8315
Szczegóły |
Tytuł |
8315 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8315 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8315 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8315 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Ziemia�ski
ACHAJA
tom 3
W serii �Bestsellery polskiej fantastyki" dotychczas ukaza�y si�:
1. Andrzej Pilipiuk Kroniki Jakuba W�drowycza
2. Eugeniusz D�bski W�adcy nocy, z�odzieje sn�w
3. Andrzej Pilipiuk Czarownik Iwanow
4. Jacek Komuda Wilcze gniazdo
5. Pawe� Siedlar Czekaj�c w ciemno�ci
6. Rafa� A. Ziemkiewicz Ca�a kupa wielkich braci
7. Andrzej Pilipiuk We�misz czarn� kur�...
8. Andrzej Ziemia�ski Achaja tom 1
9. Jacek D�ba�a Prawo �mierci
10. Andrzej Pilipiuk Kuzynki
11. Jacek Piekara S�uga bo�y
12. Eugeniusz D�bski Tropem Xameleona
13. Jaros�aw Grz�dowicz Ksi�ga jesiennych demon�w
14. Andrzej Zimniak �mier� ma zapach szkar�atu
15. Andrzej Ziemia�ski Achaja tom 2
16. Jacek Piekara M�ot na czarownice
17. Maja Lidia Kossakowska Siewca wiatru
18. Andrzej Pilipiuk Zagadka Kuby Rozpruwacza
19. Eugeniusz D�bski Szklany szpon
20. Andrzej Drzewi�ski & Jacek Inglot Bohaterowie do wynaj�cia
21. Andrzej Pilipiuk Ksi�niczka
22. Andrzej Ziemia�ski Zapach szk�a
23. Jacek Komuda Opowie�ci z dzikich p�l
24. Jacek Piekara Miecz Anio��w
25. Andrzej Ziemia�ski Achaja tom 3
W serii uka�� si�:
1. Eugeniusz D�bski �mier� Mag�w z Yara
2. Tomasz Pacy�ski Linia Ognia
3. Andrzej Pilipiuk 2586 krok�w
4. Andrzej Ziemia�ski Toy
5. Andrzej Pilipiuk Dziedziczka
6. Rafa� A. Ziemkiewicz Ognie na ska�ach
7. Jaros�aw Grz�dowicz Pan lodowego ogrodu
Andrzej Ziemia�ski
ACHAjA
tom 3
Ilustrowa� Dominik Broniek
Lublin 2004
� Copyright by Andrzej Ziemia�ski, Lublin 2004 � Copyright by Wydawnictwo Fabryka S��w Sp. z o.o.,
Lublin 2004
Wydanie I
ISBN 83-89011-25-5
Wszelkie prawa zastrze�one.
All rights reserved.
Ksi��ka ani �adna jej cz�� nie mo�e by� przedrukowywana, ani w jakikolwiek inny spos�b reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w �rodkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Lublin 2004
* * *
Rozdzia� 1
Sirius siedzia� w kucki na piaszczystym wzg�rzu, obserwuj�c przemieszczaj�ce si� oddzia�y. Trzyma� w ustach
�d�b�o suchej trawy - przyniesionej wiatrem nie wiadomo sk�d, tutaj bowiem nic nie ros�o. Pustynia poci�ta by�a �agodnymi w�wozami. Na niewielkich pag�rkach wok� r�wnie� by�o wojsko. Prze�liczny widok. Nowy rynsztunek, czyste mundury, idealnie r�wny szyk. Sirius jednak mia� wra�enie, �e widzi w�wozy otoczone potworami. W nocy �ni�o mu si�, �e musi i�� przez taki w�w�z, a zewsz�d atakowa�y go monstra. Sen duszny, mroczny, nieprzyjemny. Otrz�sn�� si� na samo wspomnienie. Ale teraz na jawie... w�a�ciwie widzia� to samo.
Niech�tnie odwr�ci� g�ow� w stron� zbli�aj�cego si� Zaana ze swoj� �wit�, czyli Mik�, Zyrionem i pa�acowym matematykiem.
- I jak nasz tajny plan? - spyta� Zaan.
- Operacja �Przemienienie" idzie zgodnie z harmonogramem - raportowa� matematyk. - Kilkana�cie dni temu, podczas burzy, nasz okr�t wojenny podp�yn�� w pobli�e portu Yach. W nocy z�amano maszt, wybito dziur� w dnie. Cz�� za�ogi zabito drewnianymi pa�kami, �eby wygl�da�o na rany od porwanego wiatrem takielunku. Cz�� utopiono. Potem nasi ludzie spu�cili ��dk� z cia�em Archentara, jego �on� i dzieckiem. Oczywi�cie Wielki Ksi��� mia� przy sobie wszystkie nasze �plany kampanii" w teczce obszytej �aglowym p��tnem. ��dk� �podniszczono", �eby nie pop�yn�a za daleko.
- Mam nadziej�, �e ich nie uduszono ani nie otruto - wtr�ci� Zyrion. - Lua�czycy �atwo odkryj� takie numery.
- Oczywi�cie, �e nie - powiedzia� Mika. - Zostali utopieni w kadziach z morsk� wod�. Kadzie potem rozebrano i spalono.
- Potwory - szepn�� Sirius.
- Potem nasi ludzie wsiedli do �odzi rybackiej i pop�yn�li w kierunku, gdzie czeka� na nich drugi okr�t. Okaza�o si� jednak, �e napadli na nich �piraci". Nikt nie prze�y�. �Piraci" natkn�li si�, niestety - tu Mika nie m�g� si� powstrzyma� od u�miechu - na nasz� marynark� wojenn� i zostali wyci�ci w pie�. Tych marynarzy, kt�rzy brali udzia� w operacji oczyszczania, skierowano na front bitew morskich z Tyrani� Symm. Ci, kt�rzy mogli co� wiedzie�, us�ysze� albo chocia� podejrzewa�, nie dop�yn�li do portu przeznaczenia.
- Potwory wok� - powt�rzy� Sirius.
- Co? - Zaan podszed� bli�ej.
Sirius zerkn�� na niego, ale nic nie powiedzia�. Obserwowa� oddzia�y zbieraj�ce si� na pag�rkach. Zaan
chwyci� ch�opaka za r�k� i odprowadzi� na tyle daleko, �eby reszta nie s�ysza�a ich rozmowy.
- O co ci chodzi? Sirius splun�� na piasek.
- Co my wyrabiamy?
- Ty znowu swoje? - odpowiedzia� pytaniem na pytanie Zaan. - No dobrze - zgodzi� si� po chwili. - Jeste�my potworami. Aaaaaa... a jak nazwiesz cz�owieka, kt�ry zabi� nieznanego sobie piekarza w pewnej wiosce w Keddelwach za sze�� br�zowych? Owdowi� jego �on�, osieroci� c�rki? Za sze�� br�zowych, w tym miska strawy?
Sirius spojrza� mu w oczy.
- Dobrze. Dobrze... Dodaj jeszcze, �e jako dziecko dobija�em ch�op�w, kt�rych ranili piraci, powiedz, �e zamordowa�em szynkarza w... a zaraza wie, gdzie, poniewa� sk�oni�a mnie do tego jego �liczna �ona swoimi wdzi�kami, ale przede wszystkim da�a sut� i ciep�� kolacj�. Dodaj, �e zamordowa�em trzech biednych kupc�w przy mo�cie na trakcie, bo ich kolega si� wnerwi�, i za to honorarium �y�em prawie p� roku jak pan...
- O szynkarzu i kupcach pierwsze s�ysz� - u�miechn�� si� Zaan. - No i kto tu jest potworem?
- Zaan... Zaan!!! Kurwa! - potrz�sn�� g�ow�. - Przez te wszystkie lata tutaj, szlag... uczyli mnie r�ni. Kazali czyta� ksi��ki. Zaan, szlag! Kurwa! Ja si� czego� nauczy�em.
- Czego?
- To nie jest dobre. To co robimy.
- Och, doprawdy? A czym zajmowali si� ci, kt�rzy te �liczne ksi��ki dyktowali? Jak my�lisz?
- Przesta� ze mn� rozmawia� jak ze �wi�tynnym uczniem!
- Nie ma sprawy. Porozmawiajmy jak polityk z politykiem. Czy widzisz jak�� alternatyw� dla rozwa�ki ca�ego Luan?
- Zaan, psiama�... Ja... przeczyta�em tyle ksi��ek, rozmawia�em z uczonymi lud�mi, ja...
- Nie przeczyta�e� nawet dziesi�tej cz�ci tego, co ja. I dodatkowo nie wyci�gn��e� wniosk�w.
- Czekaj - Sirius kucn�� i w zdenerwowaniu zacz�� kre�li� co� na piasku. - Naprawd� si� czego� nauczy�em. Zreszt�, niewa�ne... Mam wra�enie...
- Mam wra�enie - przerwa� mu Zaan, przedrze�niaj�c ch�opaka okrutnie - �e naprawd� ci� czego� nauczono. �Mam wra�enie". To ju� zupe�nie inny j�zyk ni� kiedy�. Ju� nie: �ja chcie� baba i w�dka, za to zabi� dwa ludzia" - pokaza� na palcach, ile to jest dwa. - Co?
