8379

Szczegóły
Tytuł 8379
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8379 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8379 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8379 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Pat Murphy Spadaj�ca kobieta (The falling woman) t�umaczy�a: Barbara Kami�ska Mojej Mamie, Wybitnej kobiecie, kt�ra nauczy�a mnie tak wielu rzeczy, oraz Ryszardowi, Kt�ry p�ywa� ze mn� w �wi�tej cenocie Dzibilchalt�n Oto prawdziwa relacja z czas�w, gdy wszystko by�o niewiadome, wszystko by�o cisz� i bezruchem, a niebo zia�o pustk�. Oto pierwsza relacja, pierwsza opowie��. Bo nie by�o cz�owieka czy zwierz�cia, ni ptaka, ni ryby, �aby czy kraba; ani drzew, ska�, jaski� ni w�woz�w; ani ro�lin, ani krzew�w. By�o tylko niebo. Popal Vuh z Quich� Maya Uwagi o Kamiennym Mie�cie Elizabeth Butler Na meksyka�skim p�wyspie Jukatan nie ma rzek. To p�aska kraina, sucha i piaszczysta. Warstwa gleby ma zaledwie kilka st�p grubo�ci, a pod ni� znajduje si� twarda, lita wapienna ska�a. Porastaj�ca ziemi� d�ungla sk�ada si� z cienkolistnych drzew i ciernistych krzew�w, kt�re ��kn� w czasie d�ugiego lata. Nie ma tu rzek. ale g��boko pod wapieniem jest woda. Tu i �wdzie przez p�kni�cia w skale wydosta�a si� na powierzchni� i utworzy�a ma�e stawy. Majowie nazywali takie stawki ts�not - s�owem kr�tkim i kanciastym. Hiszpa�scy naje�d�cy zmi�kczyli brzmienie tego s�owa i te staro�ytne studnie nazwali cenotami. Jakkolwiek je zwad, woda w nich jest ch�odna, a to� g��boka. Kryj� w sobie fragmenty starej cywilizacji Maj�w: skorupy glinianych naczy�, figurki, jadeitowe ozdoby oraz kawa�ki ko�ci - czasami ludzkich. W mitologii Maj�w cenoty by�y miejscami o szczeg�lnej mocy, a w�adali nimi chaacob, bogowie przybywaj�cy z czterech stron �wiata i przynosz�cy deszcz. Dzibilchalt�n, najstarsze miasto na p�wyspie Jukatan, zbudowano wok� cenoty znanej pod nazw� Xlacah. Wed�ug kalendarza Maj�w ludzie osiedli tutaj w dziewi�tym katunie. Zgodnie z kalendarzem chrze�cija�skim wypada to oko�o tysi�c lat przed �mierci� Chrystusa. Jednak�e zastosowanie tego kalendarza wydaje si� zupe�nie nie na miejscu. Pomimo wysi�k�w hiszpa�skich zakonnik�w chrze�cija�stwo nie zapu�ci�o na tych ziemiach zbyt g��bokich korzeni. Ruiny Dzibilchalt�n zajmuj� ponad dwadzie�cia mil kwadratowych. Dotychczas tylko �rodkowa cz�� tego obszaru zosta�a zbadana i naniesiona na mapy. Zrekonstruowano tylko jedn� budowl� - �wi�tyni� w kszta�cie prostopad�o�cianu. Archeolodzy nazywaj� j� �wi�tyni� Siedmiu Lalek, poniewa� pod jej pod�og� znaleziono siedem figurek porcelanowych wielko�ci lalki. Nie wiadomo, jak nazywali ten budynek Majowie ani czemu s�u�y�. �wi�tynia Siedmiu Lalek by�a najlepszym punktem widokowym na ca�y otaczaj�cy j� teren - bezkresn� monotoni� spragnionych wody drzew i kar�owatych krzew�w. Wok� �wi�tyni wykarczowano d�ungl� i z trawiastej r�wniny wystaj� kamienne kopczyki. Po�r�d traw i gleby biegn� ledwie widoczne fragmenty �cian i chodnik�w z bia�ego wapienia. By�by to ponury widok, gdyby nie ogromny niebosk�on ponad nim, nie zak��cony bezkres b��kitu. Nie szukaj w tych ruinach �adnych niezwyk�o�ci. Znajdziesz tu tylko to, co przyniesiesz ze sob�: fragmenty wspomnie�, okruchy przesz�o�ci, ulotne jak ob�oki na niebie latem, kawa�ki kamieni pokryte znakami, kt�re czasem zdaj� si� mie� jaki� sens. Rozdzia� 1. Elizabeth Butler - Grzebi� w staro�ytnych �mieciach - powiedzia�am do elegancko ubranej kobiety, przys�anej przez jedno z popularnych pism kobiecych chc�cych zamie�ci� kr�tki artyku� na temat mojej pracy. - Okradam staro�ytne �mietniki, oto czym si� zajmuj�. Wykopuj� zw�oki zmar�ych Indian. Archeolodzy w�a�ciwie niczym si� nie r�ni� od zamiataczy ulic grzebi�cych w odpadkach pozostawianych przez ludzi, kt�rzy umieraj�, przeprowadzaj� si� lub buduj� nowe domy, miasta, �wi�tynie. Prawd� m�wi�c, jeste�my �mieciarzami. Czy to jasne? Ugrzeczniony u�miech na twarzy kobiety przygas�, mimo to dzielnie kontynuowa�a wywiad. By�o to w Berkeley, tu� po wydaniu mojej ostatniej ksi��ki, jednak wspomnienie tego wywiadu tkwi�o we mnie. Wsp�czu�am reporterce i towarzysz�cemu jej fotografowi. Wida� by�o wyra�nie, i� nie maj� poj�cia, co ze mn� pocz��. Jestem stara. Moje w�osy s� szarobr�zowe - kolor wapienia, z kt�rego przed tysi�cem lat wznosili swe pomniki staro�ytni Majowie. Up�ywaj�ce lata pomarszczy�y mi twarz - s�o�ce wyrze�bi�o zmarszczki wok� oczu, wiatr wyostrzy� rysy. W wieku pi��dziesi�ciu jeden lat jestem niezno�n� staruszk�. Nazywam si� Elizabeth Butler; moi przyjaciele i studenci m�wi� na mnie Liz. Wykazy Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley klasyfikuj� mnie jako wyk�adowc� i archeologa terenowego, lecz w rzeczywisto�ci jestem kretem, sprz�taczk�, �mieciarzem. Ku mojemu lekkiemu zdziwieniu, a tak�e umiarkowanej satysfakcji, jakim� cudem udaje mi si� utrzyma� z tak przedziwnej profesji. Cz�sto spieram si� z innymi lud�mi, kt�rzy, jak ja, grzebi� w odpadkach. Jestem znana ze sk�onno�ci do zadawania zbyt wielu k�opotliwych pyta� na konferencjach, na kt�rych prezentowane s� najnowsze odkrycia. Zawsze lubi�am zadawa� niewygodne pytania. Czasami, wprawiaj�c w os�upienie moich uczonych koleg�w, pisuj� ksi��ki o tym, co robi� sama, a tak�e o pracy innych. S�dz�, �e ta dzia�alno�� budzi podejrzliwo�� moich koleg�w-�mieciarzy g��wnie dlatego, i� przysparza mi du�ej popularno�ci, ta za� rzadko towarzyszy prawdziwej pracy naukowej. Przypuszczam, �e nieufno�� wobec moich dokona� odzwierciedla ich brak zaufania do mnie samej. Moje ksi��ki maj� posmak spekulacji; opowiadam historie o ludziach, kt�rzy zamieszkiwali staro�ytne ruiny - a moich koleg�w nie obchodz� takie opowie�ci. W kr�gach akademickich trzymam si� na uboczu, z daleka od �wiecznika. Jestem nieprzystosowan� outsiderk�, samotnikiem, kt�ry woli prac� w terenie od przesiadywania na uczelni, a nad naukowe czasopisma zdecydowanie przedk�ada lektur� popularnonaukow�. Jednak popularyzatorzy tak�e mnie nie kochaj�. Wiem, �e da�am w ko�� tej dziennikarce. M�wi�am o �mieciach i