8691

Szczegóły
Tytuł 8691
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8691 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8691 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8691 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Terry Goodkind Miecz prawdy tom 03 Bractwo Czystej Krwi Prze�o�y�a Lucyna Targosz Tytu� orygina�u Blood of the Fold Wersja angielska: 1996 Wersja polska: 1999 Dla Ann Hansen, �wiat�a w ciemno�ciach PODZI�KOWANIA Jak zwykle gor�co dzi�kuj� tym wszystkim, kt�rzy mi pomagali: mojemu wydawcy, Jamesowi Frenkelowi, za bieg�o�� w sta�ym podnoszeniu poprzeczki; mojemu brytyjskiemu wydawcy, Caroline Oakley i wspania�ym ludziom w Orionie, za ich oddanie doskona�o�ci; Jamesowi Minzowi za cenne wskaz�wki; Lindzie Quinton oraz pracownikom dzia�u sprzeda�y i marketingu wydawnictwa Tor za ich zapa� i sukcesy; Tomowi Doherty�emu, za wiar� we mnie, kt�ra nieustannie daje mi si�y do wyt�onej pracy; Kevinowi Murphy�emu za godny nagrody projekt ok�adki; Jeri za jej wyrozumia�o�� i cierpliwo��; a przede wszystkim duchom Richarda i Kahlan, kt�re nadal mnie inspiruj�. ROZDZIA� 1 Sze�� kobiet zbudzi�o si� jednocze�nie, echo ich krzyk�w wci�� jeszcze odbija�o si� od �cian zat�oczonej kajuty oficerskiej. Siostra Ulicia s�ysza�a w mroku, jak tamte z trudem oddychaj�. Staraj�c si� uspokoi� przyspieszony oddech, prze�kn�a �lin� i natychmiast si� skrzywi�a, poczuwszy ostry b�l w gardle. Powieki mia�a wilgotne, lecz wargi tak spieczone, i� ze strachu, �e pop�kaj� i zaczn� krwawi�, musia�a je zwil�y� j�zykiem. Kto� dobija� si� do drzwi. Jego krzyki brz�cza�y g�ucho w uszach Ulicii. Nie zaprz�ta�a sobie jednak g�owy znaczeniem wykrzykiwanych s��w; �w cz�owiek nic nie znaczy�. Wyci�gn�wszy dr��c� d�o� ku �rodkowi czarnej jak w�giel kajuty, siostra Ulicia uwolni�a strumie� swojej Han, esencji �ycia i ducha, i skierowa�a iskr� ku wisz�cej na niskiej belce lampie naftowej. Knot pos�usznie zap�on��, a smu�ka dymu chwia�a si� w rytm ko�ysania statku. Pozosta�e kobiety, r�wnie� nagie, siedzia�y i wpatrywa�y si� w s�aby ��tawy p�omyk, jakby oczekiwa�y ode� zbawienia lub zapewnienia, �e wci�� jeszcze �yj� i �e ujrz� �wiat�o. Widok p�omienia sprawi�, �e po policzku Ulicii sp�yn�a �za. Przedtem czer� pozbawia�a Siostr� oddechu niczym g�ra czarnej, wilgotnej ziemi. Jej pos�anie by�o zimne i wilgotne od potu, ale nawet gdy si� nie poci�a, w s�onym powietrzu i tak wszystko by�o zawsze wilgotne, zw�aszcza �e od czasu do czasu fale spada�y na statek i woda �cieka�a na pok�ad. Ulicia dawno ju� zapomnia�a, jak wygl�daj� suche ubrania czy nie przemoczona po�ciel. Nienawidzi�a tego statku, panuj�cej na nim bez przerwy wilgoci, obrzydliwych zapach�w, nieustannego, przyprawiaj�cego j� o md�o�ci ko�ysania. Lecz przynajmniej �y�a i dzi�ki temu mog�a go nienawidzi�. Delikatnie prze�kn�a �lin�, pozbywaj�c si� z ust smaku ��ci. Star�a palcami ciep�� wilgo� zalegaj�c� nad oczami i spojrza�a na wyci�gni�t� r�k� - czubki palc�w po�yskiwa�y krwi�. Niekt�re z Si�str, jakby o�mielone jej przyk�adem, uczyni�y ostro�nie to samo. Ka�da mia�a krwawe zadrapania na powiekach, doko�a brwi i na policzkach - �lady po tym, jak desperacko, acz bezskutecznie usi�owa�y rozewrze� powieki i wyrwa� si� z side� snu, snu, kt�ry nie by� snem. Siostra Ulicia stara�a si� odzyska� jasno�� my�lenia. To musia� by� zwyk�y koszmar. Z trudem oderwa�a wzrok od p�omyka i spojrza�a na pozosta�e kobiety. Siostra Tovi garbi�a si� na dolnej koi naprzeciwko. Grube fa�dy sk�ry na jej bokach obwis�y i wydawa�o si�, �e dopasowuj� si� do pos�pnego wyrazu poznaczonej zmarszczkami twarzy, kiedy wpatrywa�a si� w lamp�. Siwe, kr�cone w�osy Siostry Cecilii, zwykle starannie u�o�one, stercza�y teraz na wszystkie strony, a nie znikaj�cy z jej oblicza u�miech, gdy patrzy�a ze swego miejsca oobk Tovi, zast�pi�a poszarza�a maska strachu, Ulicia pochyli�a si� troch� i spojrza�a na g�rn� koj�. Siostra Armina - nie tak stara jak Tovi czy Cecilia, a raczej w wieku Ulicii i wci�� jeszcze atrakcyjna - wygl�da�a na p�przytomn�. Zr�wnowa�ona zazwyczaj Armina ociera�a dr��cymi palcami krew z powiek. Po drugiej stronie w�skiego przej�cia, na kojach nad Tovi i Cecili�, siedzia�y dwie najm�odsze i najbardziej opanowane Siostry. Nieskazitelne policzki Siostry Nicei przecina�y krwawe zadrapania. Kosmyki blond w�os�w przylgn�y do splamionej potem, �zami i krwi� twarzy. Siostra Merissa, r�wnie pi�kna jak Nicei, przyciska�a koc do nagich piersi - nie ze skromno�ci, ale z przera�liwego strachu. Jej d�ugie, ciemne w�osy tworzy�y spl�tan� g�stwin�. Pozosta�e Siostry by�y starsze i po latach �wicze� wprawnie pos�ugiwa�y si� ujarzmion� moc�, lecz Nicei i Merissa mia�y rzadko spotykane, wrodzone mroczne umiej�tno�ci - talent, kt�rego nie zast�pi najwi�ksze nawet do�wiadczenie. Przenikliwsze, ni� mo�na by si� spodziewa� po osobach w ich wieku, nie dawa�y si� omami� sympatycznym u�miechom i uprzejmo�ciom Cecilii lub Tovi. M�ocie i pewne siebie Siostry doskonale wiedzia�y, �e Cecilia, Tovi, Armina, a zw�aszcza Ulicia, gdyby tylko zechcia�y, mog�yby je z �atwo�ci� rozerwa� na strz�py. Jednak ta �wiadomo�� w niczym nie umniejsza�a ich opanowania i bieg�o�ci - by�y jednymi z najgro�niejszych kobiet. Opiekun wybra� je w�a�nie ze wzgl�du na ich zdecydowan� wol� zwyci�stwa. Widok dobrze jej znanych kobiet znajduj�cych si� w takim stanie m�g� wytr�ci� z r�wnowagi, ale dopiero niepohamowane przera�enie Merissy naprawd� wstrz�sn�o Ulicia. Nigdy przedtem nie spotka�a Siostry tak opanowanej, tak nieskorej do wzrusze�, tak bezlitosnej i nieugi�tej jak Merissa. Ta kobieta mia�a serce z czarnego lodu. Ulicia zna�a Meriss� od blisko stu siedemdziesi�ciu lat i nie mog�a sobie przypomnie�, by przez ten czas cho� raz widzia�a j� p�acz�c�. A teraz Merissa �ka�a. Ulicia czerpa�a si�� z widoku odra�aj�cej s�abo�ci tamtych i prawd� m�wi�c, cieszy�o j� to - by�a ich przyw�dczyni�, by�a silniejsza od nich. �w m�czyzna wci�� dobija� si� do drzwi, chcia� si� dowiedzie�, co to za zamieszanie i sk�d te krzyki. Ulicia zion�a gniewem ku