maria Stanisławowna - 1924 Rohatyn jasiewicz Stanisław Władyslawowicz - 1884 Rzeszów, nie wróci! jasiewicz Władysław Stanistawowicz - 1928 Rohatyn, nie wróci! józefowicz Irena Zygm umowna - 1907 Kalwaria józefowicz Jerzy Wiestawowicz - 1934 Czortków Kozińska Janina Bronisiawowna - 1895 Koziński Jerzy Stefanowicz - 1926 Krakier Maria - 1887 woj. lwowskie, rolniczka Krakier Staf - 1928 woj. lwowskie Krenicer Erna Maksymowna (Goldfinger) - 1903 Czechowice Krenicer Fiszel Gerszonowicz - 1897 Łódź, lekarz Kruszelnicka Eufrozyna Aleksiejewna - 1884 Raszków Kruszelnicki Andrzej Kartowicz - 1872 Wolkowiszcze Kukła Stefania Stanisławowna - 1903 Wadowice, rolniczka Kurianowicz Edward - 1933 pow. wileński Kurianowicz Janina - 1935 pow. wileński Kurianowicz Paulina - 1910 pow. wileński, rolniczka Kwiat Dolores - 1942 Krasnowodzk Kwiat Mejlech - 19O9 Dobrzyń, krawiec Kwiat Pesja - 1914 Leningrad Lis Kazimierz - 1936 Bukaczowce Lis Marcela - 1889 Bukaczowce Lis Marek- 1883 woj. krakowskie, rolnik Malinowska Bala - 1916 Włocławek Malinowski Andrzej - 1943 Kocmyszów Malinowski Stanisław - 1915 Włocławek (bez ręki) Monastryrska Maria Stefanowna - 1890 Rohatyn Monastryrska Zofia Józefowna - 1926 Rohatyn, rolniczka Monastyrski Jerzy Józefowicz - 1939 Rohatyn Orleański Michał Jakóbowicz - 1920 Warszawa, w 1945 r. poszedł do wojska Ostapczuk Mikołaj - 1905 chmielin Perkowska Anna Józefowna - 1917 z Danii Perkowski Bohdan Kazimierzowicz - 1943 Tugułym Perkowski Kazimierz Antonowicz - 1914 Warszawa, szofer Perkowski Stefan Kazimierzowicz - 1940 Tugułym Rodowicz Paula - 1907 Łomża Rodowicz Rubien - 1905 Łomża, szewc Rodowicz Władimir - 1940,gnitogorsk Segal Beniek - 1936 Klesó\ Segal Dawid - 193O Rokitn Segal Liza - 1931 Korzec Segal Zofia - 1902 Rokitno jWne) Szpigiel Anna - 1936 Rejovc Szpigiel Charon - 1922 Rej>jeCi rolnik Szpigiel Roman - 1932 Rej»jec Szpigiel Szura - 1924 Rejo\c Wazner Bechl - 1941 Swiei)WSk Wazner Herman - 1911 Cieyni optyk Wazner Naćka -1917 Kielc5ZWaczka Wiskiel Apolonia Andrejewi_ i g89 Piątków Wiskiel Helena Michajłowne iQiQ piątków (kulawa) Wiskiel Jakób Michajłowiczi 938 Piątków Wiskiel Leonard Michajłowi _ 1930 piątków Wiskiel Michał Iwanowicz -337 piątków Wiskiel Piotr Michajłowicz -332 piątków Wiśniewska Olga - 1904 Krów, gospodyni Wiśniewska Sabina - 1931 aków Wiśniewski Henryk - 1933 Lista zawiera 75 nazwisk, tomiast notatka na dole listy podaje 105 osób, czyli brak 30 nazwisk, awdopodobnie jest to lista przygotowana do wystawienia dokume^w repatriacyjnych i nie zawiera osób pochodzenia ukraińskiego, k-ym takich dokumentów nie wydano. Zamieszczeni na tej liście1Sjevvicz Stanisław i władysław (ojciec i syn) odmówili powrotu, nanjast córki powróciły do Polski. W Stiepanowce zmarli tak. Maks Goldfinger (tam został pochowany) i dwuletnia dziewczynka żydowskiej rodziny Segalów. 72 Lestranchc Leso-transprtnoje choziajstwo (przedsiębiorstwo leśno-transpor-towe), zachodia Syberia, Swierdłowska Obiasf, tugułymskij rajon, stacja Termigu, uczastki 248, 224. Produkcja Obszar dziaUności Lestranchozu obejmował kilkaset hektarów naturalnego (bz nasadzeń) lasu. Co 10 km poszczególne kwartały rozgraniczanoprostymi przesiekami o szerokości ok. 8 m, które były równoczenie głównymi drogami dla transportu pozyskanego drewna Drzevostan składał się z sosen, świerków, brzóz i osik. Przeciętna wyokość sosen, brzóz i osik nie przekraczała 30 metrów, świerki ochodziiy do 45 m, a ich średnica wynosiła ok. 30-40 cm Wyjątlowo zdarzały się okazy sosen dochodzące do 1 m średnicy. Wiekdrzew średnio ok. 60 lat. Przy ścince drzew obowiązywało pozosawienie pieńka o wysokości 16 cm od podłoża, a na paru hektarowch porębach pozostawiano 2-3 świerki jako nasien-niki Drwale pacujący w lesie wstępnie dzielili ścięte sosny i świerki na- 1) czurtany98 o dł. 270, 350 i 450 cm przeznaczone na podkłady kolejowi, 2) dłużyce o długości 65O i 85O cm, 3) brzozy i osiki na drewno opałowe o długości polan 1 m. Na drewno opałowe cięto też wszystkie drzewa suche, pokrzywione oraz konary i wierzchołki ścinanych drzew. Na własne potrzeby wycinano żerdzie służące do przepadek na placach drewna, a ze świerkowych chojacz-ków o grubości 14 cm cięto drążki o wysokości 340 cm, służące do ograniczania platform kolejowych, załadowywanych podkładami kolejowymi dłużycami i deskami. Dłużyce jeszcze w lesie obstrugi-wano pozbawiając je okorowania. Norma dzienna dla drwali pracujących pojedynczo tłuczkami99) wynosiła 4,5 m , a dla pary z piłą poprzeczną 10 m3. Za wykonanie normy płacono 8,40 rbl. Po wykonaniu 20 norm w ciągu miesiąca stawka ulegała podwyższeniu do 12 rbl a po wykonaniu 40 norm do 18 rbl., co miało skłonić do zwiększenia wysiłków (stachanowcy "K)!). Czasami karczowano pnie drzew świerkowych i sosnowych, które transportowano do zakładu produkującego terpentynę. SJSSli ocznej Os.ugiwanej przez jednego Stachanowiicc (ros.) - przodownik pracy 73 Narzędzia pracy w lesie Topór-siekiera wagi ok. 1 kg toporzyako ok.65 cm podclosywania pni, ofirfbywania sgkiw kołun -wagi ok,1,5 kg toporzysko dł. ok. 1 o flo łupania kł<5d opałowych piła ,dv/u@scbowa - ćl.. ok", 1 , 3o Baba do kołune /drewniana/ wa^i ok.1 o kg t.zw,»?uezok pija j e.' ho o s o b o w a , ć! ? - b t z o :. z: lożns był*- dc i nać dr z ©wy o /?n t. zw... trascot' pi>-= ,'wucc-}b-*a, dl. ok. ó 2 ¦til J y itnim & - ^ ''o ra - i5 >i . o " o ? L I o .2 _ k s> & % -n u ¦^^Vi^ fi L oc M i ^ ^_o .^ S fr f ¦^*^2oćto.N-Ń"^ to •o S >, p .2 ^" "- M a o c -. - ^ x: to .S ro O U O. C L5 2 c CD bami. Np. cały czas z braku nożyczek obcinaliśmy paznokcie nożem, co wcale nie było łatwe, ale życie wiele nas nauczyło, co pozwoliło nam przeżyć ciężki czas deportacji. Skromne przydziały produktów żywnościowych (na kartki) zmuszały nas do korzystania z zasobów naturalnych. W lecie cały czas zbieraliśmy grzyby, jagody i zieleninę, zieleninę zużywaliśmy do gotowania zup, a większość zebranych grzybów suszyliśmy na słońcu. W zimie łamaliśmy maliniaki, z których zaparzaliśmy herbatę. Była różowa i lekko cierpko-słodkawa. Na moczarach zbieraliśmy żurawinę, którą dodawaliśmy do gotowanych potraw. Na wiosnę ściągaliśmy z brzóz słodkawy sok do picia. Nasze jedzenie było zawsze postne, gdyż tylko od wielkiego święta (7 listopada i l maja) dowożono nam minimalne ilości solonej i zjełczałej słoniny lub końskiej kiełbasy. Kupony z kartek na tłuszcz wycinano nam przy zakupie potraw ze stołówki, a jako omasta kaszy czy czarnego makaronu - widniała plama oleju słonecznikowego. Jedyną omastę stanowiło rzadko kupowane od tubylców mleko lub bardzo drogie topione masło, sprzedawane w butelkach. Na taki zakup nigdy nie było nas stać. Mięso w stołówce pokazywało się tylko po padnięciu konia, a danie mięsne kosztowało 4,5 rubla i nigdy go nie kupowaliśmy. Mimo tak niskokalorycznego pożywienia i ciągłego głodowania - udało się nam dotrwać do 1944 roku, kiedy to przetransportowano nas na Ukrainę, a tam warunki były zupełnie inne. Zmiana klimatu i obfitość produktów żywnościowych pozwoliła na odbudowanie żywotnych sił naszych organizmów. W niedługim czasie ustąpiły objawy awitaminozy i nastąpił przyrost wagi ciała (na Syberii przy wzroście 165 cm ważyłem 38 kg!). Tak dotrwaliśmy do zakończenia wojny w maju 1945 r. oraz repatriacji w lutym 1946 r. Jerzy Koziński (wspomnienia napisane w latach 1990 - 1999) Bohdan Thugutt Wspomnienia z internowania w ZSRR Życiorys autora Urodziłem się dnia 17 czerwca 19O4 r. w Sie-radzicach, pow. pińczowski, jako syn Stanisława Józefa Thugutta (w latach 1915-1935 profesora mineralogii i petrografii Uniwersytetu Warszawskiego) i Lucyny z Cywińskich. w 1925 r. ukończyłem gimnazjum Wojciecha Górskiego w Warszawie i w tym samym roku rozpocząłem studia na Wydziale Rolnym w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, które ukończyłem w 1931 r., uzyskując dyplom inżyniera rolnika. W międzyczasie, w okresie 1929/1930 r., odbyłem czynną służbę wojskową w Szkole Podchorążych Rezerwy Piechoty w Berezie Kartuskiej, baon nr 9. W 1933 r., po odbyciu ćwiczeń rezerwy w 21 pp w Warszawie, zostałem mianowany podporucznikiem rezerwy. Po ukończeniu studiów w 1931 r. administrowałem rodzinnym majątkiem ziemskim mojej matki, tj. 250-hektarowym majątkiem Nagorzany w powiecie pińczowskim. W Nagorzanach hodowlę koni angio-arabskiej półkrwi prowadziła, o cztery i pół roku młodsza ode mnie moja siostra, inżynier rolnictwa Wanda Thuguttówna. Ja angażowałem się również w pracy społecznej, jako radny gminy Nagorzany członek Zarządu Stacji Doświadczalno-Rolniczej w Sielcu koło Skalbmierza i jako członek Zarządu Związku Ziemian w powiecie pińczowskim. W kampanii wrześniowej 1939 r. nie brałem udziału, ponieważ miałem kartę mobilizacyjną „niebieską" - „na specjalne wezwanie". W latach 1939-1945 byłem przewodniczącym ekspozytury Rady Głównej Opiekuńczej w gminie Nagorzany. 83 W listopadzie 1940 r. rozpocząłem dzić>lalno aK- w %resie tzw. „Republiki Pińczowsko-Kazimiersko-Proszowicióej" od 'Ąą, lipca do 10 sierpnia 1944 r. brałem czynny udział w \vaik0cn Z Niemcami na terenie Podobwodu AK Koszyce (kryptonim „Kasia"), a przede wszystkim na terenie podległej mi placówki „Firat^k"- W dniu 11 listopada 1944 r. zostale™ awaf^sowany do stopnia porucznika rezerwy. Nadmieniam, że moja siostra Wanda fc>yla ^L żołnierzem AK i pod pseudonimem „Ryś" pełniła funkcję s^^yj^ej sekcji sanitariuszek w 120 pp AK. Dnia 8 marca 1945 r. zostałem W/mz z rnoją siostrą Wandą aresztowany przez NKWD sowieckie w mieszka^u naszych rodziców, w Krakowie, jako że oni wyjechali z Nagorzan do Krakowa w wyniku przejęcia przez władze Polski LUdoweJ ^go majątku na podstawie Dekretu o Reformie Rolnej. Następnie zostaliśmy oboje z siostrą wywiezieni („internowani") do Zw-iąZRU Raqzieckiego, gdzie moja siostra wkrótce zmarła, a ja powróciłem do Kraju w •948 r-> ale Jako inwalida, bowiem straciłem tam w wypadKu przy pracy fizycznej lewą nogę. W Polsce Ludowej byłem dwukrotnie aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa, w związku z moja q2iałalnością jako oficera i żołnierza AK. W sumie, w wicZjeniu ' aresztach UB spędziłem 3 lata i 8 miesięcy (które to kary po ^56 r. Uznano mi jako „niebyłe"). Po wyjściu z więzienia, jako karany, pracowałem na podrzędnych stanowiskach do 1956 r., potem Juz m>oglem byc zatrudniony na stanowiskach pracy odpowiadających rn)Oim kwalifikacjom. Tak więc pierwsze moje stanowisko P° wyjściu z więzienia było: robotnik w zakładach Mięsnych w Ki"akovv%, a ostatnie - główny specjalista w Rolniczych Zakładach Doświadczalnych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, sk.ąd^ wiel>ku 72 lat życia przeszedłem na emeryturę. Posiadam pismo Koła Byłych Ż-otrucrzy Avrmii Krajowej w Londynie, że Komendant AK mianował mnie z dlViiem l stycznia 1945 r. 84 kapitanem. W dniu 23 lutego 1993 r., a więc już w Rzeczypospolitej Polskiej, zostałem awansowany do stopnia majora. Posiadam odznaczenia: z MON w Londynie - Krzyż Walecznych, Złoty Krzyż Zasługi z Mieczami, Krzyż Armii Krajowej i czterokrotny Medal Wojska, a z PRL - Krzyż Partyzancki. Nadal angażuję się społecznie w środowisku byłych żołnierzy Inspektoratu AK „Maria" (powiaty: Miechów, Pińczów i Olkusz). Jako w/w środowisko należymy do Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Okręg Małopolska. W 1988 r. Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, w zbiorze prac pod tytułem „Ziemiaństwo polskie 1920-1945 r.", zamieścił, napisaną w 1972 r. przez Ludwika Śląskiego i Bohdana Thugutta pracę pt. „Losy ziemian powiatu pińczowskiego w latach 1939-1945". Bohdan Thugutt W więzieniu na Montelupich W pierwszych dniach marca 1945 r. udałem się z Lusiny pod Krakowem, gdzie przebywałem u państwa Bielańskich, do Krakowa, aby odwiedzić moich rodziców i siostrę. Dowiedziałem się, że mają oni na najbliższy okres środki na utrzymanie, i że Polska Akademia Umiejętności, której ojciec mój był członkiem rzeczywistym, wie o ich położeniu i interesuje się ich losem. Rodzice zwrócili rni uwagę, abym nie przychodził do Krakowa, bo mnie tu poszukuje milicja. Nie posłuchałem rodziców i w dniu 8 marca 1945 r., w godzinach przedpołudniowych, udałem się do nich na ul. Nowowiejską 9 po zapasowe trzewiki, które w tym mieszkaniu zostawiłem. Gdy zadzwoniłem do mieszkania pani Stankiewieżowej, od której rodzice moi wynajmowali pokój, otworzył mi drzwi sowiecki oficer NKWD. Cofnąć się już nie mogłem. Z pokoju rodziców wybiegła moja siostra Wanda i mimo zatrzymywania jej siłą przez żołnierza NKWD, który stał za oficerem, zawołała do mnie: „panie Kłosowski - dziś mięsa nie trzeba". Oczywiście nie pozwolono mi odejść i wylegitymowano, a gdy tłumaczyłem się, że handluję mięsem, żądano pokazania tego mięsa, a moja walizka była pusta. Otóż w mieszkaniu 85 pani Stankiewiczowej był zą0żony przez NKWD „kocioł"102 i ja w ten kocioł wpadłem. Bezprawi^ działalność NKWD była starannie maskowana. Noc stanowiła d|a ich „pracy" okoliczność sprzyjającą. Zgodnie z tą zasadą przetrzymali mnie w mieszkaniu pani Stankiewiczowej do wieczora, a jjcjy się ściemniało, zabrali mnie i moją siostrę Wandę (za to, że stadła się wmówić w nich, że jestem handlarzem mięsa) i poprowadzi nas pieszo do więzienia przy ul. Mon-telupich103 w Krakowie. Na (irogę pozwolili nam obojgu zabrać po jednej średniej wielkości w^jzce. Walizki wypełnili rzeczami osobistymi nasi rodzice. W celi więziennej przy ul. Montelupich znalazłem się w towarzystwie ludzi różnego autoramentu, ale wyłącznie Polaków. Współżyliśmy zgodnie. Było bardzo głodno, ale i tak dla zabicia czasu lepiliśmy z zakalcowa tego chle^ szachy, w które graliśmy dopóki nie zauważył tego przez „wizyt(rkc", tj. wziernik w drzwiach, dyżurny żołnierz NKWD. Gdy je nan, nabierał, lepiliśmy następne. Przesłuchania odbywały się tylko w nocy. Najsympatyczniejszym współtowarzyszem w celi tył Michał Maruńczak'04, właściciel drogerii przy ul. Sławkowskiej v Krakowie. Doniósł na niego do NKWD usunięty z pracy złodziej, kióry powiedział, że Maruńczak zatrudniał w swym zakładzie w c^sie okupacji jakiegoś volksdeutscha105. Ten pretekst wystarczył, atjy Maruńczaka zaaresztować. Ja zgodnie z treścią mojejtennkarty106 podawałem przy każdym przesłuchaniu nazwisko i iry^ę: Kiosowski Stanisław. Nie wierzyli mi i Lawsze, żegnany przez ofiara śledczego NKWD ordynarnymi prze- 102 „Kotłem" nazywano zwykle m,it«kanie, którego lokatorów podejrzewano o kontakty z osobami politycznie nicpra\^,(1myślnyrni. Metodę .kotła" bardzo szeroko stosowały stużby policyjne okupanta hi^rowsUego. Jeszcze szersze zastosowanie znalazła ona po zajęciu Polski przez Sowietów, NKWD i KGB, również UB, w ten prosty sposób „złowiły" wielu ludzi podzieir^ 103 Więzienie przy ul. Montelupich „okresie okupacji niemieckiej, oprócz siedziby Gestapo przy ul. Pomorskiej, było n,aijar(iziej znanym miejscem przetrzymywania i „obróbki" aresztowanych żołnierzy p^fcieniia. Po zajęciu Krakowa przez wojska sowieckie zostało zajęte przez sowieck5icstużby bezpieczeństwa; więzienie przy ul. Montelupich służyło jako punkt etapowy w dioclzc na wschód, z rampy kolejowej regularnie odchodziły transporty więźnt^y do Rosji Sowieckiej. Tu toż wykonywano wyroki śmierci. 