8331

Szczegóły
Tytuł 8331
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8331 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8331 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8331 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALFRED HITCHCOCK TAJEMNICA ZAMKU GROZY PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W (Prze�o�y�a: ANNA IWA�SKA) Wst�p Alfreda Hitchcocka - Ustawicznie co� przedstawiam. Przez wiele lat by�y to moje filmy - trzymaj�ce w napi�ciu, pe�ne tajemnic historie. Teraz przysz�o mi przedstawi� trzech ch�opc�w, kt�rzy zw� siebie Trzema Detektywami, rozbijaj� si� po okolicy ozdobionym z�oceniami rolls-royce�em i rozwi�zuj� wszelkiego rodzaju zagadki i tajemnice. Niedorzeczno��, prawda? Szczerze m�wi�c, wola�bym nie mie� do czynienia z tymi ch�opcami, ale nieopatrznie co� przyrzek�em, a jestem cz�owiekiem, kt�ry dotrzymuje s�owa, nawet je�li zosta�o ono, jak zobaczycie, wymuszone podst�pem. A wi�c do rzeczy. Trzema Detektywami s� Bob Andrews, Pete Crenshaw i Jupiter Jones. Mieszkaj� w Rocky Beach, kalifornijskim mie�cie na wybrze�u Pacyfiku, oddalonym o kilkana�cie kilometr�w od Hollywoodu. Bob Andrews, ma�y, lecz niezmordowany ch�opiec, jest typem pilnego ucznia, nie pozbawionym jednak �y�ki przygody. Pete Crenshaw, najbardziej wysportowany z tr�jki, jest raczej wysoki i muskularny. Jupiter... powstrzymam si� od wyra�enia mojej osobistej opinii o mistrzu Jonesie. Wyrobicie sobie w�asn� w trakcie czytania tej ksi��ki. Ja ogranicz� si� jedynie do fakt�w. A wi�c, cho� kusi mnie nazwa� Jupitera opas�ym, powt�rz� za jego przyjaci�mi, �e jest kr�py. Jako zupe�nie ma�e dziecko pojawi� si� na ekranach telewizyjnych w serialu o przygodach grupy zabawnych szkrab�w, pod tytu�em �Ma�e Urwisy�. Serialu tego, co stwierdzam z przyjemno�ci�, nigdy nie ogl�da�em. Podobno Jupiter wyst�powa� tam w roli Ma�ego T�u�cioszka i rzekomo by� tak rozkoszny i przem�drza�y, �e wywo�ywa� salwy �miechu u milion�w widz�w, nawet kiedy zdarza�o mu si� znale�� w wielce k�opotliwych sytuacjach. To do�wiadczenie zostawi�o w Jupiterze l�k przed �mieszno�ci�. Chcia�, by brano go powa�nie, i wcze�nie nauczy� si� czyta�. Natychmiast zacz�� po�yka� wszystkie ksi��ki, jakie tylko wpad�y mu w r�ce - z dziedziny nauk przyrodniczych, psychologii, kryminologii i wiele innych. Dzi�ki swej doskona�ej pami�ci zachowa� w g�owie wi�kszo�� tego, co przeczyta�. W kr�tkim czasie nauczyciele przestali si� z nim wdawa� w spory na omawiane tematy. Je�li macie ju� uczucie, �e Jupiter jest raczej nie do zniesienia, musz� si� z Wami zgodzi�. M�wiono mi jednak, �e ma wielu oddanych przyjaci�. Z drugiej strony, czy mo�na polega� na gustach m�odych ludzi? M�g�bym powiedzie� Wam wiele wi�cej o Jupiterze i pozosta�ych ch�opcach. M�g�bym... ale my�l�, �e wype�ni�em ju� sw�j przykry obowi�zek. Je�li dot�d nie zaniechali�cie czytania tego wst�pu, jeste�cie zapewne tak jak i ja zadowoleni, �e dobieg� ko�ca. Teraz nast�pi� atrakcje. Alfred Hitchcock Rozdzia� 1 Trzej Detektywi Bob Andrews zaparkowa� rower przed swym domem w Rocky Beach i wszed� do �rodka. Ledwie zd��y� zamkn�� za sob� drzwi wej�ciowe, gdy zawo�a�a go mama: - Robert?! Czy to ty? - Tak, mamo. Bob wszed� do kuchni, gdzie jego mama, szczup�a szatynka, zaj�ta by�a pieczeniem ciasta. - Jak ci posz�o dzi� w bibliotece? - zapyta�a. - Okay - odpowiedzia� kr�tko. W ko�cu w bibliotece nie dzia�o si� nic ciekawego. Mia� tam dorywcz� prac�. Sortowa� zwr�cone ksi��ki, pomaga� te� przy katalogowaniu. - Telefonowa� tw�j przyjaciel Jupiter - mama Boba wa�kowa�a ciasto na stolnicy. - Zostawi� dla ciebie wiadomo��. - Wiadomo��! - wykrzykn�� Bob z nag�ym o�ywieniem. - Jak�? - Zapisa�am na kartce, kt�r� mam w kieszeni. Wyjm� j�, jak tylko sko�cz� z tym ciastem. - Czy nie pami�tasz, co powiedzia�? Mo�e mnie potrzebuje! - Potrafi� zapami�ta� zwyk�� wiadomo��, ale Jupiter takich nie zostawia. Jego zlecenia s� zawsze ekscentryczne. - Jupe lubi niezwyk�e s�owa - Bob stara� si� opanowa� zniecierpliwienie. - Przeczyta� okropnie du�o ksi��ek. Czasem rzeczywi�cie trudno go zrozumie�. - Nie tylko czasem - odparowa�a mama. - To nieprzeci�tny ch�opiec. Nigdy si� nie domy�l�, jak znalaz� m�j pier�cionek zar�czynowy. Zdarzy�o si� to poprzedniej jesieni. Mama Boba zgubi�a pier�cionek z brylantem. W�a�nie przyszed� Jupiter Jones i poprosi�, �eby mu opowiedzia�a wszystko, co robi�a tego dnia, krok po kroku. A potem poszed� do spi�arni, si�gn�� za rz�d s�oik�w z marynowanymi pomidorami i wyci�gn�� pier�cionek. Po prostu pani Andrews po�o�y�a go na p�ce, kiedy zabra�a si� do wygotowywania s�oik�w. - Nie mam poj�cia, jak on zgad�, �e pier�cionek tam w�a�nie b�dzie. - Nie zgad�, tylko wywnioskowa�. Tak pracuje jego umys�... Mamo, czy mo�esz mi ju� przekaza� t� wiadomo��? - Za chwil�. - Mama przeci�gn�a wa�kiem po cie�cie. - Nawiasem m�wi�c, co to za historia by�a we wczorajszej gazecie... podobno Jupiter wygra� rolls-royce�a na trzydzie�ci dni? - To by� konkurs og�oszony przez agencj� �Wynajmij auto i w drog�. Postawili w swoim oknie wystawowym wielki s��j z fasol� i oferowali darmowe wynaj�cie rolls-royce�a wraz z szoferem na trzydzie�ci dni temu, kto poda najbardziej przybli�on� liczb� ziaren fasoli. Jupiter zastanawia� si� przez trzy dni, ile ziaren trzeba, �eby wype�ni� taki s��j. No i wygra�... mamo, wyci�gnij ju�, prosz�, t� wiadomo��. - Dobrze, dobrze - mama wytar�a um�czone r�ce. - Ale co, na Boga, Jupiter b�dzie robi� z rolls-royce�em i szoferem, cho�by tylko przez trzydzie�ci dni? - Widzisz, mamo, my�limy... - Ale pani Andrews nie s�ucha�a. - W dzisiejszych czasach mo�na wygra� niemal wszystko - m�wi�a. - Czyta�am o kobiecie, kt�ra wygra�a w turnieju telewizyjnym ��d� mieszkaln�. Ona mieszka w g�rach i teraz g�owi si�, co pocz�� z t� �odzi�. Si�gn�a do kieszeni i wyci�gn�a karteczk�. - Masz t� wiadomo��: �Zielona Furtka. Prasa w ruchu�. - �wietnie, mamo, dzi�ki! - Bob