Robert Van Gulik Sędzia Di i złote morderstwa Robert van Gulik - Sędzia Di i złote morderstwa ROZDZIAŁ PIERWSZY Trzej przyjaciele żegnają się w podmiejskim pawilonie - nowo mianowany sędzia spotyka dwóch zbójców Spotkania i rozstania stale się zdarzają na tym świecie, Gdzie radość i smutek następują po sobie jak noc i dzień; Sędziowie mijają, ale Sprawiedliwość i Prawo trwają, Nieporuszone jak sam Cesarski Trakt. Na drugim piętrze ,,Pawilonu Radości i Smutku" trzej mężczyźni delektowali się w milczeniu ostatnią czarką wi na. Restauracja znajdowała się na porośniętym sosnami wzgórzu górującym nad drogą, w pobliżu Bramy Północ nej cesarskiego miasta. Zgodnie z pradawną tradycją urzędnicy metropolii spotykali się tutaj, aby pożegnać przyjaciół odjeżdżających na stanowiska w prowincji, albo żeby ich powitać, gdy wracali do stolicy. Stąd wzięła się na zwa restauracji, na co wskazywał wyryty nad wejściem wiersz. Wiosenny deszczyk posępnie i miarowo sączył się z sza rego nieba. Wydawało się, że nigdy nie przestanie padać. Dwaj grabarze, którzy pracowali na cmentarzu u stóp wzgórza, schronili się pod gałęziami stuletniej sosny. W przytulnej salce restauracji biesiadnicy kończyli obiad. Zbliżała się chwila rozstania, trudny moment, kiedy serce na próżno szuka stosownych słów. Żaden z trzech mężczyzn nie wyglądał na więcej niż trzydzieści lat. Dwaj nosili brokatowe czepki niższych sekretarzy, trzeci - ten, który odjeżdżał - miał na głowie czarny czepiec okręgo wych sędziów pokoju. Sekretarz Liang odstawił gwałtownie czarkę i powie dział z irytacją w głosie: - Najbardziej mnie złości, że to takie niepotrzebne. Gdybyś tyłko zechciał, bez trudu dostałbyś stanowisko se kretarza posiłkowego w Stołecznym Trybunale. Zostałbyś kolegą naszego obecnego tu przyjaciela Hou, mógłbyś ra zem z nami wieść całkiem przyjemny żywot, a ty zamiast tego... Nowo mianowany sędzia niecierpliwym gestem głaskał czarną brodę. - Ileż to razy mówiłem... - wybuchnął, opanował się jednak zaraz i dokończył z uśmiechem zakłopotania: - Nie raz wam tłumaczyłem, że nudzi mnie badanie problemów przestępczości wyłącznie na papierze! - Czy to powód, żeby porzucać stolicę? Nie możemy na rzekać na brak interesujących wypadków, choćby sprawa urzędnika Biura Finansów, Wang Yuan-te, który, o ile pa miętam, zabił swojego asystenta i uciekł z trzydziestoma sztabami złota! Pan Kwang, wuj naszego przyjaciela i pierwszy sekretarz ministra, codziennie dopytuje się o uciekiniera. Czyż nie tak, Hou? Trzeci z biesiadników nosił odznakę sekretarzy posił kowych Stołecznego Trybunału. Zawahał się przez chwilę i powiedział z troską w głosie: - Nie mamy jeszcze żadnych poszlak, które by nas na prowadziły na trop tego łajdaka, ale to bardzo interesują ca sprawa, Di. - Dobrze wiesz, że zajmuje się nią osobiście przewodni czący trybunału - odparł sędzia pokoju. - I ty, i ja ogląda liśmy do tej pory jedynie kopie zupełnie błahych doku mentów administracyjnych. Papierzyska, wyłącznie papierzyska! Wziął dzban i nalał sobie wina. Trzej mężczyźni sie dzieli przez chwilę w milczeniu, po czym odezwał się Liang: -Mógłbyś przynajmniej wybrać sobie przyjemniejszy okręg niż wiecznie zasnuty mgłą Peng-lai! Od niepamięt nych czasów ludzie opowiadają przerażające historie o tym dalekim wybrzeżu. Podobno w burzliwe noce zmar li wychodzą z grobów i dziwne zjawy krążą we mgle, którą wiatr niesie znad oceanu. Mówią nawet, że niektórzy mieszkańcy tej ponurej krainy przemieniają się o zmroku w tygrysy i buszują po lasach! W dodatku obejmiesz stano wisko człowieka, który zginął gwałtowną śmiercią. Każdy, kto ma choć odrobinę zdrowego rozsądku, odrzuciłby pro pozycję takiej posady, a ciebie przecież nikt nie zmuszał, sam się prosiłeś! Nowo mianowany sędzia zdawał się nie słyszeć słów przyjaciela, a kiedy ten umilkł, wykrzyknął z zapałem: - Pomyślcie tylko, już na samym początku mam wytro pić tajemniczego zbrodniarza! Zegnajcie papierzyska, że gnajcie teorie, nareszcie będę miał do czynienia z żywymi ludźmi! - Po pierwsze, będziesz miał do czynienia z trupem zauważył ironicznie Hou. - Cesarskiemu śledczemu wysła nemu z misją do Peng-lai nie udało się ustalić tożsamości przestępcy, nic też nie wiadomo o motywach zbrodni. Po za tym, jak już zdaje się mówiłem, część dokumentacji w tajemniczy sposób znikła z archiwum. - Można stąd wnosić, że sprawa ma swoje rozgałęzienia w stolicy - wtrącił Liang. - Tylko Niebiosa wiedzą, w co się pakujesz, Di! Świetnie zdałeś egzaminy literackie, czekała cię w stolicy wspaniała przyszłość... ale ty wolisz pogrze bać się żywcem w tej dziurze Peng-lai! - Radzę ci zmienić zdanie - powiedział z powagą Hou. - Jeszcze nie jest za późno. Poproś o dziesięciodniowy urlop zdrowotny z powodu nagłej niedyspozycji; przez ten czas kto inny zostanie mianowany na twoje stanowisko. Wierz mi, radzę jak przyjaciel. Sędzia Di był głęboko wzruszony troską bijącą ze słów kolegi. Znał go zaledwie od roku, podziwiał jego błyskotli wy umysł i wyjątkowe zdolności. Wypił wino do dna i wstał z miejsca. - Doceniam twoją życzliwość, Hou - powiedział z uśmiechem. - To dla mnie jeszcze jeden dowód niekła manej przyjaźni. Obaj macie rację: byłoby lepiej dla mej kariery, gdybym pozostał w stolicy. Ale muszę doprowa dzić do końca to, co przedsięwziąłem. Egzaminy literackie, o których Liang przed chwilą wspomniał, to nic nadzwy czajnego. Liczą się dla mnie nie bardziej niż lata strawio ne na czernieniu papieru w Stołecznym Wydziale Archi walnym. Muszę udowodnić sam sobie, że potrafię lepiej i aktywniej służyć naszemu dostojnemu Cesarzowi i wiel kiemu narodowi chińskiemu. Stanowisko naczelnika Peng-lai będzie początkiem mojej prawdziwej kariery. -Albo końcem - mruknął Hou, podchodząc do okna. Widząc grabarzy, którzy powrócili do pracy, zbladł nagle, odwrócił głowę i przełykając ślinę, rzekł: - Deszcz przestał padać. - A więc czas na mnie! Trzej przyjaciele zeszli po spiralnych schodach na po dwórze, gdzie czekał starszy mężczyzna z dwoma końmi. Kelner napełnił czarki. Jednym haustem, jak każe obyczaj, wypili strzemiennego i sędzia Di wskoczył na siodło. Siwo włosy mężczyzna poszedł w jego ślady i po chwili dwaj jeźdźcy ruszyli w dół ścieżką prowadzącą do drogi. Nowy sędzia pokoju pomachał szpicrutą na pożegnanie. Hou, odprowadzając wzrokiem odjeżdżających, powie dział ze smutkiem: - Nie chciałem tego mówić Di, ale dowiedziałem się od człowieka, który przyjechał dziś z Peng-lai, że ponoć duch zamordowanego sędziego krąży w trybunale. Po dwóch dniach jazdy sędzia Di i jego towarzysz dotar li do granicy prowincji Shantung. Przekroczyli ją koło po łudnia, zjedli obiad w strażnicy, zmienili wierzchowce i ru szyli dalej na wschód. Droga wiodła przez krainę wyso kich, porośniętych lasem wzgórz. Nowo mianowany sędzia podróżował w zwykłej burej sukni. Oficjalny strój z zielonego brokatu oraz parę osobi stych drobiazgów wiózł w dwóch torbach zawieszonych u siodła. Mógł ograniczyć bagaż do minimum, bo jego dwie żony miały dojechać później. Kiedy się już urządzi w Peng-lai, wielkie, kryte wozy przywiozą rodzinę, służbę i wszel kie ruchomości. Jego towarzysz podróży, wierny Hoong Liang, miał pieczę nad najcenniejszymi skarbami sędzie go: słynnym mieczem o nazwie Dżdżysty Smok (od wielu pokoleń w rodzinie) i starym traktatem o prawie i postępo- 14 waniu śledczym, którego marginesy wypełniały notatki skreślone pięknym pismem ojca, zmarłego już radcy ce sarskiego. Hoong Liang od dawna służył w rodzinie. Zajmował się przyszłym sędzią, gdy ten był jeszcze dzieckiem, w Tai-yuan. Minęły lata i kiedy młody urzędnik przeniósł się do stolicy i tam założył rodzinę, stary sługa przeniósł się ra zem z nim. Zarządzał domem, służył sędziemu radą, a te raz towarzyszył swemu panu w drodze na pierwsze stano wisko obejmowane przez niego na prowincji. Sędzia popuścił cugli, żeby dać koniowi więcej swobo dy, i zwrócił się do starego sługi: - Jeśli nie będzie padać, przed nocą dojedziemy do gar nizonowego miasta Yen Zhou. Jutro wyruszymy o świcie i po południu powinniśmy dotrzeć do Peng-lai. - Warto by poprosić komendanta Yen Zhou, żeby wysłał posłańca do trybunału uprzedzić o naszym przybyciu - za sugerował Hoong Liang. -W żadnym wypadku! Administracją okręgu zajmuje się czasowo starszy skryba; wie o mojej nominacji i to wy starczy. Wolę zjawić się niespodziewanie: dlatego nie zgo dziłem się na eskortę, jak proponował dowódca strażnicy. Hoong nie odpowiadał, sędzia ciągnął więc dalej: -Uważnie przeczytałem akta sprawy, ale jak wiesz, brak najważniejszej części. Osobiste papiery ofiary, znale zione w bibliotece i przywiezione przez cesarskiego wy słannika, zostały skradzione. - Dlaczego śledczy spędził tylko trzy dni w Peng-lai? spytał Hoong. - Zabójstwo sędziego to poważna sprawa! Powinien był więcej czasu poświęcić śledztwu i nie ruszać się z miasta dopóty, dopóki nie sformułuje przynajmniej hipotezy co do motywów zbrodni. Sędzia Di potrząsnął energicznie głową. - Dziwne zachowanie, to prawda, ale jest więcej nieja snych punktów w tej sprawie. Oficjalny raport mówi tylko tyle, że sędzia Wang został znaleziony martwy w bibliote ce, i przypisuje zgon zażyciu trucizny z korzenia wężowe go drzewa. Nie wiadomo, w jaki sposób trucizna dostała się do organizmu. Nie ma żadnych poszlak wskazujących na tożsamość mordercy i jego motywy. I terwszystko! Po chwili milczenia sędzia dorzucił: - Gdy tylko dostałem nominację, poszedłem do sądu> żeby porozmawiać z cesarskim śledczym. Okazało się, że wyjechał ze stolicy i udał się na południowe krańce Cesar stwa, nie zostawiwszy notatek czy instrukcji. Jego sekre tarz dał mi tylko niepełną dokumentację. Jak widzisz, wszystko musimy odkryć sami! Hoong nie odpowiedział. Najwyraźniej nie podzielał za pału młodego pana. Jechali dalej w milczeniu. Krajobraz był coraz bardziej dziki, ogromne drzewa osłaniały drogę, gęste chaszcze zamykały widnokrąg. Od dawna nie spo tkali żywej duszy, gdy nagle zza zakrętu wyskoczyli dwaj jeźdźcy. Mieli na sobie połatane kurtki, ich włosy były przewiązane brudnymi niebieskimi szmatami. Jeden celo wał w podróżnych z łuku, drugi zbliżył się do sędziego z wyciągniętym mieczem. - Zeskakuj z konia, cudzoziemcze! - wykrzyknął. Przyjmujemy twojego rumaka, jak też konia towarzyszące go ci starca jako dobrowolny dar podróżnych, których sto pa po raz pierwszy stanęła na tej ziemi. ROZDZIAŁ DRUGI Zacięty pojedynek zostaje przerwany przed ostatecznym rozstrzygnięciem - czterej mężczyźni piją wino w gospodzie w Yen Zhou Hoong obrócił się w siodle, żeby podać sędziemu miecz, i w tejże chwili strzała zaświszczała mu mimo ucha. - Zostaw tę wykałaczkę w spokoju, staruszku, bo na stępna przeszyje ci gardło! - wrzasnął łucznik. Sędzia zagryzł wargi ze złości. No cóż, dał się zasko czyć, przeklinał teraz sam siebie, że odmówił wojskowej eskorty. - Na co czekacie? - niecierpliwił się rabuś. - Dziękujcie Niebiosom, że macie do czynienia z uczciwymi zbójcami, którzy darują wam życie! - Nie jest uczciwym zbójcą ten, kto pod osłoną łucznika napada na bezbronnego człowieka - odparł sędzia, zeska kując na ziemię. - Pospolite z was koniokrady, i tyle! Mężczyzna zręcznie zsunął się z konia i stanął przed sę dzią z podniesionym mieczem. Był od niego wyższy, krzep ka budowa ciała wskazywała na niepospolitą siłę. Przybli żył do sędziego opuchłą twarz i rzucił przez zęby: - Nie obrażaj mniej, ty psie urzędasie! Sędzia Di spurpurowiał. - Daj mi miecz - rozkazał Hoongowi. Łucznik pchnął konia między pana i sługę i powiedział groźnym głosem: - Zamknij pysk i rób, co ci każą. -Jeśli chcecie udowodnić, że nie jesteście zwykłymi złodziejami, pozwólcie mi wziąć miecz - odparł Di. - Pora chuję się najpierw z twoim kompanem, potem z tobą. Pierwszy zbójca wybuchnął śmiechem. Opuścił miecz i powiedział do łucznika: - Niechaj brodacz ma, o co prosi, bracie, dam nauczkę temu gryzipiórkowi. Drugi przyjrzał się sędziemu uważnie. - Nie mamy czasu na zbytki - powiedział. - Bierzmy konie i znikajmy stąd. -Tego się właśnie spodziewałem - sędzia parsknął z pogardą. - Długie jęzory, strachliwe serca! Kolos zaklął pod nosem. Poszedł do Hoonga, wyjął mu z ręki miecz i rzucił go sędziemu. Di złapał Dżdżystego Smoka w locie, zdjął podróżną suknię, rozdzielił długą brodę na dwie części i związał je na karku. Wyciągnął miecz z pochwy i zwrócił się do przecinika: - Cokolwiek się stanie, puścicie wolno mego towarzysza. Zbójca kiwnął twierdząco głową i natychmiast ruszył do ataku. Sędzia z łatwością odparował cios i zareagował całą serią szybkich wypadów, zaskakując tym bandytę, który cofnął się na moment, po czym już ostrożniej podjął walkę. Sędzia zorientował się po chwili, że jego przeciwnik nigdy nie brał lekcji u prawdziwego mistrza. Brakowało mu subtelności, ale nadrabiał to potężną muskulaturą. Okazał się też zręcznym taktykiem: zepchnął sędziego na pobocze drogi, gdzie nierówny grunt utrudniał walkę. Był to pierwszy prawdziwy pojedynek sędziego Di, toteż de lektował się każdą chwilą, czekając okazji, żeby rozbroić przeciwnika. Marna broń tego ostatniego nie mogła się długo opierać hartowanej klindze Dżdżystego Smoka i na gle pękła na dwoje. Zbity z tropu bandyta wpatrywał się tępo w kawałek stali, który mu został w ręku, sędzia zaś zwrócił się do dru giego rabusia: - Teraz twoja kolej! Łucznik zeskoczył z konia. Zrzucił kurtkę i starannie zawinął za pas poły sukni. Miał okazję docenić walory sę dziego i nie chciał się niepotrzebne narażać. Po kilku chwi lach walki z nowym przeciwnikiem Di przekonał się, że tę gi z niego rębacz, nie gorszy niż on, i że musi dać z siebie wszystko, jeśli nie chce przegrać. Pierwszy pojedynek po zwolił mu rozprostować kości, teraz czuł się świetnie, a Dżdżysty Smok zdawał się częścią jego ciała. Zadał rabu siowi trudny do odparowania cios, ten jednak zareagował niespodziewanie lekko jak na człowieka o podobnej tuszy i odpowiedział szybkimi pchnięciami. Ale Dżdżysty Smok odpierał cios za ciosem i ze świstem ciął powietrze. W pew nej chwili o włos tylko ominął gardło przeciwnika. Ten na wet się nie wzdrygnął, na mgnienie oka zastygł w bezru chu i znów przeszedł do ataku. Nagle usłyszeli brzęk broni; zza zakrętu drogi wyłoniła się gromadka jeźdźców zbrojnych w kusze i piki. W jednej chwili otoczyli walczących. - Co się tu dzieje? - krzyknął ich szef, w którym krótka kolczuga i spiczasty hełm pozwalały rozpoznać kapitana policji wojskowej. Zły, że mu przerywają pierwszy prawdziwy pojedynek, sędzia powiedział sucho: - Nazywam się Di Ren Jie. Jestem nowym naczelni kiem Peng-lai, a ci trzej mężczyźni to moi przyboczni. Ma my za sobą długą podróż, więc zabawialiśmy się krzyżowa niem broni, żeby rozprostować zdrętwiałe nogi. Kapitan przyglądał mu się podejrzliwie. - Chciałbym obejrzeć pańskie papiery, sędzio. Sędzia wyciągnął kopertę zza cholewy prawego buta i podał ją kapitanowi. Oficer rzucił okiem na znajdujący się w środku papier i z głębokim ukłonem oddał go sędziemu. -Ekscelencja zechce wybaczyć. Uprzedzono nas, że w okolicy roi się od rozbójników. Muszę być czujny... Raz jeszcze proszę o wybaczenie! Rzucił rozkaz swoim ludziom i cała grupa oddaliła się galopem. Kiedy byli już poza polem widzenia, sędzia Di podniósł miecz. - Do boju! - zawołał i zaatakował przeciwnika. Ten od parował cios, cofnął się i wsunął broń do pochwy. - Niech pan rusza ku swemu przeznaczeniu, sędzio powiedział szorstkim głosem. - Cieszę się, że w Państwie Środka są jeszcze tacy urzędnicy jak pan. Dał znak kompanowi i obaj wskoczyli na konie. Sędzia podał miecz Hoongowi i włożył suknię. - Cofam to, co powiedziałem - oświadczył uroczyście. Jesteście prawdziwymi braćmi z zielonych lasów. Ale jeśli nie porzucicie tej profesji, skończycie śmiercią jak zwyczaj ni złodzieje. Jakiekolwiek były krzywdy, które wam wyrzą dzono, zapomnijcie o nich. Na północy toczą się zażarte walki z barbarzyńcami; armia potrzebuje takich jak wy. -A ja, sędzio - odpowiedział spokojnie łucznik - radzę panu nosić miecz przy sobie... bo inaczej może się pan zno wu dać zaskoczyć! Zawrócił konia i obaj jeźdźcy zniknęli w gąszczu drzew. Sędzia Di wziął miecz i przewiesił go sobie przez ramię. - D a ł im pan dobrą lekcję, sędzio! - zauważył Hoong z zadowoleniem. - Ale kim były te osiłki? - Zazwyczaj ludzie tego pokroju schodzą na złą drogę z powodu niesprawiedliwości (prawdziwych lub urojo nych), jakich doznali. Z reguły napadają wyłącznie na funkcjonariuszy państwa i na wielkich posiadaczy/Często pomagają biednym i cieszą się opinią ludzi odważnych i szlachetnych. Między sobą nazywają się ,,braćmi z zielo nych lasów". Ta przygoda przyjemnie zakłóciła monotonię naszej podróży, ale straciliśmy wiele czasu. Pośpieszmy się. Do Yen Zhou dotarli o zmierzchu. Strażnicy miejscy wskazali im drogę do zajazdu dla urzędników państwo wych, położonego w centrum miasta. Sędzia zajął pokój na pierwszym piętrze i zamówił dobrą kolację, bo po cało dziennej jeździe nabrał apetytu. Kiedy skończyli jeść, Hoong podał panu filiżankę gorą cej herbaty. Sędzia usadowił się przy oknie. Piechurzy i lansjerzy krążyli po rynku, światła pochodni odbijały się w ich zbrojach i żelaznych hełmach. Nagle rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi. Sędzia odwrócił głowę i ujrzał na progu dwóch wysokich męż czyzn. - Wielkie Nieba, toż to nasi bracia z zielonych lasów! Przybysze ukłonili się niezgrabnie. Mieli na sobie te sa me połatane ubrania, ale na głowy włożyli tym razem my śliwskie czapeczki. Kolos, z którym sędzia stoczył pierw szą walkę, wystąpił z przemową: - Dziś po południu powiedziałeś pan kapitanowi, że je steśmy twoimi przybocznymi. Obgadaliśmy to z kumplem - ponieważ jesteś pan sędzią, byłoby nam przykro, gdybyś okazał się kłamcą. Postanowiliśmy więc oddać się pod pańskie rozkazy... Jeśli zechce pan nas przyjąć na służbę! Sędzia Di uniósł brwi, zdziwiony. Drugi gość dorzucił pośpieszenie: - Nigdy nie pracowaliśmy w trybunale, ale umiemy być posłuszni i możemy się przydać, jeśli trzeba będzie komu spuścić cięgi! - Siadajcie - powiedział sędzia - i opowiedzcie mi o so bie. Mężczyźni przysiedli na stołkach. Kolos złożył swoje ogromne piachy na kolanach i odkaszlnął: -Nazywam się Ma Joong. Urodziłem się w prowincji Kiangsu. Mój ojciec miał dżonkę i zajmował się handlem. Ja mu pomagałem. Ponieważ był ze mnie kawał chłopa i lu biłem się bić, ojciec posłał mnie na naukę sztuki pięściar skiej. U mojego mistrza nauczyłem się też trochę czytać i pisać, bo chciałem zostać oficerem. Niestety, ojciec wkrót ce umarł i pozostawił same długi. Musiałem sprzedać na szą łódź i zaciągnąć się na służbę do miejscowego sędziego jako ochraniacz. Szybko się zorientowałem, że mój pryncypał jest okrutnym, zdeprawowanym łotrem. Kiedy ogołocił pewną wdowę z całego majątku, zmusiwszy ją torturami do wyznania zbrodni, których nie popełniła, powiedziałem mu, co o nim myślę. To mu się nie spodobało i rozwścieczo ny podniósł na mnie rękę. Załatwiłem go jednym ciosem. Musiałem ratować życie i uciekłem do lasu... Ale przysię gam na pamięć mego ojca, że nigdy nie zabiłem człowieka bez powodu, a pieniądze zabierałem tylko tym, którzy ich mieli za dużo! Tu obecny mój towarzysz i brat też nie ma sobie nic więcej do wyrzucenia, słowo honoru! Sędzia pokiwał głową i zwrócił się do drugiego mężczy zny. Jego rysy były delikatne, nos prosty, wargi wąskie. Skubiąc wąsiki, zaczął opowieść: - Przyjąłem nazwisko Chiao Tai, ponieważ moje praw dziwe nazwisko cieszy się dobrą sławą w pewnym zakątku Cesarstwa. Któregoś dnia wyższy oficer posłał na pewną śmierć setkę żołnierzy, za których byłem odpowiedzialny. Znikł potem łajdak, a władze, którym doniosłem o zbrod ni, nie chciały go ścigać. Poszedłem więc do lasu i wędru ję po całym Cesarstwie w nadziei, że dorwę i zatłukę dra nia. Nigdy nie okradałem biednych, mój miecz nie splamił się krwią niewinnych. Jestem gotów panu służyć pod jed nym warunkiem: da mi pan wolność, kiedy znajdę tego, kogo szukam, bo przysięgłem na dusze moich zmarłych to warzyszy, że utnę mu łeb i rzucę psom na pożarcie! Sędzia Di, głaszcząc bokobrody, przyglądał się uważnie kompanom. - Zgadzam się na waszą propozycję - oświadczył wresz cie - również na warunek Chiao Taia. Z jednym zastrzeże niem: jeśli zrządzeniem losu odnajdzie tego, kogo szuka, to zanim cokolwiek zrobi, pozwoli mi zaspokoić głód spra wiedliwości legalnymi środkami. Pojedziecie ze mną do Peng-lai, tam zobaczymy, czy mogę was przyjąć na służbę. Gdyby się to okazało niemożliwe, przyrzeknijcie mi, że na tychmiast wstąpicie do Armii Północnej. Wiedzcie, że ze mną zawsze wszystko albo nic! Twarz Chiao Taia aż pojaśniała. - Wszystko albo nic! - powtórzył. - To będzie nasza de wiza! Podniósł się ze stołka, ukląkł przed sędzią i trzy razy uderzył czołem w podłogę. Ma Joong poszedł w jego ślady. Kiedy podnieśli się z klęczek, sędzia przedstawił im stare go sługę: - Oto Hoong Liang, mój wierny doradca, przed którym nie mam tajemnic. Będziecie z nim blisko współpracować. W Peng-lai mam objąć moje pierwsze stanowisko, nie wiem, jak jest zorganizowany trybunał, ale wyobrażam so bie, że skrybów, strażników i warty rekrutuje się wśród miejscowych. Podobno dziwne rzeczy się tam dzieją, nie wiadomo, do jakiego stopnia pracownicy trybunału są w to zamieszani. Potrzebni mi są ludzie, do których miałbym zaufanie: będziecie moimi oczami i uszami. Hoong, każ przynieść dzban wina! Kiedy czarki zostały napełnione, sędzia wzniósł toast za zdrowie towarzyszy, po czym z kolei oni wypili za powo dzenie nowo mianowanego sędziego pokoju. Nazajutrz rano sędzia spotkał się z trójką na dworze. Ma Joong i Chiao Tai odwiedzili już miejscowych kupców i mieli na sobie czyściutkie bure suknie przewiązane w pa sie czarnym rzemieniem. Małe czarne czapeczki uzupeł niały strój oficerów trybunału. - Zachmurzyło się, panie sędzio - zauważył Hoong. Będzie padać. - Przytroczyłem do siodeł słomiane kapelusze - powie dział Ma Joong. - Osłonią nas! Czterej mężczyźni dosiedli koni i wyjechali z miasta przez Bramę Wschodnią. Przez kilka li* mijali wielu po dróżnych, potem spotykali ich rzadziej. Kiedy wjechali w wyludnioną górzystą okolicę, z przeciwka pojawił się i przegalopował obok nich jeździec ciągnący za sobą dwa konie. - Piękne rumaki! - westchnął Ma Joong. - Zwłaszcza ten z białą gwiazdką na czole. -Nie powinien przewozić kuferka na siodle - powie dział Chiao Tai. - Czekają go kłopoty. - A to dlaczego? - spytał Hoong Liang. - Takie kuferki z czerwonej skóry służą w tych stronach poborcom do przewożenia pieniędzy. Ludzie roztropni chowają je w torbach podróżnych. - Temu chłopcu bardzo się śpieszyło - zauważył sędzia Di bez specjalnego zainteresowania. Koło południa dojechali do ostatniej górskiej przełęczy. Zaczął padać rzęsisty deszcz. Pod potężnym drzewem do czekali końca ulewy, przyglądając się widocznemu w dali zielonemu półwyspowi. Piękna, żyzna kraina! Zjedli szybko coś zimnego, a Ma Joong uraczył ich opo wieścią o swoich przygodach z młodymi wieśniaczkami. Sędzia Di nie przepadał za tego rodzaju historyjkami, ale musiał przyznać, że olbrzym ma cięty język i spore poczu cie humoru. Kiedy jednak zaczął kolejną historię, sędzia przerwał mu zdecydowanie: - Mówiono mi, że w okolicy krążą tygrysy. Sądziłem, że te drapieżniki wolą suchy klimat. -Zwykle trzymają się lesistych, wysoko położonych okolic - powiedział milczący dotąd Chiao Tai - ale jeśli za kosztują ludzkiego mięsa, zdarza się, że schodzą na niziny. Może byśmy w wolnej chwili urządzili polowanie? - A co sądzicie o ludziach-tygrysach? - spytał sędzia. Ma Joong rzucił trwożliwe spojrzenie na ciemną ścianę lasu. - Nigdy o nich nie słyszałem. -Czy mógłbym obejrzeć pański miecz, sędzio? - zapy tał Chiao Tai. - Jeśli się nie mylę, to stara broń. - Nazywa się Dżdżysty Smok - powiedział sędzia, po dając miecz. - Nie może być! Ten słynny Dżdżysty Smok, o którym wszyscy znawcy wyrażają się z najwyższym uznaniem? Chiao Tai z zachwytem i szacunkiem przyglądał się broni. - Ostatnie dzieło Trójpalczastego, największego płatnerza wszech czasów! - Jeśli wierzyć legendzie - powiedział sędzia - Trójpalczasty osiem razy daremnie próbował stworzyć to arcy dzieło. Poprzysiągł, że jeśli mu się uda, złoży w ofierze Bo gowi Rzeki swoją młodą żonę. I kiedy za dziewiątym po dejściem stworzył miecz, natychmiast uciął głowę ukocha nej żonie. Rozpętała się straszliwa burza, grom trafił Trój·palczastego, a spienione fale porwały jego trupa i ciało nie winnej ofiary. Ten miecz jest cennym skarbem rodziny Di, od dwustu lat dziedziczy go najstarszy syn. Chiao Tai zakrył nos i usta chusteczką, żeby nie spla mić stali oddechem, po czym wyciągnął klingę z pochwy. Dwoma rękami chwycił rękojeść i z podziwem wpatrywał się w ciemnozielony blask metalu i nieskazitelne ostrze. Mistyczny ognik zapalił mu się w oku. - Jeśli mam zginąć od miecza, to błagam Niebiosa, że by ta oto broń zmyła się moją krwią! - Z głębokim ukło nem oddał miecz sędziemu. Ulewa przemieniła się w mżawkę. Podróżni dosiedli ko ni i ruszyli w dół, ku nizinie. W dali widać było kamienną kolumnę znaczącą granicę okręgu. Nad ziemią stała mgła, ale nowy sędzia rozglądał się dokoła z zachwytem: ta roz legła błotnista równina to jego terytorium! Zmusili konie do jeszcze jednego wysiłku i pod wieczór ukazały się przed nimi we mgle mury Peng-lai. ROZDZIAŁ TRZECI Starszy skryba opowiada, jak znalazł ciało swego pana - w pustym mieszkaniu sędzia Di spotyka zjawę Kiedy zbliżyli się do Bramy Zachodniej, Chiao Tai zwrócił uwagę na niskie mury obronne i niepozorną kor degardę. - Sprawdziłem na mapie - wyjaśnił sędzia Di - że mia sto ma naturalne granice. Zbudowano je nad rzeką, dzie więć li od miejsca, gdzie wpada ona do morza. Przy ujściu, nad rozległą zatoką, stoi potężny fort; stacjonujący tam żołnierze kontrolują wszystkie statki: te, które wypływają, i te, które zawijają do portu. Podczas wojny z Koreą broni ły dostępu do rzeki przed dżonkami nieprzyjaciela. Na północy wysokie skały schodzą aż do morza, od południa ciągną się moczary; Peng-lai, jedyny dogodny port w tym regionie, stał się z tego powodu głównym ośrodkiem na szego handlu z Japonią i Koreą. - Słyszałem, że wielu Koreańczyków osiedliło się tutaj - powiedział Hoong Liang. - Głównie marynarze, cieśle oraz buddyjscy mnisi. Mieszkają na koreańskim przedmie ściu po drugiej stronie zatoki, na wschód od miasta. Tam także znajduje się słynna stara buddyjska świątynia. - No widzisz - Chiao Tai zaśmiał się do Ma Joonga możesz spróbować szczęścia z Koreanką i po chwili za drobną opłatą dostać rozgrzeszenie. Dwaj wartownicy otworzyli przed nimi bramy miasta. Sędzia i jego towarzysze znaleźli się na szerokiej handlo wej ulicy i wkrótce ujrzeli wysokie mury otaczające teren trybunatu. Jechali wzdłuż muru aż do głównego wejścia w południowej ścianie. Strażnicy, którzy siedzieli pod mo numentalnym gongiem z brązu, poderwali się na widok nowego sędziego pokoju. Hoong Liang zauważył, że wy mienili porozumiewawcze spojrzenia za jego plecami. Strażnik zaprowadził sędziego do kancelarii, znajdują cej się po drugiej stronie podwórza. Niżsi sekretarze ma chali tam żwawo pędzelkami pod czujnym okiem chudego starca z siwą bródką, który wybiegł naprzeciw nowo przy byłym. - Skromna osoba, która ma honor powitać Waszą Eks celencję - wymamrotał, jąkając się gęsto - nazywa się Tang. Jako starszy skryba zajmowałem się sprawami ad ministracyjnymi w oczekiwaniu na przybycie Ekscelencji. Niestety, nie wiedziałem, kiedy to nastąpi, toteż nie przy gotowałem powitalnej uczty i... - Sądziłem, że dowódca strażnicy uprzedził o moim przybyciu - przerwał mu sędzia. - Najwidoczniej zaszło nieporozumienie, no ale skoro już tu jestem, proszę mi po kazać trybunał. Tang zaprowadził go do wielkiej sali rozpraw. Podłoga była świeżo zamieciona, w głębi na podwyższeniu stał stół przykryty szkarłatnym brokatem. Ściana za stołem zasło nięta była z tyłu bladofioletową jedwabną tkaniną z wyhaf towanym pośrodku złotym jednorożcem, symbolem roz tropności. Przez ukryte za kotarą drzwi weszli do wąskiego kory tarza, który prowadził do gabinetu sędziego. Prezentował się równie dobrze jak sala posłuchań: ani śladu kurzu na wypolerowanym biurku, świeżo pobielone ściany, piękna zielona tkanina na szerokim łożu stojącym pod ścianą. Sę dzia zajrzał do sąsiadującego z salą archiwum i wyszedł na drugi podwórzec, w głębi którego znajdowała się sala przyjęć. Starszy skryba, trzęsąc się z przejęcia, wyjaśnił, że od czasu wizyty cesarskiego śledczego nikt tutaj nie wcho dził, więc może nie wszystko stoi na właściwym miejscu. Sędzia Di spojrzał na niego ze zdziwieniem. Zgarbiony, za kłopotany skryba wydawał się czymś głęboko przejęty i nieswój. - Jak dotąd, zastałem wszystko w najlepszym porządku - sędzia starał się uspokoić starca. Tang zgiął się w niskim ukłonie. -Pokorny sługa Waszej Ekscelencji rozpoczął służbę w trybunale jako młody chłopiec. Czterdzieści lat minęło od tej chwili. Zawsze starałem się wywiązywać jak najlepiej z moich obowiązków. Lubię, kiedy wszystko jest na swoim miejscu, Ekscelencjo, i wszystko tu zawsze sprawnie funk cjonowało. Jak pomyślę, że pański poprzednik został... Głos mu się załamał, pośpiesznie otworzył drzwi do sa li' przyjęć. Kiedy wszyscy obecni stanęli wokół rzeźbione go stołu na środku sali, starzec z szacunkiem podał sędzie mu kwadratową pieczęć trybunału. Sędzia Di porównał ją ze stemplem na rejestrze i poświadczył odbiór. Z tą chwilą stał się oficjalnie sędzią pokoju okręgu Peng-lai. - Zajmę się przede wszystkim sprawą zabójstwa mego poprzednika. W stosownym czasie przyjmę notabli i dopeł- nię zwyczajowych formalności. Dziś nie chcę widzieć niko go poza personelem trybunału i czterema nadzorcami dzielnic. - W tym mieście jest ich pięciu, Ekscelencjo. Piąty opie kuje się koreńską dzielnicą. - Czy to Chińczyk? - Nie, Ekscelencjo. Ale biegle włada naszym językiem. Starzec odkaszlnął, zasłoniwszy usta dłonią, po czym ciągnął dalej nieśmiałym głosem: - Sytuacja jest tu dość wyjątkowa, Ekscelencjo; pan prefekt przyznał pewną autonomię kolonii koreańskiej, zainstalowanej na wschodnim wybrzeżu. Nadzorca dziel nicowy odpowiada za porządek, a nasi ludzie nie mają pra wa wkraczać do dzielnicy bez jego zezwolenia. - Istotnie, wyjątkowa sytuacja. Muszę ją zbadać. Na ra zie proszę zebrać personel w dużej sali. Ja tymczasem rzucę okiem na moje prywatne apartamenty i odpocznę chwilę. Tang, jeszcze bardziej zmieszany, zaczął wyjaśniać: -Apartamenty Waszej Ekscelencji są w doskonałym stanie. Poprzednik Ekscelencji kazał je odnowić zeszłego lata. Niestety, jego bagaże i meble wciąż tam stoją. Nie wiem, gdzie je odesłać, bo brat -jedyny krewny pańskiego poprzednika - nie odpowiada na moje listy. A ponieważ Je go Ekscelencja sędzia Wang był wdowcem, najął do służby tutejszych ludzi. Wszyscy odeszli po jego... zgonie. - Gdzie mieszkał śledczy, wysłannik cesarski? - Jego Ekscelencja spał na łóżku w gabinecie - powie dział Tang z rozpaczą. - Tam również jadał. Niezmiernie mnie to martwiło, Ekscelencjo, bo to sprzeczne z regula- minem. Ale skoro brat sędziego Wanga nie odpowiadał na listy, nie wiedziałem, co zrobić z meblami... - Proszę się uspokoić - przerwał mu Di. - Nie mam za miaru sprowadzać rodziny i służby, dopóki nie wyjaśnię sprawy zabójstwa. Przebiorę się w gabinecie, proszę wska zać pokoje moim przybocznym. - Mamy świetny zajazd naprzeciwko trybunału, Eksce lencjo. Mieszkam tam razem z moją starą żoną i mogę za pewnić, że przyboczni... - O, to poważne naruszenie regulaminu! Dlaczego nie mieszkasz na terenie trybunału? Przecież znasz przepisy! - Zajmuję piętro nad salą przyjęć, Ekscelencjo - tłuma czył pośpiesznie Tang - ale dach wymaga naprawy, toteż pomyślałem, że mógłbym, oczywiście tymczasowo... - Zgadzam się, jeśli idzie o ciebie - przerwał mu sędzia. -Ale moi przyboczni zamieszkają tutaj. Proszę znaleźć dla nich miejsce w kordegardzie. Tang skłonił się głęboko i wyszedł. Ma Joong i Chiao Tai poszli za nim. Sierżant Hoong został z sędzią: pomógł mu włożyć oficjalny strój, po czym przygotował filiżankę herbaty. - J a k myślisz, dlaczego dziadek jest taki nerwowy? - zapytał sędzia, wycierając twarz gorącą wilgotną ser wetką. - Wygląda na pedanta, nasz niezapowiedziany przyjazd wytrącił go z równowagi. - Sądzę raczej, że coś go wystraszyło tu na miejscu powiedział sędzia Di z namysłem. - Pewnie dlatego woli mieszkać na zewnątrz. No cóż, dowiemy się w swoim cza sie, o co tu chodzi. Tang wrócił wkrótce, żeby zaanonsować, że wszyscy już czekają. Sędzia Di zmienił domowy czepek na przynależ ny jego funkcji czepiec z czarnymi skrzydłami i wszedł do sali rozpraw. Tang i Hoong podążyli za nim. Sędzia zasiadł za wysokim stołem w głębi sali i dał znak przybocznym, żeby stanęli u jego boku. Powiedział kilka okolicznościowych słów na powitanie, po czym stary Tang przedstawił mu kolejno czterdziestu mężczyzn klęczących na kamiennej posadzce. Sędzia zauważył, że skrybowie mieli na sobie czyste niebieskie suknie, a żelazne hełmy pachołków były porządnie wyglancowane. Prezentowali się przyzwoicie, z wyjątkiem dowódcy, którego okrutna fi zjonomia nie spodobała się sędziemu. Ale powiedział so bie, że ci, którzy wykonują ten zawód, to zwykle brutale, których nalejby mieć na oku. Koroner - doktor Shen - był mężczyzną w podeszłym wieku, o dumnym wyglądzie i in teligentnej twarzy. - To najlepszy lekarz w okręgu, Ekscelencjo - szepnął Tang sędziemu do ucha. Kiedy prezentacje dobiegły końca, Di oświadczył, że mianuje Hoong Lianga sierżantem trybunału i że będzie on kontrolował wszystkie bieżące sprawy. Ma Joong i Chiao Tai będą mieć nadzór nad pachołkami, strażnika mi i więzieniem oraz odpowiadać za dyscyplinę. Wróciwszy do gabinetu, sędzia wysłał przybocznych na inspekcję kordegardy i cel więziennych. - Potem dacie lekcję musztry pachołkom i strażnikom. W ten sposób poznacie ich i zorientujecie się, ile są warci. Następnie pójdziecie się przejść po mieście, żeby zoba czyć, jaka panuje tu atmosfera. Chętnie bym poszedł z wa- mi, ale muszę przemyśleć sprawę zabójstwa mego po przednika. Zdacie raport zaraz po powrocie. Przyboczni wyszli. Zjawił się Tang z młodym pomocni kiem, który wniósł dwa świeczniki. Sędzia kazał starsze mu skrybie usiąść na taborecie obok sierżanta Hoonga. Pomocnik postawił świece na stole i wycofał się bezsze lestnie. - Sprawdziłem właśnie - rzekł sędzia - że twój główny kancelista nazywa się Fan Choong. Nie było go na prezen tacji. Czyżby zachorował? Tang uderzył się w czoło. - Miałem powiedzieć o tym, Ekscelencjo, i zupełnie za pomniałem! Bardzo się martwię o Fana. Pierwszego dnia tego miesiąca wyjechał na urlop do Pien-foo. Miał wrócić wczoraj rano. Ponieważ do południa się nie zjawił, wysła łem pachołka do gospodarstwa wiejskiego, jakie Fan posia da na zachód od miasta. Wieśniak, który to gospodarstwo dzierżawi, powiedział, że Fan i jego sługa wrócili wczoraj i że wyjechali dziś koło południa. Jestem bardzo niespo kojny. Fan Choong to wcielona punktualność, nie rozu miem, co mu się mogło stać. - Może tygrys go pożarł po drodze? - przerwał mu znie cierpliwiony sędzia. - O nie! Tylko nie to, Ekscelencjo! Tylko nie to! Twarz starszego skryby zrobiła się szara, w powiększo nych nagle oczach zapaliło się niespokojne światełko. - Co się z tobą dzieje? - obruszył się sędzia. - Rozu miem, że zabójstwo twojego szefa było dla ciebie ciosem, ale minęły już dwa tygodnie. Czegóż się teraz lękasz? Tang otarł pot z czoła. - Ekscelencja raczy wybaczyć - wymamrotał. - W ze szłym tygodniu znaleziono w lesie chłopa z przegryzionym gardłem. Ludojad krąży w okolicy. Ostatnio źle sypiam... Pokornie proszę o wybaczenie, Ekscelencjo. - Moi asystenci to doświadczeni myśliwi - powiedział sędzia. - Zajmą się tą bestią. Tymczasem proszę mi podać herbatę i zabierzmy się do pracy. Starzec nalał gorący napar do filiżanki, sędzia łyknął dwa lub trzy hausty i usadowił się wygodnie w krześle. - Chciałbym się dowiedzieć, jak wykryto zbrodnię. Pro szę podać wszystkie szczegóły. Tang nerwowo szarpał rzadką bródkę. - Sędzia Wang był człowiekiem o miłym obejściu i wiel kiej kulturze, Ekscelencjo. Mógł mieć z pięćdziesiąt lat i bogate doświadczenie. Może czasem bywał niedbały, gdy idzie o codzienne czynności, lecz bezwzględnie pilnował wszystkiego, co miało znaczenie. To był bardzo zdolny sę dzia, Ekscelencjo. - Czy miał wrogów? -Ani jednego, Ekscelencjo. Wszyscy go cenili za mą drość i sprawiedliwość. Był bardzo popularny. Sędzia Di pokiwał głową z aprobatą, a Tang ciągnął dalej: - Dwa tygodnie temu, na krótko przed godziną, kiedy odbywa się pierwsze przesłuchanie, przyszedł do mnie za rządca. Powiedział, że sędzia nie spał w swojej sypialni i że drzwi do biblioteki są