13809
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 13809 |
Rozszerzenie: |
13809 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 13809 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 13809 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
13809 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
�ycie przed �yciem
�
�ycie przed �yciem
Powie�ci Kena McClure'a
Czerwona zima
Dawca
Joker
Kameleon
Ko� troja�ski
Kryptonim �Kowad�o"
Kryzys
Oko kruka
Rekonstrukcja
Sie� intryg Spirala Pandory
Spisek
Strategia skorpiona
Szpital �mierci
Trauma
Zaraza
Zmowa
KEI\I McCLURE
�
�ycie przed �yciem
Przek�ad
TOMASZ WILUSZ
AMBER
Tytu� orygina�u Past Lives
Redakcja stylistyczna El�bieta Novak
Redakcja techniczna Andrzej Witkowski
Korekta
Jolanta Kucharska
El�bieta Stegli�ska
Ilustracja na ok�adce Corbis Stock Market/Zefa
Opracowanie graficzne ok�adki Studio Graficzne Wydawnictwa Amber
Sk�ad Wydawnictwo Amber
Druk
Finidr, s.r.o., �esky Te�in
Copyright � 2006 by Ken McClure. AU rights reserved.
For the Polish edition
Copyright � 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2489-6 Warszawa 2006. Wydanie I
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Kr�lewska 27 tel. 620 40 13,620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Lepiej zapomnie� i radosnym by�,
Ni� pami�ta� i si� smuci�.
Pami�taj Christina Rossetti
(1830 1894)
Prolog
Jerozolima
Izrael
Wrzesie� 2000
Ignatius sta� bez ruchu i czeka�, a� Stroud zrobi zastrzyk. Pacjent by� ju� pod wp�ywem silnych �rodk�w uspokajaj�cych i nie m�g� unie�� powiek na d�u�ej ni� kilka sekund. W gabinecie panowa�a cisza, tylko z g��bi budynku dochodzi�a st�umiona pie�� religijna, kontrastuj�ca z odleg�ym nawo�ywaniem muezina wzywaj�cego muzu�man�w do modlitwy na koniec kolejnego d�ugiego, upalnego dnia - odg�osy codziennego �ycia Jerozolimy.
- Mo�esz zaczyna� - oznajmi� Stroud.
- Powiedz, jak si� nazywasz. - G�os Ignatiusa by� spokojny, hipnotyzujmy.
-Saul... SaulAbe.
- Czym si� zajmujesz, Saulu? -Jestem... kamieniarzem.
- Gdzie?
W Jerozolimie.
- Co budujesz?
M�czyzna zacz�� rozpaczliwie �apa� powietrze.
- Co si� sta�o? -G�az!
- Jaki g�az?
- Spada mi na nogi! - Abe krzykn�� z b�lu.
- Co si� sta�o? - powt�rzy� spokojny g�os.
-G�az stoczy� si� z wozu... nie zd��y�em si� odsun��... zmia�d�y� mi nogi. - Pod wp�ywem strasznego wspomnienia Abe na chwil� jakby zapad� si� w mi�osiern� nico��, po czym nagle drgn��.
- Co dzieje si� teraz? - g�os spyta� cicho, ale stanowczo.
- Dwaj m�czy�ni... pr�buj�zdj�� g�az z moich... - Abe zn�w krzykn��. Nie poczu�, jak druga ig�a wbija si� w jego rami�. Zastrzyk uspokoi� go na chwil�. - Mam po�amane nogi, zakrwawione... m�wi�, �e trzeba je b�dzie uci��!
Saul Abe wstrzyma� oddech na ca�e p� minuty i wyba�uszy� z przera�enia oczy, prze�ywaj�c koszmar na nowo.
- Nie mo�emy utrzymywa� go w tym stanie - powiedzia� Stroud. - To niebezpieczne.
- Dobrze, zejd�my g��biej - poleci� Ignatius.
Po kolejnym zastrzyku Abe uspokoi� si�, jakby zapada� w spokojny sen, ale zaraz zn�w si� o�ywi�.
- Lea! Lea!
- Kto to jest Lea?
- Moja �ona.
- Jak si� nazywasz?
- Izaak... nie mog� znale�� Lei! Gdzie ona jest?
- Kim jeste�, Izaaku? Co robisz?
- Jestem �o�nierzem. Wr�ci�em do domu i nie wiem, gdzie jest Lea!
- Gdzie by�e�, Izaaku?
- Walczy�em z Rzymianami. Przygotowali�my zasadzk� pod Bet Hakem, ale kto� zdradzi�. Tylko ja i m�j brat uszli�my z �yciem... Och, m�j brat...
- Co z twoim bratem, Izaaku?
- Jest w r�kach Rzymian.
- Opowiedz wszystko po kolei.
- S�ysz�, jak krzyczy... Rzymianie go torturuj�. Wzywa mnie, a ja nic nie robi�! Le�� w rowie i udaj� martwego. Ze strachu nie mog� si� ruszy�. S�o�ce przypieka mi kark. M�j brat mnie potrzebuje, a ja mu nie pomagam!
- Bo nie mo�esz mu pom�c, Izaaku. Wrog�w jest zbyt wielu. To nie twoja wina. Dlaczego go torturuj�? Czego od niego chc�?
- Pytaj�, gdzie jest Nazare�czyk.
- Nazare�czyk? - spyta� Ignatius lekko ochryp�ym g�osem. Z podniecenia zasch�o mu w gardle.
- Gdzie Lea? Czemu nie ma jej w domu?...
- Izaaku! -Co?
- Opowiedz mi o Nazare�czyku!
- Musz� znale�� Le�.
- Pos�uchaj mnie! Znasz go, prawda? Spotka�e� Nazare�czyka.
- Czemu wszyscy tak si� nim interesuj�? Nic, tylko gada, i to samymi zagadkami. W �wi�tyni pe�no jest m�wc�w. Nam potrzeba wojownik�w.
- Znasz go czy nie?
- Lea, gdzie jeste�? Czemu nie przychodzisz?
- Spr�buj si� odpr�y� - powiedzia� g�os.
- Lea! Lea!
- Za bardzo si� denerwuje - stwierdzi� Stroud.
- Musimy wiedzie� wi�cej! - nalega� Ignatius.
- Zabijesz go!
- Opowiedz mi o Nazare�czyku, Izaaku.
- Lea... och, Lea, zabili ci�. - Saul Abe zacz�� dygota� na ca�ym ciele, jakby nagle zrobi�o mu si� zimno. Dreszcze, najpierw lekkie, po chwili sta�y si� tak gwa�towne, �e nogi ��ka zaklekota�y o posadzk�.
- Dosta� ataku! - zdenerwowa� si� Stroud. - Ostrzega�em ci�! Ignatius spojrza� na dr��ce cia�o; z jego twarzy nie da�o si� wyczyta� nic
opr�cz rozczarowania i irytacji.
Abe zesztywnia�. Wszystkie mi�nie si� napr�y�y. Wyba�uszone, przera�one oczy stan�y w s�up i znieruchomia�.
- Ostrzega�em - powt�rzy� Stroud.
- Ale to dzia�a - odpar� Ignatius.
Kansas City
USA
Pa�dziernik 2000
John Macandrew wsta� z ��ka i podszed� boso do okna. Uchyli� �aluzje i zamruga�, o�lepiony blaskiem porannego s�o�ca. Niebo by�o niebieskie, a li�cie na drzewach po drugiej stronie ulicy wreszcie zmieni�y barw� z zielonej na z�ocist�; ta transformacja trwa�a trzy tygodnie i Macandrew �ledzi� j� z narastaj�cym zadowoleniem. Latem w Kansas City bywa�o gor�cej ni� w piekle, w zimie marz�o si� na ko��, za to jesie� by�a przyjemna.
Zw�aszcza w takie dni jak ten, kiedy s�o�ce �wieci�o na bezchmurnym niebie, a wiatr wstrzyma� oddech. Miasto, siedz�c okrakiem na granicy Kansas i Missouri, mo�e i nie nale�a�o do najpi�kniejszych, ale kiedy drzewa obleka�y si� barwami, a chodniki przykrywa� kobierzec li�ci, marzyciel m�g� zmru�y� oczy i wyobrazi� sobie, �e jest w Nowej Anglii, a nie na monotonnych r�wninach �rodkowego Zachodu.
Macandrew postanowi�, �e dzi� zostawi samoch�d w gara�u i p�jdzie do kliniki pieszo. Odwr�ci� si� od okna, w��czy� radio i pocz�apa� do kuchni zemle� kaw�. U�miechn�� si�, kiedy spiker poinformowa�, �e Chiefs wygrali przedsezonowy mecz towarzyski, i to ponad trzydziestoma punktami.