- Zaan - ch�opak popatrzy� na przyjaciela. Zaan zakl�� i usiad� obok niego na piasku. -Co?
- Jako� tak dziwnie mi si� wydaje, �e ty zamieni�e� si� we mnie, a ja zamieni�em si� w ciebie. W ciebie... sprzed lat.
Zapad�a d�uga, m�cz�ca cisza.
- By�y galernik i �wi�tynny skryba - odezwa� si� ch�opak po d�u�szej chwili. - I gdzie�my zaszli? - rozejrza� si� wok� odruchowo. Patrzy� na te wszystkie oddzia�y wojska wok�, sztaby, szpitale, sk�ady zaopatrzenia, tysi�ce obs�ugant�w. - Najpierw porwali�my dziewczyn�, �eby od ch�op�w wyci�gn�� gar�� br�zowych. Teraz zmieniamy �wiat. Ca�y �wiat. Bo on ju� nigdy nie b�dzie taki, jak dawniej.
- To jest droga, po kt�rej musimy i��. Teraz ju� si� nie wycofamy. Jak wyjmiesz jeden kamyczek z mozaiki, to ca�a si� posypie. Kiedy� wyj�li�my najmniejszy kamyczek. Teraz musimy rozwali� ca�� mozaik�, bo inaczej kamienie run� na nas.
- Zaan, ta droga sama ci� prowadzi. Ty ju� musisz ni� i�� i ta droga sama ci� pcha. Jeste� coraz wi�kszym morderc�, ale to nie z ciebie wyp�ywa. Droga, kt�r� kroczysz, sama ci� do tego zmusza...
- Popatrz na Oriona - przerwa� mu �wi�tynny skryba. - Wie, �e jeste�my oszustami. A jednak opowiedzia� si� po naszej stronie. Tak go wychowano. On po prostu nie widzi ludzi. Widzi straty i zyski. Po naszej stronie wi�ksze zyski i ma�o strat. Spodziewa�e� si� czego� takiego? Kiedykolwiek?
- Ta droga sama ka�e ci i�� coraz dalej.
- No i dobrze. Trzeba by� konsekwentnym.
- Ale... ty chcesz teraz zmieni� dos�ownie wszystko.
- No i co z tego?
- Kim jeste�, �eby o tym decydowa�?
- Nikim - Zaan wsta� nagle. - Ja jestem kompletnie nikim. Ale teraz ca�y wielki �wiat b�dzie si� musia� liczy� z nikim!
- Daleko zaszed�e� tym dziwnym go�ci�cem.
- Pos�uchaj - Zaan przytrzyma� po�y czarnego p�aszcza rozwiewane przez ciep�y wiatr. Jego g�os brzmia� jak za�piew pustynnego nomada opowiadaj�cego swoje przygody. - By�em w Keddelwach, by�em w kr�lestwach P�nocy, by�em w Troy, by�em w Luan. By�em w Arkach... I nigdzie nie znalaz�em cho�by najmniejszej rzeczy, kt�ra by�aby tak pi�kna, �e wypada�oby dla niej utrzyma� �wiat w niezmienionym kszta�cie.
- Wi�c zaczniesz mordowa� tysi�cami?
- To robiono od lat, nie b�d� melodramatyczny.
- Ale co� si� zmienia. Co� bardzo wa�nego.
- Owszem - Zaan przygryz� wargi. - Tam, na schodach stolicy Troy, dwudziestu kusznik�w pokaza�o co� zwyk�ym ludziom.
Sirius wzi�� do r�ki jakie� przyniesione przez wiatr usch�e �d�b�o.
- �e mog� by� zabijani bezkarnie? Przypadkowo? Bez sensu?
- Nie... Dwudziestu kusznik�w pokaza�o ludziom, �e s� wa�ni. �e zwykli ludzie s� wa�ni.
- Kpisz?
- Nie kpi�. Kasme swoim atakiem na Pa�ac Zimowy pokaza�a im co� jeszcze...
- T� bzdur�? Tym jawnym szyderstwem? Pantomim� przed zupe�nie niewa�nym wojskowo obiektem?
- Owszem. Kasme pokaza�a zwyk�ym ludziom, �e z ich zdaniem trzeba si� odt�d liczy�. �e ich g�os te� jest wa�ny w dyskusji.
- Przecie� to by�a g�upia nagonka zorganizowana przez wynaj�tych filozof�w i paru najemnik�w profesjonalist�w!
- Taaaak? W tym w�a�nie dniu Wielki Ksi��� Orion dowiedzia� si�, �e jeste� oszustem. I co? Dalej buduje wok� ciebie si�gaj�ce ju� nieba mury pozor�w ojcowskiej mi�o�ci. Pomy�l, jak potraktowa�by ci� pi�� lat wcze�niej.
- On te� zrozumia�?
- On te� zrozumia�, �e co� si� zmienia. Dramatycznie. To nie jest g�upi facet, kt�rego�my wystrychn�li na
dudka. Ma nawet lepiej w g�owie pouk�adane ni� my. I mam wra�enie, �e to on wygra w ko�cu. �e jest lepszy od nas.
- Boisz si�?
Zaan skrzywi� wargi i odpowiedzia� pytaniem.
- Czy dalej jeste� ze mn�?
- Skoro tego chcesz - mrukn�� Sirius. Przerwa�o im nadej�cie pa�acowego matematyka.
- Bardzo przepraszam, �e przerywam rozmow� - by� wyra�nie zdenerwowany. - Jest jeszcze tyle spraw do ustalenia. A nie mo�emy przecie� zwleka�.
- Co si� sta�o?
- Zewsz�d przybywaj� rze�biarze. Z ca�ego kraju. Dos�ownie setki rze�biarzy - by� autentycznie zdumiony. - Czy to tw�j rozkaz?
- Owszem.
- A m�g�by� mnie o�wieci�, o co chodzi?
- S� dwie drogi, kt�rymi Luan mo�e nas zaatakowa�, prawda?
-Tak.
- Nie mamy tyle si�, �eby uderzy� obydwiema. Wi�c cesarz drug� drog� mo�e przerwa� linie zaopatrzeniowe jak si� zacznie, prawda?
- Owszem.
- No to zap�aci�em wszystkim rze�biarzom w kraju. Niech robi� pomnik cesarza. Najwi�kszy... To b�dzie prawdziwy kolos.
- Chwila... Dalej nie rozumiem.
- Zrobimy cesarzowi prezent. W przeddzie� kampanii wy�lemy mu pomnik w cz�ciach, oczywi�cie na kilku setkach woz�w.
Matematyk dopiero teraz zrozumia�. U�miechn�� si� sympatycznie, rozwijaj�c map�, kt�r� dot�d trzyma� w r�ce. Rozpostar� j� na ziemi i przykl�kn��.
- Rozumiem, �e tu - postuka� palcem w jaki� przepi�knie wykre�lony, kolorowy w�yk - w tym w�wozie, nasze wozy si� nagle popsuj�?
- Tak. Popsuj�, powpadaj� na siebie, spal�. Zostanie mn�stwo obrobionego kamienia, w niewielkim w�wozie za liniami przeciwnika.
- I b�dziemy mieli ju� tylko jedn� drog� - matematyk zacz�� sk�ada� map�. - P�jd� pogoni� rze�biarzy. Ale powinni�my...
- Nie teraz - przerwa� mu Zaan. - Musz� przez chwil� pomy�le�.
Ruszy� na szczyt piaszczystego wzg�rza opodal. Z dala od ludzi, z dala od wszystkich pilnych spraw. Nawet nie kaszla� za bardzo. Ale te� nie m�g� si� skupi�. Zatrzyma� si�. D�u�sz� chwil� bezmy�lnie patrzy� na przemieszczane poni�ej oddzia�y. Czy �wiat naprawd� b�dzie inny? Czu� takie samo napi�cie jak ch�op widz�cy nadci�gaj�c� burz�. Burza nast�pi. Przyjdzie czas huraganu, zniszczenia, po�ogi. Wszystko ulegnie zmianie. Na razie nic si� jeszcze nie dzia�o. Wielki potw�r zbiera� si�y, pr�y� si� przed atakiem. Nikt z postronnych nie zauwa�y�by w tym dniu niczego szczeg�lnego. Tylko do�wiadczony ch�op m�g� przewidzie� dok�adnie, kiedy burza nadci�gnie nad jego pole. Tylko Zaan wiedzia�, kiedy huragan uderzy z moc� gromu, wywracaj�c porz�dek �wiata na drug� stron�.
Wysoki oficer Drugiego Wydzia�u Imperialnego Sztabu mia� nadziej�, �e wszystkie przewidziane przez
etykiet� uk�ony wykona� prawid�owo co do najdrobniejszego gestu. Ba� si� podnie�� wzrok. By� skr�powany sytuacj�, w kt�rej musia� podawa� pismo samemu cesarzowi, kiedy ten by� w ��ku. Ale to by� mniejszy problem. Wi�kszym by�o to, �e obok cesarza w ��ku by�a te� Annamea. Pierwsza Na�o�nica Cesarstwa i, jasna zaraza!, najpi�kniejsza kobieta na �wiecie. Oficer po prostu ba� si� podnie�� oczy. Suchy rozkaz odej�cia przyj�� z wyra�n� ulg�.
