16804

Szczegóły
Tytuł 16804
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16804 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16804 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16804 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Barbara Cartland FORELLA (Najpiękniejsze miłości Od Autorki Książę Walii, późniejszy Edward VII, miał swój specjalny sposób na odnajdowanie sypialni pięknej kobiety, którą się interesował. Ponieważ domy, w których bywał Jego Wysokość, były zwykle olbrzymie, sugerował on, że róża wystawiona na zewnątrz danej sypialni ułatwi jego poszukiwania i zapobiegnie kłopotliwym pomyłkom. Książę ożenił się z piękną Aleksandrą Duńską w 1863 roku, ale już pięć lat później, gdy przyszło na świat ich trzecie dziecko, księżniczka Viktoria, jego romanse ożywiały plotki. Mówiło się o ponętnych pięknościach w Rosji, gdzie książę był obecny na ślubie Dagmary, siostry księżniczki Aleksandry, z carewiczem Aleksandrem i kuszących księżniczkach, a także aktorkach w Paryżu, dokąd pojechał sam następnego roku. Tam książę wodził rej, a młodsi członkowie towarzystwa chętnie naśladowali go. Dla wielu z nich był to mile widziany bunt przeciwko powadze i dokładności Księcia Pana, a po jego śmierci, przeciwko przygnębieniu, nudzie i nieustającej żałobie Królowej Wiktorii w Zamku Windsor. Rozdział 1 Rok 1870 Po obiedzie panie przeszły do wielkiego salonu ozdobionego kryształowymi kandelabrami i ogromną ilością egzotycznych kwiatów. Ubrane w suknie spiętrzone z tyłu na tiurniurach, które według wskazówek Frederica Wortha zajęły miejsce krynolin, wyglądały jak wspaniałe łabędzie. Tiurniury idealnie akcentowały ich cienkie talie, a ponad nimi opięte gorsety doskonale podkreślały wypukłość i krągłość piersi, które przyciągały wzrok dzięki znów modnym głęboko wyciętym dekoltom. Kogoś, kto nie wiedział, że gospodarzem przyjęcia jest książę Janos Kovac, mógłby zdziwić widok tak wielu pięknych kobiet zebranych w jednym pokoju. Zdawało się, że całe Alchester otoczone jest aurą bogactwa. Niewielu zapewne z przybyłych tu na weekend gości mogło pamiętać jak wyglądał zamek, zanim duke Alchester sprzedał go księciu. — Jedyne pocieszenie — powiedziała starsza bogata dama w stroju mieniącym się diamentami — to to, że Alchesterowie nie tylko byli w stanie zapłacić swoje rachunki, ale odkąd pozbyli się zamku, wiedli swoje życie we względnym komforcie. — Moja droga, czy pamiętasz jak tu było? — zawołała jej rozmówczyni. —Zimą przejmujący chłód, a sufit i ściany wilgotne z powodu cieknącego dachu! Nic nie było repero- wane ani poprawiane od blisko pięćdziesięciu lat! I to nie-zjadliwe jedzenie! Damy roześmiały się ironicznie. — Zupełnie inaczej, niż dziś wieczór! Zamilkły nagle obydwie zdając sobie sprawę, jak wspaniała była kolacja i jaką radością dla każdego smakosza było wino podawane do kolejnych dań. Książę Janos, właściciel ponad tysiąca akrów ziem we wschodnich Węgrzech, przyjechał do Anglii przede wszystkim po to, by polować. Tak bardzo jednak zauroczył go sport, który uprawiał z ogromnym entuzjazmem w Shires, że nie tylko został członkiem kilku klubów, lecz stał się także posiadaczem stajni dla koni wyścigowych, które na dokładkę bardzo szybko zaczęły odnosić zwycięstwa. Gdyby udało się to jakiemuś innemu młodemu człowiekowi, rozsiewałby wokół siebie zazdrość i nienawiść. Jednak nie książę Janos. Był coraz bardziej popularny nie tylko wśród tych, którzy dosiadali jego koni i kibicowali mu, ale także w Klubie Jeździeckim, którego stał się członkiem. Zaproszenia na jego przyjęcia były wręcz rozchwytywane, a on znalazł sposób na to, jak to ktoś zauważył trochę złośliwie, by pomieścić więcej piękności na jednym metrze kwadrato- wym, niż udało się to kiedykolwiek innym gospodarzom. Rozglądając się po pokoju, widząc te wszystkie blondynki, brunetki i rude, nikt nie miał wątpliwości, że nawet Parysowi, gdyby mógł być tam obecny, trudno byłoby zdecydować, której z nich należy się złote jabłko. Książę znał mnóstwo pięknych kobiet i nie było wątpliwości, że one były nim zafascynowane, zaintrygowane i zaślepione, i z całą pewnością znajdował się w centrum ich uwagi. Tym więc dziwniejsze było to, że nawet najbardziej wścibscy intryganci towarzystwa mogli powiedzieć tak niewiele o nieskandalizującym i dyskretnym księciu Janosu, co bynajmniej nie odnosiło się do jego gości. W momencie, gdy lady Esme Meldrum podchodziła do jednego ze zdobionych złotymi ramami luster, markiza Claydon śledziła jej ruchy wzrokiem pełnym nienawiści. Bez wątpienia lady Esme była nadzwyczaj piękna, a jej uroda podziwiana przez współczesnych artystów. Wydawało się niemożliwe, by mógł gdzieś istnieć ktoś cudowniejszy od niej, złotowłosej, z oczami koloru miodu, o cerze jak przeźroczysta porcelana. Poruszała się pięknie, a jej figura przypominała figurę bogini. Z prawdziwej miłości poślubiła Sir Richarda Meldrum. Co prawda jej rodzice oczekiwali że znajdzie lepszą partię, ale gdy o Sir Richardzie Meldrum zaczęto mówić jako o jed- nym z najbardziej obiecujących ambasadorów w Europie, pogodzili się z wyborem córki. Jednak po ośmiu latach małżeństwa z mężczyzną który był coraz bardziej pochłonięty swoimi obowiązkami, lady Esme zaczęła szukać rozrywki. Hrabia Sherburn zwrócił uwagę na jej piękność w tym samym momencie, w którym ona stwierdziła, że niewątpliwie jest on szalenie atrakcyjną partią. Osmond Sherburn był bogaty, przystojny, odrobinę już znudzony odnoszonymi sukcesami i absolutnie nie zainteresowany małżeństwem. Dużo ambitnych matek uważało, że właśnie ich córki z wdziękiem zdobiłyby klejnoty Sherburnów i na pewno byłyby czarującymi paniami rodzinnego domu hrabiego i innych