Przed przyjazdem do Kansas City Macandrew niezbyt interesowa� si� futbolem, ale teraz nie opuszcza� �adnego meczu Chiefs�w na stadionie Arrowhead. W ten spos�b odpoczywa�. Obserwacja dw�ch dru�yn tocz�cych
I�
zaciek�y b�j, w kt�rym wygrywali szybsi i silniejsi, mia�a dla niego warto�� terapeutyczn�. M�g� na jaki� czas zapomnie� o pracy, nieustannie wymagaj�cej nadzwyczajnej precyzji. By� neurochirurgiem, trudno o bardziej stresuj�ce zaj�cie. Ka�dego dnia milimetry dzieli�y go od kl�ski. Wjego fachu nie wolno by�o pope�nia� b��d�w. Panowa�o powszechne przekonanie, �e s�abszy dzie� mo�e przytrafi� si� ka�demu, tylko nie chirurgom i mo�e jeszcze pilotom. Tak, pilotom te�.
Kiedy nalewa� kaw�, w radiu podali, �e j est pi�tna�cie po si�dmej. Zerkn�� na zegarek. Mia� mn�stwo czasu; operacja by�a zaplanowana na dziesi�t�, a do kliniki sz�o si� p� godziny. W odr�nieniu od wi�kszo�ci koleg�w, kt�rzy zadomowili si� na schludnych przedmie�ciach, �wiadomie zdecydowa�, �e zostaje w mie�cie. Mo�e to i niemodne, ale uzna�, �e bez �ony i dw�jki dzieci nie spe�nia wymog�w, by �y� zgodnie z marzeniami przeci�tnego Amerykanina. Inna sprawa, �e nie przepada� za przedmie�ciami: mieszka� tam to tak, jakby by� pod��czonym do aparatury podtrzymuj�cej �ycie - niby wygodnie, ale �ycie ledwo si� tli. Wynaj�� wi�c pi�tro starego domu w stylu kolonialnym na Cherry. Dom pami�ta� lepsze czasy i powoli zaczyna� si� rozsypywa�, ale sta� nieca�e trzy kilometry od kliniki, a w�a�ciciele - pa�stwo Jackson - nie byli uci��liwi. Wi�kszo�� czasu sp�dzali na odwiedzaniu rozsianych po ca�ym kraju wnucz�t. Teraz byli w Michigan u najm�odszej c�rki, mieli wr�ci� w �rod�.
Otworzy� akt�wk� i wyj�� przezroczyst� plastikow� teczk� z notatkami o pacjentce, kt�r� mia� operowa� tego ranka. Usiad� przy oknie i przejrza� je, s�cz�c kaw�. Jane Francini mia�a trzydzie�ci cztery lata - by�a dwa lata m�odsza od niego - i skar�y�a si� na silny b�l za oczami. Jej lekarz podejrzewa� migren�, ale kiedy kilkutygodniowa kuracja nie przynios�a efektu, skierowa� j� do szpitala. Przeprowadzone badania wykaza�y guz w szyszynce. Macandrew mia� go dzi� usun��.
W normalnych okoliczno�ciach by�by to do�� prosty zabieg, ale Jane Francini nieca�e trzy lata wcze�niej przesz�a operacj� serca. Pojawi�y si� w zwi�zku z tym pewne w�tpliwo�ci, czyjej stan zdrowia pozwala na przeprowadzenie powa�nego zabiegu, ale mia�y czysto teoretyczny charakter. Operacja by�a konieczna. Guz musia� zosta� usuni�ty.
M�� Jane, Tony Francini, bogaty biznesmen, kt�ry sprzedawa� maszyny rolnicze na ca�ym �rodkowym Zachodzie, nalega�, by zabieg przeprowadzono w jednej z renomowanych klinik na Zachodnim Wybrze�u, ale Saul Klinsman, ordynator oddzia�u neurochirurgii, przekona� go, �e tu, w Kansas City, te� sobie poradz�. Francini w ko�cu uleg�, wcze�niej jednak, gdy
12
dowiedzia� si�, �e to Macandrew ma przeprowadzi� operacj�, podda� go drobiazgowemu przes�uchaniu.
Na wie�� o tym, �e Macandrew studiowa� medycyn� na Uniwersytecie Columbia, a p�niej pracowa� w kilku cenionych szpitalach i klinikach, Francini uspokoi� si� i z w�a�ciw� sobie bezpo�rednio�ci� spyta�: �To co pan tu, do cholery, robi?"
Mimo �e Macandrew nie podziela� irracjonalnych uprzedze� swoich starszych koleg�w po fachu, Francini dzia�a� mu na nerwy. M�� Jane by� typowym przyk�adem cz�owieka, kt�ry uwa�a sukces finansowy za wystarczaj�c� rekompensat� kompletnego braku manier i uroku osobistego. Macandrew doskonale wiedzia�, �e �rodkowy Zach�d nie cieszy si� powa�aniem reszty Ameryki; panowa�o przekonanie, �e skoro miejscowi s�yn� z wierno�ci staro�wieckim zasadom, to ich nauka i sztuka musz� by� r�wnie zacofane. I nie do ko�ca si� mylono, cho� alcurat klinika w Kansas City by�a jedn� z lepszych w kraju.
Pierwotny plan Macandrew by� taki: przepracowa� trzy lata na Wschodnim Wybrze�u, a potem wyruszy� do Kalifornii w poszukiwaniu du�ych pieni�dzy i s�odkiego, mi�ego �ycia. Bez �adnych sentyment�w. Zadziwi� samego siebie, gdy odpowiedzia� na ofert� pracy z Kansas City, t�umacz�c Kelly, swojej �wczesnej dziewczynie, �e pozwoli mu to lepiej pozna� stan ameryka�skiej medycyny.
Prawdziwy pow�d by� jednak nieco inny i �ci�le wi�za� si� z pochodzeniem Macandrew. Jego prapradziadek, szkocki emigrant, osiedli� si� na �rodkowym Zachodzie w miejscowo�ci o nazwie Weston, w stanie Missouri. Macandrew nie wiedzia� dlaczego, ale czu�, �e musi pod��y� jego �ladem i zacie�ni� wi� z tym regionem. Kelly jasno da�a mu do zrozumienia, �e Kansas to nie miejsce dla niej, a wyjazd zaszkodzi�by jej planowanej karierze w po�o�nictwie. Przez jaki� czas dzwonili do siebie i pisali listy, ale ostatnio kontakty mi�dzy nimi w�a�ciwie si� urwa�y. Kelly dosta�a prac� w klinice Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w Nowym Jorku i ich drogi rozesz�y si� na dobre.
Macandrew zobaczy� na grafiku dy�ur�w, �e anestezjologiem asystuj�cym mu przy zabiegu b�dzie Mik� Kellerman. Mik� by� obcesowy, ale dobry. Asystowa� ju� przy wielu operacjach przeprowadzonych przez Macandrew i zawsze bez trudu utrzymywa� pacjenta w stabilnym stanie. Niczego wi�cej nie mo�na by�o od niego wymaga�. Macandrew sko�czy� przegl�da� notatki dotycz�ce Jane Francini i nie znalaz� w nich nic nowego, zreszt� nawet na to nie liczy�, chcia� tylko upewni� si�, �e nic mu nie umkn�o.
13
zaciek�y b�j, w kt�rym wygrywali szybsi i silniejsi, mia�a dla niego warto�� terapeutyczn�. M�g� na jaki� czas zapomnie� o pracy, nieustannie wymagaj�cej nadzwyczajnej precyzji. By� neurochirurgiem, trudno o bardziej stresuj�ce zaj�cie. Ka�dego dnia milimetry dzieli�y go od kl�ski. W jego fachu nie wolno by�o pope�nia� b��d�w. Panowa�o powszechne przekonanie, �e s�abszy dzie� mo�e przytrafi� si� ka�demu, tylko nie chirurgom i mo�e jeszcze pilotom. Tak, pilotom te�.
Kiedy nalewa� kaw�, w radiu podali, �e j est pi�tna�cie po si�dmej. Zerkn�� na zegarek. Mia� mn�stwo czasu; operacja by�a zaplanowana na dziesi�t�, a do kliniki sz�o si� p� godziny. W odr�nieniu od wi�kszo�ci koleg�w, kt�rzy zadomowili si� na schludnych przedmie�ciach, �wiadomie zdecydowa�, �e zostaje w mie�cie. Mo�e to i niemodne, ale uzna�, �e bez �ony i dw�jki dzieci nie spe�nia wymog�w, by �y� zgodnie z marzeniami przeci�tnego Amerykanina. Inna sprawa, �e nie przepada� za przedmie�ciami: mieszka� tam to tak, jakby by� pod��czonym do aparatury podtrzymuj�cej �ycie - niby wygodnie, ale �ycie ledwo si� tli. Wynaj�� wi�c pi�tro starego domu w stylu kolonialnym na Cherry. Dom pami�ta� lepsze czasy i powoli zaczyna� si� rozsypywa�, ale sta� nieca�e trzy kilometry od kliniki, a w�a�ciciele - pa�stwo Jackson - nie byli uci��liwi. Wi�kszo�� czasu sp�dzali na odwiedzaniu rozsianych po ca�ym kraju wnucz�t. Teraz byli w Michigan u najm�odszej c�rki, mieli wr�ci� w �rod�.