Cesarz z�ama� piecz��. Przebieg� wzrokiem kilkadziesi�t linijek tekstu.
- No chod�. Chooooood�... - Annamea le��ca z boku ci�gn�a go za rami�.
- Wiesz? Dziwna sprawa - cesarz nie poddawa� si� jej zabiegom. Od�o�y� pismo na malutki stolik obok ��ka. - Nasze �r�d�o z otoczenia Wielkiego Ksi�cia Oriona w�a�nie donosi, �e Troy zamierza wyku� dla mnie najwi�kszy pos�g na �wiecie. Prawdziwego kolosa.
- Tak zawsze by�o - mrukn�a na�o�nica. - Masz ju� z dziesi�� pomnik�w wystawionych przez twoich wrog�w w stolicy. Nied�ugo miejsca zabraknie...
By�a jedn� z dw�ch os�b w cesarstwie, kt�re mog�y sobie pozwoli� na kpin� z w�adcy. Drug� osob� z takim immunitetem by�a imperialna �ona.
- Nasze �r�d�o twierdzi, �e Orion chce w ten spos�b zablokowa� w�w�z na pustyni i unieczynni� jedn� z dr�g. To ma by� sygna� do ataku.
- To nie przyjmuj pomnika. Niech go sobie ustawi� w Troy.
Cesarz przygryz� wargi.
- Co� dziwnego jest z tym �r�d�em informacji. Naczelny Wr�bita Cesarstwa, kt�ry potrafi przewidzie�
prawie ka�dy ruch ich wojsk, twierdzi co� zupe�nie przeciwnego.
- Nienawidz� tego pokurcza! - Annamea gwa�townie unios�a si� na �okciach, ukazuj�c swoje pe�ne piersi. - To jaki� dure�!
- Oj... nienawidzisz go, bo to jedyny m�czyzna z mojego otoczenia, kt�ry nie zwraca uwagi na twoje wdzi�ki. Annamea, przesta� miesza� swoje cia�o z polityk�.
- Nie lubi� go. On co� ukrywa.
- Nawet wiem, co - westchn�� cesarz. - Ukrywa sk�onno�� zakazan� przez prawo w ka�dym kulturalnym pa�stwie.
- O nieeee... On jest jaki� dziwny.
- Przesta�! Ja lubi� mie� informacje z wielu �r�de�.
- Jedno, czyli wr�bit�, kt�ry chronicznie nienawidzi kobiet, ju� znam...
- Przesta� kpi�, bo wych�osta� ka��!
- Spr�buj - unios�a si� jeszcze wy�ej w udawanej w�ciek�o�ci. - Od bicia w pup� zawsze boli mnie g�owa. Nast�pnej nocy zobaczysz, co to jest baba z b�lem g�owy!
Roze�mia� si�. Chwyci� j� za w�osy.
- Zawsze lubi� mie� informacje z r�nych �r�de� -powt�rzy�. - Nasi dzielni marynarze znale�li zatopiony okr�t wojenny Troy. Burza zagna�a go, ich ludzie usi�owali ratowa� Wielkiego Ksi�cia Archentara. Niestety, uton�li. On, jego m�oda �ona i dziecko. Sprawdzali najwi�ksi czarownicy. Oni naprawd� uton�li...
- Po co mi to m�wisz?
- Wielki Ksi��� mia� teczk� z planami przysz�ej kampanii. W g��wnych punktach zgodn� z tym, co przewiduje Naczelny Wr�bita.
Annamea potrz�sn�a g�ow�.
- Nie ufam Naczelnemu Wr�bicie - powt�rzy�a dziewczyna.
- No, ale mam dwa potwierdzaj�ce si� �r�d�a i jedno, kt�re im zaprzecza.
- Przesta�my m�wi� o polityce - obj�a go ramionami. - No chod�.
- Czekaj, na ten list trzeba odpowiedzie�... Annamea wyskoczy�a z ��ka. Wzi�a pi�ro i inkaust.
By�a zupe�nie go�a i stanowi�a widok, o kt�rym inni m�czy�ni mogli tylko pomarzy�.
- Co napisa�, kochanie?
- To nie �r�d�o, ale dezinformacja - cesarz patrzy� na jej wypi�ty ty�ek, kiedy pisa�a na marginesie raportu. - Po�lijcie to �r�d�o do... - znowu skupi� wzrok na jej kszta�tnych biodrach - po�lijcie to �r�d�o do dupy!
Obejrza�a si� niby zez�oszczona. Potem spojrza�a na swoje po�ladki, a chwil� p�niej pochwyci�a jego wzrok.
- Dobrze. Napisz�, jak chcesz, ale... - szybko sko�czy�a kaligrafowanie liter z do�� specyficznym u�miechem na twarzy. - Ale i tak ty to musisz podpisa�.
Podesz�a bli�ej ��ka, wypi�a si�, przy�o�y�a sobie list do prawego po�ladka i poda�a mu pi�ro.
- Podpisz. Podpisz list dok�adnie na tym, gdzie zamierzasz pos�a� to �r�d�o.
Roze�mia� si�. Z tym podpisywaniem na mi�kkiej pupie by� pewien problem, ale cesarz nie zawraca� sobie tym g�owy. My�la� o czym� innym. Kiedy dziewczyna znalaz�a si� na powr�t w ��ku, zd��y�a tylko szepn��:
- Czy wszystkie decyzje polityczne zapadaj� w tak Przypadkowy spos�b?
- Wszystkie - mrukn��, bo by� bardziej do�wiadczony w polityce.
Rozdzia� 2
Malutka wioseczka wydawa�a si� wtulona w las. Z miejsca, gdzie sta�y, by�a ledwie widoczna. Niewielka rzeczka, w�a�ciwie strumie�, wi�a si� mi�dzy polami, omijaj�c wzg�rze, z kt�rego w�ska droga prowadzi�a wprost do w�t�ej k�adki przerzuconej nad wod�.
- To tutaj? - spyta�a Achaja. Shha skin�a g�ow�.
- Tu si� urodzi�am - szepn�a. - Dzi�ki.
- Biafrze wszystko jedno, gdzie si� ma spotka�...
- Ja nie o tym - sier�ant u�miechn�a si� lekko. -Dzi�ki, �e nie przyci�gn�a� tu wojska - uderzy�y konie pi�tami i ruszy�y w d�. - Bo dziewczyny by wszystko rozkrad�y, kura zapu�ci�y i by ch�opi musieli ucieka�.
- Wiem.
�agodny, zwiastuj�cy przedwio�nie wiatr ch�odzi� ich twarze. �nieg topnia� coraz szybciej, zamieniaj�c go�ciniec w coraz trudniejsze do przebycia b�oto. Wjecha�y mi�dzy pochylone p�oty. Psy rozszczeka�y sie.
Szczeg�lnie zapach Achai sprawia�, �e dostawa�y amoku. Za to okoliczne koty wychodzi�y ze swych kryj�wek, miaucz�c g�o�no, by powita� wielk� i dziwn� kole�ank�. By�y zaskoczone, stara�y si� wyt�umaczy� jej, �e porz�dny kot raczej nie je�dzi na koniu.
Shha zatrzyma�a si� przed niewielk� cha�up� po�rodku wsi. Obej�cie, w przeciwie�stwie do wszystkich innych, wyr�nia�o si� wielkim s�upem postawionym przy furtce.
- O �esz ty - mrukn�a Shha. - Ojciec naprawd� w�jtem zosta�.
- No i dobrze. Co� mu si� nale�y od �ycia.
Obie zeskoczy�y z koni. Ch�opi, jak zwykle, kryli si� w cha�upach. Gdyby nie zwierz�ta, wie� wygl�da�aby na opuszczon�. Shha podesz�a do p�otu. Pies prawie dosta� piany na pysku, szczekaj�c i usi�uj�c wgry�� si� w sztachety. Nigdy nie s�ysza� tak r�wnego, spr�ystego kroku. Nigdy nie czu� zapachu wojska.
- Ty co, psiama�, nie poznajesz mnie?
Drzwi cha�upy otworzy�y si� nagle. Wyszed� z nich ros�y m�czyzna z opask� w�jta, pochylony w g��bokim uk�onie.
- Witam ja�nie panienki - smagn�� psa rzemieniem. - Witam.
Shha zakl�a jak szewc.
- Tato! To ja.