pop�dzi� do drzwi frontowych, ale mama zatrzyma�a go. - Robert! Co, na lito�� bosk�, znaczy ta wiadomo��. Czy to rodzaj szyfru? - Nie, to prosty, potoczny j�zyk. Musz� si� naprawd� spieszy�! Czmychn�� za drzwi, skoczy� na rower i ruszy� do sk�adu z�omu Jonesa. Kiedy jecha� rowerem, aparat usztywniaj�cy nog� prawie mu nie przeszkadza�. Bob �wygra� aparat�, jak to okre�li� doktor Alvarez, dzi�ki w�asnej g�upocie. Usi�owa� si� wspi�� w pojedynk� na jedno ze wzg�rz otaczaj�cych Rocky Beach. Miasto le�y na r�wninie ograniczonej z jednej strony Oceanem Spokojnym, z drugiej - G�rami Santa Monica. Jako g�ry s� one niewielkie, lecz je�li traktowa� je jako wzg�rza, s� bardzo wysokie. Bob toczy� si� po stoku przez jakie� sto pi��dziesi�t metr�w i wyl�dowa� na dole z nog� z�aman� w kilku miejscach. W szpitalu zapewniono go, �e ustanowi� w tym wzgl�dzie rekord. Doktor Alvarez pocieszy� ch�opca, �e aparat zostanie po pewnym czasie zdj�ty i Bob zapomni, �e go kiedykolwiek nosi�. Niekiedy stanowi� pewn� uci��liwo��, ale przewa�nie nie przeszkadza� mu zupe�nie. Bob wyjecha� ju� z centrum miasta i zbli�a� si� do sk�adu z�omu Jonesa. Zwa� si� on kiedy� �Graciarni� Jonesa�, ale Jupiter przekona� swego wuja, �e nazw� trzeba zmieni�. Opr�cz normalnego z�omu w sk�adzie znajdowa�o si� wiele niezwyk�ych artyku��w, ludzie �ci�gali wi�c z bardzo odleg�ych miejsc w poszukiwaniu towaru, kt�rego nie mo�na by�o znale�� nigdzie indziej. Dla ka�dego ch�opca sk�ad by� fascynuj�cym miejscem. Jego specyficzny charakter dawa� si� pozna� ju� z daleka, gdy tylko zobaczy�o si� p�ot, kt�ry go otacza�. Pan Tytus Jones pomalowa� deski resztkami farb w najr�niejszych kolorach. Miejscowi arty�ci malarze przyszli mu z pomoc� w podzi�ce za potrzebne drobiazgi ze sk�adu, kt�re im dawa�. Tak wi�c ca�y frontowy p�ot pokrywa�y rysunki drzew i kwiat�w, jezior i sun�cych po nich �ab�dzi. Inne sceny wymalowano na pozosta�ych stronach p�otu. By�o to z pewno�ci� najbarwniejsze z�omowisko w kraju. Bob min�� g��wne wej�cie do sk�adu, stanowi�a je olbrzymia, dwuskrzyd�owa brama z kutego �elaza. Kiedy� zamyka�a wjazd do pewnej posiad�o�ci, kt�ra sp�on�a w po�arze. Oko�o stu metr�w dalej, blisko naro�nika, na p�ocie mo�na by�o obejrze� rysunek zielnego, wzburzonego oceanu, na sztormowych falach ko�ysa� si� okr�t. Tu Bob si� zatrzyma�, zsiad� z roweru, odszuka� dwie deski, kt�re Jupiter zmieni� w ich prywatne wej�cie, czyli Zielon� Furtk�. Na pierwszym planie wynurzona z wody ryba patrzy�a na ton�cy statek. Bob nacisn�� jej oko i dwie deski odchyli�y si� w g�r�. Przepchn�� rower przez otw�r i zamkn�� furtk�. By� teraz w naro�niku sk�adu, gdzie Jupiter urz�dzi� sobie pracowni�. Z g�ry os�ab�o j� niemal dwumetrowej szeroko�ci zadaszenie, kt�re bieg�o wzd�u� ca�ej d�ugo�ci p�otu i pod kt�rym pan Jones trzyma� swe najcenniejsze rupiecie. Gdy Bob wszed� do pracowni, Jupiter siedzia� na starym obrotowym krze�le i skuba� doln� warg�, co zawsze by�o znakiem, �e jego umys� pracuje na najwy�szych obrotach. Pete Crenshaw uwija� si� przy ma�ej prasie drukarskiej. Przyby�a ona do sk�adu jako z�om i Jupiter dop�ty si� nad ni� mozoli�, dop�ki nie zacz�a ponownie funkcjonowa�. Prasa przesuwa�a si� z turkotem w prz�d i w ty�, a wysoki, ciemnow�osy Pete najpierw uk�ada�, po czym zdejmowa� z niej bia�e karteczki. Tak wi�c wiadomo�� Jupitera znaczy�a po prostu, �e prasa drukarska dzia�a i �e ma wej�� przez Zielon� Furtk�. Z frontowej cz�ci sk�adu, gdzie znajdowa�o si� biuro, nikt nie m�g� ch�opc�w widzie�, zw�aszcza ciocia Matylda, postawna kobieta, kt�ra w�a�ciwie sama prowadzi�a sk�ad. By�a osob� o z�otym sercu i pogodnym usposobieniu, ale widz�c ch�opc�w mia�a tylko jedno w g�owie: jak zagoni� ich do roboty! W akcie samoobrony Jupiter wzni�s� po trochu wok� swej pracowni sterty wszelkiego rodzaju odpad�w. W ten spos�b uzyska� zaciszne miejsce na spotkania z przyjaci�mi w wolnych chwilach. Bob odstawi� rower i podszed� do Pete�a, kt�ry wr�czy� mu jedn� z bia�ych karteczek. - Zobacz! By�a to spora wizyt�wka, kt�ra g�osi�a: TRZEJ DETEKTYWI Badamy wszystko ??? Pierwszy Detektyw . . . . . . . . . Jupiter Jones Drugi Detektyw . . . . . . . . . . . Pete Crenshaw Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews - Bomba! - wyrazi� podziw Bob. - To naprawd� wygl�da �wietnie. Wi�c postanowi�e� wystartowa�, Jupe? - O otworzeniu agencji detektywistycznej m�wili�my przecie� od dawna - odpowiedzia� Jupiter. - Teraz, skoro wygra�em rolls-royce�a na trzydzie�ci dni, przez dwadzie�cia cztery godziny na dob� mamy mo�liwo�� szukania tajemnic, gdzie tylko si� da. W ka�dym razie przez pewien czas. Dlatego startujemy. Od dzi� jeste�my oficjalnie Trzema Detektywami. Jako Pierwszy Detektyw zajmuj� si� planowaniem. Pete, Drugi Detektyw, b�dzie przewodzi� we wszystkich operacjach wymagaj�cych sprawno�ci fizycznej. Poniewa� ty, Bob, nie jeste� chwilowo w odpowiedniej kondycji, �eby �ledzi� podejrzanych, wspina� si� na p�oty i tym podobne, zajmiesz si� zbieraniem informacji, kt�re oka�� si� w naszych sprawach potrzebne. B�dziesz te� prowadzi� wszystkie notatki z naszych poczyna�. - Mnie to odpowiada - zgodzi� si� Bob. - Przy mojej pracy w bibliotece �atwo mog� zasi�ga� informacji. - Nowoczesne dochodzenie wymaga obszernych prac badawczych - o�wiadczy� Jupiter. - Dlaczego patrzysz na t� kartk� z dziwn� min�? Mo�na wiedzie�, co ci si� nie podoba? - Te znaki zapytania. Po co one tu s�? - Czeka�em na to pytanie - powiedzia� Pete. - Jupe m�wi�, �e si� zapytasz. Twierdzi, �e ka�dy b�dzie pyta�. - Znak zapytania - zacz�� Jupiter z namaszczeniem - jest symbolem niewiadomego. Jeste�my gotowi rozwi�zywa� zagadki, tajemnice, niejasno�ci i sprawy niezwyk�e, jakie tylko zostan� nam powierzone. St�d naszym symbolem jest znak zapytania. Trzy znaki zapytania obok siebie b�d� zawsze oznacza� Trzech Detektyw�w. Bob my�la�, �e Jupe ju� sko�czy�, cho� powinien wiedzie� z do�wiadczenia, �e to dopiero