skorupach, podczas gdy ona chcia�a us�ysze� o romantyzmie i przygodzie. A fotograf - m�ody cz�owiek, kt�ry zapewne cz�ciej wykonywa� zdj�cia pi�kno�ci ze �wiata mody na ok�adki pism ilustrowanych ni� portrety ogorza�ych archeolog�w - nie mia� poj�cia, jak pokaza� w�wozy i rozpadliny mojej twarzy. Ustawia� mnie to tak, to inaczej. W ko�cu sfotografowa� moje d�onie: d�onie prezentuj�ce wz�r na jednej ze skorup, d�onie trzymaj�ce kolczyk z jadeitu lub demonstruj�ce, jak u�ywa� mano i metate - mo�dzierza i t�uczka, kt�rych Majowie u�ywali do mielenia zbo�a. Moje r�ce wi�cej m�wi� o moim �yciu ni� twarz. S� opalone i pomarszczone, a na ich grzbietach z �atwo�ci� mo�na dostrzec linie �y�. Paznokcie, kr�tkie i twarde, przypominaj� szpony jakiego� ryj�cego ssaka. Poprzeczne bia�e blizny na nadgarstkach s� trwa�ym dowodem i pami�tk� desperackiej pr�by ucieczki od by�ego m�a i �wiata. Fotograf zada� sobie wiele trudu, uk�adaj�c moje r�ce tak, aby nie by�o wida� szram. S�dz�, i� przeprowadzaj�ca ze mn� wywiad dziennikarka oczekiwa�a opowie�ci o grobowcach, z�ocie i s�awie. Tymczasem ja opowiedzia�am jej o upale, chorobach i uk�szeniach dokuczliwych insekt�w. M�wi�am jej o d�ipie, w kt�rym z�ama�a si� o� na pustkowiu odleg�ym o pi��dziesi�t mil od najbli�szej ludzkiej siedziby. Opisa�am, jak wszyscy moi studenci jednocze�nie zachorowali na biegunk� oraz przypadek, gdy miejscowe w�adze zaanga�owa�y po�ow� moich robotnik�w do rob�t drogowych. - Kolorowe poczt�wki nigdy nie pokazuj� komar�w - powiedzia�am jej. - Ani k��liwych mr�wek, os, pche� czy karaluch�w wielko�ci ludzkiej d�oni. Na widok�wkach nie wida� upa�u. Nie s�dz�, abym powiedzia�a jej to, co chcia�a us�ysze�, jednak sama dobrze si� bawi�am. Nie s�dz�, �eby uwierzy�a we wszystkie te historie. My�l�, �e nadal wyobra�a sobie archeologa jako uczonego w bia�ym korkowym kasku ochronnym, codziennie przed �nia- daniem dokonuj�cego jakiego� wiekopomnego odkrycia. Zapyta�a mnie, dlaczego, je�li warunki s� tak ci�kie, jak opisuj�, w og�le bior� udzia� w ka�dej kolejnej wyprawie. Pami�tam, �e u�miecha�a si�, pytaj�c mnie o to. Zapewne oczekiwa�a, �e us�yszy co� o dresz- czyku emocji zwi�zanym z odkrywaniem nieznanego, o gor�czce poznawania zaginionych cywilizacji. Dlaczego to robi�? - Bo jestem szalona - powiedzia�am. Nie s�dz�, aby mi uwierzy�a. Trzy tygodnie min�y od rozpocz�cia sezonu wykopaliskowego w Dzibilchalt�n, gdy Tony, Salvador i ja odbyli�my narad� wojenn�. Zasiedli�my przy rozk�adanym stoliku na skraju centralnego placu obozowiska: kawa�ka twardo ubitego gruntu otoczonego lepiankami z b�ota i wikliny. Ten placyk pe�ni� rol� jadalni, sali wyk�adowej, miejsca spotka� towarzyskich, a czasami r�wnie� sali konferencyjnej. Zjedli�my obiad i popijali�my go kaw� wzmocnion� aguardiente, czyli miejscow� mocn� brandy. Sytuacja wygl�da�a nast�puj�co. Dysponowali�my trzydziestoma lud�mi do wykonania zadania, kt�re by�oby trudne nawet dla dwukrotnie liczniejszej ekipy. Mieli�my skromny bud�et i ograniczony czas. Sp�dzili�my ju� tutaj trzy z wyznaczonych nam o�miu tygodni. Jak dot�d nie dopisa�o nam szcz�cie. A teraz miejscowe w�adze skierowa�y dziesi�ciu naszych ludzi do �atania dziur na drodze mi�dzy M�rid� a Progreso. Na Jukatanie sezon napraw dr�g pokrywa si� niestety z sezonem wykopaliskowym podczas kr�tkiej wiosennej przerwy poprzedzaj�cej nadej�cie pory deszczowej. Za pi�� tygodni - lub wcze�niej, je�eli pech nas nie opu�ci - zaczn� si� deszcze i b�dziemy musieli zako�czy� prace. - Czy mam pojecha� i porozmawia� z kierownikiem rob�t drogowych? - zapyta�am. - Powiem mu, jak bardzo potrzebujemy tych ludzi. Jestem pewna, �e zdo�am go przekona�. Salvador zaci�gn�� si� dymem z papierosa, rozpar� si� na krzese�ku i z�o�y� r�ce na piersiach. Od wczesnej m�odo�ci pracowa� przy wykopaliskach. Jeszcze jako nastolatek pomaga� w Piste przy rekonstrukcji Chich�n Itz�. Jako dobry brygadzista i inteligentny cz�owiek, darz�cy szacunkiem pracodawc�w, nie chcia� powiedzie� mi wprost, �e nie mam racji. Unika� mojego spojrzenia. Popatrzy�am na Tony�ego. - To chyba oznacza �nie�. Tony u�miechn�� si�. Anthony Baker, wsp�lnie ze mn� kieruj�cy wykopaliskami, by� ode mnie starszy zaledwie o kilka lat. Poznali�my si� prawie trzydzie�ci lat temu, na stanowisku Hopi w Arizonie. By� wtedy uprzejmym, niefrasobliwym m�odym cz�owiekiem. Pozosta� niefrasobliwy. Jego oczy mia�y zadziwiaj�cy odcie� b��kitu. Kr�cone w�osy - niegdy� jasne, a teraz siwe - znacznie si� przerzedzi�y. Szczup�a twarz, jak zawsze ogorza�a, zeszczupla�a jeszcze z biegiem �at. Ka�dego sezonu opala� si�, z�uszcza�, opala� i z�uszcza�, chocia� stara� si� chowa� przed s�o�cem. G�os mia� niski i chropowaty - g��boki, lekko ochryp�y g�os amatora whisky, dudni�cy w krtani jak u m�wi�cego nied�wiedzia z bajek dla dzieci. - Chyba masz racj� - odpar�. - Szkoda - powiedzia�am. - Mia�am ochot� ponegocjowa� sobie w biurze komisarza. Potrafi� by� bardzo niegrzeczna w stosunku do m�odych ludzi. - Upi�am �yk kawy. - To jedna z niewielu zalet podesz�ego wieku. Salvador zn�w zaci�gn�� si� g��boko. - Pogadam z moim kuzynem - rzek� w ko�cu. - On porozmawia z komisarzem. Spr�buje go przekona�. - Spojrza� na mnie, nie zmieniaj�c pozycji na krze�le. - To b�dzie troch� kosztowa�o. Skin�am g�ow�. - Nasz bud�et przewiduje takie wydatki. - Dobrze. - Je�li jednak to nie poskutkuje, zawsze mog� sama ponegocjowa� - powiedzia�am. Salvador rzuci� na ziemi� niedopa�ek papierosa i rozgni�t� go obut� w sanda� stop�. Powstrzyma� si� od komentarza. Tony rozla� do fili�anek nast�pn� kolejk� aguardiente. S�o�ce w�a�nie zachodzi�o. St�umione zawodzenie tr�bek z muszli, na kt�rych grali kap�ani Maj�w, zag�uszy�o cykanie �wierszczy i rozesz�o si� echem po placu. Tylko ja s�ysza�am t� s�odk�, �a�obn� melodi� - ani Tony, ani Sakador nie s�yszeli nawo�ywa� przesz�o�ci. Przy rozk�adanym stoliku po drugiej stronie placu gra�o w karty troje z pi�ciorga student�w pracuj�cych przy wykopaliskach. Od czasu do czasu s�yszeli�my ich �miech. - Dobra grupa dosta�a si� nam w tym roku - powiedzia� Tony. Wzruszy�am