16610
Szczegóły |
Tytuł |
16610 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16610 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16610 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16610 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Van Gulik
Sędzia Di i złote morderstwa
Robert van Gulik - Sędzia Di i złote morderstwa ROZDZIAŁ PIERWSZY Trzej przyjaciele żegnają się w podmiejskim pawilonie - nowo mianowany sędzia spotyka dwóch zbójców Spotkania i rozstania stale się zdarzają na tym świecie, Gdzie radość i smutek następują po sobie jak noc i dzień; Sędziowie mijają, ale Sprawiedliwość i Prawo trwają, Nieporuszone jak sam Cesarski Trakt. Na drugim piętrze ,,Pawilonu Radości i Smutku" trzej mężczyźni delektowali się w milczeniu ostatnią czarką wi na. Restauracja znajdowała się na porośniętym sosnami wzgórzu górującym nad drogą, w pobliżu Bramy Północ nej cesarskiego miasta. Zgodnie z pradawną tradycją urzędnicy metropolii spotykali się tutaj, aby pożegnać przyjaciół odjeżdżających na stanowiska w prowincji, albo żeby ich powitać, gdy wracali do stolicy. Stąd wzięła się na zwa restauracji, na co wskazywał wyryty nad wejściem wiersz. Wiosenny deszczyk posępnie i miarowo sączył się z sza rego nieba. Wydawało się, że nigdy nie przestanie padać. Dwaj grabarze, którzy pracowali na cmentarzu u stóp wzgórza, schronili się pod gałęziami stuletniej sosny. W przytulnej salce restauracji biesiadnicy kończyli obiad. Zbliżała się chwila rozstania, trudny moment, kiedy serce na próżno szuka stosownych słów. Żaden z trzech mężczyzn nie wyglądał na więcej niż trzydzieści lat. Dwaj
nosili brokatowe czepki niższych sekretarzy, trzeci - ten, który odjeżdżał - miał na głowie czarny czepiec okręgo wych sędziów pokoju. Sekretarz Liang odstawił gwałtownie czarkę i powie dział z irytacją w głosie: - Najbardziej mnie złości, że to takie niepotrzebne. Gdybyś tyłko zechciał, bez trudu dostałbyś stanowisko se kretarza posiłkowego w Stołecznym Trybunale. Zostałbyś kolegą naszego obecnego tu przyjaciela Hou, mógłbyś ra zem z nami wieść całkiem przyjemny żywot, a ty zamiast tego... Nowo mianowany sędzia niecierpliwym gestem głaskał czarną brodę. - Ileż to razy mówiłem... - wybuchnął, opanował się jednak zaraz i dokończył z uśmiechem zakłopotania: - Nie raz wam tłumaczyłem, że nudzi mnie badanie problemów przestępczości wyłącznie na papierze! - Czy to powód, żeby porzucać stolicę? Nie możemy na rzekać na brak interesujących wypadków, choćby sprawa urzędnika Biura Finansów, Wang Yuan-te, który, o ile pa miętam, zabił swojego asystenta i uciekł z trzydziestoma sztabami złota! Pan Kwang, wuj naszego przyjaciela i pierwszy sekretarz ministra, codziennie dopytuje się o uciekiniera. Czyż nie tak, Hou? Trzeci z biesiadników nosił odznakę sekretarzy posił kowych Stołecznego Trybunału. Zawahał się przez chwilę i powiedział z troską w głosie: - Nie mamy jeszcze żadnych poszlak, które by nas na prowadziły na trop tego łajdaka, ale to bardzo interesują ca sprawa, Di.
- Dobrze wiesz, że zajmuje się nią osobiście przewodni czący trybunału - odparł sędzia pokoju. - I ty, i ja ogląda liśmy do tej pory jedynie kopie zupełnie błahych doku mentów administracyjnych. Papierzyska, wyłącznie papierzyska! Wziął dzban i nalał sobie wina. Trzej mężczyźni sie dzieli przez chwilę w milczeniu, po czym odezwał się Liang: -Mógłbyś przynajmniej wybrać sobie przyjemniejszy okręg niż wiecznie zasnuty mgłą Peng-lai! Od niepamięt nych czasów ludzie opowiadają przerażające historie o tym dalekim wybrzeżu. Podobno w burzliwe noce zmar li wychodzą z grobów i dziwne zjawy krążą we mgle, którą wiatr niesie znad oceanu. Mówią nawet, że niektórzy mieszkańcy tej ponurej krainy przemieniają się o zmroku w tygrysy i buszują po lasach! W dodatku obejmiesz stano wisko człowieka, który zginął gwałtowną śmiercią. Każdy, kto ma choć odrobinę zdrowego rozsądku, odrzuciłby pro pozycję takiej posady, a ciebie przecież nikt nie zmuszał, sam się prosiłeś! Nowo mianowany sędzia zdawał się nie słyszeć słów przyjaciela, a kiedy ten umilkł, wykrzyknął z zapałem: - Pomyślcie tylko, już na samym początku mam wytro pić tajemniczego zbrodniarza! Zegnajcie papierzyska, że gnajcie teorie, nareszcie będę miał do czynienia z żywymi ludźmi! - Po pierwsze, będziesz miał do czynienia z trupem zauważył ironicznie Hou. - Cesarskiemu śledczemu wysła nemu z misją do Peng-lai nie udało się ustalić tożsamości przestępcy, nic też nie wiadomo o motywach zbrodni. Po
za tym, jak już zdaje się mówiłem, część dokumentacji w tajemniczy sposób znikła z archiwum. - Można stąd wnosić, że sprawa ma swoje rozgałęzienia w stolicy - wtrącił Liang. - Tylko Niebiosa wiedzą, w co się pakujesz, Di! Świetnie zdałeś egzaminy literackie, czekała cię w stolicy wspaniała przyszłość... ale ty wolisz pogrze bać się żywcem w tej dziurze Peng-lai! - Radzę ci zmienić zdanie - powiedział z powagą Hou. - Jeszcze nie jest za późno. Poproś o dziesięciodniowy urlop zdrowotny z powodu nagłej niedyspozycji; przez ten czas kto inny zostanie mianowany na twoje stanowisko. Wierz mi, radzę jak przyjaciel. Sędzia Di był głęboko wzruszony troską bijącą ze słów kolegi. Znał go zaledwie od roku, podziwiał jego błyskotli wy umysł i wyjątkowe zdolności. Wypił wino do dna i wstał z miejsca. - Doceniam twoją życzliwość, Hou - powiedział z uśmiechem. - To dla mnie jeszcze jeden dowód niekła manej przyjaźni. Obaj macie rację: byłoby lepiej dla mej kariery, gdybym pozostał w stolicy. Ale muszę doprowa dzić do końca to, co przedsięwziąłem. Egzaminy literackie, o których Liang przed chwilą wspomniał, to nic nadzwy czajnego. Liczą się dla mnie nie bardziej niż lata strawio ne na czernieniu papieru w Stołecznym Wydziale Archi walnym. Muszę udowodnić sam sobie, że potrafię lepiej i aktywniej służyć naszemu dostojnemu Cesarzowi i wiel kiemu narodowi chińskiemu. Stanowisko naczelnika Peng-lai będzie początkiem mojej prawdziwej kariery. -Albo końcem - mruknął Hou, podchodząc do okna. Widząc grabarzy, którzy powrócili do pracy, zbladł nagle, odwrócił głowę i przełykając ślinę, rzekł: - Deszcz przestał padać.
