8604
Szczegóły |
Tytuł |
8604 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8604 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8604 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8604 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ASTRID LINDGREN
MIO, MOJ MIO
NASZA KSI�GARNIA
ASTRID LINDGREN
MIO, M�J MIO
Prze�o�y�a
MARIA OLSZA�SKA
Ilustrowa�a
MARIA OR�OWSKA-GABRY�
NASZA KSI�GARNIA � WARSZAWA 1973
Tytu� orygina�u szwedzkiego
MIO, MIN MIO
Raben & Sjogren, Stockholm 1965
Zaginiony ch�opiec
Czy kto� s�ucha� radia pi�tnastego pa�dziernika,
w zesz�ym roku? Czy kto� s�ysza� komunikat
o zaginionym ch�opcu? W radio m�wili tak:
�Policja poszukuje dziewi�cioletniego Bo
Wilhelma Olssona, kt�ry przedwczoraj wieczo-
rem, o godzinie osiemnastej, wyszed� z domu
przy ulicy �rodkowej 13 w Sztokholmie i do-
tychczas nie powr�ci�. Bo Wilhelm Olsson ma w�o-
sy jasne, oczy niebieskie, ubrany by� w kr�tkie
br�zowe spodenki, szary sweter robiony na drutach
1 ma�� czerwon� czapeczk�. Informacje o zaginio-
nym nale�y zg�asza� na najbli�szym posterunku
policji".
No, wi�c tak m�wili. Ale �adne informacje o Bo
Wilhelmie Olssonie nie wp�yn�y. Znik�. I nikt
si� nigdy nie dowiedzia�, co si� z nim sta�o. Nikt
nic nie wie. Pr�cz mnie. Bo ja jestem Bo Wilhelm
Olsson.
Bardzo bym chcia� wszystko to komu� opowie-
dzie�, gdyby by�o mo�na, przynajmniej Bence. Ba-
wi�em si� zwykle z Benk�. On te� mieszka na
ulicy �rodowej. W�a�ciwie ma na imi� Bengt,
ale wszyscy nazywaj� go Benka. Na mnie te�
oczywi�cie nikt nie m�wi Bo Wilhelm Olsson. Tyl-
ko m�wi� Boss�.
To znaczy, m�wili Boss�. Teraz, kiedy zagin�-
�em, nie mog� oczywi�cie nijak do mnie m�wi�.
Tylko ciotka Edla i wuj Sixten m�wili do mnie
Bo Wilhelm. Wuj Sixten to nawet i tak nie m�wi�.
On si� w og�le do mnie nigdy nie odzywa�.
By�em na wychowaniu u cioci Edli i wuja Six-
tena. Wzi�li mnie, jak mia�em rok. A przedtem
by�em w domu dziecka. Stamt�d mnie ciotka Edla
przynios�a. W�a�ciwie chcia�a dziewczynk�, ale
�adnej dziewczynki do wzi�cia nie by�o. Wi�c
wzi�a mnie. Chocia� wuj Sixten i ciocia Edla nie
lubili ch�opc�w. A zw�aszcza dziewi�cioletnich
ch�opc�w. Uwa�ali, �e za du�o robi� w domu ha-
�asu, �e za du�o b�ota nanosz�, kiedy wracam ze
skwerku Tegnera, gdzie chodzi�em si� bawi�, �e
rozrzucam wsz�dzie ubranie, �e za g�o�no si� �mie-
j� i m�wi�. Ciocia Edla ci�gle powtarza�a, �e nie-
szcz�liwy to dzie�, kiedy przyby�em do ich domu.
Wuj Sixten nic nie m�wi�. To jest, owszem, cza-
sem m�wi�: �Ty, jak ci tam, wyno� si�, �ebym
nie musia� na ciebie patrze�!"
Najcz�ciej przesiadywa�em u Benki. Jego tatu�
ci�gle z nim rozmawia� i pomaga� mu budowa�
modele samolot�w, i znaczy� kresk� na drzwiach
kuchni wzrost Benki, �eby wiedzie�, ile on ur�s�,
i w og�le. Benka m�g� si� �mia� i gada�, ile tylko
chcia�, i rozrzuca� ubranie. Jego tatu� i tak go
lubi�. I wszystkim ch�opcom wolno by�o przycho-
dzi� do Benki i bawi� si� z nim. A do mnie nikt
nie m�g� przyj��, bo ciocia Edla m�wi�a, �e tu
�adnych harc�w smarkaczy nie b�dzie. Wuj Sixten
by� tego samego zdania. �Do�� mamy jednego �o-
buza" � m�wi�.
Czasem wieczorem, jak si� ju� po�o�y�em, prag-
n��em, �eby tatu� Benki m�g� by� i moim tatu-
siem. Wtedy te� zastanawia�em si�, kto jest moim
prawdziwym ojcem i dlaczego nie mog� mieszka�
u niego i u mojej prawdziwej mamy, zamiast
w domu dziecka czy u ciotki Edli i wuja Sixtena.
Ciotka Edla mi powiedzia�a, �e mama umar�a, kie-
dy ja si� urodzi�em, a kto by� moim ojcem, tego
nikt nie wie. �Ale mo�na wymiarkowa�, co to by�
za �otr" � doda�a. Nienawidzi�em ciotki Edli za
to, �e tak si� wyra�a�a o moim ojcu. Mo�e to
i prawda, �e mama umar�a, kiedy ja si� urodzi�em.
Ale wiedzia�em, �e m�j ojciec wcale nie by� �otrem.
Czasem le��c p�aka�em z t�sknoty za nim.
Jedna tylko osoba by�a dla mnie bardzo mi-
�a � pani Lundin z owocarni. Czasem dawa�a mi
co� dobrego.
Teraz, po wszystkim, my�l� nieraz, kim w�a�-
ciwie by�a pani Lundin. Bo to si� u niej zacz�o
pewnego dnia w pa�dzierniku, w zesz�ym roku.
Tego dnia ciotka Edla par� razy mi powiedzia-
�a, �e moje zjawienie si� w ich domu by�o praw-
dziwym nieszcz�ciem. Wieczorem, tu� przed sz�s-
t�, kaza�a mi pobiec na Kr�lewsk� do piekarni
i kupi� suchark�w, kt�re bardzo lubi�a. W�o�y�em
moj� czerwon� czapeczk� i pobieg�em.
Kiedy mija�em owocarni�, pani Lundin sta�a
w drzwiach. Wzi�a mnie pod brod� i przygl�da-
�a mi si� tak dziwnie i bardzo, bardzo d�ugo. Po-
tem spyta�a:
� Chcesz jab�ko?
� Tak, dzi�kuj�!
Da�a mi �liczne, czerwone jab�ko, wygl�daj�ce
na bardzo dobre, i powiedzia�a:
�� A wrzuci�by� mi kart� do skrzynki?
�? Oczywi�cie, mog� wrzuci�.
Napisa�a na poczt�wce kilka zda� i da�a mi j�.
� �egnaj, Bo Wilhelmie Olssonie � powie-
dzia�a pani Lundin. � �egnaj, b�d� zdr�w, Bo
Wilhelmie Olssonie.
Dziwnie to jako� zabrzmia�o. Nigdy mnie tak
nie nazywa�a, tylko: Boss�.
Pobieg�em do skrzynki pocztowej o kilka kamie-
nic dalej. W�a�nie mia�em wsun�� kart� do skrzyn-
ki, gdy zobaczy�em, �e co� na niej l�ni i b�yszczy
jak ogie�. To litery wypisane przez pani� Lundin
p�on�y jak pismo ogniste. Nie mog�em si� po-
wstrzyma� od przeczytania ich. Na karcie widnia�y
te oto s�owa:
�Do Kr�la Krainy Dalekiej
Ten, kt�rego szuka�e� tak d�ugo, jest w drodze.
Pod��a poprzez dzie� i noc, a w r�ce trzyma znak;
szczeroz�ote jab�ko".
6
Nie zrozumia�em ani s�owa, ale dziwny dreszcz
przenikn�� mnie ca�ego. Pospiesznie wetkn��em
kart� do skrzynki. ;;�?
Kt� to jest ten, kt�ry pod��a poprzez dzie�
i noc? I kto trzyma w r�ce szczeroz�ote jab�ko?
Zacz��em przygl�da� si� jab�ku, kt�re dosta�em
od pani Lundin. To jab�ko by�o z�ote. Powiadam
wam: by�o ze z�ota. To ja mia�em w r�ce szczero-
z�ote jab�ko. ; . : ;
P�aka� mi si� chcia�o. Nie �ebym si� rozp�aka�,
ale prawie. Czu�em si� taki samotny. Poszed�em
na skwerek Tegnera, usiad�em na �awce. Nikogo
tam nie by�o. Wszyscy poszli do domu na obiad.
W parku by�o mgli�cie i troch� pada�o. Ale we
wszystkich domach naoko�o �wieci�o si� w oknach.
Mog�em st�d dojrze�, �e u Benki te� si� �wieci.
Siedzia� sobie teraz w domu razem z mam� i z ta-
t� i zajada� omlet z groszkiem. Wyda�o mi si�, �e
wsz�dzie, gdzie si� �wieci, siedz� dzieci razem ze
swymi rodzicami. Tylko ja by�em sam na dworze
w ciemno�ci.