drzwiom. - Zostaw nas w spokoju! Je�li b�dziesz nam potrzebny, wezwiemy ci�! St�umione przekle�stwa oddalaj�cego si� marynarza wkr�tce ucich�y. S�ycha� by�o jedynie �kanie Merissy i trzeszczenie wr�g ko�ysz�cego si� na wzburzonych falach statku. - Przesta� si� maza�, Merisso - warkn�a Ulicia. Skarcona spojrza�a na ni�. W jej ciemnych oczach wci�� jeszcze wida� by�o przera�enie. - Nigdy przedtem tak nie by�o. Tovi i Cecilia przytakn�y jej. - - Wype�ni�am jego wol�. Czemu� to uczyni�? Przecie� go nie zawiod�am. - - Gdyby�my go zawiod�y, by�yby�my tam, razem z Siostr� Lilian� - powiedzia�a Ulicia. -1 ty j� widzia�a�? By�a... - Armina wzdrygn�a si�. - Widzia�am j�. - Oboj�tny ton g�osu Ulicii mia� ukry� jej przera�enie. Siostra Nicei odgarn�a z twarzy spl�tany kosmyk wilgotnych blond w�os�w. Opanowa�a si� i powiedzia�a normalnym tonem: - Siostra Liliana zawiod�a Pana. Spojrzenie Siostry Merissy, kt�rej �zy ju� zasycha�y, pe�ne by�o lodowatej pogardy. - P�aci cen� zawodu, jaki sprawi�a. - Ch��d w jej g�osie przybra� na sile jak zimowy szron na szybach. - I b�dzie j� p�aci� przez wieczno��. - Merissa niemal nigdy nie pozwala�a, by na jej g�adkiej twarzy malowa�y si� jakiekolwiek uczucia, tym razem jednak �ci�gn�a brwi w krwio�erczym gniewie. - Post�pi�a wbrew twoim rozkazom, Ulicio, wbrew rozkazom Opiekuna. Zniweczy�a nasze plany. To jej wina. Liliana rzeczywi�cie zawiod�a Opiekuna. Gdyby nie ona, nie tkwi�yby na tym przekl�tym statku. Ulicia a� poczerwienia�a ze z�o�ci, gdy pomy�la�a o pysze tamtej kobiety. Liliana chcia�a chwa�y tylko dla siebie. Ma to, na co zas�u�y�a. Ale i tak Ulicia prze�kn�a nerwowo �lin� na wspomnienie widoku jej m�ki i nawet nie poczu�a ostrego b�lu gard�a. - Ale co z nami? - spyta�a Cecilia. Zn�w si� u�miecha�a, lecz raczej przepraszaj�co ni� weso�o. - Musimy uczyni� to, co nakaza� �w... cz�owiek? Ulicia przesun�a d�oni� po twarzy. Je�li to by�a prawda, je�li naprawd� wydarzy�o si� to, co zobaczy�a, nie mia�y czasu na wahania. Ale to nie mog�o by� nic wi�cej ni� zwyk�y koszmar senny, dotychczas jedynie Opiekun przychodzi� do niej we �nie, kt�ry nie by� snem. Tak, to na pewno by� tylko koszmar senny. Ulicia obserwowa�a p�ywaj�cego w nocniku karalucha. Gwa�townie podnios�a wzrok. - - �w cz�owiek? Nie widzia�a� Opiekuna? Widzia�a� jakiego� cz�owieka? - - Jaganga - odpar�a dr��ca Cecilia. To vi unios�a d�o� ku ustom, �eby uca�owa� palec serdeczny - by� to staro�ytny gest szukania opieki Stw�rcy, nawyk nabyty pierwszego dnia szkolenia nowicjuszki. Wszystkie nauczy�y si� go wykonywa� ka�dego ranka po przebudzeniu, a tak�e w chwilach cierpienia. Tovi wykona�a zapewne �w gest tysi�ce razy, podobnie jak one wszystkie. Siostra �wiat�a by�a symbolicznie za�lubiona Stw�rcy, spe�nia�a jego wol�. Uca�owanie serdecznego palca stanowi�o rytualne odnowienie tych �lub�w. Nie wiadomo jednak, czym sko�czy�by si� teraz �w poca�unek, skoro zdradzi�y. Przes�d g�osi�, �e oznacza on �mier� tej, kt�ra odda�a sw� dusz� Opiekunowi: Siostra Mroku umrze, je�eli poca�uje serdeczny palec. Chocia� nie by�o pewne, czy rzeczywi�cie rozgniewa to Stw�rc�, nie by�o w�tpliwo�ci, �e wzbudzi to gniew Opiekuna. D�o� by�a ju� w po�owie drogi ku ustom, kiedy Tovi zda�a sobie spraw�, co czyni, i gwa�townie j� cofn�a. - Wszystkie widzia�y�cie Jaganga? - Ul�cia popatrzy�a po kolei na ka�d�, a one przytakn�y. Wci�� migota� w niej p�omyczek nadziei. - A wi�c widzia�y�cie imperatora. To nic nie znaczy. - Nachyli�a si� ku Tovi. - Czy s�ysza�a�, by m�wi� cokolwiek? Tovi podci�gn�a okrycie a� pod brod�. - By�y�my tam wszystkie, jak za ka�dym razem, gdy wzywa nas Opiekun. Siedzia�y�my p�kolem, nagie, jak zawsze. Ale to Jagang si� zjawi�, a nie Pan. Z g�rnej koi dobieg� ich cichy szloch Arminy. - Cicho! - nakaza�a Ulicia i ponownie skupi�a uwag� na roztrz�sionej Tovi. - Ale co powiedzia�? Jak brzmia�y jego s�owa? Tovi wbi�a wzrok w pod�og�. - Powiedzia�, �e nasze dusze nale�� teraz do niego. Powiedzia�, �e nale�ymy do niego i �e mo�e z nami zrobi�, co zechce. Oznajmi�, �e mamy jak najszybciej si� u niego stawi�, bo w przeciwnym razie pozazdro�cimy Siostrze Lilianie jej losu. - Spojrza�a w oczy Ulicii. - Powiedzia�, �e po�a�ujemy, je�li ka�emy mu czeka�. - Zap�aka�a. - A potem pokaza� mi, co czeka tych, kt�rzy mu si� nara��. Ulicia poczu�a nag�y ch��d i zda�a sobie spraw�, �e i ona otuli�a si� przykryciem. Z trudem zmusi�a si�, �eby je opu�ci� na kolana. - - Armina? - Z g�ry dobieg�o ciche potwierdzenie. - Cecilia? - Zapytana skin�a g�ow�. Ulicia spojrza�a na Siostry zajmuj�ce przeciwleg�� g�rn� koj�: cho� z trudem, uda�o im si� jednak zapanowa� nad sob�. - No i? Czy wy r�wnie� s�ysza�y�cie te s�owa? - - Tak - potwierdzi�a Nicei. - - Dok�adnie te sarn� - rzuci�a oboj�tnie Merissa. - Liliana to na nas sprowadzi�a. - - Mo�e Opiekun nie jest z nas zadowolony i odda� nas na s�u�b� imperatorowi, by�my w ten spos�b zapracowa�y na powr�t do jego �ask - zastanawia�a si� Cecilia. Merissa wyprostowa�a si� dumnie. Spojrzenie mia�a r�wnie lodowate jak serce. - Przysi�g�am i ofiarowa�am Opiekunowi moj� dusz�. Skoro mamy s�u�y� temu wulgarnemu bydlakowi, �eby odzyska� �ask� naszego Pana, to b�d� s�u�y�. Je�eli b�dzie trzeba, nawet liza� jego stopy. Ulicia przypomnia�a sobie, �e w tamtym �nie, kt�ry nie by� snem, Jagang - zanim opu�ci� p�kole - nakaza� Merissie wsta�. Potem niespodziewanie wyci�gn�� r�k�, chwyci� krzepkimi palcami praw� pier� Merissy i �ciska� j� dop�ty, dop�ki pod Siostr� nie ugi�y si� kolana. Ulicia spojrza�a na jej pier� i zobaczy�a fioletowe siniaki. Merissa nie stara�a si� przykry� i spokojnie spojrza�a Ulicii w oczy. - Imperator powiedzia�, �e po�a�ujemy, je�li ka�emy mu czeka�. Siostra Ulicia us�ysza�a to samo. To, co zrobi� Jagang, graniczy�o z lekcewa�eniem Opiekuna. Jak imperator zdo�a� zaj�� miejsce Opiekuna w tym �nie, kt�ry nie by� snem? Uczyni� to - i tylko to si� liczy�o. Przytrafi�o si� to ka�dej z nich. To nie by� zwyczajny sen. Nik�y p�omyczek nadziei zgas� i �o��dek Ulicii skurczy� si� z przera�liwego strachu. I ona pozna�a przedsmak tego, co