M�czyzna uni�s� g�ow�, zerkaj�c podejrzliwie na dziewczyn� w kr�tkiej, l�ni�cej sukience, b�yszcz�cej sk�rzanej kurtce z naszywkami formacji i stopnia, baretkami za odbyte kampanie, rozet� elitarnej g�rskiej dywizji, srebrn� odznak� pu�ku zwiadu i z�otym or�em na ramieniu. Dziewczyna mia�a b�yszcz�cy he�m os�aniaj�cy oczy i rzucaj�cy cie� na twarz, na kt�rej namalowano ��t� farb� trzy kanty liniowego sier�anta i czerwon� wst�g�, znak wysoko urodzonych. Ch�op prze�kn�� �lin�. Ta druga wygl�da�a jeszcze lepiej. Mia�a zas�oni�te czarnymi p�ytkami oczy. Opr�cz stopnia majora namalowanego na twarzy mia�a te� z�oty w�yk ksi�niczki i... i jaki� niesamowity tatua� o tak skomplikowanym rysunku, �e... musia�a by� chyba Kr�low�. Ch�op zna� bajki o kr�lowej, kt�ra schodzi sama do swojego ludu, ale nigdy nie przypuszcza�, �e jest w tym cho� cie� prawdy. I �e w�a�nie on do�wiadczy tego osobi�cie. Pochyli� si� w jeszcze g��bszym uk�onie.
- Ja�nie panienki...
- Tato! Do kurzej dupy, to ja, twoja c�rka! Odwa�y� si� podnie�� g�ow�. No mo�e... Przecie� nie
b�dzie si� sprzecza�. Wszak nie jest g�upi. Zaprzecza� tak wysoko postawionej ja�nie panience? Nie, nie, nie.
Shha zdenerwowa�a si� nagle. Otworzy�a furtk� i wkroczy�a na teren zagrody.
- Mama! No co jest? Wyjd�cie wreszcie!
Starsza kobieta wysun�a si� ostro�nie zza drzwi. Albo by�a bardziej rozs�dna, albo bardziej sk�onna zgodzi� si� ze zdaniem ja�nie panienki, jakiekolwiek by ono by�o.
- C�reczko... - szepn�a, ale tak, �eby nie za bardzo by�o s�ycha�.
Shha zakl�a znowu i zdj�a he�m. Teraz j� rozpoznali. Ojciec ze zdumienia rozdziawi� g�b�. Matka potrz�sn�a g�ow�, a potem przytuli�a c�rk�.
- Oj, malutka ty moja... Dziecko moje - dotyka�a jej d�ugich w�os�w, potem palcem jej pomalowanej twarzy. - To ty teraz za s�u��c� samej Kr�lowej robisz?
Shha mrugn�a do kole�anki.
- To jest pani major, ksi�niczka Achaja, moja siostra.
- O �esz... - wyrwa�o si� ch�opu. Zgi�� si� w jeszcze wi�kszym uk�onie. - Ja�nie pani Kr�lowo... - be�kota�. - W nasze progi... znaczy... w nasze bardzo niskie progi...
Achaja uzna�a to za zaproszenie. Przesz�a przez furtk� i schowa�a si� za plecami gospodarza. Pies je�y� w�a�nie sier�� na karku i zaczyna� warcze�.
- Niech pan go przywi��e, co? - u�miechn�a si�. -Psy mnie nie cierpi� - doda�a wyja�niaj�co.
Shha chwyci�a j� za rami� i poci�gn�a w stron� cha�upy. W�jt z�apa� psa i oniemia�y spojrza� na swoj� �on�.
- Widzia�a�? C�rcia siostr� ksi�niczki - za�ama� r�ce. - I bogato urodzona teraz.
- Szlachetnie urodzona - poprawi�a go.
- No m�wi�. Tam si� musz� nudzi� w tych pa�acach... jak takie rzeczy wymy�laj�.
- No - potakn�a ch�opka. - Ty, stary, rzadko masz racj�. Ale teraz masz.
We wn�trzu cha�upy kry�o si� kilkana�cie os�b. Shha wskazywa�a palcem ka�dego po kolei i okre�la�a jakim� imieniem, ale Achaja nie by�a w stanie tego zapami�ta�. By�o tam ze czterech jej braci i trzy siostry. Do tego �ony dw�ch braci, jedna w ci��y, druga ju� z dwojgiem dzieci. Reszty os�b nie by�a w stanie zidentyfikowa�. Jednak w przeciwie�stwie do starych, m�odzi nie mieli �adnych opor�w. Zacz�li �ciska� dziewczyn�, przekrzykiwa� si� i przepycha�. Jaka� dziewczynka wskoczy�a na Achaie, zaplataj�c jej r�ce na karku.
- To teraz - zerkn�a podejrzliwie - teraz jeste� moj� siostr�, ja�nie pani ksi�niczko?
- Tak - roze�mia�a si� Achaja. - Znasz wojskowy obyczaj.
- To we� mnie do wojska, co?
- A ile masz lat, ma�a?
Dziewczynka skrzywi�a si� nagle i przytuli�a jeszcze mocniej.
- Trzyna�cie - sk�ama�a, zawy�aj�c sw�j wiek co najmniej o po�ow�.
- Troch� ma�o, co?
- No ale ty, jako Kr�lowa, mo�esz kaza�, �eby mnie wzi�li, nie?
- Nie jestem Kr�low�.
- Siostro... Siostrzyczko... Ja ci� tak bardzo prosz�! Ja bym te� chcia�a mie� takie suknie jak wy macie. Ja bym by�a dobra w wojsku. Przecie� takiej ma�ej jak ja �aden wr�g nie zetnie, bo jestem za ma�a! I on by ci�� za wysoko. Co? We�cie mnie, co? Co?
Achaja potrz�sn�a g�ow�.
- Twoje rozumowanie nie jest pozbawione logiki. Ale... Sze�ciolatk�w nie bior�.
- Mam siedem! - wrzasn�a dziewczynka. - Mam siedem! - zmieni�a swoj� poprzedni� wersj�.
- Akurat - Shha wyrwa�a si� wreszcie z u�cisk�w swojej rodziny. - A nie pi�� przypadkiem?
- Sze��! Sko�czy�am ju� sze��! - poprawi�a si� zn�w dziewczynka. - Mama, powiedz, �e mam sze��.
- A kto by tam liczy� - machn�a r�k� stara. - O tu, prosz� - wskaza�a �aw�. - Prosz�, ja�nie panienki.
Przynios�a z kuchni kasz� i w�dk�. Niedosz�y, by� mo�e nawet sze�cioletni, �o�nierz pomstowa� na �rodku
izby, a potem zacz�� g�aska� l�ni�cy materia� sukienki swojej nowej siostry.
- Mama, nie nazywaj nas �ja�nie panienki" - Shha skrzywi�a si�, nabieraj�c �y�k� kasz�. - To� jestem twoj� c�rk�. A ona jest moj� siostr� - wyja�nia�a ju� z pe�nymi ustami. - M�w �ty" albo po imieniu.
- No - zgodzi�a si� stara, nie �mi�c polemizowa�. -Achaja, �ty", ja�nie wielmo�na pani ksi�niczko major, Kr�lowo nasza, mo�e w�dki?
- Ch�tnie - roze�mia�a si� Achaja.
Shha zacz�a kl��. W�jt przysiad� si� do sto�u. Patrzy� z ukontentowaniem na swoj� c�rk� i na jej siostr�.
- Oj, ja�nie pani ksi�niczko, pani major, wasza wysoko�� Kr�lowo, znaczy �ty" i pani Achaja jeszcze... -u�miechn�� si�. - Ale mi si� c�rcia uda�a, co?
- No! Kurde, pi�knie.
W�r�d zebranych w izbie przeszed� szmer podziwu. Kr�lowa potrafi�a wyra�a� si� tak jak oni. M�wi�a ich j�zykiem!
- No - potwierdzi� gospodarz. - Sier�anta dosta�a, a ja dodatek morgowy i w�jtem zosta�em, nie? - nala� sobie wielki kubek w�dki i opr�ni� jednym haustem. -Zwyk�a ch�opka, a teraz uczona, m�wi inaczej ni� my. I szlachciank� �e�cie z niej zrobili - nala� sobie drugi kubek. - Oj... pani Kr�lowo. Wojsko to najpi�kniejsza rzecz na �wiecie, co?
Achaja u�miechn�a si�. Wola�a nie zaprzecza�.
- Shha dosta�a to, co ma, bo... zas�u�y�a. Bo�cie j� dobrze wychowali.
- No. Ale ja�nie pani to teraz - zawaha� si�. Zna� wojskowy obyczaj jak wszyscy, ale ba� si� powiedzie� to, co zamierza�. - To teraz...
- Tak - domy�li�a si�. - Jestem twoj� c�rk�... - te� zawaha�a si� na moment - tato...
Przytuli� j� mocno. Nie by� wymowny. Nie potrafi� powiedzie� tego, co chcia�.
- No... - g�aska� j� po g�owie, a Achaja nagle musia�a zacisn�� powieki z ca�ej si�y. - Dobrze, �e mam now� c�rci�. Twoich braci i si�str tu kupa, ale miejsce zawsze b�dzie. Zawsze mo�esz tu wr�ci�, dziecko.
- No, Achajka - kt�ry� z braci podni�s� sw�j kubek. - Twoje!
Wypili wszyscy, poza dzie�mi. No mo�e poza tymi, kt�re nie zd��y�y dorwa� si� do odstawionych kubk�w z resztkami.