rozgrzewka. - A poza tym znaki zapytania - ci�gn�� Jupiter - b�d� wzbudza� zainteresowanie. Podobnie jak ty, ludzie b�d� si� pyta� o ich znaczenie. To pomo�e nam utrwali� si� w ludzkiej pami�ci. Znaki zapytania stan� si� nasz� reklam�. Ka�dy interes wymaga reklamy, �eby pozyska� klientel�. - �wietnie - Bob od�o�y� wizyt�wk� na stosik wydrukowany ju� przez Pete�a. - Teraz potrzebujemy tylko jakiej� sprawy do zbadania. - Bob, mamy ju� spraw� - oznajmi� Pete uroczy�cie. - Niezupe�nie - Jupiter wyprostowa� si� i �ci�gn�� usta. W ten spos�b jego okr�g�a buzia zdawa�a si� d�u�sza i wygl�da� doro�lej. Przy swej kr�pej budowie Jupiter sprawia� wra�enie t�u�ciocha, gdy nie trzyma� si� prosto. - Niestety widz� pewn� ma�� przeszkod� - wyja�ni�. - Istotnie jest sprawa, kt�r� mogliby�my z �atwo�ci� rozwi�za�, tylko nie zosta�a nam jeszcze powierzona. - Co to za sprawa? - zapyta� Bob z o�ywieniem. - S�awny re�yser Alfred Hitchcock szuka do swego nast�pnego filmu prawdziwego domu nawiedzanego przez duchy - powiedzia� Pete. - M�j tato s�ysza� o tym w studiu. Pan Crenshaw by� fachowcem w kreowaniu specjalnych filmowych efekt�w technicznych i pracowa� w pobliskim Hollywoodzie. - Nawiedzany przez duchy dom? - powt�rzy� Bob. - Jak mo�na stwierdzi�, czy dom jest nawiedzany przez duchy? - Mo�emy znale�� taki dom i odkry�, czy rzeczywi�cie tam straszy. Nasze nazwiska trafi� do prasy i to uruchomi agencj�. - Tylko �e pan Hitchcock nie poprosi� nas jeszcze o zbadanie takiego domu - powiedzia� Bob. - Czy to w�a�nie nazywasz ma�� przeszkod�? - B�dziemy musieli go przekona�, �e powinien skorzysta� z naszych us�ug. To jest nasz nast�pny krok. - Pewnie - prychn�� Bob sarkastycznie. - Wejdziemy pewnie do biura najs�awniejszego re�ysera na �wiecie i zapytamy: �Pan po nas posy�a�?� - Mo�e niezupe�nie tak, ale z grubsza my�l jest s�uszna. Telefonowa�em ju� do pana Hitchcocka i poprosi�em o spotkanie - oznajmi� Jupiter. - Co zrobi�e�? - zapyta� Pete r�wnie zdziwiony jak Bob. - Czy zgodzi� si� nas przyj��? - Nie - wyzna� Jupiter. - Jego sekretarka nie pozwoli�a mi nawet z nim porozmawia�. - Mo�na si� by�o tego spodziewa� - mrukn�� Pete. - M�wi�c �ci�le, powiedzia�a, �e nas ka�e zaaresztowa�, je�li b�dziemy usi�owali si� do niego zbli�y� - doda� Jupiter. - Okaza�o si�, �e sekretark� pana Hitchcocka jest m�oda dziewczyna, kt�ra chodzi�a do szko�y w Rocky Beach. By�a o kilka klas wy�ej od nas, ale prawdopodobnie j� pami�tacie. Nazywa si� Henrietta Larson. - Henrietta wa�niaczka! - wykrzykn�� Pete. - Pewnie, �e j� pami�tam. - Pomaga�a nauczycielom i musztrowa�a wszystkie m�odsze dzieci - wt�rowa� mu Bob. - Nigdy jej nie zapomn�. Je�li Henrietta Larson jest jego sekretark�, mo�emy sobie pana Hitchcocka wybi� z g�owy. Trzy uzbrojone czo�gi nie sforsuj� jej oporu. - Trudno�ci czyni� �ycie interesuj�cym - stwierdzi� Jupiter ze spokojem. - Jutro rano wybierzemy si� do Hollywoodu moim tymczasowym samochodem i z�o�ymy wizyt� panu Hitchcockowi. - �eby Henrietta napu�ci�a na nas policj�?! - wykrzykn�� Bob. - Nie ma mowy. Zreszt� jutro musz� pracowa� ca�y dzie� w bibliotece. - Wi�c pojedziemy we dw�jk� z Pete�em. Zatelefonuj� do agencji �Wynajmij auto i w drog� i powiem im, �e zaczynam moje trzydzie�ci dni jutro o dziesi�tej rano. A ty, Bob, skoro b�dziesz ca�y dzie� w bibliotece, poszukasz w starych gazetach i pismach artyku��w o tym - tu napisa� dwa s�owa na odwrocie wizyt�wki detektyw�w i wr�czy� j� Bobowi. - Zamek Grozy - odczyta� Bob i gard�o mu si� �cisn�o. - Dobrze, Jupe, je�li tego chcesz. - Trzej Detektywi rozpoczynaj� dzia�alno�� - oznajmi� Jupiter z zadowoleniem. - We�cie zapas wizyt�wek i no�cie je zawsze przy sobie. To s� wasze listy uwierzytelniaj�ce. Od jutra ka�dy z nas b�dzie pe�ni� obowi�zki, jakie przypadn� mu w udziale. Rozdzia� 2 Podst�pem do celu Nast�pnego rana Pete i Jupiter czekali pod wielk�, �elazn� bram� sk�adu na d�ugo przed um�wion� godzin�. W�o�yli swe od�wi�tne ubrania, bia�e koszule i krawaty. W�osy mieli g�adko zaczesane, wypucowane twarze zar�owione pod opalenizn�. Nawet paznokcie mieli czyste. Ale ich elegancja zosta�a przy�miona, gdy wreszcie podjecha� wspania�y samoch�d. Rolls-royce by� zabytkowym okazem z ogromnymi jak b�bny przednimi �wiat�ami i straszliwie d�ug� mask�. Karoseri� mia� kwadratow� jak pude�ko, a wszystkie wyko�czenia, nawet zderzaki, by�y poz�acane i l�ni�y jak klejnoty. Czarny lakier karoserii by� tak wypolerowany, �e m�g� s�u�y� jako lustro. - Rany! - powiedzia� Pete z zachwytem. - Wygl�da jak samoch�d starego milionera. - Rolls-royce jest najdro�szym z produkowanych w �wiecie samochod�w - zacz�� sw�j wyk�ad Jupiter. - Ten tutaj zosta� skonstruowany specjalnie dla bogatego szejka arabskiego o wyszukanym gu�cie. Obecnie agencja wynajmu samochod�w u�ywa go g��wnie w celach reklamowych. Z samochodu spr�y�cie wysiad� szofer. By� to wysoki m�czyzna, szczup�y, lecz mocno zbudowany, o d�ugiej, pogodnej twarzy. Zdj�� swoj� szofersk� czapk� i zwr�ci� si� do Jupitera: - Pan Jones? Jestem szoferem, nazywam si� Worthington. - Bardzo mi mi�o, panie Worthington, ale prosz� do mnie m�wi� Jupiter, jak wszyscy. Na twarzy szofera odmalowa�o si� cierpienie. - Prosz� si� zwraca� do mnie po prostu Worthington. Tak jest przyj�te. Jest r�wnie� przyj�te, �e ja zwracam si� do moich pracodawc�w bardziej formalnie. Pan jest obecnie moim pracodawc� i wola�bym szanowa� przyj�te zwyczaje. - No dobrze, Worthington - zgodzi� si� Jupiter. - Je�li taki jest zwyczaj. - Dzi�kuj�. A teraz samoch�d i ja jeste�my do us�ug przez trzydzie�ci dni. - Przez trzydzie�ci dni, przez dwadzie�cia cztery godziny na dob� - uzupe�ni� Jupiter. - Zgodnie z regu�ami konkursu. - Oczywi�cie - Worthington otworzy� tylne drzwi samochodu. - Zechc� panowie wsi���. - Dzi�kuj� - powiedzia� Jupiter, sadowi�c si� wraz ze swym partnerem na tylnym siedzeniu. - Ale nie musi nam pan otwiera� drzwi. Jeste�my do�� m�odzi, �eby robi� to