zamknięte od wewnątrz. Ponieważ Jego Ekscelencja zwykł pracować do późna w nocy, pomy ślałem, że usnął nad książką, i zapukałem do drzwi. Nikt nie odpowiedział. Zapukałem znowu. Cisza. W obawie, że Jego Ekscelencja mógł paść ofiarą ataku apopleksji, we zwałem zarządcę pachołków i kazałem mu wyłamać drzwi. Nerwowy tik wykrzywił twarz skryby. Z trudem prze łknął ślinę. - Sędzia Wang leżał na ziemi przed piecykiem na her batę, wpatrując się w sufit oczyma, które już nigdy nicze go nie zobaczą. Na dywanie, tuż przy jego prawej ręce, le żała filiżanka. Pomacałem ciało, było zimne i już sztywne. Kazałem natychmiast wezwać naszego koronera. Stwier dził, że śmierć nastąpiła koło północy, i zebrał płyn z czaj niczka. - Gdzie był czajniczek? - Na szafce w lewym kącie, Ekscelencjo, obok miedzia nego piecyka, na którym grzeje się wodę. Imbryk był pra wie pełen. Doktor Shen dał trochę zawartości czajniczka psu do wypicia - ten natychmiast padł trupem. Doktor Shen podgrzał wówczas herbatę i zidentyfikował truciznę po zapachu. Nie mógł zrobić tego samego z naczyniem, które stało na piecyku, bo woda z niego wyparowała... - Kto zwykle przynosi wodę na herbatę? - Jego Ekscelencja zawsze sam. Sędzia Di uniósł brwi ze zdziwienia. Tang pośpiesznie wyjaśnił: -Jego Ekscelencja był entuzjastą ceremonii herbaty. Dbał o najdrobniejsze szczegóły: sam czerpał wodę ze studni w ogrodzie, sam ją gotował na piecyku w bibliotece. Jego skrzyneczka na herbatę, czajniczek i filiżanki to pięk ne stare naczynia, trzymał je pod kluczem w szafce, na której stoi piecyk. Na moją prośbę doktor sprawdził także liście znajdujące się w skrzyneczce na herbatę - okazały się zupełnie nieszkodliwe. - Co zrobiłeś dalej? -Natychmiast wysłałem zawiadomienie do prefekta Pien-foo, a zwłoki kazałem umieścić w prowizorycznej trumnie i zanieść do prywatnych apartamentów. Zaplom bowałem drzwi do biblioteki. Na trzeci dzień po tym strasznym wydarzeniu przybył Jego Ekscelencja śledczy. Zażądał od komendanta fortu sześciu zbrojnych do swojej dyspozycji i energicznie zabrał się do śledztwa. Najpierw przepytał służbę... - Wiem, wiem - sędzia Di przerwał mu zniecierpliwio ny. - Czytałem raport. Ustalił niezbicie, że nikt nie mógł zatruć herbaty ani wejść do biblioteki, kiedy sędzia się tam znajdował. Kiedy śledczy wyjechał? - Rankiem czwartego dnia. Kazał mi przenieść trumnę do Świątyni Białego Obłoku, na wschód od miasta, gdzie ma pozostać dopóty, dopóki brat zmarłego nie wybierze miejsca pochówku. Następnie odesłał zbrojnych do fortu, wziął osobiste papiery sędziego Wanga i wyjechał. Starzec najwyraźniej nie czuł się dobrze. Rzucił sędzie mu niespokojne spojrzenie i zapytał: - Czy śledczy zwierzył się Ekscelencji, z jakiego powo du tak pośpieszenie wyjechał? - Powiedział po prostu - zaimprowizował sędzia Di - że śledztwo doprowadzone zostało do punktu, w którym mógł je z pożytkiem przejąć nowy sędzia. Starszy skryba odetchnął z ulgą. - Mam nadzieję, że Jego Ekscelencja śledczy cieszy się dobrym zdrowiem? - Doskonałym, doskonałym. Wyjechał właśnie na połu dnie, gdzie czekają go nowe zadania. Teraz zajrzę do bi blioteki... Proszę w tym czasie sprawdzić z sierżantem Hoongiem, jakie sprawy mamy jutro na wokandzie. Wziął ze stołu świecznik i wyszedł. Deszcz przestał pa dać. W ogrodzie, który oddzielał prywatne apartamenty od sali przyjęć, nad rabatami o delikatnym rysunku unosiła się lekka mgła. Sędzia zauważył ze zdziwieniem, że drzwi są uchylone. Pchnął je i wszedł do pustego domu. Z planu dołączonego do akt sprawy wiedział, że biblio teka znajduje się na końcu głównego korytarza. Znalazł go bez trudu. Odchodziły od niego dwa mniejsze korytarze, ale z powodu skąpego oświetlenia nie widział, dokąd pro wadzą. Nagle stanął jak wryty: płomyk świecy oświetlił postać szczupłego mężczyzny, który wyłonił się zza węgła. Nie znajomy patrzył na sędziego oczami zdumiewająco pozba wionymi wyrazu. Twarz o regularnych rysach była oszpe cona znamieniem wielkości monety na lewym policzku. Sędzia zdziwił się, że nieznajomy jest bez nakrycia głowy. Włosy miał upięte w wysoki kok, jego szara domowa suk nia związana była szerokim czarnym pasem. Zanim sędzia zdążył otworzyć usta i zapytać, skąd się tu wziął, mężczyzna cofnął się i zniknął w czeluściach ko rytarza. Sędzia szybko podniósł świecznik, ale od gwał townego gestu świeca zgasła. - Natychmiast wracaj! - krzyknął w ciemność. Odpowiedziało mu tylko echo, w pustym domu pano wała głucha cisza. -Bezczelny łobuz! - burknął sędzia ze złością. Po omacku, trzymając się ścian, trafił do ogrodu, a stamtąd do gabinetu. Tang pokazywał właśnie sierżantowi Hoongowi grubą teczkę z papierami. Sędzia głośno okazał niezadowolenie: - Niechaj będzie wiadomo raz na zawsze, że nie będę tolerował niedbałych strojów w trybunale. Nawet wieczo rem, nawet po godzinach pracy. Spotkałem właśnie jakie goś zuchwalca w domowej sukni i bez nakrycia głowy! Na wet nie raczył odpowiedzieć na moje zawołanie. Poszukaj cie go, mam mu dwa słowa do powiedzenia! Tang zaczął się trząść jak osika, wpatrując się w sędzie go przerażonymi oczyma. Sędziemu zrobiło się żal stare go. Skryba starał się jak mógł. - Proszę się uspokoić - dodał cieplejszym głosem. W końcu nie stało się nic strasznego. Ale kim jest ten czło wiek? Nocny stróż, jak przypuszczam? Tang niespokojnie zerknął w stronę drzwi. - Czy nosił szarą suknię? -Tak. -1 miał czarne znamię na lewym policzku? - Tak - sędzia zaczął się niecierpliwić. - Przestań się trząść i powiedz... kto to był? Starzec spuścił głowę i wymamrotał: - To był nieboszczyk sędzia Wang, Ekscelencjo. Gdzieś w głębi trybunału złowieszczo trzasnęły drzwi. R O Z D Z I A Ł CZWARTY Sędzia Di ogląda miejsce zbrodni - miedziany piecyk budzi w nim wielkie zainteresowanie - Co to za drzwi trzasnęły? - spytał z ożywieniem sędzia. - Sądzę, że te od wejścia do prywatnych apartamentów, Ekscelencjo - odpowiedział Tang słabym głosem. - Źle się domykają. - Proszę je jak najszybciej naprawić. Przez dłuższą chwilę sędzia Di w milczeniu gładził bo kobrody. Myślał o dziwnie pustym spojrzeniu nieznajome go, którego bezszelestne zniknięcie intrygowało go coraz bardziej. Opadł wreszcie na fotel; sierżant Hoong nie spuszczał z niego oka. Sędzia zebrał się w garść. Przez chwilę wpatrywał się w poszarzałe oblicze Tanga. - Spotkał pan już zjawę? Starszy skryba potakująco kiwnął głową. - Trzy dni temu, Ekscelencjo. Tu, w gabinecie. Przysze dłem pod wieczór po dokument, którego potrzebowałem, kiedy zobaczyłem go przy stole, siedzącego tyłem do mnie. -1 co się stało? - Świeca wypadła mi z rąk. Krzyknąłem przeraźliwie i pobiegłem po straże, Ekscelencjo. Kiedy wróciłem, pokój był pusty. Tang otarł dłonią czoło i dodał: - Miał na sobie domową szarą suknię z czarnym pasem, jak wtedy gdy znalazłem jego zwłoki w bibliotece. Padając, zgubił czepiec. Jestem pewien, że śledczy też widział zja wę, Ekscelencjo. Źle wyglądał ostatniego ranka... Sędzia, pogrążony w myślach, skubał wąsiki. - Byłoby głupotą z mojej strony - odezwał się w końcu - gdybym twierdził, że nie ma zjawisk nadprzyrodzonych. Nie zapominajmy, że nasz Mistrz Konfucjusz z wielką re zerwą odnosił się do pytań, jakie mu zadawali w tej kwestii uczniowie. Z drugiej jednak strony sądzę, że wpierw nale żałoby sprawdzić, czy nie da się znaleźć jakiegoś racjonal nego wytłumaczenia. Sierżant Hoong potrząsnął przecząco głową. - O nie, to niemożliwe, panie sędzio! Jedyne wytłuma czenie jest takie, że nieboszczyk nie ma spokoju na tam tym świecie, bo morderstwo nie zostało pomszczone. Zwłoki Wanga leżą w buddyjskiej świątyni i póki rozkład ciała nie posunął się zbyt daleko, zmarły może się poja wiać osobom przebywającym w pobliżu. - Zastanowię się nad tym - powiedział sędzia Di, pod nosząc się z fotela. - Teraz obejrzę bibliotekę. - Ależ pan sędzia może znów spotkać zjawę! - żachnął się sierżant. -1 co z tego? Nieboszczyk niewątpliwie pragnie, by zbrodnia została ukarana. Musi wiedzieć, że ja chcę tego samego. Dlaczego miałby mi przeszkadzać w robocie? Kie dy skończysz, przyjdź do mnie. Weź ze sobą dwóch strażni ków z latarniami, jeśli masz się od tego poczuć pewniej! I nie bacząc na protesty obu mężczyzn, sędzia wyszedł. Tym razem poszedł wpierw do kancelarii po papierową latarnię, a dopiero później do ciemnego mieszkania. Po obu stronach bocznego korytarza, gdzie zniknęła zjawa, znajdowały się drzwi. Pchnął te po prawej i znalazł się w obszernym pokoju wypełnionym piętrzącymi się skrzy niami i tobołkami. Drgnął nagle, widząc jakiś dziwny cień, ale to był jego własny... W pokoju naprzeciwko stało kilka mebli owiniętych w maty. Sędzia ruszył dalej korytarzem, który doprowadził go do masywnych drzwi z imponującą zasuwą - były zamknięte na klucz. W zamyśleniu wrócił do głównego korytarza. W głębi piękne rzeźbione drzwi z mo tywem walczących w chmurach smoków w górnej części zabite były prostacko deskami, zapewne przez pachołków, którzy musieli je wyważyć, żeby dostać się do biblioteki. Sędzia Di zdarł papierową wstęgę z pieczęcią trybuna łu, pchnął skrzydło drzwi, uniósł lampę i rozejrzał się po małym pokoju, umeblowanym z prostotą i smakiem. Po le wej, pod wąskim wysokim oknem stała hebanowa szafka, a na niej miedziany piecyk, na którym gotowano wodę na herbatę; obok piecyka - śliczny czajniczek z białoniebieskiej porcelany. I tę, i przeciwległą ścianę pokrywały półki z książkami. W głębi pokoju na wprost szerokiego okna z papierowymi szybkami nieskazitelnej czystości sędzia ujrzał stare biurko z różanego drzewa, z trzema szuflada mi po obu stronach. Na pustym blacie stały dwa świeczni ki, obok - wygodny fotel obity czerwoną satyną. Sędzia pochylił się nad trzcinową matą leżącą między biurkiem a szafką na herbatę, żeby przyjrzeć się brunatnej plamie. Był to prawdopodobnie ślad po herbacie, która wylała się z filiżanki w momencie, gdy Wang upadł na zie mię. Sędzia Di próbował wyobrazić sobie tę scenę: Wang najpierw nastawia wodę na herbatę, potem siada przy biurku, kiedy woda zaczyna wrzeć, wstaje i zalewa liście w czajniczku. Następnie napełnia herbatą filiżankę, pije łyk gorącego napoju i - trucizna działa błyskawicznie. Tak, tak to się musiało stać! Sędzia dostrzegł kluczyk w hebanowej szafce i otwo rzył drzwiczki. Na dwóch półeczkach stały rozmaite uten sylia używane przez koneserów do ceremonii herbaty. Sę dzia Di z podziwem obejrzał piękne, dobrane z wielkim gustem naczynia. Nie było na nich śladu kurzu: śledczy go uprzedził! Sędzia wrócił do biurka. W pustych obecnie szufladach znaleziono osobiste papiery Wanga. Di westchnął. Co za szkoda, że nie on pierwszy wszedł do tego pokoju! Machinalnie przesunął palcem po książkach zapełnia jących półki - palec pokrył się kurzem. Sędzia uśmiechnął się: przynajmniej tutaj nikt go nie ubiegł. Ocenił wzrokiem imponującą liczbę książek w bibliotece i postanowił zacze kać na sierżanta, żeby je przejrzeć. Przesunął fotel naprzeciwko drzwi, usiadł, ukrył ręce w przepaścistych rękawach szaty, splótł palce i spróbował sobie wyobrazić mordercę. Zabójstwo urzędnika państwo wego było zbrodnią stanu, groziła za to najwyższa kara w najsurowszej postaci - poćwiartowanie żywcem albo straszliwe tortury powolnej śmierci przez pokrojenie ciała w plastry. Kto ryzykował taki los, musiał mieć bardzo po ważne powody. A jak morderca wrzucił truciznę do herba ty? Zapewne wsypał ją do naczynia z wodą - koroner stwierdził, że nieużyte listki herbaty były nieszkodliwe. Chyba że -jedyna inna możliwość - zbrodniarz posłał lub dał sędziemu zatrute listki w liczbie wystarczającej na jed ną tylko filiżankę. Sędzia pomyślał o zjawie i ciężko westchnął. Nigdy do tąd nie miał tego rodzaju doświadczeń i nie był pewien, czy naprawdę spotkał ducha. A może to mistyfikacja? No nie, przecież Tang i śledczy też go widzieli. Kto śmiałby udawać ducha w środku trybunału? Czyżby więc rzeczy wiście natknął się na zjawę Wanga? Sędzia wsparł głowę na oparciu fotela i przymknął powieki, próbując przypo mnieć sobie jej twarz. W końcu może być i tak, że niebosz czyk chce mu dopomóc w rozwiązaniu zagadki... Otworzył oczy i rozejrzał się szybko po pokoju. Było tak samo cicho i pusto jak przed chwilą. Nie ruszając się z miejsca, wpatrywał się leniwie w lakierowany czerwony sufit. Jedna z czterech belek stropowych częściowo straci ła kolor, nad szafką od herbaty wisiała zakurzona pajęczy na. Nieboszczyk najwyraźniej nie przywiązywał do po rządku takiego znaczenia jak starszy skryba. Hoong przyszedł wreszcie z dwoma wartownikami nio sącymi świece. Sędzia kazał im ustawić je na stole i odejść. Potem zwrócił się do sierżanta: - Zostały nam tylko książki i zwoje dokumentów. To sporo roboty, ale jeśli będziesz mi je po kolei podawał, a potem odkładał, uwiniemy się dość szybko. Hoong skinął głową, złapał stosik książek i zaczął je wy cierać z kurzu rękawem. Sędzia ustawił fotel przodem do biurka i zagłębił się w woluminy, które sierżant rozłożył przed nim. Po dwu godzinach ostatnie dzieło wróciło na miejsce. Sędzia Di opadł na fotel i wyciągnął wachlarz z rękawa. Wachlując się energicznie, powiedział z uśmiechem zado wolenia: -Teraz mniej więcej wiem, jakiego pokroju człowie kiem był sędzia Wang. Przejrzałem jego wiersze: styl do skonały, ale myśl powierzchowna. Dominują wiersze mi łosne, dedykowane na ogół znanym kurtyzanom ze stolicy lub innych miejscowości, gdzie piastował urząd. - Tang wspomniał przy mnie mimochodem o rozwiąz łych obyczajach swego pana - wtrącił sierżant. - Często za praszał do siebie prostytutki i trzymał je przez całą noc. Sędzia Di pokiwał głową. - W brokatowej teczce, którą mi przed chwilą podałeś, są rysunki erotyczne. Wang miał także dziesiątki książek o sztuce kulinarnej oraz o winach i sposobach ich przyrzą dzania w rozmaitych regionach Cesarstwa. Znalazłem też w bibliotece wszystkie arcydzieła naszych wielkich poetów, przy czym każdy tom był najwyraźniej wielokrotnie czyta ny i opatrywany komentarzami na każdej niemal stronie. Z taką samą uwagą czytał dzieła buddyjskich i taoistycz nych mistyków, za to pełne wydanie klasyków konfucjonizmu wydaje się tak samo dziewicze, jak w dniu kiedy zosta ło kupione! Nauki przyrodnicze są dość dobrze reprezento wane: prawie wszystkie znane traktaty z dziedziny medy cyny i alchemii. Zauważyłem też parę rzadkich zbiorków zagadek i łamigłówek, jak również szereg książek o mecha nice praktycznej. Natomiast nie ma książek poświęconych historii, państwu, zarządzaniu i matematyce. Sędzia obrócił się z fotelem do sierżanta. -Wnoszę z tego, że Wang był nie tylko poetą o wy ostrzonym poczuciu piękna i filozofem interesującym się mistykami, ale też człowiekiem zmysłowym, przywiąza nym do ziemskich rozkoszy. Połączenie częstsze, niż się przypuszcza! Nie miał ambicji i wolał siedzieć z dala od stolicy na skromnej prowincjalnej posadzie, gdzie mógł być sobie panem i żyć, jak mu się podoba. Dlatego nie sta rał się o awans; zdaje się, że okręg Peng-lai był jego dzie wiątym stanowiskiem! A przecież miał żywą inteligencję i lotny umysł, stąd zainteresowanie łamigłówkami i pomy słowymi mechanizmami. Jeśli dodać do tego wieloletnie doświadczenie w pracy administracyjnej, to uważam, że był w pełni zadowalającym sędzią pokoju, choć nie wyda je mi się, by kiedykolwiek stawiał obowiązek ponad przy jemności. Więzy rodzinne niewiele dla niego znaczyły, po śmierci swoich dwu żon nie ożenił się więcej. Wolał krótko trwałe związki z kurtyzanami lub prostytutkami. Zresztą sam najlepiej określił swoją osobowość, nadając tej biblio tece taką oto nazwę! Sędzia Di wskazał końcem wachlarza inskrypcję nad drzwiami i sierżant nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy przeczytał: ,,Pustelnia Dzikiego Ziela". - Niemniej - podjął sędzia - odkryłem coś, co mi się nie zgadza z resztą. Postukał palcem po notesie, który leżał odłożony z bo ku, i zapytał: - Gdzie to znalazłeś, sierżancie? - Na dolnej półce za książkami. Widocznie spadł. - W tym notesie Wang własnoręcznie wypisał długą li stę dat i cyfr, a obok tego całe strony skomplikowanych ra chunków - bez słowa wyjaśnienia. A przecież nieboszczyk nie był kimś, kto by się interesował cyframi. Sądzę, że wszystkie prace związane ze statystyką zostawiał skry bom? - Tak sugerował stary Tang. Sędzia Di kartkował notes, kiwając głową. - Musiał wiele czasu poświęcić na te rachunki. Staran nie poprawił najdrobniejsze błędy. Jedyne, co może być ja kąś poszlaką, to daty: pierwszą odnotował dwa miesiące temu. Wstał i wsunął notes do rękawa. -Przestudiuję to sobie. Nic nie dowodzi, że te liczby mają jakikolwiek związek z morderstwem, ale kiedy jakiś mały szczegół nie zgadza się z resztą, warto go uważnie zbadać. Tak czy inaczej, mamy teraz dość dobry obraz ofiary, co - jeśli wierzyć podręcznikowi doskonałego de tektywa - jest pierwszym krokiem do odkrycia mordercy! ROZDZIAŁ PIĄTY Dwaj byli bracia z zielonych lasów dostają obiad za darmo' - są świadkami dziwnej procesji nad brzegiem kanału - A teraz najważniejsze to napełnić sobie brzuch - po wiedział Ma Joong, kiedy z Chiao Taiem wyszedł z trybu nału. - Od musztrowania tych leniwych obwiesiów jeść mi się zachciało! - A mnie pić! - dodał Chiao Tai. Dwaj przyjaciele weszli do pierwszej napotkanej gospo dy, małej spelunki mieszczącej się na południowo-zachodnim rogu trybunału i noszącej dumną nazwę ,,Ogród Dzie więciu Kwiatów". W wypełnionej sali panował gwar. Z tru dem znaleźli wolny stolik obok kontuaru, przy którym mężczyzna bez lewej ręki mieszał w wielkim kotle kluski. Klientela składała się głównie ze sklepikarzy, którzy wpadli tu coś przekąsić przed wieczornym napływem ku pujących. Wcinali kluski z widoczną przyjemnością, prze rywając jedzenie tylko po to, żeby podać sąsiadowi dzban z winem. Chiao Tai schwycił za rękaw kelnera cwałujące go przez salę z tacą pełną misek z kluskami. - Cztery takie miski! I dwa duże dzbany wina! - Chwileczkę! - odpowiedział kelner. - Widzi pan, że je stem zajęty. Z ust Chiao Taia posypał się na głowę nieszczęśnika po tok barwnych przekleństw. Jednoręki mężczyzna podniósł głowę i przyjrzał mu się uważnie, po czym odłożył bambu- sową warząchew na kontuar i podszedł do stolika. Mokra od potu twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. - W całym Cesarstwie znam tylko jednego człowieka, który tak umie kląć! - zawołał. - Jakie dobre wiatry pana tu sprowadziły? - Zapomnij o panie - odparł przyboczny sędziego Di. Wpadłem w poważne tarapaty, kiedy przenieśli nas na pół noc, i rozstałem się jednocześnie z moim stopniem wojsko wym i z imieniem. Teraz nazywam się po prostu Chaio Tai. Możesz nam dać coś do zjedzenia? - Ależ oczywiście! Mężczyzna rzucił się do kuchni i wrócił niebawem wraz z grubą babiną, która przyniosła na tacy dwa dzbany wina i wielki talerz z jarzynami i suszoną rybą. - To mi się podoba! - Chiao Tai uśmiechnął się z zado woleniem. - Siadaj, żołnierzu, pozwól raz małżonce zająć się obsługą gości! Żona zajęła miejsce gospodarza za kontuarem, on zaś przysunął do stołu taboret i podczas gdy dwaj przyjaciele napychali się jedzeniem, opowiedział im o sobie. Pochodził z Peng-lai. Po zakończeniu ekspedycji koreańskiej zwolnił się z wojska i za zgromadzone oszczędności kupił knajpkę. Interes, chwalić Niebiosa, dobrze idzie. Spojrzał krytycz nym okiem na bure suknie swoich gości i spytał półgło sem: - Pracujecie dla trybunału? - Trzeba z czegoś żyć. Ty sprzedajesz kluski, nie? Jednoręki rozejrzał się na prawo i lewo. - Dziwne rzeczy się tu dzieją - szepnął. - Czy wiecie, że dwa tygodnie temu ktoś udusił sędziego i pokroił ciało na kawałeczki? - No popatrz, a ja myślałem, że go otruto - powiedział Ma Joong i łyknął wina. - To mówią oficjalnie! - odparł gospodarz. - A napraw dę posiekano go na kotlet! Tutejsi ludzie funta kłaków nie są warci, ja wam to mówię! - Nowy sędzia jest świetny - oznajmił Chiao Tai. - Nie znam go - burknął jednoręki - ale strzeżcie się Fana i Tanga. - Czego się czepiasz tego biednego ramola? - spytał Chiao Tai. - Muchy by przecież nie skrzywdził. - A jednak się strzeżcie! Ma dziwaczne... upodobania. Tu się zresztą jeszcze gorsze rzeczy dzieją. - Jeszcze gorsze? - powtórzył Ma Joong. - W Peng-lai dzieje się więcej, niż się wydaje - potwier dził jednoręki. - Urodziłem się w tej dziurze, więc wiem, co mówię! Nigdy tu nie brakowało podejrzanych typów. Mój ojciec opowiadał mi tamte historie... Pokiwał melancholijnie głową i opróżnił czarkę wina podsuniętą przez Chiao Taia. Ma Joong wzruszył ramionami*. - No cóż, sami odkryjemy, jak się sprawy mają! A tym Fanem, o którym wspomniałeś, zajmiemy się później. Na razie znikł z pola widzenia. - Oby na wieki! - westchnął gospodarz. - Wydusza z nas wszystkich ostatnie pieniądze, krwiopijca! Jest jesz cze bardziej łapczywy niż zarządca pachołków. Najgorsze, że dobiera się do naszych kobiet. Przystojny z niego męż* Chińczycy nie mają w zwyczaju wzruszać ramionami. Autor często używa tego gestu, aby przybliżyć emocje bohaterów czytelnikowi zachód- czyzna, więc możecie sobie wyobrazić, co się tu wyprawia! Ale trzyma sztamę z Tangiem, a starszy skryba zawsze go kryje. - W każdym razie jego czas się skończył - oświadczył Chiao Tai. - Teraz my tu będziemy rządzić. Musiał dosta wać niezłe łapówki, bo słyszałem, że na zachód od miasta ma jakieś gospodarstwo. - Odziedziczył je po dalekim krewnym - wyjaśnił go spodarz. - Niewiele jest warte. Mały kawałek ziemi przy porzuconej świątyni. Jeśli tam właśnie zniknął, znaczy, że to oni położyli na nim łapę. - Nie mógłbyś wyrażać się jaśniej? - zniecierpliwił się Ma Joong. - Kto to są ,,oni"? Jednoręki przywołał gestem kelnera. Kiedy ten posta wił na stole dwie wielkie misy z kluskami, powiedział ści szonym głosem: - Na zachód od posiadłości Fan Choonga u zbiegu dróg stoi stary buddyjski klasztor. Jeszcze dziewięć lat temu mieszkało tam czterech mnichów ze Świątyni Białego Ob łoku, znajdującej się na wschód od miasta, przy zatoce. Któregoś dnia znaleziono ich martwych, z poderżniętymi gardłami. Od tego czasu nikt ich nie zastąpił, klasztor stoi , pusty, a duchy zamordowanych nawiedzają miejsce zbrodni. Chłopi mówią, że nocami palą się tam światła, wszyscy omijają klasztor szerokim łukiem. Mój kuzyn, przechodząc tamtędy w zeszłym tygodniu, widział space rującego w blasku księżyca mnicha, który niósł własną głowę pod pachą. - Święte Nieba! - wrzasnął Chiao Tai. - Skończysz wreszcie te okropieństwa? Bo mi kluski stają dęba w misce! Ma Joong parsknął śmiechem, przyjaciele łapczywie zabrali się do jedzenia. Kiedy talerze były puste, Chiao Tai wstał i sięgnął do rękawa. Gospodarz powstrzymał go czym prędzej. - O nie, panie! Ta gospoda i wszystko, co w niej jest, na leżą do panów! Gdyby nie pan, koreańscy lansjerzy byliby mnie... - Dobra, dobra... - przerwał mu Chiao Tai. - Dzięki za gościnność. Ale jeśli chcesz nas jeszcze zobaczyć, musisz na przyszłość przyjąć zapłatę. Jednoręki gorąco protestował, ale Chiao Tai poklepał go przyjaźnie po ramieniu i pociągnął Ma Joonga do wyj ścia. Kiedy znaleźli się na ulicy, powiedział: - Teraz, skoro napełniliśmy żołądki, do roboty, bracie! Powiedz no... jak się zorientować, jaka atmosfera panuje w mieście? Ma Joong podrapał się w głowę, patrząc na gęstą mgłę, która spowijała miasto. - Trzeba się przejść, podejrzewam. Ruszyli więc przed siebie, trzymając się jak najbliżej oświetlonych kramów. Od czasu do czasu zatrzymywali się, żeby obejrzeć towar i spytać o cenę. Kiedy dotarli do Świątyni Boga Wojny, weszli do środka, kupili za parę gro szy kadzidełka i pomodlili się za spokój duszy żołnierzy padłych w boju. Kiedy znów znaleźli się na ulicy, Ma Joong zapytał: - Dlaczego zawsze wyruszamy na wojnę z barbarzyńca mi poza granice Cesarstwa? Czy nie lepiej byłoby ich zo stawić w spokoju, żeby ukisili się we własnym sosie? - W ogóle się nie znasz na polityce - odpowiedział z po błażaniem Chiao Tai. - Jest naszym obowiązkiem wyle czyć ich z barbarzyństwa i obdarzyć naszą kulturą. - Ci Tatarzy wcale nie są tacy głupi - ożywił się Ma Joong. - Czy wiesz, dlaczego wcale nie wymagają od swo ich dziewcząt, żeby w noc poślubną okazały się dziewica mi? Bo biorą pod uwagę to, że te dziewczęta od dziecka jeżdżą konno. Tylko nie opowiadaj tego przypadkiem na szym panienkom! - Och, zamknij się wreszcie. Zgubiliśmy się przez cie bie! Znajdowali się chyba w dzielnicy rezydencyjnej. Ulica była wyłożona gładkimi, dużymi płytami, po obu stronach majaczyły we mgle mury ogrodów. Było bardzo spokojnie. Mgła wyciszała wszystkie dźwięki. - Czy to aby nie most przed nami? - spytał Ma Joong. Zdaje się, że doszliśmy do kanału, który przecina połu dniową część miasta. Jeśli pójdziemy teraz na wschód wzdłuż kanału, to prędzej czy później trafimy z powrotem do dzielnicy handlowej. Przeszli przez most i ruszyli wzdłuż wybrzeża. Nagle Ma Joong złapał przyjaciela za ramię i pokazał palcem przeciwległy brzeg, ledwie widoczny we mgle. Chiao Tai wytrzeszczył oczy, żeby lepiej widzieć. Jacyś mężczyźni su nęli przed siebie, niosąc otwartą lektykę na ramionach. Promień księżyca przedarł się przez mgłę i ujrzeli w lekty ce mężczyznę z gołą głową: siedział ze skrzyżowanymi no gami i rękami na piersi. - Co to za cudaczna postać? - spytał Chiao Tai. - A bo ja wiem! - odburknął Ma Joong. - Patrz! Stanęli! Podmuch wiatru rozwiał na chwilę mgłę i zobaczyli wy raźniej, jak tragarze składają na ziemi lektykę. Dwóch podniosło nagle ramiona zbrojne w potężne maczugi i na głowę siedzącego mężczyzny posypały się ciosy. W tym momencie znów wszystko zakryła mgła, jeszcze gęstsza niż przedtem. Usłyszeli tylko głuchy chlupot. - Biegiem do mostu! - zawołał Ma Joong. Rzucili się w te pędy z powrotem, ale ziemia była śliska, a widoczność słaba, więc zabrało im trochę czasu, zanim dobiegli do mostu, przekroczyli rzekę i znaleźli się na przeciwległym brzegu. W miejscu gdzie, jak sądzili, wi dzieli dziwną scenę, było teraz zupełnie pusto. Ma Joong pokręcił się na prawo i lewo, po czym pomacał ziemię pal cami. - Patrz, są wyraźne ślady. Musieli tutaj wrzucić biedaka do wody. Mgła zaczęła się podnosić. Poniżej widać było błotnistą wodę kanału. Ma Joong rozebrał się do naga, podał przy jacielowi suknię, ściągnął buty i ześliznął się do wody. Się gała mu do pasa. - Ale smród! - zawołał. - Żadnego trupa nie widzę! Posunął się trochę dalej, a potem cofnął do brzegu i pal cami stóp badał grubą warstwę nieczystości kryjącą dno kanału. - Niczego tu nie ma - mruknął z obrzydzeniem. - Chy ba to było w innym miejscu. Tu są tylko kawałki gliny i sta re papiery. Szkoda! Pomóż mi wyjść. Zaczął mżyć deszczyk. - Tylko tego brakowało - westchnął Chiao Tai. Widząc daszek nad wejściem kuchennym do ciemnego, cichego domu, schował się pod nim z suknią i butami przy jaciela w ręku. Ma Joong stał na deszczu, póki się nie ob mył, a potem schował się pod dach, wytarł ciało chustką i dopiero wtedy włożył ubranie. Kiedy deszcz przestał pa dać, ruszyli przed siebie na wschód. Mgła prawie się roz wiała, po lewej stronie wznosiły się wysokie mury boga tych domów. - Kiepski początek - stwierdził z goryczą Chiao Tai. Gdybyśmy mieli więcej doświadczenia, przyłapalibyśmy gagatków. - Doświadczenie nie pomoże ci przelecieć nad kanałem - zauważył Ma Joong. - Po uciesznych historyjkach jedno rękiego widok tego biedaczyska jakoś mnie zasmucił. Nie dobrze mi. Poszukajmy miejsca, gdzie można się napić. Szli przez jakiś czas w milczeniu, a niebawem ujrzeli kolorową latarnię nad służbowym wejściem do szykownej restauracji. Obeszli budynek dokoła, szukając głównego wejścia. W luksusowo umeblowanym przedsionku kelner zlustrował ich ociekające wodą ubrania. Nie zwracając na niego uwagi, weszli po szerokich schodach na piętro. W obszernej sali za pięknymi rzeźbionymi drzwiami pano wał gwar. R O Z D Z I A Ł SZÓSTY Pijany poeta opiewa uroki księżyca - Chiao Tai zawiera znajomość z uroczą Koreanką Klienci usadowieni przy marmurowych stolikach wy glądali tak elegancko, że przyjaciele zrozumieli od razu, że to miejsce nie dla nich. - Wiejmy stąd - szepnął Ma Joong. Już-już mieli obrócić się na pięcie i wyjść, gdy zza sto jącego przy wyjściu stolika podniósł się jakiś chudzielec. - Zechciejcie mi towarzyszyć, panowie - odezwał się bezbarwnym głosem. - Nic smutniejszego jak pić samemu! Patrzył na nich załzawionymi oczami, którym komicz nie wygięte brwi nadawały wyraz wiecznego zdziwienia. Miał na sobie ciemnoniebieską suknię z kosztownego je dwabiu, ale kołnierzyk był brudny, a spod wysokiego aksa mitnego czepka wymykały się niesforne kosmyki. Sądząc po przekrwionej twarzy i zaczerwienionym dużym nosie, musiał już wypić większą ilość wina. - Przysiądźmy się na chwilę, skoro pan prosi - zapropo nował Chiao Tai. - Nie chciałbym, żeby ten prostak z dołu pomyślał, że nas wyrzucono - dodał półgłosem. Usiedli przy stoliku, chudzielec natychmiast zamówił dwa dzbany wina. - Czym pan raczy zarabiać na życie? - spytał grzecznie Ma Joong, gdy tylko kelner się oddalił. - Nazywam się Po Kai, zajmuję się interesami armato ra Yee Pena. - Jednym haustem opróżnił czarkę i dodał z dumą: - Ale pisuję również wiersze cenione przez kone serów! - Skoro pan stawia wino, nie będziemy mieć tego panu za złe - wielkodusznie powiedział Ma Joong. Odrzucił głowę do tyłu, podniósł dzban i niespiesznie wlał sobie do gardła połowę jego zawartości. Chiao Tai za raz poszedł za przykładem kolegi. - Brawo! - zawołał zachwycony poeta. - W tym zakła dzie używa się zwykle pucharów, ale mnie osobiście bar dzo odpowiada czarująca prostota waszej metody. -Potrzebowaliśmy się orzeźwić - wyjaśnił Ma Joong i wytarł usta. Po Kai nalał sobie wina. - No a teraz opowiedzcie mi jakąś historię... Wy, co włó czycie się po drogach, macie przecież takie ciekawe życie! -Włóczycie się po drogach? - powtórzył Ma Joong z oburzeniem. - Bacz na słowa, przyjacielu. Jesteśmy pra cownikami trybunału. Brwi Po Kaia uniosły się jeszcze wyżej. - Przynieś największy dzban, jaki ci się uda znaleźć krzyknął do kelnera, po czym zwrócił się do swoich gości: '- Znaczy, że przyjechaliście dzisiaj z nowym sędzią? Chy ba od niedawna u niego służycie, bo nie wyglądacie na ta kich głupków jak te nędzne urzędasy. - Znałeś pan nieboszczyka sędziego? - zapytał Chiao Tai. - Podobno też był poetą. -Jestem tu od niedawna - odpowiedział chudzielec. Odstawił nagle puchar i zawołał: - Mam, mam ostatni wers mojego poematu na cześć księżyca! Chcecie, to wam wyre cytuję. - O nie! - zaprotestował przerażony Ma Joong. - W takim razie zaśpiewam. Mam dość ładny głos, je stem pewien, że wszyscy tu obecni docenią mój talent. - Błagamy, niech pan tego nie robi! - powiedzieli jed nym głosem, a widząc nieszczęśliwą minę poety, Chiao Tai dodał: - Nie przepadamy za poezją... w jakiejkolwiek po staci. - Wielka szkoda! - westchnął Po Kai. - A może intere suje was buddyzm? - Guza szuka czy co? - spytał podejrzliwie Ma Joong przyjaciela. - Nie, upił się po prostu - uspokoił go Chiao Tai i na chylił się do poety: - Mam nadzieję, że nie jest pan buddy stą? -Jestem żarliwym wyznawcą Buddy - oznajmił uro czyście Po Kai. - Chodzę do Świątyni Białego Obłoku. Opat to święty człowiek, a kazania przeora Hui-pena nie mają sobie równych. Onegdaj... - Nie napiłby się pan jeszcze jednego? - Chiao Tai prze rwał mu pytaniem. Poeta spojrzał na niego z wyrzutem, westchnął głębo ko, podniósł się z krzesła i powiedział zrezygnowany: - No dobrze, chodźmy się napić do panienek. - To rozumiem! - ucieszył się Ma Joong. - A wie pan gdzie? - Czyż koń nie trafia do stajni? - odpowiedział pyta niem Po Kai, po czym zapłacił i cała trójka opuściła lokal. Na dworze stała gęsta mgła. Po Kai zaprowadził no wych przyjaciół nad kanał na tyłach restauracji i gwizdnął na palcach. Z ciemności wyłoniła się latarnia sampanu. Po Kai wskoczył do łódki i krzyknął rozkazująco: - Na pokład! - Hola, hola! - zaniepokoił się Ma Joong. - Czyż nie by ło mowy o panienkach? - Owszem, owszem - uspokoił go Po Kai. - Wsiadajcie. A ty, przewoźniku, jedź na skróty! Panowie się śpieszą. Wśliznął się pod słomiany daszek, a nowo poznani przy jaciele przycupnęli obok niego. Lekka łódź zanurzyła się we mgle, słychać było tylko plusk wiosła. Po chwili i ten dźwięk umikł, łódź posuwała się naprzód w zupełnej ciszy. Przewoźnik zgasił latarnię. Niebawem sampan się zatrzy mał. Ma Joong położył ciężką łapę na ramieniu Po Kaia i szepnął: - Jeśli to pułapka, łeb ci ukręcę. - Nie mów pan głupstw - żachnął się poeta. Usłyszeli metaliczny dźwięk i łódź ruszyła naprzód. - Przejechaliśmy przez siatkę chroniącą śluzę - wyja śnił Po Kai. - Tu jest dziura, tylko uwaga, nie opowiadajcie o tym w trybunale! Ich oczom ukazały się czarne kadłuby stojących rzę dem dżonek. - Druga, jak zwykle - powiedział poeta. Kiedy sampan zatrzymał się przy dżonce, Po Kai rzucił kilka drobniaków przewoźnikowi i wspiął się na pokład. Przyjaciele podążyli za nim. Poeta zręcznie lawirował mię dzy porozstawianymi na pokładzie stolikami i taboretami, wreszcie zapukał do drzwi kabiny. Na progu stanęła gruba j kobieta ubrana w niezbyt czystą suknię z czarnego jedwa- I biu. Odsłoniła czarniawe zęby w uprzejmym uśmiechu: - Witam, panie Po Kai, proszę za mną. Panowie zechcą 1 również... Po stromej drewnianej drabince zeszli do obszernej ka-1 biny, oświetlonej dwiema wiszącymi pod sufitem lampami, i Trzej przybysze usiedli przy stole, który zajmował większą | część pomieszczenia. Kobieta klasnęła w dłonie. Jak spod I ziemi wyrósł przed nimi ponury typ o prostackich rysach I z tacą pełną czarek i dzbanów. Po Kai rozlał wino i zapytał gospodynię: - Gdzież jest mój drogi przyjaciel i kolega Kim Sang? - Jeszcze nie przyszedł - odpowiedziała - ale nie bójcie I się, nie będziecie się nudzić. Dała znak kelnerowi, który otworzył drzwi w głębi ka- i biny i do środka wkroczyły cztery młode kobiety w letnich, J lekkich sukienkach. Po Kai przywitał się z nimi serdecznie i i posadził dwie dziewczyny obok siebie. - Te dwie są dla mnie! O nie, wcale nie chodzi mi o to, I co myślicie. Chcę tylko mieć pewność, że moja czarka za- I wsze będzie pełna wina! Ma Joong zaprosił gestem pulchną osóbkę o okrągłej I twarzy, Chiao Tai zajął rozmową czwartą z panienek. Była j całkiem ładniutka, ale nie w humorze, na pytania odpo- j wiadała monosylabami. Na imię miała Yii-soo i choć Koreanka, doskonale mówiła po chińsku. - Wasz kraj jest bardzo piękny - zagaił Chiao Tai, obej mując dziewczynę w pasie. - Byłem tam w czasie ostatniej j wojny. Odepchnęła go gwałtownie, rzuciwszy pełne pogardy spojrzenie. Chiao Tai zrozumiał, że popełnił gafę. - Koreańczycy to doskonali żołnierze - dodał pośpiesz nie. - Świetnie się bili, ale cóż - musieli ustąpić przed li czebną przewagą. Yii-soo jakby go nie słyszała. -Bez popisów, moja mała - wtrąciła się szefowa. Uśmiechnij się i odpowiadaj, kiedy do ciebie mówią. - Niech mi pani da spokój - odparła dziewczyna. - Mój klient wcale się nie skarży. Gruba matrona zamachnęła się, żeby ją spoliczkować, i zasyczała przez zęby: - Już ja cię nauczę grzeczności, dziecinko! - Niech jej pani nie rusza! - Chiao Tai odepchnął sze fową. - Chodźmy na pokład - zaproponował Po Kai. - Czuję na wątrobie, że księżyc wzeszedł. Niebawem zjawi się Kim Sang! - Ja zostaję na dole - powiedziała Koreanka. - Jak sobie chcesz. - Chiao Tai ruszył za kolegami. Melancholijny księżyc rzucał poświatę na dżonki przy cumowane wzdłuż murów obronnych. W dali, za ciemnymi wodami zatoki, widać było zarysy przeciwległego brzegu. Ma Joong usiadł na niskim taborecie i posadził sobie na kolanach tłuściutką partnerkę. Po Kai pchnął swoje dziew czyny w stronę Chiao Taia. - Zajmij się nimi. Mój duch szybuje teraz wysoko. Stojąc z założonymi na plecach rękami, zachłannie wpatrywał się w księżyc. Po dłuższej chwili przerwał nagle kontemplację. - No dobrze, skoro tak nalegacie, zaśpiewam wam mój ostatni poemat! Wyciągnął do przodu chudą szyję i zaintonował cien kim falsetem: Niezrównana towarzyszko naszych śpiewów i tańców, Przyjaciółko dusz radosnych, pocieszycielko strapionych, O luno, srebrna luno!... Zatrzymał się na chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza, i nagle zaczął nadsłuchiwać. - Słyszę nieharmonijne dźwięki. -Właśnie, miałem to samo powiedzieć - odezwał się Ma Joong. - Niechże pan przestanie się wydzierać, widzi pan, że rozmawiam z tą młodą osobą. - Mam na myśli dźwięki dobiegające z dołu - wyjaśnił poeta. - Zdaje się, że wybranka pańskiego przyjaciela do staje srogie cięgi. Zamilkł. Usłyszeli odgłosy bicia i zduszone jęki. Chiao Tai rzucił się do drabinki i pędem zbiegł na dół, Ma Joong pobiegł za nim. Rozebrana do naga Koreanka leżała na stole. Kelner trzymał ją za ręce, jakiś drugi człowiek za nogi, a gruba szefowa chłostała ją w goły zadek bambusową