Quick Amanda Złoty dar czyli Amanda Quick pod prawdziwym nazwiskiem Przełożyła Joanna Figlewska DC Dl Gil© Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1996 Tytuł oryginału C1FT OF COLO Copyright © 1995 by Jayne A. Krentz Redaktor Agnieszka Kazimierczuk Ilustracja na okładce Zbigniew Reszka Projekt okładki, skład i łamanie FELBERG Rozdział pierwszy For the Polish translation Copyright © 1996 by Wydawnictwo Da Capo For the Polish edition Copyright © 1996 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-7157-105-4 Printed in Germany by ELSNERDRUCK-BERLIN folowanie dobiegło końca. Ścigał ją od dwóch miesięcy przez dwa tysiące mil i wre szcie dobił do mety. Po raz pierwszy od momentu, kiedy to wszystko się zaczęło, Jo nas Quarrel pozwolił sobie na chwilowe uczu cie satysfakcji. Jeep powoli sunął wyboistą polna drogą, aż do brzegu jeziora. Jonas zatrzymał zakurzo ny pojazd obok kępy wysokich sosen, zgasił silnik i siedział jeszcze przez chwilę za kie rownicą. Potem otworzył drzwiczki i wysiadł. Powoli zbliżył się do wody i z zadumą po patrzył na drugi brzeg jeziora, gdzie rozcią gało się Seąuence Springs, małe kalifornijskie miasteczko. Jonas już od paru dni przebywał w tej okolicy, planując następne posunięcie, i przez cały ten czas wyobrażał sobie to miej sce. Zaskoczony skonstatował, że Seąuence Springs bardzo mu się podoba. Drobne zmarszczki na błękitnozielonej po wierzchni wody odbijały promienie zacho5 i Jayne Ann Krentz dzącego jesiennego słońca. Wokół jeziora rosły potężne sosny i świerki, a większa część miasteczka znajdowała się na przeciwległym brzegu. Seąuence Springs była ma lowniczą mieszanką małych sklepików, starych stacji ben zynowych i wiekowych domków. Tu i ówdzie na obrze żach jeziora tkwiły ukryte wśród drzew chatki letniskowe. Jonas nie mógł oprzeć się wrażeniu, że całość otoczona jest subtelną aurą miasteczka z bajki. Niezupełnie tego oczekiwał, ale w końcu czego naprawdę mógł się spodzie wać, gdy przed dwoma miesiącami rozpoczął pościg za Verity Ames? Na samym końcu jeziora stała imponująca budowla w neoklasycznym stylu, od bieli ścian wręcz oślepiająco odbijały się ostatnie promienie słońca. Budynek różnił się od pozostałych; nawet z tej odległości można było dostrzec, że został zaprojektowany z myślą, by olśnić przybyszów. Architektowi niewątpliwie dano wolną rę kę i wyraźnie to wykorzystał, tworząc dumną fasadę ponad ostrołukami portalu, kolumnadami i dziedzińca mi. Dom Zdrojowy Seąuence Springs, elegancki i okazały, prezentował się jak najprawdziwszy renesansowy pała cyk. W niewielkim oddaleniu, niemal całkowicie przesłonię te drzewami, stały dwa poczerniałe od słońca i deszczu domki oraz mały pawilon restauracyjny. Wszystkie te zabudowania niemal śmiesznie kontrastowały z sąsied nim Domem Zdrojowym. Ze swego miejsca Jonas mógł dojrzeć na drugim brzegu dwa samochody sunące drogą ku białej budowli. Przy puszczał, że to Porsche, BMW albo Mercedesy. Było piątkowe popołudnie, więc tłumy zestresowanych ~ acz nieźle sytuowanych - weekendowiczów opuszczały okolice Zatoki San Francisco, udając się do modnych kurortów, by zażyć kąpieli błotnych i mineralnych, ćwi czeń fizycznych i masaży. A kiedy wreszcie przejdą przez te wszystkie luksusowe tortury - nabiorą apetytu na drogie wina i wyszukane dania, które spałaszują z czystym już sumieniem. Bo 6 Złoty dar chociaż w Domu Zdrojowym podaje się ściśle kontrolo wane posiłki, to jednak większość doświadczonych by walców jest świetnie zorientowana, że nie opodal główne go budynku mieści się malutka pawilonowa restauracja, No Buli Cafe, robiąca w weekendy znakomity interes na serwowaniu eleganckich i bardzo drogich dań kuchni wegetariańskiej. I właśnie ta knajpka była celem Jonasa. Obmyślił już sposób, jak się zbliżyć do swej zdobyczy. Verity, właści cielka No Buli, zamieściła w lokalnej gazecie ogłoszenie, że poszukuje do pomocy kogoś, kto byłby jednocześnie kelnerem, pomywaczem i człowiekiem do wszystkiego. Jonas akurat nigdzie nie pracował, i tak się składało, że mógł uchodzić za eksperta od zmywania naczyń. Do cholery, mógłby nawet dostać tytuł doktora w tej dziedzi nie, gdyby taki przyznawano! Byłby z pewnością bardziej użyteczny niż tytuł doktora nauk historycznych, który otrzymał przed paru laty, specjalizując się w epoce Rene sansu. Nigdy nie mógł być pewien, czy podążając nadal drogą obranej kariery nie narazi się na śmierć bądź na utratę zmysłów. Od eksperymentowania powstrzymywał go in stynkt samozachowawczy. Zdarzyło się niegdyś, iż wskutek posiadanego talentu omal nie stał się mordercą, i wtedy postanowił, że fascy nację historią lepiej pozostawić tym, którzy są z nią mniej związani niż on. Tak więc w ciągu ostatnich paru lat umył całe mnóstwo naczyń, a zwłaszcza szklanek barowych. Serwował rów nież mnóstwo trunków, co z pewnością dawało mu kel nerskie kwalifikacje. A już bez wątpienia miał odpowied nie umiejętności człowieka do wszystkiego. Przypomniał sobie o nożu upchniętym w sportowej torbie na tyle jeepa... Z ironią pomyślał, że jest prawdziwym człowiekiem Renesansu, łącząc w sobie wszystkie profity klasycznej edukacji z mnóstwem doświadczeń z prawdziwego ży cia. Czegóż więcej może wymagać potencjalny pracodaw7 JayneAnn Krentz ca? Czterysta lat temu Jonas nie miałby najmniejszych kłopotów ze znalezieniem pracy. Wsunął rękę do kieszeni dżinsów i zacisnął długie, szczupłe palce na małym kółeczku ze złota. Kącik warg drgnął mu w ledwo dostrzegalnym uśmieszku. Kiedy dotykał tego kolczyka, czuł bijące od niego ciepło i iekką, prowokującą aurę, kojącą i przyjemną, lecz mimo to budzącą głęboko w duszy dziwne ostrzegawcze mrowie nie. Jonas zorientował się, że dotykanie kolczyka wywoły wało podobny efekt jak spory haust teąuili lub kilka butelek piwa u schyłku ciężkiego dnia. Wyciągnął z kie szeni drobny klejnocik i uważnie mu się przyjrzał. Nie pierwszy raz kontemplował ów przedmiot, tak niewinnie wyglądający na jego dłoni. Wielokrotnie próbo wał zgłębić jego tajemnicę. Tak naprawdę za nic by go nie oddał już od chwili, gdy przed dwoma miesiącami wszedł w jego posiadanie. Kolczyk budził w nim instynkt właści ciela, Jonas czuł się za niego odpowiedzialny, musiał go chronić. To szczególne uczucie wobec przedmiotu rozciągało się także na kobietę, do której należał, mimo iż Jonas jej nie znał. A jednak, choć nie umiał tego wytłumaczyć, wiedział, że ta kobieta stanie się częścią jego przyszłości. I właśnie nadszedł czas, by ją poznać. Przymus odnalezienia właścicielki złotego kolczyka przygnał jonasa do Sequence Springs z odległego o dwa tysiące mil portowego baru w Meksyku. Odległość zresztą nie miała większego znaczenia. Aby odnaleźć tę kobietę, przybyłby z końca świata. Tej nocy, gdy zgubiła klejnocik, widział ją tylko przez kilka sekund, ale dobrze pamiętał miedziany ogień nie sfornych loków okalających olbrzymie oczy, a także pięk ne rysy twarzy. Rzuciła mu się też w oczy delikatna, szczupła kobieca sylwetka, majacząca w złotawo żółtym blasku otwartych drzwi tawerny. Ona go nie widziała. Verity Ames była zbyt zaabsor bowana ucieczką do bezpiecznego hotelu. W uszach 8 Złoty dar brzmiało mu wciąż echo stukotu jej obcasów, milknące w ciemnej uliczce. Cały tydzień poświęcił na poznanie nazwiska właści cielki kolczyka. Zgodnie z meksykańską tradycją, zdoby cie nawet podstawowych informacji sporo kosztuje. Ale to było najłatwiejsze. Znalezienie jej w Sequence Springs w Kalifornii zajęło mu prawie dwa miesiące. Przez cały ten czas kolczyk parzył go w kieszeni. Kiedy Jonas wziął do ręki cienką lokalną gazetkę, z wielkim zadowoleniem przeczytał ogłoszenie pani Ames. To wyglądało na znak opatrzności. Pracując dla Verity, miałby cholernie dobry sposób na poznanie jej sekretu. A na niczym mu nie zależało tak bardzo, jak właśnie na rozwiązaniu tajemnicy Verity Ames. Cała jego przyszłość była tego warta. Jonas stał nad brzegiem jeziora, bezwiednie obracając w palcach złoty kolczyk, i zastanawiał się, jak mu się będzie pracowało u tej płomiennorudej kobiety. Jednego był pewien - że z nią pójdzie mu o wiele łatwiej niż z poprzednimi pracodawcami. W końcu to tylko mała, drobna kobietka i nie ma jeszcze trzydziestki. W jaki sposób mogłaby mu utrudnić życie? Zmywanie naczyń w No Buli Cafe będzie łatwym kawał kiem chleba. Verity Ames jęknęła ze złości, słysząc natarczywe pukanie do zamkniętych drzwi frontowych No Buli. Od stawiła butelkę dziewiczej oliwy, którą właśnie miała odkorkować, i wyszła z kuchni do małej salki jadalnej. - Szkoda, że nie uczą turystów czytania - warknęła pod nosem, wycierając dłonie w fartuch. - Amerykański system edukacji wyraźnie gdzieś szwankuje. Mając jednak na uwadze dobro własnych interesów, Verity zmusiła się do uprzejmego uśmiechu, przekręciła klucz w drzwiach restauracji i zaczęła mówić nie uchy liwszy ich nawet w połowie: - Przykro mi - zaczęła pogodnym tonem - dzisiaj otwieramy dopiero o wpół do szóstej. Lunch skoriczyii9 JayneAnn Krentz śmy podawać o drugiej. Jeśli chce pan zarezerwować stolik na kolację, proszę zatelefonować, chociaż muszę pana uprzedzić, że już prawie wszystkie są zajęte. Coś się zwolni dopiero po dziewiątej wieczorem. - Nie przyszedłem tu w tym celu - odezwał się cicho męski głos, w którym pobrzmiewała nuta rozbawienia. Nazywam się Jonas Quarrel i szukam pracy. Verity otworzyła drzwi na oścież, żałując swej impulsywności. Należało najpierw wyjrzeć przez okno! Zobaczyła wysokiego, szczupłego mężczyznę o grana towoczarnych włosach. Zaskakująco szerokie ramiona okrywała znoszona dżinsowa koszula. Rękawy miał pod winięte, muskularne ręce porośnięte były czarnymi wło skami. Wypłowiałe dżinsy dorównywały koszuli, a skó rzany pas, opinający wąską talię, mógł być spadkiem po pradziadku. Bardzo zresztą pasował do zdartych kowboj skich butów, które najwyraźniej nie zetknęły się z pastą od wielu, wielu lat. Jednak spłowiałe, podniszczone ciuchy mniej niepo koiły niż kanciasta, surowa twarz, która z pewnością przeszła o wiele więcej od ubrania. W żadnym wypadku nie był to przystojny facet, ale Verity w jakiś szczególny sposób wyczuwała emanującą z niego spokojną siłę. Wła ściwie nigdy przedtem nie spotkała mężczyzny, który wywarłby na niej takie wrażenie. Verity, lekko marszcząc ciemnorude brwi, przyłapała się na tym, że nie wiadomo dlaczego nagle przyszły jej na myśl stare legendy. Kiedy napotkała jego wzrok, zobaczyła złoto. Nie to nowe, błyszczące złoto jubilerskie, ale stare, ciężkie złoto. Złoto z przeszłości, z pirackich skarbów i monet florenc kich. Po raz pierwszy w życiu zobaczyła oczy tej barwy i pomyślała, że w tym wzroku czają się duchy z przeszło ści. Ten facet wiedział, co to znaczy żyć ze zjawami, duchami i widmami. Zdając sobie sprawę, że gapi się na nieznajomego z otwartą buzią, wzięła się w karby. Jak zwykle zwycięży ło poczucie rzeczywistości. Verity chlubiła się swym roz sądkiem i praktycznym podejściem do życia. 10 Złoty dar I to właśni^ podejście uświadomiło jej, że taki facet z pewnością nie utrzymuje się ze zmywania naczyń. - Przykro mi, panie Ouarrel - powiedziała dziarsko ale ja potrzebuję jedynie kogoś w rodzaju kelnera-pomywacza i szczerze wątpię, by pan był zainteresowany taką pracą. - Powoli zaczęła zamykać drzwi. jonas wsunął nogę za próg i zablokował drzwi. Lekko się uśmiechnął, ale nie był to uspokajający uśmieszek. - Przyszedłem właśnie do zmywania naczyń. - Wyciąg nął z kieszeni skrawek gazety i zerknął na drobny druk. - Pomywacz, kelner i pomocnik. - Osoba do pomocy - poprawiła go mechanicznie, mimo woli spoglądając na ogłoszenie. -Jestem pracodaw cą dającym wszystkim równe szanse, bez względu na płeć. gdy czytała własne ogłoszenie. - Ma pani szczęście - mruknął. -Ja jestem pracowni kiem dającym wszystkim równe szanse. Mogę pracować nawet u kobiety, pod warunkiem, że będzie mi podpisy wała czeki w dzień wypłaty. Verity oderwała wzrok od ogłoszenia i z ostrożnym zastanowieniem przyjrzała się swojemu gościowi. Nie miała cienia wątpliwości, że zlew pełen brudnych naczyń nie pasuje do tego mężczyzny. Nie potrafiła sobie wyob razić, co też go .u sprowadziło i dlaczego odpowiedział na jej ogłoszenie, ale dobrze wiedziała, że jeśli go o to zapyta, to odpowiedź z pewnością jej nie zadowoli. Nie ma co, najbezpieczniej będzie się go pozbyć. - Pan naprawdę nie wygląda na człowieka, którego usatysfakcjonowałaby praca, jaką mogę zaproponować powiedziała z szorstką uprzejmością. - A to już moje zmartwienie. Zmywałem naczynia w przeszłości, mogę to robić i teraz. - Oferuję wyłącznie minimalną pensję. - Wyrównam to sobie napiwkami - odparł z nonsza lanckim wzruszeniem ramion. - Potrzebuję kogoś, kto zostanie tu dłużej - powiedzia11 uśmiechnął się trochę szerzej, przyglądając się jej,Quarrel Jayne Ann Krentz ła Verity, czepiając się tego argumentu jak tonący brzy twy. - Osoby zatrudnione u mnie w lecie wróciły na stu dia, szukam więc pracownika na całą zimę i wiosnę. Nie mam ochoty przyuczać człowieka, który odejdzie stąd po miesiącu czy dwóch. Jonas wsunął ogłoszenie z powrotem do kieszeni i kiw nął głową. - Mogę panią solennie zapewnić, że zostanę tu dłużej. Yerity zaczynała być lekko zdenerwowana. - Panie Ouarrel, proszę posłuchać, pan nie jest właści wą osobą. Zamierzałam zatrudnić kogoś z tutejszych mieszkańców. - Mam wrażenie, że wspominała pani coś o pracodaw cy dającym wszystkim równe szanse... - No tak, ale... - Wydaje mi się, że nowy członek lokalnej społeczno ści ma takie same prawa do zatrudnienia, jak stali miesz kańcy. Verity przyjrzała mu się uważnie lekko zwężonymi oczami. - Pan jest nowym mieszkańcem Seąuence Springs, panie Ouarrel, czy też jedynie bawi tu pan przejazdem? - Niech się pani nie martwi, powiedziałem już, że zostanę na dłużej. - Ale dopiero co zjawił się pan w miasteczku? - drąży ła dalej. ~ Przed paroma dniami. - W takim razie z pewnością zechce pan jeszcze co najmniej dwa tygodnie postudiować ogłoszenia, zanim podejmie pan ostateczną decyzję. Jestem przekonana, że wkrótce trafi się panu coś znacznie bardziej atrakcyjnego niż zmywanie naczyń. Może pan też popróbować w jed nej z winnic na wzgórzach, Wygląda pan na człowieka, któremu odpowiadałaby praca na świeżym powietrzu. - Ale taksie składa-wyjaśnił jej tym niskim, ponurym głosem - że szukam roboty pod dachem. Verity stopniowo ogarniała panika. Działo się coś nie dobrego, sytuacja zaczęła się jej wymykać z rąk. Właści12 Złoty dar wie nie obawiała się tego człowieka, mimo bijącej od niego siły, być może dlatego, że czuła, iż ta siła jest przezeń kontrolowana. Ale brakowi obaw towarzyszyło przekona nie, że nie jest to zwykły wagabunda, pragnący utrzymać się za minimalną płacę. W tych złotych oczach błyszczało zbyt wiele inteligencji, a cała jego postać świadczyła do wodnie o silnym poczuciu własnego ja i rozumieniu świa ta. A jednak najbardziej zaniepokoiło ją niezwykle inten sywnie odczuwane przez nią wrażenie jego fizycznej obecności. Próbowała je opanować. Ten człowiek jest niebezpieczny. Intuicyjnie wyczuwała to niebezpieczeń stwo, choć w żaden sposób nie zdołałaby wyrazić słowa mi. W każdym razie zanosiło się na to, że Jonas Ouarrel nie przyjmie do wiadomości jej odmowy. Należało więc zna leźć bardziej subtelny sposób pozbycia się tego gościa. - Przypuszczam, że ma pan przygotowany życiorys? - zapytała siląc się na rzeczowy ton. - Życiorys? - Przyglądał się jej z zadumą. - Na stano wisko pomywacza? No, nareszcie na coś trafiła. Pomyślała z odrobiną ulgi, że na pewno nie przygotował życiorysu. - Oczywiście. Chyba się pan nie spodziewa, że zatrud nię pana tak z miejsca. Muszę mieć wszystkie dane na temat pańskiego wykształcenia, kompletny wykaz pań skich poprzednich miejsc pracy, łącznie z datami, nazwi skami pracodawców, ich adresami i telefonami. Będzie pan także musiał wypełnić kwestionariusz osobowy, do łączę go do zebranych wcześniej. Kiedy zbiorę ich już sporo, wtedy dokonam wyboru. Zanosi się na dość długi proces - zauważył z poważ ną-miną. - Och tak, niewątpliwie - zgodziła się bez wahania. Pewnie ze dwa tygodnie albo i więcej. - Rzeczywiście? A co pani ma zamiar zrobić z tym weekendem? - Słucham?- Verity zesztywniała. - Dobrze pani słyszała. Potrzebna pani pomoc od 13 Jayne Ann Krentz zaraz. A dokładnie już dziś wieczorem. Za parę godzin będzie pani zawalona robotą po same uszy. - Dam sobie radę - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Kierownicy Domu Zdrojowego są moimi przyjaciółmi, kiedyś prowadziłam ich restaurację. Chętnie wypożyczą mi kogoś do kuchni. - Po co wynajmować kogoś na godziny, skoro trafia się okazja zatrudnienia najlepszego pracownika na stałe? Verity mocniej ścisnęła klamkę. - Nie miałam pojęcia, że pomywacze są tak dumni ze swych umiejętności. Pan się uważa za najlepszego, panie Ouarrel? - Może mi pani wierzyć - odpowiedział łagodnie. Mam więcej doświadczenia i umiejętności w sztuce zmy wania naczyń i czekania na klientów niż wszyscy ci, którzy ewentualnie zapukają do pani drzwi od tej chwili aż do wpół do szóstej. - A co z doświadczeniem pomocnika do wszystkiego? - drążyła nadal, mając jednak wrażenie, że została przy ciśnięta do muru. Czas uciekał nieubłaganie, należało szybko wracać do kuchni. - Dobrze jest mieć mnie pod ręką - zapewnił ją. - Dam sobie radę z zatkaną toaletą i niegrzecznym pijakiem. Przekona się pani, że jestem użyteczny. Verity wyprostowała plecy. - Otrzymałam licencję wyłącznie na piwo i wino. W No Buli nie mamy kłopotów z pijakami. A poza tym jest hydraulik, na wypadek gdyby coś się popsuło w toaletach. Nie wiem, w jakich lokalach pan przedtem pracował, ale wygląda mi na to, że pańskie zdolności byłyby lepiej wykorzystane w tutejszej tawernie. Może pan tam spró buje? Zapiszę panu nazwisko właściciela. - Pomyślała, że Milt Sanderson, właściciel The Keg, da sobie radę z tym facetem. Był przyzwyczajony do radzenia sobie z kierow cami ciężarówek, robotnikami pracującymi na dużych wysokościach i podobnymi typami. - Wolę zatrudnić się tutaj - odpowiedział. - Ale dlaczego? - zapytała bez ogródek. 14 Złoty dar - Powiedzmy, że zależy mi na poprawie własnego losu i pozycji. Mam ambicje. - Aha. Powiedzmy, że spróbuje pan u innego restaura tora, panie Ouarrel. I niech pan sobie oszczędzi kolejnej wizyty u mnie bez fachowo napisanego życiorysu. - Verity ponownie zamierzała zamknąć drzwi. - Nie tak szybko, Pani Pracodawczyni Równe Szanse. Zanim zdążyła się zorientować, już był z nią w środku. Instynktownie cofnęła się o krok. Najwyższy czas zapa nować nad tą sytuacją, która w idiotyczny sposób zaczęła się jej wymykać z rąk. Zaraz, chwileczkę. Powiedziałam panu, że restaura cja-jest zamknięta. Przed otwarciem mam jeszcze sto tysięcy rzeczy do zrobienia i nie zamierzam marnować czasu na wydzwanianie po policję. Uprzejmie proszę stąd wyjść! - Kandydat na określone stanowisko musi się odzna czać wytrwałością. Pracodawcy są na to wyczuleni, robi to na nich wrażenie. - Rozejrzał się po sali restauracyjnej. - Jest tu jakieś biuro? - Tak, ale nie sądzę, żeby to miało jakiś związek... Panie Ouarrel, byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan... - Tam, prawda? - Właśnie się przesuwał pomiędzy stertą francuskich krzeseł i małych stolików, kierując się wprost do kuchni. W Verity zawrzał gniew, który przewyższył uprzednie zdenerwowanie. - Hola, hoia! Co pan wyrabia?! - Skoczyła za nim. - Chce pani mój życiorys? No to go pani dostanie. Przeszedł przez małą kuchnię, ominął wielki piec gazowy, czystą iadę ze stali nierdzewnej oraz zlew, zapchany brudnymi naczyniami po lunchu. Popatrzył na to znaczą co. - Widzę, że się beze mnie nie obejdzie. - Zatrzymał się w drzwiach do malutkiego biura. - Aha! Tak właśnie myślałem, jest maszyna do pisania. Verity gapiła się na niego, kiedy klapnął na krzesło przy biurku, sięgnął po kartkę i wkręcił ją w maszynę. 15 Jayne Ann Krentz - Pan ma zamiar napisać życiorys? Tutaj, w moim biurze? - Owszem. Proszę iść teraz do kuchni i nie gderać, kiedy będę pracował, muszę się skupić. Kawał czasu upłynął od chwili, gdy ostatni raz coś takiego pisałem. Dobry Boże, życiorys do zmywania naczyń. Do czego to doszło? - Mówiąc to, kładł już palce na klawiaturze. Oprócz wezwania policji nic sensownego nie przycho dziło jej do głowy. Przyłapała się na tym, że patrzy na jego dłonie, szybko uderzające w klawisze. Pomyślała, że te ręce są fascynujące. Długie, giętkie palce i mocne nadgar stki. Ręce szermierza. Dłonie kochanka. Zdrętwiała na tę myśl. Wycofała się z biura i poszła do kuchni, zastanawiając się, co robić dalej. Cała ta sytuacja była dość dziwna. Verity nie czuła się przestraszona, ale bezradna. Może ten nieszczęśnik rzeczywiście rozpaczliwie po trzebował pracy, jakiejkolwiek? Zabrała ze stołu oliwę i wróciła do przygotowywania sałatki z tortellini. Nie dało się zaprzeczyć, że potrzebna jej była pomoc na wieczór. To prawda, że Laura i Dick Griswaldowie, małżeństwo zarządzające Domem Zdrojowym Seąuence Springs, chętnie by jej kogoś podesłali, jednak było by lepiej, gdyby Verity sama rozwiązywała swoje pro blemy z personelem. Pech chciał, że Marlenę Webberly nie uprzedziła jej wcześniej, że bierze ślub i wyjeżdża. To zadziwiające, co miłość wyrabia z kobiecym rozu mem. Marlenę sprawiała wrażenie inteligentnej dziew czyny! W dzisiejszych czasach trudno jednak o dobrego po mocnika. Verity już prawie skończyła sałatkę, kiedy stukanie maszyny do pisania umilkło. Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, podczas której nowy kandydat prawdopodobnie sprawdzał swe dzieło. Kilka następnych uderzeń w klawi sze dowodziło, że nie był znakomity w te klocki. Po chwili wszedł do kuchni i wepchnął swój życiorys w zatłuszczo- ne ręce Yerity. 16 Złoty dar - Proszę uprzejmie, szefowo. Przeczytaj sobie i tylko spróbuj mi powiedzieć, że nie mam odpowiednich kwali fikacji do tej pracy. Tymczasem będę taki dobry i pozmy wam. Verity ściskała w ręku kartkę i wpatrywała się w równe linijki maszynopisu. Uporczywie starała się znaleźć różne sprzeczności, kłamstwa lub w ogóle cokolwiek, co by jej pozwoliło wyrzucić życiorys do śmieci. - Trzydzieści siedem lat? Dałabym panu kilka lat wię cej. - W duchu przyznała, że to z powodu tych przepeł nionych tajemnicą oczu. Wielkie dzięki - burknął. - Nie wiedziałem, że jestem już- kompletnie siwy. Verity pokręciła głową, spojrzała na jego kruczoczarne włosy i wypaliła bez zastanowienia: - To nie z powodu siwych włosów, wcale ich pan nie ma. To kwestia wyrazu pańskich oczu. - Kiedy uświado miła sobie, co właśnie powiedziała, kompletnie ją zatkało. - No nic, nieważne. - Ale niemal zupełnie zabrakło jej tchu, kiedy przeczytała następne zdanie. - Wykształcenie: doktor nauk humanistycznych, wydział historii na Vincent College. Pan ma tytuł doktora? - No. Ale proszę tego nie wykorzystać przeciw mnie, dobra? - Jaki okres historii pan studiował? - zapytała podej rzliwie. - Renesans, specjalizowałem się w historii militariów. Jestem ekspertem od broni i strategii wojskowej. - Spra wiał wrażenie kompletnie pochłoniętego spłukiwaniem umytych naczyń. - Jasne. A jak już w to uwierzę, to mi pan zaproponuje kupno wierzby rodzącej gruszki, co? Woda szumiała w zlewie. - To prawda. Może pani sprawdzić, dzwoniąc do dzie kanatu Vincent CoHege. Po ukończeniu uczelni przez pewien czas tam wykładałem. Wykładowca historii! Wbrew własnej woli Verity była coraz bardziej zaintrygowana. Zawsze fascynował ją ten 17 Jayne Ann Krentz krwawy, choć niezwykle barwny i zmieniający świat okres w historii ludzkości. Nagle zrozumiała, że się nie myliła wcześniej, kiedy patrząc na niego miała przed oczami obrazy pozłacanych rapierów i florenckiego złota. Niemal siłą usunęła te wizje z wyobraźni i powiedziała sucho: - Owszem, sprawdzę to od razu. Proszę mi coś powie dzieć o Renesansie. - Zna pani język włoski? - zapytał uprzejmie. - Niespecjalnie. - No dobrze, to przetłumaczę pani. - Przerwał na moment, najwyraźniej zbierając myśli, po czym zacyto wał gładko: Pani moja rani mnie podejrzliwością, Słowo jej każde i spojrzenie jak rapierem cios zadany. Pragnę miłości nasycić ją słodką radością, Lecz pierwej ufnością niechaj mnie obdarzy. Verity oparła się o framugę drzwi, założyła ręce na piersiach i usiłowała przybrać groźną minę. - A to niby co takiego? - Szybki, surowy przekład fragmentu mało znanego renesansowego poematu. Jest pani pod wrażeniem? Spojrzał na nią pogodnie. Verity usilnie się starała, by jej poczucie humoru nie wzięło gdry nad opanowaniem. Trudno było nie cierpieć faceta, który potrafił cytować miłosną poezję renesanso wą. Oczywiście, nie można zapominać, że niektórzy bez litośni i okrutni mężowie z piętnastego i szesnastego stu lecia nie tylko recytowali takie wiersze, ale nawet je pisali. Nie było to sprzeczne z naturą, że zabójcy tworzyli po ezję. Verity wiedziała, że w tamtych czasach prawdziwy szlachcic winien być tak samo sprawny w komponowaniu sonetów, jak we władaniu rapierem. - Ten poemat musi być całkiem zapomniany. Czytałam sporo poezji renesansowej, ale nie przypominam sobie tego fragmentu. 18 Złoty dar - Tym bardziej powinna być pani pod wrażeniem odpowiedział gładko. - Toteż jestem, ale nie mam pewności, czy powierz chowna znajomość poezji renesansowej daje kwalifikacje do zmywania naczyń - mruknęła pod nosem. - Jeśli pani woli, to mogę zacytować Machiavellego. Może coś o sztuce rządzenia za pomocą strachu? On dowodził, że z politycznego punktu widzenia dla przy wódcy jest bardziej korzystne, gdy się go obawiają, niż gdyby go mieli kochać. Przypuszczam, że to się też przydaje przy prowadzeniu restauracji. No dobrze, zostawmy to. Przeczytałam wystarczają co-wieie z Machiavellego, żeby wiedzieć, że nie kieruję tą restauracją według jego zasad. - Nie byłbym tego taki pewien - skomentował to zna czącym tonem. - A swoją drogą jakim cudem to wpadło pani w ręce? - Mój ojciec zawsze twierdził, że teorie Machiavellego o utrzymaniu się przy władzy są nadal podstawą współ czesnego rządzenia. Pomyślał więc, że powinnam je prze studiować - odparła automatycznie, po czym wróciła do czytania życiorysu. - Widzę, że często pracował pan za barem. Zielona Czarownica na Wyspach Dziewiczych? - Pułapka na turystów. Miałem mnóstwo doświadczeń z turystami - zauważył skromnie. - Tawerna pod Portową Lampą na Tahiti? - Mieliśmy tam trochę mniej uprzejmą klientelę. - Bar i Gril pod Żeglarzem w Manili? - Klientela złożona głównie z amerykańskich marynarzy na przepustkach. Tam przyswoiłem sporo technik dyplo matycznych. Jestem niezły w tłumieniu zamieszek i burd. - Z pewnością - zauważyła grzecznie. Wbrew sobie była kompletnie zafascynowana. Jeśli Jonas Quarrel nie miał innych zalet, to z pewnością odznaczał się bujną wyobraźnią. - A co pan powie o Tawernie pod Kłamcą na Hawajach? - Następna militarna spelunka, chociaż dzielona z tu rystami. Odrobinę elegantsza od Żeglarza. 19 Jayne Ann Krentz - Nigdy bym się nie domyśliła, sądząc po nazwie. Kryształowy Dzwonek w Singapurze? - Miejsce spotkań wygnańców z ojczyzny. Verity przeczytała następne zdanie i zabrakło jej tchu. Potem powoli podniosła na niego wzrok. - Kantyna Pod Czerwonym Bykiem? - Tam również sporo rodaków. No, wie pani, tacy niedoszli pisarze i artyści, którzy przybyli do Meksyku, żeby tworzyć, ale zwinęli żagle w powodzi taniej teąuili. - Znam ten typ - powiedziała chłodno. - Znam również tę kantynę. Byłam w Puerto Vallerta parę miesięcy temu i zawadziłam o nią. Ouarrel oderwał wzrok od ustawianych naczyń i spoj rzał na nią beznamiętnie. - Czego pani szukała w takim miejscu jak El Toro? - Mojego ojca. - Verity zmarszczyła brwi i postukała palcem w kartkę z życiorysem. - Ale pan nie odwiedził tych wszystkich miejsc w poszukiwaniu natchnienia, prawda? Pan naprawdę pracował w tych wszystkich ob rzydliwych spelunach? Quarrel nie odpowiedział na jej pytanie, ale zadał swoje: - Znalazła pani ojca? - Nie. - Pokręciła głową. - Ale to nic takiego. Wcześniej czy później sam się pokaże. Zawsze tak jest. - Oderwała się od drzwi i ruszyła do biura. - Przeproszę pana na kilka minut. Jonas upuścił do zlewu patelnię. - Hej, zaraz! Co pani chce zrobić? - Wykonać kilka telefonów- poinformowała go uprzej mie z uśmiechem. Przez dłuższą chwilę nie spuszczał z niej wzroku. Był lekko zdezorientowany jej uśmiechem. Po chwili jednak wziął się w garść i powoli zapytał: - Ma pani zamiar dzwonić do tych barów? - Zawsze sprawdzam referencje. O co chodzi, panie Ouarrel? Czyżby pan sądził, że się zawaham przed wyko naniem telefonu na Tahiti, do Manili i Meksyku? 20 Złoty dar Starannie wytarł ręce w ściereczkę, cały czas uważnie przypatrując się Verity. - No cóż, nie przeczę. Większość ludzi miałaby pewne opory przed przeprowadzeniem rozmów na taką odległość. - No to coś panu powiem. Nie jest pan jedynym człowiekiem, który podróżował po szerokim świecie. Na Tahiti spędziłam półtora roku, trzy miesiące w Manili, rok w Meksyku i rok na Hawajach. I chociaż po tylu latach pamięć może mi lekko szwankować, to jednak mam wrażenie, że byłam również w kilku tych spelunach, nie tylko w El Toro. Tawerna pod Portową Lampą budzi we mnie pewne skojarzenia. Wstyd przyznać, ale Pod Kłamcą również nie brzmi mi obco. - Pani żartuje. Zna pani te miejsca? - Quarrel wyglądał na autentycznie zaskoczonego. - Mój ojciec zapewnił mi bardzo wszechstronna edu kację. - Weszła do biura, wielce usatysfakcjonowana, że nareszcie udało jej się pobić jonasa Quarrela jego własną bronią. - Ale te telefony będą kosztować majątek- podkreślił Jonas. - Potrącę to z pańskiej pierwszej tygodniówki. Uśmiechnęła się siadając za biurkiem i sięgając po słucha wkę. To sprawdzanie może być bardzo interesujące. Po blisko godzinie zakończyła weryfikację, a Jonas skończył zmywanie naczyń. Stanęli na wprost siebie w małej kuchni. - No, dobrze - powiedziała chłodno Verity. - Ma pan tę pracę. Wszyscy wyrażali się o panu w samych superlaty wach. Potwierdzili, że można liczyć, iż otworzy pan bar na czas, że nie jest pan narkomanem, nie ma pan brzyd kiego zwyczaju podbierania pieniędzy z kasy i nie pije pan w pracy. Bardzo dobre opinie, doprawdy, zwłaszcza biorąc pod uwagę źródła ich pochodzenia. Aha, i Duży Al z Morskiej Syreny prosił o przekazanie serdecznych po zdrowień i przysięga, że odeśle panu forsę, kiedy tylko dostanie pański aktualny adres. Błysk w oczas Guarrela można było odczytać jako 21 Jayne Ann Krentz wyraz ulgi, ale zaraz ustąpił on miejsca dziwnej miesza ninie oczekiwania i satysfakcji. - Dziękuję, Verity - powiedział. - Jestem wdzięczny. - Skoro już skończyłeś z naczyniami, to możesz po siekać cebulę do zapiekanki wegetariańskiej, ja przygotu ję ciasto. - Zaraz się do tego wezmę, szefowo. - Jonas sięgnął po nóż z długim ostrzem i chwycił go z wyraźną wprawą. Jest jeszcze pewien drobny problem. Verity, która właśnie wyciągała z zamrażarki francuskie ciasto, odwróciła się powoli. - A mianowicie? - Muszę gdzieś mieszkać. - Jonas uśmiechnął się do niej. - Czy przychodzi ci jakiś pomysł do głowy? Skoro mam pracować za minimalne wynagrodzenie, to nie bę dzie mnie stać na żadne porządne miejsce. Dziś rano wymeldowałem się z Motelu Nad Jeziorem, bo kończy mi się gotówka. Verity głęboko westchnęła z rezygnacją. - Możesz zamieszkać w domku, w którym sypia mój ojciec, kiedy mnie odwiedza. Stoi tuż za restauracją. - A co z twoim ojcem? - Nie martw się. Nie daje znaku życia od momentu, gdy mi przysłał wiadomość z wezwaniem do Puerto Vallerta. Ale zanim tam dojechałam, zdążył już opuścić miasteczko i ślad po nim zaginął. Nie sądzę, żeby w naj bliższym czasie zakłócił nam spokój. A gdyby nawet, to możecie rzucić monetę i zagrać o łóżko. Z pewnością obaj nieraz w życiu spaliście na podłodze. - Jesteś bardzo hojną damą, Verity Ames. - No, może niezupełnie. Prawdziwy problem polega na tym, że trochę mi odbija, kiedy mam do czynienia z za wodowymi włóczęgami, którzy spędzają życie na uciecz ce od własnego talentu. jonas uniósł głowę i lekko zmrużył oczy. - Co to właściwie ma znaczyć? Verity oderwała wzrok od wałkowanego ciasta i spoj rzała na niego. 22 Złoty dar - Kiedy już obdzwoniłam twoich poprzednich praco dawców, zadzwoniłam do Vincent College. Rzeczywiście wykładałeś tam historię Renesansu. Co więcej, byłeś w tym cholernie dobry. Wydałeś mnóstwo interesujących esejów i jedną książkę o starej broni. A potem rzuciłeś to wszystko bez żadnych konkretnych powodów. Czy od tamtej pory włóczysz się po świecie? - A co to wszystko ma wspólnego z twoim ojcem? zapytał chłodno. - On też jest profesjonalnym włóczęgą. Czy nic ci nie mówi nazwisko Emerson Ames? - Verity przyłapała się na tym, że za mocno naciska na wałek, i zdecydowanie nakazała sobie większe opanowanie. Jonas niedbałym ruchem noża obciął koniuszek cebuli. - Prawdę mówiąc, nie jest mi obce. Czy mówimy o tym samym Emersonie Amesie, który kilka lat temu napisał Porównanie? - Dokładnie. - O cholera, a niech to!... Teraz sobie przypominam, że ta książka po opublikowaniu wzbudziła sporo sensacji. W Vincent College każdy, kto miał choć trochę akademic kich ambicji, trzymał ją na stoliku w salonie. No i co się z nim stało? Napisał coś jeszcze po tym Porównaniu? - Tak się niefortunnie składa - odparła sztywno Verity - że tato doszedł do wniosku, iż Porównanie nie jest w jego stylu. Zaprzysięgał się, że nie będzie marnować czasu na drugą podobną i zaczął pisać to, co, jak twierdzi, lubi najbardziej. -Verity znaczy? - Jonas zerknął na nią. - Kieszonkowe westerny. Dasz wiarę? Facet, który zo stał kiedyś ogłoszony przez ,,The New York Times" pisa rzem roku! Autor, który ,,wyraźnie i stanowczo zdefinio wał i naświetlił współczesne zjawiska i paradoksy" -jak napisali. I ten geniusz daje nogę i pisze westerny! Jonas przez dłuższą chwilę przypatrywał się jej, po czym parsknął śmiechem. Cała kuchnia wypełniła się zdrowym, męskim rechotem. Jego oczy lśniły wesołością. 23 To skrzywiła nos. Jayne Ann Krentz - Wydaje mi się ~ wystękał przez śmiech - że spodo bałby mi się twdj ojciec. - Zabrał się do następnej cebuli. - Mam nadzieję, że go tu spotkam. - Coś mi mówi, że wy dwaj macie ze sobą wiele wspólnego - burknęła. jonas ponownie zaniósł się śmiechem i podrzucił nóż do góry. Kiedy ostrze skierowało się do dołu, Verity zmartwiała; wizja obciętych palców i zakrwawionej kuch ni sprawiła, że dziewczyna kurczowo zacisnęła dłonie na blacie kuchennym. Ale sekundę później Jonas zgrabnie złapał nóż za rękojeść i znowu siekał cebulę. Verity z tru dem opanowała drżenie. - Podejrzewam, że łączy nas umiłowanie życia w rze czywistym świecie, zamiast udawania radości z uczestni czenia w środowiskach akademickich i literackich. - Ja raczej uważam, że obaj jesteście okropnie leniwi i wybraliście najłatwiejszą drogę - odpaliła karcącym to nem. Z twarzy Jonasa momentalnie zniknęły wszelkie ślady rozbawienia. Odezwał się tonem tak ostrym jak nóż, który trzymał w ręku. - Szanowna pani, nie masz pojęcia, o czym mówisz. Nie każdy talent jest błogosławieństwem. Czasami coś takiego jak talent może człowieka zabić. Albo przywieść do szaleństwa. Być może w przypadku twego ojca jedynie śmiertelnie go nudził. Nie masz żadnego prawa wydawać sądu o innych. Verity drgnęła. Nawet przez chwilę nie wątpiła, że Jonas mówi poważnie. Intuicyjnie poszukała ucieczki w zmia nie tematu. - Ta kłótnia jest idiotyczna. Weź się lepiej do cebuli poleciła mu dziarskim tonem. - A jak skończysz, to mo żesz posiekać marchewkę. Pokrój ją d la Julienne. Potra fisz? - Jasne, szefowo. Jak sobie życzysz. Mam jeszcze jedno pytanie. - O co chodzi? - Przyglądała mu się badawczo. - Nigdy jeszcze nie pracowałem w ekskluzywnej kuch24 Złoty dar ni wegetariańskiej. - Uśmiechnął się do niej trochę zbyt niewinnie. - Do czego używasz ekstradziewiczej oliwy z oliwek? - Między innymi do przyprawiania sałatek - wyjaśniła opryskliwie. -1 bardzo proszę, oszczędź mi tych sztubac kich żartów. Ekstradziewicza oznacza, że to jest oliwa bardzo wysokiej jakości, otrzymywana z pierwszego tło czenia oliwek. - Aha. Myślałem, że to może jest taka, która starzeje się stojąc wiele lat na półkach. Jak jakaś stara panna, biedulka, która nigdy nie miała kochanka. Verity nie była w stanie zapanować nad jaskrawym rumieńcem zalewającym jej policzki. To był tylko głupi żart. Przecież on nie wie, jaka jest prawda... - To typowo męska, szowinistyczna uwaga. I choć bar dzo cierpię raniąc twe męskie ego, to muszę ci uświado mić, że są gorsze rzeczy na świecie niż brak kochanka oznajmiła z brawurą. - Jak na przykład? - Kącik ust zadrgał mu leciutko. - Jak na przykład odkrycie, że zatrudniło się kogoś, kto nie ma pojęcia o tak podstawowej rzeczy w dobrej kuchni jak oliwa z oliwek! - Nie przejmuj się, szefowo. Szybko się uczę. Rozdział drugi Kiedy tej niedzielnej nocy Jonas umył już ostatni talerz i pomagał Verity zamykać re staurację, doszedł do wniosku, że życie po śród wegetariańskich smakoszy wcale nie jest takie złe. Pracował przecież w gorszych miej scach. Klientela No Buli była snobistyczna, ale nieszkodliwa. Wszyscy sprawiali wrażenie czystych, szykownych, dobrze wychowanych i zdecydowanie nieźle ustawionych. I w do datku dawali dobre napiwki. Naprawdę, moż na było trafić gorzej. Właściwie, kilka razy w życiu trafił już go rzej. O wiele gorzej. Choć tego wieczoru tłok był umiarkowany, to jednak już około dziewiątej Verity zabrakło kremu z brokułów, co wprawiło ją w paskud ny nastrój. Jonas poczuł nieodpartą chęć przytulenia jej i ucałowania czubka lekko po plamionego noska, a także wyszeptania słów otuchy, ale opanował tę pokusę. Nie jest taki głupi! 26 Złoty dar W tym wypadku pocałowanie własnego szefa byłoby narażaniem się na obdarcie ze skóry! Spoczywający w sportowej torbie nóż Jonasa można uznać za całkiem tępy w porównaniu z ostrym języczkiem tej damy. Verity ma charakterek i temperament, a w dodatku - żadnych skrupułów przed udzieleniem ostrej reprymendy, kiedy uważa ją za konieczną. Po pewnych przemyśleniach Jo nas doszedł do wniosku, że jest coś takiego w charakterze Verity, co przywodzi na myśl określenie Jędza". A Jonasowi nie zależało na wywoływaniu lawiny wy mówek i obsztorcowan, jemu zależało na tym, by jak najczęściej się do niego uśmiechała. Bowiem uśmiech Verity porażał zmysły. Jonas był zafascynowany i urze czony. Gdy ten uśmiech pojawiał się na jej twarzy - tak jasny, ciepły, zmysłowy i prawdziwy - Jonas wlepiał w nią wzrok w niemym zachwycie. W owym uśmiechu było tyle słodkiej kobiecej uczciwości, że mężczyznę ciągnęło doń jak pszczołę do miodu i można było zrozu mieć, dlaczego w tym momencie uważa się za najwię kszego szczęściarza na świecie. Jonas uznał, że ten uśmiech jest niebezpiecznie pociągający - znacznie bar dziej niebezpieczny i pociągający niż pewne tajemnice z jego przeszłości. Ten uśmiech jednoznacznie charakteryzował Verity jako kobietę, która całkowicie odda się swojemu męż czyźnie, i jednocześnie niósł zapewnienie, że ten męż czyzna może jej powierzyć swe życie, namiętności i ho nor. Uśmiech Verity kusił, by uwierzyć, że czystość i nie winność mogą podążać ręka w rękę z ziemską zmysłowo ścią. Obiecywał to wszystko z taką niewinną, żarliwą szczodrością, źe, doprawdy, trudno by mieć komuś za złe popełnienie paru drobnych morderstw, by posiąść jego właścicielkę. No właśnie. Z powodu tego uśmiechu Jonas zaczął się zastanawiać, dlaczego wokół No Buli nie sterczy tłum facetów błagających o szansę popełnienia morderstwa. Widocznie każdy wchodzący w rachubę mężczyzna z najbliższej okolicy ma takiego cykora przed jędzą, iż 27 Jayne Ann Krentz z góry rezygnuje ze zdobycia zmysłowego anioła. Nie mdgł tego zrozumieć, no bo co znaczy kilka cierni, kiedy się zdobywa prawdziwy klejnot? Tak czy owak, mógł być wdzięczny, że nie musi się martwić wielką liczbą rywali. Prawdopodobnie powodem tej sytuacji nie był jedynie ostry język Verity, lecz także pewna właściwość jej natury, a mianowicie wybredność. Mężczyźni intuicyjnie wyczu wali, że ta kobieta nigdy nie wda się w przelotny romans. Choć tak krótko u niej pracował, zdążył zwrócić uwagę na sztywny, poprawny i spokojny styl życia Verity. Naj wyraźniej taki jej odpowiadał. Pracowity weekend dobiegł końca i Jonas czuł, iż do brze się spisał. A przynajmniej szefowa nie skarżyła się na niego zbyt głośno. Do tej pory poznał ją już na tyle, by wiedzieć, że gdyby nie wykonał swych obowiązków w satysfakcjonujący ją sposób, to nie omieszkałaby mu tego wytknąć. Dyrygo wała tą małą kuchnią jak tyran i nie zniosłaby żadnego uchybienia w sprawach czystości. - Tylko tego mi potrzeba, żeby jakiś klient się rozcho rował, bo pomocnik kucharza nie umiał zagrzać zupy upomniała Jonasa podczas przygotowywania posiłku. Wszystko ma być albo zimne, albo gorące. Nie życzę sobie tutaj potrawy o temperaturze pokojowej, zresztą taki jest również wymóg sanepidu. A oni mają zwyczaj składania nie zapowiedzianych wizyt. - W Meksyku niespecjalnie się przejmowaliśmy inspe kcją sanitarną - zauważył Jonas, posłusznie mieszając zupę. - Mogę się założyć, że nie przejmowano się nimi w większości twych poprzednich miejsc pracy. - Zgadza się. Odpowiednia łapówka zazwyczaj zała twiała sprawę. - Tutaj jest inaczej - wyjaśniła mu z dumą. - Właśnie się uczę. I tak było. Pomyślał o tym w niedzielny wieczór, obser wując Verity na wąskiej dróżce do jej domku pośród drzew. Co do tego nie było wątpliwości, dowiadywał się 28 Złoty dar wiele o pannie Verity Ames, swojej zręcznej szefowej, drobnym tyranie i rozsądnej bizneswoman. Jedno już wiedział na pewno. Chciał ją mieć. Cholernie. Poczuł to jeszcze w Meksyku, ale od chwili, gdy stanął na jej progu, ta potrzeba stała się nie do zniesienia. Z począt ku wmawiał sobie, że to nie ma nic wspólnego z seksem, raczej z tajemnicą złotego kolczyka i dziwnym przymu sem podążania za Verity. Ale w niedzielę wieczorem zrozumiał, jak jest napra wdę. Chciał jej nie tylko w sferze psychicznej, w seksual nej również. Zaczął się poważnie zastanawiać, czy pójście z nią do łóżka mogłoby wyjaśnić parę tajemnic, które Verity chowała w zanadrzu. Przeleciał mu przez myśl fragment z Dworzanina Bal tazara Castiglione - coś o tym, że jeśli ktoś posiadł ciało kobiety, to zdobył także fortecę jej umysłu i duszy. Sporo czasu upłynęło od momentu, gdy Jonas zaczyty wał się szesnastowiecznym traktatem o ideale dworzanina-szlachcica. Pamiętał więc, że był tam też kontrargu ment wobec tego szczególnego stwierdzenia, ale teraz nie mógł go sobie dokładnie przypomnieć, a nawet nie bar dzo mu na tym zależało. Ten cytat bowiem nagle nabrał w jego oczach specjalnego znaczenia. Jonas przysiadł na schodkach swego domku i wymacał palcami kolczyk w kieszeni dżinsów. Wsłuchał się w deli katny poszum ciemnych sosen w podmuchach lekkiego wietrzyku. Czekał. Chciał zobaczyć, czy Verity zrobi dziś wieczorem to samo, co zawsze. Już trzecią noc obserwował tę samotną wędrówkę do domku. Pierwszej nocy zaproponował, że będzie jej towa rzyszył, ale tylko się roześmiała i kazała mu się wyspać. Drogę do swego domku jakoby znała na pamięć. Ale mówiła prawdę, i on o tym dobrze wiedział. Z każ da chwilą stawało się coraz bardziej oczywiste, że Verity nie ma ukochanego. Nie sprawiała też wrażenia zmartwio nej tym brakiem. Pierwszy raz podpatrzył jej zwyczaje w piątek w nocy, kiedy zerknął przez okno swojej chatki po zgaszeniu 29 Jayne Ann Krentz światła. Verity nie zgasiła u siebie lampy tak szybko, jak się tego spodziewał, stał więc przy oknie i patrzył, a po kilku minutach został nagrodzony widokiem swojej no wej szefowej opuszczającej domek. Miała na sobie kostium kąpielowy i aksamitny szlafrok, żwawo kroczyła nie oświetloną ścieżką do Domu Zdrojo wego. Najpierw pomyślał, że szefowa ma kąpielową randkę o północy, i w dziwny sposób go to zaniepokoiło. Nie zdołał powstrzymać impulsu podążenia jej śladem. Z ulgą stwierdził, że Verity nie spotyka się z mężczy zną, a jedynie po godzinach korzysta z uzdrowiskowego basenu. Co prawda na drzwiach do pomieszczeń kąpielo wych widniał napis: ,,Zamknięte na noc", ale Verity weszła tylnymi drzwiami i poszła od razu do części dla kobiet. Jonas stał w ukryciu i z zapartym tchem obserwował, jak zanurzała się w parującym, bulgocącym basenie. Rozba wił go fakt, że dziewczyna była w kostiumie, chociaż miała cały basen tylko dla siebie. Był to bardzo właściwy i przyzwoity kostium kąpielo wy. U góry sięgał wysoko ponad jej drobne, okrągłe piersi, u dołu wykończony był drobną, marszczoną baskinką. Skierował myśli Jonasa na butelkę ekstradziewiczej oliwy z oliwek, stojącej na półce w kuchni Verity. Dziś wieczorem postanowił uczestniczyć wraz z nią w tych relaksacyjnych zajęciach po pracy. Doszedł do wniosku, że mu się to należy po tym, jak go wcześniej zmieszała z błotem za uleganie szkodliwym wpływom niezdrowej amerykańskiej kuchni. Sam zresztą był sobie winien, należało zejść jej z oczu z owym tłustym ham burgerem, którego przyniósł z fast-foodu w miasteczku. jego problem polegał na tym, że nie mógł sobie odmó wić wykorzystania paru okazji do ewidentnego sprowo kowania tego małego tyrana. Dość szybko się zoriento wał, jaki rodzaj prowokacji najszybciej wyprowadzi Verity z równowagi. Szóstym zmysłem wyczuwał, że widok hamburgera zrobi swoje, i łaskawie pozwolił jej zoba czyć, jak się nim zajadał. 30 Złoty dar Jonas był dostatecznie spostrzegawczy, by sobie uświadomić, że prowokowanie tej damy jest zaledwie marnym substytutem tego, co naprawdę chciał z nią robić. Zastanawiał się, czy z miejsca by go wylała, gdyby się wydało, że podczas szorowania jej garów i patelni snuł fantazje o zniewoleniu jej na kuchennej podłodze. Ponownie przyszło mu do głowy, czy aby nie szybciej uda mu się rozwikłać tajemnice Verity Ames, jeśli ją weźmie do łóżka. Rozważał właśnie ten wariant, kiedy zobaczył, że drzwi jej domku się otwierają. Jak w zegar ku. Otrząsnął się z zamyślenia i uważnie się przyjrzał oświetlonej sylwetce w otwartych drzwiach. Tradycyjnie miała na sobie superskromny kostium i płaszcz kąpielowy, płomiennorude włosy upięła w nie dbały węzeł na czubku głowy. Zamknęła za sobą drzwi i ruszyła ścieżką do Domu Zdrojowego. Jonas dał jej kilka minut, po czym wstał. Zabrał dwie puszki piwa, które wcześniej postawił na schodkach, i ruszył za nią. Obserwował uwodzicielskie, choć zapewne nieświado me, kołysanie biodrami. O rany, ależ ta kobieta jest nała dowana seksem! Widok ruchów jej ciała szarpał mu trze wia, pobudzał wyobraźnię, powodował ciekawość, jak by to było mieć ją pod sobą, drżącą od namiętności. Oczyma wyobraźni widział te pięknie ukształtowane nogi opasu jące jego talię i bez najmniejszego trudu wyobrażał sobie słodki ciężar jej pośladków, wypełniający mu dłonie. Teraz chciał wiedzieć naprawdę, jak smakuje kochanie się z Verity Ames. Przez ostatnie trzy dni próbował być rzeczowy. Obie ktywnie sprawę ujmując, Verity nie jest wielką pięknością, w żadnym wypadku! Przede wszystkim, powinna być trochę wyższa. Poza tym, mogłaby mieć większy biust, a tak w ogóle, to jest za chuda, choć wąska talia była całkiem do przyjęcia. Gdyby ktoś chciał znać jego zdanie, to ta chudość brała się stąd, że Verity po prostu haruje jak wół. Rysy miała delikatne, choć wcale nie klasyczne. Zielone 31 Jayne Ann Krentz oczy zwężały się w kącikach ku górze, jak u figlarnego kotka, a nos był odrobinkę za ostry. Linia podbródka i owalu twarzy dowodziła upartej, kobiecej siły - twarz promieniała inteligencją i energią oraz jakąś szczególną, niespotykaną zmysłowością. Jonas zacisnął palce na zimnej puszce piwa i przyspie szył kroku, gdy Verity zniknęła w drzwiach na tyłach głównego budynku uzdrowiska. Verity zanurzyła się w gorącej, bulgocącej wodzie basenu w Domu Zdrojowym, usiadła na wewnętrznej ław ce i oparła się o białe płytki. Zamknęła oczy, wydając długie, powolne westchnienie ulgi. Tak bardzo bolały ją stopy! Cóż, to skutek pracy w restauracji. Weekendy przy nosiły spore zyski, ale kosztowały też masę energii. Nigdy nie myślała z żalem o nadchodzącym poniedziałku, jedy nym w ciągu całego lata i wczesnej jesieni dniu tygodnia, w którym zamykała No Buli. Niedługo zacznie także za mykać w niedziele. Zimy w Sequence Springs upływały spokojnie. Leżąc w musującej gorącej wodzie, poddawała dobro czynnemu działaniu obolałe mięśnie, jednocześnie stro fując się w duchu za własne niedopatrzenie, skutkiem którego zabrakło jej przed czasem kremu z brokułów. Jonas zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. No, ale to nie jego restauracja. W każdym razie podszedł do całej sprawy z zimną krwią i uratował sytuację. Najzwyczajniej w świecie starł tę pozycję z widniejącego na tablicy spisu dań specjal nych i poinformował każdego, kto chciał wiedzieć, że zabrakło brokułów na dorobienie zupy ponad określoną liczbę porcji. Ta informacja, niestety, nie była prawdziwa. W kuchni było całe mnóstwo świeżutkich brokułów, tyle że Verity źle oszacowała potrzebne ilości potrawy. Tego rodzaju błędy zazwyczaj wpędzały ją w głębokie przygnębienie, ale chłodne podejście Jonasa spowodowa ło, że Verity łatwiej się dziś pogodziła z rym niedopatrze niem. Czuła się tak, jakby Jonas podzielił się z nią odpo32 Zloty dar wiedzialnością. To wrażenie było bardzo niezwykłe dla niej i nietypowe. Przyzwyczaiła się do ponoszenia całej odpowiedzialności za wszystko, co czyniła. Dorastanie w charakterze córki Emersona Amesa bardzo wcześnie nauczyło Verity odpowiedzialności. To dziwne, że właśnie o Jonasie pomyślała, iż mogłaby się z nim podzielić kłopotami i trudnościami w prowa dzeniu No Buli, wszystko bowiem wskazywało na to, że jest takim samym nieodpowiedzialnym włóczęgą jak jej ojciec. Człowiekiem ze zbyt dużą inteligencją i za małą motywacją. Połączenie umiejętności z brakiem ukierun kowania zawsze doprowadzało ją do irytacji. Ale Jonas uczciwie odpracowywał w No Buli swoją pensję, a nawet więcej, więc może nie powinna być tak krytycznie nasta wiona? A poza tym on i tak niedługo zniknie z jej życia, tak samo, jak się w nim pojawił. Tacy faceci nigdy nie zagrzeją gdzieś miejsca na dłużej. Ta konstatacja zepsuła jej humor. Ciekawe, jak to się stało, że już zdążyła przywyknąć do jego obecności. To niebezpieczny znak. No, ale od samego początku wiedziała, że Jonas Quarrel jest niebezpiecznym mężczyzną. Widziała duchy w jego oczach i już w pierwszej chwili nie zareagowała rozsąd nie na jego widok. Zamiast zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, pozwoliła mu wtargnąć w jej uporządkowane, starannie kontrolowane życie. Z jednej strony odczuwała niepokój, zastanawiając się, jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za własną lekkomyślność. Z drugiej jednak, narastała w niej ciekawość, jak dalece zdoła być lekkomyślna, jeśli chodzi o Jonasa CJuarrela. Nigdy dotąd nie zadawała sobie takiego pytania w związ ku z jakimkolwiek mężczyzną, nigdy nie było takiej ko nieczności ani potrzeby. Na samą myśl o tym poczuła lekki dreszczyk radosnego oczekiwania. Przestraszyła się i próbowała go poskromić. - To prywatne przyjęcie, czy też wynajęty pomocnik może się przyłączyć? Na dźwięk niskiego głosu Jonasa gwałtownie otworzyła 33 Jayne Ann Krentz oczy. Zamrugała i po chwili dostrzegła go, opartego z wdziękiem renesansowego dworzanina o białą kolu mnę. W opuszczonej ręce trzymał dwie puszki piwa. Miał na sobie codzienny strój, składający się z wypłowiałych dżinsów i roboczej koszuli, ale w jakiś niepojęty sposób pasował do tego eleganckiego niebiesko-białego wnętrza. Uderzyło ją spostrzeżenie, że Jonas zawsze wygląda i zachowuje się swobodnie, niezależnie od tego, co ma na sobie ani gdzie się znajduje. Zrozumiała, że sprawia to owa trudna do zdefiniowania aura nonszalancji, która była domeną każdego renesansowego arystokraty. W cią gu kilku stuleci napisano wiele ksiąg zawierających po uczenia, w jaki sposób sprawiać na otoczeniu wrażenie człowieka pewnego siebie i władczego. Ten, kto posiadł taką umiejętność, nie musiał używać stów, by przekonać innych, że dokona wszystkiego, co sobie zamierzył. Taka aura świadczyła o kontrolowanej wewnętrznej sile, z któ rą nie trzeba się obnosić ani jej udowadniać. Było to coś w rodzaju szesnastowiecznej wersji współczesnej pozy twardziela. Ciekawiło ją, czy Jonas przyswoił sobie tę technikę podczas studiowania historii Renesansu, czy też była to jego naturalna właściwość. - O tej porze Dom Zdrojowy jest oficjalnie zamknięty - zauważyła dość sztywno. Nie była do końca przekona na, czy ma ochotę zaprosić go do wspólnego relaksu w kąpieli. Ale z drugiej strony, skoro już tu przyszedł... Nie wiem, czy zauważyłeś, że to jest część dla kobiet. - Zaryzykuję popełnienie tego wykroczenia. Wyrzuca no mnie już z lepszych miejsc niż to. - Uśmiechnął się leciutko i giętkim ruchem oderwał się od kolumny. Pod szedł do krawędzi basenu i przykucnął tuż przy Verity, po czym otworzył puszkę piwa i podał jej. Verity niemal bezwiednie sięgnęła po piwo. Pomyślała, że to przecież tylko zwykły, kumplowski gest. Może czuł się trochę osamotniony? Spojrzała na niego przelotnie i pomyślała, że ciężko pracował przez cały weekend. - Jestem pewna, że Laura i Rick nie będą mieli nic przeciw temu, że skorzystasz z jednego z basenów 34 Złoty dar powiedziała z wystudiowaną uprzejmością. - O tej porze goście nie mają tu wstępu, ale Laura i Rick zawsze mi pozwalają na kąpiel po godzinach. Jonas obrzucił wzrokiem sześć baseników w wyłożo nym kafelkami pomieszczeniu. - Skorzystam z twojego - oznajmił, po czym rozpiął koszulę i odrzucił ją na bok. Wstał, zrzucił kowbojskie buty i położył ręce na pasku od dżinsów. Verity pociągnęła o wiele większy haust piwa z puszki, niż zamierzała. Rozkaszlała się, spoglądając w gorę na odkrytą, zarośniętą męską pierś. Okazało się, że Jonas jest tak szczupły i umięśniony, jak podejrzewała. - Eee... wziąłeś ze sobą spodenki kąpielowe? - zapytała słabym głosem. - Nie. - Właśnie wyskakiwał z dżinsów, odsłaniając obcisłe slipy. Przez krótką chwilę Verity była niemal zahipnotyzowa na pełnym, ciężkim kształtem męskości pod obcisłymi slipami z białej bawełny, ale szybko przeniosła wzrok na swą puszkę piwa. Doszła do wniosku, że slipy skrywają niemal tyle samo, ile zakryłyby spodenki kąpielowe. Ale po chwili przypomniała sobie, że ma już dwadzieścia osiem lat i jest za stara na to, by przestraszył ją widok mężczyzny w gatkach. - Woda jest bardzo ciepła - poinformowała go niezna cznie ochrypłym głosem. - Aha. - Wsunął jedną nogę w bulgocącą toń. - Przy jemnie. - Usadowił się tuż obok niej na wewnętrznej ławeczce. -Cholernie przyjemnie. - Rozparł się wygodnie, rozciągając ręce wzdłuż krawędzi basenu. Jedno muskularne ramię spoczęło tuż za głową Verity. Bardzo realnie wyczuwała jego bliskość. Jeśli chodzi o ścisłość, to uświadamiała sobie bliskość całego ciała, nie tylko ramienia Jonasa. Pomyślała, czy nie powinna się odsunąć od niego, ale doszła do wniosku, że trochę głupio by to wyglądało. Facet był po prostu bardzo zmęczony po ciężkiej pracy, tak samo jak ona. Chciał się wyłącznie zrelaksować, i trudno mieć o to do niego pretensje. 35 Jayne Ann Krentz - Od jak dawna masz tę restaurację? - zapytał tonem lekkiej konwersacji. Zerknęła na niego spod oka i zobaczyła, że zamknął oczy. Rozluźniła się. - Od dwóch lat. Prowadziłam kilka innych, łącznie z tą uzdrowiskową, zanim zebrałam forsę i odwagę na otwar cie własnej. - Gdzie jeszcze pracowałaś oprócz Sequence Springs? - Różnie. Tu i ówdzie - odpowiedziała zdawkowo. - Tu i ówdzie? - Jonas otworzył jedno oko. - To zna czy? - No, na przykład U Claude'a na Martynice. Tam zgłę biłam tajniki francuskiej kuchni. Potem w małym bistro w Hiszpanii, gdzie się wiele nauczyłam o przyrządzaniu jarzyn. Kilka miesięcy spędziłam na poznawaniu kuchni meksykańskiej w Mazatlan. Sztukę serwowania win po siadłam pracując u pewnej kobiety, ktdra miała maleńką knajpkę tuż za Rio de Janeiro, a zmywania naczyń na uczyłam się sama. - Verity uśmiechnęła się. - Już ci mówiłam, że nie tylko ty masz wszechstronną edukację. Ja tylko nie posiadam żadnego stopnia naukowego. - Co robił twój ojciec? Ciągał cię ze sobą po świecie? - Owszem. Od śmierci matki. Miałam wtedy osiem lat. Sequence Springs to właściwie mdj pierwszy prawdziwy dom. Kiedy się tu osiedliłam przed trzema laty, postano wiłam, że wykurzy mnie stąd tylko totalna klęska finan sowa albo sam Bóg. A ty? Pomyślałeś kiedyś, żeby gdzieś osiąść na stałe? - Rzadko się nad tym zastanawiałem - odpowiedział niespodziewanie szorstkim tonem. Otworzył oczy i popa trzył wprost na nią. - Rozumiem, że nie poszłaś do college'u? - Ojciec nie przykładał wagi do mojej formalnej edu kacji - odparła zerkając na niego. - Był przekonany, że zrobi najlepiej, jeśli sam mnie będzie uczył. Chcesz znać prawdę? Nie mam nawet matury, a co dopiero stopnia akademickiego. - Przeszkadza ci to? - zapytał z lekką kpiną w głosie. 36 Złoty dar - Nie, niespecjalnie.-Wzruszyłaramionami.-Mogłam dostać świadectwo dojrzałości i pójść na studia, ale praw dę mówiąc przyszło mi to do głowy akurat wtedy, gdy postanowiłam otworzyć restaurację, a do tego nie był mi potrzebny żaden stopień naukowy. - Wiesz co, Verity? Jesteś jednym z najbardziej intere sujących pracodawców, jakich miałem w ciągu ostatnich kilku lat. - Traktuję to jako komplement. Jonas delikatnie przesunął nogę pod wodą, dotykając uda Verity. Poczuła lekkie mrowienie w całym ciele. Po nownie pociągnęła spory łyk piwa i dyskretnie1 odsunęła nogę. W najmniejszym stopniu nie chciała obudzić żad nych nadziei w swym wynajętym pomocniku, tak to sobie przynajmniej wytłumaczyła. Ale po chwili wróciło jej poczucie humoru. Pomysł uwiedzenia własnego pomywacza wydał się jej nieoczekiwanie intrygujący. A także dość zabawny. - Skąd ten uśmiech? - zapytał Jonas. - Pomyślałaś o czymś zabawnym? Verity szybko pokręciła głową. - Nie. Po prostu się relaksuję. - Praca w restauracji jest zabójcza dla nóg. - Jonas wyciągnął się pod wodą i przyciągnął stopy Verity do swych ud, zanim się zorientowała w jego zamiarach. Zaczął powoli i głęboko masować jej łydkę i spód stopy. - Już wcześniej chciałem ci powiedzieć, że za ciężko pracujesz. A poza tym uważam, że przydałoby się, żebyś troszkę przytyła. Jesz zbyt wiele tej jarskiej żywności, żeby być zdrowa. Powinnaś do swojej diety wprowadzić odrobinę tłuszczu. - Moja dieta jest o niebo zdrowsza od twojej - odpaliła od razu najeżona. - Czy ty wiesz, ile czystego tłuszczu zwierzęcego było w tym hamburgerze? Masz w ogóle pojęcie, co to świństwo wyrabia z twoimi wnętrznościa mi? - Nie, ale wydaje mi się, że gdybym ci tylko pozwolił, to opowiedziałabyś mi o tym z najdrobniejszymi szcze37 Jayne Ann Krentz gółami, a nie mam dziś ochoty tego wysłuchiwać. Próbuję się odprężyć po pracowitym dniu, tak jak ty. Nie bądź taka spięta, szefowo. - Wzmocnił ucisk kciuków. Verity już chciała się odciąć, ale nagle ogarnęło ją wspaniałe uczucie rozluźnienia, spowodowane dobro czynnym działaniem rąk Jonasa. Trudno jej było przywo łać w pamięci przyjemniejsze uczucie niż dotyk jego palców na jej obolałych łydkach. - Jonas... Położył ciężką nogę na jej podołku. - Rób mi to samo. Tak będzie w porządku? Verity drgnęła pod wpływem fali czystej fizycznej przyjemności, płynącej od czubków palców u nóg. W tym masażu przecież nie ma nic złego! To tylko terapia. Zasłużyli sobie na nią po tak ciężko przepracowanym weekendzie. Więc dlaczego w jego pytaniu wyczuła taki zmysłowy podtekst? A może to tylko jej umysł zaczął płatać figle? - Całkiem w porządku. Z ledwie wyczuwalnym wahaniem pogłaskała owłosio ną nogę, szukając długich mięśni. Kiedy wyczuła pod dłonią jeden z nich, ostrożnie ścisnęła palce. - O tak, to jest to. - Jonas zacisnął dłoń na stopie Verity tak mocno, że niemal sprawił jej ból. - O rany, to boskie uczucie, szefowo. Nie była pewna, czy miał na myśli sposób, w jaki głaskała jego nogę, czy też wrażenie spowodowane ści skaniem jej stopy. Wzmocniła uchwyt i pogłębiła masaż. Przez dłuższą chwilę pracowali w milczeniu, zmieniając tylko nogi. Verity poczuła się odprężona jak nigdy dotąd. Koncentrując się na tej niewinnej przyjemności przy mknęła powieki. - Wolałabym, żebyś mnie nie nazywał szefową - ode zwała się w końcu po kilku minutach. Przestała go maso wać jedną ręką, żeby sięgnąć po piwo. Jonas zrobił to samo, po czym odezwał się cicho: - Tak naprawdę to nie myślę o tobie jak o szefowej. - Nie? 38 Złoty dar - Chcesz znać prawdę? Myślę o tobie jak o skończo nym tyranie. - Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego sprawiam na tobie takie wrażenie. - Ścisnęła mu łydkę dużo mocniej, niż zamierzała. Jonas skrzywił się z bólu. - Bez trudu mogę sobie ciebie wyobrazić w epoce Renesansu, jako władczynię na dworze Medicich. Zmu szałabyś wszystkich dworzan, żeby się prześcigali, by cię zadowolić. Nazywaliby cię płomiennowłosą tyranką. Verity zastanawiała się przez chwilę. - Popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy większość salo nów w tej epoce nie była prowadzona przez profesjonal ne kurtyzany? - Wydawało mi się, że mówiłaś coś o braku formalnej edukacji, prawda? - Jonas zachichotał. - Ojciec o nią nie dbał, ale upierał się, żebym przeczy tała całe mnóstwo książek - odpowiedziała melancholij nie. - No więc masz rację co do niektórych z tych dam. Myślisz, że spodobałoby ci się życie kurtyzany? W zmrużonych oczach zalśniły kpiące błyski. - W dzisiejszych czasach ten typ kariery stracił nieco na swej atrakcyjności, niemniej w szesnastym stuleciu z pewnością był życiową szansą dla kobiety. Albo to, albo klasztor. Obie drogi oferowały sprytnym, rozumnym ko bietom drogę do władzy, i obie były po stokroć lepsze niż jedyne pozostałe wyjście. - Rozumiem, że masz na myśli małżeństwo? - Aha. Dzisiaj także małżeństwo nie ma kobietom wiele do zaoferowania, ale wtedy było jeszcze gorzej. Jedynie możliwość śmierci przy porodzie lub służenie swemu mężczyźnie jako osobisty, darmowy niewolnik. Przerwała na chwilę w zamyśleniu. - Wydaje mi się, że w gruncie rzeczy wybrałabym karierę kurtyzany. To jed nak zabawniejsze od zarządzania klasztorem. Chybaby mnie bawiło urządzanie olśniewających przyjęć dla inte ligentnego i wyrafinowanego towarzystwa. To chyba tak 39 Jayne Ann Krentz wyglądało, że rozsiadali się w komnacie, ubrani we wspa niałe szaty, i dyskutowali o polityce, filozofii i poezji, prawda? - Między innymi. W owych czasach definicja wyrafino wania była cokolwiek odmienna. Za eleganckiego i wy twornego uważano mężczyznę, który pamiętał, że nie należy się publicznie drapać po kroczu. A poza dyskusja mi o poezji i filozofii towarzystwo salonowe w większo ści poświęcało czas na omawianie afer miłosnych. Uwiel biali romantyczne intrygi. Nie zapominaj, że był to okres wielkich intryg wszelkiego rodzaju. Politycznych, społe cznych i seksualnych. Verity westchnęła z zachwytem, wyobrażając sobie to życie. - To fascynujące. Przypuszczam oczywiście, że goście na mych salonach byliby na tyle wytworni, by zapamiętać, że nie należy się publicznie drapać po miejscach intym nych. Już siebie widzę w cudownej satynowej sukni, z olbrzymimi bufiastymi rękawami. Na palcu mam pier ścień z ukrytą trucizną, jak Lukrecja Borgia. - Nie wątpię - mruknął Jonas. - Ale mam dla ciebie niespodziankę: Lukrecja wcale nie była taką wiedźmą, za jaką uznała ją historia. Była to kobieta, która miała jedynie potwornego pecha, kiedy doszło do małżeństwa. A truci zny w tamtych czasach wcale nie były tak łatwo dostępne ani tak silne, jak się dzisiaj sądzi. Owszem, ludzie ciężko pracowali nad ich tworzeniem i wypróbowywaniem, ale nie dysponowali dwudziestowieczną wiedzą chemiczną. Otrucie kogoś było niepewnym posunięciem. Kiedy trze ba było zabić, rozumny człowiek wybierał sztylet bądź rapier. - Ach tak. Teraz rozumiem - powiedziała Verity z za dowoleniem. - Pojedynki na ulicy w imię honoru kobiety. Mężczyźni walczący na śmierć i życie, aby bronić dobre go imienia swej damy. - Jonas przerwał masowanie jej stopy. Verity rozwarła powieki i zobaczyła, że przygląda się jej z natężeniem. Rozbawienie zniknęło z jego twarzy, pojawiło się na niej coś niebezpiecznego. 40 Złoty dar - Czyżby cię bawił widok dwdch mężczyzn broczą cych krwią z tego powodu, by rozstrzygnąć, ktdry z nich pójdzie z tobą do łóżka? - zapytał obojętnym tonem. - Nie bądź śmieszny - odparła przestraszona. - Ja tylko żartowałam. Nie należę do osób, które by się pasjo nowały takimi sprawami, i w tamtych czasach zapewne też by mnie to nie bawiło. Poza tym nie jestem typem kobiety, o którą by się mężczyźni pojedynkowali. Fajnie sobie pomyśleć, że się jest olśniewającą kurtyzaną, ale tak naprawdę, to ja wylądowałabym w klasztorze. Kobiety, które były przełożonymi klasztorów, to przecież dzisiej sze bizneswomen, prawda? - No pewnie. - Jonas pokiwał głową. - Zarządzanie klasztorem niczym się nie różni od kierowania dużym przedsiębiorstwem - mnóstwo roboty finansowo-księgowej. Trzeba było zbierać opłaty dzierżawne z klasztor nych majątków, angażować i opłacać personel. Zakonnice zazwyczaj dodatkowo utrzymywały się z wykonywania różnych prac ręcznych, na przykład produkowania je dwabnych nici. Taka praca wymagała zorganizowania dostaw i kontaktów ze światem zewnętrznym. Do tego jeszcze dochodziło nauczanie nowicjuszek, gotowanie i sprzątanie. A na dodatek klasztory odgrywały konkretną rolę społeczną i polityczną, więc osoba zarządzająca mu siała być biegła w stosunkach ze światem zewnętrznym. Verity zmarszczyła nosek. - To właśnie coś w moim stylu. I tyle zostało z podnie cającego życia profesjonalnej kurtyzany. W końcu wylą dowałabym w kornecie. Złoto w oczach jonasa wyraźnie pociemniało i zamigo tało blaskiem tajemniczości. Przesunął dłoń z jej łydki na udo. Pozornie wcale się nie poruszył, ale Verity zoriento wała się, że siedzi o wiele bliżej niż przedtem, a dotyk jego ręki stał się raczej intymny niż kojący. Poruszył się w bulgocącej wodzie i zsunął nogę z jej kolan. Siedziała spokojnie, niepewna, co dalej nastąpi, i jeszcze bardziej niepewna, jak powinna zareagować. Z całą pewnością nie pozwoli mu się pocałować, o nie. 41 Jayne Ann Krentz To zła polityka pracodawcy wobec pracownika. Bardzo zła. - Nie bądź taka szybka w podejmowaniu decyzji. Nie wiadomo, jaką byłabyś kobietą w epoce Renesansu. I nie bądź taka pewna, że wiesz, jaką kobietą jesteś dzisiaj mruknął patrząc na jej uniesioną twarz. - Myślę, że znam siebie bardzo dobrze - stwierdziła z pewnością w głosie. - Czyżby? Ja uważam, że tkwią w tobie pewne taje mnice, o których sama możesz nie wiedzieć, ty mała tyranko. Co byś powiedziała na to, byśmy je wspólnie odkryli? Już otwierała usta szykując się do protestu, ale nie zdążyła. Wargi Jonasa ucięły go w zarodku. Całował ją z zaborczą intensywnością. Ukołysana przez ciepłą wodę, masaż i wypite piwo doszła do wniosku, że nie warto robić hałasu o jeden pocałunek. Niestety, za późno się zorientowała, że jest to ten rodzaj pieszczoty, na jaki rozsądna kobieta nie powinna się zgodzić. Gdy Jonas przesuwał wargami po jej ustach, poczuła, że ten pocałunek jest jakiś inny. Nie wiedziała, na czym to polega, ale czuła, że jest szczególny, odmien ny. Jego smak i dotyk były niezwykłe, odurzające. Na coś takiego czekała długo, bardzo długo. Właściwie aż do tej chwili nawet nie uświadamiała sobie, że w ogóle czekała. Bezwiednie uniosła prawą rękę, żeby go objąć za szyję. Wyczuła pod palcami twardy kształt mięśnia na jego ramieniu i zaczęła ugniatać brązową skórę, jak kot udep tujący jedwabną poduszkę. Jonas zareagował gardłowym jękiem pożądania. Zmusił ją do szerokiego otwarcia warg, a kiedy to uczyniła, mruknął coś nieprzyzwoicie podniecającego. Gorące, płynne złoto oblało ją upajającą falą. Jonas sma kował ją czubkiem języka, zapraszając do udziału w se ksualnym pojedynku. Przesunął dłoń po jej udzie aż do brzegu kostiumu kąpielowego. Przez moment wydający się wiecznością Yerity balan42 Złoty dar sowała na krawędzi wstąpienia do nieznanej krainy, za wieszona we wrotach prowadzących do zmysłowych od kryć. Była w pełni świadoma wędrówki jego palców, wsu wających się powoli pod elastyczną nogawkę kostiumu, ale to jej nie przeszkadzało. Jeszcze zdąży go później powstrzymać. Teraz można mu pozwolić na odrobinę więcej. Była kompletnie zaczarowana. Gorąca woda zabulgotała i przelała się wokół niej, gdy Jonas, nie przerywając intymnego pocałunku, zmienił pozycję. Oparł się plecami o pokrytą białymi kafelkami ścianę basenu i wsunął ręce pod uda Verity, unosząc ją ku sobie. Jedną dłoń położył na jej biodrze, z palcami nie znacznie wsuniętymi poza brzeg kostiumu, drugą ręką objął ją za plecami, kładąc dłoń na krawędzi piersi. Verity nie czuła się do niczego zmuszana ani ponagla na, miała mnóstwo czasu na czerpanie przyjemności z pocałunku. Dotykała Jonasa powolnym, omdlewającym ruchem dłoni, przeczesując palcami szorstkie, kręcone włosiu okrywające jego klatkę piersiową, on zaś z zado woleniem pozwalał jej na tak powolne odkrywanie i po znawanie go, jak sam z nią postępował. Verity zapragnęła, żeby to trwało wieczność. Tak długo czekała, więc teraz też nie musi się spieszyć i może to zrobić jak należy. To jest ten facet. Właściwy facet. Sama nie wiedziała, jak to możliwe, ale instynktownie wyczuła, że wkracza na bardzo niebezpieczną ścieżkę. Jeden nie pewny krok i... Sala z basenami rozjarzyła się nagle pełnym światłem. - Bardzo mi przykro, kochani, ale gościom nie wolno korzystać z basenów po godzinie dwudziestej drugiej. Niestety, będziecie musieli stąd wyjść. Słysząc znajomy głos Verity gwałtownie zaczerpnęła tchu. Wyrwała się z objęć Jonasa, przez chwilę młócąc wodę rękami, po czym zsunęła się z jego ud i upadła na plecy do basenu. Gorąca, musująca woda zamknęła się nad jej głową. Po sekundzie jednak poczuła na ramionach uścisk mocnych dłoni, które wyciągnęły ją na powierzchnię. 43 Jayne Ann Krentz Kaszląc i łapczywie chwytając powietrze odzyskała rów nowagę. Mokre włosy ciasno przylegały jej do głowy, wierzchem dłoni otarła twarz i oczy z nadmiaru wody. Jonas, nie zdejmując ręki z ramienia Verity, odwrócił się, żeby spojrzeć na intruza. - Cześć, Laura - wybąkała Verity. Laura Griswald przyglądała się im obojgu, a na jej ślicznej twarzy malowało się zdumienie, powoli ustępu jąc miejsca rozbawieniu. - Przepraszam, Verity, nie wiedziałam, że to ty. Widzia łam tylko dwoje ludzi w basenie i pomyślałam, że to jacyś goście łamią przepisy. Kim jest twój przyjaciel? Verity wiedziała, że oblała się gwałtownym rumieńcem. Mimo wysokiej temperatury wody poczuła na twarzy jego żar. Wysunęła się z objęcia Jonasa i zdecydowanym kro kiem ruszyła do krawędzi basenu, gdzie wcześniej poło żyła włochaty biały ręcznik. - Lauro, to jest Jonas Ciuarrel. On... ehm... pracuje u mnie. Zatrudniłam go w piątek. Jonas, pozwól, że ci przedstawię Laurę Griswald. Razem z mężem prowadzi to uzdrowisko. Wycierając włosy i twarz dokonała wzajemnej prezen tacji, a zainteresowani wymienili grzecznościowe ukłony. Zanim skończył się ten Wersal, zdążyła się już całkowicie pozbierać, pozostał jedynie drobny cień zakłopotania. Uśmiechnęła się dziarsko do Laury. - To był pracowity weekend, prawda? Myślałam, że z nadejściem jesieni trochę się rozluźni, ale jak widać weekendy są nadal ciężkie, już się cieszę na myśl, że niedługo będę zamykać także w niedziele, nie tylko w po niedziałki. Jonas i ja pracowaliśmy dzisiaj bardzo ciężko i postanowiliśmy odpocząć u was na basenie. Mam na dzieję, że ci to nie przeszkadza? Jeśli Laura pomyślała nawet, że jej przyjaciółka mówi od rzeczy, to uprzejmie się powstrzymała przed komen tarzem. Uśmiechnęła się do niej, z nie skrywanym zain teresowaniem wodząc piwnymi oczyma od spokojnej miny Jonasa do zaczerwienionych policzków Verity. Ob44 Złoty dar cięte do ramion kasztanowe włosy Laury pięknie błysz czały w świetle zalewającym pomieszczenie. Cała jej po stać, szczupła i foremna, kipiała zdrowiem i energią, jak przystało na dyrektorkę uzdrowiska. Była tylko trzy lata starsza od Verity, ale miała do niej stosunek opiekuńczy. Czasami zabawiała się w swatkę i czyniła wysiłki, by skojarzyć swą przyjaciółkę z jakimś odpowiednim kura cjuszem. Jak dotąd te starania nie odniosły skutku, więc trudno się dziwić, że widok przyjaciółki w męskich obję ciach wydał się jej dość interesujący. Verity stłumiła jęk i skończyła się wycierać. - Nie przejmujcie się mną - rzuciła szybko Laura, kiedy Jonas wysunął się z wody. - Czujcie się swobodnie, możecie tu zostać, jak długo chcecie. Przepisy dla gości nie obowiązują Verity i jej przyjaciół. - W porządku - odparł Jonas patrząc na Verity i jedno cześnie obwiązując się ręcznikiem wokół talii. - Mam wrażenie, że już pora na capstrzyk. Jesteś gotowa do drogi? Verity odchrząknęła. - Tak - odpowiedziała zwięźle. - Jestem. Dobranoc, Lauro. Laura uśmiechała się promiennie. - Dobranoc. Miło było cię poznać, Jonas. Cieszę się, że Verity udało się tak szybko rozwiązać problem braku personelu. Tak trudno przecież o dobrego pomocnika. mmm Rozdział trzeci W poniedziałek rano Jonas wstał z łóżka z uczuciem przyjemnego oczekiwania. No Buli Cafe w poniedziałki była zamknięta, po stanowił więc wykorzystać ten dzień na za kończenie przeprowadzki i urządzenie się w swoim nowym domu. Idąc na bosaka po zimnej drewnianej podłodze do łazienki po myślał, że zapowiada się dłuższy pobyt w tym miejscu i w związku z tym poczuł nie znany mu dotąd rodzaj zadowolenia. Przyjrzał się uważnie książkom na pół kach, wypełniających od podłogi do sufitu wszystkie ściany małego domku, zastanawia jąc się, gdzie złoży swoje rzeczy. Ktoś, kto tu mieszkał, najprawdopodobniej Emerson Ames, przerobił to pomieszczenie na magazyn pod ręczny prywatnej biblioteki. Rozglądając się za jakimś wolnym skrawkiem pomyślał, że na szczęście nie potrzebuje dużo miejsca. Od wielu lat był w podróży, a człowiek nieustan nie przenoszący się z miejsca na miejsce nie 46 Złoty dar może sobie pozwolić na obciążanie się zbyt wieloma rzeczami. Napuszczając wodę do umywalki obejrzał się krytycz nie w porysowanym lustrze. Nie da się ukryć, że rankiem wygląda niezbyt pociągająco. Ciemny zarost nadawał twarzy ponury, zmęczony wygląd. Zastanowił się, czy Yerity będzie to przeszkadzało. Ach, co tam, w końcu będzie się musiała przyzwyczaić. On już to zrobił. Rozrobił pianę i nałożył ją na gęsty zarost, zastanawia jąc się jednocześnie, jak też Verity może wyglądać wstając z łóżka wczesnym rankiem. Doszedł do wniosku, że nie wątpliwie jest pociągająco rozczochrana i zarumieniona od snu oraz w znacznym stopniu pozbawiona swych zwyczajnych zahamowań. Wczorajszej nocy na basenie całkiem nieźle mu się udało zwalczyć owe zahamowania. Podnosząc brzytwę poczuł ogarniający go na nowo przypływ satysfakcji. Gdyby miał trochę więcej czasu, z pewnością ściągnąłby z niej ten świętoszkowaty kostium. Verity nie walczyła z nim, przeciwnie, odniósł wrażenie, że była wtedy tak samo podniecona jak on. Niestety, Laura Griswald przerwała im w najmniej od powiednim momencie, ale Jonas podszedł do tego filozo ficznie - ma przecież jeszcze mnóstwo czasu. Owszem, spieszyło mu się z odnalezieniem Verity, ale teraz, gdy już ją znalazł, może sobie pozwolić na zwolnienie tempa. Nie próbował nawet podjąć przerwanego wątku, kiedy odprowadzał ją do domku. Miał dostatecznie dobrze w głowie, by wiedzieć, kiedy należy naciskać, a kiedy to nie jest wskazane. Plan poznawania Verity bez pośpiechu, poznawania in tymnego, działał na niego podniecająco. Pozostawała tylko jedna zagadka: jak długo on sam to wytrzyma pod wzglę dem fizycznym. Po ostatniej nocy będzie mu bardzo ciężko powoli i jakby od niechcenia kroczyć drogą prowadzącą do łóżka. Ale postanowił spróbować. Najważniejsze, żeby jej nie spłoszyć. Yerity zasługuje na właściwe zaloty i adorację. 47 Jayne Ann Krentz Jonas wykrzywił się do lustra, zastanawiając się, skąd mu taka myśl wpadła do głowy. Czy właśnie to robi? Zaleca się do Verity? Nie, niezupełnie. Zależy mu na poznaniu jej tajemnicy, ale na litość boską, to wcale nie znaczy, że chce poślubić tę kobietę! Skończył się golić i wszedł pod prysznic. Kiedy po krótkiej chwili, już ubrany, zabrał się do przygotowywa nia kawy, w domku wreszcie zaczęło się robić ciepło. Pomyślał, że trzeba coś zrobić z tym fatalnym systemem ogrzewania. Jest ostatecznie pomocnikiem do wszyst kiego. A jeśli nie naprawi ogrzewania, to tu, nad jeziorem, czeka go długa, chłodna zima. Niewątpliwie ta zima byłaby o wiele łatwiejsza do znie sienia, gdyby się wprowadził do swojej szefowej. Czeka jąc, aż woda się zagotuje, bawił się kolczykiem. I kuchen nego okna dostrzegł światło w sypialni Verity. Wstała wcześnie, jak zwykle. Kąciki warg uniosły mu się w uśmieszku pełnym zado wolenia i podniecającego wyczekiwania. Ze złotego kołe czka biło ciepło, a lekkie drgania kolczyka niosły pewną obietnicę. Tak samo jak Verity. Verity spędziła poniedziałkowe przedpołudnie na inwentaryzacji i planowaniu menu na najbliższy tydzień. Należało załatwić dostawę ryżu i paru innych produktów, kasza gryczana też już była prawie na wykończeniu, a to przecież niemal specjalność zakładu. Siedząc za biurkiem w swoim małym biurze popijała kawę, robiła listę zaku pów, sprawdzała wpływy i regulowała rachunki. Ta praca była zwyczajną codziennością, więc w trakcie pisania i liczenia przyłapała się na myśleniu o czymś zgoła odmiennym. Głównie o Jonasie Ouarrelu. Ciągle nie mogła zrozumieć, co właściwie zdarzyło się wczoraj wieczorem na basenie. No dobra, ma już swoje dwadzieścia osiem lat i nadal jest dziewicą, ale przecież nie jest naiwna! Całowała się już przedtem, ale ta czyn ność sprawiała jej zawsze stosunkowo umiarkowaną przyjemność. 48 Złoty dar A jednak to, czego doświadczyła wczoraj, trudno było określić jako coś umiarkowanego. Tego nawet nie dało się nazwać czysto fizyczną przyjemnością; w tym było coś, co wykraczało poza fizyczną sferę. I choć Verity czuła się dość zaniepokojona, to z drugiej strony-była niebezpie cznie zaintrygowana. Zastanawiała się, jak dalece sprawy by zaszły, gdyby Laura Griswald nie wkroczyła na basen. Niestety, Verity obawiała się, że dobrze zna odpowiedź na to pytanie i poczuła dziwne ściskanie w dołku. Kiedy Jonas trzymał ją w ramionach, wszystko wyda wało się takie naturalne. Po tylu latach oczekiwań i zasta nawiania się, sprawy nagle przybrały właściwy obrót. No tak, sprawy ułożyły się właściwie, ale z niewłaści wym facetem. To nie jest sprawiedliwe. Ojciec kiedyś ją ostrzegał, że życie nie zawsze bywa sprawiedliwe, zgoda. Tłumaczył, że to bardziej przypomina grę w kości. Grę bez żadnych reguł, oprócz tych, które człowiek sam sobie ustalił. Może więc dobrze się stało, że Laura im przeszkodziła? Tak czy owak, zanim się choćby odrobinę bardziej zaan gażuje w uczucia do Jonasa Quarrela, musi poważnie pomyśleć. Na co jej potrzebny jeszcze jeden włóczęga, nawet jeżeli zna sekret rozbudzenia jej zmysłów? Zmarszczyła brwi zastanawiając się, czy Jonas aby nie wyciągnął zbyt pochopnych wniosków z wczorajszego i incydentu. Ale ostatecznie nie ma się czym martwić. :j|. Jakkolwiek by na to spojrzeć, ona tu jest osobą decydują:[:·: cą. Gdyby więc nastąpiło najgorsze, zawsze może go i i zwolnić z pracy. jj. Kiedy tak pocieszała się tą myślą, zadzwonił telefon. .i: Podnosząc słuchawkę uśmiechnęła się kwaśno. Nie trzeba ''·· mieć olbrzymiej intuicji, by zgadnąć, kto dzwoni. |i - Cześć, Laura - zagaiła bez żadnych wstępów. - OdI? powiedzi brzmią: nie wiem, nie, i nie sądzę. ] - Skąd wiedziałaś, o co chcę zapytać? - zaciekawiła się Laura. - Chcesz wiedzieć, skąd się wziął Jonas Ouarrel, czy ; już jest moim kochankiem, a jeśli nie, to czy będzie. 