samodzielnie. - Wola�bym spe�nia� wszystkie us�ugi, kt�re do mnie nale�� - odpar� Worthington. -je�li je zaniedbam, mog� si� w przysz�o�ci okaza� opiesza�y. - Rozumiem. - Jupiter zastanawia� si�, podczas gdy Worthington zaj�� miejsce za kierownic�. - Mo�e si� jednak zdarzy�, �e b�dziemy musieli wsiada� i wysiada� w po�piechu. Um�wmy si� wi�c, �e poza pocz�tkiem i ko�cem jazdy danego dnia b�dziemy wsiada� i wysiada� sami. - Doskonale. -We wstecznym lusterku zobaczyli u�miech na twarzy angielskiego szofera. - To �wietne rozwi�zanie. - Hm... my chyba nie b�dziemy r�wnie dystyngowani jak wi�kszo�� os�b, kt�re pan wozi. Mo�liwe r�wnie�, �e b�dziemy musieli je�dzi� w bardzo dziwne miejsca... To powinno co� wyja�ni�. - Jupiter poda� Worthingtonowi wizyt�wk� Trzech Detektyw�w. Szofer przestudiowa� j� z uwag�. - Zrozumia�em, o co chodzi, przynajmniej tak mi si� zdaje. Ta praca b�dzie dla mnie przyjemno�ci�. Wo�enie m�odych ludzi, ��dnych przyg�d to dla mnie du�a odmiana. Je�dzi�em ostatnio przewa�nie z osobami starszymi i ostro�nymi. A teraz poprosz� pana o podanie celu naszej pierwszej podr�y. Pete i Jupiter poczuli wielk� sympati� dla swojego szofera. - Chcemy pojecha� do Hollywoodu, z�o�y� wizyt� panu Alfredowi Hitchcockowi w jego studiu - powiedzia� Jupiter. - Ja... hm... wczoraj do niego telefonowa�em. - Doskonale, panie Jones. Niebawem luksusowy samoch�d unosi� ich przez wzg�rza w stron� Hollywoodu. Worthington powiedzia� przez rami�: - Chcia�bym poinformowa�, �e samoch�d wyposa�ony jest w telefon i barek z napojami ch�odz�cymi. Tak jedno, jak i drugie do pa�skiej dyspozycji. - Ogromnie dzi�kuj� - odpar� Jupiter z elegancj� godn� pasa�era tak wytwornego samochodu. Otworzy� schowek na wprost swego siedzenia i wyj�� z niego telefon. By� oczywi�cie poz�acany, ale nie mia� tarczy, tylko przycisk. - To jest radiotelefon - wyja�ni� Jupe Pete�owi. - Naciska si� guzik i podaje ��dany numer telefonistce. My�l�, �e na razie nie b�dziemy go potrzebowa�. Z pewnym oci�ganiem odstawi� telefon i opar� si� wygodnie na obitym sk�r� siedzeniu. Po mi�ej, ale nieurozmaiconej podr�y wjechali do centralnej dzielnicy Hollywoodu. W miar� jak zbli�ali si� do celu, Pete coraz niespokojniej wierci� si� na siedzeniu. - Jupe, czy mo�esz mi powiedzie�, jak zamierzasz si� dosta� do studia filmowego? Wiesz doskonale, �e wszystkie studia s� otoczone murem, a przy bramie stoi stra�nik, kt�rego trzymaj� tam tylko po to, �eby nie wpuszcza� takich intruz�w jak my. W �yciu nie przejedziemy przez bram�. - Obmy�li�em pewn� strategi� - powiedzia� Jupiter. - Oby tylko okaza�a si� skuteczna, w�a�nie jeste�my na miejscu. Jechali wzd�u� wysokiej, otynkowanej �ciany, zajmuj�cej przestrze� mi�dzy dwoma przecznicami. Na szczycie widnia� napis World Studios. �ciana by�a tylko po to, �eby nikt nie m�g� si� dosta� do �rodka - tak jak powiedzia� Pete. Wysoka, �elazna brama sta�a otworem. W ma�ej budce obok siedzia� m�czyzna w uniformie. Worthington skr�ci� w bram� i m�czyzna natychmiast wyskoczy� z budki. - Hej, chwileczk�! Dok�d jedziecie? Worthington zatrzyma� samoch�d. - Do pana Alfreda Hitchcocka. - Macie przepustk�? - zapyta� stra�nik. - Nie wiedzieli�my, �e jest potrzebna - odpar� Worthington. - M�j pryncypa� telefonowa� do pana Hitchcocka. Co by�o absolutnie zgodne z prawd�, tyle �e nie rozmawia� z re�yserem osobi�cie. - Och - stra�nik podrapa� si� w g�ow�, nie bardzo wiedz�c, co robi�. Jupiter opu�ci� szyb� i wychyli� g�ow�. - M�j dobry cz�owieku - zacz�� i Pete o ma�o nie spad� z fotela. Jupe m�wi� najczystszym angielskim akcentem. - Jaki jest pow�d tego op�nienia? - Ludzie - wyszepta� Pete. Wiedzia�, �e Jupe jako ma�e dziecko wyst�powa� w telewizji i mia� zdolno�ci aktorskie, ale czego� takiego si� nie spodziewa�. Wydymaj�c lekko policzki i usta i spogl�daj�c nieco z g�ry, Jupe osi�gn�� �udz�ce podobie�stwo do s�awnego re�ysera. Raczej impertynencka, m�oda wersja Alfreda Hitchcocka. Podobie�stwa nie mo�na by�o nie dostrzec. I jeszcze ten akcent w zwi�zku z angielskim pochodzeniem re�ysera. - Uch... musz� wiedzie�, kto przyjecha� do pana Hitchcocka - powiedzia� stra�nik nerwowo. - Rozumiem. - Jupiter ponownie spojrza� na niego wynio�le. - Najlepiej b�dzie, je�li zatelefonuj� do mego wuja. Wyj�� telefon ze schowka, przycisn�� guzik i poda� telefonistce numer telefonu. Pete pozna� numer sk�adu z�omu. Jupe rzeczywi�cie telefonowa� do swego wuja. Stra�nik obj�� spojrzeniem zdumiewaj�cy samoch�d i Jupitera ze z�otym telefonem. - Och, mniejsza - powiedzia� spiesznie. - Jed�cie dalej. Sam zatelefonuj�, �e przybyli�cie. - Dzi�kuj�. Niech pan rusza, Worthington, Jupiter odchyli� si� na oparcie. Jechali w�sk� ulic� poro�ni�t� po obu stronach drzewami palmowymi, w�r�d kt�rych sta�y ma�e, �adne budynki, usytuowane blisko siebie. Dalej wida� by�o �ukowate dachy wielkich studi�w, gdzie kr�cono filmy. W�a�nie do jednego z nich wchodzili aktorzy w kostiumach. Chocia� wjechali na teren studia, Pete wci�� nie m�g� sobie wyobrazi�, jak Jupe zdo�a si� zobaczy� z samym panem Hitchcockiem. Nie mia� jednak wiele czasu na my�lenie, gdy� w�a�nie zatrzymali si� przed du�ym budynkiem. Zgodnie z panuj�cym tu zwyczajem ka�dy re�yser mia� sw�j oddzielny budynek, gdzie m�g� pracowa� bez zak��ce�. Na studiu, przed kt�rym si� znajdowali, starannie wymalowany napis g�osi�: ALFRED HITCHCOCK. - Prosz� na nas zaczeka�, Worthington - powiedzia� Jupiter, gdy szofer otworzy� im drzwi samochodu. - Nie wiem, ile czasu nam to zajmie. - Oczywi�cie, prosz� pana. Jupiter wspi�� si� pierwszy na stopie� pod drzwiami wej�ciowymi i wszed� do klimatyzowanego pokoju przyj��. M�oda blondynka za biurkiem odk�ada�a w�a�nie s�uchawk�. Pete nie bardzo rozpoznawa� w niej Henriett� Larson, ale kiedy otworzy�a usta, nie mia� �adnych w�tpliwo�ci. - Szczyt bezczelno�ci! - Henrietta podpar�a si� pod boki i patrzy�a na Jupitera piorunuj�cym spojrzeniem. - Udawa� siostrze�ca pana Hitchcocka! No, teraz