Otworzy� akt�wk� i wyj�� przezroczyst� plastikow� teczk� z notatkami o pacjentce, kt�r� mia� operowa� tego ranka. Usiad� przy oknie i przejrza� je, s�cz�c kaw�. Jane Francini mia�a trzydzie�ci cztery lata - by�a dwa lata m�odsza od niego - i skar�y�a si� na silny b�l za oczami. Jej lekarz podejrzewa� migren�, ale kiedy kilkutygodniowa kuracja nie przynios�a efektu, skierowa� j� do szpitala. Przeprowadzone badania wykaza�y guz w szyszynce. Macandrew mia� go dzi� usun��.
W normalnych okoliczno�ciach by�by to do�� prosty zabieg, ale Jane Francini nieca�e trzy lata wcze�niej przesz�a operacj� serca. Pojawi�y si� w zwi�zku z tym pewne w�tpliwo�ci, czyjej stan zdrowia pozwala na przeprowadzenie powa�nego zabiegu, ale mia�y czysto teoretyczny charakter. Operacja by�a konieczna. Guz musia� zosta� usuni�ty.
M�� Jane, Tony Francini, bogaty biznesmen, kt�ry sprzedawa� maszyny rolnicze na ca�ym �rodkowym Zachodzie, nalega�, by zabieg przeprowadzono w jednej z renomowanych klinik na Zachodnim Wybrze�u, ale Saul Klinsman, ordynator oddzia�u neurochirurgii, przekona� go, �e tu, w Kansas City, te� sobie poradz�. Francini w ko�cu uleg�, wcze�niej jednak, gdy
12
dowiedzia� si�, �e to Macandrew ma przeprowadzi� operacj�, podda� go drobiazgowemu przes�uchaniu.
Na wie�� o tym, �e Macandrew studiowa� medycyn� na Uniwersytecie Columbia, a p�niej pracowa� w kilku cenionych szpitalach i klinikach, Francini uspokoi� si� i z w�a�ciw� sobie bezpo�rednio�ci� spyta�: �To co pan tu, do cholery, robi?"
Mimo �e Macandrew nie podziela� irracjonalnych uprzedze� swoich starszych koleg�w po fachu, Francini dzia�a� mu na nerwy. M�� Jane by� typowym przyk�adem cz�owieka, kt�ry uwa�a sukces finansowy za wystarczaj�c� rekompensat� kompletnego braku manier i uroku osobistego. Macandrew doskonale wiedzia�, �e �rodkowy Zach�d nie cieszy si� powa�aniem reszty Ameryki; panowa�o przekonanie, �e skoro miejscowi s�yn� z wierno�ci staro�wieckim zasadom, to ich nauka i sztuka musz� by� r�wnie zacofane. I nie do ko�ca si� mylono, cho� akurat klinika w Kansas City by�a jedn� z lepszych w kraju.
Pierwotny plan Macandrew by� taki: przepracowa� trzy lata na Wschodnim Wybrze�u, a potem wyruszy� do Kalifornii w poszukiwaniu du�ych pieni�dzy i s�odkiego, mi�ego �ycia. Bez �adnych sentyment�w. Zadziwi� samego siebie, gdy odpowiedzia� na ofert� pracy z Kansas City, t�umacz�c Kelly, swojej �wczesnej dziewczynie, �e pozwoli mu to lepiej pozna� stan ameryka�skiej medycyny.
Prawdziwy pow�d by� jednak nieco inny i �ci�le wi�za� si� z pochodzeniem Macandrew. Jego prapradziadek, szkocki emigrant, osiedli� si� na �rodkowym Zachodzie w miejscowo�ci o nazwie Weston, w stanie Missouri. Macandrew nie wiedzia� dlaczego, ale czu�, �e musi pod��y� jego �ladem i zacie�ni� wi� z tym regionem. Kelly jasno da�a mu do zrozumienia, �e Kansas to nie miejsce dla niej, a wyjazd zaszkodzi�by jej planowanej karierze w po�o�nictwie. Przez jaki� czas dzwonili do siebie i pisali listy, ale ostatnio kontakty mi�dzy nimi w�a�ciwie si� urwa�y. Kelly dosta�a prac� w klinice Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w Nowym Jorku i ich drogi rozesz�y si� na dobre.
Macandrew zobaczy� na grafiku dy�ur�w, �e anestezjologiem asystuj�cym mu przy zabiegu b�dzie Mik� Kellerman. Mik� by� obcesowy, ale dobry. Asystowa� ju� przy wielu operacjach przeprowadzonych przez Macandrew i zawsze bez trudu utrzymywa� pacjenta w stabilnym stanie. Niczego wi�cej nie mo�na by�o od niego wymaga�. Macandrew sko�czy� przegl�da� notatki dotycz�ce Jane Francini i nie znalaz� w nich nic nowego, zreszt� nawet na to nie liczy�, chcia� tylko upewni� si�, �e nic mu nie umkn�o.
13
Odk�adaj�c kartki, zwr�ci� uwag� na g�osy z radia. Dwaj prezenterzy przedstawiali skr�t wiadomo�ci lokalnych. Denerwowa�o go to, jak przekomarzali si� ze sob� i za�miewali z w�asnych dowcip�w - wi�c chyba by� spi�ty, no, ale to normalne przed operacj�.
Szed� do kliniki drog� biegn�c� r�wnolegle do Trzydziestej Dziewi�tej, trzymaj�c si� z daleka od g��wnej ulicy tak d�ugo, jak si� da�o. Chodniki by�y w kiepskim stanie, ale ju� do tego przywyk�. W Kansas City piechot� chodzili tylko ludzie biedni, kt�rzy nie mieli innego wyj�cia, wi�c nie trzeba si� by�o z nimi liczy�. Dzie� wi�kszo�ci mieszka�c�w przebiega� wed�ug schematu dom-samoch�d-biuro, biuro-samoch�d-dom. Jednocze�nie pustymi ulicami przyjemniej si� spacerowa�o - cho� co jaki� czas trzeba by�o uskakiwa� przed szarpi�cymi si� na smyczy psami.
Macandrew przeci�� Trzydziest� Dziewi�t� przy skrzy�owaniu z Rain-bow Boulevard i otworzy� wahad�owe drzwi kliniki. Zanim wszed�, zdj�� palto, szykuj�c si� na uderzenie fali ciep�ego powietrza.
- Dzie� dobry, doktorze - powiedzia�a z u�miechem jedna z piel�gniarek. - Panna Givens pana szuka.
- Dzi�ki - odpar� Macandrew machinalnie, zerkaj�c na zegar �cienny. By�o kilka minut po dziewi�tej. Poszed� do rejestracji. Pi��dziesi�cioparo-letnia kobieta w zsuni�tych na czubek nosa fantazyjnie zdobionych okularach u�miechn�a si� do niego i poda�a mu kartk� wyrwan� z le��cego przed ni� notesu.
- Pan Francini chcia�by zamieni� z panem par� s��w, doktorze - powiedzia�a tonem, kt�ry pi��dziesi�ciolatki w dziwacznych okularach uwa�a�y za �kulturalny".
Macandrew spojrza� na kartk�. Francini by� w G4, jednym z pokoj�w na parterze, gdzie krewni i znajomi pacjent�w przywiezionych przez pogotowie czekali na informacje o ich stanie. Mijaj�c G3, Macandrew zajrza� do �rodka przez ma�e okienko w drzwiach i zobaczy� zap�akan� Latynosk� z bia�� chusteczk� przyci�ni�t� do twarzy. Oby tylko Francini nie s�ysza� jej szlochu.
- Dzie� dobry, panie Francini. Co mog� dla pana zrobi�?
Francini wsta� z krzes�a i obiema d�o�mi zaczesa� l�ni�ce czarne w�osy do ty�u. Jego garnitur, jedwabny krawat i buty od Gucciego kontrastowa�y ze �niad� cer� w�oskiego ch�opa.
- Wiem, �e Jane musi mie� t� operacj�, doktorze, ale pomy�la�em sobie, �e przypomn�, coby pan by� ostro�ny. To jedyna �ona, jak� mam. - Franci-
14
ni za�mia� si� z w�asnego dowcipu, ale by� to wymuszony �miech i jego oczy pozosta�y zimne.
- Oczywi�cie, panie Francini.
- Do cholery, nie wiem, jak wy to robicie. - Francini obna�y� w u�miechu z�by, kt�re musia�y go kosztowa� fortun�. - Czyje� �ycie jest w pa�skich r�kach, a pan taki wyluzowany. Kurde, niez�e z was numery, trzeba przyzna�.