- Shha teraz wielka pani - powiedzia�a kt�ra� z si�str. Trudno by�o si� doliczy� i zapami�ta� ich imiona. - A takie g�upie by�o dziecko - u�miechn�a si�.
- Shha jest jedn� z najlepszych �o�nierzy, jakie widzia�am - powiedzia�a Achaja. - Mo�e jedynie Lanni jej dor�wna, mo�e Mayfed. Kiedy� mo�e ta nowa, Jakee, b�dzie r�wnie dobra. Shha jest �wietna.
- No - odezwa� si� gospodarz. - Mnie w�jtem przez ni� zrobili. I dodatek morgowy za stopie�, i...
- Eeee... - Shha wzruszy�a ramionami. - Achajka to nawet Viriona pokona�a.
Nikt tutaj nie wiedzia�, kto to Virion. Wielki �wiat zagl�da� do tej zagubionej w�r�d las�w wioseczki raz do roku, w osobie poborcy podatkowego, ale... Jednak w osobie poborcy ten Wielki �wiat wcale nie by� taki zn�w wielki.
- O Bogowie! - krzykn�� kt�ry� z braci. - Orszak ku nam lezie.
- To wasz? - spyta� kto� z ty�u.
- Nie - zaprzeczy�a Achaja. - Pewnie Biafra. Do karczmy trzeba si� przenie��.
Shha skoczy�a do drzwi. Otworzy�a je i wypad�a na zewn�trz.
- A po co do karczmy? - zaoponowa� gospodarz. -Tu wszystko mamy. A ja ich zaraz...
Usi�owa� upchn�� wszystkich do drugiej izby obok, ale nie sz�o mu za dobrze. Ca�a rodzina, podekscytowana niecodziennymi zdarzeniami, t�oczy�a si� i przekrzykiwa�a. Nikt nie zamierza� rezygnowa� z widowiska, kt�rego m�g� by� �wiadkiem.
Shha wr�ci�a skrzywiona. Potem �o�nierze zwiadu wprowadzi�y Biafr�. W�a�ciwie wnios�o. By� tak pijany, �e nie m�g� zogniskowa� wzroku, �lina kapa�a mu z ust. �o�nierze usi�owa�y posadzi� go na �awie, ale dos�ownie przelewa� im si� przez r�ce. Achaja zakl�a g�o�no.
- O! W�dka - wbrew pozorom Biafra zdo�a� jednak co� dostrzec przed sob�. Usi�owa� si�gn��, ale mu nie wysz�o. Shha z ca�� rodzin� patrzy�a oniemia�a.
- Tato - szepn�a Achaja. - Daj kwasu albo co� w tym rodzaju.
Gospodarz rzuci� si� do kuchni. Jego �ona pobieg�a za nim i po chwili przynie�li spory garnek przykryty szmat� i obwi�zany sznurkiem.
- Wiadro - zakomenderowa�a Achaja.
Dzieci przytaska�y bali�, wida� musia�y ju� by� �wiadkami podobnych scen i wiedzia�y, co robi�. �o�nierze zwiadu patrzy�y demonstracyjnie w okno. One r�wnie� musia�y widzie� niejedno w wykonaniu swojego szefa. Achaja stan�a za Biafr�, chwyci�a go za g�ow� i przytrzyma�a pomi�dzy swoimi udami. Razem z
gospodarzem rozchylili mu usta i zacz�li wlewa� kwas. Potem wsp�lnymi si�ami nachylili bezw�adne cia�o nad bali�, kt�r� dzieci przytrzymywa�y, �eby si� nie przewr�ci�a.
- Pani major - jedna z �o�nierzy wyci�gn�a d�o�. -To mo�e poskutkowa�.
Achaja wzi�a od niej malutk� fiolk� wype�nion� bia�ym proszkiem.
- Co to jest?
- Ja tam nie wiem - szeregowa wzruszy�a ramionami. - Nazywaj� to �narkotyk" czy jako� tak. Medyk czasem daje szefowi, jak ju� nic nie dzia�a.
Achaja wsypa�a bia�y proszek do kubka i zala�a w�dk�. Gospodarz podni�s� obrzyganego Biafr� i razem zaaplikowali mu m�tny p�yn. Biafr� co� wstrz�sa�o. Medyk jednak mia� racj�. Po chwili wstrz�sy usta�y, a potem pijak otworzy� oczy. By�y r�wnie m�tne jak p�yn, kt�ry mu wlali. Ale te� by�y roz�wietlone jakim� dziwnym blaskiem.
- Kawy... - wyszepta�.
- A sk�d ci, kurwa, wezm� kaw� w Arkach? - krzykn�a zdenerwowana nagle Achaja. - Jakby� si� w Troy urodzi�, to mo�e by� dosta�. Raz do roku, na kr�lewskim dworze.
- Mam... mam w jukach - szepn��.
�o�nierze pobieg�y po juki. Kiedy wr�ci�y, Achaja wyj�a z nich trzy zielone ziarenka. Zwr�ci�a si� do gospodarza.
- S�uchaj, najpierw je trzeba opali�, potrzymaj na p�ycie, a� zrobi� si� czarne. Potem we� do ust i zgry� wszystkie. Musisz prze�u� dok�adnie. Potem wypluj do kubka i zalej wrz�tkiem.
By�a chyba jedyn� osob� w ca�ym kr�lestwie, kt�ra wiedzia�a, co zrobi� z tymi dziwnymi ziarenkami. M�odo�� sp�dzona na jednym z pierwszych dwor�w w Troy procentowa�a w�a�nie w zupe�nie niespodziewany spos�b.
Przej�ty gospodarz podskoczy� do pieca. Biafra chwia� si� na �awie. Dziwny blask w jego oczach pot�gowa� si� z ka�d� chwil�. Usta�y dreszcze, przesta� si� �lini�. Nie by� do ko�ca przytomny, ale jaki� wewn�trzny p�omie� rozpala� si� w�a�nie i sprawia�, �e m�g� nawet powiedzie� co� z sensem.
- I co z t� kaw�? - mrukn��.
- Zaraz b�dzie.
- Bogowie... Jak ja wygl�dam?
- Jak zwykle, Biafra! Obrzygany, obsikany, jak ka�dy pijak z zaplutej karczmy!
Wzruszy� ramionami. By� pi�kny. Nawet w tym stanie.
- A ty co, kurde, ksi�niczko moja. Nie pijesz?
- Ale si� nie schlewam w cztery dupy codziennie!!! -krzykn�a.
- Eeeee... Sra� to pies - przetar� oczy. - Macie jakie� nowe ubranie?
�o�nierze by�y przygotowane. Jedna z szeregowych os�oni�a go ogromnym r�cznikiem, a druga z wielkim trudem przebra�a w nowe ubranie. Rodzina Shhy obserwowa�a te zabiegi w kompletnej ciszy. Potem gospodarz postawi� na stole paruj�cy kubek z czarn�, rozsiewaj�c� dziwny, ale przyjemny, zapach ciecz�. Biafra wychyli� go, parz�c sobie usta. Achaja wyj�a mu naczynie z r�ki i wypi�a resztk�, kt�r� zostawi�. Kawa by�a rarytasem, istnym cudem Bo�ym, szczeg�lnie w tym zapad�ym, prowincjonalnym kr�lestwie.
Narkotyk zaordynowany przez medyka dzia�a� �wietnie. Cia�o Biafry nie przypomina�o ju� galarety. O dziwo, m�g� si� nawet skupi�.
- Nie macie wi�cej tego proszku? - spyta�. �o�nierze energicznie zaprzeczy�y ruchami g��w.
- Niech si� kto� kopnie do stolicy po wi�kszy zapas. Kurde, mam wra�enie, �e potrzebuj� tego wi�cej i wi�cej. No, zr�bcie co�! Nie st�jcie tak, g�upie dupy!
Achaja skinieniem g�owy pozwoli�a odej�� dw�m szeregowym. Spojrza�a na Biafr�, kt�ry wygl�da� coraz lepiej.
- Ale mi dobrze - szepn��. - Jak wok� jest kolorowo.
Rozejrza�a si� odruchowo. Mia�a wra�enie, �e kolory s� takie same jak poprzednio. Ale mo�e to jej oczy k�ama�y? Zdj�a ciemne okulary. Kilka os�b szarpn�o si� do ty�u na widok jej smolistoczarnych oczu.
- Mo�emy porozmawia�?
- No - Biafra przekrzywi� g�ow� jak dziecko, przygl�daj�c si� jej uwa�nie. - Jeste� fajn� dup�, ksi�niczko. Jak bym ci� wzi�� do ��ka...
- Obiecanki cacanki - warkn�a i nagle zda�a sobie spraw�, jak strasznie jej na nim zale�y. - W tym stanie m�g�by� to zrobi� z koz� i nie odczu� r�nicy.
- Nie b�d� wulgarna - odci�� si�. Jego umys� pod wp�ywem narkotyku zaczyna� ju� dzia�a� naprawd� dobrze. - Zaraz wstan� i ci� dopadn�.