104 Michał Maruńczak zinarl wiosr-,, 194.5 r. w obozie dla internowanych w Krasnowodz-ku w Turkmeńskicj SRR- '"¦"' Yolksdeutsch (niemi - osoba „rodowości niemieckiej, wg. prawa obowiązującego w III Rzeszy osoba, której pri^kowe, nawet odlegli, byli narodowości niemieckiej, urodzona i zamieszkała na st%afna terenach, które zostały podbite przez III Rzeszę. 10(i Kennkarta (nieni.) -rodzaj do „udu osobistego używnnego na terenie Generalnego Gubernatorstwa. kleństwami, podpisywałem tym nazwiskiem protokół zawierający zmyślone dane o handlarzu mięsem, za jakiego się podawałem W naszej celi przebywał, podający się za majora AK, niejaki Roma-nowski (imienia nie znam). Byt to szpicel NKWD. Właściwie powinienem był powziąć takie podejrzenie, bo był on codziennie rano wywoływany z celi i golony u fryzjera, podczas gdy nam rosły brody i wąsy. W wyniku swej łatwowierności przyznałem się Roma-nowskiemu kim jestem. Natychmiast po powrocie Romanowskiego „od fryzjera" wezwano mnie na przesłuchanie, mówiąc z miejsca, że nie jestem żadnym Kłosowskim. Nie było sensu dłużej grać komedii. Oświadczyłem więc, że nazywam się Bohdan Thugutt, jestem oficerem polskim i na żadne pytanie, zadane w ordynarnej formie nie odpowiem (ja cały czas mówiłem po polsku, a oni po rosyjsku, przy czym rozumieliśmy się w stopniu dostatecznym). Zapytano: dlaczego moja siostra nazywa mnie na przesłuchaniu Kłosowskim. Poprosiłem o konfrontację z nią. Zgodzili się. Początkowo udawała, że zna mnie jako handlarza mięsem, wówczas w kilku słowach wyjaśniłem jej sytuację i przywitałem się z nią, całując ją w rękę. Działo się to około 18 marca 1945 r. Od tego czasu bywałem każdej nocy kilkakrotnie wzywany na przesłuchania i indagowany o miejsce pobytu dowódcy 106 Dywizji Piechoty AK „Tysiąca" (gen. Bolesław Nieczuja-Ostrowski107), dowódcy 120 pułku piechoty AK „Sewera" (mjr Roman Zawarczyński), dowódcy 5 pułku strzelców konnych AK „Jawy" (rtm. Jerzy Jasielski), dowódcy IV baonu AK „Niebory" (ppor Stanisław Padło), i „Bomby" (o którym w tym czasie nigdy nie słyszałem). Podobne pytania zadawano również mojej siostrze Wandzie, o czym mi opowiadała, gdyśmy się w kwietniu tegoż roku spotkali w obozie dla internowanych w Krasno-wodzku w ZSRR. Jednak nasi prześladowcy z NKWD nic się od nas obojga nie dowiedzieli na interesujące ich tematy i żadna z osób, o które nas pytali, nie została zatrzymana przez Sowietów. W drodze na wschód Ostatniej nocy przesłuchań około 21 marca 1945 r., gdy mnie wezwano po raz czwarty, wpadłem na pomysł podania fałszywych '"' Gen. Bolesław Nieczuja-Ostrowski („Bolko", „Tysiąc"), w okresie okupacji hitlerowskiej byt ni. in. szefem konspiracyjnej produkcji broni w Okręgu Krakowskim AK kryptonim „Ubczpiec/.alnia", a następnie Inspektorem Inspektoratu Rejonowego AK „Maria" (Miechów, Pińczów, Olkusz) i dowódcą 106 DP AK. 87 w miejsc pobytu moich byłych dowódców z AK którzy bywali w Krakowie. Podałem następujące rtuejsca ri» w zielenicach Sewera" w Kazimierzy Wielkiej, monTowie" wSzył w moją nagłą szczerość, ale przypuszczalnie chodziło mu Twykazanie sl pLd swymi przełożonymi że f^™™ odemnle konkretne zeznanie, a więc był zadowolony . oddał mi walizkę z rzeczami osobistymi z depozytu. Po paru godzinach wyprowadzono mnie z celi parterowej do cel, zbiorowej bez łóżek, sienników i stoików na . piętrze W ceh te o powierzchni około 25 m2 stłoczono mniej w.ęcej 20 ^.ajebyl tu iuż zupełnie inny element niż w celi parterowej: prawie sami AKow-cy ByHam m. in Leonard Wyjadłowski „Ziemia", były adiutant mjr Anton ego Iglewskiego „Ponara" - dowódcy Baonu szturmowego to6DP AK Kazimierz Mikuła, podchorąży z plutonu -Babiracza tegoż Baonu Szturmowego AK, i inni. O świcie 23 marca 1945 r. ^prowadzono nas z więzienia przy ul. Monte.upic wo„ kolumnie, jak się później dowiedziałem, liczącej ok. 2500 aresztowanych, przeważnie volksdeutschów i Niemców, a poza nim, by-tych akowców Ulice Montelupich, Prądnicka, Wrocławska, którym, nas prowadzono do wagonów przygotowanych na torach naprzeciwko koszar przedwojennego 2O pp były puste, a wyloty sąsiedni ulic obstawione wojskiem sowieckim, wyposażonym w c.ez- kle karabiny maszynowe. załadowano nas do przygotowanych wagonów towarowychja znalazłem się w niedużym wagonie wśród 4O aresztowanych. Wa-5on wyposażony był w 2 piecyki żelazne i 2 „kible" (tj. prymitywne SząoSTnia do załatwiania potrzeb fizjologicznych). W wagonie Polacy rozlokowali się z jednej strony, a Niemcy i volksdeutsch^„^drugiej Pociąg wyruszył z Krakowa dopiero na drugi dz,en od załadowania nas trunki podróży w ciasnocie i zaduchu o.głodzie. pra-gnieniu były niezwykle ciężkie. Jedynie wagon dla kobiet nie był Zamknięty Kobiety miały dostęp do wagonu kuchennego, bowiem do nich należało roznoszenie jedzenia do pozostałych t, męskich wagonów (Polki nosiły tylko przez pierwsze dwa dni). Jedzenie dawano nam jeden raz w ciągu doby i to często w nocy; jedna miska zupy na dwóch ludzi. Zdarzało się w tej trwającej m.es.ac podroży, Enkawudzista - funkcjonariusz NKWD. 88 że przez 3 doby podawano nam zamiast zupy - solone śledzie i do tego żadnego płynu. My, Polacy, nie jedliśmy tych śledzi, woląc cierpieć głód, bo skutki takiego odżywiania nie były trudne do przewidzenia. Pamiętam, że spożyłem w tym czasie całą zawartość tubki pasty do zębów. Natomiast Niemcy byli mniej odporni na głód; jedli solone śledzie, a potem konali z pragnienia. Zmarło ich w naszym wagonie kilku. Ogółem w czasie tego transportu zmarło około 290 osób. Gdy zmarł pierwszy Niemiec, zaczęliśmy na najbliższej stacji wołać na konwojentów aby zabrali zwloKi z wagonu. Jeden z konwojentów zapytał: „skolko109 kaput"0?", a po naszej odpowiedzi: „adin"1" zadecydował: „mało" i rzeczywiście: zabrano z wagonu ciała zmarłych dopiero jak było ich dwóch. Stosunek nasz do współtowarzyszy podróży Niemców był jeszcze wówczas zdecydowanie wrogi. Co wieczór, gdy śpiewaliśmy hymn „Boże coś Polskę", Niemcy musieli stać z odkrytymi głowami. Początkowo niektórzy stawiali opór, ćjle zaaplikowane im przez jednego z naszych bokserów razy pięścią po szczękach nakłoniły ich do przyjęcia narzuconego im ceremoniału. Trasa naszego „esze-lonu"2" była kręta, najwidoczniej nie zaplanowana. Staliśmy nieraz po dwie doby na jakiejś stacji, a czasem pomiędzy stacjami. Zapamiętałem stacje w znanych miejscowościach: Kijów, Charków, Rostów, Woroneż. W Woroneżu wysadzono nas z wagonów i posiano do dworcowej łaźni, zaś naszą odzież poddano odwszeniu w tzw. woszoboj-ce, tj. w kotle z parą wodną o wysokiej temperaturze. Przy tej okazji obsługa „woszobojki" skradła mi 4 koszule z sześciu, jakie miałem ze sobą w walizce. Z tego, po mojej energicznej interwencji przy pomocy komendanta konwoju, zwrócili nii dwie koszule, a pozostałych nie. Z Woroneża pojechaliśmy, już w innych, przypadkowych obsadach wagonów przez: Saratów, Kujbysz:ew, Karagandę, Taszkient, Aszchabad do Krasnowodzka, do którego przybyliśmy 23 kwietnia 1945 r., czyli dokładnie po miesięcznej nader uciążliwej podróży. "" Skolko (ros.) - ile 10 Kaput (nicm.) - tu: zmarło " Adin - wt. odin (ros.) -jeden 12 Eszeton (ros.) - transport 89 Obióz w Krasnowodzku Krajsnowodzk to miasto portowe, położone na wschodnim wy-brzeżiu MoRa Kaspijskiego, na pustyni Kara-Kum w Turkmenskiej SRR. iPanuje tam klimat trudny do zniesienia dla przybyszów: bardzo rzadkie Opady deszczu, temperatura w cieniu wiosną i latem dochodzi do 40-50 stopni Celsjusza, a w słońcu 50-60 stopni (wyjątkowo 70 stopni), noce chłodne. Ciśnienie atmosferyczne wysokie, bowiem Morze Kaspijskie leży 28 metrów poniżej poziomu mórz. Brak tam słodkiej wody, gdyż studnie zawierają wodę słoną 1 ponadto' z domieszką ropy naftowej, przez co pustynia ta jest pozbawiona wszelkiej roślinności. Jedynie na wzniesieniach terenowych spotyka się nieokreślonej barwy trzcinowate szuwary. Ludność miejscowa uży\va do picia wody słodkiej dostarczanej w cysternach drogą morską obóz w Krasnowodzku stanowił wypróbowane juz w okresie Rewolucji Październikowej 1917 r. i lat następnych, miejsce do szybkiego wyniszczenia biologicznego niewygodnych dla panującego ustroju ludzi. W pierwszych latach kształtowania się Związku Sowieckiego Koncentrowano tam, zwożonych z całej Rosji oraz z dołączonych do niej republik mnichów, którzy pod wpływem uciążliwego klimatu, a przede wSZystkim na skutek braku słodkiej wody, kładli swe kości w piaiskach pustyni Kara-Kum. Pozostała po nich jeszcze do 1945 r. pamiątka: tysiące różańców, złożonych w małym drewnianym po-mieszczeni!, na terenie obozu, w którym z kolei nas uwięziono. Pomieszczenie to było łatwo dostępne i każdy pobożny chrześcijanin spośród nas mógł sobie wybrać taki różaniec, jaki mu się spodobał. Obóz, dc* którego nas doprowadzono, miał kształt prostokąta 1 mieścił się na powierzchni kilku hektarów piaszczystego terenu, ogrodzonego drutami kolczastymi. Dokoła, w odległości około 150 m, wznosiły się wieżyczki, na których dyżurowali zaopatrzeni w bron maszynowy \ reflektory strażnicy. Obóz przedzielony był w połowie drutem kolczastym na dwie części, tzw. żony. Jedna z nich wyposażona była -w ziemianki (tj. budynki koszarowe drewniane, częściowo zagłęb jone w ziemi), a druga pusta, niezabudowana. Na granicy obu „zc^n" stały murowane budynki łaźni oraz kuchnia polowa opalana m,azutem. , . W momencie doprowadzenia nas do tego obozu znajdowało się tam już okcoło 1500 Niemców i Niemek - przywiezionych wczesniej- 90 szym transportem. Było więc nas razem: 2300 osób z naszego transportu i 1500 Niemców, czyli razem 3800 internowanych. Potem dowieziono około 100 Rosjan „zakluczonnych" (aresztowanych), więc ogólny stan wynosił ok. 3900 ludzi. Kobiety ulokowano w „żonie" zabudowanej, mężczyzn pod gołym niebem. W „żonie" męskiej panował przez pierwsze dwie doby nieprawdopodobny rozgardiasz. Podczas dnia siedzieliśmy na swych walizkach lub torbach, a w nocy spaliśmy na ziemi, kładąc pod głowy swój nader skromny dobytek. Ochotnicy spośród internowanych roznosili jedzenie, ale w tym bałaganie jedni zjadali po dwa obiady, dla innych, mniej zaradnych, już nic nie zostawało. Wreszcie komendant obozu, sowiecki pułkownik, wytypował naszego kolegę z AK, majora Gustawa Sidorowicza, przedwojennego porucznika lotnictwa Wojska Polskiego, energicznego, postawnego, o typowo wojskowej sylwetce oficera, proponując mu zaprowadzenie ładu oraz objęcie komendy z ramienia internowanych nad męską „żoną" obozu. Major Sidorowicz zgodził się na tę propozycję, warunkując jedynie, że sam dobierze sobie pomocników i że wszyscy oficerowie polscy, którzy ujawnili przed władzami sowieckimi, że nimi są, otrzymają funkcje kierownicze, a tym samym zwolnieni będą od pracy fizycznej. Pułkownik sowiecki warunki te przyjął. Rzeczywiście mjr Sidorowicz, przy naszej pomocy, zaprowadził w ciągu 24 godzin ład w męskiej „żonie" obozu. Jednocześnie sowiecka Komenda obozu dostarczyła nam namioty, sienniki i matę poduszki wypełnione trawą morską, bieliznę pościelową i koce. Wydano nam także beznożne prycze drewniane do namiotów przeznaczonych dla ogółu internowanych oraz prycze drewniane na 4 nogach dla dowódców kompanii i plutonów, na które podzielono obsadę obozu. Major Sidorowicz zakwaterował się w niedużym namiocie wraz ze swym gońcem, AKowcem Mieczysławem Kosmalą, i kilkoma innymi AKowcami. Najstarszy z nas wiekiem i stopniem, pułkownik AK Jan Kieżun, oficer lotnictwa, który po zamachu majowym w 1926 r. został przeniesiony na wcześniejszą emeryturę, otrzymał tu funkcję szefa gospodarki materiałowej. Ja zostałem dowódcą 1 kompanii o początkowym stanie ok. 2fc5O ludzi, Leonard Wyjadłow-ski dowódcą 2 kompanii, zawodowy porucznik WP, a potem kapitan AK Tadeusz Ciałowicz (brat dyplomowanego pułkownika artylerii Jana Ciałowicza) - dowódcą 3 kompanii, podporucznik rezerwy 91 Wacław Dlużniewski - dowódcą 4 kompanii, w skład której wchodzili najmniej sprawni fizycznie internowani. poza tym była grupa zupełnie niezdatnych do pracy słabych, schorowanych ludzi. Ze znajomych Polaków znajdował się w tej grupie mój współtowarzysz z celi więziennej w Krakowie Michał Maruńczak, który niebawem zmarł. Używam tu określenia „internowani", bo te,ki posiadaliśmy tam status prawny, jako ludzie zatrzymani bez wyroku sądowego. Zresztą tak obywatele polscy, jak i niemieccy, nie mogli podlegać orzecznictwu sądów sowieckich, a również zatrzymywanie ich i internowanie w ZSRR nie miało nic wspólnego z prawem. Do namiotu majora Sidorowicza oraz naszego namiotu dla dowódców kompanii i plutonów doprowadzone zostało światło elektryczne, bo czasem już wieczorem po ciemku dostawaliśmy zlecenia od komendy obozu. Na dowódców plutonów w l kompanii dobrałem sobie mego krewnego podporucznika rezerwy, AKowca Tadeusza Dziedzickie-go, współwłaściciela majątku rodzinnego Klimontów k. Proszowic i również AKowca Stefana Wilkosza z Krakowa. szefem l kompanii zosta! wyznaczony przez majora Sidorowicza podchorąży NSZ, a potem AK inżynier Skarżyński, a gdy ten poszecij ^o szpitala, zastąpił go Marian Szostak - AKowiec z Gdowa. Na stanowiska dowódców plutonów i szefów kompanii w pozostałych kompaniach wyznaczeni zostali AKowcy: podporucznik rezerwy ze 106 DP AK były komendant Placówki AK w Klimontowie - nauczyciel z zawodu, Franciszek Szopa „Konrad", który niebawem przeniesiony został na stanowisko szefa gospodarczego szpitala r\a Aerodromie (10 km od obozu internowanych w Krasnowodzku) „ podchorąży z Baonu Szturmowego 106 DP AK - Kazimierz Mikuł^ podporucznik rezerwy AK, Bartoszewski (absolwent Centralnego instytutu Wychowania Fizycznego), „Kruk", podporucznik rezer\vy ^.K, technik-elektryk Zygmunt Mierzejewski, Maksymilian Chrobok _ technik-górnik ze Śląska, Jan Gorus - Polak ze Śląska. W dziale gc^spociarki materiałowej funkcje pomocnicze otrzymali młodzi AKow^y. początkujący wówczas fotograf z Krakowa - Garzyński oraz uc zcn szkoły technicznej Leszek Wiśniewski. Zegarmistrzem - oczyvyiście tylko do obsługi Rosjan (bo nikt z nas z zegarkiem nie dqjecr\ał do obozu w Krasnowodzku) został zegarmistrz-amator podpoa lcznik rezerwy AK Ste- 92 fan Klima, spryciarz . - ,/ czasem udawało się naprawić zegarek, ale na tej funkc;tor^mał się on we wszystkich obozach w ZSRR, aż do mom' VeJ repatriacji do Polski jesienią 1947 r. Nie pamiętam już, jak f%dę otrzymał pochodzący z okolic Łań ok. 20 letni W >osek- ktory opowiadał, że w 1944 r. ł AK ok śmier cuta ok. 20 letni W >osek- ktory opowiadał, że w 1944 r. przeszedł z AK do aiV rzekomo otrzymał w AK wyrok śmierci. Co prawda nie siy^l,'1' aby tegO r°dzajU Wyr°ki ™ dezercję z AK i przejście do ^ff^ykolwiek wykonywane, ale taka zmiana orientacji polityczni/51"0 W 1944 n byla W m°im P°JęCiU C° najmniej dziwna. (^ *>, w warunkach obozowych niektórzy internowani podawali l'wdziwe Informacje o swej przeszłości, ale ja już odnosiłem s "Jf ,Pigniewa Noska z rezerwą. Nosek twierdził, że walczył w szr ln AL w Powstaniu Warszawskim przeciw hitlerowcom " Powstania dostał się w ręce Sowietów i został interno^ t'ez funkcJj znalazl się WitOld KieŻUn " bratanek pułkownikau bieżuna' żolnierZ AK' odznaczony w Po' wstaniu Warszawskimi ^em VlrtUti Militari V ^^ Stan jegO Zdr°" wia przedstawiał sie v';zas bardzO zle' ale mim° teg° Zd°łal przetrwać Krasnowl."