Sam, ze szczeroz�otym jab�kiem, z kt�rym nie
wiedzia�em, co mam robi�.
Ostro�nie po�o�y�em je obok siebie na �awce
i zacz��em si� zastanawia�. W pobli�u sta�a latar-
nia i blask jej pada� na mnie i na jab�ko. Pada�
te� na co� jeszcze, co le�a�o na ziemi. By�a to
zwyczajna butelka od piwa, oczywi�cie pusta.
Kto� wetkn�� w jej szyjk� drewienko. Pewnie
kt�ry� z tych malc�w, co zwykle bawili si� na
skwerku przed po�udniem. Podnios�em butelk�
i spojrza�em na etykiet�. �Browary Sztokholm-
skie. Sp�ka Akcyjna. Gatunek II" � by�o na
niej wypisane. I w�a�nie, gdy to czyta�em, zoba-
czy�em, �e w �rodku, w butelce, co� si� rusza.
Raz wypo�yczy�em w bibliotece �Ba�nie z ty-
si�ca i jednej nocy". Tam przeczyta�em o duchu
zamkni�tym w butelce. Ale to si� dzia�o w Ara-
bii przed tysi�cem lat i na pewno nie by�a to
zwyk�a butelka po piwie. Chyba bardzo rzadko
zdarzaj� si� duchy w butelce pilznera z �Browa-
r�w Sztokholmskich". No, ale raz si� jednak zda-
rzy�. Bo to, co siedzia�o w butelce, to by� duch,
s�owo daj�. Ale najwyra�niej chcia� wyj��. Poka-
zywa� na drewniany ko�ek tkwi�cy w szyjce
i spogl�da� na mnie prosz�co. Nie by�em przecie�
wcale przyzwyczajony do duch�w i w�a�ciwie ba-
�em si� wyj�� ten ko�ek. W ko�cu jednak wyj�-
�em, a duch wyskoczy� z flaszki z ogromnym hu-
kiem i zacz�� rosn��, robi� si� coraz wi�kszy, ta-
ki du�y, �e w ko�cu wy�szy by� ni� wszystkie
domy doko�a skwerku. Z duchami to tak jest,
mog� si� skurczy� i zrobi� takie malutkie, �e
zmieszcz� si� w butelce, a za chwileczk� mog�
tak urosn��, �e s� wi�ksze ni� dom.
Trudno uwierzy�, jak si� przestraszy�em. Trz�-
s�em si� ca�y. A duch do mnie m�wi�. Jego g�os
to by� dopiero huk; ciotka Edla i wuj Sixten po-
winni by to us�ysze�, pomy�la�em sobie, oni, co
zawsze uwa�aj�, �e ja za g�o�no m�wi�.
� Dziecko � powiedzia� do mnie duch. �
Wyratowa�e� mnie, wybawi�e� z wi�zienia. Cze-
go chcesz w nagrod�?
Jak m�g�bym ��da� nagrody za wyci�gni�cie
takiego ma�ego k�eczka! Duch mi opowiedzia�,
�e przyby� do Sztokholmu wczoraj; wlaz� do bu-
telki, �eby si� przespa�. Zdaniem duch�w, butel-
ki s� doskona�ym miejscem do spania. Ale kiedy
spa�, kto� zamkn�� mu wyj�cie. I gdybym go nie
wyratowa�, mo�e musia�by siedzie� w butelce jesz-
1
9
cze tysi�c lat, p�ki by drewniana zatyczka nie
zbutwia�a.
� A to bardzo by by�o nie po my�li mego
kr�la i pana � powiedzia� duch sam do siebie.
Zebra�em si� na odwag� i spyta�em:
� Duchu, sk�d przybywasz? ?:.
Przez chwil� by�o zupe�nie cicho. A potem duch
wyja�ni�: , '
� Z Krainy Dalekiej. �.J\\
Powiedzia� to tak g�o�no, �e w g�owie mi za-
hucza�o i zagrzmia�o, a co� takiego by�o w jego
g�osie, �e zat�skni�em do tego kraju. Poczu�em,
�e nie b�d� m�g� �y�, je�eli si� tam nie dostan�.
Wyci�gn��em r�ce do ducha i zawo�a�em:
� We� mnie z sob�! O, we� mnie z sob� do
Krainy Dalekiej! Tam jest kto�, kto na mnie
czeka. ;
Duch potrz�sn�� g�ow�. Wtedy wyci�gn��em
r�k� ze z�otym jab�kiem, a duch wyda� g�o�ny
okrzyk:
�� Trzymasz w r�ce znak! Jeste� tym, po kt�-
rego przyby�em. Jeste� tym, kt�rego kr�l szuka
od tak dawna!
Pochyli� si�, wzi�� mnie w ramiona � zagrzmia-
�o i zahucza�o wok� nas, gdy unie�li�my si�
w przestworza. Daleko pod nami zosta� skwer Te-
gnera, ciemny park i wszystkie domy; w oknach
�wieci�o si�, a wewn�trz dzieci jad�y obiad z ta-
tusiami i mamusiami, podczas gdy ja, Bo Wil-
helm Olsson, szybowa�em w�r�d gwiazd.
10
Byli�my znacznie wy�ej ni� chmury, p�dzili�my
szybciej ni� b�yskawica, z grzmotem pot�niej-
szym ni� burza. Wok� nas migota�y s�o�ca,
gwiazdy i ksi�yce. Czasem by�o zupe�nie czarno
jak w nocy, czasem tak ol�niewaj�co widno i bia-
�o, �e musia�em mru�y� oczy. .
� Pod��a poprzez dzie� i noc� szepta�em
przej�ty do siebie. Tak by�o napisane na pocz-
t�wce. :
Wtem duch wyci�gn�� r�k� i pokaza� co� zie-
lonego, co widnia�o bardzo daleko w przejrzystej
b��kitnej wodzie i w blasku s�o�ca. . .
\-Tam wida� Krain� Dalek�� powiedzia�
duch, I zacz�li�my opuszcza� si� do tego zielo-
nego!
T�: by�a wyspa p�ywaj�ca po morzu. W powie-
trzu unosi� si� zapach r� i lilii i jaka� dziwna
muzyka, najpi�kniejsza w �wiecie muzyka.
Nad brzegiem morza sta� wielki bia�y pa�ac
i tam w�a�nie wyl�dowali�my.
Kto� szed� ku nam wzd�u� brzegu. To by� m�j
ojciec, kr�l. Pozna�em go od razu, gdy tylko go
zobaczy�em. Wiedzia�em, �e to m�j ojciec. Otwo-
rzy� ramiona, skoczy�em prosto w jego obj�cia.
D�ugo mnie tuli�. Nic nie m�wili�my. �ciska�em
go za szyj� ile si�.
O, jak pragn��em, �eby ciotka Edla mog�a zo-
baczy� mego ojca kr�la, jaki on pi�kny i jak jego
ubranie l�ni od z�ota i diament�w. Z twarzy po-
dobny by� do ojca Benki, tylko �adniejszy. Szko-
li
da, �e ciotka Edla nie mog�a go zobaczy�. Prze-
kona�aby si�, �e m�j ojciec nie jest �otrem.
Co do tego, �e moja mama umar�a, jak ja si�
urodzi�em, ciotka Edla mia�a racj�. A ci g�upcy
z domu dziecka nigdy nie pomy�leli, �e trzeba
zawiadomi� kr�la, mego ojca, gdzie ja jestem.
Szuka� mnie przez d�ugich dziewi�� lat. Jakie to
szcz�cie, �e wreszcie si� odnalaz�em!
Dosy� d�ugo ju� tu jestem. I ca�ymi dniami jest
tak przyjemnie. A kr�l, m�j ojciec, przychodzi do
mnie co wiecz�r, budujemy razem modele samo-
lot�w i rozmawiamy.
Rosn� i dobrze si� tu czuj� w Krainie Dalekiej.
M�j ojciec kr�l co miesi�c znaczy kresk� na
drzwiach kuchni, ile uros�em.
�� Mio, m�j Mio, co� okropnego, jak ty� zno-
wu ur�s� � m�wi, kiedy mnie mierzy.
� �Mio, m�j Mio" brzmi tak mi�kko i ciep�o!
Bo jak si� okazuje, wcale nie nazywam si� Boss�.
� Szuka�em ci� przez d�ugich dziewi�� lat �
m�wi m�j ojciec kr�l. � Ca�ymi nocami le�a-
�em bezsennie i my�la�em: ,,Mio, m�j Mio". Wi�c
chyba dobrze wiem, jak si� nazywasz.
?No, i prosz�. Boss� to by�o nieprawdziwe, jak
nieprawdziwe by�o wszystko na ulicy �rodkowej.
A teraz jest, jak by� powinno.
Bardzo kocham mego ojca kr�la i on mnie bar-
dzo kocha.
