8695
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8695 |
Rozszerzenie: |
8695 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8695 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8695 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8695 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
HowardPhillipsLovecraft,Howard Phillips Lovecraft,
August Derleth
DZIEDZICTWO PEABODYCH
http://www.e-biblioteka.com
� Copyright for the Polish edition by Jajco w Locie,
Warszawa 2003
Howard Phillips Lovecraft, August Derleth
DZIEDZICTWO PEABODYCH
1
Nigdy nie pozna�em mego pradziadka, Asapha Peabody�ego, cho�
mia�em pi�� lat, kiedy zmar� w swojej wielkiej starej posiad�o�ci le��cej na
p�nocny wsch�d od Wilbraham w Massachusetts. Mam jedno tylko wspomnienie z
dzieci�stwa, zwi�zane z moim pobytem tam; kiedy staruszek le�a� ju� z�o�ony
chorob�, moi rodzice weszli do jego sypialni, ja za� zosta�em z piastunk�, przez
co ani razu go nie ujrza�em. Podobno by� bogaty, czas jednak skutecznie upora�
si� z jego fortun�, nawet kamie� bowiem da si� skruszy�, pieni�dze za�
rozp�ywaj� si� niby sen, w miar� kolejnych podwy�ek podatk�w i zgon�w maj�cych
miejsce w rodzinie. Tych ostatnich by�o w naszym rodzie wiele od czasu �mierci
pradziadka w 1907 roku. Najpierw zmar�o dw�ch moich wuj�w, jeden poleg� na
froncie zachodnim, drugi za� poszed� na dno wraz z �Lusitania�. Jako �e trzeci
wuj zmar� przed nimi, a �aden nigdy si� nie o�eni�, posesja po �mierci dziadka w
roku 1919 przesz�a w r�ce mojego ojca.
Ojciec nie by� prowincjuszem, w przeciwie�stwie do wi�kszo�ci
jego przodk�w. Nie przepada� za �yciem na wsi i nie interesowa� si�
odziedziczon� posesj�, wydawa� natomiast pieni�dze pradziadka, lokuj�c je w
rozmaite inwestycje w Bostonie oraz Nowym Jorku. Moja matka r�wnie� nie znosi�a
wiejskiej atmosfery Massachusetts, �adne z nich jednak nie chcia�o sprzeda�
posesji. Kiedy kt�rego� razu, po moim powrocie z college�u, matka wysun�a tak�
propozycj�, ojciec z miejsca j� odrzuci�; pami�tam jego lodowaty wzrok i zimny,
nieust�pliwy grymas twarzy, a tak�e dziwn� wzmiank� o �dziedzictwie Peabodych�,
po kt�rej pad�y starannie wywa�one s�owa:
- Dziadek przewidzia�, �e kto� z jego linii przejmie dziedzictwo.
- Jakie dziedzictwo? - spyta�a matka z pogard� w g�osie. - Czy tw�j ojciec nie
przepu�ci� wszystkiego do cna?
Ojciec nic nie odpowiedzia�, pogr��aj�c si� w zimnej
oboj�tno�ci, po czym rzucaj�c jakby w przestrze�, i� istniej� pewne wa�kie
powody nie zezwalaj�ce na sprzeda� posiad�o�ci, nie zwi�zane z zakazami, natury
prawnej. On sam wszelako nigdy nie zbli�y� si� nawet do maj�tku; op�acaniem
podatk�w zajmowa� si� regularnie niejaki Ahab Hopkins, prawnik z Wilbraham,
sk�adaj�cy moim rodzicom stosowne raporty, kt�re jednak przez oboje by�y zgodnie
ignorowane, podobnie jak jego sugestie o zamieszkaniu naszej rodziny na posesji,
czy cho�by utrzymaniu jej w dobrym stanie.
Posiad�o�� by�a kompletnie opuszczona, tak by�o i tak mia�o
pozosta�. Prawnik raz czy dwa podj��, niezbyt zreszt� gor�czkowe, pr�by
wynaj�cia jej, ale nawet kr�tkotrwa�y boom w Wilbraham nie sprowadzi� w te
okolice wielu nowych osadnik�w, kt�rzy pozostaliby tu na sta�e, dom Peabodych
za� powoli, acz nieub�aganie, poddawa� si� wp�ywowi czasu i warunk�w pogodowych.
Zasta�em go w ruinie, gdy jesieni� 1922 roku, po nag�ej �mierci rodzic�w w
wypadku samochodowym, zjawi�em si� w jego progach. Mimo kiepskiego stanu oraz
gwa�townego spadku cen nieruchomo�ci wskutek kryzysu, kt�ry nasta� tego w�a�nie
roku, postanowi�em sprzeda� m� bosto�sk� posiad�o�� i przysposobi� sobie do
u�ytku dom w Wilbraham. Po �mierci rodzic�w sta�em si� dostatecznie bogaty, aby
zarzuci� praktykowanie prawa, kt�re zawsze wymaga�o ode mnie wi�kszej
precyzyjno�ci i uwagi, ni� by�em jej got�w po�wi�ci�.
Planu tego nie mo�na by�o jednak zrealizowa�, dop�ki cho� cze��
starego domu nie nadawa�a si� do ponownego zamieszkania. Sam budynek by� dzie�em
wielu pokole�. Zbudowano go w 1797 roku jako prosty dom kolonialny o topornych
liniach, niedoko�czonym pi�terku i czterech imponuj�cych kolumnach frontowych. W
miar� up�ywu czasu cz�� ta sta�a si� niejako sercem tego domu. Kolejne
pokolenia wci�� co� w nim zmienia�y, pocz�tkowo dobudowuj�c �ukowate schody i
pi�tro, p�niej za� ca�e skrzyd�a i przybud�wki. W czasie kiedy sta�em si�
w�a�cicielem domu, by� on doprawdy wielki, zajmowa� ponad akr grunt�w, w��cznie
z ogrodami i trawnikami, kt�re, podobnie jak sam budynek, by�y potwornie
zaniedbane i zapuszczone.
Surowe linie kolonialne zosta�y z�agodzone przez czas i mniej
uwa�nych budowniczych, architektura za� nie by�a ju� czysta - z dwuspadowym
dachem graniczy� dach mansardowy, okna o ma�ych szybkach ��czono z wielkimi,
cyzelowane, rze�bione misternie karnesy z prostymi, a mansardy zestawiano z
g�adkim r�wnym dachem.
Cho� stary dom na pierwszy rzut oka nie sprawia� nieprzyjemnego
wra�enia, zw�aszcza laikom pozbawionym smaku musia� wydawa� si� sm�tn�, �a�osn�
mieszank� styl�w architektonicznych i ornamentowych. Odczucie to �agodzi�y bez
w�tpienia gigantyczne, prastare wi�zy i d�by rosn�ce wok� domu, z wyj�tkiem
ogrodu, gdzie kr�lowa�y niedogl�dane przez nikogo r�e, m�ode topole i brzozy.
To nadawa�o budynkowi, mimo i� nadgryzionemu z�bem czasu, aur� dawnej �wietno�ci
i nawet jego niepomalowane �ciany harmonizowa�y z rosn�cymi doko�a roz�o�ystymi
drzewami.
Dom mia�, ni mniej, ni wi�cej tylko dwadzie�cia siedem pokoi.
Wybra�em spo�r�d nich trzy mieszcz�ce si� w po�udniowo- wschodnim skrzydle,
gdzie zamierza�em zamieszka�, i przez ca�� jesie� oraz wczesn� zim� doje�d�a�em
z Bostonu, kontroluj�c post�py prac. Czyszczenie i woskowanie starego drewna
wydoby�o ze� pi�kny kolor, elektryfikacja sprawi�a, �e pokoje przesta�y by�
pos�pne i mroczne, i tylko sprawa za�o�enia wodoci�g�w ci�gn�a si� prawie do
ko�ca zimy, aczkolwiek 24 lutego mog�em wreszcie wprowadzi� si� do starego domu
Peabodych. P�niej jeszcze przez miesi�c zajmowa�em si� planami zwi�zanymi z
reszt� domu, cho� pocz�tkowo mia�em zamiar wyburzy� wi�kszo�� przybud�wek,
pozostawiaj�c jedynie �serce� budowoli, czyli najstarsz� jego cz��. Wkr�tce
odrzuci�em t� my�l na rzecz zachowania domu w jego obecnym stanie, mia� on w
sobie bowiem pewien bezsprzeczny urok i b�d� co b�d� �y�o w nim wiele pokole�
moich przodk�w, w �cianach za� zawiera�a si� esencja zdarze�, jakie si� tu
rozegra�y.