? i ^ostal wczcśnieJ od nas wraz z grupą chorych w końcu 194. ' ,«triowany do Polski. W najgorszym stanie zdrowia spośród a !¦" V°w juz W ChWili naszego Przybycla do Krasnowodzka znajdo °^ię Podporucznik czasu wojny - mgr praw Stefan Kwiatkowski r i' .Szafraniec" - szef Wydziału Społeczno-fólitycznego Okręgu'^>ków. Zmarł on w tym obozie w początku sierpnia 1945 r. W ^ 8amym czasie zmarł rownież AKowiec Obidowicz z Krakowa Spośród współtow i JV naszej niedoli - polakow P^eb cych w obozie w Kra V>dzku zapamiętałem Jana Juśkiwa, zacnego kolegę, który d/"0.V)WCZas funkc^ szofera dowódc>' obo" zu; Jana Daćkc, BoCh ' , z Wieliczki, przedwojennego chorążego żandarmerii, a w cz, r-kuPacJj funkcjonariusza „Kripo" (Policja Kryminalna) Józefa d* /a- Owsiak, jak mi sam mówił, n.e był zaprzysiężony do AK f" tidzielat wywiadowi AK inforniacJi' Jakie zdobywał pełniąc W L>wk*zki stuzbowe" Fakty te P°twierdziła po naszej repatriacji n °S'lski " ŻoinierZ AK Z°^ Podczaska "Da" kroi", łączniczka mai( ° ^raJa" do okryCn rociZjn w polsce. Listy te doszły do adresatów. W drugiej „żonie" mieściły się ziemianki koszarowe dla kobiet i dwa baraki dla °Jsób obłożnie chorych; jeden męski i jeden kobiecy, oraz barak anibi^iatoryjny, w którym przyjmowała pacjentów obozowa 94 lekarka. Ona też decydowała o zwolnieniu z pracy zgłaszających się do niej chorych internowanych. W „żonie" kobiecej panował inny niż w męskiej porządek. Obsadę kierowniczą kobiecą stanowiły wyłącznie NiemK1' volksdeutsch-ki. One pełniły wszelkie funkcje kierownicze i gospodarcze. Im podlegało 8 naszych Polek: 1. Maria Wronowa „Kora", żołnierz Zgrupo\vanja ak -Żelbet" w Krakowie, odznaczona w PRL w 1956 r., po swym powrocie z ZSRR, Orderem Virtuti Militari V klasy (na wniosek byłego dowódcy tegoż zgrupowania majora Dominika Żdziebły-Danowskie8o „Kordiana"). 2. Alina Kotówna „Limba" z krakowskiego ak. M*eszkał u nleJ' JeJ rodziny, przy ul. Friedleina 41, Stefan Kwiatkowski „0^"* więc NKWD zabrało ich oboje. 3. Wanda Thuguttówna „Ryś", sekcyjna sanitariu szek 12OPP '06 DP AK. Zmarła w Krasnowodzku 13 sierpnia 1945 r. 4. Aleksandra Rajcówna „Kozaczek", łączniczka z krakowskiego AK. Zmarła w końcu lipca 1945 r. w Krasnowodzk^- 5. Aleksandra Spyrłakówna z krakowskiego ak, łączniczka. Zmarła w Krasnowodzku. 6. Halina Małecka z krakowskiego AK. 7. 17-letnia Zofia Biernacka z NSZ, potem vvcielor^a wraz ze swYm oddziałem do AK (córka ziemianina, właściciela rr3ai3tku Jaronowi-ce w pow. jędrzejowskim). 8. Maria Juśkiwowa - żona Jana, bardzo szanowana przez koleżanki i uczynna osoba. Czy była w AK - nie wiem wyciągnąć wniosek, że w obozie został zaprowadzony porządek i stworz ru nigdy nie zapomnę. Mimo pełń; ^ [ia bezChmurnyni i!lV] widoczność była znacznie ogran|Czo^a bovViem zachodni V*1 wiatr °a strony morza niósł gęste tumany t)iachu' JednOcześnie w zaCttfachodn»ej kwaterze cmentarnej ekipy grab^, chowaly we wspólnej' ^ mogile kilkanaście ciał zmarłych tego dr|ia internovVanych, wskuteK^ek CZL zamieć piaszczysta niosła ze so|)ą tnjdn do zniesienia tr " : *~ Kopaliśmy łopatami na zmianę, br) s„ nam . ż niewiele zost^ dla naszego kolegi z AK. Nad otwa ^^ przemówił 1>|! Leona(rd Wyjadłowski „Ziemia", ale słowa j gtuszyio wycie wichU»nury' nit:>y permanentnego grzmotu. Następ^ wt,sypaną już mogiłę ^ wbiliśmy Po zała- i!lVm w drewniany krzyż. Symbolicznie, bo jasną"rZeczą było, że jednej doby żywiołowy podmuck zrówna rnogiłę z pozionielftTiem skowzgórza, a szczątki krzyża P()niesie /e sODą na wschód-t)>cL Gdy wracaliśmy po pogrzebię ' samyrn autem ciężan6:arow>'r11' na dole poniżej „Aerodroniu" pa,lowa,a beZWietrzna cisza- a- Olbrzymi, niesamowity, o barwie rozpal,, Q do cZerwoności zelć>;6laza' ^^ życ towarzyszył nam w tej dro,,ze ng przetaj przez pusty'^"'6- Młl1" czeliśmy, tylko Alina Kotówna fiOwiedzialgi: „Spełniłam sW'5wój obowiązek do końca", i była to pra\vria la. 10H Niebawem zmarła Aleksandra Rajcówna („Oleńka"), której śmierć bardzo ciężko odczula zaprzyjaźniona z nią moja siostra Wanda. Wanda zapadała gwałtownie na zdrowiu. Opuchlizna nóg, objaw osłabienia serca, postępowała od stóp już powyżej kolan, gorączka doszła do 40 stopni, więc przewieziono ją 12 sierpnia 1945 r. samochodem ciężarowym wraz z innymi chorymi do szpitala na „Ae-rodromie". Wynieśliśmy ją oboje wraz z Aliną Kotówną na noszach z ziemianki do oczekującego samochodu. Wanda była bardzo spokojna, choć z kilku jej słów zorientowałem się, że zdaje sobie sprawę, iż stoi w obliczu śmierci. 13 sierpnia 1945 r. zmarła w obozowym szpitalu na „Aerodromie krasnowodzkim". Kochaliśmy się z moją siostrą bardzo, a moment, w którym powiadomiono mnie przez osoby przybyłe z „Aerodromu" ojej śmierci, stanowi dla mnie tragiczne przeżycie, nigdy przez czas nie zatarte i zawsze aktualne. W kilka dni po śmierci mojej siostry, a mianowicie 15 sierpnia 1945 r., zmarł w tym samym szpitalu Tadeusz Dziedzicki „Krzywda". W drugiej połowie sierpnia 1945 r. rozpoczęto przygotowania do etapowej ewakuacji obozu w Krasnowodzku. Zdjęto nas, polskich oficerów, z pełnionych dotychczas w obozie funkcji. Dowództwo l kompanii przejął ode mnie Litwinów. Lekarze wysegregowali jeszcze spośród nas część internowanych do szpitala na „Aerodromie". Co do mnie lekarka sowiecka wahała się i orzekła, abym sam o tym zadecydował, zależnie od mojego samopoczucia. Poprosiłem o zaliczenie mnie do grupy zdrowych. Stan liczebny obozu internowanych w Krasnowodzku wynosił w tym czasie około 900 osób, tj. ok. 600 zdrowych i ok. 3OO chorych. W porównaniu ze stanem osobowym w dniu naszego przybycia, tj. ok. 3900 osób, wynika, że w ciągu 4 miesięcy naszego pobytu w obozie dla internowanych w Krasnowodzku śmiertelność wyniosła 77%. Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu naszej pierwszej, liczącej ok. 350 osób, grupy. W tej grupie znaleźli się wszyscy Polacy, a resztę stanowili Niemcy i volksdeutsche. Po poddaniu nas ścisłej rewizji połączonej z rozbieraniem się do naga, zaglądaniem do ust i dziu- Wand<> lluifjutt rek do nosa przez wyspecjalizowanych d° tegoihierzy, doprowadzono nas do portu w Krasnowodzku izywis wszystko co się dzieje w tym kraju bałaganu iństenu ; ści, tak i nasz wyjazd zaplanowany na 22 sierpi945 r. ( się o jedną dobę z powodu nieprzybycia w poręsrii pasfj/ go. Przesiedzieliśmy więc 24 godziny w porcie pdpłym t Wreszcie 23 sierpnia 1945 r., a więc dokładnitp4 mii,,' pobytu w Krasnowodzku opuściliśmy ten przedsiotk piel^ róż statkiem po Morzu Kaspijskim do Baku byładlas w y ' runkach bardzo atrakcyjna. Panował nastrój swolmy i ka;(! ' co chciał. Komendantem transportu był kapitan M, o ktty poprzednio wspomniałem. W połowie podróży zfcył się, jemny incydent. Siedziałem akurat na ławce przytnie wr^\ ciszkiem Szopą, skąd obserwowaliśmy z zainteswani^: stającą na spokojnej dotąd powierzchni niorzaaiwioś(,nii:;:|;;j kość fal. Nagle tuż obok nas wyleciał za burtę, jakim się ^ szej chwili wydawało, duży, o ciemnej barwie palmiot.lii) wani, znajdujący się w pobliżu na pokładzie, doSji do b^ij'. ku. Okazało się, że to Niemiec o nazwisku Szymai12' sk)( i morza chcąc popełnić samobójstwo. Odziany bylreienny-'; który utrudniał mu ruchy rąk; jednakowoż instyrtimoza^1 i czy nie pozwolił mu pójść biernie na dno, więcąmyv\-(:;V powierzchni morza, wykonując prawidłowe mchpwacldf ."i rze sowieckiego konwoju NKWD spuścili sZalupęMowili^* skiego. Nie potraktowali go jednak jak chorego psfcznie^U świadczył przecież jego postępek - a jak uciekiiis. W z,, J1 tym bili go bez litości już w szalupie, a p° wcifęciu n.'C * statku kopali leżącego w głowę i gdzie popadło. B;Szym^|: już zupełnie bezwładny i przestał odruchami reajtiać na>t'> paczy, wyszedł na pokład kapitan NKWD nakazfrtorm^Hr sadystom odstąpić od omdlałego, zmaltretowgo cz^L: Wygłosił przy tym naukę: „Nie nado bit', nadopitsiit"' (ą :y<;,r,. bić, trzeba przebaczyć). Była to budząca wstręitluda i ^'y4| owego kapitana NKWD. Bo gdzie był on w czastolego^i Dlaczego zjawił się na pokładzie dopiero wtedy,siSzym,^ Szymański powrócił do względnie normalnego stanu fizyoaale ro^, odzyskał. Kręcił się po obozie w ni. Groznyj, gdzif nas nitki odesy h y ę ę po obozie w ni. Groznyj, gd y nej pracy się nic nadawał. Z Groźnego został ewaKuowarpiz chory, ¦, jego losów nie znam. \ 102 rnial do wybaczenia kapitan NKWDtemu już strzępem człowieka? Co' WiekoWll T(Me pozory etyki, jakie najwyraźniej oszalałemu c ^tm NKWD niLJ zwiodą nawę, bar. zademonstrował wówczas opisanym incyde,ncie z Szymarlskirn dzo naiwnego człowieka. *^ ść pOd pokład, gdzie było gorąco i dusz. polecono nam wszystkim z J zatrzymaliśmy sie na przystani. Nie no. Po dopłynięciu do Ba ^^ Qd dawnQ nie oglądanej żieleni mogliśmy wprost oderwąi nasycić się srr,akiem słodkiej Vody, drzew i krzewów, jak roW^odstawiając kubki Pod cieknącą obficie którą piliśmy bez umiaru. P ów wodę z niezamykanych w ogoie ^^ statkiem wzdłuż brzegu m()rskie. Niebawem popłynęliśmy a.a,22j gdzje pQ banr (ciepła kąpie. go do portu w Macnacz^ odzieży w „woszobojce" prz^rans. pod natryskiem) i dezyntc owym do miasta Groznyj na p51noc-portowano nas pociągiem nym Kaukazie. położony był w odległości kilku kjiome- Obóz dla internowany^' h• ą placówkę do krótkotrwałego za. trów od miasta. Stanów" * nych Byl to kompleks kilku drtwnia. kwaterowania grup intern nycn w piece bez żadnych najpryrni. nych baraków nie wyP°^ , bez instalacji kuchennych. Koinpleks tywniejszych nawet meD prowizorycznie płotem z kilku pasm tych baraków ogrodzony wano w kuchnipolowej. W noty spa. drutu kolczastego. PoS1 .gliej podłodze, naWY" płaszcza^, z do. liśmy pokotem na drewn[ h pod gtowanii za poduszki, bytkiem w plecakach słu ^ repatriację ^ najbliższym Czasie. Zapowiadano nam, po ^evvcale dyscyplin/ob°zowej. Zrlarzaly Nie przestrzegano już pra^anych przez druiy na przechaqzkę po się nawet wypady intern stawano z papierosami w usta<:h okolicy. Na apele wieczo zak,adach gazovVniczych, mieszczących jeździliśmy do pracy ^ogrodów. wchodziłem w skład gR,p>, któ. się na terenie obszernycn ^emu ko,edze z AK Kazimier/owi Mi. rej kierownictwo PovVier^ita ^siłku i polegała najczęściej na kopa. kule. Praca ta nie wyma^^ OczyWiście nie przykładałen^ sie do niu niezbyt głębokich rov ^^. ^ od c^u do czasu wvbuchat pracy, nic widząc ku tem niewie,ki zreszłą płonący strumifen gazu z ziemi na terenie zaktaa.idKaCi1 ogół pracująO'cn w pobliżu tej awa. ziemnego. W takich wyj* jstrów Rosjan i pracujących intfernowa. rii robotników rosyjskicn. Prawdopodobnie „nrt Mactiaczkata. e chodzi o P«rI 104 nych biegł z łopatami, aby narzuconą ziemią Zdławić płomień. Ja nigdy z nimi nie pobiegłem. Na wezwanie Hosjan odpowiadałem: „Niech się cała Rosja spali, mnie to nic nie obchoqZi». Tubylcy zazwyczaj odkrzykiwali „czort jego bieri"123 i lecieli do o^nla. By\o to zresztą ich obowiązkiem, jako obywateli ZSRR, a ja przecież byłem tu, bezprawnie porwanym z mej Ojczyzny, Polakiem. Po tygodniu naszego pobytu w Groźnym, czyu około 1 września 1945 r., komisja złożona z kilku lekarek rosyjskich wytypowała spośród nas grupę około 50 mężczyzn i kobiet uznanych za dystrofi-ków, czyli cierpiących na awitaminozę. Grupa t^ została skierowana dla podreperowania zdrowia do podgórski^ wioski na zbiory owoców. Znalazłem się i ja w tej pięćdziesiątce, co zawdzięczam majorowi Sidorowiczowi, który jako tłumacz przy komisji zwrócił uwagę lekarce na wrzód, jaki mi się zrobił na plecach. Uznano to za dowód dystrofii. Przewieziono nas więc samochodami ciężarowymi do pięknego i równocześnie niezwykłego zakątka Kaukazu v Czeczeńsko-lngu-skiej RFSRR124. Zakwaterowano nas w wyludnionej wiosce usytuowanej w terenie falistym, który w trzech ezwartych powierzchni pokrywał zalesiony drzewostan liściasty. Zamieszkiwał ją do drugiego półrocza 1941 r. szczep kaukaski o naZwie czeczeńcy. Korzystali oni przed wojną ze specjalnych przywilejów udzielanych im przez ZSRR, a więc przede wszystkim z prawa do posiadania własnych gospodarstw rolnych, z usankcjonowania prawnego ich muzułmańskiego wielożeństwa, z pozwoleń na Posiadanie broni myśliwskiej itp. Mimo tych udogodnień w czasie inwazji niemieckiej na ZSRR uderzyli oni zbrojnie na tyły armii sowiec^ęj. po zatrzymaniu ofensywy hitlerowskiej rozpoczęto represje: mężczyźni, którzy nie zdołali uciec w lasy, zostali rozstrzelani, a kobiety j dzieci wywieziono na Syberię. Jak nam opowiadali przygodnie poznani Rosjanie, jeszcze w 1945 r. kryły się w okolicznych kompleksach leśnych niewielkie zbrojne oddziały partyzanckie niedobitków czeczeńców. 123 czort jego bicri ~ cl° ' 124 wi. ASSR - Awtonomnaja Sowietskaja Socjalisticzcskaja Rjespublika (ros.l - Autonomiczna Socjalistyczna Republika Radziecka - w by|yrn yHRR cnklawa wewnątrz republiki związkowej, zamieszkana przez ludność danej narodowości, korzystającą z pewnej, niewielkiej, autonomii. 