- Akurat. Przelecisz Shh�, a i tak b�dzie ci si� wydawa�o, �e spa�e� z cesarzem Luan.
Roze�mia� si�. Zerkn�� na sier�anta.
- Te� fajna dupa. S�uchaj, Shha, nie chcia�aby� wyj�� za genera�a?
- Nie, panie generale, z ca�ym szacunkiem. Ale niech pan to zaproponuje pani major.
- Shha! - Achaja usi�owa�a zgasi� sier�anta, ale ta perorowa�a jeszcze jaki� czas, zachwalaj�c r�norakie walory swojej siostry. Achaja my�la�a, �e rumie�ce zostan� jej na sta�e, szczeg�lnie po opisie dotycz�cym tego, jaka jest w ��ku.
Biafra wydawa� si� zadowolony. Patrzy� na swojego majora, u�miechaj�c si� g�upkowato.
- To co? - powiedzia� wreszcie. - Wyjdziesz za mnie?
- Najpierw spr�buj wytrze�wie� - osadzi�a go momentalnie. Co� ciep�ego rozlewa�o si� w jej wn�trzu. Nie wiedzia�a, jak sobie z tym poradzi�. Taki gn�j! Takie zero! Kurde blade. Naprawd� go kocha�a? Bogowie, czy on m�wi serio?
Nie mog�a poradzi� sobie z w�asnym wn�trzem. Twarda kobieta zab�jca mi�k�a nagle, kiedy ten sukinsyn cho�by �artowa� sobie, �e si� z ni� o�eni. Chyba zwariowa�a. Taka �winia, taki male�ki gnojek upaprany w niezliczonych aferach. A tam - aferach! Tego nie mo�na nawet tak nazwa�. Upaprany w m�tnych aferkach gdzie� na ko�cu �wiata, w zupe�nie niewa�nym kr�lestwie, o kt�rym w Troy wiedzieli jedynie najbardziej o�wieceni bibliotekarze i najbardziej zajadli agenci wywiadu. Pijak, gn�j, �winia taka... Zatraceniec pierdolony. Takie nic! Taki �liczny, tch�rzliwy m�czyzna. Takie g�wno, kt�re przykleja si� do buta. Taki pieprzony ideowiec, kt�ry potrafi, jeden z nielicznych, zrealizowa� swoje dzie�o, nie cofaj�c si� przed niczym, przed �adnym �wi�stwem. K�amca. Bajerant. Mimoza. Tch�rz. Maminsynek. Morderca. Skurwiel. Wyrafinowany intelektualista
zapijaj�cy swoje �ale w beczkach w�dy, rzygaj�cy publicznie, trze�wy, pozbawiony z�udze� pacan - jedyny jednak cz�owiek na �wiecie, kt�ry m�g� j� zrozumie�. I taki pi�kny... taki �liczny! Taki wrednie �adny! Worek �ajna ociosany przez mistrza mistrz�w - przez istot� natchnion�, przy kt�rej inni rze�biarze powinni zaj�� si� odt�d wy��cznie struganiem konik�w i drewnianych lalek na wiejskie odpusty.
Bogowie! Jak mogli�cie stworzy� takie monstrum? Aaaaaa... Mogli�cie, mogli�cie... Stworzyli�cie ch�opa, kt�ry zabija, nawet nie wiedz�c, czy ma racj�. Stworzyli�cie kupc�w, kt�rzy zabijaj�, przekonani o swojej racji. Stworzyli�cie inteligent�w, kt�rzy nie mog� zabija�, ale judz�, m�wi�c, �e maj� racj� ci, co zabijaj�, m�cz�, uciskaj�. I stworzyli�cie Biafr�! Wasze ostateczne rozwi�zanie w dziele zniszczenia! Nieprawdopodobnie inteligentnego skurwysyna, kt�ry jest po��czeniem ch�opskiej bezwzgl�dno�ci, kupieckiej zaradno�ci i intelektualnej przewrotno�ci. Ch�op, kupiec i inteligent. Takie dziwne co�. Bezwzgl�dne jak ch�op, zaradne i dobrze zorganizowane jak kupiec, m�dre jak inteligent. Te trzy gatunki ludzi nagle w jednym. Ale nie wszystko si� zmie�ci, wi�c odciachali�cie to, co w tamtych dobre. Pozosta�o tylko ch�opskie skurwysy�stwo, kupiecka zajad�o�� i inteligenckie, najwspanialsze na �wiecie, m�dre k�amstwo.
Zabijano od zarania. Znajduj�c r�ne preteksty albo w og�le bez usprawiedliwienia. Ale Biafra jest pierwszym, kt�ry zabija dla... dobra zabijanych. Tak, wredni Bogowie, zg�d�cie si�, �e nic lepszego ju� nie wymy�licie. Biafra to ukoronowanie waszego dzie�a. �liczna, najpi�kniejsza na �wiecie �mier�, kt�ra przychodzi jako
lekarstwo ostateczne, jako panaceum na wszelkie bol�czki. I nie dziwcie si� tylko, �e tysi�ce, miliony jego spadkobierc�w rzuc� si� do boju w przysz�o�ci. Nie, nie z wyciem bynajmniej. Z inteligentnym Dobrym S�owem na ustach. Sami�cie to sobie wymy�lili. Nie miejcie wi�c pretensji do ludzi. Czemu odwracacie g�owy? Co� wam nie w smak? Co? To po co�cie go robili? �wiat bez Biafry by�by do pomy�lenia. Jednak przysz�o�� bez jego spadkobierc�w ju� nie. A przynajmniej nie taka, jaka nast�pi. My, ludzie, nie rozumiemy waszego milczenia. Za co nam to zrobili�cie, co, zarazy? Nie chcecie odpowiada�? Nie - to nie. Tylko nie odwracajcie teraz wzroku, gnojki.
- Szkolenie oddzia��w zako�czone? - zapyta� Biafra z u�miechem.
- Tak. Strzelanie, odliczanie, manewrowanie. Wszystko prze�wiczone - mrukn�a Achaja. - Cho� w zimie.
- Nie szkodzi. Jak zaopatrzenie?
- Fatalnie. Trzech �o�nierzy �wiczy, u�ywaj�c jednego karabinu. Co, zwa�ywszy wypadki, pozbawia nas dwudziestu sztuk broni dziennie.
- Nie szkodzi - westchn��. - Otrzyma�em zapewnienie od Chorych Ludzi, �e mog� dostarcza� nam oko�o stu dwudziestu - stu trzydziestu sztuk karabin�w dziennie. S� w stanie wytworzy� nawet wi�cej, ale... C�a Wielkiego Lasu, straty transportowe, wady produkcyjne powoduj�, �e dostaniemy realnie oko�o setki sprawnych dziennie. Wraz z amunicj� i specjalistycznym zaopatrzeniem.
- Mamy czym zap�aci�? Czy dadz� na kredyt? U�miechn�� si� i mrugn�� do niej. Nie musia� tego
robi�. Pytanie by�o raczej retoryczne, poniewa� oboje
wiedzieli, �e Chorzy Ludzie zrobi� wszystko dla utrzymania szlaku przez Wielki Las. Ich towary tania�y zastraszaj�co na �wiatowych rynkach, co pozwala�o im zajmowa� te rynki jak wezbrana rzeka �zajmuje" po�o�one przy brzegu ��czki. Wiele kr�lestw rezygnowa�o z ce�, widz�c rozkwit gospodarczy na swoich terenach. Na rynkach Zachodu nie by�o ju� innych tak licz�cych si� kupc�w jak kupcy Chorych Ludzi. Szlak! Szlak przez Wielki Las by� kluczem, kt�ry otwiera� wszystkie drzwi. Wszelkie rynki. A gwarantem przepustowo�ci szlaku by�o Arkach. To sprawia�o, �e jakie� niebotyczne, monstrualne i makabryczne sumy ze skarbu Chorych Ludzi, czy to w formie nisko oprocentowanych kredyt�w, czy bezzwrotnych po�yczek, trafia�y do kasy Armii Arkach. Kr�lestwo to sta�o si� nagle najlepszym petentem we wszystkich kantorach, ka�dy lichwiarz u�miecha� si� z rado�ci�, mog�c r�czy�, czy wr�cz wyda� kwity gwarantowe tak wspania�emu klientowi (czytaj: maj�cemu tak pi�kne por�czenie). Z drugiej strony szerokim strumieniem p�yn�y w stron� Arkach pieni�dze z Troy. Drogi handlowe zosta�y otwarte (wi�kszo�� nowych). Pierwszy na �wiecie szlak handlowy prowadzi� przez stolic�. Wszystko to sprawia�o, �e po raz pierwszy w dziejach kr�lestwo mog�o zyska� pewn� perspektyw� strategiczn�. I Biafra zamierza� to wykorzysta�. Sytuacja militarna nie by�a dobra, ale Troy r�wnie� mia�o cudzy but na gardle. Teraz dla drugiego na �wiecie kr�lestwa (jak Troy) i zupe�nie trzeciorz�dnego (jak Arkach) istnia�o jedno rozwi�zanie: zwyci�y� lub przesta� istnie�.