- A więc czas na mnie! Trzej przyjaciele zeszli po spiralnych schodach na po dwórze, gdzie czekał starszy mężczyzna z dwoma końmi. Kelner napełnił czarki. Jednym haustem, jak każe obyczaj, wypili strzemiennego i sędzia Di wskoczył na siodło. Siwo włosy mężczyzna poszedł w jego ślady i po chwili dwaj jeźdźcy ruszyli w dół ścieżką prowadzącą do drogi. Nowy sędzia pokoju pomachał szpicrutą na pożegnanie. Hou, odprowadzając wzrokiem odjeżdżających, powie dział ze smutkiem: - Nie chciałem tego mówić Di, ale dowiedziałem się od człowieka, który przyjechał dziś z Peng-lai, że ponoć duch zamordowanego sędziego krąży w trybunale.
Po dwóch dniach jazdy sędzia Di i jego towarzysz dotar li do granicy prowincji Shantung. Przekroczyli ją koło po łudnia, zjedli obiad w strażnicy, zmienili wierzchowce i ru szyli dalej na wschód. Droga wiodła przez krainę wyso kich, porośniętych lasem wzgórz. Nowo mianowany sędzia podróżował w zwykłej burej sukni. Oficjalny strój z zielonego brokatu oraz parę osobi stych drobiazgów wiózł w dwóch torbach zawieszonych u siodła. Mógł ograniczyć bagaż do minimum, bo jego dwie żony miały dojechać później. Kiedy się już urządzi w Peng-lai, wielkie, kryte wozy przywiozą rodzinę, służbę i wszel kie ruchomości. Jego towarzysz podróży, wierny Hoong Liang, miał pieczę nad najcenniejszymi skarbami sędzie go: słynnym mieczem o nazwie Dżdżysty Smok (od wielu pokoleń w rodzinie) i starym traktatem o prawie i postępo-
14
waniu śledczym, którego marginesy wypełniały notatki skreślone pięknym pismem ojca, zmarłego już radcy ce sarskiego. Hoong Liang od dawna służył w rodzinie. Zajmował się przyszłym sędzią, gdy ten był jeszcze dzieckiem, w Tai-yuan. Minęły lata i kiedy młody urzędnik przeniósł się do stolicy i tam założył rodzinę, stary sługa przeniósł się ra zem z nim. Zarządzał domem, służył sędziemu radą, a te raz towarzyszył swemu panu w drodze na pierwsze stano wisko obejmowane przez niego na prowincji. Sędzia popuścił cugli, żeby dać koniowi więcej swobo dy, i zwrócił się do starego sługi: - Jeśli nie będzie padać, przed nocą dojedziemy do gar nizonowego miasta Yen Zhou. Jutro wyruszymy o świcie i po południu powinniśmy dotrzeć do Peng-lai. - Warto by poprosić komendanta Yen Zhou, żeby wysłał posłańca do trybunału uprzedzić o naszym przybyciu - za sugerował Hoong Liang. -W żadnym wypadku! Administracją okręgu zajmuje się czasowo starszy skryba; wie o mojej nominacji i to wy starczy. Wolę zjawić się niespodziewanie: dlatego nie zgo dziłem się na eskortę, jak proponował dowódca strażnicy. Hoong nie odpowiadał, sędzia ciągnął więc dalej: -Uważnie przeczytałem akta sprawy, ale jak wiesz, brak najważniejszej części. Osobiste papiery ofiary, znale zione w bibliotece i przywiezione przez cesarskiego wy słannika, zostały skradzione. - Dlaczego śledczy spędził tylko trzy dni w Peng-lai? spytał Hoong. - Zabójstwo sędziego to poważna sprawa! Powinien był więcej czasu poświęcić śledztwu i nie ruszać
się z miasta dopóty, dopóki nie sformułuje przynajmniej hipotezy co do motywów zbrodni. Sędzia Di potrząsnął energicznie głową. - Dziwne zachowanie, to prawda, ale jest więcej nieja snych punktów w tej sprawie. Oficjalny raport mówi tylko tyle, że sędzia Wang został znaleziony martwy w bibliote ce, i przypisuje zgon zażyciu trucizny z korzenia wężowe go drzewa. Nie wiadomo, w jaki sposób trucizna dostała się do organizmu. Nie ma żadnych poszlak wskazujących na tożsamość mordercy i jego motywy. I terwszystko! Po chwili milczenia sędzia dorzucił: - Gdy tylko dostałem nominację, poszedłem do sądu> żeby porozmawiać z cesarskim śledczym. Okazało się, że wyjechał ze stolicy i udał się na południowe krańce Cesar stwa, nie zostawiwszy notatek czy instrukcji. Jego sekre tarz dał mi tylko niepełną dokumentację. Jak widzisz, wszystko musimy odkryć sami! Hoong nie odpowiedział. Najwyraźniej nie podzielał za pału młodego pana. Jechali dalej w milczeniu. Krajobraz był coraz bardziej dziki, ogromne drzewa osłaniały drogę, gęste chaszcze zamykały widnokrąg. Od dawna nie spo tkali żywej duszy, gdy nagle zza zakrętu wyskoczyli dwaj jeźdźcy. Mieli na sobie połatane kurtki, ich włosy były przewiązane brudnymi niebieskimi szmatami. Jeden celo wał w podróżnych z łuku, drugi zbliżył się do sędziego z wyciągniętym mieczem. - Zeskakuj z konia, cudzoziemcze! - wykrzyknął. Przyjmujemy twojego rumaka, jak też konia towarzyszące go ci starca jako dobrowolny dar podróżnych, których sto pa po raz pierwszy stanęła na tej ziemi.