ramionami. - Grupa jak ka�da inna. Co roku wydaj� si� m�odsi. I albo my�l�, �e pod ka�dym kamieniem znajd� jadeitow� mask� lub z�ot� bransolet�, albo pragn� prze�y� niesamowit� przygod� w ruinach, przy pe�ni ksi�yca. - Albo jedno i drugie - doda� Tony. - Racja. Niekt�rzy potrafi� ukry� to lepiej ni� inni, lecz w g��bi serca wszyscy s� poszukiwaczami skarb�w. - A my ukrywamy to lepiej ni� ktokolwiek z nich - powiedzia� Tony. - Siedzimy w tym d�u�ej. Spojrza�am mu w oczy i nie mog�am ju� d�u�ej udawa�, kiedy tak si� u�miecha�. - Chyba masz racj�. My�lisz, �e w tym roku uda nam si� znale�� grobowiec wi�kszy ni� grobowiec kr�la Tuta i przet�umaczy� hieroglify? - Dlaczego nie? - odpowiedzia�. - My�l�, �e to niez�y pomys�. Siedzieli�my tak w g�stniej�cej ciemno�ci i rozmawiali�my o mo�liwo�ciach wykopaliska. Tony, jak zawsze, by� optymist�, mimo naszych skromnych, jak dot�d, sukces�w. W latach 1960-1966 grupa badawcza z uniwersytetu w Tulane sprawdzi�a nieco ponad po�ow� o�rodka kultu w Dzibilchalt�n, przeprowadzi�a dok�adne badania w wielu budowlach oraz wykona�a pr�bne wykopy w prawie sze�ciuset innych strukturach. W odr�nieniu od grupy tula�skiej, my skupili�my si� na obrze�ach, a nie na samym centrum, rozszerzaj�c w ten spos�b obszar bada�. Zanim s�o�ce ca�kiem skry�o si� za horyzontem i wzeszed� ksi�yc, zacz�li�my z Tonym planowa� nast�pny rok wykopalisk. Salvador opu�ci� nas, zniecierpliwiony tym, �e bardziej interesuj� nas plany na przysz�o�� ni� jutrzejsza rzeczywisto��. Wkr�tce zaprzesta- li�my rozmowy i Tony przeszed� przez plac, �eby na chwil� do��czy� do student�w. Zawsze umia� znale�� wsp�lny j�zyk ze studentami: pi� z nimi, dzieli� ich problemy i �mia� si� z ich dowcip�w. Przed up�ywem lata zwykle m�wili mu po imieniu i darzyli wielk� sympati�. Ja, nawet pod koniec sezonu, b�d� im r�wnie obca jak dzi�. Odpowiada mi taki stan rzeczy. W blasku ksi�yca posz�am na spacer do �wi�tej cenoty, staro�ytnej studni, kt�ra niegdy� zaopatrywa�a miasto w wod�. Po drodze min�am powracaj�c� stamt�d kobiet�. Sz�a z wdzi�kiem, jedn� r�k� podtrzymuj�c dzban wody na g�owie. Z czarno-bia�ego wzoru zdo- bi�cego obrze�e dzbana odgad�am, �e �y�a w okresie klasycznym, oko�o roku 800 naszej ery. �yj� nie tylko w czasie tera�niejszym. Czasami mam wra�enie, i� prze�laduj� mnie duchy przesz�o�ci. Czasami my�l�, �e to ja je prze�laduj�. Spotykamy si� na styku �witu i zmierzchu, gdy �wiat balansuje na kraw�dzi nocy i dnia. Kiedy spaceruj� o �wicie po miasteczku akademickim w Berkeley, czuj� s�aby zapach dymu znad ognisk, kt�re przed tysi�cem lat rozpalano w tym miejscu i gaszono po ugotowaniu strawy. �cie�k� przede mn� przemyka cie� - nie, dwa cienie - ma�e dziewczynki graj�ce w co�, co si� wi��e z pi�k�, obr�cz�, kijem i weso�ym �miechem. Przez chwil� s�ysz� wyra�nie ten �miech, jak �wiergot ptak�w, potem wszystko cichnie. Pozdrawia mnie wysoki, niezgrabny m�ody cz�owiek w ciemnozielonej wiatr�wce, student z mojej grupy seminaryjnej. Stoimy i rozmawiamy - co� o zbli�aj�cym si� egzaminie semestralnym, co� o terminie sk�adania prac. Nie mog� si� skupi�, bo mija mnie stara Indianka z koszem pe�nym zi�. Nie znam tego wzoru kosza, wi�c przygl�dam mu si�, gdy kobieta przechodzi obok. - My�li pani, �e to si� uda? - pyta powa�ny m�ody cz�owiek. M�wi� o temacie swojej pracy ko�cowej, ale nie s�ucha�am go. - Porozmawiajmy o tym w czasie mojego dy�uru dzisiejszego popo�udnia - odpowiadam. Wobec student�w bywam szorstka i gwa�towna. Staram si� okaza� zainteresowanie ich problemami, lecz moj� uwag� bezustannie odwracaj� zjawy z przesz�o�ci. Przyzwyczai�am si� do moich duch�w. S�dz�, �e nie jest to gorsze od innych u�omno�ci; niekt�rzy ludzie s� kr�tkowzroczni, inni maj� k�opoty ze s�uchem. Ja widz� i s�ysz� za wiele, a to odwraca moj� uwag� od bie��cych spraw. Te zjawy przewa�nie mnie ignoruj�, zaj�te w�asnymi sprawami. Dla cieni, podobnie jak dla student�w, granica czasu jest ostro zarysowana. India�skiej wioski, kt�r� widz�, nie ma: to czas przesz�y. Istnieje natomiast miasteczko akademickie, po kt�rym spaceruj�: czas tera�niejszy. Inni nie zdaj� sobie sprawy z nak�adania si� tych dw�ch stref. Ja �yj� na ich granicy. Woda w cenocie by�a zimna i czysta. W powietrzu unosi� si� zapach lilii wodnych i b�ota. Przystan�am na skraju stawu, usiad�am i opar�am plecy o ociosan� bry�� kamienia, kt�ry kiedy� stanowi� zapewne cz�� budowli. Tu i tam wystawa�y z ziemi podobne bloki, resztki �wi�tyni. Trzy tysi�ce lat temu wybudowali j� tutaj Majowie. Przed tysi�cem lat opu�cili to miejsce, szukaj�c schronienia w lasach. �aden z archeolog�w nie wiedzia�, dlaczego tak si� sta�o. A staro�ytni Majowie nie chcieli tego wyja�ni�. Przynajmniej dotychczas. Obfite deszcze tysi�ca wiosen zerodowa�y g�azy; wiatry pokry�y je py�em. W pyle wyros�y trawy, kt�re pokry�y kamienie i skry�y ich tajemnice. Na szczycie kopca wyros�y drzewa, a ich poskr�cane korzenie powywraca�y i porozbija�y g�azy. D�ungla upomnia�a si� o swoj� ziemi�. Lubi�am to miejsce. Za dnia mog�am tu obserwowa� cienie kobiet czerpi�cych wod� ze strumienia: niewolnic i wie�niaczek, kt�re pochyla�y si�, by nape�ni� czyst� wod� okr�g�e naczynia, a potem stawia�y je na g�owie i odchodzi�y majestatycznym, pe�nym wdzi�ku krokiem, niezb�dnym dla zachowania r�wnowagi przy noszeniu ci�kich dzban�w. Rozmawia�y, �artowa�y i �mia�y si�, a ja lubi�am ich s�ucha�. Wiatr zmarszczy� tafl� wody, a ksi�ycowa po�wiata k�ad�a si� bladosrebrn� wst�g� na l�ni�cej toni. Nietoperze przelatywa�y nisko, �api�c owady unosz�ce si� tu� nad powierzchni�. Dostrzeg�am ruch na �cie�ce wiod�cej do cenoty i czeka�am. Mo�e to niewolnica wys�ana po wod�. Albo m�oda kobieta id�ca na schadzk�. Us�ysza�am ciche klapanie sanda��w o ska�� i dojrza�am cie� przesuwaj�cy si� mi�dzy miejscem, gdzie siedzia�am, a cenot�. Posta� lekko kula�a. Lekkie wybrzuszenie na skroniach �wiadczy�o o upi�tych wok� g�owy warkoczach. Gdy pochyli�a si� nad wod�, w jej ruchach by� kobiecy wdzi�k. Odwr�ci�a si�, jakby zamierzaj�c i�� dalej �cie�k�, a potem przystan�a i spojrza�a w