jego posiadłości. Wykazał on jednak na tyle sprytny, by kierowe swoją uwagę ku kobietom zamężnym. Narażał się przez to ich małżonkom, czasami do tego stopnia nawet, iż gotowi byli wyzwać go na pojedynek. Jednak przyjaźń hrabiego z Księciem Walii i jego pozycja w towarzystwie, zmuszały ich do pewnych ustępstw i słusznych przemyśleń, że prowokowanie go byłoby na pewno błędem. Tym to sposobem hrabia mógł bawić się na całego, dokonując przy tym odkrycia, że tylko nieliczne kobiety odmawiały spełnienia jego życzeń. Właśnie zakończył krótkotrwały, acz przyjemny romans z markizą Claydon. Jak zwykle, to on ochłonął pierwszy i zastanawiał się, jak wyswobodzić się z jej kurczowo zaciśniętych i zaborczych objęć, gdy na horyzoncie pojawiła się lady Esme. Mówienie, że stracił dla niej głowę byłoby przesadą gdyż hrabia zawsze stał twardo na ziemi. Jego sercem zawsze rządził rozum, gdyż nawet w najbardziej żarliwych i burzliwych romansach zachowywał ostrożność. To właśnie, bardziej niż cokolwiek innego sprawiało, że zakochane w nim kobiety zawsze zdawały sobie sprawę, że nigdy w pełni nim nie zawładną. — Nie mogę zrozumieć, dlaczego straciłam Osmonda — szlochała do markizy jakaś piękność, zanim ona i hrabia zwrócili na siebie uwagę. — Moja droga, może byłaś zbyt uległa — odparła Kathie Claydon. — A jak inaczej można zachowywać się przy Osmondzie? — zapytała piękność. — On jest taki dominujący, taki władczy, a i jego przygniatająca przewaga sprawia, że nie sposób odmówić mu czegokolwiek. Markiza trafnie oceniła sytuację i stwierdziła, że tym razem hrabiemu potrzebne jest wyzwanie. Kiedy więc spotkali się na przyjęciu, na którym żadne z nich nie było zainteresowane nikim innym, posyłała mu zagadkowe spojrzenia. Była w swym zachowaniu prowokująca, a jednocześnie intrygująca, zachęcająca i tajemnicza. Ale gdy zostali już kochankami, jej siła osłabła i nie była już w stanie dłużej go prowokować, tak jak wcześniej zamierzała. Stała się absolutnie uległa i posłuszna wszystkiemu, czego od niej żądał. Kiedy więc zdała sobie sprawę, a była bardzo doświadczona w sztuce miłości, że hrabia oddala się od niej, ogarnęła ją rozpacz. Uświadomiła sobie, że pokochała hrabiego tak, jak nigdy dotąd nikogo w całym swoim życiu nie kochała. Jej małżeństwo było zaaranżowane przez rodziców i chociaż pochlebiał jej fakt bycia markizą Claydon, nie zdarzyło się, by nawet w bardziej intymnych chwilach doznała przyjemności. Dopiero wtedy, gdy obdarowała męża dwoma synami i córką i gdy wzięła swojego pierwszego kochanka, odkryła namiętność. Zrozumiała jak wiele w życiu straciła, ale przecież i tak nigdy nie była naprawdę zakochana. Aż do chwili, dopóki w jej życiu nie pojawił się hrabia. Potem, gdy już zakochała się tak bardzo, że gotowa była błagać hrabiego by uciekł gdzieś razem z nią odkryła, że żyła dotąd w świecie złudzeń. Fakt, że jej miejsce zajęła lady Esme, był dla niej bardziej gorzki, niż gdyby chodziło o jakąś nieznaną piękność należącą do tego samego kręgu towarzyskiego, w którym nieuchronnie widywali się prawie każdego dnia. W ciągu ostatnich kilku lat Książę Walii znów zaczął cieszyć się wolnością. Otaczał się młodymi, żądnymi rozrywki, najbogatszymi i nie szanującymi etykiety członkami towarzystwa londyńskiego. W 1863 roku poślubił piękną Aleksandrę Duńską ale już w 1868 roku, kiedy to przyszło na świat ich trzecie dziecko, księżniczka Viktoria, liczba jego romansów była na tyle duża, że nie sposób było je tuszować lub choćby ignorować. Już dwa lata wcześniej, gdy odwiedził St. Petersburg, by wziąć udział w przyjęciu weselnym siostry księżniczki Aleksandry, Dagmary, z carewiczem Aleksandrem, dużo ludzi szeptało, że nie poprzestawał tylko na flirtach z ponętnymi pięknościami rosyjskiej stolicy. Jeszcze więcej opowieści dotarło z Paryża, dokąd samotnie udał się następnego roku. Odtąd jego podboje i ich efekty, dosyć barwnie opisywane, szybko następowały po sobie. Pierwszą z wielu aktorek, które zaistniały w jego życiu, była ponętna Hortensja Schneider. Po niej były też inne piękne kobiety, poczynając od debiutujących w towarzystwie pa- nien, które miał okazję spotkać na balach, aż do dojrzałych, zamężnych piękności Beau Monde. Książę Walii miał swój styl — całkiem inny niż jego ojciec czy matka uważaliby za właściwy — i nie sposób było mu się oprzeć. Ułatwiło to bardzo życie innym dżentelmenom, którzy dotąd dbali o pozory porządnego zachowania. W istocie, dopóki nie umarł ojciec księcia zawsze narażeni byli na burę lub wyklu- czenie z dworu z powodu najmniejszego nawet skandalu. Nikt już nie stawiał barier, a romanse Księcia Walii były jawne i akceptowane prawie przez wszystkich, z wyjątkiem niektórych rodzin z zasadami, jak na przykład rodzina markizy Salisbury. Życie tym samym stało się łatwiejsze i znacznie przyjemniejsze dla arystokratów w wieku księcia lub nieco od niego starszych. Nie ułatwiało to markizie Claydon pogodzenia się z faktem, że hrabia Sherburn znudził się nią. Próbowała oszukiwać samą siebie i wierzyć, że to tylko chwilowy nastrój i że on wróci do niej. Jednak przerwy między jego odwiedzinami stawały się coraz dłuższe, a tłumaczenia, że jakiś niecierpiący zwłoki interes wymagał jego obecności, nie były już przekonywające. Wkrótce, gdy stało się jasne, że tym „interesem" był lady Esme Meldrum, złość i zazdrość markizy osiągnęły szczyt. Jeszcze nigdy w życiu nie darzyła nikogo taką nienawiścią, jak lady Esme. Godzinami wpatrując się w lustro zastanawiała się, dlaczego nie zdołała utrzymać hrabiego, mimo że w opinii innych, z burzą ciemnych włosów, błyszczącymi oczami i szla- chetnymi rysami, była daleko bardziej atrakcyjna od swojej rywalki. W końcu jednak