ROZDZIAŁ DRUGI
Zacięty pojedynek zostaje przerwany przed ostatecznym rozstrzygnięciem - czterej mężczyźni piją wino w gospodzie w Yen Zhou Hoong obrócił się w siodle, żeby podać sędziemu miecz, i w tejże chwili strzała zaświszczała mu mimo ucha. - Zostaw tę wykałaczkę w spokoju, staruszku, bo na stępna przeszyje ci gardło! - wrzasnął łucznik. Sędzia zagryzł wargi ze złości. No cóż, dał się zasko czyć, przeklinał teraz sam siebie, że odmówił wojskowej eskorty. - Na co czekacie? - niecierpliwił się rabuś. - Dziękujcie Niebiosom, że macie do czynienia z uczciwymi zbójcami, którzy darują wam życie! - Nie jest uczciwym zbójcą ten, kto pod osłoną łucznika napada na bezbronnego człowieka - odparł sędzia, zeska kując na ziemię. - Pospolite z was koniokrady, i tyle! Mężczyzna zręcznie zsunął się z konia i stanął przed sę dzią z podniesionym mieczem. Był od niego wyższy, krzep ka budowa ciała wskazywała na niepospolitą siłę. Przybli żył do sędziego opuchłą twarz i rzucił przez zęby: - Nie obrażaj mniej, ty psie urzędasie! Sędzia Di spurpurowiał. - Daj mi miecz - rozkazał Hoongowi. Łucznik pchnął konia między pana i sługę i powiedział groźnym głosem:
- Zamknij pysk i rób, co ci każą. -Jeśli chcecie udowodnić, że nie jesteście zwykłymi złodziejami, pozwólcie mi wziąć miecz - odparł Di. - Pora chuję się najpierw z twoim kompanem, potem z tobą. Pierwszy zbójca wybuchnął śmiechem. Opuścił miecz i powiedział do łucznika: - Niechaj brodacz ma, o co prosi, bracie, dam nauczkę temu gryzipiórkowi. Drugi przyjrzał się sędziemu uważnie. - Nie mamy czasu na zbytki - powiedział. - Bierzmy konie i znikajmy stąd. -Tego się właśnie spodziewałem - sędzia parsknął z pogardą. - Długie jęzory, strachliwe serca! Kolos zaklął pod nosem. Poszedł do Hoonga, wyjął mu z ręki miecz i rzucił go sędziemu. Di złapał Dżdżystego Smoka w locie, zdjął podróżną suknię, rozdzielił długą brodę na dwie części i związał je na karku. Wyciągnął miecz z pochwy i zwrócił się do przecinika: - Cokolwiek się stanie, puścicie wolno mego towarzysza. Zbójca kiwnął twierdząco głową i natychmiast ruszył do ataku. Sędzia z łatwością odparował cios i zareagował całą serią szybkich wypadów, zaskakując tym bandytę, który cofnął się na moment, po czym już ostrożniej podjął walkę. Sędzia zorientował się po chwili, że jego przeciwnik nigdy nie brał lekcji u prawdziwego mistrza. Brakowało mu subtelności, ale nadrabiał to potężną muskulaturą. Okazał się też zręcznym taktykiem: zepchnął sędziego na pobocze drogi, gdzie nierówny grunt utrudniał walkę. Był to pierwszy prawdziwy pojedynek sędziego Di, toteż de lektował się każdą chwilą, czekając okazji, żeby rozbroić
przeciwnika. Marna broń tego ostatniego nie mogła się długo opierać hartowanej klindze Dżdżystego Smoka i na gle pękła na dwoje. Zbity z tropu bandyta wpatrywał się tępo w kawałek stali, który mu został w ręku, sędzia zaś zwrócił się do dru giego rabusia: - Teraz twoja kolej! Łucznik zeskoczył z konia. Zrzucił kurtkę i starannie zawinął za pas poły sukni. Miał okazję docenić walory sę dziego i nie chciał się niepotrzebne narażać. Po kilku chwi lach walki z nowym przeciwnikiem Di przekonał się, że tę gi z niego rębacz, nie gorszy niż on, i że musi dać z siebie wszystko, jeśli nie chce przegrać. Pierwszy pojedynek po zwolił mu rozprostować kości, teraz czuł się świetnie, a Dżdżysty Smok zdawał się częścią jego ciała. Zadał rabu siowi trudny do odparowania cios, ten jednak zareagował niespodziewanie lekko jak na człowieka o podobnej tuszy i odpowiedział szybkimi pchnięciami. Ale Dżdżysty Smok odpierał cios za ciosem i ze świstem ciął powietrze. W pew nej chwili o włos tylko ominął gardło przeciwnika. Ten na wet się nie wzdrygnął, na mgnienie oka zastygł w bezru chu i znów przeszedł do ataku. Nagle usłyszeli brzęk broni; zza zakrętu drogi wyłoniła się gromadka jeźdźców zbrojnych w kusze i piki. W jednej chwili otoczyli walczących. - Co się tu dzieje? - krzyknął ich szef, w którym krótka kolczuga i spiczasty hełm pozwalały rozpoznać kapitana policji wojskowej. Zły, że mu przerywają pierwszy prawdziwy pojedynek, sędzia powiedział sucho:
- Nazywam się Di Ren Jie. Jestem nowym naczelni kiem Peng-lai, a ci trzej mężczyźni to moi przyboczni. Ma my za sobą długą podróż, więc zabawialiśmy się krzyżowa niem broni, żeby rozprostować zdrętwiałe nogi. Kapitan przyglądał mu się podejrzliwie. - Chciałbym obejrzeć pańskie papiery, sędzio. Sędzia wyciągnął kopertę zza cholewy prawego buta i podał ją kapitanowi. Oficer rzucił okiem na znajdujący się w środku papier i z głębokim ukłonem oddał go sędziemu. -Ekscelencja zechce wybaczyć. Uprzedzono nas, że w okolicy roi się od rozbójników. Muszę być czujny... Raz jeszcze proszę o wybaczenie! Rzucił rozkaz swoim ludziom i cała grupa oddaliła się galopem. Kiedy byli już poza polem widzenia, sędzia Di podniósł miecz. - Do boju! - zawołał i zaatakował przeciwnika. Ten od parował cios, cofnął się i wsunął broń do pochwy. - Niech pan rusza ku swemu przeznaczeniu, sędzio powiedział szorstkim głosem. - Cieszę się, że w Państwie Środka są jeszcze tacy urzędnicy jak pan. Dał znak kompanowi i obaj wskoczyli na konie. Sędzia podał miecz Hoongowi i włożył suknię. - Cofam to, co powiedziałem - oświadczył uroczyście. Jesteście prawdziwymi braćmi z zielonych lasów. Ale jeśli nie porzucicie tej profesji, skończycie śmiercią jak zwyczaj ni złodzieje. Jakiekolwiek były krzywdy, które wam wyrzą dzono, zapomnijcie o nich. Na północy toczą się zażarte walki z barbarzyńcami; armia potrzebuje takich jak wy. -A ja, sędzio - odpowiedział spokojnie łucznik - radzę panu nosić miecz przy sobie... bo inaczej może się pan zno wu dać zaskoczyć!
