16277

Szczegóły
Tytuł 16277
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16277 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16277 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16277 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Quick Amanda Złoty dar czyli Amanda Quick pod prawdziwym nazwiskiem Przełożyła Joanna Figlewska DC Dl Gil© Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1996 Tytuł oryginału C1FT OF COLO Copyright © 1995 by Jayne A. Krentz Redaktor Agnieszka Kazimierczuk Ilustracja na okładce Zbigniew Reszka Projekt okładki, skład i łamanie FELBERG Rozdział pierwszy For the Polish translation Copyright © 1996 by Wydawnictwo Da Capo For the Polish edition Copyright © 1996 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-7157-105-4 Printed in Germany by ELSNERDRUCK-BERLIN folowanie dobiegło końca. Ścigał ją od dwóch miesięcy przez dwa tysiące mil i wre szcie dobił do mety. Po raz pierwszy od momentu, kiedy to wszystko się zaczęło, Jo nas Quarrel pozwolił sobie na chwilowe uczu cie satysfakcji. Jeep powoli sunął wyboistą polna drogą, aż do brzegu jeziora. Jonas zatrzymał zakurzo ny pojazd obok kępy wysokich sosen, zgasił silnik i siedział jeszcze przez chwilę za kie rownicą. Potem otworzył drzwiczki i wysiadł. Powoli zbliżył się do wody i z zadumą po patrzył na drugi brzeg jeziora, gdzie rozcią gało się Seąuence Springs, małe kalifornijskie miasteczko. Jonas już od paru dni przebywał w tej okolicy, planując następne posunięcie, i przez cały ten czas wyobrażał sobie to miej sce. Zaskoczony skonstatował, że Seąuence Springs bardzo mu się podoba. Drobne zmarszczki na błękitnozielonej po wierzchni wody odbijały promienie zacho5 i Jayne Ann Krentz dzącego jesiennego słońca. Wokół jeziora rosły potężne sosny i świerki, a większa część miasteczka znajdowała się na przeciwległym brzegu. Seąuence Springs była ma lowniczą mieszanką małych sklepików, starych stacji ben zynowych i wiekowych domków. Tu i ówdzie na obrze żach jeziora tkwiły ukryte wśród drzew chatki letniskowe. Jonas nie mógł oprzeć się wrażeniu, że całość otoczona jest subtelną aurą miasteczka z bajki. Niezupełnie tego oczekiwał, ale w końcu czego naprawdę mógł się spodzie wać, gdy przed dwoma miesiącami rozpoczął pościg za Verity Ames? Na samym końcu jeziora stała imponująca budowla w neoklasycznym stylu, od bieli ścian wręcz oślepiająco odbijały się ostatnie promienie słońca. Budynek różnił się od pozostałych; nawet z tej odległości można było dostrzec, że został zaprojektowany z myślą, by olśnić przybyszów. Architektowi niewątpliwie dano wolną rę kę i wyraźnie to wykorzystał, tworząc dumną fasadę ponad ostrołukami portalu, kolumnadami i dziedzińca mi. Dom Zdrojowy Seąuence Springs, elegancki i okazały, prezentował się jak najprawdziwszy renesansowy pała cyk. W niewielkim oddaleniu, niemal całkowicie przesłonię te drzewami, stały dwa poczerniałe od słońca i deszczu domki oraz mały pawilon restauracyjny. Wszystkie te zabudowania niemal śmiesznie kontrastowały z sąsied nim Domem Zdrojowym. Ze swego miejsca Jonas mógł dojrzeć na drugim brzegu dwa samochody sunące drogą ku białej budowli. Przy puszczał, że to Porsche, BMW albo Mercedesy. Było piątkowe popołudnie, więc tłumy zestresowanych ~ acz nieźle sytuowanych - weekendowiczów opuszczały okolice Zatoki San Francisco, udając się do modnych kurortów, by zażyć kąpieli błotnych i mineralnych, ćwi czeń fizycznych i masaży. A kiedy wreszcie przejdą przez te wszystkie luksusowe tortury - nabiorą apetytu na drogie wina i wyszukane dania, które spałaszują z czystym już sumieniem. Bo 6 Złoty dar chociaż w Domu Zdrojowym podaje się ściśle kontrolo wane posiłki, to jednak większość doświadczonych by walców jest świetnie zorientowana, że nie opodal główne go budynku mieści się malutka pawilonowa restauracja, No Buli Cafe, robiąca w weekendy znakomity interes na serwowaniu eleganckich i bardzo drogich dań kuchni wegetariańskiej. I właśnie ta knajpka była celem Jonasa. Obmyślił już sposób, jak się zbliżyć do swej zdobyczy. Verity, właści cielka No Buli, zamieściła w lokalnej gazecie ogłoszenie, że poszukuje do pomocy kogoś, kto byłby jednocześnie kelnerem, pomywaczem i człowiekiem do wszystkiego. Jonas akurat nigdzie nie pracował, i tak się składało, że mógł uchodzić za eksperta od zmywania naczyń. Do cholery, mógłby nawet dostać tytuł doktora w tej dziedzi nie, gdyby taki przyznawano! Byłby z pewnością bardziej użyteczny niż tytuł doktora nauk historycznych, który otrzymał przed paru laty, specjalizując się w epoce Rene sansu. Nigdy nie mógł być pewien, czy podążając nadal drogą obranej kariery nie narazi się na śmierć bądź na utratę zmysłów. Od eksperymentowania powstrzymywał go in stynkt samozachowawczy. Zdarzyło się niegdyś, iż wskutek posiadanego talentu omal nie stał się mordercą, i wtedy postanowił, że fascy nację historią lepiej pozostawić tym, którzy są z nią mniej związani niż on. Tak więc w ciągu ostatnich paru lat umył całe mnóstwo naczyń, a zwłaszcza szklanek barowych. Serwował rów nież mnóstwo trunków, co z pewnością dawało mu kel nerskie kwalifikacje. A już bez wątpienia miał odpowied nie umiejętności człowieka do wszystkiego. Przypomniał sobie o nożu upchniętym w sportowej torbie na tyle jeepa... Z ironią pomyślał, że jest prawdziwym człowiekiem Renesansu, łącząc w sobie wszystkie profity klasycznej edukacji z mnóstwem doświadczeń z prawdziwego ży cia. Czegóż więcej może wymagać potencjalny pracodaw7 JayneAnn Krentz ca? Czterysta lat temu Jonas nie miałby najmniejszych kłopotów ze znalezieniem pracy. Wsunął rękę do kieszeni dżinsów i zacisnął długie, szczupłe palce na małym kółeczku ze złota. Kącik warg drgnął mu w ledwo dostrzegalnym uśmieszku. Kiedy dotykał tego kolczyka, czuł bijące od niego ciepło i iekką, prowokującą aurę, kojącą i przyjemną, lecz mimo to budzącą głęboko w duszy dziwne ostrzegawcze mrowie nie. Jonas zorientował