musiała pogodzić się z faktem, że hrabia odszedł. Nie widziała go od miesiąca, aż do chwili, gdy dzisiaj znaleźli się wśród innych gości w zamku Alchester. Sama skarciła siebie w duchu, gdy przed kolacją na widok hrabiego wchodzącego do salonu, jej serce podskoczyło i poczuła, że jest jej ciężko oddychać. Była zbyt dumna, by się skarżyć, tak jak to czyniły inne kobiety po utracie hrabiego. Udawała, nawet jeśli nikt w to nie wierzył, że ona pierwsza zakończyła ten romans, ponieważ już jej nie bawił. Markiza miała wiele wad, ale na pewno nie była typem kobiety, która zdruzgotana przeciwnościami losu szlochałaby i lamentowała, nawet jeśli utraciła coś, co było dla niej najważniejsze w życiu. Przyrzekła sobie, że będzie walczyła, i nawet jeśli hrabia nie wróci do niej, znajdzie sposób na to, by pożałował tego, jak z nią postąpił. Prędzej czy później, myślała, odegra się także na Esme Meldrum i sprawi, by cierpiała tak, jak ona teraz. Być może wśród przodków markizy znalazł się jakiś gorącokrwisty Włoch lub Hiszpan, którzy dobrze wiedzieli co znaczy vendetta. Wszystkie inne kobiety porzucone przez hrabiego płakały straciwszy nadzieję, ale nie działały. Markiza zdecydowała, że będzie inna. — Ukaram go — mówiła do swojego odbicia w lustrze — nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jaką uczynię w moim życiu. W nocy leżała z otwartymi oczami i myślała o nieszczęściach i katastrofach, które ściągnie na głowę hrabiego, aż pewnego dnia ten przypełznie do niej na kolanach błagając o litość. Fantazje te, choć na krótko, koiły ból po stracie, ból, który był jak otwarta rana w sercu. Teraz, gdy obserwowała go jak wszedł do salonu i witał się z księciem miała pewność, że z żadnym mężczyzną, który ją całował, nie czuła się tak dobrze, jak z nim. Gardziła sobą wierząc, że gdyby w tym momencie wyciągnął do niej ręce, bez wahania pobiegłaby do niego. Zamiast tego jednak, sztywno wyprostowana i cała oficjalna w swej pozie odezwała się do niego gdy podszedł: — Dobry wieczór, Osmondzie, miło cię tu widzieć. — Chyba nie muszę ci mówić, że wyglądasz piękniej niż kiedykolwiek — odparł hrabia lekko... To co powiedział brzmiało szczerze, ale wyraz jego oczu tylko utwierdził markizę w przykrym przekonaniu, że hrabia nie jest już nią zainteresowany. Jej nienawiść wzmogła się. Z wysiłkiem, gdyż trudno jej było wydobyć z siebie głos, powiedziała: — George cieszy się na spotkanie z tobą, ale najpierw poznaj jego bratanicę, córkę zmarłego brata Petera, która właśnie przyjechała, by zamieszkać z nami. Mówiąc to wskazała na stojącą obok niej bardzo młodą i schowaną w cieniu dziewczynę. — Forello — ciągnęła markiza—to jest hrabia Sherburn, właściciel najświetniejszych koni wyścigowach w Anglii, jak również słynny sportowiec. Ton głosu markizy sprawił, że charakterystyka ta zabrzmiała jak obelga. Hrabia doceniając jej sarkazm, skłonił się lekko w stronę bratanicy i przesunął w kierunku lady Esme, która stała po drugiej stronie pokoju. Sposób w jaki podała mu rękę i wyraz oczu, z jakim na niego patrzyła potwierdził tylko to, czego markiza była już pewna. Gdy odwróciła się, by z przesadną wylewnością przywitać się z innymi znanymi sobie gośćmi, pałała żądzą zemsty. Stojąc obok ciotki i bacznie obserwując Forella zastanawiała się, skąd pochodzi źródło tej złości. Podczas dziwnego życia jakie wiodła ze swoim ojcem, nauczyła się oceniać ludzi nie tylko po tym co mówią ale także wyczuwając wibracje pochodzące od nich. Zorientowała się szybko, gdy zjawiła się tydzień temu w domu swojego wuja na Park Lane, że jej ciotka nie ucieszyła się z tej wizyty. Markiza sprzeciwiała się zamieszkaniu z bratanicą męża pod jednym dachem. Mimo, że nie była obecna przy kłótniach toczących się na temat jej osoby, doskonale zdawała sobie z nich sprawę. Od momentu przyjazdu z Włoch, gdzie w czasie epidemii tyfusu zmarł jej ojciec, wiedziała, że ciotka nie przyjmie jej życzliwie. — Czy chcesz mi powiedzieć, George — zapytała markiza z niedowierzaniem — że córka twojego brata, której nie widziałam w życiu na oczy, zamieszka razem z nami i że to ja będę musiała przedstawiać ją na Dworze i wprowadzić do towarzystwa? — Nie pozostaje nam nic innego do zrobienia Kathie — odpowiedział markiz krótko. — Teraz, po śmierci Petera, stałem się opiekunem tej dziewczyny, a ponieważ ona ma dziewiętnaście lat, powinna była zostać wprowadzona do towarzystwa już prawie rok temu. — Ależ to było niemożliwe, bo szalała po świecie ze swoim ekscentrycznym ojcem — odrzekła markiza ostro. — Wiem o tym — odparł markiz — dotąd jednak nie była to nasza sprawa, że Peter wiódł życie według własnego widzimisię. Teraz jednak my musimy zrobić to, co jest najwłaściwsze dla jego córki. — Ona z pewnością musi mieć jeszcze jakąś rodzinę, która chętnie przejęłaby opiekę nad nią, gdybyś im dobrze zapłacił. — Ich pozycja jest inna niż nasza — odparł markiz. — Uważam, że opieka nad nią jest moim obowiązkiem aż do chwili, gdy wyjdzie za mąż. Zapadła cisza, a po chwili markiza wybuchła: — Więc tak naprawdę chodzi ci o to, żebym to ja znalazła dla niej męża! — Czemu nie? — zapytał markiz. — Masz mnóstwo znajomych, którzy plączą się tu, piją moje wino i korzystają z mojej gościnności. Na pewno któryś z nich nadawałby się na męża mojej bratanicy! — Bratanicy bez posagu i bez obycia towarzyskiego, sądząc po sposobie życia jakie prowadził twój brat? — spytała urażona markiza. — Jest piękną dziewczyną— odpowiedział markiz — i przypuszczam, że możesz zadbać o jej wygląd i nauczyć tego, co powinna wiedzieć. Jego żona nic nie odpowiedziała, a dopiero po chwili on dodał już bardziej pojednawczym tonem: — No, Kathie, przecież nie tak dawno temu też byłaś