Zawrócił konia i obaj jeźdźcy zniknęli w gąszczu drzew. Sędzia Di wziął miecz i przewiesił go sobie przez ramię. - D a ł im pan dobrą lekcję, sędzio! - zauważył Hoong z zadowoleniem. - Ale kim były te osiłki? - Zazwyczaj ludzie tego pokroju schodzą na złą drogę z powodu niesprawiedliwości (prawdziwych lub urojo nych), jakich doznali. Z reguły napadają wyłącznie na funkcjonariuszy państwa i na wielkich posiadaczy/Często pomagają biednym i cieszą się opinią ludzi odważnych i szlachetnych. Między sobą nazywają się ,,braćmi z zielo nych lasów". Ta przygoda przyjemnie zakłóciła monotonię naszej podróży, ale straciliśmy wiele czasu. Pośpieszmy się. Do Yen Zhou dotarli o zmierzchu. Strażnicy miejscy wskazali im drogę do zajazdu dla urzędników państwo wych, położonego w centrum miasta. Sędzia zajął pokój na pierwszym piętrze i zamówił dobrą kolację, bo po cało dziennej jeździe nabrał apetytu. Kiedy skończyli jeść, Hoong podał panu filiżankę gorą cej herbaty. Sędzia usadowił się przy oknie. Piechurzy i lansjerzy krążyli po rynku, światła pochodni odbijały się w ich zbrojach i żelaznych hełmach. Nagle rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi. Sędzia odwrócił głowę i ujrzał na progu dwóch wysokich męż czyzn. - Wielkie Nieba, toż to nasi bracia z zielonych lasów! Przybysze ukłonili się niezgrabnie. Mieli na sobie te sa me połatane ubrania, ale na głowy włożyli tym razem my śliwskie czapeczki. Kolos, z którym sędzia stoczył pierw szą walkę, wystąpił z przemową:
- Dziś po południu powiedziałeś pan kapitanowi, że je steśmy twoimi przybocznymi. Obgadaliśmy to z kumplem - ponieważ jesteś pan sędzią, byłoby nam przykro, gdybyś okazał się kłamcą. Postanowiliśmy więc oddać się pod pańskie rozkazy... Jeśli zechce pan nas przyjąć na służbę! Sędzia Di uniósł brwi, zdziwiony. Drugi gość dorzucił pośpieszenie: - Nigdy nie pracowaliśmy w trybunale, ale umiemy być posłuszni i możemy się przydać, jeśli trzeba będzie komu spuścić cięgi! - Siadajcie - powiedział sędzia - i opowiedzcie mi o so bie. Mężczyźni przysiedli na stołkach. Kolos złożył swoje ogromne piachy na kolanach i odkaszlnął: -Nazywam się Ma Joong. Urodziłem się w prowincji Kiangsu. Mój ojciec miał dżonkę i zajmował się handlem. Ja mu pomagałem. Ponieważ był ze mnie kawał chłopa i lu biłem się bić, ojciec posłał mnie na naukę sztuki pięściar skiej. U mojego mistrza nauczyłem się też trochę czytać i pisać, bo chciałem zostać oficerem. Niestety, ojciec wkrót ce umarł i pozostawił same długi. Musiałem sprzedać na szą łódź i zaciągnąć się na służbę do miejscowego sędziego jako ochraniacz. Szybko się zorientowałem, że mój pryncypał jest okrutnym, zdeprawowanym łotrem. Kiedy ogołocił pewną wdowę z całego majątku, zmusiwszy ją torturami do wyznania zbrodni, których nie popełniła, powiedziałem mu, co o nim myślę. To mu się nie spodobało i rozwścieczo ny podniósł na mnie rękę. Załatwiłem go jednym ciosem. Musiałem ratować życie i uciekłem do lasu... Ale przysię gam na pamięć mego ojca, że nigdy nie zabiłem człowieka
bez powodu, a pieniądze zabierałem tylko tym, którzy ich mieli za dużo! Tu obecny mój towarzysz i brat też nie ma sobie nic więcej do wyrzucenia, słowo honoru! Sędzia pokiwał głową i zwrócił się do drugiego mężczy zny. Jego rysy były delikatne, nos prosty, wargi wąskie. Skubiąc wąsiki, zaczął opowieść: - Przyjąłem nazwisko Chiao Tai, ponieważ moje praw dziwe nazwisko cieszy się dobrą sławą w pewnym zakątku Cesarstwa. Któregoś dnia wyższy oficer posłał na pewną śmierć setkę żołnierzy, za których byłem odpowiedzialny. Znikł potem łajdak, a władze, którym doniosłem o zbrod ni, nie chciały go ścigać. Poszedłem więc do lasu i wędru ję po całym Cesarstwie w nadziei, że dorwę i zatłukę dra nia. Nigdy nie okradałem biednych, mój miecz nie splamił się krwią niewinnych. Jestem gotów panu służyć pod jed nym warunkiem: da mi pan wolność, kiedy znajdę tego, kogo szukam, bo przysięgłem na dusze moich zmarłych to warzyszy, że utnę mu łeb i rzucę psom na pożarcie! Sędzia Di, głaszcząc bokobrody, przyglądał się uważnie kompanom. - Zgadzam się na waszą propozycję - oświadczył wresz cie - również na warunek Chiao Taia. Z jednym zastrzeże niem: jeśli zrządzeniem losu odnajdzie tego, kogo szuka, to zanim cokolwiek zrobi, pozwoli mi zaspokoić głód spra wiedliwości legalnymi środkami. Pojedziecie ze mną do Peng-lai, tam zobaczymy, czy mogę was przyjąć na służbę. Gdyby się to okazało niemożliwe, przyrzeknijcie mi, że na tychmiast wstąpicie do Armii Północnej. Wiedzcie, że ze mną zawsze wszystko albo nic! Twarz Chiao Taia aż pojaśniała.
- Wszystko albo nic! - powtórzył. - To będzie nasza de wiza! Podniósł się ze stołka, ukląkł przed sędzią i trzy razy uderzył czołem w podłogę. Ma Joong poszedł w jego ślady. Kiedy podnieśli się z klęczek, sędzia przedstawił im stare go sługę: - Oto Hoong Liang, mój wierny doradca, przed którym nie mam tajemnic. Będziecie z nim blisko współpracować. W Peng-lai mam objąć moje pierwsze stanowisko, nie wiem, jak jest zorganizowany trybunał, ale wyobrażam so bie, że skrybów, strażników i warty rekrutuje się wśród miejscowych. Podobno dziwne rzeczy się tam dzieją, nie wiadomo, do jakiego stopnia pracownicy trybunału są w to zamieszani. Potrzebni mi są ludzie, do których miałbym zaufanie: będziecie moimi oczami i uszami. Hoong, każ przynieść dzban wina! Kiedy czarki zostały napełnione, sędzia wzniósł toast za zdrowie towarzyszy, po czym z kolei oni wypili za powo dzenie nowo mianowanego sędziego pokoju.
Nazajutrz rano sędzia spotkał się z trójką na dworze. Ma Joong i Chiao Tai odwiedzili już miejscowych kupców i mieli na sobie czyściutkie bure suknie przewiązane w pa sie czarnym rzemieniem. Małe czarne czapeczki uzupeł niały strój oficerów trybunału. - Zachmurzyło się, panie sędzio - zauważył Hoong. Będzie padać. - Przytroczyłem do siodeł słomiane kapelusze - powie dział Ma Joong. - Osłonią nas!
Czterej mężczyźni dosiedli koni i wyjechali z miasta przez Bramę Wschodnią. Przez kilka li* mijali wielu po dróżnych, potem spotykali ich rzadziej. Kiedy wjechali w wyludnioną górzystą okolicę, z przeciwka pojawił się i przegalopował obok nich jeździec ciągnący za sobą dwa konie. - Piękne rumaki! - westchnął Ma Joong. - Zwłaszcza ten z białą gwiazdką na czole. -Nie powinien przewozić kuferka na siodle - powie dział Chiao Tai. - Czekają go kłopoty. - A to dlaczego? - spytał Hoong Liang. - Takie kuferki z czerwonej skóry służą w tych stronach poborcom do przewożenia pieniędzy. Ludzie roztropni chowają je w torbach podróżnych. - Temu chłopcu bardzo się śpieszyło - zauważył sędzia Di bez specjalnego zainteresowania. Koło południa dojechali do ostatniej górskiej przełęczy. Zaczął padać rzęsisty deszcz. Pod potężnym drzewem do czekali końca ulewy, przyglądając się widocznemu w dali zielonemu półwyspowi. Piękna, żyzna kraina! Zjedli szybko coś zimnego, a Ma Joong uraczył ich opo wieścią o swoich przygodach z młodymi wieśniaczkami. Sędzia Di nie przepadał za tego rodzaju historyjkami, ale musiał przyznać, że olbrzym ma cięty język i spore poczu cie humoru. Kiedy jednak zaczął kolejną historię, sędzia przerwał mu zdecydowanie: - Mówiono mi, że w okolicy krążą tygrysy. Sądziłem, że te drapieżniki wolą suchy klimat.