49 Jayne Ann Krentz - Zadowolę się odpowiedzią ,,nie sądzę". Zawsze zosta je jakaś nadzieja - odcięła się Laura. - Ty go naprawdę zatrudniłaś? - Pokazał się w piątek po południu i szukał pracy. Akurat w tym momencie, gdy miałam do ciebie dzwonić i błagać o pomoc. - No, jest całkiem niezły, co do tego nie ma wątpliwo ści. Ale chociaż bardzo mi zależy na tym, żebyś sobie wreszcie kogoś znalazła, to czuję się w obowiązku dora dzić ci rozwagę. W dzisiejszych czasach ostrożności nig dy za wiele. Sprawdziłaś jego referencje? - Laura, znasz mnie przecież. Zawsze je sprawdzam. - No i czego się dowiedziałaś? - Powiem ci w wielkim skrócie: Jest specjalistą w dzie dzinie historii Renesansu i ma mnóstwo doświadczenia w zmywaniu naczyń, prowadzenia baru i wywalania pija ków. Korzystając z tych umiejętności przejechał spory kawał świata. - Ale ty nie masz u siebie baru ani zbyt wielu pijaków - podkreśliła Laura. -1 chyba nie chcesz zgłębiać tajemnic historii Renesansu. - Zgoda, ale potrzebny mi pomywacz. On naprawdę doskonale pracuje. - Mnie się wydaje, że on raczej szybko pracuje. Kiedy weszłam wczoraj na basen i zobaczyłam, jak mu wisisz na szyi, to nie wierzyłam własnym oczom. Verity usłyszała trzaśniecie kuchennych drzwi i domy śliła się, że Jonas już jest w kuchni. Mocniej zacisnęła dłoń na słuchawce. - Nie przesadzaj. Wcale mu nie wisiałam na szyi. To był zwykły pocałunek. Laura, nie rób z tego takiej wielkiej sprawy. - Żartujesz? Po trzech latach prób wyswatania cię z jakimś sympatycznym maklerem lub prawnikiem, które zresztą ku mojemu żalowi spaliły na panewce, ty wska kujesz do basenu z pierwszym lepszym pomywaczem, a ja mam z tego nie robić wielkiej sprawy? - Laura. - Yerity odchrząknęła. - Powinnaś być wdzię50 Złoty dar czna i poczuć ulgę. Od trzech lat powtarzasz, że jestem zbyt wybredna. - Największy z tobą kłopot, że zamierzasz spędzić całe życie na poszukiwaniu faceta, który miałby wszyst kie zalety twojego ojca i żadnej jego słabości. - Laura... - Zdrowy rozsądek, którego masz zazwyczaj pod do statkiem, do tej pory powinien ci podpowiedzieć, że nie znajdziesz takiego połączenia w żadnym normalnym mężczyźnie. Jesteś zbyt wybredna. Ale nie ma potrzeby teraz się wściekać, kiedy postanowiłaś być bardziej umiarkowana w swych żądaniach. Czekaj, znajdę ci ko goś interesującego z listy na przyszły weekend. O, mam, pan doktor, czterdzieści lat, przyjeżdża sam. Prawdopo dobnie rozwiedziony. - Albo gej. - Nie. Gdyby był gejem, przypuszczalnie zarezerwo wałby dwójkę z innym facetem - zauważyła Laura. Myślę, że ten doktor mógłby być całkiem znośnym kan dydatem. - Laura, posłuchaj, chętnie bym sobie jeszcze pogada ła o moich problemach, ale muszę już iść. Mam jeszcze milion spraw do załatwienia, i... - I twój pomywacz właśnie stanął w drzwiach, praw da? Jak na zawołanie w drzwiach biura pojawił się Jonas. Jego ciemne brwi zsunęły się na czole, nadając mu wyraz pełnej dezaprobaty. Verity zerknęła na niego i natych miast poczuła drgnięcie zmysłów, mając przed oczyma wczorajszą scenę - ciepłą wodę i wilgotny, głęboki poca łunek, najbardziej ekscytujący ze wszytkich, jakich do znała w życiu. - Cześć, Laura, zadzwonię później. - Odłożyła słucha wkę. - Dzień dobry, Jonas - powitała go wesoło. - Co ty tu robisz, do cholery, skoro masz dzień wolny? Idziemy nad jezioro. W lodówce zostało trochę soczewicy w sosie curry. Co prawda to nie to samo, co porządny klops, ale jeśli posmaruję chleb majonezem, może to 51 Jayne Ann Krentz przełknę bez obrzydzenia. Przed godziną byłem w mie ście i wziąłem kilka piw, jesteśmy więc dobrze zaopatrze ni. Verity odwróciła się na krześle tak szybko, że uderzyła nogą o kant biurka. - O, cholera! - Skrzywiła się masując kolano. - Myśla łam, że będziesz się dzisiaj urządzał w domku. Jonas delikatnie, po swojemu wzruszył ramionami. - Już to zrobiłem. Nie mam wielu rzeczy do rozpako wania. Największy problem miałem ze znalezieniem miej sca na swoje rzeczy na półkach z książkami. Twój ojciec ma coś, co przy odrobinie dobrej woli można by nazwać gustem eklektycznym. Ma u siebie wszystko - od Nancy Drew do Szekspira. - To jest biblioteka, z której kazał mi się uczyć odparła ze śmiechem. - Jedyną rzeczą, jakiej ojciec nigdy by nie wyrzucił, jest książka. Cała reszta jest zbędna. Kiedy osiadłam w Seąuence Springs, zebrał wszystkie swoje książki, które gromadził od lat, i dał mi je na przechowanie. - Widziałem egzemplarz Dworzanina Castiglione'a na półce. Czytałaś to kiedyś? - zapytał z uśmiechem. - Wiele lat temu, kiedy się interesowałam Renesansem - odpowiedziała ostrożnie. - Dlaczego pytasz? Uśmiech Jonasa był lekko podszyty ironią. - Tak się złożyło, że wczoraj w nocy myślałem o pew nym fragmencie z tej książki, a od kiedy ją rano zobaczy łem, te słowa nie dają mi spokoju. - Jaki to fragment? - zapytała podejrzliwie, uświada miając sobie zarazem, że bawi ją ton flirtu w jego głosie. - Ten, w którym jeden z dworzan, chyba Gaspare, twierdzi, że aby zdobyć fortecę umysłu i duszy kobiety, należy posiąść jej ciało. Verity uśmiechnęła się dumnie. - Uważam, że odpowiedź na to głupie stwierdzenie jest następująca: gdyby to była prawda, to na świecie nie byłoby nieszczęśliwych mężatek. Każda kobieta byłaby do szaleństwa zakochana w mężczyźnie, który posiadał52 Złoty dar by prawo do korzystania z jej wdzięków, czyli w mężu. Lecz skoro na całym świecie jest mnóstwo nieszczęśli wych żon, to bez żadnego ryzyka możemy przyjąć, że Gaspare był głupi jak but. Jonas obserwował ją uważnie stojąc z założonymi rę kami. - Jeśli pamiętasz takie szczegóły z książki, którą prze czytałaś kilka lat temu, to twoje zainteresowanie Renesan sem musiało być większe, niż przyznajesz. Chodź, zapa kujemy kanapki i obieramy azymut na jezioro, moja sze fowo. Jestem głodny. Verity przemknęło przez myśl, żeby mu jeszcze raz Zwrócić uwagę, by nie nazywał jej szefową, ale postano wiła odłożyć to na później. Pomysł urządzenia sobie pikniku był zbyt pociągający, żeby z niego zrezygnować. Zapakowali jedzenie do koszyka, do którego Jonas włożył jeszcze dwie schłodzone puszki piwa. Potem za prowadził Verity ścieżką przez las nad wodę. Odstawił niezły cyrk z wyborem idealnego miejsca pośród sosen, zanim pozwolił jej rozłożyć koc, który przynieśli ze sobą. Verity ku własnemu zaskoczeniu poczuła, że jest bardzo głodna. Jonas rozciągnął się przy niej na kocu, popijał piwo » I jadł kanapki, prowadząc z nią lekką, pozbawioną podte·[' kstów konwersację. Verity odpoczywała w ciepłych pro'j;i mieniach słońca i całkowicie oddała się smakowaniu tego ]!|J niezwykłego dla niej doświadczenia. i!' Uświadomiła sobie, że z przyjemnością słucha Jonasa. ij1 Miał niezwykle miły tembr głosu. Wysłuchała spokojnie .i ;;! zabawnej historyjki o jego przeżyciach z baru, który proj:; wadził gdzieś na końcu świata, po czym między dwoma · \ kęsami kanapki rzuciła luźno: j ' - Założę się, że byłeś ulubionym wykładowcą w Vmcent. ! j j · I f Zamrugał powiekami z udawaną ospałością. - Dlaczego tak sądzisz? Wzruszyła ramionami, czując, że się czerwieni. - Masz przyjemny głos - bąknęła. - Jest w nim coś H jj bardzo... hm... L Jayne Ann Krentz przełknę bez obrzydzenia. Przed godziną byłem w mie ście i wziąłem kilka piw, jesteśmy więc dobrze zaopatrze ni. Verity odwróciła się na krześle tak szybko, że uderzyła nogą o kant biurka. - O, cholera! - Skrzywiła się masując kolano. - Myśla łam, że będziesz się dzisiaj urządzał w domku. Jonas delikatnie, po swojemu wzruszył ramionami. - Już to zrobiłem. Nie mam wielu rzeczy do rozpako wania. Największy problem miałem ze znalezieniem miej sca na swoje rzeczy na półkach z książkami. Twój ojciec ma coś, co przy odrobinie dobrej woli można by nazwać gustem eklektycznym. Ma u siebie wszystko - od Nancy Drew do Szekspira. - To jest biblioteka, z której kazał mi się uczyć odparła ze śmiechem. - Jedyną rzeczą, jakiej ojciec nigdy by nie wyrzucił, jest książka. Cała reszta jest zbędna. Kiedy osiadłam w Seąuence Springs, zebrał wszystkie swoje książki, które gromadził od lat, i dał mi je na przechowanie. - Widziałem egzemplarz Dworzanina Castiglione'a na półce. Czytałaś to kiedyś? - zapytał z uśmiechem. - Wiele lat temu, kiedy się interesowałam Renesansem - odpowiedziała ostrożnie. - Dlaczego pytasz? Uśmiech Jonasa był lekko podszyty ironią. - Tak się złożyło, że wczoraj w nocy myślałem o pew nym fragmencie z tej książki, a od kiedy ją rano zobaczy łem, te słowa nie dają mi spokoju. - Jaki to fragment? - zapytała podejrzliwie, uświada miając sobie zarazem, że bawi ją ton flirtu w jego głosie. - Ten, w którym jeden z dworzan, chyba Gaspare, twierdzi, że aby zdobyć fortecę umysłu i duszy kobiety, należy posiąść jej ciało. Verity uśmiechnęła się dumnie. - Uważam, że odpowiedź na to głupie stwierdzenie jest następująca: gdyby to była prawda, to na świecie nie byłoby nieszczęśliwych mężatek. Każda kobieta byłaby do szaleństwa zakochana w mężczyźnie, który posiadał52 Złoty dar by prawo do korzystania z jej wdzięków, czyli w mężu. Lecz skoro na całym świecie jest mnóstwo nieszczęśli wych żon, to bez żadnego ryzyka możemy przyjąć, że Gaspare był głupi jak but. Jonas obserwował ją uważnie stojąc z założonymi rę kami. - Jeśli pamiętasz takie szczegóły z książki, którą prze czytałaś kilka lat temu, to twoje zainteresowanie Renesan sem musiało być większe, niż przyznajesz. Chodź, zapa kujemy kanapki i obieramy azymut na jezioro, moja sze fowo. Jestem głodny. Verity przemknęło przez myśl, żeby mu jeszcze raz zwrócić uwagę, by nie nazywał jej szefową, ale postano wiła odłożyć to na później. Pomysł urządzenia sobie pikniku był zbyt pociągający, żeby z niego zrezygnować. Zapakowali jedzenie do koszyka, do którego Jonas włożył jeszcze dwie schłodzone puszki piwa. Potem za prowadził Verity ścieżką przez las nad wodę. Odstawił niezły cyrk z wyborem idealnego miejsca pośród sosen, zanim pozwolił jej rozłożyć koc, który przynieśli ze sobą. Verity ku własnemu zaskoczeniu poczuła, że jest bardzo głodna. Jonas rozciągnął się przy niej na kocu, popijał piwo 1 jadł kanapki, prowadząc z nią lekką, pozbawioną podte kstów konwersację. Verity odpoczywała w ciepłych pro mieniach słońca i całkowicie oddała się smakowaniu tego niezwykłego dla niej doświadczenia. Uświadomiła sobie, że z przyjemnością słucha Jonasa. Miał niezwykle miły tembr głosu. Wysłuchała spokojnie zabawnej historyjki o jego przeżyciach z baru, który pro wadził gdzieś na końcu świata, po czym między dwoma kęsami kanapki rzuciła luźno: - Założę się, że byłeś ulubionym wykładowcą w Vmcent. Zamrugał powiekami z udawaną ospałością. - Dlaczego tak sądzisz? Wzruszyła ramionami, czując, że się czerwieni. - Masz przyjemny głos - bąknęła. - Jest w nim coś bardzo... hm... 53 Jayne Ann Kreutz - Co bardzo? - dociekał. - Coś pociągającego. To znaczy, chciałam powiedzieć, że przyjemnie się ciebie słucha. - Wepchnęła resztę ka napki do ust, zanim poczuła pokusę ugryzienia się w ję zyk. Sama nie wiedziała, dlaczego czuje się tak zakłopo tana. Pewnie dlatego, że uważa jego głos za więcej niż tylko pociągający. Za wręcz zmysłowy. Czuła go niemal fizycznie i odpowiednio na to reagowała. - Dziękuję ci, Verity - powiedział bardzo uprzejmie Jonas, podpierając się wygodnie na łokciach i przypatru jąc się jej spod przymkniętych powiek. - Zachowam w sercu ten komplement. Teraz była jeszcze bardziej zakłopotana, więc by to ukryć, zaczęła szukać pikli w koszyku z prowiantem. - Drobiazg - bąknęła ze sztuczną serdecznością, Zawsze potrafię docenić prawdziwe zalety. Kiedy uśmiechnął się leciutko, zorientowała się, że on zdaje sobie sprawę z jej zawstydzenia. Odezwał się ni skim głosem, w którym dało się wyczuć seksualne zabar wienie: Ma pani hojnie swe dary rozdaje, Łakomie sięgam więc po to, co dostępne: srebro jej śmiechu - dzwonka srebrzystego, choć nadal żądnym bezcenny klejnot zdobyć, jakiego nie zdołasz ni kupić, ni sprzedać. Nie spocznę, póki nie posiądę jej serca i ciała darów szczodrzejszych niźli ziemia cała. Verity szybko uniosła głowę i napotkała spojrzenie jego jasnych, błyszczących oczu. W tym momencie zorientowała się, że jest uwodzona! Nigdy dotąd nie oplotła jej misterna pajęczyna takich zabiegów, ale teraz stało się wręcz oczy wiste, że w szybkim tempie zaczyna w nią wpadać. Przez chwilę oboje milczeli. Patrzyli tylko na siebie 54 lecz nie wie, jak pragnę skarbu największego. * Złoty dar i Verity zaczęła doznawać nagłego olśnienia. Jonas jest tym facetem, który może ofiarować szczerozłoty dar. To było w jego oczach, czekało na nią. 1 nie tylko to. W po rządku, może jest niedoświadczona, ale na tyle jest ko bietą, by wiedzieć, że jest coś jeszcze. W jego oczach był płonący, przesycony męskością ogień, który może ją wypalić aż do głębi duszy, na zawsze pozostawiając na niej niezatarte piętno. Nieznacznie poruszyła głową, pró bując się otrząsnąć z tego czaru, Gorączkowo poszukiwa ła sposobów uwolnienia się z zaciskającej się wokół sieci. - Chcesz jeszcze pikla? - zapytała promiennie i rzuciła mu go w wyciągnięte ręce. Całkowicie ignorując jego rozbawione spojrzenie powróciła do komentowania eko nomicznej i społecznej struktury Sequence Springs. Ale nawet po zepchnięciu rozmowy na bezpieczne tory wiedziała, że ucieka od konfrontacji z oczywistą prawdą. Jest zafascynowana Jonasem Quarrelem. Pragnie go. Po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę z istnienia peł nej, płomiennej mocy takiego zauroczenia, co ją zarówno przeraziło, jak i podnieciło. Dlaczego, na litość boską, dlaczego musiało ją to spot kać z niewłaściwym facetem? Pytanie to, rzecz jasna, musiało pozostać bez odpowie dzi, więc jeszcze raz odepchnęła od siebie te wątpliwości, by w pełni się rozkoszować cudownym dniem. Przeleniuchowali nad jeziorem całe poniedziałkowe popołudnie, a wieczorem Jonas zaproponował pójście do jedynego w miasteczku kina. Verity uświadomiła sobie, że już bardzo dawno nie oglądała żadnego filmu. Kiedy powiedziała o tym Jonasowi, poklepał ją po policzku długimi, szczupłymi palcami i karcąco potrząsnął głową. - Za ciężko pracujesz - powiedział. Verity cała się zjeżyła. - To brzmi śmiesznie w ustach człowieka, który spę dza życie na włóczeniu się po różnych knajpach i zmy waniu naczyń. - Za późno sobie zdała sprawę, że omal się jej nie udało zepsuć całego wieczoru. - O co ci chodzi, mały tyranie? Uważasz, że nie zasłu55 Jayne Ann Kreutz guję na swoją pensję? - zapytał ironicznie, tonem wyraź nie zbyt spokojnym. Verity, zła na siebie, że omal nie zrujnowała całkowicie tak pięknego dnia, jakiego od lat nie miała, próbowała się niezręcznie tłumaczyć: - Tego nie powiedziałam. Chodzi mi o to, że mamy odmienne spojrzenie na etykę zawodową, to wszystko. Ciebie zadowala prześlizgiwanie się po powierzchni życia i niewykorzystywanie swych zdolności. Nie lubię patrzeć, jak talenty się marnują. - Uwierz mi - odparł szybko - że świat nie potrzebuje jeszcze jednego profesora historii Renesansu. Świetnie da sobie radę beze mnie. A teraz przestań się denerwować moim brakiem perspektyw i jedz popcorn. Musisz trochę przytyć. Marudziła trochę nad tłustym, solonym popcornem, ale w końcu zjadła swoją porcję, co najwyraźniej zadowoliło Jonasa. Zastanawiała się, czy tej nocy znowu spróbuje ją pocałować, i wiele czasu zajęło jej obmyślenie sposobu, w jaki powinna zareagować, jeśli do tego dojdzie. Musiała przyznać, że właściwie rozmyśla o swoim pierwszym prawdziwym romansie. Zakręciło się jej w głowie. A jednak sprawa pocałunku na dobranoc, nie mówiąc już o niczym innym, w ogóle nie zaistniała. Jonas odpro wadził ją pod drzwi, życzył dobrej nocy i poszedł do swojego domku. Verity próbowała sobie wmówić, że dobrze się stało i że poczuła ogromną ulgę. Ale prawda przedstawiała się zgoła inaczej. Verjty była bardzo rozczarowana i wypro wadzona z równowagi. Żałowała też swych komentarzy na temat stylu życia Jonasa. Gdyby trzymała buzię na kłódkę, to może wypiłaby drinka i całowałaby się ze swym pomywaczem zamiast czytać przez całą godzinę przed zaśnięciem. Gasząc światło przypomniała sobie, jak często ojciec jej powtarzał, że jej największym wrogiem jest własny język. Może miał rację? Nie spotkała jeszcze faceta, który by przed nim nie uciekł. 56 Złoty dar Ale Jonas właściwie nie uciekł, on tylko zszedł z drogi, zrobił unik, jak szermierz przed ostrzem przeciwnika. Jeśli nie będzie ostrożna, to w następnym ruchu łatwo się przedrze przez jej obronę. Chciałaby tylko sama wiedzieć, czy ma ochotę wygrać, czy przegrać potyczkę. W e wtorek ponownie otwarto No Buli Cafe dia niezbyt licznej, lecz stałej klienteli, odwiedzającej restaurację w dni powszednie poza sezonem. Wpadali mieszkańcy uzdrowiska, nieliczni turyści, którzy akurat przechodzili obok i czytali o restauracji w przewodniku, a także, jak zwykle, niektórzy goście Domu Zdrojowego. Verity dokładała wszelkich starań, by zająć pracą siebie 1 Jonasa przez cały dzień, żeby zapobiec ewentualnym krępującym rozmowom na temat ich związku. Związek. Samo to słowo denerwowało ją i niepokoiło. Nie uważała, że to, co było do tej pory między nimi, można uznać za związek, a do tego miała świadomość, że ten problem w ogóle nie nurtował Jonasa. Na swój typo wy, męski sposób był radośnie nieświadomy gryzących ją bolesnych wątpliwości. Powiedziała sobie, że facet, który w najmniejszy sposób nie reaguje na straszliwą, męczącą ją niepewność, z pewno ścią nie jest na tyle wrażliwy, żeby się nim mogła intereso wać. Lecz była wystarczająco mądra, by wiedzieć, że sama się okłamuje. Inteligencja czasami jest przekleństwem. Ale we wtorek nastąpiło nieoczekiwane wydarzenie. Po południu zadzwoniła Laura. - Verity? Chcę zarezerwować stolik na trzy osoby. Mamy z Rickiem specjalnego gościa w uzdrowisku i chce my ją zabrać do ciebie na kolację. Będą jakieś trudności? - Żadnych. Zapisuję was na siódmą. Pasuje? - Verity sięgnęła po książkę i zapisała zamówienie. - Może być. Będziesz chciała poznać naszego gościa. - A kto to jest? - Caitiin Evanger. - Laura odczekała chwilę na błysk rozpoznania. 57 Jayne Ann Krentz - Ta Caitlin Evanger? Caitlin Evanger, artystka? - We własnej osobie - zakomunikowała z dumą Laura. - Słyszałam, że ona żyje w całkowitym odosobnieniu - zauważyła podniecona Verity. - Bo tak jest. Ma pewne problemy zdrowotne. Kilka lat temu miała poważny wypadek samochodowy i nigdy już nie wróciła do pełnej formy. Przyjechała do wód, jak mawiają w Europie. - Jestem zachwycona, że ją poznam - zapewniła ją Verity, zdając sobie sprawę, że Jonas, nakrywając story, słyszy tę rozmowę. - Ale nie rob z tego wielkiego halo - ostrzegła ją Laura. - Ona nie cierpi zwracania na nią uwagi. - Nie martw się. Spróbuję nie zawstydzić cię całym mnóstwem ochów i achów. Do zobaczenia o siódmej. Odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się do Jonasa. - I co ty na to? Będziemy dziś karmić znaną artystkę, Caitlin Evanger. Słyszałeś o niej? - Chyba tak. -Jonas z wielką precyzją zwinął serwetkę i postawił ją na stoliku. - To nazwisko obiło mi się o uszy. Ale chyba nie widziałem jej prac. - A ja tak ~ zapewniła go z entuzjazmem. - Przed paroma miesiącami byłam na wystawie jej obrazów w San Francisco. To malarstwo jest absolutnie fascynujące, Jo nas. Trudno je opisać, jest w nim jakiś ostry rys, a jednak nie jest zimne ani bez życia. Możesz niemal wyczuć kłębiącą się tuż pod powierzchnią pasję, ale masz wraże nie, że to jest bardzo groźna pasja i powstrzymuje ją tylko wewnętrzna dyscyplina, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Jonas spojrzał na nią dziwnie, unosząc lekko jedną brew. - Myślę, że wiem, o co ci chodzi. Verity poczuła, że się czerwieni. Sama nie wiedziała, czy ma ochotę na analizowanie tego spojrzenia. Bezpie czniej chyba było zmienić temat. - O Boże, chyba powinnam zmienić menu na wieczór. Może zamiast marchewki w sosie koperkowym powin58 Złoty dar nam podać sałatkę z trufli i pomarańczy? Marchew jest taka pospolita. - O twojej marchewce w sosie koperkowym można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest pospolita rzucił dość szorstko. - Nie przejmuj się jadłospisem, jestem pewien, że twój dostojny gość będzie w stanie znaleźć w nim coś dla siebie. - Naprawdę tak myślisz? - zapytała przygryzając dolną wargę. - Słuchaj, jeśli się jej nie spodoba to, co zobaczy na twojej liście dań specjalnych, polecę do miasta i kupię jej hamburgera. - Czasami, Jonas, twoje poczucie humoru pozostawia wiele do życzenia. 1 ego wieczoru, pięć minut po siódmej, Jonas zajął się Rickiem i Laurą Griswaldami oraz ich gościem, Caitlin Evanger. Ricka poznał już w poniedziałek i polubił go. Griswald był mniej więcej w wieku jonasa, miał początki łysiny i uśmiechniętą twarz, aczkolwiek tego wieczoru ten uśmiech wyglądał na nieco wymuszony. Facet dobrze się trzymał i widać było, że łatwo nawiązuje stosunki towarzyskie, co jest zazwyczaj cechą szefów podobnych ośrodków. Najwyraźniej oboje z żoną byli bardzo dumni z towarzyszenia tak znanej osobie, lecz jednocześnie można było zauważyć, że ten splendor zdążył im już trochę dokuczyć. Jonas musiał przyznać, że Caitlin Evanger robi wraże nie. Z całą pewnością jest to osoba, która nie przejdzie nie zauważona w tłumie. Otaczała ją swoista atmosfera dra matyzmu, którą się natychmiast wyczuwało. Była wysoka, prawie tak jak on, miała krótkie, białosrebrne włosy zaczesane do góry nad wysokim czołem. Wyglądała na trzydziestolatkę, ale coś w jej twarzy, jakiś ślad cynizmu, pozwalał sądzić, że przynajmniej pod pewnymi względami jest o wiele starsza. W każdym razie jej rysy przykuwałyby uwagę niezależnie od wieku. Suro wa, prosta fryzura kierowała wzrok na wysokie kości 59 Jayne Ann Krentz policzkowe i małe, idealnie wykrojone usta. Jonas zasta nawiał się, czy ich kształt był całkowicie naturalny. Miał poważne wątpliwości. Dopóki Caitlin Evanger nie odwróciła głowy, nie zauwa żył poszarpanej blizny szpecącej jej lewy policzek. Kon trast pomiędzy pięknym, klasycznym profilem i surową kreską przecinającą ciało był niepokojący, ale nie tak, jak zimne spojrzenie jej szarych oczu, które napotkało jego wzrok. Było to spojrzenie z gatunku tych, które przeszywają człowieka do szpiku kości. Wzrok Caitlin Evanger z miej sca zauważał wszystko, co ją otaczało, i jednocześnie dawał jasno do zrozumienia, że nic, co świat ma do zaoferowania, nie wywrze na niej wrażenia, nie mówiąc już o tym, czego mógłby dokonać zwyczajny mężczyzna. Jonas zrozumiał, że to okaz zimnej kobiety. Na pewno nie takiej, do której mężczyzna chciałby się przytulić w zimową noc. Verity, co prawda, ma ostry język i pewną kobiecą arogancję, ale nie ulega wątpliwości, że w jej wnętrzu płonie ogień. Caitlin Evanger była bryłą lodu. Artystka miała na nodze usztywniającą stalową kon strukcję, której brzeżek wystawał spod surowej czarnej sukni z jedwabiu. Idąc do umieszczonego najbliżej komi na stołu, który Verity starannie wcześniej dla nich wybra ła, podpierała się laską z hebanu. Poruszała się powoli i rozważnie, ale był to chód iście królewski. Cała otacza jąca ją świta instynktownie zwolniła tempo, by dotrzymać jej kroku. - Powiadomię Verity, że już przyszliście - powiedział Jonas usadowiwszy Griswaldów i ich gościa. - Dziękuję - odpowiedziała Laura z uśmiechem na ustach i napięciem w oczach. Jonas poszedł do kuchni, zdając sobie sprawę, że wzrok Caitlin Evanger śledzi go przez cały czas. Czuł na sobie to lodowate, szare spojrzenie i po plecach przeszły mu ciarki. Verity z rozczochranymi włosami i wypiekami na poli czkach stała nad rozpalonym piecem. Jedno spojrzenie 60 Złoty dar na nią wystarczyło, by Jonas od razu się ogrzał. 1 upięte go na karku węzła włosów wydostało się kilka niesfornych loków, ale nie zwracała na to uwagi, koncentrując się w pełni na idealnym wyglądzie przygotowywanej przez nią sałatki z endywii, dojrzałego sera i podpiekanych orzechów włoskich. Jonas musiał się uśmiechnąć na ten widok. - Twoi goście już są - powiadomił ją. Verity szybko podniosła głowę, w oczach jej zamigota ło podniecenie. - Przyszła? Gdzie ją posadziłeś? - Przy malutkim stoliku obok korytarza do toalet odparł niedbale. - Jonas! - Uspokój się. Usadowiłem ich dokładnie tam, gdzie mi ' powiedziałaś, tuż przy kominku. - Bogu dzięki. Powinieneś wiedzieć, że to nie jest temat do żartów - pouczyła go surowo. - Nie mogę się doczekać, żeby ją zobaczyć. Jak ona wygląda? - Nie sposób jej przegapić. To osoba, która powinna mieć na sobie stalową zbroję i włócznię w ręku. Verity spojrzała na niego z blaskiem w oczach i wsunę ła mu w dłonie salaterkę z sałatką. - Bardzo zabawne, rzeczywiście. Masz, zanieś to na trójkę. Ja idę się przywitać z naszymi nowymi gośćmi. - Rozkaz, szefowo. Zignorowała tę odpowiedź i popchnęła go w stronę sali jadalnej. Jonas z rozbawieniem pokręcił głową i poma szerował z sałatą do stolika numer trzy. Za chwilę jedno '· lodowate spojrzenie Caitlin Evanger z pewnością zetrze w proch te idiotyczne błyski podniecenia w oczach Verity. Nie warto się zbytnio podniecać wizytą znamienitej oso bistości. Rick i Laura, sądząc po ich minach, już dawno się o tym przekonali. Ku jego zaskoczeniu okazało się jednak wkrótce, że Verity i jej uwielbiana artystka całkiem dobrze się czują 'w swoim towarzystwie. Griswaldowie najwyraźniej po czuli wielką ulgę, mogąc zrzucić ciężar konwersacji na 61 jayrte Ann Krentz cudze barki, a Verity miała mnóstwo tematów do obgadania z Caitlin Evanger. Jonas przyłapał się na badawczym obserwowaniu tych dwóch kobiet, kiedy podawał im do stołu. To dziwne. Nigdy by nie pomyślał o Verity jako fance artystów wszel kiego autoramentu. A może raczej o fance artystek? Przez resztę wieczoru Verity krążyła tam i z powrotem między kuchnią a salą jadalną, ale wykorzystywała każdą wolną chwilę, by wrócić do stolika Caitlin Evanger. Było oczywiste, że jej gość ją całkowicie zafascynował. Około dziewiątej pobłażliwe rozbawienie Jonasa z po wodu ewidentnego entuzjazmu Verity zaczęło ustępować miejsca otwartej irytacji. Uświadomił sobie, że dziewczy na poświęca o wiele więcej zainteresowania Caitlin Evanger niż jemu i samej restauracji! Na jego barki spadła cała praca. Całe szczęście, że we wtorkowe wieczory nie było wielu gości. Jeśli Verity zacznie w ten sposób prowadzić tę knajpę, to No Buli Cafe bardzo niedługo zbankrutuje! O dziesiątej wieczorem w restauracji nie było już in nych gości poza Caitlin Evanger i Griswaldami. Verity ponownie przysiadła się do ich stolika, tym razem już na dobre, zostawiając Jonasowi całą robotę ze zmywaniem i czyszczeniem kuchni. Tego już było za wiele. Co za dużo, to niezdrowo! Jonas trzasnął patelnią, której Verity używała do podsmażania fettuccini z fasolką szparagową, i wmaszerował do jadal ni, gdzie powitał go krystaliczny śmiech Verity. Kiedy zbliżał się do nich, odwróciła się do niego. - jonas, nigdy byś nie uwierzył, że Caitlin cię zna! jonas nagle poczuł przypływ chłodnej czujności. Ba dawczo przyjrzał się tamtej kobiecie. - Naprawdę? - zapytał spokojnie. Był absolutnie prze konany, że nigdy przedtem jej nie spotkał. Żaden czło wiek nie jest w stanie zapomnieć takiej bryły lodu. Caitlin uniosła do ust kieliszek wina, patrząc mu prosto w oczy. Kiedy się odezwała, jej głos był tak samo lodowa ty jak cała reszta. - Yincent College. Około pięciu lat temu. Miał pan 62 Złoty dar wykład z technik wojennych i Renesansu oraz wyposaże nia wojskowego. Pokazał pan na slajdach kilka obrazów z tej epoki. Ja akurat chodziłam na wykłady z historii sztuki, wpadłam więc do auli, żeby posłuchać, co ma pan do powiedzenia. Słyszałam wcześniej o panu. Jonas przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Żołądek miał tak ściśnięty, jakby ktoś akurat wręczył mu szesnastowieczny sztylet do ręki i powiedział, że trzeba go użyć. Tego właśnie w tej chwili zupełnie sobie nie życzył! Ile właściwie ta dziwna kobieta o nim wie? He usłyszała i dlaczego się tu dzisiaj znalazła? Coś tu się dzieje niedobrego. - Pani Evanger, ma pani znakomitą pamięć. Błyszcząca biała głowa kiwnęła raz z zadowoleniem. - Od razu wydał mi się pan znajomy. Kiedy Verity wspomniała o pańskim wykształceniu, zaczęłam wszyst ko składać w całość. - Przyszpilała go szarymi oczami. Jakim cudem pan tutaj wylądował? Przecież, o ile sobie przypominam, wyrobił pan sobie nazwisko w kręgach akademickich i muzealnych? Zanim Jonas zdążył pomyśleć o uchyleniu się od odpo wiedzi na to konkretne pytanie, przerwała im Verity, patrząc Jonasowi prosto w oczy. - W jakim sensie wyrobił sobie nazwisko, Caitlin? - Kiedy chodziłam na wykłady do Vincent, pan Quarrel był dobrze znany w miasteczku akademickim. Pomijając już rosnącą wciąż listę jego publikacji, właśnie wtedy dokonał odkrycia fałszerstwa. Chodziło o naszyjnik po zornie pochodzący z szesnastego wieku, który w rzeczy wistości został wykonany w tysiąc dziewięćset pięćdzie siątym piątym roku. Dzięki temu odkryciu jedno bardzo znane muzeum zaoszczędziło spory majątek. Wkrótce potem nastąpiły inne przypadki odkrycia przez pana Ouarrela podobnych fałszerstw. Tak więc pan Jonas zdo był sobie reputację znakomitego rzeczoznawcy muzeal nych obiektów sztuki. Chociaż, o ile sobie przypominam, pańską specjalnością były zbroje i broń, a nie biżuteria, prawda? 63 Jayne Ann Krentz Jonas odpowiadając obserwował Verity. - Czasy się zmieniły, pani Evanger. Dzisiaj moją spe cjalnością jest zmywanie naczyń. Czy państwo będą mieli coś przeciw temu, że sprzątnę ze stołu? - Och, Jonas, przestań się martwić o naczynia - odpar ła szybko Verity. - Może usiądziesz z nami? Caitlin właś nie opowiadała nam różne pikantne plotki z artystyczne go światka. To szalenie interesujące. - Jest już późno. Wolałbym skończyć pracę, jeśli po zwolisz. Nie chciałbym ci dać żadnego powodu do skargi na moją pracę. Jest mi potrzebna. - Zebrawszy talerze i srebrne sztućce odszedł do kuchni. Nie ma dwu zdań, nie podoba mu się ta zimnokrwista artystyczna ryba, nie mówiąc już o jej znakomitej pamięci. Mógł się również założyć, że obrazy namalowane przez Caitlin Evangerteż mu się nie spodobają. Jonas wrócił pamięcią do ostatnich dni swej kariery w Vmcent College. Przypomniał sobie siebie w ubraniu renesansowego szlachcica ze szpadą w dłoni, ale natych miast zobaczył też mężczyznę leżącego na podłodze u jego stóp. Uprzednio biały, laboratoryjny fartuch owego mężczy zny pokrywały plamy krwi z jego ran. Tą krwią poplamiony był również czubek szpady, którą jonas trzymał w dłoni. Z nadludzkim wysiłkiem pozbył się tych myśli. Na uczył się już żyć z tym starym koszmarem. Przez wię kszość czasu trzymał go głęboko w zakamarkach pamię ci, ale Caitlin Evanger znowu mu o nim przypomniała. Jonas ponownie poczuł zło i zagrożenie, jakie niosła ze sobą ta kobieta. Dwadzieścia minut później, kiedy mała grupka w sali jadalnej zakończyła wreszcie wieczór, Jonas zorientował się, że będą kłopoty. Verity była z niego bardzo niezado wolona. To go niezbyt wzruszało, sam bowiem aż się palił do kłótni. Kiedy się żegnano, wszyscy uśmiechali się bardzo uprzejmie, ale ledwie goście wyszli, Verity wsparłszy się pod boki stanęła w drzwiach kuchni, gdzie Jonas wycierał sobie dłonie w ścierkę. 64 Złoty dar - Myślę, że jesteś z siebie zadowolony - zaczęła bez wstępów. - Czy ty zawsze jesteś taki nieuprzejmy wobec ludzi pokroju Caitlin Evanger, czy tylko wobec niej, z ja kichś konkretnych powodów? Mniejsza zresztą o odpo wiedź, życzę sobie jedynie, żebyś wiedział, że byłam niesamowicie zawstydzona. - Przykro mi. -Jonas odłożył ścierkę. - Możemy już iść do domu? - Wcale ci nie jest przykro. - Przyjrzała mu się uważ nie. - Na litość boską, co się dzisiaj z tobą działo? - Nie warto o tym mówić. Jest już późno i chciałbym się położyć. - Nie patrz tak na mnie, ja cię nie zatrzymuję - syk nęła. - Świetnie - warknął w odpowiedzi. - Idziemy. - Ruszył ku niej gasząc po drodze światła. Dochodząc do drzwi mocno chwycił ją za ramię i wypchnął na dwór. Stała sztywno, czekając, aż on zamknie restaurację. - Może zechcesz mi wyjaśnić, dlaczego tak się popisa łeś - wysyczała cicho, kiedy ponownie chwycił ją za ramię i skierował ku jej domkowi. - Zachowywałeś się jak roz kapryszony smarkacz, który urządza cyrki, bo nie dostał cukierka. - To i tak lepiej niż odstawiać komedię w stylu głupiej fanki o ptasim móżdżku. - Głupiej fanki?! - Wyrwała ramię z mocnego uścisku. - To bzdura. Nie ma powodu, byś mnie obrażał tylko dlatego, że lubię Caitlin Evanger i jej obrazy. - Spijałaś z jej ust każde słówko. Czysta adoracja i podlizywanie się. Verity, nigdy bym nie pomyślał, że możesz mieć mentalność zwykłego fana. Robiłaś z siebie idiotkę. ,,Byłam wstrząśnięta, kiedy po raz pierwszy zoba czyłam Napiętnowanego, Caitlin"-przedrzeźniał ją, przy pominając fragment rozmowy podsłuchanej podczas sprzątania ze stołów. - ,,Przez długi czas nie mogłam o nim zapomnieć, Caitlin. Cóż za żywy komentarz do związków łączących kobiety i mężczyzn w tej sferze, Caitlin. Jakie artystyczne spojrzenie, Caitlin". 65 Jaytie Ann Krentz Verity ruszyła do przodu, zanim zdążył ją zatrzymać. Po chwili stanęła i odwróciła się do niego. - Jonasie Ouarrel, wiem dobrze, na czym polega twój problem. Nastroszyłeś dziś piórka, ponieważ wbrew two jej woli musiałeś się spotkać z własną przeszłością, praw da? Caitlin Evanger przypomniała ci czasy, kiedy robiłeś własną karierę. Przypomniała ci dni, kiedy zaczynałeś być naprawdę wielki w świecie akademickim. Gdybyś tak da lej postępował, byłbyś naprawdę kimś. Ale ty zrobiłeś się leniwy i rzuciłeś to wszystko. Jonas poczuł falę prawdziwego gniewu. Do tej pory był co najwyżej zirytowany, ale teraz ogarnęła go zimna furia. Owszem, Caitlin Evanger przypomniała mu jego prze szłość, ale te wspomnienia były związane z przemocą i krwią, a nie z sukcesami naukowymi. Mówił bardzo cicho, ale sam słyszał w swym głosie niebezpieczne drgania i wiedział, że Verity też je musi słyszeć. - Nie masz pojęcia, o czym mówisz, Verity. Proponuję, żebyś zamknęła buzię. Moja przeszłość to moja sprawa. - Mogę się założyć, że chodzi o coś jeszcze niż przy pominanie ci o niej - kontynuowała lekkomyślnie. - Je stem pewna, że jej zazdrościsz. - Zazdroszczę?! Caitlin Evanger? Podaj mi choć jeden sensowny powód! - Ona pokonała wszystkie trudności. Dokonała czegoś. Miała zdolności, które w sobie kształciła i rozwijała, mi mo że została kaleką. Ciężko pracowała, by stać się tym, kim jest. Sukces odniosła nie tylko dlatego, że miała talent albo szczęście. Ona sobie zapracowała na ten sukces. Przyjrzyj się różnicy, jaka jest między wami. Powinieneś się od niej uczyć, Jonas. Ona teraz zbiera owoce swej pracy i ma coraz większe dokonania, podczas gdy ty zmywasz naczynia. - Tego już za wiele, Verity. - Jesteś taki sam jak mój ojciec. Obydwaj idziecie na cholerną łatwiznę! Pobłażacie sobie, kiedy trzeba ciężko pracować, żeby coś osiągnąć! Żaden z was nie ma nawet 66 Złoty dar swojego miejsca na ziemi, prawda? Wolicie roztrwonić całe życie skacząc z miejsca na miejsce, zamiast zatrzy mać się gdzieś na dłużej, aby zbudować coś na miarę waszych zdolności. Obaj jesteście po prostu nieodpowie dzialni i tyle. Mali chłopcy, którzy nie chcą dorosnąć i wziąć pod kontrolę własnego życia i zdolności. Dzisiaj tu, jutro tam. - Powiedziałem, że już wystarczy, Verity. - Miał nerwy napięte do granic możliwości, kiedy wysłuchiwał jej perory, ale ona nie zdawała sobie sprawy z ryzyka. - Och, zamknij się i idź spać. Nie mam dziś ochoty w ogóle z tobą rozmawiać. Mogłeś przynajmniej okazać trochę respektu osobie, która zrobiła coś ze sobą i swym talentem. Laura miała rację. Byłam na krawędzi zidioce nia, ale w porę mnie oświeciło. Zacznę poświęcać więcej uwagi tym jej zestresowanym prawnikom i maklerom oraz doktorom. - Okręciła się na pięcie i ruszyła ścieżką do domku. - Do ciężkiej cholery, co ci się wydaje, że kim ty jesteś, co?! - Jonas dopadł jej, zanim przeszła niecały metr, i mocno zacisnął dłonie na jej barkach. Gwałtownie od wrócił ją twarzą do siebie. Wiedział, że mówi niebezpie cznie cicho, ale wątpił, czy ona rozumie znaczenie tego faktu. Przecież nigdy dotąd nie widziała go w takim stanie. - Puść mnie, Jonas. Zignorował to wielkopańskie polecenie. - I tobie się wydaje, że ja mam problemy, panienko? Dobra, w takim razie ja coś ci powiem. Witaj w klubie. Popatrz na siebie uważnie. Jesteś małą jędzowatą starą panną, bo nie raczysz dwa razy spojrzeć na żadnego faceta, który nie żyje według twoich wymagań, nie wie dzie trzeźwego, godnego powszechnego szacunku życia. Nie ma się co dziwić, że nie masz kochanka, nie mówiąc już o mężu. Jaki rozsądny facet chciałby zostać posieka ny na kawałki tym twoim ostrym językiem? Jaki facet, nie będący kompletnym świrem, chciałby wysłuchiwać two ich poleceń, jak ma żyć? Kto ci dał prawo do osądzania 67 Jayne Ann Krentz męskiego gatunku? Wiesz o mnie tyle co nic i jeszcze masz czelność pouczać mnie i mówić, co zrobiłem ze swoim życiem. Kto ci dał takie prawo? Wyczuł, że przestraszył ją ten atak. Oczy Verity były rozwarte i ostrożne. Jonas wyczuwał jej chęć ucieczki z mocnego uścisku jego rąk. - Puść mnie, Jonas. Jonas uwolnił ją cedząc przez zęby przekleństwo. Verity odwróciła się i poszła do siebie. Stał przez chwilę i obserwował ją z opuszczonymi dłońmi zaciśniętymi w pięści. Niemal dygotał od nagro madzonej furii i ogarniającej go frustracji. Ta kobieta doprowadzi go do samej krawędzi. W tym momencie poczuł lekkie wibracje kolczyka w kieszeni i instynktownie go dotknął. Zacisnął palce wokół drobnego kółka i powoli zaczął się uspokajać. Kiedy postanowił wyruszyć na poszukiwania Verity, nie przypuszczał nawet, że zostanie wydany na pastwę jej ostrego jak brzytwa języka. Nie mógł też przewidzieć, że trafi na zimną jak lód malarkę, która wie coś o jego przeszłości. Życie jest pełne niespodzianek. Rozdział czwarty D wie godziny później delikatne dzwonie nie metalu o metal wyrwało Jonasa z lekkiej drzemki. Rozbudził się całkowicie i leżał nierucho mo w ciemnościach, usiłując się skoncentro wać na tym dźwięku. Podobne słyszał już wiele razy. Pięć lat sztuki przeżycia w porto wych knajpach, bocznych uliczkach i wynaję tych pokojach daleko odbiegających stan dardem od Hiitona, dokładnie go nauczyło rozpoznawania takich dźwięków. Ktoś pró bował otworzyć zamek w drzwiach do dom ku. Przez chwilę brał pod uwagę dość niepra wdopodobną ewentualność, że to jego czerwonowłosy tyran przychodzi z przeprosina mi za swoje obrzydliwe zachowanie. Ale by ła to czcza fantazja - Jonas nie przeżyłby tych pięciu lat nie będąc osobnikiem racjonal nym. Znowu coś cicho zazgrzytało. Jonas usiadł 69 Jayne Ann Krentz i wysunął się po cichu spod starych wełnianych kocdw. Z trudem powstrzymał jęk, dotykając bosymi stopami lodowatej podłogi. W najbliższych dniach koniecznie trzeba będzie coś zrobić z ogrzewaniem! Kiedy jednak klamka w drzwiach wróciła na miejsce, porzucił wszelkie myśli o ogrzewaniu. Usłyszał szurnię cie buta na schodku przed drzwiami, po czym zapadła cisza. Najwyraźniej osoba próbująca się dostać do środka zrezygnowała ze sforsowania drzwi i wyruszyła na po szukiwanie otwartego okna. Jonas sięgnął do podniszczonej torby sportowej, w której w dniu, gdy przybył do Seąuence Springs mieści ły się wszystkie jego dobra doczesne. Teraz stała pusta, tylko w wewnętrznej kieszeni tkwił schowany nóż. W chwili, gdy zaskrzypiało okno, Jonas zacisnął dłoń na rękojeści. Pomyślał jednocześnie, że trzeba naprawić ze psuty zamek w tym oknie. Do tej pory nie wykonał jeszcze żadnej naprawy wchodzącej w zakres obowiąz ków ,,człowieka do wszystkiego". Włamywacz nie starał się zachować ciszy, więc albo był bardzo nieudolny, albo przekonany, że w domku nikogo nie ma. Jonas na palcach podszedł do ściany przy oknie. Przy gotował się do ciosu, gdy dolna szyba zaczęła się powoli podnosić. Przez moment za oknem zamajaczył zarys sylwetki potężnego mężczyzny, jego twarz była niedo strzegalna w mroku. Gdy okno zostało otwarte do końca, napastnik przeło żył nogę przez parapet i stęknął. Przez chwilę siedział na futrynie okna w niewygodnej pozycji i wtedy właśnie Jonas się poruszył. - Następnym razem spróbuj zapukać - poradził ści skając mu gardło przedramieniem i wciągając go do środ ka. Poczuł na ręce łaskotanie brody intruza. Facet był naprawdę wielki... Kiedy upadł na podłogę, rozległ się potężny huk. - Cholera! Co tu się do diabła...?! Nie dokończył zdania, bo reszta wypowiedzi przeszła 70 Złoty dar w zduszony jęk, kiedy jonas przyszpilił swego nocnego gościa do zimnej podłogi. Ten zaś wykazał zaskakującą siłę miotając się i wyrywając, dopóki Jonas nie przyłożył ostrza noża do jego odsłoniętej szyi. Napastnik ucichł w jednej chwili. - I o to chodzi - pochwalił go Jonas. - Widzę, że się rozumiemy. Nie ruszaj się. - Nie zamierzam - odpowiedział mu dudniący głos. Nigdzie się nie wybieram, dopóki to ty masz nóż w ręku. Jonas obszukał go wprawnie. Mężczyzna ubrany był w wełnianą marynarkę, koszulę i dżinsy. Ani za paskiem, ani na nodze nie miał ukrytego noża lub rewolweru. - Nie ruszaj się z miejsca. - Jonas wstał i przekręcił wyłącznik światła. Ostry blask gołej żarówki wypełnił mały pokój. Jonas ujrzał mężczyznę o niedźwiedziej posturze. Przed laty jego broda i wąsy były rude, teraz jednak solidnie posiwiały. To samo dotyczyło szopy krótkich, gęstych loczków okalających małą łysinkę na czubku głowy. Błękitne oczy zerkały na Jonasa spod krzaczastych brwi. Intruz miał szerokie bary i klatkę piersiową oraz spory brzuch. Przypuszczalnie przekroczył sześćdzie siątkę, aczkolwiek niedawno stoczona przezeń krótka walka sugerowała znacznie młodszy wiek. - Nic nie mów, daj mi zgadnąć - powiedział masując ramię, na które upadł przed chwilą. - Moja pazerna cdrunia postanowiła zarobić parę dolców wynajmując mój.domek, co? To dziewuszysko czasami okazuje całko wity brak szacunku dla swego biednego starego ojca. Absolutnie żadnego szacunku. Jonas oparł się swobodnie o ścianę i przyglądał tym znajomo błękitnym oczom. - Emerson Ames, jak sądzę? - We własnej osobie. - Emerson powoli podniósł się i usiadł. - Często bawisz się nożem? - Nie wtedy, gdy można tego uniknąć. Przy takiej zabawie łatwo o skaleczenie. - Jonas przekonał się, że tożsamość tego mężczyzny nie podlega żadnej dyskusji. 71 Jayne Ann Krentz Podszedł do płóciennej torby i wsunął nóż do kieszeni. Przepraszam za mało przyjazne powitanie. Emerson obserwował jego ruchy. - Cała wina po mojej stronie - wymruczał łaskawie. Przypuszczałem, że domek jest pusty. Było za późno na budzenie Verity, więc pomyślałem, że sam się dostanę do środka. Ty chyba nie jesteś kochankiem mojej córki, prawda? Jonasa, wciąż pochylonego nad torbą, zdziwił bezdys kusyjny ton nadziei w tym pytaniu. Wyprostował się, gdy Ames wstał z podłogi. - Nie. Jestem jej pomywaczem. Ames smutno pokiwał głową. - To by się zgadzało. Dać jej dobrego, silnego, takiego jak ty solidnego sukinsyna, który umie się zatroszczyć o siebie, i co ona z nim zrobi? Zatrudnia go jako pomywacza. O Boże, jaki ja popełniłem błąd w wychowywaniu tej dziewczyny? A wydawałoby się, że wystarczy zapew nić dziecku płci żeńskiej odpowiednie wykształcenie. Rozejrzał się po pokoju. - Przypuszczam, że do tej pory zdążyłeś wydudlić resztę wódki, którą zostawiłem w szafce kuchennej? - Nie całkiem. - Jonas uśmiechnął się przelotnie. - No, dobra. Muszę trochę spożyć, aby uspokoić sko łatane nerwy po tym tarzaniu się po podłodze. Nie masz nic przeciw temu? - To twoja butelka - odpowiedział Jonas wzruszając ramionami. Emerson Ames głęboko westchnął. - Masz rację. Tobie też naleję kielicha. Coś mi mówi, że mamy sporo spraw do obgadania. - Owszem - zgodził się Jonas. - Jak na przykład to, który z nas spędzi resztę nocy na podłodze. Verity dojrzała światło w domku Jonasa. Stała przy oknie we flanelowej nocnej koszuli, burza płomiennoru dych loków spływała jej na ramiona, kiedy nagle między drzewami zamigotał blask. 72 Złoty dar A więc Jonas też nie spał. Ta świadomość przyniosła jej jakieś dziwne poczucie wspólnoty, choć doprawdy, nie miało to żadnego sensu. Zastanawiała się, czy Jonas żałuje ostrych słów wypowie dzianych pod jej adresem tak samo, jak ona żałuje tego, co mu powiedziała. Pomyślała już po raz setny, że miał rację. Nie powinna go osądzać. Jeśli mężczyzna chce marnować swój talent i ambicję, to jego prawo. Ona sama ma lepsze rzeczy do roboty niż chronić go przed popełnieniem kolejnych błędów. I tak by jej nie podziękował za te wysiłki. Dosta tecznie jasno dał jej to do zrozumienia. Zupełnie tak samo jak jej ojciec, kiedy zastrzegł sobie całkowitą swobodę marnowania własnego talentu literac kiego na takie kieszonkowe badziewie jak Jeździec spod samotnej gwiazdy bądź Kłopoty nad Silver Creek. Verity wystarczająco dobrze znała ojca, by wiedzieć, że obydwoje zupełnie inaczej rozumieją pojęcie domu rodzinnego. Zaoszczędziłaby sobie wiele energii i nie przyjemności, gdyby od samego początku zaakceptowała fakt, że Jonas Ouarrel jest ulepiony z tej samej gliny, co tata. Przypatrując się ciągle rozjaśnionym oknom w domku Jonasa, wróciła myślami do wieczoru spędzonego w to warzystwie Caitlin Evanger. W tej kobiecie jest coś fascy nującego. Jak dotąd Verity nie spotkała nikogo takiego jak ona. Była to kobieta godna podziwu. Silna, odważna, olśnie wająca, nie obawiająca się ciężkiej pracy i odnosząca sukcesy. Rzucało się także w oczy, że w życiu Caitlin mężczyźni nie odgrywają znaczącej roli. Tylko pozazdro ścić. Verity była przekonana, że jeśli Caitlin bierze sobie kochanka, to w żadnym wypadku nie da mu się omotać. Śmiałaby się w głos z męskich obietnic i perswazji. Jej dobro zawsze byłoby na pierwszym miejscu. Verity zdawała sobie sprawę, że powinna brać przykład z Caitlin. Przecież przez ostatnie dwadzieścia osiem lat niemało się natrudziła, aby nauczyć się dbać o własne 73 Jayne Ann Krentz sprawy. I gdyby była mądra, to nie pozwoliłaby niejakie mu Jonasowi Quarrelowi, pomywaczowi z tytułem dokto ra, aby ją otumanił. Ale w tym pomywaczu było coś pociągającego. Zbyt pociągającego. W oknie Jonasa poruszył się cień za zasłonką. Pewnie poszedł do kuchni. Verity zawahała się, zastanowiła, po czym podjęła decyzję. Wyciągnęła z szafy długi do kolan wełniany sweter. Zawiązawszy go w pasie sięgnęła po kapcie. W duszy jonasa gościły duchy. Wiedziała o tym od pierwszej chwili, gdy tylko go zobaczyła. Nie miała prawa naigrawać się z tych widm, niezależnie od tego, co czuła do niezależnych pędziwiatrów. Jej pracownikowi należą się przeprosiny. Parę minut później stanęła na schodkach frontowych domku Jonasa; chłodny wietrzyk unosił skraj jej nocnej koszuli. Uniosła rękę, zawahała się, po czym lekko zapu kała. Po kilku sekundach drzwi się otworzyły, stanął w nich podświetlony od tyłu Jonas, trzymający w dłoni szklankę. Przez chwilę patrzył na Verity bez słowa, twarz miał całkowicie pozbawioną wyrazu. Po chwili jednak spojrze nie nabrało odcienia ironii. Uśmiechnął się do niej krzywo i pociągnął ze szklanki. - Być może się mylę, ale chyba nie przyszłaś tu po to, żeby mnie wciągnąć do łóżka i kochać się ze mną dziko i namiętnie, prawda? Verity poczuła, że większość jej dobrych intencji ustę puje miejsca irytacji. - Przyszłam, żeby cię przeprosić - wycedziła przez zęby. - Poważnie? - Kiedy zamrugał, długie rzęsy podkreśli ły wyraz jego oczu. - Poczekaj moment, włączę magneto fon. Zadbam o to, by przyszli badacze historii mieli odpowiedni materiał. Tyrani prawie nigdy nie przeprasza ją- - Słuchaj, jeśli nie potrafisz się zachowywać jak cywi74 Złoty dar lizowany człowiek, to mam wszystko w nosie i wracam do łóżka. Cofnął się i otworzył drzwi na oścież. - Lepiej wejdź i przywitaj się z ojcem. Właśnie mieli śmy rzucać monetę o to, komu przypadnie łóżko. Verity omal nie potknęła się o próg. - Ojciec?! Jest tutaj? - We własnej osobie, Rudziku. - Za plecami Jonasa pojawił się Emerson Ames, błyskając zębami z przepast nych głębin brody i wąsów. Szeroko rozwarł ramiona. Jak tam interes, mała? - Tato, na litość boską! Myślałam, że jesteś w Brazylii! - Verity roześmiała się i wpadła w niedźwiedzi uścisk. Gdzieś ty się podziewał? Dwa miesiące temu pojechałam do Meksyku, żeby trochę z tobą pobyć, ale nikt nie miał pojęcia, gdzie jesteś. Trzy dni cię szukałam, ty głupi wariacie, zanim ktoś mi powiedział, że być może pojecha łeś do Rio. Po co zapraszałeś mnie do Puerto Yallerta, skoro miałeś zamiar wyjechać przed moim przyjazdem? - Zaszło coś nieoczekiwanego, Rudziku. Drobne nie porozumienie na tematy finansowe. Sama wiesz, jak to jest. Musiałem podjąć niezaplanowany odwrót w środku nocy. Myślałem, że znasz mnie na tyle, żeby się tym nie przejmować. - Znam cię na tyle, żeby wiedzieć, że nie mam na co liczyć, tylko odwrócić się na pięcie i wracać do domu. Wysunęła się z objęć ojca i z rozżaleniem pokręciła gło wą. - Mogę wziąć twój sweter? - zapytał Jonas z przesadną galanterią. - Nie, nie możesz - odparła przypominając sobie, że pod spodem ma tylko nocną koszulę. Zwróciła się do ojca. - Straciłam na poszukiwania całe trzy dni wakacji. Pomy ślałam, że może mam zły adres albo coś w tym stylu. Byłam prawie w każdym barze próbując cię odnaleźć. Wiedziałam, że nie mam czego szukać w lokalach dla turystów, więc odwiedzałam miejscowe spelunki. - Na Boga, Rudziku! - Emerson skrzywił się. - Masz 75 Jayne Ann Krentz chyba źle w głowie, żeby się włóczyć po meksykańskich barach. Co ci strzeliło do głowy? - Przecież mówię - odpaliła zgryźliwie. - Ciebie szuka łam. Znam miejsca, w jakich często przebywasz. I nie ma się co dziwić. Dość często mnie do nich prowadzałeś. Emerson wzniósł oczy do nieba. - Doskonale wiesz, że to ogromna różnica, jeśli tam chodzisz ze mną. Ty mała kretynko, mogłaś wpaść w po ważne tarapaty. Verity uśmiechnęła się bez cienia skruchy. - Teraz już jestem duża. Tym razem przemówił Jonas. - Właśnie dlatego mogłaś wpaść w duże kłopoty, szczególnie w takim miejscu jak meksykańska speluna. Verity spojrzała na niego z zainteresowaniem i zapyta ła słodziutkim tonem: - Czyżbyś był autorytetem w tej dziedzinie? - Skarbie, ten facet ma rację - mruknął Emerson. - Nie musiałaś mnie szukać. I jeśli nie było mnie pod tym adresem, który ci podałem, trzeba było wracać prosto do domu. - No, ale tak nie zrobiłam. Zadałam kilka grzecznych pytań paru barmanom. I całkowicie się z tobą zgadzam. Wpadłam w tarapaty. Emerson przyjrzał się jej uważnie. - Jakiego rodzaju? - zapytał z niebezpieczną nutką w głosie. - Bardzo poważne - przyznała niechętnie. - Omal nie straciłam portmonetki, swojego... hmm, dziewictwa, i być może życia. Lepiej żebyś nie znał szczegółów. - Cholera jasna! - zagrzmiał Emerson. - Dobrze znam tamte okolice. Przysięgam na Boga, że tam wrócę i ukręcę łeb temu zgniłkowi, który położył na tobie brudne łapy. Co się stało, Verity? - Nic takiego - odpowiedziała gładko, choć musiała pokonać wspomnienie strachu. - Co to znaczy, nic takiego? Powiedziałaś, że zostałaś napadnięta. 76 Złoty dar - Ale także uratowana w ostatniej chwili. Mogę cię zapewnić, że to wszystko było bardzo ekscytujące. Zaczęła ją bawić ta sytuacja. Obydwaj mężczyźni chłonęli ją wzrokiem, była w centrum ich zainteresowania. - Za błądziłam w jednej alejce i wstąpiłam do baru, w którym spotykały się miejscowe bandziory. Zanim zdążyłam się wycofać, ktoś mnie chwycił. - Mimowolnie się wzdrygnęła na wspomnienie tej sceny, po czym uśmiechnęła się promiennie do Jonasa, który słuchał tej opowieści z za partym tchem. - Masz jeszcze trochę tej taniej wódy, którą pociągacie z tatusiem? Jonas niemal automatycznie kiwnął głową, jakby poda nie jej w tej chwili szklaneczki z wódką było sprawą kompletnie nieistotną, ale posłusznie podążył do kuchni i po chwili Verity usłyszała brzęk szkła. Wrócił i podał jej szklankę. - Proszę - powiedział. - Co się stało? - No, Rudziku, skończ opowiadanie. Zabija mnie to rosnące napięcie. - Emerson wypił potężny łyk i opadł na krzesło. - Ojcostwo ma swoje mankamenty. Można zwa riować od stresów. - Akurat stresem nie powinieneś się martwić, tato. Wątpię, czy w ogóle rozumiesz znaczenie tego słowa. Przy twoim stylu życia nie jesteś podatny na stresy. - To tobie się tak wydaje. Verity usiadła na krześle obok biurka i dyskretnie po prawiła sweter na kolanach. Jonas nie ruszył się z miejsca i obserwował każdy jej ruch. - Żeby zbytecznie nie przedłużać, powiem wam tylko, że wyrwałam się wielkiemu, cuchnącemu typowi o imie niu Pedro, który mnie chwycił, kiedy próbowałam wyco fać się szybko z tej knajpy. - Ty już wiesz, jak biednego ojca przyprawić o zawał, co? O mój Boże, Rudziku, jak mu się wyrwałaś? - dopyty wał się Emerson. Verity nonszalancko uniosła jedno ramię, próbując stworzyć wrażenie, że to nie było nic takiego. Ale tylko Bóg jeden wie, że tamtego wieczoru nie było jej do 77 Jayne Ann Krentz śmiechu. To było prawdziwe, groźne przeżycie. Nigdy w życiu nie była tak przerażona. - Ktoś się pojawił w tej alejce. Nie widziałam go do kładnie, ale wiem, że był wysoki. W każdym razie wyższy od Pedra. To wszystko, co wiem, bo było ciemno choć oko wykol, a ja nie miałam nastroju do czynienia szczegóło wych obserwacji. Chciałam się tylko stamtąd wydostać. Przypuszczam, że ten drugi mężczyzna był właścicielem knajpy. Pewnie pomyślał, że stary Pedro nie zasługuje na to, żeby mnie mieć całą tylko dla siebie. Wywiązała się walka i korzystając z tego zamieszania dałam nogę. Jedy ną rzeczą, jaką utraciłam, był mój kolczyk. -Uniosła szklaneczkę w geście toastu. - No i widzicie? Śmiałym szczęście sprzyja. - Łyknęła ze szklanki i zaniosła się kaszlem, kiedy ostry trunek podrażnił jej przełyk. - Chyba idiotom - poprawił ją nachmurzony ojciec. Zerknął spode łba na Jonasa. - Dwa razy pomyśl, zanim się zdecydujesz na córki, Ouarrel. Mogą cię doprowadzić do szaleństwa. - Zapamiętam to sobie - zapewnił go cicho Jonas. Sprawiał wrażenie skupionego na swoim drinku. Verity zaciekawił dziwny ton w jego głosie. Coś tu nie grało, ale nie wiedziała, o co chodzi. Z przyjemnością stwierdziła, że tak naprawdę nic nie wie o tym człowieku. Zwróciła się ponownie do ojca. - No dobra, tato, skończmy z tym. Co cię sprowadza do Sequence Springs? Emerson z trudem próbował sprawiać wrażenie do tkniętego. - Czy człowiek już nie może zwyczajnie poddać się ojcowskiej tęsknocie ujrzenia swej jedynej pociechy? - No pewnie, ale mogłeś się ze mną zobaczyć dwa miesiące temu w Meksyku, jeśli to było dla ciebie takie ważne - wytknęła mu niedbałym tonem. - To by było o wiele bardziej do ciebie podobne. Ale fakt, że wróciłeś do Stanów bez żadnego uprzedzenia, każe mi wątpić w twe szlachetne porywy. Emerson westchnął i ponownie spojrzał na Jonasa. 78 Złoty dar - Za każdym razem, kiedy ją widzę, ten jej jęzor jest coraz ostrzejszy. Kilkoma odpowiednimi słowami trafia w najczulsze miejsce i nie ustąpi, dopóki człowiek nie zacznie krwawić. A kiedyś to było takie słodkie, dobrze wychowane dziecko. Teraz na moich oczach przekształ ciła się w starą pannę. Verity złowieszczo zacisnęła usta. - Dość dziwne, że to właśnie powiedziałeś, tato. Nie dalej jak kilka godzin temu Jonas poczynił podobne spostrzeżenie. jonas zmrużył oczy. - Powinnaś być wdzięczna, że obydwaj troszczymy się o twoją przyszłość. Nie była całkowicie pewna, czy przypadkiem się z nią nie droczy. Zdobyła się na uśmiech. - O mnie się nie martwcie. Gdyby choć jeden z was miał zdrowy rozsądek, to powinniście się martwić o włas ną przyszłość. - Cóż - mruknął jej ojciec. - Moja przyszłość zadba o siebie sama. Zawsze tak było. Nie pozwolę ci nadal kroczyć tą drogą, bo w takim przypadku nigdy nie docze kam się wnuków umilających starość, i taka jest prawda. Verity poczuła, że się rumieni. Jonas leciutko się uśmie chał. Nadszedł czas na ponowienie ataku. - Odpowiedz mi na pytanie, tatusiu. Czemu zawdzię czam zaszczyt twej nocnej wizyty? Emerson zakręcił wódką w szklance i przybrał zbolałą minę. - No cóż,- Rudziku, prawdę mówiąc potrzebuję na pewien czas schronienia. - A niech to! - wybuchnęła Verity. - Wiedziałam! Wpad łeś, prawda? No? O co chodzi tym razem? - Mocno zacis nęła palce na szklance. Z całej siły się powstrzymywała, żeby nie cisnąć nią o ścianę. Zdawała sobie sprawę, że Jonas uważnie się jej przypatruje, i świadomość, że był świadkiem jej utraty panowania nad sobą, pogorszyła całą sprawę. - No, dalej, powiedz mi. Dałeś się przyłapać z cudzą żoną? Znowu próbowałeś przeszmuglować przez 79 t Jayne Ann Kreutz granicę uciekinierów z jakiegoś zapadłego państewka? Zwiałeś przed wierzycielami? A może twoja obecność jest spowodowana przegraną bójką w jakimś barze? Kto cię ściga? Emerson odchrząknął. - Widzisz, jak to wygląda? - poskarżył się Jonasowi. Żadnego szacunku. Żadnego współczucia. Żadnej troski o starego ojca. Tylko żądanie wytłumaczenia i odpowie dzi, a kiedy już je otrzyma, to prawdopodobnie pół go dziny będzie się na mnie wyzwierzać. jonas uśmiechnął się odrobinę szerzej, ale w uważnym spojrzeniu nie było śladu wesołości. - Jakie jest wytłumaczenie, Emerson? Wielkie chłopisko wzruszyło ramionami. - Co tu gadać? Wiszę pewnemu gościowi kilka dolców, i to wszystko. Dług honorowy. - Dług honorowy, a jakże - mruknęła Verity. - Dług karciany to dług karciany. Nie ma potrzeby upiększania faktów, jak czyniono to dwieście lat temu, nazywając to długiem honorowym. Jej ojciec żałośnie pokiwał głową i odwrócił się do Jonasa. - Przeczytałem jej tyle książek historycznych, że po winna mieć dla mnie więcej szacunku, nie sądzisz? - A więc wisisz komuś kilka dolców - chłodno stwier dził Jonas. - Owszem, i obawiam się, że on zaczyna być nerwowy. Powiedziałem, że musi trochę poczekać, ale on stwierdził, że czeka już zbyt długo, więc wysłał kilku facetów, żeby mi zdemolowali oblicze. Pomyślałem więc, iż roztropnie będzie opuścić Meksyk, a następnie Rio. W każdym razie tutaj zakończyły się moje poszukiwania. - Jakie poszukiwania? - zapytała z napięciem Verity. - Nie mówiłem ci? - Emersonowi błysnęły oczy. Zaczynam nową serię książek, Rudziku. Westerny futury styczne. - Westerny futurystyczne - powtórzyła z niedowierza niem. 80 Złoty dar - No właśnie. Pomyśl tylko, co da się zrobić łącząc klasyczny western z niezwykłym, pozaziemskim zaple czem. Verity nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Pomyślała, że do tej pory powinna się już przyzwyczaić do pomysłów ojca. - I w Meksyku przeprowadzałeś poszukiwania do swo ich futurystycznych westernów? - Wspaniała okolica i atmosfera. Byłem już prawie go towy, więc poprosiłem cię, żebyś sobie wzięła trochę wolnego i wpadła w odwiedziny. Zawsze lubiłaś Meksyk. Ale zaraz po telefonie do ciebie otrzymałem wiadomość, że ów dżentelmen, któremu jestem winien pokaźną sumę, zaczyna tracić cierpliwość. Nie udało mi się ciebie złapać i odwołać wizytę. Pomyślałem, że wszystko zrozumiesz, kiedy przyjedziesz i zobaczysz, że zniknąłem. Tymcza sem postanowiłem, że wniosę trochę życia do Rio. Dość długo tam nie byłem. I jak to się zdarza, wszystkie moje problemy znalazły w Rio rozwiązanie. A właściwie, były bliskie rozwiązania. Zostało kilka szczegółów do dopra cowania, i to właśnie spowodowało mój przyjazd do ciebie na jakiś czas. - Co to za szczegóły? - Verity nagle zrobiła się bardzo podejrzliwa. - Muszę zakończyć pewną transakcję - wytłumaczył jej ojciec. - Kiedy to zrobię, będę miał potrzebną gotówkę do spłacenia owego naciskającego dżentelmena, który poluje na mnie od trzech miesięcy. - Co to za transakcja? - zapytała cicho zdrętwiała Verity. Emerson spojrzał na nią ze współczuciem, po czym skinął głową na Jonasa. - Popatrz tylko na nią. Teraz jest przekonana, że handluję narkotykami. - Jak na jędzę ma bogatą wyobraźnię - uprzejmie zauważył Jonas. - Zamknijcie się, obaj! - ucięła Verity. - Opowiedz mi o tej transakcji, tato. 81 Jayne Ann Krentz - Otóż wszedłem w posiadanie bardzo niezwykłego przedmiotu, Rudziku. Znajduje się teraz w mojej torbie, która jeszcze jest w samochodzie. Poinformowano mnie, że ów przedmiot ma nadzwyczajną wartość. Zazwyczaj takie rzeczy sprzedaje się na licytacjach w domach au kcyjnych, ale nie miałem czasu na zorganizowanie tego wszystkiego. Nie mam również papierów i certyfikatów poświadczających autentyczność, jakich wymagają domy aukcyjne. Tak więc sam muszę jak najszybciej spieniężyć ten przedmiot. - Musisz znaleźć prywatnego kolekcjonera - powie dział cicho Jonas. - Takiego, który jest bezgranicznie oddany swej pasji i nie będzie zadawał mnóstwa niepo trzebnych pytań. Emerson popatrzył na niego z szacunkiem. - Właśnie. Dyskretny kolekcjoner. Najlepiej taki, dla którego cena nie gra roli. Pomyślałem sobie, że najłatwiej będzie znaleźć takiego tutaj, w Stanach. Ale najpierw muszę dokonać wyceny. Chcę dokładnie wiedzieć, czym i za ile handluję. Jak dotąd jedynym potwierdzeniem wartości tego przedmiotu są słowa jego poprzedniego właściciela. Jonas pochylił się do przodu. - Jaki przedmiot próbujesz sprzedać? - Pokażę ci. - Emerson uśmiechnął się, wstał i pod szedł do drzwi wejściowych, po drodze poklepując córkę po głowie. - Zaraz wracam. Postarajcie się nie skakać sobie do gardła, gdy mnie tu nie będzie. Kiedy zamknął za sobą drzwi, w pokoju nastała cisza. Verity wpatrywała się w swoją na wpół opróżnioną szkla neczkę, jonas ani drgnął. - A więc - przemówił w końcu - przyszłaś tu, żeby mnie przeprosić? - Sama nie wiem, co mi odbiło - mruknęła zgryźliwie, ponieważ czuła się zakłopotana. - Musiałam mieć chwilę zaćmienia umysłu. Jonas wstał bezgłośnie, przeszedł przez pokój i stanął przed nią. Wyjął z jej dłoni szklankę, odstawił na stolik 82 Złoty dar obok krzesła Verity, po czym chwycił ją za ramiona i uniósł do góry. - Cóż za łaskawość. Ale ja się tym zadowolę. Przepro siny zostały przyjęte, ty mały tyranie - powiedział łagod nie i musnął czubek jej nosa najdelikatniejszym z poca łunków. Z ustami tuż przy jej wargach zapytał: - Co masz pod tym swetrem? - Przejechał palcem wzdłuż rzędu guzików aż na sam dół. -To mi wygląda na nocną koszulę. - Pomińmy sprawę mojego ubrania. Uważam, że mnie również należą się przeprosiny - zakomunikowała, pa trząc na niego surowo. - Zgadzam się - odparł. Złote oczy zasnuła nagle mgiełka tajemniczości. - Ale mój grzech jest większy niż twój i jeszcze nawet nie skończyłem go popełniać. Daj mi trochę czasu, Verity. Pomyślała, że znowu ją pocałuje, i to w usta tym ra zem, ale w tej chwili przez otwierane drzwi wpadł powiew chłodnego powietrza. Jej ojciec wrócił ze starą, płaską skrzynką z drewna. Popatrzył na nich z zaciekawieniem, kiedy Jonas powoli zdejmował dłonie z ramion Verity. - Nie zwracajcie na mnie uwagi. Czy między wami coś się kroi? - Nie ciesz się, tato, ten człowiek u mnie pracuje. - Wygląda na to, Rudziku, że dajesz pracownikom jakieś specjalne premie. - Nie ma o ezym mówić. Co masz w tej skrzynce? - Sama zobacz. - Emerson zachichotał. - Jeśli nikt nie zrobił w konia twojego staruszka, i jeśli są prawdziwe, to rnam tu majątek. Wystarczy na spłacenie tego psa gończe go, który mi depcze po piętach. - Otworzył starą skrzynkę i ich oczom ukazały się dwa dziwnie ukształtowane pisto lety, spoczywające w spłowiałym, starym filcowym etui. Verity wpatrywała się w tę broń o długiej lufie. Pistolety miały fascynujący, a zarazem złowieszczy wygląd. Kolby były zakrzywione, a metal niebieskoszary, nie było na nich żadnych ozdób ani ornamentów. W odróżnieniu od większości wyrobów rzemieślniczych z dawnych czasów, te były surowe, funkcjonalne i przerażająco niewyszuka83 Jayne Ann Krentz ne w formie. Całkowity brak motywów ozdobnych jakby podkreślał cel, dla którego te przedmioty zostały stwo rzone. - Pistolety pojedynkowe - powiedział spokojnie Jonas. Zajrzał do skrzynki, ale nie dotknął ich. - Angielskie pistolety skałkowe. Prawdopodobnie z końca osiemnaste go wieku. Jeśli są oryginalne, to masz szczęście, Emerson. Są warte pokaźną sumę. W jaki sposób je zdobyłeś? Emerson nie odrywał wzroku od swej zdobyczy. - Kiedyś, dawno temu, oddałem pewnemu człowieko wi przysługę. Kilka tygodni temu zgłosiłem się do niego w Rio. Miałem nadzieję, że zechce mi pożyczyć parę dolców, bym mógł wydostać się z kłopotów. Zamiast forsy dał mi te pistolety i powiedział, że to rozwiąże mój problem. Rzecz jasna, zaufałem mojemu przyjacielowi, ale sami wiecie, że nigdy nic nie wiadomo. Przede wszyst kim muszę poświadczyć ich autentyczność, a potem po myśleć, jak znaleźć na nie kupca. - Z tym pierwszym łatwo sobie poradzimy - oznajmiła radośnie Verity. - Jonas posiada odpowiednią wiedzę i doświadczenie w dziedzinie rozpoznawania autentycz ności starych przedmiotów. Prawda, Jonas? - Popatrzyła na niego prowokacyjnie, aby potwierdził to, co mówiła wcześniej Caitlin Evanger. - No, proszę. Powiedz nam, czy ojciec posiada parę drogocennych pistoletów pojedynko wych, czy też ktoś go nieźle wykiwał. - Sam jestem ciekaw - powiedział lekko Emerson. - Od tego zależy kondycja mojego oblicza, nie mówiąc już o rzepkach kolanowych. Wiesz coś na temat starej broni? Jonas milczał i z takim skupieniem wpatrywał się w mahoniową skrzynkę, jakby oglądał przez okno inny świat. - Główna sfera jego zainteresowań to okres Renesansu - cicho poinformowała ojca Verity, obserwując Jonasa ale okazało się, że na temat broni i zbroi ma bardzo rozległą wiedzę. No i co, Jonas? Uniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Widok migo cącego złota w jego oczach zaparł jej dech, wyczuła, że 84 Złoty dar w duszy Jonasa odbywa się walka, być może walka z du chami. Nie umiała osądzić, czy jest wściekły, zrozpaczo ny, podniecony czy też rozentuzjazmowany; być może jego obecny nastrój wynika z niebezpiecznej kombinacji wszystkich tych emocji. Jednego była pewna, że ta wypeł niająca go dzikość wymyka się wszelkim próbom zdefi niowania. Z trudem odchrząknęła, zastanawiając się, co się rozpętało w jego umyśle i sercu, i od razu pożałowała swego impulsywnego żądania. - Jonas...?-szepnęła niepewnie. - Nawet nie wiesz, o co prosisz - powiedział cichym, ochrypłym głosem. - Ale może właśnie nadeszła odpo wiednia chwila, żebyśmy się oboje o tym dowiedzieli. Sięgnął do pudełka i wyjął jeden pistolet. Gdy zacisnął na nim dłoń, Verity ogarnął nagły, prze możny strach. Czuła się jak zapędzone do klatki zwierzę. Dłonie pokryły się potem, a serce waliło jej tak szybko, jakby uciekała, aby ocalić życie. I to właśnie miała ochotę uczynić. Chciała zakręcić się na pięcie i zwiewać gdzie pieprz rośnie, jak sarna umyka jąca przed myśliwskimi psami w nagonce. Zawładnęła nią wszechogarniająca panika; zdawało się jej, że ściany domku zwierają się wokół niej, skręcają i rozciągają, przybierając kształt ciemnego tunelu. Ktoś tam był obok niej. Nie mogła go dojrzeć, ale wiedziała, że on ją ściga. Niedługo jej dosięgnie, a kiedy już złapie, to koniec, nigdy już mu się nie wyrwie. Jej całe życie zmieni się nieodwracalnie. Pomyślała gorączkowo, że to tylko atak paniki. Taki nagły napad irracjonalnego strachu, który porusza w człowieku odwieczny mechanizm, określany ,,walcz albo uciekaj". Nigdy tego nie doświadczyła, ale słyszała o czymś takim. Znała kobiety, które to przeżywały. Taki atak przychodzi bez ostrzeżenia, sprawiając, że dotknięta nim ofiara trzęsie się ze strachu, nie znając jego przyczy ny. Czasami powodem bywa stres. Może Jonas ma rację. Może istotnie ostatnio pracowała zbyt ciężko. W myślach skręciła za róg w ciemnym tunelu i zaczęła 85 Jayne Ann Krentz biec. Korytarz nie miał końca, nie było widać żadnego światła. Biegła jednak mimo to, ponieważ wszystko było lepsze niż konfrontacja z tropiącym ją prześladowcą. Już niemal czuła jego oddech na plecach i sięgające po nią ręce. ,,Nie uciekaj ode mnie. Należysz do mnie. Nie uciekaj". Te słowa odbiły się echem w jej głowie. Brzmiały jak prośba, ale i jak żądanie. Wydawało się jej, że skądś zna ten głos. Był męski, dość szorstki i stanowczy, ale to tylko wzmogło w niej chęć ucieczki. Musi się wydostać z tego tunelu! I nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, skręcające się ściany odpłynęły, a poczucie prześladowania ustąpiło. Verity uświadomiła sobie obecność jonasa, który stał obok niej w całkowitym milczeniu. Ręce miał puste, pisto let odłożył do pudła. Patrzył na nią badawczo tymi dziw nymi, złotymi oczami. W jego spojrzeniu krył się dziki, nie skrywany głód. Bez wątpienia miał on seksualne podłoże, jednak było w nim coś więcej, coś trudnego do określenia, a mimo to niebezpiecznego i wyzywającego. Pokój wyglądał tak samo jak przed chwilą. Nic tu się nie zmieniło, choć Verity nadal była oszołomiona. W niej samej zaszła jakaś niesamowita zmiana. Nie wiedziała, jak to się stało i dlaczego, ale czuła, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo jak przedtem. - Pistolet jest oryginalny - powiedział Jonas nienatu ralnie spokojnym głosem. -Tak jak Verity mówiła, specja lizuję się w epoce Renesansu, ale wystarczająco dobrze znam się na starej broni, żeby cię zapewnić, że jesteś posiadaczem pary bardzo cennych pistoletów. Dbaj o nie, Emerson, są warte kupę forsy. - Myślę, że moja córka miała rację - stwierdził zado wolony Emerson. - Śmiałym szczęście sprzyja. Teraz muszę tylko obmyślić sposób, jak zamienić te pistolety na gotówkę. Mamy za sobą długi dzień, co byście powie dzieli na to, żeby walnąć w kimono? Mnie się przyda przespana noc, a Verity wygląda nieszczególnie. Co z to bą, Rudziku? Nie wysypiałaś się ostatnio? 86 Złoty dar - Za ciężko pracuje i nie odżywia się odpowiednio poinformował go Jonas nie spuszczając z niej wzroku. Chodź, Verity. Odprowadzę cię do domku. Miała ochotę mu odmówić. Ten atak paniki, albo cokol wiek to było, zniknął tak nagle, jak się pojawił, ale zosta wił po sobie nieprzyjemne wrażenie. W gruncie rzeczy była niemal pewna, że źródłem tego nieprzyjemnego uczucia jest jonas Quarrel, ale kiedy wziął ją za rękę i wyprowadził na dwór w ciemność nocy, podążyła za nim bez słowa protestu. Rozdział piąty Dobrze się czujesz? - zapytał cicho Jonas. Zaciskając palce na piąstce Verity prowa dził ją do domku po ledwo widocznej ścieżce między drzewami. - Oczywiście - mruknęła, głęboko wciągając do płuc orzeźwiające powietrze. Uścisk Jonasa był mocny i dawał poczucie bezpieczeństwa. Miała wrażenie, że udziela się jej część tej jego cichej siły. Próbowała się nią nasycić, nie oka zując tego jednak po sobie. - Dlaczego miała bym czuć się źle? - Skupiła się na znajomych widokach i dźwiękach otaczającej ją nocy. Wszystko w Sequence Springs było najzu pełniej normalne. Wiatr szumiał w koronach drzew, migotały światła porozrzucane na brzegu jeziora. Blask z okna jej domku ciepło zapraszał do środka. Pobrzmiewające od cza su do czasu odległe pomruki silników samo chodowych to narastały, to cichły. Wszystko jest normalne. Ona jest normalna. Czuje się wręcz znakomicie! 88 Złoty dar - Twój ojciec ma rację - powoli powiedział Jonas. W domku wyglądałaś nieszczególnie. Jesteś pewna, że nic ci nie jest? - Powiedziałam, że dobrze się czuję! Jestem może tylko trochę zmęczona. Takie nagłe objawianie się mojego taty zawsze działa na mnie trochę deprymująco. - Poczuła potrzebę usprawiedliwienia się przed nim. A niech to cholera! Za nic w świecie nie przyzna mu się, że tego wieczoru cierpiała na chwilowe halucynacje. - Nie przejmuj się - uspokoił ją łagodnie. Puścił dłoń Verity i objął ją ramieniem. Bliskość Jonasa przy jej boku i ciepły, opiekuńczy ciężar jego ręki wokółjej pleców budziły w niej mieszane uczucia. Pod pewnym względem nadal odczuwała niepo kój i jakby irracjonalnie kojarzyła z nim Jonasa, jego winiła za nagły strach, który ogarnął ją przed kilkoma minutami. Ale z drugiej strony była przekonana, że jego męska siła gwarantuje jej bezpieczeństwo i ochronę przed tym samym strachem. Desperacko podjęła próbę normalnej rozmowy. - Wygląda na to, że mój tata przyjeżdża do mnie jedynie z powodu kłopotów. Jak nie takie, to inne. Tym razem ściga go jakiś rekin. Jesteś pewien, jeśli chodzi o te pistolety? - zmieniła szybko temat. - Pytasz o ich pochodzenie? Tak, jestem pewien. Uniosła wzrok i popatrzyła mu prosto w oczy, zacieka wiona i zdumiona zarazem. - Jak możesz być pewny bez przeprowadzenia róż nych badań? Jonas wzruszył ramionami, co spowodowało, że ich ciała zetknęły się jeszcze ciaśniej. - W swoim życiu widziałem już mnóstwo broni. Wiem dobrze, jak wygląda stara stal. Wiem, jak wygląda stare rękodzieło. No i wiem dobrze, jak się odczuwa stare pistolety pojedynkowe. - Jak się odczuwa? Co masz na myśli? Patrzył prosto w światło z jej okna. - To trudno wytłumaczyć. Dobry pistolet do pojedyn89 Jayne Ann Krentz ku znakomicie leży w ręku. Cel staje się prawdziwy. Wystarczy ukierunkować taki pistolet, a trafi do celu. To można wyczuć. Podczas prawdziwego pojedynku nie ma czasu na dokładne celowanie. Można jedynie wymierzyć broń w kierunku przeciwnika. A pistolety pojedynkowe zazwyczaj są bardzo ciężkie. Są tak skonstruowane, żeby nawet najbardziej nerwowy człowiek mógł tak wycelo wać, żeby drżącą ręką móc trafić w cel. - To brzmi logicznie. - Verity poczuła dreszcz na plecach. - Mogę sobie wyobrazić, jak nerwowo zareago wałabym stojąc na polu tak zwanej walki o honor i czeka jąc, aż ktoś rzuci komendę: ,,pal!" Na krotką chwilę blask księżyca oświetlił gorzki uśmie szek Jonasa. - Możesz mi wierzyć, że to uczucie wykracza poza zdenerwowanie. Przypomina raczej wrażenie, że trzy masz w dłoni rapier o ostrym końcu i stoisz twarzą w twarz z człowiekiem, który trzyma w ręku identyczną broń. To jak spotkanie twarzą w twarz ze śmiercią. - Ty naprawdę byłeś w swoim czasie ekspertem od starej broni, prawda? - Tak. Lepiej się czujesz? - Już ci mówiłam, że nic mi nie jest. Czuję się świetnie. Znakomicie. Wprost wspaniale - podkreśliła mocno, po irytowana troską w jego głosie, choć w głębi duszy pra gnęła przecież, aby okazywał jej zainteresowanie. - Dla czego ciągle pytasz, jak się czuję? Zatrzymał się na środku ścieżki i odwrócił Verity twa rzą do siebie, dłonie wsunął pod klapy jej szlafroka. Mrok nocy i światło księżyca zgasiły blask złota w jego oczach, zostały tylko ciemne, błyszczące źrenice, które zaglądały w głąb jej duszy i prawdopodobnie widziały tam strach i chęć obrony. Verity poczuła nagle podobny przypływ paniki jak przed kilkoma minutami w domku. Wstrzyma ła oddech, niemal gotując się do ucieczki. Jonas zacisnął dłonie na jej szlafroku i powstrzymał ją. - Uspokój się - polecił jej cicho. - Już po wszystkim. Na razie. 90 Złoty dar - Po czym? - wyszeptała, szukając w jego błyszczą cych oczach odpowiedzi na pytanie, którego nie umiała sprecyzować. - Po niczym, nieważne. -Jęknął cicho i przyciągnął ją do siebie. - Verity, ze mną jesteś bezpieczna. Przysięgam. Uwierz mi. Proszę cię, nie uciekaj ode mnie. Nie pozwolę cię skrzywdzić. Obiecuję ci. Patrzyła na niego badawczo, oszołomiona intensywno ścią tych słów. - Jonas, słuchaj, ja nie wiem, o co tu chodzi. - Owszem, wiesz. Nie jesteś dzieckiem. Jesteś kobietą i ja ci się podobam. Widzę to w twoich oczach. Będę umiał sprawić, że mnie zapragniesz. Naprawdę zapragniesz. Wiem to od chwili, kiedy cię pocałowałem w basenie przy źródle. - Jonas mówił do niej niskim, pieszczotliwym i wręcz hipnotyzującym głosem. - Boże mój, jak ja ciebie teraz pra'gnę, Verity. Pozwól mi na to. Oddaj mi siebie. Udowodnię ci, że to może być cudowne. Verity, pożądam cię. Teraz. Zaraz. Czekałem tak długo, jak tylko mogłem. Wierzyła mu. Nie tylko on w tej chwili miał zdolność zaglądania w głąb czyjejś duszy. Patrzyła na niego, ale także, w jakiś niewytłumaczalny sposób, patrzyła w nie go. Wiedziała tylko tyle, że kiedy walczył z tymi swoimi milczącymi duchami, walka ta przypominała jej własne zmagania z dziwnym lękiem, który ją niedawno ogarniał. Verity nie znała pochodzenia i rodzaju dręczących Jo nasa duchów ani nie ogarniała rozumem jego walki z ni mi. Jednak wiedziona kobiecą intuicją czuła, że gdy powiedział o swym pożądaniu, o tym, że jej teraz tak bardzo pragnie - mówił szczerą prawdę. Wyczuwała ema nującą z niego zmysłową siłę i wiedziała, że Jonas jest całkowicie na niej skoncentrowany. W końcu, z lekkim westchnieniem, uzmysłowiła sobie, że ona także go pragnie. Chciała, żeby usunął z jej myśli straszliwe wspomnienie dręczącego ją przed chwilą stra chu, bez względu na to, jaka była jego przyczyna. Ona i Jonas tej nocy należą do siebie. Są sobie potrzebni. To uczucie było dla Yerity całkiem nowe. Nigdy jeszcze 91 Jayne Ann Krcntz - Wiedziałem - mruknął, kiedy szlafrok opadł na pod łogę. W jego głosie pobrzmiewał ton satysfakcji. - Wie działem, że masz na sobie koszulę nocną. Siedziałem tam i patrzyłem, jak popijasz wódeczkę, i od razu mi stanął, kiedy pomyślałem o tym, co masz pod szlafrokiem. Przy szłaś do mnie, skarbie, bo chciałaś zostać ze mną na całą noc? - Dotknął językiem kącika jej ust. - Miałaś zamiar mnie uwieść po dokonaniu oficjalnych przeprosin? Verity gwałtownie pokręciła głową. - Nie. Chciałam tylko powiedzieć, że mi przykro, że się na ciebie wydarłam. Wcale nie miałam zamiaru zostać. - Nie mów tak - poprosił, drażniąc się z nią. - Sama nie wiesz, czego chciałaś. Nie znasz swoich sekretów. - A ty myślisz, że znasz? - sprowokowała go delikat nie. - Mogę tylko domyślać się niektórych. - Pieczołowicie rozpinał guziczki nocnej koszuli, dopóki nie odkrył piersi Verity. Westchnął głęboko, głaszcząc delikatne ciało. Przez kilka sekund Jonas pieścił obie piersi, po czym zrobił się niecierpliwy. Wsunął ręce głębiej pod koszulę. Objął całe piersi ciepłymi dłońmi i kciukami głaskał sutki. Ta pieszczota spotkała się z natychmiastową reakcją. Verity wstrzymała oddech i wbiła paznokcie w płótno koszuli Jonasa. - No, dalej, jędzo, wbij we mnie szpony - powiedział głosem przesyconym pożądaniem. - Mogę nosić twoje piętno. Myślę, że nawet powinienem. - Jonas, czasami mam wrażenie, że cię nie rozumiem. - Niedługo się przekonasz. Skarbie, nie myśl teraz o przyszłości. Myśl tylko o tym, co jest tu i teraz. W tej chwili tylko tego nam trzeba. Zsunął jej koszulę przez biodra i opuścił na podłogę. Verity stała przed nim naga. Chłonął ją wzrokiem. Ręce Jonasa podążyły za spojrzeniem, gładząc skórę, odkrywając małe dolinki między piersiami i krzywiznę bioder. Potem zsunął palce niżej, igrając z rudymi włoska mi na jej łonie. Żądza Jonasa przygotowała Verity, była gorąca i wilgotna. Kiedy wsunął tam palce, dziewczyna 94 Złoty dar pomyślała, że za chwilę zemdleje. Ze wszystkich sił próbowała się utrzymać na nogach. - Jonas, ja ledwo stoję. - Wiem. Czuję to samo. Sama nie wiesz, co ze mną wyrabiasz. Jesteś taka gorąca i mokra. Cholera, dlaczego tak długo czekaliśmy? Verity roześmiała się lekko i przywarła do jego ramion. - Wcale długo nie czekaliśmy. Jonas, my się prawie nie znamy. - To nieprawda. - Błądził palcami po jej biodrach, po czym wziął na ręce i zaniósł do łóżka. - Znam cię lepiej, niż ci się wydaje, a ty niedługo dowiesz się o mnie wszystkiego, co trzeba. Umieścił ją na środku małego łóżka i zaczął się rozbie rać. Zrzucał z siebie ubranie z niezwykłą energią, zzuwając jednocześnie buty z krótkimi cholewkami, po czym sięgnął do guzika w dżinsach. Ściągnął je razem ze slipa mi i sekundę później stanął nagi przy łóżku. Verity spojrzała na niego. W jej oczach błyszczało kobiece zaciekawienie. Mrok panujący w sypialni skrywał widoczną oznakę podniecenia mężczyzny, ale w pełni uwydatniał jego szeroką klatkę piersiową i barczyste ra miona. W blasku księżyca sprawiał wrażenie olbrzymiego i silnego faceta. - Jesteś silny - wymruczała wodząc palcami po jego napiętym udzie. - Silny i twardy. - Twardszy niż kiedykolwiek - zgodził się z nią, kładąc się obok na łóżku. - Czuję się, jakbym miał za moment eksplodować. Muszę być w tobie. Potrzebuję tego bar dziej niż powietrza. Otwórz się dla mnie, skarbie. Pozwól mi cię dotknąć. Poczuła dłonie Jonasa między udami, próbowały je rozsunąć. Verity nagle zdała sobie sprawę ze swej słabo ści. Doszła do wniosku, że to wszystko dzieje się zbyt szybko. Ona potrzebuje trochę więcej czasu! - Zaczekaj! - zażądała, kiedy przygwoździł ją ciężkim udem i zaczynał coraz intymniejsze pieszczoty. - Jonas, proszę! Nie tak szybko. 