- Tak� mam prac�- odpar� Macandrew. - Tego mnie nauczono. Ze sprzeda�� kombajn�w pewnie posz�oby mi gorzej.
Francini parskn�� �miechem.
- W Kansas to �adna sztuka opchn�� kombajn. Gorzej mog�oby by� w Bostonie. .. - Zn�w si� roze�mia�.
Macandrew u�miechn�� si� i zerkn�� na zegarek. Da�o to po��dany efekt.
- Nie b�d� pana d�u�ej zatrzymywa� - o�wiadczy� Francini. - Niech pan pami�ta, co powiedzia�em, dobra?
-Nie zapomn�, obiecuj�.
Macandrew odprowadzi� Franciniego do wyj�cia i poszed� na g�r� do swojego gabinetu. Zadzwoni� do siostry prze�o�onej, by upewni� si�, �e premedykacja Jane Francini przebiega zgodnie z planem.
- Pacjentka b�dzie gotowa, kiedy pan przyjdzie, doktorze - odpar�a piel�gniarka.
O wp� do dziesi�tej Macandrew dopi� kaw� z papierowego kubka i poszed� umy� si� przed operacj�. Mik� Kellerman ju� na niego czeka�.
- Jak miewa si� Mackie Majcher tego pi�knego poranka? - spyta� z u�miechem.
- Dobrze, Mik�. A ty?
- Ledwo �yj� - odpar� Kellerman z udawan� powag�. - To, co ta kobieta wyczynia�a ze mn� w nocy, powinno zosta� zakazane. I to ma by� s�aba p�e�?
Macandrew u�miechn�� si�, mydl�c r�ce.
- Sprawd�my, co zapami�ta�e� z notatek.
- Trzydziestoczteroletnia kobieta z niezidentyfikowanym guzem szyszynki, chorowa�a na serce, wa�y sze��dziesi�t trzy kilo, wed�ug wywiadu bez alergii. Zajrza�em do niej wczoraj po po�udniu.
-1 jak?
- Wydaje si� dostatecznie silna - odpar� Kellerman. - Jak dla mnie, nie ma powodu do niepokoju.
- To dobrze.
15
- M�wi�a, �e jej m�� ma firm� sprzedaj�c� maszyny rolnicze. My�lisz, �e mo�emy liczy� na premi�, je�li dobrze si� spiszemy?
- My�l�, �e je�li nawalimy, obudzimy si� z g�ow� konia w ��ku - burkn�� Macandrew.
- Francini... no tak, W�och. Teraz to b�d� uwa�a� jak cholera.
-1 dobrze. - Macandrew zakr�ci� kurki �okciem i wzi�� od piel�gniarki sterylny r�cznik. - Chcia�bym uwin�� si� z tym jak najszybciej.
- Chyba nie my�lisz powa�nie, �e jej m�� jest z... Rodziny, co? - spyta� Kellerman, wycieraj�c d�onie.
- Pan Francini sprzedaje traktory - odpar� Macandrew z u�miechem. -I nie s�dz�, by pisa� wiersze czy by� mi�o�nikiem baletu.
- Stuprocentowy m�czyzna, co? - powiedzia� Kellerman teatralnym barytonem. - No, to Kansas jest dla niego jak znalaz�! - Kellerman by� Kalifornijczykiem.
- Jest troch� upierdliwy, fakt, ale trzeba go zrozumie�, martwi si� o �on� - zauwa�y� Macandrew.
- Kto b�dzie nam asystowa�? - spyta� Kellerman.
- Lucy Long.
- To dobrze. Ba�em si�, �e padnie na moj� �przyjaci�k�". Macandrew si� u�miechn��. �Przyjaci�k�" Kellermana by�a Sylvia Dor-
man, piel�gniarka operacyjna na neurochirurgii. Nie lubili si� z Kellerma-nem. Dorman by�a �miertelnie powa�na i traktowa�a sw�j zaw�d jak boskie powo�anie. Razi� j� czarny humor Kellermana i on doskonale o tym wiedzia�. Motywowa�o go to, by wspina� si� na wy�yny inwencji czy si�ga� dna, jak kto woli. Macandrew nie lubi� pracowa� z nimi, gdy byli razem. Sala operacyjna to nie miejsce na konflikty osobowo�ci. W�o�yli z Kel-lermanem fartuchy i z maskami u szyi weszli do sali operacyjnej.
- No i jak? - spyta� Macandrew, zwracaj�c si� do Lucy Long.
- Wszystko gotowe.
Macandrew przebieg� wzrokiem po tacach z narz�dziami, a Kellerman pod��czy� Jane Francini do urz�dze� maj�cych monitorowa� jej stan podczas zabiegu. Pulsuj�ce zielone punkciki zacz�y mkn�� po ekranie oscyloskopu przy wt�rze pikni�� rozlegaj�cych si� zgodnie z regularnym rytmem serca pacjentki. Macandrew si� odpr�y�. To by� jego �wiat: wszystko, co widzia� i s�ysza�, nape�nia�o go spokojem. Pewnie tak samo czuli si� kierowcy ci�ar�wek, gdy siadali za kierownic�, i urz�dnicy w�lizguj�cy si� za swoje biurka. Nie ma to jak znale�� si� w dobrze sobie znanym otoczeniu.
16
Szczeg�ln� uwag� zwr�ci� na o�wietlenie. Standardowa, bezcieniowa lampa w suficie tym razem by�a niewystarczaj�ca; poniewa� mia� operowa� czaszk� pacjentki, �wiat�o musia�o pada� na ni� z boku. Przysun�� wi�c do sto�u statyw z dwoma reflektorami pomocniczymi. Aby uzyska� dost�p do przysadki m�zgowej i szyszynki, najcz�ciej wywiercano otw�r w ko�ci mi�dzy k�tem oka a nosem. Dzi�ki temu nie trzeba by�o goli� pacjentowi g�owy, a po zabiegu zostawa�y tylko niewielkie, prawie niewidoczne blizny.
- Jak si� trzyma? - spyta� Kellermana.
- Lepiej ni� ja - pad�a odpowied�.
- Od razu mi ul�y�o... �pi ju� wystarczaj�co mocno?
- Jak suse�.
Macandrew poprawi� mask�, obejrza� czubek wiert�a, kt�rego zamierza� u�y�, i sprawdzi� silnik, nape�niaj�c sal� jazgotliwym bzyczeniem. Od�o�y� wiert�o i poprosi� o skalpel. Kiedy ju� mia� go w r�ce, lekko skin�� g�ow� zespo�owi i zrobi� pierwsze naci�cie.
- Zaczynamy.
Godzin� p�niej szyszynka Jane Francini le�a�a ju� w szklanym pojemniku obok u�pionej pacjentki. Normalnie mia�aby kszta�t szyszki, teraz jednak by�a zdeformowana przez guz niemal tej samej wielko�ci.
- Paskudztwo - powiedzia� Kellerman. - Ale wygl�da na to, �e wyci��e� wszystko.
- Te� tak my�l� - odpar� Macandrew. - Wszystko jak nale�y, �adnych uszkodze�. - Odwr�ci� si� do jednej z piel�gniarek. - Zanie� to na patologi�, dobrze?
D�onie w r�kawiczkach zabra�y pojemnik i Macandrew przyst�pi� do ostatniego etapu operacji.
- Nadal wszystko gra? spyta� Kellermana. -Jak najbardziej.
-1 o to chodzi. Czysta, szybka, zgrabna robota bez powik�a�. Raz, dwa, i po herbacie.
Ledwie wyszed� z sali operacyjnej, a ju� go wezwano. Od dy�urnej dowiedzia� si�, �e Francini przez ca�y czas nie dawa� personelowi spokoju, natarczywie domaga� si� informacji o stanie �ony i powtarza�, �e zaraz po operacji chce rozmawia� z Macandrew.
- Ju� id�.
Francini zerwa� si� z krzes�a na jego widok.
2 - �ycie przed �yciem
17
- Co z ni�, doktorze? - spyta�. - Wszystko w porz�dku, prawda? Macandrew podni�s� r�ce w uspokajaj�cym ge�cie.
- Operacja przebieg�a pomy�lnie, panie Francini. Guz zosta� usuni�ty i oddany do analizy. Wyniki b�d� za kilka godzin. Pa�ska �ona dochodzi do siebie. B�dzie pan j� m�g� zobaczy�, jak tylko si� obudzi.
- Chwa�a Bogu! - krzykn�� Francini. - Nie b�d� owija� w bawe�n�, doktorze, Jane jest dla mnie wszystkim.
- Domy�li�em si�.
- Zostanie pan przy niej? - spyta� Francini.
- To nie b�dzie konieczne, jest w dobrych r�kach. Piel�gniarki troskliwie si� ni� zaopiekuj�. A teraz prosz� wybaczy�, ale chcia�bym si� przebra�.
