8594
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8594 |
Rozszerzenie: |
8594 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8594 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8594 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8594 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
STANIS�AW LEM
PAMI�TNIK ZNALEZIONY W WANNIE
WST�P
Zapiski cz�owieka neogenu stanowi� jeden z najcenniejszych zabytk�w zamierzch�ej
przesz�o�ci Ziemi. Pochodz� ze schy�kowego okresu kultury prechaotyckiej, kt�ra
poprzedzi�a
Wielki Rozpad. Jest ironicznym paradoksem dziej�w, �e
o cywilizacjach wczesnego neogenu, o prakulturach Asyrii, Egiptu, Grecji wiemy
daleko wi�cej ani�eli o czasach praatomistyki i astrogacji pierwotnej. Te
archaiczne kultury
pozostawi�y po sobie wszak�e trwa�e pomniki z ko�ci, kamienia, �upku i br�zu,
podczas gdy w
�rodkowym i p�nym neogenie do utrwalania ca�okszta�tu wiedzy s�u�y� tak zwany
papyr.
T� pochodn� celulozy, substancj� wiotk�, prawie bia��, walcowano i ci�to na
czworoboczne arkusze, na kt�rych ciemn� farb� t�oczono wszelkiego rodzaju
informacje, po
czym sk�adano je razem i zszywano w specjalny spos�b.
Aby poj��, jak dosz�o do Wielkiego Rozpadu, owej katastrofy, kt�ra w przeci�gu
tygodni zniszczy�a dorobek wiek�w, trzeba cofn�� si� o trzy tysi�ce lat. W
czasach tych nie
istnia�a metamnestyka ani technika krystalizowania informacji. Wszystkie funkcje
dzisiejszych
mnemor�w i gnostron�w spe�nia� papyr. Istnia�y ju�, co prawda, pierwociny
pami�ci
mechanicznej, by�y to jednak machiny ogromne
1 k�opotliwe w obs�udze, u�ywane zreszt� do cel�w specjalnych i w�skich. Zwano
je
�elektrycznymi m�zgami�, dla tej samej, tylko z dystansu historycznego
zrozumia�ej przesady,
kt�r� powodowani budowniczowie Ma�ej Azji mieli wie�� �wi�tyni Baa-Bel za
si�gaj�c� nieba.
Nie wiemy dok�adnie, kiedy ani gdzie wybuch�a epidemia papyrolizy.
Prawdopodobnie
sta�o si� to w po�udniowych, pustynnych regionach �wczesnego pa�stwa Ammer-Ku,
gdzie
budowano pierwsze przystanie kosmiczne. Wsp�cze�ni nie poj�li zrazu
zagra�aj�cego im
niebezpiecze�stwa. Surowy os�d ich lekkomy�lno�ci, wypowiadany przez wielu
p�niejszych
historyk�w, trudno nam podzieli�. Papyr nie odznacza� si� istotnie szczeg�ln�
trwa�o�ci�, nie
mo�na jednak czyni� kultury prechaotyckiej odpowiedzialn� za to, �e nie
przewidzia�a
istnienia kataczynnika RV, znanego te� jako czynnik Harcjusza. Zreszt�
rzeczywist� natur�
tego czynnika wykry� Fo�ses Prodoktor Sz�sty dopiero w okresie galaktyjskim,
ustaliwszy, i�
kolebk� jego jest trzeci ksi�yc Urana. Zawleczony nie�wiadomie na Ziemi� przez
jedn� z
wczesnoorbitalnych wypraw odkrywczych (wed�ug Prognostora Phaa-Waaka by�a to
�sma
ekspedycja ma�a�dycka), wywo�a� czynnik Harcjusza lawinowy rozpad papyru na
ca�ym
globie.
Szczeg��w kataklizmu nie znamy. Wed�ug ustnych przekaza�, skrystalizowanych
dopiero w czwartym galaktium, ogniskami epidemii by�y wielkie zbiornice
wiedzono�nych
papyr�w, tak zwane bao-blyo-theki. Reakcja zachodzi�a prawie momentalnie. Na
miejscu
bezcennych z�o�y spo�ecznej pami�ci pozostawa�y stosy szarego, lekkiego jak
popi� py�u.
Uczeni prechaotyccy s�dzili, i� maj� do czynienia z atakuj�cym papyr zarazkiem,
i
wiele czasu stracili na daremnych poszukiwaniach. Trudno odm�wi� s�uszno�ci
gorzkiej
uwadze Histognostora Czwartego Taurydzkiego, �e lepiej przys�u�yliby si�
ludzko�ci, gdyby
�w zmarnowany czas po�wi�cili raczej przekuwaniu rozpadaj�cych si� tre�ci w
kamieniu.
P�ny neogen, okres katastrofy, nie zna� grawitroniki, kyberkonomiki ani
syntefizyki.
Gospodarka poszczeg�lnych grup etnicznych, zwanych nacyami, nosi�a charakter
wzgl�dnie
autonomiczny. By�a ona w bezwzgl�dny spos�b uzale�niona od kr��enia papyru. Od
niego te�
zale�a�a ci�g�o��
dostaw na Marsa, gdzie Tyberis Syrtyjska znajdowa�a si� w pierwszym stadium
budowy.
Papyroliza zrujnowa�a nie tylko �ycie gospodarcze. Czasy owe nazywa si�, nie bez
s�uszno�ci, epok� papyrokracji. Papyr regulowa� i koordynowa� wszelkie zbiorowe
czynno�ci
ludzi, a nadto jeszcze okre�la�, w spos�b trudno dla nas zrozumia�y, losy
jednostek (jako tak
zwany ,,papyr osobisty�). Zreszt� u�ytkowych i rytualnych znacze� papyru w
�wczesnym folk-
lorze (a katastrofa przypad�a na okres najwy�szego rozkwitu kultury
prechaotyckiego
neogenu) dot�d ca�kowicie nie skatalogowano. Znaczenie jednych jego rodzaj�w
znamy, z
innych pozosta�y tylko puste nazwy (aphisse, para-gony, baun-knooty, doku-m�ty i
in.). W
epoce owej niepodobna si� by�o urodzi�, wzrasta�, kszta�ci�, pracowa�,
podr�owa� ani
zdobywa� �rodk�w utrzymania bez po�rednictwa papyru.
W tym �wietle objawiaj� si� rozmiary katastrofy, jaka dotkn�a Ziemi�. Wszelkie
�rodki zaradcze: kwarantanna, izolacja ca�ych miast i kontynent�w, budowa
schron�w
hermetycznych - zawiod�y. Nauka �wczesna by�a bezsilna wobec subatomowej
struktury
kataczynnika, kt�ry powsta� w toku ewolucji anabiotycznej. Po raz pierwszy w
historii
wi�ziom spo�ecznym zagrozi� ca�kowity rozpad. Jak g�osi napis, odcyfrowany na
�cianie �a�ni
w wykopaliskach Fri-Sco (jednego z najlepiej zachowanych miast po�udniowego
Ammer-Ku),
wyryty przez anonimowego piewc� kataklizmu, �niebo za�mi�o si� nad miastami od
chmur
rozpad�ego papyru, a potem przez czterdzie�ci dni i nocy pada� brudny deszcz, a
tak z wiatrem
i potokami b�ota sp�yn�a z oblicza Ziemi historia ludzka�.
By� to, w samej rzeczy, okrutny cios, zadany dumie cz�owieka p�nego neogenu,
kt�ry
w swym mniemaniu si�ga� ju� do gwiazd. Koszmar papyrolizy wch�ania� w siebie
wszystkie
dziedziny �ycia. W miastach wybucha�a panika, pozbawieni indywidualno�ci ludzie
tracili
rozs�dek, za�amywa�y si� dostawy d�br, dochodzi�o do akt�w przemocy, technika,
rozw�j
nauk, szkolnictwo - rozpada�y si� i gin�y. Gdy centrale energetyczne stawa�y,
nie mo�na ich
by�o dla braku plan�w naprawi�. Gas�y �wiat�a elektryczne, a nasta�a ciemno��
rozwidnia�y
p�omienie po�ar�w.
Tak wkroczy� neogen w czasy chaotyckie. Trwa� mia�y one dwie�cie z g�r� �at.
Pierwsze �wier�wiecze Wielkiego Rozpadu nie pozostawi�o �adnych pisanych kronik,
z a�
nadto dobrze zrozumia�ych wzgl�d�w. Tak wi�c domy�la� si� tylko mo�emy, w jakich
warunkach usi�owa� rz�d przed p�wieczem powsta�ej Federacji Ziemskiej zapobiec
rozpado-
wi spo�ecze�stwa.