witką. Chiao Tai potężnym ciosem pięści unieszkodliwił kel nera. Jego kompan puścił nogi dziewczyny i wyciągnął zza pasa nóż. Chiao Tai przeskoczył stół, pchnął matronę pod ścianę, schwycił typa za nadgarstek i wykręcił mu boleśnie rękę. Nóż upadł na podłogę, a jego właściciel cofnął się, wyjąc z bólu. Yii-soo zsunęła się ze stołu i próbowała roz- paczliwie wyciągnąć brudną szmatę z ust. Chiao Tai pod biegł, żeby jej pomóc uwolnić się od knebla. Właściciel no ża skorzystał z tego i sięgnął po broń lewą ręką, ale Ma Joong potężnym kopniakiem w żebra rzucił go na kolana. Torsje wstrząsały ciałem Koreanki, zaczęła wymioto wać. - Wzruszający obrazek! - zaśmiał się drwiąco poeta, za glądając z góry do kabiny. - Zawołaj ludzi z sąsiedniej dżonki! - rozkazała szefowa kelnerowi, który z trudem podnosił się z ziemi. - Zawołaj wszystkich sukinsynów ze wszystkich dżonek - zawtórował jej ochoczo Ma Joong, wywijając wyrwa ną nogą taboretu jak pałką. - Spokojnie, ciotuniu! - powiedział pojednawczo Po Kai. - Nasi przyjaciele należą do trybunału. Szefowa zbladła. Przywołała z powrotem kelnera i pad ła przed Chiao Taiem na kolana. -Wybacz, panie - jęknęła. - Chciałam tylko zmusić dziewczynę, żeby grzecznie się do ciebie odzywała. - Powiedziałem, żebyś jej nie ruszała - odrzekł Chiao Tai i podał dziewczynie chustkę, żeby wytarła usta. Naga Koreanka dygotała na całym ciele. - Zajmij się nią, bracie - poradził Ma Joong. - Ja pomo gę wstać temu nożownikowi. Yii-soo podniosła z ziemi sukienkę i wyszła. Chiao Tai szedł za nią wąskim korytarzem. Otworzyła drzwi do kajuty, dała mu znak, żeby wszedł, a sama zniknęła w głębi korytarzyka. Kajuta była malutka. Stojące pod lukiem łóżko, toalet ka, bambusowy taboret i czerwony skórzany kufer na ubranie składały się na całe umeblowanie. Chiao Tai usiadł na kufrze, czekając na młodą kobietę. A gdy nieba wem wróciła i bez słowa rzuciła suknię na łóżko, powie dział niepewnie: - Bardzo mi przykro, to wszystko moja wina. -Nieważne - stwierdziła obojętnym głosem. Uklękła na łóżku i sięgnęła po pudełeczko leżące na obramowaniu luku. Chiao Tai nie mógł oderwać spojrzenia od jej ape tycznych krągłych kształtów. - Lepiej byś się ubrała - powiedział. - Kiedy tak gorąco! Otworzyła pudełeczko i znajdującą się w środku poma dą zaczęła masować sponiewierane części ciała. - Zjawił się pan w samą porę, skóra jest cała. -Włożysz suknię, tak czy nie? - spytał Chiao Tai ochrypłym głosem. -Myślałam, że chce pan obejrzeć szkody... Sam pan mówił, że czuje się winny. Starannie złożyła sukienkę, położyła ją na taborecie, ostrożnie usiadła i zaczęła rozczesywać włosy. Chiao Tai wpatrywał się w jej urocze plecy i zirytowany powtarzał sobie, że to nieodpowiedni moment na zaloty, ale kiedy ujrzał odbite w lustrze małe twarde piersi, prze łknął ślinę i zawołał: - O nie! Widzieć cię dwa razy naraz, każdego by to wy prowadziło z równowagi! Yii-soo odwróciła się zdziwiona. Wzruszyła ramionami i przesiadła się na łóżko. -Naprawdę pracuje pan w trybunale? Klienci często fantazjują. Chiao Tai, szczęśliwy, że zmieniła temat, wyciągnął zza cholewy złożony we czworo dokument. Dziewczyna wytar ła ręce we włosy i wzięła papier. - Nie umiem czytać, ale mam dobre oczy. Położyła się na brzuchu, sięgnęła ręką za łóżko i wy ciągnęła stamtąd owinięty w papier pakiet. Porównała uważnie pieczęć odciśniętą na papierze z pieczęcią figuru jącą u dołu dokumentu i oddała go Chiao Taiowi. - Wierzę panu: taka sama. Przyglądała mu się badawczo, drapiąc się z wolna po udzie. Chiao Tai zmarszczył brwi. - W jaki sposób pakiet z pieczęcią trybunału znalazł się w twoich rękach? - Proszę, obudził się! - Dziewczyna wydęła wargi. Prawdziwy łowca złodziei, daję słowo! Chiao Tai zacisnął pięści. - Posłuchaj, musi cię jeszcze boleć ciało po tym biciu. Chyba nie myślisz, że jestem takim prostakiem, żeby chcieć się z tobą przespać teraz? Yu-soo spojrzała na niego z ukosa, ziewnęła i powie działa cichutko: - Nie będę miała panu za złe, jeśli się pan pośpieszy! Chiao Tai nie kazał sobie tego dwa razy powtarzać. Kiedy przyboczny sędziego Di wrócił do dużej kabiny, zastał Po Kaia chrapiącego w najlepsze z głową na stole. Szefowa siedziała naprzeciwko niego i wpatrywała się me lancholijnie w pustą czarkę. Chiao Tai zapłacił rachunek i ostrzegł ją, że napyta sobie biedy, jeśli będzie maltreto wać Koreankę. - To tylko branka wojenna, kupiłam ją od rządu zupeł nie legalnie - usprawiedliwiała się szefowa. - Ale oczywi ście pańskie życzenia są dla mnie rozkazem, panie. Do kabiny wszedł promieniejący Ma Joong. - Sympatyczny lokal, moim zdaniem, a ta mała tłuścioszka zna się na fachu! - Mam dla was coś lepszego - wtrąciła pośpiesznie sze fowa. - Na piątej dżonce, całkiem świeży towar, jeśli rozu miecie, co mam na myśli... Prawdziwa piękność. A jak świetnie wychowana! Pewien pan zarezerwował ją dla sie bie, ale wiecie, w końcu wszystko nuży, więc za tydzień czy dwa... - Znakomicie! - ucieszył się Ma Joong. - Wrócimy. Tyl ko powiedz swoim ludziom, żeby mi nie machali nożem przed nosem, bo to mnie denerwuje, a jak się denerwuję, to się robię trochę ostry. Szarpnął Po Kaia za ramię i krzyknął mu do ucha: - Obudź się, śpiewaku! Północ dochodzi, czas do domu i spać! Poeta spojrzał ponuro na kompanów. - Nie wiem, który z was jest większym ordynusem. Nie jesteście w stanie pojąć mojej wzniosłej duszy. Wolę zacze kać tutaj na mego przyjaciela Kim Sanga. Wam tylko pijań stwo i rozpusta w głowie! Odstręcza mnie wasze towarzy stwo... Gardzę wami! Zabierajcie się stąd! Ma Joong, zanosząc się od śmiechu, nasunął poecie czepek na oczy, razem z Chiao Tai wyszedł na pokład i za gwizdał na sampan. ROZDZIAŁ SIÓDMY Sędzia Di dowiaduje się o pudełku z laki - nocą zwiedza buddyjską świątynię Kiedy Ma Joong i Chiao Tai wrócili do trybunału, w ga binecie sędziego pokoju paliło się jeszcze światło. Sędzia Di siedział przy biurku zawalonym teczkami i zwojami do kumentów, obok stał sierżant. Sędzia wskazał asystentom taborety. - Zbadaliśmy z Hoongiem zawartość biblioteki - powie dział. - Ale dalej nie wiemy, w jaki sposób trucizna znala zła się w herbacie. Piecyk stoi pod oknem, toteż sierżant sądził początkowo, że zabójca wsunął do pokoju przez pa pierowe szybki dmuchawę i wdmuchnął śmiercionośny proszek do pojemnika z wodą. Ale kiedy sprawdziliśmy tę hipotezę, okazało się, że od dobrych paru miesięcy nie otwierano ciężkich drewnianych okiennic. Okno wychodzi na ciemny zakątek ogrodu, Wang używał tylko drugiego okna, tego naprzeciwko biurka. Przed kolacją przyjąłem nadzorców dzielnicowych. Wyglądają na przyzwoitych lu dzi. Był też nadzorca dzielnicy koreańskiej. To zdolny czło wiek, chyba pełnił w swoim kraju jakieś oficjalne funkcje. - Sędzia przerwał na chwilę i zajrzał do notatek. - Po ko lacji - podjął - przejrzeliśmy z Hoongiem najważniejsze dokumenty i stwierdziłem z zadowoleniem, że księgi są bardzo porządnie prowadzone. A wy? Jakżeście się wy wiązali z waszej pierwszej misji? - Obawiam się, że nie najlepiej, Ekscelencjo. - Ma Joong spuścił głowę. - Obaj musimy się jeszcze długo uczyć. -1 mnie to dotyczy - zauważył sędzia z uśmiechem. Co się wam przydarzyło? Ma Joong powtórzył to, co właściciel ,,Ogrodu Dziewię ciu Kwiatów" opowiedział im o Tangu i Fan Choongu. Sę dzia pokiwał głową. -Nie rozumiem, dlaczego Tang tak się panicznie bał. Wydaje mu się, że widział ducha swego pana, zgoda, ale je stem przekonany, że jego nerwowość bierze się z innych jeszcze powodów. Strasznie mnie irytuje ten dziadyga. Za raz po wieczornej herbacie odesłałem go do domu. Jeśli idzie o Fan Choonga, to nie przywiązywałbym specjalnego znaczenia do słów waszego informatora. Właściciele spelu nek są często uprzedzeni do pracowników trybunału, bo przecież kontrolujemy ceny ryżu i ściągamy podatek za al kohol. Kiedy Fan wróci, sami wyrobimy sobie o nim zdanie. Sędzia łyknął herbaty i ciągnął dalej: - Tang powiedział, że rzeczywiście tygrys krąży w oko licy, w zeszłym tygodniu znów pożarł jakiegoś wieśniaka. Jak tylko posuniemy się w śledztwie w sprawie morder stwa Wanga, będziecie mogli urządzić łowy na grubego zwierza. - To przynajmniej robota w sam raz dla nas, Ekscelen cjo! - ucieszył się Ma Joong. Ale zaraz mina mu zrzedła i po chwili wahania opowiedział sędziemu tajemniczą sce nę, której byli świadkami nad brzegiem kanału. Sędzia zmarszczył brwi. - Mam nadzieję, że to mgła was zmyliła. Nie chciałbym mieć jeszcze jednego morderstwa na głowie! Wróćcie tam rano i zasięgnijcie języka u sąsiadów. Może znajdziemy normalne wytłumaczenie. Zresztą zawiadomiono by nas, gdyby ktoś nagle zniknął. Z kolei głos zabrał Chiao Tai. Opowiedział o spotkaniu z Po Kaiem i przedstawił sędziemu złagodzoną wersję wi zyty w pływającym domu schadzek - wspomniał tylko o szklaneczce wina i pogawędce z dziewczynkami. Ku jego wielkiej uldze, sędzia wyglądał na zadowolo nego. - Świetnieście się spisali. Zebraliście dużo pożytecz nych informacji. Miastowe łobuzy są stałymi klientami tych zakładów, więc dobrze, żeście je od razu znaleźli. Po każecie mi, gdzie są przycumowane dżonki. Sierżancie, podaj mi mapę, którą oglądaliśmy. Hoong rozłożył na biurku plan miasta. Ma Joong po chylił się nad mapą, pokazał kanał przecinający południo wą część miasta i wskazał palcem drugi most w południowo-zachodniej dzielnicy: - Tutaj widzieliśmy mężczyznę w lektyce. A knajpa, gdzie siedział Po Kai, znajduje się tu. Wsiedliśmy do sampanu trochę dalej, a tu jest siatka ochronna, przez którą przepłynęliśmy, żeby dotrzeć do zatoki. - Jak to zrobiliście? Tam musi być potężna metalowa krata? - Dziurawa. Małą łódką można się przemknąć. - Jutro rano poślijcie tam kogoś, żeby naprawił siatkę przy śluzie - powiedział sędzia. - Ale skąd się wzięły domy schadzek na dżonkach? Tym razem głos zabrał sierżant Hoong. - Stary Tang opowiadał, że jeden z poprzednich sę dziów nie tolerował prostytucji w mieście. Toteż właścicie le domów schadzek przenieśli swoje zakłady na dżonki za kotwiczone w zatoce, poza murami miasta. I tak już zosta ło, nawet kiedy pruderyjny sędzia przeniósł się w inne strony. Dla marynarzy to praktyczne, bo mogą bezpośred nio ze statku dostać się do dżonek, omijając warty u bram miasta. - Rozumiem - pokiwał głową sędzia Di i głaszcząc bo kobrody, dodał: - ten Po Kai mnie intryguje. Chciałbym go poznać. - Niby poeta, a przecież twardo stąpa po ziemi - zauwa żył Chiao Tai. - Od razu poznał, że byliśmy braćmi z zielo nych lasów, i pierwszy usłyszał na dżonce, że biją dziew czynę. - Biją dziewczynę? - powtórzył ze zdziwieniem sędzia. Chiao Tai trzepnął się w kolano. - Pakiet! - zawołał. - Jaki osioł ze mnie, że o tym zapo mniałem! Koreanka dała mi pakiet, który jej zostawił na czelnik Wang, Ekscelencjo. Sędzia Di wyprostował się w fotelu. - Nareszcie jakaś poszlaka, która nas może naprowa dzić na trop! Ale dlaczego sędzia Wang zostawił pakiet zwyczajnej prostytutce? - Spotkał ją w restauracji, gdzie ją wynajęto, żeby umi lała kolację gościom. Tak mi powiedziała. Spodobała się fi lutowi, a że nie mógł przecież odwiedzać jej na dżonce, to sprowadzał ją od czasu do czasu na noc do trybunału. Któ regoś ranka, jakiś miesiąc temu, kiedy już miała wyjść, dał jej ten pakiet, mówiąc, że najbardziej niewiarygodna kry- jówka jest zawsze najlepsza. Kazał jej go dla siebie prze chować i nikomu o tym nie mówić. Pytała, co jest w środ ku, ale tylko się śmiał, a potem powiedział z powagą, że je śli coś mu się stanie, ma oddać pakiet jego następcy. - Więc dlaczego nie przyniosła go zaraz do trybunału, kiedy zamordowano Wanga? - spytał sędzia. Chiao Tai wzruszył ramionami. - Te dziewczyny panicznie boją się trybunału. Wolała zaczekać, aż ktoś od nas trafi na jej dżonkę. Ja byłem pierwszy... - Wyjął z rękawa pakiet i podał sędziemu. Di pośpiesznie zerwał pieczęć i rozdarł opakowanie. Ich oczom ukazało się płaskie pudełko z czarnej laki. Po krywkę zdobił wypukły wzór przedstawiający dwie złote bambusowe łodygi wśród zieleni. Kompozycję otaczała ramka z macicy perłowej. - To stara rzecz, wielkiej wartości - powiedział sędzia, otwierając pudełko. Aż syknął ze zdziwienia - w środku było puste. - Ktoś tu zaglądał - powiedział ze złością. Sięg nął po podarte opakowanie i przyznał ze skruchą: - Muszę się jeszcze sporo nauczyć. Powinienem byt najpierw zba dać pieczęć. Teraz za późno. Odchylił się do tyłu w fotelu, oczy miał zamknięte, brwi zmarszczone. Sierżant Hoong obracał pudełko w rękach. - Sądząc po kształcie i rozmiarach, musiało służyć do przechowywania dokumentów. Sędzia skinął potakująco głową. - No trudno - westchnął. - Lepsze to niż nic. Mój po przednik prawdopodobnie trzymał w tym pudełku najcen niejsze papiery. Gdzie dziewczyna je chowała, Tai? - W swojej kajucie, między łóżkiem a ścianą. Sędzia Di spojrzał bystro na byłego brata z zielonych lasów i oświadczył sucho: - Rozumiem. -Twierdzi, że nigdy nikomu nie mówiła o pakiecie dodał pośpiesznie Chiao Tai, żeby ukryć zmieszanie. - Ale kiedy jej nie było, inne dziewczyny korzystały z kajuty, no i oczywiście zaglądali tam goście i służący. -To znaczy - wywnioskował sędzia - że nawet jeśli dziewczyna mówi prawdę, byle kto mógł otworzyć pakiet. Jeszcze jedna poszlaka wymyka się nam z rąk. Po krótkim milczeniu dodał: - Badając bibliotekę Wanga, znalazłem notes. Co o tym myślicie? Wyjął z szuflady notes i podał go Ma Joongowi, który przekartkował zeszycik. Chiao Tai zaglądał mu przez ra mię. Po chwili Ma Joong potrząsnął głową i oddał notes sę dziemu. - Niech pan nam lepiej każe ująć niebezpiecznego ban dytę, Ekscelencjo. Nie boimy się bitki, ale praca umysłowa to nie nasza specjalność! -Muszę wpierw zidentyfikować przestępcę, zanim go ujmiesz - uśmiechnął się sędzia. - Ale bez obaw, tej nocy czeka was robota, która wam się spodoba. Muszę zbadać boczną salę w Świątyni Białego Obłoku, tak żeby mnisi nie wiedzieli. Spójrzcie na mapę i powiedzcie, jak się to da zrobić. Ma Joong i Chiao Tai pochylili się nad planem miasta. - Chodzi o tę świątynię - wskazał sędzia palcem. - Le ży na wschód od miasta, po drugiej stronie zatoki, na połu- dniowym krańcu dzielnicy koreańskiej. Tang powiedział, że boczna sala znajduje się tuż przy ogrodzeniu. Za mu rem jest wzgórze porośnięte lasem. - Na mury zawsze się można wspiąć - zauważył Ma Joong - trudność polega na tym, żeby dotrzeć na miejsce, nie zwracając na siebie uwagi. W nocy nie będzie wielu lu dzi na drodze, ale jeśli wartownicy przy Bramie Wschod niej zobaczą, że wychodzimy o tak niezwykłej porze, na pewno się wygadają. - Wynajmijmy sampan koło restauracji, gdzie spotkali śmy Po Kaia - zaproponował Chiao Tai. - Ma Joong jest świetnym wioślarzem, przemkniemy się przez dziurę na śluzie i przepłyniemy na drugi brzeg. Miejmy nadzieję, że potem już nie spotkamy nikogo! - Pomysł wydaje się dobry - przyznał sędzia. - Wkła dam strój myśliwski i idziemy. Czterej mężczyźni wymknęli się z trybunału bocznymi drzwiami i ruszyli główną ulicą na południe. Pogoda się poprawiła, księżyc świecił. Za restauracją bez trudu zna leźli właściciela sampanów i wynajęli łódź. Ma Joong wiosłował z wielką wprawą; z łatwością prze prowadził łódź przez dziurawą śluzę i skierował ją w stro nę gościnnych dżonek, a kiedy je minęli, skręcił na wschód. Niebawem znaleźli się po drugiej stronie zatoki. Wysadzili sędziego Di i sierżanta w miejscu osłoniętym wysokimi krzewami, a sami z Chiao Taiem wciągnęli łódź na brzeg i ukryli ją w chaszczach. - Lepiej, żeby Hoong tu został, Ekscelencjo - powiedział Ma Joong. - Ktoś powinien pilnować sampanu, a może się zdarzyć, że my będziemy musieli zrobić użytek z pięści. Sędzia zgodził się z nim i ruszył w ślad za przyboczny mi przez gąszcza. Kiedy doszli do drogi, Ma Joong pod niósł rękę i rozchylił gałęzie. Zatrzymali się. Po drugiej stronie drogi wznosiło się przed nimi porośnięte lasem wzgórze. W dali po lewej widać było stróżówkę przy wej ściu do świątyni. - Nikogo nie ma - szepnął Ma Joong. - Szybko! Pod drzewami panowały zupełne ciemności, Ma Joong wziął sędziego za rękę, żeby go poprowadzić przez gąsz cza. Chiao Tai był już daleko przed nimi. Bezszelestnie przedzierali się przez krzaki, wciąż wyżej i wyżej. Chwila mi szli ledwie rysującymi się ścieżkami, to znów zanurzali się w gęstwinie. Sędzia Di od dawna stracił poczucie kie runku, ale jego asystenci, prawdziwi ludzie lasu, posuwali się naprzód bez wahania. Nagle Chiao Tai się zatrzymał. - Ktoś nas śledzi - szepnął. - Tak, słyszałem - odpowiedział cicho Ma Joong. Zamarli, nadsłuchując. Do uszu sędziego doleciał lekki szelest i głuche pomrukiwania. Dźwięki dobiegały gdzieś z lewa, trochę niżej od miejsca, w którym stali. Ma Joong pociągnął sędziego za rękaw i rzucił się brzu chem na ziemię. Sędzia i Chiao Tai poszli w jego ślady i za częli czołgać się w górę. Kiedy dotarli na szczyt, Ma Joong rozchylił gałęzie i zaklął z cicha. Sędzia spojrzał w dół nie zbyt głębokiej rozpadliny. W księżycowej poświacie ujrzał ciemny kształt skaczący wśród wysokich traw. - Tygrys! - szepnął Ma Joong. - Że też nie wziąłem ku szy! Nie ma strachu, Ekscelencjo, nie rzuci się na trzech. - Zamknij się wreszcie! - warknął Chiao Tai. Nie spuszczał z oka ruchliwej sylwetki, która skoczyła w końcu na skałę i znikła między drzewami. - To nie jest zwyczajny tygrys. Kiedy skoczył, zobaczy łem białą rękę z pazurami. To człowiek-tygrys! Przeraźliwy, niemal ludzki ryk rozdarł ciszę. Sędziemu dreszcz przeleciał po plecach. - Wyczuł nas - powiedział Chiao Tai. - Biegnijmy szyb ko, świątynia musi być gdzieś tu na dole. Chwycili sędziego pod pachy i pędem zbiegli w dół. Sę dzia dał się ciągnąć bez oporu, miał w głowie pustkę, w uszach słyszał jeszcze przerażający ryk. Potknął się o korzeń, postawili go na nogi, trochę dalej znowu upadł, cierniste gałęzie darły mu szatę. Strach go ogarnął, czekał chwili, kiedy ludojad zwali mu się na kark, a ostre pazury wbiją w gardło. Nagle towarzysze go puścili. Skończyły się chaszcze. Przed nimi wyrastał wysoki ceglany mur. Chiao Tai stanął pod ścianą. Ma Joong skoczył mu na ramiona i chwytając się palcami cegieł, wspiął na wierzchołek. Siadł okrakiem na murze i pochylił się do sędziego, który z pomocą Chiao Taia złapał go za ręce. Ma Joong wciągnął sędziego na górę. - Niech pan skacze! Sędzia zawisł przez chwilę na rękach, po czym ześli znął się na kupę śmieci. Ma Joong i Chiao Tai wylądowali obok niego. Raz jeszcze rozległ się piekielny ryk dzikiego zwierza, potem zapanowała cisza. Znajdowali się w małym ogrodzie przed budynkiem stojącym na ceglanym tarasie. - To jest sala, o której pan mówił, Ekscelencjo - oznaj mił Ma Joong. W świetle księżyca wyglądał na zmęczone go. Chiao Tai w milczeniu oglądał swoją podartą szatę. Sędzia był zlany potem i zdyszany od biegu. Zrobił wy siłek, żeby zapanować nad głosem. - Obejdziemy taras dookoła, żeby znaleźć wejście - po wiedział. Kiedy doszli do rogu, w głębi wyłożonego marmurem podwórca ujrzeli inne zabudowania świątyni. Było cicho jak w grobie. Sędzia podziwiał przez chwilę łagodną sce nerię, po czym ruszył w stronę wejścia. Wystarczyło poło żyć rękę na klamce, a drzwi otworzyły się same. Znalazł się w ogromnym pomieszczeniu, słabo oświetlonym świa tłem księżyca sączącym się do środka przez papierowe szyby w wysokich oknach. Sala była pusta z wyjątkiem rzędu ciemnych długich skrzyń. W powietrzu unosił się mdły zaduch. - Toż to trumny! - zawołał Chiao Tai. - Niczego innego nie szukam - odparł sędzia, wyjmując świeczkę z rękawa. Poprosił Ma Joonga o ogień, zapalił świeczkę i zaczął czytać nazwiska wypisane na tablicz kach. Przy czwartym pomacał wieko trumny. -Trzyma się tylko na kilku gwoździach - mruknął. Odbijcie wieko! Przyboczni wsunęli sztylety pod deskę, a kiedy ustąpi ła, ze środka buchnął potworny smród, aż odskoczyli. Sę dzia zakrył usta i nos chustą, podniósł świecę i przyjrzał się twarzy trupa. Ma Joong i Chiao Tai zaglądali mu przez ramię - ciekawość zwyciężyła strach. Trup był niewątpli wie mężczyzną spotkanym w korytarzu: ten sam cienki nos, proste, wąskie brwi, znamię na lewym policzku, wy niosły wyraz twarzy. Jedyna różnica była taka, że obecnie twarz szpeciły zielonkawe plamy, a głęboko zapadłe oczy były zamknięte. Więc to nie mistyfikacja, rzeczywiście spo tkał ducha w pustym mieszkaniu. Sędzia poczuł ucisk w dołku. Dał znak przybocznym, żeby położyli wieko na miejsce, potem zdmuchnął świeczkę. - Lepiej nie wracać tą samą drogą - powiedział, uśmie chając się blado. - Chodźmy wzdłuż muru, przejdziemy na drugą stronę w pobliżu stróżówki. Może nas ktoś zobaczy, ale idąc przez las, więcej ryzykujemy. Ma Joong i Chiao Tai zgodzili się z nim; trzymając się muru, obeszli teren świątyni i przesadzili mur w pobliżu stróżówki. Przebiegli drogę szczęśliwie, nie spotkawszy ni kogo, i wpadli do zagajnika, który dzielił ich od zatoki. Sierżant Hoong spał na dnie sampana. Sędzia obudził go i pomógł przybocznym spuścić łódź na wodę. Wsiadając do łodzi, Ma Joong zatrzymał się: z dala dobiegały wysokie dźwięki znajomej pieśni ,,O luno, srebrna luno". W dali wi dać było sampan kierujący się ku śluzie. Na rufie siedział Po Kai i miarowo wybijał rytm rękami. - Nasz pijany poeta wreszcie wraca do domu - stwier dził Ma Joong. - Poczekajmy, aż nas dobrze wyprzedzi. Piskliwy śpiew nie milkł, dodał więc z uśmiechem: - Za pierwszym razem omal mi bębenki nie popękały, ale po tych rykach, cośmy słyszeli w lesie, jego piosenka zaczyna mi się podobać. ROZDZIAŁ ÓSMY Bogaty armator zawiadamia trybunał o zniknięciu żony - sędzia rekonstruuje spotkanie dwu osób Mimo zmęczenia nocną wycieczką sędzia spał źle. Dwa razy śniło mu się, że nieboszczyk Wang stoi nad jego łóż kiem, ale kiedy budził się zlany potem, pokój był pusty. Wstał w końcu na długo przed świtem, zapalił świeczkę i usiadł nad papierami. Kiedy jutrzenka zaróżowiła papierowe szybki w ok nach, służący przyniósł mu poranny ryż, potem zjawił się Hoong z czajniczkiem gorącej herbaty. Powiedział, że przyboczni poszli dopilnować naprawy siatki na śluzie i przesłuchać mieszkańców na temat wczorajszej dziwnej sceny. Spróbują wrócić na czas, przed pierwszym przesłu chaniem. Fan Choong się nie pokazał. Przyszedł natomiast sługa starego Tanga, żeby uprzedzić, że jego pan miał w nocy go rączkę i że przyjdzie do pracy, kiedy poczuje się lepiej. - Ja też nie czuję się dobrze - wyznał sędzia, pijąc dru gą filiżankę herbaty. - Żałuję, że nie mam tu swoich ksią żek. Wiele traktatów mówi o duchach i o ludziach-tygrysach, niestety, nigdy nie przywiązywałem do nich wagi. To jeszcze jeden dowód, drogi Hoongu, że sędzia nie powinien zaniedbywać żadnej gałęzi ludzkiej wiedzy. Czy Tang mówił, jaki jest program porannego przesłu chania? - Nie mamy wiele do roboty, panie sędzio. Musimy roz strzygnąć spór między dwoma wieśniakami o miedzę. To wszystko - Hoong podał sędziemu teczkę. - Sprawa wydaje się prosta - powiedział sędzia, kartku jąc dokumenty. - Trzeba pogratulować Tangowi, że znalazł w archiwach ten stary plan; granica między dwoma tere nami jest wyraźnie zaznaczona. Gdy tylko wydamy wer dykt, zamkniemy posiedzenie - czekają nas bardziej na glące sprawy. Sędzia wstał i z pomocą sierżanta przywdział ciemno zieloną szatę z brokatu. Kiedy zmieniał czepek, który no sił w domu, na oficjalny czarny czepiec ze sztywnymi skrzydłami, rozległy się trzy uderzenia w gong, zapowia dające otwarcie rannego przesłuchania. Sędzia przeszedł korytarzem do drzwi ukrytych za za słoną z jednorożcem i wszedł na estradę. Usadowił się w fotelu za wysokim stołem i ogarnął spojrzeniem salę peł ną licznie zgromadzonych obywateli. Mieszkańcom Peng-lai spieszno było zobaczyć nowego sędziego pokoju. Personel trybunału już na niego czekał. Po obu stro nach estrady przy niskich stołach siedzieli sądowi pisarze: rozkładali właśnie pędzelki i tusz, przygotowując się do notowania dyspozycji. Pod estradą stali naprzeciwko sie bie w dwu rzędach pachołkowie; zarządca pachołków wol no obracał w ręku bat. Sędzia Di zastukał młotkiem w stół i ogłosił otwarcie rozprawy. Odczytał listę obecnych, zajrzał do dokumentów przygotowanych przez sierżanta i dał znak zarządcy pa chołków. Dwaj wieśniacy zostali wypchnięci do przodu i padli przed sędzią na kolana. Sędzia wyjaśnił decyzję są- du w sprawie sporu o miedzę. Wieśniacy wyrazili wdzięcz ność, trzykrotnie bijąc czołem w ziemię. Sędzia zamierzał zamknąć posiedzenie, gdy do estrady podszedł, utykając, elegancko ubrany mężczyzna z bam busową laską. Wyglądał na jakie czterdzieści lat, twarz o regularnych rysach zdobiły małe czarne wąsiki i staran nie przycięta bródka. Mężczyzna z trudem uklęknął i ode zwał się przyjemnym głosem: - Skromna osoba, która klęczy przed sędzią, to armator Koo Meng-pin. Wasza Ekscelencja raczy wybaczyć, że ośmielam sieją niepokoić w dniu, kiedy pierwszy raz prze wodniczy trybunałowi, ale wielce mnie martwi przedłuża jąca się nieobecność mojej żony, pani Koo z domu Tsao. Proszę, aby wszczęte zostało dochodzenie w celu ustalenia miejsca, gdzie żona się znajduje. I armator trzykrotnie uderzył czołem w ziemię. Sędzia Di zdusił westchnienie. - Pan Koo jest proszony o przedstawienie okoliczności zniknięcia żony, żeby umożliwić sądowi podjęcie stosow nych kroków. - Ożeniłem się dziesięć dni temu - zaczął armator - ale z powodu śmierci sędziego Wanga postanowiłem ograni czyć do minimum zwyczajowe ceremonie. Zgodnie z oby czajem na trzeci dzień po ślubie żona pojechała z wizytą do rodziców. Jej ojciec, doktor Tsao Ho-hsien, mieszka na wsi za Bramą Zachodnią. Zona miała wrócić przedwczo raj, czternastego. Ponieważ do wieczora nie wróciła, po myślałem, że postanowiła spędzić jeszcze jeden dzień z ro dziną. Ale wczoraj po południu wciąż jej nie było, więc po ważnie zaniepokojony posłałem mego zarządcę Kim San- ga do doktora Tsao. Doktor Tsao poinformował go, że cór ka wyjechała czternastego po obiedzie. Jej młodszy brat, Tsao Min, biegł za jej koniem i miał towarzyszyć siostrze aż Bramy Zachodniej. Chłopiec wrócił do domu późnym popołudniem. Powiedział, że gdy byli już blisko głównej drogi, zauważył gniazdo bocianów. Poprosił siostrę, żeby jechała dalej bez niego, i że dogoni ją później, jak zdobę dzie parę bocianich jaj. Ale gdy wdrapywał się na drzewo, złamał gałąź i spadając, skręcił sobie nogę. Dowlókł się do najbliższej chaty, gdzie obandażowano mu kostkę i odesła no do domu na ośle. Kiedy się rozstawał z siostrą, miała właśnie skręcić w główną drogę, toteż sądził, że pojechała dalej sama do miasta. Koo przerwał opowieść, żeby wytrzeć pot perlący mu się na czole, po czym ciągnął dalej: - W drodze powrotnej do Peng-lai mój zarządca zasięg nął języka u żołnierzy ze strażnicy znajdującej się u zbiegu dwu dróg, wiejskiej i głównej. Rozpytywał również okolicz nych chłopów i sklepikarzy z kramów stojących wzdłuż trasy, którą żona miała jechać. Na próżno. Nikt nie widział samotnej kobiety na koniu o tej porze. Obawiam się, że mojej młodej żonie przydarzyło się nieszczęście, i pokor nie błagam Waszą Ekscelencję, by raczył jak najszybciej zarządzić poszukiwania. Wyjął z rękawa zwój papieru i trzymając go obiema rę kami, jak każe grzeczność, podniósł nad głowę. - Ekscelencja znajdzie na tych kartach dokładny ryso pis mojej żony oraz opis jej ubioru i konia z białą gwiazd ką na czole. Zarządca pachołków wziął zwój i podał sędziemu. Di przejrzał go i zapytał: - Czy żona miała na sobie klejnoty? Albo wiozła więk szą sumę pieniędzy? -Nie, Ekscelencjo. Kim Sang zadał to samo pytanie doktorowi Tsao. Powiedział, że miała tylko koszyk z ciast kami, które jego małżonka przesyłała mi w prezencie. - Czy twoim zdaniem ktoś mógł żywić złe zamiary wo bec ciebie lub twojej żony? Koo Meng-pin gwałtownie potrząsnął głową. - Mam rywali w swoim zawodzie, Ekscelencjo. Przy tak wielkiej konkurencji któż może się chwalić, że ich nie ma? Ale przecież żaden nie byłby zdolny do tak odrażającej zbrodni! Sędzia Di z wolna głaskał brodę. Być może młoda ko bieta po prostu uciekła z kochankiem, ale nie wypadało wspomnieć o takiej możliwości publicznie... Po pierwsze, trzeba dyskretnie zbadać, co o niej mówią na mieście. - Sąd zrobi wszystko, żeby odnaleźć panią Koo oświadczył głośno. - Proszę powiedzieć swojemu pracow nikowi, żeby zgłosił się do mnie po przesłuchaniu. Chcę dowiedzieć się dokładnie, jakie kroki podjął, żeby moi lu dzie nie powtarzali tego, co już zostało zrobione. Nie omieszkam cię zawiadomić, jak tylko dowiem się czegoś nowego. Sędzia zastukał młotkiem w stół i oznajmił, że posie dzenie jest zamknięte. W gabinecie czekał pisarczyk z wiadomością, że pan Yee Pen pragnie go widzieć na osobności. - Zaprowadziłem go do sali przyjęć, Ekscelencjo - do dał. - Kim jest ten Yee Pen? - spytał sędzia. - Jeden z najbogatszych ludzi w mieście, Ekscelencjo; pan Koo Meng-pin i on to pierwsi armatorzy w całym okrę gu. Wysyłają dżonki do Japonii i Korei. Obydwaj mają stocznie na nadbrzeżu. -Dobrze. Czekam na innego gościa, ale spotkam się wpierw z armatorem - i zwracając się do Hoonga, rozka zał: - Przyjmij Kim Sanga i zanotuj, co powie. Przyjdę do was, jak tylko skończę z Yee Penem. W sali przyjęć czekał korpulentny, wysoki mężczyzna, który na widok sędziego padł na kolana. - Nie jesteśmy w sądzie, Yee - rzekł łaskawie sędzia. Proszę wstać i usiąść naprzeciwko mnie. Mężczyzna, mamrocząc niewyraźne podziękowania, przysiadł na brzegu fotela. Jego cienki wąsik, nikła bródka okalająca okrągłą jak księżyc twarz i chytre spojrzenie ma leńkich oczu nie spodobały się sędziemu. Gość wypił łyk herbaty. Najwyraźniej czuł się nieswojo, nie wiedział, od czego zacząć. - Za kilka dni mam zamiar przyjąć miejscowych notabli - powiedział sędzia. - Przy tej okazji będę mógł z panem dłużej pogawędzić. Teraz jestem bardzo zajęty. Proszę więc bez ceremonii przejść prosto do rzeczy. Yee Pen ukłonił się głęboko. - Jako armator zmuszony jestem uważnie śledzić, co się dzieje na rzece. Otóż mówi się ostatnio, że przez nasze miasto jest przemycana broń w wielkich ilościach. Uzna łem za swój obowiązek donieść o tym Ekscelencji. Sędzia aż się cały wyprężył. - Broń? - spytał z niedowierzaniem. - Przemycana do kąd? - Zapewne do Korei, Ekscelencjo. Słyszałem, że miesz kańcy tego kraju cierpią z powodu klęski, jaką z naszej rę ki ponieśli, i że zamierzają zaatakować nasze garnizony rozmieszczone na ich terytorium. - Czy wiesz, kim są nędzni zdrajcy, którzy uprawiają kontrabandę? - zapytał sędzia. Yee Pen potrząsnął przecząco głową. - Nie zdołałem tego odkryć. Ale mogę zapewnić pana, że moje dżonki nie biorą udziału w haniebnym przemycie. Oczywiście, to tylko pogłoski, ale musiały dojść do uszu dowódcy fortu, gdyż ostatnio kazał przeszukiwać wszyst kie odpływające statki. - Proszę mnie natychmiast zawiadomić, jeśli dowiesz się czegoś nowego - rzekł sędzia. - A skoro tu jesteś, prag nę zadać ci jeszcze jedno pytanie: co się mogło stać z żoną twojego kolegi Koo Meng-pina, jak sądzisz? - Nie mam pojęcia, Ekscelencjo. Ale doktor Tsao pewnie teraz żałuje, że nie dał ręki swojej córki mojemu synowi! Brwi sędziego Di uniosły się pytająco. - Jestem starym przyjacielem doktora Tsao - dodał po śpiesznie armator. - Obaj wyznajemy filozofię racjonalną, absolutne przeciwieństwo buddyjskiego bałwochwalstwa. Choć nigdy żadne słowo na ten temat nie padło, byłem przekonany, że któregoś dnia córka doktora Tsao poślubi mego starszego syna. Ale kiedy pan Koo owdowiał trzy miesiące temu, Tsao oświadczył nagle, że daje mu córkę za żonę! Dziewczyna ma raptem dwadzieścia lat! A przy tym Koo jest zagorzałym buddystą. Podobno chce nawet ofia rować świątyni... - Dobrze, dobrze - przerwał mu sędzia, którego nie in teresowały rodzinne historie. - Wczoraj wieczorem moi dwaj asystenci zawarli znajomość z twoim pracownikiem, Po Kaiem. Podobno nadzwyczajnie zdolny jegomość. - Mam nadzieję, że nie wypił za dużo - odparł Yee Pen z pobłażliwym uśmiechem. - Po Kai albo chodzi pijany, al bo bazgrze wiersze! - To po co trzymasz go na służbie? - zdziwił się sędzia. - Ponieważ ten wiecznie pijany poeta jest finansowym geniuszem, Ekscelencjo. Jego wiedza o liczbach przecho dzi ludzkie pojęcie. Któregoś dnia zarezerwowałem sobie cały wieczór, żeby przejrzeć z nim księgowość. Jak tylko usiedliśmy przy biurku, wyjął mi plik dokumentów z rąk, schwycił za pędzelek i, nie słuchając mnie, sporządził w okamgnieniu dokładny bilans operacji. Nazajutrz po wiedziałem mu, żeby odłożył na tydzień pracę i zrobił wy cenę kosztów budowy dżonki wojennej dla fortu. Uwinął się z tym do wieczora, daję słowo! Mogłem więc złożyć ofertę, zanim mój kolega i przyjaciel pan Koo zdążył przy gotować swoją... I dostałem zamówienie. - Yee Pen uśmiechnął się z zadowoleniem i dodał: - Jeśli o mnie cho dzi, niechaj sobie chłopak pije i śpiewa, ile dusza zaprag nie. Prawda, że poświęca niewiele czasu na pracę, ale jej wartość przekracza dwudziestokrotnie jego pobory. Mogę mu zarzucić tylko dwie rzeczy: że się interesuje buddy zmem i że się przyjaźni z Kim Songiem, pracownikiem mojego kolegi Koo. Ale Po Kai twierdzi, że buddyzm odpo wiada jego duchowym potrzebom, a z Kim Sanga wyciąga mnóstwo informacji o interesach mojego rywala... co ma swoją dobrą stronę, przyznaję! - Niech do mnie przyjdzie któregoś dnia - powiedział sędzia. - Znalazłem notes pełen liczb i chciałbym zasięg nąć jego opinii na ten temat. Yee Pen spojrzał na sędziego pytająco, ale ten wstał i ar mator był zmuszony również wstać i się pożegnać. Sędzia zamierzał wyjść na dziedziniec, gdy przyszli przyboczni. - Siatka naprawiona, Ekscelencjo - oznajmił Ma Joong. - Przepytaliśmy służbę z domów stojących w pobliżu dru giego mostu: zdarza się, że po przyjęciach wynoszą w lek tyce wielkie kosze pełne śmieci i wrzucają je do kanału. Ale żeby się dowiedzieć, czy coś podobnego miało miejsce wczoraj, musielibyśmy zrobić wywiad w każdym domu. - To wyjaśnia tajemnicę! - zawołał sędzia z ulgą i za ciągnął ich do gabinetu, opowiadając po drodze o zniknię ciu pani Koo. Tam czekał na niego sierżant w towarzystwie przystoj nego, mniej więcej dwudziestopięcioletniego mężczyzny. Hoong przedstawił sędziemu Kim Sanga. - Sądząc po nazwisku, jesteś Koreańczykiem? - zauwa żył sędzia. -Tak jest, Ekscelencjo - odpowiedział z szacunkiem Kim Sang. - Urodziłem się w dzielnicy koreańskiej. Pan Koo, który zatrudnia wielu moich rodaków, najął mnie ja ko nadzorcę i tłumacza. Sędzia wziął kartkę, na której Hoong zanotował infor macje podane przez Kima, i przeczytał ją uważnie. Podał ją następnie Chiao Taiowi i Ma Joongowi, a potem zwrócił się do sierżanta: - Czyż to nie czternastego widziano po raz ostatni Fan Choonga? I właśnie wczesnym popołudniem? - Tak, panie sędzio. Dzierżawca posiadłości Fana oświadczył, że jego pan wyjechał po obiedzie. Towarzyszył mu sługa Woo. Skierowali się na zachód. - Z twoich notatek wynika, że dom doktora Tsao znaj duje się w tej samej okolicy. Sprawdźmy to na mapie. Sierżant rozłożył na biurku wielką płachtę, sędzia wziął pędzelek i obwiódł kołem siedzibę doktora Tsao. - Czternastego po obiedzie pani Koo wychodzi z tego domu i kieruje się na zachód. Na pierwszym skrzyżowaniu skręca w prawo. Gdzie rozstała się z bratem? - Pod laskiem, tam gdzie zbiegają się dwie polne drogi, Ekscelencjo. - Doskonale. Wieśniak twierdzi, że Choong pojechał na zachód mniej więcej o tej samej porze. Dlaczego nie wyru szył drogą na wschód? Przecież zaprowadziłaby go prosto do Peng-lai. - Na mapie wydaje się krótsza, Ekscelencjo - wyjaśnił Kim Sang - ale to zła droga, nie do użytku, kiedy pada. Gdyby Fan Choong jechał tym skrótem, straciłby więcej czasu. - Rozumiem - pokiwał głową sędzia. Znów wziął pędzel i zaznaczył miejsce na trasie między laskiem a główną drogą: - Nie wierzę w zbiegi okoliczności. Moim zdaniem mo żemy przyjąć, że pani Koo i Fan Choong spotkali się tutaj. Czy się znali, Kim? Kim Song się zawahał. - Nic mi o tym nie wiadomo, Ekscelencjo - powiedział w końcu. - Ale posiadłość Fana leży w pobliżu domu pana doktora Tsao, więc sądzę, że kiedy pani Koo mieszkała jeszcze z rodzicami, musiała widywać Fan Choonga. - Świetnie - oświadczył Di. - Dostarczyłeś nam bardzo użytecznych informacji. Możesz teraz odejść, Kim. Kiedy pracownik pana Koo wyszedł, sędzia spojrzał na asystentów porozumiewawczo i oznajmił: -Jeśli pamiętacie o tym, co właściciel ,,Ogrodu Dzie więciu Kwiatów" mówił o temperamencie Fan Choonga, wniosek nasuwa się sam! - Pan Koo chyba nie stanął na wysokości zadania w noc poślubną! - mrugnął porozumiewawczo Ma Joong. Sierżant był strapiony. - Skoro pojechali razem, ktoś ich przecież musiał wi dzieć. Zawsze na strażnicy stoi dwóch wartowników, któ rzy nie mają nic innego do roboty, jak pić herbatę i przy glądać się podróżnym. Muszą znać Fan Choonga z widze nia, więc gdyby się pojawił w towarzystwie kobiety, to by zauważyli. A jego sługa? Chiao Tai przyjrzał się z kolei mapie. Pokazał palcem drogę biegnącą obok opuszczonej świątyni i oświadczył: -Nie wiem, co się stało, ale stało się tutaj! Gospodarz ,,Ogrodu Dziewięciu Kwiatów" opowiadał nam dziwne hi storie o tej starej świątyni, a z mapy wynika, że tego odcin ka drogi nie widać ze strażnicy ani z zagrody Fana. Z sie dziby doktora Tsao oraz z chaty, gdzie opatrzono nogę bra tu pani Koo, również jest niewidoczna. Najpewniej na tym właśnie odcinku pani Koo, Fan Choong oraz jego służący znikli z powierzchni ziemi! Sędzia Di poderwał się energicznie. - Tracimy czas, szukając rozwiązania, nie zbadawszy wpierw miejsca, o którym mowa. Musimy wziąć na spytki doktora Tsao i dzierżawcę Fana. Dziś wyjątkowo nie ma mgły - skorzystajmy z tego. Po wydarzeniach ostatniej no cy przejażdżka konna dobrze nam zrobi! ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Sędzia Di ze swymi pomocnikami zwiedza posiadłość Fana - pod drzewami morwowymi dokonuje niespodziewanego odkrycia Chłopi pracujący w polu w pobliżu Bramy Zachodniej wytrzeszczali oczy na kawalkadę. Na czele jechał sędzia, a za nim jego świta: sierżant Hoong, Ma Joong i Chiao Tai, pochód zamykał zarządca pachołków z dziesięcioma zbrojnymi. Sędzia postanowił jechać na skróty do zagrody Fan Choonga. Szybko się zorientował, że Kim Sang miał rację: polna droga była niemal nieprzejezdna, konie posuwały się wolno jeden za drugim głębokimi koleinami z zaschnię tego błota. Kiedy minęli kępę drzew morwowych, zarząd ca pachołków skierował konia na zaoraną ziemię, żeby do gonić sędziego. Pokazał mu mały budynek na niewielkim wzniesieniu i powiedział z uniżoną grzecznością: - Oto gospodarstwo Fan Choonga, Ekscelencjo. - Po pierwsze, nie wjeżdżaj ludziom na pole, po drugie, wiem, że to gospodarstwo Fan Choonga, przecież widzia łem mapę - odparł sędzia kwaśnym tonem. Zbity z tropu zarządca pachołków zaczekał, aż sędzia z przybocznymi oddalą się, i szepnął do najstarszego pod władnego: - Ale menda! Tych dwóch chojraków też mi się nie po doba! Wczoraj zmusili mnie do musztry ze szczeniakami. Mnie, zarządcę! - Życie to nie bajka! - westchnął pachołek. - Mnie tam żaden daleki krewny nie zapisał gospodarstwa w spadku! Sędzia Di dojechał niebawem do stojącej przy drodze szopy. W tym miejscu od drogi odchodziła ścieżka biegną ca zakolami w górę do budynków gospodarskich. Sędzia zeskoczył z konia, nakazał zarządcy pachołków czekać na siebie, a sam z sierżantem porucznikami ruszył w kierun ku zagrody. Przechodząc obok szopy, Ma Joong otworzył kopnia kiem drzwi. - Nigdy nic nie wiadomo - powiedział z uśmiechem. W środku leżał tylko stos polan. Ma Joong już chciał za mknąć drzwi, kiedy sędzia odepchnął go i podniósł coś białego, co leżało wśród suchych gałęzi. Delikatna, hafto wana chusteczka pachniała jeszcze lekko piżmem. -Wieśniaczki takich nie używają - mruknął sędzia i wsunął chusteczkę do rękawa. Wspinali się dalej stromą ścieżką. Na ich widok młoda, krzepka dziewczyna przerwała pielenie i zagapiła się z otwartą buzią. Była ubrana w niebieskie spodnie i kurt kę, głowę miała owiniętą kolorową szmatą. Ma Joong zlustrował ją spojrzeniem. ' - Widziałem już gorsze - mruknął do Chiao Taia. Niski dom składał się z dwu pokoi i prymitywnej we randy, pod którą leżała skrzynka z narzędziami. W pobliżu stała stodoła, oddzielona od domu żywopłotem. Przed wejściem do głównego budynku wysoki mężczy zna w połatanej niebieskiej sukni ostrzył sierp. Sędzia podszedł do niego i powiedział krótko: -Jestem sędzią pokoju Peng-lai. Wprowadź nas do środka. Malutkie oczka wieśniaka powędrowały od sędziego do jego trzech towarzyszy, potem ukłonił się niezgrabnie i wprowadził gości do izby o bielonych wapnem ścianach. Stół z jasnego drewna i dwa kulawe krzesła składały się na całe umeblowanie. - Jak się nazywasz i kto jeszcze tutaj mieszka? - spytał sędzia, oparłszy się o stół. - Biedny wieśniak, który przed wami stoi, nazywa się Pei Chiu - odpowiedział niechętnie mężczyzna. - Dzierża wię ziemię od pana Fan Choonga, urzędnika trybunału. Moja żona zmarła dwa lata temu. Mieszkam sam z córką, Soo-niang. Ona mi gotuje i pomaga w polu. - To duże gospodarstwo jak na jednego człowieka. - Kiedy mam pieniądze, najmuję robotnika na dniówki. Ale to się rzadko trafia. Fan jest surowym panem. Małe oczka ukryte pod krzaczastymi brwiami nieufnie zerkały na przybyszy. Ten ogorzały mężczyzna z długimi, muskularnymi ramionami wydawał się sędziemu coraz bardziej antypatyczny. - Opowiedz o wizycie Fan Choonga - powiedział oschłym głosem. Palce Pei Chiu powędrowały do postrzępionego koł nierza. - Przyjechał tu czternastego. Właśnie skończyliśmy z Soo-niang nasz południowy ryż. Poprosiłem go o pienią dze na zakup ziarna. Kazał swojemu słudze, Woo, zajrzeć do stodoły. Kiedy drań wrócił, powiedział, że zostało jesz cze pół worka nasion. Pan zaczął się śmiać. ,,Nic ci nie trzeba", powiada. Potem obaj ruszyli konno w stronę dro gi. I tyle. Opowiedziałem o tym wczoraj jednemu z pań skich pachołków. Stał ponury ze wzrokiem wbitym w ziemię. Sędzia Di obserwował go w milczeniu, aż raptem krzyknął: - Patrz sędziemu w oczy, Pei Chiu! Mów, co się stało z kobietą! Wieśniak spojrzał na niego przerażony i rzucił się do drzwi. Ma Joong poderwał się, schwycił go za kołnierz, za wlókł z powrotem na środek pokoju i rzucił na kolana. - Jestem niewinny! - zawył biedak. - Doskonale wiem, co się wydarzyło - grzmiał sędzia. Nie próbuj kłamać! - Wszystko Ekscelencji wyjaśnię -jęknął Pei Chiu, zała mując ręce. - Więc mów! Na niskim czole wieśniaka wystąpiły bruzdy. Zaczerp nął głęboko powietrza i zaczął opowieść. - Czternastego zjawił się Woo, ciągnął za sobą trzy ko nie. Powiedział, że pan z żoną spędzą tutaj noc. Nie wie działem, że pan jest żonaty, ale nie mam w zwyczaju zada wać pytań. Woo to drań. Zawołałem Soo-niang i kazałem jej zabić kurczaka, natrzeć go czosnkiem i przygotować pokój dla państwa. Potem zaprowadziłem konie do stodo ły, wyczesałem je i dałem im siana. Kiedy wróciłem, pan siedział przy tym stole, a przed nim stał czerwony kuferek, w którym, zawsze" trzymał pieniądze za dzierżawę. Zrozu miałem, że zaraz ich ode mnie zażąda. Powiedziałem mu więc, że kupiłem ziarno na siew i że nie mam ani grosza. Zezłościł się i posłał Woo do stodoły, żeby sprawdził, czy stoją tam worki z ziarnem. Potem polecił mi pokazać słu żącemu pola. Kiedy wróciliśmy, zapadał już zmierzch. Pan był w swoim pokoju, zawołał, żeby mu przynieść kolację. Soo-niang zaraz to zrobiła. Ja i Woo zjedliśmy na podwó rzu miskę kleiku ryżowego; Woo zażądał pięćdziesięciu miedziaków za to, że powie panu, że pola są dobrze utrzy mane. Co było robić... Zapłaciłem. Łobuz poszedł spać do stodoły, a ja zostałem na przyzbie i zastanawiałem się, skąd tu wziąć pieniądze na opłacenie dzierżawy. Kiedy Soo-niang skończyła sprzątać, kazałem jej położyć się na strychu, a sam poszedłem do Woo, do stodoły. Obudziłem się w nocy, myśląc wciąż o brakujących pieniądzach. Pa trzę, a Woo gdzieś poszedł, nie ma go. -Pewnie wlazł na strych - zasugerował Ma Joong, puszczając oko. - Oszczędź sobie tego rodzaju uwag - rzucił sucho sę dzia. - Daj mu opowiadać. Wieśniak nawet nie zwrócił uwagi na słowa Ma Joonga. Marszcząc brwi, snuł dalej opowieść. - Wyszedłem na dwór. Koni nie było, ale w pokoju pana świeciło się światło. Znaczy się nie śpi, powiedziałem so bie, skorzystam z tego i wyjaśnię mu, jaka jest sytuacja. Za pukałem do drzwi. Nikt nie odpowiada. Obszedłem dom dookoła i widzę, że okno jest otwarte. Zaglądam do środka: pan i pani leżą w łóżku, a lampa się pali, chociaż olej kosz tuje dziesięć miedziaków miarka! Nagle spostrzegłem, że ciała są całe we krwi. Wskoczyłem do środka przez okno, żeby poszukać czerwonego kuferka, ale jedyne co znala złem, to mój sierp, cały zakrwawiony. Rozumiem, że to ten drań Woo ich zabił, zabrał konie i pieniądze i uciekł. Chiao Tai chciał coś wtrącić, ale sędzia nakazał mu ge stem ciszę. - Pomyślałem, że oskarżą mnie o zbrodnię - mówił da lej Pei Chiu. - Że będą mnie bili, aż się przyznam do winy. Zetną mi głowę, a Soo-niang zostanie zupełnie sama. Idę więc do stodoły po wózek, przyciągam go pod okno, wrzu cam do środka dwa trupy - ciało kobiety było jeszcze cie płe. Zawiozłem ich pod drzewa morwowe i poszedłem spać. Chciałem następnego dnia przyjść z łopatą i ich po grzebać. Ale nazajutrz znikli. - Znikli?! - krzyknął sędzia. - Tak, Ekscelencjo. Ktoś ich pewnie znalazł i zawiado mił pachołków. Pobiegłem do domu, zawinąłem sierp w ubranie pana, a matę na łóżku i podłogę wytarłem suk nią kobiety. Nie udało mi się zetrzeć krwi z maty, więc za winąłem w nią pokrwawione szmaty, wyniosłem wszystko do stodoły i ukryłem w sianie. Potem obudziłem Soo-niang i powiedziałem jej, że pan odjechał do miasta. Przysięgam, że tak właśnie było! Niech pan nie da mnie bić, Ekscelen cjo, jestem niewinny! Sędzia, skubiąc wąsy, patrzył, jak Pei Chiu zapamiętale bije czołem w podłogę. - Wstań - powiedział wreszcie - i zaprowadź nas, gdzie rosną morwy. Wieśniak podniósł się posłusznie, a Chiao Tai szepnął do sędziego: - Tego Woo spotkaliśmy na drodze, kiedyśmy jechali do Peng-lai, Ekscelencjo. Niech pan zapyta, jak Wyglądały ko nie. - Opisz nam konie - rozkazał sędzia wieśniakowi. - F a n jechał na siwku, a koń jego żony miał białą gwiazdkę na czole. Sędzia skinął głową do Chiao Taia na znak aprobaty i kazał wieśniakowi zaprowadzić się do zagajnika. - T u ich położyłem - Pei Chiu pokazał puste miej set pod morwami. Ma Joong schylił się nad ziemią. - Te brunatne plamy to prawdopodobnie krew - powie dział, podnosząc garść suchych liści. - Zbadajcie okolicę - nakazał sędzia przybocznym. Na pewno, pies, kłamie. Pei Chiu zaprotestował, ale sędzia nie słuchał go, tylko z namysłem głaskał bokobrody. - Ta sprawa wcale nie jest taka prosta, jak się wydaje powiedział do Hoonga. - Człowiek, któregośmy spotkali na drodze, nie sprawiał wrażenia mordercy, który dopiero co z zimną krwią zabił dwie osoby. Wyglądał raczej na spani kowanego. Szelest łamanych gałęzi obwieścił, że przyboczni wraca ją. Ma Joong wymachiwał nad głową zardzewiałą motyką. - W zagajniku jest polanka, Ekscelencjo. Wygląda na to, że niedawno kogoś tam pochowano! Znalazłem to na zie mi. - Daj go Pei Chiu - rozkazał sędzia. - Niechaj pies sam odkopie to, co pogrzebał. Ma Joong odgarnął krzaki i ruszyli do zagajnika. Chiao Tai ciągnął za sobą ogłupiałego wieśniaka. Ziemia pośrodku polanki była świeżo skopana. - Do roboty! - rozkazał sędzia. Pei Chiu machinalnie popluł w dłonie i zabrał się do ko pania. Wkrótce ukazała się zabłocona biała tkanina. Chiao Tai z pomocą Ma Joonga wyciągnął z dziury ciało mężczy zny i położył je na zwiędłych liściach. Były to zwłoki star ca z ogoloną głową, odzianego tylko w bieliznę. - Mnich buddyjski! - krzyknął sierżant Hoong. Sędzia kazał wieśniakowi kopać dalej, Pei Chiu pokor nie posłuchał polecenia i nagle odrzucił motykę. - Mój pan! - wybełkotał. Ma Joong i Chiao Tai podeszli do dziury i wyciągnęli nagie ciało potężnie zbudowanego mężczyzny. Zachowy wali się ostrożnie, bo pierś Fana była masą zakrzepłej krwi, a głowa ledwie się trzymała tułowia. Ma Joong przy glądał się z podziwem imponującej muskulaturze trupa. - Piękny mężczyzna, bez dwóch zdań! - Odkop swoją trzecią ofiarę! - krzyknął sędzia. Pei Chiu wbił motykę w ziemię, ale trafiła na skałę - ko lejnego ciała nie było. Wieśniak spojrzał na sędziego błęd nym wzrokiem. - Gdzie jest kobieta, niegodziwcze? - zagrzmiał sędzia. -Przysięgam, że nie wiem, Ekscelencjo! Przywiozłem tu tylko pana i jego żonę. Zostawiłem ich u stóp drzew, ni kogo nie grzebałem w ziemi! Nigdy nie widziałem tego mnicha! Przysięgam, że to prawda! - Co tu się dzieje? - zapytał za nimi męski głos. Sędzia obrócił się na pięcie i ujrzał osobliwą postać w wysokim czepcu doktorów literatury. Wspaniała hafto wana złotem suknia z fioletowego jedwabiu okrywała tłu ste ciało, dolna część twarzy ginęła pod majestatyczną bro dą, której trzy grube końce rozkładały się szeroko na pier si. Wsunąwszy ręce w rękawy, mężczyzna skłonił się nisko i powiedział: - Ta skromna osoba, która ma zaszczyt przemawiać do Ekscelencji, nazywa się Tsao Ho-hsien. Jestem ziemiani nem z konieczności, a filozofem z wyboru. Ekscelencja jest zapewne naszym nowym sędzią? Sędzia Di skinął głową. - Odbywałem właśnie poranną przechadzkę - ciągnął dalej doktor - kiedy mi powiedziano, że ludzie z trybunału przesłuchują wieśniaka mego sąsiada Fan Choonga. Po zwoliłem więc sobie tu zajrzeć, żeby się dowiedzieć, czy aby nie jestem potrzebny. Usiłował wypatrzyć, kto leży na ziemi, ale sędzia stanął tak, żeby mu zasłonić widok, i rzekł oschłym tonem: - Prowadzę dochodzenie w sprawie morderstwa. Jeśli zechcesz zaczekać na mnie na drodze, zjawię się tam nie bawem. Doktor Tsao wycofał się, złożywszy jeszcze głębszy niż pierwej ukłon, a wtedy Hoong powiedział: -Nie ma śladu gwałtu na ciele mnicha, Ekscelencjo. Chyba zmarł śmiercią naturalną. - To się okaże w trybunale - odparł sędzia. Zwrócił się do Pei Chiu i zapytał: - Jak wyglądała pani Fan? Opisz ją! - Kiedy nie mogę! - jęknął wieśniak. - Nie widziałem jej, jak przyjechała, a twarz martwej była zalana krwią. Sędzia wzruszył ramionami. - Zostań przy zwłokach, Chiao Tai, i pilnuj tego nicpo nia. Ty, Ma Joong, zawołaj pachołków. Niech zrobią nosze z gałęzi i zabiorą ciała. Potem zaprowadzisz Pei Chiu do trybunału. Po drodze każ sobie pokazać, w którym miejscu w stodole ukrył słomianą matę i ubrania ofiar. Ja tymcza sem porozmawiam z dziewczyną i przeszukam gospodar stwo razem z Hoongiem. Sędzia dogonił doktora Tsao, który ostrożnie przebijał się przez gąszcza, rozgarniając gałęzie długą laską. Na drodze czekał na niego służący z osłem. - Wracam do zagrody, Tsao - powiedział sędzia. - Kie dy skończę tam robotę, pozwolę sobie złożyć ci wizytę. Doktor Tsao ukłonił się bardzo nisko, trzy końce jego majestatycznej brody rozłożyły się jak wachlarz na piersi. Wlazł na osła, przełożył laskę przez siodło i oddalił się drobnym truchtem. Służący pobiegł za nim. - W życiu nie widziałem tak wspaniałej brody! - wes tchnął melancholijnie sędzia. Kiedy wrócili do zagrody, kazał Hoongowi poszukać Soo-niang w polu i wszedł do sypialni. Stało tam wielkie drewniane łoże, dwa zydle i stół, w rogu stolik, a na nim lampa oliwna. Obejrzał dokładnie łóżko i zauważył głębo kie nacięcie w drewnianej ramie u wezgłowia. Wydawało się całkiem świeże. Sędzia, skubiąc z namysłem brodę, podszedł do okna. Drewniany skobelek był złamany, a obok na podłodze leżało małe zawiniątko opakowane w biały pa pier. Podniósł je. W środku znalazł kościany grzebień, któ ry zdobiły tanie świecidełka. Zawinął go z powrotem w pa pier i wsunął do rękawa. Zastanawiał się, czy aby nie dwie kobiety są zamieszane w sprawę. Ta, która zgubiła chus teczkę w szopie, niewątpliwie należała do klas zamożnych, natomiast tani grzebień musiał być własnością biednej chłopki. Sędzia westchnął i przeszedł do drugiego pokoju, gdzie czekali na niego sierżant Hoong i córka Pei Chiu. Dziewczyna była zawstydzona, bała się spojrzeć na sę dziego. Żeby ją ośmielić, spytał rozbawionym głosem: - No cóż, Soo-niang, podobno wczoraj zrobiłaś dla swo jego pana bardzo udaną potrawkę z kurczaka? Podniosła na niego zalęknione oczy, cień uśmiechu po jawił się na jej ustach. - Wiejskie potrawy są lepsze od miastowych - ciągnął dalej sędzia. - Twojej pani chyba smakowało? Twarz Soo-niang znów spochmurniała. Odpowiedziała ze wzruszeniem ramion: - Strasznie była wyniosła! Nawet mi nie odpowiedziała, kiedy ją pozdrowiłam! - Ale chyba troszkę z tobą rozmawiała, gdy zbierałaś ze stołu? - Leżała już w łóżku. Sędzia Di z namysłem gładził brodę. -Dobrze znasz panią Koo, prawda? Córkę doktora Tsao, która niedawno wyszła za mąż? - Raz czy dwa widziałam ją z daleka z bratem. Mówią, że jest bardzo miła, nie taka jak te kobiety z miasta! - Świetnie. Teraz zaprowadzisz nas do domu doktora Tsao. Moi ludzie dadzą ci konia. W ten sposób będziesz mogła nam towarzyszyć do Peng-lai, gdzie twój ojciec rów nież się wybiera. ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Filozof przedstawia wyrafinowane poglądy na temat natury wszechświata - sędzia Di wyjaśnia, jak zostało dokonane nikczemne morderstwo Ku wielkiemu zdumieniu sędziego okazało się, że dok tor Tsao mieszka w dwupiętrowej wieży zbudowanej na porośniętym sosnami wzgórzu. Sędzia zostawił Hoonga i Soo-niang w stróżówce, a sam poszedł za doktorem na górę. -Budynek służył niegdyś jako wartownia i odegrał ważną rolę w lokalnych wojnach - wyjaśnił uczony, wspi nając się po wąskich schodach. - Od wielu pokoleń należy do mojej rodziny, ale zawsze mieszkaliśmy w Peng-lai, do piero po śmierci mojego ojca, kupca herbaty, sprzedałem dom w mieście i przeprowadziłem się tutaj. Ekscelencja zrozumie dlaczego, kiedy znajdziemy się w bibliotece. Gdy weszli do ośmiokątnej sali na najwyższym piętrze, pokazał sędziemu roztaczający się z okna rozległy widok i oznajmił: -Potrzebuję przestrzeni, żeby medytować, Ekscelen cjo. Z biblioteki mogę kontemplować i niebo, i ziemię, czerpię natchnienie z tego wspaniałego widowiska. Sędzia Di znalazł stosowne słowa odpowiedzi, zauwa żając jednocześnie, że z okna wychodzącego na wschód dobrze widać opuszczoną świątynię, natomiast odcinek drogi biegnącej wzdłuż ruin jest zasłonięty drzewami. Kiedy usiedli po dwu stronach dużego biurka zawalo nego książkami i papierami, doktor Tsao spytał głosem zdradzającym natarczywą ciekawość: - Co myślą o moim systemie w stolicy, Ekscelencjo? Sędzia Di nie przypominał sobie, by kiedykolwiek o nim słyszał, ale odpowiedział grzecznie: - Uchodzi za bardzo oryginalny. Doktor Tsao wyglądał na zachwyconego. -Ci, którzy nazywają mnie pionierem niezależnej my śli, mają prawdopodobnie rację - oświadczył z zadowole niem. Wziął stojący przed nim imbryk i nalał gościowi her baty. - Co twoim zdaniem przydarzyło się twojej córce? spytał sędzia. Doktor Tsao zmarszczył brwi. Rozłożył starannie brodę na piersi i odpowiedział kwaśnym nieco tonem: - Ta dziewczyna przysporzyła mi już wielu zmartwień, Ekscelencjo. A przecież moja praca wymaga absolutnej pogody ducha. Zadałem sobie trud i nauczyłem ją czytać i pisać. I co się stało? Nie umiała dobrać sobie lektur! Eks celencja zdaje sobie sprawę, co to biedactwo czytuje? Książki historyczne! Ponure opowieści o przygodach, jakie się wydarzyły dawnym ludom, które jeszcze nie nauczyły się jasno myśleć. Cóż za strata czasu! - Można się wiele nauczyć, studiując cudze błędy - od parł grzecznie sędzia. - Phi! - parsknął pogardliwie doktor Tsao. - Czy mogę zapytać - podjął wątek sędzia - dlaczego oddałeś rękę córki Koo Meng-pinowi? Słyszałem, że uwa żasz buddyzm za bezmyślne bałwochwalstwo, i do pewne- go stopnia podzielam twoją opinię. A Koo jest żarliwym buddystą, jak się zdaje? - Ba! - zawołał doktor Tsao. - Cała sprawa została za aranżowana za moimi plecami przez damski element w obu rodzinach. Kobiety to wariatki, Ekscelencjo! Ten sąd wydał się sędziemu Di zbyt bezwzględny, po stanowił jednak nie sprzeciwiać się gospodarzowi. - Czy twoja córka zna Fan Choonga? - spytał. - A skąd mogę wiedzieć? - doktor Tsao wzniósł ręce do nieba. - Może i spotkała tego prostaka raz czy dwa. Przy chodził tu do mnie w sprawie granicznego kamienia mię dzy naszymi polami. Ekscelencja sobie wyobraża? Dysku tować z filozofem o miedzy! - To też może być pożyteczne - stwierdził sucho sędzia, a widząc, że doktor Tsao patrzy na niego podejrzliwie, do dał szybko: - Widzę tu wiele półek na książki, ale są niemal puste. Co zrobiłeś z książkami? Chyba miałeś bogatą ko lekcję? -Istotnie. Ale im więcej czytam, tym rzadziej trafiam na sprawy godne uwagi. I jeśli w ogóle jeszcze czytam, to po to tylko, żeby się przekonać o ludzkim szaleństwie. Kie dy skończę czytać jakiegoś autora, odsyłam jego dzieła mo jemu kuzynowi Tsao Fenowi, który mieszka w stolicy. Wy znam z żalem, że brakuje mu, niestety, oryginalności, nie umie niezależnie myśleć! Sędzia Di przypomniał sobie, że spotkał tego Tsao Fena na kolacji wydanej przez swego przyjaciela Hou, sekreta rza posiłkowego w Stołecznym Trybunale. Był to czarują cy stary mól książkowy, zupełnie zaprzątnięty swoimi stu diami. Sędzia podniósł machinalnie rękę do brody, ale za- trzymał się w pół gestu, widząc, jak doktor Tsao majesta tycznie gładzi swoją. Doktor Tsao ciągnął dalej natchnionym głosem: -Przedstawię panu zwięźle istotę mojej filozofii, uży wając prostego i zrozumiałego dla wszystkich języka. Wy chodzę od tego, że wszechświat... Sędzia podniósł się z fotela. -Pilne sprawy wymagają mojej obecności w sądzie oświadczył zdecydowanym tonem. - Niezmiernie żałuję. Mam nadzieję, że wkrótce nadarzy się okazja do kontynu owania tej rozmowy. Doktor Tsao odprowadził go na dół. Na pożegnanie sę dzia powiedział: - Na popołudniowym przesłuchaniu będzie mowa o za ginięciu twojej córki. Być może chciałbyś usłyszeć świad ków? - A moje prace filozoficzne? - zaprotestował Tsao. - Nie będę ich przerywać po to, żeby wysłuchiwać banialuk, któ re mogłyby zakłócić mój spokój ducha. A zresztą przecież Koo ją poślubił! Teraz on jest za nią odpowiedzialny! Ka mieniem węgielnym mojego systemu, Ekscelencjo, jest na stępujący aksjomat: każdy człowiek powinien się zajmo wać wyłącznie tym, co dekrety niebieskie... - Do widzenia! - krzyknął sędzia i wskoczył na konia. Kiedy wraz z sierżantem i Soo-niang zjeżdżali ze wzgó rza w stronę drogi, zza drzew wybiegł sympatycznie wy glądający chłopiec i pokłonił się głęboko. Sędzia zatrzymał konia. - Czy wie pan coś o mojej siostrze? - spytał chłopaczyna błagalnym głosem. Sędzia pokiwał przecząco głową. Chłopiec zagryzł wargi. - To wszystko moja wina! - zawołał z rozpaczą. - Niech pan ją znajdzie, błagam, panie sędzio! Zawsze chodziliśmy razem w pole, ona tak lubi jeździć konno i polować! Jest taka mądra... Powinna się była urodzić chłopcem! Przełknął ślinę i mówił dalej: - Oboje bardzo lubimy wieś, ale tata marzy tylko o mie ście. Kiedy stracił pieniądze... - obejrzał się, rzucił niespo kojne spojrzenie na wysoką wieżę i dodał szybko: - Nie po winienem pana nudzić moją gadaniną, panie sędzio. Tata będzie wściekły... - Wcale mnie nie nudzisz - odparł sędzia, któremu bar dzo się spodobał ten dzieciak o szczerej twarzy. - Pewnie czujesz się bardzo samotny teraz, kiedy siostra wyszła za mąż. Twarz chłopca spochmurniała. - Nie bardziej niż ona, panie sędzio. Powiedziała mi, że wcale jej się nie podoba ten Koo, ale skoro trzeba kiedyś wyjść za mąż i skoro papa nalega, to równie dobry ten, jak każdy inny. Moja siostra jest trochę lekkomyślna, za to ja ka wesoła! Ale kiedy przyjechała nas odwiedzić, wcale nie wyglądała na radosną. Nic mi nie chciała powiedzieć o swoim nowym życiu. Co też mogło jej się stać, panie sę dzio? - Zrobię wszystko, żeby ją odnaleźć, bądź spokojny odpowiedział sędzia. Wyjął z rękawa chusteczkę znalezio ną w szopie i zapytał: - Czy to aby nie twojej siostry? - Nie umiem powiedzieć - odparł chłopiec z uśmiechem. - Dla mnie te wszystkie szmatki wyglądają tak samo. - Czy Fan Choong często tu zaglądał? - pytał dalej sę dzia. - Przyjechał raz do taty. Ale często spotykamy się w po lu. Lubię go. Jest bardzo silny i dobry z niego łucznik. Na uczył mnie, jak zrobić prawdziwą kuszę. Lubię go bardziej niż tego drugiego z trybunału, starego Tanga. Często za chodzi do Fana i jakoś dziwnie mu z oczu patrzy... - No dobra - powiedział sędzia. - Zawiadomię doktora Tsao, jak tylko dowiem się czegoś o twojej siostrze. Do wi dzenia! Wróciwszy do trybunału, sędzia nakazał sierżantowi pil nować Soo-niang, póki nie zacznie się przesłuchanie, a sam udał się do gabinetu, gdzie czekali na niego asystenci. - Znaleźliśmy słomianą matę, zakrwawione ubrania i sierp w stodole - złożył raport Ma Joong. - Suknia kobie ty zgadza się z opisem podanym przez Koo. Wysłałem pa chołka do Świątyni Białego Obłoku po kogoś, kto by mógł zidentyfikować zwłoki mnicha. Koroner bada obecnie cia ła, a tego psa Pei Chiu wsadziliśmy do lochu. - Doskonale - powiedział sędzia. - Czy Tang przyszedł do pracy? - Posłałem gońca, żeby go zawiadomił o tym, co się sta ło z Fanem - rzekł Chiao Tai. - Przypuszczam, że zaraz się zjawi. Czy dowiedział się pan czegoś ciekawego od grube go doktora, panie sędzio? Sędzia był przyjemnie zdziwiony. Po raz pierwszy je den z przybocznych zadał mu pytanie. A więc jego pod opieczni zaczynają się interesować swoją pracą! - Tsao jest nadętym głupcem. A w dodatku kłamie jak najęty. Niewykluczone, że jego córka znała Fan Choonga przed zamążpójściem. Jej brat sądzi, że nie jest szczęśliwa w małżeństwie. Przyznaję, że cała ta sprawa jest dla mnie niejasna. Być może w trakcie przesłuchania Pei Chiu i je go córki dowiemy się czegoś nowego. Co do Woo, to zaraz napiszę list gończy, który wyślemy do wszystkich władz cy wilnych i wojskowych w prowincji. - Bez trudu położą na nim łapę, kiedy spróbuje sprze dać konie - zauważył Ma Joong. - Handlarze koni są świet nie zorganizowani, kontaktują się stale ze sobą i z władza mi. Mają też specjalnie oznakowane podkowy, więc nowi cjuszowi w zawodzie trudno sprzedać kradzionego konia, możecie mi wierzyć! - I niewinnym głosem nagle dodał ni stąd, ni zowąd: - Tak mi przynajmniej opowiadano! Sędzia się uśmiechnął. Wziął pędzelek do ręki i szybko skreślił list. Następnie zawezwał skrybę, kazał mu zrobić kopie i rozesłać je natychmiast do wszystkich zaintereso wanych. Wtem rozległ się gong. Ma Joong pośpieszył po móc sędziemu wdziać urzędową szatę. Wieść o znalezieniu ciała martwego Fan Choonga już się rozeszła i w sali rozpraw kłębili się ciekawscy. Sędzia wypełnił blankiet dla strażnika więzienia i za chwilę przyprowadzono Pei Chiu, żeby publicznie po twierdził swe zeznania. Skryba notował jego słowa, potem odczytał głośno to, co napisał. Wieśniak potwierdził, że ta kich właśnie słów użył, następnie złożył odcisk kciuka na dole dokumentu. Głos zabrał sędzia. -Przyjmuję, żeś powiedział prawdę, Pei Chiu. Ponie waż jednak nie zgłosiłeś się sam, żeby zaświadczyć przed sądem, jak się rzeczy miały, tym samym chroniłeś morder- cę. Za karę zostaniesz w więzieniu do zakończenia sprawy. Obecnie wysłuchamy koronera. Dwaj wartownicy odprowadzili Pei Chiu, przed sędzią stanął doktor Shen. Padł na kolana i oświadczył: - Skromny lekarz, który składa zeznanie przed trybu nałem, starannie zbadał ciało mężczyzny zidentyfikowa nego jako Fan Choong, główny urzędnik trybunału. Przy- | czyną śmierci był cios zadany ostrym narzędziem, które poderżnęło gardło. Zbadałem również zwłoki mężczyzny zidentyfikowanego przez przeora Świątyni Białego Obło ku jako mnich Tzu-hai, jałmużnik tego zakonu. Nie ma na jego ciele śladu ran czy uderzeń, nic też nie świadczy o tym, by został zatruty. Moim zdaniem śmierć nastąpiła wskutek ataku serca. Doktor Shen podniósł się z klęczek i złożył raport na sędziowskim stole. Sędzia Di podziękował mu i oznajmił, że teraz zostanie przesłuchana panna Pei Soo-niang. Sierżant wprowadził młodą wieśniaczkę. Twarz miała czystą, włosy porządnie uczesane, roztaczała nawet wokół siebie jakiś sielski czar. - A nie mówiłem, że ładna? - szepnął Ma Joong przyja cielowi do ucha. - Zawsze twierdziłem, że wystarczy po- I moczyć wiejską dziewuchę pięć minut w rzece, a zakasuje wszystkie panienki z miasta! Soo-niang była onieśmielona, ale sędzia wypytywał ją cierpliwie i w końcu powtórzyła przed sądem to, co opowiedziała wcześniej na temat Fan Chooga i jego towarzyszki. - Czy spotkałaś już wcześniej tę kobietę? - zapytał sędzia. Dziewczyna potrząsnęła głową. ! - Więc skąd wiesz, że to była pani Fan Choong? - Bo... leżeli w jednym łóżku. Na sali rozległy się śmiechy. - Cisza! - krzyknął sędzia, bijąc drewnianym młotkiem w stół. Okropnie zawstydzona Soo-niang spuściła głowę. Wzrok sędziego padł na grzebień wpięty we włosy wieś niaczki. Wyciągnął z rękawa grzebień znaleziony w sypial ni Fanga - był identyczny. - Przyjrzyj no się temu - powiedział, pokazując grze bień. - Znalazłem go koło zagrody. Czy to twój? Twarz dziewczyny rozjaśniła się w uśmiechu. -Naprawdę mi go kupił! - krzyknęła z naiwną rado ścią, po czym nagle przerażona zasłoniła usta rękawem. - Ktoś ci kupił ten grzebień? Kto taki? - łagodnie spy tał sędzia. Oczy Soo-niang napełniły się łzami. - Ojciec mnie zbije! -jęknęła. - Stoisz przed trybunałem, moje dziecko - powiedział sędzia. - Masz odpowiadać na pytania, które ci zadaję. Twój ojciec ma poważne kłopoty, możesz mu pomóc, jeśli powiesz mi prawdę. Soo-niang potrząsnęła głową z uporem. - To nie ma nic wspólnego z ojcem ani z trybunałem. Nie powiem! - Mów! - powiedział ostrzegawczo starszy pachołków, podnosząc bat. Dziewczyna zawyła z przerażenia i się roz szlochała. -Spokój! - krzyknął sędzia do pachołka. Zakłopotany spojrzał na przybocznych. Ma Joong, patrząc pytająco, wskazał na siebie palcem. Po krótkim wahaniu sędzia ski nął głową. Ma Joong zeskoczył z estrady, podszedł do dziewczyny i zaczął coś do niej cicho mówić. Po chwili przestała pła kać, energicznie potrząsała głową. Ma Joong jeszcze coś do niej szeptał, wreszcie poklepał dziewczynę po ramie niu, puścił oko do sędziego i wrócił na miejsce. Soo-niang wytarła oczy rękawem. - Więc dobrze... Jakiś miesiąc temu, kiedy pracowałam w polu z Ah Kwangiem, powiedział mi raptem, że mam piękne oczy. A kiedyśmy poszli jeść ryż do stodoły, powie dział raptem, że mam piękne włosy. Ojca nie było, pojechał na targ. Poszłam więc z Ah Kwangiem na strych i... Zatrzymała się na chwilę, rzuciła publiczności wyzywa jące spojrzenie i dokończyła: - No i byliśmy na strychu, i tyle! - Rozumiem - powiedział sędzia Di. - A któż to taki, ten Ah Kwang? - Jak to? Nie wie pan? Przecież wszyscy go znają! Pra cuje na dniówki. Najmuje się do pracy w gospodarstwie, kiedy jest robota. - Czy obiecywał ci, że się z tobą ożeni? - Dwa razy, panie sędzio! Ale powiedziałam mu: nigdy! Ja chcę męża, co ma kawałek ziemi! W zeszłym tygodniu powiedziałam mu, żeby przestał przychodzić do mnie no cą. Muszę przecież myśleć o przyszłości, no nie? Na jesie ni skończę dwadzieścia lat. Ah Kwang powiedział, że mu wszystko jedno, czy się wydam za mąż, czy nie, ale jeśli znajdę sobie innego kochanka, to mi łeb utnie. Ludzie mó wią, że włóczęga z niego i złodziej, Ekscelencjo, ale on mnie naprawdę kocha, może mi pan wierzyć. - A gdybyśmy wrócili do grzebienia? - zasugerował sę dzia. -Ah Kwangowi nie można odmówić - Soo-niang uśmiechnęła się do swoich myśli. - Kiedy go ostatni raz wi działam, powiedział tak: ,,Chcę ci coś dać, żebyś myślała o mnie, jak mnie nie ma". To mu powiedziałam, że chcę mieć drugi taki grzebień jak ten, co go mam we włosach. ,,Znajdę go, nawet gdybym musiał szukać na targu w Peng-lai", tak powiedział! Sędzia pokiwał głową w zamyśleniu. - Dziękuję ci, Soo-niang. Czy jest jakieś miejsce w mie ście, gdzie mogłabyś się zatrzymać? - Moja ciocia mieszka przy nadbrzeżu. Sierżant wyprowadził wieśniaczkę z sali, a sędzia Di zwrócił się z pytaniem do zarządcy pachołków: - Co wiesz o tym Ah Kwangu? - Prawdziwa bestia, Ekscelencjo. Sześć miesięcy temu wlepiliśmy mu pięćdziesiąt batów za to, że pobił i okradł starego wieśniaka. Podejrzewamy też, że to on zabił kup ca, który zginął w bójce w szulerni mieszczącej się przy Bramie Zachodniej. Nie ma stałego miejsca zamieszkania. Sypia w lesie, a kiedy pracuje - w stodołach. Sędzia zagłębił się w fotelu, w zamyśleniu bawił się grzebieniem, wreszcie wyprostował się i rzekł zdecydowa nym tonem: - Po zbadaniu miejsca zbrodni i wysłuchaniu świadków trybunał doszedł do wniosku, że Fan Choong i nieznana kobieta nosząca ubranie pani Koo zostali zamordowani w nocy czternastego bieżącego miesiąca przez włóczęgę Ah Kwanga. W sali podniósł się szmer zdziwienia. Sędzia zastukał młotkiem i mówił dalej: - Zdaniem trybunału pierwszy odkrył morderstwo Woo, służący Fan Choonga. Ukradł on kuferek z pieniędz mi za dzierżawę i uciekł, zabierając konie. Zrobimy wszystko, co należy, aby zatrzymać Ah Kwanga i Woo. Sąd spróbuje teraz odnaleźć i zidentyfikować ciało kobiety to warzyszącej Fan Choongowi. Postara się również ustalić, jaką rolę odegrał w sprawie mnich Tzu-hai. Sędzia zastukał młotkiem w stół i oświadczył, że prze słuchanie jest skończone. Kiedy sędzia wrócił do gabinetu, wydał polecenie Ma Joongowi. - Sprawdź, czy córka Pei Chiu dotarła bezpiecznie do domu swojej ciotki. Wystarczy nam jedna zaginiona! Kiedy Ma Joong wyszedł, sierżant zwierzył się sędzie mu ze swych wątpliwości. -Nie rozumiem, jak Ekscelencja doszedł do takiego wniosku. - Ja też nie - zawtórował mu Chiao Tai. Sędzia Di wypił filiżankę herbaty i wyjaśnił: - Wysłuchawszy zeznań Pei Chiu, zrozumiałem, że Woo nie może być mordercą z trzech powodów: po pierwsze, gdyby rzeczywiście chciał zabić i ograbić swego pana, to by to zrobił na drodze do Pien-foo, gdzie mniej ryzykował, że go ktoś zobaczy. Po drugie, Woo jest człowiekiem z mia sta, posłużyłby się nożem, a nie sierpem, który jest bardzo nieporęczną bronią dla kogoś nieprzyzwycząjonego. Po trzecie, tylko ktoś, kto pracował w gospodarstwie, wie, gdzie znaleźć sierp w środku nocy. Woo po prostu znalazł trupy i w obawie, że zostanie oskarżony o morderstwo, uciekł z kuferkiem i końmi. Strach, pazerność i sprzyjają ca okazja sprawiły, że nie umiał się oprzeć pokusie. - To brzmi sensownie - przyznał Chiao Tai. - Ale dla czego Ah Kwang zabił Fan Choonga? - Przez pomyłkę. Ah Kwang przyniósł tej nocy obieca ny grzebień i spodziewał się, że Soo-niang odwdzięczy mu się za to jeszcze raz. Na pewno mieli jakiś umówiony znak, ale gdy mijał dom, żeby dojść do stodoły, zauważył światło w sypialni. Nie było to normalne, więc zajrzał przez okno, żeby zobaczyć, co się dzieje, a widząc w półmroku leżącą w łóżku parę, pomyślał, że to Soo-niang z nowym narze czonym. Że naturę miał gwałtowną, pobiegł po sierp scho wany pod werandą, wlazł do pokoju przez okno i pode rżnął gardła kochankom. Wypadł mu przy tym z rękawa grzebień dla Soo-niang, który znalazłem pod oknem. Czy zorientował się, że zabił dwoje niewinnych - tego nie wiem. - Pewnie się zaraz przekonał - rzekł Chiao Tai. - Znam ludzi tego pokroju: zanim wyjdzie, wpierw sprawdzi, czy nie da się czego ukraść. Musiał przy tym obejrzeć ofiary i stwierdzić, że się pomylił. -Ale kim była kobieta? - zapytał sierżant. - I co ma z tym wszystkim wspólnego mnich? -Nie mam pojęcia - przyznał sędzia Di, marszcząc brwi. - Ubranie, biała gwiazdka na czole konia, moment zaginięcia - wszystko zgodnie wskazuje na panią Koo. Ale po wysłuchaniu jej ojca i brata mam wrażenie, że ją znam, i nie wyobrażam sobie, żeby mogła zostać kochanką tego drania Fan Choonga, ani przed ślubem, ani po. Co więcej, nawet biorąc pod uwagę niebywały egoizm doktora Tsao, sądzę, że jego obojętność na losy córki jest udawana. Mo im zdaniem, zamordowana kobieta nie jest panią Koo, i on o tym wie. - Z drugiej strony - wtrącił sierżant - ta nieznajoma po starała się, aby ani Pei Chiu, ani jego córka nie widzieli jej twarzy. To by znaczyło, że była to jednak pani Koo, która nie chciała, żeby ją rozpoznano. Młody Tsao mówił, że czę sto chodził z siostrą na spacery w pole, możemy się domy ślić, że Pei i jego córka znali ich z widzenia. - Masz rację - westchnął sędzia Di. - A że Pei zobaczył twarz kobiety dopiero wtedy, gdy była zalana krwią, więc nie mógł jej rozpoznać. O ile to rzeczywiście była pani Koo! Jeśli idzie o mnicha, to mam zamiar pójść po obiedzie do Świątyni Białego Obłoku, żeby dowiedzieć się czegoś wię cej na jego temat. Każ strażnikom przygotować palankin, sierżancie. Ty, Chiao Tai, spróbuj razem z Ma Joongiem złapać tego Ah Kwanga. Wczoraj marzyło wam się schwy tanie niebezpiecznego bandyty... Proszę, jest okazja poka zać, co potraficie! Przy okazji przeszukajcie opuszczoną świątynię: możliwe, że kobieta tam została pochowana, bo ten, kto ukrył jej zwłoki, musiał to zrobić gdzieś w pobliżu. - Spokojna głowa, panie sędzio - powiedział Chiao Tai na odchodnym. - Dostarczymy panu Ah Kwanga ze zwią zanymi rękami i nogami. Wszedł służący z południowym ryżem na tacy. Sędzia ledwie zdążył wziąć pałeczki do ręki, kiedy w drzwiach stanął znów Chiao Tai. -Przechodząc koło więzienia, zajrzałem do celi, gdzie złożono zwłoki. Przy Fan Choongu siedzi stary Tang. Trzy ma rękę zmarłego w dłoniach i łzy płyną mu po twarzy. Ciekawe, co ich łączyło? Może to właśnie miał na myśli właściciel gospody, kiedy mówił, że stary skryba nie jest ta ki jak inni? W każdym razie to żałosny widok, Ekscelencjo, lepiej żeby pan tam nie zaglądał! ROZDZIAŁ JEDENASTY Sędzia Di składa wizytę buddyjskiemu mnichowi i je kraby na brzegu morza Aż do Bramy Wschodniej