się, że dotykanie kolczyka wywoły wało podobny efekt jak spory haust teąuili lub kilka butelek piwa u schyłku ciężkiego dnia. Wyciągnął z kie szeni drobny klejnocik i uważnie mu się przyjrzał. Nie pierwszy raz kontemplował ów przedmiot, tak niewinnie wyglądający na jego dłoni. Wielokrotnie próbo wał zgłębić jego tajemnicę. Tak naprawdę za nic by go nie oddał już od chwili, gdy przed dwoma miesiącami wszedł w jego posiadanie. Kolczyk budził w nim instynkt właści ciela, Jonas czuł się za niego odpowiedzialny, musiał go chronić. To szczególne uczucie wobec przedmiotu rozciągało się także na kobietę, do której należał, mimo iż Jonas jej nie znał. A jednak, choć nie umiał tego wytłumaczyć, wiedział, że ta kobieta stanie się częścią jego przyszłości. I właśnie nadszedł czas, by ją poznać. Przymus odnalezienia właścicielki złotego kolczyka przygnał jonasa do Sequence Springs z odległego o dwa tysiące mil portowego baru w Meksyku. Odległość zresztą nie miała większego znaczenia. Aby odnaleźć tę kobietę, przybyłby z końca świata. Tej nocy, gdy zgubiła klejnocik, widział ją tylko przez kilka sekund, ale dobrze pamiętał miedziany ogień nie sfornych loków okalających olbrzymie oczy, a także pięk ne rysy twarzy. Rzuciła mu się też w oczy delikatna, szczupła kobieca sylwetka, majacząca w złotawo żółtym blasku otwartych drzwi tawerny. Ona go nie widziała. Verity Ames była zbyt zaabsor bowana ucieczką do bezpiecznego hotelu. W uszach 8 Złoty dar brzmiało mu wciąż echo stukotu jej obcasów, milknące w ciemnej uliczce. Cały tydzień poświęcił na poznanie nazwiska właści cielki kolczyka. Zgodnie z meksykańską tradycją, zdoby cie nawet podstawowych informacji sporo kosztuje. Ale to było najłatwiejsze. Znalezienie jej w Sequence Springs w Kalifornii zajęło mu prawie dwa miesiące. Przez cały ten czas kolczyk parzył go w kieszeni. Kiedy Jonas wziął do ręki cienką lokalną gazetkę, z wielkim zadowoleniem przeczytał ogłoszenie pani Ames. To wyglądało na znak opatrzności. Pracując dla Verity, miałby cholernie dobry sposób na poznanie jej sekretu. A na niczym mu nie zależało tak bardzo, jak właśnie na rozwiązaniu tajemnicy Verity Ames. Cała jego przyszłość była tego warta. Jonas stał nad brzegiem jeziora, bezwiednie obracając w palcach złoty kolczyk, i zastanawiał się, jak mu się będzie pracowało u tej płomiennorudej kobiety. Jednego był pewien - że z nią pójdzie mu o wiele łatwiej niż z poprzednimi pracodawcami. W końcu to tylko mała, drobna kobietka i nie ma jeszcze trzydziestki. W jaki sposób mogłaby mu utrudnić życie? Zmywanie naczyń w No Buli Cafe będzie łatwym kawał kiem chleba. Verity Ames jęknęła ze złości, słysząc natarczywe pukanie do zamkniętych drzwi frontowych No Buli. Od stawiła butelkę dziewiczej oliwy, którą właśnie miała odkorkować, i wyszła z kuchni do małej salki jadalnej. - Szkoda, że nie uczą turystów czytania - warknęła pod nosem, wycierając dłonie w fartuch. - Amerykański system edukacji wyraźnie gdzieś szwankuje. Mając jednak na uwadze dobro własnych interesów, Verity zmusiła się do uprzejmego uśmiechu, przekręciła klucz w drzwiach restauracji i zaczęła mówić nie uchy liwszy ich nawet w połowie: - Przykro mi - zaczęła pogodnym tonem - dzisiaj otwieramy dopiero o wpół do szóstej. Lunch skoriczyii9 JayneAnn Krentz śmy podawać o drugiej. Jeśli chce pan zarezerwować stolik na kolację, proszę zatelefonować, chociaż muszę pana uprzedzić, że już prawie wszystkie są zajęte. Coś się zwolni dopiero po dziewiątej wieczorem. - Nie przyszedłem tu w tym celu - odezwał się cicho męski głos, w którym pobrzmiewała nuta rozbawienia. Nazywam się Jonas Quarrel i szukam pracy. Verity otworzyła drzwi na oścież, żałując swej impulsywności. Należało najpierw wyjrzeć przez okno! Zobaczyła wysokiego, szczupłego mężczyznę o grana towoczarnych włosach. Zaskakująco szerokie ramiona okrywała znoszona dżinsowa koszula. Rękawy miał pod winięte, muskularne ręce porośnięte były czarnymi wło skami. Wypłowiałe dżinsy dorównywały koszuli, a skó rzany pas, opinający wąską talię, mógł być spadkiem po pradziadku. Bardzo zresztą pasował do zdartych kowboj skich butów, które najwyraźniej nie zetknęły się z pastą od wielu, wielu lat. Jednak spłowiałe, podniszczone ciuchy mniej niepo koiły niż kanciasta, surowa twarz, która z pewnością przeszła o wiele więcej od ubrania. W żadnym wypadku nie był to przystojny facet, ale Verity w jakiś szczególny sposób wyczuwała emanującą z niego spokojną siłę. Wła ściwie nigdy przedtem nie spotkała mężczyzny, który wywarłby na niej takie wrażenie. Verity, lekko marszcząc ciemnorude brwi, przyłapała się na tym, że nie wiadomo dlaczego nagle przyszły jej na myśl stare legendy. Kiedy napotkała jego wzrok, zobaczyła złoto. Nie to nowe, błyszczące złoto jubilerskie, ale stare, ciężkie złoto. Złoto z przeszłości, z pirackich skarbów i monet florenc kich. Po raz pierwszy w życiu zobaczyła oczy tej barwy i pomyślała, że w tym wzroku czają się duchy z przeszło ści. Ten facet wiedział, co to znaczy żyć ze zjawami, duchami i widmami. Zdając sobie sprawę, że gapi się na nieznajomego z otwartą buzią, wzięła się w karby. Jak zwykle zwycięży ło poczucie rzeczywistości. Verity chlubiła się swym roz sądkiem i praktycznym podejściem do życia. 