Po miesi�cu by�em ju� zauroczony domem i zamiast o tymczasowym
pobycie, my�la�em raczej o zamieszkaniu tu na sta�e. Nie ma jednak idea�u bez
skazy, a to doprowadzi�o do wypadk�w, w kt�rych nigdy nie chcia�bym wzi��
udzia�u. Przysz�o mi bowiem na my�l, by przenie�� do grobowca rodzinnego
szcz�tki moich pogrzebanych w Bostonie rodzic�w. Postanowienie to by�o tak
silne, �e pr�bowa�em r�wnie� sprowadzi� do Stan�w doczesne szcz�tki mego sp.
wuja, spoczywaj�cego gdzie� we Francji, a tym samym przyczyni� si� do swoistego
zjednoczenia ca�ej rodziny na ziemiach przodk�w pod Wilbraham. Pomys� taki m�g�
zrodzi� si� wy��cznie w umy�le kawalera i odludka, jakim sta�em si� przez ten
miesi�c, otoczony planami architektonicznymi i aur� starego domu,
rozpoczynaj�cego nowy etap swego �ywota w nowej epoce, odleg�ej od czas�w jego
powstania.
Przygotowania do realizacji tego planu sk�oni�y mnie pewnego
marcowego dnia do wizyty w grobowcu rodzinnym, dok�d uda�em si� zaopatrzony w
klucze otrzymane od prawnika zajmuj�cego si� posesj�. Grobowiec nie by�
imponuj�cy, wida� by�o tylko masywne drzwi, wpuszczone w zbocze wzg�rza, ca�kiem
ukryte w�r�d drzew i niemal r�wnie stare jak sam dom. W krypcie tej znale�li
swoje miejsce wszyscy cz�onkowie rodu Peabodych, pocz�wszy od starego Jedediaha.
Drzwi stawi�y lekki op�r, nikt ich bowiem od lat nie otwiera�, w ko�cu jednak
ust�pi�y i otwar�y si� szeroko.
Peabody�owie spoczywali w trumnach - by�o ich w sumie
trzydzie�ci siedem, niekt�re w niszach, inne na zewn�trz. Kilka nisz, gdzie
znajdowa�y si� najstarsze ze szcz�tk�w, zawiera�y jedynie pozosta�o�ci trumien,
ta za�, w kt�rej mia�o le�e� cia�o Jedediaha, by�a zupe�nie pusta, po trumnie i
zw�okach nie pozosta� nawet kurz.
Wszystkie sta�y r�wno, z wyj�tkiem jednej, w kt�rej znajdowa�o
si� cia�o mego pradziadka Asapha Peabody�ego. Trumna wystawa�a spomi�dzy dw�ch
innych, ze szcz�tkami mego wuja i dziadka, dla kt�rych nie by�o miejsca w
niszach, wi�c ustawiono je na kamiennym parapecie wystaj�cym ze �ciany. Co
wi�cej, wydawa�o si� jakby kto� uni�s� lub pr�bowa� podnie�� wieko, jeden zawias
by� bowiem z�amany, drugi natomiast obluzowany.
Instynktownie zapragn��em poprawi� u�o�enie trumny pradziadka,
lecz gdy tylko spr�bowa�em, wieko obsun�o si�, ukazuj�c mym zdumionym oczom to,
co pozosta�o z Asapha Peabody�ego. Jakim� upiornym zrz�dzeniem losu pochowano go
twarz� do do�u i cho� min�o tyle czasu od jego �mierci, wola�em nie my�le�, �e
m�g� zosta� pogrzebany w stanie katalepsji i umar� okrutn�, bolesn� �mierci�
przez uduszenie w tych ciasnych, pozbawionych powietrza drewnianych �cianach.
Zosta�y tylko ko�ci, ko�ci i strz�py odzienia. Uznawszy u�o�enie cia�a za
wypadek lub omy�k�, starannie odwr�ci�em czaszk� i ko�ci, aby szkielet mego
dziadka spocz�� w pozycji na wznak. Czynno�� ta, cho� w innych okoliczno�ciach
mog�a si� wyda� odra�aj�ca i przera�liwa, by�a dla mnie czym� zgo�a naturalnym,
wn�trze krypty bowiem wype�nia�y promienie s�o�ca i p�o��ce si� na pod�odze
cienie, nadaj�ce pomieszczeniu innego ni� zwykle, wr�cz radosnego charakteru.
Przyszed�em tu jednak, aby oszacowa�, ile miejsca pozosta�o w krypcie, i z
zadowoleniem stwierdzi�em, �e pomieszcz� si� tu zar�wno moi rodzice, jak i wuj,
je�li tylko uda�oby si� odnale�� we Francji jego szcz�tki i przetransportowa� je
do Stan�w; starczy tak�e miejsca i dla mnie.
W tej sytuacji nie pozosta�o mi nic innego, jak tylko wprowadzi�
plany w czyn. Zamkn��em za sob� bram� krypty i wr�ci�em do domu, zastanawiaj�c
si� nad sposobem przewiezienia szcz�tk�w mego wuja na powr�t do rodzinnego
kraju. Bezzw�ocznie napisa�em do Bostonu list z pro�b� o ekshumacj� zw�ok moich
rodzic�w oraz do w�adz hrabstwa, by zezwoli�y mi z�o�y� ich oboje w rodzinnym
grobowcu.
2
Osobliwy �a�cuch wydarze�, kt�re zdawa�y si� toczy� wok�
starego domu Peabodych, zapocz�tkowany zosta�, o ile dobrze pami�tam, jeszcze
tej samej nocy. To prawda, otrzyma�em ju� pierwsze ostrze�enie, �e z domem jest
co� nie tak, stary Hopkins bowiem przekazuj�c mi klucze, pyta� mnie
wielokrotnie, czy wiem, co robi� i czy naprawd� tego chce, upiera� si� przy tym,
i� posiad�o�� roztacza �siln� aur� samotno�ci�, a okoliczni mieszka�cy �nigdy
nie patrzyli na Peabodych przychylnym okiem� i �e zawsze by�y k�opoty z jej
wynaj�ciem. Na koniec doda�, �e jest to jedno z takich miejsc, dok�d nikt nigdy
nie chadza na pikniki i gdzie nie znajdziesz pozostawionych papierowych
talerzyk�w czy serwetek. Starzec upiera� si� przy swoim, posi�kuj�c si� w
dyskusji ze mn� plotkami i niesprawdzonymi faktami, kt�re zapewne nimi nie by�y,
trudno si� wi�c dziwi�, �e s�siedzi krzywym okiem patrzyli na nieu�ytkowan�
posiad�o�� stoj�c� na niew�tpliwie �yznych gruntach. Wok� mojej posesji
rozci�ga� si� 40-akrowy obszar urodzajnych grunt�w, poro�ni�tych g��wnie lasami,
kraina ma�ych poletek, kamiennych mur�w, ogrodze� z siatki, w koronach drzew za�
i g�stych krzewach pe�no by�o kryj�wek dla ptactwa.
Austriackie gadanie, pomy�la�em, uznawszy, �e prawnik
solidaryzuje si� z w�a�cicielami farm otaczaj�cych moj� posiad�o��. Byli to
twardzi, krzepcy jankesi, w typie Peabodych, tyle �e pracowali ci�ej i zapewne
d�u�ej.
Tej nocy jednak, gdy na zewn�trz zawodzi� marcowy wiatr, szumi�c
w konarach drzew, nabra�em przekonania, �e nie by�em w domu sam. Nie dosz�y mnie
odg�osy st�pania ani �adne poruszenia na pi�terku, trudno opisa� moje odczucia,
odnios�em po prostu wra�enie, jakby kto� poruszali si� w bardzo w�skiej, ciasnej
przestrzeni, przesuwaj�c si� w prz�d i w ty�, w prz�d i w ty�.