sędzia milczał. Odezwał się dopiero wtedy, gdy palankin znalazł się po drugiej stronie Tęczowego Mostu. Pokazując palcem Świątynię Białego Obłoku, powiedział do Hoonga: - Spójrz, jak błękit dachówek i biel marmuru odcinają się na tle ciemnej zieleni zbocza. Architekt, który wzniósł tę świątynię, był prawdziwym artystą. Tragarze wnieśli palankin po szerokich schodach i za trzymali się przy wejściu na rozległy dziedziniec klasztoru. Sędzia podał czerwoną wizytówkę staremu mnichowi, któ ry wyszedł mu naprzeciw. - Opat kończy właśnie popołudniowe modlitwy - wyja śnił zakonnik, prowadząc przybyszów przez następne trzy dziedzińce piętrzące się tarasami na stoku. Na szczycie znajdowały się schody prowadzące na dłu gi, wąski taras wykuty w omszałej skale. Sędzia usłyszał szum płynącej wody. - Czyżby tu było źródło? - zapytał. - Tak, Ekscelencjo. Czterysta lat temu trysnęło u stóp skał, gdy nasz Założyciel odkrył niedaleko od miejsca, gdzie się znajdujemy, posąg Pana Maitrei, Buddy przyszło ści. Święta figura stoi obecnie w kaplicy, po drugiej stronie przepaści. Sędzia istotnie dostrzegł szeroką rozpadlinę między ta rasem a skalistą wysoką ścianą. Wąska kładka z trzech de sek pozwalała dostać się na drugą stronę, do mrocznej, rozległej jaskini. Sędzia Di wszedł na chwiejny mostek i spojrzał w dół. Woda pieniła się, bulgocząc po ostrych kamieniach, wiało od niej błogim chłodem. W jaskini za złotą kratą jedwabna szkarłatna kotara za słaniała Święte Świętych, kaplicę z wizerunkiem Maitrei. - Opat mieszka na krańcu tarasu - wyjaśniał mnich, prowadząc ich do stojącego w cieniu stuletnich drzew ma łego domku z subtelnie zarysowanym dachem. Na chwilę znikł we wnętrzu, po czym wrócił po sędziego. Sierżant Hoong usiadł na kamiennej ławce przed wejściem. W głębi pomieszczenia stało wspaniale rzeźbione, he banowe łoże. Na łożu siedział ze skrzyżowanymi nogami mały, korpulentny mężczyzna, odziany w szeroką suknię ze złotego brokatu. Skłonił na powitanie ogoloną głowę i wskazał gościowi fotel. Wizytówkę, którą trzymał w ręku, odłożył na ołtarzyk umieszczony w niszy. Haftowane je dwabne tkaniny przedstawiające rozmaite sceny z życia Buddy pokrywały ściany, w powietrzu unosił się odurzają cy zapach indyjskich kadzideł. Stary mnich przysunął sędziemu do fotela stolik z róża nego drzewa i napełnił jego filiżankę wonną herbatą. Opat zaczekał, aż sędzia przełknie łyk naparu, po czym odezwał się głosem zdumiewająco doniosłym jak na człowieka tak drobnej postury. - Nieoświecony mnich, którego Ekscelencja widzi przed sobą, miał zamiar udać się jutro do trybunału, żeby złożyć Ekscelencji wyrazy uszanowania. Jestem niepocie szony, że dałem się uprzedzić, niezasłużony honor pań skiej wizyty wprawia mnie w pomieszanie! Nie spuszczał z sędziego przyjaznego spojrzenia. Sę dzia Di, wierny wyznawca Konfucjusza, mało miał sympa tii dla buddystów, ale musiał przyznać, że ten niepozorny opat był człowiekiem pełnym godności. W odpowiedzi wy raził się z podziwem o imponujących rozmiarach i urodzie świątyni. Opat podniósł pulchną rękę. - To wszystko z łaski Pana naszego Maitrei. Raczył on objawić się śmiertelnym w postaci posągu z sandałowego drzewa, wysokiej figury Jego Świętej Osoby pogrążonej w medytacji. Nasz świątobliwy Założyciel odkrył tę figurę w grocie i stąd wziął się pomysł zbudowania tu Świątyni Białego Obłoku, by strzegła wschodniej części Cesarstwa i sprawowała opiekę nad ludźmi morza. Opat przesuwał w palcach ziarna bursztynowego ró żańca, szepcąc cichą modlitwę, po czym znów zwrócił się do gościa. - Bylibyśmy szczęśliwi, gdyby Wasza Ekscelencja ze chciał zaszczycić swoją obecnością ceremonię, jaka odbę dzie się niebawem w naszej skromnej świątyni. - Wielki to dla mnie honor - oświadczył sędzia z ukło nem. - A cóż to za ceremonia? - Wielce pobożny pan Koo Meng-pin poprosił o pozwo lenie na wykonanie naturalnej wielkości kopii świętej figu ry, ażeby podarować ją Świątyni Białego Konia, wielkiemu sanktuarium buddyjskiemu w stolicy. Nie żałował pienię dzy na to zbożne dzieło. Mistrz Fang, najlepszy rzeźbiarz buddyjski w prowincji Shantung, starannie zdjął miarę z posągu i sporządził szkice, po czym na podstawie notatek wykonał u pana Koo wierną replikę oryginału, wyrzeźbio ną w cedrze. Przez trzy tygodnie pan Koo traktował go jak gościa, a po skończeniu pracy wydał wspaniałą ucztę na cześć mistrza Fanga. Dziś rano przyniesiono tu do świąty ni nowy cedrowy posąg we wspaniałej skrzyni z różanego drzewa. Opat kiwał głową, uśmiechając się z zadowoleniem. Wszystkie te szczegóły miały dla niego ogromne znacze nie. - Ustalimy odpowiedni termin, a wtedy pobłogosławię nową figurę. Komendant fortu otrzymał zgodę na eskorto wanie posągu do stolicy przez oddział lansjerów. Jak tylko znana będzie data i godzina ceremonii, nie omieszkam za wiadomić Ekscelencji. - Geomanta właśnie skończył obliczenia, Wasza Świą tobliwość - odezwał się niski głos za plecami sędziego. Zastało ustalone, że odpowiedni moment nastąpi jutro, na koniec drugiego nocnego czuwania. Podszedł do nich wysoki, wychudzony mnich, którego opat przedstawił jako swego przeora, Hui-pena. - Czy to nie ty zidentyfikowałeś zwłoki zmarłego mni cha? - spytał sędzia. Przeor twierdząco kiwnął głową. - Nie rozumiemy, co tam robił Tzu-hai o tak późnej po rze. Jedyne rozsądne wytłumaczenie jest takie, że nasz jałmużnik wyruszył z miłosierną misją, wezwany przez ja kiegoś wieśniaka z okolicy, i że w drodze napadli go zło dzieje. Ale przypuszczam, że Ekscelencja jest już w posia- daniu poszlak pozwalających zrekonstruować bieg wyda rzeń? - Sądzimy - rzeki sędzia, skubiąc bokobrody - że jakaś trzecia, jeszcze nieznana osoba, chciała utrudnić rozpo znanie zwłok kobiety. I ogołociła mnicha z sukni, żeby ubrać trupa. Przypuszczamy tak dlatego, że mnich miał na sobie tylko bieliznę, kiedy znaleźliśmy ciało. Zapewne chciał się bronić przed napastnikiem i wtedy serce mu stanęło. - Mogło tak być - przyznał Hui-pen. - Czy Ekscelencja znalazł kij jałmużnika? Sędzia się zastanowił. - Nie - odpowiedział, uświadamiając sobie nagle dziw ną rzecz. Doktor Tsao pojawił się pod morwami z gołymi rękami, ale kiedy sędzia spotkał go po kilku chwilach, trzy mał w ręku długą laskę. -Korzystam z odwiedzin Ekscelencji - ciągnął dalej Hui-pen - żeby poinformować, że tej nocy trzej złodzieje wkradli się do naszej świątyni. Stróż widział, jak przeleźli przez mur i uciekli. Zanim zawołał na alarm, zdążyli znik nąć w lesie. - Zaraz się tą sprawą zajmiemy - rzekł sędzia, nie mrugnąwszy okiem. - Czy stróż umiał opisać intruzów? - Było dosyć ciemno, ale zauważył, że wszyscy trzej by li wysocy, a jeden miał rzadką, potarganą brodę. -Mielibyśmy ułatwione zadanie, gdyby stróż był bar dziej spostrzegawczy - oświadczył surowym tonem sędzia. - Czy ukradli jakieś wartościowe przedmioty? - Nie znając układu świątyni, weszli jedynie do bocznej sali, gdzie stoją tylko trumny. - Szczęściem dla was - odrzekł sędzia, wstając. Skłonił głowę przed opatem i go pożegnał. - Będę miał zaszczyt stawić się tutaj jutro wieczorem. Hui-pen i stary mnich odprowadzili sędziego pod palankin. Kiedy tragarze minęli Tęczowy Most, sędzia powiedział sierżantowi: - Ma Joong i Chiao Tai nie wrócą przed nocą. Chodźmy okrężną drogą przez Bramę Północną na nadbrzeże, chcę zobaczyć stocznię. Sierżant przekazał polecenie tragarzom i palankin po wędrował w dół drugiej ulicy handlowej. Po przejściu Bra my Północnej oczom sędziego ukazał się barwny widok. Wśród zgiełku, stukania młotów i wrzasku majstrów tysią ce na wpół gołych robotników uwijało się wokół dżonek na drewnianych rusztowaniach. Sędzia nigdy przedtem nie był w stoczni. Przebijał się przez tłum robotników, przyglądając się wszystkiemu z za interesowaniem. Wreszcie zbliżył się do leżącej na boku wielkiej dżonki. Sześciu mężczyzn podpalało właśnie sło mę pod kilem. Obok stał pan Koo Meng-pin i jego asystent Kim Sang. 1 Na widok sędziego armator pośpieszył mu na spotka nie. Wyraźnie kuśtykał. Sędzia zainteresował się, co robią robotnicy. - To jedna z moich największych dżonek oceanicznych - wyjaśnił pan Koo. - Palimy algi i muszle, które osiadają na deskach i zmniejszają szybkość łodzi. Następnie trzeba będzie oskrobać kadłub i na nowo go osmołować. Sędzia chciał podejść bliżej, żeby się lepiej przyjrzeć, ale Koo schwycił go za ramię. - Niech Ekscelencja się nie zbliża! Kilka lat temu pod wpływem ciepła zerwał się bom i zmiażdżył mi prawą nogę. Kości źle się zrosły i teraz zmuszony jestem chodzić o lasce! - Piękny okaz! - pochwalił sędzia. - Plamiasty bambus z południowych prowincji to prawdziwa rzadkość. - Zgadza się - skinął głową pan Koo, mile połechtany. Z wiekiem nabiera pięknego połysku. Ale ten gatunek bambusa jest zbyt cienki na laski, o, widzi pan, musieli złą czyć dwa kawałki razem, żeby była solidniejsza! Dalej mówił już ściszonym głosem: - Byłem na przesłuchaniu, panie sędzio. Pańskie rewe lacje wstrząsnęły mną. - Zachowanie mojej żony napawa mnie głębokim wstydem. Stracę twarz, a razem ze mną ca ła moja rodzina. - Nie śpiesz się tak z wydawaniem sądu, Koo. Podkre śliłem przecież fakt, że tożsamość kobiety nie została jesz cze ustalona. - Niezmiernie jestem wdzięczny Ekscelencji za delikat ność - szepnął armator, rzucając szybkie spojrzenie na Kim Sanga i sierżanta Hoonga. - Poznajesz tę chusteczkę? - spytał sędzia. - Oczywiście! - powiedział pan Koo, nawet się nie przyjrzawszy jedwabnej, haftowanej szmatce, którą sędzia wyciągnął z rękawa. - Podarowałem żonie tuzin takich chusteczek. Gdzie Ekscelencja ją znalazł? - N a drodze, w pobliżu zrujnowanej świątyni. Myśla łem... Sędzia zatrzymał się w pół słowa. Przypomniał sobie nagle, że nie wypytał opata o starą świątynię. - Słyszałeś, co o niej ludzie opowiadają? - podjął sę dzia. - Że nawiedzają ją duchy! To oczywiście głupota, ale jeśli ludzie kręcą się tam po nocach, to będę musiał się tym zająć. Niewykluczone, że jacyś bezwstydni mnisi upatrzyli ją sobie na miejsce schadzek. To by tłumaczyło, skąd się wziął mnich przy zagrodzie Fan Choonga. Pewnie szedł do świątyni... Muszę zapytać opata, co myśli o tej hipotezie. Właśnie - Jego Świątobliwość powiedział mi o twoim hoj nym geście. Poświęcenie posągu odbędzie się jutro wieczo rem. Z przyjemnością będę świadkiem tej uroczystości. Pan Koo skłonił się bardzo nisko. - Ekscelencja nie może odejść bez obiadu - powiedział. Mamy tu restaurację słynącą z krabów! - I zwracając się do Kim Sanga, dorzucił: - Do dzieła! Wiecie, co zostało do zrobienia. Sędzia miał ogromną ochotę wrócić do Świątyni Białe go Obłoku, ale powiedział sobie, że z dłuższej rozmowy z armatorem może się sporo dowiedzieć. Dał się więc za prosić i odesłał sierżanta do trybunału. Zapadał zmierzch. Kiedy weszli do eleganckiego pawi lonu, kelnerzy zapalali właśnie kolorowe lampiony zawie szone pod dachem. Usiedli przy balustradzie z czerwonej laki, by skorzystać z nocnej bryzy i rozkoszować się wido kiem oświetlonych dżonek pływających po rzece. Kelner przyniósł wielki półmisek parujących czerwo nych krabów. Pan Koo otworzył kilka sztuk dla swego go ścia. Sędzia wyjmował srebrnymi pałeczkami kawałeczki białego mięsa i maczał je w miseczce z imbirowym sosem. Były pyszne. Wychylił czarkę złotego wina i odezwał się do pana Koo: - Kiedy rozmawialiśmy przed chwilą w stoczni, wyda wałeś się przekonany, że kobietą, która się zjawiła w go spodarstwie Fana, była twoja żona. Nie chciałem zadawać ci pytania przy Kim Sangu, ale czy masz jakieś powody, że by wątpić w jej wierność? Pan Koo zmarszczył brwi. - Jest wielkim błędem żenić się z osobą innego stanu, Ekscelencjo! Mam majątek, ale nie odebrałem literackiego wykształcenia. Ambicją moją było poślubić córkę uczone go. O, jakże się myliłem! Po trzech dniach wspólnego życia byłem zmuszony przyznać, że mojej żonie ono się nie po doba, mimo wszystkich moich wysiłków... Pewnie myśli, że jestem nie na poziomie! Przed zamążpójściem cieszyła się w domu dużą swobodą, zastanawiam się, czy aby nie spo tkała... Twarz mu się ściągnęła. Przerwał, żeby napić się wina. -Trudno się wypowiadać o czyimś pożyciu małżeńskim osobie trzeciej - odezwał się sędzia. - Przypuszczam, że masz powody, żeby mówić to, co mówisz, ale wcale nie jestem przekonany, że kobieta, którą widziano w towarzy stwie Fana, była twoją żoną. Nawet nie jestem pewny, czy ta osoba nie żyje. Jeśli idzie o panią Koo, to wiesz lepiej ode mnie, czy groziło jej jakieś niebezpieczeństwo. Jeśli tak, to proszę mi o tym powiedzieć... I w jej, i we własnym interesie. Sędziemu zdawało się, że w spojrzeniu pana Koo mig nął strach, ale głos armatora był opanowany. - Powiedziałem Ekscelencji wszystko, co wiem. Sędzia wstał od stołu. - Mgła coraz gęstsza - zauważył. - Czas do domu. Dzię kuję za tę miłą ucztę. Kraby rzeczywiście wyjątkowe! Pan Koo odprowadził go do palankinu; tragarze, któ rym spieszno było na wieczorny ryż, ruszyli żwawym kro kiem. Przeszli szybko przez miasto i kiedy znaleźli się znów przy Bramie Wschodniej, strażnicy obrzucili ich zdziwionym spojrzeniem. Na pierwszym dziedzińcu świątyni było pusto. Z głów nej kaplicy dobiegał monotonny śpiew, mnisi się modlili. Do sędziego podszedł nowicjusz i powiedział, że opat i przeor odprawiają nabożeństwo. - Zaprowadzę Ekscelencję do apartamentów Jego Świątobliwości - dorzucił. - Ekscelencja może tam zacze kać i napić się herbaty. Sędzia bez słowa ruszył za przewodnikiem. Na progu trzeciego dziedzińca zatrzymał się raptownie. - Boczna sala płonie! - zawołał. Kłęby dymu wznosiły się w powietrze, zza nich prze dzierały się czerwone jęzory ognia. - To przygotowania do spalenia zwłok jałmużnika - wy jaśnił z uśmiechem nowicjusz. - Nigdy nie widziałem kremacji - powiedział sędzia, kierując się ku schodom. - Osoby obce nie mają prawa uczestniczyć w ceremo nii! - Mnich energicznie schwycił sędziego za rękaw. Sędzia otrząsnął się i uwolnił ramię. - Ze względu na twój młody wiek wybaczam ci ignoran cję - rzekł lodowatym głosem - ale nie zapominaj, że mó wisz do sędziego! 131 Płomienie buchały z wielkiego pieca przed boczną salą. Jakiś mnich podsycał je z zapałem za pomocą miecha. Obok stała gliniana waza i duża podłużna skrzynia. - Gdzie jest ciało? - spytał sędzia Di. -W skrzyni z różanego drzewa - odpowiedział nowi cjusz. - Pod wieczór pachołkowie przynieśli je na noszach. Kiedy kremacja będzie zakończona, wsypiemy popiół do wazy. Od pieca bił nieznośny żar. - Zaprowadź mnie do opata - rozkazał sędzia. Nowicjusz zaprowadził go na taras i tam zostawił, sam zaś poszedł uprzedzić opata. Wydawał się nie pamiętać o obiecanej herbacie, ale sędzia nie zmartwił się tym - po żarze ognia rozkoszował się świeżym, rześkim powietrzem. Usłyszał nagle zduszony krzyk i nadstawił ucha. Szum wody na dnie przepaści i cisza. Nagle znowu krzyk, a ra czej głośny jęk - dochodził z groty Maitrei. Sędzia rzucił się na mostek, ale na pierwszej kładce sta nął jak wryty: po drugiej stronie, we mgle wznoszącej się nad rozpadliną, ujrzał sędziego Wanga. Zjawa spowita by ła w szarą suknię, oczy były puste, oznaki rozkładu wi doczne na twarzy ducha napełniły sędziego przerażeniem. Cień podniósł przezroczystą rękę, pokazał jakiś punkt na mostku i potrząsnął przecząco głową. Sędzia spojrzał na wskazane miejsce - nic specjalnego nie zauważył. Zjawa bladła i nikła, po chwili rozpłynęła się zupełnie we mgle. Sędziemu dreszcz przeleciał po ple cach. Ostrożnie wysunął stopę i postawił ją na pierwszej desce. Natychmiast oderwała się i parę sekund później sły chać było, jak odbija się po kamieniach na dnie przepaści. Sędzia Di znieruchomiał ze spojrzeniem utkwionym w ziejącą dziurę, wreszcie wycofał się powoli i otarł spoco ne czoło. - Przykro mi, że kazałem na siebie czekać, Ekscelencjo - usłyszał głos za plecami. Sędzia obrócił się na pięcie i stanął twarzą w twarz z Hui-penem. Bez słowa pokazał mu dziurę w moście. - Ileż to razy mówiłem przełożonemu, że trzeba wymie nić deski - zawołał zmieszany przeor. - Jeszcze się docze kamy jakiegoś wypadku! - Mało brakowało, a byłby się dziś zdarzył - powiedział oschłym tonem sędzia. - Szczęściem zatrzymał mnie w sa mą porę krzyk dobiegający z groty. - A, to sowy - wyjaśnił Hui-pen. - Mają tam gniazdo. Opat kazał pana przeprosić, ale nie może niestety prze rwać nabożeństwa. Może ja mógłbym w czymś pomóc Eks celencji? - Owszem - odparł sędzia, już odchodząc. - Proszę przekazać Jego Świątobliwości wyrazy uszanowania! ROZDZIAŁ DWUNASTY Zawiedziony kochanek wyznaje swoją zbrodnię - zniknięcie koreańskiego rzemieślnika Ciotka Soo-niang ucieszyła się na widok siostrzenicy i zaprosiła Ma Joonga na miskę kleiku. Chiao Tai czekał na niego jakiś czas w kordegardzie, potem poszedł zjeść ra zem z zarządcą pachołków swój wieczorny ryż. Kiedy spóźnialski wreszcie wrócił, obaj przyjaciele dosiedli koni i opuścili trybunał. Po drodze Ma Joongowi usta się nie zamykały - opo wiadał o powabnej wieśniaczce. - Wiesz, co mi powiedziała na pożegnanie? - Że nigdy nie spotkała piękniejszego mężczyzny - od parł znudzonym głosem Chiao. - W ogóle się nie znasz na kobietach, bracie! Na pewno tak myśli, ale dziewczyny nie mówią takich rzeczy przy pierwszym spotkaniu. Nie, powiedziała: ,,Ależ pan jest mi ły, panie Joong!" -Biedactwo! - westchnął Chiao Tai. - No, ale nie martwmy się przedwcześnie. W końcu chce wyjść wyłącz nie za chłopca, który ma kawałek ziemi. - Może mam inne zalety - powiedział Ma Joong, pod kręcając wąsa. - Przestań myśleć o spódniczkach, bracie, pogadajmy o sprawach poważnych. Zarządca pachołków opowiedział mi, co wie o Ah Kwangu. Nie ma co szukać ptaszka w mie- ście. Zjawia się tylko po to, żeby pić i grać - czyli rzadko. Trzeba go szukać na wsi, gdzie czuje się u siebie. - B o to wiejski chłopak, tacy nie lubią się oddalać od swego kąta. Pewnie schował się w lasach na zachód od Peng-lai. - A to dlaczego? Przecież sam jest przekonany, że nic mu nie grozi. Na jego miejscu przeczekałbym parę dni, aż będzie wiadomo, skąd wiatr wieje. -W takim razie może się uda jednym strzałem ubić dwa zające! Przeszukajmy najpierw opuszczoną świąty nię. Wyjechali z miasta Bramą Zachodnią, a gdy dotarli do strażnicy, zostawili konie i piechotą ruszyli do opuszczonej świątyni, trzymając się lewej strony drogi, osłoniętej drze wami. Kiedy stanęli przy zrujnowanej strażnicy, Chiao Tai powiedział szeptem: -Zarządca pachołków uprzedził mnie, że Ah Kwang jest może głupi, ale umie się bić. I całkiem zręcznie obraca nożem. Więc lepiej mu się nie pokazywać, jeśli gdzieś tu siedzi. Ma Joong skinął głową i dał nura w krzaki. Chiao Tai poszedł w jego ślady. Po kilku minutach mozolnego prze dzierania się przez chaszcze Ma Joong podniósł rękę. Chiao Tai zatrzymał się. Ma Joong ostrożnie rozchylił ga łęzie: w głębi porośniętego mchem podwórca stała znisz czona, opuszczona budowla. Drzwi od głównego wejścia dawno zniknęły, została czarna dziura, do której prowadzi ły wyszczerbione schody. Para białych motyli krążyła nad trawami, poza tym panował zupełny spokój. Ma Joong podniósł z ziemi kamyk i rzucił w ścianę. Od bił się od niej i potoczył po marmurowych schodach. Nad słuchiwali, nie spuszczając z oczu czarnego otworu. - Coś się tam ruszyło - szepnął Chiao Tai. -Wśliznę się do środka - mruknął w odpowiedzi Ma Joong. - A ty obejdź świątynię dookoła i wejdź bocznym wejściem. Jakby co, gwiżdż, żeby mnie ostrzec. Ja też za gwiżdżę, jak będzie trzeba. Chiao Tai ruszył na prawo, kryjąc się pod drzewami, je go przyjaciel pobiegł w przeciwną stronę. Kiedy dotarł do rogu budowli, wynurzył się z gęstwiny i przylgnął do ścia ny. Przesuwał się pod nią ostrożnie aż do schodów. Nic nie zakłócało spokoju. Trzema susami pokonał schody, wpadł do świątyni i przykleił się do muru. Kiedy oczy przyzwy czaiły się do zmroku, zobaczył, że jest zupełnie pusto, tyl ko w głębi stoi stary ołtarz. Cztery grube kolumny w środ ku sali, połączone pod sufitem poprzecznymi belkami, podtrzymywały dach. Ma Joong oderwał się od ściany i ruszył w stronę drzwi przy ołtarzu. Mijając kolumny, usłyszał lekki szmer nad głową i uskoczył w bok. To go uratowało. Ciemna forma, która spadła z sufitu, uderzyła go tylko w ramię, siła zde rzenia była jednak tak wielka, że potoczyli się po ziemi ra zem z napastnikiem. Tamten zerwał się błyskawicznie i rzucił na Ma Joonga, który podkurczył nogi, po czym wyprężył je gwałtownie: mężczyzna zainkasował cios w żołądek. Ma Joong prze rzucił go przez głowę i zaraz się poderwał. Ale tamten znów ruszył do ataku, zrobił unik przed ciosem wymierzo nym w pachwinę i zamknął rywala w potężnym uścisku. Ciężko dysząc, usiłowali się nawzajem udusić. Przeciw nik Ma Joonga był tak samo wysoki i silny jak on, ale naj wyraźniej nie znał sztuki walki. Ma Joong udał, że nie mo że się uwolnić z uścisku, i powoli przesuwał się w stronę ołtarza. Kiedy pośladki mężczyzny dotknęły brzegu wyso kiego stołu, Ma Joong szarpnął się gwałtownie, wsunął ra miona pod pachy przeciwnika i splótł je na jego karku. Stojąc na palcach, zawisł na tamtym, zmuszając go, by się mocno odchylił. Rozległ się nagle trzask kości i wielkie cia ło osunęło się bezwładnie. Ma Joong rozluźnił ramiona i przeciwnik padł na ziemię. Leżał bez ruchu z zamkniętymi oczami, po paru chwi lach otworzył je i próbował wyciągnąć ręce. Twarz miał wykrzywioną bólem. - Nogą nie mogę ruszyć -jęknął. - A czyja to wina? - Ma Joong kucnął obok niego. - Nie wydaje mi się, byśmy mieli czas na dłuższą znajomość. Ale mogę ci powiedzieć, że jestem oficerem trybunału. A ty je steś Ah Kwang, prawda? - Niech cię piekło pochłonie! - zaklął umierający. Ma Joong zagwizdał na palcach. Natychmiast zjawił się Chiao Tai. Zebrawszy ostatnie siły, Ah Kwang powiedział: - Rzucanie kamykami to stara sztuczka! - Skakanie człowiekowi na kark z belki stropowej to też nie nowina! - odparł Ma Joong i zwrócił się do przyjaciela: - Niewiele mu czasu zostało. - Wszystko jedno - burknął Ah Kwang. - Tyle dobrego, że zabiłem tę dziwkę. Nie będzie się więcej puszczać z in nymi. I w dodatku w łóżku swego pana! Dla mnie siano na strychu było w sam raz. -Pomyliłeś się w ciemności, przyjacielu - powiedział Ma Joong. - Ale nie będziemy teraz cię tym zanudzać. Jak znajdziesz się na tamtym świecie, Czarny Sędzia wszystko ci wyjaśni. Jęk bólu wyrwał się z piersi bandyty. Zamknął oczy. - Jestem silny - wymamrotał. - Nie umrę. I wcale się nie pomyliłem, sierp wbił się w gardło aż do kości! - Daj spokój z tym sierpem! Wiesz chociaż, kto w tym łóżku leżał? - Nie i mam to gdzieś. Dostał, łajdak, za swoje. Krew siknęła mu z gardła i zalała oboje! Niech dziwka popa mięta! Chciał się uśmiechnąć, ale ciałem wstrząsały gwałtow ne dreszcze, a twarz była trupio blada. - Znasz tego gościa, co się kręcił koło zagrody? - zapy tał Ma Joong niedbale, jakby sprawa nie miała znaczenia. -Nikt się tam poza mną nie kręcił - w oczach Ah Kwanga błysnął paniczny strach. - Boję się... Nie chcę umierać - wyjąkał. Jego rysy wykrzywiły się w śmiertelnym grymasie, dło nie zacisnęły kurczowo, ciało znieruchomiało. Dwaj przyjaciele stali przez chwilę w milczeniu. - Przestał cierpieć, biedak - szepnął w końcu Ma Joong. - No, mniejsza z tym, mało mnie nie załatwił. Czy hał na mnie, drań, leżąc na belce pod sufitem. Na szczęście lekko się poruszył przed skokiem, usłyszałem i zdążyłem odskoczyć. Gdyby nie to, kark by mi złamał! - No to jesteście kwita, boś ty mu złamał! - podsumo wał Chiao Tai, wróg zbędnej gadaniny. - Ale nie zapomi najmy o zadaniu, mamy porządnie przeszukać świątynię. Starannie przetrząsnęli pierwszy dziedziniec, potem drugi, cele mnichów i zagajnik z tylu świątyni. Spłoszyli całe masy polnych myszy, ale nic ciekawego nie znaleźli. Wrócili do świątyni. Chiao Tai w zamyśleniu przyglądał się ołtarzowi. - Pamiętasz, że za ołtarzem często jest schowek, gdzie w niespokojnych czasach mnisi chowają srebrne kandela bry i kadzielnice? - Nic nie kosztuje sprawdzić - odparł Ma Joong. Przesunęli ciężki stół i odsłonili głęboką niszę w cegla nej ścianie. Ma Joong zaklął pod nosem. - Same tylko mnisie lagi, w dodatku połamane! Przyjaciele wrócili do strażnicy. Kazali kapralowi za nieść ciało Ah Kwanga do trybunału, wsiedli na konie i ru szyli do miasta. Kiedy minęli Bramę Zachodnią, było już po zmroku. Przed trybunałem spotkali sierżanta, który po wiedział im, że był w stoczni i że sędzia poszedł na kolację z Koo Meng-pinem. Ma Joong opowiedział, co im się przy darzyło. - Miałem dziś szczęście, nie ma co, więc zapraszam was obu na kolację do ,,Ogrodu Dziewięciu Kwiatów"! Gdy weszli do gospody, spostrzegli zaraz przy stoliku w rogu sali Po Kaia i Kim Sanga. Przed nimi stały dwa dzbany wina. Po Kai miał czepek zsunięty na tył głowy, byl już wstawiony. - Witajcie, przyjaciele! Kim Sang dopiero co przyszedł, ale jak mu pomożecie, to mnie może dogoni! Ma Joong podszedł do stolika i powiedział ostrym to nem: - Wczoraj wieczorem upiłeś się jak .świnia, obrzuciłeś wyzwiskami mnie i mojego przyjaciela, a na koniec obrazi łeś nasze uszy bezwstydnymi piosenkami. Takie zachowa nie powinno zostać przykładnie ukarane. Skazuję cię na postawienie kolejki tu obecnym, a potem na towarzyszenie nam przy kolacji, na którą cię zapraszam! Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Gospodarz przyniósł skromne, ale smaczne dania. Wypili kilka kolejek, ale gdy Po Kai chciał zamówić następny dzban, sierżant podniósł się zdecydowanie. - Nie, koniec, pora wracać. Ekscelencja pewnie już jest w trybunale. - Prawda! - zawołał Ma Joong. - Muszę mu opowie dzieć, co mi się przydarzyło w świątyni! - Czyżby oświeciły cię Niebiosa? - spytał Po Kai. - Któ rą to świątynię zaszczyciliście swoimi żarliwymi modłami? - Złapaliśmy Ah Kwanga w opuszczonej świątyni. Rze czywiście opuszczonej... Mnisi zostawili po sobie tylko po łamane lagi. - Oto poszlaka najwyższej wagi - zażartował Kim Sang. - Sędzia będzie zachwycony! Po Kai gotów był towarzyszyć trzem kompanom, ale Koreańczyk go zatrzymał. - Po cóż opuszczać to gościnne miejsce, skoro gospoda rzowi nie brak jeszcze wina? Poeta zawahał się i opadł na krzesło. - No dobrze, jeszcze czarkę, ale malutką. Jestem wro giem nieumiarkowania. -Jeśli sędzia nas nie potrzebuje, wrócimy zobaczyć, w jaki stan wprawi cię ta ostatnia czarka! Sędzia siedział w gabinecie. Wyglądał na zmęczonego, ale ożywił się, kiedy usłyszał relację o wyznaniu Ah Kwanga. - Miałem więc rację, zakładając, że morderca się pomy lił! Teraz pozostaje znaleźć kobietę. Ah Kwang zabił i uciekł, nie wziąwszy nawet pieniędzy. Nie mógł wiedzieć, co się później stało, ale sługa Fana zapewne widział trzecią osobę, która moim zdaniem musi być zamieszana w spra wę. Jak złapiemy Woo, dowiemy się czegoś więcej. -Przeszukaliśmy świątynię i zagajnik. Żadnego trupa nie znaleźliśmy. Za to za ołtarzem trafiliśmy na stertę sta rych kijów, takich jak laski, których używają mnisi. - Kije wędrowne? - zapytał sędzia z niedowierzaniem. - Stare, połamane kije, Ekscelencjo - wtrącił Chiao Tai. - Dziwne znalezisko - mruknął pod nosem sędzia i spo sępniał. - Mieliście ciężki dzień. Idźcie się wyspać. Ja po gawędzę jeszcze chwilę z Hoongiem. Kiedy przyboczni wyszli, sędzia rozparł się wygodnie w fotelu i opowiedział sierżantowi o przygodzie na most ku. - T o jasne, że ktoś chciał mnie zabić! - powiedział na zakończenie. Sierżant spojrzał na niego zaniepokojony. - A może robactwo przeżarło deskę? Kiedy Ekscelencja swoim ciężarem... - Nie było żadnego ciężaru - przerwał mu sędzia - do tknąłem kładki czubkiem stopy, żeby sprawdzić. Hoong wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. -W momencie gdy zamierzałem wejść na mostek, uj rzałem ducha sędziego Wanga i się zatrzymałem. Gdzieś w trybunale trzasnęły drzwi, aż ściany zadrżały. Sędzia podniósł głowę. - Że też stary Tang jeszcze nie zdążył tych drzwi napra wić! - powiedział z irytacją. Podniósł filiżankę do ust i na gle zamarł, spostrzegłszy białe smugi w naczyniu. - Patrz, Hoong! Ktoś mi coś wrzucił do herbaty! Bez słowa wpatrywali się w biały pył pływający po po wierzchni napoju. Sędzia przesunął nagle palcem po stole i odetchnął z ulgą. - Nerwy mi puszczają, sierżancie - powiedział z uśmie chem. - Po prostu trochę gipsu spadło z sufitu od tego trza skania drzwiami. Hoong uspokoił się, podszedł do szafki z imbrykiem i nalał sędziemu świeżej herbaty. - Może sprawę złamanej deski też da się prosto wytłu maczyć - powiedział, gdy wrócił na miejsce. - Nie rozu miem, dlaczego człowiek, który zamordował sędziego Wanga, miałby zamierzyć się na Ekscelencję. Nie wiemy nawet, kto to jest. - Ale on też nic nie wie! Nie ma pojęcia, co mógł mi po wiedzieć cesarski wysłannik. Siedzi pewnie każdy mój krok z najwyższą uwagą i być może jakiś mój ruch albo sło wo sprawiły, że uznał, iż jestem na właściwym tropie. Wiesz, co zrobię? Dam mu okazję, żeby znów mnie zaata kował! Może się przy tym zdradzi! - Ekscelencjo, błagam! Niech się pan niepotrzebnie nie naraża! - Hoong był przerażony. - Pański wróg jest równie bezlitosny, jak pomysłowy, kto wie, co knuje... Sędzia go nie słuchał. Wstał, wziął ze stołu świecę i dał sierżantowi znak, żeby szedł za nim. Przeszli przez głów- ny dziedziniec i zagłębili się w ciemny korytarz prowadzą cy do biblioteki. Sędzia stanął w drzwiach i podniósł świecznik w górę: pokój wyglądał dokładnie tak samo jak przedtem. Podszedł do piecyka i rozkazał sierżantowi: - Przysuń no tu fotel, sierżancie! Potem stanął na siedzeniu, podniósł świecę i uważnie obejrzał pomalowaną czerwoną laką belkę stropową. - Daj mi nóż i papier. Trzymaj świecę. Poskrobał wewnętrzną stronę belki, zbierając staran nie odpryski laki na podłożony papier. Po skończonej ope racji zszedł na ziemię, wytarł ostrze noża w papier, który złożył i wsunął do rękawa. - Tang jeszcze jest? - spytał, oddając nóż Hoongowi. - Zdaje się, że go przed chwilą widziałem, Ekscelencjo. Sędzia szybkim krokiem przeszedł do kancelarii. Na biurku starszego skryby paliła się świeczka. Tang siedział w fotelu zatopiony w myślach, wydawał się nieobecny. Po derwał się gwałtownie na odgłos kroków. Widząc jego zmienioną twarz, sędzia odezwał się łagodnie: - Śmierć twojego asystenta była dla ciebie ciosem, Tang. Idź do domu i odpocznij. Chciałbym jednak, żebyś mi przedtem odpowiedział na jedno pytanie: czy repero wano coś w bibliotece Wanga na krótko przed jego śmier cią? - Na krótko przed jego śmiercią, Ekscelencjo? - Sta rzec zmarszczył czoło. - Nie, ale dwa tygodnie wcześniej któryś z gości sędziego zauważył odbarwioną plamę na su ficie i obiecał, że przyśle znajomego lakiernika, żeby temu zaradził. Mój pan kazał mi zaprowadzić tego rzemieślnika do biblioteki, jak tylko się pojawi. - Kim był ten gość? Tang potrząsnął głową. - Nie wiem, Ekscelencjo. Sędzia Wang był bardzo po pularny. Po porannym przesłuchaniu zawsze ktoś z nota bli zachodził do niego na pogawędkę przy herbacie. Mój pan sam przygotowywał herbatę. Najczęściej bywali u nie go opat, przeor Hui-pen, doktor Tsao, pan Yee, pan Koo... - Wyobrażam sobie, że da się odnaleźć tego rzemieślni ka - przerwał mu sędzia. - Drzewo lakowe tu nie rośnie, więc nie może być wielu lakierników w okolicy. - Dlatego właśnie mój pan tak się ucieszył z tej propo zycji. Nie wiedzieliśmy nawet, że mamy takiego specjalistę pod ręką. - Wypytaj strażników, musieli go widzieć. Odpowiedź przyniesiesz mi do gabinetu. Kiedy sędzia znów znalazł się za swoim biurkiem, obja śnił sierżantowi, w czym rzecz. - Okruchy gipsu w filiżance nasunęły mi rozwiązanie zagadki. Kiedy ten, kto zamierzał zamordować Wanga, spostrzegł, że para od gotującej wody odbarwiła sufit, zro zumiał, że Wang trzyma imbryk zawsze w tym samym miejscu, na szafce do herbaty. I wpadł na diabelski pomysł: kazał jednemu ze wspólników odegrać rolę rzemieślnika. Pod pretekstem lakierowania belki stropowej ten człowiek zrobił w niej wgłębienie, dokładnie nad piecykiem. Włożył do środka woskową kulkę z trucizną w środku i to wszyst ko, sierżancie! Zabójca wiedział, że Wang, zatopiony w lek turze, niekiedy dłuższy czas zostawia wrzątek na ogniu, zanim go naleje do imbryczka. Prędzej czy później para musiała roztopić wosk, a kulka spaść do wrzątku i natych- miast się stopić. Metoda prosta i skuteczna! Przed chwilą znalazłem to wgłębienie w środku odbarwionej plamy, na ściankach były jeszcze resztki wosku. Teraz już wiemy, w jaki sposób zaaplikowano truciznę. Wszedł stary Tang. - Dwu wartowników przypomina sobie rzemieślnika, Ekscelencjo. Przyszedł do trybunału około dziesięciu dni przed śmiercią mojego pana. Był Koreańczykiem. Miesz kał na jednej z dżonek zacumowanych w porcie, znał tylko parę słów po chińsku. Wartownicy zaprowadzili go do bi blioteki, jak im kazałem. To było podczas popołudniowego przesłuchania. Cały czas go pilnowali, żeby nic nie ukradł. Jakiś czas dłubał przy belce stropowej, stojąc na drabinie, a potem zszedł na dół, narzekając, że szkody są za duże i trzeba na nowo polakierować cały sufit. Nigdy więcej się nie pojawił. Sędzia zapadł się w fotelu. - Kolejna fałszywa poszlaka - mruknął pod nosem. ROZDZIAŁ TRZYNASTY Ma Joong i Chiao Tai udają się na przejażdżkę po wodzie - nieoczekiwany koniec miłosnej schadzki Ma Joong i Chiao Tai wyszli z gabinetu sędziego, ale nie mieli zamiaru iść spać. W świetnych humorach ruszyli ochoczo do ,,Ogrodu Dziewięciu Kwiatów". Chiao Tai pchnął drzwi knajpki i odetchnął z ulgą. - Nareszcie będzie można ugasić pragnienie! Ale gdy podeszli do stolika, przy którym zostawili przy jaciół, ujrzeli poetę drzemiącego z głową na stole wśród pustych dzbanów. Kim Sang tylko westchnął: - Za dużo wypił... i za prędko. Chciałem go powstrzy mać, ale mnie nie słuchał. Strasznie ostatnio zgryźliwy, nie można się z nim dogadać. Zajmijcie się nim, ja uciekam. Szkoda, bo Koreanka na nas czeka. - Jaka Koreanka? -Yii-soo z drugiej ukwieconej łodzi. Dziś wieczór ma wolne. Obiecała, że pokaże nam ciekawe miejsca dzielnicy koreańskiej. Takie, których nawet ja nie znam. Wynająłem sampan, żeby nas tam zawiózł, ale będę go musiał od wołać. - A może obudzić tego pijaka i przemówić mu do rozu mu? - zaproponował Ma Joong. - Już próbowałem. Uprzedzam, że jest w wojowniczym nastroju. Ale Ma Joong już nie słuchał, wziął poetę za kołnierz 1 i ryknął mu do ucha: - Obudź się, bracie! Idziemy do panienek! Po Kai z trudem otworzył oczy. U - Nie jestem bratem nikogo z tu obecnych - powiedział. Starał się mówić poprawnie, ale język stawał mu kołkiem w gardle. - Wasze towarzystwo mi ubliża! Jesteście bandą rozpustnych pijaków! Gardzę^ wami! Głowa opadła mu na stół. Przyboczni sędziego Di wybuchnęli śmiechem. - Skoro naprawdę tak uważa, lepiej nie nalegać stwierdził Ma Joong. - Lepiej wypijmy sobie spokojnie pa rę kolejek, a Po Kai przez ten czas wytrzeźwieje. - Szkoda rezygnować ze spaceru z jego powodu - od parł Chiao Tai. - Jeszcze nie byliśmy w koreańskiej dziel nicy. A nie mógłbyś nas zabrać zamiast niego, Kim Sang? - To nie będzie łatwe - skrzywił się Kim Sang. - Kolo nia koreańska ma właściwie autonomię. Personel trybuna łu może tam przebywać tylko za pozwoleniem nadzorcy dzielnicy. - A gdybyśmy się tam zjawili incognito? - zasugerował Chiao Tai. - Jeśli zdejmiemy czepki i zwiążemy włosy, nikt się nie domyśli, kim jesteśmy. Kim Sang wahał się, ale Ma Joong gorąco poparł ko legę. - Świetny pomysł! W drogę! Cała trójka ruszyła w kierunku drzwi. Po Kai podniósł się znad stołu. - Prześpij się chwilę. Kiedy się obudzisz, dojdziesz do siebie - powiedział Kim Sang i poklepał go po ramieniu. Poeta zerwał się na równe nogi, przewracając krzesło. - Obiecałeś mnie zabrać! - wygrażał Kimowi drżącym palcem. - Może i jestem pijany, ale nie dam się wykiwać! Porwał ze stołu dzban i uniósł go groźnie nad głowę. In ni klienci przyglądali im się z zainteresowaniem. Ma Joong wyrwał dzban z rąk pijaka. - Trudno, trzeba go będzie ciągnąć ze sobą! Ujął poetę pod jedno ramię, Chiao Tai pod drugie, i po wlekli się do wyjścia. Kim Song zapłacił tymczasem rachu nek. Kiedy znaleźli się na świeżym powietrzu, Po Kai zaczął lamentować. - Chory jestem... Nie mogę chodzić! Chcę spać na łodzi! Usiadł na ziemi pośrodku ulicy. - O, nie! - Ma Joong delikatnie postawił go na nogi. Dziura na śluzie została dziś zreperowana. Trzeba iść pie chotą. To ci dobrze zrobi, zobaczysz! Po Kai aż się rozpłakał. Chiao Tai, zniecierpliwiony, powiedział Kimowi: -Wynajmij nosze dla tego łazęgi i zaczekajcie na nas przy Bramie Wschodniej. Powiemy wartownikom, żeby was przepuścili. - Nie wiedziałem, że siatkę zreperowano - odrzekł Kim. - Całe szczęście, że przyszliście. Do zobaczenia przy Bramie Wschodniej! Dwaj mężczyźni ruszyli szybkim krokiem. Ma Joong widząc, że przyjaciel jest bardziej milczący niż zwykle, zła pał się za głowę. - Święte Nieba! Chybaś się nie zakochał? Nieczęsto ci się to zdarza, stary, ale jak już, to na całego! Ile razy ci mó- wiłem, że masz latać jak motylek z kwiatka na kwiatek, ni gdzie nie przysiadając dłużej? Tylko w ten sposób można przyjemnie spędzić czas i nie napytać sobie kłopotów! - Co ja poradzę, ona jest czarująca - westchnął Chiao Tai. - Rób jak chcesz, ja uprzedzałem. Przy Bramie Wschodniej Kim Sang dyskutował z war townikami, natomiast Po Kai, siedząc na noszach, wyśpie wywał zapamiętale świńskie piosenki ku uciesze tragarzy. Chiao Tai wyjaśnił, że dostali rozkaz skonfrontować Po Kaia z osobą mieszkającą po drugiej stronie zatoki. War townicy przyglądali im się sceptycznie, ale ich puścili. Zapłacili tragarzom i przeszli Tęczowy Most. Na dru gim brzegu wynajęli sampan. Ma Joong i Chiao Tai wsunę li czepki w rękawy i związali włosy kawałkami sznura. Obok ukwieconej dżonki stała duża koreańska łódź, między dwoma krótkimi masztami wisiały kolorowe lam piony. Kim Sang zręcznie wspiął się na pokład, za nim Chiao Tai i Ma Joong, na koniec wciągnęli poetę. Yii-soo czekała oparta o barierkę. Miała na sobie naro dowy strój koreański: poszerzaną dołem jedwabną białą suknię malowaną w kwiaty, przepasaną pod biustem sze roką szarfą związaną w ozdobny węzeł. Włosy upięła w wysoki kok i zatknęła biały kwiat za ucho. Chiao Tai wpatrywał się w nią z zachwytem. - Nie wiedziałam, że wy też przyjdziecie - powiedziała, uśmiechając się na powitanie. - Ale cóż to za dziwne fry zury! - Sza! Nikomu nie mów! - szepnął Ma Joong. - Prze braliśmy się, żeby nas nikt nie poznał! - Nachylił się do wnętrza dżonki i zawołał: - Czcigodna ciotuniu! Przyślij mi grubaskę! Potrzyma mi głowę, jak dostanę morskiej choroby! - W naszej dzielnicy znajdziecie dziewczyny, jakie tylko chcecie - zniecierpliwił się Kim Sang. Rzucił rozkaz po koreańsku trzem wioślarzom, którzy odepchnęli łódź od dżonki i siedli do wioseł. Kim Sang, Po Kai i Ma Joong usiedli na poduszkach wokół niskiego stolika. Chiao Tai chciał usiąść przy nich, ale Yii-soo dała mu znak, by do niej podszedł. Stała przy schodkach prowadzących w dół do kabiny. - Nie ma pan ochoty zwiedzić wnętrza koreańskiej ło dzi? - spytała, prowokacyjnie wydymając usta. Chiao Tai rzucił okiem na kompanów. Poeta rozlewał już wino do kielichów, Kim Sang i Ma Joong byli pogrąże ni w rozmowie. - Nawet nie zauważą, że mnie nie ma - powiedział szorstko, żeby ukryć zmieszanie. W oczach dziewczyny zapaliły się filuterne ogniki. Chiao Tai pomyślał, że nigdy nie spotkał tak pięknej kobie ty, i zszedł za nią. Dwie lampy przysłonięte jedwabiem rzucały łagodne światło na szerokie hebanowe łoże, inkrustowane macicą perłową i przykryte grubą, plecioną matą. Ściany były ob wieszone haftowaną jedwabną materią. Z brązowego ka dzidełka leżącego na toaletce z czerwonej laki unosiła się smużka dymu, napełniając kabinę duszącym zapachem. Yii-soo podeszła do toaletki i poprawiła kwiat za uchem. - Jak ci się podoba mój pokój? - spytała kokieteryjnie. Dziwny smutek ścisnął serce Chiao Taia. Spojrzał na dziewczynę z czułością i rzekł ochrypłym głosem: - Jakże do ciebie pasuje ten pokoik i ta suknia! Nie po winno się ciebie oglądać w innym otoczeniu ani w innym stroju! Ale czy to nie dziwne, że u was kobiety ubierają się na biało? W Chinach to kolor żałoby. -Nie mów takich rzeczy. - Yii-soo położyła palce na ustach. Chiao Tai wziął ją w ramiona. Pocałunek trwał długo. Pociągnął dziewczynę na łóżko, posadził obok siebie. - Następnym razem zostanę z tobą całą noc - szepnął jej do ucha. - Następnym razem? Widzę, że ci się nie śpieszy! Yii-soo wstała z łóżka, rozwiązała skomplikowany wę zeł u szarfy, podniosła ramiona i zrzuciła sukienkę. Stała teraz przed nim naga, z wyzywającym uśmieszkiem na ustach. Chiao Tai zerwał się na nogi, wziął ją w objęcia i poło żył na łóżku. W czasie ich pierwszego spotkania dziewczyna była zu pełnie pasywna. Tym razem jej miłosny zapał dorównywał wigorowi partnera. Chiao Tai pomyślał, że nigdy nie był tak zakochany. Kiedy zaspokoili zmysły, leżeli dłuższą chwilę w milcze niu. Chiao Tai poczuł, że łódź płynie wolniej i pomyślał, że pewnie dojeżdżają do dzielnicy koreańskiej. Usłyszał jakiś ruch na pokładzie. Nachylił się, żeby zebrać rozrzucane ubrania, ale Yii-soo zarzuciła mu na szyję gładkie jak atłas ramiona. - Nie odchodź jeszcze - szepnęła. 