10 Złoty dar I to właśni^ podejście uświadomiło jej, że taki facet z pewnością nie utrzymuje się ze zmywania naczyń. - Przykro mi, panie Ouarrel - powiedziała dziarsko ale ja potrzebuję jedynie kogoś w rodzaju kelnera-pomywacza i szczerze wątpię, by pan był zainteresowany taką pracą. - Powoli zaczęła zamykać drzwi. jonas wsunął nogę za próg i zablokował drzwi. Lekko się uśmiechnął, ale nie był to uspokajający uśmieszek. - Przyszedłem właśnie do zmywania naczyń. - Wyciąg nął z kieszeni skrawek gazety i zerknął na drobny druk. - Pomywacz, kelner i pomocnik. - Osoba do pomocy - poprawiła go mechanicznie, mimo woli spoglądając na ogłoszenie. -Jestem pracodaw cą dającym wszystkim równe szanse, bez względu na płeć. gdy czytała własne ogłoszenie. - Ma pani szczęście - mruknął. -Ja jestem pracowni kiem dającym wszystkim równe szanse. Mogę pracować nawet u kobiety, pod warunkiem, że będzie mi podpisy wała czeki w dzień wypłaty. Verity oderwała wzrok od ogłoszenia i z ostrożnym zastanowieniem przyjrzała się swojemu gościowi. Nie miała cienia wątpliwości, że zlew pełen brudnych naczyń nie pasuje do tego mężczyzny. Nie potrafiła sobie wyob razić, co też go .u sprowadziło i dlaczego odpowiedział na jej ogłoszenie, ale dobrze wiedziała, że jeśli go o to zapyta, to odpowiedź z pewnością jej nie zadowoli. Nie ma co, najbezpieczniej będzie się go pozbyć. - Pan naprawdę nie wygląda na człowieka, którego usatysfakcjonowałaby praca, jaką mogę zaproponować powiedziała z szorstką uprzejmością. - A to już moje zmartwienie. Zmywałem naczynia w przeszłości, mogę to robić i teraz. - Oferuję wyłącznie minimalną pensję. - Wyrównam to sobie napiwkami - odparł z nonsza lanckim wzruszeniem ramion. - Potrzebuję kogoś, kto zostanie tu dłużej - powiedzia11 uśmiechnął się trochę szerzej, przyglądając się jej,Quarrel Jayne Ann Krentz ła Verity, czepiając się tego argumentu jak tonący brzy twy. - Osoby zatrudnione u mnie w lecie wróciły na stu dia, szukam więc pracownika na całą zimę i wiosnę. Nie mam ochoty przyuczać człowieka, który odejdzie stąd po miesiącu czy dwóch. Jonas wsunął ogłoszenie z powrotem do kieszeni i kiw nął głową. - Mogę panią solennie zapewnić, że zostanę tu dłużej. Yerity zaczynała być lekko zdenerwowana. - Panie Ouarrel, proszę posłuchać, pan nie jest właści wą osobą. Zamierzałam zatrudnić kogoś z tutejszych mieszkańców. - Mam wrażenie, że wspominała pani coś o pracodaw cy dającym wszystkim równe szanse... - No tak, ale... - Wydaje mi się, że nowy członek lokalnej społeczno ści ma takie same prawa do zatrudnienia, jak stali miesz kańcy. Verity przyjrzała mu się uważnie lekko zwężonymi oczami. - Pan jest nowym mieszkańcem Seąuence Springs, panie Ouarrel, czy też jedynie bawi tu pan przejazdem? - Niech się pani nie martwi, powiedziałem już, że zostanę na dłużej. - Ale dopiero co zjawił się pan w miasteczku? - drąży ła dalej. ~ Przed paroma dniami. - W takim razie z pewnością zechce pan jeszcze co najmniej dwa tygodnie postudiować ogłoszenia, zanim podejmie pan ostateczną decyzję. Jestem przekonana, że wkrótce trafi się panu coś znacznie bardziej atrakcyjnego niż zmywanie naczyń. Może pan też popróbować w jed nej z winnic na wzgórzach, Wygląda pan na człowieka, któremu odpowiadałaby praca na świeżym powietrzu. - Ale taksie składa-wyjaśnił jej tym niskim, ponurym głosem - że szukam roboty pod dachem. Verity stopniowo ogarniała panika. Działo się coś nie dobrego, sytuacja zaczęła się jej wymykać z rąk. Właści12 Złoty dar wie nie obawiała się tego człowieka, mimo bijącej od niego siły, być może dlatego, że czuła, iż ta siła jest przezeń kontrolowana. Ale brakowi obaw towarzyszyło przekona nie, że nie jest to zwykły wagabunda, pragnący utrzymać się za minimalną płacę. W tych złotych oczach błyszczało zbyt wiele inteligencji, a cała jego postać świadczyła do wodnie o silnym poczuciu własnego ja i rozumieniu świa ta. A jednak najbardziej zaniepokoiło ją niezwykle inten sywnie odczuwane przez nią wrażenie jego fizycznej obecności. Próbowała je opanować. Ten człowiek jest niebezpieczny. Intuicyjnie wyczuwała to niebezpieczeń stwo, choć w żaden sposób nie zdołałaby wyrazić słowa mi. W każdym razie zanosiło się na to, że Jonas Ouarrel nie przyjmie do wiadomości jej odmowy. Należało więc zna leźć bardziej subtelny sposób pozbycia się tego gościa. - Przypuszczam, że ma pan przygotowany życiorys? - zapytała siląc się na rzeczowy ton. - Życiorys? - Przyglądał się jej z zadumą. - Na stano wisko pomywacza? No, nareszcie na coś trafiła. Pomyślała z odrobiną ulgi, że na pewno nie przygotował życiorysu. - Oczywiście. Chyba się pan nie spodziewa, że zatrud nię pana tak z miejsca. Muszę mieć wszystkie dane na temat pańskiego wykształcenia, kompletny wykaz pań skich poprzednich miejsc pracy, łącznie z datami, nazwi skami pracodawców, ich adresami i telefonami. Będzie pan także musiał wypełnić kwestionariusz osobowy, do łączę go do zebranych wcześniej. Kiedy zbiorę ich już sporo, wtedy dokonam wyboru. Zanosi się na dość długi proces - zauważył z poważ ną-miną. - Och tak, niewątpliwie - zgodziła się bez wahania. Pewnie ze dwa tygodnie albo i więcej. - Rzeczywiście? A co pani ma zamiar zrobić z tym weekendem? - Słucham?- Verity zesztywniała. - Dobrze pani słyszała. Potrzebna pani pomoc od 13 Jayne Ann Krentz zaraz. A dokładnie już dziś wieczorem. Za parę godzin będzie pani zawalona robotą po same uszy. - Dam sobie radę - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Kierownicy Domu Zdrojowego są moimi przyjaciółmi, kiedyś prowadziłam ich restaurację. Chętnie wypożyczą mi kogoś do kuchni. - Po co wynajmować kogoś na godziny, skoro trafia się okazja zatrudnienia najlepszego pracownika na stałe? Verity mocniej ścisnęła klamkę. - Nie miałam pojęcia, że pomywacze są tak dumni ze swych umiejętności. Pan się uważa za najlepszego, panie Ouarrel? - Może mi pani wierzyć - odpowiedział łagodnie. Mam więcej doświadczenia i umiejętności w sztuce zmy wania naczyń i czekania na klientów niż wszyscy ci, którzy ewentualnie zapukają do pani drzwi od tej chwili aż do wpół do szóstej. - A co z doświadczeniem pomocnika do wszystkiego? - drążyła nadal, mając jednak wrażenie, że została przy ciśnięta do muru. Czas uciekał nieubłaganie, należało szybko wracać do kuchni. - Dobrze jest mieć mnie pod ręką - zapewnił ją. - Dam sobie radę z zatkaną toaletą i niegrzecznym pijakiem. Przekona się pani, że jestem użyteczny. Verity wyprostowała plecy. - Otrzymałam licencję wyłącznie na piwo i wino. W No Buli nie mamy kłopotów z pijakami. A poza tym jest hydraulik, na wypadek gdyby coś się popsuło w toaletach. Nie wiem, w jakich lokalach pan przedtem pracował, ale wygląda mi na to, że pańskie zdolności byłyby lepiej wykorzystane w tutejszej tawernie. Może pan tam spró buje? Zapiszę panu nazwisko właściciela. - Pomyślała, że Milt Sanderson, właściciel The Keg, da sobie radę z tym facetem. Był przyzwyczajony do radzenia sobie z kierow cami ciężarówek, robotnikami pracującymi na dużych wysokościach i podobnymi typami. - Wolę zatrudnić się tutaj - odpowiedział. - Ale dlaczego? - zapytała bez ogródek. 