Pami�tam, �e wszed�em w mrok panuj�cy na schodach i ws�uchiwa�em
si� w panuj�c� wok� mnie ciemno��. D�wi�k zdawa� si� dobiega� z do�u, by�
wyra�ny lecz cichy niczym szept. Sta�em tam, nas�uchuj�c i nas�uchuj�c, w
nadziei, �e uda mi si� rozpozna� �r�d�o tego odg�osu, i poszukiwa�em w swym
racjonalnym umy�le jego sensownego, naukowego wyja�nienia, wcze�niej bowiem nic
takiego nie s�ysza�em. Wreszcie skonstatowa�em, �e to konar pobliskiego drzewa,
poruszany wiatrem, ociera si� o �cian� domu.
Usatysfakcjonowany t� my�l� wr�ci�em do siebie, nie zwracaj�c
wi�cej uwagi na �w d�wi�k, kt�ry bynajmniej nie ucich�, lecz dla kt�rego
posiada�em ju� racjonalne wyt�umaczenie.
Trudniej mi by�o zracjonalizowa� sny, kt�re przy�ni�y mi si� tej
nocy. Zwykle ich nie miewam, teraz jednak nawiedzi�y mnie i�cie nieziemskie
koszmary, w kt�rych odgrywa�em biern� rol� i poddawany by�em najr�niejszym
do�wiadczeniom z naginaniem czasu i przestrzeni czy iluzjami sensorycznymi;
kilka razy widzia�em te� mroczn�, przera�aj�c� posta� w czarnym, sto�kowym
kapeluszu, u boku kt�rej bryka�o r�wnie ciemne, niewyra�ne zwierz�tko. Ujrza�em
to wszystko jak przez ciemne zwierciad�o, sk�pany za� w blasku zmierzchu
krajobraz - jak przez pryzmat. By�y to nieca�e sny, lecz ich fragmenty,
pozbawione pocz�tku i ko�ca, zapraszaj�ce mnie do ca�kiem obcego, przera�liwego
�wiata, jakby w inny wymiar, z istnienia kt�rego nie zdawa�em sobie sprawy w
�wiecie materialnym. Mimo tych w�tpliwych atrakcji zdo�a�em jako� przetrwa� noc.
Nast�pnego dnia dowiedzia�em si� wielce ciekawych rzeczy od
architekta, kt�ry przyby�, by om�wi� ze mn� plany dalszych renowacji. By� to
m�ody m�czyzna nie podzielaj�cy typowych dla prymitywnych, ciemnych wie�niak�w
przes�d�w na temat starych, opuszczonych dom�w.
- Patrz�c na ten dom - powiedzia� - przeci�tny cz�owiek nigdy by si� nie
domy�li�, �e znajduje si� w nim ukryty pok�j. Sekretne pomieszczenie. - Po czym
roz�o�y� przede mn� swoje wykresy.
- Doprawdy? - spyta�em.
- Mo�e to ksi�a jama - zastanawia� si� na g�os. - Kryj�wka dla zbieg�ych
niewolnik�w.
- Nigdy nie zwr�ci�em na to uwagi.
- Ja te� nie. Ale prosz� tu spojrze�... - I na planach, kt�re sporz�dzi�, a
kt�re przedstawia�y rozk�ad pomieszcze� w ca�ym budynku, wskaza� niedu�� woln�
przestrze� przy p�nocnej �cianie, w najstarszej cz�ci domu. Nie by�a to z
pewno�ci� ksi�a jama, w�r�d Peabodych nie by�o bowiem papist�w; ale kto wie
mo�e i przechowywano tu zbieg�ych niewolnik�w. Skoro tak, czemu pobudowano to
pomieszczenie tak dawno temu, kiedy ucieczki niewolnik�w do Kanady nie by�y
jeszcze tak cz�ste? Nie, to wyja�nienie raczej te� nie wchodzi�o w rachub�.
- Czy by�by pan w stanie je odnale��? - zapyta�em.
- Musi tam by�. ,
I by�o. Sprytnie ukryte, cho� brak okna w p�nocnej �cianie
sypialni powinien by� wzbudzi� we mnie pewne podejrzenia. Wej�cie zamaskowane
by�o w�r�d wykwintnych p�askorze�b z czerwonego cedru zdobi�cych ca�� �cian�.
Gdyby kto� nie wiedzia�, �e za t� �cian� jest pok�j, raczej nigdy nie odnalaz�by
drzwi, pozbawionych klamki i otwieraj�cych si� po naci�ni�ciu jednego z
fragment�w rze�by, co zreszt� odkry� sam architekt, ja bowiem nigdy nie mia�em
do tego smyka�ki. Poniewa� otwieranie sekretnych pomieszcze� le�a�o raczej w
gestii architekta ni� w mojej, przystan��em tylko na chwil�, aby przyjrze� si�
zardzewia�emu mechanizmowi drzwi, zanim przest�pi�em pr�g.
Pomieszczenie by�o ma�e i ciasne. Cho� niedu�e, k�ty wewn�trz
niego wydawa�y si� dziwaczne i wymy�lne, jakby konstruktor za wszelk� cen�
chcia� wprawi� w�a�ciciela domu w os�upienie. Co wi�cej, na pod�odze widnia�y
dziwaczne znaki, niekt�re wyci�te po barbarzy�sku w klepkach posadzki, tworz�ce,
symbol przypominaj�cy kr�g, wewn�trz i na zewn�trz kt�rego umieszczono
odra�aj�ce i nader osobliwe rysunki. Podobnie odpychaj�co wygl�da�o biurko,
bardziej czarne ni� br�zowe i sprawiaj�ce wra�enie nadpalonego - najwyra�niej
mia�o jeszcze inne zastosowanie ni� tradycyjne. Na blacie sta�a sterta bardzo
starych ksi��ek, g��wnie oprawnych w sk�r�, ale by�y w�r�d nich te� starannie
ob�o�one manuskrypty.
Nie mia�em czasu bli�ej si� im przyjrze�, by� bowiem ze mn�
architekt, kt�ry ujrzawszy, co by�o do zobaczenia, i potwierdziwszy istnienie
sekretnego pokoju, chcia� go jak najszybciej opu�ci�.
- Mamy go wyburzy�, wybi� okno? - zapyta� i dorzuci�: - Chyba nie zechce go pan
zatrzyma�?
- Nie wiem - odpar�em. - Nie jestem pewien. Wszystko zale�y od tego, jak stare
jest to pomieszczenie.
Gdyby, tak jak przypuszcza�em, okaza�o si�, �e pobudowano je
bardzo dawno, zawaha�bym si� przed wyburzeniem go. Chcia�em troch� si� tu
rozejrze�, poszpera� w�r�d starych ksi�g. Poza tym nie by�o przecie� po�piechu,
nie musia�em podejmowa� decyzji natychmiast. Architekt mia� co robi�, zanim
zajmie si� sekretnym pokojem. Ta sprawa mog�a zaczeka�.
Zamierza�em wr�ci� do tego pokoju nast�pnego dnia, lecz
przeszkodzi�y mi w tym pewne wydarzenia. Po pierwsze, mia�em bardzo burzliw�
noc, dr�czony by�em wielce niepokoj�cymi koszmarami, kt�rych nie zdo�a�em
zapami�ta�, zawsze bowiem traktowa�em sny lekcewa��co, co najwy�ej uwa�aj�c je
za zapowied� nadchodz�cej choroby. Sny, czego sk�din�d mog�em si� spodziewa�,
traktowa�y o moich przodkach, zw�aszcza o jednym z nich, starym, d�ugobrodym
m�czy�nie nosz�cym sto�kowaty czarny kapelusz o dziwnym wzorze. Twarz
m�czyzny, aczkolwiek we �nie obca, by�a w rzeczywisto�ci twarz� mego pradziadka
Asapha, co nast�pnego ranka potwierdzi�em, ogl�daj�c galeri� rodzinnych
portret�w. Przodek �w zdawa� si� chodzi� w powietrzu, wydawa�o si�, jakby lata�.
Ujrza�em go przechodz�cego przez �ciany, st�paj�cego w powietrzu, w�druj�cego
ponad wierzcho�kami drzew. Gdziekolwiek si� uda�, towarzyszy� mu wielki, czarny
kot, posiadaj�cy te same zdolno�ci �amania zasad czasu i przestrzeni. Moje sny
nie by�y ze sob� logicznie powi�zane, stanowi�y swoisty misz-masz, mieszank�
scen, w kt�rych ogl�da�em mego pradziadka, jego kota, dom i ca�� posiad�o��.