Chcia�bym, �eby Benka wiedzia� o tym wszy-
stkim. My�l�, �e napisz� do niego i w�o�� list
12
do butelki. Zakorkuj� i wrzuc� do b��kitnego mo-
rza, kt�re otacza Krain� Dalek�. Kiedy Benka
pojedzie z mam� i tatusiem na letnisko, ko�o Vax-
holm, mo�e butelka przep�ynie tamt�dy akurat,
jak on b�dzie si� k�pa�. Dobrze by�oby! Bardzo
by mi by�o przyjemnie, gdyby Benka dowiedzia�
si� o wszystkim, co mi si� zdarzy�o. Wtedy m�g�-
by oczywi�cie zadzwoni� do policji i zawiadomi�,
�e Bo Wilhelm Olsson, kt�ry w�a�ciwie nazywa
si� Mio, znajduje si� w Krainie Dalekiej, jest tam
pod dobr� opiek� i wiedzie mu si� doskonale
u jego ojca kr�la.
W ogrodzie r�anym
Cho� w�a�ciwie nie wiem, co bym m�g� napisa�
do Benki. To, co mnie si� zdarzy�o, nie zdarzy�o
sieniigdy nikomu. I nie wiem, jak bym to musia�
opowiedzie�, �eby Benka rzeczywi�cie zrozumia�.
Zastanawia�em si�, jakich s��w u�y�, ale nie ma
takich s��w. Mo�na by napisa�: �Prze�y�em co�
zupe�nie nies�ychanego". Ale Benka i tak by nie
wiedzia�, jak jest tu, w Krainie Dalekiej. Co naj-
mniej tuzin butelek musia�bym wys�a�, gdybym
chcia� opowiedzie� wszystko o moim ojcu kr�lu,
jego ogrodzie r�anym, o Jum-Jumie, o moim
pi�knym bia�ym Miramisie i o okrutnym rycerzu
Kato z Kraju Zagranicznego. Nie, nigdy nie po-
trafi� opowiedzie� o wszystkim, co prze�y�em.
13
Ju� pierwszego dnia m�j ojciec kr�l zabra�
mnie do ogrodu r�anego. By�o to nad wieczorem,
wiatr szemra� w drzewach. Gdy szli�my do ogro-
du r�anego, s�ysza�em przedziwn� muzyk�,
brzmi�c� tak, jakby tysi�c szklanych dzwonk�w
dzwoni�o jednocze�nie. D�wi�k s�aby, a jednocze-
�nie tak mocny, �e serce zaczyna dr�e�, gdy si�
go s�yszy.
� S�yszysz moje srebrzyste topole? �- spyta�
m�j ojciec kr�l.
Jak szli�my, trzyma� mnie za r�k�. A ciotka
Edla i wuj Sixten nigdy mnie za r�k� nie trzy-
mali, i w og�le nikt mnie nigdy za r�k� nie trzy-
ma�. I dlatego tak strasznie lubi�em chodzi� trzy-
maj�c za r�k� mego ojca kr�la, cho� w�a�ciwie
za du�y ju� by�em na to.
Wysoki mur otacza� ogr�d r�any. M�j ojciec
kr�l otworzy� ma�� furtk� i weszli�my.
Kiedy�, bardzo dawno, pozwolili mi raz poje-
cha� z Benfc� do ich letniego domku w Vaxholm.
Siedzieli�my na skale i zarzucali�my w�dk� o za-
chodzie s�o�ca. Niebo by�o czerwone, a woda taka
spokojna.
Daleko, po drugiej stronie zatoki, kuku�ka wo-
�a�a g�o�no. Pomy�la�em sobie, �e to jest co� naj-
pi�kniejszego w �wiecie. Nie kuku�ka, oczywi�cie,
bo przecie� wcale jej nie widzia�em, ale w�a�nie
to kukanie sprawi�o, �e wszystko inne wydawa�o
si� jeszcze pi�kniejsze ni� zwykle. Taki g�upi nie
by�em, �eby powiedzie� co� Bence, ale ca�y czas
14
my�la�em sobie: czego� tak pi�knego nie ma chy-
ba na ca�ym �wiecie.
Bo wtedy nie widzia�em jeszcze r�anego ogro-
du mego ojca kr�la. Nie widzia�em jego przecud-
nych r�, sp�ywaj�cych strumieniami, ani jego bia-
�ych lilii, ko�ysz�cych si� z wiatrem. Nie widzia�em
jego top�l, co mia�y li�cie ze srebra i si�ga�y tak
wysoko w niebo, �e gwiazdy zapala�y si� ria ich
wierzcho�kach, gdy wiecz�r zapada�. Nie widzia-
�em jego bia�ych ptak�w, fruwaj�cych po r�anym
ogrodzie, i nigdy nie s�ysza�em nic, co przypomina-
�oby ich �piew albo muzyk� li�ci srebrzystych to-
poli. Nikt nigdy nie m�g� widzie� i s�ysze� czego�
tak pi�knego, jak ja widzia�em i s�ysza�em w; r�-
�anym ogrodzie mego ojca. Sta�em cicho, trzyma-
j�c za r�k� mego ojca kr�la. Chcia�em si� upewni�,
�e on jest ze mn�, bo to by�o tak pi�kne^ �e nie
mo�na by chyba znie�� tego samotnie. A m�j ojciec
kr�l poklepa� mnie po policzku i spyta�:
� Mio, m�j Mio, podoba ci si� m�j ogr�d r�-
�any? "? '?' :'
Nie mog�em odpowiedzie�, bo czu�em si� tak
dziwnie, zupe�nie jakby mi by�o smutno, a przecie�
wcale nie by�em smutny. '??'-
Chcia�em powiedzie� memu ojcu kr�lowi, �e-
by nie my�la�, �e mi smutno. Ale zanim zd��y-
�em si� odezwa�, on powiedzia�:
� To dobrze, �e jeste� zadowolony. Tylko tak
dalej, Mio, m�j Mio!
Potem poszed� porozmawia� z ogrodnikiem; kt�-
15
ry sta� z boku i czeka�. A ja biega�em i zagl�da-
�em wsz�dzie. W g�owie mi si� zakr�ci�o od tych
pi�kno�ci, zupe�nie jakbym si� opi� lemoniady.
W nogach mia�em rado��, nie mog�y usta� spo-
kojnie, a moje ramiona zrobi�y si� takie mocne.
Pragn��em, �eby Benka tu by�, �ebym m�g� si�
z nim pobi�, tak tylko dla zabawy, oczywi�cie.
Tak chcia�em, �eby Benka tu by�. Chcia�em mie�
kogo� w moim wieku, �eby m�c si� tym wszyst-
kim podzieli�. A Benka, biedaczyna, by� teraz mo-
�e akurat na skwerku Tegnera, gdzie pewnie jak
zwykle wia�o, pada�o, by�o ciemno i ponuro. Pew-
nie ju� wiedzia�, �e zgin��em, i �ama� sobie g�ow�,
gdzie te� si� podzia�em i czy jeszcze mnie kiedy
zobaczy. Biedny Benka! Tak nam by�o przyjem-
nie razem, Bence i mnie, wi�c t�skni�em do nie-
go, chodz�c po r�anym ogrodzie mego ojca kr�la.
Jego jedynie brakowa�o mi z tego starego �ycia,
co si� ju� sko�czy�o. Poza tym nie by�o nikogo,
kogo brak bym odczuwa�. No, mo�e pani Lun-
din, taka by�a dla mnie zawsze mi�a. Najbardziej
jednak my�la�em o Bence. Szed�em po �cie�ce wi-
j�cej -si� przez r�any ogr�d i czu�em, �e lemo-
niada si� ze mnie ulatnia, zrobi�o mi si� smutno
i zwiesi�em g�ow�. Nagle spojrza�em. Przede mn�
na �cie�ce sta�... tak, z pocz�tku wydawa�o mi si�,
�e to Benka. Ale to nie by� on. To by� Jum-Jum.
Cho� nie wiedzia�em, oczywi�cie, �e to jest Jum-
-Jum. Jaki� ch�opiec, mia� zupe�nie takie same
ciemne w�osy jak Berika i takie same piwne oczy.
16
� Kto ty jeste�? � spyta�em.
� Ja jestem Jum-Jum � odpowiedzia�.
I wtedy zobaczy�em, �e jednak r�ni si� tro-
ch� od Benki. Wygl�da� na powa�niejszego
i grzeczniejszego ni� Benka. Pewnie �e Benka te�
jest grzeczny � tak mniej wi�cej, jak ja, w sam
raz � ale mo�na si� z nim pok��ci� i pobi� od
czasu do czau. I troch� si� na niego rozz�o�ci�,
a potem, oczywi�cie, znowu by� w przyja�ni.
A z Jum-Jumem wcale chyba nie mo�na by si�
pobi�. On na to za grzeczny...
� Chcesz wiedzie�, jak ja si� nazywam? �
spyta�em. � Nazywam si� Boss�... nie, to zna-
czy... naprawd� nazywam si� Mio.
� Wiem ju�, �e nazywasz si� Mio. Jego kr�-
lewska mo�� rozes�a� wie�ci po ca�ym kraju, �e
Mio powr�ci� do domu.
No, no, prosz�! M�j ojciec kr�l tak by� rad, �e
mnie odnalaz�, �e musia� o tym opowiada� na pra-
wo i lewo. Mo�e to i troch� dziecinne z jego stro-
ny, ale ucieszy�em si� us�yszawszy o tym.