14 Złoty dar - Powiedzmy, że zależy mi na poprawie własnego losu i pozycji. Mam ambicje. - Aha. Powiedzmy, że spróbuje pan u innego restaura tora, panie Ouarrel. I niech pan sobie oszczędzi kolejnej wizyty u mnie bez fachowo napisanego życiorysu. - Verity ponownie zamierzała zamknąć drzwi. - Nie tak szybko, Pani Pracodawczyni Równe Szanse. Zanim zdążyła się zorientować, już był z nią w środku. Instynktownie cofnęła się o krok. Najwyższy czas zapa nować nad tą sytuacją, która w idiotyczny sposób zaczęła się jej wymykać z rąk. Zaraz, chwileczkę. Powiedziałam panu, że restaura cja-jest zamknięta. Przed otwarciem mam jeszcze sto tysięcy rzeczy do zrobienia i nie zamierzam marnować czasu na wydzwanianie po policję. Uprzejmie proszę stąd wyjść! - Kandydat na określone stanowisko musi się odzna czać wytrwałością. Pracodawcy są na to wyczuleni, robi to na nich wrażenie. - Rozejrzał się po sali restauracyjnej. - Jest tu jakieś biuro? - Tak, ale nie sądzę, żeby to miało jakiś związek... Panie Ouarrel, byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan... - Tam, prawda? - Właśnie się przesuwał pomiędzy stertą francuskich krzeseł i małych stolików, kierując się wprost do kuchni. W Verity zawrzał gniew, który przewyższył uprzednie zdenerwowanie. - Hola, hoia! Co pan wyrabia?! - Skoczyła za nim. - Chce pani mój życiorys? No to go pani dostanie. Przeszedł przez małą kuchnię, ominął wielki piec gazowy, czystą iadę ze stali nierdzewnej oraz zlew, zapchany brudnymi naczyniami po lunchu. Popatrzył na to znaczą co. - Widzę, że się beze mnie nie obejdzie. - Zatrzymał się w drzwiach do malutkiego biura. - Aha! Tak właśnie myślałem, jest maszyna do pisania. Verity gapiła się na niego, kiedy klapnął na krzesło przy biurku, sięgnął po kartkę i wkręcił ją w maszynę. 15 Jayne Ann Krentz - Pan ma zamiar napisać życiorys? Tutaj, w moim biurze? - Owszem. Proszę iść teraz do kuchni i nie gderać, kiedy będę pracował, muszę się skupić. Kawał czasu upłynął od chwili, gdy ostatni raz coś takiego pisałem. Dobry Boże, życiorys do zmywania naczyń. Do czego to doszło? - Mówiąc to, kładł już palce na klawiaturze. Oprócz wezwania policji nic sensownego nie przycho dziło jej do głowy. Przyłapała się na tym, że patrzy na jego dłonie, szybko uderzające w klawisze. Pomyślała, że te ręce są fascynujące. Długie, giętkie palce i mocne nadgar stki. Ręce szermierza. Dłonie kochanka. Zdrętwiała na tę myśl. Wycofała się z biura i poszła do kuchni, zastanawiając się, co robić dalej. Cała ta sytuacja była dość dziwna. Verity nie czuła się przestraszona, ale bezradna. Może ten nieszczęśnik rzeczywiście rozpaczliwie po trzebował pracy, jakiejkolwiek? Zabrała ze stołu oliwę i wróciła do przygotowywania sałatki z tortellini. Nie dało się zaprzeczyć, że potrzebna jej była pomoc na wieczór. To prawda, że Laura i Dick Griswaldowie, małżeństwo zarządzające Domem Zdrojowym Seąuence Springs, chętnie by jej kogoś podesłali, jednak było by lepiej, gdyby Verity sama rozwiązywała swoje pro blemy z personelem. Pech chciał, że Marlenę Webberly nie uprzedziła jej wcześniej, że bierze ślub i wyjeżdża. To zadziwiające, co miłość wyrabia z kobiecym rozu mem. Marlenę sprawiała wrażenie inteligentnej dziew czyny! W dzisiejszych czasach trudno jednak o dobrego po mocnika. Verity już prawie skończyła sałatkę, kiedy stukanie maszyny do pisania umilkło. Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, podczas której nowy kandydat prawdopodobnie sprawdzał swe dzieło. Kilka następnych uderzeń w klawi sze dowodziło, że nie był znakomity w te klocki. Po chwili wszedł do kuchni i wepchnął swój życiorys w zatłuszczo- ne ręce Yerity. 16 Złoty dar - Proszę uprzejmie, szefowo. Przeczytaj sobie i tylko spróbuj mi powiedzieć, że nie mam odpowiednich kwali fikacji do tej pracy. Tymczasem będę taki dobry i pozmy wam. Verity ściskała w ręku kartkę i wpatrywała się w równe linijki maszynopisu. Uporczywie starała się znaleźć różne sprzeczności, kłamstwa lub w ogóle cokolwiek, co by jej pozwoliło wyrzucić życiorys do śmieci. - Trzydzieści siedem lat? Dałabym panu kilka lat wię cej. - W duchu przyznała, że to z powodu tych przepeł nionych tajemnicą oczu. Wielkie dzięki - burknął. - Nie wiedziałem, że jestem już- kompletnie siwy. Verity pokręciła głową, spojrzała na jego kruczoczarne włosy i wypaliła bez zastanowienia: - To nie z powodu siwych włosów, wcale ich pan nie ma. To kwestia wyrazu pańskich oczu. - Kiedy uświado miła sobie, co właśnie powiedziała, kompletnie ją zatkało. - No nic, nieważne. - Ale niemal zupełnie zabrakło jej tchu, kiedy przeczytała następne zdanie. - Wykształcenie: doktor nauk humanistycznych, wydział historii na Vincent College. Pan ma tytuł doktora? - No. Ale proszę tego nie wykorzystać przeciw mnie, dobra? - Jaki okres historii pan studiował? - zapytała podej rzliwie. - Renesans, specjalizowałem się w historii militariów. Jestem ekspertem od broni i strategii wojskowej. - Spra wiał wrażenie kompletnie pochłoniętego spłukiwaniem umytych naczyń. - Jasne. A jak już w to uwierzę, to mi pan zaproponuje kupno wierzby rodzącej gruszki, co? Woda szumiała w zlewie. - To prawda. Może pani sprawdzić, dzwoniąc do dzie kanatu Vincent CoHege. Po ukończeniu uczelni przez pewien czas tam wykładałem. Wykładowca historii! Wbrew własnej woli Verity była coraz bardziej zaintrygowana. Zawsze fascynował ją ten 17 Jayne Ann Krentz krwawy, choć niezwykle barwny i zmieniający