Koszmary te by�y lu�no zwi�zane ze snami z ubieg�ej nocy, towarzyszy�o im
natomiast, jak za pierwszym razem, uczucie prze�amywania barier
czasoprzestrzennych, tyle tylko �e znacznie wyra�niejsze i wyrazistsze. Sny te
nawiedza�y mnie przez ca�� noc.
W tej sytuacji zdenerwowa�em si�, us�yszawszy od architekta o
spodziewanym dalszym op�nieniu prac renowacyjnych w moim nowym domu. Fachowiec
nie chcia� wyjawi�, co by�o tego przyczyn�, ja jednak naciska�em go
bezwzgl�dnie, a� w ko�cu wyzna�, i� robotnicy, kt�rych wynaj��, poinformowali go
rano, �e rezygnuj� z wykonania tego zlecenia. Zapewni� mnie przy tym i� bez
trudu wynajmie now� grup� tanich robotnik�w z Bostonu, Polak�w lub W�och�w,
je�li tylko zechce okaza� odrobin� cierpliwo�ci. Nie mia�em wyboru; moje
zdenerwowanie za� by�o bardziej udawane ni� autentyczne, poniewa� zacz��em mie�
w�tpliwo�ci, czy powinienem dokonywa� w budynku jakichkolwiek przer�bek. Stary
dom mia� swoisty urok, nawet w swej obecnej postaci, w tej sytuacji powiedzia�em
architektowi, aby robi�, co do niego nale�y, nie ponaglaj�c go jednak, i
wybra�em si� na zakupy, kt�re zamierza�em zrobi�, odk�d zjawi�em si� w
Wilbraham.
Wkr�tce na w�asnej sk�rze przekona�em si� o nastawieniu wobec
mnie niekt�rych spo�r�d tutejszych mieszka�c�w. Jedni wcale nie zwracali na mnie
uwagi, wi�kszo�� bowiem w og�le mnie nie zna�a; inni pozdrawiali mnie zdawkowo,
jakby od niechcenia; nikt nie chcia� zamieni� ze mn� cho� paru zda�, zapewne z
obawy, by nie zosta� na tym przy�apanym. Nawet sklepikarze wydawali si�
wyj�tkowo ma�om�wni i cho� nie okazywali mi jawnej wrogo�ci, swoim zachowaniem
sugerowali, i� woleliby, �ebym za�atwi� sprawunki gdzie indziej. Ca�kiem
mo�liwe, skonstatowa�em, �e dowiedzieli si� o moich planach renowacji starego
domu Peabodych, co mog�o zaowocowa� dwojakimi, rozwi�zaniami, albo renowacja
pozbawi dom jego osobliwego uroku, albo przed�u�y �ywot budowli, b�d�cej sol� w
oku okolicznych farmer�w. Pragn�li oni po�o�y� �ap� na moich rodowych gruntach,
przeznaczaj�c je pod upraw�, zr�wnawszy z ziemi� budynek i wykarczowawszy drzewa
porastaj�ce tereny wok� niego.
Wkr�tce ogarn�o mnie oburzenie. Nie by�em pariasem, nie
zas�ugiwa�em, by mnie unikano, kiedy za� w ko�cu dotar�em do biura Ahaba
Hopkinsa, zacz��em rozmawia� z nim z wi�ksz� ni� zazwyczaj gwa�towno�ci�, cho�
widzia�em wyra�nie, i� nie by� z tego powodu zadowolony
- C�, panie Peabody - rzek�, usi�uj�c mnie nieco u�agodzi�. - Nie bra�bym tego
nazbyt powa�nie. B�d� co b�d�, ludzie ci prze�yli powa�ny wstrz�s i s�
nadmiernie podejrzliwi. Poza tym s� bardzo przes�dni i zabobonni. Jestem ju�
stary i zar�czam panu, �e zawsze tacy byli.
Powaga Hopkinsa na chwil� odebra�a mi mow�. - Wstrz�s, powiada
pan. Prosz� wybaczy�, ale nie wiem o co chodzi...
Obrzuci� mnie dziwnym spojrzeniem, kt�re mocno mnie
zdeprymowa�o.
- Panie Peabody, dwie mile st�d, przy drodze, mieszka rodzina Taylor�w. Znam
dobrze George�a. Maj� sze�cioro dzieci! A mo�e raczej powinienem powiedzie�
�mieli�. Zesz�ej nocy ich dwuletni brzd�c, drugie z rz�du, najm�odsze dziecko
zosta�o porwane z ��eczka, gdzie spa�o, i zagin�� po nim wszelki �lad.
- Przykro mi to s�ysze�. Ale co to ma wsp�lnego ze mn�?
- Nic, panie Peabody, zapewniam. Jest pan tu jednak wzgl�dnie nowy i musi pan
dowiedzie� si� o tym, �e nazwisko Peabodych nie cieszy si� zbytni� estym� w�r�d
okolicznej ludno�ci, rzek�bym wr�cz, i� jest ono przez nich mocno znienawidzone.
Zdziwi�o mnie to i nie pr�bowa�em tego ukrywa�. - Ale dlaczego?
- Bo wielu tutejszych wierzy w najbardziej absurdalne plotki i pom�wienia -
odrzek� Hopkins. - Jest pan dojrza�ym m�czyzn� i z pewno�ci� zdaje sobie z tego
spraw�, nawet nie znaj�c tutejszych reali�w. O pa�skim pradziadku kr��y�y r�ne
historie, pami�tam je jeszcze z dzieci�stwa, m�wiono tak�e o pewnych zagadkowych
zagini�ciach ma�ych dzieci, kt�rych nigdy nie odnaleziono. W tej sytuacji trudno
si� dziwi�, �e miejscowi ��cz� ze sob� te dwa zdarzenia. Oto do posiad�o�ci
wprowadza si� nowy Peabody i zn�w zaczynaj� gin�� dzieci.
- To potworne! - krzykn��em.
- Bez w�tpienia - przyzna� z przej�ciem Hopkins. - Ale tak to ju� jest. Poza tym
mamy kwiecie�. Za niespe�na miesi�c b�dziemy mieli Noc Walpurgii.
Obawiam si�, ze moja twarz, kompletnie pozbawiona wyrazu mocno
zbi�a go z tropu.
- Ale� panie Peabody - rzuci� Hopkins z fa�szyw� jowialno�ci� - przecie� musi
pan wiedzie�, �e pa�ski pradziadek uwa�any by� za czarownika!
Wyszed�em, trawiony ca�� mas� pyta� i w�tpliwo�ci. Pomimo szoku,
zdenerwowania i oburzenia wywo�anego lekcewa�eniem oraz l�kiem okazywanym przez
miejscowych, dr�czy�o mnie niepokoj�ce, nies�abn�ce przypuszczenie, i� w
wydarzeniach ubieg�ej nocy i dzisiejszego dnia by�a pewna przera�aj�ca logika.
Mia�em bardzo dziwne sny zwi�zane z osob� mego pradziadka, a teraz jeszcze
pozna�em te bulwersuj�ce plotki na jego temat. Wiedzia�em tylko, �e zabobonni
miejscowi unikali mego dziadka, uwa�aj�c go za czarownika czy mo�e
czarnoksi�nika. Nie pr�bowa�em ju� zachowywa� si� uprzejmie wobec miejscowych,
kt�rzy odwracali g�owy, kiedy ich mija�em, wsiad�em po prostu do swego auta i
pojecha�em do domu. Tam moja cierpliwo�� zosta�a po raz kolejny
wystawiona na ci�k� pr�b�, na drzwiach frontowych ujrza�em bowiem prymitywne
ostrze�enie - przybity gwo�dziem do drewna kawa�ek papieru pakowego, na kt�rym
jaki� analfabeta, zapewne kt�ry� z moich s�siad�w, nagryzmoli� o��wkiem
nast�puj�ce s�owa: WYNO� SIE STONOD BO BEDZIE �LE.