młoda. Nie moglibyśmy przecież zostawić tej dziewczyny w slamsach Neapolu bez nikogo, kto mógłby się nią zająć, poza starym sługą Petera, który podróżował razem z nimi przez wszystkie te lata. — Chyba nie masz zamiaru i jego tutaj sprowadzić? — zapytała markiza. — Nie, zamierzam dać mu odprawę — odpowiedział markiz. — Jest dobrym człowiekiem i podaruję mu domek na wsi. Po chwili ciszy jaka zapadła markiza spytała: — A dziewczyna? — Przyjedzie za trzy tygodnie. W drodze przez Francję towarzyszyć jej będzie siostra zakonna i kurier. Uważałem za stosowne dać jej trochę czasu, by mogła dojść do siebie po śmierci ojca... Słowo „śmierć" zapaliło światełko w mroku tego wszystkiego, o co prosił ją mąż. — Jeśli Forella jest w żałobie, nie może się spodziewać, że będzie uczestniczyła w balach. Nikt nie chce widzieć małej, czarnej wrony na przyjęciach. — Tym nie musisz się martwić — odrzekł markiz. — Czemu? — Ponieważ wiesz, że Peter był zawsze niezwykły. Otóż zaznaczył w swoim testamencie, że nikt nie powinien być po nim w żałobie, czy też ubierać się na czarno. Życzył sobie również, żeby pochować go bez żadnego zamieszania. Markiz zamilkł na chwilę, po czym dodał: — Mój brat napisał do mnie: „Wiodłem cholernie dobre życie i cieszyłem się każdą jego chwilą. Jeśli ktokolwiek zatęskni za mną, to mam nadzieję, że wypije szklankę szampana w imię mojej pamięci i będzie życzyć mi szczęścia, gdziekolwiek znajdowałbym się w przyszłości". Jego głos załamał się lekko po przytoczeniu słów brata, ale markiza tylko prychnęła: — To brzmi dokładnie tak nonsensownie, jak tylko można się było spodziewać po twoim bracie, ale myślę, że w znacznym stopniu ułatwi mi to właściwe zajęcie się jego dzieckiem. Jednocześnie nie myśl, George, że będzie to dla mnie łatwe, bo wcale nie będzie. — Chcesz powiedzieć — odrzekł markiz —- że nie za bardzo podoba ci się pomysł bycia opiekunką debiutantki i ponieważ nie jestem głupcem, naprawdę doceniam to. Najlepszą więc rzeczą jaką możesz zrobić, jest wydanie jej za mąż tak szybko, jak tylko się da. Wtedy oboje będziemy mieli ją z głowy. Zamilkł, zanim po chwili dodał: — Dam jej trzysta gwinei rocznie, co powinno wszystko ułatwić, a poza tym możesz wydać na jej wyprawę tyle, ile zechcesz. Dopiero teraz spojrzenie markizy jakby trochę złagodniało. — To wyjątkowo hojnie, George. — Byłem dumny z Petera — powiedział markiz zamyślony — i, możesz mi wierzyć lub nie, często zazdrościłem mu. Nie mówiąc nic więcej wyszedł z pokoju, podczas gdy markiza patrzyła za nim zdumiona. Jak to możliwe żeby George, który miał wszystko: tytuł, bogactwo i pozycję zarówno na Dworze, jak i w towarzystwie, zazdrościł swojemu bratu? Nie widywała Petera zbyt często i nie darzyła sympatią, czego powodem było głównie to, że go po prostu nie rozumiała. Peter był trzecim z kolei potomkiem poprzedniego markiza, a tym samym nie miał najmniejszej szansy na dziedziczenie tytułu. W czasie, gdy George ożenił się i miał syna, Peter zaczął wieść życie zupełnie inne niż reszta rodziny. Było tradycją, że młodsi synowie otrzymywali niewiele, podczas gdy wszystkie pieniądze i dobra przypadały dziedzicowi. Wiedząc, że nie mógłby prowadzić życia towarzyskiego, które interesowało i bawiło jego dwóch braci, postanowił wyruszyć na podbój świata. Niezadługo wydał swój mały kapitał i musiał polegać na pensji, którą otrzymywał co sześć miesięcy od prawników rodziny. Było to jednak wystarczająco dużo, by mógł podróżować a także ożenić i być szczęśliwym z żoną, której podobał się ten sam dziwny styl życia. Ich jedyne dziecko, Forella, przemierzyła pustynie na grzbiecie wielbłąda zanim jeszcze zaczęła chodzić. Dotarła z rodzicami do tylu dziwnych i ciekawych miejsc, gdzie angielska kobieta i mężczyzna byli rzadkością i gdzie tubylcy przyglądali im się z lękiem. Czasami żona nakłaniała Petera, by napisał do Królewskiego Towarzystwa Geograficznego o swoich podróżach i niezwykłych rzeczach jakie oglądał. Ale zazwyczaj, choć wspominał nawet o książce, jego czynny tryb życia pochłaniał go bez reszty, i brakowało stale czasu by usiąść i przelać wspomnienia na papier. — Zrobię to, kiedy będę już stary — mówił śmiejąc się, a potem znów jechali w jakieś inne miejsce, które Peter uznał za ekscytujące i warte odwiedzenia. Życie Forelli było kalejdoskopem barw, nowych ludzi, dziwnych zwyczajów i tak jak ojciec uwielbiała podróże. Dopiero po śmierci matki zdała sobie sprawę, że teraz ona jest odpowiedzialna za ojca i musi dbać o niego, ponieważ było jasne, że on nie był w stanie dbać o nią. Nigdy w swoim życiu Peter Claydon nie martwił się o dzień następny. Podporządkował je pewnej filozoficznej sentencji: „Ciesz się dniem dzisiejszym, bo nie wiadomo, czy jutrzejszy nadejdzie". Dopadło go, gdy z braku pieniędzy musieli zatrzymać się w prawdziwych slamsach Neapolu. Co prawda ostrzegano ich, że było kilka przypadków tyfusu w mieście, ale on śmiał się: — Jestem niezniszczalny — chwalił się, a w tydzień później już nie żył. To Jackson, sługa Petera, miał na tyle rozsądku, by napisać do markiza. Forella nie była zadowolona, gdy dowiedziała się o tym. — Czemu to zrobiłeś? — spytała. — Wuj George nie interesował się nami przez lata. Czemu miałby martwić się teraz? — Ktoś musi zatroszczyć się o panienkę, Forello — odparł Jackson. — Dlaczegóż to? — Dlatego, że teraz, gdy ojciec panienki nie żyje, Bóg niech świeci nad jego duszą, Jego Wysokość jest jedynym opiekunem panienki i on musi coś postanowić. Forella spojrzała smutnym wzrokiem na kościstego, małego człowieka. — Co przez to rozumiesz? Ja wcale nie chcę, żeby ktokolwiek się mną opiekował. — Niech panienka posłucha — powiedział Jackson — teraz, kiedy mistrza nie