- Jasne, jasne. - Francini si� cofn��. - Nie wiem, jak panu dzi�kowa�, doktorze.
Macandrew poczu� si� nieswojo.
- Panie Francini - zacz�� ostro�nie - guz zosta� usuni�ty, ale jeszcze nie mamy wynik�w bada� laboratoryjnych. Wiele od nich zale�y... zagro�enie jeszcze nie min�o.
- No tak, ale wyci�� pan to cholerstwo? Ca�e?
- Tak my�l�, tyle �e...
- Wyci�� pan, wyci��. Czuj� to. Jane b�dzie zdrowa.
Macandrew wyszed� z kliniki. Udana operacja Jane Francini i jasno �wiec�ce s�o�ce wprawi�y go w doskona�y nastr�j. Pogwizduj�c, ruszy� w stron� skrzy�owania Trzydziestej Dziewi�tej i Rainbow. Zastanawia� si�, gdzie zje�� lunch. Do barku szpitalnego nie zagl�da� od dawna. Mia� do�� katowania si� posi�kami -je�li tak mo�na je nazwa� - w wielkich instytucjach. Zdecydowa� si� na szybk� kanapk� u Wendy; dzi�ki temu b�dzie mia� do�� czasu na przyjemny spacer w s�o�cu.
Stoj�c w kolejce, zauwa�y� k�tem oka, �e kto� si� do niego u�miecha: Lucy Long, piel�gniarka z sali operacyjnej. Odwzajemni� u�miech i widz�c, �e jest sama, wzi�� tac� i przysiad� si� do niej.
- Nie wiedzia�am, �e neurochirurdzy jadaj� hamburgery - powiedzia�a Lucy.
- A my�la�a�, �e co?
- Ambrozj� - odpar�a Lucy powa�nie.
- Czym ja sobie na to zas�u�y�em? - spyta� Macandrew z udawan� uraz�.
- Ty niczym, Mac. Co innego niekt�rzy twoi wsp�pracownicy.
18
- Wa�ne, �e s� fachowcami - stwierdzi� Macandrew i lekko uni�s� d�onie na znak, �e wola�by o tym nie rozmawia�.
- Mo�e i tak - powiedzia�a Lucy. - C�, dobremu chirurgowi mo�na wybaczy� wszystko. Szkoda tylko, �e nie zawsze przychodzi to �atwo.
Macandrew u�miechn�� si� i skin�� g�ow�. Wiedzia�, �e chirurdzy nie s� �atwi w obej�ciu. By robi�, co do nich nale�y, cz�sto musz� zapomnie� o konwenansach. Ich praca wymaga, by byli w stu procentach pewni swoich umiej�tno�ci, ale przez to bywaj� zadufani w sobie i samolubni czy, jak uj�aby to Lucy Long, �upierdliwi".
Ludzi sympatycznych w tym zawodzie jest niewielu, poniewa� by cieszy� si� sympati�, trzeba mie� dystans do samego siebie i by� otwartym na inne punkty widzenia. Chirurdzy za� musz� b�yskawicznie podejmowa� decyzje, wierzy� w ich s�uszno�� i pczyst�powa� do dzia�ania bez obaw, �e kto� wyrazi sprzeciw - w sali operacyjnej to si� sprawdza, przy kolacji niekoniecznie. Macandrew jako jeden z nielicznych zauwa�a� ten problem. Pewno�ci� siebie nie ust�powa� innym chirurgom, ale poza sal� operacyjn� wiedzia�, kiedy trzyma� j�zyk za z�bami. Dzi�ki temu by� w klinice powszechnie lubiany.
- Dobrze si� dzi� sprawi�e� -powiedzia�a Lucy. - Wszyscy byli pod wra�eniem.
- Dzi�ki, ale to by� podr�cznikowy zabieg.
- Co ty robisz w Kansas City, Mac?
-1 znowu to samo! - �achn�� si� Macandrew. - To dobry szpital! Lucy wzruszy�a ramionami.
- Tak, jasne, ale przecie� pracowa�e� w Bostonie. Przyje�d�aj�c tutaj, nie zrobi�e� wielkiego kroku naprz�d.
Macandrew si� u�miechn��.
- Zaczyna�em si� tam dusi�. W Bostonie chodzi�em do szko�y, college'u, na studia medyczne. Mog�em w nim zosta� do ko�ca �ycia, ale nie chcia�em.
- Obudzi�a si� w tobie cyga�ska dusza - powiedzia�a Lucy z u�miechem. Macandrew te� si� u�miechn��.
- Czyli pewnego dnia odejdziesz?
- No pewnie. Kiedy przyjdzie w�a�ciwy moment, wyrusz� na zach�d.
- Jak pionier. Macandrew skin�� g�ow�.
- Mam to w genach - powiedzia�. - M�j pradziadek przyjecha� do Stan�w ze Szkocji i pow�drowa� na zach�d. Wyl�dowa� w Missouri, w miejscowo�ci o nazwie Weston.
19
- Domy�lam si�, �e tam by�e�?
- Nawet znalaz�em jego gr�b.
- To musia�o by� dziwne uczucie?
- Jakbym gra� w jednym z odcink�w Star Treka. Lucy u�miechn�a si� i spojrza�a na zegarek.
- Musz� ju� wraca�. - Wytar�a usta papierow� serwetk�. - A ty? Macandrew potrz�sn�� g�ow�.
- Id� na spacer - powiedzia�. - Do czwartej mam wolne.
O wp� do czwartej rze�ki wr�ci� do kliniki. Po przyjemnym spacerze got�w by� na konsylium zwo�ane przez Saula Klinsmana na czwart�. Zosta�o mu akurat do�� czasu, by wzi�� prysznic i si� od�wie�y�. Wchodz�c do windy, by wjecha� na g�r�, zauwa�y�, �e piel�gniarka z rejestracji podnios�a g�ow� i spojrza�a na niego. Unios�a r�k�, jakby chcia�a go przywo�a�, ale drzwi si� zamkn�y, zanim zd��y� nacisn�� guzik. Kiedy wyszed� na korytarz na pi�trze, z g�o�nik�w dobieg� d�wi�k dzwonka i kobiecy g�os poprosi�, by doktor John Macandrew niezw�ocznie skontaktowa� si� z doktorem Saulem Klinsmanem.
Macandrew podni�s� s�uchawk� telefonu stoj�cego na biurku i wybra� wewn�trzny Klinsmana.
- Co si� sta�o?
- M�g�by� przyj�� do mojego gabinetu, Mac?
- Co� nie tak? Po��czenie zosta�o przerwane.
Macandrew by� ciekaw, czym m�g� si� narazi� Klinsmanowi, ale nic mu nie przychodzi�o do g�owy. Wjecha� wind� na ostatnie pi�tro, gdzie mie�ci�y si� biura ordynator�w i szef�w administracji. Wyk�adzina na pod�odze t�umi�a kroki, co sprawia�o, �e w por�wnaniu z innymi oddzia�ami panowa�a tu nienaturalna cisza. Na tym jednym jedynym pi�trze nie czu� by�o �rodk�w znieczulaj�cych i odka�aj�cych, zamontowano tu bowiem oddzieln� instalacj� klimatyzacyjn�. Macandrew wszed� do poczekalni przed gabinetem Klinsmana.
- Cze�� - powiedzia� do Diany French, sekretarki szefa. - Oto zn�w staj� przed tob�, twym pi�knem onie�mielony.
Diana lekko pokr�ci�a g�ow� na znak, �e nie pora na pogaduszki.
- Wejd�, Mac, on ju� czeka.
Macandrew liczy�, �e dowie si� od niej, o co chodzi, ale Diana, nie patrz�c na niego, wr�ci�a do pracy przy komputerze. Zapuka� cicho do wypolerowanych mahoniowych drzwi z mosi�n� tabliczk� i wszed� do �rodka.
20
- Jak posz�a operacja Jane Francini? - spyta� Klinsman bez s�owa wst�pu.
- Jak z p�atka. Czemu pytasz?
- Co� nie gra, Mac. Wybudzanie nie przebiega tak, jak powinno.
- To znaczy?
- Piel�gniarki m�wi�, �e jest oszo�omiona i dziwnie si� zachowuje. Zdo�a�y przekona� jej m�a, �e tak cz�sto bywa z pacjentami wychodz�cymi z g��bokiej narkozy, i poprosi�y, by wr�ci� za par� godzin, ale prawda jest taka, �e jej stan si� nie poprawia. Jeste� zupe�nie pewien, �e podczas operacji wszystko by�o, jak nale�y?
-Oczywi�cie!
- Dobrze, dobrze, nie w�ciekaj si�. - Klinsman uni�s� d�onie. - Ale chyba nie musz� ci m�wi�, �e pan Francini zdenerwuje si�, je�li si� oka�e, �e z jego �on�jest co� nie tak.