3
Zapewne z uwagi na te niepokoj�ce wydarzenia tej nocy nawiedza�y
mnie koszmary gorsze ni� kiedykolwiek dot�d. Z jedn� zasadnicz� r�nic�,
poszczeg�lne sceny mia�y wi�ksz� zbie�no�� i ci�g�o�� w por�wnaniu z tymi z
poprzedniej nocy. Zn�w przy�ni� mi si� pradziadek Asaph Peabody, wydawa� si�
jednak o wiele wi�kszy i gro�niejszy ni� dotychczas, a towarzysz�cy mu kot
st�pa� z naje�on� na karku sier�ci�, postawionymi uszami i stercz�cym sztywno
ogonem; potworne to stworzenie porusza�o si� w �lad za nim czy to po ziemi, czy
w powietrzu, to wyprzedzaj�c go, to pozostaj�c nieco w tyle. Asaph ni�s� co�,
co� bia�ego lub cielistego, ale sen by� tak m�tny, �e nie potrafi�em odgadn��,
co to takiego. Porusza� si� przez las, ponad ��kami, w�r�d drzew, przemierza�
w�skie przej�cia, raz nawet, czego by�em pewien, znalaz� si� w grobowcu lub mo�e
krypcie. Rozpozna�em te� niekt�re fragmenty domu. W snach tych dziadek nie by�
jednak sam, w tle zawsze towarzyszy� mu mroczny, lecz monstrualny Czarny
M�czyzna, nie Murzyn, lecz cz�owiek o sk�rze utkanej jakby z czystej ciemno�ci,
jego gorej�ce oczy za� zdawa�y si� p�on�� �ywym ogniem. Wok� starca pojawia�y
si� te� inne stworzenia: nietoperze, szczury i odra�aj�ce ma�e istoty, b�d�ce
p� lud�mi, p� szczurami.
Jednoczesnie doswiadczylem zludzen sluchowych, od czasu do czasu bowiem
dochodzi� mnie st�umiony p�acz, jakby cierpi�cego dziecka i upiorny, z�owrogi
�miech, a przejmuj�cy g�os zawodzi� przeci�gle: �Asaph powr�ci. Asaph si�
odrodzi�.
Kiedy o �wicie obudzi�em si� z tego nieko�cz�cego si� koszmaru,
a do pokoju wp�yn�y pierwsze promienie wschodz�cego s�o�ca, got�w by�em
przysi�c, �e wci�� w uszach mych rozbrzmiewa� szloch dziecka, jakby dochodzi� z
otaczaj�cych mnie �cian domu. Nie zasn��em ju�, ale le�a�em z otwartymi oczami,
zastanawiaj�c si�, co mi przyniesie nadchodz�ca noc, a potem kolejne.
Przybycie polskich robotnik�w z Bostonu na pewien czas pozwoli�o
mi zapomnie� o koszmarach. Byli to twardzi, solidni, ma�om�wni ludzie. Ich
brygadzista, krepy m�czyzna nazwiskiem Jan Cieciorka, by� cz�owiekiem
rzeczowym, konkretnym i trzymaj�cym swoich ludzi tward� r�k�. �w muskularny
twardziel m�g� mie� oko�o pi��dziesi�tki; trzej jego podw�adni wykonywali jego
polecenia bez szemrania, jakby l�kali si� gniewu szefa. Brygadzista wyja�ni�, �e
powiedzieli architektowi, i� zjawi� si� tu dopiero za tydzie�, ale robota, kt�r�
mieli wykona�, zosta�a od�o�ona, wi�c przyjechali prosto z Bostonu, wys�awszy
uprzednio telegram do architekta. Mieli jednak jego plany i wiedzieli, co trzeba
zrobi�.
Ich pierwszym zadaniem by�o usuni�cie tynk�w z p�nocnej �ciany
pomieszczenia znajduj�cego si� bezpo�rednio pod sekretnym pokojem. Musieli
dzia�a� ostro�nie, aby nie uszkodzi� belek podporowych, na kt�rych wspiera�o si�
pi�terko. Tynk, jak si� okaza�o, gdy zabrali si� do dzie�a, by� staro�wiecki,
wykonany domowym sposobem, trzeba wi�c by�o go zdj�� i na�o�y� nowy. Na dodatek
by� pop�kany, w wielu miejscach odpada� od �ciany p�atami - tote� s�dz�c po
wygl�dzie, w pokoju tym raczej od dawna nikt nie mieszka� Tak samo by�o ze
skrzyd�em, gdzie obecnie mieszka�em, ale skoro dokona�em tam ju� wi�kszych
zmian, przer�bki potrwaj� nieco d�u�ej.
Przez pewien czas obserwowa�em budowla�c�w przy pracy i ju�
przywyk�em do ha�asu, jaki czynili, gdy wtem ca�y ten potworny stukot ucich�.
Odczeka�em chwil�, po czym wyszed�em na korytarz. Ujrza�em tam ca�� ich czw�rk�;
stali przy �cianie i �egnali si� nabo�nie, by po chwili obr�ci� si� na pi�cie i
co si� w nogach wybiec z domu. Mijaj�c mnie, Cieciorka z gniewem i l�kiem rzuci�
przez ramie kilka s��w, uznawanych powszechnie za obel�ywe. Zaraz potem wybiegli
z domu i gdy tak sta�em bez ruchu, us�ysza�em, jak uruchamiaj� w�z i odje�d�aj�
w po�piechu.
Kompletnie zdezorientowany ruszy�em do pokoju, gdzie pracowali.
Zdarli spory fragment tynku, uciekli za� w takim pop�ochu, �e pozostawili na
pod�odze niekt�re ze swych narz�dzi. Uda�o si� im ods�oni� cze�� �ciany
znajduj�cej si� za listw� przypod�ogow� i ca�y detrytus, kt�ry nazbiera� si�
przez lata w tym miejscu. Dopiero gdy zbli�y�em si� do �ciany, ujrza�em to samo
co oni i zrozumia�em, czemu ci zabobonni ludzie z tak wielk� zgroz� i odraz�, w
przyp�ywie nag�ej paniki opu�cili m�j dom.
U podstawy �ciany, za listw� przypod�ogow�, w�r�d po��k�ych
papier�w, na wp� wy�artych przez myszy, lecz wci�� nosz�cych �lady narysowanych
na nich dawno temu znak�w kabalistycznych, po�r�d z�owrogich atrybut�w �mierci i
zniszczenia, kr�tkich jak sztylety no�y pokrytych rdzawymi plamami, zapewne od
krwi, zobaczy�em ma�e czaszki i ko�ci co najmniej tr�jki dzieci.
Patrzy�em z niedowierzaniem, gdy� zabobonne rojenia, kt�rymi
uraczy� mnie ledwie wczoraj Ahab Hopkins, nabra�y nagle ca�kiem nowego,
pos�pnego wyrazu. Oto, co poj��em w tej jednej chwili: za czas�w mego pradziadka
w okolicy znika�y dzieci; podejrzewano go o czary, uprawianie magii, o praktyki,
w kt�rych sk�adanie ofiar z niewinnych dzieci odgrywa�o niepo�ledni� rol�. I
oto, jak mia�em okazj� si� teraz przekona�, w �cianach tego domu pozosta�y
pami�tki potwierdzaj�ce podejrzenia przes�dnych mieszka�c�w z okolicy o jego
z�owr�bnych i okrutnych praktykach.
Kiedy min�� pierwszy szok, zrozumia�em, �e musz� dzia�a� bez
zw�oki. Gdyby wie�ci o odkryciu rozesz�y si� po okolicy, mieszka�cy mogliby sta�
si� dla mnie wyj�tkowo niemili i uci��liwi. Nie wahaj�c si� d�u�ej, pobieg�em po
kartonowe pud�o, przystawi�em pod �cian�, zebra�em wszystkie kawa�ki ko�ci,
jakie si� tam znajdowa�y i przenios�em owo upiorne brzemi� do rodzinnego
grobowca, opr�niaj�c zawarto�� pud�a do niszy, gdzie niegdy�. znajdowa�y si�
szcz�tki Jedediaha Peabody�ego, kt�re dawno ju� obr�ci�y si� w proch. Na
szcz�cie ma�e czaszki rozpad�y si�, gdyby wi�c kto� zechcia� tu myszkowa�,
natrafi�by tylko na stare, po��k�e szcz�tki, w kt�rych jedynie ekspert
rozpozna�by ko�ci male�kich dzieci. Zanim architekt dowie si� o wszystkim od
Polak�w, wymy�l� jak�� zgrabn� bajeczk�, by poda� ich s�owa w w�tpliwo��.