152 Nad nimi pokład zatrząsł się pod ciężarem czyjegoś upadku. Usłyszeli okrzyki wściekłości i przekleństwa. Do kabiny wskoczył Kim Sang ze sztyletem w ręku. Ramiona Yii-soo zacisnęły się jak pętla. - Zabij go! - krzyknęła do Koreańczyka. Chiao Tai gorączkowo próbował się uwolnić. Udało mu się usiąść, ale Yii-soo z całej siły ciągnęła go w tył, a z przo du nacierał Kim Sang z uniesioną bronią. Chiao Tai wykrę cił się całym ciałem, żeby zrzucić z siebie dziewczynę. Zna lazła się przez to z przodu, na nim, i sztylet wbił się w jej młodą pierś. Kim wyszarpnął błyskawicznie nóż i patrzył z niedowierzaniem na tryskającą krew. Chiao Tai, nie tracąc czasu, uwolnił szyję z bezwładnych teraz ramion, zeskoczył na ziemię i chwycił rękę trzymającą sztylet. Kim oprzytom niał, wolną ręką trzasnął Chiao Taia w twarz, ale Tai, już z podbitym okiem, nie wypuszczał ręki Kima z uścisku i wolno obracał jego nadgarstek, kierując sztylet ku piersi napastnika. Kim Sang raz jeszcze dosięgną! go lewą pięścią, ale w tym samym momencie Chiao Tai pchnął gwałtownie sztylet i wbił go po rękojeść w pierś Koreańczyka. Chiao Tai rzucił Kim Sanga pod ścianę i pochylił się nad kurtyzaną. Na wpół leżąc na łóżku, trzymała się za bok, spod jej palców spływała strużka krwi. Podniosła na kochanka zachodzące mgłą oczy. - Musiałam to zrobić - zdążyła wybełkotać. - Mój kraj potrzebuje broni, żeby wyzwolić się spod jarzma. Wybacz mi... Usta jej zadrżały, przez ciało przeleciał dreszcz. Znala zła jeszcze siłę, aby wyszeptać: - Niech żyje Korea! - Po tem jej głowa bezwładnie opadła. Na górze na pokładzie Ma Joong wściekle klął. Chiao Tai, zapomniawszy o ubraniu, rzucił się do drabinki na po moc przyjacielowi, który zmagał się z potężnie zbudowa nym marynarzem. Tai schwycił kolosa za szyję i wykręcił ją z całej siły: potężne ciało nagle zmiękło. Jednym silnym pchnięciem wyrzucił je za burtę. - Porachowałem się z tamtym - powiedział Ma Joong, z którego ramienia obficie lała się krew. - Trzeci musiał wyskoczyć do wody. - Zejdźmy na dół - burknął Chiao Tai. - Zrobię ci opa trunek. Kim Sang siedział bez ruchu pod ścianą. Jego przystoj na twarz zastygła w grymasie bólu, nie odrywał oczu od umarłej. Widząc, że porusza wargami, Chiao Tai pochylił się nad nim. - Gdzie jest broń? - zapytał. - Jaka broń? - jęknął umierający. - To była bujda na użytek Yii-soo. Uwierzyła, biedaczka! Z piersi wyrwał mu się jęk. Palce zacisnęły się na ręko jeści sztyletu tkwiącego w piersi. Po twarzy spływały pot iłży. -Ona... ona... jakie z nas straszne świnie! - wydusił z siebie Kim Sang. - Skoro nie broń, to co przemycacie? - spytał natarczy wie Chiao Tai. Kim Sang otworzył usta. Buchnęła krew. Czknął jeszcze - Złoto! - i znieruchomiał. Ciało osunęło się na podłogę. Spojrzenie Ma Joonga wędrowało od Kim Sanga do na giej dziewczyny. - Zabił ją w chwili, gdy chciała cię uprzedzić, co? Chiao Tai zawahał się sekundę i kiwnął głową potaku jąco. Ubrał się szybko, potem delikatnie ułożył ciało dziew czyny na łóżku i przykrył białą suknią. Biel - kolor żałoby, pomyślał sobie. Patrząc na piękną martwą twarz, powie dział do przyjaciela: - Lojalność to najszlachetniejsze uczucie, jakie znam! -Najszlachetniejsze, bez dwu zdań! - zgodził się iro niczny głos za ich plecami. Odwrócili się za siebie. Po Kai przyglądał im się przez okienko, oparty nonszalancko łokciami o ramę. - Święte Nieba! Zupełnie zapomniałem o tym ptaszku! - zawołał Ma Joong. - To niezbyt uprzejme z twojej strony - skomentował poeta. - Jak tylko zobaczyłem, że wszyscy się biją, zesko czyłem na listwę okalającą kadłub łodzi. Ucieczka jest bro nią słabych! - Chodź do nas! Pomożesz Taiowi założyć mi opatru nek! - zawołał Ma Joong. - Ależ ty krwawisz! - przeraził się Chiao Tai. - Co się stało? Podniósł z podłogi szarfę umarłej i posłużył się nią, że by zatamować krew. - Siedziałem sobie spokojnie, gdy nagle jeden z tych psów schwycił mnie niespodziewanie od tyłu. Chciałem się nachylić, żeby go przerzucić przez głowę, ale drugi łobuz kopnął mnie w brzuch i wyciągnął nóż... Myślałem, że to koniec! Ale nie wiedzieć czemu, ten pierwszy puścił mnie, więc zrobiłem błyskawiczny unik i nóż wycelowany w ser ce trafił mnie tylko w lewe ramię. Walnąłem go kolanem w pachwinę i jednocześnie trzasnąłem pięścią w szczękę. Padł w tył i przeleciał przez barierkę. Ten, co mnie zaata kował od tyłu, musiał uznać, że robi się za gorąco, bo usły szałem plusk wody za plecami. Ale wtedy spadł mi na gło wę trzeci. Twarde chłopisko, a ja miałem unieruchomione lewe ramię. Zjawiłeś się w samą porę, bracie! Chiao Tai zawiązał końce szarfy na szyi przyjaciela. - Rana już nie krwawi, ale trzymaj rękę sztywno. Ma Joong skrzywił się z bólu, kiedy przyjaciel ciaśniej zawinął bandaż. - A co z naszym poetą? - zapytał. - Założę się, że dopija wino z dzbanów. Wracajmy na pokład! Ale na pokładzie nikogo nie było. Wołali Po Kaia wielo krotnie - dobiegł ich tylko z daleka plusk wioseł gdzieś w zatoce. Ma Joong zaklął pod nosem i pobiegł na rufę. Sampan znikł. - Zdrada! Ten pies należał do bandy! - Łeb mu ukręcę, kiedy go dorwiemy! - zakipiał ze zło ści Tai i zagryzł wargi. -Ale czy dorwiemy? - Ma Joong wpatrywał się we mgłę. - Prąd zniósł nas dość daleko, zanim wrócimy do portu, minie sporo czasu. Ma, łajdak, nad nami przewagę. ROZDZIAŁ CZTERNASTY Sędzia dowiaduje się o nowej próbie morderstwa - przed trybunałem staje zawoalowana kobieta Była już prawie północ, gdy Ma Joong i Chiao Tai wró cili do trybunału. Zacumowali koreańską łódź przy Tęczo wym Moście, poleciwszy ją opiece strażników Bramy Wschodniej. Sędzia pracował jeszcze z Hoongiem. Zrobił wielkie oczy, widząc ich poszarpane ubrania, ale w miarę jak Ma Joong opowiadał, zdziwienie zastąpił gniew. - To niewiarygodne! Najpierw próbują wyeliminować mnie osobiście, a teraz napadają na moich przybocznych! Złożywszy ręce na plecy, wielkimi krokami chodził tam i z powrotem po gabinecie. Ma Joong i Chiao Tai spojrzeli pytającym wzrokiem na sierżanta. Wyjaśnił im półgłosem, że kiedy sędzia chciał wejść na kładkę w buddyjskiej świą tyni, załamała się pod nim deska. Ale wspomniał słowem o zjawie Wanga - wiedział, że zjawiska nadprzyrodzone to jedyna rzecz, przed którą drżą siłacze. - Wiedzą, jak zastawić pułapkę, sukinsyny! - Chiao Tai aż gwizdnął z wrażenia. - Nas też umiejętnie wrobili. Roz mowę w ,,Ogrodzie Dziewięciu Kwiatów" musieli próbo wać dobrych parę razy, jak sztukę w teatrze! Sędzia nie słuchał. Nagle zatrzymał się i powiedział: - A więc przemycają złoto! Pogłoski o transportach bro ni to czysty wymysł, żeby odwrócić uwagę. Ale co to za in- teres przemycać złoto do Korei? Tam go przecież nie bra kuje. Nerwowym gestem szarpał brodę, wreszcie usiadł w fo telu i głośno myślał dalej: - Przedyskutowaliśmy z Hoongiem wszystkie powody, dla których te dranie chcą się ode mnie uwolnić, i doszli śmy do wniosku, że sądzą, iż wiem więcej, niż naprawdę wiem. Ale dlaczego was chcieli zlikwidować? Napaść przy gotowano bezpośrednio po waszym spotkaniu z Po Kaiem i Kim Sangiem. Czy powiedzieliście coś, co mogło ich za niepokoić? Spróbujcie sobie przypomnieć. Asystenci się zasępili. W końcu Chiao Tai, skubiąc wą sik, powiedział niepewnie: - No, naprawdę nie wiem. Mówiliśmy o jakichś bagate lach, żartowaliśmy troszkę, ale... - Była mowa o opuszczonej świątyni - przerwał mu Ma Joong. - Ekscelencja podczas posłuchania dał nam rozkaz odnaleźć Ah Kwanga, pomyślałem więc sobie, że możemy im powiedzieć bez szkody, że tam właśnie dorwaliśmy ptaszka. -Czy wspomnieliście o połamanych laskach za ołta rzem? - spytał sędzia. - Owszem! - wykrzyknął Ma Joong. - Kim Sang nawet zażartował na ten temat. - A więc o to chodzi! - sędzia uderzył pięścią w stół. Te stare lagi z jakiegoś powodu są ważne. Wyciągnął wachlarz z rękawa i zaczął się energicznie wachlować. - Kiedy kogoś aresztujecie, starajcie się być bardziej uważni. Ah Kwang zdążył powiedzieć przed śmiercią to, czego chcieliśmy się dowiedzieć. Ze koreańscy marynarze zginęli, nie powiedziawszy słowa, to nie ma znaczenia. To zwykłe pionki. Ale gdybyście mi przyprowadzili Kim Sanga żywego, prawdopodobnie znalibyśmy już rozwiązanie zagadki. Chiao Tai podrapał się w głowę. - Tak... Nie należało go zabijać. Ale wszystko działo się tak szybko. Można powiedzieć, że skończyło się, zanim się zaczęło! - Może jestem zbyt wymagający - przyznał z uśmie chem sędzia. - Nie mówmy już o tym. Szkoda tylko, że Po Kai usłyszał ostatnie słowa Kim Sanga. Gdyby nie to, ła małby sobie teraz głowę, czy jego wspólnik puścił farbę, czy nie. A niespokojny przestępca popełnia czasem błędy, które ułatwiają zadanie sprawiedliwości. - Może by poddać torturom armatorów? A nuż mają coś do powiedzenia? - zasugerował Ma Joong. - W końcu to ich pracownicy chcieli nas zamordować. - Nie mamy żadnych dowodów przeciwko nim - odparł sędzia. - Wiemy tylko, że Koreańczycy odgrywają istotną rolę w całej historii, ale nie ma w tym nic nadzwyczajnego, bo chodzi przecież o przemyt złota do Korei. Sędzia Wang nie miał szczęśliwej ręki, powierzając dokumenty koreań skiej kurtyzanie. Na pewno pokazała pakiet Kim Sangowi, który już się postarał, żeby kompromitujące papiery znik nęły. Nie ośmielił się zniszczyć pudełka z obawy, że sędzia mógł zostawić notatkę o tym, że dał je dziewczynie. Gdyby go nie przyniosła na pierwsze wezwanie, z miejsca by ją aresztowano jako podejrzaną. Być może papiery osobiste Wanga znikły z archiwum, ponieważ podejrzewali, że mo- gą taką wskazówkę zawierać. Jeśli banda ma agentów w stolicy, to mamy do czynienia z potężną organizacją. Mo im zdaniem, maczali palce w porwaniu nieznajomej, która towarzyszyła Fan Choongowi. Nie zdziwiłbym się, gdyby ten nadęty głupiec doktor Tsao był w to zamieszany. Zna my sporo niepowiązanych z sobą faktów, ale nie mamy klucza, który nadałby sens całej tej zagmatwanej historii. Sędzia Di westchnął głęboko. - Już północ - dodał. - Idźcie do łóżka i postarajcie się wyspać, moje dzieci! Sierżancie, obudź paru skrybów, niech przygotują afisze obwieszczające, że Po Kai jest po szukiwany za próbę morderstwa. Niech nie zapomną po dać jego rysopisu. Każ strażnikom rozwiesić afisze na bra mie trybunału i na wszystkich ważniejszych budynkach w mieście, żeby ludzie już o świcie mogli je przeczytać. Kiedy ten człowiek znajdzie się za kratkami, posuniemy się naprzód w rozwiązaniu zagadki. Nazajutrz rano, kiedy sierżant Hoong podawał sędzie mu śniadanie, zarządca pachołków przyszedł zaanonso wać, że panowie Koo i Yee chcą się z nim zobaczyć. - Niechaj przyjdą na rozprawę - powiedział sędzia. Niech się wypowiedzą publicznie. Potem zjawili się Ma Joong z Chiao Taiem, a za nimi Tang. Stary skryba miał popielatą twarz i wydawał się jeszcze bardziej przerażony niż wczoraj. - To potworne! - lamentował. - Nic podobnego nie zda rzyło się dotąd w naszym okręgu! Zamach na oficerów try bunału... - Nie martw się o moich przybocznych - przerwał mu sędzia. - Umieją się bronić. Przyjaciele uśmiechnęli się pod wąsem. Ma Joong zdjął już szarfę usztywniającą rękę, a oko Chiao Taia mieniło się co prawda wszystkimi kolorami tęczy, ale przynajmniej mógł je otworzyć. Rozległ się gong. Sędzia przetarł twarz wilgotną gorącą serwetką. Hoong pomógł mu włożyć urzędową suknię i ca ła piątka ruszyła do sali rozpraw. Mimo wczesnej pory w rozległej sali kłębił się tłum. Mieszkańcy wschodniej dzielnicy roznieśli po mieście plotkę o bójce na koreańskiej łodzi i wielu obywateli prze czytało afisze zawiadamiające o ucieczce Po Kaia. Ledwie sędzia zastukał młotkiem w stół, na czoło tłumu wystąpił doktor Tsao. Padł na kolana i wyrzucił z siebie jednym tchem: - Zdarzyło się wielkie nieszczęście, Ekscelencjo! Moje go syna Tsao Mina obudziło w nocy rżenie koni. Poszedł do stajni i zobaczył, że zwierzęta są niespokojne. Obudził stróża, wziął miecz i poszedł do zagajnika, który otacza na szą posiadłość, sprawdzić, czy nie ukrył się tam złodziej. Nagle jakaś wielka, ciężka masa zwaliła mu się na plecy i ostre pazury wbiły w ramiona. Padając, uderzył głową w kamień i ostatnie co usłyszał, zanim zemdlał, to kłapa nie potężnej szczęki. Na całe szczęście nadbiegł stróż z po chodnią i spłoszył bestię. Dostrzegł jeszcze ogromny cień znikający wśród drzew. Zanieśliśmy syna do łóżka. Rany na ramionach nie są groźne, ale ma rozorane czoło. Dziś rano zaczął majaczyć. Doktor Shen twierdzi, że jego stan jest poważny. Niechaj Ekscelencja wysłucha swego pokor- nego sługi i podejmie wszystkie środki, by jak najszybciej uwolnić nasz okręg od ludojada! Na sali podniósł się szmer aprobaty. -Jeszcze dziś myśliwi wyruszą na łowy - oświadczył sędzia. Doktor Tsao podniósł się z klęczek i zajął miejsce w pierwszym rzędzie. Teraz wystąpił z tłumu Yee Pen. Padł na kolana, przedstawił się i powiedział: -Pokorny armator, który tu klęczy, przeczytał afisze rozwieszone na mieście. Słyszał również, co mówią o roli, jaką odegrał Po Kai w bójce na koreańskiej łodzi. Po Kai to ekscentryk i chciałbym oświadczyć, że nie biorę odpowie dzialności za to, co robi po godzinach pracy. - Kiedy i w jakich okolicznościach rozpoczął u ciebie służbę? - zapytał sędzia. - Zjawił się dziesięć dni temu z listem polecającym od doktora Tsao Fena, znanego literata i kuzyna mego przyja ciela, doktora Tsao Ho-hsiena, Ekscelencjo. Powiedział, że właśnie się rozwiódł i pragnie opuścić stolicę, gdzie rodzi na byłej żony robi mu trudności. Szybko się zorientowa łem, że to pijak i rozpustnik, ale przymknąłem na to oczy ze względu na jego niesłychane zdolności zawodowe. Kie dy przeczytałem afisz, wezwałem mojego zarządcę i zapy tałem go, kiedy ostatni raz widział Po Kaia. Powiedział, że księgowy wrócił wczoraj późno w nocy, po czym zaraz znów wyszedł, zabierając z sobą płaskie pudło. Ponieważ zna jego kapryśne obyczaje, nie zwrócił na to specjalnej uwagi, zauważył jednak, że Po Kai bardzo się śpieszył. Przed przyjściem do Ekscelencji sam przeszukałem pokój Po Kaia: wszystkie jego rzeczy leżą na miejscu, brak tylko skórzanego pudła, w którym trzyma osobiste papiery. 162 Yee Pen zamilkł na chwilę, po czym zakończył prze mowę: - Chciałbym, aby skrybowie zanotowali, że nie biorę odpowiedzialności za nielegalną działalność Po Kaia, Eks celencjo. - Uczynią to - rzekł oschle sędzia - ale opatrzą twoje oświadczenie następującym komentarzem: ,,Sędzia nie akceptuje tej deklaracji i odpowiedzialnością za wszystkie czyny popełnione przez Po Kaia obciąża armatora Yee Pe na, który zatrudnia rzeczonego Po Kaia, mieszkającego pod jego dachem". Twój pracownik brał udział w starannie przygotowanym zamachu na życie moich dwóch przy bocznych. Twoją rzeczą jest dowieść, że nie maczałeś w tym palców. - Jakże mogę tego dowieść, Ekscelencjo? - jęknął Yee Pen. - Nie mam pojęcia, co mógł zrobić. Jestem lojalnym obywatelem, Ekscelencjo. Szanuję prawo. Czyż nie zgłosi łem się specjalnie wczoraj do Ekscelencji, aby uprzedzić... - Opowiedziałeś mi nieprawdziwą historię - przerwał mu sędzia. - Poza tym doszły mnie słuchy, że w pobliżu twojego domu, przy drugim moście, dzieją się dziwne rze czy. Aż do odwołania proszę nie opuszczać domu bez mo jego zezwolenia. Yee Pen chciał zaprotestować, ale zarządca pachołków nakazał mu milczenie i strażnicy wyprowadzili armatora. Jego miejsce zajął Koo Meng-pin. - Pokorny armator, który klęczy przed Ekscelencją, nie pójdzie za przykładem swego przyjaciela i kolegi Yee Pena. Szef moich pracowników, Koreańczyk Kim Sang, jest za mieszany w incydent na łodzi i czuję się odpowiedzialny za wszystkie jego uczynki łącznie z tymi, które popełnia poza godzinami pracy. Łódź, na której doszło do zajścia, należy do mnie. Trzej koreańscy marynarze są u mnie na służbie. Majster z mojej stoczni doniósł mi, że Kim Sang zjawił się wczoraj wieczorem w porze kolacji i wziął łódź, nie powie dziawszy, gdzie się wybiera. Nie ma potrzeby dodawać, że działał na własną rękę i że ja niczym nie wiedziałem. Na koniec dodam, że osobiście postaram się wyjaśnić, co się stało na łodzi. Jeśli sąd zechce wysłać swoich pracowni ków do mojej stoczni, żeby sprawdzili, co wykryłem, to bę dą tam mile widziani. - Sąd docenia chęć współpracy z twojej strony, Koo odpowiedział sędzia. - Po zamknięciu śledztwa ciało Kim Sanga zostanie ci wydane. Będziesz je mógł wówczas przekazać w ręce najbliższych krewnych w celu pochów ku. Sędzia chciał już zamknąć posiedzenie, kiedy zobaczył jakąś wysoką postać, torującą sobie drogę w tłumie. Ener giczna matrona o ordynarnej twarzy, ubrana w czarną suk nię w krzykliwe czerwone wzory, ciągnęła za sobą drugą, zawoalowaną kobietę. Baba rzuciła się przed estradą na kolana, zawoalowaną kobieta stanęła z tyłu ze spuszczoną głową. - Pokorna służebnica, która klęczy przed sądem, nazy wa się Liao i jest właścicielką piątej ukwieconej łodzi, za cumowanej przy Bramie Wschodniej. Donoszę Ekscelen cji, że przyprowadziłam przed oblicze sprawiedliwości tu obecną zbrodniarkę! Sędzia nachylił się, żeby się lepiej przyjrzeć szczupłe; sylwetce o zasłoniętej twarzy. Słowa kobiety go zaskoczy- ły. Szefowe tego typu zakładów na ogół doskonale dawały sobie radę z karaniem krnąbrnych prostytutek. - J a k się nazywa ta dziewczyna i o co ją oskarżasz? zapytał. -Uparcie nie chce wyjawić swego imienia, Ekscelen cjo! - Przecież wiesz, że nie wolno ci zatrudnić dziewczyny, nie sprawdziwszy wpierw jej tożsamości - oświadczył su rowym głosem sędzia. Pani Liao kilkakrotnie uderzyła czołem w podłogę i za częła się tłumaczyć. -Pokornie proszę o wybaczenie, Ekscelencjo. Powin nam była od razu powiedzieć, że ta osoba u mnie nie pra cuje. Przysięgam, że mówię najszczerszą prawdę, Eksce lencjo! Oto co się stało: piętnastego tego miesiąca, przed świtem, zjawił się na mojej łodzi pan Po Kai z tą oto dziew czyną odzianą w mnisią sukienkę. ,,To moja nowa konku bina - powiedział - ale moja pierwsza żona nie chce jej przyjąć pod dach. Obrzuciła ją wyzwiskami, podarła na niej ubranie i choć godzinami próbowałem jej przemówić do rozsądku, o niczym nie chciała słyszeć. Mam nadzieję, że za parę dni się uspokoi, do tego czasu chciałbym, żeby moja konkubina została na pani dżonce". Dał mi pieniądze i kazał kupić swej wybrance odpowiednie suknie. Pan Po Kai jest jednym z moich najlepszych klientów. Co więcej, pracuje u armatora, a marynarze to też moi dobrzy klien ci. Czy mogłam, nieszczęsna, mu odmówić? Kupiłam dzierlatce piękną sukienkę, dałam jej najładniejszą kajutę, a kiedy mój pomocnik próbował przysłać jej klientów, że by nie straciła wprawy, nie chciałam nawet o tym słyszeć. Przekonywał mnie, że mała na pewno nie odważy się powiedzieć o tym panu Po Kaiowi, ale ja byłam twarda. Co słowo, to słowo, panie sędzio! Ale zawsze mówiłam, że naj ważniejsze jest prawo. Więc gdy dziś rano powiedział mi sklepikarz z sampanu, że dowiedział się z afisza o poszuki waniu Po Kaia przez trybunał, pomyślałam sobie, że dziewczyna na pewno wie, gdzie on się ukrywa, i że jest moim obowiązkiem przyprowadzić ją przed oblicze Eksce lencji! Sędzia Di zwrócił się do zawoalowanej kobiety. -Odsłoń twarz! Powiedz trybunałowi, jak się nazy wasz, i wyjaśnij nam swoje stosunki ze zbiegłym prze stępcą. ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Młoda kobieta opowiada o swej zdumiewającej przygodzie - starzec wyznaje niezwykłą zbrodnię Nieznajoma podniosła głowę. Znużonym gestem od rzuciła woal, ukazując inteligentną i sympatyczną twarz pięknej młodej kobiety. - Pańska pokorna służka nazywa się Koo, z domu Tsao, szlachetny sędzio - powiedziała cichym głosem. Na sali podniosły się okrzyki zdziwienia. Koo Meng-pin wysunął się do przodu i uważnie przyjrzał się żonie. Gwał townie zbladł i milczkiem wycofał się na swoje miejsce. - Zawiadomiono mnie, że zaginęłaś - powiedział sę dzia. - Proszę nam powiedzieć, co się wydarzyło czterna stego po południu, poczynając od chwili, gdy rozstałaś się z bratem. Młoda kobieta spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. - Czy muszę wszystko powiedzieć, Ekscelencjo? Wola łabym... -Proszę niczego nie ukrywać. Po twoim zaginięciu miało miejsce morderstwo. Obawiam się, że inne jeszcze przestępstwa są związane z tą sprawą. Słuchamy. - Kiedy skręciłam w lewo, do głównej drogi, spotkałam naszego sąsiada Fan Choonga ze służącym. Znałam go z widzenia, więc odpowiedziałam grzecznie na jego powi tanie. Zapytał, dokąd jadę. ,,Wracam do miasta - odparłam. - Mój brat ma za chwilę nadejść". Jechaliśmy razem do skrzyżowania, a ponieważ brat się nie pojawił, pomyśla łam, że wrócił do domu, uznawszy, że dalej nie potrzebuję eskorty. Fan oznajmił, że on też jedzie do miasta, zapropo nował, byśmy pojechali razem. ,,Pojadę polną drogą - po wiedział. - Właśnie ją naprawili, to nam skróci podróż". Ponieważ nie uśmiechała mi się samotna jazda obok opuszczonej świątyni, przyjęłam jego propozycję. Kiedy dojechaliśmy do ścieżki prowadzącej do jego posiadłości, Fan powiedział, że musi zobaczyć się na moment z dzier żawcą i żebym zaczekała na niego w stojącej obok szopie. Zeskoczyłam z konia i usiadłam w środku na taborecie. Fan szepnął coś służącemu, po czym wszedł do szopy i pa trząc na mnie niegodziwym wzrokiem, powiedział: ,,Posła łem służącego do zagrody, żeby nam nie przeszkadzał". Pani Koo zatrzymała się na chwilę, jej policzki poróżowiały, ściszyła głos. - Chciał mnie objąć, ale powiedziałam, że będę krzy czeć. Wtedy roześmiał się: ,,Możesz się wydzierać, ile chcesz, moja śliczna, nikt cię nie usłyszy. Bądź grzeczna, bo szkoda czasu!" Zaczął szarpać na mnie sukienkę. Wal czyłam, jak mogłam, ale był ode mnie silniejszy. Zdarł ze mnie sukienkę, związał mi ręce z tyłu moim paskiem i rzu cił mnie nagą na stertę polan. Musiałam znieść jego obrzy dliwe karesy. Kiedy skończył, rozwiązał mi ręce i kazał się ubrać. ,,Przypadła mi do gustu ta gimnastyka - powiedział. - Noc spędzimy w zagrodzie, będzie nam wygodniej. Jutro odwiozę cię do miasta i wymyślimy jakąś historyjkę na użytek twego męża". Byłam absolutnie w jego władzy, mu siałam go słuchać. Po kolacji położyliśmy się do łóżka. Jak tylko zasnął, chciałam wymknąć się i uciec do ojca. Nagle 168 otworzyło się okno. Jakiś olbrzym wskoczył do pokoju z sierpem w ręku. Przerażona potrząsnęłam Fanem, ale ol brzym jednym skokiem znalazł się przy łóżku i poderżnął mu gardło. Martwe ciało osunęło się na mnie, tryskająca krew zalała mi twarz... Pani Koo ukryła twarz w dłoniach. Sędzia dał znak za rządcy pachołków, żeby podał kobiecie filiżankę herbaty. Odmówiła gestem ręki i ciągnęła dalej: - ,,A teraz twoja kolej, ty dziwko", wrzasnął nieznajo my. Używając słów, których nie śmiem powtórzyć, nachylił się nade mną, chwycił mnie za włosy i zamierzył się sier pem. Usłyszałam świst i straciłam przytomność. Ocknęłam się na wózku podskakującym na wybojach, obok mnie le żało nagie ciała Fana. Zrozumiałam, że ostrze sierpa wbiło się w wezgłowie łoża, musnąwszy mnie tylko w szyję. Po nieważ morderca sądził prawdopodobnie, że mnie zabił, udałam nieżywą. Wóz zatrzymał się wreszcie i zostałam zrzucona razem z trupem na ziemię. Morderca przysypał nas suchymi gałęziami, usłyszałam, że odjeżdża. Bałam się otworzyć oczy, więc nie mogę powiedzieć, jak wyglądał. W sypialni wydawał mi się bardzo śniady, ale to może tyl ko w świetle oliwnej lampki. Rozejrzałam się dokoła i w blasku księżyca rozpoznałam morwowy zagajnik w po bliżu zagrody. Wtedy pojawił się na dróżce mnich. Ponie waż byłam prawie naga, owinięta tylko szmatą wokół bio der, schowałam się za drzewo, ale mnie dojrzał. Oparty na lasce przyjrzał się trupowi Fana i powiedział: ,,Zabiłaś ko chanka, co? Chodź na chwilę dotrzymać mi towarzystwa w starej świątyni, nikomu nie powiem". Rzucił się na mnie, podniosłam krzyk, a wtedy zjawił się jakiś nowy, wyciągnął nóż z rękawa i zaczął wygrażać mnichowi: ,,Ach, to tak? Teraz zaciąga się kobiety do świątyni, żeby je zgwałcić?" Mnich zaklął, podniósł laskę, żeby się bronić, gdy nagle złapał się za serce i runął na ziemię. Nowo przybyły pochy lił się nad nim, pomacał ciało, wyprostował się i mruknął: ,,No, nie mam ci ja dzisiaj szczęścia!" -Czy twoim zdaniem ten mężczyzna znał mnicha? spytał sędzia Di. - Nie umiem powiedzieć, Ekscelencjo. Wszystko działo się tak szybko! Jedno jest pewne: mnich nie wymówił jego imienia. Dopiero później dowiedziałam się, że mój wybaw ca nazywa się Po Kai. Odwrócił oczy od mej nagości i spy tał, co mi się przydarzyło. To nie był człowiek z ludu, mi mo że miał na sobie zwyczajne ubranie. Wzbudził we mnie zaufanie i opowiedziałam mu wszystko po kolei. Zapropo nował, że mnie odprowadzi do męża albo do ojca. Tak by łam zbulwersowana tym, co zaszło, że wolałam zastanowić się trochę, zanim podejmę decyzję. Powiedziałam mu: ,,Je stem pewna, że morderca wziął mnie za kogoś innego. Czy mógłby mnie pan ukryć przez dzień lub dwa i nie wspomi nać o mnie, kiedy powiadomi pan władze o zbrodni?" Po wiedział, że sprawa morderstwa nic go nie obchodzi, ale jeśli chcę na jakiś czas zniknąć, to mi pomoże. ,,Ale nie mieszkam u siebie, a w żadnym zajeździe nie przyjmą sa motnej kobiety w środku nocy. Jedyne wyjście to wynająć pokój w pływającym domu schadzek. Właścicielki tych za kładów nie mają w zwyczaju zadawać pytań, zresztą moż na im powiedzieć byle co. Pochowam ciała pod morwami, minie parę dni, nim ktoś je znajdzie. Przez ten czas zdecy duje się pani, czy chce powiadomić trybunał o całej spra- wie". Ściągnął habit z mnicha i kazał mi go włożyć. Wytar łam szmatą twarz i ciało z krwi, ubrałam się. Kiedy wrócił, byłam gotowa do drogi. Poszliśmy ścieżką, do lasku przy drodze. Tam czekał przywiązany do drzewa koń. Posadził mnie za sobą i tak dotarliśmy do Peng-lai. Zatrzymaliśmy się nad kanałem, wynajął sampan i zawiózł mnie na ukwieconą łódź zakotwiczoną przy Bramie Wschodniej. - Straże wpuściły was do miasta bez problemu? - Wjechaliśmy przez Bramę Południową. Mój wybawca udał pijanego. Strażnicy najwyraźniej dobrze go znali i kiedy powiedział im, że wiezie ,,nowy talent", kazali mi zdjąć kaptur. Ujrzawszy kobietę, roześmieli się i dali nam swobodnie wjechać, pozwoliwszy sobie przy tym na niewy bredne żarty. Po Kai wynajął dla mnie kajutę. Nie wiem, co tam opo wiedział właścicielce, widziałam tylko, że dał jej cztery srebrne uncje. Muszę przyznać, że dobrze mnie traktowa ła, a kiedy jej powiedziałam, że boję się, iż mogłam zajść w ciążę, dała mi odpowiednie zioła. Jakoś przyszłam do siebie po tych przejściach; postanowiłam, że kiedy Po Kai wróci, poproszę go, by odprowadził mnie do domu mego ojca. Ale dziś rano właścicielka weszła do mojej kajuty ze służącym i powiedziała, że Po Kai jest przestępcą poszuki wanym przez policję. Dodała, że zapłacił tylko część sumy za wynajęcie kajuty i że mam przyjmować klientów, żeby spłacić dług. Byłam oburzona. Powiedziałam jej, że cztery srebrne uncje, które otrzymała, to aż nadto i że natych miast sobie idę. Wtedy kazała służącemu przynieść bat. Wiedząc, co mnie czeka, udałam, że jestem wspólniczką Po Kaia. Przyprowadziła mnie więc tutaj, bo wolała nie mieć kłopotów, i dlatego stoję teraz przed obliczem Ekscelencji. Zdaję sobie sprawę, że powinnam była wysłuchać rady mego wybawcy. Nie wiem, jaką zbrodnię popełnił, ale mnie potraktował jak najlepiej. Powinnam była od razu zgłosić się do trybunału, ale byłam tak wstrząśnięta, mu siałam się uspokoić. Przysięgam, że powiedziałam całą prawdę i tylko prawdę, Ekscelencjo. Sędzia pogrążył się w myślach, podczas gdy skryba od czytywał na głos zeznania młodej kobiety. Najwyraźniej mówiła szczerze, a jej historia zgadzała się ze wszystkimi znanymi faktami. Nacięcie na wezgłowiu łóżka doskonale się tłumaczyło. Że Ah Kwang się pomylił, też było zrozu miałe - krew Fana zalała twarz pani Koo i w ciemnościach była nie do poznania. To, że Po Kai tak wydatnie pomógł młodej kobiecie, potwierdzało tylko podejrzenia sędziego dotyczące doktora Tsao. Zapewne Po Kai jest jego wspól nikiem i zawiadomił go, że córka zniknie na jakiś czas, gdyż nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności była świad kiem spotkania z mnichem wciągniętym w ich ciemne sprawki. Stąd zapewne dziwna obojętność doktora Tsao na losy córki: nie niepokoił się o nią, bo wiedział, że jest bezpieczna. Pani Koo złożyła odcisk kciuka pod dokumentem, a wtedy sędzia oświadczył: -Masz za sobą ciężką próbę. Kto się odważy twier dzić, że mądrzej by się zachował w takich okoliczno ściach? Stopień winy kobiety, która zaniedbuje obowią zek poinformowania wymiaru sprawiedliwości o zamor dowaniu swojego gwałciciela sprzed paru godzin, stano wi problem prawny, którym nie będę się tu zajmował. Nie jest moim zadaniem dostarczać prawnikom tematu do dyskusji, lecz wymierzać sprawiedliwość i zadbać o za dośćuczynienie poszkodowanym. Sąd nie oskarża cię o nic i zwraca mężowi. Kobieta zwróciła oczy na Koo Meng-pina, który wystą pił naprzód i nie patrząc na nią, spytał sędziego: - Czy są dowody, Ekscelencjo, że moja żona została rze czywiście zgwałcona i nie poddała się Fan Choongowi z własnej i nieprzymuszonej woli? Pani Koo patrzyła na męża z niedowierzaniem. - Owszem - odparł sędzia, wyciągając z rękawa białą chusteczkę. - Tę chusteczkę, którą Pan rozpoznał jako na leżącą do żony, znalazłem na stercie polan w szopie, a nie na skraju drogi, jak mówiłem. Pan Koo zagryzł wargi. - Skoro tak, to wierzę, że żona powiedziała prawdę, Niemniej, w myśl kodeksu honorowego, któremu od wielu pokoleń są posłuszni członkowie mojej skromnej rodziny powinna była popełnić samobójstwo zaraz po tym, jak ja ten drań wykorzystał. Skoro tego nie uczyniła, splamiła honor mego rodu, i oświadczam tu oficjalnie, że ją odtrą cam. - M a pan do tego prawo - przyznał sędzia. - Niecha; wystąpi doktor Tsao Ho-hsien. Ojciec młodej kobiety ukląkł przed sędzią, mamrocząc coś niewyraźnie w brodę. - Doktorze Tsao, czy przyjmiesz rozwiedzioną córkę dc swego domu? - spytał sędzia. - Nie mam wątpliwości - powiedział doktor Tsao moc nym głosem - że należy zapomnieć o osobistych uczu- ciach, gdy w grę wchodzą podstawowe prawidła naszego społeczeństwa. Nie mogę więc przyjąć pod swój dach cór ki, która wyparła się naszego kodeksu etycznego. Jestem człowiekiem powszechnie znanym, muszę świecić przy kładem, nawet jeśli jako ojciec płacę za ten gest niewypo wiedzianym cierpieniem, Ekscelencjo. -Przyjmuję twoją decyzję do wiadomości - odpowie dział chłodno sędzia. - Zanim sąd podejmie postanowienie co do dalszych losów panny Tsao, znajdzie ona schronienie na terenie trybunału. Sędzia dał znak sierżantowi Hoongowi, żeby wyprowa dził młodą kobietę, po czym zwrócił się do właścicielki do mu schadzek: - Chciałaś zmusić lokatorkę do prostytucji, co jest ka ralne. Ponieważ jednak rzecz się nie stała i ponieważ, z drugiej strony, wykazałaś się do pewnego stopnia posza nowaniem prawa, przymykam oczy. Ale jeśli to się powtó rzy, czeka cię biczowanie i odebranie licencji. Przestroga dotyczy również twoich koleżanek, nie omieszkaj im jej przekazać. Matrona czym prędzej opuściła salę, sędzia Di stuknął młotkiem w stół, obwieszczając, że przesłuchanie jest skończone. Wychodząc z sali, spostrzegł, że nie ma starszego skry by. Zapytał Ma Joonga, co się z nim stało, i dowiedział się, że w czasie wystąpienia doktora Tsao Tang poczuł się źle i wyszedł. - No, tego już za wiele - powiedział sędzia ze złością. Jeśli tak dalej pójdzie, będę zmuszony wysłać go na eme ryturę. W gabinecie czekała na niego córka doktora Tsao z sier żantem. Sędzia kazał przybocznym zaczekać na zewnątrz, usiadł za biurkiem i ojcowskim głosem zapytał: - No i co z tobą zrobimy, Tsao? Młodej kobiecie drżały wargi, ale opanowała się i odpo wiedziała, patrząc mu w oczy: - Teraz wiem, że zgodnie z naszymi świętymi zwyczaja mi powinnam była popełnić samobójstwo. Ale wyznaję, że w tej ponurej zagrodzie wcale nie myślałam o śmierci. Przeciwnie, chciałam żyć! - i uśmiechnąwszy się ze smut kiem, dodała: - Nie boję się śmierci, ale nie znoszę robić rzeczy, których sensu nie rozumiem! Błagam Ekscelencję, by mi zechciał poradzić. - Zgodnie z doktryną naszego Mistrza Konfucjusza odparł sędzia - kobieta musi być absolutnie wolna od zma zy. Myślę, że chodzi tu raczej o czystość duchową, a nie cie lesną. Nie zapominajmy, że Mistrz powiedział także: ,,Sta rajcie się zawsze postępować po ludzku". Osobiście jestem przekonany, Tsao, że wszystkie punkty doktryny powinno się interpretować w świetle tej ostatniej wskazówki. Panna Tsao spojrzała na niego z wdzięcznością. Zasta nowiła się chwilę i powiedziała: - Byłoby dla mniej najlepiej, gdybym wstąpiła do klasz toru. - Skoro nigdy nie czułaś w sobie religijnego powołania, ta decyzja byłaby tylko ucieczką przed życiem. Taka roz sądną osóbka jak ty może zrobić coś lepszego. A gdybym zapytał któregoś z przyjaciół w stolicy, czy nie przyjąłby cię na wychowawczynię swoich córek? Później mógłby bez wątpienia znaleźć ci drugiego męża. 176 - Nie wiem, jak dziękować Ekscelencji za tyle troski. Ale krótki związek z panem Koo nie pozostawił mi najlep szego wspomnienia, a po przygodzie w szopie i tym, co nie chcący widziałam i słyszałam na łodzi, zniechęciłam się ostatecznie do drugiej płci. Nie, Ekscelencjo, naprawdę są dzę, że klasztor jest jednym miejscem, gdzie mogę się schronić na zawsze. - ,,Na zawsze" w ustach osoby tak młodej brzmi niesto sownie. Ale nie mówmy o sprawach drażliwych. Za tydzień lub dwa przyjadą moje żony, gorąco pragnę, byś przedsta wiła plany mojej pierwszej żonie, nim podejmiesz decyzję. Tymczasem zamieszkasz u koronera. Podobno jego mał żonka jest przemiłą kobietą, a ich córka będzie ci dotrzy mywać towarzystwa. Sierżancie, proszę odprowadzić pan nę Tsao. Młoda kobieta pokłoniła się głęboko sędziemu i wyszła z Hoongiem. Do gabinetu weszli asystenci sędziego. - Słyszałeś prośbę doktora Tsao? - spytał sędzia Chiao Taia. - Żal mi bardzo jego synka, bo to miły chłopak. Masz dzień wolnego, dlaczego nie wykorzystasz go na polowa nie? Weź ze sobą dwóch strażników, rzecz jasna. Ty, Ma Joong, powiedz zarządcy pachołków, żeby porozumiał się z nadzorcami dzielnicy - trzeba jak najszybciej znaleźć Po Kaia. Potem możesz się zająć swoją ręką. Nie będziecie mi potrzebni aż do wieczora; pójdziemy wtedy razem na uro czystość do Świątyni Białego Obłoku. Chiao Tai był zachwycony propozycją sędziego, ale Ma Joong zaprotestował: - O nie! Nie pójdziesz polować na tygrysa beze mnie! Ktoś go musi trzymać za ogon, gdy go będziesz łapał! Wybuchnęli śmiechem i pożegnali się z sędzią. Sędzia Di został sam. Otworzył grubą księgę dotyczącą rent ziemskich. Czuł potrzebę zajęcia się przez chwilę czymś innym niż ujawnionymi ostatnio faktami. Ledwie skończył czytać pierwszą stronę, gdy do drzwi zapukał za rządca pachołków i nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka. - Pan Tang się otruł, Ekscelencjo! Chce pana widzieć! zawołał przejętym głosem. Sędzia Di zerwał się na nogi. Po drodze do zajazdu, gdzie mieszkał starszy skryba, spytał zarządcę: - Dostał odtrutkę? - Nie chce powiedzieć, co to za trucizna, Ekscelencjo. Zaczekał, aż zacznie działać, zanim przemówił. Na korytarzu pierwszego piętra jakaś stara kobieta rzu ciła się sędziemu do stóp, błagając, by wybaczył mężowi. Sędzia uspokoił ją i dał się zaprowadzić do sypialni Tanga. Stary skryba leżał w łóżku z zamkniętymi oczami. Zona przysiadła obok niego i odezwała się łagodnie. Tang otwo rzył oczy. Na widok sędziego odetchnął z ulgą. - Zostaw nas samych - szepnął do żony. Wstała i wyszła z pokoju. Sędzia usiadł na jej miejscu na skraju łóżka. Tang wpatrywał się w niego milcząco, a po chwili odezwał się słabym, zmęczonym głosem: - Trucizna powoduje powolny paraliż całego ciała. Już nie czuję nóg, ale umysł mam wciąż jasny. Pragnę panu wyznać zbrodnię, którą popełniłem, i zadać pytanie. - Czy ukryłeś przede mną coś, co dotyczy śmierci mego poprzednika? 