- Lepiej tam p�jd�. - Macandrew zerwa� si� z krzes�a. Klinsman chcia� co� powiedzie�, ale przeszkodzi�y mu podniesione g�osy dochodz�ce z poczekalni. Drzwi rozwar�y si� na o�cie�.
- Przepraszam pan�w - powiedzia�a Diana French, czerwona na twarzy. Tony Francini wcisn�� si� obok niej do gabinetu. Przyskoczy� do Macandrew, zaciskaj�c pi�ci.
- Prosta sprawa, co? Rutynowy zabieg? Co ty sobie, dupku, my�lisz? Co zrobi�e� mojej �onie?
- Panie Francini, dos�ownie przed chwil� wr�ci�em do kliniki. Nie zagl�da�em jeszcze do pa�skiej �ony, ale zapewniam, �e operacja si� powiod�a. Nie wyst�pi�y �adne powik�ania i daj� s�owo, �e cokolwiek pana niepokoi, jest tylko chwilow� reakcj� na �rodek znieczulaj�cy.
Francini podszed� jeszcze bli�ej i wbi� palec wskazuj�cy w pier� Macandrew.
- A teraz ja co� panu powiem, doktorze - powiedzia� gro�nym tonem. Oby� pan mia� racj�, bo w�a�nie by�em na dole i kobieta w tym ��ku... nie jest moj� �on�.
21
Tel Awiw
Izrael
Pa�dziernik 2000
Benny Zur wepchn�� do ust ostatni k�s hamburgera i wytar� d�onie w d�insy. S�dz�c z plam na nogawkach, zrobi� to nie po raz pierwszy. Rozejrza� si� niespokojnie i ze zniecierpliwieniem tupn�� nog�. Za chwil� odje�d�a� ostatni autobus do Jerozolimy, a Eli Aswar jeszcze si� nie pojawi�. Je�li oka�e si�, �e to wszystko �art, Benny b�dzie w�ciek�y, ale Eli na pewno nie wyci��by mu takiego numeru. Przyja�nili si� od dzieci�stwa.
Je�li z jakiego� powodu Eli si� nie poka�e, Benny tak czy inaczej b�dzie musia� sp�dzi� noc poza domem. Powiedzia� Szuli, �e wzi�� w fabryce nadgodziny, i teraz nie mia� co wraca� bez dobrego wyt�umaczenia. Sfrustrowany kopn�� stert� starych tekturowych pude� pi�trz�c� si� pod murem za autobusem. Sp�oszony szczur pomkn�� szuka� innej kryj�wki. Szczurom dobrze si� �y�o na dworcu autobusowym; obrasta�y tu w t�uszcz. W �mieciach nigdy nie brakowa�o wyrzuconych falafeli, mia�y wi�c co je��. Z nastaniem nocy, po odje�dzie ostatniego autobusu, to one przejmowa�y tu w�adz�.
Kierowca, kt�ry rozmawia� z dwoma kolegami po fachu na s�siednim stanowisku, odwr�ci� si� i ruszy� w stron� swojego autobusu. Zatrzyma� si�, rzuci� papierosa na ziemi�, podci�gn�� spodnie na t�usty brzuch i obiema r�kami wepchn�� za pas po�y koszuli. Spojrza� na Benny'ego pytaj�co i ponagli� go ruchem g�owy. Benny podrapa� si� nerwowo w zaro�ni�t� brod� i niepewnie wzruszy� ramionami, zerkaj�c ku wej�ciu na dworzec.
Wtedy zza rogu wybieg� Eli. W jednej r�ce �ciska� torb� w paski, drug� przytrzymywa� baseball�wk� na g�owie.
- Gdzie� ty, kurwa, by�? - wybuchn�� Benny.
- Nie mog�em si� wyrwa� - wyja�ni� zdyszany Eli. - Kepes nie pozwoli� zostawi� zmywania na jutro, a w knajpie do wieczora by�o pe�no turyst�w.
- Tury�ci - mrukn�� Benny.
Silnik zaskoczy� i z rury wydechowej buchn�� k��b sinego dymu. Autobus zacz�� dr�e� od warkotu diesla, kt�rego t�oki zdawa�y si� przeszkadza� sobie nawzajem, zamiast zgodnie pracowa�. Kierowca rozejrza� si�, policzy� pasa�er�w i zapisa� ich liczb� na kartce, po czym schowa� j� do kie-
22
szonki na oparciu br�zowego plastikowego fotela. Poci�gn�� �yk wody z butelki pod nogami, otar� usta grzbietem d�oni i zwolni� hamulec r�czny.
Autobus wyjecha� z dworca i powoli, z mozo�em ruszy� pod g�r� drog� do Jerozolimy. Rz�zi� tak g�o�no, �e wydawa�o si�, i� nie da rady pokona� stromego wzniesienia. Benny rzuci� sw�j komentarz kierowcy, kt�ry zby� go machni�ciem r�ki.
Ju� spokojniejszy - wszystko zn�w przebiega�o zgodnie z planem - Benny Zur rozejrza� si� po pasa�erach. Wi�kszo�� miejsc zajmowa�y Arabki, w szalach, z zakrytymi koszykami na kolanach, ale by�a te� para m�odych europejskich turyst�w, chudy, zgarbiony m�czyzna i blondynka w szortach. Pod nogami trzymali plecaki. Kiedy Benny spojrza� na nich, odwr�cili wzrok; z satysfakcj� powiedzia� sobie w duchu, �e dziewczyn� czeka w Jerozolimie przykra niespodzianka. W* Tel Awiwie mo�e i by�o trzydzie�ci stopni, ale wysoko na wzg�rzach b�dzie o wiele zimniej. Jecha� tam w szortach to du�y b��d.
Odwr�ci� si� do Elego.
- Powiedz jeszcze raz, co m�wi� ten facet.
- Trzysta szekli, ot co. - Eli u�miechn�� si� z zadowoleniem.
- Na twarz?
- Tak. Sto razy ci ju� to m�wi�em, stary.
- Po prostu lubi� tego s�ucha�. - Benny obna�y� w u�miechu zepsute z�by. - Ale dlaczego wybra� w�a�nie nas?
- Bo jeste�my Izraelczykami, i to rodowitymi, nie �ydami, kt�rzy przyjechali z Rosji, Niemiec czy Ameryki, tylko prawdziwymi Izraelczykami, kt�rych rodzice i dziadkowie si� tu urodzili.
- Dalej nic nie rozumiem.
- O rany, chce pozna� nasz� przesz�o��, co robili�my, gdzie mieszkali�my i tak dalej.
- M�wi�e�, �e go�� jest duchownym? Jakim?
- Ja tam ich nie rozr�niam. Takim chrze�cija�skim, no wiesz, ubranym na czarno, z krzy�em na szyi.
- Jak go pozna�e�?
- W zesz�ym tygodniu kt�rego� wieczoru by� w restauracji. W�a�nie wynosi�em �mieci, kiedy wychodzi�. Zacz�� ze mn� rozmawia�. Pyta�, gdzie si� urodzi�em, sk�d pochodz� moi rodzice, czy ca�e �ycie mieszkam w Izraelu. Powiedzia�em, �e nigdy si� st�d nie ruszali�my. On stwierdzi�, �e to �wietnie si� sk�ada i �e w�a�nie szuka kogo� takiego, jak ja. �e je�li chc� zarobi� troch� pieni�dzy, mam si� z nim spotka� po pracy, wtedy powie mi wi�cej.
23
- No i spotkali�cie si�?
- W kawiarni na placu Atarim. Postawi� mi par� piw i powiedzia�, jak mog� mu pom�c w badaniach.
- Badaniach?
- Powiedzia�, �e chce tylko, �ebym odpowiedzia� na jego pytania w �warunkach laboratoryjnych", i �e to nic takiego, ale b�d� musia� pojecha� do Jerozolimy i zosta� tam na noc. A potem powiedzia� ile. Trzysta szekli! Za to, �e odpowiem na par� pyta� i si� u niego przekimam!
- Wydawa�o mi si�, �e duchowni s� biedni.
- E tam. Udaj� tylko. Miriam Cohen m�wi, �e to najbogatsza organizacja na �wiecie. Spyta�em, czy mog� przyprowadzi� znajomego. Najpierw troch� si� krzywi�, ale w ko�cu zgodzi� si� pod warunkiem, �e ten kto� i jego rodzina od zawsze mieszkaj� w Izraelu. Powiedzia�em, �e znam mn�stwo takich ludzi, ale on stwierdzi�, �e jeden wystarczy, wi�c zaprosi�em ciebie, przyjacielu.
Benny u�miechn�� si� zadowolony.
- Trzysta szekli - westchn��. -Za jedn� noc.
Po d�u�szej chwili Benny'ego zn�w opad�y w�tpliwo�ci. U�miech znikn�� z jego twarzy.