ma już z nami, musimy robić to, co jest dobre i właściwe, i czego matka, ta cudowna kobieta, pragnęłaby dla panienki, gdyby żyła. — Nie wiem, o czym mówisz — odrzekła Forella, ale wiedziała jednak i przerażało jato. Jak można się było tego spodziewać, dwa tygodnie później w odpowiedzi na list Jacksona markiz zjawił się w Neapolu. Ponieważ przypominał jej z wyglądu tatę i był przy tym bardzo wyrozumiały, Forella rozpłakała się po raz pierwszy od śmierci ojca. — Brakuje mi go, wuju George — powiedziała przez łzy. — Było z nim tak wesoło i dobrze, a już na pewno nigdy więcej tak nie będzie. — Wiem, moja droga — odparł markiz — ale teraz musisz zacząć nowe życie, a to oznacza wyjazd ze mną do Anglii. — O nie! — Forella krzyknęła mimochodem. — Nie podoba ci się ten pomysł? — Przeraża — wyjaśniła. — Tata zwykł śmiać się i opowiadać, jacy ty i ciocia Kathie jesteście mądrzy. Zamilkła na chwilę, zanim zaczęła mówić dalej: — Czasem czytaliśmy o was w starych gazetach, gdzieś w Singapurze czy Hongkongu i tata wtedy mówił: „Widzisz Forello, mój brat George panuje nad nimi wszystkimi, a ja jestem z niego dumny, bardzo dumny. Ale dzięki Bogu, że nie muszę prowadzić takiego życia jak on, nawet jeśli jest kimś tak ważnym". Markiz roześmiał się. — Zupełnie jakbym słyszał Petera. On zawsze uważał towarzystwo za żart. Po chwili Forella odezwała się cichym, proszącym głosikiem: — Błagam, wuju George... czy mogłabym... zostać tu... z Jacksonem? Markiz wziął ją za rękę i powiedział: — Posłuchaj mnie, Forello, Jackson to niewątpliwie bardzo miły staruszek, podczas gdy ty jesteś młoda, bardzo młoda i masz jeszcze całe życie przed sobą. Uścisk jego dłoni był pocieszający, gdy mówił dalej: - Teraz musisz zostać damą w pełnym tego słowa znaczeniu. Tak będzie dla ciebie najlepiej i wierzę, że twój ojciec myślałby tak samo. Forella nie mogła znaleźć argumentów, by temu zaprzeczyć, gdyż miała niejasne przeczucie, że jednak była to prawda. Pamiętała jak podczas jakiejś kolejnej wyprawy matka powiedziała: — Kiedy Forella będzie miała osiemnaście lat, wrócimy do Anglii kochanie, by dać jej szansę cieszyć się tym wszystkim co ty porzuciłeś, a czego ja nigdy nie pragnęłam. Słuchając tego Forella była pewna, że ojciec sprzeciwi się gwałtownie, ale on tylko odpowiedział: — Czy rzeczywiście wyobrażasz sobie nas w Pałacu Buckingham wyelegantowanych w te sztywne stroje i Forellę w śmiesznych piórach na głowie, próbującą dygać bez potykania się o swój tren. — Tak, mogę — odpowiedziała stanowczo jego żona. Po krótkiej chwili ojciec dodał: — Tak czy owak, jeśli już będę musiał znosić te niewygody, z pewnością dużo gorsze od obecnych, przynajmniej będą mi towarzyszyły dwie najpiękniejsze kobiety przy wejściu do Sali Tronowej. Forella nigdy więcej nie myślała o tej rozmowie, aż do dziś. Nie dyskutowała dłużej z markizem. On zaś zorganizował dla niej i Jacksona eskortę do Londynu, zaraz po tym jak przejdą kwarantannę, nałożoną od czasu epidemii tyfusu na mieszkańców Neapolu. Trzy tygodnie później zjawiła się na Park Lane, lecz gdy ujrzała swoją ciotkę natychmiast wyczuła, że nie była tu mile widziana. Mimo to, markiza zrobiła wszystko czego od niej oczekiwano, i chociaż Forella nie była tego świadoma, ciotka wzięła sobie do serca sugestie męża, by wydać dziewczynę jak najszybciej za mąż. Wybrała się z Forella do najlepszych sklepów, gdzie kupiła dla niej eleganckie suknie i rękawiczki. Jej włosy zostały ostrzyżone i uczesane przez najlepszych i najdroższych fryzjerów w Londynie, a wszystko, co przywiozła ze sobą z Włoch, zostało wyrzucone lub spalone. „Nie jestem już sobą— myślała Forella dziesiątki razy — ale kukłą, której sznurki pociąga ciotka Kathie i to sprawia, że nie myślę już sama i nie mogę powiedzieć niczego, co nie byłoby wcześniej przez nią zaaprobowane". Jej wykształcenie było bardzo kosmopolityczne. Nauczyła się w różnych częściach świata dwunastu języków, umiała szybko liczyć i gotować lepiej, niż większość kucharzy. Teraz ciotka skoncentrowała się na lekcjach tańca. Nauczyciel dobrych manier przychodził codziennie, by uczyć Forellę jak wchodzi się do pokoju, jak używa wachlarza, i jak należy dygać i podawać rękę. Umiała już siadać tak, żeby nie pokazywać kostek i aby czubek buta był jak najmniej widoczny. W rzeczywistości nauczyła się wielu tańców na Wschodzie, chcąc sprawić przyjemność swemu ojcu. Nauczyciel uważał ją za uczennicę nadzwyczaj pojętną pełną wdzięku i giętkości, które to cechy wyróżniały ją spośród innych, często niezdarnych panienek. — Czy mogę ci pokazać jak Japończycy witają swoich gości? — pytała Forella. —A tak robią to mieszkańcy Wysp Mórz Południowych. Najpierw nauczyciel cofał się, niby ze strachu, a potem śmiali się oboje na głos. Markiza wchodziła wówczas do pokoju, by sprawdzić czemu robią tyle hałasu. Kiedy nadszedł dzień, gdy była już gotowa by uczestniczyć w swoim pierwszym w życiu balu, Forella czuła jakby została przemieniona z ostrego i surowego kamienia w wygładzony i wypolerowany klejnot, tak samo twardy, myślała sobie, jak i nieciekawy. Gdy pozwolono jej wreszcie poznać niektórych znajomych ciotki, odkryła, że najlepsze co mogła robić, to milczeć. Szybko zresztą zdała sobie sprawę, że oni w ogóle nie byli nią zainteresowani. Stosunek ciotki do niej odkąd zamieszkała na Park Lane nie zmienił się nawet odrobinę, więc Forella schodziła jej z drogi gdy tylko mogła. Wuj natomiast był zawsze miły i często, gdy wracał do domu z Izby Lordów, wślizgiwała się do jego pokoju, gdzie odpoczywał i czytał gazetę. Lubiła z nim porozmawiać. Ku jej zdziwieniu on rzeczywiście interesował się podróżami jej ojca. Prosił nawet, by opowiedziała mu o wyprawie ojca