95 Jayne Ann Krentz Położył się na niej i pocałował sterczący sutek. - Jesteś już przecież gotowa, skarbie. - Jego palce odnalazły najwrażliwszy punkt. Kiedy musnął go delikat nie, Verity gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc i wy gięła się w łuk, napierając na dłoń Jonasa. - No widzisz? - zapytał z satysfakcją. - Nawet więcej niż gotowa. Mam mokrą rękę. Jesteś śliska, mokra i bardzo chętna. Skarbie, nie mogę już dłużej czekać. Nie proś mnie teraz, żebym to robił wolniej. Rozpaczliwie cię pożądam. Verity zamknęła oczy reagując na jego dotyk. Spodzie wała się ujrzeć pod powiekami różne wizje, grę wyobraź ni, stworzoną przez pulsujące w niej podniecenie. Ale dojrzała jedynie ciemny korytarz. Znowu uciekała przed niewidocznym prześladowcą i znowu była przekonana, że ten człowiek ma oczy koloru starego złota. Zamarła i raptownie otworzyła powieki, modląc się, aby ta wizja minęła. - Jonas, boję się. - Ale nie mnie. Nie możesz się mnie obawiać. - Uniósł głowę i popatrzył na Verity, wyczuwając jej sztywność. Nie pozwolę, żebyś się mnie bała. - Proszę cię, zaczekaj. Muszę pomyśleć. Nie mogę się pozbyć pewnych wrażeń. Chodzi o coś, co się zdarzyło przedtem, kiedy oglądałeś pistolet. To mnie cały czas dręczy i chcę... - Nie myśl teraz o tym - przerwał jej szorstko. - Myśl o mnie. O nas. Uwierz mi, sprawię, że zapomnisz o tym, co było przedtem. Verity, popatrz na mnie. Otwórz oczy. Cholera, popatrz na mnie! Położył się na niej, rozsunął kolanem jej uda, za mknął w objęciu rąk, zasłaniając światło księżyca. Verity popatrzyła na niego i nagle cały jej świat zawęził się do tego maleńkiego pokoju i mężczyzny, który ją zdomino wał. Raz jeszcze poczuła napływ pożądania. Pragnie go, to on, to ten właściwy facet. Nie trzeba się go obawiać. Verity balansowała na krawędzi. Dłużej już nie zniesie tego pragnienia, jest zbyt napięta. Za chwileczkę rozerwie 96 Złoty dar ją ono na strzępy. Albo natychmiast je od siebie odpędzi, albo będzie musiała pogrążyć się w ciemności. - Trzymaj się mnie, skarbie - wyszeptał Jonas szor stko. - Obejmij mnie i trzymaj mocno. Przyjmij mnie w siebie. Wtedy oboje będziemy bezpieczni. Znowu chciała mu powiedzieć, że go nie rozumie, ale mocno do niego przywarła. Przyciskała się do niego ze wszystkich sił, boleśnie świadoma jego siły i pragnąca jej namiętnie. Kiedy wsunął dłoń pod jej pośladki i uniósł ją, objęła go z taką gwałtownością, że jej paznokcie pozosta wiły krwawe ślady na plecach kochanka. Jonas gwałtownie wciągnął powietrze i wreszcie poło żył się na niej. Poczuła twardą, sztywną główkę wdziera jącą się w jej ciało i raz jeszcze zmusiła się na kilka sekund do trzeźwego myślenia. On musi się dowiedzieć, że to dla niej coś zupełnie nowego. Musi wiedzieć, że teraz powinien postępować bardzo delikatnie. - Jonas, posłuchaj mnie. Muszę ci coś powiedzieć. - Powiesz mi później - wymruczał i znowu twardo w nią uderzył. Verity na kilka straszliwych sekund wstrzymała od dech. Kiedy go odzyskała, krzyknęła cicho w rozpaczli wym proteście. Była absolutnie nie przygotowana na jego rozmiary i gwałtowność, z jaką ją zdobywał. Nie była naiwna. Wy dawało się jej, że miała dostatecznie jasne wyobrażenie tego, czego należało oczekiwać podczas pierwszego sto sunku. Ale w swoich marzeniach nie brała pod uwagę takiego bólu, pieczenia i rozciągania każdego mięśnia. Kiedy ciało Verity zamknęło się i zwinęło pod nim na znak protestu, a jej paznokcie z gniewem wbiły się w jego skórę, Jonas zesztywniał. - Verity?! - wyszeptał ochryple. - Verity, co się dzieje? Verity spodziewała się uczucia wypełnienia, być może jakiejś niewygody na samym początku, zanim jej ciało się nie dostosuje do nowego doświadczenia, ale ten straszli wy ból był ponad jej siły. Odepchnęła szeroką pierś Jonasa. 97 Jayne Ann Krentz - Dosyć! - wyjęczała. - Przestań. Natychmiast! - Przyzwy czaiła się do wydawania mu poleceń i do tego, że je spełniał. Ale Jonas ani drgnął. Jego twarz zastygła w nierucho mą, żelazną maskę. - Skarbie, wybacz mi. Nie wiedziałem. Nie mogłem wiedzieć. Cholera, teraz już za późno. Odpręż się. Nie denerwuj się, proszę. Jesteś taka napięta, że sama sobie zadajesz ból. - Nie zadaję sobie bólu - wycedziła przez zęby nadal go odpychając. - To ty mi zadajesz ból. Zjeżdżaj. Powie działam ci, że robisz to za szybko, ale mnie nie słuchałeś. Faceci! Wy wszyscy jesteście tacy pewni siebie i tego, że wiecie, co robicie! - Ale nie powiedziałaś mi, dlaczego chcesz, żebym to robił powoli - próbował się bronić. Drżał cały od nagro madzonego podniecenia i walczył sam ze sobą, aby je opanować, jednocześnie trzymając mocno Verity pod sobą. Mięśnie na plecach i barkach miał twarde jak stal. Czoło zrosił mu pot. - Nie wiedziałam, że prośba o dżentelmeńskie podej ście wymaga bliższego wytłumaczenia! - Verity, uspokój się. Już się stało i się nie odstanie. Przyznaję, narozrabiałem. Przeproszę cię później, przy sięgam! Ale teraz już za późno, żeby się zatrzymać. Nic ci nie będzie, skarbie. Tylko przestań walczyć ze sobą i ze mną. Odpręż się. Wszystko pójdzie gładko. Będzie cu downie, zobaczysz. Będziesz mnie chciała tak samo, jak ja ciebie. Wiem, że tkwią w tobie ogromne pokłady na miętności. - Jego pocałunki, mokre i gorące, spadały na policzki i szyję Verity. Potem pocałował ją w zgięcie ra mienia. - Skarbie, proszę cię. Odpręż się. Powoli uspokajała się pod wpływem jego słów. Przema wiała do niej desperacja jonasa. Oddychała głęboko, usiłu jąc opanować roztrzęsione zmysły. Obiektywnie musiała przyznać, że z nią było wszystko w porządku. I chociaż złościły ją słowa Jonasa, musiała mu przyznać rację. Niewąt pliwie będzie się lepiej czuła, kiedy się całkowicie rozluźni. To, co się stało, nie było winą Jonasa. Powoli zsunęła 98 Złoty dar dłonie z jego ramion. Zawsze ponosiła odpowiedzialność za własne poczynania, a w tym wypadku nie dało się zaprzeczyć, że sama chciała się z nim kochać. Marzyła o pójściu do łóżka z Jonasem od chwili, gdy ją pocałował w uzdrowiskowym basenie, a może nawet wcześniej. Mo że od chwili, gdy po raz pierwszy go ujrzała? Nie może jego winić za to, że to jej pierwszy raz! Po namyśle spróbowała rozluźnić napięte mięśnie. - No właśnie. Tak, świetnie. Za kilka minut wszystko pójdzie jak po maśle, zaufaj mi. - Jonas dodawał jej odwagi, kiedy przestała go od siebie odpychać. Trzymał dłonie na jej ramionach, nadal cały spięty, obsypywał pocałunkami szyję i piersi. Verity oblizała spierzchnięte usta. - Może... może my nie pasujemy do siebie pod wzglę dem fizycznym. Wydajesz mi się za duży, a ja nie czuję tego, co według wszelkich przewidywań powinnam czuć. Może popełniliśmy błąd? Jonas wydał z siebie dziwny, gardłowy odgłos, będący częściowo śmiechem, częściowo jękiem. - Żaden błąd. Jesteś dla mnie wręcz idealna. Zaufaj mi, proszę. Przytul się i zaufaj mi. Przesunął dłonią po jej boku, wsunął rękę pomiędzy ich ciała. Kiedy trafił palcem na jej najwrażliwszy punkt, Verity lekko drgnęła i wykręciła się. Jonas nie przerywał pieszczoty. Ponownie drgnęła i uniosła się w górę, przy ciskając się do jego dłoni. Poprzednie uczucie bólu i na pięcia ustąpiło miejsca przyjemności. - Lepiej? - zapytał szeptem, czując, jak Verity drży pod nim. - Można wytrzymać. - Znowu położyła palce na jego plecach, tym razem jednak nie wbiła mu paznokci w skó rę. Na próbę uniosła biodra i pozwoliła mu nieznacznie zagłębić się w sobie. Po chwili doszła do wniosku, że to wrażenie jest całkiem interesujące. Ponowiła próbę. Jonas wstrzymał oddech. - Cieszę się, że możesz wytrzymać. Bo ja siebie nie jestem pewien. 99 Jayne Ann Krentz Zaczął się w niej powoli poruszać, kiedy się rozluźniła i delikatnie ścisnęła w środku. Z nadzwyczajną ostrożno ścią badał jej głębokość, wypełniał ją sobą i wysuwał się z powrotem. - O Boże, Verity. Jesteś taka cieplutka i ciasna - wymru czał. -Jeszcze nigdy tak nie było. Tak cudownie. - Jonas? - Wypowiedziała jego imię z lekko pytającą intonacją, czując w sobie mokre ciepło. - Skarbie, próbuję to robić bardzo powoli i delikatnie, ale chyba już dłużej nie wytrzymam. Za chwilę zwariuję. - Głęboko zaczerpnął tchu i wysunął rękę spomiędzy ich ciał, po czym wtargnął w nią gwałtownie. Wrażenie mrowienia w ciele Verity wzrosło. Zacisnęła się wokół Jonasa, instynktownie objęła go nogami, wysu wając biodra do przodu. - Verity! Poczuła, że Jonas traci resztki samokontroli. Z ostat nim jękiem wbił się w nią głęboko i na moment ze sztywniał. Chrapliwy okrzyk spełnienia wypełnił mały pokoik. Czas zatrzymał się na kilka sekund, po czym Jonas opadł ciężko na dziewczynę, chowając twarz w jej pier siach. Verity długo leżała w pułapce jego nóg i torsu, mecha nicznie gładząc Jonasa po plecach, jak kotka. Patrzyła w sufit i uśmiechała się leciutko. Wiedziała o tych spra wach dostatecznie wiele, by dojść do wniosku, że nie wszystko przebiegło jak należy. Ominęło ją coś bardzo ważnego, lecz mimo to była bardzo zadowolona. Świado mość tego, że Jonas osiągnął pełną satysfakcję, sprawiała jej niezwykła przyjemność. A do tego zdrowy rozsądek podpowiadał, że za pierwszym razem rzadko wszystko wychodzi idealnie. Praktyka czyni mistrza, a ona była zdecydowana na intensywną praktykę. Jonas leżał bez ruchu, wyraźnie delektując się jej bezwiedną pieszczotą. Po chwili, z długim, głębokim wes tchnieniem, uniósł się i położył obok niej. Przyciągnął Yerity do siebie i pocałował ją w ucho. 100 Złoty dar - Powinnaś była mi powiedzieć, że to dla ciebie coś najzupełniej nowego - skarcił ją pieszczotliwie. - Nigdy nie poruszaliśmy tego tematu. Nie spodziewa łam się, że sprawy potoczą się tak szybko. Myślałam, że mam przed sobą parę tygodni, a może nawet miesięcy, żeby cię lepiej poznać i nabrać pewności. - Naprawdę? Myślisz, że mógłym czekać jeszcze kilka dni, nie mówiąc już o tygodniach czy miesiącach? - Ścis nął jej zaokrąglony pośladek. - Czyżbyś nie zdawała sobie sprawy, jak na mnie działasz już od samego początku? Verity uśmiechnęła się marząco z twarzą przytuloną do jego klatki piersiowej. - Jak na ciebie działam? - Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Verity, masz dwadzieścia osiem lat. Dlaczego tak długo czekałaś, żeby pójść z facetem do łóżka? Verity niepewnie wzruszyła ramionami. - Czyżbyś nie wiedział? Brakuje mężczyzn. - Bądź poważna. Dlaczego, Verity? - Bo przedtem nie wydawało mi się to właściwe odpowiedziała ze szczerą prostotą. Jonas odsunął się na tyle, by moc jej spojrzeć w oczy. - A ze mną wydało ci się właściwe? - Aha. - Przysunęła się do niego jeszcze bliżej, chłonąc ciepło jego skóry. Ale Jonas odsunął ją z powrotem i przyglądał jej się z wyrazem napięcia na twarzy. - Skarbie, chcę, żebyś wiedziała, że nie będziesz tego żałować. - W porządku. Nigdy nie płaczę nad rozlanym mle kiem. Kiedy to powtórzymy? Jonas roześmiał się głośno. Jego chrapliwy śmiech dudnił w ciemnej sypialni. - Należało się spodziewać, że w łóżku okażesz się takim samym tyranem jak i poza nim. Ale chyba to właśnie mi odpowiada. - Wsunął palce w splątaną gęstwi nę jej włosów. - Wiesz, ty mi kogoś przypominasz. - Byłą dziewczynę? -Yerity nie była zadowolona. 101 JayneArm Krentz Jonas pokręcił głową. - Nie. Nie byłą dziewczynę. Dopiero ostatnio mam taką. - A do tej pory? - spytała zaciekawiona, łaskocząc go palcami stopy po łydce. - A niech mnie. Obudziłem potwora. - Jonas uśmiech nął się złośliwie, uwalniając się z jej uścisku. Dał jej porządnego klapsa w tyłeczek i wstał z łóżka. - Zostań tu i poczekaj chwile. - Dokąd się wybierasz? - Zaraz wracam - obiecał znikając w malutkiej łazien ce. Verity dostrzegła światło spod na wpół przymkniętych drzwi i usłyszała szmer wody cieknącej do umywalki. Przeciągnęła się leniwie pod kołdrą, dokonując w duchu rejestracji wszystkich bolących części ciała. Czuła się ociężała i szczęśliwa, a także żądna ponownego doznania cudownej bliskości, której doświadczyła z Jonasem. Czuła się tak, jakby otwarły się przed nią drzwi do nowego świata, do krainy, w której jej bliski związek z Jonasem górował nad wszystkim. Jakby jej życie ukie runkowało się według nowego celu. Przez cały krótki okres ich znajomości Jonas domino wał w jej myślach, intrygował ją, prowokował do chęci bliższego poznania go. Tej nocy wprowadził ją na szero kie wody doznań fizycznych, po których żeglowała we dług jego wskazówek. Teraz wiedziała tylko tyle, że nie chce zrezygnować z Jonasa Ojjarrela. Intuicyjnie wyczu wana świadomość, że on jej pragnie i pożąda, napawała ją bezgranicznym zachwytem. Zastanawiała się, czy to właśnie jest stan określany jako zakochanie. Nie wiadomo dlaczego ta myśl teraz nie wydawała się jej tak niepokojąca jak przedtem. Verity przechyliła się ponad krawędzią łóżka i zoba czyła stertę ubrania, które Jonas tam zrzucił. Uszczęśli wiona pomyślała, że tak bardzo mu było do niej spieszno, tak spieszno, że porzucił koszulę i spodnie w skłębionej kupce na podłodze. 102 Złoty dar Pełna radości z nowego uczucia zażyłości z Jonasem usiadła na łóżku i sięgnęła po jego rzeczy. Trzeba pozbie rać te ciuchy i ułożyć je porządnie na krześle. Kiedy podniosła dżinsy, z ich kieszeni z cichym brzę kiem wypadł kolczyk, który Verity zgubiła dwa miesiące temu w Meksyku. Potoczył się po podłodze i zatrzymał w smudze światła padającej spod drzwi łazienki. Rozpo znała go natychmiast. Verity wpatrywała się w złote kółeczko, czując, jak jej nowy, wspaniały i ciepły zmysłowy świat odchodzi gdzieś daleko. Ściskała dżinsy w ręku, próbując zrozumieć, co się dzieje. Zza drzwi łazienki nie dochodził żaden dźwięk, ale smuga światła na podłodze rozszerzyła się i gdy Verity uniosła głowę, zobaczyła stojącego nad nią Jonasa. Pa trzył bez słowa. W dłoni trzymał wilgotny ręcznik. Potem wzrok obojga powędrował ku małej złotej ozdobie. Verity znowu popatrzyła na niego, tym razem z nie mym pytaniem w oczach. Jonas głęboko zaczerpnął tchu i powoli podszedł do łóżka. - To długa historia - powiedział. Rozdział szósty Był nieczuły. Głupi i nieczuły. Jonas za późno uświadomił sobie, że po wyjściu z psy chicznego korytarza tak bardzo pożądał Verity, że nawet nie pomyślał o jej kolczyku w kieszeni, ani o ryzyku, że ona go odkryje. Stać go było jedynie na zachowanie sztuczne go spokoju, kiedy odprowadzał ją do domku. Kiedy w końcu wciągnął ją do łóżka, siła po żądania oślepiła go tak, że nie uświadomił sobie jej ewidentnego braku doświadczenia. A potem było już za późno. Nie oznacza to, że działałby inaczej, gdyby od początku wiedział, że Verity jest dziewicą. Niesamowicie jej przecież pragnął, a i ona była chętna. Dlaczego miałby się czuć winny? Jednak z drugiej strony, nie spodziewał się, że ostatniej podróży do psychicznego korytarza będzie towarzyszyło tak silne pod niecenie seksualne. Nigdy przedtem nie miał takich problemów po doświadczeniach ze starymi przedmiotami naładowanymi prze104 Złoty dar mocą. To prawda, że kiedy ostatni raz przed tą próbą wkroczył do korytarza, omal nie zabił człowieka, ale wrócił stamtąd bez chęci rzucenia się na najbliższą dostę pną kobietę. Podniecenie seksualne, które go tym razem ogarnęło, musi mieć bezpośredni związek z odkryciem, że Verity także może wkroczyć do tunelu. Poczucie posiadania, jakie teraz wobec niej żywił, stało się bardzo silne. Chciał głośno wykrzyczeć swój triumf niebu i gwiazdom. Już tylko sama nieopisana ulga i wdzięczność, że ją w końcu odnalazł, zdjęła mu brzemię z barków. Ale na razie nie da się jej tego wytłumaczyć. Verity mu nie uwierzy, nie zrozumie prawdy. On sam siebie rozu miał w niedostatecznym stopniu. W jaki sposób ma jej powiedzieć, że ona właśnie jest kluczem do zapanowania nad jego talentem? - Nie rozumiem. - Verity ponownie popatrzyła na kolczyk. - Ja po prostu nie rozumiem, skąd masz ten kolczyk. Jonas powoli usiadł na łóżku obok niej, jakby w obawie, że jakiś szybszy ruch może ją przerazić. - To ja byłem tym drugim facetem w ciemnej alejce tej nocy, kiedy stary Pedro próbował cię zgwałcić. To mojej twarzy wtedy nie zobaczyłaś. Nawet się nie zatrzymałaś, żeby na mnie popatrzeć. Odwróciłaś się tylko i uciekłaś. Verity wyglądała na całkowicie oszołomioną. - Znalazłeś mój kolczyk i przyjechałeś za mną aż tutaj, do Sequence Springs? - To nie było łatwe. Zabrało mi całe dwa miesiące. - Ale dlaczego? To wszystko nie ma sensu. Jonas próbował się uśmiechnąć. Nie bardzo mu się udawało. - Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? - Nie - odparła stanowczo. - I nie wierzę także w kró lewicza z bajki. Żaden facet nie pokona dwóch tysięcy mil w poszukiwaniu kobiety tylko dlatego, że znalazł jej pantofelek albo kolczyk. A poza tym tamtej nocy nawet nie miałeś okazji dobrze mi się przyjrzeć. 105 jayne Ann Krentz Jonas wrócił myślą do wydarzeń w Meksyku. Słyszał okrzyki stałych bywalców na widok rudowłosej gringa w knajpie. - Widziałem twoje rude włosy w świetle z tej spelunki, kiedy stanęłaś w drzwiach szukając ojca. Widziałem twoją twarz i kolor twoich oczu. Nigdy przedtem nie widziałem takiego odcienia zieleni. - Gdzie byłeś? - Na zewnątrz, na ulicy, obserwowałem cię. - Nie ma sensu jej tłumaczyć, że chodził za nią od knajpy do knajpy, poczynając od tej, w której zobaczył ją po raz pierwszy. Zadałaby tylko następne pytania, na które jesz cze trudniej byłoby mu odpowiedzieć. - Jonas, to wszystko nie trzyma się kupy. Chcesz mi wmówić, że z powodu zerknięcia na zepsuty kolczyk podążałeś za mną aż do Seąuence Springs? Chcesz, że bym w to uwierzyła? Ręka mu zmarzła od mokrego ręcznika, który wciąż ściskał w dłoni. Popatrzył w dół. Chciał zmyć ręcznikiem ślady ich miłosnych uniesień. Zamierzał także obmyć Verity, aby przynieść ulgę delikatnym częściom ciała, które posiadł z tak wielką pasją, lecz zupełnie bez finezji. Coś mu jednak podpowiedziało, że teraz Verity niechętnie by przystała na taki intymny gest. Odłożył ręcznik na stolik przy łóżku. - Jechałem za tobą, Verity, bo musiałem - odpowie dział zwyczajnie. - Chciałem cię znowu zobaczyć. A poza tym, uratowałem cię ze szponów Pedra. Czy to takie dziwne, że chciałem się czegoś więcej o tobie dowie dzieć? Uciekałaś z tamtej uliczki, jakby ci sam diabeł deptał po piętach. - Pomyślałam, że jesteś tylko następnym, ewentual nym gwałcicielem. Jonas obserwował jej profil. - Ale teraz chyba już wiesz, że nie jestem, prawda? Otuliła się kołdrą i odsunęła od niego. - Nie jestem taka pewna. Może tylko jesteś bardziej subtelny niż Pedro. 106 Złoty dar Jonasa ogarnęła fala gniewu. Złapał Verity za ramiona i zmusił, żeby na niego spojrzała. - Powiedziałaś coś bardzo głupiego. Doskonale wiesz, że to, co się wydarzyło między nami, nie miało nic wspólnego z gwałtem. Nie waż się mnie o to oskarżać. Kiedy parę minut temu wyszedłem z łóżka, to właściwie niemal mnie błagałaś, żebym jak najszybciej wrócił i zno wu się z tobą kochał. Verity zacisnęła zęby, z jej oczu strzelały iskry wście kłości. - Masz rację - potwierdziła zimno. - To nie był gwałt. Ale to także nie była miłość. No więc dlaczego tu jesteś, Jonas? Dlaczego śledziłeś mnie i zgłosiłeś się do mnie do pracy, a potem wziąłeś mnie do łóżka? Ona nigdy nie uwierzy w prawdę. Jedyne, co można teraz zrobić, to trzymać się najprostszych, ale najistot niejszych faktów. - Powiedziałem ci prawdę. Chciałem cię znowu zoba czyć. Gdybyś zaczekała w tej uliczce, aż skończę z Pedrem, to sam bym ci się przedstawił. Ale uciekłaś. No to pojechałem za tobą. Znowu się odsunęła. - jonas, nie próbuj mnie oszukiwać. Mężczyźni nie robią takich rzeczy. Wzruszył ramionami. - Ja robię. Obserwował, jak powoli przeżuwała tę informację. Po tem coś zamigotało w jej oczach i zaskoczyła go nastę pnym przejawem kobiecej logiki: - Czy to przypadkiem nie ma nic wspólnego z moim ojcem? Jesteś tu z jego powodu? Pracujesz dla tego li chwiarza, który go ściga za karciany dług? Bo jeśli tak, Jonas, jeśli śledziłeś mnie i chcesz wykorzystać przeciw niemu, to niech ci Bóg dopomoże, bo przysięgam, że ci poderżnę gardło. Jonasa całkowicie oszołomiła jej dedukcja. - Nie, nie pracuję dla nikogo poza tobą. Nie miałem pojęcia o problemach twojego ojca do chwili, kiedy nam 107 Jayne Ann Krentz o tym opowiedział. Mówię prawdę, Verity. Jedynym powo dem, dla którego przyjechałem do Seąuence Springs, było pragnienie poznania ciebie. Czy to coś złego? Uratowałem ci tyłek w Meksyku, a ty się nawet na moment nie zatrzy małaś, żeby mi podziękować. Mężczyzna zazwyczaj spo ro fantazjuje na temat kobiety, którą ratuje bądź uratował. Taka jest ludzka natura. Męska natura. A poza tym nic mnie nie trzymało w Meksyku. Mogłem pojechać za tobą i dowiedzieć się czegoś, więc tak zrobiłem. Obserwowała go ostrożnie. - Prawdziwy włóczęga. Podążasz tam, gdzie masz ochotę, prawda? Zacisnął zęby, aie zachował całkowity spokój. - Prawda. - Chyba ci nie wierzę, jonas. Bardzo mnie zdenerwo wałeś. Jonas usiłował zachować resztki opanowania. - Przykro mi, Verity. Mam wrażenie, że nie odebrałaś mojej podróży z Meksyku za tobą jako romantycznego gestu. Czterysta lat temu ktoś by ułożył o tym balladę. - Czasy się zmieniają - poinformowała go. - Może współczesne kobiety są trochę bardziej praktyczne od ówczesnych? - Czasy się zmieniają - zgodził się. - Ale nie zmienia się ludzka natura. Gdybyś się urodziła czterysta lat temu, byłabyś taką samą arogancką i upartą małą jędzą, jaką jesteś dzisiaj. Pobladła, a jonas natychmiast skarcił się w duchu za utratę cierpliwości. Verity dzisiaj wiele przeszła i ma wszelkie powody do podejrzeń. - Jeśli tak o mnie myślisz, to dlaczego tak bardzo chciałeś pójść ze mną do łóżka? - wyszeptała. Zaklął cicho pod nosem, pochylił się i złapał ją, zanim zdążyła się odsunąć. Próbowała się wyrwać, ale zdecydo wanie ją przytrzymał i przycisnął do siebie. Zanurzył twarz w jej włosach. - Przepraszam cię, skarbie. Nie chciałem tak powie dzieć. Powinienem trzymać gębę na kłódkę. 108 Złoty dar Czuł na niej jeszcze swój zapach. Ostra woń połączona z jej kobiecym zapachem dobitnie mu uświadomiła, jaką stawkę dziś zdobył. Nie mógł jeszcze wytłumaczyć Verity, jak silny łączy ich związek psychiczny, ani tego, że jest mu potrzebna, by mdgł pozostać przy zdrowych zmy słach. Nie uwierzyłaby mu, a na pewno nie zrozumiałaby, co chce jej powiedzieć. Jedyne, co mógłby teraz zrobić, to wzmocnić zawiązane dziś między nimi fizyczne i emo cjonalne więzi. Bo niezależnie od tego, czy ona się z tym zgadza, czy nie, takie więzi istnieją. W żadnym wypadku nie poszłaby z nim do łóżka, gdyby go bardzo nie pragnę ła. osiem lat na pójście z mężczyzną do łóżka. Nie ulega wątpliwości, że musi coś do niego czuć! - Jonas, jestem jak przepuszczona przez wyżymacz kę. Sama nie wiem, co mam myśleć. - Głos Verity był zduszony i stłumiony przez jego pierś. Ścisnął w dłoniach jej cudowne ogniste włosy. - Wiem, skarbie. Nie poradziłem sobie z tym najlepiej. Powinienem ci na samym początku powiedzieć, kim je stem. Ale ty i tak byś mi nie uwierzyła. Prawdopodobnie byłabyś jeszcze bardziej podejrzliwa, gdybym się pojawił na progu i zakomunikował ci, że przyjechałem za tobą z Meksyku. Nie wiedziałem, jak to rozegrać, więc zasto sowałem taktykę małych kroczków. Chciałem, żebyśmy się lepiej poznali. To takie złe? - Nie, chyba nie, ale ja ciągle nie wiem, w co mam wierzyć. To wszystko jest bardzo dziwne. - Jutro rano wszystko ci się wyda o wiele mniej dziwne - zapewnił ją. - Przyrzekam. Jesteś teraz wstrząśnięta, ponieważ przeżyłaś dziś coś nowego i ciągle jeszcze się z tym oswajasz. - Nie znane jej dotąd doświadczenie seksualne było jednak tylko częścią całego ładunku emo cjonalnego. Ciekawe, co będzie, kiedy Verity zda sobie sprawę, że wcale nie miała halucynacji, kiedy wkraczała w psychiczny korytarz. Ale to już trzeba zostawić na następny raz. 109 Do cholery, w końcu ta kobieta czekała dwadzieścia Jayne Ann Krentz - Czy rzeczywiście długo trzeba dochodzić do siebie po pójściu z kimś do łóżka? - zapytała ironicznie. Jonas skrzywił się. - Moje postępowanie nie było zgodne z twymi wyob rażeniami na temat pierwszego razu, prawda? Spieszyłem się i byłem niezdarny. Upłynęło sporo czasu od chwili, kiedy ostatni raz byłem z kobietą, i może... No, nieważne. Zdaję sobie sprawę, że zrobiłem wiele złego, Verity tak gwałtownie podniosła głowę, że omal nie zmiażdżyła mu szczęki. Miała oczy szeroko otwarte, głębokie i pełne kobiecego uroku. - Jonas, nie wolno ci tak myśleć. Uważam, że kochałeś się ze mną bardzo... - przerwała, najwyraźniej szukając odpowiedniego słowa - interesująco - dokończyła bardzo szczerze. - Interesująco?! - Jonas wpatrywał się w nią smutno, ale po chwili wzięło w nim górę wrodzone poczucie humoru. - To cała moja Yerity. Szczera aż do bólu. Mówisz, że interesująco, co? Dzięki ci, szefowo, Ty to dopiero wiesz, jak podbudować męskie ego. - Ale... Jonas... - powiedziała z wahaniem. - O co chodzi, skarbie? - Ja naprawdę tego nie rozumiem. Bardzo trudno mi uwierzyć, że naprawdę przyjechałeś taki szmat drogi tylko dlatego, że widziałeś mnie przez chwilkę przed jakąś knajpą. W dzisiejszych czasach mężczyźni tak nie postępują. I równie niepokojący wydaje mi się tak nagły przyjazd taty. Potrzebuję trochę czasu, żeby to wszystko przemyśleć. Jonas milczał. Nie podobał mu się pomysł zostawiania Verity dużo czasu na rozmyślania. Ale z drugiej strony, nie miał pojęcia, co innego mógłby zrobić. - Porozmawiamy o tym rano - uspokoił ją. Odnalazł jej pierś pod kołdrą, którą nadal kurczowo ściskała przy ciele. Sutek natychmiast stwardniał pod jego dotykiem. Rano będziemy mieli mnóstwo czasu-wymruczał, czując ponowny przypływ podniecenia. Verity jest taka mięciutka i taka słodka. I teraz już należy do niego. Taka choler110 Złoty dar nie seksowna. Udało mu się, naprawdę się udało. Po raz pierwszy od pięciu lat znalazł w końcu szczęście. - Jonas... - Tym razem zrobię to jak należy - obiecał. - Nie będziemy się spieszyć. Mamy mnóstwo czasu. Przysię gam, że nic cię nie będzie bolało. Sama się przekonasz. Tym razem nam obojgu będzie cudownie. - Jonas, uważam, że powinieneś już wyjść. Zamrugał powiekami, kompletnie oszołomiony. - Wyjść? Verity oderwała się od niego i wstała, mocno otulając się kołdrą w skromnym geście. - Nie mogę się zorientować, o co tu chodzi. Muszę mieć czas na zastanowienie. Potem ci powiem. - Kochanie, zostaw sobie myślenie na jutro - próbował jej wyperswadować ten pomysł. Verity uśmiechnęła się kwaśno. - To typowo męska rada. Wydaje mi się, że dość już dzisiaj narobiłam bez namysłu. Teraz potrzebuję trochę czasu dla siebie. Dobranoc, Jonas. - Piętnaście minut temu błagałaś mnie, żebym się znowu z tobą kochał - przypomniał jej buntowniczo. - To było piętnaście minut temu. A teraz zmieniłam zdanie. To kobiece prawo. Chcę, żebyś wyszedł, Jonas. - To jakiś idiotyzm. Nie możesz mnie teraz stąd wyko pać! Verity ze zdziwieniem przechyliła głowę. Do tej pory sama decydowała o własnym życiu i nie widziała powo dów, dla których teraz nie mogłaby tego robić. - A dlaczego? Skoczył na równe nogi, z przejęciem mierzwiąc sobie włosy. - Dlaczego?! Do cholery, przecież nic się nie zmieniło! Ty mnie chcesz i ja ciebie chcę. Właśnie przed chwilą skończyliśmy się kochać. Nie ma powodu, dla którego nie mielibyśmy razem spędzić tej nocy. - Był już twardy jak skała i gotowy. Niczego na świecie nie pragnął tak bardzo, jak położyć ją na łóżku i znowu się z nią kochać. 111 Jayne Ann Krentz Ale ona teraz była zajęta wyrzucaniem go z domu. - Dobranoc, Jonas. - Podeszła do drzwi i otwarła je. Kołdra rozpostarła się za nią jak tren królewskiej szaty. Znowu pomyślał, że kiedy Verity przybiera taką wyniosłą pozę, bardzo mu kogoś przypomina. - Do cholery, Verity... - Ale kłótnia z nią była bezsen sowna. Widział to wyraźnie. Niechętnie włożył slipy, zda jąc sobie sprawę, że przegrał tę rundę. Kiedy podnosił z podłogi koszulę, kolczyk ponownie zabrzęczał. Jonas pochylił się, podniósł go z podłogi i schował do kieszeni. - To idiotyczne. - Spróbował jeszcze jednego, słabego argumentu: - To nie w porządku, że odsyłasz rnnie teraz do twojego ojca. On doskonale będzie wiedział, co zaszło między nami. I co ja mu mam powiedzieć? Od chwili znalezienia kolczyka Verity po raz pierwszy szczerze się uśmiechnęła. - Ojciec będzie zachwycony. Przez ostatnie pięć lat zamartwiał się, że jestem lesbijką. Jonas ponownie poczuł, że za sekundę straci cierpli wość. Ten mały tyran powalił go na obie łopatki. - Jest ojcem. Mimo to nie jestem pewien, czy będzie szczęśliwy, gdy się dowie, że właśnie miałem numerek z jego drogocenną dziewiczą córeczką. - Eks-dziewiczą - poprawiła go -z dumą, jakby sama sobie zawdzięczała tę przemianę. Tego już było za wiele. Jonas jak zwykle, gdy był wściekły, mówił bardzo cicho. Wyszczerzył zęby w dzi kim uśmiechu. - Słusznie, eks-dziewiczą - powiedział. - Dzięki mnie. Nie zapominaj o tym, moja pani. Nie osiągnęłaś sama tego nowego statusu. Byłem niezbędny do tej roboty. A ponie waż zrobiłem ją bardzo starannie, będę się ubiegał o na grodę. Zasłużyłem sobie na nią. Minął drzwi i wymaszerował w ciemność nocy, zanim Verity zdobyła się na replikę. Trzaśniecie drzwiami odbiło się echem pośród drzew. Jego czerwonowłosy tyran był zły. W porządku, on też jest wściekły. Wieczór zapowiadał 112 Złoty dar się obiecująco, sprawy z początku szły gładko, ale potem nastąpiła katastrofa. Fakt, że mógł o to oskarżać tylko siebie, nie poprawiał mu nastroju. Kiedy zbliżył się do swego domku, zobaczył, że światło jest zgaszone. Wszedł do środka i dostrzegł ciemny kształt na łóżku. I tyle wyszło z rzucania monetą o to, kto wyląduje w śpiworze. Kto pierwszy, ten lepszy. Emerson Ames nie odezwał się ani słowem. Jonas był mu wdzięczny. Nie miał nastroju do tłumaczenia swej dość długiej nieobecności. Emerson nie jest głupi. Jonas rozłożył stary, wysłużony śpiwór i zdjął ubranie. Wsuwał się właśnie do środka, gdy od strony łóżka dobiegł go zaspany głos Emersona: - Wróciłeś wcześniej, niż się spodziewałem. Co się stało? Czy moja córka wykopała cię z łóżka? Jonas zdusił w gardle przekleństwo i postanowił wymi gać się od odpowiedzi. - Emerson, twoja córka mi kogoś przypomina. - Tak, wiem. Ja też często mam to wrażenie. - Poważnie? - Jonas mimo woli był zaintrygowany. - Jasne. Wpadłem na to kilka lat temu. Sam pomyśl. Przypomnisz sobie. Mała, ruda, z niewyparzonym języ kiem, zachowuje się jak królowa, zwłaszcza wobec męż czyzn. Bystra jak cholera i tak samo niebezpieczna. Wyobraź ją sobie w białej koronkowej kryzie. - O Boże! Młoda królowa Elżbieta Pierwsza! - No widzisz? - Emerson gładko to skomentował. Uważaj tylko, żebyś nie skończył jak lord Essex. Jonas przypomniał sobie, że wielka renesansowa kró lowa Anglii posłała Essexa, swego byłego faworyta, pod katowski topór. - Nie o głowę się martwię w towarzystwie twojej córki - odpowiedział buntowniczo. Ames zachichotał. - Wiem, wiem. Musisz chronić swoje klejnoty. Słuchaj, stary, dam ci dobrą radę. Stara Elka Pierwsza umiała się o siebie zatroszczyć. Mam nadzieję, że jeśli już niczego innego, to tego nauczyłem moją córkę. 113 Jayne Ann Krentz - Odwaliłeś kawał porządnej roboty - burknął Jonas. Może aż za porządnej. - Musiałem. Kiedy ona przybiera tę pozę Elżbiety, jest niemal nie do pokonania. Ale kiedy się uśmiecha... - Wiem, o czym mówisz - powiedział cicho Jonas. Założył ręce pod głowę i wpatrywał się w ciemność. Uśmiech Verity był bronią obosieczną. Mógł wyzwolić w mężczyźnie najlepsze instynkty, jeśli je w ogóle posia dał. Mógł go sprowokować do udowadniania, że jest jej wart. Ale innego rodzaju mężczyzn mógł także doprowa dzić do chęci wykorzystania i zniszczenia tej czystej nie winności. Uśmiech Verity czynił ją podatną na zranienie. - Dobranoc, Ouarrel. Ten, kto wstanie pierwszy, robi kawę. Emerson obrócił się na drugi bok i po chwili już chra pał. Jonas jeszcze długo przewracał się z boku na bok. Kiedy wreszcie zapadł w sen, jego marzenia były dalekie od przyjemnych. Większość nocy spędził na próbach złapania Verity, uciekającej przed nim w głąb ciemnego korytarza. Następnego ranka Verity obudziła się bardzo wcześ nie i już nie mogła ponownie zasnąć. Zapowiadał się bardzo długi dzień. Idąc pod prysznic poczuła, że nieznaczny ból, jaki odczuwała po kochaniu się z Jonasem, powiększył się przez noc. Wewnętrzne strony ud były obolałe jak po konnej jeździe. Rozbawiła ją ta myśl. Pomysł osiodłania Jonasa Quarrela i założenia mu uprzęży był nie tylko humorystyczny, był bezsprzecznie interesujący. Po prysznicu poczuła się lepiej, ale nadal o wiele gorzej niż normalnie. Zerknęła na zegar i stwierdziła, że ma mnóstwo czasu przed pójściem do pracy. Postanowiła się wybrać do Domu Zdrojowego. Bardzo jej się przyda długa, ciepła kąpiel w basenie z wodą mineralną ze źró dła. Musi także o czymś pomyśleć. O tak wczesnej godzi nie na basenie powinno być niemal zupełnie pusto. 114 Złoty dar Verity włożyła dżinsy i starą koszulę, wyjęła z szafy aksamitny szlafrok i poszła do Domu Zdrojowego. Poranek był zimny i rześki. Do południa zrobi się ciepło. Biały budynek uzdrowiska błyszczał w porannym słońcu, a jezioro było spokojne i lśniło jak lustro, tylko gdzieniegdzie jakaś łódka mąciła gładką powierzchnię. Verity zerknęła na domek ojca, ale nie zauważyła żadnych oznak życia. To takie typowe dla mężczyzn - spać sobie spokoj nie po nocy spędzonej na kochaniu się z kobietą i dręcze niu jej wymyślonymi opowieściami o zgubionym kolczy ku. Na myśl o wydarzeniach wczorajszej nocy Verity zacis nęła usta. Do tej pory była oszołomiona. Zeszłej nocy miała pewność, że oddała się właściwemu mężczyźnie. Tego ranka nadal czuła tę pewność, choć nie miała poję cia, dlaczego to ma być ten facet, na którego czekała przez tyle lat. Przecież okłamywał ją od pierwszej chwili, gdy się pojawił w jej drzwiach! Historyjka Jonasa była zbyt nieprawdopodobna, żeby w nią uwierzyć. Jednak z drugiej strony, nie można zaakceptować fa ktu, że czekała tyle lat, żeby w końcu się oddać mężczyźnie, któremu nie może zaufać. Zawsze była dum na z tego, że posiada dar intuicji... Nie może się przecież tak mylić co do Jonasa Ouarrela. Raz jeszcze przebiegła w myślach całą tę opowiastkę. Po raz setny powtarzała sobie, że współcześni mężczyźni nie prowadzą poszukiwań w stylu Don Kichota. Ale w ża den inny sposób nie potrafiła wytłumaczyć postępków Jonasa, chyba że miała słuszne podejrzenia co do jego powiązań z wierzycielem ojca. Ta możliwość była przera żająca. Zastanawiała się nad tym przez resztę drogi do uzdrowiska. Błękitno-biały basen dla kobiet był, zgodnie z prze widywaniami Verity, prawie pusty. W jednym z bulgocą cych basenów wylegiwała się naga Caitlin Evanger. Inna kobieta kręciła się przy basenie obok sterty ręczników. - Cześć - powitała ją miło Caitlin. - Następny ranny 115 Jayne Ann Krentz ptaszek, jak widzę. Chodź, przyłącz się do mnie, Verity. Miejsca jest dosyć. Myślę, że nie poznałaś dotąd Tavi Mohanan. - Caitlin odwróciła na bok gładką, błyszczącą głowę i uśmiechnęła się lekko do kobiety przy ręcznikach. - Tavi jest moją przyjaciółką i towarzyszką. Dba o mnie nadzwyczajnie. Sama nie wiem, co bym bez niej zrobiła. Tavi, pozwól, to jest Verity Ames, właścicielka restauracji, o której ci opowiadałam. Verity uśmiechnęła się także. - Miło mi cię poznać, Tavi. Tavi uprzejmie skinęła głową. - Witam, panno Ames. - Głos miała przyjemny, acz chłodny, natomiast oczy dziwnie pogodne. Jej ciemnokasztanowe włosy były z lekka przetykane siwizną, zwłaszcza na skroniach, rozdzielone przedział kiem pośrodku i spięte z tyłu w prosty, klasyczny węzeł. Miała na sobie znakomicie skrojone brązowe spodnie i kremowy pulower, który doskonale harmonizował z jej oliwkową cerą i ciemnymi, zamglonymi oczami. Oczami, jak uznała Verity, zdolnymi do zachowania niezliczonej liczby sekretów. - Co cię zerwało tak wcześnie z łóżka, Verity? - grze cznie dopytywała się Caitlin. - A może zawsze wstajesz o świcie, tak jak ja? - W zasadzie wstaję wcześnie, ale nie aż tak. - Verity uśmiechnęła się ponownie i ruszyła do przebieralni. Za stanawiała się, czy Caitlin dostrzegła w niej jakąś widocz ną zmianę, ale zaraz skarciła się w duchu za takie głupie myśli. W połowie drogi do kabiny przypomniała sobie, że nie wzięła kostiumu kąpielowego. Zatrzymała się. - Coś się stało? - zapytała Caitlin. Verity odchrząknęła. - Nie. Zaraz wracam. - Ruszyła zdecydowanym kro kiem do kabiny. Biorąc pod uwagę to, co się zdarzyło tej nocy, już chyba najwyższy czas na zmianę odrobinę staroświeckiego stylu życia. Uśmiechnęła się do siebie na tę myśl. Weszła do kabiny, zdjęła z siebie wszystko i wró116 Złoty dar ciła na basen, przyozdobiona jedynie ręcznikiem i uśmie chem na twarzy. Próbowała zachowywać się nonszalancko. Skrępowa nie, które odczuwała w takich sytuacjach, było spowodo wane tym, że nigdy nie uczęszczała do gimnazjum. Ale cóż, postanowiła to zwalczyć. Odrzuciła ręcznik na kafelki przy brzegu basenu i we szła do ciepłej, bulgocącej wody, której mineralne skład niki miały uzdrawiające działanie. Tego właśnie było jej trzeba. Verity westchnęła i usiadła na podwodnej ławecz ce. - Wiesz, że to jest symptom strachu? - rzuciła z prze ciwległej strony basenu Caitlin. Verity uniosła brwi w wyrazie zdziwienia. - Co, mianowicie? - Zbyt wczesne budzenie się i kłopot z ponownym zaśnięciem. To bywa bardzo nieprzyjemne. - Caitlin opar ła głowę na ręczniku, który Tavi położyła na brzegu basenu. Zamknęła oczy. - Miałam ten problem przez wiele lat. Noc po nocy. - Przykro mi. - Verity nie wiedziała, co powiedzieć. Zalała ją fala nagłego współczucia dla tej dziwnej kobiety. Wyczuwała w niej głęboko skrywany ból i chciała ją jakoś pocieszyć. - Czy... czy byłaś z tym u lekarza? Caitlin powoli otworzyła oczy i spojrzała na Verity z chłodnym rozbawieniem. - Takie przypadki nie wymagają terapii. Ja doskonale wiem, co dzieje się ze mną złego. Znam źródło mego niepokoju. - Rozumiem. - Okazuje się, że nie tylko Jonas ma oczy pełne duchów. Caitlin powoli, niedbałym gestem, wyciągnęła rękę do góry, po czym znowu opuściła ją pod wodę. - Wiesz, w końcu nie jest tak źle. Podczas tych wczes nych godzin porannych wykonałam swe najlepsze prace. Prawda, Tavi? - Tak, Caitlin. - Tavi zwracała się do swojej chlebodawczyni bardzo ciepłym, czułym tonem, choć nie pozbawio117 Jayne Ann Krentz nym lekkiego smutku. Wyglądało jednak na to, że Caitlin się tym nie przejmuje. - Niektóre z najlepszych prac kończyłaś tuż przed świtem. Ale nie mam pewności, czy pieniądze, które za nie dostałaś, są warte aż takiego wysiłku. Caitlin skrzywiła się. - jedną z przyczyn, dla których zatrudniam Tavi przez tyie lat, jest jej bezlitosna szczerość. Rzadka cecha w dzisiejszych czasach. Verity pomyślała o Jonasie. - To przyjemnie móc ufać ludziom, których się zatrud nia - powiedziała ponuro. Caitlin popatrzyła na nią podejrzliwie. - Czyżbyś miała problemy ze swoim nowym pracow nikiem, panem Quarrelem? Verity poczuła nieodpartą chęć zwierzenia się jakiejś innej kobiecie. Caitlin była tuż pod ręką i mogłaby jej zaoferować kobiece zrozumienie, jakiego Verity straszli wie teraz potrzebowała. Bardzo ją kusiło skorzystanie z tej możliwości, ale postanowiła - choć nie bez trudu zrezygnować z niej. To była sprawa pomiędzy nią a Jonasem. - Nie, właściwie nie. Jest dobrym pracownikiem. Nie mogę się skarżyć na jego umiejętność zmywania naczyń, umie się obchodzić z klientami. Ma tylko dość niezwykłą przeszłość, i tyle. - To ciekawy człowiek. Wiesz, że on naprawdę był doskonały w swojej dziedzinie? Nigdy nie zapomnę jego wykładu w Vincent College, a to było przecież jedno z je go codziennych zajęć. Cała sala słuchała go z zapartym tchem, nawet ci, którzy w ogóle się nie interesowali sztu ką wojenną Renesansu. Mówił tak obrazowo, że niemal się widziało to wszystko, o czym opowiadał. Miał tyle pasji i wiedzy na ten temat, że można było uwierzyć, iż sam kiedyś był kondotierem. - Renesansowym najemnikiem? - Verity nagle się za ciekawiła. - Czy Jonas ci przypomina kogoś takiego? Wiedziała, że w tamtych czasach nieustannie prowadzo118 Złoty dar no wojny. Wielkie rodziny rządzące Florencją, Wenecją i innymi miastami-państwami dość szybko poszły po rozum do głowy i stwierdziły, że łatwiej i taniej będzie wynająć niezależnych generałów i ich prywatne armie do prowadzenia nie kończących się wojen, niż opierać się na lojalności i entuzjazmie własnych obywateli. We włoskim Renesansie nigdy nie brakowało pracy dla najemników. Caitlin wzruszyła ramionami, jej pełny biust dumnie zafalował pod wodą. - Cóż, uważam, że pasjonował się tym tematem. To było widać. Verity pomyślała, że ten facet interesuje się również innymi rzeczami. Pasję i namiętność, z jaką się kochał, będzie pamiętała do końca życia. - Ciekawa jestem, w jaki sposób jonas przyjmowałby rozkazy od de Medicich lub Borgiów - zastanawiała się Verity. - Kondotierzy zawsze byli bardzo niezależni, o ile pamiętam z historii. Przyjmowali rozkazy, kiedy im od powiadały, a ignorowali -jeśli tak było dla nich lepiej. Verity pokiwała głową, przypominając sobie pewne wiadomości. - To prawda. Na swój sposób byli niezłymi przedsię biorcami. Pracowali dla tego, kto płacił najlepiej. Wczoraj szy wróg mógł być jutrzejszym klientem. Byli najemnika mi i nikim więcej. Pamiętam też, że niektórzy z nich byli bardzo potężni. I bogaci. Kilku z nich nawet rządziło państwem. Caitlin zerknęła na nią z ukosa. - Po czym natychmiast przypisywali sobie status szla chcica, inwestując w dzieła sztuki. To były wspaniałe czasy dla artystów. W technice też osiągnięto wielki po stęp. Było mnóstwo pracy; wszyscy, od byłych najemni ków począwszy, aż do najznamienitszych bankierów i pa pieży, zamawiali sobie posągi, popiersia lub portrety. Włoskie miasta z czasów Renesansu musiały być fascynu jące. Wyobraź sobie te domy, ulice, wszystkie obiekty publiczne zapełnione dziełami sztuki. 119 jayne Ann Krentz Verity roześmiała się. - To właśnie podczas tej epoki zrodziła się idea kole kcjonowania dzieł sztuki. Każdy, kto się dziś utrzymuje z twórczości artystycznej, powinien być za to bardzo wdzięczny. ~ Nieskończenie wdzięczny. Ale niektórzy dzisiejsi kole kcjonerzy są tak samo bezwzględni jak ci z przeszłości. Verity nareszcie poczuła się w pełni rozluźniona. Tego ranka Caitlin była dla niej najlepszym lekarstwem. Po niepokojących wydarzeniach poprzedniego wieczoru do brze było tu posiedzieć i porozmawiać z inną kobietą. Kobietom są potrzebne inne kobiety, a w Caitlin Verity znalazła przyjaciółkę. - Caitlin, wczoraj mówiłam szczerze. Uwielbiam i po dziwiam twoje malarstwo. Czy od dziecka wiedziałaś, że będziesz malować? - Ceramiką, malarstwem i paroma innymi zajęciami parałam się od wczesnej młodości - odpowiedziała Cait lin, patrząc w bulgocącą wokół niej wodę. - Ale naprawdę zaczęłam malować i sprzedawać obrazy, kiedy skończy łam dwadzieścia lat. Wtedy do tego dojrzałam, bo musisz wiedzieć, że takie zajęcie wymaga prawdziwego poświę cenia. To coś w rodzaju wstąpienia do klasztoru. Bez poczucia pewnej misji nie ma raczej szans na sukces. Sztuka to prawdziwy tyran. - Rozumiem. Aie nadal jestem ciekawa, co sprawiło, że postanowiłaś się poświęcić tej karierze? Uśmiech Caitlin pojawił się tylko na jej ustach, oczy pozostały nieruchome, choć w mglistym spojrzeniu skry wał się ból. - Można powiedzieć, że stało się coś, co nadało memu życiu nową perspektywę. Verity wyczuła, że wkroczyła na zbyt intymny teren, ale ciekawość i rosnące poczucie przyjaźni zaprowadziły ją jeszcze dalej. - Wypadek samochodowy? - zapytała delikatnie. Caitlin sprawiała wrażenie zaskoczonej, tak jakby my ślała o całkiem innej katastrofie. 120 Złoty dar - Owszem, wypadek odegrał tu niemałą rolę. Blisko dwa lata spędziłam w różnych szpitalach. Taki fakt nie pozostaje bez wpływu na ustalenie nowej hierarchii war tości. - Gładko zmieniła temat. - A ty, Verity? Kiedy postanowiłaś otworzyć własną restaurację? Verity zastanowiła się. - Nie jestem pewna. Prawdopodobnie wraz z wiekiem wyrobiłam sobie jakieś wyobrażenie o tym, że własna kuchnia łączy się z własnym domem. Trudno to wytłuma czyć. Myślę, że zaczęłam kojarzyć gotowanie z zapusz czeniem korzeni i poczuciem pewnej stabilizacji. Tavi nie brała udziału w konwersacji, która przeskaki wała z tematu na temat: od Renesansu, poprzez wyszu kane potrawy, aż do najnowszego filmu, który właśnie pojawił się na ekranach. Verity poczyniła kilka prób wciąg nięcia przyjaciółki Caitlin do rozmowy, lecz Tavi co naj wyżej uśmiechała się uprzejmie i ignorowała jej wysiłki. Jej ciemne oczy niemal nieustannie obserwowały malarkę i Verity nie mogła nie zauważyć, że te spojrzenia były przepełnione wielką troską. Tavi była dla Caitlin kimś więcej niż jedynie dobrze opłacaną damą do towarzy stwa. Była także lojalną przyjaciółką, niezależnie od tego, czy sobie to uświadamiała, czy nie. Kiedy Caitlin w końcu dała znak, że ma dosyć kąpieli, Tavi natychmiast do niej podeszła. Pomogła malarce wyjść z wody, szybko wytarła ją ręcznikami i podała jej mahoniową laskę. Verity kątem oka dostrzegła kaleką nogę Caitlin i na tychmiast odwróciła wzrok, kiedy Tavi podawała artystce aksamitny szlafrok. - Nie przejmuj się - powiedziała chłodno Caitlin. - To się zdarzyło dawno temu. - To musiało być dla ciebie straszne - cicho zauważyła Verity. Caitlin wzruszyła ramionami, kiedy Tavi mocowała na jej nodze stalową obręcz. - W szpitalu powiedzieli mi, że mam szczęście, że żyję. Ale każdy ma swoją własną definicję szczęścia. 121 Jayne Ann Krentz Przyjemnie mi się z tobą rozmawiało, Verity. Mam zamiar jeszcze wpaść raz czy dwa do No Buli Cafe. Może któregoś popołudnia napiłybyśmy się razem herbaty? Verity z radością kiwnęła głową, ponownie czerpiąc radość z poczucia bliskości z Caitlin. Coś takiego zdarza się czasami między dwiema kobietami. Niekiedy coś uderza człowieka w drugiej osobie i przyjaźń rodzi się niemal natychmiast. W tym konkretnym przypadku nie małą rolę odgrywało również współczucie. Verity miała nieodparte wrażenie, że Caitlin potrzebuje jej przyjaźni. - Z przyjemnością. Do widzenia, Caitlin i Tavi. Zoba czymy się później. Tavi popatrzyła na nią dość dziwnie, jakby taksująco, po czym odwróciła się i podtrzymała swą chlebodawczynię. W jej uścisku, sposobie trzymania ramienia Caitlin, a także pochyleniu głowy w stronę malarki, było coś czułego i opiekuńczego. Verity jeszcze przez chwilę obserwowała uważnie obie kobiety, po czym doszła do wniosku, że już dosyć przy jemności jak na ten dzień. Czeka ją wiele pracy i - prędzej czy później - spotkanie twarzą w twarz z pewnym męż czyzną. Wyszła z wody i owinęła się ręcznikiem. Od dzisiaj będzie się kąpała w basenach całkiem nago. To o wiele bardziej relaksujące. Uśmiechnęła się na tę myśl. Nie ma co, ta noc rozpusty zepsuła ją do szpiku kości. W apartamencie na piętrze Caitlin odpoczywała, zaś Tavi serwowała jej herbatę i jogurt na tacy, którą przy niósł wcześniej ktoś z obsługi hotelowej. Malarka siedziała w wiklinowym fotelu przy oknie i patrzyła na jezioro, popijając gorzką herbatę. - Tavi, ona jest kluczem do tego wszystkiego. Jestem zupełnie pewna. Wszystko zależy od niej. - Być może - zgodziła się z powątpiewaniem Tavi. Nalała sobie herbatę i obserwowała profil Caitlin zapa trzonej w widok za oknem. Tyle w niej siły, lecz - niestety - skierowanej tylko na jeden cel. Tavi nie wiedziała, w jaki 122 Złoty dar sposób odwieść Caitlin od zemsty. Zdarza się, że wszyst ko, co można uczynić dla drugiego człowieka, to tylko być z nim. Czasami po prostu nie da się zrobić nic innego. Od pięciu lat Tavi była jedyną przyjaciółką Caitlin. Od chwili, gdy zaczęła pracować dla tej samotnej, żyjącej na odludziu artystki, która o wiele bardziej potrzebowała przyjaźni i miłości niż gospodyni domowej i damy do towarzystwa. Pod twardą maską, którą przybrała Caitlin, Tavi widziała wiele skrywanego bólu z przeszłości. - Jestem tego pewna. Ona jest niespodziewaną premią, nagrodą. Kiedy udało nam się zlokalizować Ouarrela, nie miałam pojęcia, że znajdziemy kogoś takiego jak ona. To nam wszystko znakomicie ułatwi. Właśnie zaczyna mi się wykluwać pewien plan. - Im więcej osób wciągniesz, tym bardziej to będzie niebezpieczne - zauważyła Tavi. - To prawda, ale nie widzę możliwości wykorzystania Quarrela bez jakiejś pomocy. On jest zbyt wolny, zbyt niezależny. Na początku rozważałam taką możliwość, że po prostu dobrze mu zapłacę, ale teraz wiem, że to nie wchodzi w rachubę. Odesłałby mnie do wszystkich diab łów. Nie mogę mu nic zaproponować ani w żaden sposób go zmusić. - PozaVerity? - Poza Verity. On jej pragnie, Tavi. Facet przepadł z kretesem. Widziałam to w jego oczach. Swoją drogą, jestem gotowa się założyć, że wczoraj w nocy się kochali. Dzisiaj rano było w niej coś takiego, czego na pewno nie było wczoraj wieczorem. Podejrzewam, że Ouarrel po twierdził w łóżku swoje prawa do niej. - Równie dobrze może to być wytwór twojej wyobraźni. - Filiżanka zadrżała na spodeczku, który Tavi trzymała w dłoni. Wypiła resztkę herbaty niosąc ją do ust trzęsącą się dłonią. - Od tak dawna żyjesz tylko swoimi planami, że możesz się sama oszukiwać, biorąc własne życzenia za prawdę. Caitlin odwróciła głowę, by spojrzeć na przyjaciółkę. Miała ściągnięte i surowe rysy. 123 Jayne Ann Krentz - Ale znalazłam go, prawda? Po tylu latach udało mi się zlokalizować Ouarrela. Nie wierzyłaś, że to mi się uda, ale zrobiłam to. Tavi kiwnęła głową bez słowa. Caitlin odprężyła się i z powrotem odwróciła do okna. - Wiedziałam od początku, że kiedy go odnajdę, to trudno mi będzie go namówić do odegrania właściwej roli. Ale Verity Ames jest kluczem, narzędziem, ktdre mi to umożliwi. Wiem, że tak jest. - Tylko dlatego, że sypiają ze sobą, chcesz ją wykorzy stać, by nim manipulować? - To nie jest zwyczajny romans - warknęła Caitlin. Nie widziałaś jego spojrzeń wczorajszej nocy. Ja widzia łam. Nie da się opisać, jak bardzo Ouarrel jej pożąda. Okres fascynacji u mężczyzn zazwyczaj trwa dość krot ko. Ale w tej chwili on jest nią bardzo zainteresowany i dopóki ten stan trwa, nietrudno będzie manipulować Ouarrel em. - Dlaczego? - Ponieważ on ma w sobie coś dzikiego, nieokiełzna nego - stwierdziła Caitlin. - Udaje mu się nad tym z grub sza panować, ale kiedy już nie daje sobie z tym rady, wtedy jest bardzo podatny i miękki. Widziałam to pod czas jego wykładu w Vincent i potem, kiedy omal nie zabił człowieka. - Doskonale. Teraz będziemy miały do czynienia z wa riatem. Caitlin pokręciła głową. - Nie, nic podobnego. Czytałam wszystkie wyniki ba dań. On wcale nie jest szalony. W gruncie rzeczy Ouarrel musi posiadać wielką siłę psychiczną, bo w innym przy padku jego dar nie utrzymałby się tak długo. - Caitlin, nie możesz tego wiedzieć. Nie możesz być pewna. Podejmujesz ogromne ryzyko. - A co mam do stracenia? - Znasz odpowiedź tak samo dobrze jak ja. Sama mi przecież powiedziałaś, że jeśli przejdziesz przez to wszystko, już nigdy więcej nie będziesz malować. A jeśli 124 Złoty dar przestaniesz malować, to sądzę, że możesz się zdobyć na jakieś drastyczne posunięcie. - Zaczynasz być przewrażliwiona. - A jak byś opisała swój stan? - zapytała ostro Tavi. Od lat żyjesz tylko pragnieniem zemsty i malarstwem. Kiedy zaspokoisz żądzę zemsty i jednocześnie rzucisz malarstwo, to co ci pozostanie? - To nie ma znaczenia. Znaczenie ma tylko posłanie Damona Kincaida do piekła, i to w odpowiednim stylu. On zniknie z tego świata i zniknie moje malarstwo. Uśmiech Caitlin nie wyrażał nawet cienia żalu. - Ouarrel wykona za mnie to zadanie. Będzie moim najemnym katem. On będzie tym, który przyniesie karę za zbrodnię. - A jeśli on się domyśli, że jest wykorzystywany? - To także nie ma znaczenia. Po śmierci Kincaida nic nie będzie miało znaczenia. Kincaid uważa się za współ czesnego Borgię. Sądzi, że udało mu się ukryć swe złe żądze za gładką, wyrafinowaną maską, ale ja wiem o nich wszystko i umiem je wykorzystać w swoim celu. Już niedługo zobaczy, co to znaczy być ofiarą. Wiesz co, Tavi? Ta rozmowa z Verity o renesansowych najemnikach była prorocza. Jonas Ouarrel odegra dla mnie rolę kondotiera. - Dla kondotiera najważniejszą sprawą była zapłata. Caitlin roześmiała się. Niskie, gardłowe dźwięki draż niły uszy Tavi i doprowadzały ją niemal do łez. - Dostanie Verity. To mu najzupełniej wystarczy. Rozdział siódmy Verity przerzucała w biurze stertę prze pisów kulinarnych, kiedy z korytarza przy kuchni dobiegł ją odgłos kroków. Rozpoznała je natychmiast. - Cześć, tato. Jadłeś śniadanie? Emerson Ames stanął w drzwiach. - Można to tak nazwać. Ouarrelowi udało się zaparzyć kawę. Całkiem nieźle się kompo nowała z trzydniowymi pączkami, które trzy mał w szafce kuchennej. Verity skrzywiła się. - Ten człowiek nigdy nie nauczy się nicze go o prawidłowym odżywianiu, chociaż wy głaszam mu jeden wykład za drugim. Pod gęstwiną rudosiwej brody Emerson uśmiechnął się szeroko. - Nie wątpię. Zawsze byłaś dobra w udzie laniu rad, nawet jako mały berbeć. - Wszyscy mamy jakieś talenty - odcięła się sztywno. - Ciężko mi żyć ze świadomo ścią, że chociaż jestem taka dobra w wykła126 Złoty dar dach i radach, to tylko kilka osób bierze je sobie do serca. - Mówisz oczywiście o mnie i o Quarrelu. Nie przej muj się, Rudziku. My naprawdę zwracamy na to uwagę. Tyle że po prostu nie zawsze robimy to, co nam się mówi. - To bywa niezwykle frustrujące - odparła z ponurym uśmiechem. - Potraktuj to jak wyzwanie. Co robisz? - Prowadziłam rachunki. Akurat mam ochotę na prze rwę i szklankę herbaty. Napijesz się? - Niezła myśl. Muszę przepłukać gardło po tej zarazie, jaką mnie uraczył Quarrel. Chyba się starzeję, Rudziku. Dziesięć.lat temu taka kawa nawet by mnie nie rozbu dziła. - To nie jest kwestia starzenia się - poprawiła go obcesowo - tylko tego, że w końcu nabierasz trochę zdrowego rozsądku. - Nawet wydając ostatnie tchnienie wyrzeknę się zdro wego rozsądku - zapewnił ją Emerson tubalnym głosem. Verity spojrzała na niego badawczo. Ojciec wyglądał zdrowo i krzepko jak zwykle. Nie chciała myśleć o tym, że mógłby utracić swą witalność i radość życia. Verity była wystarczająco doświadczona, by rozpoznać ten nie uchronny proces życiowy, a mimo to odpychała od siebie podejrzenia, że może to spotkać Emersona Amesa. Był taki okres, kiedy lekkomyślny i beztroski sposób życia ojca doprowadzał ją do szału, ale przez wiele lat instynktownie polegała na jego sile. W oczach córek ojco wie są zazwyczaj uosobieniem męskości. W każdym razie Verity doskonale wiedziała, że nigdy nie spotka mężczy zny, który miałby w sobie tyle męskiej siły i energii, co jej ojciec. Poza Jonasem Quarrelem. Odepchnęła od siebie tę przelotną myśl i wyszła z biu ra. Emerson podążył za nią do kuchni No Buli Cafe. - Gdzie jest Jonas? - zapytała nie odrywając wzroku od herbaty i czajniczka. - Gdy przed chwilą wychodziłem z domku, czytał książkę. Mam wrażenie, że Machiavellego. Ten facet ma 127 Jayne Ann Krentz interesujące upodobania. - Emerson otworzył drzwiczki od szafki w poszukiwaniu czegoś na ząb. - Masz tu coś odpowiedniego? - W pudełku w rogu jest trochę sezamowych kraker sów. - Verity nalała wrzątku do filiżanek. - Za trzy kwa dranse powinien przyjść do pracy. - Kto? Machiavelli? - Świetny dowcip. Nie, Jonas. - Jestem pewien, że przyjdzie w porę. - Emerson wbił zęby w krakersa. W jego oczach migotały iskierki rozba wienia. - Nie odważy się spóźnić. Mam wrażenie, że ta praca jest dla niego bardzo ważna. - Zmywanie naczyń jest poniżające dla człowieka, który niegdyś osiągnął szczyty w swoim zawodzie mruknęła pod nosem. - To zależy od punktu widzenia. Verity, gdzieś ty go znalazła? - Nie ja. To on mnie znalazł. Nie powiedział ci? spytała surowym tonem. - Wczorajszej nocy wreszcie się wszystkiego dowiedziałam. To on był tym drugim face tem w uliczce, tam, w Meksyku. Tym, który mnie uwolnił od tego cholernego Pedra. Nie zabawiłam tam na tyle długo, żeby mu podziękować. Jonas twierdzi, że mnie wyśledził i odnalazł, więc mogę naprawić tamto niedopa trzenie. W tamtej uliczce zgubiłam kolczyk, a Jonas mi go wczoraj zwrócił. - Rozumiem. - To dobrze, cieszę się, bo ja nic nie rozumiem. Zerknęła na ojca znad brzegu filiżanki. Zgoda, jest nieod powiedzialnym włóczęgą, który się wypiął na swój talent literacki, żeby używać życia, ale nikt nie powie, że Emer son jest głupi. - Tato, chciałam cię o coś zapytać. Czy ty naprawdę wierzysz, że jakikolwiek mężczyzna przeje chałby za kobietą dwa tysiące mil tylko po to, żeby jej zwrócić kolczyk? ła. Jedna z rudosiwych, krzaczastych brwi lekko się unios - Może się mylę, Rudziku, ale mam wrażenie, że wczo128 Złoty dar rajszej nocy Jonas zrobił coś więcej poza oddaniem kolczyka. Verity mimo woli oblała się pąsem. - Nie patrz na mnie z takim lubieżnym zaciekawie niem. Oboje dobrze wiemy, że nie jestem typem skłon nym do babskich wyznań. Powiedz mi, co naprawdę myślisz o Jonasie. - A więc jednak w niektórych sprawach liczysz się ze zdaniem starego ojca, co? - Dobrze wiesz, że liczę się z twoją opinią w bardzo wielu sprawach - odparowała dość ostro. - Uważam, że wybierając taki a nie inny styl życia, zebrałeś kilka użyte cznych wskazówek dotyczących ludzkiej natury i moty wacji. - Choć raz się doczekałem pochwały od mojej prude ryjnej, konserwatywnej i potępiającej córki. Zdumiewasz mnie, Rudziku. - Zadałam ci proste pytanie. Emerson uśmiechnął się z zadowoleniem. - Nie miałem sposobności bliższego poznania tego człowieka, ale jedno ci powiem: Jeśli uda mu się sprzedać te pistolety za tyle forsy, żeby zdjąć mi z karku Yaringtona, to do końca życia będzie moim najlepszym kumplem. - Jonas ma ci pomóc w sprzedaży? - Verity zachmu rzyła się. - Powiedział, że zna kilku prywatnych kolekcjonerów, którzy z ochotą wyłożą sporo dolców, nie zadając zbyt wielu pytań na temat pochodzenia tych pistoletów. Twier dzi, że poznał takich facetów w czasach, kiedy miał godną szacunku posadę profesora w college'u. Wywnioskowa łem, że kilkakrotnie został poproszony o stwierdzenie autentyczności pewnych eksponatów, które chcieli kupić ludzie nie dbający o ich pochodzenie, jeśli tylko były oryginalne. - Tato, czy te pistolety są kradzione?! Emerson zakaszlał dyskretnie. - Uspokój się. Już ci mówiłem, że jeśli będziesz się tak krzywić, to dostaniesz zmarszczek. Nie, nie są kradzione. 129 Jayne Ann Krentz A przynajmniej nie przeze mnie. Dał mi je mój stary przyjaciel, uczciwie i oficjalnie. Pamiętasz Lehigha z Rio? - To Lehigh ci je dał? Ale skąd je wziął?-Verity jęknęła. Samuel Lehigh był ujmującym osiemdziesięcioletnim bon-vivantem, z bardzo niewyraźną przeszłością. - Obawiam się, że tu właśnie sprawa zaczyna być lekko śmierdząca. Nie wiem dokładnie, w jaki sposób je zdobył, a jestem zbyt dżentelmeński, by go o to zapytać. Najlepiej się stanie, gdy mój ewentualny nabywca będzie tak samo dyskretny, jak ja byłem. - A niech to szlag trafi!! - Verity, uspokój się. Jeżeli te pistolety zostały skra dzione, to bardzo dawno temu. Lehigh miał je od wielu lat, to wiem na pewno. I skoro teraz Jonas jest przekona ny, że to autentyczne eksponaty - ja jestem w porządku. Potrzebny nam tylko kupiec. - A Jonas ci obiecał, że cię z jakimś skontaktuje. To ciekawe. Rozumiem, że twoje zdanie na temat Quarrela bez wątpienia będzie stronnicze - powiedziała wzdycha jąc. Ojciec przyjrzał się jej uważnie. - Powinnaś sama wiedzieć, Rudziku. - Połknął spory łyk herbaty. Iskierki rozbawienia w jego oczach zniknęły, ustępując miejsca czemuś o wiele bardziej niebezpie cznemu. - Kiedy wczoraj wrócił do domku, poderżnąłbym mu gardło, gdybym naprawdę uważał, że on jest dla ciebie niebezpieczny. - Poważnie? - Verity zdobyła się na słaby uśmiech. - No pewnie. - Oczy Emersona ponownie się rozjaśni ły. - Trzeba mu zresztą oddać sprawiedliwość. Kiedy się wdarłem do domku, to omal mnie nie rozpruł. - Słucham?! Emerson uspokoił ją gestem. - Rudziku, spokojnie. To był jedynie prosty przypadek niewłaściwego rozpoznania. Kiedy przyjechałem, było już dość późno i nie chciałem cię budzić, żebyś mi dała klucz. Okno w moim domku było uchylone, więc skorzy stałem z okazji. Ojaarrel czekał już na mnie z nożem 130 Złoty dar w ręku. Od razu się zorientowałem, że w końcu okazałaś odrobinę inteligencji w zatrudnianiu personelu. Żaden z twoich poprzednich pracowników nie odegrałby takiej sceny jak ta, z takim niewymuszonym wdziękiem, jak lubił mawiać Papa Hemingway. - Na miłość boską, przecież mogliście się pozabijać! Kiedy to sobie uświadomiła, na chwilę zesztywniała i zakrztusiła się herbatą. Kiedyś widziała, jak po barowej bijatyce jeden z wal czących, niezadowolony z oficjalnego rozstrzygnięcia bójki, zaatakował jej ojca. Na środku oświetlonego księ życowym blaskiem nadmorskiego zaułka ten człowiek rzucił się z nożem na Emersona. Verity mieszkała wtedy z ojcem i była przy tym. Z tego krótkiego i gwałtownego pojedynku Emerson wyszedł jedynie z kilkoma zadrapa niami, natomiast jego o wiele młodszy przeciwnik został poważnie ranny. Verity do końca życia nie zapomni kolo ru krwi oświetlonej blaskiem księżyca. Była czarna jak smoła. Emerson poklepał córkę po ramieniu; siła tego czułego gestu leciutko nią zakołysała. - Hej, Rudziku, przestań się martwić. Ani ja, ani Quarrel się tym nie przejęliśmy, więc i ty nie rób z tego wielkiego halo. Chociaż miło wiedzieć, że po tylu latach wciąż jeszcze masz trochę wiary w umiejętności własne go ojca. Ale jak już mówiłem, cała ta historia była jedynie kwestią niewłaściwego rozpoznania i szybko to sobie wyjaśniliśmy. - Co za ulga! - Verity z przekąsem pokręciła głową. Tato, jesteś niepoprawny. - Umilkła i przez chwilę przy glądała mu się w zamyśleniu, przygryzając dolną wargę. Ojciec uśmiechnął się do niej, co prawda bez skruchy, ale z całą ojcowską miłością. Odstawiła filiżankę, wstała, po czym impulsywnie podbiegła do niego i objęła go ramio nami w talii. Był tak samo silny i mocny jak zawsze. Tę siłę zawsze traktowała jak coś oczywistego. Od chwili, gdy pewnego dnia oboje stali w szpitalu przy łóżku jej matki, ściskając bezsilne palce umierającej ko131 Jayne Ann Krentz biety, którą oboje kochali całym sercem. Amanda Ames była ofiarą wypadku, spowodowanego przez pijanego kierowcę. Tego dnia, kiedy to się stało, Verity uświadomiła sobie, że nic na tym świecie nie jest sprawiedliwe. Jej ojciec, który tę prawdę znał od dawna, na swój własny, apodyktyczny sposób pomógł ją córce zaakceptować. - Zaopiekuj się naszą małą dziewczynką, Emersonie poprosiła Amanda Ames stanowczo, ale łagodnie. - Zrobię więcej - obiecał mąż. - Nauczę ją radzić sobie w życiu. Wszystko będzie dobrze, kochana. Przyrzekam ponownie. - Mogę wierzyć, że zadbasz o nią. Bardzo was kocham, oboje. Nie rozpaczaj zbyt długo. Życie jest po to, żeby żyć. Zawsze byłeś w tym bardzo dobry. Emerson, naucz Verity tego samego. Amanda zamknęła oczy na zawsze i Verity nauczyła się pierwszej prawdy o mężczyznach. Nie ma w tym nic złego, że silny mężczyzna płacze. Razem z ojcem lała gorące łzy nad grobem matki, a potem Emerson zabrał ją na Karaiby. - Obojgu nam przyda się zmiana środowiska - tłuma czył jej po zakupie dwóch biletów na Antiguę. - Posiedzi my sobie na plaży i trochę pomyślimy. Powinniśmy chyba zabrać ze sobą parę książek. Nie mam pojęcia, kiedy znowu wrócisz do szkoły. - Lepiej napisz do mojej nauczycielki - poradziła mu wtedy Verity, nawet jako ośmiolatka pamiętająca o sto sownym postępowaniu. - Gdzie tam, nie będziemy jej zawracali głowy takimi głupstwami. Tylko się zmartwi, tak samo zresztą jak inni w tej twojej głupiej szkole. Cała ta cholerna biurokracja, Rudziku, ma to do siebie, że przejmuje się drobiazgami, a pomija sprawy naprawdę ważne. Verity już nigdy nie poszła do normalnej szkoły. W późniejszych latach Emerson nieraz się z tego śmiał. ,,Pomyśl tylko - mówił - całkiem możliwe, że jesteś jedynym dzieciakiem urodzonym w Ameryce Północnej, 132 ci. - Wiem. - Amanda kiwnęła głową. - Wiem - szepnęła Złoty dar który nie musi przechodzić przez tortury systemu szkol nego". ,,A ty sobie oszczędziłeś tortury chodzenia na wywia dówki" - odpowiadała mu bystro, gdyż mając dwanaście lat już zaczęła sobie ostrzyć języczek. Emerson wybuchał śmiechem i odpowiedział jej raz: ,,Oszczędziłem sobie również przeciwnego moim zasa dom wypisywania usprawiedliwień w twoim dziennicz ku. Nie cierpiałem tego. Twoja matka zmuszała mnie do pisania ich za każdym razem, kiedy w czasie lekcji zabie rałem cię do zoo lub muzeum, albo na wyścigi ciężaró wek. Mawiała, że jeśli z mojego powodu tak często opusz czasz lekcje, to ja muszę wziąć na siebie odpowiedzial ność i sam wymyślać te cholerne usprawiedliwienia. To była dopiero twórczość literacka!" Stojąc tak w swojej kuchni, mocno przytulona do ojca, przelatywała myślami po tysiącach drobnych zdarzeń z dzieciństwa. Wspominała niezliczone pokoje hotelowe, bungalowy na plaży, wynajęte mieszkania, gdzie zawsze siła jej ojca i jego umiłowanie życia były pewnymi, niezmiennymi stałymi. Na swój sposób Emerson był zawsze przy niej, gdy tylko go potrzebowała. Był podczas długich, samo tnych nocy, gdy płakała za mamą. To on, nikt inny, tłumaczył jej istotne życiowe sprawy w prosty, szczery aż do bólu sposób. I to on gwarantował jej obronę przed innymi, bardziej drapieżnymi przedstawicielami jego płci. Nauczył ją, jak sobie radzić we wszystkich ważnych sprawach. No i kochałją. Przypomniała sobie to wszystko i gwałtownie zamrugała, usuwając z oczu podejrzaną wil goć, która napłynęła wraz z oderwanymi wspomnieniami. - Tato - zaczęła słysząc, jak ojciec chrupie sezamowe go krakersa. - Czy ty naprawdę masz poważny kłopot z tym Yaringtonem? - Martwisz się o swojego starego ojca, Rudziku? Ponownie poklepał ją po plecach wielką, niedźwiedziowatą dłonią. - Nie ma strachu. Bywałem już w gorszych opresjach. Dam sobie radę. Jeśli twój przyjaciel mi to 133 Jayne Ann Krentz załatwi, niedługo będę całkowicie niezależny i wolny od pana Reginalda C. Yaringtona, międzynarodowego rekina na polu ściągania długów. Verity wysunęła się z jego objęć, szukając na twarzy ojca potwierdzenia tych słów. Miała zamiar zadać mu jeszcze jedno pytanie, ale w otwartych drzwiach kuchni pojawił się Jonas. Uśmiechnął się do niej uprzejmie i wy glądał tak, jakby miał zaledwie niewyraźne wspomnienie tego, jak spędził zeszłą noc. Spojrzała na niego z irytacją. Skoro istotnie nie może sprawiać wrażenia, że tak niedaw no ulegał wielkim namiętnościom, to przynajmniej powi nien mieć na tyle poczucia przyzwoitości, by wyglądać jak człowiek, który ma z ich powodu odrobinę wyrzutów sumienia. - Spóźniłem się? - spytał lekko, widząc jej chmurną minę. - Nie, nie spóźniłeś się - była zmuszona odpowie dzieć. - Możesz zacząć płukanie szpinaku na sałatkę. Jeśli ta sytuacja ma być znośna, to należy mu okazywać pewną wspaniałomyślność. Bo alternatywą jest natych miastowe zwolnienie go z pracy. Doszła do wniosku, że w takim wypadku mógłby jej wytoczyć proces, oskarżając ją o seksualną dyskryminację. - Widzisz, co muszę znosić za minimalną płacę? Jonas zwrócił się do Emersona. Sięgając po następnego krakersa, Emerson spojrzał na Jonasa ze współczuciem. - Wnioskuję, że napiwki dostajesz rewelacyjne, bo inaczej nie siedziałbyś tu, narażając się na takie traktowa nie - mruknął znacząco. Jonas uśmiechnął się promiennie patrząc wprost na Verity. - O, tak- zgodził się. - Napiwki są nadzwyczajne. - Dosyć tego - zakomunikowała Verity. - Jeśli obaj macie zamiar tu zostać, to natychmiast bierzcie się do płukania szpinaku. Nie będę tolerować wałkoni i pasoży tów. - Podeszła do lodówki, otwarła ją i wyjęła kilka potężnych pęczków szpinaku. - Proszę, udowodnijcie mi, 134 Złoty dar że dobry Pan Bóg mimo wszystko stworzył mężczyznę do kilku pożytecznych działań. -Jeden pęczek rzuciła Jonasowi. - Wedle rozkazu, szefowo. -Jonas podejrzliwie przy glądał się szpinakowi. - Chodź tu, Emerson. Pomożesz mi. Jesteś mi to winien za bezprawne zajęcie łóżka. - Dobra, czemu nie. - Emerson podwinął rękawy i od kręcił kran. - Nie pierwszy raz będę robił za podkuchenną. Zawsze, gdy przyjeżdżam, Verity zagania mnie do roboty. - Dobrze ci to robi - odgryzła się, przygotowując makaron do gotowania. - Wyrabia charakter. - Aha. Nie zaprzątam sobie głowy wyrabianiem chara kteru od chwili, gdy ukończyłem Porównanie-odparował. - Wtedy się właśnie przekonałem, że to bolesny i nie wdzięczny proces. - Płucząc liście szpinaku pod bieżącą wodą popatrzył uważnie na Jonasa. - Czytałeś to może, Quarrel? - Porównanie! Czytałem. Dziesięć lat temu czytali to wszyscy w całym miasteczku uniwersyteckim. Przez kil ka miesięcy o niczym innym się nie mówiło. - I co o tym myślisz? Jonas odplątał żyłkę, którą był związany pęczek szpi naku. - Emerson, to było dziesięć lat temu. - Nie wymiguj się, stary. Powiedz mi, co myślałeś. Verity patrzyła na niego wyczekująco, jej ręka z łyżką zawisła nad parującym garnkiem z muszelkami. - To była fantastyczna książka, prawda, Jonas? - za chęciła go. Cmarrel spojrzał na nią uważnie, po czym zwrócił się do Emersona: - Chcesz znać prawdę? - Uhm. Jonas znowu zamilkł na moment. Po chwili odezwał się: - No cóż, tak jak powiedziałem, było to dość dawno. Ale pamiętam, że wtedy byłem pod sporym wrażeniem. Verity była usatysfakcjonowana. - A co tak na ciebie podziałało? - dopytywała się. 135 Jayne Ann Krentz Jonas wzruszył ramionami i wrzucił szpinak na cedzak. - Pomyślałem wtedy, że ten Emerson Ames, kimkol wiek jest, to prawdziwy geniusz. Znalazł idealny sposób na zapędzenie w kozi róg całego literackiego światka. Napisał po prostu książkę, w której jest wszystko: mnó stwo bólu, sentymentalna retrospekcja, neurotyczny bo hater nurzający się z upodobaniem w poczuciu winy i w obawach, hojna dawka cynizmu, który może uchodzić za wnikliwość, domieszka psychodramy oraz zawiła i po zbawiona intrygi fabuła, zazwyczaj kończąca się gdzieś mniej więcej w środku długiego zdania. Już po przeczy taniu pierwszej strony wiedziałem, że cały Nowy Jork padnie przed tą książką na kolana, a skoro Nowy Jork będzie ją uwielbiał, to wszyscy ludzie zaliczający się do kręgu literatów będą się prześcigali w peanach na jej cześć. Pamiętam, że kiedy ją już przeczytałem, to pomy ślałem, że Emerson Ames to chłop z jajami. Zanim jeszcze Jonas skończył, Emerson tak ryczał ze śmiechu, że ledwie mógł ustać na nogach. Oparł się łokciami o zlew i śmiał się tak długo, aż mu pociekły łzy z oczu. - O Boże, Rudziku - wysiekał - już myślałem, że masz zamiar wstąpić do klasztoru, ale muszę przyznać, że kiedy wreszcie znalazłaś sobie faceta, to ci się udał. Chyba jednak nieźle cię wychowałem. Przyjmij moje gratulacje, córuchno. On nie tylko umie się posługiwać nożem, ale ma nieźle poukładane pod sufitem. To niezwykle rzadka kombinacja w dzisiejszych czasach i w jego wieku. Verity wzniosła oczy ku niebu. - No cóż, można uważać, że mam na tyle rozumu, by wiedzieć, kiedy mogę się zaliczyć do uciskanej mniejszo ści - mruknęła, kiedy makaron wykipiał na kuchenkę. Po tym wszystkim dzień przeszedł zaskakująco gład ko. Około wpół do dwunastej w No Buli Cafe było dość tłoczno, co pozwoliło Verity oderwać myśli od proble mów, które omawiała z mężczyznami jej życia. Dowodzi136 Złoty dar ła w kuchni żelazną, kompetentną pięścią, wydając pole cenia Jonasowi i Emersonowi, witała gości, organizowała wydawanie potraw. Była w swoim żywiole. Kiedy zamykała restaurację na popołudniową przerwę, czuła się już o wiele lepiej. Nie ma lepszego sposobu na przywrócenie kobiecie dobrego samopoczucia niż wzię cie sprawy we własne ręce i zapanowanie nad sytuacją. Gdy podliczyła wpływy z przedpołudnia i przygotowy wała się do odwiezienia ich do banku, pomyślała, że teraz mogłaby się nawet uporać z problemem kruchych począt ków swego pierwszego prawdziwego romansu. - Wybierasz się z łupem do banku? - zapytał Jonas wycierając ręce po umyciu naczyń. - Owszem. - Pójdę z tobą. Chciałbym kupić kilka piw. Verity starała się ukryć zadowolenie. Po raz pierwszy tego dnia będzie sam na sam z Jonasem! - Dobrze, możesz iść pod warunkiem, że do tego piwa nie kupisz żadnego tłustego i kalorycznego żarcia. Jonas odrzucił ręcznik na szafkę. - Skarbie, przecież wiesz, że nie można pić piwa bez tłustego żarcia. Jedno i drugie łączy bardzo delikatny proces chemiczny i głupotą byłoby wtrącanie się do tego. Nie mówiąc już o tym, jakie szkody można wyrządzić. No, chodźmy. Dzień był słoneczny i ciepły, jeden z takich jesiennych dni, które gwarantują okolicznym winnicom dobre zbiory. Droga od jeziora do centrum Sequence Springs prowadzi ła przez las, a później przez rozległą łąkę. Kiedy szli brzegiem drogi, Jonas wyciągnął rękę i ujął dłoń Verity, zaciskając palce. - No, dobra, Verity- powiedział spokojnie - zacznijmy. - Co mamy zacząć? - Spojrzała na niego zaskoczona. - Analizę minionej nocy. - Ooo? - Zastanawiała się przez chwilę. - Czy to konieczne? - Jeśli chodzi o mnie, to nie, ale wydawało mi się, że z kobiecego punktu widzenia to wymóg konieczny. 137 Jayne Ann Krentz - Musiałeś przeprowadzić wiele takich analiz? - Oj, nie bądź taka zgryźliwa. Odpowiedź na twoje pytanie brzmi: nie. Chcesz znać prawdę? Od chwili, gdy byłem z kobietą, upłynęło cholernie dużo czasu. Wbrew powszechnej opinii mężczyzna może wytrzymać dość długo bez kobiety nie popełniając harakiri. A może nawet dochodzi do wniosku, że to łatwiejsze niż przechodzenie przez te wszystkie analizy. - Przerwał na chwilę i dodał nieznacznie bardziej szorstkim głosem: - Przepraszam za moją niezręczność wobec ciebie tej nocy. - Nie byłeś niezręczny - zapewniła go natychmiast. Powiedziałam ci przecież. Wątpię, czy byłbyś, gdybyś nawet się starał. Wszystko po prostu potoczyło się zbyt szybko, i tyle. Dopóki nie znalazłam kolczyka, sprawy układały się wręcz idealnie. - Wystraszyłaś się, kiedy go znalazłaś, prawda? - Za trzymał się i wziął ją w ramiona. Stali na pustej drodze, skąpani w słońcu, jonas objął dłońmi zatroskaną twarz Verity. - Za to też cię przepraszam. Za nic w świecie nie chciałbym cię przestraszyć. Mam propozycję: dajmy so bie trochę więcej czasu. - Czasu? - Przecież o to ci chodziło w nocy. O czas, w którym moglibyśmy się lepiej poznać. No więc, skarbie, mamy mnóstwo czasu. Przemyślałem to dziś rano i postanowi łem trochę przystopować. Nie musisz się już obawiać, że co wieczór pojawię się pod twoimi drzwiami, żeby cię namawiać na pójście do łóżka. Nie będę cię już napasto wać. Verity uśmiechnęła się niepewnie. - Tato mi powiedział, że widział dziś rano, jak czytałeś Machiavellego. Czy w tej chwili stosujesz wobec mnie taką teorię podstępnego zdobywania władzy? - Czyżbyś przyznawała, że mam nad tobą jakąkolwiek władzę, choćby i podstępną? - Ani przez sekundę. Chociaż się uśmiechnął, to w oczach nadal miał powa gę i zdecydowanie. 138 Złoty dar - Verity, jesteś dla mnie bardzo ważna. Nie chcę ze psuć wszystkiego między nami naciskając na ciebie. Daj mi tylko szansę. Daję ci słowo, że przez pewien czas nie będę natarczywy. Zaufaj mi. Pomyślała o kolczyku, który wypadł w nocy z jego kie szeni. A potem o tym wszystkim, czego się dowiedziała o mężczyznach obserwując swego ojca przez te wszyst kie lata. Jonas przyjechał za nią aż z Meksyku. Na świecie nie ma wielu mężczyzn zdolnych do takich romantycz nych poczynań. Mężczyzna, który podąża za własnym marzeniem, który posiadł ducha i filozofię minionych stuleci, cytuje renesansową poezję miłosną, zdarza się raz na milion. Verity uchwyciła nadgarstki Jonasa po obu stronach swej twarzy i poczuła w jego rękach siłę, tak ostro kon trastującą z niezwykłą wrażliwością tych eleganckich dło ni. - Ty też jesteś dla mnie ważny. Nie wiem, jak to się stało, ani dlaczego, ale jesteś dla mnie bardzo ważny. Głęboko zaczerpnął tchu, przycisnął ją do siebie i moc no pocałował. - No to zaczynamy z tego miejsca. 1 nie będziemy się spieszyć. Wszystko będzie dobrze, ty mały tyranie. Caitlin Evanger przyszła wieczorem na kolację tyl ko w towarzystwie Tavi. Verity nie była zaskoczona, po nieważ po południu ucięły sobie z Laurą krótką poga wędkę. - Przyznaję, że to fascynująca kobieta - powiedziała Laura - ale wszelkie próby wprowadzenia jej w dobry nastrój są skazane na niepowodzenie. Rick mi powiedział, że woli tłuc kamienie na drodze niż chodzić z artystami na kolację. Ale mam wrażenie, że ty i ona znalazłyście wspólny język. - Lubię ją - potwierdziła Verity. - I podziwiam. Ta kobieta wszystko sama sobie zawdzięcza. Jest utalento wana i pracowita. No i, nie wiem dlaczego, trochę jej współczuję. 139 Jayne Ann Krentz - Rozumiem, co masz na myśli. Wydaje mi się, że ona nie tylko jest utalentowana i pracowita - zauważyła Laura z namysłem. - Wiesz, Verity, ona jest jakaś dziwna. - Może wszyscy prawdziwi artyści są tacy dziwni. Może to właśnie sprawia, że tworzą sztukę - zasugerowała Verity. - Może to jest właśnie to, czego brakuje mężczy znom, takim jak mój tato i Jonas, takiego poczucia napę du. - A może masz większe szczęście, niż ci się wydaje powiedziała Laura. - Uważam, że bardzo trudno by było żyć z kimś, kto jest owładnięty jakąś obsesją. - Myślisz, że Caitlin Evanger jest ogarnięta obsesją sztuki? - Nie wiem, czy sztuki, ale ma obsesję, to pewne. Widzę to po jej oczach. Aha, mam kogoś na drugiej linii, muszę kończyć. Zobaczymy się później, cześć. Verity odłożyła słuchawkę i przez kilka chwil siedziała myśląc o oczach Caitlin Evanger. Laura trafiła w sedno. W twardym spojrzeniu Caitlin jest coś niepokojącego. Duchy. Ale to odkrycie sprawiło, że Verity ogarnęło jesz cze większe współczucie. Caitlin i Tavi zamówiły zupę ze świeżego groszku z miętą i jarzynowy pilaw. Caitlin wybrała wino, które Emerson - występujący w charakterze kelnera - zaserwo wał z należytym ceremoniałem. Kiedy wreszcie rozlał je do kieliszków, Caitlin skinęła uprzejmie głową, ale nie wyglądała na szczególnie poruszoną tym przedstawie niem. - 0 Boże - poskarżył się Emerson po powrocie do kuchni. - To dopiero prawdziwa bryła lodu. Brrr. Jonas uśmiechnął się krzywo. - 1 tak miałeś lepiej niż ja. Wczoraj wieczorem musia łem z nią rozmawiać. - Zamknijcie się obaj! - zażądała Verity. - Wy jej po prostu nie rozumiecie, i tyle. - Czyżby? - Ojciec spojrzał na nią kwaśno. - No cóż, teraz twoja kolej. Pytała o ciebie. Verity uśmiechnęła się z dumą. 140 Złoty dar - Prawdopodobnie chce mi powiedzieć, jak bardzo smakował jej pilaw. - Nie liczyłbym na to - rzucił Jonas. - Prawdopodobnie chce cię uprzedzić, że poskarży się na ciebie w sanepi dzie, bo znalazła muchę w zupie. - Profesjonalni restauratorzy nie cenią sobie zbytnio takich dowcipów, Jonas. - Verity przeszła obok niego do jadalni, zdając sobie sprawę, że za jej plecami Jonas i Emerson wymienili znaczące uśmieszki. Ten męski duet staje się coraz bardziej zgrany! No cóż, należało się spodziewać, że obaj dojdą do porozumienia. Są w końcu ulepieni z tej samej gliny. - Jak smakowała kolacja, Caitlin? - zapytała zatrzymu jąc się przy stoliku, który szybko ogarnęła spojrzeniem i stwierdziła, że obie kobiety zjadły prawie wszystko. Pocieszający znak. Na ten oczywisty dowód, że gościom smakuje jej kuchnia, jak zwykle ogarnęło ją zadowolenie. - To było znakomite, Verity. W swojej dziedzinie jesteś prawdziwą artystką. Mam nadzieję, że wiesz o tym. Verity nie mogła pohamować następnego przypływu zadowolenia. - Dziękuję, Caitlin, cieszę się, że ci smakowało. Jak długo jeszcze tu zostaniesz? - Tylko jeden dzień. Miałam zamiar zostać na week end, ale to się okazało niemożliwe. Przyszłam tu dziś specjalnie dlatego, że chciałam cię zaprosić do siebie w poniedziałek. Możesz zostać u mnie na noc i wrócić we wtorek przed południem, tak że zostanie ci sporo czasu do przygotowania lunchu. Mój dom stoi nad brzegiem morza, jakieś półtorej godziny drogi stąd. Co ty na to? Verity mogła się wszystkiego spodziewać, ale nie tego, że Caitlin Evanger zaprosi ją do siebie. Była tak zaskoczo na, że przez chwilkę zbierała myśli. - To bardzo miło z twojej strony, Caitlin. W poniedzia łek? - Przecież w poniedziałek twoja restauracja jest za mknięta, prawda? - No cóż, owszem, ale ja nie planowałam... 