Im wy�sza cywilizacja, tym �ywotniejsze staje si� dla niej podtrzymanie kr��enia
informacji, tym wra�liwsza jest na ka�de tego kr��enia zak��cenie. �w krwiobieg
spo�eczny
ustawa�. Jedyn� skarbnic� wiedzy by�a pami�� �yj�cych fachowc�w, j� wi�c trzeba
by�o
utrwali� przede wszystkim. Problem, Z pozoru wzgl�dnie prosty, okaza� si� nie do
rozwi�zania. Wiedza p�nego neogenu by�a tak rozcz�onkowana, �e �aden
specjalista nie
ogarnia� ca�o�ci swej dziedziny. Odtworzenie wymaga�o wi�c �mudnej, d�ugotrwa�ej
wsp�pracy grup specjalistycznych. Gdyby podj�to j� natychmiast - twierdzi Laa
Bar
Polignostor �smy z Bermandzkiej Szko�y Historycznej - cywilizacja neogenu
zosta�aby rych�o
zrekonstruowana. Znakomitemu tw�rcy systematyki chronologicznej neogenu trzeba
odpowiedzie�, �e by� mo�e postulowane przeze� dzia�anie doprowadzi�oby do
nagromadzenia
g�r wiedzy, ale - po spe�nieniu zadania - nie mia�by z nich kto korzysta�. Nie
by�yby do tego
zdolne hordy koczownik�w opuszczaj�ce ruiny zdewastowanych miast, a zdzicza�e
ich dzieci
nie zna�yby ju� wcale sztuki czytania ani pisania. Cywilizacj� przychodzi�o
ratowa� w chwili,
gdy rozprz�ga� si� przemys�, ustawa�o budownictwo, zastyga� transport, kiedy o
pomoc wo�a�y
g�oduj�ce rzesze kontynent�w i pozbawione dostaw, zagro�one w swym bycie kolonie
Marsa.
Specjali�ci nie mogli pozostawi� ludzko�ci jej losowi, aby w odosobnieniu
tworzy� nowe
techniki zapis�w.
Podejmowano wysi�ki rozpaczliwe. Ca�� produkcj� niekt�rych ga��zi przemys�u
rozrywkowego, np. tak zwanych film�w, obr�cono na dora�ne notowanie nap�ywaj�cej
infor-
macji o ruchu statk�w i rakiet, bo mno�y�y si� ich katastrofy. Z pami�ci
odtwarzane plany
sieci energetycznych odciskano na tkaninach odzie�owych. Wszystkie zapasy
zdatnych do
pisania sztucznych tworzyw rozprowadzano w�r�d szk�. Uczeni fizycy dogl�dali
gro��cych
wybuchem stos�w atomowych. Ratownicze ekipy fachowc�w mkn�y z jednego punktu
globu w
drugi. Wszystko to by�o jednak okruchami �adu, atomami organizacji, topniej�cymi
w oceanie
rozprzestrzeniaj�cego si� chaosu. Miotan� nieustannymi wstrz�sami, w ci�g�ej
walce z
zalewem analfabetyzmu, ignorancji, uwstecznienia, stoj�c� kultur� chaotyck�
os�dza� nale�y
nie wed�ug tego, co uroni�a z dorobku dziej�w, ale wed�ug tego, co, mimo
wszystko, umia�a
ocali�.
Powstrzymanie pierwszej fali Wielkiego Rozpadu wymaga�o ofiar najwi�kszych.
Uratowano przycz�ki ziemskie Marsa i zrekonstruowano technologi� - ten
kr�gos�up cy-
wilizacji. Ta�moteki i mikrofony zast�pi�y zbiornice zniszczonego papieru.
Niestety w innych
dziedzinach straty poniesiono okrutne.
Poniewa� produkcja nowych �rodk�w zapisu nie zaspokaja�a potrzeb
najpilniejszych,
po�wi�cano - aby ocali� zr�by kultury - wszystko, co im bezpo�rednio nie
s�u�y�o. Najwi�ksz�
kl�sk� ponios�y nauki humanistyczne. Wiedz� przekazywano ustnie - � pod postaci�
wyk�ad�w,
a s�uchacze ich stali si� potem wychowawcami nast�pnego pokolenia. By� to jeden
ze
zdumiewaj�cych prymityw�w kultury chaotyckiej, kt�ry sprawi�, �e Ziemia
wychyn�a z
katastrofy, poni�s�szy niepowetowane straty w zakresie historii, historiografii,
paleologii i
paleoestetyki. Ocalono ledwie drobny u�amek pu�cizny literackiej. W proch
obr�ci�y si�
miliony wolumin�w kronik historycznych, bezcenne relikty �rodkowego i p�nego
neogenu.
Przysz�o wreszcie - u schy�ku okresu chaotyckiego - do jednego z
najparadoksalniejszych stan�w, kiedy to, przy wzgl�dnie rozwini�tej technice,
wobec
dzia�aj�cych pierwocin
grawitroniki i technobiotyki, po sukcesach masowego transportu cis galaktycznego
-
ludzko�� nic albo prawie nic nie wiedzia�a o w�asnej przesz�o�ci. To co do
naszych dni prze-
trwa�o z olbrzymiego dorobku neogenicznego, stanowi ledwo porozrzucane lu�no
szcz�tki,
relacje o faktach pozmieniane do niezrozumia�o�ci, poprzekr�cane wskutek
wielokrotnego
przekazywania w tradycji ustnej, i taka w�a�nie historia, z niepewn� po dzi�
dzie�
chronologi� najwa�niejszych wydarze�, pe�na luk, bia�ych plam w kryszta�ach
poznania, sta�a
si� naszym dziedzictwem.
Mo�na tylko powt�rzy� za Subgnostorem Nappro Leisem, �e papyroliza okaza�a si� w
skutkach historioliz�. Na takim tle dopiero we w�a�ciwych proporcjach ukazuje
si� dzie�o
Prognostora Wid-Wissa, kt�ry, w samotnej pracy, sk��cony Z historiografi�
oficjaln�, odkry�
Zapiski cz�owieka neogenu - poprzez otch�a� wiek�w przemawiaj�cy do nas g�os
jednego z
ostatnich mieszka�c�w zaginionego pa�stwa Am-mer-Ku. Zabytek to wagi tym
wi�kszej, �e
nie ma sobie r�wnych, albowiem nie da si� go zestawi� z papyrantowymi
znaleziskami, kt�re
ekspedycja archeologiczna Paleognostora Mnemonity Bradraha Syrtyjskiego wydoby�a
z
marglowych i��w dolnego preneogenu. Odnosz� si� one do wierze� panuj�cych w
Ammer-Ku
za czas�w VIII Dynastii, a mowa w nich o r�nego rodzaju Niebezpiecze�stwach,
jak Czarne,
Czerwone, ��te - s� to prawdopodobnie zakl�cia �wczesnej kabalistyki zwi�zane z
zagadkowym b�stwem Ras-Sa, kt�remu sk�adano rzekomo ofiary z ludzi. Ale
interpretacja ta
pozostaje spraw� sporu mi�dzy szko�ami Transade�sk�, Wielko-syrtyjsk� i grup�
uczni�w
znakomitego God-Waada.
Przewa�aj�ca cz�� historii neogenu pozostanie - nale�y si� obawia� - na zawsze
okryta tajemnic�, gdy� najistotniejszych szczeg��w o �yciu spo�ecznym nie mog�
dostarczy�
nawet metody chronotrakcji. Przedstawienie tego odcinka dziej�w, kt�ry uda�o si�
cz�stkowo
odtworzy�, wykracza poza ramy niniejszego wst�pu. Ograniczymy si� jedynie do
gar�ci uwag
wprowadzaj�cych w istot� Zapisk�w. Ewolucja wierze�
staro�ytnych przebiega�a dwucz�onowa. W okresie pierwszym (archeocredon)
istnia�y
rozmaite religie zasadzaj�ce si� na uznawaniu pierwiastka nadnaturalnego,
niematerialnego,
sprawczego w stosunku do wszystkiego, co istnieje. Z archeocredonu pozosta�y,
jako trwa�e
pomniki, piramidy (wyda� je neogen wczesny) oraz wykopaliska mezogeniczne
(ko�czyste
chramy gotickie Lafransji).
W okresie drugim, neocredonie, wiara przybra�a charakter odmienny. Pierwiastek
metafizyczny wcieli� si� niejako w �wiat materialny, ziemski. Dominowa� w�wczas,
jako jeden
Z g��wnych, kult b�stwa Kap-Eh-Thaalu (albo Kappi-Thaa w transkrypcji
palimpsestycznych
notowa� kremo�skich). B�stwo to czczone by�o na ca�ym obszarze Ammer-Ku, nadto
kult jego
ogarnia� Australoindi� i cz�� P�wyspu Europejskiego. Zwi�zek znajdowanych na
terenie
Ammer-Ku podobizn s�onia i os�a z kultem Kap-Eh-Thaalu wydaje si� w�tpliwy.