czeka niepos�usznych. Krew, kt�ra zakrzep�a nad oczami, przypomnia�a Siostrze, jak bardzo pragn�a uciec z owej lekcji. To si� naprawd� wydarzy�o - wszystkie to wiedzia�y. Nie mia�y wyboru. Nie by�o chwili do stracenia. Kropla lodowatego potu sp�ywa�a mi�dzy piersiami Ulicii. Je�li si� sp�ni�... Zeskoczy�a z pos�ania. - Zawr��cie statek! - wrzasn�a, otwieraj�c gwa�townie drzwi. - Natychmiast zawr��cie statek! W korytarzu nie by�o nikogo. Siostra z krzykiem ruszy�a na pok�ad. Pozosta�e bieg�y za ni�, uderzaj�c po drodze w drzwi kajut. Ulicia nie traci�a na to czasu - to sternik wyznacza� kurs statku i posy�a� marynarzy do �agli. Gdy Siostra Ulicia z trudem odrzuci�a klap� luku, powita� j� mrok: �wit jeszcze nie nadszed�. Nad ciemn� powierzchni� morza wisia�y o�owiane chmury. Kiedy statek ze�lizn�� si� z pot�nej fali i przez moment zdawa�o si�, �e wpadaj� w czarn� otch�a�, tu� za relingiem zabieli�a si� piana. Pozosta�e Siostry wypad�y na wilgotny od morskiej wody pok�ad. - Zawr��cie statek! - wrzasn�a Ulicia do bosych marynarzy, kt�rzy w niemym zdumieniu spogl�dali na kobiety. Ulicia mrukn�a jakie� przekle�stwo i pop�dzi�a na ruf�, ku sterowi. Pi�� Si�str rzuci�o si� za ni� po nasmo�owanym pok�adzie. Sternik poczu�, �e kto� chwyta goza bluz�, i podni�s� g�ow�, by sprawdzi�, co si� dzieje. Z luku u jego st�p wydostawa�o si� �wiat�o latarni, ukazuj�c twarze czterech ludzi kieruj�cych rumplem. W pobli�u brodatego sternika zgromadzili si� marynarze i stali, wpatruj�c si� w sze�� kobiet. Ulicia z trudem �apa�a oddech. - Co z wami, opieszali g�upcy? Nie s�yszeli�cie, co powiedzia�am? Kaza�am zawr�ci� statek! Nagle poj�a, dlaczego si� tak gapi� - ona i pozosta�e Siostry by�y nagie. Merissa stan�a u boku Ulicii, dumnie wyprostowana, jakby os�ania�a j� si�gaj�ca pok�adu szata. - No, no. Wygl�da na to, �e paniusie przysz�y si� zabawi� - odezwa� si� jeden z majtk�w, przygl�daj�c si� m�odszej kobiecie. Merissa, ch�odna i nieprzyst�pna, spojrza�a w�adczo na u�miechaj�cego si� lubie�nie marynarza. - Wszystko, co moje, nale�y tylko do mnie i nikomu nie wolno na to patrze�, dop�ki mu nie pozwol�. Natychmiast przesta� mi si� przygl�da� albo si� tym zajm�. Gdyby majtek mia� dar i w�ada� nim tak mistrzowsko jak Ulicia, wyczu�by, �e Meriss� otacza nimb mocy. Marynarze wiedzieli jedynie, �e pasa�erki s� bogatymi szlachciankami p�yn�cymi do dziwnych, odleg�ych miejsc, i nie zdawali sobie sprawy, z kim naprawd� maj� do czynienia. Kapitan Blake wiedzia�, �e s� Siostrami �wiat�a, lecz Ulicia zakaza�a mu informowa� o tym marynarzy. Majtek drwi� z Merissy, poruszaj�c obscenicznie biodrami i przybieraj�c po��dliwe miny. - Nie b�d� taka sztywna, dziewuszko. Nie przyszlyby�cie tu w takim stroju, gdyby�cie mia�y na my�li co� innego ni� my. Powietrze doko�a Merissy, zasycza�o. Krew splami�a w kroczku spodnie majtka. Wrzasn�� i podni�s� oszala�e oczy. Wyszarpn�� zza pasa d�ugi n�, po czym z krzykiem rzuci� si� ku kobiecie, najwyra�niej chc�c j� zabi�. Pe�ne usta Merissy u�miechn�y si� zimno. - Ty spro�na szumowino, wysy�am ci� w lodowate obj�cia mojego Pana - mrukn�a do siebie. Cia�o m�czyzny pop�ka�o niczym zdzielony kijem przejrza�y melon, a uderzenie mocy wyrzuci�o je za burt�. Krwawy �lad znaczy� jego drog� przez deski. Mroczna woda niemal bezg�o�nie poch�on�a zw�oki. Pozostali marynarze skamienieli ze zdumienia. - Macie patrze� wy��cznie na nasze twarze. Nie wa�cie si� spogl�da� na cokolwiek innego - sykn�a Merissa. Tamci potakn�li tylko, zbyt przera�eni, �eby si� odezwa�. Jeden spojrza� bezwiednie na cia�o Merissy, jakby jej zakaz wyzwoli� w nim niepowstrzymany odruch. Strwo�ony zacz�� si� natychmiast usprawiedliwia�, lecz ci�a go po oczach ostrym niczym top�r bojowy uderzeniem mocy. Wypad� za burt� jak tamten. - Wystarczy, Merisso. My�l�, �e zrozumieli lekcj� - powiedzia�a cicho Ulicia. Spojrza�y na ni� lodowate, zamglone Han oczy. - Nie pozwol�, �eby patrzyli na to, co do nich nie nale�y. Ulicia unios�a znacz�co brew. - Potrzebujemy ich, �eby wr�ci�. Nie zapomnia�a� chyba, �e si� nam spieszy? Merissa popatrzy�a na marynarzy, jakby obserwowa�a k��bi�ce si� u jej st�p robactwo. - Oczywi�cie, �e nie, Siostro. Musimy natychmiast wraca�. Ulicia odwr�ci�a si� i stwierdzi�a, �e w�a�nie zjawi� si� kapitan Blake. Sta� za nimi z otwartymi szeroko ustami. - Zawr�� statek, kapitanie - poleci�a. - Natychmiast. Wysun�� j�zyk i obliza� wargi, a nast�pnie przebieg� wzrokiem po twarzach Si�str, patrz�c im kolejno w oczy. - Teraz chcesz zawraca�? Dlaczego? Ulicia wyci�gn�a w jego stron� palec. - Dobrze ci zap�aci�y�my, kapitanie, �eby� zabra� nas tam, dok�d chcemy, i wtedy, kiedy chcemy. M�wi�am, �e umowa nie daje ci prawa zadawania pyta�, i obieca�am, �e obedr� ci� ze sk�ry, je�eli pogwa�cisz kt�ry� z jej punkt�w. Je�li wystawiasz mnie na pr�b�, przekonasz si�, �e nie jestem tak pob�a�liwa jak Merissa. Nie obiecuj� szybkiej �mierci. A teraz zawr�� statek, i to ju�! Kapitan Blake niezw�ocznie zacz�� dzia�a�. Obci�gn�� bluz� i spojrza� gniewnie na marynarzy. - Do roboty, lenie! - Da� znak sternikowi. - Zawr�� pan statek, panie Dempsey - Tamten wci�� sta� jak skamienia�y. - Cholera, natychmiast, panie Dempsey! - Kapitan Blake zerwa� z g�owy wymi�toszony kapelusz i sk�oni� si� przed Ulici� uwa�aj�c, by ca�y czas patrze� jej w oczy - Wedle twego �yczenia, Siostro. Z powrotem wok� wielkiej bariery ku Staremu �wiatu. - - Obierz bezpo�redni kurs, kapitanie. Ka�da chwila jest na wag� z�ota. - - Bezpo�redni kurs! - Kapitan zmi�� w d�oni kapelusz. - Nie mo�emy �eglowa� przez wielk� barier�! - Natychmiast z�agodzi� ton g�osu. - To niemo�liwe. Wszyscy zginiemy. Ulicia przycisn�a d�o� do pulsuj�cego b�lem �o��dka. - - Wielka bariera znikn�a, kapitanie. Nie stanowi ju� dla nas przeszkody. Obierz bezpo�redni kurs. - - Wielka bariera znikn�a? - Uderzy� pi�ci� w kapelusz. - To niemo�liwe. Na jakiej podstawie s�dzisz... - - Zn�w pytania i w�tpliwo�ci? - Ulicia nachyli�a si� ku niemu. - - Nie, Siostro. Oczywi�cie, �e nie. Skoro m�wisz, �e bariera znikn�a, to musi tak by�. Cho� nie mam