� A ty masz ojca, Jum-Jum? � spyta�em,
spodziewaj�c si� i pragn�c, �eby go mia�, bo ja
sam tak d�ugo by�em bez ojca, wi�c wiedzia�em,
jakie to przykre.
� Oczywi�cie, �e mam ojca � wyja�ni� Jum-
-Jum. � Ogrodnik jego kr�lewskiej mo�ci to m�j
ojciec. Chcesz i�� ze mn� i zobaczy�, gdzie mie-
szkam?
Powiedzia�em, �e chc�. Biegn�c przede mn� po
2 � Mio, m�j Mio
17
kr�tej �cie�ce, zaprowadzi� mnie w najodleglej-
szy k�t r�anego ogrodu. Sta�a tani male�ka bia-
�a chatka pod s�omian� strzech�, zupe�nie taka,
jakie bywaj� w bajkach. Tyle r� pi�o si� po
�cianach i dachu, �e domek ledwie by�o wida�.
Przez otwarte okna bia�e ptaki wyfruwa�y i wla-
tywa�y do wn�trza. Przy szczytowej �cianie sta�a
�awka, przed ni� st�, a dalej d�ugi rz�d uli,
a pszczo�y brz�cza�y w�r�d r�. Wsz�dzie doko�a
ros�a g�stwina r� i topole, i wierzby o srebrzy-
stych li�ciach. Kto� zawo�a� z kuchni:
� Jum-Jum, zapomnia�e� o kolacji?
To matka Jum-Juma wo�a�a. Wysz�a na pr�g
i roze�mia�a si�. Wtedy zobaczy�em, �e jest zu-
pe�nie podobna do pani Lundin, cho� mo�e tro-
ch� �adniejsza. Ale mia�a takie same do�ki w po-
liczkach jak pani Lundin, i wzi�a mnie pod bro-
d� zupe�nie tak, jak pani Lundin wtedy, gdy m�-
wi�a do mnie: �Do widzenia, Bo Wilhelmie Olsso-
nie, do widzenia". Tylko �e matka Jum-Juma po-
wiedzia�a:
� Dzie� dobry, Mio! Chcesz mo�e zje�� ko-
lacj� razem z Jum-Jumem?
� Ch�tnie. Dzi�kuj�! Je�eli to pani nie spra-
wi k�opotu...
Powiedzia�a, �e to �aden k�opot. Usadowili�my
si�, Jum-Jum i ja, przy stole pod szczytow� �cia-
n�. A jego mama wynios�a ogromny p�misek na-
le�nik�w, d�em truskawkowy i mleko, jedli�my
obaj, Jum-Jum i ja, �e�my ma�o nie p�kli, i wci��
V
18
tylko spogl�dali�my na siebie i �mieli�my si�.
Ogromnie by�em rad, �e Jum-Jum istnieje. Jeden
z bia�ych ptaszk�w podfrun�� i porwa� mi z ta-
lerza kawa�ek nale�nika, wi�c �mieli�my si� jesz-
cze bardziej.
I wtedy w�a�nie nadszed� m�j ojciec kr�l
z ogrodnikiem, kt�ry by� ojcem Jum-Jurna. Tro-
ch� si� przestraszy�em, �e mo�e m�j ojciec kr�l
nie b�dzie zadowolony, �e tak tu siedz�, jem
i �miej� si� za g�o�no. Bo nie wiedzia�em jeszcze,
jak dobry jest m�j ojciec kr�l i jak bardzo mnie
kocha, cokolwiek robi�, i jak bardzo pragnie, �e-
bym si� �mia�.
M�j ojciec kr�l przystan�� zobaczywszy mnie.
� Mio, m�j Mio, siedzisz tu i �miejesz si�.
� Tak, bardzo przepraszam � odpowiedzia-
�em, bo my�la�em, �e mo�e kr�l ojciec tak samo
nie znosi g�o�nego �miechu, jak wuj Sixten i ciot-
ka Edla.
� �miej si�, �miej � powiedzia� m�j ojciec
kr�l. A zwracaj�c si� do ogrodnika doda� co� oso-
bliwego: � Lubi� �piew ptak�w. Lubi� muzyk�
moich srebrzystych top�l. Najbardziej jednak lu-
bi� s�ucha�, jak m�j syn �mieje si� w r�anym
ogrodzie.
Wtedy po raz pierwszy zrozumia�em, �e wca-
le nie musz� si� ba� mego ojca kr�la, �e cokol-
wiek zrobi�, on b�dzie na mnie spogl�da� tak �y-
czliwie jak w tej chwili, gdy sta� z r�k� na ra-
mieniu ogrodnika w�r�d trzepotu bia�ych ptak�w.
20
A gdy to zrozumia�em, zrobi�o mi si� weso�o jak
nigdy w �yciu. Taki by�em uradowany, �e musia-
�em si� roze�mia� na ca�e gard�o. Odchyli�em g�o-
w� w ty� i tak si� �mia�em, �e wystraszy�em pta-
ki. Jum-Jum my�la� pewnie, �e wci�� jeszcze
�miej� si� z tego ptaka, co mi porwa� kawa�ek
nale�nika, i on te� �mia� si� coraz bardziej, a m�j
ojciec kr�l, a tak�e tatu� i mamusia Jum-Juma
robili to samo. Nie wiem, z czego si� �mieli.
Wiem tylko, �e ja �mia�em si� dla mego ojca
kr�la.
Gdy�my si� najedli, ja i Jum-Jum, zacz�li�my
biega� po ogrodzie, wywraca� kozio�ki na traw-
nikach, bawi� si� w chowanego za krzakami r�.
Tyle tam by�o kryj�wek, �e gdyby na skwerku
Tegnera i w ca�ej okolicy by�a jedna dziesi�ta te-
go, ju� by�my si� z Benk� cieszyli. To znaczy
Benka by si� cieszy� � bo ja nie b�d� ju� chy-
ba nigdy potrzebowa� szuka� kryj�wki na skwer-
ku Tegnera.
Zacz�o si� zmierzcha�. Zmierzch opad� na ca�y
ogr�d jak mi�kka, b��kitna mg�a. Bia�e ptaki za-
milk�y i pochowa�y si� do gniazd. Srebrzyste to-
pole te� ucich�y. W r�anym ogrodzie zapanowa�o
milczenie. Tylko na wierzcho�ku najwy�szej to-
poli siedzia� samotnie wielki czarny ptak i �pie-
wa�. �piewa� pi�kniej ni� wszystkie bia�e ptaki
razem wzi�te i wydawa�o mi si�, �e �piewa w�a-
�nie dla mnie. Ale ja nie chcia�em go s�ucha�, bo
�piewa� tak, �e sprawia�o HlSSi^^ S''3T^.':SlJ, ifc
Im. V\. ::..--Jf2is:.. y*a
w P..:u37�k.cwie qi
ODDZ&� DZIECI�CY
� Wiecz�r ju�, wkr�tce noc � powiedzia�
Jum-Jum � musz� i�� do domu.
� Nie, nie chod� jeszcze � prosi�em, bo nie
chcia�em zosta� sam na sam z tym dziwnym �pie-
wem. � Jum-Jum, co to takiego? � spyta�em
wskazuj�c palcem czarnego ptaka.
� Nie wiem. Ja go nazywam Ptakiem �a�o-
by. Dlatego �e jest taki czarny. Ale mo�e on si�
zupe�nie inaczej nazywa.
� Wydaje mi si�, �e go nie lubi� � powie-
dzia�em.
� A ja go lubi� � odrzek� Jum-Jum. � Ptak
�a�oby ma takie dobre oczy. Dobranoc, Mio �
doda� i pobieg� do domu. ^
W tym momencie nadszed� m�j ojciec kr�l.
Wzi�� mnie za r�k� i razem ruszyli�my przez r�-
�any ogr�d w stron� pa�acu. Ptak �a�oby �pie-
wa� dalej, ale gdy trzyma�em ojca za r�k�, jego
�piew nie by� ju� bolesny, przeciwnie, chcia�em,
�eby wci�� �piewa� i �piewa�.
Gdy wkraczali�my w drzwi, zobaczy�em, �e
Ptak �a�oby szeroko rozwin�� czarne skrzyd�a
i uni�s� si� wprost w niebo. I zobaczy�em, �e tam,
gdzie znik�, zaipali�y si� trzy ma�e gwiazdy.
Miramis
Ciekawe, co by Benka powiedzia�, gdyby zoba-
czy� mojego bia�ego konia. Mojego Miramisa ze
z�otymi kopytami i z�ot� grzyw�.