Samego
imienia Kap-Eh-Thaalu nie wolno by�o wymawia� (zakaz analogiczny do Iz-
Raelskich); w
Ammer-Ku nazywano to b�stwo g��wnie Thoo-Llar. Mia�o zreszt� bardzo wiele innych
nazw
liturgicznych, kt�rych bie��cym warto�ciowaniem zajmowa�y si� specjalne zakony
(np. Makk-
Le-r�w). Fluktuacja rynkowej warto�ci poszczeg�lnych imion (czy te� przymiot�w?)
b�stwa
Kap-Eh-Thaalu pozostaje dot�d zagadk�. Trudno�� zrozumienia istoty tej ostatniej
z
prechaotyckich religii polega na tym, �e Kap-Eh-Thaalowi odmawiano bytu
ponadnaturalnego, nie by� wi�c duchem, nie uwa�ano go te� w og�le za istot�
(�wiadczy�oby
to o totemicznych rysach tego kultu, niezwyk�ych w erze rozwini�tych nauk
�cis�ych) i
uto�samiano go, przynajmniej w dzia�alno�ci praktycznej, z ruchomymi i
nieruchomymi
dobrami materialnymi. Poza nimi bytu nie posiada�. Jednak�e udowodniono, �e
sk�adano mu
ofiary ze zbior�w trzciny cukrowej, kawy i zbo�a, i to w okresach upadku
gospodarczego, jak
gdyby dla przeb�agania tego okrutnego b�stwa. Sprzeczno�� powy�sz� pog��bia
jeszcze fakt
istnienia w kulcie Kap-Eh-Thaalu element�w objawienia: zgodnie z nim, �wiat
wspiera� si� na
tak zwanej �w�asno�ci �tej�. Pr�by naruszenia tego dogmatu podlega�y surowym
karom.
Jak wiadomo, epok� kyberkonomiki globalnej poprzedzi�y, u schy�ku neogenu,
pierwociny socjostazy; w miar� jak zorganizowany w zawi�e rytua�y korporacyjne i
obrz�dy
instytucjonalne kult Kap-Eh-Thaalu traci� z biegiem czasu jedno ziemskie
terytorium po
drugim na rzecz zwolennik�w �wieckiej gospodarki socjostatycznej, narasta�
konflikt mi�dzy
obszarem panowania tej zamierzch�ej wiary a �wiatem pozosta�ym.
O�rodkiem wiary najbardziej fanatycznej pozosta�o do ko�ca, tj. do powstania
Ziemskiej Federacji, pa�stwo Ammer--Ku, rz�dzone przez kolejno po sobie
nast�puj�ce
dynastie Presynid�w. Nie byli to w �cis�ym tego s�owa znaczeniu kap�ani Kap-Eh-
Thaalu.
Presynidzi (albo Press-Denn-Thy-dzi, wg s�ownictwa szko�y tyrryjskiej) zbudowali
w czasach
XIX Dynastii Pentagon. Czym by�a ta, pierwsza z szeregu kamiennych gigant�w,
budowla
schy�kowego neogenu? Prehistorycy szko�y akwili�skiej uwa�ali je zrazu za
grobowce
Presynid�w, przez analogi� do piramid egipskich. Hipoteza ta jednak upad�a w
�wietle
dalszych odkry�. Pada�y przypuszczenia, �e by�y to �wi�tynie Kap-Eh-Thaalu, w
kt�rych
planowano krucjaty przeciw ludom niewiernym i strategie skutecznego ich
nawracania.
Przy braku �r�d�owych fakt�w, kt�re pozwoli�yby rozstrzygn�� ten problem,
niew�tpliwie kluczowy dla zrozumienia ostatniej fazy rz�d�w XXIV i XXV Dynastii,
historycy
zwr�cili si� o pomoc do Instytutu Temporystyki. Wobec �yczliwej postawy
Instytutu okaza�o
si� mo�liwe wykorzystanie najnowszych odkry� technicznych z zakresu
chronotrakcji w celu
wyja�nienia zagadki Pentagon�w. Instytut dokona� dwustu dziewi��dziesi�ciu
sondowa� w
g��b czasu przesz�ego, zu�ywaj�c 17 trylion�w erg�w mocy zmagazynowanej w
czasoch�onach satelitarnych Ksi�yca.
Zgodnie z teori� chronotrakcji, porusza� si� wstecz w czasie mo�na praktycznie
tylko z
dala od wielkich mas materialnych, ka�de bowiem zbli�enie do nich poch�ania
niesamowite
ilo�ci energii. Dlatego obserwacje czasu przesz�ego dokonywane by�y przez sondy
zawieszone
wysoko w stratosferze. Ich nag�e pojawianie si� na niebie i r�wnie nag�e
znikanie musia�o
stanowi� nie lada jak� zagadk� dla ludzi neogenu. Jak twierdzi Prodoktor
Sturlprans Drugi,
wylot retrochronalnej sondy wy�ania si� w przesz�o�ci jako obiekt podobny do
wypuk�ego
dysku, przypominaj�cego dwa z�o�one, swobodnie unosz�ce si� w przestrzeni
talerze.
Chronosondy wsteczne da�y obfity materia�, mi�dzy innymi zdobyli�my przy ich
pomocy autentyczne fotografie Pierwszego Pentagonu z okresu jego budowy. Gmach
�w, o
kszta�cie regularnego pi�ciok�ta, kt�rego jeden bok d�ugi by� na 460 inf�w, by�
istnym
labiryntem z kamienia i betonu. D�ugo�� jego korytarzy oblicza Histognostor Ser
Een na 17
do 18 �wczesnych mil. Wej�� do gmachu strzeg�o dzie� i noc dwustu ni�szych
kap�an�w.
Kroniki, odkopane w ruinach Was-En-Tonu, pozwoli�y, dzi�ki zastosowaniu dalszych
czasowierce�, odkry� Pentagon Drugi, mniej okaza�y od Pierwszego, gdy� znaczna
jego cz��
wpuszczona by�a w ziemi�. Pewne ust�py wspomnianych wy�ej kronik wskazywa�y na
istnienie
nast�pnego, Trzeciego z kolei Pentagonu, kt�ry mia� stanowi� obiekt ca�kowicie
samodzielny,
niejako pa�stwo w pa�stwie, dzi�ki specjalnemu kamufla�owi i ogromnym zapasom
�ywno�ci,
wody i spr�onego powietrza. Gdy jednak systematyczne sondowania chronaksjalne
nad
ca�ym teryto�um XX-wiecznego Ammer-Ku nie odkry�y �adnych �lad�w tej budowli,
wi�kszo��
historyk�w przechyli�a si� na rzecz tezy, �e w odkopanych kronikach mowa jest o
Pentagonie
Trzecim w sensie tylko przeno�nym, �e gmach ten zosta� zbudowany - jako tw�r
wiary,
imaginacji - w umys�ach wyznawc�w, a rozprzestrzenianie s�uch�w o jego istnieniu
s�u�y�
mia�o pokrzepieniu serc malej�cej liczby wyznawc�w b�stwa Kap-Eh-Thaalu.
Taka by�a oficjalna wersja historiografii ziemskiej, kiedy m�ody pod�wczas
Prognostor Wid-Wiss rozpocz�� dzia�alno�� archeologiczn�.
Po przestudiowaniu w�asn� metod� wszystkich dost�pnych materia��w opublikowa� on
prac�, w kt�rej utrzymywa�, i� w miar� jak zmierzcha�a pot�ga Presynid�w i
kurczy�o si�
opanowane przez nich terytorium, podj�li oni budow� nowego o�rodka w�adzy z dala
od
siedzib ludzkich, w kt�rym� Z g�rskich pustkowi Ammer-Ku, i to g��boko pod
ska�ami, aby
uczyni� t� ostatni� przysta� b�stwa niedost�pn� dla niewtajemniczonych. Wid-Wiss
uwa�a�,
�e hipotetyczny Pentagon Ostatniej Dynastii stanowi� rodzaj zbiorowego m�zgu
wojennego, a
zadaniem jego by�o zar�wno czuwa� nad czysto�ci� wiary w Kap-Eh-Thaalu, jak i
nawraca�
narody, kt�re t� wiar� porzuci�y.
Hipotez� Wid-Wissa przyj�y ko�a fachowe ch�odno, gdy� sprzeczna by�a z
wi�kszo�ci�
znanych fakt�w. W szczeg�lno�ci krytycy, w osobach Supergnostor�w Yoo Na Waka,
Quirlsto
i Pisuovo z marsja�skiej szko�y paleografii por�wnawczej, wykazali sprzeczno�ci
wewn�trzne
w postulowanym przez Wid-Wissa chronologicznym uk�adzie wydarze�.