141 Jayne Ann Krentz Caitlin uśmiechnęła się do niej niemal błagalnie. - Zrozumiem, jeśli nie będziesz mogła przyjechać. Ale miałam nadzieję, że ci się uda. Muszę przyznać, że nie mam wielu przyjaciół i liczyłam na ciebie. Chciałam też lepiej cię poznać. Kobietom takim jak my należy się jakaś kobieca przyjaźń, nie sądzisz? Verity uśmiechnęła się do niej automatycznie. - Masz absolutną rację, Caitlin. Kobiety takie jak my powinny się zaprzyjaźnić. - Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zrobić sobie dzień wolnego i pojechać nad morze. Poza tym będzie mogła zobaczyć dom i pracownię pra wdziwej malarki. - Czemu nie? Z przyjemnością odwie dzę cię w poniedziałek. - Wysunęła krzesło i usiadła. Musisz dać mi dokładny adres i wskazówki, jak tam dojechać. - Tavi ci wszystko przygotuje, dobrze, Tavi? ki. Tavi bez słowa kiwnęła głową i sięgnęła do małej toreb Stojąc w drzwiach kuchni Jonas obserwował scenę przy stoliku Caitlin. Nie mógł słyszeć rozmowy, ale kiedy Verity usiadła, wydał z siebie odgłos jawnej dezaprobaty, po czym odwrócił się na pięcie i zaczął wycierać stół. - Jakieś kłopoty w sali jadalnej? - zapytał Emerson. Z trzaskiem otworzył puszkę piwa i oparł się plecami o ladę kuchenną. - Chyba tak - odparł sucho Jonas. - Verity właśnie się dosiadła na pogawędkę do swojej dobrej kumpelki, Cait lin Góry Lodowej. Nie mam pojęcia, co Verity widzi w tej babie. Wszystko wskazuje na to, że Evanger dokonuje nadludzkich wysiłków, żeby zrobić z niej swą najlepszą przyjaciółkę. - Może obie doszły do wniosku, że mają ze sobą wiele wspólnego - powiedział z zadumą Emerson. - Obie są samodzielnymi, inteligentnymi i obdarzonymi silną wolą kobietami, które robią karierę zawodową. Mogę zrozu mieć, że mają wiele wspólnych tematów. Jonas spojrzał na niego chłodno. - Verity pod żadnym względem nie jest podobna do 142 Złoty dar tej zimnokrwistej malarki. Nie ma nic wspólnego z tą Evanger, tylko to sobie wyobraża. Ona jest jaskrawym przypadkiem zafascynowanej fanki. - Dopóki Verity się wydaje, że ma coś wspólnego z Evanger, to istotnie ma z nią coś wspólnego - podkreślił rozsądnie Emerson. - Stan faktyczny danej sytuacji nigdy nie ma takiego znaczenia jak indywidualny odbiór rze czywistości. Sam o tym wiesz. - Nie chrzań. Nie jestem w nastroju do słuchania wy kładu na temat różnic między rzeczywistością a jej od biorem. - Jonas odrzucił ścierkę i znowu oparł się o fra mugę drzwi kuchennych. Założył ręce i z namysłem przy patrywał się trzem kobietom przy stoliku. Poza Verity, Caitlin i milczącą kobietą, która jej towarzyszyła, w re stauracji nie było już nikogo. - Jak myślisz, o czym rozmawiają z takim przejęciem? - spytał Emerson stając za jego plecami. - Nie mam pojęcia, ale to mi się nie podoba. Verity wygląda na ogromnie zainteresowaną każdym słowem Evanger. - Martwi cię to? - Po prostu mi się nie podoba - powtórzył Jonas z uporem. - Ona ma zły wpływ na Verity. Emerson roześmiał się. - Moja córka już od dawna umie się o siebie troszczyć. Na samym początku nauczyłem ją zadawania krytycz nych pytań. Tego przede wszystkim powinni uczyć w szkole, ale oczywiście nie uczą. Nie martw się. Ona nie ulega tak łatwo, niczemu ani nikomu. - Wychowałeś interesującą osobę, Emerson. Jest upar ta i niezależna jak muł. - To jeszcze jeden powód, żeby się nie martwić wpły wem Caitlin Evanger. - Ale każdy muł ma swoją słabą stronę. Verity ma swój rozum, ale zaprawiony sporą dawką naiwności. Mimo tego ostrego języka, który sobie wyrobiła w celu samoob rony, jest w gruncie rzeczy niewinna. I jej słabą stroną może być właśnie Caitlin Evanger. Teraz widzę to całkiem 143 Jayne Ann Krentz jasno. Evanger jest o parę lat od niej starsza, żyje stosow nie do swych możliwości, przynajmniej w oczach Verity. A moja szefowa bardzo ceni sobie, gdy ktoś żyje na miarę swoich możliwości. - Wiem. - Emerson napił się piwa. - Łatwo zrozumieć, dlaczego Verity ją podziwia. - Uważam, że najwyższy czas to przerwać. - Jonas wyprostował się. - Powodzenia - mruknął Emerson za jego plecami. Jonas przemaszerował przez salę jadalną i zatrzymał się przy stoliku. Wszystkie trzy kobiety popatrzyły na niego tak, jakby spadł z księżyca. Znacząco spojrzał na Verity. - Najwyższy czas zamykać - powiedział. - Później się tym zajmę. Idźcie z tatą do domu, jeśli już skończyliście. - Verity uśmiechnęła się miło. To tyle, jeśli chodzi o plan numer jeden. Nadeszła pora na zastosowanie planu numer dwa, który wymaga jednak większej subtelności. Opiera się na zasadzie, że jeśli nie da się kogoś pokonać, należy się do niego przyłączyć. Zauważył leżącą przed Verity kartkę. - Co to za mapa? - zapytał. - Jadę w poniedziałek odwiedzić Caitlin. Tavi właśnie narysowała mi mapkę, żebym mogła odnaleźć dom. Jonas poczuł nagle ucisk w żołądku. Zerknął na malar kę i napotkał jej zimny, obojętny wzrok. - Naprawdę? - zapytał cicho. - A co będzie z No Buli, kiedy wyjedziesz? - To żaden problem - zapewniła go Verity. - Wrócę we wtorek dość wcześnie, żeby przygotować lunch. Jonas zdobył się na ostatni wysiłek. - Myślałem, że w poniedziałek pojedziemy razem zwiedzać winnice. Na twarzy Verity pojawił się wyraz kompletnego zasko czenia. Nie mógł jej za to winić. Jeszcze przed minutą wcale nie planował żadnej wycieczki. - Może w przyszłym tygodniu - zastopowała go grze cznie Yerity. 144 Złoty dar Nikt inny, tylko Caitlin Evanger postanowiła rozwiązać ten problem. - Może przyjedzie pan razem z Verity, panie Quarrel? - zaproponowała gładko. - Możecie pojechać wzdłuż wybrzeża i obejrzeć winnice po drodze. W moim domu jest mnóstwo wolnych pokoi. - To bardzo uprzejmie z twojej strony. - Verity z entu zjastycznym uśmiechem zwróciła się do Jonasa. - Praw da? Chcesz pojechać ze mną? Jonas przeleciał w myślach wszystkie możliwe roz wiązania, po czym spojrzał prosto w oczy Caitlin Evanger. - Jasne - powiedział chłodno. - Czemu nie? O wiele później tego wieczoru Tavi, siedząc na skraju łóżka Caitlin Evanger, masowała jej nogę silnymi, troskli wymi dłońmi. - A więc to podziałało - zauważyła z westchnieniem. - Mówiłam ci, że tak będzie. - Caitlin ułożyła się na poduszkach i popijała koniak, który co wieczór stosowała jako środek nasenny. - Wiedziałam, że Ouarrel nigdy nie pozwoli Verity samej pojechać do mnie. A w każdym razie nie wtedy, jeśli istnieje inna możliwość. On mnie nie lubi, a jeszcze bardziej irytuje go fakt, że Verity i mnie łączą przyjacielskie stosunki. Ale dziś dobrze wyczuł, że nie powstrzyma jej przed wizytą u mnie, wybrał więc jedyną dostępną możliwość. - Jedyną możliwość, jaką mu zostawiłaś - uściśliła Tavi, cały czas głęboko uciskając atroficzne mięśnie nogi Caitlin. - Powiedziałam ci, Tavi, że od chwili, gdy ujrzałam, jak on patrzy na Verity, byłam pewna, że ona jest środkiem do manipulowania nim. Tak więc mój plan jest już niemal zrealizowany. - Teraz będziesz mogła wypróbować Cjuarrela z rapierem. - Muszę mieć pewność. Muszę dokładnie wiedzieć, czy on nadal ma ten talent i czy będzie go mógł wykorzystać, 145 Jayne Ann Krentz kiedy nadejdzie pora. - Caitlin uniosła się z poduszek. Wystarczy na dzisiaj, Tavi. - Przecież mówiłaś, że bardzo cię dziś boli? - Tavi przerwała masaż i spojrzała na nią z zaskoczeniem. - Bo to prawda. Ale to dobrze, Tavi. - Caitlin uśmiech nęła się do niej bez śladu wesołości. - Nie rozumiesz? Wykorzystuję go do koncentrowania się na tym, co mam do zrobienia. Nic tak nie wyostrza umysłu jak ból. Prze konałam się, że planowanie egzekucji wymaga odpowied niego hartu ducha. Rozdział ósmy Po kilku milach podróżowania po całko wicie bezludnej okolicy Jonas i Verity wjecha li do małego miasteczka narysowanego na mapce Tavi. Przejechali obok sklepu wielo branżowego i stacji benzynowej, potem mi nęli pocztę i kilka szarych, zniszczonych cza sem i pogodą chałupek. W mikroskopijnej za toce tkwiło rozrzuconych tu i ówdzie kilka zaniedbanych łodzi rybackich, oczekując na przypływ, który chyba nigdy nie nadejdzie. Verity, która od chwili, gdy opuścili Sequence Springs, była w niezmiennie dobrym humorze, doszła do wniosku, że miasteczko jest cudownie malownicze. - Powinnam zabrać ze sobą aparat stwierdziła rozpływając się z zachwytu nad łódkami. - Czy to nie uroczy widok? Jonas był absolutnie nieporuszony. - Cała ta wiocha wygląda jak trupiarnia. Verity poczuła, że dobry nastrój ją opusz cza. Przez całą drogę z Seąuence Springs to147 Jayne Ann Krentz lerowała jego obcesowe i pozbawione entuzjazmu ko mentarze, ale co za dużo, to niezdrowo. - Nie rozumiem, dlaczego chciałeś ze mną jechać rzuciła szorstko. - Wyraźnie widać, że nie sprawia ci to przyjemności. Oderwał uważne spojrzenie od wąskiej, krętej drogi, żeby przez moment spojrzeć jej prosto w oczy. - Nie wybrałem się z tobą po to, żeby się rozerwać. - W takim razie dlaczego nalegałeś, żeby mi towarzy szyć? - Nie miałem wielkiego wyboru. Nie zapominaj, że nie mogłem cię odwieść od tego pomysłu. - Nie zapomniałam - mruknęła. - Ale to nie tłumaczy, dlaczego uważasz, że musiałeś jechać ze mną. - Bo nie chciałem, żebyś jechała sama - powiedział tonem delikatnej defensywy w głosie. - No więc powiem ci coś, Jonas - zapewniła go z ros nącą irytacją. - Jestem już dorosła i od wielu lat podróżuję sama. - Niedawno właśnie miałem próbkę kłopotów, w jakie możesz popaść w samotnych podróżach. Zapomniałaś już, że cię widziałem w Meksyku? Verity właśnie chciała mu powiedzieć, co myśli o jego ohydnej logice, ale coś ją powstrzymało. - Jonas - zaczęła po chwili znacznie delikatniej dlaczego uważałeś, że musisz mi towarzyszyć? Powiedz mi prawdę. Szczerość w jego głosie zaskoczyła ją. - Nie wiem. Ma to coś wspólnego z Caitlin Eyanger. Ta kobieta sprawia, że przechodzą mi ciarki po plecach. Nie chciałem, żebyś tu przyjechała i została z nią sama. Ko niec sprawy. Znajdź inny temat do rozmowy. Podczas weekendu Jonas wielokrotnie powtarzał, że nie zamierza odwiedzać Caitlin Evanger, co tylko utwier dziło Verity w podjętej decyzji. Do ostatniej chwili była przekonana, że jej powie, by pojechała sama. Ale tak nie zrobił. W poniedziałek rano Jonas z rezygnacją włożył parę 148 Złoty dar rzeczy do swej płóciennej torby, rzucił ją na tylne siedze nie samochodu Verity, potem usadowił się z przodu i wy ciągnął rękę po kluczyki. Verity przez chwilę igrała z chęcią powiedzenia mu, żeby został i poszedł z jej ojcem na ryby, ale w końcu podała mu kluczyki. Teraz, kiedy jechali krętą drogą do domu Caitlin, zasta nawiała się, czy podjęła mądrą decyzję. Jonas na każdym kroku i przy każdej okazji wygłaszał deprymujące uwagi. Ale najbardziej zaniepokojona była jego uporem w chęci dotrzymania jej towarzystwa. On nawet sobie nie potrafił tego wytłumaczyć, a co dopiero jej! Nagle pomyślała, że to z powodu duchów. Jonas znowu ma problemy ze swymi prywatnymi duchami z przeszło ści. Zastanawiała się, co ona ma z nimi wspólnego. Po chwili zobaczyli dom. Był wielki, odpychający i zdu miewająco brzydki. Wisiał na brzegu nadmorskiego skal nego urwiska jak wielki owad z olbrzymimi, kasetonowy mi oczami, stawiając opór spienionym falom, kłębiącym się u podnóża klifu. Dopiero gdy podjechali bliżej, zo rientowali się, że efekt złożonego owadziego oka był spowodowany przedziwnie zaprojektowanymi oknami, które wystawały na zewnątrz. - Ten dom wygląda, jakby jakiś szalony amator ,,złota rączka" podokazywał sobie z resztkami betonu i stali skomentował to Jonas. Zatrzymał mały samochód Verity na poboczu, żeby się lepiej przyjrzeć. - Może to jest przykład wyobrażeń architekta na temat sztuki współczesnej - zauważyła Verity. - Niezupełnie tego się spodziewałam. Ten dom nie pasuje do Caitlin. - Och, nie - odparł lakonicznie. -Ja uważam, że pasuje do niej wręcz idealnie. Cały ten beton i stal znakomicie oddają jej osobowość, jeśli oczywiście chcesz znać moje zdanie. - Kiedy będę chciała, to o nie zapytam. - Verity ob serwowała posępną, smaganą wiatrami budowlę. W Sequence Springs dzień był ciepły i słoneczny, ale tu, nad oceanem, niebo było zachmurzone. Morze przypominało 149 Jayne Ann Krentz wyglądem szarą, falistą blachę, rozciągającą się aż po horyzont. Rzut oka na skalne urwisko pozwalał ocenić jego wysokość. Verity pomyślała, że to zupełnie nie przypomina sur fingowej plaży w Kalifornii. Każdy, kto byłby na tyle szalony, by spróbować jazdy na tych falach, zostałby zgnieciony na miazgę u podnóża skał. Ciemny, ponury krajobraz stanowił istne przeciwieństwo słonecznej, pia szczystej plaży. - Dosyć się napatrzyłaś? - zapytał Jonas zapalając po nownie silnik. - W każdej chwili możemy wrócić do mia steczka i zadzwonić do niej, że nie możemy przyjechać. - Nie bądź śmieszny. Mam zamiar odwiedzić Caitlin. - Nie mam pojęcia, co ty widzisz w tej kobiecie. -Jonas zerknął przez ramię do tyłu, żeby sprawdzić ruch na drodze, po czym ostro skręcił kierownicę. - Na jej widok mam gęsią skórkę. - Powiem ci, co w niej widzę - powiedziała spokojnie Verity. - Widzę silną, samotną kobietę, która potrzebuje przyjaciół. Dlaczego nie mogę być jej przyjaciółką? Poza tym, Caitlin i ja mamy ze sobą wiele wspólnego. - Że co?! -Opony zapiszczały na zakręcie, który okazał się trochę za ciasny. Jonas wyrównał skręt tłumiąc pod nosem przekleństwo. - Czyś ty do cna postradała swój malutki rozumek? Nie masz nic wspólnego z Caitlin Evanger. Absolutnie nic! Verity odchyliła się do tyłu i wygodnie oparła. - Nie byłabym taka pewna. Och, muszę przyznać, że nie mam jej talentu. Moje umiejętności są o wiele bardziej przyziemne. Ale w niej samej i w jej stylu życia znajduję coś podobnego. Czy kiedykolwiek zdarzało ci się zerknąć w przyszłość i mieć wrażenie, że już to skądś znasz? - Nie - rzucił lakonicznie, koncentrując się na drodze. -Tylko w przeszłość. Verity zrobiła zdziwioną minę. - Co chcesz przez to powiedzieć? Jonas znowu zdusił przekleństwo. - Nic takiego. Tylko tyle, że można powiedzieć, że 150 Złoty dar przeszłość może być nam jakoś znana. Przecież istnieje. To znaczy, istniała. Jej macki sięgają chwili teraźniejszej. Wszyscy jestesmyjej ofiarami. Ale mówienie tego samego 0 przyszłości nie ma sensu. - A ja myślę, że ma. Patrzę na Caitlin i widzę kobietę, którą mogę się stać za kilka lat. Oczywiście, pomijając jej artystyczny geniusz. Ona stworzyła sobie przestrzeń życiową i całkowicie nią zawładnęła. Jest silna. Wiem, że zatrudniła Tavi do pomocy w codziennych sprawach, ale ma się wrażenie, że gdyby to było konieczne, to znako micie sama by sobie dała radę. - Verity, Evanger jest zimną suką, wierz mi. Mężczyzna rozpoznaje takie kobiety na pierwszy rzut oka. - Mówisz tak, bo ona jasno daje do zrozumienia, że nie potrzebuje mężczyzny. - Verity wzruszyła ramionami. 1 co w tym złego? Daje to jej takie poczucie wolności, jakiego wiele kobiet nigdy nie zazna. Pod żadnym wzglę dem nie jest zależna od mężczyzny, nawet w sprawie swego osobistego szczęścia. Sama się o siebie troszczy i to jej sprawia satysfakcję. Wydawało mi się, że powinie neś podziwiać takie kobiety jak ona. Caitlin nigdy nie będzie stawiać mężczyźnie żądań. Nigdy nie będzie pró bowała przywiązać go do siebie ani zmienić w kogoś, kim on nie jest. Krótko mówiąc, kobieta idealna. - Nie mów za mnie, Verity. Najwyraźniej jesteś ciężkim przypadkiem admiracji swego idola, ale nie wciągaj mnie do tego klubu. - To nie jest kwestia admiracji. Ja ją lubię. Myślę, że brak jej przyjaciół i ja chcę być jej przyjaciółką. I to tyle. - Verity uśmiechnęła się gorzko i wyjrzała przez okno. Może istotnie lepiej będzie zmienić temat. - Pewnie tak, skoro nie okazujesz zbyt wiele rozsądku. - Jonas, ostrzegam cię, jeśli nie zaczniesz zachowywać się przyzwoicie, zwolnię cię ze skutkiem natychmia stowym. - Tak jest, wasza wysokość. Wolała nie odpowiadać na taką prowokację. Od chwili, gdy postanowił dać jej więcej czasu, był w dość dziwnym 151 Jayne Ann Krentz nastroju. Ta decyzja była bardzo wspaniałomyślna, ale Verity doszła do wniosku, że wcale nie potrzebuje więcej czasu. Będąc z takim mężczyzną jak Jonas należy za akceptować fakt, że ten związek długo nie potrwa. Pomy ślała, że szkoda by było marnować ten czas, który im pozostał. Jonas, tak jak jej ojciec, zniknie któregoś dnia. A to w końcu właśnie ojciec nauczył ją cieszenia się każdą chwilą, jaką niesie życie, bo nigdy nie ma żadnych gwa rancji. Za każdym razem, kiedy myślała o tym, ile wspólnego mają ze sobą Jonas i ojciec, odczuwała nieprzyjemny ucisk w żołądku. Kilka razy dziennie powtarzała sobie, że będzie lepiej, jeśli krótki romans z Jonasem zostanie stłumiony w zalążku. Tego tylko brakowało, żeby się wiązać z facetem, który nie uznaje żadnej z wyznawa nych przez nią wartości. Jednak z drugiej strony, biorąc pod uwagę jej zaawan sowany wiek i widoki na przyszłość, należy się jej chyba choć jeden seksualny związek. - No, to jesteśmy - zakomunikował Jonas parkując samochód na szerokim, wyżwirowanym podjeździe. - Nie widzę, żeby się ktoś śpieszył nas przywitać. Może nikogo nie ma? - Nie rób sobie takiej nadziei. - Verity otworzyła drzwi czki i wysiadła. Wiatr od morza rozwiał jej włosy. Dżinsy i koszula w kratę okazały się niewystarczającą ochroną przed ostrymi, kąsającymi powiewami, sięgnęła więc na tylne siedzenie po żółtą sztormówkę. Kiedy kończyła ją zapinać, trzasnęły drzwiczki z dru giej strony auta. Jonas wyprostował się, oparł niedbale o dach samochodu i przyglądał się odpychającej budowli od frontu. - Można by się spodziewać, że drzwi nam otworzy sługa Igor - zauważył kwaśno. Zanim Verity zdążyła mu odpowiedzieć, Tavi Monahan otwarła szerokie, szare wrota. Stanęła na szczycie beto nowych schodów wiodących do wejścia i popatrzyła na nich bez jakiegokolwiek wyrazu. 152 Złoty dar - Caitlin będzie zadowolona z waszego przyjazdu powiedziała bardzo cicho, choć sama daleka była od okazania radości. Verity pomyślała, że za tą spokojną, uprzejmą miną kryje się jakiś strach. - To dobrze, że choć jedna osoba będzie zadowolona - mruknął Jonas wyjmując z samochodu swoją torbę i małą walizkę Verity. Verity po raz drugi postanowiła udawać, że nie dosły szała jego złośliwości. Jedynym możliwym rozwiązaniem w pewnych sytuacjach jest zignorowanie takiego faceta. Przeszli za Tavi przez hall wyłożony posadzką z sza rego i. czarnego kamienia. Właściwie wszystko w tym do mu było utrzymane w szarej i czarnej tonacji. Verity w duchu przyznała rację Jonasowi. Tego architekta nie wątpliwie poniosło. Niezwykłe okna od frontu, tak bardzo przypominające z daleka oko owada, rozciągały się na trzech poziomach budynku. Dom Caitlin był tak samo niezwykły w środku jak na zewnątrz. Schody ze stalowymi poręczami łączyły różne poziomy, jednak pokoje, które Verity widziała idąc za Tavi na najwyższe piętro, miały dość niezwykłe kształty. Ścia ny nie były proste i zbiegały się pod dziwnymi kątami. Do szerokich schodów w pewnym momencie dochodziły in ne, węższe, prowadzące z tyłu domu. W połowie długiego, pomalowanego na kolor okrętów wojennych korytarza, Tavi otwarła drzwi i ukazała im pokój w barwach granitu, ze ścianą z wypukłego szkła od strony oceanu. Głównym meblem było łóżko z czterema słupkami baldachimu, jednak zupełnie inne niż wszystkie łóżka tego rodzaju, jakie Verity dotąd widziała. Słupki nie były wyrzeźbione z drewna dębowego ani z mahoniu były metalowe. Cztery proste, monolityczne kolumny sięgały do samego sufitu. Na łóżku leżała szaro-czarna narzuta. - Jaki interesujący pokój! - zawołała z wymuszonym entuzjazmem. Rozbawione i lekko ironiczne spojrzenie Jonasa przy pomniało jej mimo woli, że ,,interesującą" nazwała jego 153 Jayne Ann Krentz ars amandi. Z jego oczu wyczytała, że zapamiętał poprze dni kontekst, i zaczerwieniła się. - Pański pokdj jest na końcu korytarza, panie Ojuarrel - powiedziała Tavi. - Zaprowadzę pana. Caitlin będzie was oczekiwać na dole. - Chwileczkę - mruknął Jonas na widok starego rapiera zawieszonego na ścianie nad łóżkiem. Podszedł bliżej i obserwował broń w milczeniu, w ogóle jej nie dotykając. Verity podążyła za nim wzrokiem i ujrzała długą, deli katnie wykutą szpadę osadzoną na metalowej tarczy. Wąska, ostro zakończona klinga wystawała z bogato zło conej rękojeści, w której tkwiło coś w kształcie małego pierścienia. - Czy to stara szpada? - zapytała z ciekawością, wi dząc nagłą fascynację Jonasa. - To rapier. Sądzę, że z połowy osiemnastego wieku. Albo cholernie dobry falsyfikat. - Jonas odwrócił się i spojrzał na Tavi. - Czy pani pracodawczyni jest kole kcjonerką, czy to tylko dekoracja pokoju? Tavi popatrzyła na rapier bez specjalnego zaintereso wania. - Był tutaj, kiedy parę lat temu Caitlin kupiła dom. Inny wisi w pańskim pokoju. Wygląda na to, że poprzedni właściciel był kolekcjonerem. Po jego śmierci spadkobier cy sprzedali posiadłość i nie interesowali się tym, co było w środku. O ile mi wiadomo, rapiery są oryginalne, ale nie mogę być stuprocentowo pewna. W każdej sypialni wisi jeden rapier. Caitlin nigdy nie poddawała ich ekspertyzie. Jonas kiwnął głową i popatrzył na Verity. - Zaniosę torbę do swojego pokoju i wrócę tu za kilka minut - powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Dobrze, Jonas - odparła posłusznie jak mała dziew czynka, wyraźnie sobie z niego dworując. - Będzie, jak każesz. Caitlin czekała na nich na parterze, w długim, szarym pokoju z widokiem na morze. Stała zwrócona w stronę okna. Kiedy weszli, odwróciła się i podparła na hebanowej 154 Złoty dar lasce. Jej wzrok powędrował ku Jonasowi, ale odezwała się do Verity. - Dziękuję, że przyjechałaś, Verity. W jej słowach kryło się coś więcej niż sama uprzej mość. Brzmiało to jak odrobina ulgi, jakby Caitlin obawia ła się, że nie skorzystają z jej zaproszenia. Verity ogarnę ło współczucie. Ruszyła ku niej z serdecznym uśmiechem i ciepło, po kobiecemu, uściskała swą gospodynię. - To my dziękujemy za zaproszenie, Caitlin. Jaki wspa niały widok! Wygląda na to, że caluteńkie wybrzeże masz tylko dla siebie. - Lubię, gdy nic mnie nie rozprasza podczas pracy. Ten ohydny dom odpowiada moim zapotrzebowaniom. Caitlin wskazała gościom niską, wyściełaną ławę, przykry tą szarym jedwabiem. - Usiądźcie, proszę, Tavi kończy przygotowywać lunch. Na okres waszego pobytu poleci łam jej stosowanie się do wymogów kuchni wegetariań skiej. - To bardzo uprzejme z twojej strony. - Verity od chrząknęła. - Mam nadzieję, że to jej nie przysporzy wiele dodatkowej pracy. Mnie się udaje przygotować posiłek z tego wszystkiego, co zazwyczaj podaje się do befszty ka, a poza tym nie jestem wybredna, możesz mi wierzyć. - Nie próbuj tylko zamawiać w pobliskim barze ham burgerów albo frytek- poradził Jonas. - Będzie potem tyle gadania, że to się nie opłaci. - Nie usiadł na miejscu wskazanym przez Caitlin, ale podszedł do okna i podzi wiał widoki. Verity wbiła wzrok w jego plecy, ale on nic sobie nie robił z tego karcącego spojrzenia. - Jonas ma szczególne poczucie humoru - uprzedziła nową przyjaciółkę. - Wiem, pamiętam o tym - powiedziała Caitlin. - Może po lunchu zechcecie się przejść wzdłuż skał? Od morza zbliża się burza, prawdopodobnie dotrze do nas w nocy, a kiedy sztorm nadciąga znad oceanu, to widok ze skał jest niesamowity. Pamiętajcie tylko o tym, że musicie być nadzwyczaj ostrożni. Poprzedni właściciel tego domu 155 Jayne Ann Krentz płócien, niezbyt dużych, zaś na środku podłogi ustawio no sztalugi, olbrzymi stół, pokryty kilkoma warstwami różnych farb, oraz kilka malarskich narzędzi. Jedno duże płótno, o wiele większe od pozostałych, stało oddzielnie, oparte o wewnętrzna ścianę. Było starannie przykryte materiałem. - Czy właśnie nad tym obrazem teraz pracujesz? zapytała Verity, wskazując na nie. - Żądza krwi jest skończona - odparła Caitlin obojęt nym tonem. - Namalowałam je kilka miesięcy temu. Mam zamiar sprzedać je na aukcji. Do tego czasu nikomu nie pozwolę go obejrzeć. - Na aukcji? - Verity wpatrywała się w przykryty obraz, zastanawiając się, co tam jest pod spodem. - W jakimś domu aukcyjnym w San Francisco? - Nie - zaprzeczyła zdecydowanie Caitlin. - Sama ją poprowadzę, tu, w tym domu. Na licytację Żądzy krwi zostanie zaproszona tylko wąska, starannie wybrana gru pa ludzi. - Czy aukcja odbędzie się wkrótce? - Verity była coraz bardziej zaciekawiona, choć sama nie wiedziała dlaczego. - Owszem - potwierdziła Caitlin. - Niedługo. - Spojrza ła szybko na Jonasa, który z miernym zaciekawieniem rozglądał się po białej pracowni. - Może zejdziemy na dół? Tavi już z pewnością podała do stołu. różnym wieczorem Tavi odprawiała cały rytuał przy gotowywania swej pracodawczyni do nocnego spoczyn ku. Zdjęła suknię z Caitlin, uwolniła jej nogę z metalowej obręczy i podała kieliszek koniaku. - On może wcale tego nie dotknąć - ostrzegła. - W jej pokoju przed południem nie tknął rapiera i kiedy poka zywałam mu jego pokój, też nie ruszył tamtego. Może wcale nie będzie próbował. - Nie będzie w stanie się powstrzymać przed wzię ciem go do ręki, choćby na chwilę - powiedziała Caitlin z ponurą pewnością w głosie. -Jest stworzony dla niego. Pochodzi z odpowiedniej epoki, ma odpowiedni kontekst 158 Złoty dar historyczny i jest oryginalny. A co więcej, chociaż ty i ja nie możemy tego wyczuć, z pewnością zawiera potężny ładunek ciężkich, gwałtownych emocji i wszystkie wibra cje towarzyszące gwałtowi i śmierci. Jakżeby mógł nie wziąć go do ręki, choćby na moment? Rapier będzie go przyciągał jak magnes. A kiedy już go zdejmie ze ściany, żeby mu się przyjrzeć, będziemy miały pewność, że ciągle posiada ten dar. Zobaczymy jego reakcję. - Popa trzyła na ekran małego monitora stojącego na stoliku obok łóżka. - Kamera działa. Na monitorze widniał czarno-biały obraz długiego, ostro zakończonego rapiera, wiszącego na ścianie sypial ni Jonasa. Tavi niechętnie skinęła głową. - Ustawiłam ją dziś rano i dwukrotnie sprawdziłam, kiedy Ames z Quarrelem poszli po południu na spacer. Jeśli Quarrel dotknie rapiera i to dotknięcie da jakiś wido czny efekt, będziemy to mogły zobaczyć. Chyba że do tknie go po zgaszeniu światła, wtedy kamera tego nie pokaże. - Nie będzie dotykał tak cennego przedmiotu po ciem ku. Obejrzy go przy zapalonym świetle. - Jesteś pewna, że poznasz, czy wyczuwa rapier? zapytała Tavi z powątpiewaniem. - Nie rozumiem... - Wiem-przerwała jej Caitlin.-Jestem pewna. Widzia łam, co się z nim działo, kiedy dotykał czegokolwiek, co miało silny ładunek emocjonalny. - Nie wiem, czy mam wierzyć w ten jego talent. - W psychometrię? - Caitlin upiła łyk koniaku, cały czas wpatrując się w nieruchomy obraz na monitorze. Uwierz, Tavi. To naprawdę istnieje. Pięć lat temu dopro wadziło go niemal do zabójstwa. - Skoro tak uważasz... -Tavi skrzywiła się nieznacznie. - Ale jeśli masz rację, i jeśli ten rapier wywrze na niego tak silny wpływ, to co go powstrzyma przed takim samym szaleństwem jak wtedy? Może nas w nocy wszystkich pozabijać. Caitlin pokręciła głową. 159 Jayne Ann Krentz - Nie, będziemy bezpieczne tak długo, jak długo kon tekst teraźniejszości jest zdecydowanie odmienny od kontekstu historycznego, w którym rapier był użyty. Wy niki badań naukowych świadczą o tym jednoznacznie. - Jak sądzisz, co on zrobi dziś w nocy? - Prawdopodobnie tylko dotknie rapiera, ponieważ nie oprze się ciekawości, po czym szybko go odrzuci, kiedy poczuje, że to dla niego zbyt mocne przeżycie. W ten sposób postępował z przedmiotami podczas sesji badaw czych, które obserwowałam w Vincent. - Caitlin nadal wpatrywała się w ekran. - Ciekawa jestem, co się dzieje w jego głowie, kiedy dotyka starych przedmiotów i czuje ich minione wibracje. Ciekawa jestem, co on wtedy widzi. Tavi wzdrygnęła się i milcząc rozpoczęła masaż nogi Caitlin. Nadal nie wiedziała, w co wierzyć, ale jednego była pewna - że nie da się uzdrowić umysłu jej drogiej, okaleczonej przyjaciółki. Caitlin ma swoje prawo do zem sty. Na ekranie monitora obraz wciąż pozostawał nieru chomy. Jonas spojrzał na zegarek i odłożył książkę. Czytał zbiór poezji Lorenza di Medici, który wypożyczył z bib lioteki Emersona Amesa. Wziął ze sobą z niejasnym po stanowieniem, że przydałoby się trochę podszlifować własne utwory liryczne. Jeśli już się uczyć, to u samego mistrza. Lorenzo był prawdziwym człowiekiem Renesansu znawcą sztuki, przebiegłym finansistą, politykiem, na uczycielem i poetą. Do tego wszystkiego nieźle władał szpadą, co udowodnił w dniu, w którym pokonał napast ników, próbujących dokonać w kościele zamachu na jego życie. Człowiek ten miał także dość frywolne poczucie humo ru. Jonas często delektował się jedną z karnawałowych pieśni, którą Lorenzo napisał dla uczestników pochodu. Był to pean na cześć Bachusa, namiętności i tańca. Wino, kobiety i śpiew. Ale pod lekkimi słowami wiersza kryło się 160 Złoty dar subtelne ostrzeżenie, że życie jest krótkie, więc głupotą by było wyrzekanie się i niedocenianie jego przyjemno ści. Lorenzo prawdopodobnie coś przeczuwał, bowiem umarł mając zaledwie czterdzieści trzy lata. Jonas zamyślił się na moment - już wkrótce sam osiągnie ten wiek. Zmarnował wiele lat, uciekając przed czymś, czego sam nie rozumiał i czego nie był w stanie kontrolować. Ktoś mógłby przypuszczać, że poszedł za radą Lorenza, w ciągu ostatnich pięciu lat wybierając życie pełne przyjemności, ale on wiedział, że to niepraw da. Wstał ze stalowego, wyściełanego szarą skórą fotela i podszedł do okna. Wcześniej już zdjął koszulę i buty, miał na sobie tylko dżinsy. Chciał od razu iść do łóżka, ale to sięokazało niemożliwe. Sypialnia była przepełniona niepokojącymi fluidami, które go męczyły i wprawiały w niemiły nastrój. Jonasowi nie podobał się ten pokój, ten dom i cała ta sytuacja. Poczucie zła było silniejsze niż kiedykolwiek. Wszystko, co dotyczyło Caitlin Evanger, włączało jego wewnętrzne dzwonki alarmowe. Bardzo chciał, żeby Verity zrozumiała jego uczucia i wrażenia, ale jej tak choler nie zależało na przyjaźni z Caitlin! Wpatrywał się w cie mność za oknem i zastanawiał się, ile ta kobieta wie o jego przeszłości. Ten pokój rzeczywiście fatalnie na niego działał. Nie trzeba było mieć wielkiej intuicji, by zgadnąć, co było głównym źródłem jego złego samopoczucia. Jonas wie dział od samego początku, jaki jest powód. To rapier, wiszący na ścianie sypialni. Ten przedmiot aż kipiał rezonansem. Przez ostatnią godzinę Jonas próbował go ignorować. Patrząc w okno myślał o własnym życiu. Już dość dłu go odpychał od siebie swą przyszłość. Teraz, kiedy odna lazł Verity, zdał sobie sprawę, że zaczyna myśleć i godzić się z przyszłością, tak samo jak do tej pory czynił z prze szłością. Burza, która przez całe popołudnie zbierała się i krąży161 Jayne Ann Krentz ła nad morzem, rozpętała się przed godziną i teraz osiąg nęła apogeum. O wypukłe okna uderzał deszcz, a wiatr zawodził odbijając się od skal. Jonas przypomniał sobie opowieść Caitlin o śmierci poprzedniego właściciela do mu. Potem pomyślał o Verity i zastanawiał się, czy leży w łóżku i wsłuchuje się w odgłosy burzy, rozmyślając przy tym o duchu Sandąuista. Był taki wieczór, kiedy Verity patrzyła na niego inaczej niż zwykle. Miał wtedy niesamowite wrażenie, wydawało mu się, że patrząc tak, widzi dużo więcej, niżby sobie tego życzył. Uciekł od wspomnień o tej nocy, kiedy się kochali. Tak rozpaczliwie jej pragnął po doświadczeniu z pistoletami! Po uporczywym ściganiu jej w wyobraźni, wzdłuż nie kończącego się korytarza, nie był w stanie oprzeć się pokusie zdobycia Verity naprawdę. Poczuł w całym ciele ból, ogarniający go na wspomnie nie miłosnej nocy z Verity. Zatopił się w niej wtedy bez reszty. Marzył, żeby to się powtórzyło. Dotrzymanie obietnicy, że nie będzie naciskał, kosztowało go wiele samozaparcia. Wciąż czuł słodki ciężar jej nóg, ostre paznokcie wbijające mu się w ciało. Była taka zwarta, taka gorąca i słodko, cudownie, choć niewinnie, zmysłowa. Jonas ciągle nie mógł wyjść z podziwu, że Verity tyle lat czekała na przeżycie tych cudów namiętności. Po chwili skrzywił się na myśl o tym, jak wszystko zaprzepaścił przez nierozwagę i niezręczność. Uświado mił sobie wyraźnie, że pod pewnym, bardzo istotnym względem, Verity nadal czeka na to przeżycie. Tamtej nocy nie zaznała w jego ramionach ostatecznego spełnie nia i wykopała go z łóżka, zanim zdążył pomyśleć o po wtórnej szansie. Od tej pory oboje czujnie obchodzą się wkoło i należy się spodziewać, że ten ryzykownie zrównoważony układ wypadów do przodu i odwrotów prędzej czy później trzaśnie z wielkim hukiem. Był cały obolały z pragnienia ponownego kontaktu z Verity. Odwrócił się od okna w pełni świadomy swego pobu162 Złoty dar dzenia. Już sama myśl o nagiej Verity w jego ramionach spowodowała erekcję. To się staje śmieszne. W jego wieku należałoby mieć o wiele silniejszą samokontrolę! Może zimny prysznic pomoże? Przechodząc obok spowitego cieniem rapiera pomy ślał, że ten tępy ból pożądania ma przynajmniej jedną dobrą stronę - usunął myśli o tym przedmiocie. Wszedł do błyszczącej nierdzewną stalą łazienki i zapalił światło. Kuracja wodna będzie szokująca, ale prawdopodobnie dość skuteczna, w każdym razie pomoże mu zapanować nad szalejącymi hormonami. Pod tym jednym względem Verity doprowadzi go wkrótce do szaleństwa! Ten mały tyran prawdopodobnie nawet sobie nie zdaje sprawy z tego, co z nim wyczynia. Zastanawiał się, jak długo jeszcze jej na to pozwoli. Położył dłoń na guzikach od dżinsów, marząc o tym, by zamiast nich dotykać bielizny Verity, kiedy nagle poczuł gwałtowne wibracje rapiera. Przez krótką chwilę przez głowę przelatywała mu seria gwałtownych emocji. Wściekłość, żądza, strach. Nie ulegało wątpliwości, że siła przyciągania przedmio tu znacznie wzrosła. Pozostałości minionych czasów, tkwiące w stalowym ostrzu, miały wielką moc. Zbyt wiel ką. Dobrze wiedział, że lepiej będzie, jeśli przestanie się jej opierać. Przeszedł przez pokój, żeby się przyjrzeć rapierowi. Zmniejszając odległość między sobą a tym przedmiotem, był narażony na coraz większy jego wpływ. Byłoby lepiej, gdyby wyniósł rapier z pokoju. Postanowił umieścić go na noc w szafie. Podszedł do ściany i jeszcze silniej odczuł działanie starego metalu. Nie ma wątpliwości, ta broń jest oryginal na. Mógł się założyć, że stal była wykuta w Mediolanie. Żadna kopia nie spowodowałaby w nim takiego napięcia. Rapier pochodził z epoki, na którą psychika Jonasa była szczególnie wyczulona. Podniósł ręce i po krótkiej chwili wahania dotknął kra wędzi metalowej tarczy, dbając o to, by nawet nie musnąć 163 Jayne Ann Krentz rapiera. Była w nim skumulowana zbyt duża dawka ener giiZdjął tarczę ze ściany i ruszył do szafy, myśląc jedno cześnie, że gdyby go teraz zobaczyła Verity, bez wątpie nia uznałaby go za wariata. Sam się w duchu zastanawiał, czy to aby nie jest prawda. Był akurat na środku pokoju, kiedy zrozumiał, że fatalnie się przeliczył. Wpadł w potworną pułapkę. Choć jego palce były w sporej odległości od metalowe go ostrza, to jednak zadygotał od napływu potężnych uczuć negatywnych, nagromadzonych w rapierze w cią gu czterystu lat. W jednej chwili znalazł się w nie kończą cym się korytarzu. Uświadomił sobie, że upiorne macki starych emocji już na niego czekają. 1 wkrótce go dopad ną, węsząc i dysząc z żądzy posiadania. Instynktownie walczył z przymusem rzucenia się w ten psychiczny tu nel, wiedząc, że ta droga prowadzi do szaleństwa. Zawsze to wiedział, ale nie było ucieczki przed pełzającymi jak węże wstęgami starej nienawiści, pożądania i zemsty. Czoło miał zroszone potem, który spływał cienkimi strużkami po skroniach. Ze wszystkich sił uczepił się resztek świadomości. Zatoczył się, stracił równowagę i upadł na kolana. Tylko kilka przedmiotów, których do tykał, wywarło na niego tak silny wpływ. Tej nocy czeka go zguba w ciemnym korytarzu. Przeszłość weźmie nad nim górę i albo go zabije, albo doprowadzi do szaleństwa. Za wszelką cenę musi się pozbyć rapiera. Musi upuścić tarczę, do której broń jest przymocowana. To takie proste! Wystarczy tylko puścić to cholerstwo! Jonas zmusił się do rozluźnienia uścisku. Ale siła przyciągania rapiera była o wiele gwałtowniejsza i bar dziej nieodparta, niż przypuszczał. Odczuwając jej dzia łanie uświadomił sobie, że nigdy dotąd nie było to tak straszne, z wyjątkiem tego dnia w laboratorium, kiedy omal nie zabił innego człowieka. Jaką głupotą było dotykanie tarczy! Powinien wyczuć, jak silny jest ten rapier. Ale tak wiele czasu upłynęło od eksperymentów na uniwersytecie, że niemal zapomniał, 164 Złoty dar jak silna może być przeszłość. Być może doświadczenie zścipistoletami pozwoliło mu nabrać zbyt wielkiej pewno siebie. Albo delikatne poczucie zaufania, rosnące w nim od dnia, kiedy odnalazł Verity. Jonas potrząsnął głową, usiłując zrozumieć, jak mu się udało puścić i odrzucić pistolet. Przypomniał sobie, że wziął go do ręki i jednocześnie skierował myśli ku Verity. Ona tam była, biegła przed nim wzdłuż korytarza, on ją ścigał. Nie zdołał jej dotknąć, ale znalazł się na tyle blisko, by odczuć, że ona przyciąga go tak samo mocno, jak trzymany w ręku pistolet. A co więcej, przyciągała także wijące się wstęgi emocji, nad którymi mogła zapanować! Verity! Gdyby tylko mógł jej teraz dotknąć, miałby szansę oprzeć się przyciąganiu rapiera. Musi dotrzeć do Verity! Z wysiłkiem stanął na nogi, zachwiał się i oparł o łóżko. Metalowa tarcza wyśliznęła mu się z dłoni i uderzyła o podłogę z głośnym hukiem. Rapier oderwał się i poto czył po posadzce. Zanim Jonas zdążył odskoczyć, rapier przekoziołkował dwukrotnie i zatrzymał się na jego nagiej stopie. Zawrzała w nim furia. Mordercza, wszechogarniająca furia. Zabije tego człowieka, który próbował zgwałcić jego damę! Musi zobaczyć krew tego łotra zalewającą posadz kę palazzo, zanim wzejdzie dzień. Pochylił się i uchwycił rapier. Musi się dostać do Verity. Jego czerwownowłosa dama jest w śmiertelnym niebez pieczeństwie! Musi się do niej dostać i zabić człowieka, który jej zagraża! Rozdział dziewiąty Verity balansowała na krawędzi snu i ja wy, kiedy drzwi do jej sypialni otwarły się z łoskotem. Wyrwana z drzemki pomyślała, że to wiatr wybił jedno z wypukłych okien. Usiadła oparta o poduszki i gwałtownie za mrugała, próbując oprzytomnieć. Chociaż pokój był pogrążony w ciemności, zauważyła jaśniejszą, szarą smugę w miej scu, gdzie powinny być drzwi, i wtedy zrozu miała, że są otwarte. Widziała przez nie spo wity w mroku korytarz. Zanim zdążyła się zdziwić, jakim cudem mogły się otworzyć do wewnątrz, skoro zawiasy były z drugiej stro ny, zobaczyła majaczącą w wejściu męską postać. Z trudem rozpoznała przedmiot, tkwiący w prawej ręce mężczyzny. Po chwili zrozumiała. To był papier. Chciała krzyknąć, ale w tej samej chwili mężczyzna wszedł do środka, posuwając się na ugiętych nogach krokiem wytrawnego 166 Złoty dar szermierza. Biała błyskawica za oknem oświetliła na mo ment jego szczupłą, silną sylwetkę i groźny kształt nagie go ostrza, które dzierżył w dłoni. Wtedy go rozpoznała. - Jonas! Mężczyzna tak mocno drgnął na dźwięk imienia, jakby dosięgła go jedna z błyskawic, przelatujących po cie mnym niebie. Verity ujrzała, że gwałtownie potrząsnął głową, jakby chciał oprzytomnieć, po czym bezszelestnie zbliżył się ku niej i stanął w nogach łóżka. Kiedy wyraźnie ujrzała broń, zauważyła, że ostrze nie było skierowane na nią. Verity przesuwała się na łóżku do tyłu, aż oparła się o ścianę. - Jonas, na litość boską, co się z tobą dzieje?! - Głos miała szorstki ze strachu i napięcia. - Dotknij mnie. - Głos Jonasa był tak ochrypły, że niemal nierozpoznawalny. - Dotknij mnie! Verity pomyślała, że Jonas tkwi w szponach jakiegoś sennego koszmaru. Dopóki ma w ręku ten rapier, nie dotknie go za żadne skarby. Obudzony w środku dręczą cego snu, mógłby ją łatwo pomylić z jakimś wyimagino wanym wrogiem. Trzymał rapier tak, że było widać, iż umie się z nim obchodzić, nawet przez sen. Ostrożnie przechyliła się ponad krawędzią łóżka. I wtedy zdała sobie sprawę, że coś złego dzieje się z całym pokojem. Miała wrażenie, że ściany wokół niej się wykrzywiają, stają nierzeczywiste. Zalała ją nowa fala przerażenia. - Jonas, obudź się! Słyszysz? Obudź się! Jego oczy płonęły w ciemności. - Verity, dotknij mnie. Trzymaj mnie, bo już nigdy mi się to nie uda. Dotknij mnie! Zapragnęła uciec, ale rozpacz w głosie Jonasa po wstrzymała ją. Stanęła obok łóżka, nocna koszula plątała się jej wokół nóg. Głęboko zaczerpnęła tchu i gwałtownie szukała słów, które zdołałyby wyprowadzić Jonasa z de lirium. Zrobił krok ku niej i wtedy zrozumiała, że podszedł za blisko. Znalazła się w pułapce. 167 Jayne Ann Krentz Pokój przestał się dziwacznie skręcać. Verity znowu znalazła się w tym straszliwym korytarzu, którym ucie kała tej nocy, kiedy Jonas wziął do ręki jeden z pistoletów pojedynkowych. - Verity, nie uciekaj ode mnie! Słyszała w myślach te słowa, odbijające się echem z odległego końca tunelu. Wpadła w panikę. Teraz była pewna, że to Jonas ją ścigał w tym ciemnym, bezkresnym korytarzu. Próbowała uciekać, ale nogi odmówiły jej po słuszeństwa. Przypominało to bieg przez stawiającą silny opór wodę. Teraz i ona doświadczała sennego koszmaru. - Zatrzymaj mnie. Zatrzymaj mnie, bo będę zgubiony! W słowach tych brzmiało stanowcze żądanie i jedno cześnie błagalna prośba. 1 właśnie owo błaganie poruszy ło jej serce. Verity drżąc zatrzymała się w korytarzu i bezradnie się odwróciła, by stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, który ją prześladował. Nie mogła uciec przed tą prośbą. Przez jedną straszliwą chwilę nie mogła go dojrzeć. Tunel był ciemny, a do tego wił się jeszcze i formował. Była w pełni świadoma obecności Jonasa, świadoma za cieśniającej się między nimi szczeliny, ale jeszcze nie mogła go zidentyfikować. Coś poruszyło się w ciemności i raz jeszcze Verity poczuła gwałtowną chęć ucieczki. Instynkt podpowiadał jej, że powinna się odwrócić i wziąć nogi za pas. - Nie! Nie uciekaj ode mnie. Jesteś mi potrzebna. Pomóż mi! Verity oddychała gwałtownie, jakby po szaleńczym biegu,,A potem zrobiła krok naprzód w ciemnej sypialni. Jednocześnie poruszyła się w ten sam sposób w koryta rzu, podążając za głosem, który ją wzywał. Mgliste cienie zawirowały wokół niej, ale bała się spojrzeć na nie z bli ska. Błyskawica ponownie rozpruła granatowe niebo i zim ne, białe światło na chwilę zalało cały pokój. Verity, otumaniona, ujrzała dwie rzeczywistości naraz, pokój, w którym spała, i wnętrze ciemnego korytarza. W sypial168 Złoty dar ni Jonas wciąż trzymał rapier w ręce, ale drugą wyciągnął do Verity. Jego biało oświetlona twarz przypominała ma skę. Zanim światło błyskawicy zgasło, Verity dojrzała w jego oczach pragnienie, rozpaczliwą nadzieję i uporczywe żą danie. Dłużej się nie wahała. Nie wiedziała, co tu się dzieje, co jest nie tak, ale nie miała cienia wątpliwości, że Jonas jej potrzebuje. Wyrwała się z paraliżującego uścisku strachu i rzuciła w jego ramiona. Zatrzymała się na twardej, nagiej piersi Jonasa z takim impetem, że zachwiał się pod jej ciężarem. Objął ją lewą ręką tak mocno, że zabrakło jej tchu. - Verity! W tej samej chwili, w powstałym w wyobraźni koryta rzu, odnalazła w końcu Jonasa i wyciągnęła do niego rękę. Jego wysunięte dłonie dotknęły jej palców. Wstęgi o bar wach przemocy - czarne, krwawe, niektóre stalowoszare - zawyły w ciasnej przestrzeni ciemnego tunelu i owinęły się wokół niej, jakby gwałtownie przyciągnięte przez dziewczynę. Miała wrażenie, że szykowały się na Jonasa, ale zostały zmuszone do zmiany kierunku poprzez jej obecność. Verity chciała krzyczeć, ale nie mogła. - Nie bój się - powiedział Jonas w korytarzu. - One cię nie skrzywdzą. Masz nad nimi władzę. Przyciągasz je i trzymasz. Możesz je unieszkodliwić, uratować mnie. Jesteś moją opoką. Nie zrozumiała z tego ani słowa, ale w sypialni rapier spadł nagle do jej stóp, a Jonas konwulsyjnie uścisnął ją wolną ręką. Korytarz i zakrzywione ściany zniknęły. Jonas raz jeszcze gwałtownie zadrżał. Verity otuliła go ramionami i trzymała mocno, jakby się bała, że jej uciek nie. Słyszała jego głęboki, urywany oddech i czuła przez włosy żar rozpalonej twarzy. - Verity. Verity! - Jonas trzymał się jej kurczowo, jak liny ratunkowej. Ciało miał sztywne i cały był napięty. Nie wiesz... nawet nie wiesz, co dla mnie zrobiłaś. Po169 JayneAnn Krentz wstrzymałaś te siły i zatrzymałaś mnie tutaj. - Wodził dłońmi po jej ciele, jakby się chciał upewnić, że jest cała, prawdziwa, z krwi i kości. Zasypywał jej włosy, twarz i skronie tysiącami pocałunków. Z ust spływały mu na miętne, urywane słowa, pełne triumfu i ogromnej ulgi. Gdybyś tylko wiedziała, co zrobiłaś. Niech to szlag trafi, skarbie... Nie mogę ci tego wytłumaczyć. Nie teraz. Jesz cze nie teraz. Chcę ciebie. Boże, jak ja ciebie pragnę! - Jonas, proszę cię, powiedz mi, co się stało? - Uniosła głowę i ujęła jego twarz w dłonie. Będzie go trzymać w tym uścisku tak długo, aż zmusi do wytłumaczenia tego wszystkiego. - O co tu chodzi? - Później - wystękał, zamykając jej usta gwałtownym pocałunkiem. - Później, potem. Wszystko potem. Przysię gam. Teraz muszę cię mieć. Płonę z pożądania. Dotknij mnie, sama zobacz, jak cię pragnę. Za chwilę eksploduję. Złapał ją za nadgarstek i przesunął jej dłoń w dół, przycisnął do sztywnego wybrzuszenia rozsadzającego mu dżinsy. Verity odruchowo się cofnęła, czując bijący stamtąd żar. Próbowała uwolnić rękę, ale on trzymał ją mocno i jęczał z rozkoszy pod jej dotykiem. Wściekłość wojownika, która przepełniała Jonasa w chwili, gdy wszedł do sypialni, ustąpiła miejsca dzikie mu pożądaniu. Verity wyraźnie wyczuła tę zmianę. Była wstrząśnięta spostrzeżeniem, że oba te uczucia były ze sobą w pewnym sensie powiązane. Zaniepokoił ją ten fakt, ale zanim zdążyła poważniej się nad tym zastano wić, Jonas wziął ją na ręce i miękko ułożył na łóżku, po czym szarpnął zapięcie dżinsów i po sekundzie stanął przed nią nagi i w pełni gotowy. Wyczuwała tkwiące w nim napięcie i zdeterminowanie. Kiedy zbliżał się do niej, pod skórą drgały mu mięśnie. Verity wstrzymała oddech, gdy szybko pochylił się nad nią i przykrył ją swym ciężkim ciałem. Jego pożądanie było gwałtowne i niepohamowane, niczym fala przypły wu. Verity nagle odczuła podobną reakcję. Wsunął nogi międzyjej kolana i podwinął brzeg nocnej koszuli aż do talii. 170 Złoty dar - Chcę cię mieć - wy szeptał chrapliwie. - Tak cholernie cię chcę. Muszę cię mieć. Jesteś moja. Jego dłonie paliły jak ogień. Pożądanie Jonasa udzieliło się jej, wiła się pod nim, szaleńczo odpowiadając na jego pieszczoty. Zalała ją kaskada uczuć o niesamowitej roz piętości, od podniecenia aż po bolesne pragnienie speł nienia. Czuła się wolna i spętana zarazem. - Tak - zawołała cicho, gdy jego dłoń zbliżyła się do jej ciepłych, wilgotniejących intymnych miejsc. Pod jego zaborczym dotykiem wygięła się w łuk i przylgnęła do piersi jonasa. - Tak, Jonas! W odpowiedzi mruknął coś chrapliwie, układając się międzyjej udami. Z pochyloną głową całował jedwabistą skórę, przygryzał ją z rozkoszną delikatnością. Verity szarpała swoją koszulą, usiłując zdjąć ją z siebie całkowicie. Uniosła się i podparła na jednym łokciu, ale zanim zdążyła ściągnąć ją przez głowę, rozległ się ostry dźwięk dartego materiału - delikatna koszula trzasnęła pod niecierpliwymi dłońmi Jonasa. Ten dźwięk ostudził częściowo jej pełne oszołomienia pożądanie. Głęboko zaczerpnęła tchu i uspokoiła się. - Nie. Nie myśl o tym. Nie teraz - przemawiał do niej gardłowym szeptem. Zebrał resztki koszuli nocnej i od rzucił na bok. - Nie martw się niczym. Myśl o nas. Obejmij mnie, Verity. Połóż na mnie dłonie i obejmij mnie tak jak w tym korytarzu. Spojrzała mu w twarz, nagle czymś przestraszona. Znieruchomiała pod nim. - Jonas, ja nic z tego nie rozumiem. Zaklął w cichej rozpaczy. Potem zamknął oczy i zacis nął zęby, próbując ze wszystkich sił zapanować nad sobą. Verity niemal fizycznie to wyczuwała: napiął wszystkie mięśnie i był twardy jak skała, oddychał głęboko. Przez moment oboje leżeli nieruchomo. Po chwili Jonas rozwarł powieki i wtedy dojrzała tlący się w nim ogień, który częściowo zadusił. - Nie masz się czego bać - powiedział gardłowo. - Ja cię nie skrzywdzę. 171 Jayne Ann Krentz Strach powoli zaczynał ją opuszczać. Kojącymi muś nięciami palców gładziła go palcami po plecach. - Wiem - szepnęła. I naprawdę wiedziała. Nie miała naj mniejszego powodu, by się go bać. To tylko ta niewytłuma czalna sprawa, to coś dziwnego w nim, budziło jej obawy. Pochylił się nad nią. Patrząc w oczy Verity przesuwał ciepłą dłoń wzdłuż jej ciała, pieszcząc piersi i brzuch. Palce mu drżały od zmysłowego napięcia, gdy dotknął wewnętrznej strony ud. Ale teraz w pełni nad sobą pano wał. Pieścił ją nadal długimi pociągnięciami dłoni. Verity nie mogła oderwać od niego wzroku, cały czas patrzyli sobie w oczy. Jonas złapał ją w pułapkę - jego tak wyraźne pożądanie spowijało ją równie mocno, jak jego ramiona. Nie przerywał pieszczot ani na chwilę. - Dotknij mnie znowu - poprosił zduszonym szeptem. - Proszę, Verity! Z wahaniem uległa tej prośbie i przesunęła palcami po skręconych włoskach na jego piersi, potem niżej, po ostrzejszych, okalających męskość. Kiedy dotknęła in tymnego miejsca, a on wydał z siebie zduszony jęk, na moment wstrzymała oddech. Pochylił głowę i odnalazł ustami jej pierś. Delikatny pączek szybko stwardniał pod pieszczotą jego języka i zębów. Verity głęboko zaczerpnęła tchu, potem odetchnęła i rozluźniła się. Tym razem miękko rozchyliła nogi pod lekkim naporem Jonasa. - Mocniej - jęknął, gdy pieściła go palcami. Wsunął się głębiej w jej dłoń, zwilżając ją widocznymi oznakami podniecenia. Verity wzmocniła uścisk. - O, tak - wystękał, obdarzając kochankę równie in tymną pieszczotą. Mocne, długie palce krążyły wokół małego, ciasnego wejścia między udami Verity, które rozwierało się powoli jak pąk kwiatu. - O, tak - mruknął ponownie, czując, jak jej ciało się otwiera i przygotowuje, by go przyjąć. - Och, skarbie, jesteś taka cieplutka i wil gotna, taka cudowna. Taka wspaniała. Nie bój się. Nie ma się czego bać. Przysięgam ci. 172 Złoty dar Verity zadrżała, gdy znów ogarnęła ją fala podniecenia. Poruszała się niespokojnie, otwierając się na jego dotyk. Pocałował ją mocno i głęboko, wsuwając jednocześnie jeden z palców w jej wilgotny tunel. Erotyczne drgania języka współgrały z ruchami pieszczącego palca. Kombi nacja obu tych pieszczot była szalona, wręcz trudna do zniesienia. Jonas doprowadził ją niemal do szaleństwa. W białej gorączce pożądania utonęły resztki obaw i uniosła ciało, przywierając do Jonasa w milczącym, kobiecym żądaniu. On zaś nie potrzebował dodatkowej zachęty. Wyciągnęła po niego ręce tak, jak uczyniła to w ciemnym tunelu. A on zbliżył się do niej, zalał powodzią pocałunków rozpalone piersi, biodrami rozwarł miękkie uda i legł na niej całym ciężarem. Sięgnął w dół i rozwarł jej delikatne płatki mocnymi, czułymi palcami, a potem wszedł w nią z drżącym jękiem. Gwałtowność jego zmysłowego ataku wprawiła Verity w konwulsyjne drżenie. Tym razem nie był to prawdziwy ból, jednak tak samo jak za pierwszym razem czuła, że jest za ciasna. Zrozumiała, że wciąż jeszcze nie jest przygotowana. Albo Jonas jest po prostu dla niej za duży. Wszystkie delikatne mięśnie w dolnej części ciała miała rozciągnięte do granic możliwości. Krzyknęła nagle, po części z bólu, po części z namiętności, ale Jonas zdusił jej krzyk pocałunkiem. - Zostań ze mną - wymruczał niskim głosem w jej usta. - Nie zostawiaj mnie samego. Nie teraz. Zostań ze mną. Trzymaj mnie mocno! Verity otworzyła oczy. W miarę jak dostosowywała się do niego, zaczynała coraz szybciej oddychać. Może jed nak wcale nie jest za duży? Może jest akurat w sam raz? Jonas zacisnął mocniej palce na jej ramionach, a ona uniosła głowę i dojrzała, że wpatruje się w nią zamglony mi oczami. Rozpoczął w niej powolne ruchy, wpadając wkrótce w pulsujący rytm, który odbijał się echem w każ dym koniuszku nerwów Verity. Kiedy Jonas wsunął się w nią niemal całkowicie, a po173 Jayne Ann Krentz tern wysunął, poczuła nagle gdzieś głęboko w ciele uczu cie mrowienia. Czuła go w sobie całego, gdy się wdzierał w wąskie przejście i wypełniał ją całym sobą. Ogarnęło ją pragnienie spełnienia, zupełnie dotąd nie znane. Przy lgnęła do Jonasa i zdumiała się czując, jak ciasno go obejmuje w środku w gwałtownej chęci zdobycia czegoś, czego sama nie umiała określić. - Tak, właśnie tak, skarbie - wyszeptał. Te ciche słowa, pieszczące, błagające, wzmogły jeszcze pożądanie. Tak, tak dobrze. Oddaj mi się cała, daj mi wszystko... Boże, czuję, jak mnie ściskasz. Taka ciasna, taka gorąca. Pozwól mi zostać w tobie do końca... Do samego końca. Nie chcę o niczym myśleć, tylko o tym, jaka jesteś cu downa... Fala wstrząsającego, gwałtownego orgazmu spadła na Verity jak grom z jasnego nieba. Oddała się temu przeży ciu bez reszty. - Jonas! - O, tak. Chryste, tak! Tak. Tak! - Raz jeszcze mocno zadrżał, po czym znieruchomiał na krótką chwilę, z za mkniętymi oczami i sztywnym grymasem na twarzy. Potem zapanowała cisza. Verity powoli dochodziła do siebie, najpierw uświada miając sobie, że za oknem wciąż szaleje burza, a dopiero potem, że mężczyzna, który na niej leży, jest bardzo ciężki. Dość długo jednak leżała spokojnie, wsłuchując się w jego ciężki oddech i rozkoszując się własnym zaspoko jeniem. A więc to o to w tym wszystkim chodzi! Uśmiechnęła się leciutko i pokiwała palcami u nóg. Następna błyskawica rozdarła niebo i w jej świetle Verity ujrzała leżący na podłodze rapier. Błyskawicznie przypomniały się jej wydarzenia tej nocy. W platynowym blasku ostrze wyglądało na mokre, jakby umoczone w świeżej krwi. Białe światło zniknęło, pogrążając pokój w miłosiernym mroku. Verity poczuła, że opuszczają spokój i zadowolenie. - Jonas? - Dotknęła jego ramienia. - Jonas, śpisz? 174 Złoty dar - Nie. - Nawet nie uniósł głowy z jej piersi. Na sutku czuła jego gorący oddech. - Czy... Dobrze się czujesz? - Wspaniale. Dzięki tobie. - Ziewnął. - Chwileczkę-powiedziała trochę ostrzejszym tonem. - Żebyś mi się nie ważył usnąć na mnie. Słyszysz? Muszę z tobą porozmawiać. - Rano. Klepnęła go karcąco po ramieniu. Zajęczał w odpowie dzi. - Nie, nie rano - upomniała go surowo. - Teraz. Na miłość boską, co się dzisiaj z tobą działo? Po co przynio słeś tu ten rapier? Miałeś jakiś koszmarny sen? Jonas tak długo nie odpowiadał, że pomyślała, iż mimo wszystko zasnął. Ale w końcu westchnął ciężko, niechęt nie się z niej zsunął, i ułożył na plecach. Zasłonił sobie twarz przedramieniem. - Można to tak nazwać - powiedział cicho. - Jonas... Zdjął rękę z oczu i podparł się na łokciu, żeby móc patrzeć na Verity. Wyraz twarzy miał spokojny i ostrożny, ale oczy błyszczały mu w mroku. Florenckie złoto. - To długa historia, Verity. Jesteś pewna, że chcesz jej teraz wysłuchać? - Jestem absolutnie pewna, że chcę jej teraz wysłuchać - potwierdziła surowo, sadowiąc się wygodnie z podusz ką za plecami. - Chcę wiedzieć, co się stało. Często miewasz złe sny? - Nie, jeśli jestem ostrożny - wycedził gorzko i usiadł na brzegu łóżka. - 1 wierz mi, że przez ostatnie pięć lat byłem bardzo ostrożny. - Wstał, podszedł do okna i za patrzył się w ciemne niebo. - Ani nie zrozumiesz, ani nie uwierzysz choć w jedno moje słowo, Verity. Pomyślisz, że zwariowałem. Czasami sam tak myślę. - Spróbuj. Pokręcił głową. - Wolałbym trochę poczekać. Może gdy lepiej mnie poznasz, to zaczniesz mi ufać. 175 JayneAnn Krentz - Jonas, ja muszę wiedzieć, co tu się dzieje. Niezależ nie od tego, jak się wszystko ułoży, coś się właśnie między nami zaczęło. Jeśli mam z tobą sypiać, choćby od czasu do czasu, musisz mi to wytłumaczyć, - Cóż za żądania. - Skrzywił usta w gorzkim uśmie chu. - Straszna z ciebie despotka, skarbie. - Mam prawo wiedzieć o tobie więcej, Jonas - nalegała stanowczo, acz z godnością. - Chyba tak. No cóż, równie dobrze możemy mieć to wszystko za sobą. Kiedy usłyszysz, co ci mam do powie dzenia, to prawdopodobnie i tak się ode mnie odsuniesz. - Nawet nie wiesz, ile potrzeba, żebym się odsunęłapowiedziała z lekką dumą w głosie. - Zapomniałeś już, że ojciec zapewnił mi praktyczną edukację? Mieszkałam w wielu miejscach i widziałam niejedno. I chociaż kiedy się poznaliśmy, byłam jeszcze dziewicą, to wcale nie znaczy, że miałam nadopiekuńczego ojca. On nie ma zaufania do ludzi wychowywanych w puchu. Jonas oparł się o stalowy parapet i pokiwał głową. - Znając twego ojca jestem skłonny ci uwierzyć. No dobrze, zaczynajmy. Słyszałaś kiedykolwiek o zjawisku nazywanym psychometrią? Verity milczała przez chwilę. Tego się nie spodziewała. Oczekiwała raczej jakiegoś długiego wywodu na temat koszmarów sennych i wytłumaczenia ich przyczyn. Była przygotowana do wysłuchania opowieści o strasznych wydarzeniach z życia Jonasa, które prześladują go do dzisiaj. - Masz na myśli powiązanie myśli i rzeczy? - zapytała ostrożnie. - To, że jakoby niektórzy ludzie dotykając przedmiotów mogą wyczuwać ich historię? - Tak. - Przeczesał ręką włosy. - Powiązanie myśli i rzeczy. Ja mam takie zdolności, Verity. Wierz mi. Nie dawno oskarżałaś mnie, że zaprzepaściłem swój talent, ale zapewniam cię, że te zdolności to nie talent. To przekleństwo. Verity zmarszczyła czoło, trawiąc w myślach tę infor mację. Nigdy nie zajmowała się zbytnio tak zwanymi 176 Złoty dar zjawiskami paranormalnymi. Zainteresowanie tymi spra wami uważała zawsze za wariactwo. Wariactwa mogą być interesujące, ale nikt nie traktuje ich poważnie. Jonas jest ostatnią osobą, którą by podejrzewała o coś takiego. - Dlaczego myślisz, że masz zdolności psychometryczne? - zapytała podejrzliwie. - Ja nie myślę - wycedził - ja wiem. - Jonas, proszę cię, nie warcz na mnie. Próbuje to zrozumieć. Mruknął coś pod nosem i westchnął. - Wiem, Verity, ale nie umiem tego wytłumaczyć w ża den odpowiedni, łatwy sposób. - Kiedy po raz pierwszy pomyślałeś, że możesz mieć te... hmm, zdolności psychometryczne? - zaczęła go delikatnie podpytywać. - Nie traktuj mnie tak, jakbyś uważała, że mam oma my. Na pierwszym roku college'u zacząłem się zastana wiać, czy coś ze mną jest nie w porządku. Najpierw to nie było nic poważnego. Tylko jakiś przebłysk świadomości w chwili, gdy trzymałem jakiś przedmiot, który był bar dzo stary i który otaczała złowroga aura. - Jak na przykład stary rapier? Ponuro pokiwał głową. - Kiedy dorastałem, nie miałem wielu okazji zwiedza nia muzeów lub oglądania kolekcji starych eksponatów. W mojej dzielnicy myślało się raczej o teraźniejszości niż o przeszłości. Po odejściu ojca matka sama mnie wycho wywała. Była sekretarką i nigdy nie wystarczało nam pieniędzy. Tak więc moje zainteresowania koncentrowały się na chwili obecnej i najbliższej przyszłości. Najpoważ niejszym życiowym problemem było to, czy w przyszłym miesiącu elektrownia odetnie nam prąd, bo znowu nie zapłaciliśmy rachunku. - Rozumiem, o czym mówisz - powiedziała Verity z nagłym, niespodziewanym współczuciem. - Takie życie zmusza do myślenia o tym, co się dzieje tu i teraz, masz rację. Tato nigdy się specjalnie nie przejmował pieniędz mi. I wcale nie dlatego, żeby było ich tyle, że nie trzeba 177 Jayne Ann Krentz się było martwić, poza okresem, kiedy sprzedał Porówna nie. Nawet wtedy, jak pamiętam, dość szybko się rozeszły. To ja zawsze musiałam załatwiać takie sprawy, na przy kład przekonywać naszą gospodynię, żeby poczekała na pieniądze jeszcze z miesiąc.., Jonas uśmiechnął się do niej z lekką kpinką. - Nie zaskoczyłaś mnie. To by tłumaczyło kilka twoich aktualnych problemów. Rozzłościła się. - Nie rnam żadnych aktualnych problemów, poza jed nym, który próbuję właśnie rozwiązać, a mianowicie co ci się stało tej nocy! - Przepraszam. - Uniósł rękę w uspokajającym geście. - Nie wiem, czy mój dar jest czymś, co posiadałem zawsze, ale nie miałem możliwości rozwinięcia go na skutek braku odpowiednich bodźców, czy też były to zdolności, które rozwinęły się później w sposób natural ny. Ta sprawa była jedną z wielu, które faceci w białych laboratoryjnych kitlach próbowali wyjaśnić. Verity poczuła rosnące zaciekawienie. Może istotnie chodzi tu o coś więcej niż wyobraźnię Jonasa? - Byłeś badany? - Bez przerwy, w kółko. Pewien ekscentryczny wycho wanek Vincent, Elihu Wright, ofiarował uczelni spory fundusz, ale zaznaczył, że pieniądze mają być przezna czone na badanie zjawisk parapsychologicznych. Człon kowie zarządu byli wstrząśnięci, ale nie mieli zamiaru zrezygnować z żywej gotówki, tak więc badania ruszyły pełną parą. Tam, gdzie są pieniądze, nigdy nie zabraknie naukowców chętnych do wykorzystania ich, niezależnie od tego, jak dziwaczny byłby temat badań. Przez pewien czas Wydział Badań Zjawisk Paranormalnych Vincent Col lege był najlepiej wyposażony w kraju. Swoją drogą, nie mieli zbyt wielkiej konkurencji. - Przez pewien czas? Jonas wykrzywił usta w ironicznym uśmieszku. - Doszły mnie słuchy, że wydział został rozwiązany dwa lata temu. Wright umarł, a zarząd nie zdołał znaleźć 178 Złoty dar innych źródeł finansowania, ponieważ zbyt wiele osób uważało, że jeśli szkoła traci pieniądze na badania zja wisk paranormalnych, to musi być niewiele warta. W każ dym razie zarząd postanowił zrezygnować z tego przed sięwzięcia. Mała strata, jeśli chcesz znać moje zdanie. Ci faceci to stado wampirów. - Mów dalej - ponagliła go Verity, kiedy zamilkł na dłuższą chwilę. - Prawdopodobnie badania, które na mnie przeprowa dzano, rozwinęły mój talent - powiedział w końcu. Zostałem zakwalifikowany do programu badań, bo wyka zywałem niewielkie oznaki zdolności psychometrycznych. Kiedy program zakończono, mój talent był w pełni rozwinięty. - W jaki sposób zostałeś wybrany na obiekt badawczy? - Rutynowo sprawdzano wszystkich studentów w po szukiwaniu osób, wykazujących ślady zdolności paranor malnych. Zgodziłem się na te badania, ponieważ sam byłem ciekawy. Już ci mówiłem, że na początku, gdy dawano mi do ręki jakiś przedmiot o burzliwej historii i pochodzący z epoki, która jest mi bliska, mogłem wy czuć jedynie delikatny przypływ odmiennej świadomo ści. Ale w miarę postępu badań, moje zdolności rosły. - Uważasz, że proces badawczy wyostrzył je i rozwi nął? - To było jedyne wytłumaczenie, które każdemu przy chodziło do głowy. Na wydziale zrobiłem furorę. Zaczy nałem być coraz bardziej niespokojny, bo po każdej próbie czułem, że zaczyna się dziać coś bardzo dziwne go. Ale nikogo nie obchodziły moje zmartwienia. Każdy naukowiec w okolicy miał na mnie chrapkę. Byłem naj ważniejszym nabytkiem laboratorium od chwili, gdy po raz pierwszy zakupili stado białych myszy. Z biegiem czasu miałem tyle samo do powiedzenia na temat prze prowadzanych na mnie badań, co one. - To by mnie nieźle wkurzyło - powiedziała szczerze Verity. - Wkurzało mnie, nie przeczę. Prawdę mówiąc kilka 179 JayneAnn Krentz razy zrobiłem karczemną awanturę. Ale zawsze wraca łem. Nie mogłem się oprzeć. Zacząłem w końcu źle sy piać, opuszczać posiłki i zajęcia. Nie miałem prawie wcale żadnego życia towarzyskiego. Przyznaję, że do pewnego momentu byłem tak samo zafascynowany jak wszyscy. Chciałem wiedzieć, co to wszystko znaczy. A nawet wię cej, chciałem się dowiedzieć, jak doskonalić te moje zwariowane zdolności. Do cholery, to przecież była jakaś część mnie! Miałem prawo wiedzieć, o co chodzi. - Co to znaczy, doskonalić? - Verity, postaraj się zrozumieć. Im silniejszy był ten mój dar bądź przekleństwo, jakkolwiek to nazwiemy, tym mniejszą miałem nad nim kontrolę. To zaczynało wyglą dać tak, jakby przeszłość czekała tuż obok, za bardzo kruchą barierą. - Czekała? - Czekała, żeby mnie chwycić w szpony albo mnie wciągnąć, albo mnie posiąść. Czułem, że potrzebuje tylko dostępu, przekroczenia bariery. - Czy reagowałeś w ten sposób na każdy stary przed miot? - Nie. Szczególnie silnie reagowałem na te, które pocho dziły z okresu między czternastym a szesnastym wiekiem. - To rozkwit Renasansu - mruknęła z zastanowieniem. Jonas wzruszył ramionami. - Obiekty z tej epoki były dla mnie najbardziej atra kcyjne. Mam wrażenie, że zawsze byłem szczególnie zainteresowany tą epoką. W końcu wybrałem ją na spe cjalizację, a potem się z niej doktoryzowałem. Nic w mo im dzieciństwie ani młodości nie predysponowało mnie do takiego zainteresowania. Ale talent nie ogranicza się do tej strefy czasowej. Mogłem wyczuć autentyczne po chodzenie tych pistoletów pojedynkowych, na przykład, chociaż są niemal o dwieście lat młodsze. Jednak wszyst ko, co pochodzi z innej epoki, wydaje mi się dużo słabsze i ma na mnie mniejszy wpływ. Mogę wtedy trzymać na wodzy swoje reakcje. Jedynie przedmioty z Renesansu stanowią prawdziwe niebezpieczeństwo. 180 Złoty dar - Wyczuwasz także coś we współczesnych przedmio tach? - zapytała Verity, głęboko zainteresowana pomimo dręczących ją wątpliwości. - Granicę stanowi osiemnasty wiek. Nigdy nie miałem żadnych szczególnych odczuć związanych ze współczes nymi obiektami. 1 Bogu dzięki. - Dlaczego tak mówisz? - Sama pomyśl, ile przedmiotów mogłoby uruchomić mój niebezpieczny talent. Pistolety, noże, samochody po wypadkach i całe mnóstwo innych rzeczy. I chociaż przedmiot musi mieć związek z przemocą, to ich lista jest nieograniczona. - Tak, rozumiem. - W każdym razie badania robiły się coraz bardziej niebezpieczne. Coraz częściej się zdarzało, że dotykając przedmiotu naładowanego starymi, gwałtownymi emo cjami, zaczynałem się do niego przyłączać. Za każdym razem mocniej. Przez długi czas byłem na tyle pewny siebie, by myśleć, że mogę panować nad tym, co się ze mną dzieje. Ale stopniowo zacząłem sobie zdawać spra wę, że grozi mi niebezpieczeństwo całkowitego przygnie cenia, pochłonięcia. I jeśli tak się stanie... - Przerwał gwałtownie. - Pewnego dnia tak się stało. Verity patrzyła na niego spokojnie. Bez względu na sy tuację, nie miała wątpliwości, że Jonas wierzy w to wszyst ko, co jej opowiada. W Vincent College musiało się stać coś złego, coś, co wpłynęło na ostatnie pięć lat jego życia. - Powiedziałeś, że groziło ci niebezpieczeństwo, że zostaniesz pochłonięty. Co to znaczy? - zapytała cicho. Mimowolnie przypomniała sobie psychiczny korytarz. Czy czułeś się tak, jakby coś lub ktoś usiłował cię wciąg nąć w przeszłość? Jonas zamknął oczy i oparł twarz na ręce, którą opierał o framugę okna. - Nie. To było tak, jakby siły, które wyzwalałem z prze szłości, próbowały mnie wykorzystać jako narzędzie w teraźniejszości. Byłem dla nich łącznikiem, kanałem. Miałem wrażenie, że jeśli utracę kontrolę, będę zgubiony, 181 Jayne Ann Krentz pochłonięty przez emocje towarzyszące każdemu z tych przedmiotów, których właśnie dotykałem. To przypomi nało coś w rodzaju opętania. Jakbym tracił duszę. Chole ra, mówiłem ci, że to będzie trudne do wytłumaczenia. - Ja cię słucham, Jonas. - Jasne. Ale nie wierzysz w ani jedno słowo, co? My ślisz, że należy mnie zapakować w kaftan bezpieczeń stwa? - Jak na razie nie wyrażam opinii. Ojciec nauczył mnie tego między innymi, że nie należy pochopnie wyciągać wniosków ze spraw lub zjawisk, których nie rozumiem. Co zrobiłeś, kiedy uświadomiłeś sobie, że możesz stracić panowanie nad zdolnościami psychometrycznymi? Uniósł głowę i popatrzył na Verity z napięciem. - Zacząłem się sam wypróbowywać. Dotykałem przed miotów, które mnie najbardziej przyciągały, i walczyłem z tym, co próbowało mnie dosięgnąć w teraźniejszości. Kiedy czułem niebezpieczeństwo ulegnięcia tym wpływom, uciekałem, wycofywałem się. Zrobiłem pewne postępy, ale okazały się bronią obosieczną. Mogłem zapanować nad moimi umiejętnościami, kiedy dotykałem przedmiotów nie nasyconych przemocą. Ale kiedy dotknąłem czegoś, co było unurzane w starej krwi, nienawiści lub gniewie, emocje kumulowały się wokół obiektu dużo, dużo silniej niż przed tem. W końcu zrozumiałem, że będę zdolny wyrwać się im, ale że cena tej walki będzie wysoka. Prędzej czy później przypłacę to życiem, lub jeszcze gorzej, moimi zmysłami. I wtedy omal nie zabiłem laboranta. - O Boże, Jonas! - Verity ścisnęła w dłoniach poszewkę kołdry. - To było podczas badania? Milcząc pokiwał głową. - Opowiedz mi o tym - nalegała. Jonas głęboko zaczerpnął tchu. - Zacząłem wykonywać ekspertyzy dla kilku muzeów i prywatnych kolekcjonerów. Wieści o moim dotyku, jak to nazywano, rozeszły się dość szeroko, a co więcej, badania laboratoryjne miały wiele dowodów na to, że jestem w stanie określać autentyczność różnych starych 182 Złoty dar przedmiotów. Ludzie, którzy mieli wątpliwości co do niektórych swoich eksponatów, szukali u mnie potwier dzenia opinii rzeczoznawców, a inni chcieli znać wartość ewentualnych nowych nabytków. I pewnego dnia ktoś wpadł na pomysł przeprowadzenia eksperymentu z wło ską szpadą z piętnastego wieku. Naukowcy prowadzący badania mieli pewną teorię. - Jaka to była teoria? - Jeden z nich wpadł na pomysł, że jeśli otoczenie będzie przypominało scenerię z przeszłości i jeśli się stworzy odpowiednie warunki dla szpady, to połączenie między mną a przeszłością będzie bardziej bezpośred nie. Przy pomocy ludzi z wydziału sztuki jakiś mądrala zbudował dekorację przedstawiającą uliczkę w renesan sowym mieście. To nie było takie trudne, po prostu wypożyczyli trochę rekwizytów z przedstawienia Romea i Julii. - I co się stało? - Wszedłem w dekoracje, chwyciłem szpadę i zanim zdążyłem mrugnąć, zostałem opanowany przez cudze emocje. - Czyje? - Wiem tylko tyle, że on żył we Florencji podczas panowania Lorenza di Medici i miał na imię Giovanni. Widziałem go tylko przez kilka sekund. Czasami w kory tarzu są... obrazy, wizje. Gioyanni brał udział w ulicznej walce. Nic nadzwyczajnego w tamtych latach. Właśnie zabijał jakiegoś człowieka. Czułem wszystkie emocje, które skumulował w sobie kilkaset lat temu, kiedy walczył na śmierć i życie tą szpadą, którą trzymałem w ręku. - Mogłeś czuć to wszystko? - wypytywała. - Byłem dosłownie naładowany tym wszystkim, co on czuł w tamtej chwili, kiedy myślał, że prawdopodobnie za chwilę umrze. Cała ta wściekłość, rozpacz i potężna fala adrenaliny pulsowały we mnie tak, jakbym to ja sam walczył. Miałem w ręku szpadę, którą on wtedy trzymał. Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem ciemną, mokrą ulicę we Florencji. W moich myślach laboranci zmienili się 183 Jayne Ann Krentz w grupkę morderców, którzy się do mnie zbliżali. Kiedy jeden z nich podszedł do mnie ze strzykawką, zareago wałem instynktownie, potraktowałem to jak truciznę, w której miał być unurzany czubek szpady. - Zaatakowałeś laboranta myśląc, że to zabójca z piętna stego wieku -wywnioskowała cicho Verity. Niepokoił ją fakt, że Jonas głęboko wierzy w to, co mówi. Cokolwiek zaszło w laboratorium Vmcent College, jedno było pewne: napraw dę próbował kogoś zabić. - Mój Boże, Jonas, Pokaleczyłeś go? - Omal go nie wypatroszyłem. To nie był rapier, który jest bronią kłującą, była to raczej szabla o prostej klindze, wąski miecz. Taką bronią można zrobić niezłą jatkę, w każdym razie dużo większą niż szesnastowiecznym rapierem. - Jonas, przestań. Zabiłeś go? Zawahał się. - Nie. - Zdążył uciec? - Nie. Zraniłem go. Ciężko zraniłem. Ale zanim zdąży łem go wykończyć, komuś udało się do mnie doskoczyć na tyle blisko, by mi zrobić zastrzyk. Odwróciłem się i prawie go dopadłem, kiedy narkotyk zaczął działać. Kiedy się ocknąłem, byłem przywiązany do szpitalnego łóżka, a wszyscy patrzyli na mnie z pełną podniecenia grozą. Nigdy nie zapomnę tych min. Potem mi powiedzia no, że przez dwie doby nie można było nawiązać ze mną kontaktu. Nie mieli pewności, czy jestem przytomny, czy tylko udaję. Ja wiedziałem jedno: że omal nie straciłem zmysłów usiłując zapanować nad tym, co przepłynęło z Giovanniego na mnie. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że gdybym naprawdę zabił tego laboranta, to to coś pochłonęłoby mnie całkowicie. Kiedy się pozbierałem, uzmysłowiłem sobie, że drugi raz już mi się nie uda. Wiedziałem także, że ci cholerni naukowcy nie mogą się doczekać chwili, kiedy mnie ponownie zaciągną do labo ratorium. - Tak więc porzuciłeś wszystko, co się wiązało z do świadczeniami w Yincent. 184 Złoty dar - Nie porzuciłem, Verity. Ja zwiałem. Ratowałem życie. Na pięć długich lat. - A co ja mam z tym wszystkim wspólnego, jonas? Zdobyła się wreszcie na odwagę i zadała mu to pytanie. Nagle poczuła, że boi się odpowiedzi. Popatrzył na nią surowo. - Nie rozumiesz? Z twojego powodu przestałem uciekać. - Przeze mnie? - Patrzyła na niego zdumiona i zakło potana. - Od pierwszej chwili, kiedy na meksykańskiej ulicy znalazłem twój kolczyk, wiedziałem, że jesteś dla mnie czymś w rodzaju klucza do tajemnicy. W jakiś sposób byłaś ze mną związana. Zrozumiałem, że tylko ty możesz zapanować nad tymi emocjami w korytarzu. Zanim cię spotkałem, nie byłem nawet pewien, czy to, co się w nim dzieje, można w ogóle kontrolować. Ale wiem, że z tobą mogę tam wejść. Verity siedziała nieruchomo, jakby zahipnotyzowana jego słowami. - Jonas, co ty mówisz? - Że z tobą mam szansę poradzenia sobie z tą klątwą, która ma nade mną władzę. Jesteś moją liną ratunkową, której się mogę uchwycić, kiedy przeszłość spróbuje wedrzeć się do mnie w teraźniejszości. Uważam, że z to bą mogę zapanować nad moimi zdolnościami psychometrycznymi. Rozdział dziesiąty Następnego ranka Verity, schodząc na dół, by towarzyszyć swej gospodyni przy śniadaniu, była przygnębiona i zamyślona. Jednocześnie czuła się wykończona i dziwnie napięta. Była to dość szczególna mieszanka nastrojów. Wydarzenia ubiegłej nocy nie dały jej zasnąć aż do czwartej nad ranem, a wstała już o siódmej. Jonas nie został u niej na resztę nocy. Z pewnością by to zrobił przy odrobinie za chęty z jej strony, ale Verity go nie zachęci ła. Chciała zostać sama, żeby się nad wszyst kim zastanowić. Pomyślała ironicznie, że to już chyba zwyczaj: po każdym kochaniu się z nim odczuwa potrzebę dojścia do sie bie. Dlaczego ten facet nie może być zwyczajnym maniakiem seksualnym, stworzonym do łatwych, nieskomplikowanych romansów? Wszystko by wtedy było o wiele prostsze. Miała doświadczenie w trzymaniu takich go ści na dystans. 186 Złoty dar Jonas jednak zostawił rapier w jej sypialni. Zakomuni kował jej otwarcie, że jeśli go podniesie, znajdzie się w takiej samej sytuacji, jak w chwili wtargnięcia do jej pokoju. - Jestem pewien, że nie życzyłabyś sobie tego - powie dział sucho, źle znosząc odmowę. go-odwiesimy na miejsce. Nie - zgodziła się skwapliwie. - Tego nie chcę. Jutro - Możesz go sobie powiesić na ścianie - zakomuniko wał jej bez cienia zainteresowania - albo go zrzucić ze skały. Wszystko mi jedno, co z nim zrobisz. Nie będę już tu więcej nocował, więc to nie ma znaczenia, gdzie zawiś nie. Przez chwilę stał w drzwiach jej sypialni, kiedy zamie rzała mu je zamknąć przed nosem. Patrzył na nią z namy słem i uważnie. - Widzę, że już ci to wchodzi w krew. Nie jestem pewien, czy mi to odpowiada. Czy ty zawsze będziesz mnie wyrzucać po miłosnych uniesieniach? - A czy ty zawsze będziesz robił mi takie niespodzian ki? - odcięła się napastliwie. - Ostatnio chodziło o kolczyk w twojej kieszeni. Tym razem wszystko popsułeś przy znając, że jesteś mną zainteresowany tylko dlatego, że mogłabym ci się stać opoką czy czymś w tym rodzaju. - Nie mów za mnie, Verity. Ja nic takiego nie powie działem. - Chwycił ją za ramiona. - Pragnąłem cię od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem w drzwiach tawerny. Stałaś w świetle i miałaś na sobie małą, przewiewną me ksykańską sukienkę, w której wyglądałaś seksownie jak cholera. Z początku szedłem za tobą, bo byłem ciekawy, czego ta płomiennowłosa ghnga ze szmaragdowymi oczami szuka chodząc od knajpy do knajpy. Pomyślałem, że jeśli szukasz tylko zabawy w podejrzanej dzielnicy, to równie dobrze możesz ją mieć ze mną. Pedro myślał o tym samym, więc miałaś fart nie z tej ziemi, że byłem na tyle zainteresowany, żeby za tobą łazić. - Możliwe więc, że każda kobieta, atrakcyjna dla ciebie pod względem fizycznym, może być tym kluczem, jakie187 Jayne Ann Krentz go potrzebujesz - odparła poważnie, zastanawiając się, czy na początku był nią naprawdę zainteresowany. Nie była to wielka pociecha, ale to mimo wszystko lepsze niż nic. Niecierpliwie pokręcił głową. - Chciałbym, żeby to było takie proste. Gdyby tak było, to do tej pory zdążyłbym się o tym przekonać. Verity, posłuchaj mnie uważnie. Wiem, że to wszystko tobą wstrząsnęło. Musimy jeszcze sporo o tym porozmawiać. Postaram się wytłumaczyć ci parę spraw. Złagodniała wtedy i pogłaskała go po twarzy. - Jonas - zaczęła z przejęciem - wierzę ci, kiedy mó wisz, że masz problem. Nie jestem pewna, czy wierzę w twoje zdolności psychometryczne, ale wiem, że ty w nie wierzysz, i rozumiem to. Ale nie wiadomo dlaczego wymyśliłeś sobie, że to ja jestem rozwiązaniem twojego problemu. Nie wiem sama, co to znaczy, ale to może być niebezpieczne dla nas obojga. Być może powinieneś po szukać pomocy u specjalisty. - Rany boskie, nie posyłaj mnie do psychiatry! Niepo trzebne mi żadne leczenie! Zgłosiłem się do lekarza jesz cze w Vincent, kiedy po raz pierwszy pomyślałem, że zaczynam wariować. To na nic. ja nie cierpię na omamy ani psychozy. Cierpię na nadmiar rzeczywistości, minio nej i obecnej. Nie zrozumiałaś ani słowa z tego, co ci powiedziałem, prawda? - Opuścił ręce i pchnął ją leciutko do środka. - Idź, wracaj do swego pustego łdżka. Mam nadzieję, że nacieszysz się samotnością. Ale mogę się założyć, że to nie będzie ani trochę tak przyjemne jak to, co ci dałem niedawno, kiedy drżałaś w moich objęciach. - Zaczynamy być odrobinę egoistyczni, co? - Teraz już zakosztowałaś życia, droga damo, i bę dziesz chciała jeszcze więcej. Nie należysz do tych ozięb łych, bo chociaż przez te wszystkie lata byłaś zakuta w bryłę lodu, to udało mi się ten lód roztopić. Kiedy znowu będziesz chciała czuć się tak rozkosznie jak wte dy, kiedy byłem w tobie, pamiętaj, że mogę to sprawić. Jeśli już nie potrzebujesz mnie do niczego innego, to do tego z całą pewnością. Słodkich sndw, wasza wysokość. 188 Złoty dar Odwrócił się i dumnie odmaszerował korytarzem, po zostawiając zawstydzoną i zdezorientowaną w otwartych drzwiach. Verity Nikt naprawdę nie wierzy w psychometrię. I nikt, oprócz najbardziej chronionych, najbardziej naiwnych z naiwnych nie uwierzy, że można naprawdę kochać faceta, który pod każdym względem ma o niej mylne wyobrażenie. Schodząc po wymyślnych schodach powtarzała sobie, że nigdy nie była otaczana nadmierną troską i wcale nie jest naiwna. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla ma rzenia, które dopiero niedawno zaczęło się w niej krysta lizować. Musi pamiętać o tym, że cokolwiek łączy ją z Jonasem, nie wykracza to poza ramy zwykłego roman su, który prawdopodobnie nie przetrwa nawet zimy. Wszystko wskazuje na to, że Jonas niedługo zacznie się niecierpliwić i przed nadejściem wiosny ruszy w dro gę. Albo też ona któregoś dnia wścieknie się na niego ponad miarę i wywali go z pracy. Tak czy tak, Jonas odejdzie, a ona nie zobaczy go już nigdy więcej. To przykre. Co z tego, że jest trudny, szalony i opętany przez duchy? Jest jej pierwszym kochankiem! Myśl, że czekała tyle lat, żeby zakochać się w wariacie i pójść z nim do łóżka, była dość przygnębiająca. To chyba niedobrze świadczy ojej rozsądku. Ale przynajmniej teraz zna powód obecności tych duchów w oczach Jonasa. Wchodząc do utrzymanej w odcieniach szarości jadal ni, zobaczyła Caitlin siedzącą u końca granitowego stołu. Verity upomniała się w duchu, żeby nie zwracać uwagi na ten mebel, którego niemal czarna powierzchnia i szeroka, ciężka podstawa kojarzyły się jej raczej z ołtarzem do odprawiania czarnych mszy. Kiedy Verity weszła do pokoju, Caitlin nalewała właśnie kawę ze srebrnego dzbanuszka. Odwróciła okaleczoną twarz, by popatrzeć na swego gościa z niemym pytaniem w oczach. - Dzień dobry, Verity. Mam nadzieję, że dobrze ci się 189 Jayne Ann Krentz spało. Czy burza bardzo ci przeszkadzała? 