22
Benka i ja bardzo lubimy konie. Gdy miesz-
ka�em na ulicy �rodkowej, przyja�ni�em si� nie
tylko z Benk� i pani� Lundin. Mia�em jeszcze
jednego przyjaciela, zapomnia�em o tym powie-
dzie�. Nazywa� si� Kalie Punt i by� star� szkap�
z browaru. Par� razy w tygodniu furgon z bro-
waru przywozi� pilznera do sklepu na ulicy
�rodkowej. Najcz�ciej przyje�d�a� rano, aku-
rat kiedy wychodzi�em do szko�y. Mia�em zwy-
czaj zatrzymywa� si� przy furgonie, �eby poroz-
mawia� z Kallem Puntem. To by� taki mi�y, sta-
ry ko�, chowa�em dla niego kostki cukru i sk�r-
ki od chleba. Benka te�, bo i on lubi� Kallego
Punta. M�wi�, �e Kalie Punt to jego ko�, a ja
m�wi�em, �e m�j, i czasem k��cili�my si� o Kal-
lego Punta. Kiedy Benka nie s�ysza�, szepta�em
Kallemu Puntowi do ucha: �Ty jednak jeste�
m�j". I wydawa�o mi si� � bo na to wygl�da-
�o � �e Kalie Punt rozumie, co m�wi�, i zgadza
si� ze mn�. Benka mia� przecie� tatusia, mam�,
w og�le wszystko, a wtedy ko� nie jest taki po-
trzebny, jak komu� zupe�nie samotnemu. Uwa�am
wi�c, �e by�o zupe�nie sprawiedliwie, �e Kalie
Punt by� troch� wi�cej m�j ni� Benki. Cho�
prawd� m�wi�c, Kalie Punt nie by� oczywi�cie
wcale naszym koniem, tylko browaru. Udawali-
�my tylko, �e jest nasz. Ale ja tak bardzo mocno
udawa�em, �e w�a�ciwie wierzy�em w to. Czasem
tak d�ugo gada�em z Kallem, �e sp�ni�em si� do
szko�y, a jak pani pyta�a, dlaczego tak p�no przy-
23
szed�em, nie mia�em poj�cia, co odpowiedzie�. Nie
mo�na przecie� pani powiedzie�, �e si� sta�o i ga-
da�o ze starym koniem z browaru. Czasem nie mo-
g�em si� doczeka� furgonu z browaru i musia�em
biec do szko�y wcale nie zobaczywszy Kal�ego.
Okropnie by�em z�y na wo�nic�w za tak� niemra-
wo�� i siedz�c w �awce �ciska�em kostki cukru
i sk�rki chleba w kieszeni i t�skni�em do Kallego
Punta, i my�la�em, �e mo�e par� dni up�ynie, za-
nim go zobacz�.
Wtedy pani pyta�a:
� Co ty tak wzdychasz, Boss�? C� ci tak
okropnie dolega?
Nic nie odpowiada�em, bo co mog�em odpo-
wiedzie�? Pani i tak by nie zrozumia�a, jak bar-
dzo lubi� Kallego Punta.
Teraz Benka ma go sam, tak przypuszczam;
to dobrze, niech ma. Jak ja zgin��em, to niech
Benka ma Kallego Punta na pocieszenie.
Bo ja mam Miramisa ze z�ot� grzyw�. A �e go
dosta�em, to by�o tak:
Jednego wieczoru, kiedy budowali�my model
samolotu i rozmawiali�my sobie � zupe�nie tak
jak Benka i jego tatu� � opowiedzia�em memu
ojcu kr�lowi o Kallem Puncie.
� Mio, m�j Mio, lubisz wi�c konie?
� Pewnie � odpowiedzia�em. Tak jakbym
specjalnie nie przepada�, ale to tylko dlatego, �e-
by m�j ojciec kr�l nie pomy�la�, �e mi czego�
u niego brak.
24
Nast�pnego ranka, kiedy wyszed�em do r�a-
nego ogrodu, przygalopowa� do mnie bia�y ko�.
Nigdy jeszcze nie widzia�em konia tak galopu-
j�cego. Z�ota grzywa rozwiewa�a si�, a z�ote ko-
pyta l�ni�y w s�o�cu. W podskokach przybieg�
wprost do mnie i zar�a� tak dziko, nigdy jeszcze
nie s�ysza�em konia, co by tak r�a�. Troch� si�
przestraszy�em i przytuli�em si� do mego ojca.
M�j ojciec kr�l siln� r�k� schwyci� z�ot� grzy-
w� i ko� zupe�nie si� uspokoi�, a potem wetkn��
mi pysk do kieszeni, �eby zobaczy�, czy nie ma
tam kilku kostek cukru. Zupe�nie jak Kalie Punt.
A ja naprawd� mia�em jedn� kostk�. Trzyma-
�em j� w kieszeni z przyzwyczajenia. Ko� j�
schwyci� i zjad�.
� Mio, m�j Mio � powiedzia� m�j ojciec
kr�l � to tw�j ko�, nazywa si� Miramis.
M�j Miramis! Polubi�em go od pierwszej
chwili. By� chyba najpi�kniejszym koniem na
�wiecie i ani troszk� nie przypomina� Kallego
Punta, kt�ry by� przecie� taki stary i sterany.
Przynajmniej ja nie widzia�em �adnego podobie�-
stwa. Dop�ki Miramis nie podni�s� pi�knego �ba
i nie spojrza� na mnie. Wtedy zobaczy�em, �e oczy
ma zupe�nie takie jak Kalie Punt. Wierne,
najwierniejsze oczy � jakie zwykle konie mie-
waj�.
Nigdy w �yciu nie jecha�em konno. A teraz
m�j ojciec kr�l podni�s� mnie i wsadzi� na Mi-
ramisa.
25
� Nie wiem, czy potrafi�...
� Mio, m�j Mio � powiedzia� m�j ojciec
kr�l � czy� nie masz odwa�nego serca?
Uj��em wi�c za cugle i pogalopowa�em na Mi-
ramisie.
Jecha�em pod srebrzystymi topolami, tak �e
srebrne li�cie muska�y moje w�osy. P�dzi�em co-
raz pr�dzej i pr�dzej, a Miramis przeskakiwa�
przez najwy�sze krzaki r�. A robi� to lekko
i zgrabnie, raz tylko potr�ci� krzak, porywaj�c
za sob� deszcz r�anych p�atk�w.
Jum-Jum akurat wyszed� do ogrodu i zobaczy�
mnie. Klasn�� w r�ce i zawo�a�:
� Mio jedzie na Miramisie! Mio jedzie na Mi-
ramisie!
Osadzi�em Miramisa i spyta�em, czy Jum-Jum
chcia�by si� te� przejecha�. Oczywi�cie, �e chcia�.
Wdrapa� si� zr�cznie i usiad� za mn�. I pogalo-
powali�my przez zielone ��ki, rozci�gaj�ce si� za
ogrodem r�anym. Czego� tak przyjemnego nigdy
jeszcze nie prze�y�em.
Kr�lestwo mego ojca jest ogromne. Kraina Da-
leka to najwi�ksze ze wszystkich kr�lestw. Roz-
ci�ga si� na wsch�d i zach�d, na p�noc i po�u-
dnie. Wyspa, na kt�rej m�j ojciec kr�l ma sw�j
zamek, nazywa si� Wysp� Zielonych ��k. Ale jest
ona zaledwie ma�� cz�stk� Krainy Dalekiej. Ma��,
malusie�k�.
� Kraj po Drugiej Stronie Wody i za G�ra-
mi te� nale�y do jego kr�lewskiej mo�ci � po-
26
wiedzia� Jum-Jum, gdy jechali�my przez zielone
��ki, ju� za obr�bem r�anego ogrodu.
Gdy tak p�dzili�my w blasku s�o�ca, pomy�la-
�em o Bence. Biedak, mo�e akurat teraz, kiedy
ja obje�d�am Wysp� Zielonych ��k i jestem szcz�-
�liwy, on stoi na ulicy �rodkowej w m�awce
i w ciemno�ci. A tu tak pi�knie! Trawa mi�kka
i zielona, wsz�dzie kwiaty, �agodne, zielone wzg�-
rza i jasne strumyki sp�ywaj�ce ze wzg�rz, we�ni-
ste bia�e baranki pas�ce si� na trawie.
Po ��ce chodzi� pastuszek i gra� na fujarce
dziwn� melodi�, wydawa�o mi si�, �e j� ju� s�y-
sza�em, tylko nie wiedzia�em gdzie. Na ulicy �rod-
kowej nie � tego by�em jednak pewien.
Zatrzymali�my si�, �eby porozmawia� z pa-
stuszkiem. Nazywa� si� Nonno. Poprosi�em, �e-
by mi po�yczy� fujarki na chwilk�, a on si� zgo-
dzi� i nauczy� mnie gra� t� melodi�.
� Mog� zrobi� dla was fujarki � powiedzia�
Nonno. � Je�eli chcecie, oczywi�cie.
Powiedzieli�my, �e bardzo chcemy mie� fujar-
ki. W pobli�u p�yn�� strumyk. Wierzba pochyla-
�a si� nad wod�. Nonno skoczy� i wyci�� ga��zk�
z wierzby. Usiedli�my przy strumyku i chlapali-
�my si� w wodzie, a Nonno struga� dla nas fu-
jarki. Jum-Jum te� nauczy� si� gra� t� dziwn�
melodi�. Nonno powiedzia�, �e to stara melodia,
by�a na �wiecie przed wszystkimi innymi melo-
diami. Pasterze �piewali j� na pastwisku przed
tysi�cami lat.
27
Podzi�kowali�my mu za to, �e zrobi� dla nas
fujarki i �e nauczy� nas tej starej melodii. Potem
wsiedli�my na Miramisa i pogalopowali�my da-
lej. Coraz dalej i dalej za nami zostawa� Nonno
graj�cy na fujarce.