Nikt z wymienionych nie zamierza� przesta� istnie� sam z siebie.
- Dobra - mrukn�� Biafra. - Zaan uderzy na wiosn�. My musimy wcze�niej.
- Dlaczego?
- Jest zima. Luan wycofa�o swoje si�y do garnizon�w Negger Bank. Teraz Drugi Mieszany Korpus na naszej granicy liczy jakie� dwadzie�cia tysi�cy ludzi. Pierwszy Gwardyjski niewiele wi�cej. Na wiosn� podwoj� sw�j stan i b�dzie po nas. Uderzamy teraz albo nigdy.
- Czym uderzamy, Biafra? Ocknij si�. Skrzywi� si�. D�ugo masowa� twarz.
- Kr�lowa jest przeciwna wojnie zaczepnej. Ale to ma�e piwo... - westchn�� ci�ko. - Drug� Dywizj� G�rsk� mamy przeszkolon� ju� i wyposa�on� w now� bro�. Trzy tysi�ce os�b. Mamy zwiad. Jakie� dwa tysi�ce, mo�e trzy. Mamy Ochotniczy Korpus Chorych Ludzi - tysi�c. Plus trzysta dzia�.
- Trzysta... co? - spyta�a.
- Dzia�. Armat - wzruszy� ramionami. - Jaka� ich nowa bro�. Musz� jednak j� przewie�� �odziami na brzeg. A to dopiero b�dzie mo�liwe, jak zajmiemy kawa�ek brzegu w prowincji Negger Bank.
- Czyli nigdy - mrukn�a. Nie zwr�ci� na ni� uwagi.
- Mamy tysi�cosobowy korpus ekspedycyjny Kr�lestwa Dery. Nieprzeszkolony i nie dysponuj�cy now� broni�. Mamy kup� rycerstwa z Kr�lestw P�nocy, te� b�dzie ich z tysi�c. Ale o dyscyplinie lepiej nie m�wi�.
- Czyli... razem osiem tysi�cy �o�nierzy. Dowodzonych wed�ug r�nych regulamin�w, albo w og�le bez... a to wszystko na... Czterdziestotysi�czn� Armi� Luan. Drugie czterdzie�ci tysi�cy w Negger Bank i jeszcze trzydziestotysi�czny Korpus Mohra. kt�ry skoczy nam
na karki, je�li pojawimy si� na jakiejkolwiek cesarskiej drodze. Kurwa! Ja mog� umrze� w ka�dej chwili. Ale nie wysy�aj na �mier� tych wszystkich dziewczyn. Tych ch�opak�w z obcych pa�stw. Osiem tysi�cy na sto dziesi�� tysi�cy, nie licz�c garnizon�w? Oczadzia�e�?
- Czekaj, czekaj... Wszystkie si�y tkwi� teraz w fortach lub obozach warownych. Prze�li�niemy si� i...
- ... i dostarczymy im rozrywki - doko�czy�a.
- Czekaj - powt�rzy�. - S�uchaj, Troy nam jaja urwie, je�li nie uderzymy teraz. A wiesz dobrze, �e mo�e to zrobi�. Nie m�wi�c ju� o tym, �e maj� tam na mnie takie materia�y, kt�rych ja sam na siebie nie mam - wyzna� szczerze. - Uderzymy. Z tob� lub bez ciebie. Ale uderzymy.
Achaja j�kn�a cicho. Ten wariat zamierza� pogr��y� ca�e kr�lestwo! Ten samozwa�czy p�b�g, ten skretynia�y czytelnik rycerskich epos�w postanowi� zaprzeczy� matematyce. Jego zasran�, skompletowan� z przypadkowych oddzia��w �armi�" byle lua�ski garnizon rozsmaruje na pierwszej polanie, gdzie z�y los pozwoli im si� spotka�.
- Kurwa!
- Czekaj, kochanie... Poleci�em zorganizowa� nasze wojska jak g�rskie dywizje. Ca�e zaopatrzenie na mu�ach. Mo�emy i�� przez las. Mo�emy...
- Pope�ni� samob�jstwo.
- Omin�� Drugi Mieszany i...
Zrozumia�a jego plan. Przej�� pod bokiem. Przedwio�nie mo�e to sprawi�. Kiedy oni b�d� zamkni�ci w fortach. A niech sobie, os�abiona nawet, �zwyk�a" Armia Arkach, kt�ra pozostanie na granicy, radzi sama sobie.
- No ale... Pierwszy Gwardyjski spadnie nam na kark, a Mohr uprz�tnie cia�a.
- No - niespodziewanie przyzna� jej racj�.
- S�uchaj - spojrza�a na niego. - Czego si� najbardziej boimy w Negger Bank?
- R�wnin i dr�g - odpar� natychmiast. - Wszystkiego tego, co pozwoli im rozsmarowa� nasze lekkie jednostki.
- Bosko! - roze�mia�a si�. - Powiedzia�e� dr�g? -No.
- No to robimy tak: omijamy nie tylko Drugi Mieszany Suhrena, ale te� Pierwszy Gwardyjski dowodzony przez Teppa. Walimy, wykorzystuj�c, co si� da, do wybrze�a po zaopatrzenie Chorych Ludzi i przed nami tylko Mohr.
- Dziewczyno - potrz�sn�� g�ow�. - Wiesz, co to s� linie zaopatrzeniowe, kt�re oni mog� przerwa�?
- Co za r�nica? Przerw� i tak. Nie s�dzisz chyba, �e Armia Arkach pokona Drugi Mieszany... Albo dostaniemy amunicj� z �odzi Chorych Ludzi, albo nie. �arcie armia zapewni sobie sama.
Zamy�li� si�. Jego r�ka, kt�r� masowa� czo�o, dr�a�a. Co� dziwnego roz�wietla�o mu oczy. Wydawa� si� przytomny i nieprzytomny zarazem. Narkotyk sprawia�, �e jego g�owa chwia�a si� lekko, ale my�li by�y trze�we. Armia zorganizowana na wz�r g�rskich dywizji, ci�gn�ca zaopatrzenie na w�asnych, prowadzonych za uzd� koniach i mu�ach, rzeczywi�cie mog�a dokona� czego� takiego. Zamiast walczy� z przewa�aj�cymi si�ami... po prostu je omin��. Armia Arkach, kt�ra pozostanie na granicy, powinna jeszcze jaki� czas wytrzyma�, kiedy oddzia�y ekspedycyjne na bank, pobior� zaopatrzenie Chorych Ludzi i przetn� najwa�niejsz� drog� handlow� Cesarstwa. Operacja jak uderzenie mieczem w blok mas�a.
- Jak d�ugo b�dziemy musieli wytrzyma� w Luan? -spyta�a Achaja.
- Zaan uderzy na wiosn�. My�l�...
- Nie licz na to, �e dojdzie cho�by do Syrinx. Zagryz� wargi.
- Kr�lestwa P�nocy te� uderz�... - skrzywi� si�, kiedy machn�a lekcewa��co r�k�. - No dobra. Powiem ci - zerkn�� na ch�opsk� rodzin� skupion� pod �cian�, ale... ich obecno�� nie mia�a �adnego znaczenia. Ju� nie mia�a. - To b�dzie wojna nowego rodzaju.
Wyja�ni� jej, �e Kr�lowej uda�o si� wym�c udzia� sze�ciuset wojownik�w z Wielkiego Lasu. Ale ten oddzia� nie wzmocni si� g��wnych. Nie mia�oby to zreszt� sensu. Wojownik�w i tysi�c rycerstwa z P�nocy po�le si� przodem i bokami. Nie po to, �eby walczyli. Przecie� w Luan zmiecie ich dowolny zorganizowany oddzia� wojska. Nie. On planowa� co innego. Rycerze i wojownicy w ma�ych grupach p�jd� po to, �eby sia� terror. Ilu trzeba ch�op�w, �eby powstrzyma� pi�ciu rycerzy? Jedna wie� nie wystarczy. A je�li w ma�ym miasteczku nie ma garnizonu regularnej armii, to ilu mieszczan trzeba, �eby mogli odeprze� atak raptem dziesi�ciu rycerzy? Nie wystarczy im si�. Dziesi�ciu rycerzy zr�wna miasteczko z ziemi�, spali, zrabuje, wymorduje wszystkich, kt�rzy nie uciekn�. Ilu wojownik�w z Lasu powstrzymaj� kupcy? Jednego? A je�li b�dzie ich pi�ciu? Co ze wsi�, co z miasteczkiem, co z osad� rzemie�lnicz�?
Potrz�sn�a g�ow�.
- Chcesz wszystkich zamordowa�?
- Przecie� wsie i tak zawsze by�y palone.
- Ale nigdy w zorganizowany spos�b. Wzruszy� ramionami.