zobaczymy, jak szybko nasza policja ci� st�d przegoni! Si�gn�a po telefon i Pete�owi serce zamar�o. - Poczekaj! - zawo�a� Jupiter. - Na co? - spyta�a pogardliwie. - Dosta�e� si� tu ok�amuj�c stra�nika, �e jeste� siostrze�cem pana Hitchcocka... - On tego nie powiedzia� - Pete stan�� w obronie przyjaciela. - Stra�nik sam na to wpad�. - Ty si� nie wtr�caj - powiedzia�a Henrietta ostrzegawczo. - Jupiter Jones narusza porz�dek publiczny i ju� ja si� postaram, �eby si� nim zaj�to. Ponownie si�gn�a po s�uchawk�, ale Jupiter powstrzyma� j� m�wi�c: - Nigdy nie nale�y post�powa� pochopnie, panno Larson. Pete zd�bia�. Jupe znowu m�wi� tym przesadnym brytyjskim akcentem i w ci�gu sekundy zn�w przybra� wygl�d bardzo m�odego Alfreda Hitchcocka. - Jestem przekonany, �e pana Hitchcocka zainteresuj� moje zdolno�ci aktorskie. Henrietta spojrza�a na Jupitera i jak poparzona wypu�ci�a z r�ki s�uchawk�. - Och ty... ty... - przez moment zabrak�o jej s��w. Potem opanowa�a si� i powiedzia�a surowo: - Doskonale, Jupiterze Jones, jestem pewna, �e pan Hitchcock zechce zobaczy� ten popis. - Hm... hm... panno Larson. Na d�wi�k tych s��w ch�opcy obejrzeli si� gwa�townie. Nawet Henrietta zdawa�a si� wystraszona. W progu sta� Alfred Hitchcock we w�asnej osobie. - Czy co� si� sta�o, panno Larson? - zapyta�. - Wzywa�em pani�. - Zaraz pan si� przekona, co si� sta�o - odpar�a Henrietta. - Ten m�ody cz�owiek ma panu do powiedzenia co�, co z pewno�ci� pana zainteresuje. - Przykro mi, ale nikogo dzi� nie mog� przyj��. - Prosz� pana, jestem przekonana, �e zechce pan to zobaczy� - nalega�a Henrietta tonem, kt�ry bardzo nie podoba� si� Pete�owi. Pan Hitchcock musia� to r�wnie� wyczu�, bo spojrza� na ch�opc�w z zaciekawieniem. - Dobrze - wzruszy� ramionami. - Chod�cie, ch�opcy. Odwr�ci� si� i wszed� z powrotem do swego gabinetu, gdzie zaj�� miejsce za biurkiem wielko�ci kortu tenisowego. Ch�opcy stan�li naprzeciw niego, a Henrietta zamkn�a drzwi. - No, ch�opcy, co powinienem zobaczy�? Mog� wam po�wi�ci� tylko pi�� minut. - Oto, co chcia�em panu pokaza� - powiedzia� Jupiter z szacunkiem i poda� jedn� z wizyt�wek Trzech Detektyw�w. Pete zrozumia�, �e Jupe post�puje zgodnie z planem, kt�ry sobie wcze�niej obmy�li�. Wyra�nie plan by� skuteczny. Pan Hitchcock wzi�� kartk� i odczyta� j�. - Hm... a wi�c jeste�cie detektywami. Mo�na wiedzie�, po co te znaki zapytania? Czy oznacza to, �e macie w�tpliwo�ci co do w�asnych umiej�tno�ci? - Nie, prosz� pana - odpowiedzia� Jupiter. - One s� naszym znakiem firmowym. Symbolizuj� pytania wymagaj�ce odpowiedzi i tajemnice, kt�re nale�y wyja�ni�. Wzbudzaj� tak�e ciekawo��, co pomaga nas zapami�ta�. - Rozumiem - pan Hitchcock odchrz�kn��. - Dbacie o reklam�. - Je�li chcemy odnie�� sukces, ludzie musz� wiedzie� o naszej firmie. - To nie podlega dyskusji - zgodzi� si� pan Hitchcock. - Ale nie dowiedzia�em si� jeszcze, co was tu sprowadza. - Chcemy znale�� dla pana dom nawiedzany przez duchy. - Nawiedzany przez duchy dom? - Pan Hitchcock uni�s� brwi. - Sk�d wam przysz�o do g�owy, �e czego� takiego potrzebuj�? - O ile wiemy, zamierza pan nakr�ci� sw�j nowy film w takim w�a�nie domu. Trzej Detektywi pragn� asystowa� panu w jego poszukiwaniach. Alfred Hitchcock zachichota�. - W tej chwili dw�ch moich specjalist�w od planu szuka odpowiedniego domu. Jeden pojecha� do Salem w Massachusetts, drugi do Charleston w Po�udniowej Karolinie. Obie miejscowo�ci s� bogate w zjawiska nadprzyrodzone. Jutro udadz� si� do Bostonu i Nowego Jorku. Jestem pewien, �e znajd� mi to, czego szukam. - Ale je�li znale�liby�my panu w�a�ciwy dom tutaj - argumentowa� Jupiter - by�oby panu o wiele �atwiej zrobi� film na miejscu. - Przykro mi, ch�opcze, ale nie ma o tym mowy. - My nie chcemy �adnych pieni�dzy - upiera� si� Jupiter. - Wszyscy znani detektywi, jak Sherlock Holmes, Ellery Queen, Hercules Poirot, mieli kogo�, kto pisa� o ich dokonaniach. To uczyni�o ich s�awnymi. O dzia�aniach Trzech Detektyw�w b�dzie pisa� ojciec naszego przyjaciela, Boba Andrewsa. On jest dziennikarzem. W ten spos�b damy si� pozna� potencjalnej klienteli. - Wi�c? - Pan Hitchcock spojrza� na zegarek. - Wi�c pomy�la�em, prosz� pana, �e gdyby przedstawi� pan tylko nasz� pierwsz� spraw�... - To zupe�nie niemo�liwe. Wychodz�c popro�cie pani� Larson, �eby do mnie przysz�a. - Tak, prosz� pana - Jupiter zgn�biony zwr�ci� si� do wyj�cia. Byli ju� z Pete�em przy drzwiach, gdy pan Hitchcock zawo�a�: - Chwileczk�, ch�opcy! - Tak, prosz� pana? - odwr�cili si�... pan Hitchcock zmarszczy� brwi. - W�a�nie pomy�la�em, �e nie byli�cie ze mn� ca�kowicie szczerzy. Co w�a�ciwie powinienem zobaczy�, zdaniem panny Larson? Z pewno�ci� nie chodzi�o o wasz� wizyt�wk�. - No wi�c, prosz� pana... - powiedzia� Jupiter z oci�ganiem - potrafi� na�ladowa� r�nych ludzi i ona uwa�a�a, �e powinien pan zobaczy�, jak wygl�dam, udaj�c pana w m�odym wieku. - Mnie jako ch�opca? - w g�osie s�awnego re�ysera brzmia�y g��bokie tony, a twarz mu si� zachmurzy�a. - Co przez to rozumiesz? - To, prosz� pana - raz jeszcze twarz Jupitera zmieni�a rysy. Obni�y� g�os i przem�wi� z brytyjskim akcentem: - Przysz�o mi na my�l, �e kt�rego� dnia zechce pan, by kto� sportretowa� pana jako ch�opca w jednym z jego film�w i je�li... Brwi Alfreda Hitchcocka skoczy�y w g�r� i twarz mu pociemnia�a. - Potworne! Natychmiast przesta�! Jupiter powr�ci� do w�asnej postaci. - Czy nie uwa�a pan, �e osi�gn��em du�e podobie�stwo? Czy jako dziecko tak pan wygl�da�? - Z pewno�ci� nie! By�em dobrze zbudowanym ch�opcem i w �adnym wypadku nie przypomina�em tego karykaturalnego t�u�ciocha, kt�rego mi tu odstawi�e�. - Musz� wi�c chyba wi�cej �wiczy� - powiedzia� Jupiter z westchnieniem. - Moi przyjaciele uwa�aj�, �e jestem naprawd� dobrym imitatorem. - Zabraniam ci - rykn�� pan Hitchcock. - Kategorycznie zabraniam! Daj mi s�owo, �e nigdy wi�cej nie b�dziesz mnie imitowa�, a ja, niech to diabli, przedstawi�, co tam napiszesz o