poj�cia, jak zdarzy�o si� co�, co nie mog�o si� zdarzy�. Wiem, �e nie mam prawa w�tpi� i pyta�. Zatem bezpo�redni kurs. - Otar� wargi kapeluszem. - Chro� nas, mi�osierny Stw�rco - mrukn�� i odwr�ci� si� do sternika, byle tylko nie patrze� w gniewne oczy Ulicii. - Ster maksymalnie na sterburt�, panie Dempsey! Sternik spojrza� w d� na marynarzy trzymaj�cych rumpel. - - Maksymalnie na sterburt�, ch�opcy! - Ostro�nie podni�s� wzrok i spyta�: - Jest pan tego pewny, kapitanie? - - Nie sprzeczaj si� ze mn�, bo pop�yniesz wp�aw! - - Rozkaz, kapitanie! Do lin! - krzykn�� do marynarzy, kt�rzy i tak ju� luzowali jedne i ci�gn�li inne liny - Przygotowa� si� do zwrotu! Ulicia obserwowa�a za�og� zerkaj�c� nerwowo za siebie. - Siostry �wiat�a maj� oczy z ty�u g�owy, panowie. Zadbajcie, �eby patrze� tylko tam, albo b�dzie to ostatnia rzecz, jak� ujrzycie w waszym �yciu. Skin�li potakuj�co g�owami i zaj�li si� swoj� robot�. Gdy wr�ci�y do ciasnej kajuty, Tovi owin�a prze�cierad�em dr��ce, pulchne cia�o. - Ju� tak dawno m�odzi nie patrzyli na mnie po��dliwie. - Zerkn�a na Nicei i Meriss�. - Cieszcie si� ich podziwem, dop�ki jeszcze na� zas�ugujecie. Merissa wyci�gn�a okrycie ze skrzyni stoj�cej w tyle kajuty. - Nie na ciebie tak po��dliwie patrzyli. Cecilia skrzywi�a twarz w macierzy�skim u�miechu. - Wiemy o tym, Siostro. My�l�, �e Siostrze Tovi chodzi�o o to, �e teraz, nie chronione zakl�ciem Pa�acu Prorok�w, b�dziemy si� starze� jak wszyscy. Nie b�dziesz mia�a tyle czasu, ile nam by�o dane, �eby radowa� si� swoim wygl�dem. Merissa zesztywnia�a. - - Kiedy wr�cimy do �ask naszego Pana, zatrzymam to, co mam. Tbvi patrzy�a przed siebie z dziwn�, gro�n� min�. - - Chc� odzyska� to, co kiedy� mia�am. Armina opad�a na koj�. - To wina Liliany. Gdyby nie ona, nie musia�yby�my opuszcza� pa�acu i jego zakl��. Gdyby nie ona, Opiekun nie wyda�by nas Jagangowi. Nie utraci�yby�my przychylno�ci Pana. Milcza�y przez chwil�. Zacz�y si� ubiera�, uwa�aj�c, by nie tr�ca� si� �okciami. Merissa wci�gn�a koszul� przez g�ow�. - Zamierzam uczyni�, co tylko b�dzie trzeba, �eby odzyska� �ask� Pana. Zamierzam uzyska� nagrod� za moj� przysi�g�. - Zerkn�a na Tovi. - I zachowa� m�odo��. - Wszystkie pragniemy tego samego, Siostro - odezwa�a si� Cecilia, wpychaj�c r�ce w r�kawy prostej, br�zowej sukni. - Lecz Opiekun �yczy sobie, by�my s�u�y�y teraz Jagangowi. - Naprawd�? - spyta�a Ulicia. Merissa przykucn�a i szuka�a czego� w kufrze. Wyj�a swoj� purpurow� szat�. - A po c� innego zosta�y�my wydane na �ask� i nie�ask� tego cz�owieka? - Wydane? - Ulicia unios�a brew. - Tak s�dzisz? Ja my�l�, �e jest inaczej. My�l�, �e imperator Jagang dzia�a na w�asn� r�k�. Siostry znieruchomia�y i spojrza�y na ni�. - S�dzisz, �e m�g�by si� sprzeciwi� Opiekunowi? - zapyta�a Nicei. - �eby zaspokoi� w�asn� ambicj�? Ulicia postuka�a palcem w g�ow� Nicei. - Zastan�w si�. Opiekun nie przyszed� do nas we �nie, kt�ry nie jest snem. To si� nigdy przedtem nie sta�o. Nigdy. Zamiast niego pojawi� si� Jagang. Nie s�dzisz, �e Opiekun - nawet gdyby nie by� z nas zadowolony i chcia�, by�my odpokutowa�y winy w s�u�bie Jaganga - przyszed�by osobi�cie i rozkaza� nam s�u�y� imperatorowi, okazuj�c w ten spos�b swoje niezadowolenie? Nie s�dz�, by by�a to sprawka Opiekuna. To sprawka Jaganga. Armina porwa�a sw� b��kitn� szat�. By�a odrobin� ja�niejsza ni� suknia Ulicii, lecz r�wnie wymy�lna. - Ale i tak to Liliana sprowadzi�a na nas to wszystko! - - Czy�by? - Ulicia u�miechn�a si� nieznacznie. - Liliana by�a zach�anna. S�dz�, �e Opiekun chcia� wykorzysta� t� jej cech�, jednak ona go zawiod�a. - U�miech znikn��. - To nie Siostra Liliana sprowadzi�a to na nas. - - Oczywi�cie. To ten ch�opiec. - Nicei przerwa�a na chwil� sznurowanie stanika czarnej sukni. - Ch�opiec? - Ulicia z wolna potrz�sn�a g�ow�. - �aden ch�opiec nie zdo�a�by zniszczy� bariery. �aden zwyczajny ch�opiec nie zrujnowa�by plan�w, nad kt�rymi tak ci�ko pracowa�y�my przez te wszystkie lata. Dzi�ki przepowiedniom wiemy, kim on jest. - Ulicia powiod�a wzrokiem po Siostrach. - Znalaz�y�my si� w wielkim niebezpiecze�stwie. Musimy zrobi� wszystko, �eby przywr�ci� panowanie Opiekuna na tym �wiecie, bowiem w przeciwnym razie, kiedy Jagang sko�czy z nami, zabije nas i znajdziemy si� w za�wiatach, bezu�yteczne dla Pana. Je�li tak si� stanie, Opiekun z pewno�ci� b�dzie niezadowolony i sprawi, �e wszystko, co zademonstrowa� nam imperator, wyda si� nam jedynie pieszczotami kochanka. Statek trzeszcza� i j�cza�, a Siostry rozwa�a�y jej s�owa. Wraca�y pospiesznie, �eby s�u�y� cz�owiekowi, kt�ry je wykorzysta, a potem odtr�ci, nie po�wi�caj�c im jednej my�li ani - zw�aszcza - nie nagradzaj�c ich, a przecie� �adna nawet nie pomy�la�a, by mu si� sprzeciwi�. - - Ch�opak czy nie, to on jest wszystkiemu winien. - Merissa zacisn�a szcz�ki. - I pomy�le�, �e mia�am go w gar�ci. By� w naszej mocy. Powinny�my by�y go schwyta�, kiedy mia�y�my po temu okazj�. - - Liliana tak�e chcia�a go schwyta� i przyw�aszczy� sobie jego moc, lecz by�a zbyt nierozwa�na i sko�czy�a z jego przekl�tym mieczem w sercu. Musimy by� sprytniejsze od niej. W�wczas zdob�dziemy jego moc, a Opiekun dostanie jego dusz� - odezwa�a si� Ulicia. - Ale musi by� jaki� spos�b, �eby unikn�� powrotu... - Armina otar�a �z� z oka. - Jak d�ugo, wed�ug ciebie, mo�emy nie spa�? - warkn�a Ulicia. - Wcze�niej czy p�niej zapadniemy w sen. I co wtedy? Jagang udowodni�, �e dosi�gnie nas bez wzgl�du na to, gdzie jeste�my. Merissa ko�czy�a zapina� guziki stanika swej purpurowej sukni. - Zrobimy teraz to, co musimy zrobi�, ale to nie znaczy, �e nie mo�emy my�le�. Ulicia zmarszczy�a w zamy�leniu brwi. Podnios�a wzrok i u�miechn�a si� z przymusem. - - Imperator Jagang mo�e wierzy�, �e nas sobie podporz�dkowa�, lecz my �yjemy ju� bardzo d�ugo. Mo�e je�li wykorzystamy nasz rozum i do�wiadczenie, nie b�dziemy wcale tak zastraszone, jak mu si� wydaje. - - O taaak - sykn�a Tovi. Jej oczy b�yszcza�y wrogo�ci�. - Istotnie, �yjemy d�ugo i nauczy�y�my si� powala� ody�ce oraz patroszy� je mimo ich kwik�w. Nicei wyg�adzi�a fa�dy swej czarnej