� Trzeba b�dzie bardzo dobrze pilnowa� tych
fujarek � powiedzia�em do Jum-Jurna. � A jak-
by�my si� kiedy zgubili, to tylko zagramy t� me-
lodi�.
Jum-Jum obejmowa� mnie mocno, �eby nie
spa��. Opar� g�ow� o moje plecy.
� Tak, Mio, b�dziemy ich dobrze pilnowa�.
A jak us�yszysz, �e gram na fujarce, b�dziesz wie-
dzia�, �e ci� wo�am.
� W�a�nie � odrzek�em. � A jak ty us�y-
szysz, �e ja gram t� melodi�, to te� b�dziesz wie-
dzia�, �e ciebie wo�am.
� Tak � Jum-Jum obj�� mnie jeszcze moc-
niej, a ja pomy�la�em, �e jest moim najlepszym
przyjacielem. Oczywi�cie po moim ojcu kr�lu.
Mego ojca kr�la kocham ponad wszystko w �wie-
cie. Ale Jum-Jum to ch�opiec, jak ja, i m�j naj-
lepszy przyjaciel teraz, kiedy nie mog� ju� spo-
tyka� si� z Benk�.
Pomy�le� tylko, mia�em ojca kr�la, Jum-Ju-
ma, Miramisa i p�dzi�em przez zielone wzg�rza
i ��ki szybko jak wiatr, nic wi�c dziwnego, �e by-
�em szcz�liwy.
� Jak si� mo�na dosta� do Kraju po Drugiej
Stronie Wody i za G�rami? � spyta�em.
28
� Przez most Porannego �wiat�a � odpar�
Jum-Jum.
� A gdzie jest most Porannego �wiat�a?
� Zaraz go zobaczymy � powiedzia� Jum-
-Jum. I rzeczywi�cie. By� to most tak wysoki
i d�ugi, �e ko�ca nie mo�na by�o dojrze�. B�ysz-
cza� w rannym s�o�cu i wygl�da�, jakby by� zro-
biony ze z�otych promieni.
� To najd�u�szy most na �wiecie � wyja�ni�
Jum-Jum. � ��czy Wysp� Zielonych ��k z Kra-
jem po Drugiej Stronie Wody. Jest to most zwo-
dzony, �ci�ga si� go na noc z rozkazu pana na-
szego i kr�la, tak �e mo�emy spa� spokojnie na
Wyspie Zielonych ��k.
� Dlaczego? � spyta�em. � Kto m�g�by
przyj�� w nocy?
� Rycerz Kato � odpar� Jum-Jum.
A gdy to powiedzia�, w powietrzu da� si� od-
czu� zimny podmuch, a Miramis zadr�a�.
Pierwszy raz us�ysza�em imi� rycerza Kato.
Powt�rzy�em sobie g�o�no: �Rycerz Kato"
i mr�z mnie przenikn��.
� Okrutny rycerz Kato � powiedzia� Jum-
-Jum. A Miramis zar�a� �a�o�nie, jakby krzykn��.
I wi�cej o rycerzu Kato nie m�wili�my.
Ch�tnie przejecha�bym przez most Porannego
S�o�ca, ale chcia�em najpierw spyta� mego ojca
kr�la o pozwolenie. Dlatego wr�cili�my do ogro-
du r�anego i tego dnia ju� nie wyjechali�my kon-
no. Ale pomagali�my przy czyszczeniu Miramisa
30
i czesaniu jego z�otej grzywy, klepali�my go i da-
wali�my mu kostki cukru i sk�rki chleba, kt�re
dostali�my od mamy Jum-Juma.
Potem zbudowali�my sobie sza�as w ogrodzie
r�anym, Jum-Jum i ja. Siedzieli�my tam i jedli-
�my. Cieniutkie nale�niki posypane cukrem. Naj-
lepsze w �wiecie jedzenie. Mama Benki zwykle
robi takie nale�niki, czasami dostawa�em na spr�-
bowanie. Ale te, kt�re usma�y�a mama Jum-Ju-
ma, by�y chyba jeszcze lepsze.
Przyjemnie jest budowa� sza�as. Zawsze o tym
marzy�em. Benka tyle mi naopowiada�, jak to on
buduje sza�asy u nich na letnisku ko�o Vaxhol-
mu. Prawd� m�wi�c chcia�bym m�c napisa� do
niego i opowiedzie� o naszym sza�asie, moim
i Jum-Juma.
Napisa�bym: ��eby� wiedzia�, jaki �adny sza�as
wybudowa�em tu, w Krainie Dalekiej".
Czy gwiazdy to obchodzi,
�e si� dla nich gra?
Nast�pnego dnia znowu pojechali�my do Nonna.
Z pocz�tku nie mogli�my go znale��. A� us�ysze-
li�my zza pag�rka jego fujark�, siedzia� i gra� so-
bie, a owce pas�y si� doko�a. Gdy nas zobaczy�,
odj�� fujark� od ust, splun��, a potem roze�mia�
si� i powiedzia�:
� A wi�c zn�w jeste�cie?
31
Wida� by�o, �e bardzo jest nam rad. Wyci�gn�-
li�my nasze fujarki i zagrali�my razem wszyscy
trzej. Takie �adne melodie nam wychodzi�y, po-
j�cia wprost nie mam, sk�d umieli�my gra� tak
�adnie.
� Szkoda, �e nie ma tu nikogo, kto by m�g�
us�ysze�, �e tak dobrze gramy � powiedzia�em
z �alem.
� Trawa nas s�yszy � rzek� Nonno. � I kwia-
ty, i wiatr. Drzewa s�uchaj�, jak gramy. Wierzby
pochylaj�ce si� nad strumykiem.
� Tak my�lisz? � spyta�em. � A czy im si�
podoba?
� Tak, bardzo im si� podoba � powiedzia�
Nonno.
D�ug� chwil� grali�my dla trawy i kwiat�w,
i wiatru, i drzew.
Ale mnie jednak �al by�o, �e nie ma cz�owie-
ka, kt�ry m�g�by nas s�ysze�. Wtedy Nonno po-
wiedzia�:
� Jak chcesz, to mo�emy i�� do domu i za-
gra� dla mojej babci. Mieszkam u babci.
� A czy to daleko? � spyta�em.
� Tak, ale droga nam si� skr�ci, jak b�dzie-
my grali � powiedzia� Nonno.
� W�a�nie, wcale nam si� nie b�dzie d�u�y�
droga � rzek� Jum-Jum. Mia� ochot� i�� do bab-
ci Nonna, ja te� mia�em ochot�.
W bajkach zawsze s� stare, dobre babcie. Ale
prawdziwej, �ywej babci nigdy nie spotka�em,
32
cho� oczywi�cie musi ich by� do�� du�o. Dlate-
go uwa�a�em, �e przyjemnie by�oby odwiedzi�
babci� Nonna.
Wszystkie owieczki i jagni�ta Nonna musieli-
�my zabra� z sob�. I Miramisa. Tak �e tworzyli-
�my ca�� karawan�. Na czele szed� Jum-Jum,
Nonno i ja, za nami owce i jagni�ta, a na ko�cu
k�usowa� Miramis. Wolniutko, prawie jak Kalie
Punt.
Szli�my przez pag�rki, ca�y czas graj�c. Jagni�-
ta dziwi�y si� pewnie, gdzie te� my tak idziemy.
Ale chyba wydawa�o si� im to zabawne, bo be-
cza�y i podskakiwa�y przez ca�y czas.
Po wielu godzinach w�dr�wki i po przej�ciu
wielu pag�rk�w przybyli�my do domu Nonna.
To te� by� domek jak w bajce, male�ka zabawna
chatka ze s�omianym dachem, przed chatk� kwi-
t�o mn�stwo bz�w i ja�min�w.
� Teraz b�d�cie cicho, zrobimy babci niespo-
dziank� � powiedzia� Nonno.
Jedno okno by�o otwarte i s�ycha� by�o, �e kto�
si� wewn�trz krz�ta. Ustawili�my si� rz�dem pod
oknem. Nonno, Jum-Jum i ja.
� Raz, dwa, trzy � powiedzia� Nonno. � Za-
czynamy!
I zacz�li�my. Zagrali�my tak weso�� melodi�,
�e jagni�ta zacz�y wyprawia� harce, a do okna
podesz�a staruszka, bardzo mi�o wygl�daj�ca.
By�a to babcia Nonna. Klasn�a w r�ce i powie-
dzia�a:
3 � Mio, m�j Mio
33
� Och, jaka �adna muzyka!
Grali�my dla niej d�ug� chwil�, a ona przez
ca�y czas sta�a przy oknie i s�ucha�a. Bardzo sta-
ra, wygl�da�a troch� jak z bajki, cho� to by�a
prawdziwa, �ywa babcia.
Potem weszli�my do izby. Babcia Nonna spy-
ta�a, czy chce nam si� je��, a nam si� chcia�o.
Wtedy wyj�a bochenek chleba, odkroi�a z nie-
go i da�a nam po grubej kromce. Chleb by� bru-
natny i chrupi�cy, najlepszy chleb, jaki zdarzy�o
mi si� kiedykolwiek je��.
� Och, jak mi smakuje � powiedzia�em do
Nonna. � Co to za chleb?