moj� stron�. Czeka�am. Wsz�dzie s�ycha� by�o granie �wierszczy. Zarechota�a �aba, lecz jej wo�anie pozosta�o bez odpowiedzi. Przez chwil� my�la�am, �e pomyli�am wsp�czesn� kobiet� z cieniem z przesz�o�ci. Pozdrowi�am j� wi�c w j�zyku Maj�w, j�zyku, kt�rym pos�ugiwa�am si� zupe�nie zno�nie po dziesi�ciu latach dukania i szlifowania wymowy. Mam kiepski akcent - wci�� walcz� z subtelno�ciami intonacji i rzadko chwytam sens �art�w lub zagadek, ale zazwyczaj rozumiem, co si� do mnie m�wi, i potrafi� wyrazi� swoje my�li. Stoj�ca nieruchomo na brzegu stawu osoba milcza�a przez d�u�sz� chwil�. Potem przem�wi�a. - Widz� tu �ywy cie�. Dlaczego jeste� tutaj? Brzmienie g�osu �wiadczy�o, i� jest mniej wi�cej w moim wieku. M�wi�a z akcentem staro�ytnych Maj�w. Duchy zazwyczaj nie rozmawiaj� ze mn�. Przez moment siedzia�am w milczeniu. Cienie przychodz� i odchodz�, obserwuj� je, ale one nie odzywaj� si� i nie patrz� na mnie. - Przem�w do mnie. cieniu - powiedzia�a kobieta. - Tak d�ugo by�am sama. Dlaczego jeste� tutaj? �wierszcze wype�nia�y cisz� przera�liwym cykaniem. Nie wiedzia�am, co powiedzie�. Cienie nie rozmawiaj� ze mn�. - Usiad�am tu. �eby odpocz�� - odpar�am ostro�nie. - Tutaj jest tak spokojnie. By�a jedynie kszta�tem w ciemno�ci, niczym wi�cej. Nie mog�am rozr�ni� �adnych szczeg��w. Za�mia�a si�, cicho i zmys�owo, a jej �miech przypomina� plusk wody wylewanej z dzbana. - Nie�atwo znale�� spok�j. Nie znasz tego miejsca, je�li uwa�asz je za spokojne. - Znam to miejsce - powiedzia�am ostro, rozgniewana stwierdzeniem. �e nie znam miejsca, kt�re uwa�a�am za swoje. - Dla mnie jest spokojne. Przez chwil� sta�a bez ruchu, z lekko przechylon� na bok g�ow�. - S�dzisz wi�c, �e przynale�ysz do tego miejsca, cieniu? Kim jeste�? - Nazywaj� mnie Ix Zacbeliz. Kiedy nadzorowa�am wykopaliska w Ikil, tak nazywali mnie tamtejsi robotnicy; w ich j�zyku znaczy�o to ,,kobieta, kt�ra kroczy bia�� drog��. To przezwisko by�o najbli�sz�, jak� uda�o mi si� znale��, wersj� mojego imienia w j�zyku Maj�w. - M�wisz j�zykiem Maj�w - powiedzia�a kobieta cicho - ale czy znasz j�zyk Zuyua? W jej g�osie zabrzmia�o wyzwanie. J�zyk Zuyua by� staro�ytn� zabaw� w zagadki. Wiele pyta� i odpowiedzi tej gry zna�am z Ksi�g Chilam Balam, �wi�tych ksi�g Maj�w, prze�o�onych na zapis europejski i zachowanych do dzi�, w przeciwie�stwie do oryginalnych ksi�g hieroglil�w, kt�re zosta�y zniszczone. Tekst otaczaj�cy pytania sugerowa�, i� zagadek u�ywano dla odr�niania prawdziwych Maj�w od naje�d�c�w, szlachetnie urodzonych od posp�lstwa. Je�eli zna�am j�zyk Zuyua, to znaczy, �e by�am �swoja�. Je�li nie, by�am obca. Kobieta przy studni odezwa�a si� znowu, nie czekaj�c na moj� odpowied�. - Przez jakie otwory �piewa trzcina cukrowa? To by�o �atwe. - Przez otwory fletu. - Co to za dziewczyna z mn�stwem z�b�w? W�osy ma zwi�zane w kucyk i s�odko pachnie. Zn�w opar�am si� plecami o kamie� �wi�tyni, przypominaj�c sobie tekst ze staro�ytnej ksi�gi. Jak pami�ta�am, wiele spo�r�d zagadek odnosi�o si� do �ywno�ci. - Ta dziewczyna to kolba kukurydzy, upieczona w dole. - Je�li poprosz� ci�, �eby� mi przynios�a kwiat nocy, co zrobisz? Tego nie pami�ta�am. Popatrzy�am w g�r� ponad jej g�ow� i zobaczy�am pierwsze, niewyra�ne gwiazdy na niebie. - Oto kwiat nocy. Gwiazda. - A je�eli poprosz� o nocnego �wietlika? Przynie� go wraz z przywo�uj�cym go j�zykiem jaguara. Tego nie by�o w ksi�gach. Zastanawia�am si� nad pytaniem. Wyj�am przy tym papierosa z pude�ka i zapali�am go zapa�k�. Kobieta roze�mia�a si�. - O, tak - znasz j�zyk Zuyua. Ten �wietlik to p�on�cy patyk, a j�zyk jaguara to p�omie�. B�dziemy przyjaci�kami. Zbyt d�ugo by�am samotna. - Przechyli�a g�ow� na bok, lecz w ciemno�ci nie dostrzeg�am wyrazu jej twarzy. - Poszukujesz tajemnic, a ja pomog� ci je odkry�. Tak. Czas ju� nadszed�. Odwr�ci�a si� i skierowa�a na po�udniowy wsch�d, na �cie�k� odchodz�c� od cenoty. - Poczekaj - powiedzia�am. - Jak masz na imi�? Kim jeste�? - Nazywaj� mnie Zuhuy-kak - odpowiedzia�a. S�ysza�am ju� kiedy� to imi�, cho� d�u�sz� chwil� zabra�o mi umiejscowienie go w czasie. Zuhuy-kak znaczy�o �p�omienna dziewica�. W kilku ksi��kach wymieniano to imi�; nale�a�o do zaliczonej w poczet bog�w c�rki jednego ze szlachetnie urodzonych Maj�w. Tak m�wi�y ksi�gi. Jednak przekona�am si�, �e nie mo�na wierzy� ksi�gom, gdy chodzi o to�samo�� cieni, kt�re spotyka�am w ruinach. Przymkn�wszy powieki, opar�am g�ow� o g�az i patrzy�am, jak odchodzi. Wsp�czesny psychiatra - ten szaman bez grzechotek i kadzid�a - orzek�by, i� Zuhuy-kak jest projekcj� �ycze� i halucynacj� wywo�an� przez stres, ostro przyprawione jedzenie i aguardiente. Przyparty do muru powiedzia�by, wymachuj�c r�kami, �e Zuhuy-kak - oraz te mniej rozmowne prze�laduj�ce mnie cienie - s� aspektami mojego w�asnego ja. To moja pod�wiadomo�� przemawia do mnie przez wizje zmar�ych Indian. M�g�by te� po prostu powiedzie�, �e jestem szalona. W ka�dym razie, jeszcze tego nie pr�bowa�am. Nigdy nie wspomnia�am nikomu o moich cieniach. Wol� szaman�w ze wszystkimi ich rekwizytami. Dajcie im grzechotki i ko�ci do rzucania; odbierzcie ksi�gi. Niech wsp�cze�ni szamani w bia�ych fartuchach uganiaj� si� za tworami ciemno�ci. Ja znam moje zjawy. Przewa�nie. Jednak moje zjawy nie przemawiaj� do mnie, nie nazywaj� mnie przyjaci�k�. Zachowuj� dystans i zajmuj� si� w�asnymi sprawami, pozwalaj�c mi obserwowa� swoje poczynania. Ta kobieta o imieniu Zuhuy-kak nie przestrzega�a znanych mi zasad. Po�r�d pachn�cej liliami wodnymi nocy zastanawia�am si�, czy zapowiada�o to jak�� zmian�. Wr�ciwszy do chaty, kt�ra w sezonie wykopalisk by�a moim domem, le�a�am w hamaku i s�ucha�am miarowego bicia mojego serca. Strzecha z palmowych li�ci szemra�a poruszana lekkim nocnym wiatrem. Hamak uko�ysa� mnie do snu i zmieni�y si� docieraj�ce do mnie odg�osy. W rytmicznych d�wi�kach rozpozna�am dudnienie tunkul, wydr��onego drewnianego gongu, w kt�ry uderza si� drewnianym pr�tem. �wierszcze gra�y g�o�niej i wyra�niej. Ten d�wi�k przypomina� grzechot kamieni w wysuszonej tykwie. Szept palmowej strzechy zmieni� si� w szmer