sukni. - Patroszenie �wi� jest wskazane i dobre, lecz to nie imperator Jagang sprawi�, �e znalaz�y�my si� w tarapatach. Nie nale�y te� marnowa� naszego gniewu na Lilian�: by�a jedynie zach�ann� idiotk�. Jest kto�, kto sprowadzi� na nas te k�opoty, i to on powinien za to odpokutowa�. - M�drze powiedziane, Siostro - pochwa�i�a j� Ulicia. Merissa z roztargnieniem dotkn�a posiniaczonej piersi. - Wyk�pi� si� we krwi tego m�odziana. - Jej oczy zn�w zamieni�y si� w zwierciad�o mrocznego serca. - A on b�dzie na to patrzy�. Ulicia zacisn�a pi�ci i skin�a g�ow�: - To on, Poszukiwacz, �ci�gn�� to na nas. Przysi�gam, �e zap�aci za to swoim darem, swoim �yciem i swoj� dusz�. ROZDZIA� 2 Richard wla� w�a�nie do ust �y�k� gor�cej polewki korzennej, kiedy us�ysza� gro�ne basowe warczenie. Spojrza� z niezadowoleniem na Gratcha. �lepia chimery p�on�y zimnym zielonym blaskiem, a zwierz� wpatrywa�o si� w mrok panuj�cy pomi�dzy kolumnami u podn�a szerokich schod�w. Sk�rzaste wargi unios�y si� i ods�oni�y pot�ne k�y. Richard u�wiadomi� sobie, �e w ustach wci�� ma polewk�, i po�kn�� j�. W gardzieli Gratcha narasta� basowy pomruk przypominaj�cy d�wi�k otwieranych po raz pierwszy od stu lat masywnych wr�t loch�w starego, wilgotnego zamczyska. Ch�opak spojrza� w szeroko otwarte, piwne oczy pani Sanderholt. Pani Sanderholt, Pierwsza Kucharka w Pa�acu Spowiedniczek, wci�� jeszcze czu�a si� niepewnie w obecno�ci Gratcha i nie ca�kiem wierzy�a zapewnieniom Richarda, �e chimera jest nieszkodliwa. Gro�ny pomruk nie poprawia� sytuacji. Kobieta dopiero co przynios�a Richardowi bochenek �wie�ego chleba oraz miseczk� aromatycznej polewki korzennej. Zamierza�a posiedzie� z nim na schodach i porozmawia� o Kahlan, lecz zorientowa�a si�, �e chwil� wcze�niej zjawi�a si� tu chimera. Mimo to Richardowi uda�o si� nak�oni� j�, by przy��czy�a si� do niego. Wypowiedziane g�o�no imi� Kahlan bardzo zainteresowa�o Gratcha. Richard podarowa� mu kiedy� pukiel w�os�w dziewczyny i zawiesi� na szyi na rzemyku razem z z�bem smoczycy. Ch�opak powiedzia� Gratchowi, �e on i Kahlan si� kochaj� i �e Kahlan, tak jak zrobi� to Richard, te� chce si� z nim zaprzyja�ni�. Dlatego te� ciekawski Gratch przysiad� na schodach, �eby pos�ucha�, lecz Richard zd��y� ledwo skosztowa� polewki, a pani Sanderholt nie zdo�a�a jeszcze rozpocz�� rozmowy, gdy jego nastr�j nagle si� zmieni�. Teraz chimera intensywnie i wrogo wpatrywa�a si� w co�, czego Richard nie widzia�. - Dlaczego on si� tak zachowuje? - szepn�a pani Sanderholt. - - Nie mam poj�cia - wyzna� Richard. U�miechn�� si� promienniej i lekcewa��co wzruszy� ramionami, bo jeszcze bardziej si� wystraszy�a. - Musia� po prostu zobaczy� kr�lika albo co� takiego. Chimery maj� rewelacyjny wzrok, widz� doskonale nawet w ciemno�ciach i s� wspania�ymi �owcami. - Wci�� mia�a niepewn� min�, wi�c doda�: - On nie je ludzi. Nigdy nie zrobi�by nikomu krzywdy. Wszystko jest w porz�dku, naprawd�. - Zerkn�� na gro�ne oblicze warcz�cej chimery. - Nie warcz, Gratch. Straszysz j� - szepn�� cicho. - - Chimery to niebezpieczne bestie, Richardzie - powiedzia�a pani Sanderholt, pochylaj�c si� ku ch�opakowi. - Nie s� domowymi zwierz�tkami. Nie mo�na im ufa�. - - Gratch nie jest zwierz�tkiem domowym, to m�j przyjaciel. Znam go od ma�ego, od czasu, kiedy by� o po�ow� ni�szy ode mnie. Jest �agodny jak kociak. Pani Sanderholt u�miechn�a si� z niedowierzaniem. - - Skoro tak twierdzisz, Richardzie - rzek�a, ale w jej oczach nagle pojawi�o si� przera�enie. - On nie rozumie ani s�owa z tego, co m�wi�, prawda? - - Trudno powiedzie�. Czasem pojmuje wi�cej, ni� mi si� wydaje mo�liwe - odpar� Richard. Gratch w og�le nie zwraca� uwagi na rozmawiaj�cych. Zastyg� w napi�ciu, jakby zobaczy� lub wyw�szy� co�, co mu si� nie podoba�o. Richard pomy�la�, �e kiedy� ju� widzia� Gratcha zachowuj�cego si� w ten spos�b, lecz nie m�g� sobie przypomnie�, ani gdzie to by�o, ani kiedy. Pr�bowa�, ale bez powodzenia. Im bardziej si� stara�, tym bardziej owo mgliste wspomnienie mu si� wymyka�o. - Gratch? - Ch�opak chwyci� pot�ne rami� chimery. - Co si� dzieje, Gratch? Chimera nie zareagowa�a na dotyk. Blask zielonych �lepi przybra� na sile, kiedy Gratch dor�s�, jednak jeszcze nigdy nie jarzy�y si� one tak dziko. L�nienie by�o wr�cz o�lepiaj�ce. Richard popatrzy� uwa�nie na zalegaj�ce w dole ciemno�ci, tam gdzie spogl�da�a chimera, ale nie dostrzeg� niczego niezwyk�ego. Ani w�r�d kolumn, ani przy murze okalaj�cym teren pa�acu nikogo nie by�o. To z pewno�ci� jaki� kr�lik, uzna� w ko�cu. Gratch uwielbia� kr�liki. �wit zaczyna� w�a�nie r�owi� i czerwieni� ob�oczki nad rozja�niaj�cym si� powoli horyzontem, na zachodnim niebie migota�y jeszcze tylko nieliczne, najja�niejsze gwiazdy. Pierwszym promykom �wiat�a towarzyszy� �agodny, wyj�tkowo ciep�y jak na zim� wiaterek, kt�ry stroszy� futro pot�nego zwierz�cia i rozwiewa� zdobyt� przez Richarda czarn� peleryn� mriswitha. Podczas pobytu w Starym �wiecie, u Si�str �wiat�a, ch�opak wybra� si� do las�w Hagen, w kt�rych grasowa�y mriswithy - niegodziwe stwory o po��czonych w koszmarn� ca�o�� gadzich i ludzkich zarazem cechach. Richard walczy� z mriswithem i zabi� go, a potem odkry� zadziwiaj�ce w�a�ciwo�ci jego peleryny. Okrycie to tak wspaniale, wr�cz nieskazitelnie wtapia�o si� w t�o, przybieraj�c jego barwy, �e czyni�o mriswitha - albo Richarda, je�li tylko wystarczaj�co si� skoncentrowa� - ca�kowicie niewidocznym. Sprawia�o r�wnie�, �e nikt z darem nie m�g� odkry� jego lub bestii. Jednak z jakiego� powodu dar ch�opaka pozwala� mu wyczu� obecno�� mriswitha. Ta w�a�nie zdolno��, umiej�tno�� wyczucia niebezpiecze�stwa pomimo czarodziejskiej mocy peleryny, ocali�a Richardowi �ycie. Ch�opak nie bra� powa�nie zachowania Gratcha. Poprzedniego dnia odkry�, �e jego ukochana, Kahlan, �yje, i w jednej chwili znikn�y b�l oraz niema m�ka przepe�niaj�ce go od momentu, gdy dowiedzia� si� o jej egzekucji. Szala� z rado�ci, �e jest bezpieczna, i by� wniebowzi�ty po nocy sp�dzonej w owym osobliwym miejscu pomi�dzy �wiatami. Tego pi�knego poranka wszystko w nim �piewa�o i nie zdaj�c