� Nie wiem, czy to jest jaki� specjalny ro-
dzaj chleba � odpar� Nonno. � My go zwykle
nazywamy, chleb, kt�ry syci g��d.
Miramis te� chcia� je�� razem z nami. Wtyka�
g�ow� przez okno i r�a� cichutko. �mieli�my si�
z niego, bo to wygl�da�o bardzo zabawnie. Ale
babcia Nonna poklepa�a go po pysku i jemu te�
da�a tego dobrego chleba.
Potem zachcia�o mi si� pi�, powiedzia�em
0 tym, a Nonno rzek�:
� Chod� ze mn�.
Zabra� nas do sadu, gdzie p�yn�o czyste �r�-
d�o.
Nonno zanurzy� w �r�dle drewniany czerpak
1 nabra� wody, napili�my si� z czerpaka. To by�a
najch�odniejsza i najlepsza woda, jak� zdarzy�o
mi si� kiedykolwiek w �yciu pi�.
34
� O, jaka dobra � powiedzia�em do Non-
na. � Co to za osobliwe �r�d�o?
� Nie wiem, czy to jest jakie� osobliwe �r�-
d�o � odrzek�. � My je zwykle nazywamy: �r�-
d�o, kt�re gasi pragnienie.
Miramis te� by� spragniony, dali�my mu na-
pi� si� tej wody, owcom i barankom te�.
Nonno musia� wraca�, aby zap�dzi� owce na
pastwisko mi�dzy wzg�rzami. Poprosi� babci�
o p�aszcz, kt�rym owija� si� zwykle, gdy noco-
wa� razem z owcami. Spa� wtedy na ziemi. Bab-
cia wyci�gn�a i da�a mu br�zowy p�aszcz. Po-
my�la�em, jaki ten Nonno szcz�liwy, �e mo�e
spa� pod go�ym niebem. Mnie si� to jeszcze nigdy
nie zdarzy�o.
Benka, jego mama i tatu� wyje�d�ali nieraz
na rowerach i spali pod namiotem. Rozbijali ob�z
na jakim� �adnym zalesionym zboczu, mieli z so-
b� �piwory, wchodzili w nie w nocy. Benka zaw-
sze m�wi�, �e to co� wspania�ego, ja te� tak samo
uwa�am.
� Dobrze takiemu, co mo�e ca�� noc spa� na
dworze � powiedzia�em do Nonna.
� Ty te� mo�esz � odrzek� Nonno. � Chod�
ze mn�!
� Nie. M�j ojciec kr�l by�by niespokojny,
gdybym nie wr�ci� do domu.
� Mog� i�� do jego kr�lewskiej mo�ci z wia-
domo�ci�, �e dzi� b�dziesz spa� na ��ce � powie-
dzia�a babcia Nonna. \
36
� I do mego ojca te� � ipoprosi� Jum-Jum.
� Do ogrodnika r�anego ogrodu tak�e � do-
da�a babcia Nonna.
Tak si� cieszyli�my, Jum-Jum i ja, �e skaka-
li�my i brykali�my gorzej ni� jagni�ta.
Babcia Nonna popatrzy�a na nasze kr�tkie kur-
teczki, nic wi�cej na sobie nie mieli�my.
� Jak rosa spadnie, zmarzniecie.
Potem posmutnia�a nagle bardzo i powiedzia-
�a cichym g�osem:
� Mam jeszcze dwa p�aszcze.
Podesz�a do starej skrzyni stoj�cej w k�cie
izby i wyj�a dwa p�aszcze, jeden czerwony, a dru-
gi niebieski.
� P�aszcze moich braci � powiedzia� Nonno
i te� si� zasmuci�.
� Odzie s� twoi bracia? � spyta�em.
� Rycerz Kato � szepn�� Nonno. � Okrut-
ny rycerz Kato ich zabra�.
Gdy to powiedzia�, przed domem zar�a� Mira-
mis, jakby go kto uderzy� batem. Wszystkie
jagni�ta l�kliwie pobieg�y do swoich matek,
a wszystkie owce zabecza�y, jakby to by�a ich
ostatnia chwila.
Babcia Nonna da�a mnie czerwony p�aszcz,
a Jum-Jumowi niebieski. Nonno dosta� jeszcze
od niej bochenek chleba syc�cego g��d i dzba-
nek wody ze �r�d�a gasz�cego pragnienie i po-
w�drowali�my przez wzg�rza t� sam� drog�, kt�-
r� przyszli�my.
m
s
37
Smutno mi by�o z powodu braci Nonna, nie
mog�em jednak powstrzyma� si� od rado�ci, �e
b�d� spa� na ziemi, pod go�ym niebem.
Gdy doszli�my do wzg�rza ko�o wierzby, co
pochyla�a si� nad strumieniem, zatrzymali�my
si�, a Nonno powiedzia�, �e tu rozbijemy ob�z na
noc.
Tak te� zrobili�my. Rozpalili�my ognisko, wiel-
kie, ciep�e, wspania�e ognisko. Siedzieli�my wok�
ognia, jedli�my chleb, kt�ry syci g��d, i popija-
li�my wod� ze �r�d�a gasz�cego pragnienie. Mg�a
opad�a, nast�pi�a ciemno��, ale nie mia�o to zna-
czenia, bo przy ogniu by�o jasno i ciep�o. Owin�li-
�my si� w p�aszcze i u�o�yli�my si� tu� przy
ogniu. Wok� nas spa�y owce i barany, a Mira-
mis pas� si� w pobli�u. Le��c s�yszeli�my wiatr
szeleszcz�cy w trawie i widzieli�my ogniska pa-
l�ce si� w oddali. Wiele, wiele ognisk rozja�nia-
j�cych noc, bo na Wyspie Zielonych ��k jest wie-
lu, bardzo wielu pasterzy. S�yszeli�my te�, �e gra-
j� oni w ciemno�ci t� sam� star� melodi�, o kt�-
rej Nonno powiedzia�, �e pasterze grali j� ju�
przed tysi�cami lat. Tak le�eli�my, widz�c ognie
i s�ysz�c dobiegaj�c� z oddali star� melodi�. Ja-
ki� pasterz, kt�rego nie znali�my, gra� j� dla nas
w�r�d nocy. I tak mi si� zdawa�o, �e ta melodia
ma co� wsp�lnego ze mn�.
Na niebie l�ni�y gwiazdy, najwi�ksze i najja-
�niejsze gwiazdy, jakie kiedykolwiek zdarzy�o mi
si� widzie�. Le�a�em patrz�c na nie. Odwr�ci�em
38
si� na wznak, i tak mi dobrze by�o, gdy owini�ty
w czerwony p�aszcz patrzy�em w gwiazdy. Wte-
dy przysz�o mi na my�l, �e grali�my dla trawy
i dla kwiat�w, dla wiatru i dla drzew, a Nonno
m�wi�, �e one to lubi�. Ale dla gwiazd nie grali-
�my. Czy gwiazdom zale�y, �eby gra� dla nich?
Spyta�em Nonna, powiedzia�, �e tak mu si� wy-
daje. Usiedli�my wi�c przy ogniu, wyci�gn�li�my
fujarki i pograli�my troszk� dla gwiazd.
Studnia Szepc�ca Wieczorami
Nie widzia�em jeszcze Kraju po Drugiej Stronie
Wody i za G�rami. Ale pewnego dnia, gdy szed-
�em z mym ojcem kr�lem przez ogr�d r�any,
spyta�em go, czy m�g�bym przejecha� przez most
Porannego �wiat�a. M�j ojciec kr�l przystan��
i wzi�� w d�onie moj� twarz. Przyjrza� mi si� �y-
czliwie i powa�nie.
� Mio, m�j Mio � powiedzia�. � Mo�esz
w moim kr�lestwie je�dzi�, gdzie tylko zechcesz.
Mo�esz bawi� si� na Wyspie Zielonych ��k albo
pojecha� do Kraju po Drugiej Stronie Wody i za
G�rami, jak ci si� podoba. Mo�esz jecha� na
wsch�d i na zach�d, na p�noc i na po�udnie, jak
daleko Miramis ci� zaniesie. Ale jedno musisz
wiedzie�. Jest co�, co nazywa si� Kraina Zagra-
niczna.
� Kto tam mieszka? � spyta�em.
39
� Rycerz Kato � odpar� m�j ojciec kr�l
i twarz mu si� zas�pi�a. � Okrutny rycerz Kato.
Gdy wypowiedzia� to imi�, nad r�anym ogro-
dem przeci�gn�� jaki� z�y, niebezpieczny powiew.
Bia�e ptaki odlecia�y do gniazd. Ptak �a�oby krzy-
cza� wysoko i bi� wielkimi czarnymi skrzyd�ami.
A wiele r� zwi�d�o w jednej chwili.
� Mio, m�j Mio � powiedzia� m�j ojciec
kr�l. � Ty jeste� moim najwi�kszym skarbem
i ci�ko mi na sercu, gdy my�l� o rycerzu
Kato.
W srebrzystych topolach zaszumia�o, jak gdy-
by wicher nimi szarpn��. Wiele li�ci opad�o na
ziemi� i wydawa�o si�, �e p�acz�, gdy spada�y.