105 Na kwatery wybrano dla nas dużą, kiedyś zamożną siedzibę, w której poza zabudowaniami gospodarczymi znajdowały się aż trzy spore domy mieszkalne, co wskazywało na to, że jej niedawny właściciel miał trzy żony. Każda z żon Czeczeńca zamieszkiwała bowiem wraz ze swymi dziećmi w osobnym domu. Siedziby Cze-czeńców otoczone były sadami owocowymi, w których dominowały śliwy. Niezwłocznie po naszym przybyciu do owej malowniczej, tonącej w zieleni i barwach dojrzałych owoców wioski, która kryła w sobie niedawną tragedię jej mieszkańców, polecono nam urządzić sobie kwaterę. Pomieszczenia mieszkalne były już całkiem ogołocone z mebli. Otrzymaliśmy więc siekiery, młotki i obcęgi, z którymi rozeszliśmy się w niedużych grupach po opustoszałej wiosce. Otrzymaliśmy niczym nieograniczoną swobodę uzyskiwania materiałów, przydatnych do urządzenia naszego sezonowego obozu z „martwych" gospodarstw. A więc na przykład: wyrwane z zawiasów drzwi stanowiły dobry materiał do montowania łóżek, niezbędne gwoździe wyciągało się z krokwi dachowych itd. Dzięki inwencji kilku znających się na stolarce współtowarzyszy szybko umeblowaliśmy nasze pomieszczenia. Dla zachowania formy obozu, ogrodziliśmy teren zajętego przez nas gospodarstwa płotem z kolczastego drutu. Nieliczny konwój nie wysilał się, aby nas bardzo pilnować, bo wiadomo było, że nikt w tych warunkach nie będzie uciekał, tym bardziej, iż obóz nasz stanowił w ogólnym mniemaniu rodzaj kuracji przedrepatriacyjnej. Kuchnię prowadziła Alina Kotówna przy pomocy jednej Ślązaczki. Tak więc przy stuprocentowej uczciwości i talencie kucharskim Aliny wyżywienie było nie tylko wystarczające, ale i smaczne. Nasza praca polegała na zbieraniu opadłych owoców śliw (typu „węgierek") oraz z olbrzymich grusz leśnych („ulęgalek"). Te nie pielęgnowane drzewa owocowe wyrosłe na bujnej glebie i we wspaniałym klimacie kaukaskim, dawały niezwykle wysoki plon. Nie zrywaliśmy owoców z drzew, aniśmy ich nie strząsali, a jedynie zbieraliśmy je z ziemi, zagarniając dłonią jak łopatą te, które gęsto pod konarami drzew leżały. Zbierane przez nas owoce były suszone w sposób prymitywny na miejscu i odsyłane do magazynów. Nie wiem dlaczego, mimo niestosowania żadnych środków ochrony roślin, dojrzale i popękane nawet, leżące na ziemi owoce śliw, nie nosiły nigdy śladów zaatakowania ich przez gąsienice. 106 Oczywiście mieliśmy prawo przy zbiorze owoców jeść je do woli. W czasie wypraw do pobliskich terenów leśnych na zttory grusz-ulęgalek, buszowaliśmy po zaroślach, zr>'waJ^c ogromne, bo co najmniej półtora raza większe od naszych orzechy lask(>we i ostrę-żyny, rzecz oczywista wyłącznie już na nasz prywatny użytek- Gdyby nie poczucie oderwania od rodziny, od Ojczyzny, to owe cztery tygodnie przebyte w wiosce czeczeńskiej można by Laliczyć do dobrze spędzonych wakacji. W czasie pobytu w tym nieszablonowym obozie zajmowałem małe pomieszczenie na dwa łóżka w jednym z trzech doinów mieszkalnych wraz z Janem Gorusem - Ślązakiem, patriotą pol^™' Przed; wojennym kapralem WP Podziwiałem jego sprawność w Posiu&1-waniu się w różnych okolicznościach jedną, to jest prawą, ręką, bowiem lewą dłoń stracił w wypadku w czasie wojny v'iec używał protezy. Zaprzyjaźniłem się z tym zacnym i pełnym życ>owego ani" muszu człowiekiem. Po czterotygodniowym pobycie w tym punkcie regCneracyjnym przetransportowano nas do położonego w rejonie OrdżCnikldze tzw-„podsobnegochoziajstwa" (pomocniczego gospodarstw^ zwanego w skrócie „podchoz". zadaniem jakie mieliśmy tani da wykonania były wykopki ziemniaków. Stan gospodarki na owym ,,podchozie" byl poniżej krytyki, inwentarz żywy stanowiło dobrze wyPasione na naturalnych paszach stado kilkunastu krów i dwa buhajt- Trzymano je tam nie wiadomo po co, bowiem wszystkie krowy zakażone były chorobą Banga125, a więc jałowe i bezmleczne, jako ż^ przeciętny udój od jednej krowy wynosił 0,5 litra dziennie. pole ziemniaków przeznaczonych do wykopania robiło wrażenie łanu ró/'nycn Laturv ków bujnie rozkrzewionych chwastów, zasłaniających Cał^ow!cle ukry; te pod nimi krzewy ziemniaków. Wydawało nam się w pierwszej chwili, że szkoda czasu na wdzieranie się w ten gąSzcz burzanów, bo ziemniaków tam nie znajdziemy, zdziwienie nasze byto niemałe, gdy usuwając kwaterami chwasty przystępowaliśmy dc* wykopywania spod krzewów dorodnych i plennych ziemniaków. Szacunkowo określaliśmy ów plon na około 200 kwintali z hektara, co w Polsce uważane było zapłon dobry i to w odniesieniu do plantacji starannie uprawianych, nawożonych i pielęgnowanych. Tak więc- Przy zasto" sowaniu prawidłowych zabiegów agrotechnicznych, vZyne teg0 stani rzeczy. Otóż w czasie naszego pobytu na zbiort,cn owoców w.podchozie", przychodził kilkakrotnie wieczo-rem^ Do godzinach pacy, do sali zajmowanej przez internowanych PolakOw starszy już, > poczciwej powierzchowności, rosyjski kapi-tan- biadał on sobie r3 zydelku, lub odwróconej do góry drewnianej i prowadzilz internowanymi swobodne „rozgowory"'^6. Kozgowor (ros.l - roz>«wa Każdy mówił co chciał i niestety często to co myślał. „Grażdanin" kapitan dyskutował z nimi, jak równy z równym, doprowadzając nieraz rozmówców do bardzo krytycznych wypowiedzi na temat stosunków społecznych i politycznych panujących w ZSRR. Jak się okazało - tych kilka wieczornych „rozgoworów" pociągnęło za sobą brzemienne dla nas następstwa. Nasz starszyna sprecyzował to niedwuznacznie: „głupcy - rzekł on - wypowiedzieliście wobec przebiegłego enkawudzisty wasze poglądy na stosunki i ustrój w ZSRR-Złożył on raport tam, gdzie należy, iż jeszcze nie nadajecie się cło repatriacji. Posiedzicie więc sobie nadal w Kraju Rad rok lub dwa -do czasu politycznego uświadomienia i wychowania was". Słowa jego sprawdziły się. Po wyselekcjonowaniu części internowanych niezdatnych do cięższej pracy, a także osób kwalifikujących się na różnego rodzaju funkcje, jak np. Alina Kotówna - sanitariuszka i rozesłaniu ich do różnych obozów, resztę nas, tj. około 250 mężczyzn i kobiet, przewieziono w końcu października 1945 r. do obozu w miejscowości Nuzał w Sewieroosetyńskiej SowiecKiej Republice Rad na Kaukazie127. Pobyt w Nuzalu trwał dwa lata. Obóz w Nuzalu Nieduża kaukaska miejscowość Nuzał, usytuowana na wysokości l loo metrów ponad poziom morza, posiada klimat łagodny: zimą temperatura rzadko spada poniżej 5 stopni, a latem nie ma tam upałów. Powietrze przesycone jest orzeźwiającym ozonem. Na tej wysokości rosną drzewa liściaste i rozwijają się owocując obficie jabłonie oraz morele. W pobliżu tej osady przepływa w głębokim jarze nigdy nie zamarzająca górska rzeka Ardon. Obóz, do Którego nas przywieziono, położony był u stóp zalesionej góry, w odległości kilkudziesięciu metrów od wiecznie huczącego Ardonu. ODóz zajmował około 3 hektarów terenu w kształcie prostokąta otoczonego kolczastym drutem, ale bez wieżyczek strażniczych. Wnętrze obozu utrzymane było bardzo schludnie. Zabudowania składały się z kilku jednopiętrowych, estetycznych willi. Na końcu obozu nfiie-ścił się budynek łaźni oraz bardzo duży parterowy pawilon używany wyłącznie jako kuchnia i jadalnia, a w wyjątkowych sytuacjach 127 WI. Sicwiero-osictinskaja Awtonomnaja Sowictskaja Socjalisticzeskaja Ricspublika (ros.) - Pólnocno-osetyńska Autonomiczna Socjalistyczna Republika Radziecka. 1 O9 jako świetlica. Magazyn i budynki mieszkalne dla funkcjonariuszy rosyjskich znajdowały się poza terenem ogrodzonego obozu. Pomieszczenia mieszkalne w poszczególnych willach obozowych były nieduże, tak że w każdym z nich zakwaterowano po około 20 internowanych (oczywiście osobno kobiety i mężczyzn). Łóżka były piętrowe, ale każdy otrzymał osobne łóżko, siennik i poduszkę wypchane suszoną trawą, koc oraz bieliznę pościelową. W pomieszczeniach mieszkalnych były piece kuchenne używane przez nas do celów ogrzewczych. Za opal służyło drewno. W obozie tym zastaliśmy już internowanych różnych narodowości: Czechów, Słowaków Węgrów, Niemców, Ślązaków-volksdeut-schów i nielicznych Polaków. Po naszym przybyciu stan internowanych w obozie Nuzat wynosił łącznie około 450 osób. Kierownictwo obozu z ramienia internowanych znajdowało się w gestii Czechów i Słowaków, którzy już do końca naszego tam pobytu utrzymali się na swych stanowiskach nie dopuszczając osób z innych narodowości do współudziału we władzy. Komendant - internowany Czech o nazwisku Mirej - był człowiekiem uczciwym i taktownym; zarzucić mu mogę jedynie preferowanie przy wyznaczaniu na wygodne funkcje wyłącznie swoich rodaków. Mieszkał on osobno wraz z dwoma swymi współpracownikami w jednym z budynków mieszkalnych i tam miał swoją kancelarię. Komendant obozu, rosyjski major Krikonow, oraz etatowy enkawudzista, nazywany przez nas „blondyn", lekarka, oficer gospodarczy, trzech młodszych oficerów i żołnierze konwojenci mieli swoje kwatery poza drutami obozu. Lekarzem internowanych był węgierski oficer rezerwy, doktor Fidler, znany i ceniony w swej ojczyźnie chirurg. Władał on biegle kilkoma językami, m. in. językiem polskim. Funkcje kucharzy i magazynierów pełnili wyłącznie Czesi. Szefem krawców obozowych był Czech o nazwisku Sus Kierownictwo warsztatu szewskiego też powierzone było Czechowi. Spośród Polaków zwolniono od pracy fizycznej jedynie pułkownika Jana Kieżuna z uwagi na jego stopień wojskowy i wiek ponad 60 lat. Prowadził on bibliotekę obozową, ale w rzeczywistości była to synekura, bo mato kto znał język rosyjski i miał ochotę zajmować się po pracy czytaniem rosyjskich książek. Wyżywienie obozowe było znośne: 3 razy dziennie zupa, w tym danie obiadowe gęste. Kucharze kradli jednak nie tylko dla własnej 1 10 konsumpcji, ale i na handel, zwłaszcza mięsne konserwy amerykańskie. Dzienna racja chleba, zależnie od procentu wyrobionej normy pracy, wynosiła od 600 do 9OO gramów na osobę. Zaznaczyć muszę, że w ZSRR leje się ciasto chlebowe do brytfanny, więc przy tej metodzie pieczenia chleb zawiera znacznie więcej wody niż nasz. Poza tym wydawano każdemu internowanemu niedużą ilość cukru i margaryny, a także tytoń w ilości wystarczającej przeciętnemu palaczowi. Za pracę wykonywaną w poszczególnych przedsiębiorstwach (oczywiście państwowych) komenda obozu pobierała zapłatę w gotówce, więc rozliczano ją w ten sposób, że komenda potrącała każdemu pracującemu poza obozem z jego należności 300 rubli miesięcznie na koszty utrzymania wszystkich (tj. zdrowych i chorych internowanych, przebywających w obozie). Reszta zarobku stanowiła własność pracownika, z tym, że do ręki dostawał on nie więcej jak 150 rubli miesięcznie128, a reszta pozostawała na jego koncie w dziale finansowym obozu. Osób posiadających spore konta było niewiele. Należeli do nich przede wszystkim górnicy, pracujący „w przodku", których zarobki miesięczne dochodziły do 800 rubli. Obowiązywał tam 8-godzinny dzień pracy. Dniem odpoczynku była nie niedziela, a co dziesiąty dzień miesiąca. Tak przedstawiały się w ogólnym zarysie warunki, w jakich przyszło nam pracować w obozie nuzalskim. Przedsiębiorstwem, dookoła którego obracały się wszystkie prace w Nuzalu, była „szach-ta", czyli kopalnia rudy cynkowo - ołowiowej. Największa liczba internowanych w obozie Nuzal pracowała w „szachcie". Obsadę stanowili prawie wyłącznie mężczyźni. Podzielono ich na 3 grupy, tak, aby każda z nich mogła co l O dni przejść na jedną z kolejnych trzech zmian (poranna, dzienna, nocna). Internowani majstrzy - fachowcy wożeni byli codziennie do nuzalskich zakładów mechanicznych tzw. mechcechu. Poza tym duża grupa nieco słabszych fizycznie i nie nadających się do wytężonej pracy w „szachcie" mężczyzn, a także kilkanaście kobiet, zatrudniona była przy naprawie i konserwacji dróg górskich. 2* Zofia Blcrnacka, Tadeusz Ciatowity., Kazimier/. Mikula i Leonard Wyjadlowski oświadczają, że w Nuzalu nie płacono internowanym za prace. Lesław Wiśniewski oświadcza, że w końcowej fazie pobytu w Nuzalu płacono internowanym za pracę. Autor, który pracował tylko do 3 1 grudnia 1946 r., otrzymywał wypłaty. Być może Zofia Bicrnacka zbyt krótko pracowała poza obozem, lub nie wykonywała 100% normy. 1 11 Mnie zakwalifikowano do pracy w „szachcie". Początkowo używany bytem do różnorakich zajęć na powierzchni. Pewnego razu przydzielono mnie do zespołu, którego zadaniem było ładowanie wydobytej rudy do żelaznych wózków. Wózki te następnie przepychało się ręcznie po szynach na odległość kilkuset metrów do hałdy, gdzie wysypywano z nich rudę. Poszczególne wózki obsługiwało po 3 ludzi. Moi dwaj przygodni współtowarzysze pracy - Czesi, robotnicy z prawdziwego zdarzenia, od pierwszej chwili patrzyli z dezaprobatą na moje nieudolne w porównaniu z nimi wykonywanie tak zdawałoby się prostej czynności, jak ręczne ładowanie brył rudy do wózka. Uznali oni, że wózek popycham też nieumiejętnie. Z pewnością mieli rację, bo przecież nigdy w życiu takich czynności nie wykonywałem. Tak się złożyło, że wypadło na mnie pchanie wózka w ostatniej fazie, tj. do zsypu na hałdę. Wykonałem tę czynność beztrosko, nie mając pojęcia co mi grozi. Doprowadziłem wózek do końca toru nad głębokie na kilkadziesiąt metrów urwisko, na dnie którego znajdowała się owa hałda. Następnie pchnąłem go silnie w mniemaniu, że wózek obróci się na zawiasach, a jego zawartość poleci w dół, zatrzymując w dłoniach poprzeczny Pret metalowy, służący do popychania wózka. W tym momencie poczułem, że trzymany przeze mnie pręt podnosi się powoli w/raz z wózkiem w górę, odrywając mnie od ziemi. Ujrzałem pode mną kilkudziesięciometrową przepaść i instynktownie nie wypuściłem z rąk poprzeczki, bo gdybym to uczynił - poleciałbym bezapelacyjnie w dół. Trwało to może dwie sekundy, tak że nawet nie zdążyłem przestraszyć się tą beznadziejną sytuacją. W tym momencie pochwycił mnie z tyłu, obejmując oburącz na wysokości pasa, jeden z moich dwóch współpracowników Czechów. Pociągnął mnie do siebie, a ja zwolniłem z rąk poprzeczkę wózka. Odstąpiliśmy parę kroków w tył od przepaści. Wózek tymczasem wzniósł się do góry dnem, po czym już opróżniony powrócił na swoje miejsce na szynach. Patrzyłem oniemiały na owe ewolucje wózka i uzmys'ow'' łem sobie moje śmiertelne salto, jakiego uniknąłem, dzięki odwadze i narażeniu się dla ratowania mego życia owego, vvsKik niechętnego mi, współtowarzysza Czecha. Bo przecież gdybym nie wypuścił w porę z rąk poprzeczki wózka, pociągnąłbvm tego niedużego człowieka za sobą i obaj zostalibyśmy wyrzuc«eni z rozmachem w przepaść. Czech ten tylko powiedział do mni .e: „oj ty glu- 1 12 pi". Sytuacja nie nadawała się do dyskusji. Poszliśmy z ładować i popychać żelazne wózki, ale do