0 tej porze roku bywają bardzo gwałtowne. - Burza mi nie przeszkadzała. - I była to prawda. Kawa przyjemnie pachnie. - Częstuj się. Tavi jest zajęta w kuchni. Rozumiem, że jonas jeszcze nie wstał? Verity skupiła się na nalewaniu kawy. - Nie byłam u niego, żeby sprawdzić. - Rozumiem. - Na chwilę obie zamilkły, po czym Caitlin zapytała cicho: - To bardzo miło z twojej strony, że mnie odwiedziłaś, Verity. Chcę, byś wiedziała, iż bar dzo to doceniam i cieszę się z twojego towarzystwa. Od początku miałam wrażenie, że się do siebie zbliżyłyśmy. Czy nie jestem zbyt zarozumiała? Słysząc odmienny ton w głosie Caitlin, Verity gwałtow nie uniosła głowę. - W żadnym wypadku, ja czuję dokładnie to samo. Odwiedziny u ciebie sprawiają mi wielką przyjemność i mam nadzieję, że wkrótce mi się zrewanżujesz wizytą w Seąuence Springs. Nie mam co prawda drugiej sypialni, ale Laura zawsze da ci pokój w Domu Zdrojowym. - Cieszę się. - Caitlin zamierzała powiedzieć coś jesz cze, ale przerwała i spojrzała na drzwi za plecami Verity. - A, jesteś, Jonas. Zastanawiałam się, czy prześpisz cały dzień. Verity odwróciła się, żeby zerknąć na Jonasa, który z charakterystycznym niedbałym wdziękiem przeszedł przez jadalnię. On zawsze na drugi dzień po ,,tym" wyglą da tak swobodnie i jest taki opanowany. To nie jest sprawiedliwe! Usiadł obok Verity i sięgnął po dzbanek. Zdawało się jej, że widzi na jego twarzy i wokół oczu pewne oznaki zmęczenia, ale było to pewnie tylko jej pobożne życzenie. - Dzień dobry, Verity - przywitał ją uprzejmie. - Dzień dobry, Jonas. W towarzystwie osób trzecich potrafią być dla siebie tacy mili i uprzejmi, no proszę! - Właśnie chciałam opowiedzieć Verity o pewnych pla190 Złoty dar nach, jakie mam w związku z aukcją Żądzy krwi- powie działa gładko Caitlin, kiedy Tavi weszła do pokoju niosąc tacę z jajkami i owocami. - Doprawdy? - Jonas nie przejawiał zbytniego zain teresowania. Delektował się kawą, jakby to był drogocen ny narkotyk. Verity próbowała załagodzić nietakt Jonasa. - Jakie plany, Caitlin? - Chyba wspominałam już, że poprowadzę licytację obrazu? Verity kiwnęła głową. - Owszem, przypominam sobie. Mówiłaś, że zajmiesz się tym osobiście. - Właśnie. Bo wiecie... to będzie dla mnie szczególna aukcja. Żądza krwi jest bowiem moim ostatnim obrazem. - Ostatnim?! - Verity była wstrząśnięta. - Caitlin, nie możesz przestać malować. To jest całe twoje życie! Masz wielki talent i osiągnęłaś szczyt w swojej karierze. Na litość boską, dlaczego chcesz przestać? Caitlin uśmiechnęła się przelotnie, patrząc cały czas na Jonasa, który przyglądał się jej podejrzliwie. - Mam swoje powody. - Jak na przykład natychmiastowa zwyżka cen po zostałych prac, skoro stanie się jasne, że nowych już nie będzie? - zapytał Jonas złośliwie. - Niezłe posunię cie, Caitlin. Na rynku dzieł sztuki zrobi się spore zamie szanie. - Jonas, na miłość boską! Caitlin uspokoiła ją machnięciem ręki. - On ma rację. Od strony finansowej to będzie intere sujące posunięcie. Nadal mam kilka nie sprzedanych płócien i ich wartość prawdopodobnie wzrośnie trzykrot nie, kiedy rozejdzie się wieść, że Żądza krwi jest moją ostatnią pracą. - A sama Żądza krwi pójdzie za kupę forsy. - Jonas zaatakował widelcem jajko, które postawiła przed nim Ta vi. - Istotnie, mam zamiar dostać za nią tyle, ile to tylko 191 Jayne Ann Krentz możliwe - zgodziła się chłodno Caitlin. - Chcę również uczynić moją aukcję wydarzeniem sezonu. Zawsze trzy małam się na uboczu świata artystycznego, ale chcę go opuścić z wielką pompą. Zawsze budziłam sporą cieka wość mecenasów sztuki. Nigdy nie pozwalałam się foto grafować, nie udzielałam się towarzysko. Można to na zwać kaprysem, ale chcę odejść w takich okolicznościach, które nie tylko zaspokoją ludzką ciekawość, ale zostaną również na długo zapamiętane. Verity popatrzyła na stół, kiedy Tavi stawiała przed nią talerz. Zauważyła, że dłonie kobiety drżały. Uniosła głowę i napotkała smutne, niemal rozpaczliwe spojrzenie Tavi. Trwało to tylko krótką chwilę. Tavi odeszła na koniec stołu, gdzie siedziała Caitlin. - Co chcesz zrobić, żeby to wydarzenie miało taką specjalną rangę? - zapytała skrępowana sytuacją Verity. Caitlin napiła się kawy. - Wiele o tym myślałam. Jonas, to ty mnie właśnie natchnąłeś. Za trzy tygodnie urządzam tu, w domu, bal kostiumowy z epoki Renesansu. Chcę tu odtworzyć wnę trze renesansowego dworu tak dokładnie, jak tylko się da. Będziemy jeść, pić i konwersować, jak każde bogate to warzystwo czyniło to w samym rozkwicie Renesansu. Bal odbędzie się w niedzielę wieczorem, a w poniedziałek poprowadzę aukcję. Co o tym myślicie? - Ja myślę - powiedział Jonas - że to będzie wymagało od cholery roboty. - Och, niewątpliwie, ale Tavi i ja mamy tak mało in nych zajęć. Przygotowania będą bardzo przyjemne. Zre sztą już zaczęłyśmy wstępne prace. - To wspaniały pomysł - stwierdziła Verity z zastano wieniem. - Aie zorganizowanie czegoś takiego musi ko sztować majątek. - Nie dodała głośno, że dzisiaj pomysł wydał się jej daleko mniej zachwycający, niż mógłby być wczoraj. Po ostatniej nocy Verity nie żywiła specjalnego upodobania do tej epoki. Ale ostatecznie to nie jej przy jęcie. - Pieniądze to nie problem - rzuciła lekko Caitlin. - Stać 192 Złoty dar mnie na to, żeby sobie dogadzać. I cieszę się, że ci się podoba mój pomysł, bo bardzo bym chciała, żebyś razem z Jonasem wzięła udział w balu. - Nie, dziękuję - powiedział łagodnie jonas. - To zbyt wysokie progi jak na moją zwyczajną krew. A Verity w sobotę wieczorem musi być w No Buli Cafe. - Za trzy tygodnie nie będziemy już pracować w nie dzielę - zauważyła Verity zirytowana formą jego odmowy. - Mam wrażenie, że Laura o tym wspominała - mruk nęła Caitlin. Verity westchnęła. - No cóż, to fantastyczna propozycja, ale obawiam się, że Jonas ma rację. Będziesz gościć ludzi, którzy są przy zwyczajeni do poruszania się w wysokich sferach. Czuła bym się wyobcowana, Caitlin. Proszę, zrozum to. A poza tym cała ta impreza będzie miała raczej charakter finan sowy. Nie będę ci do niczego potrzebna. Jak to się skoń czy, przyjadę cię odwiedzić. Caitlin pochyliła się i zimnymi palcami dotknęła dłoni Verity. Popatrzyła na nią poważnie i prosząco. - Verity, proszę cię. Chcę, żebyś przyszła. To dla mnie ważne. Nie mam innych przyjaciół poza Tavi i tobą. Pozostali goście to obcy mi ludzie, którzy będą chcieli zaspokoić swoją chorobliwą ciekawość. Chciałabym mieć cię przy sobie. Zapłacę za wypożyczenie twojego kostiu mu i pokryję wszystkie inne wydatki. - Caitlin, to nie jest konieczne - szybko przerwała jej Verity, zerkając spod oka na Jonasa. Dostrzegła oznaki dezaprobaty i poczuła się między młotem a kowadłem. Przez chwilę miała niepokojące wrażenie, że jest pion kiem w grze tych dwojga, przesuwanym tam i z powro tem. Ale to było niedorzeczne. - Ustąp mi, Verity. Będę cię potrzebować, kiedy sprze dam Żądzę krwi. W chwili, gdy Tavi szybko wstała od stołu, rozległ się brzęk naczyń. Jonas się nie odezwał, ale Verity wyczuwała narastający w nim gniew. Wiedziała, że on nie chce mieć nic wspólnego z balem Caitlin. 193 Jayne Ann Krentz Widząc jednak przejęcie na twarzy malarki, poddała się tłumacząc sobie, że w końcu Jonas nie musi z nią przy chodzić. - No, dobrze - powiedziała w końcu. - Jeśli rzeczywi ście ci na tym zależy, to przyjdę. Caitlin zamknęła oczy i z ulgą pokiwała głową. - Dziękuję. - Zwróciła się do Jonasa. - A ty, Jonas? Będziesz towarzyszył swojej pracodawczyni? Verity pospieszyła Jonasowi z pomocą. - Nie sądzę, żeby to był jego ulubiony rodzaj rozrywki - rzuciła lekko. - Jestem pewna, że będzie wolał pójść z moim ojcem na ryby. - To istotnie nie jest mój ulubiony rodzaj rozrywki zgodził się Jonas szorstkim tonem. - Ale jeżeli Verity się upiera, żeby przyjść, to przyjdę z nią. Caitlin wyglądała na zadowoloną. Nawet więcej niż zadowoloną, jak Verity nagle sobie uzmysłowiła. Wyglą dała, jakby odniosła wielki triumf. D wie godziny później Verity wciąż nie mogła się otrząsnąć ze zdumienia, że Jonas zdecydował się jej towarzyszyć na balu u Caitlin. Usiadła w samochodzie na miejscu dla pasażera, a Jonas, po załadowaniu bagaży, wcisnął się za kierownicę. Verity pomachała Caitlin i Tavi, stojącym w otwartych drzwiach stalowoszarego domu. Tavi nie odpowiedziała na ten gest nawet uśmiechem. Caitlin uniosła rękę w geście pożegnania i wróciła do domu. - No, dobrze, Jonas, zaczynajmy. Dlaczego wybierasz się ze mną na przyjęcie Caitlin? - Z tego samego powodu, dla którego wybrałem się z tobą na tę idiotyczną wizytę. Nie chcę, żebyś tu sama przyjeżdżała. Nie ufam tej babie. Verity, ona czegoś od ciebie chce. - Przyjaźni. jonas zdecydowanie pokręcił głową. - Caitlin Evanger nie potrzebuje niczyjej przyjaźni. - Wszyscy potrzebujemy przyjaciół, Jonas - odparła 194 Złoty dar łagodnie. - Caitlin nie jest wyjątkiem, mimo że sprawia wrażenie samowystarczalnej. - Ma swoją starą, dobrą Tavi. Verity w zamyśleniu zmarszczyła czoło. Po chwili ode zwała się: ~ Wiesz, teraz, kiedy o tym wspomniałeś, doszłam do wniosku, że niezupełnie rozumiem ich wzajemne układy. Wiem, że Tavi jest opłacaną damą do towarzystwa, ale mam wrażenie, że ona jest bardzo związana uczuciowo z Caitlin. Zauważyłeś, jaka była dziś zdenerwowana, kie dy podawała śniadanie? - Może miała złą noc? -Jonas nie przejmował się Tavi. - Dobra, zapomnijmy o nich, Verity. Chcę z tobą poroz mawiać o nas. - O czym, mianowicie? - zapytała ostrożnie. - Miałaś kilka godzin na zastanowienie się nad tym, co ci powiedziałem w nocy. W dalszym ciągu uważasz, że jestem stuknięty? - Nigdy tego nie powiedziałam - mruknęła pojednaw czo. - Może i nie powiedziałaś, ale nie próbuj mi wmawiać, że taka myśl nie przyszła ci do głowy. Verity, powiedz mi prawdę, do cholery! Czy ty się mnie boisz? Zaskoczył ją tym pytaniem. Zastanawiała się przez chwilę. - Nie, nie boję się - w końcu odpowiedziała szczerze. -Tylko nie rozumiem, o co tu chodzi. Popatrzył na nią z zastanowieniem. - Dobra, na razie to musi mi wystarczyć. Przynajmniej nie uważasz, że którejś księżycowej nocy zamienię się w wilkołaka. Czy to znaczy, że mi pomożesz? - W czym mam ci pomoc? - zapytała zdumiona odwra cając ku niemu głowę. - Chciałbym przeprowadzić kilka prób - powiedział krótko. - Chciałbym zobaczyć, jak daleko rozciąga się moja kontrola, kiedy mam ciebie. Na początek możemy użyć pistoletów twojego taty. Tamtej nocy tylko na mo ment dotknąłem jednego z nich, żeby zbadać jego auten195 Jayne Ann Krentz tyczność. W chwili, gdy poczułem związane z nim emo cje, odłożyłem go. Ale nie wcześniej, niż wyczułem twoją obecność w tym korytarzu. Wczoraj też się znalazłaś w tym korytarzu, skarbie. Widziałem cię. Dotknęłaś mnie. Verity ogarnęło przerażenie. Zaszokowana, szeroko otwarła oczy. - W jakim korytarzu? - zadała niewinne pytanie, ale zdradził ją szybki oddech i zdumione spojrzenie. Twarz Jonasa rozjaśnił na moment pełen satysfakcji uśmiech. - Zastanawiałem się, czy w twojej wyobraźni pojawia się w tym samym kształcie. Widzę, że tak. To ciekawe. - Jonas, proszę cię... - Urwała. Nie wiedziała, o co właściwie go prosi. Poczuła suchość w gardle. Do tej chwili była pewna, że ten korytarz był wyłącznie dziełem jej wyobraźni. - Mówię o długim, nie kończącym się tunelu. Korytarz, który rozciąga się w tył i przód w nieskończoność. Jeśli w ogóle istnieje coś takiego jak nieskończoność. W każ dym razie nie w kategoriach czasu i przestrzeni. Może jest jakaś inna kategoria, w której można wyznaczyć początek lub koniec. Albo może cały wszechświat jest ograniczony, ale nieskończony jest potencjał kreowania światów. Albo może czas wcale nie jest kontinuum. Może bardziej przypomina jakieś otaczające nas mgliste mo rze. Albo też mogą istnieć miliony czasowych kontinuów, egzystujących symultanicznie.... - Jonas, ja już dawno się pogubiłam! - przerwała mu zrozpaczona Verity. - Nie, nic podobnego. Sama mi powiedziałaś, że masz znakomitą edukację. Nie chcesz tylko słuchać tego, co do ciebie mówię. Ale będziesz słuchać, Verity. - Stare złoto jego oczu na mqpent zalśniło. - Nie masz nic innego do roboty. Czy ci się to podoba, czy nie, jesteś uwięziona w tym samochodzie z wariatem, który przy okazji jest twoim kochankiem. Verity drgnęła. Jego drwiąca wypowiedź niemal pokry wała się z tym, o czym myślała tego ranka, idąc do 196 Złoty dar jadalni. Jeśli Jonas zaczyna ją poznawać tak dobrze, by odgadywać jej myśli, to mogą się zacząć prawdziwe kłopoty. - Nigdy nie powiedziałam, że jesteś wariatem, a dwie noce uprawiania seksu nie czynią cię automatycznie mo im kochankiem. Jak dotąd kwalifikujesz się do kategorii okazjonalnego partnera do łóżka. - Twojego jedynego, powiedzmy sobie szczerze, oka zjonalnego partnera do łóżka. - Zacisnął długie palce na kierownicy. - Verity, odpowiedz mi na jedno pytanie. Czy ty mnie wykorzystujesz? - Wykorzystuję?! Co to za pomysł?! Jeśli ktoś kogoś wykorzystuje w naszym związku, to właśnie ty! - Nie byłbym tego taki pewnien. Zastanawiałem się, dlaczego po dwudziestu ośmiu latach samotnego sypia nia nagle zdecydowałaś się na wpuszczenie mnie do łóżka. - Nie wpuściłam cię do łóżka - poprawiła go skrupu latnie. - Wpakowałeś się do niego siłą. - Gówno prawda. Wpuściłaś mnie. Chciałaś, żebym się tam znalazł. Nie waż się sugerować, panno Verity Ames, że było to coś w rodzaju gwałtu, bo jak mi Bóg miły, przełożę cię przez kolano. - Grozisz mi? - zapytała drwiąco. - Możesz się założyć o ten twój słodki mały tyłeczek. A teraz odpowiedz mi na pytanie. Wykorzystujesz mnie? Mam prawo wiedzieć, na jakich podstawach opiera się nasz związek. Jego arogancja była zdumiewająca! - Nie bądź głupi. W jaki sposób mogłabym cię wyko rzystywać? - W celu eksperymentalnym - odparł lakonicznnie. - Eksperymentalnym?! - Właśnie. Służyłem już w życiu jako obiekt tylu eks perymentów, że potrafię rozpoznać, kiedy to się dzieje. Paskudne uczucie. Poza tym niedługo będziesz miała trzydziestkę na karku, a na horyzoncie nie widać żadnego partnera. Ba, nawet nie trafiają się weekendowicze. Wyda197 jayne Ann Krentz je mi się, że zbyt długo kręciłaś nosem. Albo odstraszałaś każdego swoją niewyparzoną buzią. W każdym razie, niezależnie od przyczyny, stoisz w obliczu staropanień stwa. Jesteś normalną kobietą, masz naturalne potrzeby, którym zbyt długo nie dawałaś ujścia. Zaczęłaś się zasta nawiać, czy kiedykolwiek zaznasz seksu lub prawdziwej miłości. Wydaje się więc całkiem zrozumiałe, że mogłaś wpaść w rozpacz widząc, jak omija cię jeden z najważ niejszych aspektów życia. Verity ogarnęła wściekłość. Drobne dłonie zacisnęła w pięści. - Nie jestem zrozpaczona! Być może jestem zbyt wy bredna, aie nie zrozpaczona. - Która kobieta nie byłaby zrozpaczona na twoim miejscu? - Ty egoistyczny, drański szowinisto! - Ja tylko próbuję dotrzeć do prawdy. Chcę wiedzieć, czy postanowiłaś przeprowadzić ze mną eksperyment. Chcę wiedzieć, czy mnie używasz do poznania tego, czego ci brakowało przez te wszystkie lata. Poza tym jestem pod ręką, podobamy się sobie i jestem chętny. A co więcej, nasz związek prawdopodobnie daje ci poczucie bezpieczeństwa, ponieważ myślisz, że masz nad nim kontrolę. Do cholery, przecież ja u ciebie pracuję. Czego więcej ci trzeba? Kiedy ci się znudzę w łóżku, zawsze możesz mnie wyrzucić. Pani moja uważa, iż to ona tan wodzi, W strunę trąca właściwą, miarę kroku dobiera. Podążam więc jej śladem, podług jej wskazówek, Z każdym krokiem mocniej usidlony; gdy zaś ona Słodki owoc rozkoszy od niechcenia zbiera. Verity zmarszczyła nos. - Następne surowe tłumaczenie jakiegoś renesanso wego utworu? - Tak. Wiernopoddańcza oda jakiegoś dworzanina do jego ukochanej, która wodziła go na pasku, a on tak tańczył, jak ona mu zagrała. Nie jestem najlepszy w prze198 Złoty dar kładzie poezji, ale treść jest jasna. Znalazłem się w sytu acji tego biedaka. - Trudno mi przyznać, że odgrywasz wiernego i odda nego dworzanina, Jonas. Jeśli robisz to czasami, to masz w tym swój cel. Jeśli nadal będziemy stosować porówna nia z Renesansem, to powinnam cię raczej porównać do kondotiera, który pod pozorem pracy dla tego, kto go wynajął, przeprowadza swoje plany i zamierzenia. Jonas zacisnął usta. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Czy cię wykorzystuję? Eksperymentuję z tobą? Nie po wiem ci. Przynajmniej będziesz miał o czym myśleć, kiedy ja się będę zastanawiała, czy nadal mam pozwalać pewne mu wariatowi na zmywanie naczyń w mojej restauracji. Po chwili lodowatej ciszy Jonas zapytał podejrzanie obojętnym tonem: - Ty naprawdę sądzisz, że postradałem zmysły? Verity przygryzła dolną wargę i ssała ją przez chwilę. - Nie - powiedziała w końcu, myśląc o tym, co zoba czyła w jego złotych oczach. Było w nich poczucie humoru, inteligencja, namiętność i gniew. Nie widziała natomiast niczego, co by wskazywa ło na psychiczne niezrównoważenie. Nigdy też nie wy czuwała w nim niczego, co mogłoby jej zagrozić. - Dzięki w każdym razie chociaż za tyle. - Opowiedz mi o tym... korytarzu - zażądała z napię ciem w głosie. Kiedy popatrzył na nią, twarz mu złagodniała. Zdjął jedną rękę z kierownicy i zamknął dłoń na zaciśniętych palcach Verity. Dotyk jego ręki był ciepły i serdeczny. - Nie bój się, skarbie. Za każdym razem, kiedy się znajdziesz w korytarzu, ja tam będę z tobą. Wystraszyć się śmiertelnie można tylko wtedy, kiedy ktoś jest tam sam i nie wie, co jest z przodu ani za nim. Verity popatrzyła na niego niepewnie. - Czy ty widzisz się w tym korytarzu za każdym razem, kiedy wpadasz w trans, czy też jak chcesz nazwać ten stan? Jonas kiwnął głową. 199 Jayne Ann Krentz - To długi, ciemny tunel, jak tuba łącząca przeszłość z teraźniejszością. Kiedy się tam do mnie przyłączyłaś, nie wiedziałem, czy widzisz to samo, ale najwyraźniej tak jest. To może nam pomoc, Verity. Mamy jakiś wspólny punkt oparcia. Doświadczamy tego samego, więc będzie my mogli razem analizować pewne aspekty. Verity gwałtownie poszukiwała w myślach jakiegoś lo gicznego wytłumaczenia. - Może to jest telepatia albo coś w tym rodzaju? Może ten korytarz jest konstrukcją powstającą w twojej wyobraźni i ty w jakiś sposób sprawiasz, że ja też go widzę? Może to nie ma nic wspólnego z psychometrią? - Chcesz mi powiedzieć, że łatwiej ci zaakceptować telepatię niż psychometrię? - No, wielu ludzi wierzy w to, że słyszeli lub widzieli różne rzeczy, których nie mogli poznać lub wytłumaczyć w normalny sposób. - Verity z trudem dobierała słowa. Nie wiem, Jonas. Chociaż to zabrzmi idiotycznie, to myślę, że łatwiej uwierzyć w jakąś formę telepatii niż w psychometrię. Kiedy mówisz o psychometrii, mówisz o siłach z przeszłości. Jeśli mam być szczera, ciarki mi wtedy chodzą po plecach. jonas uśmiechnął się gorzko. - W porównaniu z tym telepatia wygląda na coś zupeł nie normalnego, prawda? - Jest łatwiejsza do zaakceptowania, owszem-przyznała. - Czy w Vincent badali cię kiedykolwiek pod tym kątem? - Tak. Przykro mi, że cię rozczaruję, wykazałem abso lutny brak zdolności telepatycznych, nawet wtedy, kiedy psychometryczne stały się dużo silniejsze. Verity nie odzywała się dość długo, usiłując uporząd kować w myślach natłok dziwnych koncepcji. - Ty naprawdę wierzysz w to wszystko, co mi powie działeś, prawda? . - Verity, to mnie omal nie zabiło, albo jeszcze gorzej omal nie popchnęło do zabicia człowieka. Tak, wierzę. Byłem zmuszony do zaakceptowania tego faktu. - A teraz, kiedy masz mnie do pomocy, chcesz się 200 Złoty dar sprawdzić i zobaczyć, czy twój talent podda się kontroli. To masz na myśli? - Tak. Nie chciałem cię popędzać. Prawdę mówiąc, nie wiedziałem, w jaki sposób do tego podejść i jak ci zacząć to wszystko tłumaczyć. Ale tej nocy sama zostałaś w to wprowadzona, więc nie było sensu już dłużej udawać. Verity westchnęła ciężko. - Tak czy tak, przestańmy już udawać, Jonas. Zacisnął dłonie na kierownicy i zerknął na Verity spod lekko przymrużonych powiek. - Pomożesz mi w kilku próbach? Verity przemknęło przez myśl, że z nich dwojga to ona jest niespełna rozumu. - Dobrze. Wiem, że pewnie tego pożałuję, ale teraz tak trudno o dobrego pomocnika. Nie chcę zamieszczać no wego ogłoszenia. Jeśli rzeczywiście tego chcesz, to pomo gę ci w przeprowadzeniu kilku eksperymentów. - Jesteś wspaniałomyślna jak zawsze, ty mały tyranie. Kiedy uniosła wzrok, zobaczyła, że Jonas się uśmiecha. Xavi dolała jeszcze kawy i zaniosła ją Caitlin, która siedziała przy oknie. - Ty naprawdę uważasz, że będziesz w stanie kiero wać jego posunięciami podczas balu? - zapytała. - Sama widziałaś, jak rapier na niego podziałał. - Widziałyśmy jedynie mężczyznę, który omal nie dostał ataku serca, a kiedy się już trochę pozbierał, to wypadł z pokoju, żeby kogoś zabić. Tak to wyglądało. Myślę, Caitlin, że on był na granicy utraty panowania nad sobą. Powiedziałaś, że nie będzie niebezpieczny tak dłu go, dopóki otoczenie w teraźniejszości nie będzie przy pominało przeszłości związanej z rapierem. - Jego reakcja była trochę silniejsza, niż oczekiwałam - przyznała Caitlin. - Ale przecież w końcu się opanował. - Masz szczęście, że nie przyłożył ostrza do gardła Verity. Albo twojego, na przykład. Kiedy miał rapier w rę ku, wyglądał jak szaleniec. - Tavi stała obok Caitlin i pustym wzrokiem wpatrywała się w morze. 201 Jayne Ann Krentz Caitlin pokręciła głową. - To nie działa w ten sposób. Wierz mi, ja wiem, o czym mówię. Przestudiowałam wszystkie wyniki ba dań. Do ostatniej linijki. Wiem więcej o Quarrelu, niż on sam wie o sobie. - Jesteś pewna, że dla ciebie zabije Kincaida? - Absolutnie pewna. On już jest dostrojony do tego rapiera. Kiedy go dotknie ponownie, jeszcze szybciej podda się jego działaniu. Tak już z nim jest. Jeśli zostanie nawiązane połączenie pomiędzy nim a określonym wyda rzeniem albo emocjami z przeszłości, zwłaszcza z epoki Renesansu, to ponowny kontakt za każdym razem jest coraz łatwiejszy. Podczas balu zadbam o to, żeby teraźniejszość dokładnie przypominała przeszłość. - Quarrel użyje tego samego rapiera, którego Kincaid użył przeciw tobie - domyśliła się Tavi. W jej głosie brzmiało głębokie współczucie. - Tak. - Twarz Caitlin zastygła w lodową maskę. Na tle jej mlecznej cery blizna była biała jak śnieg. - Twój plan opiera się na założeniu, że Kincaid będzie usiłował uwieść Verity. Skąd możesz mieć pewność, że uznają za obiekt seksualny? Caitlin z zaskoczeniem popatrzyła na swą towarzyszkę. - Po tylu latach obserwacji znam doskonale zwyczaje Kincaida. Na balu będzie się nudził i poszuka sobie roz rywki. Na jego zaproszeniu wyraźnie napisałam, że ma przyjść sam. Nie przyprowadzi więc ze sobą żadnej partnerki. Verity wzbudzi w nim zainteresowanie. Jest kobietą, która obudzi czarną stronę jego natury. A dodat kowo pokładam nadzieję w tym domu, który wygląda dokładnie tak samo jak tej nocy przed laty. Wiem, że to w nim obudzi pewne wspomnienia. - Takie, które podsycą w nim pożądanie? - Wzbudzenie pożądania w Kincaidzie nigdy nie było trudnym zadaniem. W jego naturze leży nieustanne po szukiwanie ofiary. Dopilnuję, żeby Verity wyglądała jak potencjalna ofiara. W renesansowej sukni i z włosami ułożonymi w stylową fryzurę będzie niezwykle pociąga202 Złoty dar jąca. A w dodatku otacza ją jakaś wdzięczna aura niewin ności, nie sądzisz? Dla Kincaida to będzie jak lukier na ciasteczku. Nie zdoła się oprzeć okazji zepsucia czegoś, co jest bardziej czyste i niewinne niż on. - Verity nie jest niewinna. Ona sypia z Ouarrelem szybko sprostowała Tavi. - Niewinność to coś więcej niż kwestia dziewictwa, Tavi - odpowiedziała Caitlin uśmiechając się. - Powinnaś to wiedzieć. To sprawa duszy. Dusza Verity jest nadal czysta i promienna. Widać to w jej oczach i uśmiechu. Jestem pewna, że to dlatego Quarrel się nią interesuje. Dla człowieka o tak pokręconej duszy Verity musi być nieod parcie pociągająca. Tak czy tak, Kincaid będzie nią zafa scynowany. - To mi się nie podoba, Caitlin. Zupełnie mi się nie podoba. Twój plan jest zbyt skomplikowany, zbyt niebez pieczny. Jeszcze nie jest za późno, żeby to wszystko odwołać. Możemy zaniechać zemsty i żyć dalej normal nie. - Tavi mówiła z rozpaczą osoby, która czyni ostatni wysiłek, aby zapobiec strasznym wydarzeniom. - Proszę, przemyśl to raz jeszcze. Błagam cię! - Nie myślę o niczym innym od chwili, kiedy Kincaid mnie zgwałcił, Tavi. Wierz mi, myślałam już dosyć. Droga obrana przeze mnie przyniesie mi sprawiedliwość, saty sfakcję i, być może, spokój. Tylko w ten sposób mogę to osiągnąć. Kiedy to się skończy, wszyscy będą mówili o wielkiej tragedii. Orzekną, że Quarrel był niezrównowa żony psychicznie i że chyba zwariował. Nikt nie będzie kojarzył tego zabójstwa ze mną. Tylko ty, ja i Kincaid będziemy wiedzieli, że sprawiedliwość się dokonała. - Zabijając Kincaida, Caitlin, zabijesz także siebie powiedziała Tavi. - To nie jest tego warte. - Mylisz się - odparła chłodno Caitlin. - To będzie tego warte. "1!: Rozdział jedenasty D a m o n Marcus Kincaid podniósł kun sztownie wykuty sztylet i gładził go jak ko chankę. Jego asystent, mężczyzna pozornie całkowicie bezbarwny i nijaki, przyglądał mu się z szacunkiem. Wiedział, że Kincaid traktuje sztylet z wię kszą troskliwością i atencją niż jakąkolwiek ludzką istotę. Hatch czasami podejrzewał, że jego pracodawca nie jest szczególnym entu zjastą rodzaju ludzkiego. Jego silne, stożko wate palce przesuwające się po ostrzu powin ny raczej należeć do artysty, kogoś, kto ma twórczego ducha. Ale Kincaid stworzył jedy nie imperium władzy i pieniędzy. W tym był podobny do straszliwego Borgii. Hatch dobrze wiedział, że nie należy wypy tywać zbyt dogłębnie o pochodzenie sztyle tu. Krążyły pewne plotki, że Kincaid ma po wiązania z podziemnym światem, którego przedstawiciele w interesach regularnie prze kraczali granice prawa. 204 |! J. I 'i i jl; li {'· |f Ijjj [I I :| j!f j| \i i|| ||. p | L 11. i! i j li I I I I Złoty dar Praca dla tak potężnego człowieka miała swoje dobre strony, ale bezpieczniej było nie zagłębiać się w tajniki jego władzy, które spowijał mrok. Mimo to Hatch interesował się tymi ciemnymi stronami interesów Kincaida. Szef płacił mu wysoką pensję, ale pieniądze to nie wszystko. W San Francisco było wielu potencjalnych pracodawców. Zaczął już się nawet rozglądać. Oczywiście, po cichu. - Cudowny, prawda? - mruknął Kincaid podziwiając przedmiot jak kobietę, z którą chciałby iść do łóżka. Początek siedemnastego wieku. Przepięknie wykuty. Wiesz o tym, że w niektórych włoskich odmianach szermierki używano sztyletu łącznie z rapierem? Sztyletem odparowywano ciosy, a rapierem kłuto. - Wygląda to na dość skomplikowaną walkę, wymagającą sporych umiejętności - odezwał się skwapliwie Hatch. - W istocie. Ten styl pojedynku wymaga ciężkiego treningu. Ale wtedy ludzie mieli potężne motywacje. W renesansowych Włoszech zwykłe pójście do kościoła było niebezpiecznym przedsięwzięciem, zabijanie - narodową rozrywką. Tak jak porwania w dzisiejszych czasach. - Rozumiem. - Hatch skrzywił się w duchu na swe banalne słowa. Ale nie mógł przecież powiedzieć, że jego pracodawca sprawia wrażenie trochę zbyt zafascynowanego takimi morderczymi zabawami. Dosyć często Hatch dostrzegał jakiś dziwny blask w oczach Kincaida, wprawiający go w niemiły nastrój. Trudno to było zdefiniować, ale instynktownie wyczuwał, że to coś wykracza poza zwyczajne okrucieństwo, często charakterystyczne dla amerykańskiego sposobu załatwiania interesów. Gdyby Hatch został zmuszony do nazwa nia tego, co czasami wyczuwał w Kincaidzie, określiłby to jako żądzę. Ale była to żądza, której nie rozumiał. To ukrywane pożądanie Kincaida nie miało charakteru homoseksualnego ani heteroseksualnego. Hatch podejrzewał nawet, że w ogóle nie miało podłoża seksualnego, lecz jakieś inne, o wiele bardziej nienaturalne. 205 Jayne Ann Krentz - Sztylet jest interesujący. Powiedział pan, że włoski? - zapytał uprzejmie. Kincaid uniósł głowę i Hatch napotkał jego puste, bez duszne spojrzenie. Był to zawsze denerwujący moment, nawet dla Hatcha, który po dwóch latach pracy dla Kincai da powinien się do tego przyzwyczaić. Damon Kincaid zbliżał się do czterdziestki, ale figurę miał znakomitą. Był gibki, szczupły i silny. Miał ciało spotykane raczej u zawodowych tancerzy albo doświad czonych szermierzy. Ale za tancerza mógł go wziąć tylko człowiek głupi jak but albo całkiem ślepy. Kincaid prefe rował aktywność fizyczną wiążącą się ze śmiercionośny mi przyrządami, i dlatego właśnie szermierka była jego pasją, a nie taniec. W kącie jego gabinetu wisiała wypcha na kukła do ćwiczeń. Wyglądała jak dyndające zwłoki. Nawet nie mając tak silnej i giętkiej sylwetki Kincaid byłby frapującym mężczyzną. Miał twarz, jaką renesan sowy rzeźbiarz uznałby za idealny wizerunek prawdzi wego arystokraty: o mocno zarysowanych kościach, z prostymi, wyraźnymi brwiami. Jedynym odpychającym elementem jego twarzy były oczy. Miały niesprecyzowany szaroniebieski odcień, z częstymi przebłyskami sre bra. Niepokojące w tych oczach było to, że bardzo rzadko odbijały się w nich jakiekolwiek uczucia, oprócz sporady cznych błysków owej żądzy, na którą zwrócił uwagę Hatch. Spojrzenie Kincaida było dziwnie płytkie, całkowi cie nieczytelne. Hatch musiał się nauczyć korzystać z in nych wskazówek, chcąc wyczuć lub zinterpretować odpo wiedzi Kincaida. Nie było to łatwe zadanie i często się mylił. Teraz właśnie ubolewał w duchu, nie wiedząc, czy okazał dostateczny zachwyt nad czterystuletnim sztyle tem. - Tak, jest włoski - powiedział Kincaid, ale nie zwymy ślał asystenta za brak entuzjazmu i nieumiejętność doce nienia urody tego przedmiotu. Odłożył sztylet na marmu rowy blat stołu i przeszedł przez gabinet do wysokiego skórzanego fotela przy mahoniowym biurku, które nie 206 Złoty dar miało szuflad. Ten prosty fakt na pierwszy rzut oka uświadamiał gościom Kincaida jego potęgę. Kierował im perium z arystokratyczną pogardą wobec imponderabiliów współczesnego biznesu. Poza eleganckim biurkiem i podobnym do tronu fote lem w gabinecie Kincaida nie było żadnych mebli. Każdy, kto tu wchodził, był zmuszony do załatwiania spraw na stojąco. Kincaid miał psychologiczne wyczucie: jako jedy ny siedzący był najważniejszy z obecnych. Hatch musiał podziwiać u swego szefa znajomość ludzkiej natury. Kincaid, choć sam nieprzenikniony, miał niesamowitą zdolność oceny innych ludzi i wiedział, jak ją wykorzy stywać. Ten talent bardzo mu się przydawał w interesach. W gabinecie podłoga była wykonana z polerowanego marmuru. Żaden dywan nie przykrywał zimnego, twar dego kamienia. Na ścianach wisiały przeróżne szable, szpady, rapiery i sztylety, datujące się od czternastego do dziewiętnastego stulecia. Wchodząc do tego gabine tu, człowiek mógł pomyśleć, że wkracza do starej zbro jowni. Jedynym obiektem, który nie miał śmiercionośnego charakteru, był obraz Caitlin Evanger. Hatch nie lubił tego płótna, choć musiał przyznać, że go fascynowało. Zresztą nie tylko jego. Kincaid był kolekcjonerem białej broni, a jednak w tym wypadku niepokojący styl i okrutne wi zje, charakterystyczne dla malarstwa Evanger, zachwyciły go. Hatch opanował chęć przestąpienia z nogi na nogę podczas oczekiwania na polecenia szefa. Stał spokojnie, wyprostowany i uprzejmy, w wyczekującej pozie, kiedy Kincaid okręcił się na fotelu, by obejrzeć widok za oknem. - Otrzymałeś raporty o Evanger z tego tygodnia? zapytał Kincaid uważnie przypatrując się wodom zatoki San Francisco. - Tak, proszę pana. Agencja detektywistyczna wszczę ła dwudziestoczterogodzinną inwigilację, którą pan zle cił, kiedy po raz pierwszy rozeszły się plotki, że Evanger ma zamiar sprzedać swój ostatni obraz. - Zajrzał do 207 Jayne Ann Krentz notatek, chociaż wiedział, co w nich znajdzie. Nigdy się nie pojawiał w gabinecie Kincaida nie przygotowany. W raporcie informują, że Evanger i jej towarzyszka wró ciły z uzdrowiska przed weekendem. Jedynym incyden tem godnym odnotowania jest fakt, że w poniedziałek miały gości. Przyjechali po południu i zostali na noc. - Evanger miała gości? - Głos Kincaida był ostry jak zwykle. - To rzeczywiście godne odnotowania. Główny raport, którego opracowanie zleciłem agencji, informuje, że ona bardzo rzadko, jeśli w ogóle, ma jakieś rozrywki. Stwierdzono tam, że Evanger prowadzi raczej pustelniczy tryb życia. Nawet nie udziela wywiadów. - Tak, pamiętam. - Hatch zajrzał do notatek. - Jej gośćmi były dwie osoby, które poznała podczas pobytu w uzdrowisku, właścicielka lokalnej restauracji, Verity Ames i jej pracownik, Jonas Quarrel. W raporcie podano, że prawdopodobnie Ciuarrel i Ames sypiają ze sobą, ale ten fakt jest nie potwierdzony. Wydaje się, że to zresztą mało istotne, panie Kincaid. Ames ledwo wychodzi na swoje, a Ouarrel jest tylko pomywaczem i kelnerem. Nie są to ludzie, którzy inwestowaliby w drogie obrazy. Nie sądzę, by powinien się pan nimi przejmować. - Nigdy nie wiadomo, Hatch. Artyści z natury rzeczy są nieprzewidywalni i ekscentryczni. Biorąc pod uwagę fakt, że agencji udało się zyskać tak niewiele informacji o Evanger, musimy przyjąć, że jest jeszcze bardziej nie przewidywalna i ekscentryczna niż większość artystów. Mogła jej przyjść ochota na pokazanie obrazu tym lu dziom. Nie można wykluczyć, że są zainteresowani Żądzą krwi. Może któreś z nich ma bogatego tatusia, który może wyłożyć pieniądze na kupno obrazu? Hatch uznał, że nadszedł odpowiedni moment na wy ciągnięcie asa z rękawa. - W raporcie podają również, że Evanger zadzwoniła dziś rano do swojego agenta i zakomunikowała, że będzie sprzedawać Żądzą krwi. Kincaid ani drgnął, jednak Hatch wiedział, że szef jest bardzo poruszony. 208 Złoty dar - Według agencji na prywatnej aukcji. Ma zamiar sama - Na aukcji? poprowadzić licytację u siebie w domu. - Kiedy? Kto został zaproszony? - Pytania padały z szybkością strzałów z karabinu maszynowego. - Nie mamy pewności. - Hatch zmarszczył czoło nad notatkami. - Wygląda na to, że Evanger ma zamiar urzą dzić przyjęcie, przypuszczam, że sama sobie urządzi pożegnanie z karierą. Będzie tam wiele osób ze świata artystycznego, ale tylko kilkoro z nich zostanie zaproszo nych po przyjęciu na licytację obrazu. - Muszę być na tej liście, Hatch. Co więcej, muszę być na liście biorących udział w licytacji. Dopilnuj tego. Chcę mieć ten obraz. Hatch kiwnął głową, ponieważ nie przewidywał trudności z załatwieniem tej sprawy. Niemal każdy artysta malarz, niezależnie od tego, do jakiego stopnia ekscentryczny, byłby zachwycony, gdyby się dowiedział, że Damon Marcus Kincaid jest zainteresowany wzięciem udziału w licytacji któregoś z jego obrazów. Jeśli bowiem Kincaid wyraża zain teresowanie, to można mieć pewność, że cena obrazu automatycznie osiągnie najwyższy z możliwych pozio mów. Kiedy Kincaid chciał coś mieć, to dostawał, nieważne, ile musiał za to zapłacić. Jeśli ta Evanger ma choć trochę zdrowego rozsądku, to uchwyci się możliwości wciągnięcia Kincaida na listę biorących udział w licytacji. I jeśli już tak się stanie, to jedynym jej problemem będzie zagwarantowa nie obecności na aukcji dostatecznej liczby bogatych, zde cydowanych na kupno obrazu potencjalnych nabywców, żeby licytacja miała burzliwy przebieg. - Natychmiast skontaktuję się z galerią pani Evanger w San Francisco - zakomunikował Hatch swemu praco dawcy. - Zrób to. Zaraz. Hatch słysząc to zacisnął usta, choć przecież był już przyzwyczajony do tego rozkazującego tonu. - Za chwileczkę będę z powrotem, panie Kincaid. Wyszedł z gabinetu ze zwykłym poczuciem ulgi. Jak 209 / Jayne Ann Krentz dotąd Hatchowi udawało się pływanie po niebezpiecz nych wodach otaczających rekina, ale bestię należy mieć cały czas na oku. Bardzo łatwo można zostać rzuconym jej na pożarcie. Kiedy asystent zamknął za sobą drzwi gabinetu, Kin caid ponownie odwrócił się do okna. No proszę, okazało się, że ten cholerny, wstrętny dom, dziwnym zrządzeniem losu raz jeszcze pojawi się w jego życiu. To niemal niesamowite. Kincaid był zmuszony przyznać, że zbiegi okoliczności zdarzają się od czasu do czasu, niemniej tym razem czuł lekki niepokój. Mimowolnie powrócił myślami do chwili, gdy po raz pierwszy znalazł się w tym domu. Było to dawno, kiedy był o wiele młodszy i trochę oszołomiony władzą, jaką właśnie zaczął gromadzić w ręku. Dom należał do Sandquista, który był jedynym i najbliższym przyjacielem, jakiego Kincaid miał w życiu. Po śmierci Sandquista stał się na tyle ostrożny, by już nigdy nie zawierać bliskich przyjaźni. Były bowiem zbyt niebezpieczne. Ale w tamtych czasach Kincaid był zachwycony, dowia dując się, że jego przyjaciel znajduje takie samo jak on upodobanie do wyrafinowania w dziedzinie seksu. Żaden z nich nie miał, na szczęście, zbytnich oporów w przekra czaniu pewnych granic etycznych. Obaj znaleźli sposób folgowania swym zachciankom podczas bardzo interesu jących weekendów, w domu na skałach nad urwiskiem. Zwabianie tam starannie wybranych kobiet na ekstawaganckie, wyuzdane orgie, które Sandquist umiejętnie or ganizował, okazało się wcale nietrudne. Narkotyki, pienią dze oraz groźba przemocy całkowicie gwarantowały mil czenie ofiar, którymi najczęściej były zwyczajne kobiety z ulicy. Poza jedynym wyjątkiem - kobietą, która mogłaby pójść z tym na policję, gdyby miała taką możliwość. Zabranie Susan Connelly do tego domu było dużym błędem. Ale Kincaid nie mógł się temu oprzeć. Susan była idealna: piękna, naiwna, niewinna i do tego zakochana w nim bez pamięci. Kincaid do dzisiaj miewał erekcję, 210 Złoty dar kiedy sobie przypominał, jak metodycznie odzierał słod ką Susan z jej urody, naiwności, niewinności i uczuć. Była to nadzwyczajna, wspaniała noc, lecz mimo to mogła być niebezpieczna. Kiedy Kincaid po tej nocy odzyskał zdrowy rozsądek, uświadomił sobie, że tej konkretnej ofiary musi się po zbyć. Wypadek samochodowy na pustej szosie nad skal nym urwiskiem rozwiązał ten problem, dziewczyna go nie przeżyła. Kincaid, jak zawsze bardzo ostrożny, spraw dził dokładnie nekrologi, żeby mieć pewność, iż Susan nie zdołała się uratować. Po owym incydencie doszedł do wniosku, że chyba najwyższa pora, aby skończyć z szalonymi weekendami. Włączył się już na dobre w świat biznesu i był zajęty utrzymaniem w nim równowagi. Wymagało to stworzenia budzącej szacunek fasady, by mógł scementować łączące go z podziemnym światem koneksje, pozwalające działać w cieniu legalnych interesów. Dlatego też zapowiedział Sandquistowi, że koniec z weekendami. Sandquist przyjął do wiadomości decyzję przyjaciela, twierdząc, że rozumie jego motywacje. Ich drogi wówczas się rozeszły, aż do pewnego dnia przed trzema laty. Kincaid wciąż dobrze pamiętał niesamowity, skręcający wnętrzności szok, jakiego doznał czytając szantażujący list od Sandquista. Teraz, gdy patrzył na to z perspektywy czasu, mógł tylko ubolewać nad swą młodzieńczą naiw nością. Nigdy się nie domyślał, że Sandquist filmował niektóre szczególnie wyuzdane orgie. W każdej sypialni umieszczono starannie ukryte kamery. Rzecz jasna, w takiej sytuacji nasuwało się jedyne możliwe rozwiązanie. Kincaid raz jeszcze odwiedził dom na skalnym urwisku. Sandąuist głupio zaniedbał założe nia nowego systemu alarmowego. Ten, który Kincaid napotkał, chronił dom jeszcze w czasach, kiedy urządzali orgie podczas weekendów. Pamiętał go doskonale i pora dził sobie z nim bez najmniejszego trudu. Znalazł Sandquista w dużym, narożnym pokoju na samej górze. Jego były przyjaciel był głęboko pogrążony 211 Jayne Ann Krentz w mglistym świecie wyobraźni, na skutek zażycia dużej ilości prochów i alkoholu. Był tak naćpany, że nawet nie rozpoznał swej potencjalnej ofiary szantażu. Kincaid bez trudu sprowadził go na dół, zaciągnął na skalne urwisko i zepchnął na dół. Morderstwo zostało uznane za śmierć w wypadku, do którego doszło na skutek przedawkowania narkotyków. Wielka tragedia. Kto mógłby przypuszczać, że Sandąuist miał takie problemy? Ale z drugiej strony narkotyki są obecnie tak powszechne w każdej klasie społecznej. Wychodząc owej nocy z tamtego domu Kincaid był przekonany, że widzi go po raz ostatni w życiu. Jeszcze do niedawna nie miał nawet pojęcia, że dom został sprzedany, dowiedział się o tym dopiero ostatnio, kiedy w środowisku artystycznym rozeszły się plotki, że Caitlin Evanger zamierza samodzielnie poprowadzić au kcję sprzedaży swego ostatniego obrazu. Kincaid miał już trzy płótna Evanger, chociaż nie kupił ich z myślą o lokacie kapitału. Przemawiało do niego skrzywione, surrealistyczne spojrzenie artystki na świat, a także pewna dawka przemocy. W jakiś sposób odpowia dało to jego naturze. Plotka o aukcji ostatniego obrazu Evanger rozeszła się między kolekcjonerami z prędkością błyskawicy. Kiedy dotarła do Kincaida, wzbudziła jego zainteresowanie. Chciał mieć ten obraz. Chłodno się zastanawiał, czy malarka przypadkiem nie postradała zmysłów i postano wiła popełnić samobójstwo w wielkim stylu. Damona w zasadzie wcale nie interesował fakt, czy Evanger się zabije po sprzedaży obrazu. Prawdę mó wiąc, byłoby nieźle, gdyby tak zrobiła. Miałby gwarancję, że malarka się nie rozmyśli i na powrót nie zacznie malować. Samobójstwo Evanger na długo zabezpieczyłoby jego majątek w obrazach. Myśląc o tym uśmiechnął się pod nosem. Tak czy tak, kiedy już będzie po wszystkim i kupi Żądzę krwi, będzie się musiał upewnić, czy Evanger na pewno popełniła samobójstwo. 212 Złoty dar Ale przede wszystkim trzeba się upewnić, czy jego nazwisko jest na liście gości zaproszonych na jedną z najbardziej ekskluzywnych aukcji. Raz jeszcze Damon Kincaid odwiedzi ten ohydny dom na skalnym urwisku. Może tym razem po zakończeniu interesu zadba o to, aby to monstrum zostało zburzone. Już dostatecznie często pojawiało się w jego życiu. Czwartego razu nie będzie. Kincaid podszedł do biurka i nacisnął guzik na małej konsolecie. Natychmiast rozległ się miły głos jego sekre tarki: - Słucham pana? - Daj mi Hatcha. - Tak, proszę pana. Hatch odezwał się od razu. - Słucham, panie Kincaid? - Kiedy już zdobędziesz zaproszenie na aukcję u Evanger, masz się jeszcze raz skontaktować z agencją detektywistyczną. Chcę, żeby mi dokładniej sprawdzili tę właścicielkę restauracji i jej kochanka pomywacza. Do wiedz się wszystkiego, co się da i wróć do mnie jak najszybciej. - Tak, proszę pana. Kincaid rozsiadł się w fotelu z uczuciem satysfakcji. W odróżnieniu od innych pracodawców lubił zatrudniać ludzi, którzy mu zawsze potakiwali. Pracownicy, którzy zbyt dużo myśleli, byli mu niepotrzebni. Verity zakończyła przyrządzanie sosu jogurtowego dodaniem szczypty curry i umieściła salaterkę w lodów ce, obok piwa, które trzymali tam jej ojciec i Jonas. Składniki sosu powinny się dobrze przegryźć do wieczo ra, kiedy poda go do świeżych warzyw na wieczorny posiłek. Od chwili powrotu od Caitlin Evanger, Verity była bardzo zajęta. Przyjechali do domu około dziesiątej, akurat w ostatniej chwili, żeby zdążyć przygoto213 Jayne Ann Krentz wać lunch. Od tej pory ani przez moment nie odpoczy wała. Umyła ręce i rozejrzała się po kuchni. O drugiej restau racja została zamknięta na popołudniową przerwę i Verity już dwie godziny pracowała jak mrówka, i do tego sama jak palec. Dochodziła czwarta, więc doszła do wniosku, że zasłużyła na chwilę przerwy. Wyglądało na to, że wszyscy inni już sobie ją zrobili. Ojciec i Jonas zniknęli tuż po drugiej. Wyszli razem, każdy z jednym kontenerkiem piwa pod pachą. Żaden z nich nie raczył jej zapytać, czy nie ma nic przeciwko przechowywaniu ich piwska w restauracyjnej lodówce. Kiedy ją otworzyła, znalazła w niej sześć konte nerów. To było bardzo irytujące, ale doszła do wniosku, że nie warto drzeć szat z tego powodu. Co innego zaprzą tało jej myśli. Verity wyszła na tylną werandę restauracji i rozkosznie się przeciągnęła. Popołudniowe słońce ogrzewało jej ra miona, kiedy stała na ganku i rozważała różne możliwo ści. Mogłaby wziąć puszkę soku owocowego i pójść nad jezioro, albo odwiedzić Laurę, która pewnie by się ucie szyła z pogawędki przed wieczorną rejestracją gości. Albo odszukać Jonasa i dowiedzieć się, co on naprawdę miał na myśli mówiąc o próbach z tą jego deklarowaną przedziwną siłą psychiczną. Wsunęła ręce do tylnych kieszeni dżinsów i ruszyła ścieżką do małego domku, który jej ojciec dzielił z Jonasem. Kiedy wyszła spomiędzy drzew, zobaczyła obu mężczyzn wygrzewających się na słońcu na schodach przed domkiem. Każdy z nich trzymał w dłoni puszkę piwa, pozostałe chłodziły się w kuble z lodem, umiesz czonym między nimi. Na niższym stopniu stała otwarta paczka czipsów. Zbliżając się do nich Verity pokręciła głową z niesmakiem. - To jasne jak słońce, że obaj nie będziecie mieli problemów po przejściu na emeryturę - zauważyła pod chodząc bliżej. - Bo niektórzy ludzie trudno to znoszą. Albo umierają, albo wariują, kiedy nagle ubywa im stałego 214 Złoty dar zajęcia od dziewiątej do piątej. Szok po utracie zajęcia jest dla nich nie do zniesienia. Dobrze wiedzieć, że wy przynajmniej nie będziecie tak uzależnieni od codziennej pracy. Jonas oparł się o słupek poręczy, jedną nogę oparł o niższy stopień, drugą niedbale wyciągnął przed siebie. Zjadł czipsa, uniósł puszkę do ust i z wyraźną przyje mnością opróżnił ją, zanim się odezwał: - Trenujemy, trenujemy i trenujemy. Prawda, Emer son? - Jak cholera - zgodził się Emerson, siedzący po dru giej stronie schodków. Uśmiechnął się do córki. - Siadaj, Rudziku. Jeśli obiecasz, że oszczędzisz nam wykładu o błogosławionym wpływie pracy, to może ci damy pusz kę piwa i garść czipsów. Verity wzniosła oczy ku niebu i poddała się. - Zgoda. Jestem zbyt zmęczona, żeby was teraz odpo wiednio poustawiać. Jonas poklepał niższy stopień. - To dobra nowina. Siadaj tu. Będę taki dobry, że nawet otworzę ci piwo. - Jak zawsze prawdziwy dżentelmen. -Ale z wdzięcz nością wzięła z jego rąk zimną, mokrą puszkę. Nie wiado mo dlaczego nie miała dzisiaj dosyć energii na zrobienie im wykładu. Jonas ponownie oparł się o słupek i spojrzał na Emersona. - A swoją drogą skąd ona ma takie staroświeckie po czucie etyki pracy? - Nie patrz tak na mnie - odparł Emerson. - Na pewno nie odziedziczyła tego po mieczu. Verity zmarszczyła nos, ale postanowiła nie reagować na tę oczywistą prowokację. Czasami kobieta powinna się wznieść ponad prymitywne poczucie humoru, tak chara kterystyczne dla przedstawicieli płci męskiej. Cała trójka siedziała dość długo w zgodnym milczeniu, nasłuchując szumu drzew na wietrze i patrząc na jezioro w blasku zachodzącego słońca. Ani Jonas, ani Emerson 215 Jayne Ann Krentz nie przejawiali chęci wszczęcia konwersacji, tak więc Verity, wzmocniwszy się kilkoma łykami piwa, sama prze jęła inicjatywę. - Słuchaj, Jonas, czy ty powiedziałeś tacie o próbie, jaką chcesz przeprowadzić z pistoletami? - Owszem. - Jonas wzruszył ramionami. - 1 co ty o tym myślisz, tato? - zapytała patrząc na ojca. Emerson pogładził się po karku. - O czym? - O tych psychometrycznych sztuczkach -powiedzia ła bez ogródek, ale nie patrząc na Jonasa. - Wierzysz w to? - Rudziku, ja wierzę w mnóstwo rzeczy, których nie mogę zobaczyć, spróbować albo dotknąć. Jak na przykład w czarne dziury w kosmosie i w teorię względności. Do wszelkich zjawisk psychicznych podchodzę z otwartym umysłem. Skoro Jonas twierdzi, że posiada jakiś dar, to nie mam nic przeciwko temu, żeby zaczekać i przekonać się. - Wiesz coś w ogóle o psychometrii? - nalegała dalej Verity. Emerson uniósł jedną krzaczastą brew. - Wiem, że każdy prawdziwy kolekcjoner, dealer anty ków albo dyrektor muzeum powie, że spotkał się z opo wieściami o ludziach z jego branży, którzy ,,wiedzą", czy dany przedmiot jest oryginalny, czy nie. Zazwyczaj mówi się o pewnej intuicji opartej na długotrwałym doświad czeniu, o wyczuciu, co jest prawdziwe, a co nie. Ale kto wie? Mogą to być okruchy psychometrii. A jeśli tak jest, to można przypuścić, że niektórzy ludzie rodzą się z ta kim szczątkowym talentem. Kilkoro z nich może mieć ten dar w pełni rozwinięty. Jak już powiedziałem, nie jestem zamknięty na takie sprawy. A ty? Verity zerknęła na Jonasa, który wypoczywał z głową opartą o słupek. Oczy miał zamknięte i sprawiał wraże nie, że nie zwraca wcale uwagi na ich rozmowę. - Ja też mam otwartą głowę - odpowiedziała. Jonas odezwał się nie otwierając oczu: 216 Złoty dar - Jeśli jej wierzysz, Emerson, to równie dobrze mógł byś uwierzyć, że krowy potrafią fruwać. Emerson roześmiał się serdecznie. - Myślę, że wszyscy dowiemy się o tym czegoś więcej, kiedy już przeprowadzicie tę próbę, prawda? A jeśli nie, to przynajmniej będziemy mieli jakąś rozrywkę. Zawsze lubiłem różne sztuczki na przyjęciach. - Czy Jonas ci mówił, że kiedy ostatnio robił te swoje sztuczki, to omal nie zabił człowieka? - Verity wyczuła, że Jonas nagle zamarł bez ruchu. - Z tego co słyszałem, chodziło tylko o laboranta. Emerson nie przejmował się zbytnio. - W dzisiejszych czasach laborantów jest na pęczki, tak jak doświadczal nych myszy. Jeden mniej, jeden więcej... - Tatusiu! Emerson uśmiechnął się pod wąsem. - Ja się tylko przekomarzam, Rudziku. - Sięgnął po następną puszkę piwa. - Kiedy masz zamiar przeprowa dzić tę sztuczkę, jonas? Chciałbym przy tym być. Nie życzyłbym sobie, żeby coś się stało moim pistoletom. - Pistolety będą całkowicie bezpieczne - chłodno za pewnił go Jonas. - Czy dasz mi taką samą gwarancję, jeśli chodzi o Verity? - zapytał Emerson jakby od niechcenia. - Verity będzie absolutnie bezpieczna - odparł cicho Jonas. - Oczywiście, że będę bezpieczna - odpowiedziała poirytowana Verity. - W końcu co mi się może stać, nawet jeśli Jonas ma tę zwariowaną moc? Jonas zerknął na nią jednym okiem. - Powiem ci, ty mały tyranie, co ci się może stać. Któregoś dnia capnę cię w tym korytarzu i nie pozwolę ci z niego wyjść. Kiedy jesteśmy tam oboje, to ja pociągam za sznurki, a ty dla mnie pracujesz. Verity właśnie piła piwo i omal się nim nie zakrztusiła. Zanim zdążyła złapać oddech, Jonas i Emerson starannie omówili termin przeprowadzenia próby. - Dzisiaj wieczorem, kiedy Verity zamknie restaurację, 217 Jayne Ann Krentz będzie odpowiednia pora - powiedział Jonas. - Zazwyczaj o tej porze jest wykończona po porządkach w kuchni. Przy odrobinie szczęścia będzie na tyle zmęczona, żeby ze mną nie walczyć, kiedy będę próbował nawiązać łącz ność. Verity zmierzyła go potępiającym spojrzeniem. Jonas oczywiście mówił o psychicznej łączności, ale uderzyło ją po raz pierwszy, że ilekroć lądowała z nim w łóżku, miało to miejsce po tym, jak widziała go w tym niesamowitym korytarzu. Resztę wieczoru spędziła na zastanawianiu się, czy istnieje jakiś związek pomiędzy psychicznymi przeżycia mi Jonasa w korytarzu a jego wzmożonym i namiętnym pożądaniem po tych doświadczeniach. Myśl o tym była dość niemiła. W e wtorek wieczorem No Buli Cafe zamknięto o pół godziny wcześniej. Podczas wieczoru restaurację odwie dziło niewielu gości, więc Jonas i Emerson posprzątali kuchnię w rekordowym tempie. Verity kręciła się wokół nich, sprawdzając któryś raz z kolei listę zakupów i zaj mując się drobnymi szczegółami menu na następny dzień, które i tak już znała na pamięć. - Verity, jesteś gotowa? Podskoczyła na dźwięk głosu Jonasa za plecami. Odwró ciła się przez ramię i napotkała jego uważne spojrzenie. - Chyba tak. Na tyle, na ile to możliwe. Rysy jego twarzy lekko stwardniały. - Nie musisz mieć takiej miny, jakbym cię właśnie zaprosił na ceremonię pogrzebową. To ci zabierze tylko kilka minut. Kiedy skończymy, może uda mi się uzyskać wytłumaczenie kilku zagadek, z którymi się borykam od wielu lat. Verity obruszyła się, ale po chwili jej przeszło. Jonas głęboko wierzy w swój rzekomy dar. Czy ma rację, czy nie, dręczy go to od lat. Niewątpliwie wpłynęło na prze bieg jego dorosłego życia. Nie powinna mu odmawiać pomocy w tej drobnej próbie. 218 Złoty dar Impulsywnie chwyciła jego rękę. - No, dobra, zobaczmy, co się stanie. Jonas zacisnął długie palce na jej dłoni. Oczy mu zabłysły. - Dziękuję, Verity. Pewnego dnia zrewanżuję ci się za tę przysługę. Obiecuję. - Daj spokój. Potraktuj to jako gratyfikację. Płacę ci tak mało, że od czasu do czasu jakaś ci się należy. - Jak na przykład sypianie z szefową i odstawianie z nią psychi cznych eksperymentów, pomyślała. -Tato, jesteś gotowy? Emerson, oparty o ladę kuchenną, położył dłoń na piersi i skinął głową. - Zobaczmy, co się wydarzy. Zamknęli restaurację i ruszyli ścieżką do domku. Kie dy weszli do środka, Emerson sięgnął pod zapadnięte łóżko i wyciągnął kasetę z pistoletami. Otworzył ją i po stawił na stole. Verity przemknęło przez głowę, że pisto lety w migotliwym świetle starej żarówki wyglądają zło wieszczo. Ale w końcu broń z każdej epoki tak wygląda i budzi lęk. - I co teraz robimy, Jonas? - zapytała spokojnie. - Nie musisz nic robić poza tym, że usiądziesz swo bodnie na tym krześle i nie będziesz próbowała ze mną walczyć ani uciekać ode mnie. - Wskazał jej jedno z krze seł z prostym oparciem, stojących przy stole. Verity zmarszczyła czoło zajmując wskazane miejsce. - Nie będę z tobą walczyć. Przecież sama się na to zgodziłam, zapomniałeś już? Jonas skinął głową, siadając naprzeciw niej. - Wiem, instynktownie możesz zachować się inaczej, kiedy poczujesz, że coś się dzieje. Podczas dwóch na szych spotkań w tym korytarzu, kiedy próbowałem się z tobą skontaktować, byłaś przerażona. Niepokoiła ją myśl, że on tak samo dobrze pamięta zdarzenia z psychicznego korytarza jak ona. Naprawdę mieli wspólne przeżycia w wyobraźni. W jakiś sposób Jonas rzeczywiście był tam razem z nią. Bardzo niechęt nie się do tego sama przed sobą przyznawała. Ale prze219 Jayne Ann Krentz cież musiało być jakieś logiczne wytłumaczenie. Jeśli do czegoś dojdzie, będzie to tłumaczyła rodzajem telepatii, zanim zaakceptuje zjawisko psychometrii. Telepatia sama w sobie była dość groźna, ale z niewia domych przyczyn psychometria wydawała jej się dużo trudniejsza do zaakceptowania. - Zacznijmy już, żeby mieć to z głowy - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Jonas zerknął na nią z ukosa, po czym poprzez stół dotknął jej dłoni. - Tak jest, proszę pani - powiedział. - A jaka w tym będzie moja rola? - zapytał z wahaniem Emerson. Jonas popatrzył na niego z namysłem. - Stój tylko obok nas. Jeśli... jeśli cokolwiek będzie wyglądało tak, że odczujesz niepokój, po prostu wyjmij mi pistolet z ręki. Kiedy nie będę miał z nim kontaktu, reakcja zostanie wstrzymana. - Uważasz, że możesz być nieobliczalny? - zapytał Emerson patrząc na niego przymrużonymi oczami. Jonas uśmiechnął się lekko. - Wszystko będzie w porządku. Mam ze sobą Verity. Nie martw się. Dotykałem już tego pistoletu i jego działa nie nie było tak mocne. - Co masz na myśli? - zapytała Verity. - To znaczy, że nie wyczuwałem w nim żadnego po wiązania ze śmiercią - niecierpliwie wyjaśnił Jonas. Verity wzdrygnęła się. - Och! No cóż, to mi dodaje otuchy. Sądzę, że jestem gotowa. - Cóż za entuzjazm. - Jednak nie wahał się dłużej. Sięgnął do pudła i chwycił pistolet. Poczuł słaby przypływ świadomości i zamknął oczy. Nagle ogarnęło go uczucie przebywania w miejscu i w czasie, które nie miały z nim nic wspólnego. Ściany domku zaczęły się wykrzywiać i zaciskać wokół niego. Wrażenie nie było tak silne jak to, które odczuwał trzymając rapier. Ale to już wiedział wcześniej. Pistolet 220 Złoty dar pochodził z późniejszego okresu i jego działanie było o wiele mniej dramatyczne. Kolba pistoletu była ciepła i twarda. Jonas poczuł kro pelki potu zraszające mu czoło. W umyśle zaczął się tworzyć ciemny tunel. Ruszył wzdłuż korytarza, świadom macek starych emocji, które ciągnęły go w swą stronę. Zignorował je na chwilę, próbując odnaleźć Verity przed rozpoczęciem potyczki z uczuciami z przeszłości. Wyczuwał jej obe cność gdzieś przed sobą, w mglistych cieniach bezkres nego korytarza. W ciemności coś zamajaczyło. Jonas poczuł napływ uniesienia. Ona tam jest! Zauważył ją. Stała spokojnie, przygotowana do ucieczki, ale jeszcze bez widocznych oznak strachu. Dał jej natychmiast do zrozumienia, że panuje nad sytuacją. Za prawdziwym poczuciem jej obe cności przyszło wrażenie bezpieczeństwa. Dzielna ko bietka z tego małego tyrana. Ale w końcu wiedział o tym od samego początku. W tej meksykańskiej spelunce wykazała się nie lada odwagą, zanim wyswobodził ją z łap żarłocznego Pedro. Jonas posuwał się naprzód w ciemnym korytarzu. Po ruszał się wolno, by nie stracić kontroli nad wydarzenia mi. Za każdym razem, kiedy tam wkraczał, musiał stawiać czoło natychmiastowemu naporowi emocji, które tylko czekały, by go pochłonąć. Wejście do korytarza zawsze oznaczało walkę. Ale nie tym razem. Ogarnęła go wielka ulga i uczucie satysfakcji. Nie ulegało wątpliwości, że obecność Verity w jakiś sposób dodawała mu sił, mogła położyć kres wirowaniu duchów z przeszłości. Teraz połączy się z nią w korytarzu i będzie mógł sobie poradzić z duchami. Jonas przedarł się przez ostatni kłąb cieni i odnalazł ją. Czekała na niego. Stała spokojnie, z opuszczonymi ręka mi. Drobne dłonie zacisnęła w pięści. Poczucie pewności wzrosło w nim. Jakaś część jego osobowości była teraz na tyle wolna, że mogła czynić obserwacje. Najpierw zauważył, że oboje są ubrani w to samo, co 221 Jayne Ann Krentz mieli na sobie tego wieczoru. Prawdopodobnie wizje, tworzące się w ich umysłach w korytarzu, odbijały rze czywistość poza nim. Zasadnicza różnica polegała na tym, że w tunelu każde z nich poruszało się niezależnie od drugiego. W obecnej rzeczywistości, realnym czasie i miejscu oboje nie ruszali się od stołu, ale w korytarzu poruszali się osobno. Jonas dostrzegł niepokój w oczach Verity i spróbował uśmiechnąć się do niej z otuchą. Zatrzymał się tuż przed nią, ale jej nie dotknął. - Cześć - powiedział, zastanawiając się, czy dziewczy na wytrzyma i nie zacznie uciekać. - Cześć. - Verity oderwała od niego wzrok i rozejrzała się wokół. - A więc to tak wygląda? - Właśnie. Pomyśl o tym jak o podmorskim tunelu. Tyle tylko, że nie jesteś otoczona wodą, ale czasem. Jesteśmy w nim zanurzeni. Verity objęła się ciasno i nerwowo wodziła palcami po ramieniu. - A ty myślisz, że jakieś kawałki czasu wkraczają w ten korytarz? - Kiedy trzymam przedmiot o silnym ładunku emo cjonalnym, pochodzący z okresu, na który jestem wrażli wy, te emocje napływają do korytarza. Tak, jakby próbo wały opuścić przedmiot poprzez mnie. To trudno wytłu maczyć, Verity, ale tak jest. - Jest jeszcze inne wytłumaczenie - powiedziała nie pewnie. - A mianowicie? - Że być może oboje tracimy zmysły. Jonas pokręcił głową. - Uwierz mi, że już to przerabiałem. Nie wariujemy. Chodź ze mną. Chcę zobaczyć, co będzie, kiedy staniemy twarzą w twarz z emocjonalnym ładunkiem tego pistole tu. Po chwili wahania podała mu rękę. Chwycił ją za nadgarstek i delikatnie pociągnął wzdłuż korytarza. Po czuł, że lekko się opierała, ale nie protestowała. Była 222 Złoty dar gotowa przez to przejść, zgodnie z daną mu obietni cą. Jonas poczuł przypływ wdzięczności i podziwu dla niej. Nie musieli iść daleko, aby znaleźć to, czego szukał. Zrobili tylko kilka kroków w wirującej mgle, kiedy poja wiły się różnokolorowe pełzające macki, żarłocznie wiją ce się wokół nich. Wielobarwne wstęgi rzuciły się najpierw na Jonasa, jak sfora psów goniących lisa. Ale wtedy stało się coś dziw nego. Wstęgi się rozdzieliły, zwolniły i powoli odwróciły do Verity. - Jonas? Co się dzieje? - Verity ze strachem przestąpiła z nogi na nogę, kiedy różnokolorowe emocje okręciły się wokół niej. Oganiała się od nich wolną ręką. - One cię nie skrzywdzą. Nie jesteś na nie tak podatna jak ja. Ale nie wiadomo dlaczego działasz na nie jak magnes. Twoja obecność czyni mnie wolnym, Verity. Razem jesteśmy o wiele od nich silniejsi. Czujesz coś? - Nie - powiedziała szybko, ale po chwili zmieniła zdanie. - Tak. Nie wiem. Jonas, to takie dziwne. - Wiem. Nie martw się. Ja jestem głównym łącznikiem. - A jakie to jest dla ciebie? - zapytała cichutko. Jonas skupił się, po raz pierwszy ciesząc się poczuciem kontroli nad tym, czego doznaje. Po raz pierwszy nie była to walka. Nie musiał stawiać gwałtownego oporu tym skręcającym się, głodnym paskudztwom. Przeciwnie, mógł nad nimi panować. Tym razem to on był siłą domi nującą w korytarzu. Powoli wyciągnął rękę i dotknął jednej z macek - złotej wstęgi, która pulsowała nęcąco. W chwili, gdy jej dotknął, uwolniła się z kłębowiska pozostałych i owinęła mu się wokół ręki. Jonas poczuł w żyłach przypływ adrenaliny, a po chwi li nie znane dotąd uczucie niepokoju. Ale nie był to jego niepokój, tylko czyjś inny. Zobaczył się nagle na trawniku, o świcie, ubrany w długie niemieckie oficerki i jasne spodnie. Był w samej koszuli z długimi rękawami. Obok powozu stał służący, miał w rękach zielony surdut i czar223 Jayne Ann Krentz ny kapelusz. Jonas trzymał w ręku pistolet. Ten sam, który trzymał teraz w dłoni, w domku Emersona. W niedalekiej odległości stał mężczyzna, podobnie odziany, z takim samym pistoletem w ręku. Obaj mężczyźni czekali na sygnał od człowieka, który stał między nimi. Gdzieś w oddali, w zimnym powietrzu po ranka, słychać było parskanie i stukot końskich kopyt. Metaliczny dźwięk dzwonił w uszach. Z boku stało kilku mężczyzn, którzy obserwowali całą scenę. Jednym z nich był sekundant Jonasa, człowiek, który podjął się ustalenia warunków tego porannego spotkania. Jonas uświadamiał sobie swój strach, ale panował nad nim dzięki silnemu gniewowi i zastrzykowi adrenaliny. Miał tego ranka tylko jedno zadanie - upuścić krwi temu dranio wi, który obraził Amandę. Da temu łobuzowi nauczkę. Rozległ się sygnał. Jonas uniósł pistolet jednym gład kim ruchem. Ale nawet kiedy to zrobił, wiedział, że to nie było jego działanie, on sam cały czas obserwował tę scenę. Jego przeciwnik także wymierzył broń. Ale Jonas już naciskał język spustowy w ciężkim pistolecie, pewien, że dobrze wycelował. Wtedy nagle, bez żadnego ostrzeżenia, Verity krzyknę ła i chwyciła go za rękę. Wizja na moment zasnuła się mgłą. Jonas był jednocześnie człowiekiem biorącym udział w pojedynku i obserwatorem w korytarzu. Wściek ły, że mu przeszkodzono, próbował się uwolnić z uścisku Verity. Ale ona ciasno do niego przywarła i krzyczała: - Przestań! Słyszysz?! Natychmiast przestań! Ani chwili dłużej nie ścierpię tych idiotyzmów! - Chwyciła złotą wstęgę i odrzuciła ją na bok. Ta zaś momentalnie wkręciła się w kłębowisko u stóp Verity. Jonas aż zamrugał słysząc jej arystokratyczny, angiel ski akcent. Szeroko otworzył oczy ze zdumienia. - Amanda? - Nie żadna Amanda. Ja jestem Verity. Chodź ze mną. Wychodzimy stąd. Jonas odwrócił się, widząc, że poprzedni obraz powoli rozpływa się we mgle. 224 Złoty dar Całkowicie zdezorientowany zwrócił się twarzą do Verity, która ciągnęła go za rękę i krzyczała na niego. - Powiedziałam, że masz iść ze mną, do cholery! Angielski akcent zniknął, głos znów należał do Verity. Wychodzimy stąd! - Skarbie, wszystko w porządku. - Jonas próbował ją jakoś uspokoić, ale ona już go ciągnęła z powrotem przez korytarz. - Panuję nad wszystkim, nic się nie dzieje. Uspokój się, Verity. Chcę jeszcze coś zbadać. - Jak się możemy wydostać z tego korytarza? - doma gała się odpowiedzi. Jonas zdał sobie sprawę, że trzyma w ręku pistolet. Rozluźnił palce i wypuścił go. Korytarz zniknął natychmiast. Jonas znowu siedział naprzeciw Verity przy małym stole. Nie zaskoczył go przypływ nagłego pożądania. Spo dziewał się tego. Jedyna różnica polegała na tym, że tym razem miał silniejszą niż zwykle ochotę zawlec ją natych miast na najbliższe łóżko, zerwać ubranie i posiąść ją bezzwłocznie. Po skroniach spływał mu pot. - No cóż - powiedział Emerson, patrząc na przemian to na jej, to na jego napiętą twarz. - Jak tam wasza mała wyprawa? - Omal nie zgubiliśmy czeków podróżnych - powie działa kwaśno Yerity. Rozdział dwunasty Kiedy Jonas odprowadzał Verity do dom ku, czuł emanujące z niej napięcie. To jeszcze bardziej wzmocniło jego pożądanie. Ale tym razem postanowił się kontrolować. Tego wie czoru Verity miała za sobą wstrząsające prze życie. Nalepiej by było dać jej trochę czasu, żeby się mogła otrząsnąć. Na pewno będzie chciała o tym porozmawiać. Powtarzał sobie, że gdyby był prawdziwym dżentelmenem, to nie ciągnąłby jej dzisiaj do łóżka, jak to czynił poprzednio. Powinien okazać trochę zrozumienia dla jej przeżyć. Tę noc powinien spędzić na uspokajaniu jej. Postanowił, że będzie wobec niej bardzo oględ ny, nawet gdyby go to kosztowało wszystkie siły, jakie mu jeszcze pozostały. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że Verity potrzebowała pociechy. Niemal widział w ciemności żarzące się koniuszki jej ner wów. Nie był pewien, czy zdoła jej wytłuma czyć, dlaczego ta próba była dla niego taka 226 Złoty dar ważna, dlaczego chciał sprawdzić, czy jego talent może być głębszy i bardziej elastyczny. Sam nie umiał sobie tego wytłumaczyć. Ale odczuwał taką potrzebę od chwi li, gdy się obudził rano we wstrętnym domu Caitlin Evanger. - Biedny mały tyranie - powiedział łagodnie Jonas. Rzeczywiście aż tak cię to poruszyło? - Spodziewałeś się czegoś innego? - żachnęła się. - Nie tego, co się stało - odparł ze skrzywioną miną. - Co masz na myśli? - Spojrzała na niego. Pomimo ciemności poczuł jej badawczy wzrok. Milczał jednak, szukając odpowiednich słów. - Gdy znalazłem w tamtej alei twój kolczyk, zrozumia łem, że jest w tobie coś szczególnego. Wiedziałem, że jesteś dla mnie kimś więcej niż tylko kobietą do łóżka. Jednak nie potrafię opisać ci tego, co poczułem, kiedy go dotknąłem. Pewność? Nieodparte wrażenie, że w jakiś sposób jesteś dla mnie ważna? Wiedziałem, że muszę cię odnaleźć i dowiedzieć się, co to jest. Do nikogo innego nigdy czegoś takiego nie czułem. - Krótko mówiąc, wpadłeś. Jednak nie dla mojego ciała, ale z powodu mojego umysłu? - Oszczędź mi tej ironii - poprosił i mocno ścisnął jej rękę. - Próbuję ci coś wyjaśnić. W każdym razie, nawet kiedy cię znowu odnalazłem, nic nie stało się łatwiejsze. Aż do tamtej nocy, kiedy uniosłem pistolet, a ty stałaś tuż obok mnie. Od lat nie wchodziłem w ten korytarz, ale poznałem go natychmiast. 1 coś jeszcze. Po raz pierwszy, w tym okropnym tunelu drążącym mój mózg, nie byłem osamotniony. Ty byłaś tam także. Po raz pierwszy był tam ktoś inny poza mną. - Nawet gdy sprawdzałeś swoje zdolności w Vincent? Pokręcił głową. - Nie. Dopóki cię nie spotkałem, przez myśl mi nie przeszło, że zabranie kogokolwiek ze sobą do tego kory tarza jest w ogóle możliwe. Wierz mi, ten przeklęty tunel stał się największą samotnią. W przestrzeni albo w cza sie... 227 Jayne Ann Krentz - Mogę w to uwierzyć. - Palce Verity uspokajająco ścisnęły jego dłoń. - Na Boga, mogę w to uwierzyć. Jonas czuł przyjemne ciepło jej dotyku i uśmiechnął się do siebie. Wiedział, że pod uszczypliwością, nastro szeniem małego, czerwonowłosego tyrana kryło się zde cydowanie łagodne współczucie. On sam zaś, bardziej niż kiedykolwiek, stawał się pewny siebie. Nie dziwiło go więc, że Emerson, najlepiej jak potrafił, uczył ją samoob rony. Przed bezwzględnym, zimnym światem. Verity nig dy by się do tego nie przyznała, ale potrzebowała ochro ny. - Ten pierwszy raz, gdy odnalazłem cię w korytarzu, wyciągnąłem rękę, ale uciekłaś - tłumaczył powoli. - Rzuci łem pistolet i było po wszystkim. Dotąd nie mam pewności, co to znaczyło, ale wiedziałem, że muszę wiedzieć. - A za następnym razem? - zachęcała Verity. - Wczoraj w nocy, w domu Evanger, sprawa była o wie le poważniejsza. - Dlaczego? Ponieważ rapier był z tej epoki, z którą cię tak wiele łączy? Skinął głową. - Tak, tamte czasy są dla mnie znacznie bardziej niebezpieczne. Wczoraj w nocy rzeczywiście dałem się złapać. Popełniłem błąd. Wykorzystałem szansę i zapłaci łem za to. Wiedziałem, że muszę się dostać do ciebie, zanim moce związane z rapierem całkowicie mną zawład ną. - A, to dlatego wlokłeś się do mojego pokoju? - Szedłem za tobą, ponieważ czułem, że uratujesz mnie przed całkowitym ugrzęźnięciem. Miałem rację. Na początku uciekłaś, ale w końcu zatrzymałaś się, odwróci łaś i przyszłaś do mnie. Kiedy już byłaś przy mnie, odzyskałem kontrolę nad sobą. Razem wydostaliśmy się z zamknięcia. Tamtej nocy zdobyłem dowód, a dzisiaj odbyła się kontrolowana wyprawa badawcza. Teraz je stem przekonany. Z tobą przy boku potrafię nauczyć się panowania nad moimi wyprawami w korytarz. Verity, masz pojęcie, co to dla mnie znaczy? 228 Złoty dar - Nie jestem pewna, czy chciałabym wiedzieć - od rzekła przygnębiona. Zignorował to i mówił dalej: - Rapier lub cokolwiek z tamtej epoki nie jest dobry do prób. Za dużo w nich mocy. Znacznie łatwiej jest ekspery mentować z pistoletami. Są nieskończenie bardziej po datne. - Tak? Gadaj zdrów! W tym korytarzu dwaj mężczyźni byli gotowi zabić jeden drugiego. Widziałam niezbyt dokładnie, za mgłą, jednak wystarczająco dobrze, by mieć ogólny obraz. - W korytarzu nigdy nie miałem wyraźnego obrazu powiedział z namysłem Jonas. -Ale też nigdy nie miałem dość czasu na to, by móc zbadać, co się wokół mnie dzieje. Kiedy wchodziłem, wszystko toczyło się bardzo szybko, próbowałem tylko unikać nadmiernego kontaktu z tymi wirującymi wstęgami. To byłoby interesujące, móc raz się zatrzymać i rozejrzeć dookoła. - Co by się stało, gdyby tamten drugi wystrzelił? Jonas wzruszył ramionami. - Nic. Co by się mogło stać? To jest jak oglądanie filmu. Obraz nigdy nie trwa dłużej niż kilka sekund. - Nie jestem taka pewna, że obrazy są nieszkodliwe. Miałam wrażenie, jakbyś wcielał się w jedną z tych posta ci, trzymających broń gotową do strzału. Czy to ma sens? - Do pewnego stopnia. Czułem to, co on czuł. Wiedzia łem to, co on wiedział- dlaczego stanął do pojedynku. Ale nie było w tym żadnego niebezpieczeństwa. Ani ja nie byłem nim ani on nie był mną. - Bardzo się bałam, Jonas. Myślałam, że jeśli tamten wystrzeli, ty zginiesz. Jonas zatrzymał się na środku ścieżki. - O czym ty mówisz? - Nie potrafię ci tego wytłumaczyć. Po prostu miałam przeczucie, że jesteś w takim samym niebezpieczeństwie jak ów trzymający pistolet mężczyzna. Dlatego zaczęłam krzyczeć, żeby się wydostać z korytarza. Nazwałeś mnie Amandą i rzuciłeś pistolet. Wiem tylko, że potem byliśmy 229 Jayne Ann Krentz już na zewnątrz. - Verity zadrżała. - Nie powinieneś był dotykać tamtej złotej wstążki. Jonas poczuł na sobie igiełki lodowatego potu. Opano wał się jednak natychmiast. - Fantazjujesz, Verity, i do tego całkowicie niezrozu miale. Przede wszystkim, było to twoje pierwsze spotka nie z korytarzem. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak łatwo te doznania mieszają się z rzeczywistością realną. Nie zamartwiaj się. Oboje jesteśmy bezpieczni. - Nie jestem tego taka pewna. - Zaufaj mi - odpowiedział Jonas. - Więcej razy byłem w korytarzu niż ty. Mam większe doświadczenie. To może być niebezpieczne. Dawniej obawiałem się, że pogrążę się w przeżyciach kogoś, kto istniał w przeszłości. Tej nocy jednak czułem, że wszystko kontroluję. Cholera, było nieźle. - Jonas nie mógł się powstrzymać od głośnego, radosnego śmiechu. - Verity, fantastyczne uczucie. Nie wiarygodne. Po raz pierwszy panowałem nad sytuacją. Wiedziałem, że nie muszę się martwić o to, że jakiś śmieć z przeszłości ze mną wygra. Byłem silniejszy niż tamten. Do diabła z tym. W końcu po latach czuję się wolny i zawdzięczam to tobie, moja pani. - Jeśli masz zamiar oddać mi dług, to chodź ze mną do łóżka. Verity powiedziała to tak gwałtownie, wręcz dziko, że Jonas spojrzał na nią ze zdumieniem. - Co takiego? Patrzyła na niego, a jej oczy wyglądały jak dwie taje mnicze, głębokie, zacienione studzienki. - Weź mnie do łóżka. Teraz. Właśnie w tej chwili. - Nie chciałabyś raczej jeszcze trochę porozmawiać? Dzisiaj w nocy przeżyłaś piekło. Może powinniśmy to przedyskutować? Potrafię odpowiedzieć na niektóre two je pytania. Nie na wszystkie, ale na kilka tak. Z pewnością masz ich tysiące, zważywszy na to, co ci się przydarzyło. - Nie słuchasz mnie. Pytania mogą poczekać. Ja nie. Najpierw chcę się kochać. - Och, oczywiście. Masz to jak w banku i cała przyje230 Złoty dar mność po mojej stronie. Już nieraz o tym myślałem, ale nie byłem pewien, czy ty zechcesz, no i pomyślałem sobie, że muszę dać ci trochę czasu na to, żebyś... Zamknął się. Wyszedł na bełkocącego idiotę. - Moja pani, ty czasami naprawdę mnie zadziwiasz. Verity otoczyła ramionami jego szyję i uniosła się na palcach tak, że dotykała go małymi, twardymi piersiami. Przyciągnęła jego głowę do swojej. Poczuł twardniejące pod pulowerem sutki. - Od kiedy nie nosisz stanika? - spytał i oczekiwał odpowiedzi. - Nieważne. Całuj mnie - nalegała gwałtownie. Jej oddech spowodował, że krew zaczęła rozgrzewać mu żyły. - Twoje życzenie jest dla mnie roz... - Próbował powie dzieć to z ledwie dostrzegalnym, trochę kpiącym uśmie szkiem, ale nawet nie dokończył zdania. Verity atakowała jego usta, przyciskając się doń z całej siły. Jej rozpalone wargi pożądały jego warg. Kiedy wsu nęła tam swój mały języczek, Jonas był już na pełnych obrotach. Nagle zaczął jej pragnąć tak zapamiętale jak ona jego. Jonas był bliski eksplozji. Tymczasem Verity już płonęła. Jej pożądanie zupełnie go ogłupiło. Wszędzie było jej pełno. Zdzierała z niego kurtkę, szarpała guziki przy koszuli. Oplotła swoimi nogami jego nogi. Jonas jęczał, ich pragnienia mieszały się ze sobą, ale kiedy jej szczupła dłoń rozpięła mu dżinsy, doszedł do siebie na tyle, by przerwać pocałunek. - Tu jest zimno. Chodźmy do twojego domku - zarzą dził. Zamrugała, jakby chciała natychmiast otrzeźwieć, ale zrezygnowała. - Nie - powiedziała, a jej palce powróciły do pracy nad dżinsami. - Tutaj. Tu i teraz. Nie mogę czekać. Chcę ciebie, Jonas. Tak bardzo ciebie pragnę. Muszę cię mieć. Kochaj mnie. - Zrobię to, uwierz mi. Natychmiast gdy znajdziemy się tam, gdzie jest ciepło. 231 Jayne Ann Krentz Jęknął, starając się zapanować nad sobą i zejść jednak ze ścieżki. Upór Verity pozbawił go resztek cierpliwości. Chwytając za przeguby wykręcił jej ręce do tyłu. Próbo wała się uwolnić. - Pozwól mi się dotknąć - błagała. - Proszę, pozwól mi się dotknąć. Chcę cię czuć. Chcę wziąć cię do ręki i patrzeć jak rośnie, jak twardnieje i staje się ciężki, a potem mieć cię w środku. Głęboko, we mnie. Chcę cię wessać. Jonas, proszę. - Kobieto, jeżeli będziesz tak do mnie mówić, to cała zabawa zaraz się skończy i nic ci po tym! Idziemy. Porwał ją na ręce i niemal biegiem niósł do domku, rozpalony jak ona. Noc była pogodna i chłodna, ale Jonas miał wrażenie, że trzyma w rękach mały piecyk. Verity podjęła walkę. Wczepiła się w niego kurczowo. Jej paznokcie niczym małe sztylety wślizgnęły się pod kołnierz koszuli Jonasa i zatopiły w plecach. Jej usta przykleiły się do jego ust. - Drzwi - wycedził przez zęby Jonas. - Otwórz je. Opuścił ją na ziemię. Jęknęła niecierpliwie i zrobiła, co polecił. W sekundę później byli wewnątrz. Jonas zamknął drzwi kopniakiem i ruszył do małej sypialni. Padł ciężko na łóżko, ona zaś zajęła się spodniami chcąc skończyć zadanie rozpoczęte na dworze. - Tak, tak, kochanie - mruczał, gwałtownie ściągając z niej sweter. - Wszystko, czego chcesz, skarbie. Weź wszystko, czego tak piekielnie pragniesz. Jest twoje. A ja mam zamiar wziąć to samo od ciebie. Wejść tak głęboko, aż pomyślisz, że jestem częścią ciebie. Zwolnił oddech, gdy rozpięła mu dżinsy. Pytania przyszły później. Dużo później. Jonas obej mował senną Verity i wpatrywał się w sufit. Los go rzucił w sam środek przerażających wydarzeń i to z kobietą, która pragnęła go tak bardzo, że niemal go zgwałciła. Kochał się z nią tylko trzy razy, a miał wrażenie, że stała się nałogowcem. Teoretycznie powinien dziękować swej szczęśliwej gwieździe, że obudził śpiącego tygrysa, a te raz udało mu się go poskromić. 232 Złoty dar Jednakże Jonas niejeden raz doświadczył nieoczekiwa nych trudności. Dlatego nie wierzył w szczęśliwy los bardziej, niż należy. Syndrom góry lodowej: nie ufaj temu, co na wierzchu. Z pewnością pod spodem kryje się wiele nie wyjaśnionych zagadek. Zatem choć fizycznie całkowicie zaspokojony, leżał teraz obok Verity i zastanawiał się nad tym, co było niejasnego w tym niedawnym, pasjonującym interludium. Cieszył się z doświadczenia, ale zastanawiał się, co je spowodowało. Verity reagowała tak, jakby zażyła silny afrodyzjak. Tym razem wyszła z owego psychicznego korytarza tak podniecona i gotowa na seks jak on sam. Możliwe, że nawet bardziej. - Mmm. - Verity przeciągnęła się jak zadowolony ko ciak. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się sennie do niego. Cześć. Jonas uniósł się na łokciu i spojrzał na nią, chcąc odczytać wyraz jej twarzy. - Jak się czujesz? - Cudownie, a ty? - Wypompowany - przyznał niechętnie. - Wycisnęłaś ze mnie, ile tylko się dało, szefowo. - Nie martw się tym. - Poklepała go po plecach i ziew nęła szeroko. - Masz wiele sposobów wyjścia z opresji. Spojrzała na zegarek. - Na miłość boską. Spójrz, która godzina. - Jeśli masz zamiar znowu mnie wyrzucić, zapomnij o tym. Chcę z tobą wieczorem porozmawiać. Verity uniosła brwi. - O czym? - Zacznijmy od seksu - zasugerował. - Myślałam, że właśnie z tym skończyliśmy. - Zachowaj te dowcipy dla siebie. Chcę wiedzieć, co cię wczoraj tak odmieniło. Uśmiechnęła się chytrze i położyła palec na jego ustach. - To powinno być oczywiste. Masz moje uznanie. 233 Jayne Ann Krentz - Dziękuję, ale coś mi mówi, że nie chodzi tu tylko o mdj wdzięk i potężne muskuły. Jej uśmiech znikł. Zamyśliła się. - Wiem, o co ci chodzi. Miałam to wrażenie poprze dnio. Dwa razy. Coś w tym musi być, prawda? Jonas zmieszał się. - O czym ty mówisz? - Spojrzał na nią niechętnie. Wzruszyła ramionami, sutki odznaczyły się pod prze ścieradłem. - Mówię o tym, że kochałeś się ze mną tylko po wyj ściu z tego przeklętego korytarza. Ma to prawdopodobnie wyjątkowe działanie na twoje libido. Poza tym nie okazy wałeś mi żadnego zainteresowania. Jeśli nie liczyć poca łunku przy źródle. Jonas sprawiał wrażenie ogłuszonego. - Chcesz przez to powiedzieć, że ta próba w korytarzu tak cię naładowała? Verity patrzyła w sufit i udawała, że ziewa. - To przestaje być normalne, jeśli okazuje się, że mamy na siebie ochotę tylko wtedy, kiedy wracamy z ko rytarza. Jonasa ogarnął gniew. - Mówiłem ci, że chciałem cię już pierwszej nocy, w Meksyku. Pragnąłem cię wtedy, kiedy całowaliśmy się na basenie. I pragnąłem cię każdej innej nocy. - Doprawdy? Dlaczego więc skaczemy do łóżka tylko wtedy, gdy zgrywasz podróżnika w czasie? - spytała cicho. - Prawdopodobnie dlatego, że wówczas moja samo kontrola jest najsłabsza. - Jonas zazgrzytał zębami. Kiedy indziej jestem rozluźniony i nie chcę cię do niczego zmuszać. Nie rozumiesz? Samo wejście w korytarz nie robi ze mnie samca. Podczas badań w Vincent nigdy mi nie stawał. Moja fizyczna reakcja jest związana z tobą, nie z psychometrią. - Czy to aby prawda? - spytała z powątpiewaniem. - Do cholery z prawdą. A ty? Co ciebie tak podnieciło? - Myślę, że ulga - powiedziała z westchnieniem. 234 Złoty dar - Ulga, że przeszłaś przez próbę? Pokręciła głową wspartą na poduszce. - Nie. Ulga, że nie zostałeś w tym korytarzu zastrze lony. - Mówiła ostrożnie, z kpiącym tonem w głosie, ale wyglądała bardzo poważnie. - Myślałam, że zo staniesz zabity. Kiedy wróciliśmy, chciałam tylko rzucić się na ciebie i upewnić się, że wszystko jest w porząd ku. Jonas rozważał jej odpowiedź. - Mówiłem ci, nie byłem w żadnym niebezpieczeń stwie. - Wiem, co mówiłeś. Niecierpliwie zabębnił palcami po prześcieradle przy krywającym jej udo. - Powiadasz, że rzuciłaś się na mnie, bo poczułaś ulgę po tym, co przeszliśmy w tunelu? - Coś w tym rodzaju. Nie wiem, czy potrafię wytłuma czyć wszystko do końca. - Nadal zakładasz, że to przebywanie w korytarzu zmienia mnie na tyle, że idę z tobą do łóżka? - zapytał jeszcze raz, chcąc ustalić fakty, zanim postanowi, co robić dalej. - Według ciebie te sprawy między nami zależą od tego, jak często używam moich psychometrycznych zdol ności? - Tak to właśnie wygląda, nieprawdaż? Bądź uczciwy, Jonas. Sam przyznałeś, że jedynym powodem, dla które go odszukałeś mnie w Meksyku, był mój związek z twoim talentem. Nie goniłbyś za mną, gdyby brakowało ci tylko niezłej laski. - Powinienem sprać paskiem ten twój słodki tyłek, moja pani. I jakie wnioski? - Rozjuszył go fakt, że spora część tego, co powiedziała, była absolutną prawdą. Odna lazł tę kobietę dzięki tajemnicy, a kochał się z nią tylko przy okazji podróży w głąb korytarza. - Nie wrzeszcz na mnie, Jonas. Ja tylko ustalam fakty. - Uśmiechała się w zadumie, dotykając swojego policzka. - Nie szukam sprzeczki. Nie dzisiaj. Tak mi dobrze, że mam cię przy sobie bezpiecznego. Zapomnijmy o powo235 JayneArm Krentz dach, dla których jesteśmy razem, i po prostu cieszmy się tym. Pewnego dnia odejdziesz, a ja chciałabym móc wte dy powiedzieć, że moja pierwsza miłość dała mi wszyst ko. Poza tym, biorąc pod uwagę statystykę, może już nigdy nie znajdę innej? Złość Jonasa zmieszała się z poczuciem winy. - Dlaczego mówisz, że odejdę? - Faceci tacy jak ty zawsze odchodzą. Jesteś jak tato. W rzeczywistości nie chcesz ani długoterminowych zobo wiązań, ani odpowiedzialności. Nie martw się. Wiem, że tak będzie. Mam oczy szeroko otwarte. Poza tym nie szukam męża. Mówiłam ci przecież, więc rozluźnij się. Mam zamiar być niezależną staruchą, tyranem rządzą cym wszystkimi wokół. Prawdziwą jędzą. Ale na pewno nie chcę być starą wariatką. - Verity, wszystko pokręciłaś. Nie sądzę, bym chciał być odbierany jako ktoś nieodpowiedni na dłuższą me tę. Nie podoba mi się też uwaga, iż jestem tutaj tyl ko dlatego, że umiesz mi pomóc. Być może na począt ku poszedłem za tobą dla otaczającej cię aury, lecz pojawiły się inne czynniki. Sytuacja nie jest prosta dla nas obojga. Nie próbuj jej upraszczać szufladkując mnie lub to, co nas łączy. I nie wyobrażaj sobie, że możesz użyć mnie jak ogiera, bo tak ci wygodnie, a potem wy rzucić. - Jonas, nie chcę się kłócić. Nie dzisiaj. - Verity wsunęła nogi między jego kolana. Jej skóra przy jego mocnym, owłosionym torsie była jedwabiście gładka. Podrapała go lekko po udzie. Jonas jęknął i cicho zaklął: jego ciało reagowało natychmiast. - Pokaż mi, że mnie chcesz szepnęła Verity. - Udowodnij mi, że niepotrzebny ci korytarz, żeby mnie pożądać. Jonas pochylił się nad nią i uwięził jej nogi między swoimi. - Wiedziałem, że jesteś do tego stworzona - zamruczał jej w ucho. - Wygląda na to, że będziesz mieć w łóżku niezłe powodzenie. Na szczęście dla ciebie jestem łatwy, dobrze zbudowany i lubię dawać rozkosz. 