- Cholera, przecie� wiesz, �e to bez sensu - mrukn�� do Elego. - Ten facet interesuje si� nami... sprz�taczem i pomywaczem! I za to tylko zap�aci nam po trzysta szekli na twarz? Pewnie zapomnia� doda�, �e tak naprawd� chodzi o nasze nerki.
- Wyluzuj - rzuci� Eli. - Lepiej pomy�l, co zrobisz z t� fors�.
- Co� si� za tym musi kry� - upiera� si� Benny. Eli wyszczerzy� z�by w u�miechu.
- Daj spok�j, zas�ugujemy na troch� fartu. I pomy�l, co powie Szula, kiedy jej dasz trzysta szekli.
Benny nie odpowiedzia�. Eli uni�s� brwi.
- Nie powiedzia�e� jej?
- Powiedzia�em, �e wzi��em nadgodziny w fabryce - odpar� Benny, wierc�c si� nerwowo.
- Ty cwany draniu! Zatrzymasz fors� dla siebie! - zachichota� Eli.
- A ty nie?
Zamilkli. Autobus powoli przebija� si� w ciemno�ciach przez wzg�rza Judei. Arabki patrzy�y prosto przed siebie, jak w transie, Europejczyk tAotj\ s�uchawki, a blondynka opar�a g�ow� na jego ramieniu. Co jaki� czas, kiedy
24
kierowca mia� k�opoty ze zmian� bieg�w i obroty silnika spada�y, s�ycha� by�o dobywaj�ce si� ze s�uchawek niewyra�ne, brz�kliwe d�wi�ki muzyki.
By�o tu� po wp� do jedenastej i ksi�yc wisia� wysoko nad G�r� Oliwn�, kiedy autobus ze zgrzytem wtoczy� si� na dworzec i pasa�erowie wysypali si� na chodnik. Blondynka obj�a si� ramionami z zimna i zacz�a �ali� si� przyjacielowi. Benny u�miechn�� si� na ten widok i ruszyli z Elim w stron� mur�w starego miasta.
-Kaza� wej�� w Bram� Jafsk� - powiedzia� Eli, kiedy mury wyros�y przed nimi - a stamt�d i�� do... - urwa� i wyj�� zmi�t� kartk� z wewn�trznej kieszeni sk�rzanego bezr�kawnika - .. .klasztoru �wi�tego Zbawiciela.
- Prawdziwi Izraelczycy, co? - spyta� Benny, pr꿹c pier�. Od jakiego� czasu chodzi�y mu po g�owie s�owa* wypowiedziane wcze�niej przez Elego. - Ma racj�. Tu jest nasze miejsce. To nasza ziemia i chrze�cijanie o tym wiedz�. - Odwr�ci� si� i u�miechn�� promiennie do przyjaciela, rozbawionego jego nieustannymi zmianami nastroju.
- Sta�!
Zatrzymali si� w p� kroku. Rozkaz pad� z ciemno�ci, ledwie przeszli przez Bram� Jafsk�. Rozleg� si� trzask odbezpieczanego karabinu i z mroku wy�oni� si� izraelski �o�nierz, z palcem na cynglu. Przywo�a� ich do siebie skinieniem lewej r�ki. Podeszli bez s�owa sprzeciwu. Nie bali si�; takie rzeczy dzia�y si� niemal co dzie�.
- Dok�d to? - spyta� �o�nierz.
Benny pospiesznie odpowiedzia� po hebrajsku i �o�nierz si� odpr�y�, jakby d�wi�k ojczystej mowy podzia�a� na niego uspokajaj�co. Da� im znak luf� karabinu, �e mog� odej��.
- Szalom - powiedzia� Benny.
- Szalom - odpar� �o�nierz i rozp�yn�� si� w ciemno�ciach.
Klasztor �wi�tego Zbawiciela znajdowa� si� w g��bi w�skiej, wybrukowanej kocimi �bami uliczki odchodz�cej od Via Dolorosa. Mo�na go by�o pozna� tylko dzi�ki zawieszonej na �cianie drewnianej tabliczce, ledwo widocznej w s�abym �wietle jedynej latarni umieszczonej wysoko na oddalonym o dwadzie�cia metr�w murze. Pod tabliczk� znajdowa�a si� �elazna r�czka dzwonka. Eli poci�gn�� j� i w g��bi budynku rozbrzmia� dono�ny brz�k, zwielokrotniony echem. Po d�ugiej chwili klapka w drzwiach rozsun�a si� i w otworze pojawi� si� kwadrat ��tego �wiat�a.
- Tak? odezwa� si� kobiecy g�os.
25
- Ksi�dz kaza� nam tu przyj�� - odpar� Eli.
Klapka si� zamkn�a. Benny i Eli stali w uliczce przesz�o minut�, zanim rozleg� si� d�wi�k odsuwanych rygli i drzwi powoli si� otworzy�y.
- Wejd�cie - powiedzia�a zakonnica w bieli. Benny nie potrafi� odgadn��, ile mia�a lat; jej twarz by�a czysta, blador�owa - na widok ludzi o takiej cerze czu� si� jako� nieswojo - a w�osy skrywa�y si� pod bia�ym welonem. Nosi�a sznurowane, za du�e buty: kiedy sz�a, zsuwa�y jej si� z pi�t i szura�a podeszwami po nier�wnej kamiennej pod�odze. Poprowadzi�a Benny'ego i Elego w�skim korytarzem do ma�ej kaplicy, kt�r� wype�nia�a intensywna wo� kadzid�a. Tam zostawi�a ich samych. Zapad�a z�owroga ci-
sza.
- Nie podoba mi si� to - szepn�� Benny, skuli� ramiona i rozejrza� si� nieufnie.
-Wszystkie ich �wi�tynie tak wygl�daj�- odpar� Eli. - Chrze�cijanie lubi� ciemno��.
Benny ze zmarszczonym czo�em przyjrza� si� obrazowi przedstawiaj�cemu m�czyzn� w przepasce na biodra, z bokiem przebitym strza��. Z rany la�a si� krew, w g�rze dwa anio�y d�y w tr�by. Eli delikatnie przesun�� palcami po obrusie na o�tarzu i zacz�� g�adzi� stoj�cy na nim z�oty krzy�.
- Nie dotykaj tego - us�ysza�. Zza jego plec�w dobieg� g�os, spokojny, ale stanowczy.
Odwr�ci� si� i zobaczy� stoj�cego w drzwiach wysokiego m�czyzn� w sutannie.
- No i jeste�my, jak obieca�em - powiedzia� Eli, szczerz�c si� jak szympans. - A to m�j przyjaciel Benny Zur.
Benny wykrzywi� usta w sztucznym u�miechu.
- Jestem Dom Ignatius. Urodzi�e� si� tu, jak tw�j przyjaciel? - spyta� ksi�dz, patrz�c na niego.
- Nie, w Hebronie - odpar� Benny.
- A twoi rodzice?
- W Jerozolimie. Oboje.
- A dziadkowie?
- Rodzice matki pochodzili z Jary. Dziadek mia� ��d� ryback�. Zabiera� mnie na ryby, kiedy by�em...
- A rodzice twojego ojca? - przerwa� mu ksi�dz.
- Nie jestem pewien - odpar� Benny nerwowo, zaniepokojony, �e szansa na trzysta szekli przejdzie mu ko�o nosa. - Nie zna�em ich. Umarli, zanim si� urodzi�em. Chyba pochodzili z jakiej� wsi na p�nocy.
26
- Palesty�skiej? -Izraelskiej.
- W rzeczy samej - powiedzia� Ignatius z lekkim rozbawieniem i zaczerpn�� powietrza. - Dobrze. Ja i m�j wsp�pracownik doktor Stroud byliby�my wdzi�czni, gdyby�cie zgodzili si� pom�c nam w badaniach dotycz�cych Ziemi �wi�tej. Chcieliby�my porozmawia� z wami o waszych rodzinach, ale najpierw musicie si� odpowiednio odpr�y�.
Jego ostatnie s�owa wzbudzi�y w Bennym niejasny niepok�j, taki sam, jaki poczu�, kiedy Eli wspomnia� o �warunkach laboratoryjnych". Spojrza� na przyjaciela, a potem na ksi�dza.
- Odpowiednio odpr�y�? - powt�rzy�.
- Bez obaw, nie stanie si� wam nic z�ego. Chcieliby�my was u�pi�, zanim zaczniemy zadawa� pytania. W�wczas �atwiej wam b�dzie wszystko sobie przypomnie�.
Benny zrobi� wielkie oczy.
- To znaczy, �e zamierzacie nas zahipnotyzowa�? - oburzy� si�.
- Co� w tym stylu - przytakn�� ksi�dz.
Benny potrz�sn�� g�ow�. Eli te� mia� niepewn� min�. Benny odci�gn�� go na bok.
- Jak nas zahipnotyzuj�, b�d� mogli zrobi� z nami wszystko. Nawet nas zabi�! - szepn�� z niepokojem.