Okaza�o si� jednak, i� moje obawy by�y p�onne, przera�eni robotnicy bowiem nie
wyjawili architektowi prawdziwej przyczyny rezygnacji z przyj�tego zlecenia.
Nie czeka�em na wiadomo�� od niego i zapewnienie, i� znajdzie w
ko�cu kogo�, kto podejmie si� wykonania przer�bek jakie sobie obmy�li�em, lecz
wiedziony instynktem, istnienia kt�rego nawet nie podejrzewa�em, uda�em si� do
sekretnego pokoju, uzbrojony w siln� latark�, by dokona� gruntownej inspekcji.
Niemal natychmiast, gdy tylko wszed�em do �rodka, dokona�em
mro��cego krew w �y�ach odkrycia; po�r�d �lad�w pozostawionych przeze mnie i
architekta podczas naszego kr�tkiego pobytu ujrza�em inne, �wie�sze tropy,
�wiadcz�ce, �e kto� - lub co� - niedawno odwiedzi� to pomieszczenie. Natrafi�em
na dwa rodzaje �lad�w: bosych, m�skich st�p i kocich �ap. Nie one same jednak
przej�y mnie dojmuj�c� zgroz�, lecz fakt, i� bra�y sw�j pocz�tek przy p�nocno
- wschodnim naro�niku pokoju o dziwacznych k�tach, w miejscu, gdzie nie by�by w
stanie stan�� nawet kot, a co dopiero ros�y m�czyzna. A jednak materializowa�y
si� w�a�nie tam i stamt�d kierowa�y si� ku czarnemu biurku, gdzie natkn��em si�
na co� o wiele gorszego, cho� zwr�ci�em na to uwag� dopiero, kiedy podszed�em
bli�ej.
Na blacie widnia�y �wie�e ciemne plamy i ka�u�e lepkiego,
kleistego p�ynu, kt�ry zdawa� si� wyp�ywa� z ciemnego drewna. Warstewka kurzu
pokrywaj�ca biurko obok plamy o �rednicy trzech cali by�a starta, jakby le�a�
tam kot, lalka lub mo�e jakie� zwierz�tko. Patrzy�em na ten �lad, usi�uj�c w
�wietle latarki zorientowa� si�, co go spowodowa�o, po czym skierowa�em promie�
w g�r�, s�dz�c, �e mo�e w dachu by�a dziura i to, co mia�em przed sob�, to
pozosta�o�ci po ostatniej ulewie, tyle tylko, �e od czasu mojej pierwszej i
jedynej wizyty w tym osobliwym pokoju ani razu nie pada�o.
Dotkn��em plamy palcem wskazuj�cym i unios�em go do �wiat�a.
Ciecz by�a czerwona, i nagle zrozumia�em, co to by�o. O tym, sk�d wzi�a si� tu
krew, wola�em nawet nie my�le�.
W umy�le mym pocz�y k��bi� si� najprzer�niejsze i przera�aj�ce
wnioski, pozbawione jednak cienia logiki. Cofn��em si� od biurka, przystaj�c
tylko na moment, by zgarn�� kilka oprawnych w sk�r� wolumin�w i manuskrypt�w,
kt�re tam le�a�y.
Z ksi��kami pod pach� opu�ci�em poddasze, by znale�� si� w
bardziej prozaicznym otoczeniu pokoi nie charakteryzuj�cych si� niemo�liwymi
k�tami, przywodz�cymi na my�l wymiary niepoj�te dla ludzko�ci. Pospiesznie,
jakby n�kany wyrzutami sumienia, zszed�em na parter, przyciskaj�c opas�e ksi�gi
do piersi.
To dziwne, ale kiedy je otworzy�em, ogarn�o mnie niesamowite
przeczucie, �e znam ich tre��. Nigdy jednak ich nie widzia�em, ani nawet, o ile
dobrze pami�tam, nie spotka�em si� z tytu�ami w rodzaju Malleus Maleficarum i
Daemonialitas Sinistrariego .
Dotyczy�y one czar�w i magii, najr�niejszych legend i zakl��,
sposob�w unicestwiania wied�m i czarownik�w z pomoc� ognia oraz metod ich
przemieszczania si�.
��r�d najg��wniejszych dzie� jeich znajdywa si� cielesne
przemieszczanie si� z miejsca na miejsce... za spraw� iluzji tudzie� fantazm�w
dyjabelskich podr�uj� ony noc� czarn� na grzbietach rozmaitych bestyj lubo te�
zwyczajnie w powietrzu st�paj�, z otwor�w si� wy�aniaj�c dla onych jeno si�
nadawaj�cych. Szatan we w�asnej osobie mami umys�y tych, co ofiarami ich sta�
si� maj�, by do z�ego ich przywie��... Mazid�a u�ywaj�, czynionego za
podszeptami dyjab�a z cz�onk�w dzieci male�kich, tych zw�aszcza, kt�rych sami
�ycia pozbawili, kt�rem smaruj� potem o��g, miot�� lubo te� krzes�o, poczem
natychmiast w powietrze si� zbijaj� czy to za dnia, czy te� noc�, widzialni
lubo, je�li takie jest ich �yczenie, niewidoczni...�
Na tym zako�czy�em lektur� tej ksi�gi i zaj��em si� Sinistrarim.
Niemal natychmiast wzrok m�j przyku� niepokoj�cy akapit:
Promittunt Diabolo statis temporibus sacrificia, et oblationes; singulis
quindecim diebus, vel singulo mense saltem, necem alicuius infantis, aut mortale
veneficium, et singulis hebdomadis alia mala in damnum humani generis, ut
grandines, tempestates, incendia, mortem animalium... - opisuj�cy, jak
czarownicy i wied�my musz� w regularnych odst�pach czasu zabija� niewinne dzieci
lub dokonywa� innych r�wnie krwawych czyn�w s�u��cych ich magicznym obrz�dom.
Ju� samo przeczytanie tych s��w wzbudzi�o we mnie silny niepok�j, wi�c rzuci�em
tylko okiem na inne przyniesione ksi�gi - Vitae sophistrarum Eunapiusa, De
natura Daemonium Ananiasa, Fuga Satanae Stampy, Discours des Sarciers Bougeta i
nie maj�ce tytu�u dzie�o Olausa Magnusa oprawne w czarn�, jak si� p�niej
dowiedzia�em ludzk�, sk�r�.
Sam fakt posiadania tych ksi�g zdradza� niepospolite
zainteresowania magi� i czarami, i t�umaczy� zabobonny l�k, jaki �ywili wobec
mego pradziadka mieszka�cy Wilbraham i okolic. A jednak musia�o by� co� jeszcze,
ma�o kto bowiem wiedzia� o istnieniu tych ksi�g. Co zatem? Ko�ci w �cianie pod
ukrytym pokojem stanowi�y przera�aj�cy dow�d jakiego� upiornego zwi�zku pomi�dzy
domem Peabodych i zbrodniami z przesz�o�ci.
Zagini�cia nie zosta�y jednak odkryte, a przest�pstwa ukarane. W
�yciu mego pradziadka musia�o by� zatem co� innego - poza jego samotniczym
trybem �ycia i dziwactwami, o kt�rych wiedzia�em - co sprawi�o, �e okoliczni
mieszka�cy unikali go jak zarazy. Domy�la�em si�, �e klucza do tej zagadki nie
znajd� w sekretnym pokoju, ale mo�e zdo�am natrafi� na co� w archiwach
wilbrahamskiej �Gazette�, kt�rej roczniki dost�pne by�y w bibliotece publicznej.
P� godziny p�niej zabra�em si� do przegl�dania stos�w
archiwalnych numer�w �Gazette�. By�o to czasoch�onne zaj�cie, gdy� musia�em �na
�lepo� przegl�da� jeden po drugim numery gazety z lat �ycia mego pradziadka, nie
maj�c pewno�ci, �e moje poczynania przynios� jakikolwiek skutek, cho� prasa w
owym czasie nie podlega�a tak licznym, �cis�ym ograniczeniom prawnym jak
obecnie. Przez ponad godzin� nie natkn��em si� na jedn� cho�by wzmiank� o
Asaphie Peabodym, cho� natrafi�em na notki o �odra�aj�cych i bulwersuj�cych�
napa�ciach na ludzi, g��wnie dzieci, w pobli�u domu Peabodych. Artyku�om zawsze
towarzyszy�y krzykliwe nag��wki o domniemanym �zwierz�ciu�, maj�cym by� rzekomo
;,wielk� czarn� besti��, rozmiary jej jednak r�ni�y si� w zale�no�ci od relacji
- niekt�rzy opisywali j� jako du�ego kota, inni za� por�wnywali wielko�ci� z
lwem.