g�os�w: otoczy� mnie t�um i napiera� ze wszystkich stron. Czu�am ci�ar warkoczy na g�owie, opinaj�c� moje cia�o szat�. Kiedy kto� zacisn�� mi r�k� na ramieniu i poci�gn�� do przodu, otworzy�am oczy. Przede mn� przepa��, daleko w dole woda koloru jadeitu, w uszach dudnienie b�bna, przy�pieszaj�ce wraz z biciem mego serca. Nagle zacz�am spada�. Obudzi�am si� przera�ona, z d�o�mi zaci�ni�tymi na bawe�nianych sznurach hamaka. Zrywaj�cy si� wiatr zaszele�ci� palmow� strzech� i cisn�� do wn�trza mojej chaty kilka cienkich li�ci, kt�re zawirowa�y na ubitej ziemi. Rzuciwszy okiem za kraw�d� przepa�ci, rozpozna�am strome, wapienne �ciany i zielone wody �wi�tej cenoty w Chich�n Itz�. Zapach, jak mi si� wydawa�o, by� zapachem �ywicznego kadzid�a. D�wi�ki, kt�re s�ysza�am - grzechotek i b�bn�w - to muzyka wykonywana podczas procesji. Zamkn�am oczy i znowu zasn�am, lecz tym razem �ni�am o mniej odleg�ej przesz�o�ci: o dawno minionych latach, gdy by�am �on� i matk�. Nie lubi� takich sn�w i zbudzi�am si� o �wicie. �wit i zmierzch to najlepsze pory dnia na penetrowanie ruin. Kiedy s�o�ce wisi nisko nad horyzontem, d�ugie cienie ods�aniaj� s�abe zarysy pradawnych rze�b na g�azach �wi�tyni i zdradzaj� nieregularno�ci, kt�re mog� kry� pozosta�o�ci klatek schodowych, ryneczk�w, �cian i dr�g. Cienie dodaj� atmosfery tajemniczo�ci rumowisku g�az�w, kt�re niegdy� tworzy�y miasto, i ujawniaj� tyle samo sekret�w, ile skrywaj�. Wysz�am z chaty, �eby pospacerowa� po ruinach. By�a sobota, wi�c �niadanie zjemy p�no. Samotnie przesz�am przez u�piony ob�z. Kurczaki szuka�y robak�w po�r�d chwast�w. Jaszczurka grzej�ca si� na skale w pierwszych promieniach s�o�ca spojrza�a na mnie i uciek�a, chowaj�c si� w szczelinie muru. Jaki� ptak na wzg�rzu wy�piewywa� dwie nuty - nisk� i wysok�, wysok� i nisk� - powtarzaj�c trel jak ma�y ch�opiec, kt�ry dopiero co nauczy� si� gwizda�. S�o�ce ledwie wsta�o i powietrze wci�� jeszcze by�o stosunkowo ch�odne. Kiedy tak sz�am, g�adzi�am m�j amulet szcz�cia, kt�ry nosi�am w kieszeni: srebrn� monet�, kt�r� dosta�am od Tony�ego, gdy jeszcze oboje byli�my studentami. By�a dok�adn� kopi� starorzymskiej monety. Tony sam odla� j� ze srebra w jednym z warsztat�w jubilerskich i podarowa� mi w rocznic� mojego rozwodu. Zawsze nosi�am j� przy sobie i kiedy przy�apywa�am si� na tym, �e wodz� palcem po jej karbowanej kraw�dzi, wiedzia�am, �e jestem zdenerwowana. Teraz by�am zirytowana, niespokojna, poruszona snami oraz wspomnieniem starej kobiety o imieniu Zuhuy-kak. Zadr�a�am, gdy z rosn�cego opodal krzewu wyfrun�y cztery ptaszki, podskoczy�am, kiedy spod moich st�p smyrgn�a jaszczurka. Spotkanie z Zuhuy-kak rozstroi�o mnie bardziej, ni� chcia�am przyzna�, nawet przed sam� sob�. Pod��y�am piaszczyst� �cie�k� w kierunku cenoty. Na horyzoncie majaczy�y ruiny starego hiszpa�skiego ko�cio�a. W 1568 roku Hiszpanie wykopali z ziemi g�azy z dawnych �wi�ty� Maj�w i u�yli ich do budowy nowego ko�cio�a, wznosz�c budowl� ku czci nowych bog�w na ko�ciach starych. Jednak ich ko�ci� sko�czy� nie lepiej ni� �wi�tynie Maj�w. Pozosta�a z niego tylko szeroka �ukowata brama i krusz�cy si� fragment �ciany. Za ka�dym razem, kiedy powraca�am z Kalifornii, te ruiny wydawa�y mi si� bardziej niepokoj�ce. W Berkeley budynki wygl�da�y niepozornie, jak tymczasowy dodatek do krajobrazu - nic wi�cej. Tutaj historia nak�ada�a si� na histori�. Hiszpa�scy konkwistadorzy przej�li t� ziemi� od Toltek�w, kt�rzy z kolei odebrali j� Majom. Z ka�dym podbojem odrobin� przekszta�cano oblicza starych bog�w, tak by zmieni�y si� w twarze bog�w akceptowanych przez nowych w�adc�w. S�owa hiszpa�skiej mszy miesza�y si� ze s�owami staro�ytnego obrz�du; wersami jednej i tej samej modlitwy wie�niacy zwracali si� do Dziewicy Maryi oraz do Chaacob. Powszechnie przyj�te by�o wznoszenie jednych konstrukcji na innych, piramid na piramidach, warstw na warstwach. Tajemnice kry�y dawniejsze taje- mnice. Przystan�am na skraju obozowiska. Kamieniarz pracuj�cy samotnie o tej wczesnej godzinie wykuwa� rz�d glif�w w wapiennej p�ycie. Stukot kamieniarskiego d�uta o g�az stanowi� kontrapunkt dla monotonnego nawo�ywania ptaka w oddali. Pochyli�am si�, prawie dotykaj�c rzemie�lnika, �eby zobaczy�, czy potrafi� zidentyfikowa� glify, kt�re wycina�. Jednak w�a�nie w tym momencie jeden z kurczak�w wszed� w przestrze� zajmowan� przez wapienny g�az. Kamieniarz wraz ze swymi narz�dziami rozp�yn�� si� w kurzu i s�onecznym blasku, a ja ruszy�am dalej. Min�am cenot� i posz�am �cie�k�, kt�r� odesz�a poprzedniego wieczora Zuhuy-kak. �cie�ka wi�a si� poprzez g�szcz a� do po�udniowo-wschodniego rynku, gdzie rozpocz�li�my wykop na wzg�rzu oznakowanym jako budowla 701, kt�r� Tony nazwa� �wi�tyni� Ksi�yca. Powoli przesz�am wzd�u� grzbietu wykopu, przygl�daj�c si� zboczu i szukaj�c jakichkolwiek regularno�ci, kt�re pozwoli�yby odgadn��, co te� kryje si� pod rumowiskiem. Ponad tysi�c lat temu - plus minus sto lat - otwarty obszar obok tego wzg�rza by� g�adkim placem pokrytym wapienn� zapraw�. Tu i �wdzie pozosta�y jej resztki, ale wi�kszo�� zmy�y deszcze minionych stuleci. Robotnicy usun�li zaro�la i drzewa, ods�aniaj�c p�askie p�yty wapienia, niegdy� podtrzymuj�ce zapraw�. Wyrwane z ziemi krzewy z�o�ono na stert� w odleg�ym ko�cu kopca, w cieniu wielkiego drzewa. Dosz�am tam i zacz�am zawraca�, lecz zatrzyma�am si� wp� drogi. Jeden z kamieni, przykryty cz�ciowo przez stos krzak�w, by� u�o�ony pod nieco innym k�tem ni� pozosta�e, jakby zapad� si� w pust� przestrze� pod rynkiem. Podesz�am bli�ej. Kamie� niczym nie r�ni� si� od innych g�az�w: prostok�t nieobrobionego wapienia. Niezwyk�e by�o tylko to, �e nie chcia� le�e� p�asko. Nauczy�am si� jednak ufa� w tych sprawach mojemu instynktowi. Wiecznie spragnione drzewa, kt�re zapuszczaj� korzenie w cienkiej warstwie gleby Jukatanu, s� smuk�e i �ylaste, nawyk�e do znoju i suszy. Nawet �ci�te i skazane na �mier�, nie przestaj� walczy�. Wystawiaj� ciernie i po�amane ga��zie, gotowe rozdziera� mi�kkie cia�o ka�dego, kto podniesie na nie maczet�. Kiedy poci�gn�am ga���, chc�c odsun�� j� z