świat okres w historii ludzkości. Nagle zrozumiała, że się nie myliła wcześniej, kiedy patrząc na niego miała przed oczami obrazy pozłacanych rapierów i florenckiego złota. Niemal siłą usunęła te wizje z wyobraźni i powiedziała sucho: - Owszem, sprawdzę to od razu. Proszę mi coś powie dzieć o Renesansie. - Zna pani język włoski? - zapytał uprzejmie. - Niespecjalnie. - No dobrze, to przetłumaczę pani. - Przerwał na moment, najwyraźniej zbierając myśli, po czym zacyto wał gładko: Pani moja rani mnie podejrzliwością, Słowo jej każde i spojrzenie jak rapierem cios zadany. Pragnę miłości nasycić ją słodką radością, Lecz pierwej ufnością niechaj mnie obdarzy. Verity oparła się o framugę drzwi, założyła ręce na piersiach i usiłowała przybrać groźną minę. - A to niby co takiego? - Szybki, surowy przekład fragmentu mało znanego renesansowego poematu. Jest pani pod wrażeniem? Spojrzał na nią pogodnie. Verity usilnie się starała, by jej poczucie humoru nie wzięło gdry nad opanowaniem. Trudno było nie cierpieć faceta, który potrafił cytować miłosną poezję renesanso wą. Oczywiście, nie można zapominać, że niektórzy bez litośni i okrutni mężowie z piętnastego i szesnastego stu lecia nie tylko recytowali takie wiersze, ale nawet je pisali. Nie było to sprzeczne z naturą, że zabójcy tworzyli po ezję. Verity wiedziała, że w tamtych czasach prawdziwy szlachcic winien być tak samo sprawny w komponowaniu sonetów, jak we władaniu rapierem. - Ten poemat musi być całkiem zapomniany. Czytałam sporo poezji renesansowej, ale nie przypominam sobie tego fragmentu. 18 Złoty dar - Tym bardziej powinna być pani pod wrażeniem odpowiedział gładko. - Toteż jestem, ale nie mam pewności, czy powierz chowna znajomość poezji renesansowej daje kwalifikacje do zmywania naczyń - mruknęła pod nosem. - Jeśli pani woli, to mogę zacytować Machiavellego. Może coś o sztuce rządzenia za pomocą strachu? On dowodził, że z politycznego punktu widzenia dla przy wódcy jest bardziej korzystne, gdy się go obawiają, niż gdyby go mieli kochać. Przypuszczam, że to się też przydaje przy prowadzeniu restauracji. No dobrze, zostawmy to. Przeczytałam wystarczają co-wieie z Machiavellego, żeby wiedzieć, że nie kieruję tą restauracją według jego zasad. - Nie byłbym tego taki pewien - skomentował to zna czącym tonem. - A swoją drogą jakim cudem to wpadło pani w ręce? - Mój ojciec zawsze twierdził, że teorie Machiavellego o utrzymaniu się przy władzy są nadal podstawą współ czesnego rządzenia. Pomyślał więc, że powinnam je prze studiować - odparła automatycznie, po czym wróciła do czytania życiorysu. - Widzę, że często pracował pan za barem. Zielona Czarownica na Wyspach Dziewiczych? - Pułapka na turystów. Miałem mnóstwo doświadczeń z turystami - zauważył skromnie. - Tawerna pod Portową Lampą na Tahiti? - Mieliśmy tam trochę mniej uprzejmą klientelę. - Bar i Gril pod Żeglarzem w Manili? - Klientela złożona głównie z amerykańskich marynarzy na przepustkach. Tam przyswoiłem sporo technik dyplo matycznych. Jestem niezły w tłumieniu zamieszek i burd. - Z pewnością - zauważyła grzecznie. Wbrew sobie była kompletnie zafascynowana. Jeśli Jonas Quarrel nie miał innych zalet, to z pewnością odznaczał się bujną wyobraźnią. - A co pan powie o Tawernie pod Kłamcą na Hawajach? - Następna militarna spelunka, chociaż dzielona z tu rystami. Odrobinę elegantsza od Żeglarza. 19 Jayne Ann Krentz - Nigdy bym się nie domyśliła, sądząc po nazwie. Kryształowy Dzwonek w Singapurze? - Miejsce spotkań wygnańców z ojczyzny. Verity przeczytała następne zdanie i zabrakło jej tchu. Potem powoli podniosła na niego wzrok. - Kantyna Pod Czerwonym Bykiem? - Tam również sporo rodaków. No, wie pani, tacy niedoszli pisarze i artyści, którzy przybyli do Meksyku, żeby tworzyć, ale zwinęli żagle w powodzi taniej teąuili. - Znam ten typ - powiedziała chłodno. - Znam również tę kantynę. Byłam w Puerto Vallerta parę miesięcy temu i zawadziłam o nią. Ouarrel oderwał wzrok od ustawianych naczyń i spoj rzał na nią beznamiętnie. - Czego pani szukała w takim miejscu jak El Toro? - Mojego ojca. - Verity zmarszczyła brwi i postukała palcem w kartkę z życiorysem. - Ale pan nie odwiedził tych wszystkich miejsc w poszukiwaniu natchnienia, prawda? Pan naprawdę pracował w tych wszystkich ob rzydliwych spelunach? Quarrel nie odpowiedział na jej pytanie, ale zadał swoje: - Znalazła pani ojca? - Nie. - Pokręciła głową. - Ale to nic takiego. Wcześniej czy później sam się pokaże. Zawsze tak jest. - Oderwała się od drzwi i ruszyła do biura. - Przeproszę pana na kilka minut. Jonas upuścił do zlewu patelnię. - Hej, zaraz! Co pani chce zrobić? - Wykonać kilka telefonów- poinformowała go uprzej mie z uśmiechem. Przez dłuższą chwilę nie spuszczał z niej wzroku. Był lekko zdezorientowany jej uśmiechem. Po chwili jednak wziął się w garść i powoli zapytał: - Ma pani zamiar dzwonić do tych barów? - Zawsze sprawdzam referencje. O co chodzi, panie Ouarrel? Czyżby pan sądził, że się zawaham przed wyko naniem telefonu na Tahiti, do Manili i Meksyku? 