waszym dochodzeniu! - Dzi�kuj� panu! - wykrzykn�� Jupiter. - Wi�c chce pan, �eby�my zaj�li si� spraw� tego domu? - Och, tak, naturalnie. Nie przyrzekam, �e z niego skorzystam, ale pracujcie nad nim, koniecznie. A teraz zabierajcie si� st�d, p�ki nie strac� resztek cierpliwo�ci. Nie wr�� ci nic dobrego, m�ody cz�owieku. Masz za du�o sprytu, �eby ci to wysz�o na zdrowie! Jupiter i Pete wyszli spiesznie, zostawiaj�c Alfreda Hitchcocka jego czarnym my�lom. Rozdzia� 3 Informacje o Zamku Grozy P�nym popo�udniem zdyszany z wysi�ku Bob Andrews przepchn�� sw�j rower przez Zielon� Furtk�. Akurat teraz musia�a mu nawali� d�tka! Wtoczy� rower do sk�adu i odstawi� go. Z dalszej cz�ci podw�rza dobiega� g�os pani Jones. Wydawa�a polecenia pracownikom, Hansowi i Konradowi. Jupe�a i Pete�a nie by�o w pracowni. Bob wszed� za ma�� pras� drukarsk� i odsun�� kawa� �elaznej kraty, kt�ra zdawa�a si� po prostu sta� tutaj, oparta o podstaw� prasy. Za ni� by� jednak otw�r bardzo d�ugiej, karbowanej rury. Bob wcisn�� si� do otworu i zasun�� krat� z powrotem na miejsce. Tak pr�dko, jak tylko pozwala�a mu usztywniona aparatem noga, przeczo�ga� si� przez rur�, czyli Tunel Drugi, jedno z sekretnych wej�� do Kwatery G��wnej. Tunel bieg� a� pod klap� w jej pod�odze. Bob pchn�� klap� i wspi�� si� do wn�trza siedziby detektyw�w. Kwater� G��wn� by�a dziewi�ciometrowej d�ugo�ci przyczepa kempingowa, kt�r� Tytus Jones kupi� ubieg�ego roku jako z�om. Zosta�a powa�nie uszkodzona w wypadku. Rama by�a mocno zgi�ta i nie da�o si� przyczepy sprzeda�. Tytus podarowa� j� wi�c bratankowi na miejsce spotka� z kolegami. Stopniowo w ci�gu roku ch�opcy z pomoc� Hansa i Konrada wznie�li wok� przyczepy stert� rupieci. Zwa�y stalowych belek i tarcicy, fragmenty schodk�w przeciwpo�arowych i wiele innych odpad�w skrywa�o j� teraz zupe�nie. Pan Jone�s najwidoczniej zapomnia� o jej istnieniu. Tylko ch�opcy wiedzieli, jak dobrze jest wewn�trz urz�dzona. Mieli tam biuro, laboratorium, ciemni� fotograficzn� i dostawali si� do �rodka przez kilka sekretnych wej��. Gdy Bob wyczo�ga� si� z rury, Jupiter siedzia� za biurkiem na wyreperowanym starym fotelu obrotowym z osmalonym w po�arze bokiem. (Ca�e wyposa�enie Kwatery G��wnej by�o odremontowanym z�omem.) Pete przysiad� naprzeciwko niego. - Sp�ni�e� si� - powiedzia� Jupiter, o czym Bob dobrze wiedzia�. - D�tka mi p�k�a - wydysza�. - Najecha�em pod bibliotek� na wielki gw�d�. - Znalaz�e� co�? - �eby� wiedzia�. Dowiedzia�em si� o Zamku Grozy a� za du�o na m�j gust. - Zamek Grozy! - powt�rzy� Pete. - Nie podoba mi si� ju� sama nazwa. - Poczekaj, a� co� us�yszysz - powiedzia� Bob. - Na przyk�ad o pi�cioosobowej rodzinie, kt�ra usi�owa�a sp�dzi� tam noc i nigdy... - Zacznij od pocz�tku - przerwa� mu Jupiter. - Po kolei wszystkie fakty. - Dobra - Bob otworzy� du�� br�zow� kopert�, kt�r� przyni�s� ze sob�. - Ale najpierw musz� wam powiedzie�, �e Chudy Norris w�szy, co robimy. Zagl�da� mi ca�y czas przez rami�. - Mam nadziej�, �e nic nie powiedzia�e� temu b�cwa�owi! - wykrzykn�� Pete. - Zawsze wtyka nos w nasze sprawy. - Oczywi�cie, �e mu nic nie powiedzia�em. Ale nie chcia� si� odczepi�. Zatrzyma� mnie przed bibliotek� i chcia� pogada� o samochodzie, kt�ry Jupe wygra� na trzydzie�ci dni. Wypytywa� mnie, co Jupe zamierza z nim robi�. - Po prostu jest w�ciek�y, �e ju� nie b�dzie w szkole jedynym ch�opcem, kt�ry ma samoch�d - powiedzia� Jupiter. - Gdyby jego ojciec nie by� zameldowany w stanie, w kt�rym wydaj� prawo jazdy prawie niemowlakom, nie m�g�by je�dzi� w�asnym samochodem. Teraz straci� wy�szo�� nad nami. - W ka�dym razie - ci�gn�� Bob marszcz�c czo�o - wci�� mnie obserwowa�, kiedy wyci�ga�em stare gazety i pisma, �eby poszuka� informacji dla ciebie, Jupe. Nie da�em mu zobaczy�, co wyszukuj�, ale... - Tak? - ponagli� Jupiter. - Wiesz, ta nasza wizyt�wka, na kt�rej napisa�e� �Zamek Grozy�? - Przypuszczam, �e po�o�y�e� j� gdzie� w bibliotece i potem nie mog�e� znale��. Bob zamruga� oczami. - Nie m�wi�by� o niej, gdyby� jej nie zgubi� - odpar� Jupiter. - A wydaje si� logiczne, �e jedynym miejscem, gdzie si� to mog�o sta�, jest pok�j z katalogami. - No wi�c tak si� sta�o - przyzna� Bob. - Zostawi�em j� chyba na stole. Nie wiem na pewno, czy Chudy Norris wzi�� kartk�, ale mia� bardzo zadowolon� min�, kiedy wychodzi� z biblioteki. - Nie b�dziemy si� teraz przejmowa� Chudym Norrisem - powiedzia� Jupiter. - Mamy wa�n� spraw� do rozwi�zania. M�w, czego si� dowiedzia�e�. - Ju� si� robi. - Bob wyci�gn�� z koperty plik papier�w. - Trzeba zacz�� od tego, �e Zamek Grozy znajduje si� w tak zwanym Czarnym Kanionie, powy�ej Hollywoodu. Pierwotnie dom nazywano Zamkiem Terrilla, poniewa� zbudowa� go aktor filmowy Stephen Terrill. By� wielk� gwiazd� filmu niemego. Gra� w r�nego rodzaju horrorach o wampirach, wilko�akach i innych straszyd�ach. Zbudowa� sw�j dom na wz�r zamk�w z takich film�w i zape�ni� go starymi zbrojami, sarkofagami mumii egipskich i innymi niesamowitymi rekwizytami z film�w, w kt�rych wyst�powa�. - Wielce obiecuj�ce - wtr�ci� Jupiter. - Zale�y dla kogo! - powiedzia� Pete. - Co si� sta�o ze StephenemTerrillem? - Zaraz do tego dojd� - odpowiedzia� Bob. - Terrill by� znany na ca�ym �wiecie, nazywano go �cz�owiekiem o tysi�cu twarzy�. Potem wynaleziono film d�wi�kowy i wszyscy odkryli, �e Terrill m�wi cienkim, skrzekliwym g�osem i sepleni. - Pi�kne! - za�mia� si� Pete. - Monstrum, kt�re sepleni piskliwym g�osem! Ludzie musieli spada� z krzese� ze �miechu. - Tak w�a�nie by�o, i Stephen Terrill przesta� gra� w filmach. Odprawi� s�u�b� i odsun�� swego najlepszego przyjaciela i menad�era, pana Jonathana Rexa. W ko�cu przesta� nawet odpowiada� na telefony i listy. Po prostu zamkn�� si� w zamku z w�asnymi my�lami. Powoli ludzie o nim zapomnieli. Potem pewnego dnia znaleziono wrak samochodu, oko�o czterdziestu kilometr�w na p�noc od Hollywoodu. Samoch�d wypad� z drogi i run�� w d� urwiska na skraj oceanu. - Jaki