236 ją- Złoty dar - Zawsze słyszałam, że przeciwieństwa się przyciąga Kincaid niecierpliwił się, kiedy Hatch wszedł do ele ganckiego, pustego gabinetu. - Słucham. - Dostałem wstępny raport o obojgu: Ames i Quarrelu. Ames nie jest szczególnie interesująca. Nic ponad to, na co wygląda. Kobieta prowadząca restaurację w małym mieście, Ctuarrel jest bardziej niezwykły. Doktor filozofii, historyk, który jeszcze pięć lat temu cieszył się reputacją konsultanta muzeów i prywatnych kolekcjonerów. Kincaid zmarszczył brwi. - Jakiego rodzaju konsultanta? - Przy zakupach różnych obiektów często proszono go o sprawdzanie ich autentyczności. Zdaje się, że ma coś, co niektórzy nazywają dotykiem. Nigdy się nie po mylił. Pięć lat temu porzucił jednak pracę wykładowcy, zarzucił konsultacje i zaczął podróżować. Brał dorywcze zajęcia. Od Tahiti do Meksyku. Gdziekolwiek. Teraz zmy wa naczynia i obsługuje stoliki dla Ames. Kincaid siedział przez chwilę bez słowa, trawiąc tę informację. Pomywacz z przeszłością konsultanta muze alnego, który nie wiadomo dlaczego wprosił się do domu Caitlin Evanger. Bardzo interesujące. - Detektyw przeprowadził małe dochodzenie w uzdrowisku, blisko restauracji. Ames przyjaźni się z wła ścicielami. Odniósł wrażenie, że Ames jest przyjaciółką Evanger i to ona dostała zaproszenie, po czym postano wiła zabrać Quarrela na przejażdżkę. - Hatch wzruszył ramionami. - Raport mówi, że prawie na pewno jest jej kochankiem. - Czy Ames i Evanger przyjaźniły się, zanim na scenie pojawił się Quarrel? Hatch rzucił okiem do raportu. - Nie, proszę pana. Chyba nie. - Cóż za zbieg okoliczności: prowadząca samotnicze życie artystka, mająca niewiele towarzyskich kontaktów, 237 Jayne Ann Krentz nagle stała się bliską przyjaciółką restauratorki, której akurat trafił się kochanek z przeszłością eksperta mu zeów i kolekcjonerów. - Tu jest więcej, proszę pana. - Dokończ. - Kincaid odwrócił się do okna. Hatch odchrząknął. - Wygląda na to, że Quarrel jest znany w pewnych kręgach jako agent nie zidentyfikowanej grupy osób, które chcą sprzedać bardzo cenny zestaw zabytkowych pistoletów pojedynkowych. Kincaid zatarł ręce. - Kontaktował się z jakimiś muzeami? - Nie. Raport detektywa mówi, że wszystko trzymane jest w tajemnicy. To ma być bardzo poufna transakcja. Kincaid zastanawiał się. - Chcę porozmawiać z tym Jonasem Quarrelem. Po trzebna jest jakaś okazja, żeby go ściągnąć. Może być zupełnie nieszkodliwy, ale należy wziąć pod uwagę fakt, że jest dość blisko z Evanger, która nikomu nie pozwala się zbliżyć do siebie. Trzeba także rozważyć możliwość, że jest on w jakiś sposób zaangażowany w sprzedaż Żądzy krwi. Hatch zmarszczył brwi. - Jak? Kincaid wzruszył ramionami. - Nie wiem. Najbardziej prawdopodobny scenariusz jest taki, że facet reprezentuje kupującego, który woli pozostać w cieniu. Jeśli tak jest, to Ouarrel ma oczywiście specjalny status - w przeciwnym razie nie odwiedzałby prywatnie kobiety, która nigdy nikogo do siebie nie za prasza. Chcę wiedzieć, z czym mam do czynienia. Pora dzę sobie z konkurencją finansową, ale jeśli jest w tym coś więcej, muszę natychmiast mieć potwierdzenie. Po znawszy Cłuarrela, będę mógł nawet więcej o nim powie dzieć. Muszę go gdzieś umiejscowić na tym obrazku. - Rozumiem - powiedział cicho Hatch. Nie lubił Kincaida, ale nie wątpił w jego zdolności oceniania motywów i słabości innych ludzi. Ta umiejętność była jedną z wielu, które wyniosły jego pracodawcę tak wysoko. 238 Złoty dar - Co mam najpierw zrobić? - Na początek spróbujmy czegoś łatwego. Powiadom go wprost, że słyszałeś pogłoski o pojawieniu się pistole tów i że reprezentujesz zainteresowanego nimi kolekcjo nera. Niech wie także, że pieniądze nie grają roli i że twój kolekcjoner z pewnością nie zada żadnego kłopotliwego pytania na temat pochodzenia tych pistoletów. Patrz, czy połyka przynętę. Jeśli tak, zaproś go do mojego biura - Tak, proszę pana. - Hatch skinął głową w stronę pleców Kincaida tak samo oficjalnie, jakby to zrobił, gdyby ów siedział do niego przodem. Zwyczaje są zwy czajami, a te, które Hatch kultywował, dawały mu zatrud nienie bez chwili przerwy. Rozdział trzynasty W następny poniedziałek rano Verity sta ła na ruchliwym chodniku San Francisco i przyglądała się wejściu do szklanej wieży, która wznosiła się do nieba wprost nad jej głową. - Czy nie myślisz, że tu, gdzie są pewne problemy z trzęsieniami ziemi, nie powinno obowiązywać prawo zabraniające wznosze nia wielkich, szklanych budynków? - Od kiedy to Kalifornia martwi się trzęsie niami ziemi? To jest strapienie wyłącznie dla turystów. - Jonas poprawił pakunek pod pa chą i delikatnie pchnął Verity do drzwi obro towych. - Chodź. Zobaczmy, czy kolega Kincaid otrzyma przywilej uwolnienia twojego biednego, starego ojca z paszczy żarłoczne go rekina. - A kiedy już zadbamy o interesy taty, pójdziemy do sklepu po suknię, którą mam zamiar włożyć na przyjęcie u Caitlin - przy pomniała mu stanowczo. 240 Złoty dar - Znowu zaczynasz? Ja się już poddałem. Zapomnla łaś? Zaakceptowałem fakt, że nie potrafię wybić ci z głowy tej głupiej, renesansowej pantomimy, a także obiecałem, że wpadniemy do sklepu po suknię. Czego jeszcze chcesz? Verity uśmiechnęła się wesoło. - Wielkie dzięki. Czyja o coś skamlę? - Ty nigdy nie skamlesz, Verity. Ty mnie zadręczasz. Jonas stanął przed rzędem złoto-czarnych wejść do wind i studiował listę biur mających siedziby w tej szklanej wieży. - Znalazłem. Ostatnie piętro. Facet musi mieć niezłą forsę. Tak jak ten jego odpicowany pracownik. - Może powinniśmy byli przywieźć tu tatę - zastana wiała się Verity. - W końcu to jego sprawa. - Daję ci słowo, że ktoś, kto ma coś do sprzedania, jest najmniej przydatną osobą do negocjacji. Twój ojciec wie o tym, dlatego zlecił to mnie. A teraz uśmiechnij się słodziutko i uwierz w moje zdolności do prowadzenia negocjacji. - Słodziutko? - Verity ćwiczyła lukrowany uśmiech. Jaką rolę powinnam w tym wszystkim odegrać? W odpowiedzi Jonas wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Ty, moja droga, nie masz nic innego do roboty, jak tylko odegrać głupiutką, ognistowłosą, seksowną przyjaciółeczkę, która uparła się przyjść tutaj ze mną. Po prostu często się uśmiechaj. - Co za emocje! - Verity wsiadła do windy. - Uwierz mi, twój uśmiech natychmiast wzbudzi za ufanie tego gościa. Będzie wiedział, że w związku z pisto letami nie mamy nic do ukrycia. Jedno spojrzenie wystar czy, by nabrał pewności, że nie mogłabyś być powiązana z jakimś podejrzanym interesem. - Czy ty zawsze zaliczasz wszystkie pustogłowe, rude i seksowne panienki ze szczerym uśmiechem? - Jesteś pierwsza - zapewnił ją, gdy drzwi windy się zamknęły. -Jedyna w swoim rodzaju. - Miło być docenioną. 241 '/ Jayne Ann Krentz Milczeli. Winda wznosiła się bez szmeru. Verity spoj rzała ukradkiem na swoje odbicie w lustrzanej ścianie kabiny. Miała na sobie jedyne dobre ubranie - biało-czar no migocącą bluzkę, marynarkę i bardzo wąską spódni czkę. Od lat nie wkładała szpilek i czarne pantofelki na wysokich obcasach zaczynały ją uwierać. Jonas włożył starą marynarkę i powypychane tu i owdzie spodnie. - Prawdę powiedziawszy - zaczęła Verity, studiując jego ciemne ubranie, które całkiem nieźle leżało na szczu płej sylwetce - ten strój nie wygląda na swoje pięć lat. Na szczęście dla ciebie, męska moda nie zmienia się zbyt często. Jonas pomacał klapę marynarki i spojrzał w dół. - Wierz albo nie, będę miał okazję zrobić z tego garni turu użytek. Wcześniej czy później przyda się na po grzeb. - Albo na ślub - Verity odwróciła kota ogonem. Jonas spojrzał na nią łagodnie. - Przez ostatnie pięć lat nie byłem na żadnym ślubie. - Zabawne spostrzeżenie. - Verity zamilkła ćwicząc swą rolę panienki towarzyszącej. W ciągu ostatnich kil ku dni ich sprzeczki stały się zwykłym sposobem rozmo wy. To partnerstwo znikało tylko podczas śmiertelnej walki w łóżku lub w trakcie spotkań z podobnie wynisz czającymi mocami wywoływanymi wewnątrz korytarza czasu. Verity była tam z nim trzy razy. Jonas bardzo chciał użyć pistoletów jako katalizatorów. Za bardzo, jeśli cho dzi o nią. Nadal nie rozumiała, co się z nią działo, gdy mu towarzyszyła, i nie była pewna, czy chce to rozumieć. Ostatnie dwie wyprawy Jonas skracał, ale nie miała wąt pliwości, że jest zdecydowany sprawdzić kontrolę, którą teraz uzyskał. A to ją bardzo martwiło. Ich związek stawał się coraz bardziej namiętny. Szczególnie odkąd stało się jasne, że Jonas nie potrzebuje podniet psychicznego korytarza, aby mieć erekcję. Verity drgnęła na wspomnienie kilku ostatnich nocy. Przypuszczała, że bezwiednie rzuciła mu wyzwanie, kto242 Złoty dar re przyjął i pragnie pokazać, że - prowokowany czy nie jest ciągle nienasycony. Był bardzo wytrwały. Verity czasem zadziwiało, jak długo musi wytrzymać jego nieustępliwe pożądanie. Ale i ona mu odpowiadała, nawet gdy brał ją podczas głębo kiego snu. Tak jak to zrobił dzisiaj, o trzeciej nad ranem. Obudziła się skulona na boku, wtulona biodrami w jego ciepło, czując, jak wchodzi w nią, gotową i wilgotną, tak że jej słabe protesty na nic się zdały. Jedno było pewne: to ona sprawiała, że jego ego czuło się w pełni usatysfa kcjonowane. Potem wyszedł. Zawsze wychodził około trzeciej nad ranem i wracał do domku, który dzielił z jej ojcem. Verity nigdy nie prosiła, by został. Nie była całkiem pewna dlaczego. Podejrzewała, że ma to coś wspólnego z nie pewnością otaczającą ich związek. Nie pozwalając mu zostać na całą noc, utrzymywała wobec niego pewien emocjonalny dystans. Nie rozmawiali o przyszłości. W restauracji sprawy to czyły się normalnie i Emerson patrzył ną nich łagodnym okiem. Ojciec nigdy nie komentował późnych powrotów Jonasa. Sprawiał wrażenie, jakby akceptował fakt, że jego córka ma kochanka. Verity przypuszczała, że ojciec zdaje sobie sprawę, iż w jej wieku jest za późno na rezygnowanie z wolnych strzelców. Drzwi windy otworzyły się przed wymyślnym hallem, okupowanym przez miło wyglądającą, czarnowłosą rece pcjonistkę i drogie meble w stylu współczesnego, wło skiego wzornictwa. - W czym mogę pomóc? - spytała uprzejmie recepcjo nistka, wlepiając ciemne spojrzenie w Jonasa. - Jonas Quarrel i Verity Ames. Przyszliśmy do pana Kincaida- powiedział Jonas swobodnie. -Jesteśmy umó wieni. - Oczywiście, panie Ouarrel. - Głos kobiety brzmiał słodko i ciepło. - Może pan wejść. Pan Kincaid oczekuje pana. Jego sekretarka wskaże panu Pirogę. 243 Jayne Ann Krentz Następna miła kobieta, tym razem blondynka, weszła do pokoju. Pozdrowiła przybyłych ze specyficznym akcentem ludzi wykształconych. Verity zaś skrycie badała stroje, zarówno recepcjonistki, jak i sekretarki. Doszła do wniosku, że praca w biurze musi być lepiej płatna niż robota w restauracji. Powinna uważać. Jonas może ze chcieć wziąć taką posadę. Jak amen w pacierzu, te kobiety byłyby szczęśliwe witając go w swoich progach. Pewnie zaprosiłyby go jeszcze w kilka innych miejsc. Verity uprzytomniła sobie, że powinna być zazdrosna, co sprawiło, że poczuła w głowie pustkę w sam raz odpo wiednią do swojej roli. Przypomniała sobie uśmiech, z jakim sekretarka Kincaida otworzyła przed nimi ciężko okute drzwi jego gabinetu. - Panna Ames i pan Quarrel, proszę pana. - Sekretarka uprzejmie skinęła w stronę Jonasa. Verity bardzo szybko spostrzegła dwa szczegóły wy posażenia gabinetu: wypchany manekin zwisający z sufi tu niczym martwe ciało, a na ścianie obraz Caitlin Evanger. Jedna z najmocniejszych jej prac. Obraz przedstawiał kobietę płynącą przez morze krwi, z widocznym wysił kiem i rozpaczą. Verity przeszedł dreszcz. Po raz pierw szy odczuła ból tkwiący w pracach artystki. Teraz uśmiechnęła się do zdumiewająco dobrze wyglą dającego mężczyzny, który podniósł się na ich powitanie. Był mniej więcej w wieku Jonasa - trochę przed czterdzie stką - i podobnie zbudowany. Ta sama siła witalna ukryta w szerokich, mocnych plecach i wąskich biodrach. Na tym kończyły się podobieństwa. Damon Kincaid nie tylko dobrze wyglądał, ale emanowała z niego potęga wielkich pieniędzy. Połyskliwe jasne włosy przystrzyżone były z precyzją uzyskiwaną tylko przez stylistów, którym płacono tyle, ile za kolację w restauracji na Union Square. Srebrzy stos z ary garnitur Kincaida, pochodzący od które goś z włoskich dyktatorów mody, podkreślał jego smukłą sylwetkę. Nosił buty robione na zamówienie. Z kieszeni marynarki wystawała krwistoczerwona jedwabna chuste czka z misternie wyhaftowaną literą K. 244 Złoty dar - Witam, panno Ames. - Kincaid zwrócił ku niej głowę z elegancją wyrażającą męski podziw tak, by nie kryła slv za tym żadna sugestia. Przyglądał się jej uśmiechniętej twarzy o kilka sekund dłużej, niż to było konieczne, jakby zaintrygowany czymś, co w niej zobaczył. Następnie od wrócił się do Jonasa. - Panie Ouarrel, bardzo dziękuję, że pan tu dzisiaj przybył. Przykro mi, że mogłem sprawić panu kłopot, ale mój asystent poinformował mnie, iż planuje pan spotkać się w mieście z innymi potencjalny mi nabywcami, więc nie mogłem oprzeć się życzeniu, by odwiedził pan moje biuro, - Nie ma problemu - powiedział Jonas, bezceremonial nie kładąc swój pakunek na biurku Kincaida. - Mój klient życzy sobie możliwie najkorzystniejszej transakcji, a pa na człowiek, Hatch, dał do zrozumienia, że może pan pozwolić sobie na to, co mamy do zaoferowania. - Pieniądze nie stanowią problemu - powiedział chłod no Kincaid. - Natomiast autentyczność i stan danej rzeczy -tak. - Pistolety są w bardzo dobrym stanie - zapewnił Jonas rozwijając pakunek. - Windham i Smyth. Pudło jest oryginalne. Prawdopodobnie rok 1795 lub coś koło tego. Na pewno jest to para pistoletów pojedynkowych. Sam pan to ^twierdzi, jeśli weźmie pan jeden do ręki. - Jonas przerwał na moment, wystarczający do uniesienia maho niowego wieka. -Jeśli zna pan pistolety pojedynkowe, oto one. - Jak pan widzi z tego, co wisi na ścianie, interesuję się głównie szpadami, jednak mam w domu także taką broń i jestem z nią obeznany. - Kincaid oglądał zawartość szkatuły, następnie sięgnął do środka, aby wyjąć jeden z pistoletów. - Wspaniały uchwyt. Dobra robota. - Jego spojrzenie prześlizgnęło się z broni na Jonasa. -Jest pan pewien ich autentyczności? - Absolutnie. - Co pan proponuje jako dowód? - Nie mogę ujawnić ostatniego właściciela, lecz mogę powiedzieć, że przez sto siedemdziesiąt pięć lat pistolety 245 Jayne Ann Krentz były w posiadaniu znakomitego brytyjskiego rodu, zanim trafiły do rąk ostatniego kolekcjonera. Pojawiły się w po jedynku między członkiem rodu a innym mężczyzną krotko przed rokiem 1800. Verity wzdrygnęła się i stanęła przy oknie. Kincaid okazał większe zainteresowanie. - Prawdziwy pojedynek? Jakie było zakończenie? Spojrzał na stalową lufę pistoletu, który trzymał w dłoni tak, jakby była zrobiona ze złota. Odpowiadając na pytanie, Jonas spojrzał na profil Verity. - Nie padł żaden strzał. Potyczkę przerwała osoba będąca jej przyczyną. Nie wiadomo dlaczego właśnie w tym momencie Verity odwróciła głowę i zobaczyła wyraz twarzy Kincaida. Mo głaby przysiąc, że był rozczarowany. - Powiedział pan, osoba będąca przyczyną? - mruknął Kincaid. - Jak sądzę, kobieta? - O imieniu Amanda - powiedział cicho Jonas. - Taak. - Kincaid podniósł drugi pistolet. - W porząd ku. Fakt, że nigdy nie zostały użyte, zmniejsza dla mnie ich wartość. Wolę broń używaną. To taki osobisty kaprys. - Rozumiem. -Jonas otworzył pudło i Kincaid odłożył pistolety na miejsce. Ściągnął brwi, ale się nie poddał. To nie znaczy, że nie mam zamiaru złożyć swojej oferty. Chciałbym jednak, by ich wartość została prawidłowo oszacowana. Jonas uśmiechnął się. - Jak powiedziałem, może pan wezwać własnego eks perta, aie ja już nie mogę przyjść ponownie do pańskiego biura. Mam zamiar zakończyć sprawę tak szybko, jak. to będzie możliwe. Jeszcze dzisiaj muszę się spotkać z trze ma potencjalnymi kupcami. Ci zaś sami są ekspertami i nie zechcą tracić czasu słysząc, że ktoś ma te pistolety sprawdzać. Jestem pewien, że pan to rozumie. Jednakże, jeśli z żadnym z nich nie dojdę dzisiaj do porozumienia, proszę się ze mną skontaktować i ustalić termin, w któ rym pański człowiek obejrzy te cacka. Subtelna obraza odniosła zamierzony skutek. Kincaid 246 Złoty dar nie zniósł aluzji, że nie jest tak dobrym znawcą, by mógł sam podjąć decyzję. Jego chłodna postawa pozwoliła mu ukryć wzburzenie. - Rozważę pana propozycję. Proszę poinformować mnie o rezultacie dzisiejszych negocjacji. - Rozmyślnie odsunął się od Jonasa i podszedł do okna stając tuż obok Verity. - Cudowny widok, prawda, panno Ames? - Bardzo. - Zastosowała wyuczony uśmiech i zauwa żyła, że wywarł on ogromne wrażenie na Damonie Kincaidzie. Być może znacznie częściej powinna go używać wobec innych mężczyzn. - Musi być pan szczęśliwy mając takie biuro, panie Kincaid. Gdybym ja je miała, nie mogłabym prawie pracować. Ten widok jest bardzo roz praszający. - Przyzwyczaiłaby się pani - zapewnił ją z uśmiechem. - Do piękna można się bardzo łatwo przyzwyczaić. Może nawet zbyt łatwo. W końcu odkrywa się, że zewnętrzna uroda kobiety, pistoletu czy widoku to nie dość, żeby zatrzymać uwagę mężczyzny na dłużej. Verity spojrzała na niego. - Pistolety są piękne na swój własny sposób, ale ponie waż nigdy nie zostały użyte w celu, w jakim zostały wykonane, straciły w pana oczach wartość. Kincaici uśmiechnął się z aprobatą. - Pani jest bardzo domyślna, panno Ames. Dokładnie o to chodzi. - Wskazał na szable i rapiery wiszące na ścianach. - Ta broń ma swoją historię. Nie kolekcjonuję stosowanej albo ozdobnej. Tę tylko, co do której mam powód wierzyć, że była używana przez noszących ją mężczyzn. - Spojrzał na Jonasa. - Czy pan zna się na szpadach, panie Quarrel, czy też pańskie ekspertyzy ograniczają się tylko do pistoletów? Oczy Jonasa były zimne. Widział, jak blisko Verity stanął Kincaid. - Znam się trochę na białej broni. - Pokazał wzrokiem długi, zwężający się u końca klingi rapier. Wisiał najbliżej. - Wiem prawie na pćwno, że sztylet obok tego włoskiego rapiera to kopia. 247 Jayne Ann Krentz - Kopia!? - Zrównoważona poza Kincaida znikła na moment, ale mężczyzna zaraz się opanował. - Pan musi się mylić. Mam ten sztylet z godnego zaufania źródła. Koniec szesnastego wieku. Jonas uniósł brwi i podszedł bliżej, żeby móc się lepiej przyjrzeć. - Mogę go wziąć do ręki? Kincaid zawahał się, ale machnął dłonią. - Proszę. Verity uświadomiła sobie, że wstrzymała oddech-Jonas znów zamierza się sprawdzać. Wiedziała, że bardzo tego chciał, ale ani czas, ani miejsce nie były odpowiednie do takich eksperymentów. Nie przychodziło jej do głowy, jak mogłaby go powstrzymać. Bała się wstrząsu spowodowa nego kolejną podróżą w korytarzu. Ale Jonas powiedział, że sztylet jest fałszerstwem. Jeśli to prawda, uświadomiła sobie z ulgą, to nic nie może się wydarzyć. Odetchnęła, Jonas zdjął sztylet za ściany. Verity zadrżała. Obraz psychicznego tunelu pojawiał się w jej głowie i znikał. Nie tak wyraźny jak poprzedni, był jakby nie dokończony, nowszy. Czuła obecność Jonasa, ale nie mogła go dostrzec. Obracała się chcąc go ujrzeć, gdy w korytarzu przed nią pojawił się zamglony obraz. Myśląc, że to Jonas, rzuciła się do przodu. Nie chciała być w tunelu sama. już prawie była przy nim, gdy z mgły wyłoniła się wizja staromod nej, solidnej jadalni. W ozdobnym fotelu, daleko na końcu długiego stołu siedział mężczyzna. Trzymał się za serce. Twarz wykrzywiał mu grymas bólu. Wydawało jej się, że patrzy za jej plecami na kogoś, kogo nie ma. Pomyślała, że człowiek ma atak serca, i instynktownie ruszyła do przodu, ale zanim się spostrzegła, mężczyzna runął na talerz pełen makaronu z krewetkami. Wtedy zobaczyła krew. Spływała z piersi mężczyzny, mieszała się z makaronem, znacząc na śmietanowym sosie czer wone ślady. Verity stała zszokowana. Przy ataku serca nie ma krwi. Jej umysł miotał się w strachu przed straszliwą siłą, 248 Złoty dar która otaczała ją zewsząd. Zawróciła, żeby stamtąd udoi, i zderzyła się z Jonasem, który chwycił ją za nadgarstek. - Już dobrze - powiedział szorstko. - Już dobrze, skarbie. Uwolniłem sztylet. - Jego oczy były jeszcze zwężone i ponure, ponieważ widział scenę, która się przed nią rozegrała. Chwilę później wizja korytarza i umierającego za stołem mężczyzny zniknęła ze świado mości Verity. Otworzyła oczy i omal nie straciła równowa gi. Instynktownie próbowała się czegoś uchwycić i oprzy tomniała, szarpiąc Damona Kincaida za ramię. - Przepraszam? - Kincaid, który bardzo uważnie ob serwował Jonasa, spojrzał na rękę Verity na jego ramieniu. - Czy coś się stało, panno Ames? - Nie, nic. - Wzięła głęboki oddech i jeszcze raz, wedle instrukcji Jonasa, uśmiechnęła się słodko. - Po prostu mia łam przez chwilę zawrót głowy. Jeszcze nic nie jadłam. Czas na obiad. - Puściła rękaw drogiej marynarki. W głębi pokoju Jonas zawieszał sztylet na ścianie. Patrzył na nią z taką furią w oczach, że uwolniła ramię ich gospodarza. Kincaid rzucił okiem na złoty zegarek na nadgarstku. - Ma pani rację - powiedział jowialnie. - Już prawie pora obiadowa. Będzie mi bardzo przyjemnie zaprosić państwa na obiad i podziękować za przyniesienie pisto letów do. mojego biura. - Czekając na zgodę, patrzył na Verity, nie na Jonasa. Verity, ciągle niepewna siebie, spojrzała na Jonasa, by dał jej jakiś znak. Nie chciała niewłaściwą decyzją zepsuć ewentualnej transakcji. Jonas natychmiast zapanował nad sytuacją. - Nie, dzięki-powiedział chłodno.-Verity i ja musimy już iść. Mamy dziś mnóstwo spraw do załatwienia. Jesteś gotowa? - Tak, Jonas - powiedziała potulnie, próbując jeszcze raz słodkiego uśmiechu. Była ciekawa, czy na Jonasie zrobi podobne wrażenie jak na Kincaidzie. - Idziemy. - Zamknął mahoniowe pudło na pistolety i ruszył do crfzwi. Okazało się, że nie poddał się urokowi uśmiechu. 249 Jayne Ann Krentz - Jeszcze chwilę - powiedział Kincaid, gdy byli już przy wyjściu. - Nie powiedział mi pan, jaki jest jego ostateczny werdykt na temat sztyletu. Nadal uważa pan, że to kopia? Miał pan szansę trzymać go w ręku. - To nie jest szesnasty wiek - powiedział Jonas od wyjścia. - Prędzej 1955 rok, czy coś koło tego. Znakomita robota, ale zdecydowanie reprodukcja. Kincaid zacisnął wargi. - Pan musi się mylić. Jonas wzruszył ramionami. - Jak pan woli. - Chciał już zamknąć drzwi, ale zatrzy mał się po raz ostatni. - Na pana miejscu byłbym ostrożny w interesach z tym, kto sprzedał panu ten sztylet. - Dlaczego pan tak mówi? - Po pierwsze, sprzedał panu kopię. Po drugie, mam wrażenie, że styl jego akwizycji jest mało wyrobiony. - O czym, do diabła, pan opowiada? - Kincaid wyglądał na wściekłego. - Mniejsza z tym. Być może to odrobina profesjonal nej zawiści. Wydał pan fortunę na falsyfikat, podczas gdy ja nie sprzedałem oryginalnych pistoletów. Do widzenia, panie Kincaid. Kincaid patrzył na zamykające się drzwi, rozdarty między wściekłością a głębokim przeczuciem niebezpie czeństwa. Nacisnął guzik interkomu na biurku. - Przyślij mi Hatcha. - Tak, panie Kincaid. Hatch pojawił się niemal natychmiast. Spojrzał pytają co bezbarwnymi oczami pochlebcy. - Tak, proszę pana? - Złap mi Gelkirka. Chcę go tu mieć w ciągu godziny. - Ten od wyceny? Już do niego dzwonię. Zdenerwowany William Gelkirk pojawił się w biurze czterdzieści pięć minut później. Był małym, korpulen tnym człowieczkiem z kosmykiem włosków dookoła łysej głowy, małymi oczkami, które spoglądały przez grube soczewki. Kincaid uważał, że jest irytujący, hałaśliwy i nudny, ale bez wątpienia był jednym z największych 250 Złoty dar autorytetów w sprawach broni na Zachodnim Wybrzeżu. Wyceniał już kilka rzeczy dla Kincaida, ale nie sztylet. Kincaid był przekonany o jego autentyczności. Przede wszystkim osobiście wyjął go ze skarbca, tej nocy, kiedy zastrzelił Henry'ego Wilcoxa. Policja uznała zabójstwo za przypadkowy akt przemocy, ponieważ z pałacyku nic nie zginęło. Nikt nie wiedział o istnieniu niedawno zakupio nego sztyletu. Wilcox był bardzo dumny, po raz pierwszy pokazując go innemu kolekcjonerowi. Kincaid już na pierwszy rzut oka rozpoznał, z czym ma do czynienia, i zdecydował, że on sam będzie godniejszym właścicie lem niż Wilcox. Decyzję natychmiast wprowadził w czyn. Użył pistoletu Wilcoxa, który starzec trzymał w szufla dzie biurka dla obrony przed włamywaczami. Policja zwykła przestrzegać ludzi, że broń trzymana w domu znacznie częściej używana jest przeciwko do mownikom niż w obronie własnej. W tym przypadku była to absolutna racja. Kincaid przestał korzystać z usług pośredników. Zdo był kontakty, które pozwoliły mu samodzielnie obracać obiektami tego typu. Podając sztylet Gelkirkowi przywołał na twarz budzący zaufanie uśmiech. - Tp bardzo miło z pana strony, że przybył pan w tak krótkim czasie. Z niepokojem czekam na pańską opinię na temat tego sztyletu. Przez długie lata uważałem, że to szesnastowieczny autentyk z Włoch. Niedawno jednak ktoś wzbudził moje wątpliwości. Czy będzie pan tak dobry i przekaże mi swoją opinię? Według normalnej stawki, rzecz jasna. Gelkirk gorliwie skinął głową i wziął sztylet. Przyglądał się badawczo bogato zdobionej rękojeści, następnie pod szedł do okna, by obejrzeć w świetle słońca stalowe ostrze. - Aby mieć całkowitą pełność, musiałbym przeprowa dzić pewne testy, ale na pierwszy rzut oka nie jest to szesnasty wiek. Za lekki. Mieli wtedy bardzo dobrą, legen darną stal, ta nie ma tego blasku. Uważam, że przynaj251 Jayne Ann Krentz mniej ostrze jest współczesne. Czy chciałby pan, żebym wziął to do swojego sklepu i sprawdził dokładniej? - Nie, nie myślę, by to było konieczne. Będę musiał uważać, żeby znowu nie wpaść, ale trzymam pana za słowo. To doświadczenie nauczyło mnie, że przy takich transakcjach trzeba dwa razy pomyśleć. Dziękuję panu, panie Gelkirk. Moja sekretarka wystawi panu należny czek i przywoła taksówkę. -Tylko Kincaind wiedział, ile w tych słowach wdzięczności kryło się prawdziwej furii. Gelkirk rozpływał się w uśmiechach. - Zawsze do usług, panie Kincaid, w każdej chwili. To przyjemność przyjść z pomocą tak poważnemu kolekcjo nerowi jak pan. Niech się pan tak nie martwi tym sztyle tem. To jest naprawdę znakomita kopia. Wielu, bardzo wielu ekspertów nie miałoby cienia podejrzenia, że to falsyfikat. - Skorzystam z pańskich rad, jak tylko będę mógł powiedział z przekąsem Kincaid, stojąc w otwartych drzwiach. Czekał niecierpliwie, aż ten sobie pójdzie. Zamknął je z ostrożnym, kontrolowanym trzaśnięciem. - Niech to szlag! Zrobił trzy wielkie kroki po marmurowej posadzce i podniósł słuchawkę błyszczącego brązem telefonu. Wy kręcił numer, którego nie było w spisie. Po drugim dzwon ku odezwał się głos potwierdzający numer. - Mówi Kincaid. Chcę rozmawiać z Tresslarem. Recepcjonista przełączył bez słowa. Chwilę później niski głos o wyraźnym, południowym akcencie zapytał: - Słucham? - Tresslar? - Czemu nie? Kincaid skrzywił się, słysząc prostacki akcent. - Mam robotę dla twojej firmy. Masz kogoś pod ręką? - Pewnie. Zawsze mam kogoś pod ręką. Od ostatniego razu, kiedy robiliśmy dla ciebie, stawka podskoczyła. - To nie jest problem tak długo, jak długo usługi będą realizowane. - Czemu nie. 252 Złoty dar Kincaid opisał Jonasa i położenie restauracji. - Nazywa się Ouarrel. Jonas Ouarrel. Chcę, żeby to wyglądało tak, jakby to był drobny złodziejaszek przyła pany na gorącym uczynku, który został ranny, a nastę pnie użył spluwy. Takie sprawy zdarzają się często. Policja po prostu czeka, aż kiedyś gnojka opuści szczęś cie. - Masz to u mnie. Kincaid zdziwił się, że tak długo mógł pracować z Tres slarem bez zwracania uwagi na jego akcent. - Pieniądze przeleję na twój rachunek, jak poprzednio. Połowa przed, połowa po robocie. - Jak szybko chcesz to mieć zrobione? - Tak szybko, jak można. W tym tygodniu, w każdym razie. - Załatwione. - Tresslar odwiesił słuchawkę. Kincaid zgrzytnął zębami i odstawił telefon. Podszedł do okna. Nie ma żadnych wątpliwości. Ouarrel musi zostać wyeliminowany. Zostawił po sobie za dużo znaków zapytania. Okazało się, że rzeczywiście ma ,,dotyk". I w ja kiś sposób jest wmieszany w sprawy Caitlin Evanger. Zgodnie z tym, co mówił Hatch, był zaproszony na eks kluzywne spotkanie mające się odbyć za dwa tygodnie w domu na skałach. Ouarrel mógłby z łatwością reprezentować kolekcjone ra chętnego do nabycia Żądzy krwi. Ale nie dlatego ma zginąć. Kincaid wiedział, że wytrzyma finansowo każdą licytację. Kazał śledzić Jonasa tylko dlatego, że chciał wiedzieć, z kim ma czynienia. Ale teraz jest coś nowego. Instynkt podpowiadał Kincaidowi, by był bardzo ostroż ny. Chciał śmierci Quarrela dlatego, że zobaczył jego spoj rzenie, kiedy ten brał do ręki sztylet. Na moment z jego twarzy zniknął zwykły, zimny wyraz i pojawił się inny, jakby Ouarrel znał już ten sztylet wcześniej i teraz go rozpoznał. Nie jako falsyfikat, ale jako przyczynę morder stwa. Stąd ta aluzja na temat etyki pośrednika, który rzekomo sprzedał Kincaidowi sztylet. Kincaid obserwo253 Jayne Ann Krentz wał jachty żeglujące po Zatoce i starannie utrzymanymi palcami bębnił po szybie. Kimkolwiek byłby Quarrel, jest jasne, że wie za dużo. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Kincaid nie rozumiał dlaczego ani jak się to działo, ale nigdy nie wątpił w swój instynkt. Dzięki niemu wychodził z rożnych opresji w życiu i ufał mu bezwarun kowo. Zbyt wiele faktów za późno połączyło się w całość. Zbiegi okoliczności są do przyjęcia tylko do pewnego momentu, ale o jeden za dużo stanowi powód do niepo koju. Grunt zaczynał mu się palić pod stopami. Im więcej o tym myślał, tym bardziej wszystko ogniskowało się wokół Quarrela. Niepokojący był fakt, że spomiędzy tylu innych oka zów białej broni zdjął ze ściany ten jeden sztylet. Kincaidowi nie podobała się myśl, że taki drobiazg może dać początek plotkom, które zaczną krążyć na jego temat. Czas Jonasa Ouarrela się skończył. Kincaid zdecydował zatem, że pozna lepiej tę małą rudowłosą. Coś w jej uśmiechu wywołało w nim dawno zapomnianą żądzę, której pofolgował raz, w domu Sandquista na skałach. Już od dawna nie był do czegoś takiego zdolny. Rozdział czternasty W poniedziałek, późnym popołudniem, niejaki Phillip J. Haggerty zakupił pistolety. We wtorek rano, gdy wrócili do Sequence Springs, jonas oddał czek Emersonowi Amesowi. Emerson czek pocałował i zaczął recho tać. - Nie do wiary, uratowałeś mój tyłek, Jo nas, ty stary byku. Masz tu piwo i opowiadaj. Stali w kuchni, jako że Verity przygotowy wała się do zwiększonego w porze lunchu ruchu. W rękach miała stertę miseczek z nie rdzewnej stali. Zła była na obu mężczyzn, ponieważ musiała między nimi manewrować. - Jonas nie może teraz pić piwa. Musi mi pomóc w pracy. - Nie zwracaj na nią uwagi. - jonas otwo rzył puszkę i odchylił do tyłu głowę, żeby pociągnąć duży łyk. -We wtorki jest najmniej szy ruch. Ona po prostu lubi narzekać. Prze cież ją znasz. Poza tym, mogę zmywać równie dobrze po pijanemu, jak i na trzeźwo. 255 Jayne Ann Krentz Ojciec znowu zaczął rechotać, ale Verity się zaczerwie niła, kiedy Jonas zaczął opowiadać. Odwróciła się i wyjęła z lodówki sałatkę z ziemniaków i groszku. Normalnie od powiadała na jego zaczepki z podobną złośliwością, ale dzisiaj odkryła, że jego słowa mogą zranić. Może rzeczy wiście staje się bezduszną, gderliwą starą panną? A może dlatego tak często mu dokucza, że jakaś cząstka w niej próbuje ją obronić przed niepewną przyszłością? Łatwiej i bezpieczniej jest krzyczeć na Jonasa niż zakochać się w nim po uszy. Obawiała się jednak, że to nie najlepsza taktyka. Była śmiertelnie przerażona tym, że być może już jest zakochana. Ta świadomość tylko wyostrzała jej język. Jonas zakończył opowieść o wypadzie do San Franci sco relacją ze swych błyskotliwych negocjacji. - Tak to wyglądało. Gdy cena wzrosła o następne trzy tysiące dolarów, zaakceptowałem ofertę Haggerty'ego. Potem poszliśmy z Verity do sklepów po kostium na ten przeklęty renesansowy bal u Evanger. Nawiasem mówiąc, Verity dostała kręćka. Musiałem powstrzymywać ją siłą. Trzeba ci było widzieć suknię, którą chciała pożyczyć. Szkarłatno-złota, rozcięta aż do pępka. - To była piękna suknia. I bardzo autentyczna. W Re nesansie kobiety nosiły mnóstwo sukien z takim dekol tem - broniła się Verity, dodając musztardę do sałatki. - Kto jest tu autorytetem w sprawach Renesansu? odparował Jonas. - Ta suknia wyglądała tak, jakby była projektowana z myślą o bardzo drogiej prostytutce. - Chcę się przebrać za renesansową kurtyzanę. - Bądź wdzięczna, że nie pożyczyłem dla ciebie habitu zakonnicy. Verity spojrzała na ojca. - Był w strasznym humorze, kiedy weszliśmy do skle pu z sukniami, a przecież z pistoletami poszło mu do brze. Dokuczał mi przez cały czas po wyjściu z biura pana Kincaida. - Cały czas się do skurwysyna uśmiechała - mruknął Jonas. 256 Złoty dar - Wykonywałam tylko polecenia. Twoje polecenia, Jo nas - podkreśliła dosadnie Verity. - Pamiętasz, że kazałeś mi się do niego uśmiechać? Oczekiwałeś tego ode mnie. Ruda panienka... - Nie musiałaś przesadzać, do cholery. Patrzył na cie bie jak wilk na Czerwonego Kapturka. - Dzieci, dzieci. - Emerson podniósł ręce w górę, aby ich uciszyć. - Dość sprzeczek. Dzisiaj jest zbyt wielki dzień, żeby go psuć kłótniami. Zostawcie je sobie na później. - Dobry pomysł - powiedziała Verity. - Teraz jestem zajęta i nie mogę walczyć. Ale nie znasz jeszcze całej naszej przygody, tato. Jonas nie opowiedział ci, że znowu się sprawdzał. Za pomocą sztyletu, który wisiał na ścianie w biurze pana Kincaida. Emerson nastroszył brwi. - To prawda? Jak wtedy, gdy trzymałeś pistolet? Men talny obraz długiego korytarza? - Tym razem korytarz wyglądał inaczej - odpowie działa Verity. - Mglisty, nieokreślony. Ale miała w nim miejsce pewna scena. Straszna. To był obraz mężczyzny, który runął na stół w jadalni. Krew rozlała się po całym talerzu. Jonas^studiował mały znaczek na swojej puszce piwa. - Myślałem już nad nieokreślonością tego korytarza powiedział powoli. - I może ma to coś wspólnego z tym, że i sztylet, i scena, którą widzieliśmy, nie były stare. Może ich psychiczna energia dopiero się kształtuje. Rzecz w tym, że nie powinienem być zdolny do wychwycenia czegoś tak niedawnego. - Wiedziałeś, że sztylet jest z dwudziestego wieku, kiedy pytałeś Kincaida, czy możesz go zdjąć ze ściany? Jonas skinął głową. - Byłem prawie pewien, że to reprodukcja. Chodzi o coś szczególnego w blasku stali. Gdy tylko go do tknąłem, wiedziałem, że jest podróbką, ale w tym samym czasie dawał on takie wibracje, jakby oszalał. - Potrząsnął głową. - Nie mam pojęcia. Chyba że... 257 Jayne Ann Krentz Verity pacnęła go w rękę. - Chyba że co? Spojrzał jej prosto w oczy, zaniepokojony. - Chyba że przebywanie w pobliżu ciebie daje taki sam efekt jak próby w college'u Vincent. - Myślisz, że twoje zdolności mogą rosnąć? - spytała niespokojnie. - Tak. Zapadła cisza. Oboje zastanawiali się nad możliwymi skutkami takiego stanu rzeczy. Emerson patrzył uważnie to na jedno, to na drugie. - Jakiś kłopot? - Jonas uważa, że jego zdolności są bliskie przekleń stwu - spokojnie wyjaśniła Verity. - Ale do tej pory były ograniczone do pewnego obszaru z przeszłości. Jeśli sta je się silniejszy w naszych czasach, będzie współdziałał z coraz większą liczbą przedmiotów, które wpuszczą go do korytarza. - Rozumiem - powiedział Emerson - to byłoby pra wdziwe utrapienie. - Mówiąc najłagodniej - zgodził się Jonas. - Do diabła. - Zgniótł puszkę. - Tego mi jeszcze brakowało, jeszcze jeden kłopot więcej. Verity poczuła chłód. To ona była tym dodatkowym kłopotem w jego życiu. Zacisnęła mocnej palce na misce, którą trzymała w dłoniach. Jonasa przyciągnęła do niej jej reakcja na zdolności parapsychiczne. A może teraz to właśnie go od niej odwróci? - Psychometria nadal wydaje się ograniczona do przedmiotów silnie związanych z przemocą-powiedział Jonas w zamyśleniu. - Dzięki Bogu nie wychwytuję wszystkich emocji. - Jak myślisz, czego dotyczą te wszystkie korytarzowe sceny? - spytał poważnie Emerson. - Nie wiem - powiedział Jonas. - To jest właśnie problem. Nigdy nie wychwyciłem informacji dłuższej niż kilkusekundowa. Jakbym patrzył na kilka klatek filmu. Prawdopodobnie na te, które ukazują najbardziej brutal258 Złoty dar ną chwilę związaną z przedmiotem, który trzymam w rę ku. Obraz najlepiej chroniony, z jakichś powodów. Czasa mi czuję, jakbym był jego częścią. Wiem, co w ciągu tych kilku sekund dzieje się wokół mnie. Innym razem jest tak, jakbym patrzył na fotografię nie znanych mi osób. Tak było wczoraj. - Nie masz żadnej teorii, dlaczego ten sztylet wydobył właśnie obraz krwawiącego mężczyzny? - upierał się Emerson. Jonas wzruszył ramionami. - Gdybym miał zaryzykować twierdzenie, to powie działbym, że prawdopodobnie oglądaliśmy ostatniego właściciela sztyletu w momencie, w którym go tracił na rzecz jakiejś innej osoby. Albo też widzieliśmy kogoś, kto został nim zasztyletowany. Verity była zaskoczona. - To zabawne. Z jakiegoś powodu uważam, że męż czyzna został zastrzelony. Jonas posłał jej poważne spojrzenie. - Naprawdę? To niewykluczone. Emerson potrząsnął głową, - Niewiarygodne. Nie mam pojęcia, co myśleć o nocy, kiedy próbowałeś pierwszy raz z pistoletem, i nadal nic nie wiern. Wmawiam sobie, że mam otwartą głowę, ale to przekracza moje możliwości. Czy zdajecie sobie sprawę, jakie to wszystko dziwaczne? - To była aluzja do mnie? - zapytał sucho Jonas. Emerson pokręcił głową. - Tylko jedna rzecz przekonuje mnie, że masz ten dar. Do diabła, mnóstwo ludzi wierzy, że są telepatami czy jasnowidzami. Wszędzie się na to natykasz. Ale z wami jest co innego. Macie te same widzenia w tym samym mentalnym korytarzu. To upiorne. Gdybym nie znał mo jej córki, mógłbym przysiąc, że oboje kłamiecie. Verity nie kłamie. I myślę, że nie powinieneś sobie zawracać głowy tymi skomplikowanymi fikcjami, Jonas. Za dużo z tym roboty. - To prawda - powiedział Jonas tknięty przeczuciem. 259 Jayne Ann Krentz Cisnął do kosza w rogu zgniecioną puszkę po piwie. Jeżeli uważasz, że cała ta sprawa jest nic niewarta, to wyobraź sobie, czym ona jest dla mnie. Przez całe lata uważałem, że jestem jedynym człowiekiem na całej pla necie, który miewa idiotyczne wizje, kiedy trzyma w ręku jakiś stary rupieć. - Patrzył na Verity. Jego oczy błyszcza ły. - Jedno mogło przynieść mi ulgę - znaleźć kogoś, kto podzieli ze mną to doświadczenie. W końcu mogę być względnie pewny, że jeśli oszaleję, to nie będę w tym szaleństwie sam. Emerson patrzył na nich. - Ani ty nie jesteś szalona, ani ty nie jesteś kłamcą. Pozostał nam jeden wniosek - jest między wami jakiś mentalny fatalizm. Powiedzcie mi więcej o facecie, który wykrwawiał się w talerz z makaronem. - Nie ma wiele do opowiadania - powiedziała Verity. Obróciłam się dookoła i zobaczyłam wizję. Wtedy Jonas podszedł do mnie i powiedział, że wychodzimy stamtąd. - Ale czy on był na pewno związany ze sztyletem? - Prawdopodobnie - powiedział wolno Jonas. - Zaw sze miałem wrażenie, że ludzie, których widzę w kory tarzu, mają związek z przedmiotem, który trzymam. Nig dy jednak nie rozumiałem, na czym ten związek ma polegać. Verity wytarła dłonie o fartuch. - Ubranie tego człowieka było niemodne. Sprzed dzie sięciu, a może piętnastu lat. - Jesteś świetnym obserwatorem - zauważył Jonas, uważnie mierząc ją wzrokiem. - Nie wspomniałaś o tym szczególe, kiedy wczoraj rozmawialiśmy. Zauważyłaś coś jeszcze? - Nie, może tylko to, że zdawało mi się, że gość wiedział, kto go morduje. Biedny człowiek wyglądał na ogromnie zdziwionego, jakby mógł się spodziewać wszystkiego, ale nie tego, co się stało. Prawie tak, jakby ta druga osoba była jego przyjacielem. - Myślę, że masz rację - powiedział z namysłem Jonas. - Chociaż możliwe, że ktoś obcy wszedł do pokoju 260 Złoty dar i zastrzelił go. Zdziwienie i zaskoczenie mogą dać ten sam wyraz twarzy. - A co z Kincaidem? - spytał dociekliwie Emerson. Nie myślicie, że wie coś o historii tego sztyletu? Jonas uczynił niedbały gest. - Kto wie? Myślał, że sztylet jest szesnastowiecznym autentykiem. Wściekł się, kiedy mu powiedziałem, że to imitacja. Prawdopodobnie zapłacił za niego fortunę. Wielu kolekcjonerów, takich jak on, nie zadaje pytań na temat przeszłości nabywanych przedmiotów. Im mniej wiedzą, tym lepiej, dopóki mają pewność. Jeżeli ktoś zamordował po to, by odsprzedać sztylet z wielkim zyskiem, Kincaid nie powinien o tym wiedzieć. Podobnie jak Haggerty nie wymuszał informacji o tamtych pistoletach. Wystarczało mu, że są autentyczne. - Nie rozumiem tego sposobu myślenia. Zawsze my ślałem, że lepiej jest być poinformowanym niż oskuba nym do gołej skóry. Ignorancja nie jest błogosławień stwem. Ale domyślam się, że możemy założyć, iż Kincaid nie wiedział o tym sztylecie zbyt wiele - zakończył wy wód Emerson. - Nawet nie wiedział, że jest podróbką - zadrwiła Verity. Wsunęła Jonasowi w ręce rondel. - Masz, zanieś to na ladę^za tobą. Spojrzał na parujący makaron. - Co to jest? - Linguini. Miałam zamiar zrobić do tego czerwony sos, ale rano zmieniłam zamiar. Zamiast tego przygotuję smaczny, zielony sos pistacjowy. Znacznie później tego wieczora Verity uczyniła coś, czego nie robiła, odkąd jej kontakty z Jonasem tak pięknie rozkwitły. Zostawiła go w domku grającego w szachy z ojcem, złapała szlafrok i poszła do pustego Domu Zdro jowego. Potrzebowała spokoju i samotności. Obaj męż czyźni tak byli pochłonięci twardą szachową rozgrywką, że ledwie zauważyli jej odejście. Wyłożona biało-niebieskimi kaflami przebieralnia była pusta, jak zwykle po zmroku. Yerity zapaliła tylko kilka 261 Jayne Ann Krentz świateł, tyle ile było trzeba, żeby odnaleźć drogę do ulubionego basenu. Ściągnęła dżinsy, bluzkę i naga ze ślizgnęła się do wody. Zanurzyła się aż po szyję i położyła na plecach. Zaczęła rozmyślać nad ostatnimi wydarzenia mi. Znalazła sobie kochanka, odkryła raczej bezużytecz ną zdolność parapsychiczną, zaprzyjaźniła się ze znaną artystką, a wszystko to w ciągu kilku krótkich tygodni. Spokojne, uporządkowane życie, które prowadziła do tej pory, zostało całkowicie odmienione. Problem w tym, ile jej z tego pozostanie i na jak długo? Talent parapsychiczny jest powiązany z kochankiem, który pewnego dnia bez wątpienia odejdzie, a słynna artystka jest w przededniu zrobienia jeszcze większej kariery. W porównaniu ze wszystkim, co działo się dooko ła niej, tylko restauracja zdawała się czymś solidnym i trwałym. Postanowiła nie rozwodzić się nad psychicznym związ kiem, który łączył ją z Jonasem. Był zbyt kłopotliwy, naładowany zagadkami. Tej nocy wolała mieć do czynie nia z twardymi faktami. Pierwszy twardy fakt, który przyszedł jej do głowy, poruszył nią. Zamknęła oczy i zastanawiała się, czy na prawdę zmieniła się w jędzę. To doprowadziło ją do pytania, jak długo jakikolwiek mężczyzna wytrzyma z ta ką babą. A szczególnie z taką, która sprawia, że fatalne parapsychiczne zdolności mężczyzny potężnieją i stają się jeszcze bardziej dziwaczne. - Chyba nie siedzisz w tym basenie naga tylko dlatego, że wiedziałaś, iż za chwilę przyjdę, prawda? Leniwy głos Jonasa, brzmiący bezwstydną nadzieją, tak zaskoczył Verity, że oma! nie napiła się wody. Uprzyto mniła sobie, że jest naga. Zważywszy na noce, które spędzili ze sobą, jej popłoch był śmieszny. Jeśli dopisze jej szczęście, zaróżowienie policzków powinien przypi sać działaniu wód mineralnych. - Myślałam, że grałeś z tatą w szachy - odpowiedziała szybko. - Grałem, dopóki nie przegrałem. Byłem rozproszony. 262 Złoty dar Umówiliśmy się na rewanż na jutrzejszy wieczór. Poszed łem cię szukać i odkryłem, że nie czekasz na mnie w łóż ku, przewiązana czerwoną wstążeczką. -Jonas zatrzymał się przy krawędzi basenu i leniwie zaczął rozpinać robo czą koszulę. - Widziałeś mnie kiedyś, żebym czekała na ciebie w czerwonej kokardce? Wyszczerzył zęby. - Nigdy, ale czy człowiek nie może sobie pofantazjo wać?-Jego oczy przesuwały się po ciele Verity, całkowicie odkrytym w krystalicznie przejrzystej wodzie. - Nie przejmuj się, to miłe, że cię tutaj znalazłem. - Co będzie, jeśli znowu zaskoczy nas Laura? - Wątpię, czy byłaby bardzo zdziwiona. -Jonas zrzucił koszulę, a jego długie palce zaczęły rozpinać spodnie. Verity patrzyła, na wpół zahipnotyzowana emanują cym z niego seksem, a rozbierał się powoli. Najpierw odsłonił silne plecy i płaski brzuch. Włosy na jego piersi aż zapraszały palce do ich czochrania. Kiedy zaś zdjął dżinsy, okazało się, że prawie jest gotów. Verity chrząknęła. - Jak; jest cel tego striptizu? Rzucił jej z ukosa uśmiech i wszedł do wody. - Nie mam zamiaru cię uwodzić, mały tyranie. Wi dzisz, co możesz dostać. - Rozpostarł ramiona na krawę dzi basenu i rozkoszował się ciepłem wody. - Do diabła, to jest dobre. Verity wstrzymała na kilka sekund oddech, zanim za dała pytanie, które ją prześladowało: - Naprawdę uważasz, że jestem małostkowym tyra nem? - Małym, nie małostkowym. Nie ma w tobie nic z ma łostkowości, skarbie, jest jednak kilka drobiazgów, o któ rych powinienem wspomnieć. - Na wpół otworzył jedno oko, najwyraźniej gotów skierować rozmowę na seksual ne tory. 263 Verity odwróciła się i spojrzała na drzwi do przebieral ni. Jayne Ann Krentz - Jonas, ja mo'wię poważnie - nalegała Verity. - Uwa żasz, że jestem jędzą, prawda? - To jest cząstka twojego uroku-zapewnił ją łaskawie. Verity rozzłościła się. - Nie, to nie jest cząstka mojego uroku. Ciągle wypo minasz mi to i ordynarnie na ten temat żartujesz. Jest jeszcze jedno, co sprawia, że twoje zdolności stają się nudne. Wyduś z siebie, Jonas. Nie jestem w twoim typie. - O cholera. - Jonas znowu zamknął oko. - Mam przeczucie, że ktoś tu psuje nastrój i szuka zwady, i to nie jestem ja. - Nie szukam zwady. Chcę tylko wyjaśnić kilka rzeczy. - Jakich? - Takich jak twoja tu obecność. - Jestem tutaj, ponieważ potrzebuję pracy, i właśnie nabrałem przekonania, że sypiać z tobą to tyle, co spać z kaktusem. Kiedy przedrzeć się już przez kolce, czło wiek dociera do słodkiego owocu. - Jeśli chcesz mi się przypochlebić, czeka cię niespo dzianka. Nie lubię być porównywana do kaktusa - mruk nęła Verity. Była przygotowana na to, że wyczerpująco, dogłębnie przedyskutują łączące ich stosunki, ale Jonas wolał się wykpić żartami. Położył jej rękę na ramieniu i przyciągnął do siebie. - Co z tobą? - zapytał łagodnie. - Powinniśmy odpo cząć po długim, ciężkim dniu. - Chcę, żebyśmy byli ze sobą szczerzy, Jonas. Uwa żasz, że jestem jędzą i cię tyranizuję. Narzekasz na mój sarkazm. Nie dość ci płacę. Poza tym w wielu sprawach różnimy się jak dzień od nocy. Nawet upodobania kuli narne mamy inne. Nic nas nie łączy poza seksem i twoimi dziwnymi zdolnościami parapsychicznymi. - Mam dla ciebie nowinę, skarbie. Mnóstwo nas łączy. Więcej, niż kiedykolwiek łączyło mnie z jakąkolwiek ko bietą.-Obserwował jej napięty wyraz twarzy. -Więcej, niż łączyło ciebie z jakimkolwiek mężczyzną. Verity oparła się na jego ramieniu. - Może wykorzystujemy się tylko nawzajem. Ty po264 Złoty dar trzebujesz mnie dla odkrywania twoich zdolności, a ja dowiaduję się od ciebie, czym jest namiętność. - Nawet jeśli nasz związek nie polega na niczym więcej - rzekł Jonas - to na razie wystarczy. Doprowadzisz się do obłędu, jeśli będziesz zbyt wiele o tym myślała. Zrela ksuj się i daj nieść fali. - Dobrze ci tak mówić. Żyłeś w ten sposób przez lata. Ja jestem inna, jonas. - Wiem - powiedział kąśliwie. -Jesteś gotowa poświę cić mnóstwo czasu i energii, by nadać kierunek naszym stosunkom. Będziesz je oglądała pod lupą i zamartwiała się, zamiast przyjmować je takimi, jakimi są. Chcesz wszystko nazwać, uporządkować. - Masz rację - zgodziła się. - Zmieńmy lepiej temat. Kiedy tato ma zamiar zapłacić temu rekinowi? - Reginaldowi C. Yaringtonowi? Za kilka dni, gdy tylko zrealizuje czek Haggerty'ego. - Boję się, że tato, podniecony gotówką, zacznie obsta wiać zakłady zamiast mu zapłacić - powiedziała strapiona Verity. - Nie martw się. Jestem pewien, że Emerson spłaci swoje zobowiązania. Naprawdę uważa, że dług hazardo wy to dług honorowy. Wie przy tym, że Yarington nie jest człowiekiem, którego można lekceważyć. Nie ma zamiaru przeżyć kilku następnych lat oglądając się ciągle, czy ktoś nie chce mu wbić noża w plecy. Verity przeszedł dreszcz. - Wiele ci zawdzięczamy, Jonas - powiedziała z nie zwykłą powagą. - Bardzo nam pomogłeś, załatwiając sprawę sprzedaży tych pistoletów. Żadne z nas nie potra fiłoby dotrzeć do wielkiego kolekcjonera ani nie miałoby pojęcia, ile za nie żądać. Zacisnął dłoń na jej nagim ramieniu. - Powiedzmy sobie wprost, Verity, że twój ojciec coś niecoś mi zawdzięcza, ale ty nie masz wobec mnie żad nych długów. Rozumiesz? Zaskoczyła ją ostrość tonu i siła uścisku. - A jednak zawdzięczam ci coś. Chociaż uważasz, że 265 Jayne Ann Krentz jestem jędzą, chcę, żebyś wiedział, iż zawsze spłacam długi. - Zamknij się, Verity - powiedział łagodnie. - Nic mi nie jesteś winna i jeśli raz jeszcze wrócisz do tego tematu, mogę stracić cierpliwość. Poza tym od czasu do czasu lubię utemperować jakąś jędzę. Mężczyzna potrzebuje wyzwań. Auu! - Zwinął się wpół, kiedy Verity uszczypnęła go z całej siły. - Ile jędz dotąd utemperowałeś? - zapytała słodko. - Jesteś pierwsza - przyznał rozcierając bolące miej sce pod żebrami. - Być może ostatnia. Jedna jędza może wystarczyć człowiekowi na całe życie. Zadowolona Verity oparła mu się na ramieniu. Nagle poczuła w duszy dziwną lekkość. Zmieniła temat. - Co masz zamiar teraz robić, Jonasie, kiedy znowu zacząłeś wykorzystywać swdj talent? Wrócić do naucza nia historii? Pracować w muzeum? - Nie chcę uczyć. Zbyt długo nie miałem kontaktu z zawodem. Jakoś nie tęsknię za egzaminami, wykładami i studentami, których bardziej interesuje życie seksualne niż sprzeczności między renesansowym humanizmem a ówczesną myślą militarystyczną. Mówiąc krotko, ucze nie wyjaławia. Pomyślałem, że mógłbym zarabiać jako konsultant. Zawsze wpadnie parę groszy. Dobrze płatna praca, niezbyt czasochłonna, interesująca. - Mówiłeś dzisiaj, że chciałbyś się wzmocnić - powie działa Verity, powoli odmierzając słowa. - Myślisz, że dojdziesz do takiego punktu, kiedy nie będę musiała cię pilnować, kiedy wchodzisz w korytarz? Jonas westchnął. - Nie wiem, po prostu nie wiem, Verity. Mam tyle samo wątpliwości co ty, na temat tego, co się dzieje, kiedy wchodzimy w korytarz. Siedzieli w milczeniu przez kilka minut. Verity zasta nawiała się nad słowami Jonasa. Miał rację, zbyt wiele rozmyślała nad łączącymi ich stosunkami. Ciekawa była, czy Caitlin Evanger kiedykolwiek zaangażowała się w związek, który pochłaniałby tyle czasu i energii. 266 Złoty dar - O czym myślisz? - zapytał Jonas. - Myślałam o Caitlin, czy kiedyś kochała kogoś napra wdę. - Wątpię - odparł Jonas z niewzruszoną pewnością. Nie mogę sobie wyobrazić, by potrafiła kochać cokolwiek poza swoją sztuką, a i tę chce porzucić. - Chyba jesteś dla niej niesprawiedliwy - powiedziała Verity poważnie. - Nie zdziwiłabym się, gdyby wyszło na jaw, że ma za sobą jakieś bardzo bolesne doświadczenia. Coś gorszego niż wypadek samochodowy. Może ktoś ją kiedyś bardzo skrzywdził. Nikt bez powodów nie wyco fuje się ze świata, jak ona to zrobiła. - Niektórzy ludzie rodzą się bez serca, Verity. Wierz mi. Znam takich, dla których zabić znaczy tyle, co zjeść kanapkę na śniadanie. - Przerwał. - Kincaid jest taki. Verity spojrzała na niego zdziwiona. - Dlaczego tak mówisz? - Jest coś w jego oczach, kiedy patrzy na ciebie. Nie mów mi, że wydał ci się ciepły, uroczy, miły. Zastanawiała się przez chwilę. - Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, co o nim myśleć. - Owinąłby sobie ciebie dookoła palca, gdyby wiedział, że pójdziesz z nim do łóżka. Verity o mało się nie zadławiła. - Co/Mówisz poważnie, Jonas? - Była zaszokowana. Nie jestem zupełnie w jego typie. - Owszem, jesteś - powiedział Jonas z namysłem. Ludzie pokroju Kincaida mają wiele typów, jednym z nich są jasnookie, świeże, hoże dziewczyny, dla oczyszczenia po wyrafinowanych przyjemnościach. Nie masz pojęcia, jak niewinnie wyglądasz, skarbie. Jest w tobie jakaś szczerość, która sprawia, iż mężczyźni nabierają prze konania, że nie masz nic do ukrycia. Gdybym się koło ciebie nie kręcił, to Kincaid próbowałby się do ciebie zalecać. Gdybyś była dziewicą i wiedziałby o tym, mu siałbym pewnie użyć sztyletu, żeby utrzymać go z dala od ciebie. Nie dlatego, że niejaka Verity Ames od pierw szego wejrzenia wpadła mu w oko, ale dlatego, że ma 267 Jayne Ann Krentz słabość do dziewic. Właśnie z tego powodu odegrałem scenę ze sztyletem, chciałem odwrócić jego uwagę od ciebie. Wiedziałem, że myśl, iż ktoś nim może sterować, była dla niego znacznie ważniejsza od jakiejkolwiek ko biety. Verity patrzyła na niego w osłupieniu. Otworzyła usta. - Naprawdę myślisz, że podobałam się Damonowi? - Nie rob takiej zdumionej miny. Jestem mężczyzną. Miej trochę zaufania do moich sądów dotyczących naszej płci. Jak powiedziałem, nie szło o twoją osobę, tylko o twoją słodką niewinność. - Do diabła, nie jestem niewinna. - Nachmurzyła się i dotknęła czubka własnego nosa. - Może to te piegi. Jonas zachichotał i pocałował ją szybko w usta. - Bardzo podoba mi się myśl, że już nigdy więcej nie zobaczymy Damona Kincaida. Prawdę mówiąc, cieszę się, że mieszkasz w Seąuence Springs, gdzie, jak ujmuje to twoja przyjaciółka Laura, mężczyzn jest tylu, co kot napłakał. Verity potrząsnęła głową. - Niech mnie kule biją. Damon Kincaid. Kto by pomy ślał... - Nie myśl za dużo - rzucił zgryźliwie jonas. - Widzę, że powinienem był trzymać język za zębami. Teraz twoje kobiece ego trzeba będzie sprowadzić do przyzwoitych rozmiarów. Od razu wiedziałem, że nie należy go rozbu dzać. Verity uśmiechnęła się promiennie i przysunęła bliżej Jonasa. - Prawdę mówiąc mam jeszcze inne części ciała, które nie miałyby nic przeciwko rozbudzaniu. Jonas wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Czyżby? Musisz mi o nich dokładnie opowiedzieć. Z detalami, skarbie. Verity walczyła z rumieńcem. Ciągle jeszcze nie mogła przywyknąć do swobody, z jaką Jonas uprawiał miłość. - Znasz je już - powiedziała z wargami na jego piersi. Objął ją ramieniem i posadził sobie na udach. 268 Złoty dar - Chcę słów, skarbie. Uwielbiam, kiedy zaczynasz mó wić o sprośnościach. - Zboczeniec. - Ty też to uwielbiasz - powiedział z pewnością w gło sie. Nie tylko to. Verity poczuła, że chyba go kocha. Co zrobi, kiedy Jonas wyjedzie? Nie powiedziała tego jednak na głos. Gdy poczuła, że rozsuwa jej nogi pod wodą, zaczęła mówić to, co chciał usłyszeć. Słowa próśb, obiet nic, namów. Spijał je z jej ust, a dłoń poruszała się w rytm jej poleceń. Gdy próbowała obrócić się tak, by mógł w nią wejść, przytrzymał ją. - Nie tak szybko, kochanie. To cały smak życia. Pokażę ci, jaki jest. - Zaczęła drżeć w jego ramionach. Zacisnęła uda na jego dłoni, zaśmiał się cicho. - Taka gorąca. Nachylił się i pocałował jej pierś. - Czysta, gorąca - dla mnie. Drżała, wiła się, pragnęła go za to, co potrafił z nią zrobić. Kiedy poczuła jego język w ustach i palce głęboko w sobie, krzyknęła. Trzymał ją mocno w objęciach. - Wrócimy teraz do twojego domku. Na mnie kolej oznajmił usiłując wydostać się z wody razem z Verity przytuloną do piersi. Kied^ postawił ją na ziemi, spojrzała w dół. Był tak sztywny, że gotów eksplodować. Rozmarzona zacisnęła dłoń na jego członku. - Nigdy nie dotrzemy na miejsce, jeśli będziesz mnie podniecała - powiedział zachrypniętym głosem. Uśmiechnęła się do niego, nie przerywając delikatnej pieszczoty. Jęknął na znak całkowitego poddania. - Możemy dotrzeć do domku trochę później - mruk nął. Położył ją na stercie ubrań, rozwarł nogi dłońmi drżą cymi z pożądania i wszedł w nią. Zamknęła się wokół niego, dopóki się nie zatracił. Dużo później Jonas wyślizgnął się z łóżka, włożył dżinsy i buty. Przerzucił koszulę przez ramię i spojrzał 269 Jayne Ann Krentz po raz ostatni na Verity, która, obudzona, uśmiechała się sennie. - Dobranoc, Jonas. - Dobranoc - mruknął i wyszedł z domku. Na ze wnątrz było chłodno. Włożył koszulę, ale nie chciało mu się jej zapinać. Zaraz będzie znowu w ciepłym wnętrzu. Przypomniał sobie, co powiedział Emerson, kiedy kilka dni wcześniej próbował bezszelestnie wślizgnąć się do ich chatki. - Co noc to samo. Dlaczego się do niej nie przenie siesz, do diabła? - zrzędził staruszek. - Nie otrzymałem zaproszenia - burknął w odpowie dzi Jonas. Dzisiaj ta jej niezależność męczyła go bardziej niż kiedykolwiek. Miał wrażenie, że odsyłając go co noc, usiłowała wierzyć, że był tylko przygodnym kochankiem, a nie kimś, komu oddała duszę i ciało. Szedł szybko między drzewami do swojego domku. Baldachim z gałęzi niemal zupełnie przesłaniał gwiazdy. Jezioro połyskiwało niczym ciemne lustro, srebrzone promieniami księżyca. Dojrzał, że Emerson zostawił światło na ganku. Kierował się na nie zatopiony w my ślach o ciele i duszy Verity. Musiał przyznać, że myśli te ciążą raczej ku ciału, które sprawiło mu tyle radości, niż ku jej duszy. Tak chętnie odpowiadała na jego pieszczoty. Nigdy nie zaznał niczego podobnego jak wtedy, kiedy zaciskała nogi wokół jego ud i przyciągała go do siebie. Właśnie się zastanawiał, co począć z erekcją, którą wywołały owe rozważania, kiedy kątem oka dojrzał w mroku jakiś ruch. Jakiś cień, który zniknął natychmiast po prawej stronie, za węgłem domku Emersona. Zbyt wysoki na bezdomne go psa szukającego nie dojedzonych konserw. Zbyt nie ruchomy, by wskazywał na kogoś innego niż człowiek. Żadna gałąź nie zamarłaby w takim bezruchu. Jonas nie zmienił tempa. Ostatnia rzecz, którą mógł uczynić, to dać znać, że ma się na baczności. Emerson 270 Złoty dar zostawiał otwarte drzwi, oczekując jego powrotu. Ale czy teraz tam dotrze? Szedł pewnie w stronę domku, po czym raptownie skręcił w lewo, kryjąc się między drzewami. Tyły dom ku, gdzie było okno z popsutą klamką, spowijał mrok, podczas gdy ganek oświetlała słaba żarówka. Przesuwał się, świadomy każdego przedmiotu dzielącego go od cienia. Minął wypożyczonego Buicka Emersona, przeskoczył za własnego jeepa i dał nura między drzewa oddzielające go od domku. Schować się za rogiem i stanął. Jeśli intruz był po prostu myszkującym po okolicy złodziejaszkiem, umknie teraz, nie widziany. Jeśli miał jednak inne intencje, pocze ka, aż Jonas dotrze do domku, i wtedy zaatakuje. Jonas natrafił na otwarte okno i pchnął je szybko. Zaskrzypiało, jakby chciało zaprotestować. Dźwięk po niósł się głośno w dal. Emerson przewrócił się na łóżku, kiedy Jonas przekładał nogę przez parapet. - Wchodź tak, a szybko stracisz życie. Wiem coś o tym. - Emerson - szepnął Jonas. - Mamy chyba gości. - Chrzanisz? - Emerson podniósł się, całkiem rozbu dzony. - Gdzie? Jonas wyjaśnił mu szeptem, co zaszło. - Jeśli będzie chciał wejść do środka, skorzysta naj pewniej z okna. Jeśli sprawdził wcześniej domek, wie, że ten zamek jest zepsuty. Emerson wytoczył się z łóżka w samych gatkach. - Nie ma sprawy. Jesteśmy we dwóch, on jeden. Stanął w cieniu przy oknie, poruszając się z gracją, zadzi wiającą jak na człowieka jego tuszy. Jonas podszedł do swojej torby, otworzył ją i wysunął nóż z pochwy, po czym stanął po drugiej stronie okna. Raptem trzasnęły frontowe drzwi. Niemal w tej samej chwili zapaliło się światło. Mężczy zna stojący na progu nacisnął kontakt i złożył się do strzału. Miał na sobie panterkę i ciemne spodnie, a na 271 Jayne Ann Krentz ustach poczciwy uśmiech gotowego do mordu amerykań skiego farmera. Magnum 357,,które trzymał w ręku, nie wyglądało na sprzęt farmerski, raczej na wielkomiejskie narzędzie, acz jego posiadacz sprawiał wrażenie, że wie, jaki zeń uczy nić użytek. Wymierzył broń w Emersona; ten ani mrugnął. Jakby raptem zdawszy sobie sprawę, że w domku jest dwdch ludzi, intruz wycelował broń w Jonasa. Ndż Jonasa był już w powietrzu, szybował ku celowi z chyżością strzały. Palec strzelca zacisnął się na spuście, gdy dosięgło go ostrze. Rozdział piętnasty Yerity obudził huk wystrzału. Z bijącym sercem wyprostowała się i siedziała nieru chomo, wsłuchując się w okropną ciszę, która nastąpiła po strzale. A może tylko jej się przyśniło? To mogło być coś zupełnie innego. Choćby samochód, który złapał gumę. Ale Verity była osobą wszechstronnie i do głębnie wykształconą. Słyszała już w swoim życiu ten złowróżbny odgłos. Wygrzebała się z łóżka i popędziła do ok na, żałując, że Jonas nie spędzał z nią nocy. A w ślad za tym egoistycznym pragnieniem pojawiła się straszliwa myśl. Strzał mógł rów nie dobrze paść z domku! Nagle zdała sobie sprawę, że w drugiej chatce pali się światło. Złapała dżinsy, wbiła się w nie, potem wskoczyła w adidasy. Przechodząc obok sza fy, wyciągnęła bluzkę. Kiedy otwierała drzwi wejściowe, była już niemal całkiem ubrana. Zapinając w pośpiechu guziki popędziła 273 Jayne Ann Krentz w stronę domku na końcu ścieżki. Jonas i ojciec, dwie najważniejsze osoby w jej życiu, właśnie tam się znajdo wały, a coś tu było cholernie nie w porządku. Biegła ścieżką, chłodne nocne powietrze uderzało ją w twarz. Zbliżywszy się do domku zobaczyła, że drzwi wejścio we są szeroko otwarte. Wylewała się z nich struga światła, w którym dojrzała sylwetkę skulonego mężczyzny. Po chylał się nad jakimś człowiekiem, leżącym bez ruchu na progu. - Jonas! Jonas zerknął w jej stronę. W blasku żarówki jego twarz przypominała chłodną, groźną maskę wyrzeźbioną w kamieniu. Leżący mężczyzna jęknął, ale nie otworzył oczu. Z wojskowej koszuli sterczała zwykła, przeraźliwie zwyczajna rączka noża. Tuż pod lewym ramieniem, wo kół miejsca, gdzie ostrze weszło w ciało, pojawił się ciemny, powiększający się krąg. - Wszystko w porządku, Verity - powiedział Jonas tonem, który zapewne miał być uspokajający. - Emersonowi nic się nie stało. Emerson wynurzył się z mroku i zapewnił: - Cały i zdrowy, a to dzięki Jonasowi, który tu był. Niezłego pomocnika sobie najęłaś, Rudziku. Może powin naś dać mu podwyżkę? Verity zerknęła na ojca, sprawdzając, czy rzeczywiście nic mu się nie stało. Potem ponownie skupiła uwagę na Jonasie. Przyjrzała mu się dokładnie. - A jak z tobą? Wyglądał na lekko zaskoczonego tym pytaniem. - Wszystko w porządku. Trzeba zadzwonić po policję i karetkę. A ponieważ nie mamy tu telefonu, niniejszym zostajesz oddelegowana do powiadomienia stosownych władz. - Co z nim? Verity cicho przełknęła ślinę i popatrzyła na leżącego mężczyznę. Na oko był w jej wieku. Jasnokasztanowe włosy miał obcięte tak krotko, że wyglądały jak fryzura 274 Złoty dar rekruta. Gdyby nie krew i broń, leżąca na podłodze w ką cie pokoju, to bluzę wojskową, ciężkie buty i parciany pas można by uznać za kostium. - Dopóki nie wyjmie się noża z rany, krwawienie nie powinno być groźne. Niech lekarze go wyciągną. Jonas zmrużył oczy i przyglądał się spopielałej twarzy mężczyzny. Schylił się i przyłożył dwa palce do tętnicy szyjnej. - Traci przytomność. Lepiej się pospiesz, Verity, bo go stracimy, a wtedy, nie wyciągniemy z niego żadnych in formacji. Verity przymknęła oczy i zaczęła oddychać powoli i głęboko, próbując się uspokoić. - Zaraz wrócę. Obróciła się na pięcie i pobiegła z powrotem do domu. - Verity! Zatrzymała się i odwróciła do Jonasa. - O co chodzi? - W tej chwili wiemy tyiko tyle, że ten głupiec próbo wał włamać się do domku. Zapewne sądził, że to opusz czona chatka letniskowa. Kiedy się okazało, że dom jest zamieszkany, spanikował i wystrzelił. Nie podawaj żad nych dodatkowych informacji osobie, z którą będziesz rozmawiała. - A co^tu więcej jest do powiedzenia? - spytała szor stko. Emerson parsknął śmiechem. - Tak trzymać, Rudziku, po prostu odstawiaj niewi niątko. Dobra w tym jesteś. - Na miłość boską, o czym wy gadacie? Co tu jest grane? - Później o tym porozmawiamy - obiecał Jonas. Verity najchętniej rozpoczęłaby strajk okupacyjny, do póki nie uzyska konkretniej szych odpowiedzi, ale od niosła wrażenie, że taka taktyka by się tu nie sprawdziła. W tej chwili Jonas przejął dowodzenie, Emerson zaś go popierał. Nieznajomy stopniowo wykrwawiał się na śmierć, więc Verity nie miała wyboru. Sytuacja utwierdziła 275 Jayne Ann Krentz ją w przekonaniu, które wyrobiła sobie dość dawno, że przekazanie władzy mężczyznom nigdy nie kończy się dobrze. Verity wydawało się, że minęło wiele czasu, zanim sytuacja powróciła do stanu przypominającego normal ność. Dopiero kiedy ludzie szeryfa odjechali i nieprzy tomny mężczyzna został zabrany do karetki, Verity w końcu wpadła na to, co Jonas i Emerson wydedukowali już wcześniej. Z ponurą miną i założonymi rękami krążyła po maleń kim pokoju. Jonas i Emerson kiwali się nad stołem. Przed każdym stała szklaneczka z wódką. Nachmurzeni śledzili wzrokiem każdy ruch Verity, jakby się obawiali, że lada chwila wybuchnie. - Postawmy sprawę jasno - odezwała się lodowatym tonem. - Sądzicie, że człowiek, który włamał się tu dziś wieczorem, został nasłany przez tego lichwiarza, od któ rego ostatnio pożyczałeś pieniądze, tato? - Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że Yarington go przysłał - potwierdził Emerson. Jonas w zamyśleniu stukał palcem w zniszczony blat stołu. - Z wyjątkiem jednego: lichwiarze zwykle nie zabijają klientów, którzy się odrobinę spóźnili ze spłatą. Po co? Od nieboszczyka pieniędzy się nie odbierze. Emerson wzruszył ramionami. - Zapewne nie miał mnie zabić. Najprawdopodobniej otrzymał rozkaz, by męską, nieustraszoną postawą zro bić na mnie wrażenie. - Ale po co od razu z pistoletem? - zdenerwowała się Verity. - Człowiek, który zarabia na życie jako pomocnik li chwiarza, zawsze chodzi uzbrojony - sucho zwrócił jej uwagę Jonas. - Pistolet miał zapewne służyć spotęgowaniu efektu. Ale kiedy facet zdał sobie sprawę, że w domku są dwie osoby, spanikował. Nie wiedział, co go może spotkać, więc postanowił najpierw strzelać, a potem pytać. 276 Złoty dar Verity, załamana, pokręciła głową. - Dlaczego ani słowem nie wspomnieliście o tym lu dziom szeryfa? Dlaczego mają myśleć, że to jakiś złodzie jaszek? Co będzie, jeśli odzyska przytomność i zacznie mówić? Jonas ze znużeniem podrapał się po karku. - Nie sądzę. Dlaczego miałby mówić? Niewątpliwie ich szef udzielił swoim pomagierom dokładnych instrukcji, co mają zrobić w razie wpadki. Na pewno poradził im, by trzymali buzie na kłódki, aż zjawi się prawnik i przejmie sprawę w swoje ręce. Verity zmierzyła ojca wzrokiem. - A ty zapewne nie będziesz chciał nic mówić, bo to by się równało otworzeniu puszki Pandory. Musiałbyś opo wiedzieć o długu karcianym, człowieku, który dał ci pisto lety, o zawartym układzie, który - właśnie mi to wpadło do głowy - nie zawierał obowiązującego w Kalifornii na kazu płacenia podatku od wzbogacenia, i Bóg raczy wie dzieć, czego jeszcze. Emerson westchnął. - Jak sama powiedziałaś, Rudziku, puszka Pandory. Gdyby zaszła taka konieczność, jakoś bym sobie z tym poradził, ale póki mogę, wolałbym nie wnikać w subtel ności tej transakcji. Verity zatrzymała się i stanęła przed mężczyznami, podpierając się pod boki. - To niewybaczalna głupota. Chyba obaj zdajecie sobie z tego sprawę. To istne szaleństwo, a do tego niebezpie czne. 1, dodajmy, podejrzany interes na pograniczu pra wa. A wszystko to nie wydarzyłoby się, tato, gdybyś miał dość zdrowego rozsądku, żeby unikać szumowin tego rodzaju jak ten cholerny Yarington. - Wiem, Rudziku. Emerson posłał córce żałosne spojrzenie wiernego psiska, ale to jej nie zwiodło ani na moment. - A ty - natarła teraz na Jonasa ~ czy ty masz pojęcie, co się mogło tu dzisiaj stać? I ty, i tato mogliście zginąć. Tymczasem ty omal nie zabiłeś człowieka, a teraz sie277 Jayne Ann Krentz dzisz sobie spokojniutko, popijając wódeczkę, jakby nic wielkiego nie zaszło. Jonas niespokojnie wiercił się na krześle. - Ależ uspokój się, skarbie. Wiem, że ta sprawa odro binę cię zaniepokoiła... - Odrobinę zaniepokoiła? Niewiele brakowało, żeby jakiś łajdus rozwalił ciebie i ojca, zastaję cię z nożem, który wbijasz w pierś jakiegoś faceta, wciągasz mnie do gierki, mającej na celu oszukanie przedstawicieli prawa, a potem mówisz, żebym się uspokoiła?! Czyś ty komplet nie postradał zmysły, Jonas, czy też jesteś całkowicie pozbawiony wrażliwości? - Ależ, Rudziku... - próbował ją mitygować Emer son. - A ty nie próbuj mnie ułagodzić - syknęła. - Mam dość wrażeń jak na jeden wieczór. Wy tu sobie świętujcie, jacy to z was macho, a ja tymczasem pójdę do siebie i spró buję jakoś zasnąć. Bo w przeciwieństwie do pewnych członków tego zgromadzenia mam jak najbardziej legal ny interes, który muszę prowadzić, i potrzebuję odpo czynku. Wy, proszę bardzo, nie krępujcie się i popijajcie sobie wódeczkę. Nie wątpię, że macie mnóstwo do omó wienia. Z pewnością łączy was tak wiele, że aż do rana nie zabraknie wam tematów do konwersacji. Obróciła się na pięcie i wyszła, trzaskając drzwiami. Po efektownym zniknięciu Verity w domku tzapadła długa cisza. Jonas ze ściągniętymi brwiami wpatrywał się w zamknięte drzwi, trzymając w palcach szklaneczkę z wódką. Siedzący naprzeciwko Emerson znowu wes tchnął i uraczył się hojną porcją trunku, od razu wysusza jąc szklankę. Sięgnął po butelkę. - Zawsze miała charakterek - skomentował z nutą przeprosin w głosie. - Bywa wybuchowa. - Zdążyłem zauważyć. - Moja wina. Nauczyłem ją mówić, co myśii. - Zachi chotał. - Nie przejmuj się - poradził pogodnym tonem. Uspokoi się, wróci do siebie. Zawsze tak jest. Sam się przekonasz. 278 Złoty dar - Pobożne życzenia - odparł Jonas. - Widziałeś wyraz jej twarzy, kiedy zauważyła mój nóż w piersi tego typa? Wyglądała, jakby zobaczyła ducha. - Verity nie jest zwolenniczką przemocy - wyjaśnił ostrożnie Emerson. - Może, kiedy dorastała, zbyt dokład nie pokazywałem jej życie od tej mniej przyjemnej stro ny. Starałem się oszczędzić jej naprawdę ciężkich prze żyć, ale sam wiesz, jak to bywa w tych nieco bardziej interesujących zakątkach świata. Zresztą, nie chciałem być nadopiekuńczy. Naoglądała się dość bójek w barach, raz czy dwa widziała walkę na noże. - Twierdzi, że jestem do ciebie podobny. - Ech, co za durne porównanie. Nie mam nawet matu ry, a co dopiero magisterium. - Chyba nie to miała na myśli. Emerson ponuro kiwnął głową. - Tego się obawiałem. Uważa, że tak samo jak ja masz naturę wiecznego włóczęgi? - Między innymi - zgodził się sucho Jonas. - A poza tym uważa mnie za nieodpowiedzialnego, niegodnego zaufania, niezdolnego do nawiązania stałej więzi. Jej zdaniem jestem tu wyłącznie dlatego, że chcę zbadać, jaki efekt wywiera na moje zdolności psychiczne. - To dlaczego pozwala ci przesiadywać u siebie do trzeciej nad ranem? - zapytał podchwytliwie Emerson, najwyraźniej, mimo wpływu wódki, usiłując nie dać się zbić z pantałyku. Jonas przechylił szklankę i wlał do gardła resztę alko holu. - Niech mnie licho, jeśli wiem. Pewnie uważa, że w łóż ku ze mnie istny szatan. Musimy wziąć pod uwagę możli wość, że twoja słodka, niewinna, purytańska, przemą drzała córeczka wykorzystuje mnie do zaspokajania swo ich zachcianek. - Nie, ja nie muszę - poprawił Emerson. - Tylko ty. Powodzenia. A na razie chyba lepiej by było, gdybym jak najszybciej przesłał forsę panu Reginaldowi C. Yaringtonowi, zanim podejmie jakieś nieprzemyślane kroki. 279 Jayne Ann Krentz Jonas otrząsnął się z ponurego nastroju i spróbo wał skoncentrować na bardziej praktycznych zagadnie niach. - A ile jesteś spóźniony, Emerson? - Jakieś parę tygodni. Cholera, przecież Yarington wie, że wcześniej czy później, ale zawsze płacę. Nie musiał na mnie nasyłać tego rzezimieszka. - Ciekawe, jak cię znalazł? - Rzezimieszek? - Emerson zastanowił się chwilę. Dobre pytanie. Widać zostawiłem więcej śladów, niż są dziłem. Mógł się trafić ktoś, kto zna mnie i Yaringtona, i powiedział mu o mojej córce. Wytropił Verity, żeby sprawdzić, czy się u niej nie ukrywam. - Mógł - zgodził się Jonas. - Mimo to, upewnij się, czy ów obywatel, który zakłócił dziś nasz spokój, był rzeczy wiście przedstawicielem ,,Kasy Yaringtona, Oszczędności i Pożyczki". - Upewnię się. Może ten grubas, który spisywał dane, wyciągnie coś z naszego gościa. - Wątpię. Facet, który z taką swadą przekroczył nasz próg, musi być miłośnikiem teatru. Ta wojskowa kurtka wyglądała niczym wprost z katalogu dla szykownych najemników. Uzna milczenie za szlachetną cnotę. A nie sądzę, żeby szeryf Sequence Springs miał wystarczają ce doświadczenie w łamaniu zawodowców. Moim zda niem upłynie dłuższa chwila, nim ktośecoś z faceta wy ciągnie. - Oczywiście, zakładając, że dożyje do rana. - Taaa... - zgodził się Jonas - oczywiście. Znając moje szczęście, pewnie kipnie. Verity uznałaby mnie za odpo wiedzialnego za jego śmierć. I tak już był wystarczająco odpowiedzialny za krew, która zmoczyła bluzę faceta. Wolał nie myśleć, co Verity mogłaby powiedzieć albo zrobić, gdyby się okazało, że go zabił. - Tu masz rację. Moja córka nieraz była świadkiem przemocy, ale słabo to znosi. Za tym ostrym języczkiem kryje się delikatne stworzonko, zbyt wrażliwe i współczu280 Złoty dar jące. To dlatego łatwo pada ofiarą swej naiwności. Odzie dziczyła to po matce. Kano Verity otrząsnęła się z pierwszego szoku po wydarzeniach ubiegłej nocy, ale kiedy szła do No Buli Cafe, nadal była spięta i pełna nie sprecyzowanego gnie wu. Szukała zapomnienia w kuchni, energicznie zabiera jąc się do szykowania dań obiadowych. Kiedy około jedenastej do kuchni wczłapał Jonas, była gotowa. Postanowiła sobie, że o wczorajszych wydarzeniach będzie mówić nonszalancko, rzeczowo. Umie być równie twarda jak jonas czy ojciec. - Przyszedłeś na czas. To dobrze. Możesz pokroić marchewkę. Tylko postaraj się zrobić to starannie, jonas, żebym nie musiała narzekać. Kiedy już skończysz, mo żesz rozpakować dostawę sosu sojowego, który przy wieźli parę minut temu. - Tak, proszę pani. Bez słowa zabrał się do pracy. Verity parę minut przyglądała mu się spod oka, czeka jąc, aż wspomni coś o ubiegłej nocy. Ale Jonas pracował w milczeniu, skrobiąc marchewki, krojąc je na cienkie, równe plasterki, tak jakby nie miał żadnych zmartwień. W końcu dziewczyna nie wytrzymała. Chrząknęła ostrze gawczo. - Są jakieś wiadomości o stanie tego człowieka, który wczoraj zaatakował tatę? - Żyje. To musiało jej wystarczyć. - Ulżyło mi. - Verity zmarszczyła brwi. - No i? Powie dział coś? - Nic mi o tym nie wiadomo. Zalała ją fala gniewu i wściekłości, natychmiast łamiąc jej postanowienie, że będzie się zachowywać jak gdyby nigdy nic. Postawa i obojętny spokój Jonasa doprowadza ły ją do pasji. - Niech to diabli, mógł obu was zabić! - wycedziła przez zęby. - Miał pistolet. Całkiem spory, gdybyś nie 281 Jayne Ann Krentz zauważył. A ty miałeś jedynie nóż. Mogło się zdarzyć, że dziś rano zastałabym w domu wasze zwłoki. Niech to wszystko szlag trafi, Jonas! - Spokojnie, Verity. Wszystko dobrze się skończyło. Miała ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że nie widzi sposobu, w jaki ma to wszystko potraktować spokojnie, ale w ostatniej chwili się pohamowała. 1 natychmiast po żałowała chwilowej utraty panowania nad sobą. Zachowa spokój, nawet gdyby to ją kosztowało życie. - Skoro już przyszykowałeś marchewkę, możesz ją wrzucić do tej miski. Muszę zrobić sos do sałatki. Wzięła buteleczkę oliwy. Jonas zerknął na Verity, ale w żaden sposób nie sko mentował tej gwałtownej wolty. Wyglądało na to, że nie wiedział, jak należy sobie radzić z dziewczyną i jej huś tawką nastrojów. To tylko pozostało Verity - satysfakcja. Kolejnym jej źródłem było to, że Jonas i ojciec do końca dnia chodzili wokół niej na paluszkach. Żaden z nich nie chciał spowodować kolejnego wybuchu gnie wu. Pokornie przyjmowali polecenia, szybko je wypełniali i najchętniej schodzili jej z drogi. Verity nigdy jeszcze nie czuła się taką herod-babą i tyranem. Wieczorem, po zamknięciu No Buli, skierowała się do kąpieliska w Domu Zdrojowym. Jonas i Emerson skręcili na drogę wiodącą do ich domku, ograniczając się właści wie tylko do uprzejmego życzenia jej dobrej nocy. Verity parę razy obejrzała się przez ramię, żałując, że Jonas ani słowem nie wspomniał o tym, czy się do niej przyłączy. Najwyraźniej jednak miał inne plany na wieczór. Zapewne kolejną partię szachów. Właściwie nie powinna go winić. W końcu nie zachowy wała się zbyt zachęcająco. Miał prawo sądzić, że tego wieczoru woli zostać sama. Prawda jednak wyglądała całkiem odwrotnie; przyzwyczaiła się, że Jonas Quarrel wieczorami dotrzymuje jej towarzystwa. Verity, nie próbując nawet stłumić westchnienia, we szła do pustej przebieralni i rozebrała się. Rzadko kiedy 282 Złoty dar lecznicza kąpiel była jej tak bardzo potrzebna jak dziś! Zanurzyła się w gorącej, pachnącej wodzie. Tak... jej życie uczuciowe zamieniło się w klęskę, jakiś facet omal nie zastrzelił ojca i Jonasa, a ona cały dzień chodziła strojąc fochy wobec dwóch najukochańszych ludzi na świecie. Dobrze chociaż, że nikt nie zginął. Bynajmniej nie współczuła temu rannemu typkowi, ale cieszyła się, że Jonas nie dołączy kolejnego ducha do swej kolekcji. Dość miał ich w oczach. Oparła się o brzeg basenu, przymknęła oczy i przepro siła go w myślach. Choć była pewna, że nie ma zdolności telepatycznych, dodała prośbę, żeby przyłączył się do niej w kąpieli. O wiele łatwiej by było zdać się na namięt ność niż na słowa, aby załagodzić niezręczną sytuację, która się między nimi wytworzyła. Verity nigdy nie umiała przepraszać mężczyzn wiecznie pakujących się w tarapa ty, tak jak ojciec czy Jonas. Trudno by ich było uznać za niewinne ofiary. Dlatego też miała tendencję do poucza nia ich, jak należy walczyć ze swymi słabościami. Nie, z pewnością nie jest winna przeprosin Jonasowi ani Emersonowi za swoje dzisiejsze humory. Obaj zbyt łatwo sięgali po środki przemocy. Nie należy ich chwalić ani zachęcać do zmierzania w tym kierunku. Pół godziny później Verity nabrała pewności, że Jonas się nie zjawi. Tak oto rozwiązała się kwestia jej zdolności telepatycznych. Zsinieje, jeśli dłużej będzie tkwiła w tej wodzie. Powoli wyszła z basenu, wytarła się, włożyła dżinsy i bluzkę. Nie rozpuściła włosów, pozostały ściągnięte na czubku głowy. Potem wyszła z budynku i ruszyła w stro nę domku. Kiedy już była obok niego, zauważyła, że światło w chatce jej ojca nadal się pali. Dzisiejsza partia szachów zapowiada się na całonocny maraton. Kilka chwil stała na ścieżce, próbując podjąć jakąś decy zję. Pójście do ojca będzie zapewne wyglądać na dowód kobiecej słabości. A mężczyźni tacy jak Emerson i Jonas skwapliwie wykorzystają najmniejszy przejaw słabości. 283 Jayne Ann Krentz Ale z drugiej strony, ubiegłej nocy omal ich obu nie straciła i na samą myśl o tym dostawała dreszczy. W końcu się zdecydowała. Zarzuciła na ramiona wilgot ny ręcznik i podeszła do domku ojca. Na jej energiczne pukanie do drzwi otrzymała bełkotliwą odpowiedź: - Wejdź, ale na własne ryzyko - zawołał Emerson. Verity skrzywiła się. Głos zdradzał, że ojciec wypił o jednego za dużo. Kiedy otworzyła drzwi i z wahaniem weszła do środka, przekonała się, że jej podejrzenia były słuszne. Ale nie tylko ojciec brał udział w opróżnieniu nowej butelki wddki, którą pewnie kupił dziś po południu. Na krześle siedział rozwalony Jonas, z wyciągniętymi nogami i włosami opadającymi na oko. Między nimi leżała szachownica z rozpoczętą partią. Na widok Verity złote oczy błysnęły spod przymknię tych powiek. Jonas kpiąco uniósł szklankę w geście po zdrowienia. Oto spójrz - Pani moja się zjawiła, Szlachetna bogini, dobra, rozumna i miła. I w mig komnata wypełniona czarem I pięknem, co przetrwa, póki nie dostrzeżesz, Iż z oczu zielonkawej głębi Potwór prawdziwy w twe oczy spoziera. - A cóż tak świętujcie? - spytała łagodnie Verity. - Wysłaliśmy dziś pieniądze do Yaringtona - oznajmił Emerson. - Świętujemy fakt, że już nikt nie zjawi się pod naszymi drzwiami z bazooką pod pachą. - To istotnie pocieszająca nowina. - Verity przyjrzała się baczniej Jonasowi. - Bardzo jesteś pijany? - Nawet jeśli nie teraz, to wkrótce będę. Robię, co mogę. Powinnaś być ze mnie dumna, mój drogi mały tyranie. Wiecznie mnie pouczasz, że powinienem wziąć się w garść i robić coś, póki nie osiągnę celu. Postanowi łem posłuchać twej rady. Dziś biorę się w garść. Będę pił aż do skutku i udowodnię ci, że posiadam cechy, dzięki którym można osiągnąć szlachetny cel. - Przechylił butel284 Złoty dar kę z wódką i dolał sobie trunku. - Mój serdeczny druh, Emerson, obiecał, że mi pomoże i wesprze w mych wysił kach. - Choć tyle mogę zrobić - odparł Emerson, skromnie wzruszając ramionami. - W końcu to ty uratowałeś mój zadek, i tak dalej. - A więc za kunsztowną sztukę ratowania zadków. Jonas wzniósł szklaneczkę w kolejnym toaście. - Widzę w tym szansę kariery. Verity uśmiechnęła się krzywo. - Myślę, że dość już wypiłeś, Jonas - powiedziała łagodnie. Popatrzył na nią gniewnie. - A kto dał ci prawo decydowania? Założę się, że w ciągu całego twojego pruderyjnego żywota ani razu porządnie się nie upiłaś. Założę się, że widok zalanego faceta budzi w tobie obrzydzenie i wstręt. Założę się, że nie możesz się doczekać, żeby trzasnąć drzwiami, odsu nąć się od tej niesmacznej sceny i polecieć do domu, do swojego łóżeczka, w którym, o co też się założę, żaden facet nie spędził całej nocy. Cholera, nie muszę się zakła dać: ja to wiem. Jestem światowym autorytetem w kwestii twego życia seksualnego, no nie? - Skoro tak twierdzisz. Verity przeszła przez pokój i stanęła przed jonasem. Kąciki jej ust zadrżały w uśmiechu. - Naprawdę uważam, że dość już wypiłeś, Jonas. - Taaa? - Łypnął na nią zaczepnie. - Rzeczywiście, znasz się na tym jak nikt. Jeszcze nawet nie zacząłem! Wyciągnęła rękę i zabrała mu wódkę. Spodziewała się szarpaniny, więc była zaskoczona, kiedy natychmiast puścił szklankę. Bez słowa odstawiła ją na stół i ujęła dłoń Jonasa. - Chodź ze mną - powiedziała cicho Verity. Jonas posłusznie wstał. Jeśli wziąć pod uwagę ilość wchłoniętej wódki, stał wyjątkowo prosto. - Dokąd idziemy, szefie? - Do mnie do domku. - Pocałowała ojca w policzek. 