sobie z tego sprawy, ci�gle si� u�miecha�. Nawet irytuj�ce zachowanie Gratcha, kt�ry wypatrywa� kr�lika, nie zdo�a�o zepsu� mu humoru. Mimo to ch�opaka troch� denerwowa� �w gard�owy d�wi�k, pani� Sanderholt za� najwyra�niej przera�a�. Siedzia�a nieruchomo obok Richarda na kraw�dzi stopnia i mocno �ciska�a w d�oniach we�niany szal. - Cicho, Gratch. Dosta�e� ca�y udziec barani i p� bochenka chleba. Nie mo�esz ju� by� a� tak g�odny. Warczenie przesz�o w gard�owy pomruk, bo Gratch stara� si� zadowoli� Richarda, wci�� jednak si� w co� wpatrywa�. Ch�opak ponownie zerkn�� w stron� miasta. Zamierza� znale�� konia i jak najszybciej do��czy� do Kahlan oraz swojego dziadka i starego przyjaciela, Zedda. Cho� niecierpliwie oczekiwa� spotkania z Kahlan, t�skni� te� ogromnie do Zedda. Nie widzia� go od trzech miesi�cy, lecz zdawa�o mu si�, �e od ich ostatniego spotkania min�y lata. Zedd by� czarodziejem pierwszego stopnia i by�o wiele spraw, o kt�rych Richard - zw�aszcza w �wietle tego, czego dowiedzia� si� o sobie - chcia� z nim porozmawia�. Wtedy jednak pani Sanderholt przynios�a polewk� i �wie�o upieczony chleb, a ch�opak umiera� z g�odu. Richard popatrzy� na to, co znajdowa�o si� poza bia�ym, eleganckim Pa�acem Spowiedniczek: na osadzon� na stromym g�rskim zboczu ogromn�, imponuj�c� Wie�� Czarodzieja, na jej strzeliste mury z ciemnego kamienia, na wa�y obronne, bastiony i wie�e, na ��cz�ce je przej�cia i mosty. Ca�o�� wygl�da�a jak wyrastaj�ca ze ska�y ponura inkrustacja, jak co� �ywego, co przygl�da si� z g�ry ch�opakowi. Od miasta ku ciemnym murom wi�a si� szeroka droga. Prowadzi�a przez most, kt�ry z tej odleg�o�ci wydawa� si� kruchy i delikatny, przebiega�a pod ostro zako�czonymi palami opuszczanej bramy i nikn�a w mrocznym wn�trzu wie�y Mo�e s� tam tysi�ce komnat, a mo�e tylko jedna. Ch�odne, kamienne spojrzenie Wie�y Czarodzieja sprawi�o, �e Richard cia�niej owin�� si� peleryn� i odwr�ci� wzrok. W tym pa�acu, w tym mie�cie dorasta�a Kahlan. To tutaj sp�dzi�a wi�kszo�� �ycia, a� do ubieg�ego lata, kiedy to, szukaj�c Zedda, przekroczy�a granic� z Westlandem i przypadkiem spotka�a Richarda. Zedd dorasta� w Wie�y Czarodzieja i mieszka! w niej do momentu, gdy - jeszcze przed narodzinami Richarda - opu�ci� Midlandy. Kahlan opowiada�a ch�opakowi o tym, ile czasu sp�dza�a w wie�y, ucz�c si�, lecz tak�e w jej opowie�ciach by�o to ponure miejsce. A teraz wyrastaj�ca niewzruszenie z g�rskiego stoku baszta wydawa�a si� Richardowi przera�aj�ca i zgubna. Ch�opak pomy�la� o tym, jak wygl�da�a Kahlan, gdy by�a ma�� dziewczynk�, i u�miech powr�ci�. Kahlan szkolona na Spowiedniczk�, przemierzaj�ca hole tego pa�acu i korytarze wie�y, przebywaj�ca w�r�d czarodziej�w i mieszka�c�w miasta. Lecz Aydindril upad�o pod naporem Imperialnego �adu i nie by�o ju� wolnym miastem, siedzib� w�adzy Midland�w. Zedd pos�u�y� si� jedn� ze swoich czarodziejskich sztuczek i sprawi�, �e wszyscy s�dzili, i� s� �wiadkami egzekucji Kahlan. Dzi�ki temu czarodziej i dziewczyna mogli uciec z Aydindril. Teraz nikt nie b�dzie ich �ciga�. Pani Sanderholt zna�a Kahlan od urodzenia i nie posiada�a si� z rado�ci, kiedy Richard powiedzia� jej, �e dziewczyna jest ca�a i zdrowa. Ch�opak zn�w si� u�miechn��. - Jaka by�a Kahlan w dzieci�stwie? Pani Sanderholt zapatrzy�a si� w dal i r�wnie� si� u�miechn�a. - Zawsze by�a bardzo powa�na. By�a s�odkim dzieckiem, kt�re wyros�o na dzieln� i pi�kn� kobiet�. Dzieckiem obdarzonym nie tylko magicznym darem, ale i wspania�ym charakterem. �adna Spowiedniczka nie by�a zdziwiona, �e to w�a�nie ona zosta�a Matk� Spowiedniczka. Przeciwnie, wszystkie si� z tego cieszy�y, bo nie stara�a si� dominowa�, lecz zawsze d��y�a do zgody. Chocia� je�li kto� z uporem trwa� w b��dzie i sprzeciwia� si� jej, potrafi�a by� twarda i nieust�pliwa jak �adna z dotychczasowych Matek Spowiedniczek. Nigdy nie zna�am Spowiedniczki, kt�ra tak bardzo kocha�aby lud Midland�w. Zawsze by�am dumna z tego, �e j� znam. - Pani Sanderholt pogr��y�a si� we wspomnieniach. Za�mia�a si� leciutko, a nie by� to d�wi�k r�wnie kruchy jak ona. - Nawet wtedy, gdy da�am jej klapsa za to, �e wynios�a bez pytania dopiero co upieczon� kaczk�. Richard u�miechn�� si� na my�l o tym, �e us�yszy opowie�� o niegrzecznej ma�ej Kahlan. - - Nie ba�a� si� ukara� Spowiedniczki, nawet tak ma�ej? - - Nie - odpar�a zdecydowanie pani Sanderholt. - Gdybym pob�a�a�a Kahlan, jej matka natychmiast by mnie zwolni�a. Mieli�my j� traktowa� z szacunkiem, ale sprawiedliwie. - - P�aka�a? - spyta� Richard, zanim ugryz� spory k�s pysznego chleba z grubo mielonej pszenicy, z odrobink� melasy. - Nie. Zdziwi�a si�. By�a przekonana, �e nie post�pi�a �le, i zacz�a si� t�umaczy�. Jaka� kobieta z dw�jk� dzieciak�w, kt�re by�y niemal w wieku Kah�an, czeka�a pod pa�acem na �atwowiern� osob�. Gdy Kahlan wyruszy�a do Wie�y Czarodzieja, owa kobieta zaczepi�a j� i opowiedzia�a smutn� historyjk�, twierdz�c, �e potrzebuje z�ota, by nakarmi� dzieci. Kahlan kaza�a jej zaczeka� i zabra�a moj� pieczon� kaczk�, bo uzna�a, i� kobieta ta potrzebuje jedzenia, a nie pieni�dzy. Posadzi�a dzieciaki o, tam - pani Sanderholt wskaza�a obanda�owan� d�oni� w lewo - i nakarmi�a je kaczk�. Ich matka si� w�ciek�a i zacz�a wrzeszcze�, oskar�aj�c Kahlan, �e jest samolubna i �a�uje jej pa�acowego z�ota. Kiedy Kahlan mi o tym opowiada�a, w kuchni zjawi� si� patrol Gwardii Obywatelskiej, wlok�c ze sob� ow� kobiet� i jej dzieci. Najwyra�niej gwardia przy�apa�a j�, gdy z�orzeczy�a Kahlan. Akurat wtedy w kuchni zjawi�a si� matka Kahlan, chc�c si� dowiedzie�, co si� dzieje. Ma�a wszystko jej opowiedzia�a, kobieta za� przerazi�a si�, bo nie tylko zosta�a pochwycona przez gwardi�, ale jeszcze stan�a przed obliczem samej Matki Spowiedniczki. Matka Kahlan wys�ucha�a opowie�ci c�rki i owej kobiety, a nast�pnie powiedzia�a ma�ej, �e je�eli si� komu� pomaga, to bierze si� za niego odpowiedzialno�� i trzeba zadba�, by �w kto� m�g� zn�w stan�� na w�asnych nogach. Ca�y nast�pny dzie� Kahlan sp�dzi�a na Kings Row, z gwardzistami prowadz�cymi ow� kobiet�. Chodzi�a od pa�acu do