to ma zwi�zek z Stephenem Terrillem? - zapyta� Pete. - Samoch�d nale�a� do Terrilla, jak ustali�a policja. Cia�a nie znaleziono, ale to nie by�a niespodzianka. Przyp�yw m�g� zmy� cia�o w g��b oceanu. - Ludzie! - Pete spowa�nia�. - Czy my�lisz, �e zjecha� celowo z przepa�ci? - Policja nie by�a pewna, ale gdy poszli przeszuka� jego dom, zastali drzwi szeroko otwarte i znale�li list po�egnalny Stephena Terrilla, nast�puj�cej tre�ci: Cho� �wiat nie zobaczy mnie ju� nigdy �ywym, m�j duch nie opu�ci tego domu. Zamek pozostanie na zawsze przekl�ty. - O rany! - wykrzykn�� Pete. - Im wi�cej s�ysz� o tym zamku, tym mniej mi si� podoba. - Przeciwnie, robi si� coraz bardziej interesuj�cy - odparowa� Jupiter. - M�w dalej, Bob. - Tak wi�c policja przeszuka�a ka�dy k�t i zakamarek zamku, ale poza listem nie znale�li �adnego �ladu po Terrillu. Okaza�o si� jednak, �e mia� du�y d�ug hipoteczny w banku. Wys�ano ludzi, �eby zarekwirowali dobytek. Z niewyt�umaczonych przyczyn jednak ludzie ci zacz�li odczuwa� tam wci�� rosn�ce zdenerwowanie i odm�wili wykonania pracy. M�wili, �e widzieli i s�yszeli w zamku r�ne osobliwe rzeczy, ale nie potrafili jasno ich opisa�. P�niej bank pr�bowa� sprzeda� zamek wraz z jego zawarto�ci�, ale nie m�g� znale�� nikogo, kto by zechcia� tam cho� zamieszka�, nie m�wi�c ju� o kupnie. Kto tylko wszed� do zamku, odczuwa� po chwili zdenerwowanie. Sprzedawca z pewnego biura nieruchomo�ci zdecydowa� si� sp�dzi� tam noc dla udowodnienia, �e ludzie ulegaj� tylko grze w�asnej wyobra�ni. O p�nocy uciek� tak przera�ony, �e p�dzi� bez zatrzymywania si� przez ca�y kanion. Pete �yka� g�o�no �lin�, ale Jupiter mia� wielce zadowolon� min�. - Co dalej? To przechodzi moje wszelkie oczekiwania. - Wiele innych os�b usi�owa�o sp�dzi� noc w zamku. Pewna gwiazdka filmowa podj�a pr�b� dla reklamy. Uciek�a jeszcze przed p�noc� i z�by jej tak szcz�ka�y, �e nie mog�a m�wi�. Mamrota�a co� o niebieskiej zjawie i mgle strachu. - Niebieska zjawa i mg�a strachu? - Pete obliza� wargi. - Tylko tyle? �adnego je�d�ca bez g�owy? �adnych duch�w pobrz�kuj�cych �a�cuchami, �ad... - Gdyby� pozwoli� Bobowi sko�czy� - przerwa� mu Jupiter - mogliby�my szybciej przyst�pi� do dzia�ania. - Dla mnie ju� sko�czy� - mrukn�� Pete chmurnie. - Nie mam ochoty us�ysze� wi�cej. Jupiter zignorowa� go. - Co jeszcze. Bob? - Tylko podobne zdarzenia. Kt�rego� dnia do zamku wprowadzi�a si� pi�cioosobowa rodzina. Bank oferowa� im roczne zwolnienie z czynszu, byle tylko prze�amali z�y urok. Ale s�uch o nich zagin��. Po prostu... znikn�li zaraz pierwszej nocy. - Czy notowano jakie� odg�osy i zjawiska? Westchnienia, j�ki, zjawy i tym podobne? - pyta� Jupiter. - Z pocz�tku nie, ale potem by�o tego pe�no. Odleg�e j�ki, widmowa posta� wchodz�ca na schody, czasem westchnienia. Od czasu do czasu s�yszano zduszony krzyk, dochodz�cy jakby z podziemi zamku. Wiele os�b m�wi�o, �e s�ysza�y niesamowit� muzyk�, jakby kto� gra� na zdezelowanych organach w jednym z pokoj�w. Kilku widzia�o nawet co� w rodzaju migotliwej, niebieskiej postaci graj�cej na organach. Okre�lali j� jako Niebiesk� Zjaw�. - Przypuszczam, �e badano te nadprzyrodzone zjawiska? Bob zajrza� do swoich notatek. - Istotnie, dw�ch profesor�w uda�o si� do zamku dla sprawdzenia tych zjawisk. Ani nie widzieli, ani nie s�yszeli wiele. Czuli tylko przez ca�y czas wielki niepok�j. Smutek. Przygn�bienie. To przekona�o bank ostatecznie, �e zamku nigdy nie da si� sprzeda�. Zostawiono go tak, jak by�, odci�to tylko dojazd. Przez dwadzie�cia lat nie zanotowano ani jednego przypadku, �eby kto� sp�dzi� tam noc. W pewnym artykule napisano, �e w zamku usi�owali zagnie�dzi� si� w��cz�dzy i bezdomni, ale i oni nie przetrwali tam nocy. Opowiadali p�niej takie historie, �e nikt wi�cej nie odwa�y� si� zbli�y� do zamku. W gazetach i czasopismach z ostatnich lat nie by�o �adnych wzmianek o Zamku Grozy. W ka�dym razie ja niczego nie znalaz�em. Zamek stoi tam w kanionie pusty i zaniedbany. Bank nigdy nie zdo�a� go sprzeda� i nikt nie zapuszcza si� w jego pobli�e. - Bardzo s�usznie - powiedzia� Pete. - Nie poszed�bym tam za �adne pieni�dze. - Tym niemniej my udamy si� tam dzisiaj - oznajmi� Jupiter. - Ty i ja z�o�ymy wst�pn� wizyt� w Zamku Grozy, we�miemy aparat fotograficzny, magnetofon i sprawdzimy, czy w zamku wci�� straszy. To da nam podstaw� do pe�niejszych bada� p�niej. �ywi� g��bok� nadziej�, �e zamek oka�e si� miejscem prawdziwie nawiedzanym przez duchy. Je�li tak, b�dzie dok�adnie tym, czego trzeba panu Hitchcockowi do nowego filmu. Rozdzia� 4 W Zamku Grozy Notatki Boba zawiera�y o wiele wi�cej informacji o Zamku Grozy i Jupiter przeczyta� wszystko uwa�nie. Pete powtarza�, �e czw�rk� koni nie zaci�gn� go nawet w pobli�e tego miejsca, ale gdy przyszed� czas wyjazdu, by� got�w. Ubra� si� w stare rzeczy i przyni�s� magnetofon, kt�ry dosta� od kolegi za kolekcj� znaczk�w pocztowych. Bob zaopatrzy� si� w notes i kilka zaostrzonych o��wk�w. Jupiter wzi�� aparat fotograficzny z lamp� b�yskow�. Pete i Bob powiedzieli rodzicom, �e wybieraj� si� na przeja�d�k� wygranym przez Jupe�a samochodem. Obecno�� Jupitera zdawa�a si� w oczach rodzic�w gwarantowa� bezpiecze�stwo. Poza tym wiedzieli, �e b�dzie z ch�opcami szofer Worthington. O zmierzchu pod sk�ad z�omu zajecha� rolls-royce i ch�opcy wsiedli. Jupiter mia� map� i pokaza� na niej Worthingtonowi Czarny Kanion. - Doskonale, prosz� pana - powiedzia� szofer i ruszyli. Gdy samoch�d pokonywa� wszystkie serpentyny drogi przez wzg�rza, Jupiter wydawa� ostatnie instrukcje: - Dzi� jedziemy tam tylko po to, �eby si� zorientowa� w sytuacji. Je�li jednak co� zobaczymy, sfotografuj� to. A je�li co� us�yszymy, ty to nagrasz, Pete. - Obawiam si�, �e wszystko, co us�yszysz potem z tego nagrania, b�dzie szcz�kaniem moich z�b�w - powiedzia� Pete, widz�c �e Worthington skr�ca w w�sk� drog� mi�dzy stromymi zboczami. - Ty, Bob - ci�gn�� Jupiter - poczekasz w