Rzecz w tym, �e wed�ug analizy Wid-Wissa Ostatni Pentagon zbudowany zosta� na
kilkadziesi�t ledwo lat przed katastrof� papyrow�. Gdyby - podnosi�a krytyka -
Pentagon
Trzeci istnia� rzeczywi�cie, ukryci w nim Presynidzi usi�owaliby bez w�tpienia
skorzysta� z
warunk�w anarchii, jaka zapanowa�a po katastrofie, i si�gn�liby, na samym
zaraniu czas�w
chaotyckich, po w�adz� nad Ziemi�. Je�liby nawet taki zamach na w�adz� Federacji
zosta�
zd�awiony, pozosta�by po nim chocia� �lad w ustnych podaniach. Historiografia
niczego
podobnego jednak nie zanotowa�a.
Wid-Wiss broni� swej hipotezy twierdzeniem, i� podczas kiedy ludno�� pa�stwa
Ammer-Ku przesz�a na stron� �niewiernych� i zla�a si� z reszt� Federacji, w�adcy
Ostatniego
Pentagonu nakazali ca�kowite jego zamkni�cie. Podziemny moloch, oddawszy si� w
ten
spos�b od ca�ej ludzko�ci, dotrwa� do katastrofy papyrowej i czas�w chaotyckich,
nie
posiadaj�c �adnego kontaktu z tym, co dzia�o si� na powierzchni globu.
Wid-Wiss przyznawa�, �e tak doskonale, hermetyczne odci�cie si� hipotetycznej
spo�eczno�ci kap�an�w i wojennych s�ug Kap-Eh-Thaalu od �wiata zewn�trznego
wydaje si�
nieprawdopodobne. Posun�� si� do twierdzenia, �e Pentagon Ostatni posiada�
jakie� sposoby
podpatrywania tego, co zachodzi�o na Ziemi, uwa�a� jednak, �e �w wojenny m�zg
zbiorowy
Ostatniej Dynastii nie by� ju� zdolny do �adnych napastniczych czy cho�by
dywersyjnych tylko
poczyna�. Nie potrafi� podj�� ataku ani zamachu na Federacj�, albowiem, raz
zakopawszy si�
we wn�trzu ska�, oderwany od dalszego toku historii, zamkn�� si� nie tylko
murami, ale
uk�adem stosunk�w wewn�trznych, �yj�c samym mitem, sam� legend� o zamierzch�ej
pot�dze
Kap-Eh-Thaalu, i bada�, kontrolowa�, zwalcza� herezj� sam w sobie.
Te ostatnie tezy Wid-Wissa pomin�a historiografia milczeniem. Badacz nie da�
jednak
za wygran�. Przez dwadzie�cia siedem lat wraz Z gar�ci� wiernych
wsp�pracownik�w
dokonywa� systematycznych poszukiwa� wzd�u� ca�ego �a�cucha G�r Skalistych. Up�r
jego
zatriumfowa� wreszcie, kiedy prawie o nim zapomniano. 28 Maa 3146 roku grupa
czo�owa
archeolog�w, odwaliwszy wieleset ton skalnego osypiska u st�p g�ry Haar-Vurda,
stan�a
przed zamaskowan� ochronnym kolorem, doskonale zachowan�, wypuk�� tarcz�
metalow� -
wej�ciem do Ostatniego Pentagonu...
Badania podziemnego gmachu okaza�y si� przedsi�wzi�ciem wymagaj�cym
nadzwyczajnych si� i �rodk�w, albowiem w siedemdziesi�tym drugim roku odci�cia
od �wiata
nawiedzi� Pentagon Ostatniej Dynastii naturalny kataklizm. Wskutek nieznacznego
przesuni�cia w granitowym trzonie g��wnego masywu g�rskiego dosz�o do p�kni�cia
warstwy
dennej i powsta�o bezpo�rednie po��czenie z g��bokim pok�adem magmy. Wparta w
g��b
wykutych ska� betonowa skorupa ochronna nie wytrzyma�a naporu. P�ynna lawa
wtargn�a
do budowli, wype�niaj�c j� od spodu po szczyty; tak owo mrowisko podziemnej,
zagadkowej
dzia�alno�ci ostatnich Presynid�w obr�ci�o si� w martw� skamielin�,
kt�ra przez tysi�c sze��set osiemdziesi�t lat czeka�a swojego odkrywcy.
Nie jest nasz� rzecz� przedstawienie bezmiernego bogactwa wykopalisk Trzeciego
Pentagonu. W tym przedmiocie odsy�amy czytelnika do prac specjalnych. Nale�y
tylko dorzu-
ci� kilka uwag dla wprowadzenia w lektur� Zapisk�w.
Odkryto je w trzecim roku prac wykopaliskowych na czwartorz�dowej kondygnacji, w
systemie korytarzy wewn�trznych, gdzie znajduj� si� pomieszczenia �aziebne. W
jednym z
nich, wype�nionym, jak wszystkie, skamienia�� law� odnaleziono cz�ci dwu
ludzkich
szkielet�w, a pod nimi - zw�j papyru stanowi�cy orygina� Zapisk�w.
Jak przekona si� czytelnik, �mia�e przypuszczenia Histo-gnostora Wid-Wissa
okaza�y
si� w przewa�aj�cej mierze prawdziwe. Zapiski przedstawiaj� los zamkni�tej w
podziemiu
zbiorowo�ci, kt�ra, nie dopuszczaj�c do siebie wiedzy o rzeczywistych wypadkach,
udawa�a,
i� stanowi m�zg i sztab mocarstwa rozci�gaj�cego si� po najdalsze galaktyki - a�
udanie to
sta�o si� wiar�, a wiara - pewno�ci�. Czytelnik b�dzie �wiadkiem tego, jak
fanatyczni s�udzy
Kap-Eh-Thaalu stworzyli mit tak zwanego � Anty gmachu�, jak trawili �ycie na
wzajemnym
podpatrywaniu, na badaniach prawowiemo�ci i oddania legendarnej ,,Misji�, nawet
w�wczas, kiedy ostatni cie� realno�ci owej ,,Misji� zd��y� si� ju� ulotni� z ich
umys��w, tak �e
pozosta�o im jedynie coraz g��bsze pogr��anie si� w otch�ani zbiorowego
op�tania.
Nauka historyczna nie wypowiedzia�a jeszcze ostatniego s�owa o Zapiskach,
nazywanych te�, dla miejsca, w kt�rym je odkryto, Pami�tnikiem znalezionym w
wannie. Nie
ma te� zgody co do czasu powstania poszczeg�lnych cz�ci manuskryptu -
pierwszych
jedena�cie stron maj� Gnostorowie Hyberiadzcy za apokryf lat p�niejszych - dla
czytelnika
jednak te specjalistyczne spory nie s� istotne i pora nam zamilkn��, aby
przem�wi� w�asnym
g�osem ten ostatni, jaki dotar� do naszych czas�w, przekaz neogenicznej epoki
papyrowej.
I
...pokoju o numerze, na kt�ry opiewa�a przepustka, nie mog�em znale��. Trafi�em
najpierw do Wydzia�u Werystycznego, potem do Wydzia�u Dezinformacji, gdzie jaki�
urz�d-
nik z Sekcji Ci�nie� poleci� mi uda� si� na �sme pi�tro, lecz tam nikt nie
chcia� nawet ze mn�
m�wi�; b��dzi�em po�r�d mn�stwa szar�, ka�dy korytarz pe�en by� energicznego
st�pania,
strzelania drzwiami i obcasami, a w te marsowe odg�osy wnika�y szklan� muzyk�
dalekie
dzwoneczki, jakby sankowych janczar�w. Od czasu do czasu wo�ni przenosili
paruj�ce
imbryki, wchodzi�em omy�kowo do toalet, w kt�rych malowa�y si� spiesznie
sekretarki,
przebrani za windziarzy agenci ucinali ze mn� pogaw�dki - jeden ze sztuczn�
protez�
inwalidzk� wozi� mnie tyle razy z pi�tra na pi�tro, �e kiwa� mi ju� z daleka, a
nawet przesta�
mnie fotografowa� aparatem zatkni�tym w klap� jako go�dzik. Ko�o po�udnia zacz��
mnie ju�
tyka� i pokaza� swoj� s�abostk� - schowany pod pod�og� windy magnetofon - ale, w
coraz
gorszym humorze, nie mia�em do tego g�owy.