przechylonego kamienia, drzewo uparcie trzyma�o si� stosu; gdy szarpn�am mocniej, ga��� przekr�ci�a mi si� w d�oni i ust�pi�a tak niespodziewanie, �e straci�am r�wnowag�. Upad�am, a wtedy inna ga��� p�calowymi cierniami rozora�a mi wewn�trzn� stron� nadgarstka, pozostawiaj�c krwawe �lady swych szpon�w. Kopiec oddawa� ciosy. W wyniku moich wysi�k�w ga��� odsun�a si� nieco. G�az nadal wygl�da� obiecuj�co. Owin�am nadgarstek chustk�, �eby zatamowa� krwawienie, i postanowi�am poczeka�, a� robotnicy usun� drewno. Zawr�ci�am w kierunku obozu. W cieniu drzewa sta�a stara kobieta, kt�ra nie nale�a�a do mojego czasu. Powietrze wok� mnie by�o rozgrzane i nieruchome. W d�ungli odezwa� si� jaki� ptak, jakby zadaj�c dociekliwe pytanie. Czarne w�osy kobiety by�y zaplecione w warkocze przetykane kawa�kami b��kitnej materii i bia�ymi muszelkami. Na szyi nosi�a sznur jadeitowyeh korali - wypolerowanych tak g�adko, jakby wyg�adzi�o je morze. Z uszu zwisa�y bia�e kolczyki wyci�te z macicy per�owej. Jej szala, nieco ciemniejsza ni� wst��ki we w�osach, opada�a a� do obutych w sk�rzane sanda�y st�p. U splecionego ze sk�rzanych rzemyk�w pasa wisia�a tr�bka z muszli i ozdobiona muszelkami sakiewka. Nie by�a �adna. Czo�o mia�a niskie i cofni�te pod ostrym k�tem, jakby w niemowl�ctwie sp�aszczono je o �ciank� ko�yski. Sine punkciki wytatuowane na jednym policzku tworzy�y spiralny wz�r �wiadcz�cy o arystokratycznym pochodzeniu. Z�by mia�a nier�wne, jak kamienie w starym murze. W przednich osadzono jadeitowe paciorki - kolejna oznaka szlacheckiego rodu. Spojrza�a na mnie, mru��c oczy, jakby razi�y j� promienie s�o�ca. - Znowu jeste�, cieniu - odezwa�a si� cicho w j�zyku Maj�w. Patrzy�a na mnie przez chwil�. - M�w do mnie, Ix Zacbeliz. - Widzisz mnie? - zapyta�am r�wnie� w j�zyku Maj�w. - Co widzisz? U�miechn�a si�, ukazuj�c inkrustowane jadeitem z�by. - Widz� m�wi�cy cie�. Od dawna z nikim nie rozmawia�am, nawet z cieniem. Nie wiedzia�am, jak bardzo b�d� samotna, gdy ode�l� ludzi. - Co przez to rozumiesz? - Dowiesz si�. Zostaniemy przyjaci�kami i odkryj� przed tob� tajemnice. - R�ce splot�a przed sob� i zauwa�y�am, �e ca�e przedramiona, od nadgarstk�w do �okci, ma obanda�owane pasemkami bia�ego p��tna. S�o�ce pali�o mi ramiona i plecy. Serce wydawa�o si� bi� zbyt szybko w piersi. - Ty i ja mamy ze sob� wiele wsp�lnego. Poszukujesz tajemnic. Ja te� ich kiedy� szuka�am - m�wi�a cicho, jakby do siebie. - Lecz w ko�cu h�menob nowej religii uzna�, �e jestem szalona. M�dro�� cz�sto bywa mylona z szale�stwem. Czy� nie? Milcza�am. - Podnie� ten kamie�, a odkryjesz tajemnice - powiedzia�a. - Sama je tam schowa�am po tym, jak odes�a�am ludzi. Mo�esz je odnale��. Czas, aby ujrza�y �wiat�o dzienne. Zamyka si� kr�g. - W jaki spos�b odes�a�a� ludzi? - zapyta�am. Rynek zadr�a� w s�onecznym blasku i zosta�am sama. Zuhuy-kak znik�a. Ptak w g�szczu znowu odezwa� si�, zadaj�c pytanie, na kt�re nikt �ywy nie zna� odpowiedzi. Ruszy�am w stron� obozu, tylko raz obejrzawszy si� za siebie. Uwagi o Kamiennym Mie�cie Elizabeth Butler Tysi�c lat temu, na wiele stuleci przed nadej�ciem hiszpa�skich konkwistador�w, Majowie opu�cili swoje o�rodki kultu. Po oko�o 900 roku naszej ery nie zbudowali ju� �adnych �wi�ty�, stel, kamiennych pos�g�w z glifami, kt�re mia�y upami�tnia� wa�ne dla nich wydarzenia. Uciekli z o�rodk�w kultu do d�ungli. Dlaczego? Nikt tego nie wie, lecz wielu pr�buje na ten temat spekulowa�. Ka�dy archeolog ma swoj� teori�. Jedni m�wi� o g�odzie wywo�anym przeludnieniem oraz wieloletni� rabunkow� gospodark� roln�. Inni twierdz�, i� dosz�o do jakiej� katastrofy: trz�sienia ziemi, suszy lub plagi. S� tacy, kt�rzy obarczaj� odpowiedzialno�ci� za t� sytuacj� Toltek�w, wojownicze plemi� mieszkaj�ce w Dolinie Meksyka�skiej, a jeszcze inni sugeruj�, �e musia�o doj�� do bunt�w ch�opskich, kt�re doprowadzi�y do obalenia elity. Lubi� wynajdywa� nie�cis�o�ci ka�dej z tych teorii. Przyznaj� - dobrowolnie i uczciwie - �e nie mam poj�cia, dlaczego Majowie opu�cili swoje miasta i rozproszyli si� w d�ungli. Moj� ulubion� teori� jest opinia, kt�r� podzieli� si� ze mn� pewien stary, zasuszony �wi�ty m�drzec, potomek Maj�w, przy butelce aguardiente. - Bogowie powiedzieli, �e Majowie musz� odej�� - powiedzia�. - Tak wi�c ludzie odeszli. Czasami �ni� o opuszczonym mie�cie. We �nie widz�, jak z ka�dym dniem blask s�o�ca zalewa jego mury, jak p�owiej� jaskrawe kolory stiuk�w, jak p�ka w jego promieniach pokrywaj�ca kamie� wapienna zaprawa. Podmuchy wieczornego wiatru dr� na strz�py tkanin�, kt�ra niegdy� odgradza�a pomieszczenia od �wiata zewn�trznego, i wmiataj�, do �rodka li�cie oraz piasek. Kiedy nadchodz� deszcze, strumienie wody sp�ywaj� po kamiennych stopniach, wyp�ukuj�c lu�ne fragmenty sztukaterii i podlewaj�c drobne ro�linki, kt�re zagnie�dzi�y si� w szczelinach. Na m�odej trawie pokrywaj�cej dziedzi�ce pas� si� jelenie. Pozostawione w piwnicach ziarno kukurydzy, porozsypywane przez uchodz�cych w po�piechu wie�niak�w. stanowi straw� polnych myszy. Te myszy, gryzonie o kr�tkiej pa- mi�ci, nie obawiaj� si� powrotu mieszka�c�w. W g��wnej sali �wi�tyni za�o�y�a legowisko samica jaguara. Tu, pod pos�giem Chaac, na stercie nawianych li�ci urodzi�a swe ma�e. Czasem �ni� mi si� trz�sienia ziemi - wszystko dr�y, jak w gor�czce. P�kaj� drewniane belki podtrzymuj�ce dachy, a grube �ciany przesuwaj� si� lak. �e �aden kamie� nie pozostaje na swoim miejscu. Wal� si� mury. W moich snach s�o�ce o twarzy Ah Kinchil, najwy�szego boga, spogl�da na �wi�tynie Maj�w. M�ode drzewka pn� si� do s�o�ca ze wszystkich szczelin mi�dzy g�azami. Spada deszcz i p�dzi na �eb, na szyj� pomi�dzy porozrzucanymi wsz�dzie wapiennymi blokami. W koronach drzew �piewaj� ptaki, a w nocy sowy poluj� na butne myszy, kt�re przywyk�y uwa�a� to miejsce za sw�j dom. Czasami, bardzo rzadko, widuj� we �nie szczup�ego m�czyzn� w bia�ych spodniach ch�opa z Jukatanu albo kobiet� w czystym, bia�ym huipil- haftowanej sukni wie�niaczki. Ten m�czyzna lub kobieta podchodz� cicho do ruin, wypatruj�c, czy bogowie przodk�w nie dadz� jakiego� znaku �wiadcz�cego o ich dezaprobacie wobec takiej wizyty. Powracaj�cy ludzie s� p�ochliwsi od myszy, poniewa� pami�taj� przesz�o�� i znaj� jej moc. �wiat�o �wiecy odp�dza na jaki� czas cienie. Go�cie pal� kadzid�o, szepcz� pod nosem b�agalne modlitwy, sk�adaj� ofiar� z indyka, pozostawiaj� j� bogom i bezszelestnie znikaj� w nocy. Indyka zjada samica jaguara i jej m�ode, a cienie powracaj� do ruin. We �nie nie zawsze widz� to samo miasto. Czasem jest to Uxmal i widz� jask�ki lepi�ce gniazda w jego bogato rze�bionych fasadach. Czasami to Tul�m, a ja nas�uchuj� plusku fal pod Domem Cenoty i brz�czenia pszcz�, kt�re buduj� swe gniazdo w wie�y stra�niczej na p�nocnym kra�cu muru otaczaj�cego miasto. Innym razem jest to Coba i widz� drzewa zakorzeniaj�ce si� pomi�dzy rze�bionymi g�azami sali balowej i rozsuwaj�ce je na boki. Z ga��zi drzew zwisa hiszpa�ski mech, a pajaritos ze �miechem wyfruwaj� spomi�- dzy ich ga��zi. Miasta z moich sn�w zmieniaj� si�, ale zawsze towarzyszy im atmosfera rozpadu. Zawsze czaj� si� w nich cienie. Nie wiem, dlaczego Majowie odeszli. Wiem tylko, �e cienie pozosta�y. Rozdzia� 2. Diane Butler Opar�am czo�o o luk pasa�erskiego odrzutowca i patrzy�am, jak cie� samolotu marszczy si� na br�zowej ziemi w dole. Samolot lekko drgn��, podskakuj�c jak samoch�d na wyboistej drodze. Przelatywali�my przez stref� turbulencji i �o��dek podchodzi� mi do gard�a. Trz�s�y mi si� r�ce. Mimo to nie czu�am si� gorzej ni� przez ostatnie dwa tygodnie. Niewiele lepiej, ale i nie gorzej. Przynajmniej by�am w ruchu. Odwr�ci�am g�ow� od okna i przetar�am oczy. By�y zm�czone od p�aczu i niewyspania, a pod powiekami czu�am piasek. Kiedy ostatnio spa�am? Trzy dni temu, chyba. Co� ko�o tego. Pr�bowa�am zasn��, ale tylko ca�ymi godzinami le�a�am w ��ku, patrz�c w pustk�. Jeszcze raz przetar�am oczy i zakry�am je na chwil� d�o�mi, odcinaj�c od �wiat�a. Mo�e teraz uda mi si� zasn��. Mo�e. - Przepraszam - odezwa� si� m�ski g�os obok mnie. - Czy dobrze si� pani czuje? Kto� dotkn�� mojego ramienia, a ja drgn�am i odsun�am si�. Wcze�niej nie przygl�da�am si� m�czy�nie, kt�ry zaj�� miejsce obok mnie. By� Meksykaninem, o kilka lat m�odszym ode mnie - m�g� mie� dwadzie�cia par� lal. Ciemne w�osy, wydatne ko�ci policzkowe. - �wietnie - powiedzia�am. M�j g�os zabrzmia� chropowato, wi�c odchrz�kn�am. - Tylko troch� zm�czona. Spr�bowa�am u�miechn�� si� uspokajaj�co, lecz moja zdr�twia�a twarz odm�wi�a wsp�pracy. - My�la�em, �e zrobi�o si� pani niedobrze. Przygl�da� mi si� z trosk� w oczach. Wiedzia�am, �e jestem blada. Czu�am si� blado, by�am p�ywa. - �wietnie. - Nie zdo�a�am znale�� innych s��w. M�j ojciec nie �yje, mog�am powiedzie�. W�a�nie zako�czy�am nieudany zwi�zek i rzuci�am prac� grafika. Mog�am powiedzie� mu to wszystko. Jad� do matki, kt�rej nie widzia�am od pi�tnastu lat. Ponadto wydaje mi si�, �e zaczynam popada� w szale�stwo. Potem mog�am wybuchn�� p�aczem, przycisn�� twarz do klapy jego sportowej marynarki i zostawi� na niej wielk�, mokr� plam�. Wygl�da� na bardzo powa�nego i wsp�czuj�cego m�odzie�ca. - Czuj� si� �wietnie - powie- dzia�am i odwr�ci�am si� z powrotem do okna. - Czy ma pani zamiar pozosta� d�u�ej w M�ridzie? - zapyta�. - Je�li tak. to mog� poleci� kilka dobrych restauracji. U�miechn�am si� uprzejmie, plastikowym u�miechem lalki Barbie. Wygi�cie ust, za kt�rym nic si� nie kryje. - Dzi�ki, ale wybieram si� na teren wykopalisk archeologicznych za M�rid�. Nie zamierzam sp�dzi� wiele czasu w mie�cie. - A wi�c leci pani do Dzibilchalt�n - powiedzia� i u�miechn�� si�, kiedy przytakn�am. - Sk�d pan wiedzia�? Wzruszy� ramionami. - M�rida to niezbyt du�e miasto. To jedyne stanowisko w okolicy. S�ysza�em o doktor Elizabeth Butler, kt�ra prowadzi te badania. - Co pan s�ysza�? - Ona pisze ksi��ki. Mimo woli u�miechn�am si�. - To i ja wiem. Przeczyta�am wszystkie ksi��ki mojej matki, kupowa�am wydania w twardych ok�adkach, gdy tylko si� ukazywa�y. - Jak d�ugo tam pani zostanie? - Trudno powiedzie�. Wyci�gn�am si� w fotelu i zamkn�am oczy, unikaj�c dalszych pyta�. Przynajmniej tym razem �wiat wewn�trz mojej g�owy by� ciemny i cichy. Samolot ni�s� mnie na po�udnie i nie mog�am zrobi� nic, aby przy�pieszy� lub op�ni� jego lot. W tym momencie niczego nie musia�am robi�. Nie mog�am si� te� zatrzyma�, nawet gdybym bardzo chcia�a. Wydarzenia ostatnich dw�ch tygodni zatar�y mi si� w pami�ci, jednak kilka chwil pozosta�o w niej na zawsze. Pami�tam noc przed pogrzebem ojca. Nie mog�am spa� i po pewnym czasie, gdzie� oko�o p�nocy, jak my�l�, wyj�am z barku ojca butelk� szkockiej i zacz�am pi�. Alkohol nie uciszy� szumu w mojej g�owie, jednak lekki rausz zag�uszy� natr�tne g�osy wytykaj�ce mi, �e zachowuj� si� niegodnie i ojciec wstydzi�by si�, widz�c mnie w takim stanie. W��czy�am telewizor i machinalnie zmienia�am kana�y, nie zatrzymuj�c si� na �adnym d�u�ej ni� do pierwszej reklam�wki, a� w ko�cu nadawa�a tylko jedna stacja, kt�ra a� do �witu puszcza�a stare filmy. Siedzia�am w fotelu ojca i patrzy�am, jak �adna blond aktorka k��ci si� z m�czyzn� o wyrazistych rysach. Wiedzia�am, nie ogl�daj�c filmu do ko�ca, �e ich sp�r nie prowadzi do niczego. Wcze�niej czy p�niej m�czyzna o wyrazistych rysach porwie blondynk� w ramiona, a ona pozwoli na to, zapominaj�c o nieporozumieniach. Wiedzia�am, �e w ko�c�wce poca�uj� si� i pogodz�. W starych filmach zawsze tak by�o. Moi rodzice te� walczyli ze sob�, ale ich spory jako� nigdy nie ko�czy�y si� poca�unkiem na zgod�. Kiedy si� k��cili, nigdy nie podnosili g�osu - jednak nawet ciche s�owa padaj�ce z ust matki pali�y jak alkohol lany na otwart� ran�. Ojciec te� by� uparty - nie ust�powa� ani o krok. Pami�tam, jak powiedzia� mi, �e mama jest szalona. W jego g�osie s�ycha� by�o twardy ton przygany, jakby to szale�stwo by�o jej w�asn� win�. Jeszcze jedna reklama, a ja wypi�am reszt� szkockiej. Zostawi�am gadaj�cy do siebie telewizor i wysz�am na balkon. Dom mojego ojca sta� na szczycie wzg�rza, i z balkonu rozci�ga� si� wspania�y widok na Los Angeles: dywan mrugaj�cych �wiate�ek, w�z�y autostrad migoc�ce jak odleg�e