285 Jayne Ann Krentz Dobranoc, tato. Do zobaczenia rano. Upewnij się, że zamknąłeś drzwi na klucz. - Dobrze. Dopilnuj, żeby ten cwaniaczek zabrał klucz. Nie chce mi się wyłazić z łóżka o trzeciej nad ranem, żeby go wpuszczać. - W oczach Emersona błysnął chochlik. - Spokojna głowa - powiedziała Verity. - Dzisiejszej nocy nie będzie potrzebował klucza. - Nie będę? - Na napiętej twarzy Jonasa zagościł nie pewny, wyjątkowo radosny uśmiech. - Nie - powtórzyła Verity. - Nie będziesz. Kiedy dopro wadzę cię do domu, z pewnością padniesz nieprzytomny i ockniesz się dopiero rano, gdy cię obudzę. - Twoja wiara w moją mocną głowę doprawdy wspa niale wpływa na moje ego - oświadczył sucho Jonas. - Jeśli nie podoba ci się mój wpływ na twoje ego, możesz sobie tu zostać. Nic mi się nie stanie, jeśli wrócę do domu sama. Palce Jonasa, które do tej pory spoczywały spokojnie w jej dłoni, nagle przesunęły się wyżej i niczym kleszcze zacisnęły się wokół jej nadgarstka. - Ruszamy, kiedy tylko zechcesz. Bra...a...noc, Emer son. Emerson uniósł szklankę. - Dobranoc, Jonas. Miło się z tobą piło. Verity nie wiedziała, kto kogo właściwie prowadzi do jej domku. Nie miała jednak najmniejszych wątpliwości, że Jonas jest bardziej niż chętny. Kiedy wprowadziła go do ciepłego wnętrza i zamknęła drzwi, westchnął głębo ko, z zadowoleniem, po czym zaczął rozpinać guziki jej koszuli. - Chodźmy do łóżka, kochanie - powiedział, ruszając przez hall. - Zaraz tam przyjdę - obiecała, krążąc po pokoju i gasząc światła. Kiedy w końcu dotarła do sypialni, nie zbyt ją zaskoczył widok Jonasa leżącego pod kołdrą. Spał mocno. Wymamrotał coś, gdy wsunęła się do łóżka, ale się nie obudził. Władczym gestem otoczył ją ramieniem, na włosach czuła jego równy, spokojny oddech. 286 Złoty dar Verity była przekonana, że długo będzie leżała, myśląc o Jonasie, o sobie i o ich dziwnym związku. Nie miała wątpliwości, że ten temat zapewni jej bezsenną noc. Tymczasem już po kilku minutach spała głęboko. Jonas obudził się koło trzeciej z niejasną świadomo ścią, że powinien wstać i gdzieś iść. Zdążył się przyzwy czaić, że ostatnio gdzieś wychodzi o trzeciej nad ranem. Dopiero po chwili przypomniał sobie, o jakie miejsce chodzi. I wtedy poczuł, jak Verity poruszyła się przez sen, i uświadomił sobie, że dziś może zostać. Tutaj. Verity przyprowadziła go do siebie i doskonale sobie przypomi nał, jak mówiła ojcu, że jego współlokator wychodzi na całą noc. Jonas nie był na tyle głupi, żeby budzić Verity i spraw dzać, czy rzeczywiście mówiła szczerze. Już dawno się nauczył, żeby zbyt wnikliwie nie analizować tych okru chów szczęścia, które czasem spadały na jego ścieżkę. Ostrożnie wstał z łóżka, by nie budzić uśpionej towarzy szki, i poszedł boso do kuchni napić się wody. Wracając do sypialni po raz kolejny zastanawiał się, czemu Yarington miałby wysyłać pomagiera i pozbywać się kury znoszącej złote jaja. To nie trzymało się kupy. Mimo wcześniejszej dyskusji z Emersonem Jonas na dal nie był przekonany, że rewolwerowiec chciał jedynie sterroryzować ofiarę. Broń była skierowana na Emersona i napastnik już miał wystrzelić, gdy zdał sobie sprawę, że w pokoju jest ktoś jeszcze. Tak się nie zachowują ,,żołnie rze" lichwiarzy. Jonas odsunął od siebie tę niepokojącą myśl, postana wiając, że później się nią zajmie, i wślizgnął się do łóżka. Przyciągnął do siebie Verity w ten sposób, że jej krągłe, miękkie pośladki dotykały jego bioder. Zamierzał w pełni lubować się luksusem leżenia przy niej przez całą noc. Po całym dniu znoszenia humorów Verity, możliwość takie go tulenia się do niej była prawdziwą rozkoszą. Spała jak kamień, ale to nie miało znaczenia. Cały dzień wysłuchi287 Jayne Ann Krentz wał jej rozkazów. Zdarzały się chwile, kiedy milczenie Verity było błogosławieństwem. I to był właśnie taki mo ment. Akurat pomyślał, jak to wspaniale, że Verity śpi, kiedy dziewczyna lekko się poruszyła. Niechcący ułożyła się tak, że jego członek wylądował w słodkim zagłębieniu jej pośladków. - Jonas? - Wiedziałem, że to zbyt piękne, by mogło długo trwać - Nic takiego. Spij, Verity. Porozmawiamy rano. - O czym? - spytała ziewając. - O tym, czym było twoje dzisiejsze zaproszenie. - To znaczy, że chcesz wiedzieć, czy w ten sposób zapraszam cię, byś tu sypiał regularnie? - A zapraszasz? Pośladki Verity delikatnie napierały na jego członek i Jonas czuł, jak staje się bardzo, bardzo twardy. - Chcesz ze mną zamieszkać, Jonas? - Tak.-Jęknął. - Myślę, że możemy spróbować -powiedziała z namy słem Yerity. - Choć nie wiem, jak długo to potrwa. Pewnie wystarczy kilka dni, żebyśmy skoczyli sobie do gardeł. - Wieczna optymistka, prawda? Jeśli chodzi o mnie, to daję nam cały tydzień. - Poruszył się w ciepłym zakątku i poczuł, jak Verity znów się poprawia. Nachylił się nad dziewczyną i wargami musnął jej usta. - Cholera, może nawet i dwa, jeśli będziesz mnie prze praszała tak samo jak dziś, ilekroć cię wyprowadzę z rów nowagi. - Wcale nie przepraszałam! - Zależy, co kto uważa za przeprosiny - zauważył i zamknął jej usta pocałunkiem. Damon Kincaid skrzywił się, wyglądając przez okno swego gabinetu. Za nim, na biurku, leżała lista gości zaproszonych na aukcję Żądzy krwi. Kincaid z ogromną 288 - mruknął, łaskocząc jej kark. - Co jest zbyt piękne? * Złoty dar uwagą przestudiował wszystkie nazwiska. Nie było wśród nich Jonasa Ouarrela. Dziwne. Kincaid znał wszystkie nazwiska z listy i wie dział, że wszyscy ci ludzie licytowali sami. Gdyby dwa dni temu najemnik z agencji Tresslara załatwił sprawę jak należy, Kincaid nie musiałby już sobie dziś zawracać głowy Quarrelem. Ale wszystko ułożyło się źle. Niepokojąco źle. Wiadomość o niepowodzeniu otrzymał kilka minut te mu. Powiadomił go Tresslar. Kincaid był wściekły. - Ten twój człowiek żyje? - spytał. - Żyje. - Ile wie? - Miał tylko opis ofiary i miejsce pobytu. Nie wiedział dlaczego, ani kto złożył zamówienie. Zapewniam cię, że podjęte przez nas środki bezpieczeństwa działają i nie zawiodą. Nic ci nie grozi. - Co będzie z tym kretynem, którego nająłeś do zaję cia się Ouarrelem? - Jak już wspomniałem, nie wie nic istotnego. Musi sobie poradzić sam. To była część umowy. Moim zdaniem powie władzom tylko tyle, że szukał pustego domku, w którym mógłby spędzić chłodną noc, i był zaskoczony, kiedy się okazało, że ktoś tam mieszka. Sądził, że został zaatakowany. Spanikował i próbował się ratować. Zresztą, to już jego problem. Moja firma umywa od tego ręce i ty też. Dzięki moim środkom ostrożności obaj jesteśmy bezpieczni. - A co z zaliczką, którą ci dałem? - Są dwa rozwiązania. Oczywiście możemy ci ją zwró cić, ale też możesz dać nam pozwolenie na dokończenie akcji, a wtedy osobiście zajmę się sprawą. Chcemy, żeby klienci byli z nas zadowoleni. Kincaid pomyślał nad tym chwilę. - Chyba poproszę cię o załatwienie sprawy do końca, ale tym razem zrobimy to po mojemu. To ja wydam instrukcje. Będę w to osobiście zaangażowany i to ja będę dowodził akcją. Nie bój się, nie muszę widzieć twojej 289 Jayne Ann Krentz twarzy. Będziesz pracował nocą, na dworze. Możesz wło żyć kominiarkę albo coś w tym stylu. Po drugiej stronie zapadła długa cisza. - Taki układ będzie cię o wiele drożej kosztował. - Forsa się nie liczy. Czy tym razem możesz zagwaran tować wykonanie roboty? - Masz to u mnie. - Rozmówca z drugiej strony odło żył słuchawkę. Kincaid wielokrotnie powtarzał w myślach przebieg rozmowy i dopracowywał rodzący się plan. Po pewnym czasie wstał, podszedł do ściany i zdjął z niej smukłą szpadę. Przyjął pozycję, wykonał parę szybkich pchnięć i zręcznym, śmiertelnym sztychem zatopił ostrze w ma nekinie. Niecierpliwie wyglądał nocy, którą spędzi w domu. Wiele czasu upłynęło od chwili, gdy po raz ostatni miał wymówkę, by osobiście załatwiać swoje brudne sprawki. Ale stare pożądanie, nad którym od tak dawna panował, znowu się przebudziło. W ciągu ostatnich paru lat nie miał szczególnych pro blemów z zaspokajaniem swoich potrzeb seksualnych. Kobiety, niczym ćmy do ognia, lgnęły do pieniędzy i wła dzy. Ale on musiał tłumić w sobie tę drugą potrzebę, musiał zdławić, ukryć swą najmroczniejszą stronę. Perspektywa osobistego uczestnictwa w akcie przemo cy wystarczyła, by zerwać welon, którzy nazbyt już długo skrywał jego prawdziwą żądzę. Kincaid przekonał się, że ta ciemna, podniecająca namiętność nadal w nim żyje i jest tak samo silna jak niegdyś. Teraz, skoro po raz kolejny ją przebudził, nie da mu spokoju, póki jej nie zaspokoi. Ponownie wbił ostrze w bezbronną lalkę i poczuł pul sowanie w lędźwiach. Rozdział szesnasty Ł okien domu Caitlin Evanger morze wy glądało pozornie spokojnie. Verity stała w sy pialni, którą dla niej przyszykowano, tej sa mej, w której mieszkała ostatnim razem, i pa trzyła na skały. Ze swojego miejsca dostrzeg ła zapadający się, niszczejący fragment ogro dzenia nad samym klifem. Doprawdy, Caitlin powinna się tym zająć. Verity była ciekawa, czy z okna sypialni Jonasa rozciąga się taki sam widok. Uśmiech nęła się do siebie na wspomnienie gniewnego błysku w jego oku, kiedy się przekonał, że dano im osobne pokoje. Przeprowadzka do mieszkania Verity w Seąuence Springs spowodowała interesujące zmiany w charakterze Jonasa. Ostatnio obu dziła się w nim żądza walki o swoje teryto rium. Yerity ciągle nie wiedziała, jak właściwie powinna się przystosować do tej nowej, za borczej strony charakteru jej podkuchenne291 Jayne Ann Krentz go, kelnera i ,,złotej rączki" w jednej osobie. Poza tym nadal nie mogła się zdecydować, jak sobie radzić z nową sytuacją, jaką było mieszkanie pod jednym dachem z ko chankiem. Z jednej strony, w jej uczuciach zapanował chaos, z drugiej zaś - miały one jasność i wyrazistość diamentu. Wiele czasu poświęcała upominaniu się, że ta sytuacja jest tymczasowa i że nie należy zbytnio angażo wać się emocjonalnie. Jonas potrafił odczytywać przeszłość, ale najwyraźniej wolał nie zwracać uwagi na własną przyszłość. Na razie nie wyglądał na kogoś, kto ma zamiar opuś cić Sequence Springs, a im bardziej się tu zadomawiał, tym bardziej myśli Verity krążyły wokół nadziei na sta łość tego związku. Właśnie zastanawiała się, co by było, gdyby Jonas kiedyś trafił na kobietę, u której mógłby się ,,zakotwiczyć", kiedy drzwi za jej plecami otwarły się prawie bezszelestnie. Słysząc ciche skrzypnięcie, dziewczyna poderwała się na nogi i zobaczyła swojego gościa. - O, witaj, Tavi. Zaskoczyłaś mnie. - Verity uśmiechnę ła się promiennie. Bez odzewu. - Właśnie podziwiałam widoki. Tavi popatrzyła na nią niespokojnym, smutnym wzro kiem. - Chcę z tobą porozmawiać. - Oczywiście. Siadaj. - Verity wskazała czarny skórza ny fotel. Tavi nawet na niego nie spojrzała. Nerwowo splatała palce. - To, co tu się wydarzy, będzie złe - powiedziała ale nie wiem, jak to powstrzymać. Bardzo dużo o tym myślałam i doszłam do wniosku, że jedynie ty możesz coś w tej sprawie zrobić. Caitlin ma rację, ty jesteś klu czem do tego wszystkiego. 1 dlatego chcę z tobą poroz mawiać. Verity wpatrywała się w nią uważnie. - Nie rozumiem, o czym mówisz, Tavi. Czy to ma jakiś związek z decyzją Caitlin o sprzedaniu Żądzy krwi? 292 Złoty dar - I to niejeden - szepnęła gorączkowo Tavi. - Ona nie może go sprzedać. To by oznaczało koniec wszystkiego. Moim zdaniem to ją zabije. - Och, Tavi, nie. - Verity westchnęła i opadła na fotel. - Właśnie czegoś takiego się obawiałam. Od chwili, kiedy mi powiedziała o swoich planach, zastanawiam się, dla czego ma taką obsesję na punkcie sprzedaży tego ostat niego płótna i zaniechania twórczości. Myślisz, że chce popełnić samobójstwo? - Nie sądzę, żeby myślała o czymkolwiek. Ani o życiu, ani o śmierci, kiedy już sprzeda ten przeklęty obraz. Spojrzała błagalnie na Verity. - Ty mogłabyś to wszystko powstrzymać. Verity zdumiona podniosła wzrok ku Tavi. - Ja mogłabym powstrzymać? O czym ty, u licha, mó wisz? A co takiego mogłabym zrobić, żeby powstrzymać Caitlin od sprzedania Żądzy krwi? - Mogłabyś zabrać swojego kochanka, wyjechać i nig dy tu nie wracać - wyszeptała Tavi. Verity próbowała nie dostrzec błagania w jej oczach. - A cóż by to dało? - Udało jej się spytać w miarę opanowanym głosem. - Jeśli wyjedziesz, będzie zmuszona zrezygnować z tych szaleńczych planów. - Tavi, bądź rozsądna, nic jej nie powstrzyma od przeprowadzenia aukcji, nawet moja nieobecność. A jeśli tam będę, to przynajmniej po tym wszystkim będą mogła z nią porozmawiać. Wtedy się przekonamy, na ile sprze daż obrazu nią wstrząśnie. Musisz zrozumieć, że nie ma sensu zmuszać mnie do wyjazdu. Jeśli mnie tu nie będzie, nie będę mogła pomóc Caitlin. - Wszystko sprowadza się do ciebie - wybuchnęła Tavi. - Nie widzisz? A jak sądzisz, dlaczego Caitlin cię tu zaprosiła? Ciebie i tego człowieka, który pilnuje cię, jak byś była grudką złota, której musi strzec za wszelką cenę? Chyba nie myślisz, że w normalnej sytuacji Caitlin zaprzyjaźniłaby się z kimś takim jak ty? Ja jestem jej jedyną przyjaciółką. Uwodziła cię na wiele sposobów, 293 Jayne Ann Krentz których nawet nie jesteś w stanie pojąć. Ale twój kocha nek wie. Widzę to po tym, jak się zachowuje w obecności Caitlin. Wie, że jest dla ciebie niebezpieczna, ale nie wie, co z tym począć. Tylko ty możesz coś z tym zrobić. Zabrać go i wyjechać. Natychmiast! - Tavi, nie rozumiem z tego ani słowa. Mówisz od rzeczy. Co, twoim zdaniem, Caitlin chce mi zrobić? Drzwi znowu się otwarły i nim Tavi zdołała odpowie dzieć, w progu pojawił się Jonas. Ze zmarszczonym czo łem przyglądał się obu kobietom. Tavi zerknęła na niego, obróciła się i szybko wyszła z pokoju. Jonas popatrzył za nią, po czym zamknął drzwi. - O co poszło? - spytał, unosząc ciemne brwi i rozglą dając się po sypialni. - Nie wiem - odparła Verity. - Wydaje mi się, że Tavi jest odrobinę niezrównoważona. Zachowywała się bardzo dziwnie. Jedno, co z całą pewnością zrozumiałam, to że się niepokoi o Caitlin. Boi się, co zrobi, kiedy już sprzeda obraz. - No i co z tego? - Jonas zaczął krążyć po pokoju. - Ty też się niepokoisz o Caitlin. Cholera, wygląda na to, że wszyscy się niepokoją o biedną, ekscentryczną malarkę, która ma obsesję na punkcie sprzedaży swojego ostatnie go obrazu. Powiem ci coś, skarbie. Evanger nie jest głupia ani nie jest niewinną ekscentryczką. Trzyma coś w zanad rzu. Czuję to. Gdybyś miała choć odrobinę rozumu, sama byś to zauważyła. - Naprawdę? A co takiego ona knuje? - prychnęła ziry towana Verity. Wzruszył lekko ramionami, wdzięcznym gestem. charakterystycznym, - Kto wie? Zapewne ma to związek z podbiciem ceny Żądzy krwi tak wysoko, żeby miała dosyć forsy na to, by aż do końca życia szprycować się kokainą. - Jonas! Dosyć tego! Nie waż się więcej tak mówić. Caitlin nie jest ćpunką, i dobrze o tym wiesz. - A skąd mam wiedzieć? - Pochylił się nad łóżkiem i wpatrywał się w nie z napięciem. -1 powiem ci, co jesz294 Złoty dar cze mi się nie podoba: nie podoba mi się, że nas rozdzie liła. - Jesteśmy gośćmi w jej domu i nie jesteśmy małżeń stwem - oświadczyła lodowato Verity. - To zupełnie natu ralne, że dała nam osobne pokoje. Tak samo jak ostatnim razem. - Tym razem między nami jest inaczej. Powinnaś była jej powiedzieć, żeby dała nam wspólną sypialnię - upierał się, nadal skupiając uwagę na łóżku. - Do cholery, prze cież teraz jesteśmy kochankami. Nie kryjemy się z tym. Nawet mieszkamy razem. - Zaledwie od kilku dni. Trudno to nazwać długotrwa łym związkiem - przypomniała mu sucho Verity. Nie bądź niemądry, Jonas. To by było dla mnie krępu jące, gdybym miała ją prosić, żeby cię przeniosła do mnie, zwłaszcza że już przygotowano dla nas osobne pokoje. - A więc fakt, że jestem twoim kochankiem, uważasz za krępujący? Verity modliła się w duchu o cierpliwość. - Nie to miałam na myśli, i ty o tym wiesz. To jedna z tych sytuacji, kiedy trzeba się liczyć z opinią. Należy postępować wedle zasad dobrego tonu. Nawet w naszych czasach, w naszej epoce istnieją pewne ograniczenia. Na przykład takie, że nie zmienia się decyzji gospodyni, dotyczących rozmieszczenia gości. Nie rozumiesz? - Nie zamykaj dziś drzwi na klucz. Przyjrzała mu się uważnie. - A niby czemu? - Bo po przyjęciu przemknę się korytarzem i wślizgnę do ciebie. Tak jak podczas naszego ostatniego pobytu dodał z satysfakcją. - Nie można powiedzieć, żebyś wtedy dreptał na pa luszkach. Pokazałeś się półnagi z olbrzymim rapierem w dłoni. Kiedy pokój rozjaśniła błyskawica, pomyślałam, że za chwilę jakiś szaleniec mnie zadźga. - Masz wybujałą wyobraźnię. - Ha! Jesteś ostatnim człowiekiem na całej kuli ziem295 Jayne Ann Krentz skiej, który ma prawo posądzać kogoś o wybujałą wyobraźnię! Jonas, czemu tak się wpatrujesz w to łóżko? - Nie wiem. Jest w nim coś... - Urwał szukając słowa. Niepokojącego. - No i kto tu ma wybujałą fantazję? Co masz na myśli mówiąc, że jest w nim coś niepokojącego? - Jest niepokojące w ten sam sposób jak sztylet w ga binecie Kincaida. Póki cię nie poznałem, Verity, nie odbie rałem wibracji od współczesnych przedmiotów. Ale naj wyraźniej to się zmienia. Najpierw sztylet, teraz to łóż ko... Verity zamarła. - Łóżko? Odbierasz coś z łóżka? Coś, co prowadzi do tego przeklętego korytarza? Sądziłam, że reagujesz wyłą cznie na broń? - Albo przedmioty, które mają bliski związek z prze mocą. Wszystko może zostać wykorzystane jako broń albo mieć związek z przemocą-wyjaśnił, myślami krążąc gdzie indziej. - Ale łóżko? - Zobaczmy, co się wydarzy. Dopiero teraz z głowie Verity rozległ się dzwonek alar mowy. - Poczekaj! Jonas, to chyba nie jest najlepszy pomysł. Może lepiej go nie dotykaj! Ale spóźniła się. Jonas już objął palcami poręcz łóżka i w chwili, gdy dotknął metalu, zdezorientowana Verity znalazła się w samym środku mglistej odmiany znajome go już psychicznego korytarza. - Jonas! - Tu jestem. - Pojawił się w korytarzu, zaciskając dłoń na jej ramieniu. - Spójrz. Obrócił ją i Verity stanęła twarzą w twarz z minioną wizją łóżka. Unosiło się w korytarzu, niewyraźne, zama zane. Ale w tej wizji pościel na łóżku była rozrzucona, pomięta. Na prześcieradłach zostały ślady krwi, wśród nich leżała naga kobieta z obscenicznie rozrzuconymi nogami. Między jej udami i we włosach widniała krew. 296 Złoty dar Kobieta miała odwróconą głowę, wyglądała na martwą albo nieprzytomną. Verity na ten widok zareagowała przerażeniem, jakiego nigdy przedtem nie zaznała w psychicznym korytarzu. Sparaliżowało ją. Nie musiała się dokładniej przyglądać, by uświadomić sobie, że ma przed oczami scenę bez względnego gwałtu. Kiedy tak stała patrząc, spod łóżka wypełzły dzikie, czerwone wstęgi emocji, sunąc prosto ku Jonasowi. Wyczuwając obecność Verity zmieniły kierunek i nie chętnie owinęły się wokół jej stóp, posłuszne niewidzial nej władzy, jaką nad nimi sprawowała. Verity krzyknęła i usiłowała zapanować nad mięśniami na tyle, żeby nie uciec. Obróciła się gwałtownie i ruszyła przed siebie, bojąc się, że zwymiotuje. Żołądek podcho dził jej do gardła. - Jonas, pomóż mi. Pomóż mi! Po raz pierwszy to ona go wezwała. Do tej pory to zawsze on prosił o pomoc w korytarzu. Chwycił ją, zaci skając mocno palce na ramieniu Verity. - Jestem przy tobie. - Trzymał ją mocno, nie pozwala jąc jej odpłynąć. - Wszystko w porządku. Sprawdzę, czy dam sobie radę z tymi wstęgami. Nabrałem ostatnio tro chę sił i może uda mi się zapanować nad niektórymi emocjami, zamiast im się poddawać. To może być całkiem interesujące doświadczenie. Przerażenie Verity sięgnęło zenitu. Drobnymi piąstka mi chwyciła Jonasa za koszulę i krzyknęła mu prosto w twarz: - Nie! Absolutnie nie! Zabierz nas stąd. Natychmiast! Musiało do niego dotrzeć coś z jej panicznego strachu. Spojrzał na nią i w rzeczywistym wymiarze puścił łóżko. Chwilę potem oboje stali bezpieczni w sypialni. Verity trzęsła się tak bardzo, że musiała usiąść. Chciała opaść rta łóżko, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie scenę, którą przed chwilą oglądała. Poderwała się i podeszła do krzesła. Głęboko zaczerpnęła tchu, próbując się uspokoić. - O Boże, Jonas, to było najgorsze ze wszystkiego 297 Jayne Ann Krentz szepnęła. Położyła dłonie na udach. Próbowała powstrzy mać ich drżenie, wsuwając je między kolana. Jonas podszedł do niej, stanął obok i uspokajająco pogłaskał dziewczynę po głowie. - Może dlatego to było takie straszne, że była tam kobieta - podsunął. - Wcześniej, w poprzednich wizjach widziałaś tylko mężczyzn. Verity rozpaczliwie pokręciła głową. - Nie chodzi tylko o to, że tam była kobieta. Ale o to, że ja ją znam. - Co?! Dłoń jonasa głaszcząca jej włosy znieruchomiała. Wziął Verity pod brodę i spojrzał jej uważnie w twarz. - Myślisz, że ją znasz? Verity, ja nigdy nie widziałem nikogo znajomego! - Nic dziwnego, trudno by było, skoro dopiero ostat nio zacząłeś widywać sceny ze współczesności - mruknę A może raczej: kim była? - Nie jestem pewna. Po prostu miałam uczucie, że ją znam, to wszystko. - Skarbie - powiedział łagodnie - to chyba niemożliwe. Może przypominała ci kogoś, kogo kiedyś spotkałaś, nic poza tym. Verity wstała z krzesła. - Wiem, co widziałam. Jonas, to jest okropne. Jak ja mam tu dziś spać? Wystarczy, że zamknę oczy, a znowu zobaczę tę nieszczęsną biedaczkę. Była zgwałcona. Może nawet nie żyła. Nie jestem pewna. Przecież ja tutaj nie zasnę! - Ten problem można łatwo rozwiązać - oświadczył zdecydowanie Jonas. - Będziesz spała u mnie. A teraz chodź. Weź kurtkę. Przespacerujemy się po plaży. Niech ci się przewietrzy głowa. Ruch dobrze robi na stresy. Po raz pierwszy ucieszyła się, że Jonas przejął inicja tywę. Nie protestowała. Wzięła kurtkę i bez oporu dała się zaprowadzić nad morze. Kiedy schodzili stromym zbo298 ła. - No? Nie trzymaj mnie w napięciu. Kim ona jest? Złoty dar czem na plażę, uznała, że Jonas miał rację. Dzisiejszej nocy to ona będzie się przemykała korytarzem. Ma gdzieś zasady dobrego wychowania. Nie zamierza spać sama w tym okropnym łóżku! - Jonas? - Tak? - Pamiętasz, jak Caitlin mówiła, że kiedyś ten dom cieszył się złą sławą, ponieważ odbywały się w nim dzikie orgie? - Pamiętam. - Każdy ma inną definicję orgii. Można było pomyśleć, że tutejsi mieszkańcy trochę przesadzają, żeby udramatyzować całą historię. - Zgadza się - obojętnie przyznał Jonas. - Ale teraz nie jestem tego taka pewna. - Tak. Oboje przez dłuższą chwilę nic nie mówili. Ko lunchu Verity nadal nie mogła przestać myśleć o scenie gwałtu ani o żądaniach Tavi. Caitlin wyglądała tak, jakby nie zauważała zakłopotania gości. Podczas posiłku, serwowanego przez ponuro milczącą Tavi, ma larka bez przerwy rozprawiała o swoich planach na wie czór i aukcji, która miała się odbyć następnego dnia. Lunch podano w pomieszczeniu obok kuchni, ponie waż cały parter domu zajęli dekoratorzy i ludzie z restau racji. Caitlin nie szczędziła wydatków, by w ogromnym pokoju od frontu stworzyć renesansowy wystrój. Verity ukradkiem przyglądała się podejrzanie błysz czącym oczom przyjaciółki. Słuchając nieustannego, pod nieconego trajkotania gospodyni zastanawiała się, czy Jonas nie miał racji sugerując, że Caitlin jest narkoman ką. Verity nigdy przedtem nie widziała jej w takim sta nie. Kobieta drżała od z trudem skrywanego podniece nia. Chwilami za szybko się ruszała, sprawiała wraże nie, że wciąż czegoś niecierpliwie i gorączkowo wycze kuje. Yerity rozkroiła na talerzu dojrzałego, czerwonego 299 Jayne Ann Krentz pomidora i patrząc na wypływający sok pomyślała o wampirzycy szykującej się na ucztę. - Z naciskiem zapowiedziałam wszystkim gościom, żeby dziś wieczorem przybyli po siódmej - mówiła Caitlin. - Nikt bez oryginalnego kostiumu z epoki nie zostanie wpuszczony. Jedyny wyjątek zrobiłam dla sześciu osób, które będą brały udział w aukcji obrazu. Będą tutaj noco wać i zgodziłam się, żeby przyjechali nieco wcześniej, jeśli zechcą. Wszystkie sypialnie już są przygotowane. Ten brzydki dom ma przynajmniej jedną zaletę: mnóstwo sypialni. Sandquist najwyraźniej prowadził bujne życie towarzyskie. - Z chęcią pomogę Tavi przy bufecie - szybko rzuciła Verity. Milcząca kobieta popatrzyła na nią ostro, ale się nie odezwała. - Bardzo miło z twojej strony, ale Tavi z ludźmi z fir my doskonale sobie poradzą. - Caitlin zamknęła temat. O siódmej będziesz już w kostiumie, Verity, grając rolę damy dworu. Nie chciałabym, żebyś zachlapała sobie musztardą przód sukni. Czy znalezienie czegoś odpo wiedniego nastręczyło ci wiele kłopotu? - Jonas pomógł mi wybrać suknię. - Verity pokręciła głową. - W takich sprawach zawsze należy się zwracać do specjalisty. Caitlin spojrzała na Jonasa, który jak zwykle brał nie wielki udział w rozmowie. - Tak, zgadzam się z tobą, że potrafi udzielić bezcen nych rad. Ale te kobiety Renesansu, spowite w cienkie brokaty, aksamity i jedwabie, miały bardzo mało swobo dy, prawda, Jonas? W większości były ofiarami. W najle pszym razie mogły mieć nadzieję na zawarcie małżeń stwa opartego na politycznych lub finasowych podsta wach, albo że znajdą miejsce w klasztorze. Jeżeli brako wało im opieki ze strony silnej rodziny, były łatwym łupem dla każdego mężczyzna który chciałby je wyko rzystać. Epoka niezbyt łaskawa dla kobiet, ale z drugiej strony - która była dla nich dobra? Wszystkie kobiety to 300 Złoty dar potencjalne ofiary, więc wszyscy mężczyźni stanowią dla nas potencjalne zagrożenie. Niektórzy wydają się bar dziej cywilizowani, ale wcześniej czy później znajdują sposób, by nas wykorzystać. Zgadzasz się ze mną, Verity? Niemiła myśl, że potrzebna jest Jonasowi tylko po to, by być jego wsparciem w psychicznych wyprawach w przeszłość, przeleciała jej szybko przez głowę. Uniosła wzrok i zobaczyła, że Jonas patrzy na nią, a w jego zło tych oczach płonie gniew. Żadne z nich nie miało zdolno ści telepatycznych, ale nie były im w tej chwili potrzebne, by się porozumieć bez słów. Jonas wiedział, o czym pomyślała, a ona w takim samym stopniu zdawała sobie sprawę z jego milczącej wściekłości. Zwróciła się do Cait lin. - Moim zdaniem kobiety używają mężczyzn tak samo, jak mężczyźni wykorzystują kobiety - powiedziała spo kojnie. - Ale jest jedna, istotna różnica: kobiety, nawet te, które umiejętnie wykorzystują mężczyzn, rzadko ucieka ją się do przemocy, prawda? W tym właśnie momencie Verity uświadomiła sobie, że chciałaby jako pierwsza, jeszcze przed innymi zobaczyć Żądzą krwi. Coś się działo w tym brzydkim domu, a punkt kulminacyjny wydarzeń miał nastąpić podczas jutrzejszej aukcji. Poczekała, aż Tavi uprzątnie talerze po lunchu, po czym odezwała się uprzejmie: - Mam nadzieję, że nikt się nie poczuje urażony, jeśli teraz utnę sobie drzemkę? Chciałabym wypocząć przed przyjęciem. - Ależ oczywiście. - Caitlin skinęła głową. - Chyba też to zrobię. Jonas, potrafisz sobie znaleźć zajęcie na parę godzin? Jonas utkwił wzrok w Verity, która znowu wiedziała, o czym on myśli. Zastanawiał się mianowicie, jak ona, u licha, ma zamiar spać na tym okropnym łóżku? - Muszę zadzwonić. A potem chyba znów pójdę na spacer po plaży. Spotkamy się później - rzucił. 301 Jayne Ann Krentz Verity bez trudu udało się przemknąć do pomalowanej na biało pracowni. Po prostu poczekała, aż Caitlin pójdzie do sypialni, założyła, że Tavi jest zajęta w kuchni i upew niła się, że Jonas rozmawia u siebie przez telefon. A po tem pospieszyła na go'rę. Drzwi do białej pracowni nie były zamknięte na klucz. Verity wsunęła się do środka i zamknęła je za sobą. Stała przez chwilę patrząc na poskładane obrazy, sztalugi, dziwaczne drobiazgi, które tworzyły pracownię artystki, po czym zdecydowanym krokiem podeszła do dużego, zasłoniętego obrazu w kącie pokoju. Już z dłonią na prześcieradle zawahała się. Z niepoko jem zdała sobie sprawę, że nie ma prawa zrobić tego, co zamierza. Ale w atmosferze krążyło zbyt wiele niepoko jących aluzji i cała przyszłość Caitlin jakby się wiązała z tym, co było na tym płótnie. Zacisnęła usta i podjąwszy decyzję, jednym szarpnię ciem ściągnęła prześcieradło. Jej zdumione spojrzenie padło na ciemną, koszmarną kompozycję intensywnych, brutalnych barw. Obraz sta nowił abstrakcyjną wersję sceny gwałtu, którą Verity tego ranka ujrzała w psychicznym tunelu Jonasa. Z jedną tyl ko, przerażającą różnicą. Na obrazie Caitlin gwałciciel był nadal obecny. Stał nad ofiarą, miał postać szatana, a jego oczy były oknami do piekła. W dłoni trzymał rapier. Verity zadrżała i mocno chwyciła metalową poręcz, by nie stracić równowagi. Poznała kobietę na łóżku. Rysy stanowiły abstrakcyjną kompozycję, włosy pomalowano na inny kolor, ale doskonale znała krwawiącą jeszcze ranę na policzku. Verity wiedziała, że to młodsza wersja Caitlin Evanger. Zaś mężczyzną o groteskowym ciele i diabelskim spoj rzeniu był Damon Marcus Kincaid. - A więc odkryłaś mój sekrecik - odezwała się Caitlin stając za nią. - Niezbyt ładny obrazek, prawda? - dodała kpiąco. - Wolę uważać, że prawdziwa sztuka nie bywa piękna. Yerity odwróciła się gwałtownie i stanęła z nią twarzą 302 Złoty dar w twarz. Oczy Caitlin nadal zbytnio błyszczały, a rysy były zbyt napięte, ale nie sprawiała wrażenia tak pobu dzonej jak wcześniej. Verity powoli zakrywała obraz, żeby zyskać na czasie i uspokoić się. - Nie, Caitlin. To nie jest śliczny obrazek. To ty leżysz na tym łóżku, prawda? - Tak, ja. - Och, Caitlin... - Verity zabrakło słów. Czasami po prostu nie ma słów. Impulsywnie otoczyła ramionami wyższą od siebie przyjaciółkę, tuląc ją mocno, tak jak to zwykle robią kobiety, kiedy pragną nieść pocieszenie w chwilach ogromnego bólu. - Caitlin, Caitlin, tak ci współczuję. Malarka stała nieruchoma, zimna. - Nie współczuj mi, Verity, nadejdzie pora zemsty. 1 wtedy wszystko się skończy. Verity puściła ją i odsunęła się, bacznie mierząc wzro kiem napiętą, naznaczoną blizną twarz. - Zemsty na Kincaidzie? To on jest mężczyzną z obra zu, prawda? Caitlin była zdumiona. - Znasz go? - spytała bez tchu. - Kincaid kolekcjonuje między innymi zabytkową broń - powoli wyjaśniła Verity, nie chcąc wdawać się w szczegóły dotyczące pistoletów. - Parę dni temu Jonas ubijał z nim interes. Twarz Caitlin znieruchomiała w wyrazie zdumienia. - Ubijał interes? - Jonas pośredniczył w sprzedaży starych pistoletów, którym wystawił świadectwo autentyczności. Nic takiego. W biurze Kincaida spędziliśmy może kilka minut. Nie chciał pistoletów i sprzedaliśmy je innemu kolekcjonerowi. Caitlin zamknęła oczy. - Zapewniam cię, że światek namiętnych kolekcjone rów sztuki jest niewielki. Ale fakt, że Kincaid przypadko wo trafił na ciebie i Ouarrela jest co najmniej zaskakujący. Nie wierzę... - Gwałtownie otworzyła powieki. - Ouarrel zna Kincaida? 303 Jayne Ann Krentz Verity szybko pokręciła głową. - Jonas zna Kincaida tak słabo jak ja. Mówiłam ci spędziliśmy zaledwie parę minut w jego gabinecie, kiedy oglądał pistolety. To po prostu koszmarny zbieg okolicz ności, Caitlin. Jak sama stwierdziłaś: światek namiętnych kolekcjonerów jest niewielki. Kiedy Jonas zaczął się roz glądać za kimś zainteresowanym kupnem pistoletów, kimś, kto równocześnie mieszkałby stosunkowo blisko Seąuence Springs i kogo byłoby na nie stać, lista okazała się bardzo krótka. - Nie wierzę, że to był zbieg okoliczności, że nazwisko Kincaida znalazło się na tej liście. - Caitlin ciężko opierała się na lasce, idąc powoli do okna. - O Boże, czyżby po tylu przygotowaniach wszystko jednak miało się zawalić? Verity przyglądała się przyjaciółce. - Powiedz mi, o co chodzi, Caitlin. Muszę wiedzieć, co tu jest grane. Chyba sama rozumiesz, że mam do tego prawo. Dziś rano Tavi próbowała mnie przekonać, że jestem w coś wplątana. Twierdziła, że jeśli wyjadę zabierając Jonasa, wszystko się zmieni. Co miała na myśli? - Tavi ma nadzieję, że uda się jej mnie powstrzymać przed dokonaniem zemsty. Ale teraz nic mnie już nie powstrzyma, Verity. Nawet to, że Kincaid mógł nabrać pewnych podejrzeń. Jego niewiarygodny egoizm nie po zwoli mu działać ostrożnie. Facet uważa się za wszech mocnego. Będzie przekonany, że sobie poradzi. Nawet jeśli się zastanawia, o co tu chodzi, to i tak przyjedzie tu dziś wieczorem, a wtedy go dopadnę. - Opowiedz mi o nim, Caitlin - poprosiła cicho Verity. - Widziałaś obraz. - Zgwałcił cię? Pociął tym rapierem? Tu, w tym domu? W tej samej sypialni, którą mi przydzieliłaś? - On i Sandquist. Na zmianę. Przywiązali mnie do łóżka i zabawiali się ze mną, tak jak to mężczyźni potra fią, póki nie straciłam przytomności. Poranili mnie, Verity. Myślałam, że mnie zabiją. Yerity przeszył dreszcz. 304 Złoty dar - Kiedy się przebudziłam, leżałam w łóżku w motelu - O Boże, Caitlin! parę mil stąd. Musieli się przestraszyć, kiedy straciłam przytomność i postanowili zabrać mnie z domu, na wy padek gdybym chciała zrobić coś niewłaściwego, na przy kład umrzeć. A może po prostu już im się znudziłam i chcieli się mnie pozbyć? W końcu, kiedy już ze mną skończyli, nie byłam taka ładna jak przedtem. Wiem tylko, że obudziłam się sama. -Caitlin zwróciła dumną twarz ku Verity. - Od chwili przebudzenia po dziś dzień marzyłam o zemście. Raz zostałam wykiwana, kiedy Sandąuist się upił i spotkał Śmierć. Drugi raz nie pozwolę się okpić. Kincaid był gorszy. To on naćpał Sandquista i potem pokierował gwałtem. To on pociął mnie rapierem. Jutro zemsta się spełni. Verity zesztywniała. - W jaki sposób, Caitlin? Na twarzy malarki zagościł przeraźliwy uśmiech. - Pod pewnym względem znam Kincaida doskonale. Wiem, że będzie go zżerała chęć posiadania Żądzy krwi. Zawsze dostaje to, czego chce. Tym razem jednak nie tylko nie zdobędzie obiektu pożądania, bo obraz sprze dam komuś innemu, ale będzie musiał przeżyć szok, kiedy płótno zostanie pokazane kupującym. Rozpoznają go natychmiast. Nieważne, co potem powie czy zrobi, wszyscy w tym elitarnym światku, w którym się porusza, będą wiedzieli, że to on jest gwałcicielem z ostatniego obrazu Caitlin Evanger. To go napiętnuje do końca życia. Zwłaszcza kiedy wszyscy zdadzą sobie sprawę, że ja byłam ofiarą. Verity z trudem zaczerpnęła tchu. Niepokój wziął górę nad współczuciem. - A co ja mam z tym wspólnego? Albo Jonas? - Początkowo nie obchodziło mnie, czy Quarrel tu będzie - odparła Caitlin, lekko wzruszając ramionami. Chciałam, żebyś ty tu była, bo jesteś moją przyjaciółką. Będę potrzebowała twojej i Tavi obecności w chwili, gdy zdejmę zasłonę z tego obrazu. Ale może to i dobrze, że 305 Jayne Ann Krentz Quarrel będzie wśród akcjonariuszy. W końcu trzeba wziąć pod uwagę fakt, że Kincaid może się okazać niebez pieczny. Lubi krzywdzić ludzi. Płonie w nim żądza nisz czenia. Moim zdaniem jego pożądanie seksualne ma bliski związek z żądzą przemocy. Pewnie przez te wszystkie lata wspinania się po szczeblach kariery trudno mu przychodziło panowanie nad sobą. - Oczekujesz od Jonasa, żeby był ochroniarzem? spytała zdumiona Verity. - Nie, oczywiście że nie - zapewniła Caitlin. - Po prostu uważam, że im więcej sprzymierzeńców, tym bezpiecz niej. - Myślisz, że Kincaid wpadnie w szał, kiedy zobaczy obraz? - Nie wiem, co zrobi. Wątpię, czy straci panowanie nad sobą, ale nigdy nie wiadomo. Już raz zadał mi cierpienie. Nie zamierzam pozwolić, żeby taka sytuacja się powtó rzyła. - Wzruszyła ramionami. - Raczej się zabiję, niż dam mu się jeszcze choć raz dotknąć. - Powiedz mi jedno, Caitlin. Kiedy już dokonasz zem sty, zechcesz popełnić samobójstwo? - zapytała spokoj nie Verity. Caitlin popatrzyła na morze za oknem. - Nie wybiegam myślami poza jutrzejszy ranek. Ale jeśli cię to niepokoi, to przypomnij sobie, że nie zabiłam się po tym, co wiele lat temu wydarzyło się w tym właśnie domu. Nie sądzę, żebym miała popełnić samobójstwo po dokonaniu zemsty. - Ile miałaś lat, Caitlin? - Dwadzieścia trzy. Byłam trzymaną pod kloszem je dynaczką, wychowaną przez surowych, starzejących się rodziców. A także bardzo piękną dziewczyną, naiwną, ogromnie podnieconą tym, że taki światowy człowiek jak Damon Kincaid chce się ze mną spotykać. Nie miałam pojęcia, w jakim potworze się zakochałam. Kiedy mnie zaprosił na weekend nad morzem, byłam uszczęśliwiona. Sądziłam, że poprosi mnie o rękę. Byłam idiotką i zapła ciłam za to. Ale cena okazała się zbyt wysoka i teraz 306 Złoty dar zażądam zwrotu jej części. - Caitlin z całej siły machnęła laską, łamiąc ją o metalową framugę okna. - Jesteś pewna, że wiesz, co robisz? Kincaid wygląda na niebezpiecznego człowieka. - Wszystko zostało zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach - zapewniła Caitlin, natychmiast odzyskując panowanie nad sobą. - Rozpozna cię. Wystarczy, że tu wejdzie, a od razu będzie wiedział, kim jesteś. - Nie. Po wypadku chirurdzy musieli dokonać licznych zmian na mojej twarzy, próbując naprawić wyrządzone szkody. Zmieniło się mnóstwo drobiazgów: choćby kształt oczu, nosa. To wszystko, a także upływ lat i zmia na koloru włosów wystarczy, by mnie nie poznał. Nie jestem podobna do tamtej dziewczyny. A nawet gdyby, to wątpię, by mnie w ogóle pamiętał. Dla niego byłam po prostu kolejną ofiarą. Lekarze chcieli także usunąć blizny, ale się nie zgodziłam. Kazałam je zostawić, żeby - ilekroć spojrzę w lustro - myśleć o zemście. - Caitlin, to szaleństwo. Malarka odwróciła się do dziewczyny. - Teraz, gdy już poznałaś całą prawdę, Verity, czy wyjedziesz? Czy też zostaniesz tu i pomożesz mi? Verity wiedziała, że nie ma wyboru. - Zostanę. Ale muszę powiedzieć Jonasowi, co tu się dzieje. Ma prawo wiedzieć. - Rób, co uważasz za słuszne. - Caitlin zawahała się. Dziękuję, Verity, nie zapomnę tego, wierz mi. Zatrzymała wzrok na obrazie i stała zapatrzona w płót no, jak zahipnotyzowana własnym dziełem. Verity westchnęła. - Wątpię, czy ktokolwiek z nas zapomni. Zostawiła Caitlin wpatrzoną w Żądzą krwi i wyszła z pracowni na mroczny korytarz. Omal nie wpadła na Jonasa. Nim zdołała cokolwiek powiedzieć, przykrył jej usta dłonią, ruchem ręki nakazując milczenie. Verity ściągnęła brwi, ale skinęła głową na znak, że rozumie. Zabrał dłoń 307 Jayne Ann Krentz z jej ust, chwycił dziewczynę za nadgarstek i szybko zaprowadził na schody. Milczeli, pdki nie znaleźli się w jego pokoju. Wtedy Jonas puścił Verity, włożył ręce w tylne kieszenie spodni i zaczął wściekle krążyć po sypialni. - O co, do cholery, chodzi? - warknął. - Ile słyszałeś? - odpaliła Verity. - Wystarczająco dużo. Knuje jakąś idiotyczną zemstę na Kincaidzie, tak? - To ją widzieliśmy na tym łóżku, Jonas. Mówiła, że Kincaid i Sanąuist ją zgwałcili. Sandąuist nie żyje, ale ona postanowiła, że Kincaid jej za to zapłaci. Po pierwsze nie sprzeda mu obrazu, a potem odsłoni płótno, żeby wobec całego świata wykrzyczało jego winę. Całkiem niezła zemsta. Trochę dziwaczna, ale niezła. Jonas odwrócił się gwałtownie, jego złote oczy były groźne i gniewne. - Ta przeklęta suka cię wykorzystuje. Wiedziałem. Cholera jasna, wiedziałem. Dopiero teraz to zrozumia łem. - Chce mieć przy sobie przyjaciół, gdy nadejdzie ta chwila. Chyba potrafisz to zrozumieć, Jonas? - Nie będę tracił czasu na próby zrozumienia tej wa riatki. Dość mam roboty próbując zrozumieć ciebie. - Czyżby? - Verity ogarniał gniew. Irytowała ją obojętność Jonasa na cierpienie Caitlin. Czy on naprawdę nie widzi, że biedaczka potrzebuje przyjaciół? - Owszem. - Pomasował kark. - Co więcej, właśnie rozmawiałem z Emersonem i okazuje się, że wszyscy musimy coś jeszcze zrozumieć. - Dlaczego dzwoniłeś do taty? - Chciałem sprawdzić, czy nie dowiedział się czegoś więcej o facecie, który nas zaatakował. Szurnięta Caitlin nie jest naszym jedynym problemem. - Nie mów tak o niej. - Dlaczego? Jest szurnięta. - Ktoś, kto szuka zemsty, zwłaszcza po brutalnym 308 Złoty dar gwałcie, nie musi być od razu szurnięty. Zresztą, nieważ ne. Co mówił tato? Jonas patrząc na nią zmrużył oczy. - Najważniejsze, czego się dowiedział, to że kimkol wiek był tamten facet ze spluwą, nie został nasłany przez Reginalda C. Yaringtona. Verity szerzej otwarła oczy. - To znaczy, że to nie był człowiek Yaringtona? - Nie. Emerson zapytał, a Yarington wyparł się jakiego kolwiek związku z tą sprawą. Twój ojciec mu wierzy. - W takim razie to rzeczywiście był złodziej albo włóczęga, szukający noclegu? - Możliwe. Ale wszystko to trochę za bardzo śmierdzi, Verity. Nie podoba mi się to. Namówiłem twojego ojca, by przekonał gliniarzy, że warto by się bliżej przyjrzeć Caitlin. - Caitlin?! - Taaak. Nie znaleźli o niej dosłownie nic do chwili jej głośnego pojawienia się na scenie plastycznej. Tak jakby przedtem w ogóle nie istniała. - Wypadek zmienił całe jej życie - powiedziała Verity. - Zmieniła tożsamość, chirurdzy zmienili jej twarz. Bar dzo bała się Kincaida. - Taka sztuczka ze zniknięciem, jaką wykonała w przeszłości, wymaga sporo planowania, forsy i grzeba nia w papierach. Tu nie chodzi jedynie o zmianę nazwi ska i twarzy. Po prostu przed zjawieniem się ekscentry cznej malarki, Caitlin Evanger, nie istniał nikt. Ona nie ma przeszłości. Verity, tu wisi w powietrzu zbyt wiele prze mocy, minionej i teraźniejszej. A oprócz tego nie podoba mi się fakt, że Kincaid zjawił się w naszym życiu właśnie w ubiegłym tygodniu, kiedy zbliżyliśmy się z Evanger, która, jak się okazuje, zamierza publicznie go upokorzyć. W takiej sytuacji zwykłe zbiegi okoliczności stają się ogromnie podejrzane. - Co w takim razie proponujesz? - Wyjedźmy. Natychmiast. Verity przymknęła oczy i opadła na łóżko. 309 Jayne Ann Krentz - Wiesz, że nie mogę tego zrobić, Jonas. Zbyt wiele się wydarzyło. Musimy dobrnąć do końca. - My? To jedno, kpiące słówko zawisło między nimi w powie trzu. Verity otworzyła oczy, zaskoczona i zdumiona. - Wygląda na to, że zbyt wiele się spodziewałam, co? No, już, zabieraj samochód, Jonas. Nie bój się, jakoś dotrę do domu po wszystkim. Jęknął, złapał ją za ramiona i postawił na podłodze. Twarz miał surową, każde słowo brzmiało jak smagnięcie biczem. - Nie zachowuj się, jakbyś była jeszcze większą kretynką, niż wyglądasz. Wiesz, i to cholernie dobrze, że nigdy bym cię samej nie zostawił w tym domu. Oparła się o niego z ulgą, objęła go w talii. - Dziękuję, Jonas - powiedziała krótko. - Później ci to wynagrodzę, obiecuję. - Powtórz to jeszcze raz - zażądał. Rozdział siedemnasty Caitlin nie szczędziła wydatków na stwo rzenie dekoracji, którą wymyśliła na wieczor ne przyjęcie i bal. W salonie rozbrzmiewały dźwięki słodkiej muzyki, pierwotnie skompo nowanej na lutnię. Grał ją na gitarze klasycz nej poważny młodzieniec z włosami opadają cymi na ramiona, ubrany w żółtą tunikę i ciemne rajtuzy, które podejrzanie przypo minały spodnie do ćwiczeń. Muzyk był dobry. Jonasowi przyjemnie brzmiały w uchu liczące sobie cztery wieki renesansowe melodie, spływające ze strun współczesnej gitary. Co więcej, wystarczyło, by przymknął oczy, skupił się na muzyce i Verity tańczącej w jego ramionach, a złudzenie aż nadto łatwo mogło się wydać jawą. Otaczające go barwne kostiumy z epoki można by zapewne spotkać na każdym renesansowym balu. To prawda, że nowoczesne tkaniny, z których uszyto wy pożyczone suknie, płaszcze, tuniki, kubraki 311 Jayne Ann Krentz i pantalony, urodą wykonania ani bogactwem nie dorów nywały oryginalnym strojom, ale w delikatnym blasku imitacji świeczników i jak najbardziej prawdziwej po świacie ognia rozpalonego w kominku to przestawało się liczyć. Poliester wyglądał jak jedwab, hafty maszynowe na ręczną robotę, błyszczące kamyczki i szkiełka na koł nierzykach i mankietach można by wziąć za prawdziwe szlachetne kamienie. Ale największą iluzją - uznał Jonas - była ta, którą właśnie trzymał w ramionach. Verity wyglądała tak, jakby zeszła prosto z szesnastowiecznego portretu. Miała na sobie szafirową suknię z aksamitu, którą wybrał dla niej podczas ich wycieczki do San Francisco. Wokół głębokiego dekoltu w karo biegła złoto-srebrna taśma, otaczając szyję i ramiona dziewczyny. Wycięcie było na tyle głębokie, by sugerować delikatny zarys piersi, ale na tyle płytkie, że nie prowokowało mężczyzn do zaglądania do środka. Obcisły, wysoki stanik podkreślał smukłość Verity, a pełna, szeroka, sztywna spódnica opa dała jej do kostek. Włosy zaczesała gładko z czoła, z przedziałkiem po środku, w starym, klasycznym stylu; na szyję opadała kaskada loków. Tak jak to było modne w szesnastym stuleciu, na czole zawiesiła jeden błękitny kamień. Wisiał na delikatnym łańcuszku, niknącym we włosach, które wyglądały jak namalowane przez Tycjana. Verity uniosła ku niemu twarz. W jej oczach nadal malował się niepokój o Caitlin, który nie opuszczał jej od popołudnia. - Całe szczęście, że dużo wcześniej wiedzieliśmy, iż to będzie bal kostiumowy. Na dzisiejsze przyjęcie wyczy szczono chyba wszystkie wypożyczalnie w San Francisco i okolicach. Jonas na chwilę oderwał wzrok od dziewczyny i szyb ko rozejrzał się po sali. - Chyba masz rację. - Wygląda na to, że każdy, kto choć trochę liczy się w artystycznym świecie, przyjął zaproszenie Caitlin. 312 Złoty dar - Jak to sama określiła: paczka poszukiwaczy ciekawo stek. Pięcioro z dwunastu uczestników jutrzejszej aukcji Żą dzy krwi już przyjechało, wszystkich zaprowadzono do ich sypialni, ale wśród gości Jonas nie wypatrzył Damona Kincaida. Zaczynał się zastanawiać, czy facet w ogóle się pokaże. Miał nadzieję, że nie. Najlepiej by było, gdyby ów wielki plan zemsty Caitlin spalił na panewce z powodu braku zainteresowanych. Jonas nie wątpił, że kiedy już uda mu się wyciągnąć Verity z tego domu, jakoś przemó wi jej do rozsądku. Żądza zemsty Caitlin może i jest uzasadniona, ale ta kobieta boryka się z poważnymi pro blemami psychicznymi i emocjonalnymi. Potrzebuje fa chowej opieki, nie współczucia. - Wiesz - ciągnęła Verity cichym, prowokującym szep tem - jesteś chyba jedynym mężczyzną na sali, który czuje się swobodnie w rajtuzach. Jonas usłyszał kpinkę w jej głosie i odwrócił się ku dziewczynie, posyłając jej zaczepne spojrzenie. - Dzięki. Kto jak kto, ale ty naprawdę potrafisz popra wić człowiekowi nastrój. - To prawda - powiedziała już nieco poważniej. Wyglądasz bardzo naturalnie w tym stroju. Wszyscy inni to przebierańcy. Ty wyglądasz prawdziwie. Verity leniwie zmierzyła wzrokiem kostium, który wybrał Jonas. Składał się z obszernej białej koszuli, ściągniętej przy szyi i mankietach, czarnej, aksamitnej tuniki sięgającej pra wie do kolan i w rzeczy samej - czarnych rajtuz. Tunikę ściągał czarny skórzany pas, ozdobiony przede wszystkim błyszczącym metalem i imitacjami kamieni szlachetnych. U pasa Jonas miał równie błyszczącą po chwę, w której spoczywała stępiona szpada. Na wierzch zarzucił krótką, czarną pelerynkę, która kończyła się odrobinę poniżej talii. Jonas wybrał dla Verity i siebie właśnie takie kostiumy, ponieważ poruszały pewną stru nę w jego pamięci. Właśnie tak ubranych ludzi widywał w czasie swoich podróży do psychicznego korytarza. - Bo jestem prawdziwy i lepiej o tym nie zapominaj 313 Jayne Ann Krentz burknął Jonas. - Choć o kostiumie nie da się tego powie dzieć. W czasach Renesansu nie było suwaków. Ani elastiku. Poza tym wtedy szpada w mojej pochwie byłaby prawdziwym narzędziem walki, a nie kawałkiem alumi nium. - Przynajmniej nie przypiąłeś sobie tego przeklętego noża, który zawsze masz w torbie. - Przypiąłem. Verity spojrzała na niego zdumiona. - Naprawdę? Gdzie? - Do uda. Ubranie go zasłania. - Ładne rzeczy. Czyżbyś spodziewał się dziś jakichś kłopotów? Jonas wzruszył ramionami. - Nie wiem, co tu się dzieje i to mnie niepokoi. Jedyna pociecha to to, że jak na razie Kincaid się nie pojawił. - Może w ogóle nie przyjedzie - zastanawiała się Verity. - Nie wiem, co Caitlin by wtedy zrobiła. Tak długo się do tego przygotowywała, tak dokładnie sobie to zaplanowała, że jeśli sprawy nie ułożą się po jej myśli, może się załamać. - Jeśli chcesz znać moje zdanie, to ona już dawno ma nie po kolei w głowie. W oczach Verity błysnęło nagłe rozdrażnienie. - To, że jesteś mężczyzną, nie znaczy, że nie potrafisz zrozumieć jej pragnienia zemsty. Nie umiesz sobie wyob razić tych psychicznych blizn, jakie nosiła przez te wszystkie lata? Nie potrafisz sobie wyobrazić, co musi czuć zgwałcona, okaleczona kobieta? Jonas przyglądał się bacznie jej napiętej twarzy. - Mam bogatą wyobraźnię, Verity - przypomniał jej cicho. -1 doskonale rozumiem, że Caitlin chce się zemścić. Wiem cholernie dobrze, co bym zrobił z facetem, który próbowałby cię skrzywdzić tak, jak skrzywdzono Caitlin. Verity wpatrywała się w niego i doskonale wyczuł, kie dy dostrzegła w jego oczach przedsionek piekła. Oczy jej się rozszerzyły, zadrżała w jego ramionach. - Jonas? - dobiegł go ledwo słyszalny szept. - Zgadza się - odparł cicho. - Poderżnąłbym mu gard314 Złoty dar ło. Tak więc nie mów mi, że nie mam pojęcia o zemście. Caitlin ma do niej prawo - o ile to, co mówiła, jest prawdą. Ale nie podoba mi się całe to misterne planowanie i to, że cię wciągnęła w tę sprawę. Nie miała do tego prawa. - Jestem jej przyjaciółką! I wiem, że mówi prawdę. To widać na tym obrazie. - Nie podoba mi się też, że wasza przyjaźń wybuchła zaledwie parę tygodni przed planowanym przez nią wiel kim dniem. Ani to, że Kincaid się o nas dowiedział. Ani to, że pod drzwiami domku zjawił się ten przebieraniec w wojskowej kurtce. W ogóle strasznie dużo rzeczy mi się tutaj nie podoba, a szczególnie to, że nie chcesz stąd natychmiast wyjechać. - Jonas, wyjechałabym, gdybym mogła. Ale nie mogę zo stawić Caitlin. Ona mnie potrzebuje. Sama tak powiedziała. - Ma Tavi, która do tej pory zupełnie jej wystarczała. Jonas zobaczył upór na twarzy Verity i dał jej spokój, wiedząc, że nie wygra. Mocniej objął dziewczynę, obrócił nią w tańcu, tak że szafirowa spódnica zawirowała w de likatnym świetle. - Och, do diabła, dajmy spokój. Jesteśmy tu, wkrótce będzie po wszystkim. Jakoś przez to przebrniemy i mam nadzieję, że ta cała Evanger wie, co robi. A na razie masz stąd nie wychodzić beze mnie. Jasne? - Chyba nie sądzisz, że coś mi grozi? - spytała, wyraź nie zaskoczona. - Nie wiem, co myśleć - przyznał. - Więc nie będę ryzykował. - Jego uwagę przykuł jakiś ruch w drzwiach. - Niech to szlag. Jest już Kincaid. - Tak oto mogę się pożegnać z nadzieją, że rozwiąże nasz problem, jeśli się w ogóle tu nie pojawi. Kincaid wybrał fioletową tunikę wyłożoną na białą koszulę oraz rajtuzy, podobne do tych, jakie nosił Jonas. 0_uarrel zastanawiał się, czy Kincaidowi jest w nich tak samo niewygodnie jak jemu. Człowiek zaczyna zupełnie inaczej patrzeć na damskie rajstopy. Z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że rajtuzy dawały ogromną swo bodę ruchów. W takim stroju można było walczyć. To 315 Jayne Ann Krentz zapewne przede wszystkim brali pod uwagę renesansowi projektanci mody męskiej. - Kincaid? Gdzie? Verity odwróciła głowę. - Chryste, nie gap się na niego - upomniał ją Jonas, załamany tym przejawem niemal nie skrywanej fascyna cji. -Absolutnie sobie nie życzę, żebyś zwróciła na siebie jego uwagę. To, co ma się tu stać, dotyczy wyłącznie jego i Evanger, i nie chcę, żebyś została jeszcze bardziej w to wciągnięta. - Wcześniej czy później i tak nas zobaczy. Ludzi jest sporo, ale nie aż tyle, byśmy mogli się schować. - Cóż, przynajmniej nie ułatwimy mu zadania podcho dząc i radośnie się witając. - Dobra, dobra. Czasem potrafisz być bardzo wybucho wy i trudny, Jonas. Czy ktoś już zwrócił ci na to uwagę? - Ty. Bezustannie. Podejrzewam, że to należy do obo wiązków jędzy. Zdjął dłoń z jej talii i ruszył do bufetu. - Chodźmy coś zjeść, moja pani. - Ciekawi mnie, o czym teraz myśli Caitlin. Verity udało się zerknąć na malarkę, która stała w dru giej części sali. Jonas mrużąc oczy podążył za wzrokiem dziewczyny. Trzeba przyznać, że ubranie Caitlin Evanger doskonale pasowało do jej roli pani renesansowego dwo ru, w którą się dziś wcieliła. Jako jedyna w towarzystwie nie miała wypożyczonego stroju. Jej suknia wyglądała na szytą na miarę. Złocista, połyskliwa szata odsłaniała wspaniałą krągłość pełnych piersi Caitlin, o wiele więcej, niż Jonas pozwoliłby pokazać Verity. Ogromne, bufiaste rękawy były rozcięte, z pęknięć wychylał się czerwony jedwab. Króciutkie włosy Evanger skrywał delikatny, wysadzany drogocennymi kamieniami czepek, z którego spływała długa, złocista, jedwabna wstęga. Ilekroć kobieta odwró ciła głowę, wstęga połyskiwała na jej ramionach. - Sądzisz, że mógłby ją rozpoznać? - spytała ciekawie Verity. 316 Złoty dar - Twierdziła, że nie. Że po wypadku jej twarz ogromnie się zmieniła, nie pamiętasz? - Wiem, ale jak można zapomnieć twarz kobiety, którą tak straszliwie się potraktowało? Jonas nic nie odpowiedział. Nie był w odpowiednim nastroju, żeby tłumaczyć Verity tajniki umysłu takiego człowieka jak Kincaid. Nie chciał mówić dziewczynie, że spotkał wielu mężczyzn, którzy traktowali kobiety wyłą cznie jako obiekt pożądania i że już w chwilę po tym, jak zaspokoili żądze, nie będą pamiętać ani twarzy kobiety, ani rozkoszy, jaką im dała. Jonas nie miał ochoty na kolejne kazanie na temat szatańskich skłonności swej płci. Dość się ich nasłuchał. - Zjedz trochę tego pasztetu jarzynowego - doradził, rozsmarowując zieloną pastę na trójkątnym kawałku tosta. Verity zerknęła na niego z niepokojem w oczach. Rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Jonas sko rzystał z okazji i wsunął jej bułkę między wargi, skutecz nie uciszając dziewczynę. To było prostsze niż próba odpowiedzi na jej pytanie. - Caitlin właśnie go zauważyła - szepnęła Verity z ustami pełnymi pasty. - Spójrz na nią. Jest napięta jak struna. - I ty też. Uspokój się. To jej przedstawienie. - Boję się, Jonas. - Wybrałaś sobie świetny moment. Trzeba było się bać dziś po południu, kiedy byłem gotów spakować się i wy jechać. - Nie, boję się o Caitlin, nie o siebie. A czego ja miała bym się bać? - Nie wiem - przyznał Jonas, czując nagle, jak gdzieś w jego wnętrzu budzą się pierwotne instynkty. - Ale jeśli cię to pocieszy, to ja też nie czuję się najswobodniej. Coś tu się dzieje. Nie odrywał wzroku od Kincaida, który leniwym kro kiem przechodził przez tłum, żeby przywitać się z Cait lin. Gospodyni powitała go bardzo sztywno i oficjalnie, ale wyglądało na to, że Kincaid jej nie poznał. Wymie317 Jayne Ann Krentz niwszy zaledwie parę słów z gościem, malarka ostenta cyjnie odwróciła się do niego plecami, jednak on nie wyglądał na zmieszanego tym nietaktem. - Coś więcej, niż Caitlin nam powiedziała? - spytała Verity z nieoczekiwaną bystrością. - Niewykluczone. Choć równie dobrze mogła być z na mi szczera, ale popełniła błąd nie doceniając przeciwnika. Bóg świadkiem, że nie ona pierwsza w dziejach świata. Verity przygryzła dolną wargę. - Teraz poważnie mnie zaniepokoiłeś, Jonas. A jeśli Kincaid się domyślił, że wpadł w pułapkę? - Jeśli się tego domyśla, nie postawię nawet dwóch centów na to, że Caitlin dokona zemsty. Co więcej, obawiam się, że nie postawiłbym ich nawet na to, czy przeżyje tę noc. - Jonas! Zignorował jej cichy, stłumiony krzyk. Śledził wzro kiem Kincaida, który przechodził przez salę. Obserwował jego elastyczne ruchy, powitania ze znajomymi, nawiązy wanie znajomości. Ten człowiek doskonale nad sobą panował. Borgia, ufny we własne siły. Jonas doszedł do wniosku, że jeśli Kincaid odgadł, co tu się szykuje, Caitlin Evanger nie ma najmniejszych szans. - Coś mi mówi, że on czuje pismo nosem, Verity. Jest za sprytny, za mocny, żeby dać się złapać. Caitlin jest nieuleczalną kretynką. - Jonas, musimy coś zrobić. - Na przykład? Verity chwyciła go za rękaw. - Nie wiem. Wiem tylko, że nie namówię Caitlin, żeby dała temu spokój. Ona jest przekonana, że jej plan się powiedzie. - W takiej sytuacji niewiele nam pozostaje. Możemy tylko trzymać się blisko niej na wypadek, gdyby Kincaid zrobił się nieprzyjemny. Zbliżała się północ. W zatłoczonym pomieszczeniu Jonasowi i Verity stosunkowo łatwo przychodziło unikanie Kincaida. Łatwo, póki Kincaid sam ich nie odszukał. 318 Złoty dar - A, tu pani jest, panno Ames. Witam, Ouarrel. Tak mi się wydawało, że zostaliście dziś zaproszeni - odezwał się swo bodnie Kincaid, podchodząc do nich jak do starych znajo mych. Poczęstował się kanapkami z bufetu. - Interesujący pomysł, prawda? Choć trafiają się pewne zgrzyty. Na przy kład jedzenie. Jest w każdym calu z naszej epoki, prawda? - Niekoniecznie - odparła sucho Verity. - Wiele tych dań można by spokojnie znaleźć na renesansowym stole. Dania z jaj, mięsa, makarony, wszystko to wyglądałoby znajomo dla kogoś z tamtej epoki. Wiele współczesnych potraw wywodzi się z ery Renesansu. Oczywiście, nie ma tu żad nych ciast z zapieczonymi żywymi ptaszkami, nie widzę też solonych świńskich ozorów ani giczy cielęcej, ale rozu miem, że kucharze musieli się dostosować do współczes nych gustów. Ty jesteś ekspertem, Jonas. Jak sądzisz? Jonas słyszał w jej głosie skrywaną nutę wrogości, kiedy broniła doboru dań, i aż się skrzywił. Udawanie najwyraźniej nie było mocną stroną jego ukochanej. Sko ro Verity uznała Kincaida za czarny charakter, trudno jej przyjdzie ukrywanie prawdziwych uczuć. Próbował zneu tralizować zaczepny ton dziewczyny, nie chcąc, żeby Kincaid nabrał jeszcze większych podejrzeń. - Chyba masz rację. Takie samo jedzenie mogłoby się znaleźć na stołach również czterysta lat temu. Ale nasz ku charz miał przewagę nad swoimi poprzednikami. Nie mu siał się martwić o bezpieczeństwo biesiadników i kuchni. - Bezpieczeństwo? - Kincaid uniósł kształtne brwi. - W epoce Renesansu potrawy na większe przyjęcia szykowano pod ścisłym nadzorem - wyjaśniał cierpliwie Jonas. - Wszyscy bali się trucizn. - A, tak, rzeczywiście. - Kincaid parsknął śmiechem i sięgnął po kolejną kanapkę. - Życie w tamtych czasach musiało przypominać nieustanną przygodę. - To za mało powiedziane. Czy kiedykolwiek starał się pan o świadectwo autentyczności dla tego sztyletu? spytał Jonas tonem towarzyskiej konwersacji. Kincaid popijał wino. - Tak. Miał pan rację. Wstyd się przyznać, ale chyba 319 Jayne Ann Krentz zostałem nabrany. Niechętnie przyznaję się do tego głośno. To więcej niż pewne. - Rozmawiał pan ze sprzedawcą sztyletu? Albo konta ktował z poprzednim właścicielem? Nie wiedział, dlaczego o to pyta. Po prostu nie mógł się powstrzymać. Dostrzegł błysk uwagi w oczach Verity i wiedział, że ona też pamięta człowieka, który zginął z głową w talerzu z makaronem. - Nie kupowałem przez pośrednika - odparł swobodnie Kincaid. - Może gdybym nie żałował pieniędzy i zapłacił jakiemuś fachowcowi za ekspertyzę, nie znalazłbym się w niezręcznej sytuacji, kiedy pan zauważył falsyfikat w mo im gabinecie. Jeśli zaś chodzi o poprzedniego właściciela, obawiam się, że nie mogę się do niego udać z reklamacjami. Jest nieosiągalny. Okazał się na tyle źle wychowany, że umarł parę lat temu. Podobno został zastrzelony przez włamywacza, który wdarł się do jego domu. - To okropne - powiedziała Verity ze zbyt wyraźnym jak na gust Jonasa przejęciem. - Czy to był pański przyjaciel? - Nie, łączyły nas tylko interesy. - Policja znalazła sprawcę? - nie ustępowała Verity. - Nie mam pojęcia. Nie śledziłem sprawy zbyt dokład nie. - Kincaid zakończył temat, rozglądając się po sali. Tak więc ta tajemnicza, nieuchwytna malarka wreszcie zebrała swoją widownię. Przyznam, że robi to w wielkim stylu. Wyjątkowa kobieta. Szkoda tylko, że ma tę bliznę. No i ta chora noga. - Miała wypadek - poinformowała go z naganą w gło sie Verity. - To szczęście, że w ogóle przeżyła. - Doprawdy? Kincaid przyglądał się Caitlin, stojącej w drugiej części sali. Jonas zaczął się poważnie zastanawiać, czy nie udusić swej bogdanki. Na razie jednak objął ją w talii i ścisnął. Mocno. Szarpnęła się i posłała mu pełne wyrzutu spojrze nie. W milczeniu pokręcił głową i wreszcie coś do niej dotarło. W ogóle nie umiała trzymać języka za zębami, 320 Złoty dar a im bardziej się złościła, tym słabiej nad nim panowała. Dostrzegł ból w jej oczach, kiedy się zorientowała, że zbyt dużo mówi w obecności wroga Caitlin. - Będzie pan tu jutro wśród kupujących? - zapytał gładko Jonas, mając nadzieję, że w ten sposób przerwie Kincaidowi baczną obserwację Caitlin. - Tak. Nie powiem, żeby mnie zachwycała przerwa i wszystkie te idiotyzmy, na które Evanger tak nalegała, ale trzeba szanować nastroje ekscentrycznej malarki. To w sumie niewielka cena za możliwość obejrzenia ostat niej jej pracy - zauważył, myślami błądząc gdzie indziej. - A pan i panna Ames? - Będziemy na aukcji, ale nie wśród kupujących. Jeste śmy gośćmi Caitlin - oznajmiła Verity. i znowu Jonas niemiłosiernie ścisnął ją w pasie. Nie chciał, żeby Kincaid uzyskał nowe informacje. Cała ta sytuacja stawała się i bez tego zbyt niebezpieczna. - Rozumiem. Pani Evanger bardzo sobie widać ceni państwa towarzystwo. Od dawna się znacie? Zdaje się, że miała tu paru znajomych. - Znamy ją od jakiegoś czasu - odparł lodowato Jonas, marząc, żeby Kincaid spłynął, zanim wyciągnie z Verity coś jeszcze. Chwilę później jego marzenie się spełniło. - Widzę w głębi sali kogoś, z kim powinienem poroz mawiać. Znajomy kolekcjoner. Dziwne, że tu dziś przyje chał. Zwykle unika takich zgromadzeń. Wybaczycie mi państwo? - Oczywiście - zapewniła Verity. Wzrok Kincaida zatrzymał się na jej nagich ramionach i jasnej skórze nad stanikiem. - Mam nadzieję, że zaszczyci mnie pani tańcem, pan no Ames. No, chyba że pan Ciuarrel się nie zgodzi? Uśmiechnął się do Jonasa. - Właśnie - odparł lekko Jonas. - Muszę mieć Verity na oku. Jestem przekonany, że pan to zrozumie. - Na miłość boską, Jonas! Kincaid parsknął śmiechem i zniknął w tłumie. Verity zwróciła się do Jonasa. 321 Jayne Ann Krentz - Postawmy sprawę jasno. Nie mam szczególnej ocho ty tańczyć z tym łajdakiem, ale potrafię sama podjąć decyzję i robić to, co uznam za stosowne. Nie masz prawa wybierać mi partnerów do tańca. - Jeśli chodzi o partnerów w rodzaju Kincaida, ja będę decydował, a ty się podporządkujesz - oświadczył spo kojnie Jonas. Wziął jeszcze jedną tartinkę. - Niech cię diabli, Jonas, za kogo ty się uważasz, żeby się do mnie w ten sposób odzywać? - Za faceta, który ostatnio z tobą sypia. To mi daje wszelkie prawa. Widział, że wreszcie zdała sobie sprawę z jego stoickie go spokoju. Oczy Verity błyszczały jaśniej niż klejnot na jej czole. - Jonas, w tej sytuacji to jest absolutnie niedorzeczny argument. - Masz absolutną rację. Przestańmy się wreszcie kłócić i zjedzmy coś. - Jak możesz jeść po rozmowie z tym padalcem? - To proste. Wkładam kąsek do ust i gryzę go górną oraz dolną szczęką. Skuteczność gwarantowana. - Jonas, to człowiek z obrazu Caitlin. Nie rozumiesz? To ten, który... O mój Boże, obraz! - Verity głośno zaczerp nęła tchu. - Co z tym obrazem? - Właśnie to do mnie dotarło. Jest na górze, nie pilno wany. Caitlin zamknęła pracownię na klucz, ale to za mało. Co będzie, gdy się okaże, że miałeś rację i Kincaid nabrał podejrzeń? Może zanim się tu pojawił, zniszczył obraz? To by tłumaczyło, dlaczego tak późno przyszedł. - Verity, bądź rozsądna. Skąd miałby wiedzieć, gdzie jest obraz i co Caitlin w ogóle na nim namalowała? - Wie, że jest tu obraz wystawiony na sprzedaż i musi pamiętać ten dom, bo Caitlin przyznała, że nic w nim nie zmieniła. On go zna jak własną kieszeń. Jeśli miałby jakiekolwiek podejrzenia, mógł się wślizgnąć do pracow ni, żeby zerknąć na Żądzę krwi. W końcu cała ta impreza koncentruje się wokół tego płótna. 322 Złoty dar - Twoja logika jest bezsporna - przyznał sucho Jonas. - Ale dlaczego sądzisz, że Kincaid miałby się zakraść na górę, znaleźć pokój, który służy Caitlin za pracownię? I to wtedy, gdy jest tu tylu ludzi? - Mówiłam ci, zna ten dom. Pamięta tę klatkę schodo wą na tyłach domu. Wie, że ten ogromny narożny pokój na górze idealnie nadaje się na pracownię. Bóg jeden wie, ile on pamięta. - Verity nagle podjęła decyzję. Ujęła fałdy aksamitnej sukni. - Idziemy. - Dokąd? - Sprawdzić, czy z obrazem wszystko w porządku syknęła niecierpliwie. Jonas zaklął pod nosem. - Nie tak szybko. Ja pójdę. A ty zostaniesz tutaj, mię dzy ludźmi. - Nie, nie zostanę. Idę z tobą. Chcę się przekonać, czy nic się nie stało z Żądzą krwi. - Ja sprawdzę i potem ci powiem. Słowo honoru. - Jonas - zaczęła tonem, który świadczył o tym, że podjęła nieodwracalną decycję. - Mówiłam, że z tobą idę i już! Jonas westchnął i uniósł jej brodę. Spojrzał w nieufne oczy i przybrał spokojny, ale groźny ton. Nadeszła pora, żeby Verity wreszcie zrozumiała, że istnieją granice jego posłuszeństwa wobec wydawanych przez nią rozkazów. Długo, zbyt długo jej pobłażał. - Posłuchaj uważnie, Yerity. Nie ruszysz się z tej sali. Ja sprawdzę, co się dzieje z Żądzą krwi, a ty masz tu zostać z resztą gości i czekać, aż wrócę. Dziś nie pozwolę sobie na najmniejsze ryzyko. Sprawa jest zamknięta i nie podlega dyskusji. Nie będziemy głosować, kto idzie na gorę, a kto zostaje. Ja podejmuję decyzje, a ty akceptujesz moje roz kazy. - Twoje rozkazy?! - wybuchła. - A dlaczegóż to miała bym słuchać twoich rozkazów? - Bo jeśli nie, to przysięgam, przełożę cię przez kolano i zleję w obecności tych wszystkich dobrze wychowa nych gości. 323 Jayne Ann Krentz To nie zabrzmiało jak groźba. Zabrzmiało jak obietnica. Verity była tak zszokowana, że przez kilka sekund nie mogła znaleźć odpowiedniej riposty, by mu ją rzucić w twarz. Jonas kiwnął głową, zadowolony, że jego polece nie zostało przyjęte i zrozumiane. Puścił jej brodę. - Wrócę za parę minut. W pobliżu Kincaida staraj się trzymać buzię na kłódkę. Kiedy się złościsz, robisz się zbytnio gadatliwa. - Zmieszał się z tłumem, nim zdołała dojść do siebie. Czasem tyrana trzeba potraktować ostro. Historia uczy, że uległość niewiele daje. Jeśli im popuścić, to z małych tyranów wyrastają prawdziwe potwory. W korytarzu przy kuchni nie było nikogo. Światła zostały zgaszone. Jonas spojrzał uważnie na wąską, kry jącą się w cieniu klatkę schodową i uznał, że Verity miała rację. Jeśli ktoś wiedział o istnieniu tylnych schodów, to bez większych trudności mógłby z nich skorzystać. W zamyśleniu dotknął rękojeści aluminiowego sztyletu i z obrzydzeniem cofnął dłoń. Jego życie jako prawdziwe go renesansowego arystokraty byłoby niewiele warte, gdyby chodził z taką atrapą przy boku. Sięgnął pod czar ną pelerynkę, by sprawdzić, czy przy biodrze nadal wisi bardziej użyteczny nóż. Teoretycznie nie powinien mieć powodów do obaw. Kincaid na szczęście przebywał w sali balowej. Ale Jonas, wchodząc żwawo na najwyższe piętro domu, mimo wszystko zaczął odczuwać lekki niepokój. Korytarz na górze był pusty. Jonas, przesuwając się w mroku, nasłuchiwał bębnienia deszczu o lukarnę w su ficie. Jedno krótkie spojrzenie na obraz uspokoi go i jed nocześnie uciszy Verity. Drzwi do narożnego pokoju, w którym Caitlin malowa ła, były nadal zamknięte na klucz. Jonas nacisnął klamkę i z wielką ulgą poczuł, że nie ustąpiła pod naciskiem. Wprawdzie to nie dowodzi, że Kincaida tu nie było, ale świadczy o względnym bezpieczeństwie obrazu. Nie zaszkodzi się upewnić. Poza tym Yerity będzie 324 Złoty dar pytała, czy sprawdził sam obraz, a nie tylko zamek w drzwiach. Tyrani potrafią być ogromie wymagający. Jonas niechętnie wyjął z pochwy cienkie, aluminiowe ostrze i wsunął je między drzwi a futrynę. Wiedział, że do otwarcia takiego zwykłego zamka wystarczy karta kredy towa, ale od blisko pięciu lat nie nosił ich przy sobie. Czubek sztyletu spisał się na medal. Zamek trzasnął i klamka ustąpiła pod naciskiem dłoni Jonasa. Wsunął broń-zabawkę do pochwy i wszedł do ciemnego pokoju. Coś poruszyło się w mroku i Jonas zamarł. Kiedy za świeciła mała, kieszonkowa latarka, natychmiast odwrócił wzrok od źródła światła, żeby go nie oślepiło. W wąskim strumieniu blasku latarki pojawił się pistolet w masywnej dłoni. Broń była wymierzona w niego. - Nie ruszaj się z miejsca. Jeden krok, a rozerwę cię na kawałki. Mam nałożony tłumik. Na dole nikt nic nie usłyszy. Jonas mierzył wzrokiem ciemny, potężny kształt przed sobą. Nie widział szczegółów, jedynie ogólny zarys potęż nej sylwetki czającej się w blasku latarki. Chropowaty głos zgrzytał w uszach, ale dłoń trzymała rewolwer pew nie. Mężczyzna czuł się z nim bardzo swobodnie. - Przyszedłeś tutaj, żeby się wypowiedzieć na temat sztu ki nowoczesnej, czy po prostu zabłądziłeś? - zapytał Jonas. - Zamknij się. Rzuć nóż. Szybko. Przez moment Jonas sądził, że mężczyzna domyślił się obecności prawdziwego ostrza wiszącego pod jego płasz czem. Ale z wielką ulgą stwierdził, że napastnikowi cho dzi o aluminiową zabawkę. W ciemnościach wyglądała zdumiewająco prawdziwie. Jonas posłusznie wyjął szty let i rzucił na podłogę. - Nie ruszaj się. - Mężczyzna położył latarkę na pobli skim stole, upewniwszy się, że nadal oświetla Jonasa. Sięgnął po przedmiot wiszący przy jego pasku i nacisnął jakiś guzik. - No dobra, idziemy. - Wziął latarkę i rewol werem wskazał drzwi. - Dokąd? - Na dwór. Już wezwałem Kincaida. Przyjdzie za parę minut. Poczekamy na niego z tyłu domu. 325 Jayne Ann Krentz - Kincaid nosi pager? - Zgadłeś. A teraz chodź. Jonas błyskawicznie zanalizował sytuację i postanowił zachować się rozsądnie. W każdej sytuacji bandzior zdo ła wcześniej nacisnąć cyngiel, zanim on wyjmie nóż z pochwy. Powoli odwrócił się do drzwi. - A co z obrazem? - spytał celowo. Jeżeli ten człowiek nie wykonał całego zlecenia, z jakim został wysłany, to dokończenie zadania może rozproszyć jego uwagę. - Nie twoja brocha. Zajmę się nim później. Jonas zerknął na ścianę, przed którą stała Żądza krwi. W wątłym blasku migocącej latarki spostrzegł, że białe prześcieradło nadal okrywa obraz. Bandyta najwyraźniej przybył dopiero przed chwilą. Jonas i mężczyzna idący tuż za nim, wolno ruszyli w dół po tylnych schodach. Jonas pozwolił sobie na parę niedorzecznych przypuszczeń, że może przypadkowo trafią na innych gości, którzy na przykład wymknęli się z salonu w poszukiwaniu toalety, lecz na próżno. W tej części domu panowała pustka. Bandyta wiedział, dokąd idzie. Poprowadził Jonasa dokładnie do tylnego wejścia do domu. I gdy wyszli na dwór, Jonas mógł się dobrze przyjrzeć goglom narciar skim, które zasłaniały twarz mężczyzny. Stanęli na szczy cie schodków prowadzących na ganek i czekali. Przez ostatnie parę godzin padał przelotny deszcz, ale teraz mżawka przeszła w jednostajną ulewę. Stukot kro pli bębniących o dach zagłuszał odległy szum morza. Kincaid pojawił się niemal natychmiast. Wyszedł tylny mi drzwiami i zmierzył Jonasa chłodym, usatysfakcjo nowanym spojrzeniem. - A więc dopadłeś go, Tresslar - zwrócił się do mężczy zny z rewolwerem. - Doskonale. Okazało się to niezbyt trudne i rozwiązało nam główny problem. Jonas pokręcił głową. - Twoje problemy właśnie się zaczynają, Kincaid. - Nie, mój przyjacielu. Właśnie się kończą. Chętnie dowiedziałbym się więcej o tobie, ale obawiam się, że nie 326 Złoty dar mogę sobie pozwolić na stratę czasu i małe przesłucha nie. Nie chcę, by ktokolwiek zauważył, że wymknąłem się z przyjęcia. Ale nie martw się, zamiast ciebie przepytam tę małą rudowłosą. Jestem pewien, że będzie mi mogła wiele o tobie opowiedzieć. Jonas stłumił wściekłość, która już w nim narastała. - Verity nic nie wie. Na ustach Kincaida pojawił się przelotny uśmiech, a w oczach zalśniło niezwykłe podniecenie. - Zobaczymy. Jednego jestem pewien: z wielką przyje mnością zmuszę ją, by powiedziała to, co wie. To przeżycie powinno się okazać interesujące. Zauważyłem w niej pewną delikatność, wrażenie świeżości, które do mnie przemawia. Coś mi mówi, że dobrze zareaguje na stymulację bólem. - Zabiję cię, jeśli odważysz się ją choćby tknąć zapowiedział mu Jonas cichym głosem. Kincaid uśmiechnął się szerzej. - Odważne słowa z ust człowieka, który już wkrótce stanie się duchem. - Skinął na bandziora. - Załatw go. Nie używaj rewolweru, chyba że to będzie absolutnie konie czne. Wolałbym, żeby jego śmierć wyglądała na wypadek. Wiesz, co robić. Tresslar pokiwał głową. - Taaa - odrzekł lakonicznie. - Wiem, co robić. Ale nie zdążyłem sprawdzić obrazu. - Sam się nim później zajmę. Ale teraz twoim najważ niejszym zadaniem jest pozbycie się tego faceta, zanim zdoła narozrabiać. - Kincaid otworzył tylne drzwi domu i wszedł do środka nie patrząc już na nich. - No jazda - polecił Tresslar. - Co z oczu, to z serca. Idziemy. Jonas popatrzył na niego z namysłem. - A dokąd to? - Do miejsca na szczycie urwiska, gdzie podobno jest zerwane ogrodzenie. Kincaid mi je opisał. A ty, mój przy jacielu, będziesz tam miał wypadek. Wypiłeś parę głęb szych, poszedłeś na spacer, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i znalazłeś się trochę zbyt blisko krawędzi 327 Jayne Ann Krentz urwiska. To naprawdę smutne. - Uniósł lufę rewolweru. No, już, idziemy. Jonas odwrócił się i powoli zszedł po schodach. Zimny deszcz natychmiast zmoczył mu twarz i włosy, ale płaszcz jako tako chronił resztę ciała. Jedyna pociecha, że bandyta też mókł. Grząski teren stanowił dobry pretekst, by w stronę urwiska iść bardzo powoli. - Powiedziałem: idziemy, Ouarrel. Nie mam dla ciebie całej nocy. Jonas celowo poślizgnął się w błocie, ale Tresslar nie podszedł bliżej, żeby pomóc wstać swojej ofierze. Tylko bardziej niecierpliwie wymachiwał bronią. Jonas wstał o własnych siłach. Równocześnie też wyjął nóż z pochwy i wsunął go w obfity rękaw koszuli. Po czym rozwiązał troki pelerynki, ponieważ miał zamiar pozbyć się tej wątpliwej osłony. - Zostaw w spokoju ten śmieszny płaszczyk. Razem z tobą zleci ze skały - powiedział Tresslar. Szybko dotarli na skraj urwiska. Za szybko, jak na gust Jonasa. Nie starczyło mu czasu, by odwrócić uwagę Tresslara albo uknuć skuteczny plan rozbrojenia go. Jedno było pewne: cokolwiek stanie się na szczycie urwiska, będzie to brudna robota, zupełnie pozbawiona finezji. - Dobra, jesteśmy na miejscu. - Tresslar oświetlił pro mieniem latarki złamaną poręcz na skraju urwiska. Z mo krej ziemi pod dziwnym kątem wystawały nie połączone ze sobą słupki. Jonas gwałtownie odwrócił się do bandyty, trzymając skraj peleryny w garści, miał nadzieję, że sprawia to wrażenie kurczowego uścisku bardzo zdenerwowanego człowieka. - Chcesz, żebym skoczył? No to będziesz musiał na to bardzo długo czekać. - Może pomóc? Z przyjemnością. - Tresslar sięgnął po kawałek ułamanej poręczy. 1 bez ostrzeżenia zamierzył się nią na Jonasa. W normalnych warunkach człowiek widząc kawał 328 Złoty dar drewna sunący w stronę jego głowy, instynktownie od skoczyłby w tył. Tylko że w tym wypadku krok w tył oznaczał skok w przepaść. Jonas zdał sobie z tego sprawę, gdy zobaczył ruch ramienia Tresslara, ale i tak trudno mu było zwalczyć instynktowny odruch. Mocniej zacisnął dłoń na skraju peleryny i zamachnął się nią, ten ruch można by uznać za próbę uniku, by ominąć kawał drewna. Tresslar po paru sekundach zdał sobie sprawę, że Jonas nie rzucił się w tył, jedynie odsunął. Ale wtedy było już za późno. Płaszcz zatoczył duży krąg pod dłonią Jonasa. Ciężka, mokra materia uderzyła Tresslara w rękę, gdy kawał barierki trafił Jonasa w ramię. Przez moment zobaczył w świadomości psychiczny korytarz i już chciał wrzasnąć z wściekłości. W żadnym wypadku nie potrzebował takiego rozproszenia uwagi. Obraz zaczął się materializować, mężczyzna za chwilę spadnie z urwiska i zginie. W desperacji chwyta za słu pek, ale ten wysuwa mu się z rąk. Usta mężczyzny zamar ły w przerażonym okrzyku. W tym krótkim, migawkowym obrazie Jonas nie do strzegł nikogo innego, ale poznał, że ofiara została ze pchnięta. Czuł mordercze żądze przenikające tę scenę, nawet zanim wstęga ciemności zaczęła wić się ku niemu. W tym momencie kawał starego ogrodzenia odbił się od ramienia Jonasa i spadł na ziemię. Przez ten krótki czas, gdy widział przed oczami obraz, Jonas nie przestał pracować dłonią. Dalej machał płaszczem. Z dziwną saty sfakcją pomyślał, że mimo rozproszenia powodowanego przez wizje może funkcjonować normalnie. Był zdecydo wanie silniejszy. Tym razem część jego świadomości pozostała w teraźniejszości. Zamachy płaszczem nie były dość mocne, by zmusić Tresslara do upuszczenia broni, ale na kluczowy ułamek sekundy uniemożliwiły mu prawidłowe wycelowanie. Jonas już na niego skoczył, nim ten zdał sobie z tego sprawę. Tresslar wrzasnął z wściekłości, miotając się w błocie. 329 Jayne Ann Krentz Jonas walczył używając każdego sposobu, którego się nauczył, by przez pięć lat móc przetrwać w portowych dzielnicach i zakazanych spelunach. Tresslar zamachnął się i walnął wolną pięścią w bok twarzy Jonasa, który przyjął cios i ledwo uniknął uderze nia kolanem w krocze. Zacisnął zęby i zaczął łamać rękę bandziora, trzymającą rewolwer. Tresslar wrzasnął, lecz jego głos zginął w szumie morza i wiatru. Znów odskoczył i Jonas się zachwiał. Obaj potoczy li się w błocie, wpadając na słupek ogrodzenia, który na szczęście nie emitował takich wibracji jak sąsiedni. Słupek ugiął się pod naciskiem. Nasiąknięta wilgocią ziemia nie mogła go utrzymać na miejscu. Jonas poczuł, jak drewno pochyla się w błocie i już wiedział, co się za moment stanie. Zwolnił uścisk, w któ rym trzymał Tresslara, i gwałtownym ruchem przetoczył się w tył. Mokry grunt ustąpił. Słupek przewrócił się nad skrajem urwiska, a ciężar Tresslara przywiódł go do zguby. Urwała się kolejna bryła ziemi. Tresslar wrzasnął, kiedy świat wokół niego się zapadł, po czym zniknął w przepaści, ciągle trzymając rewolwer w zaciśniętej dłoni. Równo cześnie z pola widzenia zniknęło także światło latarki. Głębokimi haustami wciągając powietrze Jonas doczołgał się na czworaka, by zerknąć ponad brzegiem urwiska. Nie odważył się podejść blisko. Nic nie widział. Na dole pieniło się nienasycone, czarne morze, żądne następnej ofiary. Ostrożnie wycofał się znad krawędzi i wstał na równe nogi. Dopiero gdy biegł ciężko po błocie do domu, przypo mniał sobie, żeby sprawdzić, czy ma nóż ukryty w rękawie. Nóż zniknął. Jonas zatrzymał się i zerknął przez ramię. Jedno spojrzenie wystarczyło, by zrezygnować z wszel kich planów poszukiwania noża w ciemności i bez latarki. Ruszył ku domowi i zobaczył, że w drzwiach pojawiła się znana mu postać. - Quarrel! Bogu dzięki, wszędzie cię szukam. - Tavi! Gdzie jest Kincaid? 330 Złoty dar - Dlatego właśnie próbowałam cię znaleźć. Zniknął parę minut temu, Verity również. Caitlin jeszcze tego nie zauważyła. Ale ja go obserwowałam. Wiedziałam, że coś źle poszło. Nie mogłam cię znaleźć i przeraziłam się, że coś już się stało... - Urwała i zapaliła lampę na ganku. Wpatrywała się w Jonasa, zdumiona widokiem błota i krwi. Na jej ponurej twarzy odmalowało się przejęcie. Co się stało? - Później. - Wskoczył na schody i minąwszy ją, wpadł do domu. - Czy Kincaid zostawił swój samochód? - Nie wiem na pewno. Na podjeździe zaparkowano tak wiele pojazdów. Minie sto lat, nim stwierdzimy, czy któryś odjechał. Ale na pewno zabrał ją samochodem. To jedyne logiczne wyjaśnienie, prawda? - Niekoniecznie. - Jonas pokręcił przecząco głową. Dlaczego miałby zwracać na siebie uwagę? Bardziej w je go stylu byłoby zabranie Verity i ukrycie jej gdzieś. Za pewne wróci na przyjęcie, gdy tylko się z nią upora. Idź i powiedz Caitlin, co się stało. Poproś, żeby wszyscy zebrani zaczęli przeszukiwać dom i teren wokół niego. Nie mamy chwili do stracenia. Pośpiesz się, do diabła! Tavi bez słowa pobiegła korytarzem do głównego salonu. Jonas pognał tylnymi schodami na górę i biegnąc wzdłuż korytarza, zaczął po kolei otwierać drzwi do pokojów. Raczej mało prawdopodobne, by Kincaid próbo wał wyjść z Verity głównymi drzwiami. Ktoś na pewno by go zobaczył, a i Verity by się broniła. Jonas wiedział, że nie skorzystali też z tylnych drzwi, bo zauważyłby ich. To oznaczało, że Verity musi być gdzieś w tym dużym domu. Rozdział osiemnasty Gdy tylko Verity zobaczyła, jak Kincaid wymyka się z salonu, natychmiast podjęła decyzję. Nie miała wyboru, musiała iść za nim. Było bowiem możliwe, że zauważył, jak Jonas wyszedł chwilę wcześniej. Nie mogła dopuścić, by przyłapał go znienacka. Parę osób kręciło się w hallu na dole, ale nikt nie zwrócił uwagi na prędko idącą Verity. Po chwili zniknęła wszystkim z oczu, po dążając korytarzem, który prowadził do tyl nych schodów. Musi się dostać na gorę i ostrzec Jonasa, że Kincaid może go szukać. Verity śmignęła wokół kamiennej kolumny podtrzymującej schody i uniósłszy kraj aksa mitnej sukni ruszyła na górę. Wbiegała po trzy stopnie, gdy usłyszała za sobą w koryta rzu głos Kincaida. Zrobiło jej się zimno, gdy zdała sobie sprawę, że właśnie wrócił z dwo ru. - Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności, Yerity. Właśnie szedłem cię szukać. 