Chodzi�em uparcie od pokoju do pokoju i jak naj�ty zadawa�em pytania, na kt�re
udzielano mi fa�szywych odpowiedzi; znajdowa�em si� wci�� na zewn�trz
o�ywiaj�cej
Gmach nieustannej cyrkulacji tajno�ci, ale musia�em przecie�, u licha, wnikn�� w
ni� w
kt�rym� miejscu - dwa razy dosta�em si� mimo woli do podziemnego skarbca i
przerzuci�em
le��ce na wierzchu tajne akta, ale i w nich nie odnalaz�em najmniejszej dla
siebie wskaz�wki.
Po kilku godzinach, porz�dnie ju� rozdra�niony i g�odny, bo min�a pora
obiadowa, a nie
uda�o mi si� znale�� nawet kantyny, postanowi�em zastosowa� taktyk� odmienn�.
Pami�ta�em, �e najwi�cej wysokich, siwych szar� przebywa�o na czwartym pi�trze,
pojecha�em wi�c tam, przez drzwi z napisem TYLKO PO ZAMELDOWANIU dosta�em si�
do podsekretariatu, chwilowo pustego, z niego - przez boczne wyj�cie, opatrzone
has�em
PUKA� - do sali pe�nej schn�cych plan�w mobilizacyjnych, i tu stan��em wobec
problemu,
bo wiod�o z niej dwoje drzwi - jedne z tabliczk� WY��CZNIE DLA BALANSJER�W, na
drugich widnia� napis NIE MA PRZEJ�CIA. Po namy�le otwar�em te drugie i okaza�o
si�, �e
dobrze zrobi�em, znalaz�em si� bowiem w sekretariacie g��wnodowodz�cego,
komendera�a
Kashenblade. Poniewa� wszed�em owymi drzwiami, oficer dy�urny, o nic nie
pytaj�c,
zaprowadzi� mnie prosto do dow�dcy.
I tu drga� w powietrzu szklany, �agodny d�wi�k. Kashenblade miesza� herbat�. By�
to
pot�ny, �ysy starzec. Twarz obwis�ymi jak fartuch policzkami i fa�dzist� sk�r�
spod brody
spoczywa�a na wy�ogach munduru o naszywkach w kszta�cie galaktyk. Na biurku
sta�y przed
nim dwoma szeregami telefony, po ich bokach - aparaty zwiadowcze, po�rodku za� -
s�oje
nosz�ce etykiety rozmaitych okaz�w, wszelako opr�cz spirytusu niczego w nich nie
dostrzeg�em. Z nabrzmia�� �y�ami �ysin� zaj�ty by� naciskaniem guzik�w, kt�re
powodowa�y
zamilkni�cie rozdzwaniaj�cego si� akurat telefonu. Gdy odzywa�y si� po kilka
naraz, uderza�
pi�ci� w ca�� klawiatur�. Na m�j widok paln�� we wszystkie. Nasta�a cisza, w
kt�rej czas
jaki� pod�wi�kiwa� �y�eczk�.
- A, to wy! - rzuci�. G�os mia� pot�ny.
- Tak jest, to ja - odpar�em.
- Czekajcie, nie m�wi�, ju� ja mam pami�� - mrukn��, przypatruj�c mi si� spod
krzaczasto nawis�ych brwi. - X-27 retranspulsja kontrastellarna Cygni Eps, h�?
- Nie - powiedzia�em.
- Nie? A! No! Ba!! Morbilatrynx B-KuK osiemdziesi�t jeden, koma, operacja
Gw�zdek? Bi jak Bipropoda?
- Nie - powiedzia�em, pr�buj�c podsun�� mu przed oczy moje wezwanie, lecz
odtr�ci�
je niech�tnie. - Nnnie?... - mrukn��. Wygl�da� na ura�onego w swej dumie.
Zamy�li� si�.
Zamiesza� herbat�. Telefon d�wi�kn��. Zd�awi� go lwim ruchem.
- Plastykowy? - rzuci� mi nagle w twarz.
- Niby ja? - spyta�em. - Nie, raczej nie - zwyczajny... Kashenblade jednym
uderzeniem zdusi� ha�asuj�ce od
chwili telefony i przyjrza� mi si� raz jeszcze.
- Operacja Hyperb�g... Mammacyklogastrozaur... en-ta-ma, penta-kla... - pr�bowa�
jeszcze, nie chc�c pogodzi� si� z niespodzian� luk� w swej nieomylno�ci, a gdy
nie
odpowiada�em, opar� si� pot�nymi d�o�mi o klawisze i hukn��:
- Jazda!!!
Wygl�da�o na to, �e i on wyrzuca mnie za drzwi, ale by�em zbyt zdeterminowany -
a
tak�e zbyt cywilny - aby us�ucha� bez sprzeciwu. Sta�em dalej z wyci�gni�t�
przed siebie
r�k�, w kt�rej trzyma�em wezwanie. Kashenblade wzi�� je wreszcie, nie patrz�c,
niby
niechc�cy wrzuci� do szczeliny stoj�cego przy nim aparatu, ten zaszumia� i
zaczai do�
szepta�. Kashenblade s�ucha�, s�ucha�, chmury sz�y mu przez twarz, b�yski
migota�y w
�renicach. Zerkn�� na mnie spode �ba i j�� naciska� guziki. Najpierw rozdzwoni�y
si� telefony
w takiej liczbie, �e powsta�a z tego konkretna muzyka; wyciszy� j� i dalej
naciska�. Okalaj�ca
go brygada aparat�w na wy�cigi przekrzykiwa�a si� cyframi i kryptonimami. Trwa�,
nas�piony, ws�uchany, z drgaj�c� powiek�, ale widzia�em ju�, �e burza posz�a
bokiem.
Zesup�a� brwi i warkn��:
- Dawajcie ten wasz �wistek!
- Da�em ju�...
- Komu?
- Warn.
- Nam?
- Panu komendera�owi.
- Kiedy, gdzie?!
- Przed sekund�, tu go pan wrzu... - zacz��em, ale ugryz�em si� w j�zyk.
Komendera� �ypn�� na mnie i wyszarpn�� spodni� szufladk� aparatu. -By�a pusta.
B�g
raczy wiedzie�, dok�d zaw�drowa� ju� m�j dokument; oczywi�cie ani mi w g�owie
posta�o, �e
wrzuci� go tam nieopatrznie. Ju� od pewnego czasu podejrzewa�em, �e Dow�dztwo
Okr�gu
Kosmicznego, najwidoczniej zbyt rozros�e, aby pilotowa� indywidualnie ka�d� z
tryliona
prowadzonych spraw, przesz�o na system dzia�a� losowych, wychodz�c z za�o�enia,
i� kr���c
mi�dzy miriadami jego biurek, ka�dy akt musi wreszcie trafi� na w�a�ciwe.
Podobn� metod�,
czasoch�onn�, ale i niezawodn�, dzia�a sam Kosmos; dla instytucji r�wnie jak on
nieprzemijalnej - a tak� by� przecie� Gmach - tempo owych obrot�w i perturbacji
nie mog�o
si� naturalnie liczy�.
Jakkolwiek mia�y si� rzeczy, wezwanie znik�o. Kashenblade, zatrzasn�wszy z
impetem szufladk�, patrza� na mnie czas jaki�, mrugaj�c. Sta�em bez ruchu, z
opuszczonymi
r�kami, nieprzyjemnie odczuwaj�c ich pustk�. Mruga� coraz natarczywiej - ja nic;
zamruga� z
pasj� - odmrugn��em w�wczas, i to go jakby uspokoi�o.
- Nna... - zamrucza�. Zacz�� naciska� guziki. W aparatach zakot�owa�o si�.
R�nokolorowe ta�my j�y wype�za� z nich na biurko. Oddziera� z nich po kawa�ku,
odczytywa�, a czasem nie patrz�c, ciska� do innych aparat�w, kt�re robi�y kopie,
orygina�y
za� sz�y do automatycznego kosza. Nareszcie z jednego wylaz�a bia�a folia z
nadrukiem DO
INSTRUKTA�U B - 66 - PAPRA - �EB� - z�o�onym tak wielkimi literami, �e
odczyta�em je
poprzez biurko.
- B�dziecie... delegowani... w Misji... Specjalnej - rzuca� miarowo komendera�.
-
G��boka penetracja, sprawa o robot� wywrotow�; byli�cie tam ju�? - spyta� i
mrugn��.
- Gdzie?
- Tam.
Podni�s� g�ow� i raz jeszcze zatrzepota� powiekami. Nie odzywa�em si�.
Popatrza� na mnie z pogard�.
- Ajent - powiedzia� wreszcie. - Ajent, co?... Ajent... dzisiejszy ajent...
Z wolna zas�pia� si�. Przeci�ga� to s�owo tak i owak, szydzi� nim, po�wistywa�,
przepuszcza� przez dziur� w z�bie, zn�ca� si� nad zg�oskami, naraz zd�awi�
nerwowo telefony
i wybuchn��:
- Wszystko trzeba wam t�umaczy�! Gazet nie czytacie?! Gwiazdy! No! Co gwiazdy?