20 Złoty dar Starannie wytarł ręce w ściereczkę, cały czas uważnie przypatrując się Verity. - No cóż, nie przeczę. Większość ludzi miałaby pewne opory przed przeprowadzeniem rozmów na taką odległość. - No to coś panu powiem. Nie jest pan jedynym człowiekiem, który podróżował po szerokim świecie. Na Tahiti spędziłam półtora roku, trzy miesiące w Manili, rok w Meksyku i rok na Hawajach. I chociaż po tylu latach pamięć może mi lekko szwankować, to jednak mam wrażenie, że byłam również w kilku tych spelunach, nie tylko w El Toro. Tawerna pod Portową Lampą budzi we mnie pewne skojarzenia. Wstyd przyznać, ale Pod Kłamcą również nie brzmi mi obco. - Pani żartuje. Zna pani te miejsca? - Quarrel wyglądał na autentycznie zaskoczonego. - Mój ojciec zapewnił mi bardzo wszechstronna edu kację. - Weszła do biura, wielce usatysfakcjonowana, że nareszcie udało jej się pobić jonasa Quarrela jego własną bronią. - Ale te telefony będą kosztować majątek- podkreślił Jonas. - Potrącę to z pańskiej pierwszej tygodniówki. Uśmiechnęła się siadając za biurkiem i sięgając po słucha wkę. To sprawdzanie może być bardzo interesujące. Po blisko godzinie zakończyła weryfikację, a Jonas skończył zmywanie naczyń. Stanęli na wprost siebie w małej kuchni. - No, dobrze - powiedziała chłodno Verity. - Ma pan tę pracę. Wszyscy wyrażali się o panu w samych superlaty wach. Potwierdzili, że można liczyć, iż otworzy pan bar na czas, że nie jest pan narkomanem, nie ma pan brzyd kiego zwyczaju podbierania pieniędzy z kasy i nie pije pan w pracy. Bardzo dobre opinie, doprawdy, zwłaszcza biorąc pod uwagę źródła ich pochodzenia. Aha, i Duży Al z Morskiej Syreny prosił o przekazanie serdecznych po zdrowień i przysięga, że odeśle panu forsę, kiedy tylko dostanie pański aktualny adres. Błysk w oczas Guarrela można było odczytać jako 21 Jayne Ann Krentz wyraz ulgi, ale zaraz ustąpił on miejsca dziwnej miesza ninie oczekiwania i satysfakcji. - Dziękuję, Verity - powiedział. - Jestem wdzięczny. - Skoro już skończyłeś z naczyniami, to możesz po siekać cebulę do zapiekanki wegetariańskiej, ja przygotu ję ciasto. - Zaraz się do tego wezmę, szefowo. - Jonas sięgnął po nóż z długim ostrzem i chwycił go z wyraźną wprawą. Jest jeszcze pewien drobny problem. Verity, która właśnie wyciągała z zamrażarki francuskie ciasto, odwróciła się powoli. - A mianowicie? - Muszę gdzieś mieszkać. - Jonas uśmiechnął się do niej. - Czy przychodzi ci jakiś pomysł do głowy? Skoro mam pracować za minimalne wynagrodzenie, to nie bę dzie mnie stać na żadne porządne miejsce. Dziś rano wymeldowałem się z Motelu Nad Jeziorem, bo kończy mi się gotówka. Verity głęboko westchnęła z rezygnacją. - Możesz zamieszkać w domku, w którym sypia mój ojciec, kiedy mnie odwiedza. Stoi tuż za restauracją. - A co z twoim ojcem? - Nie martw się. Nie daje znaku życia od momentu, gdy mi przysłał wiadomość z wezwaniem do Puerto Vallerta. Ale zanim tam dojechałam, zdążył już opuścić miasteczko i ślad po nim zaginął. Nie sądzę, żeby w naj bliższym czasie zakłócił nam spokój. A gdyby nawet, to możecie rzucić monetę i zagrać o łóżko. Z pewnością obaj nieraz w życiu spaliście na podłodze. - Jesteś bardzo hojną damą, Verity Ames. - No, może niezupełnie. Prawdziwy problem polega na tym, że trochę mi odbija, kiedy mam do czynienia z za wodowymi włóczęgami, którzy spędzają życie na uciecz ce od własnego talentu. jonas uniósł głowę i lekko zmrużył oczy. - Co to właściwie ma znaczyć? Verity oderwała wzrok od wałkowanego ciasta i spoj rzała na niego. 22 Złoty dar - Kiedy już obdzwoniłam twoich poprzednich praco dawców, zadzwoniłam do Vincent College. Rzeczywiście wykładałeś tam historię Renesansu. Co więcej, byłeś w tym cholernie dobry. Wydałeś mnóstwo interesujących esejów i jedną książkę o starej broni. A potem rzuciłeś to wszystko bez żadnych konkretnych powodów. Czy od tamtej pory włóczysz się po świecie? - A co to wszystko ma wspólnego z twoim ojcem? zapytał chłodno. - On też jest profesjonalnym włóczęgą. Czy nic ci nie mówi nazwisko Emerson Ames? - Verity przyłapała się na tym, że za mocno naciska na wałek, i zdecydowanie nakazała sobie większe opanowanie. Jonas niedbałym ruchem noża obciął koniuszek cebuli. - Prawdę mówiąc, nie jest mi obce. Czy mówimy o tym samym Emersonie Amesie, który kilka lat temu napisał Porównanie? - Dokładnie. - O cholera, a niech to!... Teraz sobie przypominam, że ta książka po opublikowaniu wzbudziła sporo sensacji. W Vincent College każdy, kto miał choć trochę akademic kich ambicji, trzymał ją na stoliku w salonie. No i co się z nim stało? Napisał coś jeszcze po tym Porównaniu? - Tak się niefortunnie składa - odparła sztywno Verity - że tato doszedł do wniosku, iż Porównanie nie jest w jego stylu. Zaprzysięgał się, że nie będzie marnować czasu na drugą podobną i zaczął pisać to, co, jak twierdzi, lubi najbardziej. -Verity znaczy? - Jonas zerknął na nią. - Kieszonkowe westerny. Dasz wiarę? Facet, który zo stał kiedyś ogłoszony przez ,,The New York Times" pisa rzem roku! Autor, który ,,wyraźnie i stanowczo zdefinio wał i naświetlił współczesne zjawiska i paradoksy" -jak napisali. I ten geniusz daje nogę i pisze westerny! Jonas przez dłuższą chwilę przypatrywał się jej, po czym parsknął śmiechem. Cała kuchnia wypełniła się zdrowym, męskim rechotem. Jego oczy lśniły wesołością. 23 To skrzywiła nos. Jayne Ann Krentz - Wydaje mi się ~ wystękał przez śmiech - że spodo bałby mi się twdj ojciec. - Zabrał się do następnej cebuli. - Mam nadzieję, że go tu spotkam. - Coś mi mówi, że wy dwaj macie ze sobą wiele wspólnego - burknęła. jonas ponownie zaniósł się śmiechem i podrzucił nóż do góry. Kiedy ostrze skierowało się do dołu, Verity zmartwiała; wizja obciętych palców i zakrwawionej kuch ni sprawiła, że dziewczyna kurczowo zacisnęła dłonie na blacie kuchennym. Ale sekundę później Jonas zgrabnie złapał nóż za rękojeść i znowu siekał cebulę. Verity z tru dem opanowała drżenie. - Podejrzewam, że łączy nas umiłowanie życia w rze czywistym świecie, zamiast udawania radości z uczestni czenia w środowiskach akademickich i literackich. - Ja raczej uważam, że obaj jesteście okropnie leniwi i wybraliście najłatwiejszą drogę - odpaliła karcącym to nem. Z twarzy Jonasa momentalnie zniknęły wszelkie ślady rozbawienia. Odezwał się tonem tak ostrym jak nóż, który trzymał w ręku. - Szanowna pani, nie masz pojęcia, o czym mówisz. Nie każdy talent jest błogosławieństwem. Czasami coś takiego jak talent może człowieka zabić. Albo przywieść do szaleństwa. Być może w przypadku twego ojca jedynie śmiertelnie go nudził. Nie masz żadnego prawa wydawać sądu o innych. Verity drgnęła. Nawet przez chwilę nie wątpiła, że Jonas mówi poważnie. Intuicyjnie poszukała ucieczki w zmia nie tematu. - Ta kłótnia jest idiotyczna. Weź się lepiej do cebuli poleciła mu dziarskim