- Przecie� to duchowni! - zaprotestowa� Eli. - Po co mieliby chcie� naszej �mierci? Nie mamy nic, co warto ukra��! Nie maj� powodu, �eby nas zabi�.
- Ani �eby nam p�aci� trzysta szekli - odparowa� Benny, zerkaj�c to na Ignatiusa, to na Elego.
Ksi�dz zorientowa� si�, �e z nich dw�ch to Benny jest bardziej nieufny.
- Naprawd� nie ma si� czego ba� - powiedzia� do niego spokojnym g�osem. - Mo�e przedyskutujcie to w cztery oczy, a ja poprosz� siostr� Bene-dykt�, by przynios�a wam co� do jedzenia i picia. Je�li dojdziecie do wniosku, �e chcecie zrezygnowa�, zapomnimy o sprawie. Rzecz jasna, w takiej sytuacji nie b�dziemy mogli wam zap�aci�...
Ignatius wyszed� i Eli zacz�� przekonywa� Benny'ego.
- Nie sta� nas na to, �eby zmarnowa� tak� okazj� - naciska�. Jak cz�sto trafia si� szansa, �eby za frajer dosta� niez�� kas�?
- Dalej mi si� to nie podoba - upiera� si� Benny. - Chcia�bym wiedzie�, o co w tym chodzi. Kiedy nas u�pi�, b�d� mogli z nami zrobi�, co tylko zechc�.
27
- Na przyk�ad?
- Ukra�� nam nerki. Ci�gle si� s�yszy o... Benny urwa�, widz�c drwi�c� min� Elego.
- Co ty z tymi nerkami? Benny wzruszy� ramionami.
- A je�li wyci�gn� z nas wszystko, co chc� wiedzie�, a potem zabij�, �eby nam nie p�aci�?
Eli podni�s� d�onie z irytacj�.
- Ten cz�owiek jest ksi�dzem. To nie jakie� bandziory. Poza tym, co zrobimy, je�li zrezygnujemy? O tej porze nie mamy czym wr�ci� do Tel Awi-wu, a na hotel nas nie sta�.
Zakonnica przynios�a metalow� tac� z kanapkami i dzbanem wina. Postawi�a j� i wysz�a bez s�owa. Eli nape�ni� kieliszek i poda� go Benny'emu.
- Chocia� si� napij - powiedzia�. - Mo�e od tego rozja�ni ci si� w g�owie.
Benny poci�gn�� �yk, a po chwili wychyli� kieliszek do dna.
- Ju� lepiej. - Eli ugryz� kanapk� i mrukn�� z aprobat�: - Jak sam m�wi�e�, jeste�my wa�nymi lud�mi, prawdziwymi Izraelczykami. Ka�dy da�by trzysta szekli za nasz� pomoc.
Zn�w nala� Benny'emu. Wino ju� zaczyna�o dzia�a�. Jego przyjaciel wyra�nie si� rozlu�ni�, wida� by�o po nim, �e zaczyna podchodzi� do ca�ej sprawy z dystansem.
- Mo�e masz racj� - powiedzia� Benny z u�miechem. - Pewnie nie chc� zrobi� nam nic z�ego.
- I o to chodzi! - ucieszy� si� Eli. - Zaraz po kolacji powiemy Ignatiuso-wi, �e mu pomo�emy.
Benny dopiero teraz zda� sobie spraw�, jak przytulna i ciep�a jest ta kaplica. Sp�yn�� na niego g��boki spok�j. Dobrze zrobi�, �e tu przyjecha�.
Ignatius wr�ci� w towarzystwie m�czyzny, kt�ry by� jeszcze wy�szy od niego, ale nie tak proporcjonalnie zbudowany. Ignatius - szczup�y, nieznajomy za� przera�liwie chudy; prawe rami� opada�o mu w jedn� stron�, a g�owa w drug�, jakby dla r�wnowagi. Ubrany by� w lekki, lniany, gustowny garnitur, cho� ko�nierzyk koszuli wydawa� si� o kilka numer�w za du�y.
- Jak� panowie podj�li�cie decyzj�? - spyta� Ignatius, nie przedstawiwszy swojego towarzysza.
-Ch�tnie panu pomo�emy - odpar� Eli ze sztucznym u�miechem. -Uwa�amy, �e to nasz obowi�zek jako mieszka�c�w Izraela.
28
- Wspaniale. To doktor Stroud. Dopilnuje, by nie sta�o si� wam nic z�ego - zapewni� ksi�dz.
Eli zauwa�y�, �e Stroud ma w r�ku ma�� sk�rzan� torb�. Zaniepokoi� si� bardziej od Benny'ego, kt�ry pod wp�ywem wina najwyra�niej wyzby� si� wszelkich w�tpliwo�ci. Przeszli obok kolejnej ma�ej kaplicy, sk�d p�yn�� �piew grupy kilku zakonnic. �aci�skie s�owa nic Elemu nie m�wi�y, ale zna� ich d�wi�k od urodzenia.
Ignatius powi�d� ich ku w�skim kamiennym schodom w g��bi budynku i ruszyli w d�. Eli mia� wra�enie, �e �ciany napieraj� na niego. Weszli do piwnicy, schylaj�c g�owy pod sklepionym kamiennym sufitem.
- To tu - powiedzia� Ignatius i usun�� si� na bok, przepuszczaj�c Ben-ny'ego i Elego do pokoju na ko�cu korytarza. W��czy� �wiat�o. Benny wci�gn�� powietrze i spojrza� na Elego. To pomieszczenie zupe�nie nie pasowa�o do wn�trza ko�cio�a; o wiele bardziej przypomina�o gabinet lekarski.
-Nie b�jcie si�. - Ignatius wyczu� ich niepok�j. - Tu b�dzie wam wygodniej, a pan doktor si� wami zajmie.
Eli spojrza� na Strouda. Nie by� pewien, czy chce, by zajmowa� si� nim lekarz, kt�ry wygl�da�, jakby sam potrzebowa� opieki. Asystent Ignatiusa otworzy� torb� i wyj�� z niej kilka szklanych ampu�ek i opakowanie plastikowych strzykawek; jedna po drugiej wy�o�y� je na tac�. Eli pr�bowa� dyskretnie �ci�gn�� na siebie uwag� Benny'ego, ten jednak wci�� pozostawa� w stanie winnej euforii. Stroud tymczasem rozpakowa� dwie strzykawki i umie�ci� w nich ig�y. Widz�c, z jakim niepokojem Eli obserwuje, co si� dzieje, Ignatius szepn�� co� swojemu asystentowi; ten natychmiast wyj�� z szafki buteleczk� z tabletkami. Ignatius wzi�� j� od niego, otworzy� i da� Elemu dwie pigu�ki.
- Masz, to pomo�e ci si� odpr�y�.
I zaprowadzi� go do s�siedniego pomieszczenia, a Stroud gestem kaza� Benny'emu po�o�y� si� na sk�rzanej kanapie.
Benny spojrza� w g�r�. Sufit zawirowa� mu przed oczami. Ciekawe dlaczego. Przecie� wypi� tylko dwa kieliszki wina... Poczu�, jak Stroud podwija mu r�kaw i wyciera rami� wacikiem. Jego dotyk by� zimny, lodowato zimny. Zobaczy� nad sob� twarz Ignatiusa, kt�ry wr�ci� ju� od Elego.
- Uspok�j si� - us�ysza�. - Uspok�j si� i s�uchaj mnie uwa�nie.
Co� uk�u�o go w rami�. Zawroty g�owy sta�y si� silniejsze. Mia� wra�enie, �e jego m�zg nagle uwolni� si� od cia�a. Cia�a, kt�re wi�zi�o jego prawdziwe ,ja".
- Jak si� nazywasz?
29
- Benny Zur - odpar� powoli. S�owa wydawa�y mu si� ci�kie, z trudem wydobywa� je z ust.
- Gdzie mieszkasz?
- M�wi�em przecie�... w Tel Awiwie.
- Ile masz lat? -Trzydzie�ci pi...
- Uspok�j si�... - Koj�cy g�os dochodzi� gdzie� spoza zalanego �wiat�em horyzontu. - Uspok�j si�.
Wschodzi�o s�o�ce... nie, by�a noc. Znalaz� si� na pustyni... nie, w lesie i si� ba�. Gubi� si� w tym wszystkim, obrazy przemyka�y mu przez g�ow� tak szybko, �e na �adnym nie m�g� si� skupi�. Gwa�townie skoczy�o mu t�tno. Straci� orientacj�. Widzia� coraz to nowe sceny, kt�rych nie m�g� oboj�tnie ogl�da�, bo we wszystkich gra� g��wn� rol�. Ka�da wywo�ywa�a w nim inne uczucia. Nie nad��a� za nimi, brakowa�o mu tchu. Poczu� w nogach bolesny skurcz i spr�bowa� usi���, ale mu si� nie uda�o; ci