Co robi�? No?!
- �wiec� - rzek�em niepewnie.
- I to ma by� ajent!!! �wiec�! Ba! Jak?! Jak �wiec�? Co? No?!
Dawa� mi znaki powiekami.
- M...mrugaj� - rzek�em, zni�aj�c mimo woli g�os.
- Jaki domy�lny! Nareszcie! Mrugaj�! Tak! Podmraguj�! A kiedy? Co?! Nie wiecie?!
Naturalnie!!! Taki materia� mi tu przysy�aj�! Noc�! Noc�!!! Mrugaj�, trz�s� si�,
po ciemku!
Co to jest? Kto mruga?! Kto noc�?! Kto si� trz�sie?!
Rycza� jak lew. Sta�em blady, wyprostowany jak struna, czekaj�c, a� burza
przejdzie,
ale nie przechodzi�a. Kashenblade, posinia�y, obrz�k�y, z napuczon� �ysin�,
grzmia� na ca�y
gabinet, na ca�y gmach:
- A ucieczka mg�awic?! Co?! Nie s�yszeli�cie?! Ucieczka!!! Co to jest?! Kto
ucieka?!
To jest podejrzane, wi�cej - to jest przyznanie si� do winy!!!
Zdruzgota� mnie wzrokiem, bez tchu, nareszcie opu�ci� ci�ko powieki i cisn��
zdecydowanie stalowym g�osem:
- Ba�wan!
- Pan si� zapomina, panie komenderale! - wypali�em.
- Co? Co?! Pan si�... a? Pan si� zapo... Co to jest? A! Has�o! Has�o, dobrze.
Tak - to
co innego. Has�o - to has�o...
Pocz�� gwa�townie wbija� palce w klawiatur�. Aparaty zaszumia�y jak deszcz na
blaszanym dachu. Wylatywa�y z nich wst�gi zielone i z�ote, dr��c, skr�ca�y si� w
zwoje na
biurku. Starzec czyta� je zach�annie.
- Dobrze! - zakonkludowa�, mn�c wszystkie. - Wasza misja: zbada� na miejscu,
sprawdzi�, przeszuka�, ewentualnie sprowokowa�, donie��. Kropka. W dniu N o
godzinie
entej, w entym sektorze entego rejonu zostaniecie wyen-towani z pok�adu
jednostki N.
Kropka. Grupa uposa�eniowa kryptonim Berbe�, diety planetarne z culag� tlenow�,
rozrachunek sporadyczny, w zale�no�ci od wagi doniesie�. Meldowa� bie��co.
��czno�� en-
lu-meniczna, maskownik formatu Lyra-PiP, je�li polegniecie w akcji - po�miertne
odznaczenie Orderem Tajnego Stopnia, pe�ne honory, salut, p�yta ku czci, z
wci�gni�ciem
pochwalnym do akt... B�dzie?! - cisn�� ostatnie s�owo.
- A je�li nie polegn�?... - spyta�em.
Szeroki, pob�a�liwy u�miech rozja�ni� twarz komen-dera�a.
- Rezoner - powiedzia�. - Rezoner, co? H�, h�... rezoner... je�li tego, to
ten... Do��! U
mnie nie ma �je�li�! Misj� dosta�e�? Dosta�e�! Basta! A wiesz ty, co to jest?
H�?! - wyrzuci� z
szerokiej piersi. Policzki zafalowa�y mu �agodnie, blask przeszed� przez z�ote
czworoboki
order�w. - Misja - to wielka rzecz! No, a Specjalna - ba! Specjalna! No! W
dobrej entej
godzinie! Ruszaj, ch�opcze, a nie daj si� zgnoi�!
- B�d� si� stara� - odpar�em - a moje zadanie? Nacisn�� kilka guzik�w, zas�ucha�
si� w
dzwonki telefon�w, wygasi� je. Pociemnia�a przedtem �ysina r�owia�a powoli.
Patrza� na
mnie dobrotliwie jak ojciec.
- Nader! - rzek�. - Nader niebezpieczne! Ale nic to! Nie dla siebie! Nie ja
wysy�am!
Og�! Dobro! Oj, ty, ty... enty... trudna sprawa... trudne cia�o dosta�e�!
Zobaczysz! Trudne,
ale trzeba, bo, bo ten...
- S�u�ba - podda�em szybko.
Rozpromieni� si�. Wsta�. Zako�ysa�y si� u piersi ordery, zadzwoni�y, aparaty i
telefony
umilk�y, �wiate�ka zgas�y. Ci�gn�c za sob� spl�tane r�nokolorowe kabelki,
podszed� do mnie
i poda� mi pot�n�, ow�osion�, starcz� d�o� stratega. Nawierca� mnie oczami,
pr�bowa�, brwi
zesun�y mu si�, tworz�c wypuk�e wzg�rki, podparte fa�dami mniejszymi nieco, i
tak
stali�my, spojeni u�ciskiem - g��wnodowodz�cy i tajny kurier.
- S�u�ba! - rzek�. - Twarda. S�u�ba, m�j ch�opcze! S�u�ba... bywaj!!!
Zasalutowa�em, zrobi�em zwrot w ty� i wyszed�em, s�ysz�c jeszcze u drzwi, jak
pije
wyzi�b�� herbat�. Pot�ny to by� starzec - Kashenblade...
II
Jeszcze pod wra�eniem rozmowy z g��wnodowodz�cym wszed�em do sekretariatu.
Sekretarki malowa�y si� i miesza�y herbat�. Z rury pneumatycznej poczty wypad�
plik
papier�w z moj� nominacj�, podpisan� znakiem ko-mendera�a. Jedna z urz�dniczek
przybi�a
na nich kolejno piecz�� �ci�le tajne i przekaza�a je drugiej, kt�ra wci�gn�a
ca�y fascyku� do
kartoteki, po czym kartoteka zosta�a zaszyfrowana na podr�cznej maszynie, klucz
szyfru
komisyjnie zniszczony, wszystkie orygina�y za� spalone; popi�, po przesianiu i
zarejestrowaniu, zamkni�to w zalakowanej kopercie z moj� cyfr�. Przes�ano j�
wyci�giem do
podziemnego skarbca. Wszystko to, cho� dzia�o si� tu� przy mnie, obserwowa�em z
dystansu
oszo�omienia, wywo�anego tak niespodzianym obrotem losu. Zagadkowe uwagi komen-
dera�a odnosi�y si� niechybnie do spraw tak tajnych, �e dopuszczalne by�y wobec
nich tylko
aluzje. Pr�dzej czy p�niej musiano mnie wprowadzi� w ich tre��, bo inaczej nie
m�g�bym
wype�ni� Misji. Nie wiedzia�em nawet, czy ma ona co� wsp�lnego z zagubionym
wezwaniem, ale rzecz ta blad�a wobec mej, jak�e nag�ej, kariery.
Rozmy�lania te przerwa�o zjawienie si� m�odego bruneta w mundurze i przy szabli;
przedstawi� si� jako tajny adiutant komendera�a, porucznik Blanderdash, i
u�cisn�wszy mi
znacz�co r�k� powiedzia�, �e jest przydzielony do mej osoby. Poprosi� mnie do
gabinetu
mieszcz�cego si� po przeciwnej stronie korytarza, pocz�stowa� herbat� i j��
unosi� si� nad
mymi zdolno�ciami, niecodziennymi, w jego mniemaniu, skoro Kashenblade powierzy�
mi
taki orzech do zgryzienia. Zachwyca� si� te� naturalno�ci� mojej twarzy,
szczeg�lnie nosa, a�
zorientowa�em si�, �e jedno i drugie ma za przyprawione. Miesza�em w milczeniu
herbat�,
uwa�aj�c, �e jak najbardziej na miejscu b�dzie pow�ci�gliwo��. Jako� po
kwadransie
porucznik przeprowadzi� mnie oficerskim przej�ciem do s�u�bowej windy, kt�r�
odpiecz�-
towali�my wsp�lnie i pojechali na d�.
- Ale, ale - rzuci�, kiedy stawia�em ju� nog� na korytarzu - czy pan sk�onny
jest do
poziewania?
- Nie zauwa�y�em... a co?
- Ach, nic... ziewaj�cemu mo�na po prostu zajrze� do �rodka, wie pan... a nie
chrapie
pan aby?
- Nie.
- O, to dobrze. Przez chrapanie ko�czy si� tylu naszych ludzi...
- Co si� z nimi sta�o? - rzuci�em niepotrzebnie. U�miechn�� si�, dotykaj�c
futera�u,
kt�ry okrywa� mundurowe naszywki.