Podejrzewam, �e r�nice te wynika�y li tylko z pot�gi wyobra�ni
przes�uchiwanych �wiadk�w, g��wnie dzieci poni�ej dziesi�tego roku �ycia, kt�re
pok�sane i podrapane zdo�a�y uciec napastnikowi i tak mia�y one o wiele wi�cej
szcz�cia ni� mniejsze od nich dzieci, kt�re zagin�y bez �ladu w roku 1905, ten
bowiem rocznik w�a�nie przegl�da�em. Przez ca�y czas jednak nie napotka�em
cho�by jednej wzmianki o moim pradziadku i jak si� okaza�o, mia�o tak by� a� do
roku, w kt�rym umar�.
Wtedy i tylko wtedy naczelny �Gazette� opublikowa� artyku�
przedstawiaj�cy domniemane praktyki, kt�rymi zajmowa� si� m�j pradziadek.
�Asaph Peabody odszed�. Nie zapomnimy go d�ugo. S� w�r�d nas
tacy, kt�rzy przypisuj� mu moce przynale�ne bardziej do ciemnego �redniowiecza
ni� epoki wynalazk�w, w kt�rej �yjemy. W�r�d skazanych w Salem te� by� jeden z
jego rodu, to w�a�nie stamt�d zbieg� Jedediah Peabody, by osi��� w naszej
okolicy i wybudowa� sw�j dom pod Wilbraham. Uszy zabobonnych g�uche s� na g�os
rozs�dku. Mo�e to i przypadek, �e od czasu �mierci Asapha nikt nie widzia� jego
czarnego kota, i z ca�� pewno�ci� jest ohydn� plotk� stwierdzenie, �e trumny
Peabody�ego nie otwarto przed z�o�eniem w krypcie, poniewa� pewne zmiany w
wygl�dzie cia�a lub jego u�o�enia do poch�wku czyni�y takowe otwarcie
nieroztropnym. Zn�w przychodz� mi na my�l wiejskie przesady, m�wi�ce, �e
czarownik musi by� pogrzebany twarz� do do�u i trumny jego nie wolno otwiera�,
zniszczy� za� mo�na go jedynie ogniem...�
Artyku� by� dziwny, pe�en niejasno�ci. A mimo to sporo si� ze�
dowiedzia�em, wi�cej nawet, ni� m�g�bym sobie �yczy�. Kota mego pradziadka
uwa�ano za chowa�ca, ka�dy czarownik i wied�ma ma bowiem swego osobistego
diab�a, w takim kszta�cie, jaki �w raczy przybra�, W gruncie rzeczy czy mo�na
si� temu dziwi�, skoro kot towarzyszy� mojemu pradziadkowi za �ycia, b�d�c jego
nieroz��cznym kompanem, i tak samo postrzega�em go w moich snach, gdzie obaj si�
pojawiali. Niepok�j wzbudzi� we mnie akapit traktuj�cy o poch�wku mego
pradziadka, dziennikarz nie m�g� bowiem wiedzie�, �e Asaph Peabody faktycznie
zosta� z�o�ony w trumnie twarz� do do�u. Dowiedzia�em si� jeszcze, �e jego
trumna zosta�a naruszana, a jego szcz�tki odwr�cone, co, nie powinno by�o si�
zdarzy�. Mia�em r�wnie� podejrzenia, �e pr�cz mnie kto� jeszcze w�drowa� po
naszych radowych gruntach, nawiedzaj�c mnie w snach i spaceruj�c w powietrzu,
ponad wierzcho�kami strzelistych drzew!
4
Tej nocy zn�w nawiedzi�y mnie sny, kt�rym towarzyszy�o samo
uczucie nadwra�liwego s�uchu, skutkiem czego odbiera�em (a przynajmniej tak mi
si� zdawa�o) kakofonie odg�os�w z innych wymiar�w. Raz jeszcze pradziadek m�j
czyni� swe blu�niercze praktyki, teraz jednak jego chowaniec, czarny kot,
kilkakrotnie przystan�� i spojrza� na mnie z ukosa, u�miechaj�c si� ze
z�owr�bnym triumfem. Ujrza�em starca w sto�kowym czarnym kapeluszu,
przybywaj�cego od strony lasu. Przeszed� przez �cian� domu wprost do ogarni�tego
mrokiem pokoju, urz�dzonego po sparta�sku, po czym pojawi� si� przed czarnym
o�tarzem, gdzie sta� Czarny M�czyzna, oczekuj�c ofiary, zbyt okrutnej, by mo�na
na ni� patrze�, a jednak nie mia�em wyboru, w snach by�em bowiem bezsilny i
musia�em przygl�da� si� odra�aj�cej ceremonii. Potem zn�w ujrza�em starca, kota
i Czarnego M�czyzn� w �rodku ciemnego lasu, z dala od Wilbraham, by�o z nimi
wielu innych, stali przed ogromnym o�tarzem, by urz�dzi� tam Czarn� Msz�, po
kt�rej mia�a nast�pi� blu�niercza orgia. Sny nie zawsze by�y tak wyraziste,
niekiedy odbiera�em tylko warzenie szybkiego spadania w g��b niezmierzonych
otch�ani wype�nionych osobliwym blaskiem zmierzchu i kakofoni� og�uszaj�cych
d�wi�k�w, gdzie nie dzia�a�y prawa grawitacji; w otch�ani kompletnie obcej
natury, gdzie zawsze zmys�y moje by�y nadmiernie wyczulone, s�ysza�em wtedy j
widzia�em rzeczy, kt�rych nie pami�ta�em po przebudzeniu. W ten spos�b
us�ysza�em blu�niercze �piewy towarzysz�ce Czarnej Mszy, krzyki umieraj�cego
dziecka, atonalne d�wi�ki piszcza�ek, odwrotnie intonowane modlitwy oraz
orgiastyczne wrzaski uczestnik�w ceremonii, kt�rych jednak nie zawsze widzia�em.
Od czasu do czasu wychwytywa�em te� fragmenty rozm�w, urywki s��w, zwykle
pozbawionych sensu, ale pozostawiaj�cych po sobie niepok�j i lek.
- Czy powinien zosta� wybra�cem? - Na Beliala, Belzebuba, Sathanusa...
- Jest z krwi Jedediaha, z krwi Asapha, przez przewodnictwo Balora.
- Przywied�cie go do Ksi�gi!
Pojawi�y si� teraz pewne fragmenty snu, w kt�rych uczestniczy�em
osobi�cie, zw�aszcza jeden z nich, gdzie m�j pradziadek i kot podprowadzali mnie
do oprawnej w czer� ksi�gi, kt�rej stronice zape�nione by�y gorej�cymi �ywym
ogniem nazwiskami, kontrasygnowanymi krwi�. Polecono mi, bym z�o�y� w niej sw�j
odpis, pradziadek poprowadzi� m� d�o�, kot natomiast, nazywany przez Asapha
Balorem, kr�c�c si� bez przerwy, pazurem naci�� m�j nadgarstek, �ebym m�g�
umacza� czubek pi�ra we w�asnej krwi.
We �nie tym jeden szczeg� wyda� mi si� podejrzanie rzeczywisty.
Pod��aj�c przez las, na miejsce sabatu, przechodzili�my po mocno rozmytej i
b�otnistej �cie�ce wiod�cej wzd�u� moczar�w, z wilgotnej ziemi za� doko�a bi�y w
g�r� dra�ni�ce, trupie wyziewy, przywodz�ce na my�l mdl�c� wo� rozk�adu. Moje
stopy raz po raz grz�z�y w b�ocku, podczas gdy zar�wno kot, jak i m�j pradziadek
zdawali si� p�yn�� w powietrzu.