-Zwykle trzymają się lesistych, wysoko położonych okolic - powiedział milczący dotąd Chiao Tai - ale jeśli za kosztują ludzkiego mięsa, zdarza się, że schodzą na niziny. Może byśmy w wolnej chwili urządzili polowanie? - A co sądzicie o ludziach-tygrysach? - spytał sędzia. Ma Joong rzucił trwożliwe spojrzenie na ciemną ścianę lasu. - Nigdy o nich nie słyszałem. -Czy mógłbym obejrzeć pański miecz, sędzio? - zapy tał Chiao Tai. - Jeśli się nie mylę, to stara broń. - Nazywa się Dżdżysty Smok - powiedział sędzia, po dając miecz. - Nie może być! Ten słynny Dżdżysty Smok, o którym wszyscy znawcy wyrażają się z najwyższym uznaniem? Chiao Tai z zachwytem i szacunkiem przyglądał się broni. - Ostatnie dzieło Trójpalczastego, największego płatnerza wszech czasów! - Jeśli wierzyć legendzie - powiedział sędzia - Trójpalczasty osiem razy daremnie próbował stworzyć to arcy dzieło. Poprzysiągł, że jeśli mu się uda, złoży w ofierze Bo gowi Rzeki swoją młodą żonę. I kiedy za dziewiątym po dejściem stworzył miecz, natychmiast uciął głowę ukocha nej żonie. Rozpętała się straszliwa burza, grom trafił Trój·palczastego, a spienione fale porwały jego trupa i ciało nie winnej ofiary. Ten miecz jest cennym skarbem rodziny Di, od dwustu lat dziedziczy go najstarszy syn. Chiao Tai zakrył nos i usta chusteczką, żeby nie spla mić stali oddechem, po czym wyciągnął klingę z pochwy. Dwoma rękami chwycił rękojeść i z podziwem wpatrywał się w ciemnozielony blask metalu i nieskazitelne ostrze. Mistyczny ognik zapalił mu się w oku.
- Jeśli mam zginąć od miecza, to błagam Niebiosa, że by ta oto broń zmyła się moją krwią! - Z głębokim ukło nem oddał miecz sędziemu. Ulewa przemieniła się w mżawkę. Podróżni dosiedli ko ni i ruszyli w dół, ku nizinie. W dali widać było kamienną kolumnę znaczącą granicę okręgu. Nad ziemią stała mgła, ale nowy sędzia rozglądał się dokoła z zachwytem: ta roz legła błotnista równina to jego terytorium! Zmusili konie do jeszcze jednego wysiłku i pod wieczór ukazały się przed nimi we mgle mury Peng-lai.
ROZDZIAŁ TRZECI Starszy skryba opowiada, jak znalazł ciało swego pana - w pustym mieszkaniu sędzia Di spotyka zjawę Kiedy zbliżyli się do Bramy Zachodniej, Chiao Tai zwrócił uwagę na niskie mury obronne i niepozorną kor degardę. - Sprawdziłem na mapie - wyjaśnił sędzia Di - że mia sto ma naturalne granice. Zbudowano je nad rzeką, dzie więć li od miejsca, gdzie wpada ona do morza. Przy ujściu, nad rozległą zatoką, stoi potężny fort; stacjonujący tam żołnierze kontrolują wszystkie statki: te, które wypływają, i te, które zawijają do portu. Podczas wojny z Koreą broni ły dostępu do rzeki przed dżonkami nieprzyjaciela. Na północy wysokie skały schodzą aż do morza, od południa ciągną się moczary; Peng-lai, jedyny dogodny port w tym regionie, stał się z tego powodu głównym ośrodkiem na szego handlu z Japonią i Koreą. - Słyszałem, że wielu Koreańczyków osiedliło się tutaj - powiedział Hoong Liang. - Głównie marynarze, cieśle oraz buddyjscy mnisi. Mieszkają na koreańskim przedmie ściu po drugiej stronie zatoki, na wschód od miasta. Tam także znajduje się słynna stara buddyjska świątynia. - No widzisz - Chiao Tai zaśmiał się do Ma Joonga możesz spróbować szczęścia z Koreanką i po chwili za drobną opłatą dostać rozgrzeszenie.
Dwaj wartownicy otworzyli przed nimi bramy miasta. Sędzia i jego towarzysze znaleźli się na szerokiej handlo wej ulicy i wkrótce ujrzeli wysokie mury otaczające teren trybunatu. Jechali wzdłuż muru aż do głównego wejścia w południowej ścianie. Strażnicy, którzy siedzieli pod mo numentalnym gongiem z brązu, poderwali się na widok nowego sędziego pokoju. Hoong Liang zauważył, że wy mienili porozumiewawcze spojrzenia za jego plecami. Strażnik zaprowadził sędziego do kancelarii, znajdują cej się po drugiej stronie podwórza. Niżsi sekretarze ma chali tam żwawo pędzelkami pod czujnym okiem chudego starca z siwą bródką, który wybiegł naprzeciw nowo przy byłym. - Skromna osoba, która ma honor powitać Waszą Eks celencję - wymamrotał, jąkając się gęsto - nazywa się Tang. Jako starszy skryba zajmowałem się sprawami ad ministracyjnymi w oczekiwaniu na przybycie Ekscelencji. Niestety, nie wiedziałem, kiedy to nastąpi, toteż nie przy gotowałem powitalnej uczty i... - Sądziłem, że dowódca strażnicy uprzedził o moim przybyciu - przerwał mu sędzia. - Najwidoczniej zaszło nieporozumienie, no ale skoro już tu jestem, proszę mi po kazać trybunał. Tang zaprowadził go do wielkiej sali rozpraw. Podłoga była świeżo zamieciona, w głębi na podwyższeniu stał stół przykryty szkarłatnym brokatem. Ściana za stołem zasło nięta była z tyłu bladofioletową jedwabną tkaniną z wyhaf towanym pośrodku złotym jednorożcem, symbolem roz tropności.