pa�acu i pyta�a, czy nie trzeba im pracownicy. Nie mia�a zbyt wiele szcz�cia, bo wszyscy wiedzieli, �e ta kobieta to pijaczka. Czu�am si� winna, �e spu�ci�am Kahlan lanie, nawet nie s�uchaj�c, dlaczego wzi�a t� kaczk�. Mia�am przyjaci�k�, surow� kobiet�, szefow� kucharek w jednym z pa�ac�w. Pobieg�am do niej i przekona�am, �eby przyj�a ow� kobiet�, gdy Kahlan j� przyprowadzi. Nigdy nie powiedzia�am Kahlan, co zrobi�am. Ta kobieta d�ugo tam pracowa�a, ale ju� nigdy nie zbli�y�a si� do Pa�acu Spowiedniczek. Kiedy jej m�odszy syn dor�s�, wst�pi� do Gwardii Obywatelskiej. Zosta� ranny, gdy ostatniego lata D�Haranczycy zaj�li Aydindril, i tydzie� p�niej zmar�. Richard tak�e walczy� z D�Hara i w ko�cu zabi� jej w�adc�, Rahla Pos�pnego. Wci�� jeszcze czu� uk�ucie �alu na my�l, �e sp�odzi� go �w z�y cz�owiek, lecz nie mia� ju� poczucia winy z tego powodu. Wiedzia�, �e zbrodnie ojc�w nie przechodz� na dzieci, a ju� na pewno nie by�o win� jego matki, �e Rahl j� zgwa�ci�. Ojczym wcale nie kocha� przez to mniej matki Richarda ani nie okazywa� mniej mi�o�ci ch�opakowi za to, �e nie jest jego synem. R�wnie� mi�o�� Richarda nie zmniejszy�a si� ani troch�, kiedy dowiedzia� si�, �e George Cypher nie jest jego prawdziwym ojcem. Richard te� by� czarodziejem, teraz ju� o tym wiedzia�. Dar, magiczna si�a w jego wn�trzu zwana Han, pochodzi� od dw�ch linii czarodziej�w: od Zedda, dziadka ze strony matki, i od ojca, Rahla Pos�pnego. Dzi�ki temu zyska� magiczn� moc, jakiej od tysi�cy lat nie mia� �aden czarodziej: w�ada� nie tylko magi� addytywn�, ale i subtraktywn�. Richard niewiele wiedzia� o byciu czarodziejem i o magii, lecz Zedd na pewno go nauczy. Pomo�e mu kontrolowa� dar i korzysta� ze� ku po�ytkowi ludzi. - To podobne do Kahlan, kt�r� znam - oznajmi� Richard, prze�kn�wszy chleb. Pani Sanderholt ze smutkiem potrz�sn�a g�ow�. - Zawsze czu�a si� bardzo odpowiedzialna za mieszka�c�w Midland�w. Wiem, jak bardzo dotkn�o j� to, �e zwr�cili si� przeciwko niej otumanieni obietnic� otrzymania z�ota. - - Za�o�� si�, �e nie wszyscy - powiedzia� ch�opak. - Ale nie wolno ci nikomu zdradzi�, �e ona wci�� �yje. Nikt nie mo�e si� o tym dowiedzie�, �eby Kahlan by�a bezpieczna. - - Wiesz, �e nie zdradz� sekretu, Richardzie. Wydaje mi si� jednak, �e ju� o niej zapomnieli. I �e wybuchn� zamieszki, je�eli nie dadz� im obiecanych pieni�dzy. - lb dlatego ci ludzie zbieraj� si� przed Pa�acem Spowiedniczek? Pani Sanderholt skin�a g�ow�. - Uwa�aj�, �e maj� prawo do z�ota, bo kto� z Imperialnego L�du powiedzia� im, �e je dostan�. Co prawda ten cz�owiek ju� nie �yje, ale jego s�owa sprawi�y, �e z�oto magicznym sposobem sta�o si� ich. Je�li Imperialny �ad nie zacznie rozdawa� z�ota ze skarbca, ci ludzie gromadz�cy si� na ulicach wkr�tce uderz� na pa�ac, �eby je sobie wzi��. - Mo�e obieca� to po to, �eby odwr�ci� ich uwag�, a Imperialny �ad ca�y czas zamierza� zatrzyma� z�oto dla siebie jako �up i b�dzie broni� pa�acu. - Mo�e i masz racj�. - Pani Sanderholt zapatrzy�a si� w dal. - Prawd� m�wi�c, nie wiem, co ja tu jeszcze robi�. Nie mam wcale ochotv patrze�, jak Imperialny �ad panoszy si� w pa�acu. Nie zamierzam dla nich pracowa�. Chyba powinnam wyjecha� i poszuka� pracy tam, gdzie ludzie s� jeszcze wolni od tej zgrai. Ale dziwnie jest o tym my�le�, bo wi�kszo�� �ycie sp�dzi�am w pa�acu. Richard ponownie spojrza� poza bia�� wspania�o�� Pa�acu Spowiedniczek, na miasto. Czy i on powinien st�d uciec i pozostawi� rodow� siedzib� Spowiedniczek i czarodziej�w we w�adaniu Imperialnego �adu? Czy� jednak mia� inne wyj�cie? Zw�aszcza �e �o�nierze �adu z pewno�ci� ju� go szukali. By�oby lepiej, gdyby si� wymkn��, dop�ki s� wci�� rozproszeni i zdezorganizowani po �mierci cz�onk�w ich rady. Ch�opak nie wiedzia�, co powinna zrobi� pani Sanderholt, za to on sam musi znikn��, nim �ad go odnajdzie. Musi dotrze� do Kahlan i Zedda. Warczenie Gratcha przesz�o w straszliwe dudnienie, kt�re wstrz�sn�o Richardem do g��bi, wyrywaj�c go z zadumy. Chimera podnios�a si� p�ynnym ruchem. Ch�opak zn�w przyjrza� si� miejscu u podn�a schod�w i nic nie zobaczy�. Pa�ac Spowiedniczek zbudowano na wzg�rzu, roztacza�a si� st�d wspania�a panorama Aydindril. Z tego punktu obserwacyjnego Richard widzia�, �e na ulicach miasta s� oddzia�y wojska, lecz �aden z nich nie znajdowa� si� w pobli�u ich tr�jki siedz�cej na bocznym dziedzi�cu przed kuchennym wej�ciem. W zasi�gu wzroku nie by�o �adnej �ywej istoty, na kt�r� Gratch m�g�by tak patrze�. Richard wsta� i przelotnie dotkn�� gardy miecza. By� wy�szy ni� wi�kszo�� m�czyzn, ale chimera i tak go przerasta�a.Gratch by� jeszcze zupe�nie m�ody, a ju� mia� prawie siedem st�p. Ch�opak ocenia�, �e wa�y� p�tora raza tyle, ile on. Prawdopodobnie uro�nie jeszcze stop�, mo�e nawet wi�cej. Richard nie by� ekspertem od chimer kr�tkoogoniastych: nie widzia� ich zbyt wiele, a te, kt�re widzia�, akurat pr�bowa�y go zabi�. Ch�opak zabi� w samoobronie matk� Gratcha i musia� zaadoptowa� ma�� sierotk�. Z czasem zostali serdecznymi przyjaci�mi. Pod r�ow� sk�r� pot�nej piersi i brzucha Gratcha napina�y si� w�z�y mi�ni. Sta� nieruchomo, spi�ty, trzymaj�c �apy przy bokach, kieruj�c kosmate uszy ku temu, czego inni nie widzieli. Nigdy - nawet wtedy, gdy by� g�odny i chwyta� jakie� zwierz� - nie wygl�da� tak gro�nie i dziko. Richard poczu�, �e je�� mu si� w�osy na karku. Tak bardzo chcia� sobie przypomnie�, kiedy widzia� Gratcha warcz�cego tak jak teraz. Musia� odsun�� na bok radosne my�li o Kahlan i skupi� uwag� na tym, co si� tutaj dzia�o. Pani Sanderholt sta�a obok ch�opaka i nerwowo zerka�a to na Gratcha, to na miejsce, w kt�re si� wpatrywa�. Cho� szczup�a i krucha, wcale nie by�a strachliw� kobiet�, lecz Richard mia� wra�enie, �e ch�tnie za�ama�aby r�ce, gdyby nie spowija�y ich banda�e. Ch�opak poczu� si� nagle zupe�nie ods�oni�ty na tych szerokich schodach. Jego bystre, szare oczy przeszukiwa�y mrok oraz zakamarki po�r�d kolumn i eleganckich pawilon�w rozrzuconych poni�ej pa�acu. Od czasu do czasu podmuchy wiatru unosi�y migoc�ce p�atki �niegu, poza tym jednak nie by�o wida� �adnego