tonem. - A jak skończysz, to mo żesz posiekać marchewkę. Pokrój ją d la Julienne. Potra fisz? - Jasne, szefowo. Jak sobie życzysz. Mam jeszcze jedno pytanie. - O co chodzi? - Przyglądała mu się badawczo. - Nigdy jeszcze nie pracowałem w ekskluzywnej kuch24 Złoty dar ni wegetariańskiej. - Uśmiechnął się do niej trochę zbyt niewinnie. - Do czego używasz ekstradziewiczej oliwy z oliwek? - Między innymi do przyprawiania sałatek - wyjaśniła opryskliwie. -1 bardzo proszę, oszczędź mi tych sztubac kich żartów. Ekstradziewicza oznacza, że to jest oliwa bardzo wysokiej jakości, otrzymywana z pierwszego tło czenia oliwek. - Aha. Myślałem, że to może jest taka, która starzeje się stojąc wiele lat na półkach. Jak jakaś stara panna, biedulka, która nigdy nie miała kochanka. Verity nie była w stanie zapanować nad jaskrawym rumieńcem zalewającym jej policzki. To był tylko głupi żart. Przecież on nie wie, jaka jest prawda... - To typowo męska, szowinistyczna uwaga. I choć bar dzo cierpię raniąc twe męskie ego, to muszę ci uświado mić, że są gorsze rzeczy na świecie niż brak kochanka oznajmiła z brawurą. - Jak na przykład? - Kącik ust zadrgał mu leciutko. - Jak na przykład odkrycie, że zatrudniło się kogoś, kto nie ma pojęcia o tak podstawowej rzeczy w dobrej kuchni jak oliwa z oliwek! - Nie przejmuj się, szefowo. Szybko się uczę. Rozdział drugi Kiedy tej niedzielnej nocy Jonas umył już ostatni talerz i pomagał Verity zamykać re staurację, doszedł do wniosku, że życie po śród wegetariańskich smakoszy wcale nie jest takie złe. Pracował przecież w gorszych miej scach. Klientela No Buli była snobistyczna, ale nieszkodliwa. Wszyscy sprawiali wrażenie czystych, szykownych, dobrze wychowanych i zdecydowanie nieźle ustawionych. I w do datku dawali dobre napiwki. Naprawdę, moż na było trafić gorzej. Właściwie, kilka razy w życiu trafił już go rzej. O wiele gorzej. Choć tego wieczoru tłok był umiarkowany, to jednak już około dziewiątej Verity zabrakło kremu z brokułów, co wprawiło ją w paskud ny nastrój. Jonas poczuł nieodpartą chęć przytulenia jej i ucałowania czubka lekko po plamionego noska, a także wyszeptania słów otuchy, ale opanował tę pokusę. Nie jest taki głupi! 26 Złoty dar W tym wypadku pocałowanie własnego szefa byłoby narażaniem się na obdarcie ze skóry! Spoczywający w sportowej torbie nóż Jonasa można uznać za całkiem tępy w porównaniu z ostrym języczkiem tej damy. Verity ma charakterek i temperament, a w dodatku - żadnych skrupułów przed udzieleniem ostrej reprymendy, kiedy uważa ją za konieczną. Po pewnych przemyśleniach Jo nas doszedł do wniosku, że jest coś takiego w charakterze Verity, co przywodzi na myśl określenie Jędza". A Jonasowi nie zależało na wywoływaniu lawiny wy mówek i obsztorcowan, jemu zależało na tym, by jak najczęściej się do niego uśmiechała. Bowiem uśmiech Verity porażał zmysły. Jonas był zafascynowany i urze czony. Gdy ten uśmiech pojawiał się na jej twarzy - tak jasny, ciepły, zmysłowy i prawdziwy - Jonas wlepiał w nią wzrok w niemym zachwycie. W owym uśmiechu było tyle słodkiej kobiecej uczciwości, że mężczyznę ciągnęło doń jak pszczołę do miodu i można było zrozu mieć, dlaczego w tym momencie uważa się za najwię kszego szczęściarza na świecie. Jonas uznał, że ten uśmiech jest niebezpiecznie pociągający - znacznie bar dziej niebezpieczny i pociągający niż pewne tajemnice z jego przeszłości. Ten uśmiech jednoznacznie charakteryzował Verity jako kobietę, która całkowicie odda się swojemu męż czyźnie, i jednocześnie niósł zapewnienie, że ten męż czyzna może jej powierzyć swe życie, namiętności i ho nor. Uśmiech Verity kusił, by uwierzyć, że czystość i nie winność mogą podążać ręka w rękę z ziemską zmysłowo ścią. Obiecywał to wszystko z taką niewinną, żarliwą szczodrością, źe, doprawdy, trudno by mieć komuś za złe popełnienie paru drobnych morderstw, by posiąść jego właścicielkę. No właśnie. Z powodu tego uśmiechu Jonas zaczął się zastanawiać, dlaczego wokół No Buli nie sterczy tłum facetów błagających o szansę popełnienia morderstwa. Widocznie każdy wchodzący w rachubę mężczyzna z najbliższej okolicy ma takiego cykora przed jędzą, iż 27 Jayne Ann Krentz z góry rezygnuje ze zdobycia zmysłowego anioła. Nie mdgł tego zrozumieć, no bo co znaczy kilka cierni, kiedy się zdobywa prawdziwy klejnot? Tak czy owak, mógł być wdzięczny, że nie musi się martwić wielką liczbą rywali. Prawdopodobnie powodem tej sytuacji nie był jedynie ostry język Verity, lecz także pewna właściwość jej natury, a mianowicie wybredność. Mężczyźni intuicyjnie wyczu wali, że ta kobieta nigdy nie wda się w przelotny romans. Choć tak krótko u niej pracował, zdążył zwrócić uwagę na sztywny, poprawny i spokojny styl życia Verity. Naj wyraźniej taki jej odpowiadał. Pracowity weekend dobiegł końca i Jonas czuł, iż do brze się spisał. A przynajmniej szefowa nie skarżyła się na niego zbyt głośno. Do tej pory poznał ją już na tyle, by wiedzieć, że gdyby nie wykonał swych obowiązków w satysfakcjonujący ją sposób, to nie omieszkałaby mu tego wytknąć. Dyrygo wała tą małą kuchnią jak tyran i nie zniosłaby żadnego uchybienia w sprawach czystości. - Tylko tego mi potrzeba, żeby jakiś klient się rozcho rował, bo pomocnik kucharza nie umiał zagrzać zupy upomniała Jonasa podczas przygotowywania posiłku. Wszystko ma być albo zimne, albo gorące. Nie życzę sobie tutaj potrawy o temperaturze pokojowej, zresztą taki jest również wymóg sanepidu. A oni mają zwyczaj składania nie zapowiedzianych wizyt. - W Meksyku niespecjalnie się przejmowaliśmy inspe kcją sanitarną - zauważył Jonas, posłusznie mieszając zupę. - Mogę się założyć, że nie przejmowano się nimi w większości twych poprzednich miejsc pracy. - Zgadza się. Odpowiednia łapówka zazwyczaj zała twiała sprawę. - Tutaj jest inaczej - wyjaśniła mu z dumą. - Właśnie się uczę. I tak było. Pomyślał o tym w niedzielny wieczór, obser wując Verity na wąskiej dróżce do jej domku