Rankiem za�, kiedy si� wreszcie obudzi�em, odkry�em na stopach, kt�re by�y
czyste, gdym k�ad� si� na spoczynek, �lady zaschni�tego czarnego b�ota z mego
snu! Na ten widok poderwa�em si� z ��ka i pod��y�em za widniej�cymi na pod�odze
�ladami. Wyszed�em z pokoju i po schodach dotar�em do sekretnego pokoju na
pi�trze i kieruj�c si� w g��b niego, a� do owego osobliwego k�ta, sk�d
prowadzi�y ujrzane przeze mnie po raz pierwszy na zakurzonej pod�odze �lady
st�p! Patrzy�em z niedowierzaniem, a jednak oczy mnie nie zwodzi�y. Mo�e to
szale�stwo, niemniej nie mog�em temu zaprzeczy�. Podobnie jak wyra�nemu
zadrapaniu widniej�cemu na moim nadgarstku.
Wybieg�em stamt�d jak oszala�y. Wiedzia�em ju�, przynajmniej w
pewnym stopniu, dlaczego moi rodzice nie chcieli sprzeda� posiad�o�ci Peabodych
- m�j dziadek musia� powiedzie� im co� na temat rodowego dziedzictwa, on to
bowiem pochowa� pradziadka twarz� do do�u w rodzinnej krypcie. I cho� z
pewno�ci� nie podzielali jego zabobonnych wierze�, woleli nie kusi� losu.
Zrozumia�em te�, czemu nie spos�b by�o wynaj�� domu na d�u�ej, ogniskowa� on
bowiem si�y niepoj�te i niemo�liwe do kontrolowania przez jakiegokolwiek
cz�owieka, ja za�, mieszkaj�c tu, zosta�em raz na zawsze ska�ony jego zab�jcz�,
z�� aur�. Innymi s�owy - sta�em si� wi�niem tego domu i jego z�owrogiej
historii.
Zosta�o mi ju� tylko jedno �r�d�o, z kt�rego mog�em zaczerpn��
dalszych informacji. Dziennik mego pradziadka. Zasiad�em do lektury, nie
zjad�szy nawet �niadania, i jak si� okaza�o, by� to zbi�r sporz�dzonych jego
zgrabnym, mi�ym dla oka charakterem pisma notatek, przeplatanych wycinkami z
list�w, czasopism a nawet ksi��ek, kt�re wydawa�y mu si� istotne, dla mnie
jednak nie mia�y istotnego zwi�zku z tre�ci� zapisk�w - wszystkie dotyczy�y
niewyt�umaczalnych wydarze�, niewyja�nionych nawet dla mego pradziadka,
powi�zanych w pewien spos�b z czarami i magi�. Jego odr�czne notatki by�y sk�pe,
ale tre�ciwe.
�Dzi� uczyni�em to, co by�o trzeba. I nabiera cia�a. To
niewiarygodne. Ajednak taka jest prawda. Odwr�cony powr�ci�. Wszystko zaczyna
si� od nowa. Wraca chowaniec, glina zn�w nabiera kszta�tu, z ka�d� kolejn�
ofiar� jest go wi�cej. Ponowne odwr�cenie nic by nie da�o. Pozostaje ogie�.
I dalej:
�Co� jest w domu. Kot? Widz� go, lecz nie mog� pochwyci�. Tak,
to z ca�� pewno�ci� czarny kot. Nie wiem, sk�d przychodzi.�
�Niepokoj�ce sny. Dwa razy by�em na Czarnej Mszy. We �nie kot
poprowadzi� mnie do Czarnej Ksi�gi. Podpisa�em�.
�We �nie widzia�em diabl� imieniem Balor. Nawet przystojny.
Wyja�ni� mi wi� i zale�no�ci.�
I nied�ugo potem:
�Dzi� przyszed� do mnie Balor. Trudno by�oby mi go pozna�. Jako
kot jest r�wnie przystojny jak m�ody diablik. Zapyta�em go, czy w tej samej
postaci s�u�y� J. Odpar�, �e tak. Poprowadzi� mnie do dziwnego ponadwymiarowego
naro�a b�d�cego bram� na zewn�trz. To dzie�o J. Pokaza� mi, jak si� przez nie
przechodzi.�
Nie mog�em czyta� dalej. Do�� si� ju� dowiedzia�em.
Teraz ,wiem ju�, co si� sta�o ze szcz�tkami Jedediaha
Peabody�ego! Ju� wiem, co musz� uczyni�. Cho� ba�em si� tego, co tam zastan�
niezw�ocznie wr�ci�em do krypty Peabodych, wszed�em do �rodka i stan��em przy
trumnie pradziadka. Dopiero teraz, po raz pierwszy zauwa�y�em spi�ow� plakietk�
umieszczon� pod nazwiskiem Asapha Peabody�ego, na kt�rej wygrawerowano:
�Biada temu, kto zak��ci jego spok�j!�
Unios�em wieko.
Cho� spodziewa�em si� tego, co tam zastan�, mimo wszystko
ogarn�a mnie dojmuj�ca groza. Ko�ci bowiem, kt�re widzia�em ostatnim razem,
wygl�da�y na dziwnie odmienione. To, co by�o tylko piszczelami i fragmentami
ko�ci, prochem i strz�pami odzienia, zn�w zacz�o pokrywa� si� tkankami, cia�em
bior�cym sw�j pocz�tek ze z�a, dzi�ki kt�remu powr�ci� do �ycia, kiedy tak
nieroztropnie odwr�ci�em to, co ze� pozosta�o, a tak�e z ma�ej istotki
spoczywaj�cej wraz z nim w trumnie, �a�osnego, pomarszczonego truch�a dziecka,
kt�re cho� znikn�o z domu George�a Taylora przed niespe�na dziesi�cioma dniami,
wygl�da�o jak wyschni�ta na wi�r, ods�czona z wszystkich �ywotnych sok�w mumia!
Ogarni�ty panik� i przera�eniem wybieg�em z krypty, tylko po to
jednak, by przygotowa� stos, na kt�rym zamierza�em spali� szcz�tki czarownika.
Pracowa�em gor�czkowo, w po�piechu, by nikt nie przy�apa� mnie na tej czynno�ci,
cho� wiedzia�em, �e ludzie omijali domostwo Peabodych od dziesi�cioleci.
Gdy sko�czy�em, w pojedynk� wywlok�em trumn� Asapha Reabody�ego
wraz z jej upiorn� zawarto�ci� i u�o�y�em na stosie, tak jak wiele lat temu
Asaph uczyni� z trumn� Jedediaha i tym, co si� w niej znajdowa�o. Potem stoj�c z
boku, patrza�em, jak chciwe p�omienie po�era�y drewno trumny i jej zawarto��, i
tylko mnie dane by�o us�ysze� wysoki piskliwy skowyt w�ciek�o�ci, kt�ry pop�yn��
z ognistego piek�a niczym zawodzenie duszy pot�pionej.
Przez ca�� noc popio�y stosu jarzy�y si� z�owrogim czerwonym
blaskiem. Widzia�em to wyra�nie z okien domu.
Wewn�trz za� ujrza�em co� innego.
Czarnego kota, kt�ry pojawi� si� pod drzwiami mego pokoju �ypi�c
na mnie z ukosa. Przypomnia�em sobie marsz przez moczary, wilgotne �lady i
b�ocko na moich butach. Przypomnia�em sobie zadrapanie na nadgarstku i Czarn�
Ksi�g�, gdzie z�o�y�em sw�j podpis. Tak jak przede mn� uczyni� to Asaph Peabody.
Odwr�ci�em si� do siedz�cego w cieniu kota i zawo�a�em:
- Balor!
Przyszed� i usiad� tu� za progiem, przy wej�ciu.
Wyj��em z szuflady rewolwer i bez wahania strzeli�em do niego.
On wci�� tylko si� na mnie gapi�. Nawet nie poruszy� w�sikami.
Balor. Jeden z pomniejszych czart�w.
A wiec to by�o dziedzictwo Peabodych. Dom, grunty i las doko�a
stanowi�y tylko pospolit� materialn� przykrywk� dla sekretnego pokoju z jego
ponadwymiarowym przej�ciem, �cie�ki wiod�cej przez moczary, sabatu i podpis�w w
Czarnej Ksi�dze.
Zastanawiam si�, kto - kiedy umr� i zostan� pochowany tak jak
pozostali - zjawi si�, by mnie odwr�ci�?
KONIEC