Poczu�em, �e boj� si� rycerza Kato. Tak si� bo-
j�. Okropnie boj�.
� Je�eli ci�ko ci na sercu, nie my�l o nim
wi�cej � powiedzia�em.
M�j ojciec kr�l kiwn�� g�ow� i wzi�� mnie za
r�k�.
� Masz racj�. Przestan� my�le� o rycerzu Ka-
to. Przez pewien czas b�dziesz jeszcze gra� na
fujarce i budowa� sza�asy w r�anym ogrodzie.
Potem poszli�my dalej, �eby odwiedzi� Jum-
-Juma.
M�j ojciec kr�l, cho� musia� rz�dzi� takim
wielkim kr�lestwem, zawsze mia� jednak dla
mnie czas. Nigdy nie m�wi�: �Wyno� si�, nie
mam teraz czasu!" Bo on lubi� by� ze mn�. Ka�-
dego ranka szed� ze mn� do ogrodu r�anego. Po-
40
kazywa� mi, gdzie ptaki maj� gniazda, ogl�da�
nasz sza�as, uczy� mnie je�dzi� na Miramisie i roz-
mawia� ze mn� i z Jum-Jumem o wszystkim. To
w�a�nie mi si� podoba�o, �e rozmawia� tak�e
z Jum-Jumem. Zupe�nie tak, jak tatu� Benki ze
mn�. Bardzo mi by�o przyjemnie, kiedy tatu�
Benki ze mn� rozmawia�, a Benka zawsze mia�
wtedy zadowolon� min�, zupe�nie jakby my�la�:
�To jest tylko m�j ojciec, ale lubi�, �eby i z tob�
porozmawia�". I w�a�nie zupe�nie to samo czu-
�em, kiedy m�j ojciec kr�l rozmawia� z Jum-Ju-
mem.
Dobrze jednak, �e ja i Jum-Jum odbywali�my
d�ugie przeja�d�ki konne, bo inaczej m�j ojciec
kr�l nie mia�by czasu rz�dzi� i kierowa� swym
wielkim kr�lestwem. Gdyby�my nie wyje�d�ali
na ca�e dnie, m�j ojciec kr�l pewnie ca�y czas
by�by z nami, bawi� si� i rozmawia�, zamiast zaj-
mowa� si� tym, czym powinien. Tak wi�c dobrze
chyba, �e mia�em Jum-Juma i Miramisa.
O, m�j Miramis, jakie przeja�d�ki odbywa�em
na jego grzbiecie! M�j Miramis, nigdy nie za-
pomn�, jak przeni�s� mnie pierwszy raz przez
most Porannego �wiat�a.
To by�o o brzasku, kiedy stra�nicy mostu w�a-
�nie opu�cili go na dzie�. Mi�kka trawa wilgot-
na by�a od rosy, Miramis zamoczy� sobie z�ote
kopyta, ale to mu nie zaszkodzi�o. Byli�my tro-
ch� senni, ja i Jum-Jum, bo wstali�my tak wcze-
�nie. Ale powietrze by�o ch�odne, orze�wiaj�ce
41
i tak przyjemnie czu�o si� je na twarzy i jad�c
przez ��ki zupe�nie si� orze�wili�my. Podjechali-
�my do mostu Porannego �wiat�a, w�a�nie gdy
s�o�ce wstawa�o. Wjechali�my na most, zupe�nie
jakby�my jechali po promieniach z�ota i �wiat�a.
Wysoko, wysoko nad wod� wznosi� si� most. Do-
stawa�o si� zawrotu g�owy patrz�c w d�. Jecha-
li�my po najd�u�szym i najwy�szym mo�cie �wia-
ta. Z�ota grzywa Miramisa l�ni�a w s�o�cu. Pr�-
dzej, pr�dzej, coraz pr�dzej bieg�, wy�ej, wy�ej,
coraz wy�ej wje�d�ali�my na most. Kopyta Mira-
misa grzmia�y jak burza. Jakie� to by�o wspania-
�e! I wkr�tce zobacz� Krain� po Drugiej Stronie
Wody, wkr�tce ju�, wkr�tce.
� Jum-Jum! � zawo�a�em. � Jum-Jum, czy
nie jeste� zadowolony, czy nie jest wspaniale...
I wtedy w�a�nie zobaczy�em, co si� dzieje.
A dzia�o si� co� strasznego. Miramis galopowa�
wprost w przepa��. Most si� ko�czy�. Ko�czy�
si�, bo stra�nicy nie opu�cili go porz�dnie. Most
nie si�ga� do Kraju po Drugiej Stronie Wody,
p�dzili�my w wielk� przepa��, gdzie nie by�o mo-
stu, tylko ohydna g��bia. Chyba nigdy jeszcze tak
si� nie ba�em. Chcia�em zawo�a� na Miramisa,
ale nie mog�em. Pr�bowa�em �ci�gn�� cugle
i zmusi�, by si� zatrzyma�, ale mnie nie us�u-
cha�. Zar�a� dziko i galopowa� dalej, wprost
w �mier�, a� kopyta dudni�y. Jak ja si� ba�em!
Zaraz spadniemy w otch�a�, za chwil� zamiast
stuku kopyt Miramisa us�ysz� tylko jego krzyk,
42
kiedy z rozwian� z�ot� grzyw� stoczy si� w g��-
bi�. Zamkn��em oczy i pomy�la�em o moim ojcu.
Kopyta Miramisa grzmia�y jak burza.
A� nagle grzmie� przesta�y. S�ysza�em je jesz-
cze, ale to brzmia�o inaczej. Szele�ci�o co� pod
nimi, jak gdyby Miramis galopowa� po czym�
mi�kkim. Otworzy�em oczy, spojrza�em i zoba-
czy�em Miramisa p�dz�cego przez powietrze.
Och, m�j Miramis, ze z�otymi kopytami i z�ot�
grzyw�, ni�s� r�wnie dobrze przez powietrze,
jak i po ziemi! Potrafi� przesadza� chmury
i przeskakiwa� gwiazdy, je�li chcia�. Chyba
nikt pr�cz mnie nie ma takiego konia. I nikt nie
potrafi zrozumie�, jakie to uczucie: siedzie� na
grzbiecie takiego konia i unosi� si� w powietrzu,
i widzie� Kraj po Drugej Stronie i �wiat�o s�o�-
ca daleko w g��bi.
� Jum-Jum! � zawo�a�em. � Jum-Jum, Mi-
ramis potrafi galopowa� przez chmury!
� A ty o tym nie wiedzia�e�? � spyta� Jum-
-Jum, jakby nic nadzwyczajnego w tym nie by�o.
� Nie, sk�d m�g�bym wiedzie�?
Jum-Jum roze�mia� si�:
� To ma�o wiesz, Mio!
D�ug� chwil� tak jechali�my, Miramis przeska-
kiwa� bia�e chmurki. Jakie� to by�o zajmuj�ce
i przyjemne! W ko�cu jednak chcieli�my wyl�do-
wa�. Miramis wolno opu�ci� si� na ziemi� i stan��.
Byli�my w Kraju po Drugiej Stronie Wody.
� Mamy tu zielony las dla Miramisa ze z�ot�
43
grzyw� � powiedzia� Jum-Jum. � Niech si� tam
pasie, a my p�jdziemy odwiedzi� Jiriego.
� Kto to jest Jiri? � spyta�em.
� Zobaczysz � powiedzia� Jum-Jum. � Jiri
i jego rodze�stwo mieszkaj� tu niedaleko.
Wzi�� mnie za r�k� i zaprowadzi� do pobliskie-
go domu. Bia�y domek ze s�omianym dachem, zu-
pe�nie jak w bajce. Trudno wyja�ni�, jak to si�
dzieje, �e jaki� dom wygl�da jak z bajki, czy co�
w powietrzu to sprawia, czy te� zale�y to od sta-
rych drzew stoj�cych doko�a albo mo�e kwiaty
w sadzie pachn� tak bajecznie � a mo�e zale�y
to od czego� zupe�nie innego. Na podw�rzu przed
domem Jiriego by�a stara, okr�g�a, cembrowana
studnia. W�a�ciwie pewien jestem, �e to przez t�
studni� dom Jiriego wygl�da� jak z bajki. Bo ta-
kich starych studzien teraz ju� nie ma, przynaj-
mniej ja nigdy takiej nie widzia�em.
Przy tej starej studni siedzia�o pi�cioro dzieci.
Najstarszy ch�opiec bardzo mi�o wygl�da� i twarz
mu si� �mia�a.
� Widzia�em, jak przyjechali�cie � powie-
dzia�. � �adnego macie konia.
� Nazywa si� Miramis � wyja�ni�em. � To
jest Jum-Jum, a ja nazywam si� Mio.
� Wiem � powiedzia� ch�opiec. � Ja nazy-
wam si� Jiri, a to moje rodze�stwo.
Ca�y czas by� taki mi�y i uprzejmy, jego ro-
dze�stwo te�, chyba naprawd� si� cieszyli z na-
szego przyjazdu.
44
Na ulicy �rodkowej nikt si� nie cieszy�. Tam,
jak tylko si� podesz�o, ch�opcy warczeli jak wil-
ki, je�el