pośród drzew. Co do tego nie było wątpliwości, dowiadywał się 28 Złoty dar wiele o pannie Verity Ames, swojej zręcznej szefowej, drobnym tyranie i rozsądnej bizneswoman. Jedno już wiedział na pewno. Chciał ją mieć. Cholernie. Poczuł to jeszcze w Meksyku, ale od chwili, gdy stanął na jej progu, ta potrzeba stała się nie do zniesienia. Z począt ku wmawiał sobie, że to nie ma nic wspólnego z seksem, raczej z tajemnicą złotego kolczyka i dziwnym przymu sem podążania za Verity. Ale w niedzielę wieczorem zrozumiał, jak jest napra wdę. Chciał jej nie tylko w sferze psychicznej, w seksual nej również. Zaczął się poważnie zastanawiać, czy pójście z nią do łóżka mogłoby wyjaśnić parę tajemnic, które Verity chowała w zanadrzu. Przeleciał mu przez myśl fragment z Dworzanina Bal tazara Castiglione - coś o tym, że jeśli ktoś posiadł ciało kobiety, to zdobył także fortecę jej umysłu i duszy. Sporo czasu upłynęło od momentu, gdy Jonas zaczyty wał się szesnastowiecznym traktatem o ideale dworzanina-szlachcica. Pamiętał więc, że był tam też kontrargu ment wobec tego szczególnego stwierdzenia, ale teraz nie mógł go sobie dokładnie przypomnieć, a nawet nie bar dzo mu na tym zależało. Ten cytat bowiem nagle nabrał w jego oczach specjalnego znaczenia. Jonas przysiadł na schodkach swego domku i wymacał palcami kolczyk w kieszeni dżinsów. Wsłuchał się w deli katny poszum ciemnych sosen w podmuchach lekkiego wietrzyku. Czekał. Chciał zobaczyć, czy Verity zrobi dziś wieczorem to samo, co zawsze. Już trzecią noc obserwował tę samotną wędrówkę do domku. Pierwszej nocy zaproponował, że będzie jej towa rzyszył, ale tylko się roześmiała i kazała mu się wyspać. Drogę do swego domku jakoby znała na pamięć. Ale mówiła prawdę, i on o tym dobrze wiedział. Z każ da chwilą stawało się coraz bardziej oczywiste, że Verity nie ma ukochanego. Nie sprawiała też wrażenia zmartwio nej tym brakiem. Pierwszy raz podpatrzył jej zwyczaje w piątek w nocy, kiedy zerknął przez okno swojej chatki po zgaszeniu 29 Jayne Ann Krentz światła. Verity nie zgasiła u siebie lampy tak szybko, jak się tego spodziewał, stał więc przy oknie i patrzył, a po kilku minutach został nagrodzony widokiem swojej no wej szefowej opuszczającej domek. Miała na sobie kostium kąpielowy i aksamitny szlafrok, żwawo kroczyła nie oświetloną ścieżką do Domu Zdrojo wego. Najpierw pomyślał, że szefowa ma kąpielową randkę o północy, i w dziwny sposób go to zaniepokoiło. Nie zdołał powstrzymać impulsu podążenia jej śladem. Z ulgą stwierdził, że Verity nie spotyka się z mężczy zną, a jedynie po godzinach korzysta z uzdrowiskowego basenu. Co prawda na drzwiach do pomieszczeń kąpielo wych widniał napis: ,,Zamknięte na noc", ale Verity weszła tylnymi drzwiami i poszła od razu do części dla kobiet. Jonas stał w ukryciu i z zapartym tchem obserwował, jak zanurzała się w parującym, bulgocącym basenie. Rozba wił go fakt, że dziewczyna była w kostiumie, chociaż miała cały basen tylko dla siebie. Był to bardzo właściwy i przyzwoity kostium kąpielo wy. U góry sięgał wysoko ponad jej drobne, okrągłe piersi, u dołu wykończony był drobną, marszczoną baskinką. Skierował myśli Jonasa na butelkę ekstradziewiczej oliwy z oliwek, stojącej na półce w kuchni Verity. Dziś wieczorem postanowił uczestniczyć wraz z nią w tych relaksacyjnych zajęciach po pracy. Doszedł do wniosku, że mu się to należy po tym, jak go wcześniej zmieszała z błotem za uleganie szkodliwym wpływom niezdrowej amerykańskiej kuchni. Sam zresztą był sobie winien, należało zejść jej z oczu z owym tłustym ham burgerem, którego przyniósł z fast-foodu w miasteczku. jego problem polegał na tym, że nie mógł sobie odmó wić wykorzystania paru okazji do ewidentnego sprowo kowania tego małego tyrana. Dość szybko się zoriento wał, jaki rodzaj prowokacji najszybciej wyprowadzi Verity z równowagi. Szóstym zmysłem wyczuwał, że widok hamburgera zrobi swoje, i łaskawie pozwolił jej zoba czyć, jak się nim zajadał. 30 Złoty dar Jonas był dostatecznie spostrzegawczy, by sobie uświadomić, że prowokowanie tej damy jest zaledwie marnym substytutem tego, co naprawdę chciał z nią robić. Zastanawiał się, czy z miejsca by go wylała, gdyby się wydało, że podczas szorowania jej garów i patelni snuł fantazje o zniewoleniu jej na kuchennej podłodze. Ponownie przyszło mu do głowy, czy aby nie szybciej uda mu się rozwikłać tajemnice Verity Ames, jeśli ją weźmie do łóżka. Rozważał właśnie ten wariant, kiedy zobaczył, że drzwi jej domku się otwierają. Jak w zegar ku. Otrząsnął się z zamyślenia i uważnie się przyjrzał oświetlonej sylwetce w otwartych drzwiach. Tradycyjnie miała na sobie superskromny kostium i płaszcz kąpielowy, płomiennorude włosy upięła w nie dbały węzeł na czubku głowy. Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła ścieżką do Domu Zdrojowego. Jonas dał jej kilka minut, po czym wstał. Zabrał dwie puszki piwa, które wcześniej postawił na schodkach, i ruszył za nią. Obserwował uwodzicielskie, choć zapewne nieświado me, kołysanie biodrami. O rany, ależ ta kobieta jest nała dowana seksem! Widok ruchów jej ciała szarpał mu trze wia, pobudzał wyobraźnię, powodował ciekawość, jak by to było mieć ją pod sobą, drżącą od namiętności. Oczyma wyobraźni widział te pięknie ukształtowane nogi opasu jące jego talię i bez najmniejszego trudu wyobrażał sobie słodki ciężar jej pośladków, wypełniający mu dłonie. Teraz chciał wiedzieć naprawdę, jak smakuje kochanie się z Verity Ames. Przez ostatnie trzy dni próbował być rzeczowy. Obie ktywnie sprawę ujmując, Verity nie jest wielką pięknością, w żadnym wypadku! Przede wszystkim, powinna być trochę wyższa. Poza tym, mogłaby mieć większy biust, a tak w ogóle, to jest za chuda, choć wąska talia była całkiem do przyjęcia. Gdyby ktoś chciał znać jego zdanie, to ta chudość brała się stąd, że Verity po prostu haruje jak wół. Rysy miała delikatne, choć wcale nie klasyczne. Zielone 31 Jayne Ann Krentz oczy zwę