tego niebezpie*czne8° punktu już mnie moi czescy współpracownicy nie dopusztzali- Do końca dekady pracowałem w tym samym miejscu i gładzie osobowym, przyswajając sobie powoli umiejętność wyko^y^8™18 tych prostych, ale dotychczas obcych mi czynności. Wymigało to znacznego wysiłku fizycznego, lecz w każdym razie byłd lePsze niż praca w kopalni pod ziemią, której pragnąłem uniknąć- Poza tym od zajęć na powierzchni można się było raz w ciągu dn'a zwol~ nić na 2O minut, udać na pobliski bazar i zakupić owoce, c^osne^ lub tytoń „krupki" (są to rozdrobnione łodygi tytoniowe o ni^^J za' wartości nikotyny). Niestety, widocznie uznano mnie w t>ry8ac*zie transportu rudy za mało przydatnego robotnika, bo dostałem z P°" czątkiem nowej dekady przydział do pracy w „szachcie" p0^ zie" mią. Początkowo popychałem tam, wraz z kilkoma interno'*vanyrni rozkonwojowanymi, zakwaterowanymi w m. Nuzał, Ni^ wózki z urobkiem rudy po torach wzdłuż podziemnego do windy. Wykonywaliśmy te czynności w nastroju apatii i p bienia. Powietrze było tam gorące i przesycone wilgocią. N*3 skutek niedbałej konserwacji torów wózki często wykolejały się i trzeDa Je było podnosić, aby ustawić z powrotem na torowisku. Nief^ Pra" cowały już od dłuższego czasu pod ziemią i znajdowały si^ w sta' nie wyczerpania fizycznego oraz psychicznego. Zajęcie to było dla mnie jeszcze znośne. Po pewnym czasie rowano mnie jako robotnika niewykwalifikowanego do pracy7 w PrzV~ ległej do korytarza pieczarze. Znalazłem się tam w towai/zystwie kilku mężczyzn różnych narodowości przeznaczonych chy ba wraz ze mną na szybkie wykończenie. Warunki klimatyczne, jal^e w tej norze panowały, były nie do zniesienia dla najbardziej nawę31 odpornego organizmu ludzkiego. Zadaniem załogi tej pieczary by'° Poc|a-wanie sobie z rąk do rąk bryt urobionej i złożonej przy sztfzytoweJ ścianie rudy. Bryły te podawaliśmy jeden drugiemu wzdłuż Piecza" ry, aż do jej wylotu na korytarz, gdzie ładowano rudę na wóz^'tran" sportowano ją do windy. W tej mrocznej pieczarze słabo G>świet'°" nej kilkoma żarówkami woda kapała lub ciekła strumieniarrai z ca|e' go pułapu tak, że nic było miejsca, aby się od owej udręki u>cnronic Już po upływie kilkunastu minut przydzielone ubranie ochroif1116 ^* 1 13 przeoczone do w drażach Pc, kiiku dn .ntemowanemu uciążliwe dla robo leży zmieniać tam co kaz«ay ma Prwać^ zakbnczyl ze ^ rozmoz wahego komendanm obóz wi mi pomocy, zbywającL Y ja tU i i poradzę W i39 człowiek cały godzinach pracy" torturze. dą na powierzchnie^ uwage ^^ miejscu ^opalni taWe ie czechom, że skoro ^ ara to na. nowiska pracy jak o^ mi> ze t^ ^^ odP°^ na się kaz«ay ma Pracowa^ zwrócilem się na^ odmo. zakbnczyl ze ^ rozmow mnie NastępneJ?o ręką I OdSZCUi ,anowiska pracy oraz prysz- _______------- r/ttna lwia na dojazd i p<: '-" Ósma godzina przczndcx<> - m_ nic w łaźni przed powrót"" 1"' Szachtior (ros.) - : 114 internowany, rozkonwojowany i posiadający duże uprawnienia, Niemiec o nazwisku Zauer. Był układny i przebiegły. Przydzielił mi on robotę, którą wykonywałem samotnie niby na powierzchni - bo bez zjeżdżania windą na dół. Używam określenia „niby", bo miejscem mojej pracy była „sztolnia" (tj. wybity we wzniesieniu ziemno - skalnym korytarz o długości około 500 metrów). Wzdłuż tego korytarza przeprowadzony był tor na żelazne wózki, a na jego końcu zamontowana była towarowa winda. Zadaniem moim było szlamowanie rowków na wodę po obu stronach toru. Wykonywanie tej czynności w ciągu pierwszych dwóch dni nie przedstawiało problemu, bo do mego stanowiska pracy dochodziło jeszcze światło dzienne. Natomiast już trzeciego dnia musiałem posługiwać się lampą karbidową, która mi często gasła. Poza tym, w miarę posuwania się w głąb sztolni wzmagało się cieczenie wody z powały. W takich warunkach przepracowałem samotnie znów parę dni, co potęgowało jeszcze moją depresję psychiczną. Gdy posunąłem się z moją robotą w pobliże windy towarowej zjawił się „naczalnik" i polecił mi wypuścić całą wodę z obu rowków do studzienki z prawej strony toru. Ale ja już miałem dosyć tej całej zabawy, której celem było doprowadzenie mnie do załamania psychicznego z równoczesnym wyniszczeniem fizycznym mego organizmu. Puściłem więc na zakończenie dnia roboczego całą wodę lewym rowem. Na drugi dzień, gdy nas rozprowadzano na stanowiska pracy, u wejścia do sztolni czekał ów „naczalnik", który mi wczoraj dawał dyspozycje robocze. Pierwszym pytaniem jego było: „gdzie jest ten człowiek, który tu wczoraj pracował?". Zgłosiłem się. Naczalnik oświadczył rozprowadzającemu: „Czy wiecie jakich szkód dokonał wczoraj ten wariat? Zalał on windę towarową i wypompowanie wody potrwa teraz ze trzy dni". Ja mu na to: „Wyście mi kazali puścić wodę lewym rowkiem". „Naczalnik" polecił mi odejść do szatni, po czym dyrekcja „szachty" wystosowała do komendanta obozu w Nuzalu pismo, w którym zabroniono przysyłania mnie do jakichkolwiek robót w „szachcie", ponieważ jestem wariatem. Drogą pośrednią dowiedziałem się, że major sowiecki - komendant obozu - po otrzymaniu tego pisma stwierdził bez wahania: „On nie jest żadnym wariatem, tylko on nie chce pracować". W każdym razie postawiłem na swoim i zostałem skierowany do grupy robotników drogowych. 1 15 To bylo dobre zajęcie: na świeżym powietrzu i w granicach moich możliwości fizycznych, a przy tym w ramach pejzażu nie skażonej przez cywilizację wspanialej natury Kaukazu. Nasza grupa robocza naprawiała powierzchnię dróg, ale najczęstszym naszym zadaniem bylo poszerzanie zapadających się w różnych miejscach górskich dróg, wijących się nad głębokim jarem, na dnie którego płynęła rzeka Ardon. Roczna ilość wody opadowej w m. Nuzał jest mniejsza niż średnia w Polsce i wynosi niewiele ponad 400 mm, a mimo to spływając ze stoków górskich pozostawia na swej trasie odczuwalne ślady erozji. Należało więc po przeciwległej stronie zapadniętej drogi wkopywać się w ścianę górską, aby zachować minimum szerokości drogi wynoszące 4 do 5 metrów. Górskie ściany w tamtej okolicy są z reguły porośnięte lasami, które występują na zróżnicowanym podłożu (składającym się z odłamków skał, kamieni i ziemi). Przy takiej szerokości drogi nie ma mowy, aby mogły na niej minąć się dwa samochody ciężarowe, jadące w przeciwnych kierunkach. Dlatego wkopuje się tam co pół kilometra w ścianie drogi wnękę, w którą wjeżdża swym samochodem kierowca, jeśli widzi inny samochód nadjeżdżający z przeciwnej strony. Po tego rodzaju wijących się drogach samochody jeżdżą zazwyczaj we dnie na światłach. Dodam tu, że od strony głębokiego jaru nie było nigdzie barier zabezpieczających. Trzeba więc bylo być bardzo doświadczonym kierowcą, aby móc w takich warunkach prowadzić samochód. W tej grupie roboczej znalazłem się w odpowiadającym mi, a nawet bardzo przyjemnym, towarzystwie. Pracował tam Józef Owsiak, z którym się serdecznie zaprzyjaźniłem. Był to człowiek bardzo dobry, o pogodnym usposobieniu, pełnej ciekawych przeżyć przeszłości. Jako podoficer austriacki przeszedł on szlak bojowy na froncie południowym w 1 wojnie światowej, a w okresie międzywojennym służył w Wojsku Polskim jako chorąży żandarmerii. W okresie okupacji hitlerowskiej byl urzędnikiem Policji Kryminalnej, współdziałając z Armią Krajową (potwierdzenie na to znalazłem po mym powrocie do kraju w 1948 r.). Nie był on jednak zaprzysiężonym żołnierzem AK. W naszej grupie roboczej byli ponadto: mgr praw Wacław Dłużniewski z Krakowa, Marian Szostak z Gdowa i kilku sympatycznych Słowaków (zupełnie odmiennych od układnych Czechów-opor-tunistów). Zaprzyjaźniłem się ze Słowakiem, mgr praw, o nazwisku 116 Maczjuga. Prowadziłem z nim często interesujące rozmowy na tematy bardzo odmiennych form okupacji niemieckiej w Czechosłowacji i w Polsce. Z rozmów tych wywnioskowałem, że o ile Polsce groziła ze strony niemieckiej zagłada narodu, to Czechosłowacja była przez Niemców predestynowana do zgermanizowania. Nie było u nich tak masowego Ruchu Oporu jak w Polsce, gdyż praktyczna jego działalność uwidoczniła się dopiero w ostatnich miesiącach wojny. Kierownikiem naszej grupy roboczej był internowany fachowiec tej branży, niemłody już zacny człowiek o nazwisku Mader. Był on raczej małomówny; poznawszy go lepiej stwierdziłem, że cierpiał on bardzo nad losem jaki go spotkał. Zastępcą Madera był zaradny i pełen werwy życiowej Jacek Rozmus, z którym łączyła mnie szczera przyjaźń. Chcąc się w tej grupie roboczej utrzymać, wykonywałem zawsze tzw. l oo% normy, co zresztą nie sprawiało mi trudności. Niekiedy dowożono nas do naprawy nawierzchni dróg w terenie mało uczęszczanym, na znacznych wysokościach ponad górną granicą lasów. Na szczyt takiej góry wiodła zygzakowata droga, a samochód poruszał się po niej bez zakręcania, jadąc raz przodem i raz tyłem. Z tych wysokości roztaczał się wspaniały, trudny godnego opisania krajobraz: ciemnozieloną ruń hal ozdabiały dziko rosnące olbrzymie polne kwiaty. Na stokach gór tkwiły tu i ówdzie małe samotne kapliczki - relikty przeszłości. Poniżej hal - rozległe lasy, a pod nimi na dnie głębokiego jaru - płynący srebrny Ardon. Na horyzoncie - pasma skalistych gór, z panującymi nad nimi szczytem Elbrus. Ponad naszymi głowami, na tle błękitnego nieba, zawieszone wysoko, na pozór nieruchomo, orły upatrujące zdobyczy. Czasami naprawialiśmy drogę wiodącą przez wieś. Była wówczas okazja do zetknięcia się z miejscową ludnością. Ludzie ci na ogół utrzymujący się z pracy w przedsiębiorstwie państwowym żyli nader skromnie. Umeblowanie w ich mieszkaniach było po prostu prymitywne, odżywianie w ramach systemu kartkowego, ubiór: zimą kufajka, latem drelich, zdarzyło mi się widzieć jak mieszkańcy wioski wyruszali na tzw. głosowanie do obwodowej rady: po głosujących podjeżdżało ciężarowe auto, zabierajcie kolejno do punktu wyborczego grupy po około 20 osób. Towarzystwo jechało do głosowania ze śpiewem na ustach. W punkcie wyborczym wrzucali oni do urny kartki na jedną jedyną listę. Udawali oni oczywiście 1 17 wobec nas, że czynią to dobrowolnie i z entuzjazmem. Nie dziwiliśmy się ich ostrożności, bo w tamtejszym systemie sieć donosiciel-ska jest bardzo gęsta. W lepszym położeniu materialnym znajdowali się autochtoni Ose-tyńcy, którzy mimo nacisku władz nie przystąpili do utworzonego kołchozu. Gospodarstwo kołchozowe skomasowano, zaś opornym przydzielono grunty poza granicami kołchozu, w każdym razie pozostali oni nadal indywidualnymi rolnikami. Tego rodzaju uprawnienia nadawane były w ZRR rodzimym szczepom kaukaskim, z uwagi na głęboko zakorzeniony w nich patriotyzm, a także ze względu na specyficzne warunki terenowe. Uwarunkowania te sprawiły, że nie można było tych ludzi od razu ujarzmić, ani przesiedlić, zastępując ludnością nie góralską. Autochtonów tych widywaliśmy nieraz odzianych w czarne, szamerowane trencze, czarne barankowe czapki, z tradycyjnym kin-dżałem przy pasie, galopujących po krętych górskich drogach. Nie uznawali oni innego tempa jazdy konnej jak galop czy to pod górę, czy z góry. Scharakteryzowawszy warunki mej pracy w kopalni i przy naprawie dróg kaukaskich, powracam do opisu życia obozowego w Nu-zalu. W obozie Nuzał panowała swoboda poruszania się po całym ogrodzonym terenie od pobudki do godziny 21. W godzinach nocnych można było chodzić tylko do latryny (ustępu), znajdującej się poza budynkami mieszkalnymi. Apel wieczorny bywał krótki i zawsze brakowało na nim II zmiany „szachtiorów", tj. grupy pracujących w „szachcie" od godziny 15 do 23. Co tydzień szliśmy do obozowej łaźni natryskowej i co parę dni można było skorzystać z usług fryzjerskich, wykonywanych przez współinternowanych w obozie. pewnym dysonansem w wolnych od pracy chwilach bywała, rzadka zresztą, bo dokonywana raz na 6-8 tygodni, niespodziewana rewizja. Traktowaliśmy ją z humorem, bo właściwie jedynym nielegalnie posiadanym przez nas przedmiotem bywał nóż no i oczywiście obce waluty, jeśli ktoś takowe posiadał. Rewizji dokonywano jednocześnie w pomieszczeniach mieszkalnych i osobistej, po wyprowadzeniu nas na plac. Cała sztuka nasza polegała na szybkim ukryciu przedmiotu nielegalnie posiadanego w z góry upatrzonym schowku. Paradoksalny był fakt, że w czasie rewizji konfisko- 118 wany był feż*' nóż lub scyzoryk, natomiast pól godziny po zakończonej revte|jjnofcia było najspokojniej, i to w obecności tego samego rewidenta, Kroić np. chleb nożem, a ów funkcjonariusz uważał za zbyteczne wtrącać się do sprawy, która już nie leżała w jego gestii. Praca kucharzy Kontrolowana była przez obozową lekarkę oraz kolejno przez jednego ze 1O° wyznaczonych przez mąjora-komen-danta obozu internowanych. Taki dyżurujący od rana do wieczora przedstawiciel internowanych był zwolniony na cały dzień z pracy i posiada) szerokie uprawnienia w odniesieniu do Kontroli pracy kuchni. Było to mądre i słuszne zarządzenie, a jeśli niejednokrotnie okazało się ono mato skuteczne, to tylko w wyniku egoizmu i tępoty naszego dyżurnego w stosunku bowiem do dyżurnego mieli kucharze wypróbowaną i skuteczną metodę unieszkodliwiania go. Mianowicie, gdy rano zgło^H się on do szefa kuchni celem rozpoczęcia swych czynności, był z miejsca częstowany obfitym, a przede wszystkim tłustym daniem mięsnym. Ponieważ ludzie przebywający dłuższy czas na wikcie obozowym odwykli od tego rodzaju menu, więc bezpośrednim efektem spożycia takiego śniadania było rozwolnienie żołądka i częste spacery kontrolera do latryny, zaś kucharze mogli w tym czasie rob-ić co chcieli, tzn. po prostu kraść skoncentrowane produkty białkowe, tłuszcze i przyprawy, w porze obiadowej bywał taki dyżurny spreparowany przez kucharzy do reszty. Urzędowali oczywiście i solidni dyżurni, np. Józef Owsiak, który od razu zapow.e-dział kucharzom, aby go nie częstowali, bo on sam sobie wybierze potrawę do degustacji. Efekt kontroli takiego dyżurnego był od razu wyczuwalny dUa konsumentów, pamiętam jednaK sytuację odmienną: idąc raz do ja-idabi spotykani internowanego Polaka - stuprocentowego inteltoenta; Kroczy on 2 miną nader zadowoloną. Mówimy sobie: „dzień dolbiy. po czym oznajmia mi: Jestem dzisiaj dyżurnym, obżarłemsię". _ Odpowiedziałem mu: „no to powinszować panu" 1 poszedłem w sw^oją, stronę. Na terenie 1 nur alskiego obozu w sąsiadujących z sobą budynkach mieszka pli mężczyźni v sile wieku i młode kobiety, więc n.e obyło się bez ' mlostek i romansów. Skłonne do tych miłostek były Niemki i Cześ sztó natomiast Polki trzymały się pod tym względem twardo. Kuchsarzp mieli swoje kochanki, szef