- Je�eli to pana interesuje, mo�e obejrzy pan nasze kolekcje? Akurat na tym
pi�trze...
gdzie te kolumny... to jest Wydzia� Zbior�w...
- Jak najch�tniej - odpar�em - ale nie wiem, czy mo�emy dysponowa� tak swobodnie
czasem?
- Ale� naturalnie - odpar�, wskazuj�c mi z lekkim uk�onem w�a�ciwy kierunek - to
nie
b�dzie zreszt� proste zaspokojenie ciekawo�ci... Im wi�cej si� w naszym fachu
wie, tym
lepiej....
Otworzy� przede mn� zwyk�e, bia�o lakierowane drzwi. Za nimi l�ni�y pancerne. Po
ustawieniu cyfrowego zamka rozsun�y si� i tajny adiutant przepu�ci� mnie
pierwszego.
Znale�li�my si� w wielkiej, suto o�wietlonej, pozbawionej okien sali. Kasetonowy
strop
wspiera� si� na kolumnach, �ciany pokryte by�y pysznymi gobelinami i makatami,
utrzy-
manymi g��wnie w tonach czerni, z�ota i srebra. Podobnych jeszcze nie widzia�em;
materia�, z
jakiego je wykonano, przypomina� futro. Pomi�dzy kolumnami sta�y na wywoskowanej
posadzce oszklone gabloty, witryny na smuk�ych n�kach i zamczyste, z
uniesionymi
wiekami skrzynie. Najbli�sz� wype�nia�y przedmiociki po�yskuj�ce jak klejnoty;
pozna�em w
nich spinki od koszul. By�y ich chyba miliony. Z drugiej skrzyni wznosi� si�
kopiec
pod�ugowatych pere�. Porucznik poprowadzi� mi� ku witrynom; za szklanymi p�ytami
spoczywa�y, por�cznie o�wietlone, na aksamitnej wy�ci�ce, sztuczne uszy,
mostki, nosy,
imitacje paznokci, brodawek, rz�s, fa�szywe fluksje i garby, niekt�re ukazane
pogl�dowo w
przekroju, aby widoczna by�a ich wewn�trzna struktura; spotyka�o si� nadymane,
dominowa�
wszak�e w�osie�. Cofaj�c si� potr�ci�em skrzyni� z per�ami i zadr�a�em. To by�y
z�by -
rosochate i ma�e jak pere�ki, �opatko-wate, z dziurk� i bez, mleczne, trzonowe,
m�dro�ci.
Podnios�em oczy na mego przewodnika, kt�ry z pow�ci�gliwym u�miechem wskaza�
mi najbli�szy gobelin. Przyjrza�em mu si� z bliska. Uszyty by� z s��nistych
br�d, faworyt�w,
peruk, nanizanych na nylonow� osnow� z takim zamys�em, i� z�otow�ose tworzy�y na
tle
ca�o�ci wielki herb pa�stwa. Przeszli�my do nast�pnej sali. By�a jeszcze
wi�ksza. Pod
niklowymi reflektorami sta�y witryny, wype�nione sztucznymi podarkami, taliami
kart, serem,
z kaseton�w modrzewiowego stropu zwiesza�y si� fa�szywe protezy, gorsety,
ubrania, nie
brak by�o i podrabianych owad�w - te ostatnie, wykonane z precyzj�, na jak�
zdoby� si� mo�e
tylko pot�ny, dysponuj�cy wszelkimi �rodkami wywiad, zajmowa�y poczw�rny rz�d
szklanych szaf. Adiutant nie narzuca� si� z obja�nieniami, jakby w przekonaniu,
�e zgro-
madzone corpora delicti m�wi� ju� same za siebie, czasem tylko, kiedy got�w
by�em po�r�d
mnogo�ci eksponat�w przeoczy� kt�ry� godny obejrzenia, czyni� w jego kierunku
dyskretny
ruch r�k�. W ten spos�b skierowa� moj� uwag� na znaczn� ilo�� maku,
umieszczonego na
bia�ym jedwabiu pod szk�em oszlifowanym tak sztucznie, i� bezpo�rednio nad
kopczykiem
makowych ziaren przezroczysta tafla przechodzi�a zgrubieniem w mocn� soczewk�,
dzi�ki
kt�rej ujrza�em, �e mak by�, ziarenko po ziarenku, wydr��ony. Zdumiony,
zwr�ci�em si� z
niemym zapytaniem do porucznika, kt�ry u�miechn�� si� tylko ubolewaj�ce i
roz�o�y� r�ce na
znak, �e nic nie mo�e mi powiedzie�, a jego ocienione w�sikiem pe�ne wargi
z�o�y�y si�, bez
wydania g�osu, w s�owo tajne. Dopiero przy nast�pnych drzwiach, otwieraj�c je
przede mn�,
rzuci�:
- Ciekawe mamy trofea... prawda?
Echo naszych krok�w wype�ni�o sal� jeszcze �wietniej-sz�. Podnios�em g�ow�. Ca��
�cian� na wprost zajmowa� gobelin; misterna kompozycja, utrzymana w barwach
rudych i
kruczych, przedstawia�a akt pa�stwowotw�rczy. Adiutant, nie bez pewnego
oci�gania,
pokaza� mi przystrzy�one czarne baczki, kt�re tworzy�y cz�� delii jednego z
dostojnik�w,
daj�c do zrozumienia, i� pochodz� ze zdemaskowanego przeze� agenta.
Ci�gn�cy zza kolumn ch�odny powiew zwiastowa� blisko�� szerokiej amfilady. Nie
przypatrywa�em si� ju� eksponatom; zagubiony, os�upia�y, kroczy�em w �lad za mym
przewodnikiem przez ich skrz�ce si� od lamp rojowiska, mija�em dzia�y otwierania
kas,
kuszenia, wiercenia mur�w, przebijania g�r d m�rz osuszania, podziwia�em
wielopi�trowe
machiny do zdalnego kopiowania plan�w mobilizacyjnych, do zmieniania nocy w
sztuczny
dzie� lub na odwr�t; pod olbrzymi� kryszta�ow� kopu�� przeszli�my przez aul�
fa�szowania
plam s�onecznych i planetarnych tor�w; wprawione w p�yty drogocennego jakiego�
materia�u
l�ni�y, opatrzone etykietami z obja�niaj�cym szyfrem, imitacje gwiazdozbior�w i
falsyfikaty
galaktyk; pod �cianami pracowa�y bezszelestnie pot�ne pompy pr�niowe,
utrzymuj�c
wysokie rozrzedzenie i w�a�ciw� moc promieniowania, w kt�rych jedynie trwa�
mog�y
podrobione atomy i elektrony. W g�owie wirowa�o mi od nadmiaru wra�e�; Blander-
dash
orientowa� si� niew�tpliwie w mym stanie, bo poprosi�, bym uda� si� z nim ku
wyj�ciu. Przed
drzwiami, opatrzonymi zegarowym zatrzaskiem, odpiecz�towali�my g�rn� kiesze�
jego
munduru, z kt�rej doby� kopert� z has�em, i odczytali�my je.
Gdzie� mniej wi�cej w po�owie drogi przez Wydzia� Zbior�w pocz��em uk�ada� sobie
w g�owie komplementy, jakie wypowiem po ogl�dzinach ca�ej kolekcji, teraz jednak
nie
by�em zdolny wykrztusi� s�owa. Blanderdash rozumia� wida� i moje milczenie, nie
przerywa�
go bowiem; tak doszli�my do windy, przy kt�rej zbli�y�o si� do nas dwu m�odych,
jak on
tajnych oficer�w. Zasalutowawszy, przeprosili mi� uprzejmie i odwo�ali adiutanta
na stron�.
Nast�pi�a kr�tka wymiana zda�, kt�r� obserwowa�em, dotykaj�c ramieniem framugi.
Blanderdash wydawa� si� z lekka zaskoczony - z uniesionymi brwiami m�wi� co� do
star-
szego oficera, ale ten wykona� zakazuj�cy gest, kieruj�c nieznacznie �okie� w
moj� stron�. Na
tym scena si� zako�czy�a. Adiutant, nie po�egnawszy si� ze mn�, odszed� ze
starszym
oficerem, m�odszy za� zbli�y� si� do mnie i wyja�ni� z uprzedzaj�co grzecznym
u�miechem,
i� ma mnie zaprowadzi� do Wydzia�u N.
Nie dostrzeg�em przyczyny, dla kt�rej mia�bym mu si� sprzeciwi�. Wsiadali�my ju�
do odpiecz�towanej windy, kiedy spyta�em go o mego dotychczasowego cicerone.
- Jak prosz�? - spyta� oficer, zbli�aj�c ucho do mych ust. Zarazem przycisn��
r�k� do
piersi, jakby go zabola�o serce.