Przez ukryte za kotarą drzwi weszli do wąskiego kory tarza, który prowadził do gabinetu sędziego. Prezentował się równie dobrze jak sala posłuchań: ani śladu kurzu na wypolerowanym biurku, świeżo pobielone ściany, piękna zielona tkanina na szerokim łożu stojącym pod ścianą. Sę dzia zajrzał do sąsiadującego z salą archiwum i wyszedł na drugi podwórzec, w głębi którego znajdowała się sala przyjęć. Starszy skryba, trzęsąc się z przejęcia, wyjaśnił, że od czasu wizyty cesarskiego śledczego nikt tutaj nie wcho dził, więc może nie wszystko stoi na właściwym miejscu. Sędzia Di spojrzał na niego ze zdziwieniem. Zgarbiony, za kłopotany skryba wydawał się czymś głęboko przejęty i nieswój. - Jak dotąd, zastałem wszystko w najlepszym porządku - sędzia starał się uspokoić starca. Tang zgiął się w niskim ukłonie. -Pokorny sługa Waszej Ekscelencji rozpoczął służbę w trybunale jako młody chłopiec. Czterdzieści lat minęło od tej chwili. Zawsze starałem się wywiązywać jak najlepiej z moich obowiązków. Lubię, kiedy wszystko jest na swoim miejscu, Ekscelencjo, i wszystko tu zawsze sprawnie funk cjonowało. Jak pomyślę, że pański poprzednik został... Głos mu się załamał, pośpiesznie otworzył drzwi do sa li' przyjęć. Kiedy wszyscy obecni stanęli wokół rzeźbione go stołu na środku sali, starzec z szacunkiem podał sędzie mu kwadratową pieczęć trybunału. Sędzia Di porównał ją ze stemplem na rejestrze i poświadczył odbiór. Z tą chwilą stał się oficjalnie sędzią pokoju okręgu Peng-lai. - Zajmę się przede wszystkim sprawą zabójstwa mego poprzednika. W stosownym czasie przyjmę notabli i dopeł-
nię zwyczajowych formalności. Dziś nie chcę widzieć niko go poza personelem trybunału i czterema nadzorcami dzielnic. - W tym mieście jest ich pięciu, Ekscelencjo. Piąty opie kuje się koreńską dzielnicą. - Czy to Chińczyk? - Nie, Ekscelencjo. Ale biegle włada naszym językiem. Starzec odkaszlnął, zasłoniwszy usta dłonią, po czym ciągnął dalej nieśmiałym głosem: - Sytuacja jest tu dość wyjątkowa, Ekscelencjo; pan prefekt przyznał pewną autonomię kolonii koreańskiej, zainstalowanej na wschodnim wybrzeżu. Nadzorca dziel nicowy odpowiada za porządek, a nasi ludzie nie mają pra wa wkraczać do dzielnicy bez jego zezwolenia. - Istotnie, wyjątkowa sytuacja. Muszę ją zbadać. Na ra zie proszę zebrać personel w dużej sali. Ja tymczasem rzucę okiem na moje prywatne apartamenty i odpocznę chwilę. Tang, jeszcze bardziej zmieszany, zaczął wyjaśniać: -Apartamenty Waszej Ekscelencji są w doskonałym stanie. Poprzednik Ekscelencji kazał je odnowić zeszłego lata. Niestety, jego bagaże i meble wciąż tam stoją. Nie wiem, gdzie je odesłać, bo brat -jedyny krewny pańskiego poprzednika - nie odpowiada na moje listy. A ponieważ Je go Ekscelencja sędzia Wang był wdowcem, najął do służby tutejszych ludzi. Wszyscy odeszli po jego... zgonie. - Gdzie mieszkał śledczy, wysłannik cesarski? - Jego Ekscelencja spał na łóżku w gabinecie - powie dział Tang z rozpaczą. - Tam również jadał. Niezmiernie mnie to martwiło, Ekscelencjo, bo to sprzeczne z regula-
minem. Ale skoro brat sędziego Wanga nie odpowiadał na listy, nie wiedziałem, co zrobić z meblami... - Proszę się uspokoić - przerwał mu Di. - Nie mam za miaru sprowadzać rodziny i służby, dopóki nie wyjaśnię sprawy zabójstwa. Przebiorę się w gabinecie, proszę wska zać pokoje moim przybocznym. - Mamy świetny zajazd naprzeciwko trybunału, Eksce lencjo. Mieszkam tam razem z moją starą żoną i mogę za pewnić, że przyboczni... - O, to poważne naruszenie regulaminu! Dlaczego nie mieszkasz na terenie trybunału? Przecież znasz przepisy! - Zajmuję piętro nad salą przyjęć, Ekscelencjo - tłuma czył pośpiesznie Tang - ale dach wymaga naprawy, toteż pomyślałem, że mógłbym, oczywiście tymczasowo... - Zgadzam się, jeśli idzie o ciebie - przerwał mu sędzia. -Ale moi przyboczni zamieszkają tutaj. Proszę znaleźć dla nich miejsce w kordegardzie. Tang skłonił się głęboko i wyszedł. Ma Joong i Chiao Tai poszli za nim. Sierżant Hoong został z sędzią: pomógł mu włożyć oficjalny strój, po czym przygotował filiżankę herbaty. - J a k myślisz, dlaczego dziadek jest taki nerwowy? - zapytał sędzia, wycierając twarz gorącą wilgotną ser wetką. - Wygląda na pedanta, nasz niezapowiedziany przyjazd wytrącił go z równowagi. - Sądzę raczej, że coś go wystraszyło tu na miejscu powiedział sędzia Di z namysłem. - Pewnie dlatego woli mieszkać na zewnątrz. No cóż, dowiemy się w swoim cza sie, o co tu chodzi.
Tang wrócił wkrótce, żeby zaanonsować, że wszyscy już czekają. Sędzia Di zmienił domowy czepek na przynależ ny jego funkcji czepiec z czarnymi skrzydłami i wszedł do sali rozpraw. Tang i Hoong podążyli za nim. Sędzia zasiadł za wysokim stołem w głębi sali i dał znak przybocznym, żeby stanęli u jego boku. Powiedział kilka okolicznościowych słów na powitanie, po czym stary Tang przedstawił mu kolejno czterdziestu mężczyzn klęczących na kamiennej posadzce. Sędzia zauważył, że skrybowie mieli na sobie czyste niebieskie suknie, a żelazne hełmy pachołków były porządnie wyglancowane. Prezentowali się przyzwoicie, z wyjątkiem dowódcy, którego okrutna fi zjonomia nie spodobała się sędziemu. Ale powiedział so bie, że ci, którzy wykonują ten zawód, to zwykle brutale, których nalejby mieć na oku. Koroner - doktor Shen - był mężczyzną w podeszłym wieku, o dumnym wyglądzie i in teligentnej twarzy. - To najlepszy lekarz w okręgu, Ekscelencjo - szepnął Tang sędziemu do ucha. Kiedy prezentacje dobiegły końca, Di oświadczył, że mianuje Hoong Lianga sierżantem trybunału i że będzie on kontrolował wszystkie bieżące sprawy. Ma Joong i Chiao Tai będą mieć nadzór nad pachołkami, strażnika mi i więzieniem oraz odpowiadać za dyscyplinę. Wróciwszy do gabinetu, sędzia wysłał przybocznych na inspekcję kordegardy i cel więziennych. - Potem dacie lekcję musztry pachołkom i strażnikom. W ten sposób poznacie ich i zorientujecie się, ile są warci. Następnie pójdziecie się przejść po mieście, żeby zoba czyć, jaka panuje tu atmosfera. Chętnie bym poszedł z wa-
mi, ale muszę przemyśleć sprawę zabójstwa mego po przednika. Zdacie raport zaraz po powrocie. Przyboczni wyszli. Zjawił się Tang z młodym pomocni kiem, który wniósł dwa świeczniki. Sędzia kazał starsze mu skrybie usiąść na taborecie obok sierżanta Hoonga. Pomocnik postawił świece na stole i wycofał się bezsze lestnie. - Sprawdziłem właśnie - rzekł sędzia - że twój główny kancelista nazywa się Fan Choong. Nie było go na prezen tacji. Czyżby zachorował? Tang uderzył się w czoło. - Miałem powiedzieć o tym, Ekscelencjo, i zupełnie za pomniałem! Bardzo się martwię o Fana. Pierwszego dnia tego miesiąca wyjechał na urlop do Pien-foo. Miał wrócić wczoraj rano. Ponieważ do południa się nie zjawił, wysła łem pachołka do gospodarstwa wiejskiego, jakie Fan posia da na zachód od miasta. Wieśniak, który to gospodarstwo dzierżawi, powiedział, że Fan i jego sługa wrócili wczoraj i że wyjechali dziś koło południa. Jestem bardzo niespo kojny. Fan Choong to wcielona punktualność, nie rozu miem, co mu się mogło stać. - Może tygrys go pożarł po drodze? - przerwał mu znie cierpliwiony sędzia. - O nie! Tylko nie to, Ekscelencjo! Tylko nie to! Twarz starszego skryby zrobiła się szara, w powiększo nych nagle oczach zapaliło się niespokojne światełko. - Co się z tobą dzieje? - obruszył się sędzia. - Rozu miem, że zabójstwo twojego szefa było dla ciebie ciosem, ale minęły już dwa tygodnie. Czegóż się teraz lękasz? Tang otarł pot z czoła.