mandale, b�yski neon�w, uliczne latarnie, o�wietlone okna dom�w i mieszka�, reflektory samochod�w. Sta�am przy balustradzie, patrzy�am na miasto i my�la�am o matce. W pewnej chwili zakr�ci�o mi si� w g�owie i zamkn�am oczy. Kiedy je otworzy�am, wok� by�o ciemno i cicho. �adnych �wiate� z wyj�tkiem bladego sierpa ksi�yca, kt�ry wisia� nisko nad ciemn� dolin�. �adnych autostrad, dom�w czy neon�w. Ch�odny wiatr owiewa� mi twarz, nios�c zapach dymu dalekich, obozowych ognisk. S�ysza�am pohukiwanie sowy w oddali i bicie mojego serca. Obur�cz chwyci�am si� kurczowo balustrady, walcz�c z zawrotami g�owy. Wpad�am w panik�: ba�am si�, �e przechyl� si� przez balustrad� i run� w bezkresn� pustk� nocy. Zamkn�am oczy, uciekaj�c przed t� wizj�, a kiedy zn�w je otwar�am, ujrza�am �wiat�a Los Angeles, odleg�e i zimne, ale jak�e bezgranicznie uspokajaj�ce. Przesta�am pi�. Nadal nie mog�am zasn��, a mimo to przesta�am pi�. O szarym �wicie postanowi�am odnale�� matk�. Ch�� odnalezienia jej wydawa�a si� jako� powi�zana z pijackimi rojeniami o spadaniu i z niepokojem, kt�ry m�czy� mnie jeszcze przed �mierci� ojca. Nerwowo wierci�am si� na fotelu, s�uchaj�c uspokajaj�cego szumu silnik�w odrzutowca. Pr�bowa�am wyobrazi� sobie twarz matki, wydoby� j� z mroku. W�ska twarz, kt�rej dominuj�cym elementem by�y �ywe. niebieskie oczy. Kr�tkie, niesforne w�osy, br�zowe i przetykane pasmami siwizny, jak sier�� angielskiego owczarka. Drobna kobieta, kt�rej ubrania zawsze wydawa�y si� za du�e, r�ce wci�� znajdowa�y si� w ruchu, a oczy niezmiennie l�ni�y ciekawo�ci� �wiata. Powsta�y w mojej wyobra�ni obraz matki by� statyczny, nieruchomy. A przecie� pami�ta�am matk� w ci�g�ym ruchu: spaceruj�c�, sprz�taj�c�, gotuj�c�. W dzieci�stwie nieustannie �ni�am o matce, w dzie� i w nocy. Wyobra�a�am sobie, �e przyjedzie po mnie. Okoliczno�ci zmienia�y si� z ka�dym snem. Przyje�d�a�a swoim d�ipem, �eby mnie zabra� ze sob� na wykopaliska. Albo na rycz�cym motocyklu uwozi�a mnie do Berkeley, �ebym tam z ni� zamieszka�a. Innym razem wje�d�a�a do miasta na czarnym koniu i galopowa�y�my w dal, ku zachodz�cemu s�o�cu. Zmienia�y si� szczeg�y: mia�a na sobie bryczesy, d�insy, meksyka�ski str�j albo zwyk�� sukni�. Zawsze jednak te sny by�y bardzo wyraziste i niezmiennie ko�czy�y si� happy endem. Pi�tna�cie lat temu przesta�am �ni�. By�o Bo�e Narodzenie. W powietrzu pachnia�o palon� sosn�; w kieliszku matki musowa�o wino. Mia�am pi�tna�cie lat i siedzia�am na dywanie przy kominku. Obok mnie, w fotelu, siedzia� Robert, m�j ojciec. Matka siedzia�a samotnie na kanapce - brzydkim, antycznym meblu o rze�bionych drewnianych por�czach i tapicerce z grubego brokatu. Przerzuci�a niedbale r�k� przez oparcie, a r�kaw lu�nej koszuli, jak zwykle przydu�ej, zsun�� si�, ukazuj�c bia�e blizny na nadgarstku. Sk�ra wok� blizn by�a opalona. Robert i matka prowadzili uprzejm� rozmow�. - Zatrzyma�a� si� w mie�cie? - zapyta� Robert. - W hotelu �Biltmore� - odpowiedzia�a. - Jutro wracam do Berkeley. Dwa ostatnie miesi�ce sp�dzi�am w Gwatemali i mam teraz mn�stwo pracy. Wtedy zastanawia�am si�, co te� takiego wa�nego ma do zrobienia. W domu ojca wydawa�a si� dziwnie nie na miejscu, ale trudno mi by�o sobie wyobrazi�, �e mog�oby by� inaczej. Sprawia�a wra�enie nieco zdenerwowanej, cz�sto spogl�da�a na zegar na kominku. - W kt�rej cz�ci Gwatemali by�a�? - spyta�am. - Niedaleko jeziora Izabal - odpar�a matka. - Na niewielkim stanowisku wykopaliskowym. O�rodek handlowy. Znale�li�my troch� glinianych naczy� z Teotihuacan, miasta w pobli�u Mexico City i troch� z teren�w le��cych bardziej na p�noc. - Wzruszy�a ramionami. - Teraz ca�ymi miesi�cami b�dziemy si� spiera� o interpretacje naszych znalezisk. - U�miechn�a si� do mnie szerokim, szczerym u�miechem, zupe�nie niepodobnym do ugrzecznionego u�mieszku, jakim powita�a Roberta. - W ko�cu archeolodzy musz� si� czym� zaj��, gdy nadchodzi zima. - Masz ochot� na jeszcze troch� wina? - zapyta� Robert, nie dopuszczaj�c mnie do g�osu. Szybko wsta� i nape�ni� jej kieliszek. Zaraz zmieni� temat, opowiadaj�c o domu, swojej firmie, mojej szkole. Kiedy matka wypi�a wino, wymienili�my prezenty. Jej paczka dla mnie by�a opakowana w br�zowy papier, za co mnie przeprosi�a. - Rynek gwatemalski oferuje bardzo ograniczony asortyment opakowa� - powiedzia�a sucho, jakbym by�a w Gwatemali i dobrze zna�a tamtejsze warunki. Rozwin�am prezent, kt�rym by�a koszula z grubego p��tna tkanego z w��kien barwy burgunda i czarnych. Na plecach i na kieszeniach widnia�y stylizowane ptaki otoczone skomplikowanym wzorem. - Na rynku siedz� kobiety i tkaj� takie koszule - powiedzia�a matka. - Ten ptak to kwezal, god�o pa�stwowe Gwatemali. Dlatego nazywaj� je koszulami kwezalskimi. W�o�y�am koszul� na podkoszulek, kt�ry mia�am na sobie. By�a za szeroka w ramionach, ale owin�am j� ciasno wok� siebie. - Jest wspania�a - powiedzia�am. - Po prostu wspania�a. - Troszeczk� za du�a - oceni� Robert ze swego miejsca przy kominku. - Urosn� - stwierdzi�am, nie patrz�c na niego. - Na pewno urosn�. Potem nast�pi� dalszy ci�g uprzejmej pogaw�dki - nie pami�tam wszystkiego. Pami�tam, �e Robert gratulowa� jej drugiej ksi��ki, kt�ra w�a�nie zacz�a otrzymywa� pozytywne recenzje. Ojciec po�egna� matk� przy drzwiach. Ja odprowadzi�am j� do samochodu. Tego dnia pada�o i ulice jeszcze by�y mokre. Min�� nas jaki� samoch�d, a jego opony zapiszcza�y na jezdni. Choinkowe lampki, kt�re ojciec rozwiesi� wzd�u� podjazdu, zapala�y si� i gas�y: czerwone, niebieskie, zielone i z�ote. Sta�am przy samochodzie matki. Kiedy otworzy�a przednie drzwiczki, w��czy�o si� wewn�trzne o�wietlenie i dostrzeg�am stert� rzeczy na tylnym siedzeniu: kolejne dwie paczki owini�te br�zowym papierem i przewi�zane wst��k�, brudn� p��cienn� torb� z nalepkami lotniczymi i s�omiany kapelusz z opask� ze sk�ry w�a, za kt�r� zatkni�to trzy wspania�e b��kitne pi�ra. - Gdzie sp�dzisz Bo�e Narodzenie? - zapyta�am. - Pierwszy dzie� �wi�t sp�dz� z przyjaci�mi - powiedzia�a. - Nast�pnego dnia wr�c� do Berkeley. Us�ysza�am zgrzyt metalu o metal, gdy w�o�y�a kluczyk do stac