krawców - swoją, a jeden z Czechó-ow doczeka! się nawet w obozie potomka. Przyjac.oł- 1 19 ka jego otrzymała urlop macierzyński, a Czechowi strącano z zarobków kwoty zużywane na zakup akcesoriów potrzebnych dziecku. Spośród naszych Polek jedynie Mery Juśkiwowa, dobra i uczynna koleżanka, wdała się w romans z Zygmuntem Mierzejewskim, który po ich powrocie do Polski w końcu 1947 roku został zalegalizowany przez zawarcie między nimi cywilnego ślubu. Było to o tyle ułatwione, że Juśkiw został zatrzymany w ZSRR do ok. 195O roku, bo po zatrzymaniu go przez NKWD w 1945 roku podał, że jest narodowości ukraińskiej, co potem trudno było mu sprostować. Enkawudzista „blondyn", który nie był żonaty, też wybrał sobie jedną z Niemek jako kochankę. Chodziła ona do niego „sprzątać mieszkanie". Była bardzo ładna, łagodna i koleżeńska -jak słyszałem od jej współtowarzyszy - panna. Trzeba przyznać, że major sowiecki, komendant obozu w Nuza-lu, dokładał starań, aby obóz ten nie nosił charakteru zakładu karnego. Jego postępowanie wskazywało natomiast, że postawił sobie za cel reedukację osób tam internowanych. Sprowadzał więc raz lepszych, raz gorszych propagandzistów, których prelekcje na temat ustroju sowieckiego kończyły się dyskusją. Popierał też inicjatywy kulturalne, jak np. chóry śpiewacze. W okresie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku odbył się konkurs śpiewu kolęd, w którym grupa Niemców uzyskała - zresztą słusznie - pierwsze miejsce. Odbyło się nawet kilka zabaw tanecznych, w których jednak my, Polacy, uważaliśmy za stosowne ze zrozumiałych względów nie uczestniczyć. Sprawa korespondencji z naszymi rodzinami w kraju nie leżała w gestii majora. Decydował 0 tym enkawudzista „blondyn". Pozwolenie na tego rodzaju korespondencję należało w Nuzalu do rzadkości i przypuszczalnie nikt nie otrzymał go za darmo. Wiadomo, że w odniesieniu do NKWD walutą, za którą można uzyskać jakieś korzyści, jest wyłącznie do-nosicielstwo. Więc rzecz jasna, że ani ja, ani moi koledzy z AK nie otrzymali takich pozwoleń. Znalazłem inne wyjście: otóż naczelnikiem robót drogowych był niejaki Wartanow, eks-kułak1" , więc choć dobry fachowiec - był on źle płatny z uwagi na swe pochodzenie 1 niewątpliwie nieprzychylne nastawienie do władzy sowieckiej. Ja również, jako Polak bezprawnie wyrwany z mej ojczyzny na poniewierkę w tym „Kraju Rad", byłem do mych ciemiężycieli (mam na Kułak (ros.) - zamożny chłop myśli wielkorządców Rosji) wrogo usposobiony. Dlatego bez skrupułów kradłem przez parę dni z pryzmy po kilka kilogramów kryształów siarczanu miedzi, w czasie wykonywania prac porządkowych w jednym z przedsiębiorstw. W czasie powrotu z pracy oddawałem go Wartanowowi (czynione to było dyskretnie, za pośrednictwem Rozmusa). Do jakiego celu potrzebny mu był ten związek chemiczny - nie interesowałem się. Wartanow zaś wysyłał mi pocztą dwa razy moje listy do rodziców. Listy te doszły i otrzymałem list od rodziców, przysłany na adres Wartanowa. 17 - letnia Zofia Biernac-ka, a więc jeszcze niepełnoletnia, otrzymała wyjątkowo, z uwagi na swój młody wiek, pozwolenie na prowadzenie korespondencji ze swymi rodzicami w Krakowie1J2. Dla mnie było to ważne, bo jej rodzice znali się z moimi rodzicami i oczywiście dzielili się z nimi każdą wiadomością otrzymaną z Nuzalu. Mój wypadek przy pracy Nadszedł tragiczny dla mnie dzień 31 grudnia 1946 roku. Jak zwykle pojechałem z grupą roboczą do naprawy drogi. Dzień był pogodny. Temperatura powietrza wynosiła 2 - 3° C poniżej zera. Zadania przedstawione do wykonania przez naszą 30-osobową grupę były różnorodne: zajęliśmy około l, 5-kilometrowy odcinek drogi. Około godz. 10 Owsiak, Szostak i ja dostaliśmy jako zadanie wyeliminowanie wystającego ze ściany wzgórza złoża zmarzniętej ziemi i zepchnięcie go do jaru, na dnie którego płynął Ardon. Wymiary owego złoża wynosiły: wysokość ok. 3 m, a średnica ok. 2 m. Podkopaliśmy kilofami złoże w połowie wysokości, licząc że górna jego część oberwie się automatycznie po naszym odejściu z miejsca pracy, bowiem zbliżała się już godzina 15. Tymczasem Owsiak i Szostak rąbali bez specjalnego wysiłku obie strony połączenia nawisu ze ścianą macierzystą. Ja stałem zaś na drodze, zgarniałem łopatą osypującą się spod kilofów ziemię i rzucałem ją do doliny Ardonu. Niestety Madar i Rozmus skoncentrowali swoją uwagę na jednym z dalszych odcinków drogi, więc nie miał kto nas ostrzec o grożącym niebezpieczeństwie. Pogwizdywałem sobie spokojnie, czekając na bliski sygnał zakończenia zajęć, gdy nagle usłyszałem potężny huk i jednocześnie ujrzałem ogromną, bo co najmniej pół- ' Zofia Biernacka oświadcza, że korespondencję z rodziną prowadziła droga, nielegalni!. 121 ssr 7" Koperta (rewers) listu Autora z w Krakowie wysiana do dQ rOdziców V *.L 'U. C ¦>'<&&/*? Jj./Z tr 3Ka< o- ćj V Oświadczenie świadków wypadku Autom tonową bryłę podkopanego od dołu nawisu zmarzniętej ziemi, ktO-ra oderwała się od ściany i upadłszy na znajdujący się pod nią próg, wywołując kurzawę, odbiła się od owego progu w górę jak piłka. Zacząłem więc uciekać tyłem, jako że nie było czasu na dokonanie zwrotu. Jednak nie miałem już tej sprawności fizycznej sprzed 2 lat. Nabyty w ostatnim roku okupacji gościec stawowy ograniczał szybkość moich ruchów. Olbrzymia bryła zmarzniętej ziemi upadając przygniotła mi lewą nogę i zmiażdżyła podudzie - niemal do kolana. Odczułem straszny ból, wykluczający możliwość zemdlenia. Wszyscy pracujący w pobliżu zbiegli się, próbując przy pomocy łomów oraz łopat podnieść ową bryłę i wyciągnąć mnie spod niej. Na próżno! Styliska łopat pękały, łomy żelazne gięły się. Upuścili w ten sposób jeszcze parę razy ową słabo nadnoszoną bryłę na moją nogę, miażdżąc ją do reszty. Wreszcie rozrąbali siekierami na kilka części leżący na mej nodze, około 500-kilogramowy ciężar i wyciągnęli mnie spod niego. Nadjechało jakieś ciężarowe auto, a w nim młoda „wraczka" (lekarka). Rozcięła mi watowane spodnie, zabezpieczyła jakoś (oczywiście nie pamiętam jak) moją zmiażdżoną nogę, po czym załadowano mnie na auto. Nie pytając o pozwolenie konwojentów wskoczyli na auto: Owsiak, Szostak, Dłużniewski i jeszcze jedna z kobiet. Skierowaliśmy się w stronę obozu w Nuza-lu. W pewnej chwili, ku memu przerażeniu, zauważyłem, iż zamiast do Nuzalu wjeżdżamy w lewo na most, wiodący nad Ardonem do usytuowanej tam wioski. Autc zatrzymało się obok jednego z domów, do którego udała się „w-aczka". Czekaliśmy: 5 minut, 10 minut, a przez ten czas ból jaki odczuwałem wzmagał się nie do opisania. Na moją prośbę udał się tam jeden z kolegów, aby odwołać „wraczkę" od załatwiania spraw osobistych w domu gospodarza -Osetyńca. Wreszcie nadeszła iprzejmie uśmiechnięta, z koszem jabłek, które tam kupiła. Wsiadła do samochodu i - rzecz jak na „wraczkę" trudna do pojęcia - poczęstowała mnie jabłkami. Widocznie uważała, że jeśli ktoś nie jęczy z bólu, to takowego nie odczuwa. Zwróciłem się do Dłużniewskiego, który władał dobrze językiem rosyjskim: „Powiedz jej, że ja umieram z bólu, więc jabłek jeść nie będę". Dłużniewski przetłumaczył moje słowa na język rosyjski. W pół godziny po przybyciu do obozu w Nuzalu znalazłem się na stole operacyjnym. W pokoju ambulatoryjnym obecni byli: wezwany lekarz sowiecki (z miasta) doktor Fiedler, który zwrócił się do 124 mnie ze słowami: „Panie Thugutt, muszę panu odjąć nogę, czy pan się zgadza? Z resztą nie może pan się nie zgodzić, bo wid2* Pan Jak ona wygląda". Popatrzyłem na zmasakrowane podudzie, oraz skręcont' kolano, po czym odpowiedziałem: „Zgadzam się" -- j pytam: czV m' pan doktor obetnie nogę powyżej kolana?". Na to doktor Fiedler: "Posta" ram się panu uratować kolano". Był to - jak słyszałem ' chirurg wysokiej klasy, więc miałem do niego pełne zaufanie. Zało^ono mi maskę chloroformową. Przypuszczałem, żt> po odjęciu ZIf»>ażdżo-nych części nogi ból się zmniejszy. Operacja trwała ponad trzy godziny. Obudziłem się w łóżku w „bolnicy133 '• (tj. jednej z dvvócn sal obozowego szpitala) z tym samym strasznym bólem, co pr^ecl ope" racją. Okazało się, że doktor Fiedler (bo on ranie operował, a lekarz rosyjski firmował tę czynność z urzędu), naprostował mi ^Kręcony staw kolanowy, złożył część połamanych kości na dtugoi?c' °kolo 20 centymetrów poniżej kolana, po czym PrzybandażowLi' ten za" improwizowany twór do splecionej z drutów szyny, w na^ziei' ze kości podudzia zrosną się z powrotem. Nadzieja ta spełniła się, ale okupiłem ten korzystny dla mP'e w re' zultacie eksperyment dwumiesięcznymi cierpieniami. Niesamowity, bezustanny ból nie pozwolił mi ani na chwilę zasnąć. Jeś^tez nie mogłem, bo złożone przez doktora Fiedlera podudzie ropia*°' a L°~ rączka stale oscylowała około 4O stopni. Antybiotyki nie byly Jesz" cze wówczas tam na Wschodzie znane. Doktor Fiedler aplikował mi, jako odżywkę, co drugi dzień domięśniowy zastrzyk wyciągu wątroby. Były to bolesne w skutł*300 za~ strzyki, bowiem wchłanianie tego leku przezorganizm trwa*° oko'° półtorej godziny. Lekarka obozowa poleciła rekonwalescentowi Józefowi ^itorako-wi (góralowi z Bukowiny Tatrzańskiej z ukcńczonym śred^1'™ wy~ kształceniem) pielęgnować mnie, bo opadłe-n z sił do tego stopnia, że trzeba było podnosić mi głowę, aby wlaj do ust łyżkę łierbaty. Opatrunki zmieniano mi na stole operacyjnym co 3 dni Do^tor F'e" dler twierdził, że ma do czynienia z człowieUem z żelaza ł^tóry nie reaguje głosem ma takie zabiegi, jak wyciąganie pęsetą odf Wsków kostnych z otwartej rany. Sprawa przedstaviała się nieco 'naczeJ-bowiem permanentny ból był tak silny, że nawet grzebanie w otwartej Bolnica (ros.) - szpital 125 ranie nie mogło go już spotęgować. Zwykle w czasie tych zabiegów patrzyłem w sufit, dopiero potem w izbie chorych opowiadał mi Pitorak, który mnie nie odstępował, jak wyglądał i na czym polegał dzisiejszy opatrunek. Po upływie dwóch miesięcy ropienie ustało, kości zaczęły się szybko zrastać, a rany pokryły się cienką powłoką blizn. Ból minął. Zacząłem powracać do zdrowia. Wykonano mi w obozowej stolarni drewniane szczudła z oparciem pod pachy i zacząłem włączać się do życia obozowego. Wieczorami po pracy odwiedzali mnie w „bolnicy" koledzy, a przede wszystkim codziennie serdeczny przyjaciel, zawsze pogodny gawędziarz, Józef Owsiak. Dowiedziałem się wówczas, że bezpośrednio po moim wypadku wzywano po kolei do komendy obozu świadków tego nieszczęsnego dla mnie wydarzenia, celem spisania odnośnego protokołu. Świadkom tym sugerowano podpisanie zeznania, że przyczyną wypadku była moja nieostrożność, jednak żaden z nich nie zgodził się na takie postawienie sprawy. Wszyscy oni, jak mi oświadczyli, podpisali protokół, stwierdzając, że przyczyną wypadku był brak dozoru, polegający na nieostrzeżeniu o grożącym mi niebezpieczeństwie w razie oderwania się nawisu zmarzniętej ziemi. W ciągu dnia czytałem, dla wypełnienia wolnego czasu, gazety i książki rosyjskie, znałem ten język o tyle, że mimo braku słownika pojmowałem ogólną treść poruszanych w nich tematów. Miejscowe, to znaczy wydawane w Nuzalu, gazety były -jak na moje europejskie gusty - przerażająco nudne i jałowe. Informacji z szerokiego świata było w nich bardzo mało, a do tego powtarzały się one codziennie przez parę dni. Znaczną część gazet wypełniały artykuły dotyczące wzorowych pracowników, którzy wykonują wysokie procenty norm, a także krytyki niewłaściwego postępowania funkcjonariuszy, ale tylko tych z niskiego szczebla. Jeśli chodzi o książki, to z uwagą przeczytałem pracę W. i. Lenina pt. „Bor'ba s religiej" (Walka z religią), której to walki - zdaniem autora - nie należy prowadzić w sposób otwarty, bowiem tą metodą można wyzwolić w masach ludzkich trudny do stłumienia fanatyzm religijny. Skuteczną taktyką zalecaną przez Lenina jest ograniczenie bazy materialnej działalności duszpasterskiej oraz ośmieszanie treści kanonów wiary. Resztę czasu wypełniały mi rozmowy ze współtowarzyszami -pacjentami „bolnicy". Najczęstszymi tematami tych rozmów były warunki bytu przed wojną i w czasie wojny w Polsce centralnej, na 126 Śląsku, w Czechach i na Węgrzech (o ile pacjent Węgier znal język niemiecki). Pacjentem „bolnicy" był też rodowity Niemiec o nazwisku Grunke, ale z nim poza aktualnymi sprawami dnia powszedniego nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. Zbyt świeże były przeżycia nasze pod okupacją niemiecką. Nie wiadomo skąd się wziął Grunke w obozie dla internowanych, bowiem jako sanitariusz Wehr-machtu'"'4 chodził nawet w mundurze wojska niemieckiego. Był to spokojny, dobrze ułożony i małomówny człowiek. Dziwny i tragiczny był koniec jego życia. Po opuszczeniu „bolnicy" został skierowany do pracy przy naprawie drogi, lub przy wyrębie lasu, tego już dzisiaj nie pamiętam. W pewnym momencie oddalił się od swej grupy roboczej celem załatwienia potrzeby naturalnej, co w niczym nie odbiegało od przyjętych w tamtych warunkach zwyczajów. Nowo przydzielony i nie zorientowany w sytuacji konwojent rosyjski wezwał go do zatrzymania się. Grunke nie znał języka rosyjskiego i nie przypuszczał, że konwojent zwraca się do niego, więc nie zareagował. Ten po pierwszym ostrzeżeniu strzelił z karabinu, zabijając Grunkego jako rzekomego uciekiniera. Oczywiście posądzenie go o chęć ucieczki nie miało sensu, bowiem ten człowiek nie znał innego języka poza niemieckim, a poza tym nie miałby nawet dokąd uciekać. W pewnym okresie zaczęto nam przynosić do izby chorych gorsze (tj. zbyt wodniste) zupy obiadowe. Pacjenci postanowili zameldować o tym obozowej lekarce i zaproponowali mi, aby ja to w ich imieniu uczynił. Opisując ten mało ważny incydent chcę pokazać, iż jest on charakterystyczny dla stosunków społecznych w ZSRR. Nie skonsumowałem więc swojej zupy i przy wizycie lekarki przedstawiłem jej ten konkretny dowód naszego zażalenia. Lekarka nie przyznała nam racji, a mnie następnego dnia wypisała ze stanu pacjentów przebywających w „bolnicy". Zamieszkałem więc w jednym z baraków, w nieco mniej wygodnych warunkach niż w „bolnicy" i przeszedłem na wikt obozowy, a więc jakościowo gorszy od szpitalnego. Początkowo nie miałem żadnego zajęcia, ale po upływie tygodnia komenda obozu poleciła mi zgłosić się do pracy w miejscowym warsztacie szewskim. Właściwie nie było w tym nic nadzwyczajnego, ale ja, w wyniku doznanych od Sowietów krzywd, wpadłem wówczas w stan histerii i odmówiłem wykonania tego 114 Wchrmacht (nicm.) - silą zbrojna, tu: oficjalna nazwa armii III Rzeszy. 