- Ekscelencja raczy wybaczyć - wymamrotał. - W ze szłym tygodniu znaleziono w lesie chłopa z przegryzionym gardłem. Ludojad krąży w okolicy. Ostatnio źle sypiam... Pokornie proszę o wybaczenie, Ekscelencjo. - Moi asystenci to doświadczeni myśliwi - powiedział sędzia. - Zajmą się tą bestią. Tymczasem proszę mi podać herbatę i zabierzmy się do pracy. Starzec nalał gorący napar do filiżanki, sędzia łyknął dwa lub trzy hausty i usadowił się wygodnie w krześle. - Chciałbym się dowiedzieć, jak wykryto zbrodnię. Pro szę podać wszystkie szczegóły. Tang nerwowo szarpał rzadką bródkę. - Sędzia Wang był człowiekiem o miłym obejściu i wiel kiej kulturze, Ekscelencjo. Mógł mieć z pięćdziesiąt lat i bogate doświadczenie. Może czasem bywał niedbały, gdy idzie o codzienne czynności, lecz bezwzględnie pilnował wszystkiego, co miało znaczenie. To był bardzo zdolny sę dzia, Ekscelencjo. - Czy miał wrogów? -Ani jednego, Ekscelencjo. Wszyscy go cenili za mą drość i sprawiedliwość. Był bardzo popularny. Sędzia Di pokiwał głową z aprobatą, a Tang ciągnął dalej: - Dwa tygodnie temu, na krótko przed godziną, kiedy odbywa się pierwsze przesłuchanie, przyszedł do mnie za rządca. Powiedział, że sędzia nie spał w swojej sypialni i że drzwi do biblioteki są zamknięte od wewnątrz. Ponieważ Jego Ekscelencja zwykł pracować do późna w nocy, pomy ślałem, że usnął nad książką, i zapukałem do drzwi. Nikt nie odpowiedział. Zapukałem znowu. Cisza. W obawie, że
Jego Ekscelencja mógł paść ofiarą ataku apopleksji, we zwałem zarządcę pachołków i kazałem mu wyłamać drzwi. Nerwowy tik wykrzywił twarz skryby. Z trudem prze łknął ślinę. - Sędzia Wang leżał na ziemi przed piecykiem na her batę, wpatrując się w sufit oczyma, które już nigdy nicze go nie zobaczą. Na dywanie, tuż przy jego prawej ręce, le żała filiżanka. Pomacałem ciało, było zimne i już sztywne. Kazałem natychmiast wezwać naszego koronera. Stwier dził, że śmierć nastąpiła koło północy, i zebrał płyn z czaj niczka. - Gdzie był czajniczek? - Na szafce w lewym kącie, Ekscelencjo, obok miedzia nego piecyka, na którym grzeje się wodę. Imbryk był pra wie pełen. Doktor Shen dał trochę zawartości czajniczka psu do wypicia - ten natychmiast padł trupem. Doktor Shen podgrzał wówczas herbatę i zidentyfikował truciznę po zapachu. Nie mógł zrobić tego samego z naczyniem, które stało na piecyku, bo woda z niego wyparowała... - Kto zwykle przynosi wodę na herbatę? - Jego Ekscelencja zawsze sam. Sędzia Di uniósł brwi ze zdziwienia. Tang pośpiesznie wyjaśnił: -Jego Ekscelencja był entuzjastą ceremonii herbaty. Dbał o najdrobniejsze szczegóły: sam czerpał wodę ze studni w ogrodzie, sam ją gotował na piecyku w bibliotece. Jego skrzyneczka na herbatę, czajniczek i filiżanki to pięk ne stare naczynia, trzymał je pod kluczem w szafce, na której stoi piecyk. Na moją prośbę doktor sprawdził także
liście znajdujące się w skrzyneczce na herbatę - okazały się zupełnie nieszkodliwe. - Co zrobiłeś dalej? -Natychmiast wysłałem zawiadomienie do prefekta Pien-foo, a zwłoki kazałem umieścić w prowizorycznej trumnie i zanieść do prywatnych apartamentów. Zaplom bowałem drzwi do biblioteki. Na trzeci dzień po tym strasznym wydarzeniu przybył Jego Ekscelencja śledczy. Zażądał od komendanta fortu sześciu zbrojnych do swojej dyspozycji i energicznie zabrał się do śledztwa. Najpierw przepytał służbę... - Wiem, wiem - sędzia Di przerwał mu zniecierpliwio ny. - Czytałem raport. Ustalił niezbicie, że nikt nie mógł zatruć herbaty ani wejść do biblioteki, kiedy sędzia się tam znajdował. Kiedy śledczy wyjechał? - Rankiem czwartego dnia. Kazał mi przenieść trumnę do Świątyni Białego Obłoku, na wschód od miasta, gdzie ma pozostać dopóty, dopóki brat zmarłego nie wybierze miejsca pochówku. Następnie odesłał zbrojnych do fortu, wziął osobiste papiery sędziego Wanga i wyjechał. Starzec najwyraźniej nie czuł się dobrze. Rzucił sędzie mu niespokojne spojrzenie i zapytał: - Czy śledczy zwierzył się Ekscelencji, z jakiego powo du tak pośpieszenie wyjechał? - Powiedział po prostu - zaimprowizował sędzia Di - że śledztwo doprowadzone zostało do punktu, w którym mógł je z pożytkiem przejąć nowy sędzia. Starszy skryba odetchnął z ulgą. - Mam nadzieję, że Jego Ekscelencja śledczy cieszy się dobrym zdrowiem?
- Doskonałym, doskonałym. Wyjechał właśnie na połu dnie, gdzie czekają go nowe zadania. Teraz zajrzę do bi blioteki... Proszę w tym czasie sprawdzić z sierżantem Hoongiem, jakie sprawy mamy jutro na wokandzie. Wziął ze stołu świecznik i wyszedł. Deszcz przestał pa dać. W ogrodzie, który oddzielał prywatne apartamenty od sali przyjęć, nad rabatami o delikatnym rysunku unosiła się lekka mgła. Sędzia zauważył ze zdziwieniem, że drzwi są uchylone. Pchnął je i wszedł do pustego domu. Z planu dołączonego do akt sprawy wiedział, że biblio teka znajduje się na końcu głównego korytarza. Znalazł go bez trudu. Odchodziły od niego dwa mniejsze korytarze, ale z powodu skąpego oświetlenia nie widział, dokąd pro wadzą. Nagle stanął jak wryty: płomyk świecy oświetlił postać szczupłego mężczyzny, który wyłonił się zza węgła. Nie znajomy patrzył na sędziego oczami zdumiewająco pozba wionymi wyrazu. Twarz o regularnych rysach była oszpe cona znamieniem wielkości monety na lewym policzku. Sędzia zdziwił się, że nieznajomy jest bez nakrycia głowy. Włosy miał upięte w wysoki kok, jego szara domowa suk nia związana była szerokim czarnym pasem. Zanim sędzia zdążył otworzyć usta i zapytać, skąd się tu wziął, mężczyzna cofnął się i zniknął w czeluściach ko rytarza. Sędzia szybko podniósł świecznik, ale od gwał townego gestu świeca zgasła. - Natychmiast wracaj! - krzyknął w ciemność. Odpowiedziało mu tylko echo, w pustym domu pano wała głucha cisza.