- Wiesz... mam wra�enie, �e by�oby mi wszystko jedno, czy zabije mnie kto� przypadkiem, czy w spos�b zorganizowany - zerkn�� na ni�. - Zreszt� tu nie chodzi o zabijanie. Tylko o terror, niszczenie. Rycerze uderz� na wsie i ma�e miasteczka. Ch�opi pewnie uciekn� w las, ale tam b�d� na nich czeka� wojownicy. �adnych star� z wojskiem. �adnych niepotrzebnych rzezi, bo nie o to tutaj chodzi.
- A o co? - spyta�a roze�lona.
- Jak to? Oni maj� ucieka� - u�miechn�� si� rozbawiony. - Je�li jeden z drugim, ch�op, mieszczanin, rzemie�lnik czy kupiec zostanie napadni�ty i z�upiony, a w lasach ukry� si� nie b�dzie spos�b, bo tam grasuj� potwory, to...
- To co?
- Tysi�ce ludzi rzuci si� do ucieczki pod opiek� garnizon�w. Tysi�ce ludzi! Z dobytkiem, kt�ry zdo�ali wynie��, z wozami, z rodzinami. Oni zatkaj� imperialne drogi. A je�li nawet dotr� do jakich� zorganizowanych oddzia��w, to pan oficer, kt�ry tam dowodzi, b�dzie ich musia� �ywi� - Biafra u�miechn�� si� znowu. - Czym? Odbierze od ust swoim �o�nierzom? Zrobimy im taki burdel, �e kwatermistrzowie sami b�d� si� obwiesza�.
Teraz ona wzruszy�a ramionami.
- Burdel czy �wi�tynia - mrukn�a - dalej mamy Par� tysi�cy na sto!
- Ale te� mo�emy bi� si� z kolejnymi oddzia�ami osobno. Nie uderza ca�a si�a, bo nigdy nie zdo�aj� ich
zebra�. Ale to nie wszystko. Wiesz, co zabija najwi�cej �o�nierzy?
- Chyba inni �o�nierze - zakpi�a.
- B��d - u�miechn�� si�. - Nieprawda.
- Kur de! A co?
- Sprawdzi�em wszystkie raporty, do jakich mog�em si� dosta�. I przeliczy�em sobie. Na jednego �o�nierza zabitego przez wroga przypada pi�ciu, kt�rzy zmarli od nieleczonych ran, chor�b, z�ego �ywienia.
- Ilu?
- Pi�ciu - powt�rzy�. - Je�li stuosobowy oddzia� ma straty w bitwie rz�du dwudziestu zabitych �o�nierzy, to potem i tak znika, bo pozostali umieraj� z r�nych innych przyczyn. Tobie to trudno oceni�, bo walczy�a� w elitarnej, g�rskiej dywizji, a tam medycy i zaopatrzenie najwy�szej klasy. A widzia�a�, co w piechocie? �ar�a� kiedy� brudn�, zgni�� brukiew, popijaj�c wod� z ka�u�y?
- �ar�am r�ne dziwne rzeczy, je�li ci o to chodzi. Ale pi�ciu do jednego?
Machn�� r�k�.
- Pami�tasz dwudziestotysi�czny korpus Tyranii Symm wys�any dla oskrzydlenia Linnoy? Ile mieli strat?
- Prawie dziewi�� tysi�cy po przej�ciu na brzeg morza - wyrecytowa�a z pami�ci.
- A ile bitew odbyli? - nachyli� si� w jej stron�.
- Bogowie! - wyrwa�o jej si� mimowolnie. - �adnej! -Widzisz? - szepn��. - Dziewi�� tysi�cy �o�nierzy
zmar�o bez jakiejkolwiek bitwy? Dlaczego?
Patrzy�a na niego os�upia�a. Te fakty znali wszyscy, kt�rzy poznawali taktyk� i strategi�. Ale wnioski wyci�gn�� jedynie Biafra.
- Zaraz, kurde - nie mog�a uwierzy�. - Przecie� tam by� wyj�tkowo trudny teren.
- Tak - Biafra zgodzi� si� natychmiast. - Ale dwa lata po Symm t� sam� drog�, tyle, �e w drug� stron�, odby� strateg Genner z Linnoy. Straci� kilkaset os�b.
Potrz�sn�a g�ow�.
- Dlaczego?
- Tam bagna, wyziewy, uroczyska. Jeden z medyk�w Gennera kaza� �o�nierzom gotowa� wod�. Nie wolno by�o wypi� niczego, co nie by�o przegotowane. I co? Pi�tnastotysi�czna Armia Linnoy straci�a w tym samym terenie dwustu, trzystu �o�nierzy, otoczy�a twierdz� Grath i zdoby�a j� po czterdziestodniowym obl�eniu. Majstersztyk, prawda? Wielka Tyrania Symm na kolanach przed malutkim ksi�stewkiem.
- Genner mia� p�atnych najemnik�w.
- No to co? Troy ze swoj� wielk� Armi� Wsch�d mia�o k�opoty z Symm. Linnoy jako� nie mia�o.
- Kurde, cz�owieku, przecie� to by�a wieloletnia wojna.
- G��wnie na morzu. Ale... tak czy tak, malutkie ksi�stewko naplu�o w twarz wielkiej Tyranii. I ma si� dobrze! A Symm? Z jednej strony Troy atakuj�ce dowolny port, je�li... no na przyk�ad, je�li jakiemu� waszemu strategowi nie spodoba si� pogoda w danym dniu. R�wnie dobry pow�d jak ka�dy inny. Z drugiej strony zamkni�te cie�niny i g��wne szlaki handlowe tylko dlatego, �e staremu ksi�ciu zachcia�o si� kiedy� puszcza� wiatry na oficjalnym przyj�ciu. I co? Linnoy pierdzi jak pierdzia�, a Symm zdycha. Zdycha.
Biafra rozmasowa� policzki.
- I co? - kontynuowa�. - Wystarczy�o, �e malutki ksi��� Linnoy raz pu�ci� b�ka i ju� korona tyrana spad�a z g�owy?
- Linnoy ma cie�niny handlowe. Zad�awi� Tyrani�, odcinaj�c jej dop�yw w�a�ciwie wszystkiego.
Biafra roze�mia� si� na ca�y g�os.
- Nie pami�tam nazwy, ale... by�a taka wyspa, kluczowa dla handlu Symm. Zdoby�y j� wojska Linnoy. A... czyj� jest teraz w�asno�ci�?
- Troy - szepn�a, wiedz�c, do czego zmierza.
- Ooooo? To dlaczego wam Linnoy nie zamkn�� �dop�ywu wszystkiego", co? Nie uda�o si�? - kpi� w �ywe oczy. - Takie Troy... Z jednej strony wrogie Luan, z drugiej wrogie Symm. I jeszcze Linnoy. I co? Nie posz�o mu z wami? Dlaczego? - Biafra nachyli� si� nagle nad sto�em. - Odpowiem ci. Bo Kr�lestwem Troy, wbrew pozorom, nie rz�dz� idioci! �recie si�, skaczecie sobie do oczu... Ale jedno wiecie: je�li chodzi o z�oto, to pa�k� wroga w �eb. Tak, �eby ubi� na miejscu. W tym si� wszystkie Wielkie Rody akurat zgadzaj�. Macie Armi� Wsch�d, Armi� Zach�d i Armi� Domow�. Nie do po��czenia w jedn� si��, je�li chodzi o wojn� z Luan. Bo tam w�asne sprzeczne interesy wchodz� wam w drog�. A jednak... w przypadku Linnoy uda�o si�. Jakim cudem? Trzask prask i stupi��-dziesi�ciotysi�czna armia sprawi�a, �e stary, pierdz�cy ksi��� nagle odda� wam wysp� i trzy fortece nad cie�ninami. Bez jednej bitwy. Co? Zg�upia� nagle? Nie... Otrze�wi�o go, kiedy wyobrazi� sobie pi��dziesi�t okr�t�w Troy i monstrualn� armi� l�dow� u swoich bram. Cha, cha, cha! I tak za�atwiacie sprawy w Troy. Po co walczy�? Niech Linnoy zgarnie ca�� zdobycz. A wy go tylko poprosicie. �eby wam cz�� odda� za bezdurno. I co z twoimi
cie�ninami, z�otko? - zakpi� znowu. - Tak samo mo�e by� z Luan. Teraz w�z albo przew�z. Zagryz�a z�by.
- A sprz�t do oblegania fortec? - spyta�a cicho. - To r�wnie� zamierzasz ci�gn�� za sob� na jucznych koniach i mu�ach?
Prychn�� pogardliwie.
- Nie mamy sprz�tu, wi�c nie b�dziemy zdobywa� �adnych fortec. Albo si� po��czymy z Chorymi Lud�mi na brzegu morza, albo nie. Albo przetniemy imperialn� drog�, albo nie - znowu wzruszy� ramionami. - �adnego oblegania czegokolwiek, bo nie mamy na to ani si�, ani �rodk�w.
- Rewolucjonizujesz sztuk� wojenn�, Biafra. Armia Luan nigdy dot�d nie dosta�a tak pi�knego prezentu -szczup�e, obce wojska podetkni�te pod sam nos. Byle tylko ruszy� dup�, wyle�� zza mur�w garnizonu i zrobi� im rze�ni