1 7Q -Nie, powiedziałem wszystko, co wiedziałem. Dręczą mnie moje własne winy, nie troszczę się teraz o zbrodnie popełnione przez innych. Ale śmierć Wanga i zjawienie się ducha wstrząsnęły mną, a kiedy jestem w tym stanie, tra cę nad tym drugim kontrolę. I Fan także zginął. Jedyna istota ludzka, do której czułem... - Wiem... - przerwał mu sędzia. - Postępujemy tak, jak nam każe natura. Jeżeli dorośli ludzie żywią do siebie ta kie uczucia, to ich sprawa. Tym się nie przejmuj. - Wcale nie o to chodzi! Mówię o tym tylko po to, żeby pan zrozumiał, jak byłem strapiony i zdenerwowany. A kiedy czuję się bezsilny, ten drugi, co we mnie siedzi, bierze górę. Wtedy zwłaszcza, gdy księżyc świeci na nie bie. - Urywany oddech przeszkadzał mu mówić. Zaczerp nął głęboko powietrza i ciągnął: - O, dobrze go znam, po tych wszystkich latach! Znalazłem kiedyś dzienniki mego dziadka: też z nim walczył, biedaczysko! Nad moim ojcem nie miał żadnej władzy, ale dziadka doprowadził do samo bójstwa. Nie mógł tego dłużej znieść, tak jak teraz ja... Dla tego zażyłem truciznę. Teraz ten drugi nie będzie miał do kąd iść, bo nie mam dzieci... Umrze razem ze mną! Na wychudzonej twarzy pojawił uśmiech. Sędzia pa trzył na niego ze współczuciem. Biedny starzec najwyraź niej tracił rozum. Oczy umierającego znieruchomiały, wsłuchiwał się w siebie. - Trucizna podchodzi coraz wyżej - wyszeptał z przera żeniem. - Niewiele czasu mi zostało. Opowiem panu, jak to się zawsze dzieje: budzę się w środku nocy ze ściśniętym sercem. Wstaję z łóżka i zaczynam krążyć z kąta w kąt, jak zwierzę w klatce. Duszno mi w pokoju... Potrzebuję powie trza! Wychodzę na dwór, ale ulica jest za ciasna. Ściany do mów przywalają mnie swym ciężarem. Nie mam czym od dychać! Wtedy właśnie ten drugi ostatecznie bierze mnie w posiadanie. Tang znów głęboko odetchnął i lekko się rozluźnił. - Wskakuję na mury miasta i zeskakuję na drugą stro nę, jak wczoraj. W polu czuję się silniejszy, weselszy. Mło da krew krąży mi w żyłach, świat stoi otworem. Mocno czuję odurzające zapachy traw. Wącham mokrą ziemię i wiem, że przebiegł tędy zając. Otwieram szeroko oczy... Widzę w ciemnościach! Wciągam powietrze w nozdrza i wiem, że tam, w zagajniku, jest jeziorko! Wczoraj w nocy poczułem inny zapach, od którego wyostrzają mi się ner wy, a mięśnie napinają się do skoku. Ciepły zapach szkar łatnej krwi... Sędzia patrzył z przerażeniem na odmienioną twarz Tanga. Źrenice zielonych oczu zrobiły się małe jak szpilki, kości policzkowe wydawały się szersze, w kącikach otwar tych ust sterczały żółte kły. Siwy wąs najeżył się, a palce na prześcieradle przypominały pazury. Zmartwiały sędzia przysiągłby, że Tang strzyże uszami. Nagle jego twarz znów przemieniła się w maskę naznaczoną piętnem bli skiej śmierci. Starzec szepnął ledwie słyszalnie: - Budzę się w łóżku zlany potem. Zapalam świecę i biegnę do lustra. Jaka ulga, gdy nie widzę na sobie krwi! Ale teraz ten drugi korzysta z mego osłabienia i zmusza mnie do uczestnictwa w swoich odrażających zbrodniach! Wczoraj w nocy kazał mi skoczyć na Tsao Mina. Nie chcia łem... Przysięgam, że nie chciałem! Ostatnie zdanie zakończył wysokim, piskliwym krzy kiem, który przerodził się nagle w ryk. Tang rozpaczliwie próbował zapanować nad wargami. Sędzia położył rękę na czole konającego, który zdołał jeszcze wydusić z siebie py tanie. - Czy jestem winny, panie sędzio? Zanim sędzia Di zdążył odpowiedzieć, oczy starca za szły mgłą, rysy złagodniały. Sędzia przykrył ciało prześcieradłem. Większy sędzia niż on odpowie na pytanie starego skryby. ROZDZIAŁ SZESNASTY Sędzia Di zamawia miskę klusek w szykownej restauracji - przyklaskuje postanowieniom starszego kolegi Przed głównym wejściem do trybunału sędzia spotkał Hoonga. Sierżant dowiedział się, że Tang połknął truciznę, i szedł zapytać o stan jego zdrowia. - Starszy skryba popełnił samobójstwo wskutek nerwo wej depresji. Urodził się pod złą gwiazdą - odpowiedział krótko sędzia. Kiedy weszli do gabinetu, dodał jeszcze: - Ze śmiercią Tanga i Fan Choonga straciliśmy najbar dziej doświadczonych urzędników. Wezwij trzeciego skry bę i każ mu przynieść akta, którymi zajmował się Tang. Resztę poranka spędzili na przeglądaniu dokumentów. Tang niezwykle sumiennie zajmował się księgowością, ale już się dawało odczuć skutki dwu dni bezczynności. Trze ci skryba zrobił na sędzim jak najlepsze wrażenie, toteż przyznał mu tymczasowo stanowisko zmarłego, z obietni cą zachowania posady, jeśli dobrze się wywiąże z nowych obowiązków. Wówczas nastąpią inne jeszcze zmiany per sonelu. Uregulowawszy sprawy biurowe, sędzia zjadł obiad w orzeźwiającym cieniu wielkiego dębu na rogu dziedziń ca. Kiedy po skończonym obiedzie pił herbatę, zarządca pachołków zameldował, że wciąż nie udało się znaleźć Po Kaia. Poeta jakby się rozpłynął w powietrzu. 183 Sędzia wrócił do gabinetu, Hoong poszedł do kancela rii pilnować urzędników. Sędzia spuścił bambusowe story, rozluźnił pasek i położył się na kanapie. Jego silny prze cież organizm odczuwał skutki napięcia ostatnich dwu dni. Z przygnębieniem stwierdził, że potrzebuje trochę od poczynku. Zamknął oczy, próbując rozluźnić się i uporząd kować myśli. Zniknięcie pani Koo i Fan Choonga zostało wyjaśnione, ale śmierć Wanga nadal była okryta tajemnicą. Podejrzanych nie brakowało: po pierwsze Po Kai, na stępnie Yee Pen, doktor Tsao, nieokreślona jeszcze liczba mnichów Świątyni Białego Obłoku. Rola Hui-pena jest niejasna - za szybko się pojawił po nieudanym zamachu na kładce. Ale przeor nie wygląda na herszta bandy. Zresz tą Yee Pen i doktor Tsao również nie. Złym duchem kieru jącym całą akcją wydaje się Po Kai, człowiek nietuzinkowy, obdarzony nadzwyczajną przytomnością umysłu i talen tem aktorskim. Zjawił się w Peng-lai już po śmierci Wanga, więc zapewne zlecił morderstwo wspólnikom, Yee Penowi i Kim Sangowi, żeby następnie samemu pokierować ope racją. Operacją - ale jaką? Sędzia uznał, że musi poddać rewizji swe pierwsze konkluzje. Błędem było sądzić, że przestępcy próbowali go usunąć z obawy, że wie za dużo. Śledczy nie zdołał dociec prawdy, a on sam - o czym wro gowie muszą wiedzieć - wykrył tylko jeden nowy fakt, że mianowicie złoto przemycane było do Korei w pielgrzy mich kijach. Nawiasem mówiąc, ci, co przenosili wewnątrz kijów cienkie sztaby złota, narażali się na znaczne ryzyko, gdyż na drogach podróżnych przeszukiwano na każdym posterunku. Kto przewoził złoto, ten musiał je zadeklaro wać i zapłacić podatek w zależności od odcinka przebytej drogi. Zysk po zapłaceniu podatku oraz taksy za eksport cennego kruszcu nie mógł być duży. A może cały ten prze myt to tylko kamuflaż, który ma odwrócić jego uwagę od ważniejszych spraw? Spraw tak ważnych, że uzasadniały morderstwo cesarskiego urzędnika i próbę likwidacji jego następcy? Niech to diabli, tak właśnie musi być! Co więcej, śmiało zaimprowizowane ataki ostatnich dni wskazywały, że przestępcy ziemia pali się pod nogami, że rzecz ma się rozstrzygnąć lada moment. Tymczasem on, sędzia pokoju, nie wie nic o tym, co się święci, podczas gdy jego przeciw nik, zanim zniknął, zdołał wyciągnąć od przybocznych po ufne informacje. Siedzi sobie teraz bezpiecznie w tajemni czej kryjówce i spokojnie wydaje rozkazy. Sędzia Di westchnął ciężko. Czy na jego miejscu jakiś bardziej doświadczony sędzia poddałby torturom doktora Tsao i Yee Pena, żeby zmusić ich do mówienia? Ależ nie, prawo nie pozwala sięgać do tak skrajnych środków, póki nie ma namacalnego dowodu winy. Nie można aresztować człowieka za to, że podniósł laskę leżącą pod morwą, ani za to, że nie interesuje się losem swojej córki! Miał rację, że nałożył areszt domowy na Yee Pena, to pewne. To lekka kara, uzasadniona kłamstwem armatora na temat rzeko mego szmuglu broni. Kim Sang nie żyje - unieruchomie nie drugiego wspólnika musiało pokrzyżować plany Po Kąia, co opóźni tajemniczą akcję i da trochę czasu trybu nałowi na doprowadzenie śledztwa do szczęśliwego za kończenia. Od kiedy sędzia przybył do Peng-lai, wypadki potoczy ły się w takim tempie, że nie miał nawet czasu złożyć wi zyty komendantowi fortu u ujścia rzeki. Ale chyba komen dant pierwszy winien mu złożyć wizytę? Stosunki między cywilami i wojskowymi to delikatna sprawa. Przy równej randze pierwszeństwo ma cywil. No, ale komendant fortu jest zapewne dowódcą tysiąca lansjerów, a tacy nie grzeszą nadmiarem skromności! Sędzia pomyślał, że musi się jed nak dowiedzieć, co myśli komendant fortu o przemycie złota. Skoro jest znawcą spraw koreańskich, wytłumaczy mu, jaki interes mogą mieć ci, którzy przemycają złoto do kraju, gdzie ma ono mniej więcej tę samą wartość co w Chinach. Jaka szkoda, że nie wypytał Tanga o miejsco wy protokół! Starzec miał w jednym palcu etykietę, mógł by mu doradzić. Sędzia w końcu zapadł w sen. Obudziły go głosy. Zerwał się szybko, przygładził szatę. Za oknem zapadał zmierzch. Spał dłużej, niż zamierzał. Na dziedzińcu urzędnicy, pachołkowie i strażnicy otoczyli kołem Ma Joonga i Chiao Taia. Z szacunkiem rozstąpili się przed sędzią, który ujrzał, jak czterej chłopi składają na ziemi zabitego tygrysa olbrzymich rozmiarów przywiąza nego do bambusowych tyczek. - Chiao Tai go dopadł! - zawołał Ma Joong. - Chłopi za prowadzili nas na jego terytorium, do lasu u stóp góry. Podłożyliśmy mu jagnię na przynętę i schowaliśmy się w krzakach, pod wiatr. Aleśmy się naczekali, Ekscelencjo! Pokazał się dopiero po południu. Jagnię go oczywiście ku siło, ale jakoś nie atakował. Może wyczuł niebezpieczeń stwo? Dobre pół godziny siedział w trawie! Jagnię beczało wniebogłosy, brat Chiao podchodził coraz bliżej i bliżej z kuszą gotową do strzału. Pomyślałem sobie, że jeśli ty grys teraz skoczy, to spadnie mu na kark! Zaczęliśmy więc pełznąć za nim, ja i jeszcze dwaj strażnicy, z nastawionymi trójzębami. Wreszcie bestia skoczyła jak błyskawica, tylko mi śmignął w powietrzu, ale brat Chiao czuwał: jego strza ła utknęła w cielsku tygrysa, tuż nad prawą łapą. 186 Chiao pokazał z uśmiechem biały ślad na łapie tygrysa. - To musi być ten sam, któregośmy wczoraj widzieli, Ekscelencjo. Troszkę przesadziłem, mówiąc, że to człowiek-tygrys. Chociaż zachodzę w głowę, jak mógł się do stać na drugą stronę zatoki! - Nie zajmujmy się teraz zjawiskami nadprzyrodzony mi, bo dość mamy kłopotów z naturalnymi - odparł sędzia. - Serdecznie gratuluję zdobyczy. - Ściągniemy z tygrysa skórę, a mięso podzielimy mię dzy chłopów - powiedział Ma Joong. - Dają je dzieciom do jedzenia, żeby miały krzepę. Wyprawioną skórę chcemy podarować Ekscelencji jako skromny dowód naszego sza cunku. Dobrze się będzie prezentować na fotelu w ga binecie! Sędzia podziękował przybocznym i zaciągnął sierżanta do bramy. Zewsząd nadbiegali podnieceni ludzie, którzy pragnęli zobaczyć zabitego tygrysa i jego pogromcę. - Za długo spałem - rzekł sędzia. - Pora na kolację. Zaj rzyjmy do tego lokalu, gdzie nasi łowcy tygrysów spotkali Po Kaia. Zakosztujemy innej kuchni niż w trybunale i wy badamy, co myśli personel o naszym podejrzanym numer jeden. Chodźmy piechotą, może wieczorny chłód rozjaśni mi w głowie. Ulice południowej dzielnicy kipiały życiem. Bez trudu znaleźli restaurację. Właściciel wybiegł im naprzeciw z uśmiechem przyklejonym do okrągłej twarzy. Starał się jak najdłużej zatrzymać ich w drzwiach do sali na pierw szym piętrze, żeby wszyscy klienci mogli docenić, jak dys tyngowana osobistość zaszczyca jego lokal swoją obecno ścią. Następnie zaprowadził ich do sali zarezerwowanej dla specjalnych gości i zapytał, czym może służyć jego skromna kuchnia. - Na początek przepiórcze jaja, nadziewane krewetki, pieczona wieprzowina, solone rybki, szynka wędzona i ję zyczki kurcząt na zimno - zaproponował. - Następnie... - Dwie miski klusek - przerwał mu sędzia. - Do tego półmisek jarzyn i filiżanka gorącej herbaty. Wystarczy. - Proszę mi pozwolić poczęstować panów czarką Róża nej Rosy - zaproponował strapiony właściciel. - Odrobina likieru na zaostrzenie apetytu, Ekscelencjo! - Nie, nie, dziękuję. Apetyt mam doskonały. Zamówienie zostało przekazane kelnerowi i sędzia za pytał: - Czy Po Kai bywał w twoim zakładzie? - A nie mówiłem, że to drań! - zawołał właściciel. - Za wsze rozglądał się podejrzliwie dokoła, kiedy tu wchodził. I tak trzymał rękę w rękawie, jakby miał zaraz nóż wyciąg nąć! Kiedy przeczytałem dziś rano afisz, wcale się nie zdzi wiłem! Pomyślałem sobie, że już dawno mógłbym donieść Ekscelencji, że to niebezpieczny złoczyńca! - Szkoda, żeś tego nie zrobił - odparł sędzia oschłym tonem. Rozpoznał we właścicielu plagę sądów: nieuważ nego świadka obdarzonego bujną fantazją. - Przyślij mi te raz szefa kelnerów. Okazał się on człowiekiem bardziej rozsądnym niż jego pryncypał. - Nigdy bym go nie wziął za przestępcę, Ekscelencjo. A przecież w moim zawodzie człowiek zna się na ludziach. Bardzo dobrze wychowany pan, nawet jak sobie wypił! Z kelnerami zawsze grzeczny, choć nigdy się nie spoufalał. Słyszałem, jak dyrektor szkoły klasycznej przy Świątyni Konfucjusza chwalił go, że pisze doskonałe wiersze. - Czy często jadł i pił w towarzystwie? -Nie, Ekscelencjo. Przychodził tu przez dziesięć dni i zawsze jadł sam albo ze swym przyjacielem Kim Sangiem. Obaj lubili żartować! Po Kai tak śmiesznie potrafił wyglądać z tymi swoimi wygiętymi w łuk brwiami! Ale za uważyłem, że ma wcale niewesołe spojrzenie. Nie pasowa ło do brwi, że się tak wyrażę. Zastanawiałem się czasem, czy aby nie udaje kogoś innego niż jest, ale gdy wybuchał śmiechem, widziałem, że się mylę. Sędzia podziękował mu i zabrał się ochoczo do klusek. Mimo protestów właściciela zapłacił rachunek i zostawił suty napiwek kelnerowi. - Bardzo bystry chłopak - powiedział do sierżanta, gdy znaleźli się na ulicy. - Po Kai jest zapewne zupełnie innym człowiekiem niż ten, za jakiego pragnie uchodzić. Kiedy spotkał pannę Tsao, nie musiał grać, i pamiętasz? Uderzy ła ją jego pewność siebie. Nie mam wątpliwości, że to on jest naszym głównym przeciwnikiem, owym geniuszem zbrodni, który pociąga za sznureczki. Nawet nie musi się ukrywać. Wystarczy, by zdjął maskę, a nikt go nie pozna. Żałuję, że go nie spotkałem. Sierżant nie słyszał ostatnich słów sędziego. Z uśmie chem szczęścia na ustach wsłuchiwał się w dźwięki cym bałów i fletów dochodzące z sąsiedniej ulicy. . - To trupa wędrownych aktorów występuje przed Świątynią Boga Miasta, Ekscelencjo! Ściągnęli tu w związ ku z ceremonią, jaka ma się dziś odbyć w Świątyni Białe go Obłoku. Zawsze korzystają z takich okazji, żeby zarobić trochę grosza dzięki tłumom, które będą się przewalać przez całą noc! - wyjaśnił podniecony sierżant, po czym dodał błagalnym głosem: - Może byśmy się na chwilę za trzymali, Ekscelencjo? Hoong Liang uwielbiał teatr. Była to jedyna przyjem ność, na jaką sobie pozwalał, toteż sędzia z uśmiechem ski nął głową. Gęsta ciżba tłoczyła się przed świątynią. Nad głowami widać było scenę zmontowaną z bambusowych żerdzi i trzcinowych mat. Powiewały nad nią zielone i czerwone chorągiewki. Kostiumy aktorów lśniły w blasku kolorowych lampionów. Sędzia i jego towarzysz łokciami torowali sobie drogę do miejsc płatnych. Jaskrawo umalowana dziewczyna w barwnym kostiumie wzięła od nich parę miedziaków i znalazła im dwa wolne miejsca w ostatnim rzędzie. Wszy scy byli wpatrzeni w scenę, nikt nie zwrócił na sędziego najmniejszej uwagi. Sędzia Di przyjrzał się aktorom. Nie znał się na teatral nych konwencjach, ale domyślił się, że starzec ze śnieżno białą brodą w zielonej brokatowej sukni to pewnie szef klanu. Nie wiedział, kim są dwaj stojący obok mężczyźni i klęcząca między nimi kobieta. Orkiestra ucichła. Starzec rozpoczął długą recytację, której sędzia, nieprzyzwyczajony do aktorskiej wymowy, w ogóle nie mógł zrozumieć. - Co on mówi? - spytał sierżanta. - Starzec jest szefem klanu - wyjaśnił Hoong. - Sztuka zbliża się do końca. Powtarza skargę, którą ten mężczyzna z lewej złożył na swoją żonę, tę, co klęczy. Ten drugi to brat męża, przyszedł zaświadczyć o jego nieposzlakowanej uczciwości. Sierżant przysłuchiwał się przez chwilę. - Mąż wraca z podróży po dwuletniej nieobecności. Je go żona jest w ciąży, więc chce się jej wyprzeć za to, że go zdradziła. - Ciszej tam! - rzucił przez ramię grubas siedzący przed nimi. Zawodzeniom skrzypiec towarzyszyło bicie bębnów i cymbałów. Aktorka wdzięcznym ruchem poderwała się z ziemi i zaśpiewała namiętną pieśń, z której sędzia nie zrozumiał ni słowa. - Mówi, że mąż wrócił niespodziewanie osiem miesięcy wcześniej: zjawił się późnym wieczorem, spędził z nią noc, a o świcie wyjechał. Aktorzy na scenie piekielnie hałasowali, wszyscy czwo ro śpiewali i mówili naraz. Starzec chodził w kółko, gwał townie potrząsając głową, czemu towarzyszył furkot jego białej brody. Mąż, zwrócony twarzą do publiczności, wy machiwał rękami, wyśpiewując wniebogłosy, że żona kła mie. Palec wskazujący prawej dłoni miał umazany sadzą, co udawało brak palca. Brat, z rękami ukrytymi w ręka wach, energicznie potakiwał; jego umalowana twarz była uderzająco podobna do twarzy oskarżyciela. Muzyka raptem umilkła. Szef klanu ryknął coś pod ad resem owego brata, który zdjęty strachem, toczył wokół przerażonym spojrzeniem i kopał nogą ziemię. Starzec po wtórzył żądanie i brat wyjął prawą rękę z rękawa: on rów nież nie miał wskazującego palca. Znów rozległa się muzyka, zagłuszona przez głośne okrzyki widzów. Sierżant Hoong darł się z innymi jak opę tany. - Co to wszystko znaczy? - spytał sędzia, gdy trochę się uciszyło. - To bliźniaczy brat męża spędził noc z kobietą - wyja śnił sierżant. - Obciął sobie palec, żeby myślała, że to mąż. Dlatego sztuka nosi tytuł ,,Wiosenna noc za cenę palca". -A cóż to za idiotyczna historia - burknął sędzia. Idziemy! Grubas siedzący przed nimi właśnie obrał pomarańczę i rzucił niedbale do tyłu kawałki skóry, które spadły sę dziemu na kolana. Tymczasem na scenę wniesiono czer wony transparent z czarnym napisem. -Niech pan spojrzy, Ekscelencjo. Teraz będzie sztuka pod tytułem: ,,Trzy tajemnicze przypadki wyjaśnione przez sędziego Yii"! - To był nasz największy detektyw w czasach sławnej dynastii Han - powiedział zrezygnowany sędzia. - No cóż, zobaczmy, jak się wtedy sprawy miały! Sierżant Hoong odetchnął z ulgą. Orkiestra grała żywą melodię, stukały kastaniety, na scenę wniesiono wielki czerwony stół. Pojawił się impo nujący brodacz o twarzy pomalowanej na czarno. Miał na sobie ciemną szatę haftowaną w szkarłatne smoki, a na głowie czarny czepiec z błyszczącymi breloczkami. Usiadł za stołem. Widzowie entuzjastycznie powitali wej ście aktora. Przed stołem przedstawiającym trybunał uklękli dwaj mężczyźni i zaśpiewali w duecie cienkimi głosami. Sędzia Yii wysłuchał ich, pogłaskał brodę i podniósł rękę, coś po kazując. Co - tego sędzia Di nie zobaczył, bo na ławkę przed nim wspiął się sprzedawca ciastek i zaczął się kłócić z grubasem. Ucho sędziego Di przywykło do wymowy ak torów, docierały już do niego poszczególne frazy. Kiedy chłopak z ciastkami zlazł z ławki, sędzia spytał sierżanta: - Czy to ci sami, co grali bliźniaków? Zdaje się, że jeden z nich oskarża drugiego o zamordowanie ojca. 192 Hoong kiwnął potakująco głową. Starszy z aktorów wstał. Położył na stole wyimaginowany przedmiot. Sędzia Yii wziął go w dwa palce i zrobił minę, jakby go uważnie oglądał. - Co on ogląda? - spytał sędzia Di. - Głuchy czy co? - odezwał się grubas. - Chodzi o migdał. -Dziękuję - powiedział sędzia, a sierżant Hoong po spieszył z eksplikacją. - Ten migdał to wskazówka zostawiona przez ojca, że by naprowadzić sprawiedliwość na trop mordercy. Starszy brat mówi teraz, że ojciec napisał imię mordercy na kawał ku papieru ukrytym w migdale. Sędzia Yii rozwinął na niby malutki papierek, po czym gestem sztukmistrza wyciągnął długi arkusz z dwoma ideogramami. Na ich widok widzowie zawyli z oburzenia. - Imię młodszego brata! - krzyknął sierżant. - Zamkniesz się pan? - warknął grubas. Zgiełk cymbałów, gongów i bębnów zagłuszył jego sło wa. Młodszy brat wstał i zaczął bronić swej niewinności wzruszającą pieśnią, której towarzyszyły przenikliwe dźwięki fletu. Sędzia Yii, wywracając wściekle oczami, przyjrzał się najpierw jednemu, potem drugiemu z braci. Muzyka raptem umilkła. Legendarny sędzia pochylił się do przodu, złapał obu braci za szaty i przyciągnął do sie bie. Powąchał wargi najpierw młodszego, potem starsze go. Odepchnął brutalnie tego drugiego, walnął pięścią w stół i krzyknął coś gromkim głosem. Znów zabrzmiała gwałtowna, rytmiczna muzyka, publiczność wydawała głośne okrzyki, grubas przed nimi zerwał się z miejsca i wołał jak inni: ,,Brawo! brawo!" - Co się dzieje? - spytał sędzia Di, który wbrew woli dał się porwać widowisku. - Sędzia Yii powiedział, że starszy brat pachnie migda łowym mlekiem! - krzyknął sierżant, dygocząc z podniece nia. - Ojciec wiedział, że starszy syn chce go zabić. Domy ślał się, że jeśli zostawi poszlakę wskazującą winnego, morderca na pewno ją sfałszuje. Toteż prawdziwą poszla ką nie był papier ukryty w owocu, lecz sam owoc, bo star szy brat przepadał za migdałowym mlekiem! - Dobrze to wymyślił - mruknął sędzia. - Myślałem, że... Ale muzykanci znów chwycili za instrumenty i zaczęła się nowa sztuka. Dwaj mężczyźni w kapiących od złota szatach klęczeli przed sędzią Yii. Obaj wymachiwali kart kami papieru pokrytymi drobnym pismem i opatrzonymi wielką czerwoną pieczęcią. Sędzia Di zrozumiał z przemo wy aktorów, że są szlachcicami. Książę zostawił każdemu połowę swoich rozległych włości: ziemię, domy, niewolni ków i klejnoty - zapisane na kartkach, które pokazywali sędziemu. Obaj twierdzili, że podział był niesprawiedliwy i że drugiemu przypadło więcej, niż mu się należało. Sędzia Yii, przyglądał im się, wywracając oczami. Po trząsał gniewnie głową, a breloczki na jego czepcu tańczy ły w jaskrawym świetle lampionów. Melodia przycichła, sę dziemu Di udzieliło się napięcie panujące na scenie. - No, mów! - wrzasnął niecierpliwie grubas. - Zamknij się pan! - uciszył go sędzia Di ku własnemu zdziwieniu. Rozbrzmiały gongi. Sędzia Yii podniósł się zza stołu, wyrwał dokumenty z rąk dwu oskarżających się nawzajem mężczyzn i zamienił je - dał każdemu dokument przeciw nika. Po czym podniósł ręce na znak, że sprawa została rozstrzygnięta. Dwaj szlachcice, zupełnie zbici z tropu, wpatrywali się niemo w dokumenty. Publiczność szalała z zachwytu. Grubas obrócił się do sędziego i zaczął mu tłumaczyć protekcjonalnym tonem: -I co? Zrozumiałeś wreszcie? Ci dwaj to... - głos za marł mu na ustach. Rozpoznał sędziego pokoju. - Dziękuję, doskonale zrozumiałem - odparł sędzia. Strzepnął pomarańczowe skórki z kolan, wstał i zaczął sobie torować drogę do wyjścia. Za nim podążał sierżant Hoong, oglądając się tęsknie za siebie. Na scenie występo wała teraz aktorka, która wskazała im miejsca. - Sprawa młodej kobiety, która udawała mężczyznę, Ekscelencjo! Bardzo ciekawa historia! - Nie, Hoong. Naprawdę musimy już wracać. Idąc zatłoczoną ulicą, sędzia Di zaczął się dzielić myśla mi z Hoongiem. - Rzeczywistość wygląda na ogół zupełnie inaczej, niż nam się wydaje, Hoong. Kiedy byłem studentem, wyobra żałem sobie, że praca sędziego pokoju polega mniej więcej na tym, co widzieliśmy na scenie. Myślałem, że jak stary sędzia Yii będę siedział za stołem, wysłuchiwał uważnie rozmaitych długich i skomplikowanych historii, kłamstw i kłótni. Że wykryję nagle słaby punkt w tych opowieściach i, rozstrzygnę sprawę ku zaskoczeniu przestępcy. No cóż, teraz wiem lepiej, jak to jest! Roześmieli się obaj i przyspieszyli kroku. Wróciwszy do trybunału, sędzia zabrał sierżanta z sobą do gabinetu. - Zrób mi filiżankę dobrej herbaty, Hoong! Sobie też nalej. Potem przygotujesz mi uroczysty strój na ceremonię w Świątyni Białego Obłoku. Nie chce mi się tam iść. Wolał- bym zostać w domu i raz jeszcze zastanowić się wspólnie z tobą nad sprawą morderstwa Wanga... Ale co robić! Kiedy sierżant przyniósł herbatę, sędzia wypił parę ły ków i powiedział: -Muszę przyznać, że teraz lepiej rozumiem twoją fa scynację teatrem, Hoong. Będziemy tam częściej bywać. Na początku wszystko wydaje się zagmatwane, ale kiedy sąd zostaje wydany, wszystko staje się krystalicznie jasne. Chciałbym, żeby i nam coś takiego się udało! Sędzia zamyślił się głęboko, skubiąc wąsy. Hoong ostrożnie wyjął ze skórzanego kufra ceremonial ny strój sędziego. - Widziałem już tę ostatnią sztukę. Dotyczy... Sędzia go nie słuchał. Walnął nagle pięścią w stół. - Posłuchaj! Już wiem! Wielkie Nieba, że też nie domy śliłem się wcześniej! Zasępił się na chwilę, po czym kazał sobie przynieść mapę. Sierżant rozłożył przed nim na biurku mapę okrę gu. Sędzia wpatrywał się w nią zachłannie, potem pokiwał głową, zerwał się z miejsca i zaczął przemierzać pokój wzdłuż i wszerz, założywszy ręce na plecy. Hoong przyglą dał mu się z napięciem. Na twarzy sędziego rysował się głęboki namysł. Krążył po gabinecie tam i z powrotem, tam i z powrotem, aż wreszcie stanął i powiedział: - Tak jest! Wszystko się zgadza. Teraz do dzieła, Hoong! Mamy wiele do zrobienia, a czasu zostało bardzo mało! ROZDZIAŁ Świątobliwy SIEDEMNASTY opat przewodniczy wspaniałej uroczystości - sceptyczny filozof traci najlepszy argument Niewielu ludzi dostrzegł sędzia na drodze do Świątyni Białego Obłoku. Zbliżała się godzina ceremonii i miesz kańcy Peng-lai zgromadzili się już na dziedzińcu sanktu arium. Sędziemu towarzyszyli jego trzej asystenci i dwóch pachołków. Sierżant Hoong siedział naprzeciwko niego w palankinie, pozostali jechali konno z tyłu, przodem szli pachołkowie, niosąc na długich tyczkach lampiony z napi sem ,,Trybunał Peng-lai". Tęczowy Most za Bramą Wschodnią oświetlały latarnie, kolorowe światła odbijały się w ciemnych wodach zatoki. Po obu stronach drogi prowadzącej do Świątyni Białego Obłoku rozwieszono na wysokich słupach girlandy lam pionów. Sama świątynia była jasno iluminowana blaskiem niezliczonych pochodni i lamp oliwnych. Tragarze wnieśli palankin na szerokie marmurowe schody. Do uszu sędziego dobiegł monotonny śpiew mni chów powtarzających chórem buddyjską litanię. W powie trzu unosił się duszący zapach kadzidła. Dziedziniec był wypełniony ludźmi. Nad tłumem zgro madzonym u stóp tarasu górował opat: spowity w ceremo nialną fioletową szatę siedział ze skrzyżowanymi nogami na tronie z czerwonej laki. Złoty brokatowy szal okrywał mu ramiona. Armator Koo Meng-pin, nadzorca koreań- skiej dzielnicy i dwaj mistrzowie gildii siedzieli po jego le wicy, na niższych krzesłach. Wysoki fotel po prawicy opa ta, na honorowym miejscu, stał pusty. Dalsze miejsca zaj mowali: wysłannik komendanta fortu, kapitan w błyszczą cej zbroi, doktor Tsao oraz dwóch jeszcze mistrzów gildii. Przed tarasem na specjalnie zbudowanej platformie stał ołtarz przystrojony jedwabnymi szarfami i kwiatami. Na ołtarzu, pod czerwonym baldachimem wspartym na I czterech złoconych kolumienkach, tronował Pan Maitreja, wyrzeźbiona w cedrowym drzewie kopia świętego posągu. Pięćdziesięciu mnichów siedziało wokół ołtarza, jedni grali na rozmaitych instrumentach, drudzy śpiewali. Lansjerzy w kolczugach i lśniących hełmach otaczali kordo nem platformę. Wokół kłębili się widzowie. Ci, co przyszli spóźnieni i nie znaleźli miejsca, wdrapali się na marmuro we kolumny po obu stronach dziedzińca. Tragarze postawili palankin sędziego Di przy wejściu na dziedziniec. Delegacja czterech starych mnichów w żół tych jedwabnych szatach przyszła powitać sędziego poko ju. Kiedy prowadzili go na taras wąskim przejściem wy znaczonym sznurami, zauważył wśród tłumu wielu chiń skich i koreańskich marynarzy, którzy przyszli się pokło nić swemu świętemu patronowi. Dotarłszy przed oblicze opata, sędzia ukłonił się lekko i przeprosił za spóźnienie, spowodowane naglącymi spra wami administracyjnymi. Opat pozdrowił go uprzejmie i pokropił sędziego wodą święconą*. Sędzia Di usiadł, trzej jego asystenci stanęli za fotelem. Kapitan, pan Koo i inni dostojnicy wstali i pokłonili się głęboko sędziemu. Kiedy usiedli na miejscach, opat dał znak orkiestrze. Chór mni chów zaintonował uroczystą pieśń na cześć Buddy. Śpiew dobiegł końca i rozległ się gong. Dziesięciu mnichów pod przewodnictwem Hui-pena obeszło ołtarz dookoła; wszę dzie stały kadzielnice. Gęsta chmura wonnego dymu spo wiła posąg. Wypolerowana gładka powierzchnia lśniła ciemnobrązowym blaskiem. Hui-pen wszedł po schodach na taras i ukląkł przed opatem. Uniósł nad głową mały zwój żółtego jedwabiu: opat pochylił się i wziął zwój z rąk Hui-pena, który pokłonił się i wrócił na miejsce na platformie. W zupełnej ciszy rozległy się trzy uderzenia dzwonu. Rozpoczynała się ceremonia konsekracji: opat miał odczy tać głośno modlitwę napisaną na żółtym zwoju, pokropić zwój wodą święconą i wraz z innymi przedmiotami rytual nymi włożyć do otworu z tyłu posągu, przekazując mu w ten sposób magiczną moc oryginalnego wizerunku Pana Maitrei znajdującego się w grocie. Ale w chwili gdy opat zaczął rozwijać żółty zwój, sędzia Di powstał z miejsca. Podszedł na skraj tarasu i przez chwilę trwał nieporuszony, wpatrując się w morze głów. Wszystkie oczy zwróciły się ku jego imponującej postaci okrytej zieloną brokatową szatą. Szyty złotą nicią czarny aksamitny czepiec ze skrzydłami błyszczał w świetle po chodni. Sędzia z wolna pogładził brodę, skrzyżował ręce w szerokich rękawach i powiedział czystym, donośnym głosem: - Cesarski rząd otoczył łaskawie opieką Kościół bud dyjski w uznaniu dla dobroczynnego wpływu jego nauk na obyczaje naszego narodu. Toteż jest obowiązkiem waszego sędziego pokoju, przedstawiciela Cesarza w Peng-lai, czu wać nad tym sławnym sanktuarium. Tym bardziej że świę ta figura Maitrei, przechowywana w tych murach, opieku je się naszymi dzielnymi marynarzami, którzy narażają ży cie, zmagając się z morzem. -Amen*! - powiedział opat, początkowo zaniepokojo ny wystąpieniem sędziego, lecz teraz przytakujący mu z uśmiechem. - Armator Koo Meng-pin - ciągnął dalej sędzia - ufun dował replikę świętej figury Pana Maitrei i zebraliśmy się tutaj, żeby być świadkami jej uroczystej konsekracji. Za ła skawą zgodą cesarskiego rządu posąg ten zostanie prze niesiony do stolicy pod wojskową eskortą. Rząd chce w ten sposób okazać swój szacunek dla świętego wizerunku bud dyjskiego boga i uchronić go od złej przygody w drodze do stolicy. Jako sędzia pokoju odpowiedzialny jestem za wszystko, co się dzieje w tej świątyni. Obowiązek każe mi więc sprawdzić, zanim nastąpi konsekracja, czy rzeczywi ście posąg jest tym, czym ma być, mianowicie wykonaną w cedrowym drzewie wierną kopią świętego wizerunku Pana Maitrei. Z tłumu podniósł się szmer zdziwienia. Opat patrzył w osłupieniu na sędziego, zaskoczony tym, co wziął po czątkowo za zwykłe słowa kurtuazji. Mnisi na platformie poruszyli się nerwowo. Hui-pen chciał podejść do opata, ale żołnierze zastąpili mu drogę. * Buddysta użyłby raczej formuły: ,,Amitofo" (imię hinduskiego buddy). Autor wkłada w usta opata formułę chrześcijańską, zrozumiałą dla czytelnika zachodniego. Sędzia Di podniósł rękę. Zapanowała cisza. - Mój przyboczny sprawdzi teraz autentyczność posągu - oświadczył sędzia i dał znak Chiao Taiowi, który zbiegł z tarasu i wskoczył na platformę. Roztrącając mnichów, podszedł do ołtarza i wyjął miecz. Hui-pen zerwał się z miejsca i podbiegł do balustrady. - Czy pozwolimy sprofanować świętą figurę? - krzyk nął do zebranych. - Czy narazimy się na gniew Pana Maitrei i wystawimy na niebezpieczeństwo życie naszych ma rynarzy? Tłum, z marynarzami na czele, groźnie naparł na plat formę, głośno protestując. Opat, rozdziawiwszy usta, nie spuszczał z oka wysokiej postaci Chiao Taia. Pan Koo, dok tor Tsao i mistrzowie gildii szeptali coś niespokojnie, a ka pitan fortu, z dłonią na rękojeści miecza, obserwował, za sępiony, podnieconą ciżbę. Sędzia Di podniósł obie ręce. - Cofnąć się! - krzyknął. - Posąg nie został jeszcze po święcony, więc nie jest to żaden brak szacunku z naszej strony! W tym momencie rozległy się głośne okrzyki: ,,Posłu szeństwo sędziemu pokoju! Posłuszeństwo sędziemu po koju!" Na dziedziniec wbiegli pachołkowie i strażnicy try bunału. Ludzie zwrócili głowy w stronę nowo przybyłych. Chiao Tai wykorzystał moment uspokojenia i zdzielił pła zem miecza przeora, który padł nieprzytomny. Tai znów podniósł miecz i z całej siły rąbnął posąg w lewe ramię: miecz wypadł mu z rąk i poleciał na ziemię. Posąg Maitrei wydawał się nietknięty. - Cud! Cud! - zawołał opat w ekstazie. Tłum ruszył do przodu. Żołnierze nastawili lance, żeby powstrzymać ludzi. Chiao Tai zeskoczył z platformy i pod osłoną żołnierzy wbiegł na taras. Podał sędziemu drobny błyszczący odprysk odrąbany mieczem z ramienia posągu. Sędzia Di podniósł go wysoko nad głowę, tak, żeby wszy scy mogli zobaczyć. - Oszukano was! Bezwstydne łotry obraziły Pana Maitreję! Jego głos górował nad pomrukami tłumu. - Posąg jest ze złota, a nie z cedrowego drzewa! Chciwi przestępcy chcieli tym niecnym sposobem przeszmuglować złoto do stolicy! Ja, sędzia pokoju, oskarżam o to bez czelne świętokradztwo donatora posągu, Koo Meng-pina, oraz jego wspólników: doktora Tsao Ho-hsiena i przeora Hui-pena. Opata i wszystkich, którzy rezydują w świątyni, zatrzymuję do dyspozycji sądu dopóty, dopóki nie zostanie wyjaśniony stopień ich udziału w tej nikczemnej zbrodni. Znaczenie tych słów z wolna dotarło do ludzi. Uciszyli się. Głęboka szczerość sędziego przekonała widzów, teraz chcieli dowiedzieć się czegoś więcej. Kapitan odetchnął z ulgą i zdjął rękę z miecza. - Wpierw przesłucham Koo Meng-pina - powiedział sę dzia. - Jest oskarżony o profanację miejsca kultu, o prze myt złota na szkodę państwa i o zamordowanie cesarskie go urzędnika. Dwóch pachołków brutalnie poderwało Koo z krzesła i rzuciło go na kolana przed sędzią. Blady jak ściana arma tor trząsł się na całym ciele. - Kiedy znajdziemy się w trybunale - oznajmił sędzia szczegółowo sformułuję potrójne oskarżenie. Już teraz mogę powiedzieć, że wiem, w jaki sposób sprowadzaliście duże ilości złota z Japonii i z Korei i jak szmuglowaliście to złoto z dzielnicy koreańskiej do świątyni w postaci cien kich sztabek ukrytych w laskach wędrownych mnichów. Wiem, że oskarżony Tsao Ho-hsien zbierał te laski w opuszczonej świątyni na zachód od miasta i wysyłał je do stolicy w skrzyniach z książkami. Wiem też, że kiedy mój poprzednik, Jego Ekscelencja Wang Te-hwa, nabrał podejrzeń, umieściliście woskową kuleczkę z trucizną w stropowej belce biblioteki, nad piecykiem na herbatę. Wiem wreszcie, jak zamierzaliście ukoronować wasze nie cne czyny: odlaliście posąg z masywnego złota po to, by przewieźć kruszec do stolicy pod osłoną wojska. Przyznaj się do winy, Koo Meng-pin! -Jestem niewinny, Ekscelencjo! - zawył oskarżony. Absolutnie nie wiedziałem, że posąg jest ze złota i... -Dość tych kłamstw! - ryknął sędzia. - Sam sędzia Wang powiedział mi, że jesteś winien jego śmierci. Pokażę, jak to zrobił. Sędzia wyjął z rękawa pudełko z laki, które Chiao Tai dostał od koreańskiej kurtyzany. Podniósł wysoko wiecz ko, tak aby wszyscy mogli zobaczyć widniejące na nim bambusowe łodygi. - Ukradłeś papiery z pudełka, sądząc, że w ten sposób zniszczyłeś oskarżające cię dowody. O, nie umiałeś docenić lotnego umysłu twej ofiary, Koo! Oskarża cię samo pudeł ko! Dwie bambusowe łodygi zdobiące wieczko wskazują wprost na parę bambusowych łodyg, z którymi nigdy się nie rozstajesz! 