-Bezczelny łobuz! - burknął sędzia ze złością. Po omacku, trzymając się ścian, trafił do ogrodu, a stamtąd do gabinetu. Tang pokazywał właśnie sierżantowi Hoongowi grubą teczkę z papierami. Sędzia głośno okazał niezadowolenie: - Niechaj będzie wiadomo raz na zawsze, że nie będę tolerował niedbałych strojów w trybunale. Nawet wieczo rem, nawet po godzinach pracy. Spotkałem właśnie jakie goś zuchwalca w domowej sukni i bez nakrycia głowy! Na wet nie raczył odpowiedzieć na moje zawołanie. Poszukaj cie go, mam mu dwa słowa do powiedzenia! Tang zaczął się trząść jak osika, wpatrując się w sędzie go przerażonymi oczyma. Sędziemu zrobiło się żal stare go. Skryba starał się jak mógł. - Proszę się uspokoić - dodał cieplejszym głosem. W końcu nie stało się nic strasznego. Ale kim jest ten czło wiek? Nocny stróż, jak przypuszczam? Tang niespokojnie zerknął w stronę drzwi. - Czy nosił szarą suknię? -Tak. -1 miał czarne znamię na lewym policzku? - Tak - sędzia zaczął się niecierpliwić. - Przestań się trząść i powiedz... kto to był? Starzec spuścił głowę i wymamrotał: - To był nieboszczyk sędzia Wang, Ekscelencjo. Gdzieś w głębi trybunału złowieszczo trzasnęły drzwi.
R O Z D Z I A Ł CZWARTY Sędzia Di ogląda miejsce zbrodni - miedziany piecyk budzi w nim wielkie zainteresowanie
- Co to za drzwi trzasnęły? - spytał z ożywieniem sędzia. - Sądzę, że te od wejścia do prywatnych apartamentów, Ekscelencjo - odpowiedział Tang słabym głosem. - Źle się domykają. - Proszę je jak najszybciej naprawić. Przez dłuższą chwilę sędzia Di w milczeniu gładził bo kobrody. Myślał o dziwnie pustym spojrzeniu nieznajome go, którego bezszelestne zniknięcie intrygowało go coraz bardziej. Opadł wreszcie na fotel; sierżant Hoong nie spuszczał z niego oka. Sędzia zebrał się w garść. Przez chwilę wpatrywał się w poszarzałe oblicze Tanga. - Spotkał pan już zjawę? Starszy skryba potakująco kiwnął głową. - Trzy dni temu, Ekscelencjo. Tu, w gabinecie. Przysze dłem pod wieczór po dokument, którego potrzebowałem, kiedy zobaczyłem go przy stole, siedzącego tyłem do mnie. -1 co się stało? - Świeca wypadła mi z rąk. Krzyknąłem przeraźliwie i pobiegłem po straże, Ekscelencjo. Kiedy wróciłem, pokój był pusty. Tang otarł dłonią czoło i dodał: - Miał na sobie domową szarą suknię z czarnym pasem, jak wtedy gdy znalazłem jego zwłoki w bibliotece. Padając,
zgubił czepiec. Jestem pewien, że śledczy też widział zja wę, Ekscelencjo. Źle wyglądał ostatniego ranka... Sędzia, pogrążony w myślach, skubał wąsiki. - Byłoby głupotą z mojej strony - odezwał się w końcu - gdybym twierdził, że nie ma zjawisk nadprzyrodzonych. Nie zapominajmy, że nasz Mistrz Konfucjusz z wielką re zerwą odnosił się do pytań, jakie mu zadawali w tej kwestii uczniowie. Z drugiej jednak strony sądzę, że wpierw nale żałoby sprawdzić, czy nie da się znaleźć jakiegoś racjonal nego wytłumaczenia. Sierżant Hoong potrząsnął przecząco głową. - O nie, to niemożliwe, panie sędzio! Jedyne wytłuma czenie jest takie, że nieboszczyk nie ma spokoju na tam tym świecie, bo morderstwo nie zostało pomszczone. Zwłoki Wanga leżą w buddyjskiej świątyni i póki rozkład ciała nie posunął się zbyt daleko, zmarły może się poja wiać osobom przebywającym w pobliżu. - Zastanowię się nad tym - powiedział sędzia Di, pod nosząc się z fotela. - Teraz obejrzę bibliotekę. - Ależ pan sędzia może znów spotkać zjawę! - żachnął się sierżant. -1 co z tego? Nieboszczyk niewątpliwie pragnie, by zbrodnia została ukarana. Musi wiedzieć, że ja chcę tego samego. Dlaczego miałby mi przeszkadzać w robocie? Kie dy skończysz, przyjdź do mnie. Weź ze sobą dwóch strażni ków z latarniami, jeśli masz się od tego poczuć pewniej! I nie bacząc na protesty obu mężczyzn, sędzia wyszedł. Tym razem poszedł wpierw do kancelarii po papierową latarnię, a dopiero później do ciemnego mieszkania. Po obu stronach bocznego korytarza, gdzie zniknęła zjawa,
znajdowały się drzwi. Pchnął te po prawej i znalazł się w obszernym pokoju wypełnionym piętrzącymi się skrzy niami i tobołkami. Drgnął nagle, widząc jakiś dziwny cień, ale to był jego własny... W pokoju naprzeciwko stało kilka mebli owiniętych w maty. Sędzia ruszył dalej korytarzem, który doprowadził go do masywnych drzwi z imponującą zasuwą - były zamknięte na klucz. W zamyśleniu wrócił do głównego korytarza. W głębi piękne rzeźbione drzwi z mo tywem walczących w chmurach smoków w górnej części zabite były prostacko deskami, zapewne przez pachołków, którzy musieli je wyważyć, żeby dostać się do biblioteki. Sędzia Di zdarł papierową wstęgę z pieczęcią trybuna łu, pchnął skrzydło drzwi, uniósł lampę i rozejrzał się po małym pokoju, umeblowanym z prostotą i smakiem. Po le wej, pod wąskim wysokim oknem stała hebanowa szafka, a na niej miedziany piecyk, na którym gotowano wodę na herbatę; obok piecyka - śliczny czajniczek z białoniebieskiej porcelany. I tę, i przeciwległą ścianę pokrywały półki z książkami. W głębi pokoju na wprost szerokiego okna z papierowymi szybkami nieskazitelnej czystości sędzia ujrzał stare biurko z różanego drzewa, z trzema szuflada mi po obu stronach. Na pustym blacie stały dwa świeczni ki, obok - wygodny fotel obity czerwoną satyną. Sędzia pochylił się nad trzcinową matą leżącą między biurkiem a szafką na herbatę, żeby przyjrzeć się brunatnej plamie. Był to prawdopodobnie ślad po herbacie, która wylała się z filiżanki w momencie, gdy Wang upadł na zie mię. Sędzia Di próbował wyobrazić sobie tę scenę: Wang najpierw nastawia wodę na herbatę, potem siada przy biurku, kiedy woda zaczyna wrzeć, wstaje i zalewa liście
w czajniczku. Następnie napełnia herbatą filiżankę, pije łyk gorącego napoju i - trucizna d