127 polecenia. Zanosiło się na grubszą awanturę. Po dwóch dniach napiętej sytuacji wezwał mnie doktor Fiedler. Stwierdził on pęknięcie jednej z blizn na nodze i zabrał mnie z powrotem do „bolnicy", gdzie pozostałem już do końca naszego pobytu w obozie nuzalskim. Trzeba obiektywnie przyznać, że za takie wyczyny, jak moje w Nu-zalu, Niemcy by mnie na pewno rozstrzelali. Życie obozowe płynęło dalej jednostajnym trybem. Latem 1947 roku spośród grona Polaków zwolniony został z obowiązku pracy Zbigniew Nosek, którego „blondyn" wytypował jako kandydata na propagandzistę i którego szkolił osobiście, dając mu odpowiednie podręczniki do przestudiowania. Ale we wrześniu 1947 r., ku naszemu zdziwieniu, Nosek został z dnia na dzień skierowany do pracy w „szachcie". Zapytany przeze mnie o przyczynę takiego potraktowania go, Nosek wyjaśnił mi, że „blondyn" uznał za konieczne, aby przyszły propagandzista też jakiś czas ciężko popracował. W tym czasie kilku internowanych „szachtiorów", a mianowicie: Leonard Wyjadłowski, Kazimierz Mikuła i niejaki Weinholz135 postanowili uciec z obozu i rozpoczęli przygotowania do tego przedsięwzięcia. Sprzedając swoje rzeczy osobiste zgromadzili pewną ilość pieniędzy, skupili od magazynierów trochę kradzionych konserw itp. Do owych trzech konspiratorów planujących ucieczkę dołączył jako czwarty Zbigniew Nosek136. Wszyscy czterej potencjalni uciekinierzy byli zatrudnieni przy pracy na powierzchni „szachty". W ustalonym dniu mieli oni wyjść na pobliski bazar i już do „szachty" nie powrócić, w ustalonym dniu rano Weinholz ukradł z magazynu na „szachcie" cztery nowe watowane bluzy „kufajki" i od tej chwili akcja odbywała się planowo. Niespodziewanie jednak w trakcie wychodzenia poza teren „szachty" konwojenci nie wypuścili na zewnątrz Wyjadłowskiego, Mikuły i Weinholza. Natomiast Nosek wyszedł i udał się do pobliskiej miejscowości, zatrzymując się u wtajemniczonego w plan ucieczki miej- l3° Weinholza dowieziono do obozu Nuzal już w trakcie naszego tam pobytu. Według podanej przez niego wersji, byt on Ślązakiem-Niemcem, ideowym komunistą, który uciekł z Wehrmachtu i po wielu przygodach dosrat się do wymarzonego pr7.cz siebie „raju sowieckiego", gdzie po przekroczeniu granicy zostat natychmiast aresztowany, przesłuchiwany i przetrzymywany w więzieniach i obozach. Poznawszy rzeczywiste warunki życia obywateli w Kraju Rad. zraził sie do stosowanego tam systemu rządzenia kompletnie. '¦"' Leonard Wyjadłowski oświadcza, że jako organizator planowanej ucieczki z obozu nic wtajemniczał Zbigniewa Noska w ten plan. 128 ¦¦?*, > 1 ' ¦ 0/) Warszawa, dniai):.K/ PRCYD1UM RADY M.M.STROW Lof.DV Stanisława T H u G „ ff^ Ż.H 'K ii^.k nlotraw ,_____,.Ł „ ^liL. Bogdan I h u g u t f¦ i e w ''¦'•¦•¦•¦¦ ' t""i oyrsłi na tereni* L¦.,!¦ ckw Ra'i3iooki»^n ^k 1b P^aiiywsjłu. . :¦'-.•"_<*¦¦:¦ "ir^y winni byj ro^frion,.nl flo l^rju yVIa1;eU P°lsW=h. Pismo Rady Ministrów do Stanisława Thugutta, ojca Autora scowego Osetyńca'!7, gdzie na trzeci dzień został przez ekipę NKWD odnaleziony i odstawiony do obozu w Nuzalu. Ujawnił on na przesłuchaniu nazwiska wszystkich trzech współtowarzyszy. Osetyniec za pomoc udzieloną uciekinierom poszedł do więzienia. Weinholza za kradzież „kufajek" zabrano z obozu do więzienia. Wyjadłowskiego trzymano przez około 2 tygodnie zamkniętego w szafie w ścianie baraku. Nie mógł on tam, z uwagi na wymiary tej komórki, ani stać wyprostowany, ani siedzieć. Wyprowadzano go raz, czy dwa razy na dobę pod konwojem do ustępu, a pożywienie otrzymywał w ilościach minimalnych. Mikuła był na kilku przesłuchaniach u „blondyna", ale przypuszczalnie z uwagi na młody wiek wyszedł z tej przygody obronną ręką. ''' Zbigniew Nosek musiał mieć informacje dotyczące planowanej ucieczki z innego źródła, skoro znał adres i wiedział u którego Osetyńca jest przewidziany pierwszy azyl dla uciekinierów. 129 Noska przeniesiono po kilku dniach z Nuzalu gdzie indziej. Spotkałem się jeszcze z nim w 1948 roku w obozie przygotowawczym do repatriacji w Brześciu nad Bugiem. W tym samym czasie, tj. jesienią 1947 r., przekonaliśmy się, że internowanego w ZSRR obcokrajowca można było czasowo przetrzymać w więzieniu śledczym, ale nie dało się na niego uzyskać wyroku skazującego na karę więzienia. Dowiódł tego następujący incydent: w trakcie pracy na „szachcie" uległ zepsuciu motor elektryczny obsługiwany przez jedną z miejscowych Rosjanek i dwóch internowanych w obozie nuzalskim Czechów. Wszystkich troje oskarżono o sabotaż i osadzono w więzieniu śledczym. Na rozprawie sądowej obywatelka ZSRR dostała wyrok: 3 lata więzienia, zaś obu Czechów odesłano do obozu w Nuzalu, bowiem sąd orzekł, że obcy obywatele przebywający na terenie Związku Radzieckiego bez określonego statusu prawnego nie podlegają jego jurysdykcji. Droga do Polski Interwencje nagabywanych nieustannie przez nasze rodziny władz PRL wywarły wreszcie oczekiwany skutek i w obozie coraz otwarciej mówiło się o rychłej naszej repatriacji. Jednym z symptomów mającej nastąpić zmiany naszego losu było skierowanie na okres 2 tygodni do obozu nuzalskiego rosyjskiej lekarki - dentystki. Była to bardzo urodziwa młoda osoba, nadzwyczaj uprzejma oraz wykonująca solidnie i delikatnie zabiegi stomatologiczne. Na ogół nie leczyła ona zębów, bo nie było na to czasu. Albo je usuwała, albo plombowała bez leczenia. Skorzystałem z tej okazji i pani dentystka założyła mi plombę do zęba, który tego zabiegu wymagał. W listopadzie 1947 nastąpiła oczekiwana repatriacja Polaków z obozu w Nuzalu. w pierwszym rzucie repatriowano tych Polaków, którzy nie podpisali w okresie okupacji hitlerowskiej volkslisty138. Było nas takich 150 osób w obozie w Nuzalu. Ostatnie popołudnie i wieczór jaki spędziliśmy w tym obozie wypełniły przygotowania do wyjazdu: kąpiel, wyposażenie w nową bieliznę itp. Jednocześnie nasi młodzi wiekiem, tj. 20 - 25-letni współinternowani koledzy byli pojedynczo wzywani na rozmowy z „blondynem". Z tych „pożegnalnych" konferencji powracali oni Volk.sli.stc (nicni.) - spis osób pochodzenia niemieckiego, urodzonych i na statc zamieszkałych na terenach podbitych przez III Rzeszę. 130 w stanie wyraźnej depresji psychicznej. Na nasze pytania dotyczące treści i formy odbytej przed chwilą wizyty odpowiadali przeważnie: „możecie się sami domyśleć". Wiem, że to były naciski ze strony „blondyna" do podpisywania przez tych młodzieńców zobowiązań do współpracy z organami bezpieczeństwa w Polsce. Argumentacja ze strony „blondyna" była brutalna i prymitywna. Wreszcie załadowano nas do otwartych już tym razem wagonów towarowych i powieziono na Zachód. W podróży tej panował nastrój zadowolenia ze zbliżającego się końca naszej tułaczki. Czuło się powiew wolności. Nieliczni konwojenci dbali tylko o to, aby internowani, którzy wysiadali z wagonów na stacjach, zdążyli do nich wsiąść z powrotem przed odjazdem pociągu. Pozostał mi w pamięci z tej kilkudniowej jazdy wagonem, powtarzający się, smętny obraz włóczących się po większości dużych stacji kilkunastoosobowych grup zdemobilizowanych sowieckich żołnierzy - inwalidów. Wielu z nich z drewnianymi kulami pod pachami w miejscu amputowanej nogi; wszyscy w wojskowych płaszczach i czapkach (bez dystynkcji): tak ich widocznie wypuszczono ze szpitala. Ludzie ci, dwa lata po wojnie, nie zdołali jeszcze ustalić warunków swego bytu, ani uzyskać dostatecznego zaopatrzenia, bo z reguły grzebali w śmietnikach, zbierając odpady żywności. Jak się bowiem okazało, w kierunku zachodnim szły w tym czasie duże eszelony opuszczających Kraj Rad internowanych. Wagony kuchenne tych transportów były dobrze zaopatrzone. Opuszczający Rosję internowani starali się wydać po drodze zarobione w ZSRR pieniądze, ponieważ poza granicę ZSRR rubli wywieźć nie było wolno. W tych więc warunkach odpadów użytkowych w śmietnikach nie brakowało. Ostatnim etapem naszej drogi do Polski był Brześć nad Bugiem. Zainstalowano tam przejściowy obóz dla repatriantów. Obóz ten przylegał do jednej z pryncypialnych ulic miasta i odgrodzony był od chodnika tylko jednym rzędem drutów, tak że mogliśmy bez przeszkód obserwować ruch uliczny i przechodniów. W obozie było ciasno, tak że na dwóch internowanych przypadało jedno łóżko. Po pobieżnym Przeglądzie lekarskim, z uwagi na stan inwalidztwa, zostałem zakwaterowany w izbie chorych, gdzie warunki mieszkalne były o wie-le lepsze niż w pozostałych barakach. W trzecim dniu naszego pobytu odczytano listę 149 osób przybyłych z Nuzalu i wyznaczonych do 131 wyjazdu następnego dnia do Polski. Mnie na tej liście nie było. Przypuszczałem początkowo, że nastąpiła jakaś pomyłka i udałem się do kompetentnego w tej materii sowieckiego oficera. Niestety, oświadczył mi on, że moje papiery (akta personalne) nie są w porządku i że muszę poczekać na ich uzupełnienie do jednego z następnych transportów; jakie będą teraz kierowane do Polski. Był to jeszcze jeden dotkliwy cios jaki mnie w tym ponurym kraju dosięgną!: śmierć ukochanej siostry, moje inwalidztwo, a teraz znów jakaś zagadkowa usterka w moich dokumentach. Skoro wysłano mnie tu z Nuzalu, to musiałem mieć dokumenty nie gorsze od mych współtowarzyszy. Być może, że w mych aktach znalazła się moja fałszywa Kennkarta na nazwisko Kłosowski Stanisław, którą miałem przy sobie w momencie aresztowania mnie w 1945 roku przez NKWD w Krakowie, i to skłoniło biurokratów w Brześciu nad Bugiem do zatrzymania mnie „na wszelki wypadek". Prawdy w tej materii nigdy nie poznałem. Transport nuzalski odjechał do Białej Podlaskiej czwartego dnia od chwili przybycia do Brześcia, a ja zostałem sam pośród obcych internowanych. W izbie chorych też nie popasatem długo, bowiem nastąpił tam taki sam incydent, jaki mnie spotkał w nuzalskiej „bolnicy". Mianowicie stwierdziliśmy - pacjenci izby chorych, że sanitariusze zaczęli wybierać co lepsze składniki z zupy obiadowej. Skłaniała ich do tego chyba tylko żyłka złodziejska, bo zupy te były dobre, w ilości wystarczającej, a oni (tj. sanitariusze) mieli prawo konsumować je na równi z pacjentami. Jeden z pacjentów poskarżył się na to ich postępowanie lekarce obozowej. Reakcja „wraczki" była identyczna, choć bardziej bezwzględna od tej, jaką w podobnej sytuacji zastosowała wobec mnie lekarka w Nuzalu. z ówczesnego stanu „bolnicy" w liczbie, o ile pamiętam, dziesięciu pacjentów, wykreślonych zostało nas dziewięciu, w tym również chorzy z podniesioną temperaturą. Pozostał w izbie chorych tylko jeden pacjent, który po drodze do Brześcia uległ wypadkowi i do „bolnicy" był wniesiony na noszach. Widocznie taką instrukcję mają w ZSRR funkcjonariusze, nawet ci na stosunkowo niewysokich stanowiskach kierowniczych: nie dopuszczać nawet do cienia czegoś, co pachnie zorganizowanym wystąpieniem przeciwko istniejącej w tym kraju władzy. Kwestia słuszności czy niesłuszności zażalenia jest w takiej sytuacji - jak się okazuje - bez znaczenia. 132 Przeniesiono mnie do jednego z baraków, gdzie przyszło mi spać w jednym łóżku z olbrzymim internowanym Polakiem, pochodzą cym ze Śląska, niejakim Filipem Gruszeckim. Był to zacny człowiek i patriota polski. Z zawodu kowal o podstawowym wykształceniu, ale bardzo oczytany i inteligentny. Ponieważ nie chciał podpisać volksli sty, był w czasie okupacji hitlerowskiej więziony przez Niemców, a po wejściu na tereny Sowietów - aresztowany przez nich i wywieziony w głąb Rosji, podobnie jak inni Polacy, którym NKWD nawet nie potrafiło sprecyzować zarzutów, stanowiących przyczynę ich zatrzymania. Gruszecki wiele przecierpiał i zdrowie miał raz na zawsze zrujnowane, ale posiadał żywy umysł, logiczne i obiektywne podejście do każdego zagadnienia, tak że rozmowy z nim były bardzo interesujące. Miał on tylko tę niezawinioną wadę, że z uwagi na potężne wymiary swej osoby zajmował tak dużo miejsca w łóżku, iż dla mnie już niewiele pozostawało. Zamieniać się na miejsce z kim innym nie miałem ochoty tym bardziej, że resztę lokatorów stanowili folksdoj-cze i towarzystwo niesprecyzowanego bliżej autoramentu. Tymczasem przepłynęło przez nasz obóz do Białej Podlaskiej parę transportów polskich, a mnie jakoś nie włączono do żadnego z nich. Miałem wówczas okazję przyjrzeć się i rozmawiać z polskimi repatriantami, powracającymi z obozów porozrzucanych po różnych połaciach ZSRR. Najlepiej prezentowała się grupa przybyła tu z jednego z łagrów syberyjskich, a w najgorszym stanie fizycznym byli internowani z obozu usytuowanego w pobliżu Odessy, a więc z miejscowości o nader korzystnych warunkach klimatycznych. Jak się okazało, skład osobowy komendy obozu odeskiego stanowili Żydzi, którzy w tych czasach posiadali duże wpływy w Rosji i mogli sobie pozwalać na samowolę połączoną z nieuczciwością. Tam nawet dzienne racje chleba dla internowanych były mniejsze niż w innych obozach. W drugiej połowie listopada 1947 r. przywieziono do obozu w Brześciu nad Bugiem Zbigniewa Noska i zaraz dołączono do jednego z najbliższych transportów do Polski. Oczywiście spotkałem się z nim. Znajdował się on w dobrej kondycji fizycznej. Na moje pytanie: gdzie przebywał po zabraniu go z Nuzalu, poinformował mnie, że przebywał w więzieniu. Więcej z nim już nie rozmawiałem139. 130 Zofia Hiernacka opowiedziała mi. ż.c w lalach 1960-tych spotkała się ze Zbigniewom Noskiem, który przyjechał do Krakowa na kilkudniowy pobyt. Byt w mundurze majora Wojska Polskiego. 