do źródeł Nilu i wytłumaczyła, w jaki sposób dawali sobie radę w Sudanie z różnymi, rzekomo agresywnymi, plemionami. — Raz czy dwa — mówiła Forella z uśmiechem — mama myślała, że wybiła nasza ostatnia godzina, ale tata umiał postępować z tymi ludźmi i znał ich język, co całkiem zmieniało naszą sytuację. — Ciekawe skąd on miał ten dar? — zastanawiał się markiz. — Ja nie opanowałem nawet francuskiego. Te żabojady mówią zbyt szybko, bym z tego potoku mowy zrozumiał choć słowo. Forella śmiała się. — Tata zawsze umiał sobie poradzić, a mama uważała, że wszystkie języki są tak samo łatwe jak jej własny. — Oczywiście — zgodził się markiz — ale ona była cudzoziemką. Chciał, by zabrzmiało to łagodnie, jakby nie stanowiło żadnego problemu. Ciotka dała jej natomiast jasno do zrozumienia, że narodowość matki Forelli powinna być zapomniana, jeśli dziewczyna ma odnieść sukces w towarzystwie. — Cudzoziemcy, chyba że są to Francuzi lub członkowie rodzin królewskich, nie są tak naprawdę akceptowani — mówiła wyniosłym tonem. — Oczywiście, królowie i książęta to zupełnie co innego. Tym samym musimy ci znaleźć angielskiego męża i zapomnieć, że niestety nie jesteś w pełni Angielką. Nie było sensu wdawać się w dyskusję, więc Forella tylko potulnie odpowiedziała: — Tak, ciociu Kathie. — Nie ma potrzeby wnikać w szczegóły. Jesteś bratanicą swojego wuja i to jest twoim głównym atutem, z tym, że niestety nie masz zbyt dużo pieniędzy. Trzeba jak najbardziej wykorzystać fakt, że pochodzisz z Claydonów, a nikt nie może zaprzeczyć, że jest to jedna z najbardziej arystokratycznych rodzin w kraju. Forella próbowała nie myśleć o tym, jak jej ojciec zwykł śmiać się ze snobów i tych, którzy wspinali się po stopniach drabiny społecznej, więc odparła tylko: — Tak, ciociu Kathie. Nie była świadoma faktu, że dla większości gości stanowiło wielką niespodziankę ujrzeć tak młodą osobę na przyjęciu wydawanym przez księcia Janosa. Było bowiem regułą, że spotykali się u niego wybrani przyjaciele, mniej więcej w jego wieku. Kobiety mogły być odrobinę młodsze, ale zawsze zamężne. Miały przeważnie te same zainteresowania, bawiły je te same żarty i obracały się w tych samych kręgach co reszta, nie trzeba więc było wysilać się na wyszukane uprzejmości. Wyjątkiem na przyjęciach u księcia była zawsze obecność jakiejś starszej kobiety, która pełniła rolę gospodyni i zajmowała miejsce jego żony. Tym razem była to lady Roehampton. Cieszyła się sympatią znała wszystkie intrygi i orientowała się kto kogo lubi i kto z kim się nie znosi. Takiej właśnie wiedzy oczekiwano od dobrej gospodyni. Lady Roehampton była zbulwersowana, gdy książę poinformował ją, iż markiz pytał o zgodę na przyprowadzenie swojej bratanicy. — Młodą dziewczynę? Ależ to absurdalny pomysł! — Wiem o tym — odrzekł książę — ale nie mogłem odmówić Claydonowi po tym wszystkim, co dla mnie zrobił. Jeśli dobrze pamiętasz, to właśnie George wprowadził mnie do White's Club, kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Anglii i to on był moim sponsorem, gdy chciałem przyłączyć się do Klubu Jeździeckiego. Mam wobec niego dług wdzięczności, a to jest dobry sposób, by go spłacić. — Rozumiem, ale przecież to młoda dziewczyna! Co mam z nią na Boga począć? — Z tego, co mówił George, zrozumiałem, że ona dopiero co przyjechała z zagranicy i nic nie wie o Anglii. Nie powinniśmy sobie zawracać nią głowy. Książę roześmiał się, po czym dodał: — Moim zdaniem, będzie ona zdziwiona i zarazem zaskoczona tym wszystkim, i to co zobaczy i pozna uzna za coś absolutnie niezrozumiałego, tak jak jestem pewny i ty uznałaś będąc w jej wieku. — To było tak dawno temu, że nie pamiętam — odrzekła lady Roehampton i położyła mu rękę na ramieniu: — Masz całkowitą rację Janos, nie mogłeś Georgowi tego odmówić, ale założę się, że Kathie jest wściekła, iż musi ciągnąć ze sobą tę młodą dziewczynę. — W takim razie współczuję temu dziecku — odparł książę. — Zapewne słyszałeś — lady Roehampton ciągnęła dalej — że Kathie straciła Osmonda? — Chcesz powiedzieć, że ich romans się skończył? — Oczywiście, jakieś trzy tygodnie temu, zaraz po tym jak wyjechałeś do Paryża. Doszły mnie słuchy, choć mogę się mylić, że aktualnie zajęty jest Esme Meldrum. — Dobry Boże! — zawołał książę. — I oni wszyscy mają przyjechać w ten weekend! Powinnaś była mnie uprzedzić. Lady Roehamptom rozłożyła ręce w znaczącym geście. — Czym się przejmujesz? Przecież muszą prędzej czy później spotkać się, natomiast innym da to dobry pretekst do rozmowy. Książę westchnął. — Mam nadzieję, że się nie mylisz, ale chętnie poprosiłbym Esme Meldrum, by przyjechała tu innym razem. — Myślę, że byłoby to bardzo niegrzeczne — odparła lady Roehampton — a poza tym nie jestem pewna, czy rzeczywiście jest coś między Esme i Osmondem. Zmarszczyła brwi i mówiła dalej: — To na razie szepty, ale podejrzewam, że Osmond zwróci uwagę na Esme, i wtedy na pewno nie będzie mógł się oprzeć jej urodzie i wdziękowi. — Nieodpartemu — dodał książę. Lady Roehampton spojrzała na niego surowo. — Co to znaczy... co chcesz przez to powiedzieć Janos? — Nie, nic — odparł książę — to by tylko jeszcze bardziej pogmatwało i tak już skomplikowane sprawy. Uśmiech gościł na jego twarzy, gdy opuszczał pokój i patrząc za nim lady Roehampton zastanawiała się, czy kiedykolwiek jakaś kobieta usidli serce Janosa Kovaca. Pomimo że znała go całkiem nieźle, pozostawał dla niej zagadką. Rozdział 2 Gdy tylko panowie dołączyli do pań, hrabia wcale nie siląc się na dyskrecję przesunął się w stronę Esme Meldrum. Obserwując ją, gdy tak stała naprzeciw niego na tle egzotycznych kwiatów i patrzyła mimochodem na ostatnie promienie zachodzącego słońca pomyślał, że jest