203 Koo mimowolnie zerknął na swą laskę. Srebrne pier ścienie łączące ze sobą dwie bambusowe łodygi świeciły w blasku pochodni. Koo spuścił głowę. Sędzia ciągnął bezlitośnie: -Zmarły sędzia pozostawił jeszcze inne wskazówki świadczące, że twoja rola w tym spisku nie była dlań ta jemnicą. Wiedział, że to ty chcesz go zabić. Powtarzam więc: wyznaj swoje winy, Koo, i wymień swoich wspólni ków. Armator spojrzał z rozpaczą w oku na sędziego i otarł spocone czoło. - Przyznaję się - powiedział cicho. - Mnisi przybywają cy na moich łodziach z Korei przewozili sztaby złota w la skach. Hui-pen i doktor Tsao pomagali mi szmuglować kruszec do opuszczonej świątyni, skąd przewożony był na stępnie do stolicy. Pomagał mi Kim Sang. Hui-penowi po magał jałmużnik Tzu-hai i jeszcze dziesięciu mnichów, których nazwiska podam. Opat i pozostali mnisi są niewin ni. Złoty posąg został odlany tutaj, pod okiem Hui-pena, na stosie rozpalonym do kremacji ciała jałmużnika. Drewnia ną kopię wykonaną przez mistrza Fanga ukryłem w domu. Kim kazał umieścić truciznę w bibliotece Wanga koreań skiemu rękodzielnikowi, którego odesłał zaraz potem do ojczyzny. Koo spojrzał błagalnie na sędziego i wykrzyknął: -Ale przysięgam Ekscelencji, że działałem na rozkaz! Prawdziwym zbrodniarzem jest... - Milcz! - zagrzmiał sędzia. - Nie próbuj kłamać! Jutro wytłumaczysz się przed trybunałem. Zatrzymajcie tego człowieka, Chiao Tai, i zaprowadźcie go do więzienia. W mgnieniu oka pachołkowie związali armatorowi ręce na plecach i powiedli go precz ze świątyni. Sędzia Di pokazał głową Ma Joongowi doktora Tsao, który siedział na krześle jak skamieniały, ale na widok zbli żającego się Ma Joonga zerwał się z siedzenia i pobiegł pę dem na skraj tarasu. Ma Joong skoczył za nim, filozof zro bił unik i asystent sędziego chwycił jedynie koniec jego rozwianej brody. Doktor Tsao wrzasnął - broda została garści Ma Joonga. Zrozpaczony doktor podniósł rękę do małego, cofniętego podbródka, z którego zwisał teraz tyl ko kawałek plastra. Ma Joong skorzystał z chwili nieuwa gi: schwycił filozofa za nadgarstki, wykręcił je do tyłu i związał. Surowa twarz sędziego Di rozjaśniła się w uśmiechu. - Więc to tylko nieprawdziwa broda! - mruknął sam do siebie z satysfakcją. ROZDZIAŁ Sędzia odsłania OSIEMNASTY kulisy ciemnych machinacji - enigmatyczna postać ujawnia wreszcie tożsamość Było już dobrze po północy, kiedy sędzia i jego trzej to warzysze wrócili do trybunału. Zaprowadził ich prosto do gabinetu. Usiadł za biurkiem, a sierżant Hoong czym prę dzej przygotował filiżankę mocnej herbaty. Sędzia wypił parę łyczków, rozparł się wygodnie w fotelu i powiedział: - Nasz wielki mąż stanu i słynny detektyw, gubernator Yoo Shou-chien, w swoich ,,Wskazówkach dla sędziów" po wiada, że detektyw nie powinien nigdy trzymać się kur czowo jednej teorii, lecz rewidować ją stale w miarę postę pów śledztwa. Jeśli jakiś nowo odkryty fakt nie zgadza mu się z całą resztą, to zamiast dopasowywać go do teorii, sę dzia musi dopasować teorię do tego faktu albo ją w ogóle zarzucić. Zawsze sądziłem, przyjaciele, że jest to tak oczy wiste, aż niewarte wspomnienia. A przecież w sprawie sę dziego Wanga zapomniałem o tej podstawowej regule! Sędzia uśmiechnął się leciutko i dodał: - Widać nie jest to tak oczywiste, jak mi się wydawało! Kiedy przebiegły przestępca, którego staramy się zde maskować, dowiedział się o mojej nominacji, postanowił usłużnie rzucić mi coś na ząb, żeby zająć mnie przez parę dni. Przygotowania do wielkiej akcji wysłania złota do sto licy były na ukończeniu. Chciał mnie naprowadzić na fał szywy trop, który by mnie zaprzątnął bez reszty, zanim złoty posąg opuści Peng-lai. Dlatego kazał Koo Meng-pinowi odwrócić moją uwagę opowiadaniem o przemycie broni. Myśl tę podsunął mu Kim Sang, który w ten sposób nakłonił do współpracy Koreankę. Dałem się wywieść w pole: zbudowałem całą teorię opartą na rzekomym prze mycie broni. Nawet kiedy Kim zdradził, że chodzi o złoto, dalej sądziłem, że przemycane było z Chin do Korei, choć zyski z takiej operacji musiały być bardzo niewielkie. Do piero dziś wieczór mnie olśniło, że szmuglowane jest w od wrotnym kierunku! Sędzia Di gniewnie szarpał brodę. Trzej wpatrzeni w niego asystenci niecierpliwie czekali dalszych wyja śnień. - Jedynym usprawiedliwieniem mojej krótkowzroczno ści - podjął sędzia -jest to, że nieoczekiwane wypadki - za mordowanie Fan Choonga, zaginięcie pani Koo i dziwne zachowanie. Tanga - mąciły obraz sprawy. Zbyt długo też skupiłem uwagę na Yee Penie, który zupełnie niewinnie doniósł mi o pogłoskach na temat przemytu broni. Popeł niłem błąd, podejrzewając go - co zaraz wyjaśnię. Dopiero przedstawienie teatralne, na które zaciągnął mnie Hoong, otworzyło mi oczy. W sztuce ofiara ujawnia po śmierci nazwisko swego mordercy, zostawia mianowicie in formację w migdale. Ale informacja ta ma tylko odwrócić uwagę mordercy, gdyż prawdziwą wskazówką jest sam migdał! Zrozumiałem nagle, że sędzia Wang nieprzypadko wo schował dokumenty do cennego starego pudełka: dwie złote bambusowe łodygi zdobiące wieczko miały wskazać śledczemu podwójną laskę pana Koo. Ponieważ sędzia uwielbiał rebusy i zagadki, podejrzewam, iż chciał jedno- cześnie zasugerować, że złoto było przemycane w bambu sowych kijach. No, ale tego nigdy się nie dowiemy. Kiedy już wiedziałem, że mordercą jest Koo, pojąłem ponure znaczenie słów, jakimi pożegnał Kim Sanga, kiedy zabierał mnie na kolację z krabami. Powiedział mianowi cie: ,,Do dzieła. Wiecie, co zostało do zrobienia". Wcześniej musieli się dogadać, jak mnie wyeliminować w wypadku, gdyby okazało się, że wpadłem na właściwy trop. A ja głu pio wygadałem się przed nim, że podejrzewam mnichów Świątyni Białego Obłoku o wykorzystywanie opuszczonej świątyni do niecnych celów. Co gorsza, podczas kolacji wspomniałem o posągu, który Koo ma wysłać do stolicy i wyraziłem przypuszczenie, że jego żona, sama o tym nie wiedząc, może być zamieszana w jakieś ciemne sprawki. Nic dziwnego, że Koo wyobraził sobie, iż domyślam się, ja ką rolę odgrywa, i gotów jestem go zaaresztować. A naprawdę byłem jeszcze bardzo daleki od wykrycia prawdy. Łamałem sobie głowę, w jaki sposób przemytnicy szmuglowali złoto z głębi Cesarstwa do opuszczonej świą tyni. Dopiero dziś wieczór zacząłem się zastanawiać, jakie stosunki łączą pana Koo z doktorem Tsao. Doktor ma w stolicy kuzyna, naiwnego bibliofila, którego łatwo moż na wykorzystać. Czy aby doktor Tsao nie przedstawił go panu Koo, żeby ten mógł z bezwiedną pomocą kuzyna sprowadzać złoto do Peng-lai? I nagle mnie tknęło, że to przecież doktor Tsao regularnie wysyła do stolicy paczki z książkami! Czyli złoto jest przemycane nie do Korei, lecz do Chin, nie inaczej! Sprytni przestępcy zgromadzili u nas całą masę cennego kruszcu, żeby wzbogacić się za sprawą podejrzanych operacji finansowych. Tu jednak natknąłem się na kolejną przeszkodę. Żeby osiągnąć wielkie zyski, manipulując złotem na rynku, ban da musiała dysponować wielką ilością kruszcu. Parę dzie siątek cienkich sztabek ukrytych w wydrążonych laskach albo w paczkach z książkami z pewnością by nie wystar czyło. Zresztą Tsao wysłał już niemal całą bibliotekę do ku zyna. Zrozumiałem, dlaczego złoczyńcom tak spieszno nas się pozbyć: przygotowali wielką ilość kruszcu do wysyłki i obawiali się, że przejrzymy ich brudne kombinacje. Ale jak mogli przesłać złoto, unikając kontroli po drodze? Przypomniałem sobie o zamówionym przez Koo posągu, który miał właśnie opuścić Peng-lai pod wojskową eskortą. Wszystko było jasne: śmiały plan godny występnej inte ligencji, z którą ścierałem się od początku. Pojąłem też w końcu znaczenie dziwnej sceny nad kanałem, której świadkami byli Ma Joong i Chiao Tai. Przyjrzałem się ma pie miasta. Dom Koo stoi przy pierwszym moście. Kiedy widzieliście tajemniczą scenę, wydawało wam się, że jeste ście przy drugim, bo zmyliła was mgła, źle oceniliście od ległość. Dlatego w tym miejscu przeprowadziliście naza jutrz wywiad, a ponieważ mieszka tam Yee Pen, moje po dejrzenia skupiły się na bezwzględnym, ale w tej sprawie zupełnie niewinnym armatorze. Poza tym wzrok was nie mylił. Słudzy Koo walili kijami w człowieka... tyle że był to człowiek gliniany, który posłużył do wykonania formy, w jakiej miał być odlany złoty posąg! Gotową zaś formę ukryto w skrzyni z różanego drzewa, którą pan Koo posłał opatowi. Hui-pen przystąpił wtedy do kremacji ciała jałmużnika, by uzasadnić w ten sposób piekielny ogień, jaki musiał rozpalić, żeby przetopić złote sztaby na statuę. Wi- działem tę skrzynię, kiedy byłem w świątyni, i dziwiłem się, że kremacja ludzkiego ciała wymaga aż takiego ogni ska, nie obudziło to jednak moich podejrzeń. Pół godziny temu, podczas rewizji u Koo, znaleźliśmy cedrowy posąg roboty mistrza Fanga. Był pocięty na tuzin kawałków, które zapewne złożono by w stolicy do kupy i ofiarowano Świątyni Białego Konia. Złoty Maitreja pozo stałby, rzecz jasna, w rękach szefa całej operacji. Gipsowa replika potrzebna do zrobienia odlewu została, jak wiemy, rozbita i zatopiona w kanale. Ma Joong nadepnął na jej ka wałek owego wieczoru. - Cieszę się, że mogę w końcu wierzyć własnym oczom - stwierdził Ma Joong. - Głupio by było wziąć kosz ze śmieciami za człowieka! - Ale dlaczego doktor Tsao dał się wciągnąć w tę aferę? - spytał Chiao. - Przecież to człowiek uczony... -Doktor Tsao kocha luksus - przerwał mu sędzia. Utrata majątku zmusiła go do przeprowadzki na wieś, do wieży. Bardzo nad tym bolał, choć udawał, że jest przeciw nie. Widzicie, wszystko jest u niego fałszywe... nawet bro da! Kiedy pan Koo przedstawił mu plan i zaproponował znaczne udziały w zyskach, Tsao nie oparł się pokusie. Kij jałmużnika, który spotkał panią Koo, zawierał prawdopo dobnie sztabkę złota przeznaczoną dla doktora. Ale Koo popełnił gruby błąd, kiedy zapominając o ostrożności, za pragnął poślubić pannę Tsao. Skoro zmusił filozofa, żeby mu oddał rękę córki, znaczyło to dla mnie, że trzyma dok tora Tsao w garści. Sędzia odetchnął głęboko. Dopił powali filiżankę her baty i mówił dalej: - Jakkolwiek chciwym i bezlitosnym człowiekiem jest Koo Meng-pin, nie on był mózgiem operacji. Chciał ujaw nić nazwisko swojego szefa, ale go powstrzymałem, gdyż może on mieć innych jeszcze agentów w Peng-lai, którzy by go uprzedzili. Jeszcze tej nocy - a raczej poranka - po licja wojskowa wyruszy do stolicy złożyć sporządzony przeze mnie akt oskarżenia na ręce przewodniczącego Stołecznego Trybunału. Kapral poinformował mnie wła śnie, że Woo, służący Fan Choonga, został schwytany w momencie, gdy próbował sprzedać konie. Woo zeznał, że znalazł ciała zaraz po ucieczce Ah Kwanga, i w obawie, że zostanie oskarżony o zbrodnię, wolał ulotnić się z kufer kiem i końmi. Dokładnie tak, jakeśmy przypuszczali. - Kim jest więc ten król przestępców, który kierował ca łą operacją, Ekscelencjo? - spytał sierżant. - Ten łajdak Po Kai, rzecz jasna! - zawołał Ma Joong. Sędzia Di uśmiechnął się w odpowiedzi. - Nie mogę powiedzieć, gdyż nie znam jeszcze imienia złoczyńcy. Liczę na to, że Po Kai nam powie. Dziwię się, że jeszcze się nie zjawił, myślałem, że go zastaniemy po po wrocie ze świątyni. Hoong i asystenci patrzyli na sędziego zupełnie oszoło mieni. Wtem do gabinetu wbiegł zarządca pachołków. - Po Kai przyszedł! Strażnicy natychmiast go areszto wali! - Wprowadź go! - rozkazał sędzia. - Bez strażników! Kiedy Po Kai wszedł do pokoju, sędzia wstał i ukłonił się grzecznie. -Niech pan siada, panie Wang. Od dawna pragnąłem pana poznać. - Ja również gorąco sobie tego życzyłem - odrzekł gość. - Ale zanim porozmawiamy, proszę mi pozwolić nieco się ogarnąć, Ekscelencjo. Nie zwracając uwagi na trzech asystentów sędziego, którzy przyglądali mu się z rozdziawionymi gębami, pod szedł do piecyka na herbatę, umoczył serwetkę w wodzie i energicznie wytarł twarz. Kiedy się odwrócił, znikły czer wone plamy nadające mu pijacki wygląd, a brwi były teraz zupełnie proste i cienkie. Wyciągnął z rękawa okrągły czarny plaster i przykleił go sobie na lewym policzku. Ma Joong i Chiao Tai aż podskoczyli: widzieli już tę twarz - w trumnie! - Wang Te-hwa, nieboszczyk sędzia! - krzyknęli zgod nym chórem. - Jego bliźniaczy brat, pan Wang Yuan-te, pierwszy se kretarz ministra finansów - poprawił ich sędzia. I zwraca jąc się do Wanga, dodał: - To znamię na policzku pańskie go brata musiało oszczędzić pomyłek wielu ludziom... pań skim rodzicom w pierwszej kolejności! - Owszem - odpowiedział Wang. - Poza tym byliśmy do siebie podobni jak dwie krople wody. Kiedy brat dostał nominację na stanowisko w prowincji, przestało to mieć znaczenie. Mało kto wiedział, że jesteśmy braćmi. No, ale mniejsza z tym... Przyszedłem pogratulować panu sukce su: zdemaskował pan mordercę i dostarczył mi dowodów, których potrzebowałem, żeby obalić fałszywe oskarżenia, jakie na mnie ciążą. Mogłem dziś podziwiać w przebraniu mnicha, jak mistrzowsko rozwiązał pan tę skomplikowa ną zagadkę, podczas gdy ja poprzestałem na podejrze niach! - Geniusz zła, który kierował zbrodniczym przedsię wzięciem, jest wysokim funkcjonariuszem w metropolii, jak przypuszczam? - zapytał sędzia. Wang potrząsnął przecząco głową. - Nie. To całkiem jeszcze młody człowiek, choć od daw na zdeprawowany. Nazywa się Hou, jest sekretarzem po siłkowym Stołecznego Trybunału. To kuzyn wysokiego se kretarza Hou Koanga. Sędzia zbladł. - Sekretarz posiłkowy Hou? - powtórzył z niedowierza niem. - Toż to mój przyjaciel! Wang wzruszył ramionami. -Popełniamy czasem błędy w ocenie ludzi bliskich. Hou jest niezmiernie utalentowany, na pewno z czasem za szedłby daleko. Niestety, chciał na skróty dojść do wpły wów i majątku: sięgnął po środki, które kodeks potępia, a kiedy został zdemaskowany, nie zawahał się przed mor dem. Miał ułatwione zadanie, bo jego wuj swobodnie mó wił przy nim o tym, co się dzieje w Ministerstwie Finan sów, a posada sekretarza trybunału dawała mu dostęp do wszystkich dokumentów przekazywanych z prowincji. To on był szefem organizacji. Sędzia Di przetarł oczy. Rozumiał teraz, dlaczego sześć dni wcześniej, w ,,Pawilonie Radości i Smutku", Hou tak nalegał, żeby zrezygnował z posady w Peng-lai. Widział przed sobą znów jego błagalne spojrzenie; Hou nie udawał przyjaźni. A teraz sędzia ma go posłać na śmierć! Opuści ła go cała radość z wykrycia sprawcy. Głuchym głosem spytał: - Jak pan odkrył jego winę? - Niebiosa obdarzyły mnie szczególnym talentem do ra chunków. Jemu zawdzięczam szybki awans. Jakiś czas te mu zauważyłem pewne nieprawidłowości w napływają cych do biura raportach dotyczących rynku złotem. Pomy ślałem zaraz, że musiało się pojawić złoto po kursie niż szym niż legalny, i rozpocząłem śledztwo. Na nieszczęście, mój asystent okazał się być na żołdzie Hou. Kiedy ten do wiedział się, że mam brata sędziego w Peng-lai - skąd prze mycone złoto trafiało do kraju - doszedł do błędnego wnio sku, że wspólnie próbujemy go zdemaskować. Prawdą jest, że brat napisał mi kiedyś, że zastanawia się, czy jego okręg nie jest ośrodkiem kontrabandy, ale nie skojarzyłem wtedy jego podejrzeń z manipulacjami na rynku złotem w stolicy. Hou popełnił błąd wielu przestępców: wyobraził sobie, że ktoś przejrzał jego grę, podczas gdy nikt go jeszcze nie po dejrzewał, no i stracił głowę. Kazał Koo zlikwidować mego brata, sam zabił mojego asystenta, ukradł trzydzieści sztab złota z Kasy Centralnej i spowodował, że jego wuj oskarżył mnie o ten czyn. Udało mi się zbiec przed aresztowaniem, a potem, w przebraniu pijaka Po Kaia, przyjechałem tu, że by zdobyć dowody demaskujące Hou, pomścić mego brata i oczyścić się z ciążących na mnie zarzutów. Pański przyjazd postawił mnie w delikatnej sytuacji. Nie mogłem wyznać panu mego imienia, bo natychmiast by mnie pan aresztował i odesłał pod eskortą do stolicy. Postanowiłem więc współpracować z panem okrężną dro gą. Zaprzyjaźniłem się z pańskimi przybocznymi i zawio złem ich na ukwieconą łódź, żeby im zwrócić uwagę na Kim Sanga i Koreankę, których podejrzewałem o udział w spisku. Moje wysiłki ukoronowane zostały sukcesem. Wang zerknął na Chiao Taia, który czym prędzej scho wał nos w filiżance. - Spróbowałem również naprowadzić pana na buddyj ską klikę, ale to nie bardzo mi się udało. Podejrzewałem, że mnisi są zamieszani w przemyt, nie miałem jednak do wodów. Domy schadzek na wodzie były dogodnym punk tem obserwacyjnym, żeby śledzić, co się dzieje w Świątyni Białego Obłoku. Byłem ich stałym bywalcem i kiedy za uważyłem, że jałmużnik Tzu-hai pośpiesznie stamtąd wy chodzi i podąża do opuszczonej świątyni, poszedłem za nim. Miałem pecha, że umarł, zanim zdążyłem go zapytać, czego tam szuka. Kim Sang prawdopodobnie uznał, że zadaję za dużo pytań. Zrobił się nieufny i kiedy postanowił zabić pańskich przybocznych na koreańskiej łodzi, pozwolił, bym im to warzyszył, żeby i mnie przy okazji się pozbyć. - Wang zwrócił się teraz do Ma Joonga: - Na początku bójki przy jaciele Kima popełnili błąd. Pewni, że usuną mnie bez kło potów, skoncentrowali się wpierw na pańskiej groźnej oso bie. Dość dobrze władam nożem, więc korzystając z ich nieuwagi, wbiłem ostrze między łopatki marynarza, który napadł pana z tyłu. - Pański gest uratował mi życie! - krzyknął z wdzięcz nością Ma Joong. - Ostatnie słowa Kim Sanga dowiodły, że moje podej rzenia były słuszne - ciągnął Wang. - Toteż od razu skoczy łem do sampana, by ukryć w bezpiecznym miejscu moje notatki dotyczące finansowych machinacji Hou. Nie chcia łem, by wpadły w ręce wspólników Kima, gdyby im przy szła ochota przeszukać mój pokój. A ponieważ ,,Po Kai' stał się dla wszystkich podejrzany, zmieniłem przebranie na mnisi habit. - Po tych hektolitrach wina, cośmy je razem wypili, by łeś pan nam winien wyjaśnić co nieco, zanim znikniesz! burknął Ma Joong. - Co nieco by nie wystarczyło - odparł Wang i dodał, zwracając się do sędziego: - Ich maniery pozostawiają nie kiedy do życzenia, ale znalazłeś, Ekscelencjo, użytecznych pomocników. Czy angażujesz ich na stałe? - Jak najbardziej! - odparł sędzia. Twarz Ma Joonga pojaśniała. Dał Taiowi kuksańca w bok i krzyknął radośnie: - No bracie, jest szansa, że nie odmrozimy sobie palu chów na północnej granicy! - Postanowiłem odgrywać rolę natchnionego i zdepra wowanego cokolwiek poety - podjął Wang - ponieważ za kładałem, że prędzej czy później takie przebranie ułatwi mi kontakt z ludźmi, którzy znali mego brata. Ekscen tryczny pijak może wejść wszędzie o każdej porze dnia i nocy, nie budząc niczyich podejrzeń. - Dobrą rolę pan sobie wybrał - przyznał sędzia. - Sfor mułuję teraz akt oskarżenia, który oddział policji wojsko wej zawiezie do stolicy. Zabójstwo sędziego pokoju jest zbrodnią stanu, mogę więc zwrócić się bezpośrednio do Stołecznego Trybunału, pomijając prefekta i gubernatora. Jutro, zanim wyślę raport, przesłucham Koo, Tsao, Hui-pena i mnichów zamieszanych w tę sprawę. Zmuszony je stem zatrzymać pana dla zachowania pozorów, póki nie dowiem się oficjalnie, że nakaz aresztowania pana został cofnięty. Skorzystam z pańskiego pobytu w trybunale, że- by zasięgnąć u pana konsultacji w sprawie finansowych szczegółów tej afery. Chciałbym również, żeby wyraził pan swoją opinię na temat projektu uproszczenia podatku gruntowego, któremu podlegają mieszkańcy naszego okręgu. Zbadałem archiwa i mam wrażenie, że drobne chłopstwo jest zbyt obciążone. -Jestem do pańskich usług, Ekscelencjo - odpowie dział Wang. - Ale proszę mi powiedzieć, jak pan mnie zi dentyfikował. Sądziłem, że będę musiał wytłumaczyć pa nu wszystko od początku do końca! - Kiedy spotkałem pana w pustym korytarzu - odparł sędzia - wziąłem pana za mordercę. Pomyślałem sobie, że przebrał się pan za ducha pańskiej ofiary, żeby bez prze szkód położyć rękę na kompromitujących pana papierach. Chcąc zweryfikować tę hipotezę, udałem się tego samego wieczoru do Świątyni Białego Obłoku, żeby przyjrzeć się zwłokom zamordowanego sędziego. Absolutne podobień stwo zmarłego i jego zjawy nie mogło być dziełem człowie ka - byłem przekonany, że rzeczywiście miałem do czynie nia z duchem. Dopiero dziś w teatrze zwątpiłem w istnienie ducha: w oglądanej przeze mnie sztuce dwóch braci różnił tylko brak palca wskazującego. Od razu pomyślałem sobie, że jeśli zmarły sędzia miał brata bliźniaka, to bratu wystar czyłoby nakleić czarne znamię na policzku, żeby go wzię to za zmarłego. A wiedziałem od starszego skryby, że sę dzia Wang pozostawił brata, swego jedynego krewnego, który mimo nalegań Tanga nie pojawił się dotąd w trybu nale. Zastanawiałem się też nad Po Kaiem. Przybył do miasta wkrótce po zamordowaniu sędziego, bardzo intere- sował się tą sprawą, a to, co opowiadała o nim panna Tsao i kelner z restauracji - niezły zresztą psycholog - dawało do myślenia. Gdyby pan nie nazywał się Wang (przecież obok Li i Djang to najczęściej spotykane nazwisko w Państwie Środ ka), odgadłbym prawdę wcześniej, bo kiedy wyjeżdżałem ze stolicy, wokół pańskiej rzekomej zbrodni i zniknięcia było dużo szumu. Na trop naprowadziły mnie w końcu nadzwy czajne zdolności finansowe ,,Po Kaia"; pomyślałem sobie, że mógłby pracować w Ministerstwie Finansów. I wtedy ude rzyło mnie, że zbiegły sekretarz i zamordowany sędzia obaj nosili nazwisko Wang. Wszystko stało się jasne. Sędzia Di odetchnął i przeszedł do konkluzji: - Bardziej doświadczony sędzia pewnie by wcześniej dociekł prawdy, ale Peng-lai to moje pierwsze stanowisko. Debiutant ze mnie! - otworzył szufladę, wyjął notes zmar łego i podał go Wangowi: - Nawet teraz nie rozumiem, co znaczą notatki sporządzone przez pańskiego brata. Wang przy chwilę kartkował notes, wreszcie rzekł: - Nie pochwalałem rozwiązłego życia mego brata, ale był z niego łebski chłopak! Odnotowane tu są wejścia do portu dżonek armatora Koo, z opłatami portowymi, cłem importowym i należnościami podróżnych. Brat zoriento wał się, że wysokość cła za import jest tak niska, zaś opła ty tak wysokie, że dżonki musiałyby przewozić nienormal ną liczbę pasażerów, by armator mógł w ogóle cośkolwiek zarobić. Nabrał więc podejrzeń, że chodzi o przemyt. Brat był z natury leniwy, ale gdy coś podnieciło jego ciekawość, nie spoczął, póki nie rozwiązał zagadki. Już w dzieciństwie był taki. A to jest ostatnia zagadka, którą rozwiązał! - Dziękuję panu - powiedział Di. - Dochodzenie skoń czone. Nie mówmy o zjawach - pańska obecność rozwiała tajemnicę! - Jako duch - rzekł Wang z uśmiechem - mogłem poru szać się po trybunale bez obawy, że mi ktoś przeszkodzi! Mogłem swobodnie wchodzić i wychodzić, gdyż całkiem niedawno brat przysłał mi klucz od tylnego wejścia. Za pewne przeczuwał bliski koniec, o czym świadczy również to, że dał pudełko z laki koreańskiej kurtyzanie. Śledczy widział mnie w bibliotece, a stary Tang natknął się na mnie tutaj, w gabinecie. Jeśli idzie o pana, Ekscelencjo, za skoczył mnie pan zaraz po tym, jak skończyłem przeszuki wać bagaże brata. Byłem zmuszony w tych okoliczno ściach zachować się niestosownie, proszę mi wybaczyć. Sędzia Di się uśmiechnął. - Wybaczam. Czynię to tym chętniej, że przecież urato wał mi pan życie w Świątyni Białego Obłoku, zjawiając się po raz drugi w postaci ducha. Przyznaję, że napędził mi pan stracha! Pańska ręka wydawała się zupełnie przezro czysta i wyglądało na to, że rzeczywiście rozwiał się pan we mgle. Jak to się panu udało? Na twarzy Wanga malowało się zdumienie. - Zjawiłem się po raz drugi? O czym pan mówi, Eksce lencjo? Nigdy nie byłem w Świątyni Białego Obłoku w po staci zjawy. Zapadła głęboka cisza. Gdzieś w głębi trybunału za mknęły się drzwi, tym razem bardzo cichutko. POSŁOWIE W starych chińskich opowieściach kryminalnych naj bardziej typowa jest postać detektywa, którego rolę pełni sędzia pokoju okręgu, w którym popełniono zbrodnię. Sędzia pokoju był odpowiedzialny za administrację podlegającego mu okręgu, który przeważnie obejmował główne miasto i jego okolice w promieniu około stu pięć dziesięciu li. Obowiązki sędziego były rozliczne: odpowie dzialny był za ściąganie podatków, utrzymywanie pokoju itd. Jako główny sędzia lokalnego trybunału miał obowią zek zatrzymywania, przesłuchiwania i karania przestęp ców, a także wysłuchiwania wszelkich spraw podpadają cych zarówno pod prawo cywilne, jak i karne. Sędzia pokoju nadzorował więc praktycznie każdą dziedzinę życia codziennego mieszkańców podległego mu okręgu. Był permanentnie przepracowanym urzędni kiem. Mieszkał wraz z rodziną w wydzielonej części sie dziby trybunału i w zasadzie cały dzień wypełniały mu obowiązki. Urząd sędziego pokoju danego okręgu znajdował się na samym dole piramidy hierarchii administracyjnej staro żytnych Chin. Podlegał prefektowi, nadzorującemu dwa dzieścia lub więcej okręgów. Prefekt z kolei podlegał gu bernatorowi odpowiedzialnemu za tuzin, a czasem i wię- cej prefektur. Gubernator miał nad sobą naczelnego zwierzchnika stolicy, ten zaś podlegał samemu Cesarzowi. Każdy mieszkaniec Cesarstwa, bogaty czy biedny, bez względu na pochodzenie mógł zostać urzędnikiem pań stwowym, a więc i sędzią pokoju, na drodze egzaminów. Biorąc to pod uwagę, trzeba przyznać, że ówczesny chiń ski system społeczno-polityczny można określić jako ra czej demokratyczny w porównaniu do powszechnego wówczas w Europie feudalizmu. Zazwyczaj sędzia pokoju pełnił swój urząd trzy lata. Później przenoszono go do innego okręgu, aż po pewnym czasie awansował do rangi prefekta. Awans nie był łatwy, zależał od rzeczywistych osiągnięć sędziego; niewielu jed nak utalentowanych spędzało najlepsze lata swego życia jako sędziowie pokoju. W wykonywaniu podstawowych obowiązków sędzia wspierany był przez liczny personel trybunału, a więc przez posłańców, konstabli, skrybów, strażników, koronera. Ci jednak wypełniali przede wszystkim swoje rutynowe zadania. Nie zajmowali się śledztwem jako takim. To należało do sędziego i jego zaufanych asystentów, przeważnie trzech lub czterech. Wybierał ich sędzia na po czątku swej kariery; towarzyszyli mu, gdziekolwiek tylko obejmował stanowiska. Nie mogli mieć lokalnych powią zań i stąd byli mniej podatni w pracy na kierowanie się względami osobistymi. Z tegoż samego powodu ustano wiona była reguła, że urzędnik nie może zostać sędzią po koju w swoim rodzimym okręgu. Niniejszy tom ZAGADEK SĘDZIEGO DI daje ogólny pogląd na funkcjonowanie sądu w starożytnych Chinach. Podczas sesji trybunału sędzia zajmował miejsce za sto łem, z jego obu stron stali przyboczni, a także skrybowie. Stół był pokryty czerwonym materiałem, który zwieszał się na podłogę wysokiego podium. Konstable stali zwróceni twarzą do siebie z przodu po dium, w dwu szeregach, po prawej i lewej stronie. Zarów no powód, jak i oskarżony musieli klęczeć pomiędzy rzę dami policjantów podczas całej sesji. Nie mieli obrońców, nie mogli wzywać świadków, krótko mówiąc, ich położenie było nie do pozazdroszczenia. Sądowa procedura w swej istocie miała pełnić rolę przestrogi, przemawiać do ludzi okropnymi konsekwen cjami, jakie niosło ze sobą nieprzestrzeganie prawa. Za zwyczaj każdego dnia odbywały się trzy sesje trybunału, ranna, południowa i wieczorna. Fundamentalną zasadą chińskiego prawa było to, że przestępca nie może być uznany za winnego, dopóki nie przyzna się do winy. Aby zapobiec uniknięcia kary przez najcięższych przestępców poprzez odmowę przyznania się do winy, w przypadkach kiedy zgromadzono przeciw nim niezbite dowody zbrodni, sąd zezwolił na surowe traktowa nie oskarżonych, a więc bicie batem lub bambusowym ki jem, a także krępowanie rąk i nóg. Sędziowie pokoju często uciekali się do innych surowych represji. Jednakże jeśli oskarżony doznawał wielu uszkodzeń ciała lub wskutek tortur umierał, sędzia pokoju i cały jego personel podlegali karze, najczęściej w postaci bardzo wysokiej grzywny. Na skutek tego większość sędziów pokoju przestała uciekać się do tortur cielesnych, zaczęli oni polegać na umiejętno ściach przenikania psychiki przestępców i wiedzy o nich. Koniec końców, starożytny chiński system sądowniczy działał dobrze. Ostra kontrola wysokich urzędników ogra niczała liczbę przestępstw, opinia publiczna przykracała samowolę niegodziwych i nieodpowiedzialnych sędziów. Została wprowadzona kara śmierci, każdy oskarżony mógł zaś odwołać się do najwyższej sądowej instancji, włączając w to samego cesarza. Co więcej, sędzia pokoju nie mógł przesłuchiwać oskarżonych prywatnie. Wszystkie jego roz prawy, a nawet wstępne egzaminy, musiały odbywać się w formie publicznych sesji trybunału. Z każdej sesji spo rządzany był szczegółowy protokół, który musiał zostać przedstawiony do wglądu władzom wyższym. Tom Sędzia Di i złote morderstwa opowiada historię po czątków kariery sędziego Di, który obejmuje swój pierw szy urząd jako sędzia pokoju w Peng-lai. Sprawa morderstwa sędziego pokoju, stanowiąca trzon niniejszego tomu, została przeze mnie zaczerpnięta z jed nej z oryginalnych chińskich opowieści o sędzim Di, zaty tułowanej Otruta żona. Można znaleźć ją w chińskiej po wieści Wu-tset'ien-szu-ta-ch'i-an, której angielski przekład opublikowałem jako Dee Goong An (Tokio, 1949). Opowia da ona o przypadkowym otruciu panny młodej jadem żmii przechowywanym w kuchni w zatęchłej krokwi, stojącej ponad pojemnikiem na wodę, której używano do parzenia herbaty. Pod wpływem działania gorącej pary krokiew przechyliła się, uwalniając jad do wody. Zmodyfikowałem tę historię, ale zapożyczyłem bez zmian okoliczności, w ja kich sędzia Di odkrywa prawdę, mianowicie dzięki obser wacji gipsu spadającego ze stropu do filiżanki. Vincent Starrett dowodzi w swoim znakomitym eseju Some Chinese Detective Stories (Niektóre chińskie opowie ści detektywistyczne, Random House, Nowy Jork 1942), iż motyw ów jest wspomniany także w jednej z opowieści Sir Arthura Conan Doyle'a. Koreański element został wprowadzony pod wpływem niezwykle inspirujących studiów Edwina O. Reischauera Ennin's Travel in Tang China (Podróże Ennina po Chi nach epoki Tang, Nowy Jork 1955). Bazując na dzienni kach podróży japońskich mnichów, którzy odwiedzali Chi ny w dziewiątym wieku, rzuca on światło na ogromną wa gę koreańskiej żeglugi dla Chin epoki Tang. Opisuje byt Koreańczyków, którzy osiedlali się na północno-wschod nim wybrzeżu Chin, tworząc tam coś w rodzaju eksterytorium. Te same źródła dowodzą, jak wielki był rozwój chiń skiego systemu biurokratycznego za czasów dynastii Tang. Podróżnicy byli wielokrotnie sprawdzani i przeszukiwani podczas drogi, potrzebowali wielu dokumentów, zanim mogli przemieścić się z jednego miejsca w drugie. , Sprawa zaginionej żony i sprawa ukaranego uwodzi ciela oparte są na wydarzeniach opisanych w Ku-chin-ch'i-an-wei-pien (Szanghaj 1921), gdzie w siódmym roz dziale kobieta zostaje jedynie powierzchownie zraniona i ucieka przed mordercą, co nie brzmi przekonująco. A więc wprowadziłem element, jakim jest sierp, i opowie działem historię na nowo, tak aby konweniowała z wąt kiem przemytu. Duchy i ludzie-zwierzęta często pojawiają się w chiń skich opowieściach. Zainteresowani tymi postaciami wiele danych znajdą w książce H. A. Gilesa Strange Storiesfrom a Chinese Studio (Dziwne historie z chińskiej pracowni, Londyn 1880, amerykańska wersja: Nowy Jork 1925). Ty grysy wciąż występują w wielu rejonach Mandżurii i połu dniowych prowincjach Chin. Marco Polo jednak opowie dział nam, że w dawnych czasach tygrysy pojawiały się także w prowincjach zachodnich. Postępowe myśli na temat pozycji kobiety wyrażone przez sędziego Di w rozdziale piętnastym niniejszego to mu nie są tak anachroniczne, jak mogą się wydawać. Od niepamiętnych czasów znajdowali się chińscy pisarze, któ rzy bronili praw kobiet i protestowali przeciw ,,etyce męż czyzn" - trzeba jednak przyznać, że dopóki nie rozwinął się wielki ruch emancypacji kobiet po utworzeniu Repu bliki Chińskiej w 1912 roku, ten postępowy punkt widzenia nie był dobrze przyjmowany przez opinię ogółu. [Pisze o tym interesująco Lin Yutang w eseju Feminist Though in Ancient China (Myśl feministyczna w starożytnych Chi nach), pochodzącym ze zbioru Confucius Saw Nancy and Essey ahout Nothing (Konfucjusz widział Nancy i eseje o niczym, Commercial Press, Szanghaj 1936)]. Sztukę teatralną opisaną w rozdziale szesnastym za czerpnąłem ze starego pitavalu T'ang-yin pi-shish (przypa dek 55-B). Tak jak i w innych tomach ZAGADEK SĘDZIEGO DI, próbowałem tu pokazać na zdobiących tekst ilustracjach niektóre aspekty życia codziennego dawnych Chin. Czytel nik znajdzie więc rysunek prostego posłania (Spotkanie na ukwieconej łodzi), bardziej wymyślnego łoża (Sędzia Di od wiedza umierającego człowieka), a także pieca kremacyjne go i miecha (Piec kremacyjny w świątyni). Wzorowałem się na ilustracjach pochodzących z ksią żek z czasów dynastii Ming, nagie kobiety rysowałem we dle wyobrażeń pomieszczonych w albumach erotycznych z tegoż okresu. Warto odnotować, że seksualne tabu w sta rożytnych Chinach różniło się od naszego; klasyczny listek figowy dla Chińczyków byłby kompletnie niezrozumiały. Sprzeciwiano się wówczas bardzo mocno przedstawianiu nieokrytych kobiecych stóp, co traktowano jako wielką nieprzyzwoitość. Pomimo że pogląd ten uznano już za sta roświecki, wciąż staram się na swoich rysunkach nie poka zywać nagich stóp kobiet, zgodnie z chińskojęzyczną wer sją serii. Robert van Gulik NOTA OD WYDAWCY Sędzia Di Ren Jie był postacią historyczną, żył w Chi nach w siódmym wieku naszej ery, ża panowania dynastii Tang. Stal się bohaterem popularnych opowieści gawę dziarzy; z gawęd tych wyrosła później chińska powieść kryminalna. Wyczyny sędziego Di stanowią przykład le gendarnych osiągnięć detektywistyki, niezachwianie pra wego charakteru, nadludzkiej niemal przenikliwości. Robert van Gulik - holenderski dyplomata, sinolog, znawca i miłośnik chińskiej literatury i sztuki - początko wo przekładał tradycyjne opowieści o sędzim Di na język angielski; wreszcie sam zaczął wymyślać nowe perypetie sędziego pokoju. Tak powstał cykl kilkunastu opowieści kryminalnych, niezwykle barwnych i intrygujących. Van Gulik dostosował swoje powieści do potrzeb za chodniego czytelnika, zmieniając nieco konstrukcję trady cyjnych chińskich kryminałów, nadając swojemu bohate rowi niedoskonałe, omylne, a przez to bardziej ludzkie ob licze. Opowiedział o swoim bohaterze językiem prostym, potocznym, co jednak - biorąc pod uwagę stopień kompli kacji zagadek, które rozwiązuje Di -jest tylko zaletą ksią żek. Jednocześnie dal wierny portret pewnych aspektów życia codziennego Cesarstwa Chińskiego. Dzięki dogłębnej znajomości tematu, mistrzowskiemu prowadzeniu narracji, wyobraźni i błyskotliwości van Gulika kolejne prezentowane ZAGADKI SĘDZIEGO DI przy noszą czytelnikowi doskonałą rozrywkę, a także rzucają światło na rzeczywistość dawnych Chin.