133 W czasie mojego pobytu w obozie w Brześciu n. Bugiem zakwaterowana tam by ta przejściowo 2O-osobowa grupa polskich oficerów z Partyzantki Wileńskiej AK, przybyła z obozu w Riazaniu. Zajmowali oni oddzielny barak. Każdy z nich miał osobne łóżko, otrzymywali lepsze niż my wyżywienie i wypłacano im gaże oficerskie, po potrąceniu kosztów otrzymania. Większość z nich jeszcze zachowała mundury Wojska Polskiego i nosiła dystynkcje stosowne do posiadanych stopni. Przewagę liczebną stanowili porucznicy, było wśród nich kilku kapitanów i dwóch majorów. Przez pewien niedługi okres przebywał z nimi generał brygady Krzyżanowski -pseudonim z AK „Wilk". Nosił on mundur wojskowy z generalskimi dystynkcjami. Jest rzeczą charakterystyczną, że kuchnia obozowa przygotowywała codziennie na obiad jedną porcję leguminy specjalnie dla niego. Taki bowiem jest przepis w ZSRR, że posiłek generalski ma się składać z trzech dań. Oficerów z Riazania przydzielono w Brześciu po kilku do odchodzących do Polski transportów. Generała Krzyżanowskiego skierowano do Białej Podlaskiej jeszcze przed zimą 1947/ 48 r. Prosiłem go, aby interweniował w Polsce w mojej sprawie jako AKowca. Obiecał to uczynić. Nie przewidywał on, jaki los go czeka w ojczyźnie. Generał AK „Wilk" Krzyżanowski został bowiem po przybyciu do Polski aresztowany i niebawem zmarł, w areszcie śledczym Urzędu Bezpieczeństwa. Oficerowie Wileńskiej Partyzantki AK opowiadali mi o swych pełnych sukcesów walkach z Niemcami, oraz swych tragicznych przeżyciach w 1944 roku w zetknięciu z wkraczającą na te tereny, wszak sojuszniczą, Armią Radziecką. A było to tak: do dowództwa pułku AK, w skład którego wchodzili moi rozmówcy, przybył oficer łącznikowy jednostki wojsk sowieckich z propozycją uzgodnienia działań bojowych przeciwko wycofującym się z terenów litewskich Niemcom. W związku z tym zaproszono oficerów polskich na odprawę z dowódcą sowieckiej dywizji, wyznaczając miejsce i termin odprawy. Dowódca pułku AK pozostawił przy podległej mu jednostce jednego czy też dwóch oficerów, a sam wraz z resztą kadry oficerskiej udał się do wyznaczonej wioski, gdzie miała się odbyć odprawa. Gdy przybyli tam w ustalonym terminie, poproszono ich, aby ustawili się w szeregu do raportu, jaki za chwilę przyjmie od nich generał, dowódca sowieckiej dywizji. Oficerowie sformowali szereg. Zdziwiło ich jednak niespodziewane ukazanie się licznej grupy żołnie- 134 rzy sowieckich z pepeszami (typ używanego w tym czasie rosyjskiego pistoletu maszynowego) w dłoniach. Żołnierze ci otaczali w milczeniu wyrównany już do złożenia raportu szereg polskich oficerów AK. Za chwilę nadjechał samochodem sowiecki generał. Przeszedł on mimo oficerów polskich; raportu jaki mu chciano złożyć nie przyjął, odpowiadając: „ja z wami nie mam nic do rozmowy", po czym udał się do budynku, w którym kwaterował jego sztab; w tym momencie zjawił się lejtnant140 NKWD i oświadczył krótko oficerom polskim: „składać natychmiast broń, bo w przeciwnym wypadku otworzymy do was ogień z pistoletów maszynowych". Oficerowie polscy czekali chwilę na rozkaz swego dowódcy, który zakomunikował im: „panowie oficerowie, nie mamy wyjścia, złóżcie broń". Żołnierze sowieccy czekali tylko na ten moment. Gdy oficerowie polscy złożyli broń rzucili się natychmiast na bezbronnych, zdzierając z nich mapniki, torby oficerskie i pasy. Po czym załadowano ich na przygotowane samochody ciężarowe i nakazano usiąść na dnie skrzyń aut, tyłem do kierunku jazdy, z nisko pochylonymi głowami, tak aby ludność okoliczna nie zorientowała się kogo wiozą. Odwieziono ich do przejściowego obozu, a następnie przetransportowano do obozu w Riazaniu. W obozie tym nie zmuszano ich wprawdzie do pracy fizycznej, ale poza tym traktowano ich jak zwykłych więźniów. Na te akty bezprawia oficerowie polscy AK odpowiedzieli głodówką, żądając po pierwsze: przyznania im praw, należnych jeńcom wojennym oficerom, a po drugie: niezwłocznego ewakuowania ich do Polski, już częściowo wyzwolonej od okupanta niemieckiego. Stosownie do obowiązujących w ZSRR przepisów po trzech dniach głodówki więźnia lub więźniów należało o tym powiadomić władze odnośnej Republiki Rad, a po pięciu dniach władze centralne ZSRR. Przybyli do Riazania przedstawiciele ww. władz, polecili komendantowi obozu stosować w odniesieniu do jeńców polskich zasady ustalone w Konwencji Haskiej, ale na repatriację ich nie wyrazili zgody. Głodówka ta trwała ponad dziesięć dni. Głodujący oficerowie zapadli na przewlekłe choroby przewodu pokarmowego, kilku z nich zmarło w Riazaniu, a przebywający również w obozie płk AK Tumidajski ps. „Marcin" poniósł śmierć w trakcie szarpaniny z sanitariuszami rosyjskimi, którzy chcąc zastosować mu sztuczne odżywianie, wpychali mu przemocą przez przełyk sondę do żołądka. Wt. lejticnant (ros.) - porucznik 135 Po tych tragicznych przeżyciach teraz już, w Brześciu n. Bugiem na przełomie roku 1947/48, oficerowie polscy z Riazania czekali spokojnie na moment swojej repatriacji. Spędzali czas na grze w brydża i smętnych rozmyślaniach, bo zdawali sobie sprawę z trwałej utraty zdrowia, jakiej doznali w konsekwencji lO-dniowej głodówki. Natomiast moja sytuacja „papiery nie w porządku" stawała się niepokojąca, tym bardziej, że przez obóz w Brześciu przechodziły już same transporty jeńców wojennych niemieckich, więc szansa przyłączenia mnie do transportu polskiego stawała się coraz mniej realna. Wobec tego rozpocząłem głodówkę protestacyjną. W pierwszym dniu mej głodówki przeniesiono mnie do oddzielnej izby, wyznaczając co 4 godziny innego internowanego - dyżurnego, który miał mnie pilnować, bym nie popełnił samobójstwa. Następnego dnia zamknięto mnie w płytkiej piwniczce z oknem wychodzącym na plac obozowy. Przynoszone mi posiłki pozostawiałem nietknięte. Piłem jedynie w małych ilościach śniadaniową kawę zbożową. Przyszedł tam do mnie kapitan NKWD, któremu oświadczyłem, że będę głodował do momentu mej repatriacji do Polski. Ta moja forma protestu stała się sensacją i przedmiotem zainteresowania wszystkich internowanych w obozie. Często podchodzili do okienka w piwnicy moi współtowarzysze niedoli, zachęcając mnie do wytrwania w rozpoczętej akcji przeciwko samowoli tutejszej komendy obozu. Przypuszczaliśmy, a było to bardzo prawdopodobne, że komenda obozu w Brześciu n. Bugiem zatrzymała na okres zimowy, gdy nie będzie transportów, pewną liczbę internowanych, aby nie zwijać na ten czas obozu. Miało to dać prowizoryczne zajęcie grupie kilkunastu oficerów NKWD, którzy w przeciwnym wypadku mogli zostać przydzieleni do innych funkcji. Trzeciego dnia głodówki wezwano mnie do komendy obozu. Oczekiwało tam już kilku oficerów sowieckich. Spróbowano mnie tam z miejsca sprowokować do wynurzeń politycznych pytaniem: „Jakie znacie z historii powszechnej przykłady przeprowadzenia głodówki?". Co prawda o głodówkach Ghandiego słyszałem, ale wolatem nie wdawać się z nimi w dyskusję, więc odpowiedziałem, że nie przypominam sobie takich faktów z historii powszechnej. Następne pytanie: „Jakie macie wykształcenie?" Moja odpowiedź: „Inżynier agronom". 136 Oficerowie: „To niemożliwe, aby inżynier nie znał historii powszechnej". Moja odpowiedź: „Zdążyłem już przez te 2,5 roku pobytu w łagrach ZSRR zgłupieć". Pytanie: „To czego ostatecznie chcecie?" Odpowiedź: „Powrotu do Polski". Oficerowie: „Przecież dla was jednego nie zorganizujemy specjalnego transportu". Odpowiedź: „Dajcie mi czesne141 (honoru) słowo oficerskie, że z pierwszym transportem Polaków powrócę do mej ojczyzny, to przerwę głodówkę". Oficerowie: „Dajemy wam takie słowo". Odpowiedź: „Przerywam głodówkę, ale jeżeli słowa nie dotrzymacie, to przeprowadzę głodówkę do skutku, lub do mej śmierci". Oficerowie: „To znaczy sprawa załatwiona?" Odpowiedź: „Tak". Powróciłem więc na moje leże przy Filipie Gruszeckim. Kilku współtowarzyszy internowanych wyraziło dezaprobatę wobec mej decyzji przerwania głodówki, bo widocznie liczyli oni, że w wyniku tej akcji protestacyjnej może zostać przyspieszona ich repatriacja, co się zaś ze mną stanie, było dla nich obojętne. Aleja protestowałem we własnej, a nie w ich sprawie i uważałem, że postąpiłem rozsądnie ograniczając się tymczasem do „pokazania zębów" szefom obozu. W okresie zimowym 1947/ 48 r. nie nadchodziły już do obozu żadne transporty osób kierowanych do repatriacji i stan ich utrzymał się w owym okresie na poziomie około 200 ludzi, w tym kilka kobiet. Do pracy poza obozem wychodzili tylko ochotnicy, na ogół ludzie młodzi, którzy woleli jakie bądź zajęcie od bezczynności i nudów. Mnie zaangażował na stanowisku swojego sekretarza internowany lekarz, jeden z oficerów AK, przybyłych tu z Riazania: doktor Ała-pin142, Żyd z pochodzenia, specjalista od chorób nerwowych. Był on faktycznie kierownikiem lekarskiej izby przyjęć w obozie w Brześciu n. Bugiem, a rosyjska „wraczka" firmowała tylko działalność tej przychodni i ograniczała się do roztaczania ogólnego nadzoru nad nią, przebywała bowiem na terenie łagru jedną do dwóch godzin dziennie. Moją rolą było prowadzenie, „według nomenklatury" rosyjskiej Wl. czestnyj (ros.) - uczciwy, tu: oficerskie stówo honoru. " Dr Atapin po repatriacji do Polski w 1948 roku został dyrektorem szpitala dla psychicznie chorych w Tworkach pod Warszawą. 137 i oczywiście przy stosowaniu alabetu rosyjskiego, księgi ewidencji pacjentów. Zimą mieliśmy ich niewielu, ale począwszy już od lutego 1948 roku, gdy zaczęły napływać transporty (początkowo tylko niemieckie) roboty w lekarskiej izbie przyjęć nie brakowało. Jak już wspomniałem, obóz v Brześciu n. Bugiem przylegał do jednej z ulic miasta, więc mieliśmy okazję obserwować niezbyt zresztą ożywiony ruch kołowy, a także nielicznych, jak na duże skupisko ludzkie, przechodniów. Ulica ta widocznie leżała na trasie wiodącej do cmentarzy, bo omal codziennie przechodził wzdłuż niej kondukt pogrzebowy: raz katolicki, prowadzony przez księdza w szatach liturgicznych, innym razem prawosławny z popem na czele. W ZSRR uznane przez państwo związki wyznaniowe mogą prowadzić swą działalność duszpasterską, ale pod tym warunkiem, że wierni sfinansują wszystkie potrzeby placówki wyznaniowej, łącznie z utrzymaniem duchownego. W miejscowościach o mniejszym zaludnieniu po prostu nie stać byio ubogiej na ogół rzeszy szarych obywateli na tego rodzaju stałe świadczenia. Jeśli więc w takiej miejscowości znajdował się stary, to znaczy pochodzący z czasów carskich budynek kościelny lub cerkiewny, to wykorzystywany był zazwyczaj jako magazyn, co innego Brześć nad Bugiem - wielotysięczne miasto. Tamtejsi liczni mieszkańcy mogli ponieść ciężar utrzymania kościoła katolickiego i cerkwi prawosławnej. Na Wigilię w 1947 r. zostałem, jako jedyny w obozie poza nimi polski oficer, zaproszony przez grupę oficerów AK przybyłych do Brześcia z Riazania. Ponieważ pobierali oni gaże oficerskie, więc mieli możność zakupić,'43 za pośrednictwem internowanych wychodzących na miasto, nieco produktów żywnościowych, które posłużyły im do przygotowania skromnej Wigilii. Była więc tradycyjna smażona ryba, ciasta, a nawet wypiliśmy po kieliszku wódki. Po odśpiewaniu kolęd pożegnałem późnym wieczorem gościnnych gospodarzy -kolegów z Armii Krajowej. Pozostało mi w pamięci nazwisko jednego z oficerów z Partyzantki Wileńskiej AK, nigdy nie tracącego dobrego humoru poety i śpiewaka, mianowicie porucznika Dziatlika. Układał on liczne okolicznościowe piosenki, niejednokrotnie na poczekaniu. Jednej z tych piosenek nauczyłem się na pamięć wiedząc, że w ZSRR żadnych notatek wywozić nie można. Przytaczam słowa tej 4J Ja i moi towarzysze oficerowie AK aresztowani już po rozwiązaniu AK (tj. po 19 stycznia 1945 r.) nie micliśnyw ZSRR przyznanych praw, przysługującym oficerom - jeńcom wojennym. 138 piosenki poniżej. Dotyczą one przeżyć oficerów Wileńskiej Partyzantki AK w Riazaniu. Śpiewa sieją ma melodię 2 i 3 zwrotki przedwojennej żołnierskiej piosenki „Piechota, ta szara piechota". A tytuł jej jest: „Czym chata bogata, tym rada" Po marszu na przełaj, zmęczony, znękany, Gdy wroga ścigałeś lub byłeś ścigany, Gnębiła cię febra i krosty i wrzody, Gdy z trudem dobrnąłeś do wiejskiej zagrody, Wieś polska kochana i sercu tak miła Z ostatnich zapasów jak w święto karmiła. Dzieliła twe troski, cieszyła się razem, Gdy wrogom za krew swą płaciłeś żelazem. I czystą bieliznę i pościel ci dali, Serdecznie jak gościa miłego witali Gospodarz i żona i dzieci gromada „Czym chata bogata - tym rada". A dzisiaj przeklinasz tę czarną godzinę Gdy broń utraciłeś i dom i rodzinę. Za walkę o wolność i naszą i waszą Wsadzili za kraty, poznali z „paraszą"144. Przy częstych rewizjach pod groźne okrzyki Ty nagi jak małpa skakałeś jak dziki; My z kraju wyrwane bezdomne sieroty Tworzymy w Riazaniu „sostaw tretiej roty".143 A w prasie i radiu odczyty i ody: „Kochajcie się, bracia, słowiańskie narody". Lecz trzyma w więzieniu nasz sąsiad sąsiada „Czym chata bogata, tym rada". |4_ Rosyjskie słowo „parasza" odpowiada polskiemu „kibel". " Po polsku: załogę trzeciej kompanii (w tym wypadku obozowej). 139 Rosyjscy oficerowie z załogi obozu w Brześciu n. Bugiem przychodzili od czasu do czasu na krótkie pogawędki do izb zamieszkałych przez internowanych. Byli oni widocznie dobrymi psychologami, bo traktowali z humorem piosenki porucznika Dziatlika, uważając zapewne, że lepiej aby niezadowolenie i gniew spowodowany sytuacją internowanych wyładował się w formie niezbyt zresztą złośliwych piosenek, niż w inny sposób. Raz szedłem na swych drewnianych szczudłach przez plac obozowy w towarzystwie porucznika Dziatlika, który coś nucił półgłosem. Spotkał nas oficer sowiecki i zachęcił Dziatlika: „Śpiewajcie sobie, śpiewajcie poruczniku", a ten mu z miejsca zaśpiewał: „ale już ta chwila bliska przyjdzie kryska na Matyska". Wszyscy obecni, wraz z Sowietem, który znał język polski, roześmieli się z tego dowcipu i nikt o to do nikogo nie wnosił pretensji. Interesującym ewenementem było przybycie, mniej więcej w marcu 1948 roku, do obozu w Brześciu n. Bugiem bardzo nobliwie prezentującego się internowanego Polaka. Odziany on był, w przeciwieństwie do pozostałych repatriantów, a także i miejscowej ludności, w dobrze skrojony ciemny garnitur i czystą białą „europejską" koszulę z rozpiętym kołnierzem, internowany ów miał na szyi zwisający na złotym łańcuszku spory złoty krzyż, cały wysadzany brylantami. Gdy przyszedł on zarejestrować się w izbie przyjęć lekarskich, w której byłem zatrudniony, i podał swe imię i nazwisko, dowiedzieliśmy się, że jest to hrabia Benedykt Tyszkiewicz. Był to pozbawiony dużych dóbr w czasie II wojny światowej arystokrata, z którym z uwagi na jego powiązania rodowe z ludźmi wpływowymi na zachodzie Europy radzieckie państwo komunistyczne liczyło się więcej, niż z innymi internowanymi obywatelami polskimi. Przecież takim jak my zabierano „do depozytu" (na wieczne nieoddanie) nawet lichej marki zegarki, a za ten krzyżyk, jaki hrabia Tyszkiewicz oficjalnie nosił na szyi, można było przed wojną kupić np. gospodarstwo rolne „kułackie". Hr. lyszkiewicza zakwaterowano w baraku wraz z oficerami polskimi, przybyłymi tu z Riazania. Spędzat on część dnia na grze w brydża. Rozmawiałem z nim kilka razy, bo interesowało mnie to szczególne traktowanie go przez władze ZSRR. Dowiedziałem się więc, że po wyrzuceniu go z majątku (już nic pamiętam, czy przez Sowie- 140 RZEC2PGSP0UTU POLSKfl Ministerstwo Administracji Publicznej Ha;i:-twcHvy Urząd Repatriacyjny /•-) Punkt / \X >iir Nr. 3 Zaświadczenie Zaświadcza .,ic niniejszym, że oi. Tn J~>5t;s<> przybył do Polski •/, terytorium )\.Pr. /,ari-j«>Hr