bardzo piękna. U księcia, w przeciwieństwie do innych gospodarzy, nie zasłaniano zasłon, dopóki rzeczywiście nie zapadła noc. Świece paliły się w kandelabrach, a ich blask odbijał się w diamentach na szyi Esme. Dla hrabiego ten blask nie był jednak tak silny, jak światło w jej oczach. Mając duże doświadczenie w obcowaniu z kobietami doskonale wiedział, że w jej ciepłym uśmiechu było niezaprzeczalne zaproszenie. Stał przez chwilę patrząc na nią w milczeniu, lecz żeby zbytnio go nie przedłużać powiedział zaraz: — Chyba obydwoje wiemy, że choć patrzysz na zachód słońca, jest on dla nas preludium świtu. — Czy jesteś pewien, że tego... właśnie chcesz? — spytała. — Ponieważ jest to zupełnie niepotrzebne pytanie, odpowiem na nie później — odparł, a po chwili zapytał: — W którym pokoju będziesz spała? Spojrzała na niego dając jasno do zrozumienia, że pragnie go tak samo mocno jak on jej. Pomyślał, że to dar niebios, iż Richard Meldrum miał przyjechać dopiero nazajutrz. Szybko, zanim zdążyła odpowiedzieć, zaproponował: — Ponieważ jest tu bardzo dużo pokoi, lepiej weźmy przykład z Księcia Walii. Obydwoje wiedzieli, że gdy książę starał się o względy ładnej dziewczyny w domu którego nie znał, proponował zawsze, by zaznaczyła swoją sypialnię stawiając różę przed drzwiami. — Masz całkowitą rację—zgodziła się Esme — nie chciałabym absolutnie, żebyś się zgubił. Po sposobie w jaki wypowiedziała te słowa, hrabia wiedział już wszystko co chciał wiedzieć i pomyślał, że teraz rozsądnie byłoby odejść od niej. Mógłby przyłączyć się np. do kilku innych mężczyzn, lub zaszczycić swoją uwagą wiele innych kobiet. Ale ponieważ był zepsuty i zawsze robił to na co miał ochotę, zdecydował, że w tym momencie istnieje tylko jedna osoba z którą chciałby rozmawiać i pozostał tam gdzie był. Książę Janos wskazał gościom stolik do kart przygotowany dla nich w sąsiednim pokoju i rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy kogoś nie przeoczył. Wtedy to spostrzegł markizę stojącą obok kominka. Podążając w jej stronę zauważył, że ona wcale nie patrzy na niego, lecz obserwuje dwoje ludzi rozmawiających ze sobą przy oknie. Wściekłość malująca się w jej oczach była tak wyraźna, że książę nie musiał zgadywać powodu. Zamiast tego podszedł do niej z wdziękiem i biorąc ją za ręką powiedział: — Nie muszę ci chyba mówić Kathie, że jesteś tu najpiękniejszą kobietą i że za każdym razem gdy cię widzę jestem przekonany, że stajesz się coraz piękniejsza. Na chwilę oczy markizy rozszerzyły się ze zdumienia. Książę zawsze był dla niej uprzejmy, była mu bardzo wdzięczna za to, że tak często zapraszał ją i Georga na swoje przyjęcia. Jednak nigdy jej nie wyróżniał i ani przez chwilę nie pomyślała, że mógłby zostać jej kochankiem. Nie przegapiłaby oczywiście najmniejszej choćby szansy na to, gdyż zawładnięcie sercem księcia Janosa Kovaca byłoby powodem do chwały dla każdej kobiety. Przemknęło jej nawet przez myśl, że jeśli rzeczywiście uważa ją za atrakcyjną, byłby na pewno bardzo odpowiednim następcą hrabiego. Przymknęła oczy i spojrzała na niego tajemniczo. Wypróbowała to już na innych mężczyznach i zawsze działało. — Drogi Janos, jesteś zawsze tak miły. Chciałabym wierzyć, że to co mówisz jest prawdą. — Jak możesz w to wątpić — spytał książę i dodał — Kathie, właśnie kupiłem obraz i chciałbym zasięgnąć twojej opinii. Myślę, że spodoba ci się, bo w pewien sposób przypomina ciebie. Nie czekając na odpowiedź, książę wyprowadził markizę z salonu i poszli przez hall do pięknej bawialni, gdzie obraz o którym mówił wisiał nad kominkiem. Był to portret nieznanej weneckiej kobiety. Namalowano go w początkach XVIII wieku. Kobieta była piękna, a w ciemnych włosach i oczach modelki markiza zauważyła niewątpliwe podobieństwo do siebie samej. Wygięła szyję w sposób, który wiedziała że podkreślał jej piękną linię i będąc świadoma, że książę na nią patrzy powiedziała: — Dziękuję Janos. Pochlebiasz mi. — Jak mógłbym to robić — spytał książę — kiedy wiesz dobrze, że jesteś pięknością każdego balu w jakim bierzesz udział. Zauważyłem, że nie było nikogo, kto by dorównał ci tamtego wieczoru w Marlbolugh House i słyszałem, że książę Albert mówił to samo. — Powinnam udawać zawstydzoną? — spytała markiza— Czy też poprosić byś mówił dalej? — Uczyniłbym to bardzo chętnie — odparł książę — ale przedtem muszę zająć się moimi gośćmi. Niemniej, Kathie, mamy cały weekend przed sobą. Delikatnie ujął jej dłoń i pocałował. W wykonaniu takiego mistrza jak książę, był to gest pełen wdzięku i zmysłowości. To sprawiło, że markiza wstrzymała oddech i gdy zmierzali w stronę drzwi trzymając się za ręce, uśmiechała się i wyglądała zupełnie inaczej niż wcześniej w salonie. Książę odprowadził ją do stolika baccarata. Inni goście już go oczekiwali. Posadził markizę po swojej prawej stronie mówiąc: — Czuję, że przyniesiesz mi szczęście, więc dzisiaj będziemy grać razem. Markiza była zachwycona. Tym razem on pokryje jej straty, podczas gdy każda następna wygrana należeć będzie do niej. Jakkolwiek nie byliby bogaci członkowie towarzystwa, nigdy nie odmówili sobie możliwości wzbogacenia się jeszcze bardziej. Markiza zaczynając grać, planowała już kupno sobolowej etoli, którą pragnęła mieć, a której George odmówił jej uważając za zbyt drogą. Ponieważ książę był bardzo bogaty i większość jego gości również, stawki przy stole baccarata były wysokie. Jak na świetnego gospodarza przystało, książę Janos potrafił tak wszystkich usadzić, żeby ci, których nie stać było na przegrane, znaleźli się przy stoli- ku brydżowym, nie czując się tym absolutnie urażeni. Po pewnym czasie markiza znów powróciła myślami do hrabiego i Esme Meldrum. Stos żetonów przed