ruchu. Richard tak intensywnie wpatrywa� si� w mrok, �e a� rozbola�y go oczy, lecz nie dostrzeg� �adnej �ywej istoty, �adnego �ladu zagro�enia. Niczego nie dostrzeg�, a mimo to narasta�o w nim poczucie niebezpiecze�stwa. Nie by�a to wy��cznie reakcja na niezwyk�e rozdra�nienie Gratcha - owo uczucie budzi�o si� we wn�trzu Richarda, w jego Han, i promieniowa�o do wszystkich mi�ni, tak �e napina�y si�, przygotowuj�c do dzia�ania. Magia sta�a si� jego dodatkowym zmys�em, kt�ry cz�sto ostrzega� go, gdy inne zawodzi�y. Ch�opak u�wiadomi� sobie, �e i tym razem to w�a�nie magia go przed czym� ostrzega. Dr�czy�o go pragnienie ucieczki, zanim b�dzie za p�no. Musi dotrze� do Kahlan, wi�c nie powinien si� pakowa� w �adne k�opoty. M�g�by znale�� konia i odjecha�, a jeszcze lepiej by�oby, gdyby natychmiast uciek�, a konia znalaz� p�niej. Gratch roz�o�y� skrzyd�a i przykucn��. Przybra� gro�n� postaw�, got�w wznie�� si� w powietrze. Sk�rzaste wargi jeszcze bardziej si� skurczy�y, a basowemu, wibruj�cemu warczeniu towarzyszy�a para oddechu, kt�ra z sykiem wydobywa�a si� spomi�dzy k��w. Ramionami Richarda wstrz�sa�y dreszcze. Oddycha� coraz szybciej, w miar� jak wyra�ne poczucie zagro�enia przechodzi�o w gro�b�. - Mo�e wesz�aby pani do �rodka, pani Sanderholt - zaproponowa�, przenosz�c spojrzenie z jednego d�ugiego cienia na drugi. - P�niej przyjd� do pani i porozmawiamy... S�owa uwi�z�y Richardowi w gardle, gdy w�r�d bia�ych kolumn dostrzeg� szybki ruch: falowanie powietrza przypominaj�ce dr�enie ciep�ych pr�d�w nad ogniskiem. Wpatrywa� si� w to miejsce, nie maj�c pewno�ci, czy naprawd� dostrzeg� to zjawisko, czy te� tylko je sobie wyobrazi�. Gwa�townie stara� si� zrozumie�, co by to mog�o by�, je�li rzeczywi�cie widzia� �w ruch. Mo�e by�a to jedynie gar�� �nie�nego py�u niesiona porywem wiatru. Teraz nie widzia� ju� nic, cho� wci�� z uporem waptrywa� si� w to miejsce. Prawdopodobnie to tylko poruszony wiatrem �nieg, pr�bowa� si� uspokoi�. Niespodziewanie, niczym lodowata ciemna woda buchaj�ca ze szczeliny w lodowej okrywie rzeki, ow�adn�o nim zrozumienie. Richard przypomnia� sobie, kiedy s�ysza� tak warcz�cego Gratcha. Delikatne w�oski na karku ch�opaka zje�yry si�, wbijaj�c si� w jego cia�o jak lodowe ig�y. D�o� odnalaz�a r�koje�� miecza. - Prosz� ju� is� - szepn�� do pani Sanderholt nie znosz�cym sprzeciwu tonem. - Natychmiast. Gdy brz�k stali oznajmi�, �e Miecz Prawdy wydosta� si� na rze�kie powietrze poranka, kobieta bez wahania skoczy�a w g�r� schod�w, zmierzaj�c ku odleg�ym drzwiom prowadz�cym do kuchni. W jaki spos�b si� tu pojawi�y? Przecie� to niemo�liwe, a tymczasem Richard by� pewny, �e tu s� - wyczuwa� je. - Ta�cz ze mn�, �mierci. Jestem got�w - wyszepta�, ju� w transie gniewu, kt�ry p�yn�� we� z Miecza Prawdy. Nie by�y to s�owa ch�opaka - przysz�y wraz z magi� miecza, wraz z duchami tych wszystkich, kt�rzy przed nim w�adali owym or�em. S�owom towarzyszy�o instynktowne zrozumienie ich znaczenia: to by�a poranna modlitwa ostrzegaj�ca, �e mo�na umrze� owego dnia, wi�c - dop�ki si� �yje - powinno si� uczyni� wszystko, co tylko mo�na. Echo innych wewn�trznych g�os�w u�wiadomi�o Richardowi, �e s�owa te znacz� jednocze�nie co� zupe�nie innego, �e s� bojowym okrzykiem. Gratch, rycz�c, wystrzeli� w powietrze, odbiwszy si� jednym pot�nym zamachem ramion. �nieg zawirowa� za nim, poderwany silnymi uderzeniami skrzyde�, kt�re rozwia�y r�wnie� zdobyt� przez Richarda peleryn� mriswitha. Ch�opak wyczu� obecno�� bestii, zanim jeszcze ujrza�, jak materializuj� si� w zimowym powietrzu. Zobaczy� je w umy�le, nim spostrzeg�y je jego oczy. Wyj�cy w�ciekle Gratch spada� jak b�yskawica ku podstawie schod�w. Ukaza�y si� niedaleko kolumn akurat wtedy, kiedy dotar�a tam chimera. Ich bia�e �uski, szpony i peleryny rysowa�y si� niewyra�nie na tle �niegu. Ich biel by�a nieskalana jak dzieci�ca modlitwa. Mriswithy. ROZDZIA� 3 Mriswithy zareagowa�y na zagro�enie, materializuj�c si� i rzucaj�c na chimer�. Widok atakowanego przyjaciela sprawi�, �e magia miecza, jego gniew, rozszala�y si� w Richardzie z ca�� furi�. Run�� w d� schod�w ku rozpoczynaj�cej si� walce. Uszy ch�opaka rozdziera� ryk - Gratch szarpa� mriswithy. Teraz, w ogniu walki, zn�w mo�na by�o je dostrzec. Trudno by�o co prawda rozr�ni� bestie na tle �niegu i bia�ego kamienia, ale Richard widzia� je do�� dobrze. Wydawa�o mu si�, �e jest ich oko�o dziesi�ciu, przynajmniej tyle naliczy� w ca�ym tym zamieszaniu. Pod pelerynami nosi�y sk�ry - r�wnie bia�e jak wszystko doko�a. Wcze�niej ch�opak widzia� tylko czarne mriswithy, lecz zdawa� sobie spraw�, �e mog� przybiera� barw� otoczenia. Naci�gni�ta g�adka sk�ra, kt�ra okrywa�a ich g�owy, na szyjach zmienia�a si� w zachodz�ce na siebie �uski. Z rozwartych, pozbawionych warg ust wystawa�y drobne, ostre jak ig�y z�by. W szponach potwory trzyma�y no�e o trzech ostrzach. Ich przypominaj�ce paciorki oczy nienawistnie wpatrywa�y si� w chimer�. Mriswithy k��bi�y si� doko�a znajduj�cej si� po�r�d nich ciemnej postaci. P�d rozwiewa� ich bia�e peleryny, kiedy mkn�y po �niegu, unikaj�c zamach�w pot�nych ramion Gratcha, lub �lizga�y si� i kozio�kowa�y wskutek cios�w chimery. Gratch z pe�n� okrucie�stwa sprawno�ci� chwyta� je szponami, rozdziera� i odrzuca�, plami�c przy tym �nieg krwi�. Mriswithy tak zajadle atakowa�y chimer�, �e Richard niepostrze�enie zaszed� je od ty�u. Wcze�niej walczy� zawsze tylko z jednym mriswithem i ju� to by�o straszliwym do�wiadczeniem, teraz jednak, przepe�niony magiczn� furi�, nie zastanawia� si� nad niebezpiecze�stwem i my�la� jedynie o tym, by pom�c Gratchowi. Zanim bestie zd��y�y si� odwr�ci� i skoncentrowa� na obronie przed nowym zagro�eniem, powali� ju� dwie z nich. W porannym powietrzu rozleg�o si� przeszywaj�ce �miertelne wycie, rani�c uszy ch�opaka. Richard wyczu�, �e za jego plecami, od strony pa�acu, pojawi�y si� kolejne mriswithy. Zd��y� si� odwr�ci� i zobaczy�, jak materializuj� si� jeszcze trzy bestie. P�dzi�y, by przy��czy� si� do walki a na drodze sta�a im jedynie pani Sanderholt. Kobieta krzykn�a, zorientowawszy si�, �e odcin