samochodzie. - Tak� prac� lubi� - zgodzi� si� Bob. - Bo�e, jak tu ciemno! Pi�li si� w g�r� w�skiej, kr�tej drogi, przy kt�rej nie sta� ani jeden dom. - Nic dziwnego, �e nazwali ten kanion czarnym - powiedzia� Pete. - Zdaje si�, �e trafili�my na przeszkod� - zauwa�y� Jupiter. Droga by�a zablokowana mas� kamieni i g�az�w. Wzg�rza w tej cz�ci Kalifornii porasta g�sto mimoza i inne krzewy, ale jest bardzo niewiele trawy. St�d kamienie tocz� si� �atwo po stoku i blokuj� nie ucz�szczan� drog�. Tutaj przywali�y barier�, kt�r� ustawiono dawno temu, odcinaj�c dojazd do zamku. Worthington zatrzyma� samoch�d na skraju drogi. - Obawiam si�, �e dalej nie mo�emy pojecha�. Ale s�dz�c z mapy, kanion ko�czy si� jakie� kilkaset metr�w za tym zakr�tem. - Dzi�kuj�, Worthington. Wysiadaj, Pete, idziemy na piechot�. Wysiedli, a Worthington zawr�ci� ostro�nie samoch�d. - Wr�cimy za godzin�! - zawo�a� Jupiter. - Rany, ale tu strasznie - powiedzia� Pete zal�knionym g�osem. Przykucni�ty obok niego Jupiter nie odpowiedzia�. Wpatrywa� si� z wyt�eniem przed siebie. Na samym ko�cu ciemnego kanionu niewyra�nie rysowa� si� fantastyczny kszta�t budynku. Na tle gwia�dzistego nieba wida� by�o okr�g�� wie��, reszta zamku ton�a niemal ca�kowicie w mroku. Dom sta� w czole w�skiego, zasypanego g�azami kanionu i dobudowany by� wysoko do jego �ciany, kt�ra okrywa�a go g��bokim cieniem. - My�l�, �e powinni�my tu przyj�� w dzie� - odezwa� si� nagle Pete. - �atwiej b�dzie co� zobaczy�. Jupiter potrz�sn�� g�ow�. - W dzie� nic si� tu nie dzieje. Tylko w nocy zamek przera�a ludzi do ob��du. - Zapominasz, �e ludzie z banku byli tu w dzie�. Poza tym nie mam ochoty by� straszony do ob��du. Ju� prawie tak si� czuj�. - Ja te� - przyzna� Jupiter. - Mam wra�enie, �e co� mi si� trzepocze w �o��dku. - No to wracajmy - Pete odetchn�� z ulg�. - Na dzi� zrobili�my dosy�. Powinni�my p�j�� do Kwatery G��wnej i opracowa� plan. - Ja ju� plan mam. - Jupiter podni�s� si�. - Planuj� zosta� w Zamku Grozy przez godzin� dzisiejszego wieczoru. Ruszy� naprz�d, o�wietlaj�c zawalony kamieniami, pop�kany asfalt drogi. Po chwili Pete poszed� za nim. - Gdybym wiedzia�, �e tak to b�dzie wygl�da�o, nigdy bym nie zosta� detektywem - narzeka�. - Poczujesz si� lepiej, kiedy wyja�nimy tajemnic�. Pomy�l, co za wspania�y start dla naszej agencji. - Ale co b�dzie, jak spotkamy ducha? Albo Niebiesk� Zjaw�, ob��kan� zmor�, czy co tam straszy w tym domu? - W�a�nie na to licz�. - Jupiter klepn�� aparat fotograficzny, kt�ry zwisa� mu na ramieniu. - Z�apiemy ducha na zdj�ciu i b�dziemy s�awni. - Przypu��my, �e to on nas z�apie, co wtedy? - Cii... - Jupiter zatrzyma� si� i zgasi� latark�. Pete zamar�. Wok� panowa�a cisza i ciemno��. Kto�... lub co� sz�o w d� stoku, prosto w ich stron�. Pete przykucn��. Obok niego Jupe przygotowywa� si� do zrobienia zdj�cia. Czyje� nogi roztr�ca�y kamienie ju� tu� przy nich. Lampa b�yskowa rozdar�a ciemno�ci i w nag�ym blasku Pete zobaczy� tu� przed sob� dwoje wielkich, czerwonych oczu. Potem co� w�ochatego czmychn�o w bok, przeci�o drog� i pu�ci�o si� susami po stoku. Kilka ma�ych kamyk�w potoczy�o si� jego �ladem pod stopy ch�opc�w. - Zaj�c! - Jupiter by� rozczarowany. - Wystraszyli�my biedaka. - My jego? - wykrzykn�� Pete. - Jak, my�lisz, ja si� czuj�? - Naturalna reakcja systemu nerwowego na tajemnicze odg�osy w ciemno�ciach. Naprz�d! - Jupiter poci�gn�� Pete�a za r�k�. - Nie musimy si� ju� skrada� po cichu. Je�li jest tu jakie� widmo, lampa b�yskowa ju� je ostrzeg�a. - Czy mo�emy �piewa�? - zapyta� Pete, z oci�ganiem zr�wnuj�c krok z Jupe�em. - Je�li za�piewamy �Wios�uj, wios�uj, ��dko, p�y� bardzo g�o�no, nie us�yszymy j�k�w zawodzenia ducha. - Nie popadajmy z jednej skrajno�ci w drug�. Powinni�my us�ysze� zawodzenia, j�ki, jak r�wnie� krzyki, westchnienia, brz�ki �a�cuch�w, co rzekomo winno towarzyszy� nadprzyrodzonym zjawiskom. Pete st�umi� ch�� poinformowania swego partnera, �e nie ma najmniejszej ochoty s�ucha� j�k�w, pisk�w, krzyk�w, westchnie� i brz�ku �a�cuch�w. Wiedzia�, �e na nic si� to nie zda. Kiedy Jupe wbi� sobie co� do g�owy, nie by�o sposobu, �eby mu to wybi�. By� nieporuszony jak g�az. W miar� jak si� zbli�ali, bez�adna bry�a budynku pot�nia�a, coraz bardziej ponura i odstr�czaj�ca. Pete stara� si� ze wszystkich si� zapomnie� historie, kt�re opowiada� Bob. Pokonali ostatni odcinek drogi wzd�u� wysokiego, osypuj�cego si� stoku i weszli na dziedziniec Zamku Grozy. Jupiter przystan��. - Jeste�my na miejscu. Jedna wie�a wystrzeli�a w niebo, wysoko nad nimi. Druga, ni�sza, zdawa�a si� patrze� gro�nie w d�, na nich. Puste okna by�y jak oczy �lepca, w kt�rych odbija�o si� tylko �wiat�o gwiazd. Nagle co� przefrun�o nisko nad ich g�owami. - Rany, nietoperz! - wrzasn�� Pete. - Nietoperze zjadaj� tylko owady - przypomnia� mu Jupiter. - Nigdy ludzi. - Ten m�g� zmieni� sobie jad�ospis. Po co ryzykowa�? Jupiter wskaza� szeroki portal, w kt�rym mie�ci�y si� wielkie, rze�bione drzwi. - Tu jest wej�cie. Teraz trzeba je tylko przekroczy�. - Gdyby� m�g� przekona� o tym moje nogi. One uwa�aj�, �e powinny zawr�ci�. - Moje te� - wyzna� Jupiter. - Ale moimi nogami rz�dz� ja. Idziemy. Ruszy� naprz�d d�ugim krokiem. Pete nie m�g� pozwoli�, �eby przyjaciel wszed� sam do takiego budynku. Poszed� wi�c za nim. Wspi�li si� po zniszczonych, marmurowych schodach na wy�o�ony p�ytami taras. Jupiter si�ga� do klamki, gdy Pete z�apa� go za rami�. - Zaczekaj! S�yszysz t� straszn� muzyk�? Stali nas�uchuj�c. Przez chwil� sk�d�, z bardzo daleka zdawa�y si� dobiega� niesamowite d�wi�ki. Potem s�yszeli tylko nocn� muzyk� owad�w i szmer tocz�cych si� po stokach kamieni. - Prawdopodobnie to tylko gra wyobra�ni - powiedzia� Jupiter, ale w jego g�osie nie by�o zbytniej pewno�ci. - Albo telewizor gra w nast�pnym kanionie. Z�udzenie akustyczne. - Dobra, z�udzenie! - mrukn�� Pete. - A co, je�li to Niebieska Zjawa gra na zdezelowanych organach? - W takim razie musimy koniecznie tego po