nią był już pokaźny. Dopiero gdy przy ostatnim rozdaniu przegrała, pomyślała, że może szczęście odwróciło się od niej i że byłoby rozsądnie odejść z ciągle jeszcze dużą wygraną. Książę jakby domyślił się tego i powiedział: — Jestem pewien, że masz ochotę na kieliszek szampana. Może pójdziemy na szklaneczkę, zanim zaczniemy nową partię? — Byłoby cudownie — odpowiedziała markiza. Podnieśli się od stołu, a jeden z gości zapytał: — Chyba nas nie opuszczasz Kovac? — Nie, oczywiście, że nie — odparł książę. — Rozprostujemy tylko nogi i ugasimy pragnienie. — Być może będziesz mógł wznieść toast za siebie samego — padła odpowiedź — ale spiesz się, mam zamiar się odegrać. — Będziesz miał okazję — odparł książę rozbawiony. Udał się z markizą w stronę drzwi prowadzących do salonu, a gdy już tam weszli zauważył, że na samym końcu siedzi hrabia z Esme Meldrum i rozmawia z nią cicho. W pokoju były jeszcze jakieś inne dwie osoby i markiza spostrzegła ze zdumieniem, że to jej mąż i Forella. Rozmawiali z ożywieniem, i gdy książę z markizą podchodzili do nich, Forella śmiała się spontanicznie dźwięcznym śmiechem. Wyglądała uroczo, a markiza znów uświadomiwszy sobie jak bardzo hrabia zainteresowany był jej rywalką poczuła, że musi na kimś odreagować. Zatrzymała się obok męża i odezwała się do Forelli: — Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę iż powinnaś już spać i nie przeszkadzać biednemu wujowi, który z pewnością bardzo tęskni za stolikiem karcianym. — I tu się mylisz — rzekł markiz, zanim jego bratanica zdążyła coś powiedzieć. — Prowadzimy z Forellą bardzo interesującą rozmowę i bawimy się doskonale. — Miło to słyszeć — odparła markiza, nie słuchając jednak dokładnie tego, co mówi jej mąż, ponieważ kątem oka obserwowała hrabiego stojącego po drugiej stronie pokoju. Książę nadszedł od bocznego stolika, gdzie napełnił dwa kieliszki szampana. Podając jej jeden spytał: — Może tobie George zrobić drinka? — Nie, dziękuję — odrzekł markiz. — Zrobię sobie sam. Przyznam, że twoje wina podane do kolacji były wyśmienite. — Miałem nadzieję, że będą wam smakowały. Markiza zauważyła, że Forella stoi przy swoim wuju czekając, by mogła powiedzieć dobranoc. Specjalnie więc odwróciła się, by rozmawiać z księciem. Jednak i tak usłyszała jak Forella mówi: — Dziękuję wuju George, że byłeś tak miły. Bawiłam się tego wieczoru lepiej niż potrafię to wyrazić. Pocałowała go w policzek, a potem chcąc uciec przed krytyką ciotki, w pośpiechu skierowała się w stronę drzwi. Markiza pomyślała, że im szybciej wyda tę dziewczynę za mąż tym lepiej, i to właśnie wtedy przyszedł jej niespodziewanie do głowy pewien pomysł. Kiedy Forella znalazła się w hallu, przestała się spieszyć. Wchodząc powoli po wspaniale rzeźbionych schodach myślała o tym, że zamek był jedną z najświetniejszych budow- li, jakie widziała, a już na pewno największą z tych, w jakich mieszkała. Stwierdziła, że bez względu na to co inni mieli zamiar robić nazajutrz, ona znajdzie kogoś kto oprowadzi ją po zamku i pokaże obrazy. Jej matka bardzo interesowała się sztuką i Forella odwiedzała muzea za każdym razem, gdy znaleźli się w mieście, które je posiadało. To ona nauczyła ją rozumieć i doceniać prawdziwe piękno. „Piękno jest wszędzie, kochanie — powiedziała kiedyś — nie musisz mieć go na własność, wystarczy, że będziesz je miała w myślach i wtedy bez względu na to, czy będziesz bogata czy biedna, ono będzie twoje na zawsze". Forella nie zapominała o tym. Teraz idąc korytarzem, w którym stały wspaniałe meble, a na ścianach wisiały rzeźbione lustra i obrazy pędzli wielkich mistrzów, mówiła sobie, że to wszystko jest jej. „Następnym razem, gdy będę spała w namiocie na pustyni, pomyślała, albo w ciasnej kajucie małego zatęchłego parowca, wyczaruję sobie to wszystko co teraz widzę". Potem przypomniała sobie z bólem serca, że to koniec z podróżami w nieznane, koniec z trudami i przygodami, które były zawsze ekscytujące. W zamian za to, będzie wiodła życie towarzyskie z ciotką i wujem, życie, które czasem uważała za nudne, innym znów razem za niezrozumiałe: „Oni jedzą i mówią, mówią i jedzą i tak biegnie dzień po dniu, pomyślała, nic dziwnego, że mężczyźni tyją a kobiety stają się fałszywe". Była bardzo inteligentną dziewczyną i szybko zorientowała się, jak dwulicowi bywają goście i przyjaciele ciotki, i jakie gierki prowadzi ona sama. Forella nie rozumiała ich żartów, a wszystkie insynuacje puszczała mimo uszu. Jednocześnie miała uczucie, że wszystko wokół niej jest marne, nieważne i ulotne. Tęskniła do rozmów ze swoim ojcem o zwyczajach Berberów, znaczeniu Mekki dla muzułmanów, czy planowania z nim wyprawy, która zawiodłaby ich na te- rytoria, gdzie dotarło zaledwie kilku Europejczyków. „Och tato, zapłakała z głębi serca, dlaczego musiałeś mnie tak zostawić?" W sypialni czekała na nią pokojówka, by pomóc się jej rozebrać. To był ten luksus, na który nie zgodziła się w domu wuja na Park Lane i powiedziała szybko: — Przepraszam, powinnam była powiedzieć, żebyś nie czekała na mnie. — To mój obowiązek, panienko — odpowiedziała pokojówka. — Czy nie jesteś zbyt zmęczona? — zapytała Forella ciekawie. — Czasem mam szansę, panienko, położyć się po południu. To tylko w weekendy dom jest tak wypełniony ludźmi i musimy być na nogach do późna. Nie czekała, aż Forella się odezwie tylko mówiła dalej: — Panienka wróciła wcześnie. Reszta gości będzie się bawić do godzin rannych. Kiedy pokojówka wieszała jej suknie w garderobie, ona przeszła przez pokój do wewnętrznych drzwi łączących jej pokój z pokojem ciotki, żeby sprawdzić, czy są dobrze za- mknięte. Gdy już to zrobiła pomyślała z uśmiechem, że jeśli ciotka znalazłaby najmniejszy nawe