- No, Blanderdash,.. odwo�a�a go zapewne s�u�ba? Wiem, �e nie powinienem
w�a�ciwie pyta�... - doda�em.
- Ale� sk�d�e, co znowu - pospieszy� oficer. Powolny, osobliwy u�miech
rozci�gn��
jego cienkie wargi.
- Jak pan powiedzia�? - rzek� z zastanowieniem.
- Prosz�?
- To nazwisko...
- Blanderdash? No, jak�e... tak przecie� nazywa si� ten adiutant, nieprawda�?
Czy�bym si� omyli�?...
- O, na pewno nie, na pewno nie - rzuci� szybko, ale u�miech jego stawa� si�
coraz
bardziej zamy�lony.
- Blanderdash... - mrukn��, gdy winda zwolni�a, by si� zaraz zatrzyma�. -
Blanderdash... phi... Blanderdash... prosz�...
Nie wiedzia�em, do kogo odnosi�o si� to �prosz� - mo�e do mnie, bo w�a�nie
otwiera�
drzwi - i wiele bym da�, �eby si� dowiedzie�, ale ju� szli�my szybko korytarzem,
zmierzaj�c
ku jednym z szeregu l�ni�cych, bia�ych drzwi. Oficer otworzy� je, wpu�ci� mnie
do �rodka i
natychmiast zamkn��. Sta�em w d�ugim, w�skim pokoju bez okien, na czterech
biurkach
pali�y si� nisko opuszczone reflektory, pracowali przy nich oficerowie w sile
wieku; a �e by�o
gor�co, pozdejmowali kurtki mundurowe, kt�re wisia�y na krzes�ach, i �l�czeli
nad stertami
papier�w w koszulach z podwini�tymi mankietami. Jeden wyprostowa� si� i utkwi�
we mnie
czarne, b�yszcz�ce za okularami oczy.
- Pan w jakiej sprawie?
Prze�kn��em momentalny odruch zniecierpliwienia.
- Misja Specjalna - z polecenia komendanta Ka-shenblade.
Je�li s�dzi�em, �e pozostali oficerowie podnios� g�owy na d�wi�k tych s��w,
omyli�em
si�.
- Jak si� pan nazywa? - spyta� mnie tym samym twardym, rzeczowym tonem oficer w
okularach. Mia� muskularne r�ce sportowca, opalone, z ma�ym szyfrowanym
tatua�em.
Wymieni�em moje nazwisko. Nieomal r�wnocze�nie nacisn�� klawisze ma�ej
maszynki na swoim biurku.
- Charakter Misji?
- Specjalna.
- Jej cel?
- Mia�em go tu pozna�.
- Tak? - powiedzia�. Zdj�� kurtk� z krzes�a, w�o�y� j�, zapi��, poprawi�
nakrywki
epolet�w i skierowa� si� do nast�pnych drzwi.
- Prosz� za mn�.
Ruszy�em za nim i wtedy dopiero, zerkn�wszy w bok, upewni�em si�, �e oficer,
kt�ry
mnie tu przyprowadzi�, w og�le nie wszed� do �rodka, lecz zosta� na korytarzu.
Nowy m�j przewodnik za�wieci� reflektor na biurku i przedstawi� mi si� stoj�c:
- Podszyfrowy Dasherblar. Prosz�, zechce pan usi���.
Nacisn�� dzwonek; m�oda dziewczyna, zapewne sekretarka, wnios�a dwie herbaty i
postawi�a je przed nami. Dasherblar usiad� naprzeciw mnie i jaki� czas bez s�owa
porusza�
�y�eczk� w szklance.
Oczekuje pan wprowadzenia w istot� swojej Misji, co?
- Tak.
- Hm. To trudna i skomplikowana Misja... tak... osobliwa raczej, panie...
przepraszam, jak si� pan nazywa?
- Wci�� tak samo - odpar�em z nieznacznym u�miechem.
Oficer odpowiedzia� u�miechem. Mia� przepi�kne z�by; jego twarz promieniowa�a w
tej chwili swobod� i szczero�ci�.
- Ha, ha, doskonale, doskonale. Dzi�kuj� panu. Tak wi�c... papierosa?
- Dzi�kuj�, nie pal�.
- To dobrze, to bardzo dobrze. Cz�owiek nie powinien mie� na�og�w, �adnych
na�og�w, tak... jeden moment.
Wsta� i zapali� g�rn� lamp�; zobaczy�em w�wczas olbrzymi� kas� pancern� barwy
o�owiu, zajmuj�c� ca�� szeroko�� �ciany. Dasherblar nastawi� kolejno siedem
cyfrowych
wa�k�w, a gdy masywna stalowa p�yta uchyli�a si� bezg�o�nie, pocz�� przek�ada�
pliki teczek
spoczywaj�cych w metalowych przegr�dkach.
- Dam panu instrukcj� - odezwa� si�; na basowy d�wi�k brz�czyka urwa�, odwr�ci�
si� i spojrza� na mnie.
- Przepraszam... co� pilnego wida�. Zechce pan zaczeka�? To potrwa najwy�ej pi��
minut...
Skin��em g�ow�. Oficer wyszed�, cicho opuszczaj�c klamk�. Zosta�em sam, w
�wietle
reflektora, naprzeciw uchylonych drzwi skarbca.
Czy�by chcieli podda� mnie pr�bie? W tak naiwny, prostacki spos�b? - pomy�la�em
nie bez oburzenia. Siedzia�em jak�� chwil� spokojnie, a� co� wykr�ci�o mi po
trosze g�ow� w
kierunku kasy. Natychmiast spojrza�em w przeciwn� stron�, ale tam zn�w
napotka�em lustro
odbijaj�ce rz�dy p�ek z tajnymi aktami. Postanowi�em liczy� klepki parkietu.
Niestety
pod�og� pokrywa�o linoleum. Splot�em d�onie i wpatrywa�em si� usilnie w
pobiela�e kostki
palc�w, a� ogarn�� mnie gniew. Dlaczego nie mog� patrze� tam, gdzie mi si�
podoba? Teczki
by�y czarne, zielone i r�owe, ledwo kilka ��tych. Z tych w�a�nie zwisa�y
sznurki, obci��one
talerzykowatymi piecz�ciami. Jedna teczka, le��ca na wierzchu, mia�a o�le uszy.
- Jest te�
czego si� pilnowa� - my�la�em - w ko�cu Misj� powierzy� mi sam g��wnodowodz�cy,
w razie
potrzeby mog� si� na niego powo�a� - ale
0 jakiej potrzebie my�l� w�a�ciwie?
Zerkn��em na zegarek. Od wyj�cia oficera up�yn�o ju� dziesi�� minut. Do pokoju
nie
dobiega� najl�ejszy szmer; krzes�o, na kt�rym siedzia�em, by�o twarde - z ka�d�
chwil�
odczuwa�em to wyra�niej. Prze�o�y�em nog� na nog�, ale tak by�o jeszcze gorzej.
Wsta�em,
podci�gn��em spodnie, aby nie zmi�� si� kant, i pospiesznie usiad�em na powr�t.
Teraz
uwiera�o mnie ju� nawet biurko, o kt�re opar�em si� �okciem. Zliczy�em teczki na
p�kach,
wzd�u� i w poprzek. Znowu si� przeci�gn��em. Minuty mija�y. Odczuwa�em coraz
dotkliwiej
g��d. Wypi�em resztki herbaty i wydrapa�em �y�eczk� cukier z dna szklanki.
Patrze� ju� nie
mog�em na otwart� kas� pancern�. By�em po prostu w�ciek�y. Rzut oka na zegarek
wyjawi�,
�e min�a niemal godzina. Po nast�pnej j��em traci� nadziej� na powr�t oficera.
Co� musia�o
mu si� przytrafi�. Co? By� mo�e to samo, co spowodowa�o nag�e odwo�anie
Blariderdasha.
Czy te� nazywa� si� mo�e Kashlerblad? Alderklarsh? Dalder-blarl? Baldaklash? Nie
mog�em
sobie w �aden spos�b przypomnie� - chyba z g�odu i z�o�ci. Wsta�em i pocz��em
przechadza�
si� nerwowo po pokoju. Prawie trzy godziny sam na sam z otwart� kas�, pe�n�
tajnych akt - to
pachnia�o gard�ow� spraw�. �adnie mnie urz�dzi� ten... ten - jak�e si� ten znowu
nazywa�?!
Gdyby mnie tak kto� spyta�, na kogo czekam... Postanowi�em wyj��. Dobrze, ale
kt�r�dy?
Wr�ci� do tego pokoju, przez kt�ry tu si� dosta�em? Zaczn� mnie pyta�. Moja
historia
zabrzmi nieprawdopodobnie. Czu�em to. Widzia�em ju� twarze s�dzi�w. �Oficer