332 Złoty dar Zamarła na trzecim stopniu i odwróciła się, by na niego spojrzeć. Zmusiła się do jasnego myślenia. Jonas nadal mógł być w pracowni Caitlin na górze. W takim razie najlepiej będzie, jeśli zajmie czymś uwagę Kincaida. - Szłam na górę do mojego pokoju, żeby się odświeżyć - powiedziała z jasnym uśmiechem. - Byłeś na zewnątrz? Zdaje się, że leje jak z cebra. - Tak. Bardzo zdradliwa noc. - Szedł ku niej, jasnowło sy demon poruszający się pośród mroków. Zatrzymał się u dołu schodów. Nie zawracał sobie głowy zapalaniem światła. - Bardzo niebezpieczna noc. Verity wyczuła dziwne podniecenie Damona Kincaida. Sprawiał bardzo niepokojące wrażenie. Zaczęły jej drżeć ręce i tak mocno zacisnęła fałdy sukni, że aż zbielały kostki palców. Ale uśmiech nie zniknął z jej twarzy. Miała specjal ny, zawodowy uśmiech na taką okoliczność, gdy wymaga jący klient zaczynał marudzić. Teraz właśnie go użyła. - Wyszedłeś zaczerpnąć świeżego powietrza?-spytała serdecznie. - Wcale ci się nie dziwię. W salonie jest wielki tłum. - Zastanawiała się, jak długo jeszcze Jonas będzie na górze. A drugie pytanie, to czy wróci na przyjęcie tymi schodami, czy też główną klatką schodową. - Zgadzam się z tobą. Mnie też przeszkadza ten tłum. Może pójdę z tobą na górę? - rzucił gładko i postawił stopę na pierwszym stopniu. Verity głęboko zaczerpnęła tchu i pod wpływem impul su dała krok do tyłu. Żałowała teraz, że nie zapaliła światła na schodach. W jasnym pomieszczeniu czułaby się lepiej. Już nie próbowała ignorować dławiącego ucisku w gardle. W mroku Kincaid nagle wydał się jej przeraża jący. Renesansowy strój nosił z nonszalancją Borgii i wy glądał w nim równie naturalnie jak Jonas. Dzięki tej wy pracowanej maskaradzie, zaaranżowanej przez- Caitlin Evanger, cały wieczór nabierał nierealnego klimatu. - Niestety, szłam właśnie do toalety. - Verity zmusiła się do lekkiego tonu. - Jeśli pozwolisz, to za parę minut spotkamy się w salonie. I choć wymagało to niezwykłej odwagi, odwróciła się 333 Jayne Ann Krentz do niego plecami i ruszyła w gorę po schodach, sprawia jąc wrażenie kobiety, która tylko szuka miejsca, gdzie mogłaby poprawić makijaż. Popełniła błąd. Kincaid bezgłośnie skoczył za nią i ra mieniem objął za gardło. Verity poczuła na karku chłód lufy małego rewolweru i siłę ramienia Kincaida. - Ani słowa, moja pani, albo wyduszę z ciebie ostatnie tchnienie. -Jego głos wskazywał, że zrobiłby to z najwię kszą rozkoszą. Verity ani przez moment w to nie wątpiła. Przypomnia ła sobie, że jej ojciec miał powiedzonko na takie okolicz ności. Przeleciało jej przez głowę: ,,Nagle z cukru zrobiło się gówno". 1 gdzie jest Jonas?! - Co ty wyprawiasz? - zapytała zduszonym szeptem. - Zamierzam nieco zmienić plan dzisiejszego wieczo ru. Idziemy. - Pchnął ją w górę schodów. - Damy Tresslarowi parę minut na skończenie zadania, nad którym pracuje, a potem przewiezie cię w mniej zatłoczone miej sce. Muszę mieć dużo czasu na spokojną pogawędkę z tobą, Verity Ames. Odpowiesz mi na parę pytań, których nie zdołałem zadać Ouarreiowi. Verity obróciła głowę i teraz lufa rewolweru wbijała się w jej szyję. - O czym ty mówisz? Kto to jest Tresslar? I gdzie jest Jonas? - Tresslar to mój pracownik. A jeśli chodzi o twojego przyjaciela, Quarrela, to obawiam się, że już nie jest składnikiem tej bardzo interesującej gry, w którą się za bawiamy. Ale uznałem, że mogę się go spokojnie pozbyć, skoro mam ciebie. A ty, Verity, powiesz mi wszystko, co muszę wiedzieć. Jednak tę rozmowę odbędziemy znacz nie później. Teraz nie ma na nią czasu. Muszę wrócić na dół, nim zbyt wielu ludzi zauważy nasze zniknięcie. - Oszalałeś! Co ty zrobiłeś Jonasowi? - Nie trać czasu na martwienie się o byłego kochanka. Już na dobre zniknął z twego życia. - A niech cię, coś ty mu zrobił?! - Mimo rewolweru Yerity podniosła głos i zaczęła się szarpać. 334 Złoty dar Kincaid tylko mocniej zacisnął ramię, aż nie mogła złapać powietrza. Ogarnęła ją panika. Gwałtownie obróci ła się w jego uścisku, próbując uderzyć go pięściami. Przez grube, ciężkie fałdy aksamitnej sukni nie mogła kopnąć go w nogę. - Przestań, ty dziwko! - Kincaid stracił cierpliwość i uderzył ją lufą rewolweru w bok głowy. Uderzenie było zbyt słabe, aby Verity straciła przyto mność, jedynie zakręciło się jej w głowie. Osunęła się na schody, niemal pociągając za sobą napastnika. Zatoczył się pod jej ciężarem, ale szybko odzyskał równowagę. - Uważaj no, panno Ames, bo mogę uznać, że trzyma nie cię przy życiu nastręcza mi więcej kłopotów, niż może dać przyjemności. Verity nie mogła mówić. Uderzenie w głowę zupełnie ją zdezorientowało. Klatka schodowa rozpływała się przed jej oczami, gdy próbowała zapanować nad mdłościami i mgłą zaciemniającą myśli. Nim świat wrócił do normy, Kincaid zawlókł ją już na szczyt schodów. Oddychała głęboko próbując zebrać dość sił, by zawołać o pomoc, gdy ciągnął ją korytarzem. Tylne schody zostały wybudowane wzdłuż ściany do mu i nie przecinały w połowie korytarza, jak główna klat ka schodowa. Kincaid i Verity znaleźli się koło pokoju Jonasa. Mężczyzna nie wahał się. - Myślę, że ukryjemy cię na razie w twoim własnym pokoju. Tresslar sprawdził wcześniej, które sypialnie do stały się tobie i Quarrelowi. Będziesz tam bezpieczna, aż Tresslar tu po ciebie przyjdzie. - Zatrzymał się przed drzwiami, przekręcił gałkę i wepchnął Verity do ciemnego pomieszczenia. Kincaid pchnął ją tak mocno, że aż się zatoczyła. Potknęła się, spróbowała odzyskać równowagę i w końcu trafiła na łóżko. W desperacji złapała słupek baldachimu. Znów otworzyła usta do krzyku. Tym razem Kincaid wymierzył jej tak mocny policzek, że rozciągnęła się na łóżku. Aksamitny dół sukni podwinął się aż nad kolana. 335 Jayne Ann Krentz Kiedy nerwowo przetoczyła się na bok, suknia podjechała jeszcze wyżej, aż ponad uda. Kincaid rzucił rewolwer na nocny stolik i obiema ręka mi zaczął obezwładniać dziewczynę. Jeszcze nie doszła całkiem do siebie po uderzeniu w głowę, więc słabość uczyniła z niej łatwą ofiarę. Rozzłoszczona na siebie i wściekła na napastnika, Verity waliła na oślep, gdy Kincaid przycisnął ją własnym ciałem i zakrył jej twarz poduszką. Jęknęła, gdy dusząca miękkość spadła jej na usta i nos, uniemożliwiając normalne oddychanie. Zaraz umrze na tym okropnym łóżku! Kincaid ją zadusi. Jonas już pewnie nie żyje. Kincaid przygniatał ją do łóżka. Poczuła nagle, że mężczyzna ma erekcję. Świadomość, że jej walka o życie podnieca go seksualnie, rozwścieczyła ją jeszcze bar dziej. W rozpaczy wbiła mu paznokcie w ramiona, posta nawiając, że zostawi tyle blizn, ile tylko zdoła. - Niech to - wysyczał, kiedy go drapała. - Przestań ze mną walczyć, bo cię zabiję. Ktoś z trzaskiem otworzył drzwi sypialni i zapalił świa tło. - To ty zaraz umrzesz, Kincaid - odezwał się Jonas podejrzanie łagodnym tonem. - Quarrel?! - W głosie Kincaida zabrzmiało zdumienie, jakby nie rozumiał, co się dzieje. Po chwili stoczył się z Verity. Dziewczyna natychmiast odrzuciła poduszkę i z tru dem złapała oddech. Stwierdziła, że wisi na skraju łóżka. Lada moment spadłaby na podłogę. Jonas wpadł do pokoju, a Kincaid zdołał chwycić rewol wer, który pozostawił na nocnym stoliku. Nie mierzył w Jonasa, lecz w Verity. Jonas zatrzymał się w nogach łóżka, w jego jak wykutej z kamienia twarzy płonęły oczy, a w nich obietnica śmierci. . Kincaid ze świstem wciągał powietrze. - Podejdziesz jeszcze o krok, a jej głowa rozleci się po całym łóżku. 336 Złoty dar Verity popatrzyła na Kincaida i dostrzegła, że choć trzyma rewolwer wymierzony w nią, to całą uwagę skupił na prawdziwie groźnym przeciwniku. Ani na chwilę nie spuszczał z oka gotowego do walki Jonasa. - Co się stało z Tresslarem? - spytał, odzyskawszy panowanie nad sobą. Nadal ciężko dyszał, jakby mu ktoś przeszkodził w połowie aktu seksualnego. - Jest na dole urwiska - odpowiedział Jonas tym sa mym łagodnym tonem, którym ostrzegł Kincaida, że go zabije. - Kłamiesz. - Czyżby? - Nie wiem, jak mu umknąłeś, ale później się tym zajmę. Wygląda na to, że będę tu musiał dokonać kilku zmian. Cała nasza trójka przejdzie w dół tylnymi schoda mi. Rewolwer schowam pod płaszczem, ale będzie wy mierzony w rudą. Zrozumiano, Quarrel? Jeśli ktoś spró buje nas zatrzymać, to pamiętaj, że twoja dama jest pierwsza do odstrzału. Dobra, idziemy. Verity posłuchała go skwapliwie, ale zamiast wstać z łóżka i iść za napastnikiem, który właśnie postąpił o krok, tylko osunęła się z brzegu posłania. W trakcie półobrotu dół sukni się rozwinął i spadł wprost na nogę Kincaida, który zatoczył się i przyklęknął. - Niech cię szlag, ty dziwko! Jonas rzucił się na niego. Verity czuła, jak zatrzęsła się podłoga, gdy wylądował na Kincaidzie, któremu rewolwer wypadł z dłoni i poleciał pod łóżko. Verity zebrała fałdy sukni i wstała z trudem, odsuwając się od zwartych w morderczym uścisku, miotających się ciał. Gorączkowo rozglądała się wokół, próbując znaleźć rewolwer. Jonas i Kincaid walczyli we wściekłym milczeniu. Ude rzali w meble, a drobne przedmioty wylatywały w powie trze. W pokoju słychać było tępy łoskot uderzeń, jęki i ciężkie oddechy. Mężczyźni dorównywali sobie umiejęt nościami i ponurą determinacją. Verity bała się wyjść z pokoju, przerażona, że pod jej nieobecność Kincaid może zdobyć przewagę. 337 Jayne Ann Krentz Ale przecież musi sprowadzić pomoc! Wybiegła na korytarz. Zamierzała krzyczeć tak długo, aż ktoś przyj dzie zobaczyć, co się dzieje. Niemal wpadła na Caitlin Evanger, biegnącą korytarzem z rapierem w dłoni. Wyglądała jak żądna zemsty Amazon ka. Tavi podążała tuż za nią, jej rysy wykrzywiło przera żenie. - Caitlin! Bogu dzięki, że tu jesteś. Kincaid i Jonas walczą. Musimy sprowadzić pomoc. - Verity zwróciła się do Tavi. - Idź na dół i sprowadź paru gości. Niech ktoś zadzwoni po szeryfa. Pospiesz się, Tavi. - Już za późno - szepnęła Caitlin, rozgorączkowanym spojrzeniem obejmując potyczkę w sypialni. - Nadszedł czas. - Do diabła, o czym ona mówi? - Verity popatrzyła na Tavi. - Idź po pomoc! - Ona ma rację - odparła Tavi. - Wprawdzie nie tak to sobie zaplanowała, ale najwyraźniej przeznaczenie wzię ło to w swoje ręce. - Na litość boską, wezwij policję! Tavi nie ruszyła się. Caitlin stała teraz w drzwiach, kurczowo ściskając rapier w dłoni. W pokoju rozległ się zgrzytający trzask i Verity próbowała zobaczyć, co się stało. Następne wydarzenia nastąpiły tak szybko, że nie starczyło jej czasu, by wpłynąć na ich bieg. Jonas uderzył Kincaida z dużą siłą, i ten poleciał na ścianę, na której wisiała dziewiętnastowieczna szpada. Mężczyzna z za krwawioną brodą uniósł wzrok i zobaczył broń. Chwycił ją za rękojeść. I ruszył od ściany jednym prężnym skokiem szermie rza, mierząc czubkiem szpady prosto w pierś Jonasa. Verity krzyknęła, gdy Jonas ledwo zdołał odskoczyć. Kincaid wyprostował się szybko i przygotował do zadania następnego ciosu. Był teraz bowiem jedynym uzbrojo nym mężczyzną w pokoju, a to dawało mu pewność. Verity odepchnęła na bok Caitlin i chwyciła rękojeść trzymanego przez nią rapiera. Myślała tylko o jednym: 338 Złoty dar Jonas potrzebuje teraz broni i to jest jedyne ostrze pod ręką. Caitlin puściła je bez wahania. - Tak - rzekła z wysiłkiem. - Tak, daj mu. Niech tym zabije Kincaida. Tak to właśnie miało być. Verity trzymała rapier w dłoni. Nie zwracała uwagi na słowa Caitlin, lecz obserwowała walkę. Potrzebowała te raz okazji do zadania ciosu napastnikowi, który koncen trował się na swej ofierze. Jednak nie zdołała nic zrobić. Jonas zauważył ostrze w jej dłoni. Odskoczył przed drugim ciosem Kincaida i w trakcie uniku znalazł się obok Verity. Mijając ją wyrwał jej broń z ręki. - Jonas, nie dotykaj tej szabli, ona jest niebezpieczna! Ale ostrzeżenie przyszło za późno. W chwili, gdy ujął klingę w dłoń, ściany pokoju zaczęły się zamykać i w umyśle Verity otwarł się psychiczny korytarz. Próbo wała dalej go ostrzegać, lecz słowa zamarły na jej ustach. Jak skamieniała stała w drzwiach, zaciskając dłonie opuszczone po bokach ciała, gdy Jonas ostro wkroczył do walki. Starała się utrzymać kontakt z obiema rzeczywistościami naraz. Po raz pierwszy próbowała to zrobić i ze zdumieniem stwierdziła, że jest to właściwie możliwe, lecz wcale niełatwe. Odkryła, że dwie płaszczyzny czasu próbowały się przenikać nawzajem. Na obecną rzeczywistość nagle zaczęło się nakładać uczucie straszliwej, nieujarzmionej wściekłości jakiegoś mężczyzny. Ta wściekłość była stara, silna i ponadczaso wa. Towarzyszyła jej nowa, świeża i wibrująca w sypialni. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. Wściekłość człowieka zawsze będzie przerażająca, bez względu na to, czy jest zupełnie nowa, czy ma czterysta lat. Verity nie wiedziała, czy wrogość emanuje z Jonasa, czy z okropnych, wijących się wstęg, sunących ku niej korytarzem. Poskręcane macki miały barwę krwi i stali. Ostatni raz doświadczyła czegoś takiego w korytarzu owej nocy, kiedy Jonas przyszedł do tego pokoju z rapie rem w dłoni. 339 Jayne Ann Krentz Patrzyła, jak w sypialni dwaj mężczyźni okrążają się w śmiertelnym pas de deux. Ale w umyśle stała w tunelu czasu i obserwowała inną scenę, w której mężczyzna ubrany podobnie do Jonasa walczył z wrogiem. Scena zamigotała i zgasła, i znów się pojawiła w szybko nastę pujących pod sobie wybuchach. Zamknęła na moment oczy, by wyłączyć się z czasu teraźniejszego i zająć tym, co się działo w korytarzu. Wyczuwała niebezpieczeństwo i wiedziała, że ktoś się tym musi zająć. Jonas i bez tego miał pełne ręce roboty. Na pewno stacza ciężką batalię tylko po to, by się utrzy mać w teraźniejszości. A przeszłość będzie po niego się gać przez rapier. Wyłącznie dzięki niej przeszłość nie ogarnęła go całko wicie. Spełniała funkcję magnesu, który przyciągał wyjące wstęgi emocji, napływające od migoczącego obrazu w ko rytarzu. Macki przemocy i żądzy chciały pochłonąć Jona sa, ale zostały zmuszone do tego, by kręcić się bezradnie wokół niej. Wiedziona instynktem zaczęła szukać Jonasa w koryta rzu, lecz nie mogła go znaleźć. Czuła jego obecność, lecz go nie widziała. Stała więc bez ruchu, obserwując scenę walki. Dwóch mężczyzn w tunelu okrążało się takimi samymi ruchami jak para w sypialni. 1 gdy ten znajdujący się bliżej powoli obracał rapier, Verity zobaczyła jego twarz. Był mniej więcej w wieku Jonasa i twarz wykrzywiał mu podobny, zacięty wyraz - zamierzał zabić przeciwnika. Z niejasnych powodów rysy drugiego były mniej wyraźne. Obraz pojawiał się i znikał, lecz akcja zawsze zatrzymywała się na scenie, gdy mężczyzna w wieku Jonasa przeszywa szablą pierś przeciwnika. Scena ta w kółko powtarzała się w jej umyśle. Musiała patrzeć, jak duchy walczą ze sobą i zabijają się. Koniec zawsze był taki sam: płynęła krew i obraz znikał. A w tym czasie z wizji napływały macki emocji. Szuka ły Jonasa, który je wezwał ujmując w rękę rapier, ale były zmuszone kłębić się u stóp Verity. 340 Złoty dar Dziewczyna nigdy dotąd nie była tak wstrząśnięta. Stała bezradna wobec tego widoku, a kłąb przemocy i krwi zalewał korytarz. Wyczuwała niebezpieczeństwo, utajony głód we wstęgach emocji, które wiły się wokół niej. - Verity! - Jonas? Gdzie jesteś? - Obróciła się dookoła w kory tarzu, w poszukiwaniu przyjaciela. - Zostań tam, gdzie jesteś. - Polecenie Jonasa płynęło z bezcielesnego głosu, który jakby wypełniał cały tunel. - Gdzie jesteś? - krzyczała w myślach. - Próbuję zachować równowagę między korytarzem a prawdziwym czasem. Cholera! - zaklął szpetnie. Pojawiło się wrażenie chwilowego rozproszenia i bólu, potem krzyk jednej z kobiet stojących w drzwiach. Verity na moment uchyliła powieki, ale wystarczyło, by zobaczyć krew na mokrej, zabłoconej koszuli Jonasa. Kincaid trafił w cel. Ale Jonas poruszał się szybko, nie zwracając uwagi na ranę, i tańczył swój morderczy taniec, który prowadził go coraz bliżej do przeciwnika. W tym momencie Verity zdała sobie sprawę, że nie wiedziała, iż Jonas zna sztukę fechtunku, w której Kin caid niewątpliwie był ekspertem. Pamiętała wiszący ma nekin w jego gabinecie, na którym ćwiczył. - Verity, uważaj, do cholery! Instynktownie znów zamknęła oczy i natychmiast oto czyły ją wrogie macki wściekłości i bólu. Teraz znalazła się w samym centrum trąby powietrznej. Aż jęknęła, gdy wielobarwne wstęgi zawirowały wokół niej, oślepiając, otumaniając, chcąc się uwolnić i ulecieć w poszukiwaniu Jonasa. Burza zawładnęła jej wszystkimi zmysłami, ale zdołała utrzymać równowagę. Była przecież kotwicą, opoką. Wtem Jonas bez najmniejszego ostrzeżenia pojawił się w korytarzu, wychynął zza niewidocznego zakrętu i biegł prosto ku kłębowi emocji, które burzyły się wokół Verity. - Nie ruszaj się - warknął. 341 Jayne Ann Krentz Wszedł w sunące prądy przemocy, lęku i wściekłości, które wiły się wokół dziewczyny. Sprawiał wrażenie, jakby poszukiwał jakiejś szczególnej macki. Wreszcie schylił się i chwycił wstęgę w kolorze starego metalu. Trzymając ją w dłoniach wyciągnął z pęku innych. Kiedy uniósł rękę, owinęła się wokół jego pięści niczym stalowy wąż, który chce go oplatać całego. - Jonas, nie! - krzyknęła Verity pod wpływem olśnie nia. - To ja je utrzymuję, są przywiązane do mnie. Nie wolno ci ich dotykać! Zwrócił się ku niej, jego złote oczy płonęły. Ale nic nie powiedział, tylko owijał wokół ramienia emocję o barwie stali. Pozostałe kipiały niespokojnie u nóg Verity, rwąc się do ataku na Jonasa. Były jak stado wygłodniałych psów gończych napinających smycze. Teraz zagroziło jej, że utraci nad nimi kontrolę. Jonas nie powinien był chwytać tej właśnie wstęgi. Lecz on już znikł, odbiegł korytarzem z metaliczną wstęgą w mocno zaciśniętej dłoni. Przypominała węża, który czeka na porę karmienia. Verity wreszcie pojęła, co się dzieje. W korytarzu Jonas podjął przerażającą decyzję. Celowo wziął jedną z najnie bezpieczniejszych wstęg. Wyczuła, że podjął straszliwe ryzyko. Żadne z nich nie wiedziało, jak dalece potrafi kontrolować swój dar. Verity otworzyła oczy i scena w jej wyobraźni zaczęła blednąc i ginąć. Próbowała równocześnie skupić uwagę na wijących się u jej stóp wstęgach i dwóch mężczyznach walczących na śmierć i życie. Nie starczyło jej sił na krzyk. Jonas wykonywał właśnie serię manewrów, pchnięć i parad, na które Kincaid umiejętnie odpowiadał, ale wy raźnie był w defensywie. Klingi przecięły powietrze, zwarły się, zabrzęczały. Jonas zatoczył się na ścianę, na skutek czego odsłonił się na chwilę. Zmęczony już Kincaid, skorzystał z okazji i pchnął do przodu z całych sił. Jonas odskoczył w bok i uklęknął, po czym uniósł czubek rapiera i pchnął w górę. 342 Złoty dar Kincaid zdumiony obserwował ten manewr i przeraził się, widząc lśnienie ostrego czubka. Przerwał atak i nie zręcznie uskoczył do tyłu. Jonas natychmiast przejął inicjatywę i jednym płynnym skokiem poderwał się z przyklęku. Skrzyżował rapier z bronią Kincaida i wziął uderzenie na swą klingę. Skorzystawszy z uzyskanej przewagi wytrącił przeciwnikowi szpadę z dłoni. Klinga zagrzechotała na podłodze, a Kincaid poleciał w tył. Wrzasnął coś niezrozumiałego i ciężko opadł na bok. Nim się podniósł, Jonas już przyłożył mu czubek ostrza do gardła. - Ty draniu, za moment przeszyję cię rapierem na wylot! - wycedził przez zęby. - Ostrzegałem cię, żebyś jej nie dotykał. Ostrzegałem. Verity w ułamku sekundy zdała sobie sprawę z wielu rzeczy. Wiedziała bez cienia wątpliwości, że Jonas chce zabić Kincaida. Wyczuwała też palące pragnienie zemsty Caitlin. Poczuła, że traci kontrolę. Wstęgi emocji szykowały się, by podążyć za Jonasem. Potrzebowały tylko pretekstu, a ten nastąpi, gdy Jonas ugodzi Kincaida. Brutalna śmierć za sprawą przedmiotu, z którym były związane, otworzy im drogę do wkroczenia w teraźniejszość. Verity wiedziała, że gdy tylko emocje z przeszłości pomkną przez rapier, zniszczą Jonasa lub doprowadzą go do obłędu. - Jonas, nie! - rzuciła się do przodu i chwyciła go za ramię w tej właśnie chwili, gdy już miał zabić Kincaida. Strząsnął ją z taką siłą, że aż poleciała na łóżko. Oczy w kolorze florentyńskiego złota lśniły niepohamowaną wściekłością, gdy się odwrócił, by na nią spojrzeć. Z tych oczu wyzierał piętnastowieczny duch, ale i dwudziesto wieczny mężczyzna szalejący ze złości. - Miał zamiar cię zgwałcić! Zabić! Wyślę go za to do piekła. - Tak. Już - szepnęła chrapliwie Caitlin stojąca w drzwiach. - Zabij go. Zabij! Kincaid oderwał wzrok od twarzy mężczyzny, który 343 Jayne Ann Krentz trzymał go w szachu i zwrócił spojrzenie na krzyczącą kobietę w progu. - Kim ty jesteś, do diabła - wykrztusił. - Co tu się dzieje? - Zabij go! - wrzeszczała Caitlin. Jonas wbił czubek rapiera w miękkie ciało Kincaida. Ten zawył, a Verity zeskoczyła z łóżka. Jeszcze raz chwy ciła Jonasa za ramię. - Nie! - powiedziała twardo. - Nie ty, Jonas. Posłuchaj mnie. Nie możesz go zabić. Wszystko w tym korytarzu czeka na ciebie. Jeśli teraz go zabijesz, nie będę mogła już utrzymać na uwięzi tych wstęg. Jeśli go zabijesz, pochło nie cię przeszłość. - Zaryzykuję. - Nie, nie pozwolę ci. - Verity, niech cię diabli... - wysyczał Jonas. Caitlin ruszyła do przodu z dzikim wyrazem twarzy. - Ja się zgadzam, on musi umrzeć. Nie za to, co chciał zrobić Verity, ale za to, co mnie uczynił. Kincaid wpatrywał się w nią. Oblizał usta i szukał spo sobu, by grać na zwłokę. - Kim jesteś? Spojrzała na niego jak sędzia ogłaszający wyrok śmier ci na skazańca. Po czym uśmiechnęła się przerażająco. - Susan Connelly. - Nie - wykrztusił chrapliwie. - Nie możesz nią być. - Masz rację. - Caitlin dziwnie skrzywiła usta. - Nie jestem Susan. Już nie. - Przeniosła płonący wzrok na Jonasa. - Zrób to teraz, póki widzę lęk w jego oczach. - Nie pozwolę ci użyć Jonasa jako twego kondotiera z mocą ostrzegła Verity. - To twoja sprawa. Ty sama dokończ dzieła. Caitlin wpatrywała się w nią przez chwilę, po czym jednym ruchem chwyciła za rękojeść rapiera. Jonas zamrugał powiekami i zdumiony oddał jej broń. W tej samej chwili Verity uwolniła się od korytarza. Zniknął razem z pulsującymi, głodnymi wstęgami, które wiły się wokół niej. Zdążyła jeszcze zobaczyć, jak ta 344 Złoty dar metalicznej barwy, niesyta swej żądzy, powróciła do stada i scena zniknęła. Verity poczuła wielką ulgę: nie musi już walczyć równocześnie z dwoma poziomami rzeczywistości. - Wszyscy jesteście szaleni! Szaleńcy! - Podczas tej wymiany zdań Kincaid zerwał się na nogi. Rzucił się na Caitlin, ponieważ spodziewał się, że nie będzie umiała posłużyć się rapierem. Ale gdy ruszył ku niej, Caitlin uniosła ostrze, instyn ktownie ustawiając je na wysokości klatki piersiowej Kincaida. Nie mógł już zmienić kierunku ruchu. Pokój roz brzmiewał jego wyciem z wściekłości i bólu, gdy nadział się na rapier. Obie dłonie zacisnął na rękojeści i powoli osuwał się na kolana. Jego zachodzące mgłą oczy patrzyły w twarz Caitlin, kiedy opadał na podłogę. Był oszołomio ny i zdumiony, jak to możliwe, że tak go dopadło prze znaczenie, i to rękami kobiety. A potem umarł. Z dołu doleciało wołanie. Najwyraźniej ktoś wreszcie się domyślił, że coś się dzieje na górze. Jonas zerknął na martwego mężczyznę, potem spojrzał po kolei na każdą z kobiet. - Sprawa jasna jak słońce - oświadczył z naciskiem. Klasyczny przypadek zabójstwa w obronie własnej. Ma my na to czterech naocznych świadków i wszyscy opo wiemy taką samą historię. Nie ma sensu mącić w głowie przedstawicielom władzy. Drogie panie, proszę uważać, teraz podam wam ogólny zarys zaistniałych wydarzeń. Rozdział dziewiętnasty Kamie bolało jak diabli. Jonas zdał sobie sprawę, że przestaje działać znieczulenie, które dał mu lekarz przed zszywaniem rany. Ale warto było cierpieć ból, byle stać się ośrodkiem uwagi i troski Verity. Uświadomił sobie, że nigdy wcześniej nie widział, by się czymś tak przejmowała, wy jąwszy oczywiście sytuacje, kiedy była zła, bo sos się zwarzył albo suflet opadł. Z dziw ną przyjemnością delektował się jej nieustan ną opieką. Od chwili zakończenia walki na piętrze nie odstępowała go ani na chwilę, chyba żeby spełnić każde jego życzenie. Mały tyran przerodził się w oddaną poko jówkę. Jonas uznał w duchu, że trzeba korzystać z nadarzającej się okazji. Znając Verity wie dział, że to długo nie potrwa. - Moim zdaniem powinieneś być w łóżku, Jonas - powiedziała lekko ściągając brwi w wyrazie zmartwienia i po raz tysięczny 346 Złoty dar sprawdzając bandaż na ranie. - Pamiętasz, co powiedział lekarz o wstrząsie. - Nie jestem w szoku - zapewnił ją bez przekonania. Ale na wypadek, gdybym miał za chwilę w niego wpaść, może byś mi przyniosła coś do picia? Z chęcią napiłbym się whisky. - Nie słyszałam, żeby alkohol pomagał na szok. - Wierz mi, już od wieków stosowano whisky do lecze nia wszystkiego, począwszy od ugryzień węża, aż po szok. Działa jak czary. - Skoro tak twierdzisz... - Pospieszyła do barku, który urządzono w długim salonie od frontu. Po pokoju ponie wierały się liczne, na wpół opróżnione butelki i wiele jeszcze pełnych. Trunki stały w miejscach, gdzie je porzucili goście i kelnerzy, gdy wreszcie zdali sobie sprawę, że doszło do dramatycznych wydarzeń. Do lodówki schowano tylko jedzenie, które mogło się popsuć. Caitlin poprosiła wszystkich, włączając w to wybraną grupę uczestników aukcji, by wyszli natychmiast po tym, jak ludzie szeryfa zakończą pracę. Wynajęty na przyjęcie personel miał wró cić wcześnie rano i posprzątać wszystko przed aukcją. Verity zdjęła aksamitną suknię i wciągnęła obcisłe dżinsy i niebieską bluzkę z długimi rękawami, zapinaną z przodu na dziesięć maleńkich guziczków. Jonas pa trzył, jak jego pracodawczyni przechyla się, by znaleźć za barem szklaneczkę. Ta kobieta naprawdę dobrze wy gląda w dżinsach. Po przerwanym balu Caitlin, Tavi, Verity i Jonas zostali sami. Zdaniem Jonasa nadszedł czas na wyjaśnienia, znacznie dokładniejsze niż te udzielone władzom. - Chcę usłyszeć odpowiedzi na parę pytań - oświad czył, gdy Verity podała mu chłodną szklaneczkę. Usiadła na podnóżku u jego stop, na wypadek gdyby czegoś potrzebował. Jonas z zadowoleniem gładził jej miedziane loki. Taką chwilą trzeba się upajać. Po przeciwnej stronie pokoju Tavi i Caitlin usiadły blisko siebie na szarej ławie, ciągnącej się wzdłuż jednej 347 Jayne Ann Krentz ze ścian. Od chwili wyjazdu przedstawicieli prawa obie kobiety właściwie cały czas milczały. Caitlin sprawiała wrażenie, jakby ukryła się we własnym świecie, a Tavi nie opuszczała jej boku. Historia opowiedziana ludziom szeryfa była w pew nym stopniu prawdziwa. Nie zawierała oczywistych kłamstw, niemniej z sześciu ludzi bezpośrednio zapląta nych w wieczorny dramat, dwóch nie żyło. A pozostała czwórka trzymała się twardo swojej wersji. Była to prosta, jednoznaczna historia. Z jakichś powo dów Kincaid uznał, że nie ma szans w aukcji. Zamierzał więc ukraść Żądzę krwi i wynajął do pomocy tajemnicze go Tresslara. Jonas przeszkodził w kradzieży. Wróciwszy do domu zastał Kincaida próbującego porwać Verity, zapewne dlatego, że wiedział, iż będzie go podejrzewać o maczanie palców w wypadku Jonasa, który powinien spaść ze skał w przepaść. Kincaid, zaskoczony w trakcie obezwładniania Verity, zgubił rewolwer i chwycił najbliższą broń - starą szpadę wiszącą na ścianie. Caitlin szybko dała Jonasowi rapier. Kincaid został pokonany, ale desperacko próbował ucie czki. Rzucił się na Caitlin, trzymającą rapier. Pod wpły wem impulsu uniosła ostrze, by się nim osłonić i rzecz skończyła się tragicznie. Delikatnie mówiąc. Proste i jednoznaczne. Ludziom szeryfa może i nie spodobały się niektóre aspekty, ale wyczuli, że nie otrzy mają żadnych innych odpowiedzi. Każdy z naocznych świadków powiedział dokładnie to samo. - Co chcesz wiedzieć? - cicho spytała Caitlin. Jonas przełknął trochę whisky. - Ten planik zemsty, który nakreśliłaś przede mną i Verity dziś rano, to było czyste kłamstwo, prawda? W rzeczywistości nigdy nie zamierzałaś go publicznie upokorzyć? A raczej zabić zupełnie prywatnie. Moimi rękami. Zacznijmy od tego, ile o mnie wiesz. - Czuł nacisk dłoni Verity, którą położyła mu na nodze. Uważnie obser wowała Caitlin. 348 Złoty dar - Chyba masz prawo wiedzieć. - Caitlin powoli poki wała głową. - Co za łaskawość - zauważył Jonas. - Wspominałaś, że parę lat temu słyszałaś mój wykład w Vincent College? - Przyszłam na wykład, bo już wcześniej słyszałam o twoich eksperymentach - wyjaśniła Caitlin. Urwała i po chwili dodała ciszej: - Byłam bliską przyjaciółką Elihu Wrighta. Bardzo bliską przyjaciółką. Tavi poruszyła się nieznacznie i położyła dłoń na ręce malarki. Milczała. Verity z namysłem zmarszczyła brwi. - Elihu Wright. Jonas, czy to nie ten starzec, który dał Vincent College pieniądze na otwarcie Wydziału Badań Zjawisk Paranormalnych? Ale to Caitlin odpowiedziała na to pytanie. - Elihu z całej duszy wierzył w istnienie różnych psy chicznych zjawisk. Postanowił, że udowodni ich istnienie i ofiarował miliony Vincent College. W zamian domagał się, by go dokładnie informowano o postępach wszelkich badań. Kiedy rozpoczęto próby z Jonasem, Elihu bardzo się zapalił. Powiedział, że teraz przynajmniej znaleźli porządny obiekt badań. Zaskoczył go rodzaj psychicz nych możliwości, które posiadasz, Jonas. Inni przypusz czali, że to telepatia czy coś równie znanego, ale on nigdy nie wątpił w twój dar. - Ile wiedział?-zapytał Jonas. - Wszystko. - Caitlin popatrzyła na niego. - Włączając to, co się wydarzyło, kiedy oszalałeś w laboratorium i zra niłeś technika. Nic o tym nie wiedziałeś, Jonas, ale w tra kcie tego eksperymentu zebrano bardzo dużo danych. Naukowcy starannie je przeanalizowali i sformułowali kil ka teorii. Wszystkie przekazano Elihu. Fakty trzymano w najściślejszej tajemnicy, ale planowano kolejne próby. Jonas zaklął pod nosem. Ci łajdacy znowu go chcieli wysłać do piekła. - Próby, których nigdy nie przeprowadzono, bo spako wałem manatki i zwiałem z kraju. Caitlin przytaknęła. 349 Jayne Ann Krentz - Elihu zmarł wkrótce po twoim wyjeździe, a wydział został zamknięty na cztery spusty. Szkoła z ambicjami, jak Vincent College, wcale nie miała ochoty zajmować się czymś tak niepoważnym jak zjawiska paranormalne. A ja, spadkobierczyni Elihu, dostałam informacje o wszystkich przeprowadzonych badaniach. - Byłaś jego spadkobierczynią? - zapytała Verity. - Kochałam Elihu, ale jak przyjaciela. Spotkałam go w szpitalu, gdzie spędziłam wiele czasu po wypadku. On kurował się po ataku serca. Stał się moim przyjacielem i mentorem. To on zachęcił mnie, bym powróciła do malowania. W tamtym momencie mego życia nie chcia łam nic robić, nawet malować. Ale Elihu ciągle mnie namawiał i nie ustępował. Staliśmy się sobie bliscy. Nie miał rodziny. Pasjonowały go wyłącznie badania. Kiedy umarł, wszystko mi zostawił. Był bardzo bogaty. - To właśnie za jego pieniądze kupiłaś dom?-dopyty wała się Verity. - Częściowo. Ale w tym czasie, gdy Sandquist zmarł, sama zaczęłam odnosić znaczne sukcesy. - Wymownie wzruszyła ramionami. - Zawsze miałam dużo pieniędzy, ale najważniejsza była dla mnie zemsta. Spędziłam godzi ny, dni, miesiące i lata na rozmyślaniach o tym, jak ukarać Sandąuista i Kincaida. Ale zawsze byli zbyt potężni, bo gaci i zdecydowanie poza moim zasięgiem. A potem Kincaid zaczął zbierać moje obrazy. Byłam zdumiona. Na początku martwiłam się, że rozpozna mój styl, ale po tym, co się ze mną stało w tym domu, ten styl drastycznie się odmienił. A Kincaid przed dokonaniem gwałtu nigdy się nie interesował moimi obrazami. - A poza tym sądził, że nie żyjesz - dodała cicho Verity. - Dlaczego był tego taki pewny? - Tamtej nocy, gdy zepchnął mnie z urwiska, w samo chodzie była jeszcze jedna kobieta. Autostopowiczka, którą zabrałam wcześniej po drodze. Spała na tylnym siedzeniu i nie wiedziała, co się dzieje. Ale ja nie straciłam przytomności po wypadku i doskonale zdawałam sobie sprawę, że to Kincaid próbował mnie zabić. Wiedziałam 350 Złoty dar też, że nigdy nie będę bezpieczna. Dlatego nim przyje chała policja, przywłaszczyłam sobie dokumenty tej bied nej, martwej kobiety. W tym całym zamieszaniu nikt nie zadawał pytań. - Kiedy się dowiedziałaś, że Kincaid zaczął zbierać twoje prace, zobaczyłaś cień szansy na wyrównanie z nim rachunków? - zaryzykował pytanie Jonas. - Tak. Wreszcie pojawił się jakiś haczyk na niego, choć nikły. Zastanawiałam się, jak w to również włączyć Sand ąuista, ale on zabił się na skałach. Jonas skrzywił się ponuro na wspomnienie walki w bło cie. - W ten sam sposób o mały włos ja też bym zginął tej nocy. Kincaid znał to miejsce na urwisku. Moim zdaniem już kiedyś z niego korzystał. Zapewne, by pozbyć się Sandąuista. - W pamięci pojawiły się ułamki wspomnień i pojedyncze obrazy, które widział, gdy chwycił za słu pek ogrodzenia, żeby nie spaść. Inny mężczyzna, przed Tresslarem, spadł z krzykiem w przepaść. - Uważasz, że Kincaid zabił Sandquista? - Tavi ode zwała się po raz pierwszy. - Ale dlaczego? - To prawdopodobne, że dwóch takich łajdaków jak oni może się pokłócić. - Verity zerknęła na nią. - Może byli wspólnikami w zbrodni, ale to nie czyni z nich najle pszych przyjaciół. Jonas bawił się lokiem jej włosów. - To prawda... - mruknął. - Biorąc pod uwagę ich wspólną przeszłość, to albo sytuacja dojrzała do szanta żu, albo Kincaid po prostu stwierdził, że Sandąuist stano wi dla niego zagrożenie. Przecież w końcu wiedział bar dzo wiele o jego sprawkach w tym domu. Narkotyki, seks i przemoc. Motywów na pęczki. - Pomyślał, że to pasuje. Układa się w logiczną całość. Bez trudu potrafił sobie wyobrazić, jak Kincaid morduje Sanąuista. Poczuł, że Verity lekko zadrżała i pogładził ją pocieszająco po wło sach. - W każdym razie - ciągnęła Caitlin - kiedy zoriento wałam się, że Kincaid z upodobaniem kolekcjonuje obra351 Jayne Ann Krentz zy Caitlin Evanger, zaczęłam się zastanawiać, jak użyć jednego z nich w roli przynęty. Zawsze śniłam o zabiciu Kincaida tym rapierem, którym mnie poranił. Śniłam o tym nieustannie, noc po nocy. - Dotknęła jednej strony twarzy, po czym opuściła dłoń. - Stało się to moją obsesją. Ale nie znałam się na szermierce, a poza tym z tą moją chorą nogą i tak bym nie uzyskała niezbędnej sprawno ści. Jonas łyknął whisky i pomyślał, że nawet z dwiema zdrowymi nogami, niewielu ludziom starczyłoby umiejęt ności, by pokonać Kincaida na szpady. Ten człowiek był wspaniałym fechtmistrzem. - Ale w pewnym momencie przypomniałaś sobie, że widziałaś mnie z rapierem w dłoni - odezwał się z namy słem. - A dokładnie rzecz biorąc, niemal zabiłem nim człowieka. Byłbym zabił, gdyby reszta pracowników labo ratorium nie zdołała pozbawić mnie przytomności. - Wiedziałam o tym eksperymencie więcej od ciebie, Jonas. - Caitlin popatrzyła na niego. - Przeczytałam osta teczne analizy. Nie poczekałeś na ich wyniki. - Wiedziałem, co się działo - przerwał jej ostrym tonem. - Nie potrzebowałem naukowca z laboratorium, żeby mi powiedział, że tego dnia niemal straciłem to coś, co u mnie służy za duszę. - Och, wcale nie wątpię. To musiało być bardzo prze rażające doświadczenie. - Caitlin przymknęła oczy. - 1 nie planuję powtórzenia - zapewnił ją chłodnym tonem. Verity zadrżała, wyczuł to pod dłonią. - Nie dowiedziałeś się jednak, do jakich wniosków doszli później badacze - ciągnęła Caitlin. - Uznali, że ich hipoteza była słuszna: im bardziej twoje aktualne otoczenie jest zbliżone do przeszłości, łączącej się z trzymanym przez ciebie przedmiotem, tym większa istnieje szansa, że ogarną cię te emocje z przeszłości. Tego dnia w laboratorium rzu ciłeś się na technika, bo podchodził ku tobie ze strzykawką. Był w niej tylko środek uspokajający. Tego dnia, gdy wziąłeś rapier używany do eksperymentów, wyglądałeś na bardzo pobudzonego. Chciał cię uspokoić. 352 Złoty dar - Ci przeklęci faceci ciągle próbowali używać prochów, żeby manipulować moimi reakcjami - wrzasnął Jonas. Wiedzieli doskonale, że niczego nie chcę. Powiedziałem im milion razy, że nie życzę sobie, by tymi lekami zaciemniali i tak skomplikowaną sytuację. Ten technik popełnił błąd idąc ku mnie ze strzykawką. Już i tak próbowałem sobie radzić z całym tunelem emocji pozo stałych z czasów, kiedy ludzie zwyczajnie zamartwiali się groźbą otrucia. Verity popatrzyła na niego ze zrozumieniem. - Dlatego na widok strzykawki zareagowałeś tak, jakby technik chciał cię otruć. Zachowałeś się tak jak tamten człowiek, który poprzednio używał rapiera. Jonas z ponurym uśmieszkiem kiwnął głową, nie odry wając wzroku od Caitlin. - A ty się czegoś dowiedziałaś z tych raportów, praw da? Odkryłaś prawdziwy sekret - że w niektórych sytu acjach nie tylko wychwytuję emocje, ale również i inne rzeczy. Verity zacisnęła palce na jego nodze. - O czym ty mówisz? Caitlin spojrzała na nią. - Wiedziałam, że może nie tylko doznawać emocji odczuwanych przez człowieka, który kiedyś używał tej szpady, ale także skorzystać z jego umiejętności. - O czym ona mówi, Jonas? - Verity patrzyła na niego badawczo. Jonas jednym haustem opróżnił szklaneczkę. - Prawie nic nie wiem o fechtunku, Verity - odpowie dział. - O mój Boże - szepnęła. Aż szerzej otworzyła przera żone oczy, zdając sobie w pełni sprawę ze znaczenia tych słów. - Znam parę podstawowych pozycji i ruchów, nauczy łem się tego przy okazji studiów nad starą bronią, ale to wszystko. W ciągu ostatnich pięciu lat nauczyłem się korzystać z noża i jeśli muszę, to poradzę sobie z rewol werem, ale nie łudźmy się - w dzisiejszych czasach czło353 Jayrte Ann Krentz wiek nie ma zbyt wielu okazji do walki na szable, szpady czy rapiery. Moje zainteresowanie było czysto akademic kie. - Dziś w nocy walczyłeś jak mistrz - szepnęła. - Tak samo jak owego dnia w laboratorium - dodała Caitlin. - W ostatecznym raporcie z wyników badań to był najważniejszy wniosek. Jonas podniósł wzrok, żeby spojrzeć na malarkę. - To nie takie proste, Caitlin. I nigdy nie było. To właśnie próbowałem wyjaśnić ludziom prowadzącym ba dania. Nie chcieli mnie słuchać. Nie rozumieli, co się może stać w sytuacji, w której świadomie bym tego spróbował. Ja sam wiedziałem tylko, że nie chcę się tego dowiedzieć. Oczywiście, aż do dzisiejszej nocy, kiedy nie miałem wyboru. - Mogłeś zginąć! - Verity tak mocno ścisnęła jego nogę, że Jonas aż syknął z bólu. - Wyczułam to. Dlatego nie pozwoliłam ci zabić Kincaida. Wiedziałam, że jeśli zrobisz ten ostateczny krok, to przeszłość w jakiś sposób obej mie nad tobą kontrolę. Nikt nie zdoła przetrzymać takiej zmiany. Zdał sobie sprawę, że ona wie. Rozumiała wszystko to, co się działo w korytarzu. - Dlaczego miałby umrzeć?- Caitlin zmarszczyła brwi. - Przecież nie robił nic takiego, tylko czerpał z umiejętno ści dodanych do emocji. Cóż to za różnica? - Nie zdajesz sobie sprawy, o co go poprosiłaś, kiedy stworzyłaś sytuację, w której miał zabić Kincaida. - Verity pokręciła głową. - Gdyby zabił człowieka podczas wpływu tych... Jonas ostrzegawczo pociągnął za lok rudych włosów, którymi się bawił. - Daj spokój, Verity - odezwał się łagodnie. - Ona nie rozumie. Nikt tego nie rozumie, tylko ty i ja. Nikt nie wie, co się dzieje, gdy razem jesteśmy w tym korytarzu. Caitlin przenosiła zdumione spojrzenie z niego na nią i z powrotem. - O czym wy mówicie? Czyżby Yerity była jakoś zaan354 Złoty dar gazowana w ten proces? Czy ona ma również zdolności psychometryczne? Jonas pokręcił głową, zezłoszczony na Caitlin. - Nie. Ona ma zupełnie inny dar. Nawet ci nie będę próbował wyjaśniać jego charakteru. To ciebie nie doty czy. Caitlin dostrzegła w jego oczach lodowaty chłód i tylko westchnęła. Popatrzyła na dziewczynę. - Musisz coś wiedzieć, Verity. Nigdy nie chciałam, żebyś dziś wieczorem znalazła się w prawdziwym nie bezpieczeństwie. Proszę, uwierz mi. Miałam swój plan, ale wszystko źle poszło. Kincaid musiał się jakoś tego domy ślić i stworzył własną koncepcję. - Jaki był twój plan? - spytała miękko Verity. Caitlin spojrzała na Tavi, potem znów wróciła wzro kiem do Verity. - Bardzo prosty. Miałaś stanowić przynętę. Na dzisiej szym balu chciałam cię użyć jako przynęty. - Przynęty?! Jonasa znów ogarnęły mordercze zapędy, ale się opa nował, jest tylko jeden sposób dowiedzenia się prawdy. - Opowiadaj wszystko, Caitlin. - Dobrze. Macie prawo wiedzieć. Przez długi czas gromadziłam pojedyncze elementy, z których zbudowa łam mój pian zemsty. Chciałam, żeby Kincaid umarł od tego rapiera. Ale był jeden problem. Nie znałam nikogo, kto mógłby i potrafił zabić w ten sposób człowieka. - Poza mną, kiedy się znajdę pod wpływem przeszło ści. Przytaknęła. - Jakiś rok temu przypomniałam sobie o tobie i twoich umiejętnościach, wtedy też pojawił się zarys planu. Ale ty zniknąłeś. Już od czterech lat nie było cię w Vincent i nikt nie wiedział, co się z tobą dzieje. Wreszcie znalazłam cię w Meksyku. Za pieniądze można dostać wszystko, włą czając w to bardzo dobrych prywatnych detektywów. Ale nim. zdołałam wymyślić sposób nawiązania z tobą konta ktu i poproszenia o pomoc, sam przyjechałeś do Stanów 355 Jayne Ann Krentz i zacząłeś pracować dla Verity. Przybyłam z Tavi do Seąuence Springs, żeby cię spotkać i wyjaśnić, co was łączy. Po spotkaniu z tobą zrozumiałam, że z własnej woli nig dy nie zgodzisz się mi pomóc, bez względu na to, ile pieniędzy ci zaoferuję. Nikt cię nie kupi. I szybko zdałam sobie sprawę, że mnie nie lubisz. - Ale tu pojawiła się Verity- przerwał jej ostro. Caitlin ze smutkiem potaknęła. - Pojawiła się Verity. Niemal natychmiast dostrzegłam, że kluczem do użycia ciebie jest właśnie ona. - Dlatego tak się starałaś uczynić mnie jedyną, poza Tavi, przyjaciółką - stwierdziła gorzko Verity. Caitlin spojrzała na nią. - Chcę, żebyś wiedziała, że dla mnie to się stało prawdziwą przyjaźnią. Wiem, że nigdy już nie będziesz do mnie tego czuła, ale ja zawsze będę pamiętać twą dobroć i wspaniałomyślność wobec mnie. - Daj spokój tym wstawkom i skończ opowiadanie nakazała Verity. - Chyba sami możecie wyciągnąć wnioski. Kiedy zoba czyłam cię z Jonasem, przyszedł mi do głowy cały plan. Zaprosiłam was tutaj, żebyśmy z Tavi mogły przeprowa dzić mały eksperyment i upewnić się, że znaleziony przez nas rapier ma na Jonasa stosowny wpływ. Rapier kosztował mnie fortunę. To nie był żaden egzemplarz białej broni zakupionej razem z tym domem. Należał do prywatnego kolekcjonera i podobno wiązała się z nim stara historia o gwałcie i morderstwie. Podczas pierwszej nocy waszego pobytu w pokoju Jonasa została ukryta kamera wideo. Zobaczyłyśmy, jak wielki wpływ wywarł na niego rapier. Wiedziałam, że on nadal ma swój dar. - Niech to szlag trafi - wymruczał Jonas. Caitlin nie zwracała na niego uwagi, lecz ze szczerością mówiła do Verity. Widać było, że teraz, gdy wszystko już się skończyło, gnębi ją poczucie winy. Jednak Jonas nie umiał jej współczuć. Miał nadzieję, że tę kobietę do końca życia będą dręczył)' wyrzuty sumienia za wystawienie Yerity na niebezpieczeństwo. Z radością sam by się teraz 356 Złoty dar na niej zemścił, ale wiedział, że Verity by się wściekła, gdyby choć spróbował. - Zaplanowałam urządzenie renesansowego balu, wie dząc z wyników badań, że im bardziej teraźniejszość będzie przypominała przeszłość, tym silniejszy wpływ wywrze broń. Szpada też pochodziła z Renesansu, okre su, na który Jonas jest najwrażliwszy, i należała do ary stokraty, który z pewnością bywał na przyjęciach podo bnych do odtworzonego tu przeze mnie. - A więc bal, stroje i wszystko inne zostało zaplanowa ne głównie po to, by wprawić Jonasa w nastrój do zabija nia? - zapytała ostro Verity. - Chciałam, żeby po balu znalazł Kincaida w twoim pokoju. Wiedziałam, że jeśli wtedy wsunę mu w dłoń szpadę, ogarnie go nieprzeparte pragnienie zabicia Kin caida. Tego rapiera użyto niegdyś, by się zemścić za gwałt. Byłam pewna, że jeśli Jonas natrafi na podobną sytuację, to teraźniejszość i przeszłość zleją się w jego umyśle w takim stopniu, że będzie mógł myśleć tylko o jednym: o zabiciu Kincaida. - Jak chciałaś sprowadzić Kincaida do mojego pokoju? - spytała zimno Verity. - Przecież zupełnie nie jestem w jego typie. - Nie bądź głupia, Verity - warknął Jonas. Rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie. - No, przecież to prawda. Nie jestem w jego typie. Przecież widziałeś, jakie kobiety dla niego pracują. - Stanowią tylko zasłonę dymną - powiedział ostro. Uznawaną w towarzystwie. I nawet w połowie nie kuszą go tak bardzo jak ty. Widziałem, jak na ciebie patrzył tego dnia, gdy odwiedziliśmy go w biurze. - Jonas ma rację - powiedziała z trudem Caitlin. - Od pierwszej chwili, gdy cię spotkałam, wiedziałam, że sta nowisz doskonałą przynętę dla Kincaida. Zawsze miał pociąg do niszczenia niewinności. - Przecież ja wcale nie jestem niewinna! - wybuchnęła Verity. - Przestań się sprzeczać-mruknął Jonas. 357 Jayne Ann Krentz - Nie jestem i już! Dlaczego wszyscy tak mnie traktu ją? I proszę, tak oto kończy się to słodkie traktowanie rannego. Verity była wyraźnie rozzłoszczona. Mały tyran nie lubi oskarżenia o naiwność. Nie zdawała sobie sprawy, że roztaczana przez nią aura niewinności brała się z jej prawości, szczerości i tego, że nie podejrzewała o nic złego osób pokroju Caitlin Evanger. Nie miało to nic wspólnego z jej doświadczeniami seksualnymi. Mimo wszechstronnego wykształcenia i dość niezwy kłego wychowania, Verity Ames potrzebowała opiekuna! - Kincaid inaczej pojmował niewinność - powiedziała łagodnie Caitlin. - Byłam pewna, że go zainteresujesz. Zbyt dobrze pamiętałam, jaki ma gust. Kiedyś pod pew nymi względami bardzo cię przypominałam. Brałam sło wa ludzi za dobrą monetę, wierzyłam im. Uczciwie trakto wałam świat i spodziewałam się tego samego. Mogłabym dalej ciągnąć wyliczankę, ale na pewno już wiecie, o co mi chodzi. Jest w tobie świeżość, ktdra bardzo zaintrygowała Kincaida. Wiesz, że dziś wieczorem, gdy tylko został mi przedstawiony, natychmiast zaczął wypytywać właśnie o ciebie? - Nie. - Verity głęboko zaczerpnęła tchu. - Nie, nie wiedziałam. - Wyglądała, jakby jej się zakręciło w głowie. Jonas delikatnie gładził ją po włosach, starając się równo cześnie stłumić w sobie mordercze instynkty. Nie ma się po co wściekać z powodu Kincaida. Facet nie żyje. Caitlin popatrzyła na Verity. - Przyjechałam do Sequence Springs bez jasnego pla nu. Chciałam tylko sprawdzić Cmarrela i jego obecną sytuację. Ale gdy cię spotkałam, zrozumiałam, że mam wszystkie elementy mojego małego dramatu. Byłaś łącz nikiem, dzięki któremu wszystkie inne części trafiły na swoje miejsca. - To znaczy wiedziałaś, że dzięki Verity uda ci się zmusić mnie i Kincaida do konfrontacji - poprawił ją Jonas. - I dzięki pomocy paru rekwizytów. - Caitlin zmęczo358 Złoty dar nym ruchem dłoni wskazała na śmietnik po balu. - Na początku sądziłam, że to zwykły zbieg okoliczności, że zainteresował cię dokładnie ten sam typ kobiety, który, jak wiedziałam, mdgł skusić Kincaida. Ale teraz już nie jestem taka pewna. Ty i Kincaid pod wieloma względami jesteście zupełnie rożni. Zupełnie jakbyś ty, Jonas, miał w sobie pozytywne cechy tego, co uważa się za męskość, a Kincaid - najbardziej mroczne aspekty męskiej natury. - To się w dziwny sposób zgadza, skoro obu spodoba ła się Verity - odezwała się Tavi. - Jonas wiedziony instynktem chciałby ją osłaniać, a Kincaid wiedziony tym samym instynktem chciałby ją zniszczyć. - A gdybym nie była typem kobiety, którą twoim zdaniem można by użyć do manipulowania Kincaidem? spytała z naciskiem Verity. - Musiałabym znaleźć inny sposób, by zmusić go do walki z Jonasem - odparła cicho Caitlin. - Miałam zamiar czekać, aż znajdę doskonały scenariusz. - A skoro już mnie miałaś, to jak zamierzałaś mnie użyć? - zapytała ponuro Verity. - Wystarczyło, żeby podczas balu Jonas znalazł cię w kompromitującej sytuacji z Kincaidem - wyjaśniła cier pliwie Caitlin. - Łatwo to zaplanować. Twoja sypialnia, w której byłam niegdyś torturowana i zgwałcona, ma drzwi prowadzące do pokoju przeznaczonego dla Kincai da. On by oczywiście o tym pamiętał. 1 wiedziałam, że nie oparłby się sprawdzeniu, czy drzwi są zamknięte, gdybyś ty była po ich drugiej stronie. Nie byłyby zamknięte. Podłączyłam do nich alarm i natychmiast bym wiedziała, że je otworzył, Tavi znalazłaby wtedy Jonasa i powiedzia ła, że martwi się o ciebie. - A ja bym sobie leżała na łóżku i wesoło zapraszała Kincaida do pokoju? - zapytała ze złością Verity. - Obawiam się - ciągnęła zmieszana Caitlin - że była byś bardzo śpiąca i nie zdawałabyś sobie sprawy z tego, co się dzieje. Zapewne uznałabyś, że do pokoju wchodzi Jonas. Kincaid by uznał, że wypiłaś za dużo i jesteś półprzytomna. Z radością skorzystałby z okazji, jaką 359 Jayrte Ann Krentz stwarzał twdj stan. Do jego perwersyjnej natury bardzo by przemówiła sytuacja, w której mógłby cię posiąść, a ty byś była zbyt otumaniona, żeby protestować. Wiedziałby, że rano nie mogłabyś się nawet poskarżyć. Jak byś wyjaś niła swój stan? Że byłaś zbyt pijana, żeby z nim walczyć? Nie, siedziałabyś cicho. Ofiary gwałtu zwykle tak postę pują. - Ale ja bym się tak nie upiła! - zawołała zszokowana Verity. - Nadal nie rozumiesz? - spytał ostro Jonas. - Twoja najlepsza przyjaciółka Caitlin miała zamiar cię otruć. Rzeczywiście, bardzo renesansowo. - Nie - zaprotestowała gorąco Tavi. - Miała tylko dostać silny środek uspokajający. Tyle, żeby była na wpół przy tomna. Nigdy nie chciałyśmy jej skrzywdzić. - Powinienem was zabić. Obie - powiedział Jonas ci cho, stanowczo za cicho. - Mnie tak - zgodziła się zmęczonym tonem Caitlin. Ale nie Tavi. Ona przez cały czas próbowała mnie po wstrzymać. Mogę cię zapewnić tylko o jednym: że nigdy nie zamierzałam wystawić Verity na prawdziwe niebez pieczeństwo. Miałeś się zjawić w ostatniej chwili, Cluarrel. Właściwy rapier byłby pod ręką i byłbyś przez okoliczno ści przygotowany do jego użycia. Scena była ustawiona bez zarzutu. - Niezupełnie - rzucił sucho. - Popełniłaś jeden poważ ny błąd w swych rachubach. Verity miała dziś w nocy spać u mnie. Wcale nie miała być sama w tym przeklętym pokoju. Gdyby Kincaid nie wziął spraw w swoje ręce, dziś w nocy w ogóle nie doszłoby do konfrontacji między nami. Caitlin uniosła na nich zdumione spojrzenie. - Ale przecież wyznaczyłam dla Verity ten właśnie pokój i ona wiedziała, że w domu jest pół tuzina gości. Nie ryzykowałaby możliwości natknięcia się na kogoś z nich, podczas przemykania się do twojego pokoju. Ani tym bardziej nie pozwoliłaby tobie przemknąć się do niej. Zapomniałeś, jak dobrze ją poznałam. Ma bardzo silne 360 Złoty dar poczucie przyzwoitości. Przecież ona nawet krępowała się kąpać bez kostiumu w basenie z samymi kobietami! - Dlaczego nikt nie potrafi zrozumieć, że nie jestem pruderyjna? - rzuciła przez zaciśnięte zęby Verity. Przynajmniej już nie teraz. Jonas ma rację, Caitlin. Miałam zamiar spędzić tę noc u niego. Gdyby Kincaid nie wziął spraw w swoje ręce, cały twój plan spaliłby na panewce. Caitlin patrzyła na nią przez dłuższą chwilę. - W takim razie może tak chciało przeznaczenie wyszeptała w końcu. - Cały ten plan to jeden wielki knot - oświadczył ponuro Jonas. - Wystawiłaś na niebezpieczeństwo życie Verity i omal mnie nie wykończyłaś. Wszystko, byle tylko zaspokoić swą żądzę zemsty. Nie mam nic przeciwko zemście jako takiej, ale nie miałaś prawa wplątywać w to ani mnie, ani Verity. I ty, i Tavi chodzicie jeszcze po świecie w jednym kawałku, bo ja nie mam ochoty na zemstę. Ale udzielam wam poważnego ostrzeżenia. Niech no któraś z was się do niej zbliży, a wezmę was w obroty. Zrozumiano? - Tak - powiedziała martwym głosem przegrana Cait lin. -Jasne jak słońce. Verity, chcę żebyś wiedziała, że dziś w nocy ofiarą padła tylko nasza przyjaźń. Do końca życia będę żałowała jej utraty. Kiedy cię poznałam, nie zdawa łam sobie sprawy, jak ważna stanie się dla mnie więź z tobą. Jonas widział, że na twarzy Verity na moment zajaśniał wyraz współczucia, nim zwęziła oczy i zapytała zimno: - Caitlin, odpowiedz mi na jedno pytanie. Czy wiedzia łaś, że Kincaid jest doświadczonym szermierzem? - Tak. Wiedziałam o nim prawie wszystko. - A więc zdawałaś sobie sprawę, jak bardzo to będzie niebezpieczne dla Jonasa - Verity twardo wyciągała wnio ski. - Wiem, że wiązało się to z pewnym ryzykiem - przy znała Caitlin. - Ale nie spodziewałam się, że Kincaid będzie uzbrojony. - Twój oryginalny plan by się nie powiódł - zakomuni361 Jayne Ann Krentz kował Jonas, nim Verity straciła cierpliwość. Z trudem panował nad gniewem. - Nie spuściłbym wzroku z Verity nawet na chwilę, więc tym bardziej nie udałoby ci się wpakować jej w kłopoty. Caitlin spojrzała teraz na niego. - Dziś w nocy spuściłeś ją z oczu na tak długi czas, że śmierć niemal zajrzała jej w oczy. Gdyby doszło do reali zacji mojego planu, nigdy nie znalazłaby się w rzeczywi stym niebezpieczeństwie. Jonasa aż ścisnęło w dołku, gdy musiał jej przyznać rację. Mocno trzymał w dłoniach kosmyk włosów Verity i teraz potrząsnął lekko w desperacji jej głową. - Przypomnij mi później, Verity, żebym ci sprawił porządne lanie za to, że wyszłaś z przyjęcia. Pamiętasz? Przecież ci poleciłem, żebyś tego nie robiła. - Kiedy zobaczyłam, że Kincaid wychodzi wkrótce po tobie, po prostu musiałam wyjść - tłumaczyła. - Myśla łam, że cię ściga. - Nie, wcale nie musiałaś za nim iść. Świadomie nie wykonałaś polecenia. Ale zajmiemy się tym później. Ostrym spojrzeniem zmierzył Caitlin. - To już wszystko? Cała historia? - Nie ma już nic więcej do powiedzenia - rzuciła agresywnie Tavi. - Skończone. Dajmy już spokój. Jonas wstał i zdrową ręką pociągnął za sobą Verity. - Świetny pomysł - zwrócił się do Tavi. - Dajmy temu spokój. Moje gratulacje, Caitlin. Dzisiejsze małe przedsta wienie miało rzeczywiście wszystkie elementy renesanso wego spisku: kłamstwa, oszustwo, zdradę przyjaciela, żądzę zemsty i zabójstwo. Doskonale byś sobie radziła czterysta lat temu. Ale Verity nie należy do tego świata. Wynosimy się stąd. Idź na górę, Verity, i spakuj się. - Jonas, ale jest prawie druga w nocy. - Znajdziemy jakiś motel przy drodze. - Ale Jonas... - Jeśli nie znajdziemy, to pojedziemy do domu. Nie jest tak daleko. - Ale, Jonas... 362 Złoty dar - Jedziemy, Verity - powiedział cicho. Popatrzył na nią. Uniosła dłonie w geście poddania. Bez słowa wymknęła się z pokoju. W zupełnym milczeniu czekali na jej powrót. Kiedy zeszła na dół z dwiema walizkami i aksamitną suknią, Jonas bez słowa wziął ją pod ramię i wyprowadził na dwór, do samochodu. Pomógł jej zająć miejsce pasażera. Ramię go bolało, ale uznał, że może prowadzić. Nadal padało, gdy odjeżdżali spod brzydkiego domu na skalnym urwisku. " ó ł godziny później znaleźli otwarty motel. W pocie szającym uścisku twardego ciała Jonasa Verity zasnęła natychmiast. On szybko poszedł w jej ślady. Oboje byli tak zmęczeni, że zapadli w głęboki sen. Verity obudziła się pierwsza. Powoli otwierała oczy, pokój wypełniało blade światło słońca. Burza minęła. Ziewnęła szeroko, przeciągnęła się i uznała, że czuje się niemal normalnie. Jonas poruszył się obok niej. Podparła się na jednym boku, żeby na niego popatrzeć. - Jak ramię? - spytała. - Boli. Ale przeżyję. - Uśmiechnął się sennie i dłonią pod prześcieradłem poszukał jej nagiego uda. - Oczywi ście, jeśli dostanę sporą dawkę czułości i oddania. Verity puściła to mimo uszu. Trapiły ją inne sprawy. - Jonas - odezwała się bardzo poważnie. - Kincaid był prawdziwym mistrzem fechtunku, prawda? - Był bardzo dobry. - Pamiętasz, z pęku emocji kłębiących się wokół mnie w korytarzu wybrałeś jedną. Wiedziałaś, że właśnie ona pozwoli ci skorzystać z umiejętności człowieka, do któ rego wcześniej należał rapier? - Byłem zdesperowany. Wiedziałem, że nie zdołam dłużej opierać się Kincaidowi, bo przecież nie jestem szermierzem. Jakoś nie było widać, żeby ktoś spieszył mi z pomocą. -- A ja nie mogłam znaleźć rewolweru - dokończyła 363 Jayne Ann Krentz smutno. - Więc zrobiłeś jedyną rzecz, która w tamtej chwili przyszła ci do głowy. Jonas, podjąłeś straszliwe ryzyko. - Miałem cię do pomocy - zauważył łagodnie. - Z tobą w pobliżu jestem znacznie silniejszy. Wiesz przecież o tym, prawda? Nie przytłoczyły mnie emocje tego czło wieka, kiedy dotknąłem wstęgi. Nadal wiedziałem, kim jestem i co robię. Miałam świadomość, że walczę z Kincaidem, a nie z jakimś duchem sprzed czterystu lat. - Może pragnienie przetrwania jest znacznie silniejsze od wszystkich innych sił, z przeszłości czy teraźniejszości? Walczyłeś o życie, Jonas. To bardzo silny powód, by pozo stać świadomym rzeczywistej sytuacji. - Verity pokręciła głową w ponurym zdumieniu. - Bogu dzięki, że poprzedni właściel rapiera był lepszym szermierzem od Kincaida. - Lepszym to niewłaściwe słowo - odparł po chwili namysłu. - Porównując same umiejętności, Kincaid i on byli mniej więcej na tym samym poziomie. Ale dzięki dwóm różnicom miałem znaczną przewagę. - Jakim? - Pierwsza to taka, że przez te wszystkie wieki zmienił się sposób fechtowania. Facet, który używał tego rapiera czterysta lat temu, został nauczony innej techniki niż współczesna. Ale nawet i to by niewiele pomogło na dłuższą metę, ponieważ działało w obie strony. Kincaid nie mógł przewidzieć, co ja zrobię, a ja nie umiałem przewidzieć jego ruchów. - A jaka była druga różnica? - naciskała Verity. Jonas popatrzył na nią przez dłuższą chwilę, zanim odezwał się spokojnie. - Również brała się z tego, że Kincaid fechtował we współczesnym stylu. W naszych czasach ludzie nie stają do prawdziwych potyczek na rapieiy. Sądzę, że on zabił parę osób, ale nie wtedy, gdy próbował odbijać ostry rapier. Wierz mi, walka ostrą bronią jest zupełnie inna. Nie podejmujesz ryzykownych sztuczek stosowanych w zwykłych potycz kach na planszy. A przynajmniej nie robi tego żaden współ czesny mężczyzna. 364 Złoty dar Verity przełknęła ślinę uświadamiając sobie, co Jonas dał jej do zrozumienia. - A mężczyzna, który kiedyś używał twojej szpady, walczył na serio? Jonas westchnął i położył się na poduszce zaplatając ręce nad głową. - Tak. Wiedział, co to znaczy walczyć na śmierć i życie ostrym rapierem. Dlatego chyba można powiedzieć, że miałem w ręku atutową kartę. Verity zadrżała. - Ilekroć o tym pomyślę, będę dostawała dreszczy. - No to nie myśl - zaproponował praktycznie Jonas. Wiesz, sam się trochę nad tym głowiłem. - Nad czym? - Serce jej podskoczyło z radości. Czyżby zastanawiał się nad ich związkiem? - O tym, że przy tobie jestem znacznie silniejszy. Twoja obecność zmienia te sprawy. - W jego głosie brzmiało podniecenie. - Czy wiesz, że ubiegłej nocy mogłem użyć tamtej wstęgi umiejętności i nie zatracić siebie w tym pro cesie? Nigdy wcześniej mi się to nie udało. Byłem świadomy sytuacji w rzeczywistym świecie, gdy równocześnie korzy stałem z czegoś, co miało kilkaset lat. Nigdy nie miałem takiej swobody w korzystaniu z mego daru. Kiedy ostatni raz tego próbowałem, zalały mnie uczucia i świadomość innego człowieka. Kiedy zraniłam tego laboranta pięć lat temu, naprawdę myślałem, że jestem facetem o imieniu Giovanni, i uznałem technika za zamachowca z epoki Rene sansu. Ale wczoraj wiedziałem, kim jestem i kim jest Kin caid. To było niezwykłe uczucie: móc użyć tej wstęgi bez utraty samoświadomości. Zastanawiam się... - Nawet nie myśl o przeprowadzaniu podobnych eks perymentów. - Verity zadrżała. - Jonas, nie wiemy, czym się tu bawimy. Twój dar jest niezwykle niebezpieczny. Wiem, że doszłoby do czegoś strasznego, gdybyś zabił Kincaida tym rapierem. Byłam pewna, że jego śmierć uwolniłaby te wszystkie emocje, które trzymałam na uwięzi w korytarzu, i one by cię zupełnie pochłonęły. Nie wiemy, co by się wtedy stało. 365 Jayne Ann Krentz Jonas zastanawiał się nad tym przez chwilę i poważnie skinął głową. - Masz rację. Jak zwykle. - Zdrowym ramieniem przy tulił ją do piersi. Uniósł powieki i spojrzał jej głęboko w oczy. Przez chwilę spojrzenie jego złotych tęczówek było tak gorące, że mogłoby stopić stal. Potem uśmiech nął się powoli. - Kochanie, uratowałaś moją skórę. Bez ciebie bym sobie nie poradził. Dużo ci zawdzięczam. - Nic mi nie zawdzięczasz. Trzeba było ratować twoją skórę, bo ty właśnie mnie wyciągałeś z tarapatów. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym klepnął ją władczo. - Ocalenie bezcennej skóry na dwóch takich ciałach winno zostać prawidłowo uczczone. - Twoje ramię... - Do owej celebracji mam zamiar używać czegoś inne go, nie ramienia. Poczuła, jak jego męskość porusza się przy jej udzie. - Jeszcze nie, Jonas. Musimy omówić parę rzeczy. - Cóż takiego? - Palcem obwodził zarys jej piersi. - Przede wszystkim, co by się stało, gdyby owładnęły tobą siły z korytarza! - Nie zrobiły tego, więc nie ma o czym mówić. - Jonas, nie możemy ignorować takiej władzy - powie działa z niepokojem. - Już od dawna żyję z tą groźbą nad głową. Jak dotąd uszło mi na sucho. A teraz mam ciebie. Dawno nie byłem w tak dobrej formie. - Czy sądzisz, że jestem jedyną osobą na kuli ziem skiej, która musi sobie radzić z tym, co jest w korytarzu? - Nie wiem. W Vincent College poddawano testom rów nież innych. Może ktoś z nich miałjakis dar. Ale nic o tym nie wiem i wcale mnie to nie obchodzi. Teraz chcę się tylko z tobą kochać. - Czy to znaczy, że jednak postanowiłeś nie spuścić mi lania za wyjście z przyjęcia i śledzenie Kincaida? Jonas zacisnął dłonie na jej nagich pośladkach. - Powiedzmy, że jestem wspaniałomyślny i tym razem 366 Złoty dar pozwolę ci ujść cało. Poza tym z jednym ramieniem w bandażach byłoby mi trudno sprawić ci takie baty, jakie mam na myśli. To zbyt ciężka praca. Może później. - Na to nie licz. - Verity niechętnie pozwoliła się wciągnąć w jego erotyczną, kpiącą rozmowę. Nadal chcia ła zadać wiele pytań, ale wyczuła, że natrafi na mur milczenia, jeśli spróbuje się tego teraz dowiedzieć. Jonas dał jej jasno do zrozumienia, że nie chce omawiać ani swego przerażającego talentu, ani przyszłości. A tego ranka zbyt się cieszyła, że ma go żywego, by starać się go do czegoś zmuszać. - Nie mam zamiaru. Wolę liczyć na pocałunek od ciebie. Ale biorąc pod uwagę moje obecne ograniczenia, to ty będziesz się musiała zabrać do roboty. Verity uśmiechnęła się w poczuciu odniesionego zwy cięstwa. - Ja mam się zabrać do roboty? Czyżbyś nagle uznał, że wcale nie jestem taka niewinna? - O pani - oświadczył najpoważniejszym tonem. - Oto masz okazję dowieść mi, że jesteś urodzoną uwodzicielką, kobietą upadłą, kusicielką rodu męskiego. Pokaż mi, jaka z ciebie zalotnica bez serca. - No to jazda - odparła i jednym ruchem ściągnęła kołdrę z jego ud. Przez chwilę wpatrywała się we wznie sioną, gotową męskość, którą tam znalazła. - Nie, zwra cam honor. Już dojechałeś. - Można to i tak nazwać. Wyciągnęła dłoń, by go dotknąć, podziwiając kontrast między twardym jak kamień środkiem i aksamitną mięk kością powlekającej go skóry. Z oczu Jonasa zniknęły kpiące iskierki i pojawił się w nich znany, męski głód. - O tak, kochana - jęknął. - Tak właśnie. Masz taki cudowny dotyk. Tak cholernie cudowny. Verity przesunęła palce w dół na pęczniejące kule u do łu członka. Pochyliła się i delikatnie ucałowała sutek. Z głębi torsu Jonasa wydobył się jęk rozkoszy. Poruszył nogami pod prześcieradłem i wsunął palce w jej włosy. Yerity z rosnącą rozkoszą oddawała się radości kocha367 Jayne Ann Krentz nia z nim. Smakowała go czubkiem języka, odkrywała opuszkami palców, ktdre odczuwały każdą wywoływaną reakcję. Położyła się wzdłuż niego, pokrywając ciało Jonasa mokrymi, gorącymi pocałunkami, aż trafiła na ostre, kręcone włoski otaczające jego męskość. Na płaski brzuch posypały się jej rude włosy, gdy odważnie wodziła war gami po pulsującej twardości. Całe ciało Jonasa aż się wyprężyło. Uniósł wyżej biodra, milcząco błagając o wię cej miłosnej troski. Verity posłuchała z chęcią, zachwycona jego odzewem. Podniecanie mężczyzny okazało się niesłychanie frapują ce. Aż jej się zakręciło w głowie od poczucia kobiecej siły, nigdy wcześniej nie doznała takiego uczucia. - Jonas? - szepnęła cicho. Jęknął i dłonią przytrzymał jej głowę tam, gdzie chciał ją mieć. Wzięła go w usta i Jonas aż głośno zaczerpnął tchu. - O tak, mała - wystękał. - O tak. Smakował ciepłem, męskością i piżmem. Verity ostroż nie go oblizywała, a potem odważnie przymierzyła się zębami. - Verity! Wypuściła go z ust i z trudem usiadła na jego brzuchu. Oparła palce na torsie i mocno ścisnęła go nogami. - Jak sobie radzę? - zapytała gardłowo, posuwając się coraz bliżej, tak że znalazł się u wejścia do jej wąskiego tunelu. Jonas otworzył oczy, na jego twarzy malowało się napięte pożądanie. - Nic się nie martw - wykrztusił. - Masz mój głos w konkursie na Najbardziej Przewrotną Kobietę Roku. Przestań się nade mną znęcać i zabierz, się do roboty. Verity zaśmiała się, a Jonas jęknął, kiedy mocno ujął jej uda dłońmi i jednym ruchem rozciągnął podkurczone kolana. Jego ruchy zmusiły Verity, by pochyliła się głębiej i szybciej, niż 10 planowała, a on się uniósł na jej spotka nie. Wsunął się w nią gładko i głęboko. 368 Złoty dar - 1 kto tu mówi o przewrotnym uwodzeniu - narzekała chrapliwym, głębokim głosem, próbując się przystosować do nagłej zmiany. - Pokaż mi, jak bardzo mnie chcesz, skarbie. Posłuchała go, rozkoszując się podnieceniem, które się między nimi zrodziło, kochając jego obecność głęboko w niej i uczucie posiadania, którego doznała. Kiedy w chwili szalonego spełnienia pękła napięta stru na ich namiętności, Verity opadła na Jonasa obejmując go tak kurczowo, jakby był kołem ratunkowym podczas sztormu. Jego mocne ciało drżało spazmatycznie, gdy raz po raz wybuchał w niej, a potem trzymał ją przytulać mocno do mokrego torsu. Już po wszystkim Verity otworzyła oczy i pogodziła się z faktem, że zakochała się wjonasie Cmarrelu. Właśnie się nad tym zastanawiała, gdy spojrzała przypadkiem na zegar przy łóżku. - Jonas! Aukcja! Zupełnie zapomniałam. - Szybko się podniosła i usiadła na skraju łóżka. - Pospiesz się. Zacz nie się za godzinę. - Do diabła, o czym ty mówisz? Odwróciła się już w drzwiach łazienki. - Aukcja u Caitlin - wyjaśniła niecierpliwie. - Zapo mniałeś? Biorący udział w aukcji nie sądzą, by dramaty czne wydarzenia poprzedniej nocy miały coś zmienić. To prawda, że wszyscy zostali wyrzuceni z domu, ale moim zdaniem pojawią się o wyznaczonej porze rozpoczęcia aukcji. Ci kolekcjonerzy nie są ludźmi, którym takie drobiazgi jak śmierć i przemoc przeszkodziłyby w zdo byciu ostatniego obrazu Caitlin Evanger. A wydarzenia ostatniej nocy podniosą cenę Żądzy krwi. 1 jeśli pojawią się kupcy, to moim zdaniem Caitlin zgodzi się na sprze daż. - No to co? -Jonas niechętnie usiadł na łóżku i skrzy wił się. Dłonią sięgnął do zabandażowanego ramienia. Miał bardzo kwaśny wyraz twarzy. Verity zignorowała zmianę jego nastroju i poszła do łazienki. 369 Jayne Ann Krentz - No więc moim zdaniem Tavi może mieć rację. Caitlin zupełnie się załamie po sprzedaży Żądzy krwi. Ten obraz ją opętał. - Osobiście nic mnie to nie obchodzi. - Jonas stanął w progu łazienki. - A mnie tak. Caitlin przeszła w życiu zbyt wiele, by teraz się załamać. Jonas oparł się o framugę i stał z założonymi rękami. - Masz zamiar ją uratować? - Jeśli zdołam. - Verity weszła pod prysznic właśnie w chwili, gdy Jonas zaklął i wymamrotał coś pod nosem. - Co mówiłeś? - przekrzykiwała szum wody. - Mówiłem, że straciłaś szansę na zwycięstwo w kon kursie na Najbardziej Przewrotną Kobietę Roku. Takie niewiniątko! Rozdział dwudziesty tłdy Jonas minął ostatni zakręt na drodze biegnącej po szczytach urwiska, Verity od razu zobaczyła samochody zaparkowane przed szarym domem. Zdenerwowana po chyliła się do przodu, mając nadzieję, że się nie spóźnili. - Pospiesz się, Jonas. - Spokojnie. To był od samego początku szalony pomysł, ale tym bardziej nie ma się co tak denerwować. - Nic nie rozumiesz. Tavi miała rację oba wiając się sprzedaży Żądzy krwi. Nikt nie wie, jak Caitlin zniesie pozbycie się tego płótna. - Moim zdaniem Caitlin Evanger wszystko przetrzyma - stwierdził Jonas. - Nie popełni samobójstwa tylko dlatego, że Żądza krwi zniknęła z jej życia. - Może się nie zabije - zgodziła się nie chętnie Verity. - Ale czuję, że popełni zawo dowe samobójstwo. Tavi sądzi, że ona już nigdy więcej nie będzie malować. 371 Jayne Ann Krentz - To nieprawda! Ta kobieta jest wspaniałą artystką! - Mała strata... Verity aż tryskała energią. Szybko wyskoczyła z samo chodu, zanim Jonas zdążył zgasić silnik. Nie czekając na niego ruszyła biegiem ku frontowym drzwiom domu. Zadzwoniła, ale gdy nikt natychmiast jej nie otworzył, zaczęła walić w nie pięściami. - Oni wszyscy są zapewne na samej górze, tam, gdzie jest obraz - powiedział Jonas stając za nią. Sięgnął ponad jej ramieniem i obrócił gałkę. Szare drzwi ustąpiły, pa trzyli na pusty hall. - No to pędź, bohaterko. Verity nie potrzebowała zachęty. Pobiegła przez hall do niepokalanie czystych stalowych schodów. Pędząc w górę zdała sobie sprawę, że dom jest nienaturalnie cichy. Jonas sunął za nią, bez wysiłku dotrzymując jej kroku. Verity z niechęcią musiała przyznać, że ten facet wszystko robi z nonszalanckim wdziękiem. Nawet biegnie. Idealny re nesansowy dworzanin! Ona już się spociła pod pachami. Wtem przypomniała sobie, że jednak kochał się z nią wcale nie nonszalancko. Od razu poczuła się lepiej. Ciężko oddychając wpadła na ostatnie piętro i pognała korytarzem do pracowni. Drzwi były otwarte i Verity stanęła jak wryta. Pięć bardzo poważnych osób - trzech mężczyzn i dwie kobiety - w wieku od trzydziestu do siedemdziesięciu lat - stało przed Żądzą krwi. Ich spojrzenia przykuwał obraz. Caitlin stała z boku, opierając się mocno na hebanowej lasce. Na jej pięknej twarzy malował się napięty, ponury wyraz. To Tavi pierwsza spojrzała ku drzwiom i w jej oczach zalśniła iskierka nadziei. Pięciu kolekcjonerów w ogóle nie zwróciło uwagi na spóźnialskich, zaś Caitlin tylko zerknęła na Verity i pokręciła głową. - Niepotrzebnie wróciłaś - powiedziała. - Już prawie skończyliśmy. - Musiałam - odparła Verity. Głęboko odetchnęła i we szła do pokoju. -Jestem twoją przyjaciółką, zapomniałaś już? Jedną z tych dwóch, które masz. 372 Złoty dar Tavi zamknęła oczy, spod jej zaciśniętych powiek po płynęły łzy. - Już za późno - szepnęła. - Zawsze było za późno. W tym momencie przemówił przysadzisty mężczyzna w eleganckim garniturze: - Sądzę, że to ja zaoferowałem najwyższą cenę. Czy ktoś daje więcej? - Nie tak szybko - rzucił lakonicznie Jonas od drzwi. Szybko przeleciał wzrokiem po pokoju pełnym Kolekcjo nerów. - Wiem, że to, co się tu wydarzyło ubiegłej nocy, znacznie podwyższa wartość Żądzy krwi, ale obawiam się, że na jakiś czas będziecie państwo musieli powściąg nąć entuzjazm. Verity przejmuje teraz kontrolę. - Co takiego? - warknął mężczyzna w garniturze. Jaka kontrolę? - Za chwilę będziecie cierpieć na skutek kaprysu tyra na. - Jonas uśmiechnął się krzywo. - Bardzo ciekawe doświadczenie. - Co się tu dzieje, do diabła? - spytała ostro jedna z kolekcjonerek. - Przyszłam tutaj zawrzeć transakcję. Przebijam ofertę Rossandera. - Niech pani schowa pieniądze. - Verity zerknęła na nią. - Obraz nie jest na sprzedaż. - Ruszyła do Caitlin. Ze wszystkich stron posypały się zdumione okrzyki. Nie zwracała na nie uwagi i szła dalej. Po drodze minęła stół, na którym malarka trzymała narzędzia. Chwyciła nożyk używany do cięcia płótna, po czym podeszła wprost do obrazu. - Co pani robi, do cholery?! - zawołał ktoś, zdawszy sobie za późno sprawę, co Verity zamierza uczynić. - Jonas - powiedziała cicho Verity nawet na niego nie patrząc. - Przykro mi - rzucił lekko Jonas. - Ale ja dla niej pracuję. Kto chce się ruszyć, musi przejść przeze mnie. Obróciło się ku niemu pięć zdumionych twarzy. Nikt nie drgnął. Verity zatrzymała się przy Żądzy krwi i popatrzyła na Caitlin, która nie odrywała od niej wzroku. 373 Jayne Ann Krentz - Nie potrzebujesz już tego obrazu. - Co chcesz z nim zrobić? - zapytała malarka mar twym głosem. - Usunąć go z twego życia. Na zawsze.-Verity uniosła nożyk i zaczęła ciąć obraz na paski. W grupie przerażonych kolekcjonerów rozległo się parę okrzyków protestu, ale nikt się nie ośmielił nawet spróbować ją powstrzymać. Verity doszła do wniosku, że są jednak pewne pozytywne strony zatrudniania takich typów jak Jonas. Metodycznie dopełniła dzieła zniszczenia, pracując powoli i starannie. Kiedy z Żądzy krwi pozostała tylko kupka śmieci, zwróciła się do Tavi: - Spal to. Tavi kiwnęła głową i szybko przyklęknęła, żeby po zbierać kawałki zniszczonego obrazu. Zgarnęła wszystko i wybiegła z pokoju. - Niech to cholera! - zawołał rozwścieczony mężczy zna o nazwisku Rossander. - Niech to diabli wezmą. Właśnie zniszczyła pani fortunę. Prawdziwą fortunę. Po winienem... - Dość tego - odezwał się Jonas od drzwi. Rossander, który ruszył ku Verity, zatrzymał się rap townie. Dziewczyna nie zwracała na nich uwagi. Obserwowała Caitlin. - Żądza krwi nie będzie twoim ostatnim obrazem, prawda, Caitlin? Przeszłość jest już za tobą. Teraz możesz zacząć żyć w teraźniejszości i przyszłości. Twarz malarki wyglądała tak, jakby zaczęła się kruszyć założona na nią maska. W jej oczach pojawiła się lśniąca wilgoć. Verity podeszła do niej i przytuliła, a wtedy z oczu wysokiej kobiety wreszcie spłynęły łzy. Nikt się nie poruszył. Parę minut później w drzwiach pojawiła się Tavi. Podeszła do Verity i Caitlin, objęła je ramionami i też się rozpłakała. Delikatnie dotknęła Verity, która unosząc wzrok zobaczyła, że Tavi uśmiecha się przez łzy. 374 Złoty dar - Dziękuję-powiedziała miękko Tavi.-Myślę, że teraz już wszystko będzie dobrze. Verity pokiwała głową ze zrozumieniem. - Aukcja zakończona - oświadczył spokojnie Jonas zmieszanym i rozzłoszczonym kolekcjonerom. - Pora iść do domu. Nikt się z nim nie kłócił. Ł rzy dni później Verity wyszła z kuchni szukając Jonasa. Tym razem miała tego dosyć. W południe, gdy tylko skończył zmywać talerze, zniknął razem z karto nem zawierającym sześć piw, wyjętym zresztą z restau racyjnej lodówki. Doskonale wiedział, że chciała, by jej później pomógł w sprzątaniu szafek. Wyraźnie mu to powiedziała dziś rano. Poza zmywaniem miał przecież robić drobne naprawy i porządki. Verity zdecydowanym krokiem szła do domku ojca. Doskonale wiedziała, gdzie znaleźć obu mężczyzn. I nie pomyliła się. Usadowili się wygodnie na ganku i popijając piwo, czytali. Jej ojciec zatonął w czasopiśmie wędkarskim, a Jonas, nagi do pasa, przerzucał jedyny dziennik wychodzący w Sequence Springs. Żaden z nich nawet nie podniósł wzroku, gdy Verity zatrzymała się u stóp schodów, bojowo podparta pod boki i z ogniem w oczach. - I cóż my tu widzimy? - zapytała. - Trening przed wcześniejszą emeryturą, co? Mam zajęcie dla was obu i dobrze o tym wiecie. Tato, powiedziałeś, że w tym tygo dniu rozmrozisz zamrażarkę. Jak na razie nie podszedłeś do niej na tyle blisko, by zaryzykować odmrożenie ciała. A jeśli chodzi o ciebie, Jonas, to miałeś mi pomóc po sprzątać w szafkach dziś po południu. - Zapomniałem. - Jonas dalej patrzył w gazetę. - Jak cholera! -wściekła się Verity. - Tak jak zapomnia łeś wysłać te listy do muzeów, a doskonale pamiętam, że wczoraj ci mówiłam, żebyś to zrobił. - Kiedyś się tym zajmę - zapewnił ją przerzucając stronę. - Mnie się nie spieszy. Mam już dobrą pracę. Po co 375 Jayne Ann Krentz miałbym ją rzucać i zajmować się robieniem ekspertyz w muzeach? - A co ze świetnym argumentem, że robiąc ekspertyzy korzystałbyś ze swej wiedzy? - warknęła. - Nie wspomi nając już o takim drobiazgu, że jest to znacznie lepiej płatne zajęcie. - Teraz specjalizuję się w zmywaniu i świetnie żyję z tego, co zarabiam. - Nie bądź śmieszny. Ta kłótnia odbywała się już nie po raz pierwszy. A wła ściwie od powrotu z domu Caitlin Evanger trzy dni temu kłócili się bez przerwy. Verity wiedziała w głębi duszy, że to ona sprowokowała każdą z tych utarczek. Nie mogła się powstrzymać. Prowokowała Jonasa i do skonale zdawała sobie z tego sprawę. Ale musiała to robić. Musi się dowiedzieć, kiedy Jonas odejdzie. Łatwiej zmusić go do podjęcia decyzji niż z drżeniem i lękiem czekać, kiedy pewnego dnia oznajmi nagle, że ją opusz cza. Verity nie należała do osób biernie wyczekujących na wyroki losu. - Verity, zostaw go w spokoju - poradził jej bezczelnie Emerson. - Jeszcze się kuruje. Dostał przecież paskudny cios szpadą. Verity zagryzła wargi, natychmiast pełna troski. - Bardzo cię dziś bolało ramię, Jonas? - Powiedzmy, że zwijałem się z bólu, ale zniosłem to po męsku. - Swobodnym ruchem przerzucił stronę gazety zranioną ręką. - Widzisz? A nie mówiłem? - rzucił Emerson. - Skoro tak bardzo cierpisz, to może zamówić wizytę u lekarza? - I tak jestem umówiony jutro na zdjęcie szwów. Nie martw się o to, Verity. - Jonas napił się piwa i z zaintere sowaniem czytał artykuł na ostatniej stronie. - Jeśli cię boli, to zaraz powinieneś iść do lekarza. Zadzwoń ode mnie z biura. Przecież wiesz, że płacę ubezpieczenie za moich pracowników. - Nie sądzę, żeby obejmowało rany zadane szpadą 376 Złoty dar zauważył Emerson. -1 Jonas nie został zraniony podczas pracy w twojej restauracji. - Jeśli nie jest tak źle, by iść z tym do lekarza, to Jonas może równie dobrze pomóc mi przy tych szafkach rzuciła wyniośle Verity. - A jak skończy, może się zabrać do listów. Jest tutaj mnóstwo roboty i mam zamiar dopil nować, żeby została wykonana, bo inaczej... - Bo co inaczej? - zapytał Jonas zza gazety. Jego zupełny brak zainteresowania był kroplą, która przepełniła dzban. Verity, aż gotująca się z niepokoju, frustracji i gniewu, wybuchła wściekłością. - Bo inaczej cię wyrzucę i znajdę sobie kogoś, kto się zna na robocie! - zagroziła z satysfakcją, że do niej należy ostatnie słowo. Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła do swojego domku. - Tego już za wiele. Verity aż się zatrzymała słysząc ton podejrzanie ciche go głosu Jonasa. Zerknęła przez ramię i zobaczyła, że zgniata w dłoni puszkę po piwie i rzuca ją na ziemię. Za nią poleciała gazeta, po czym Jonas wstał powoli. Verity po raz pierwszy poczuła cień wątpliwości. - Czego już za wiele? - spytała agresywnie. Jonas stał na szczycie schodów, wsunął kciuki pod pasek dżinsów. W ciepłym słońcu popołudnia jego nagi tors i wydatne, umięśnione bary wyglądały bardzo potęż nie i męsko. - Grożąc, że mnie zwolnisz, posunęłaś się za daleko, Verity, nawet jak na ciebie. Z kobietą twojego typu męż czyzna musi gdzieś ustalić granicę. - Ruszył wolno po schodach. - Wiele od ciebie zniosłem, panno mądralińska. Tolerowałem karcenie i kazania oraz głupie gadki o po rządnym odżywianiu. Pozwoliłem, byś wpakowała nas w kabałę, z której cudem oboje wyszliśmy cało. Dlatego uważam, że byłem dla ciebie bardzo łagodny i rozpuści łem cię niewąsko. Nie sądzisz, że ją rozpuściłem, Emersonie? - O tak - wymruczał Ames współczująco. - Jak dziado wski bicz. 377 Jayne Ann Krentz - Ale dość tego - ciągnął Jonas, a w jego oczach płonął święty gniew. - Mam dość twojego gderania i złości. Przez cały czas, jak przystało na delikatnego człowieka, jakim jestem, próbowałem się wznieść ponad to. Ale przez ostatnie trzy dni nie sposób z tobą wytrzymać. Zamykasz się tylko wtedy, gdy idziemy do łóżka. Niestety, nie mogę cię tam trzymać dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zaczynam rozumieć, dlaczego kiedyś mężczyźni się sta rali, żeby ich kobiety były w ciąży i bose. - Jonas! - Verity zmierzyła ojca zdumionym spojrze niem. - Pozwalasz mu tak do mnie mówić? - Nie patrz na mnie. - Emerson szeroko rozłożył ręce. - Jestem tylko niewinnym widzem. Jonas ruszył ku niej z wyraźnymi zamiarami. - Posunęłaś się za daleko, gdy zaczęłaś mi grozić wyrzuceniem z pracy. Zawsze solidnie wykonywałem swoje obowiązki, moja pani, więc nie masz do tego podstaw. Verity szybko zrobiła parę kroków do tyłu, zoriento wawszy się za późno, że Jonas w takim nastroju może być niebezpieczny. - Jonas, ani się waż mnie dotknąć. Pracujesz u mnie. Lepiej o tym pamiętaj. Masz słuchać moich poleceń. Teraz właśnie wydaję ci polecenie i natychmiast je wykonaj, bo inaczej... ja... Nie zatrzymał się, dalej szedł ku niej z ostrym wyra zem twarzy. Chyba po raz pierwszy w życiu Verity nie wytrzymała napięcia. Odwróciła się błyskawicznie i rzuciła się do swego domku. Nigdy nie widziała Jonasa w takim hu morze i odwieczny, kobiecy instynkt jej podpowiedział, że jedyny ratunek leży w ucieczce. Powie mu parę słów do słuchu, kiedy już będzie spokojny. Zgniecie go na miazgę! Później. Kiedy będzie można spokojnie do niego podejść. Złapał ją, nim dobiegła do schodów domku. Bezszele stnie zaszedł ją od tyłu i zacisnął dłoń na jednym ramie378 Złoty dar niu. Obrócił ją tak szybko, że straciła równowagę. Nim zdołała ją odzyskać, świat się obrócił do góry nogami i zawisła na szerokim, męskim ramieniu. Zaczęła go okła dać pięściami po plecach. - Jonas, ty łajdaku, uduszę cię za to! - Pierwsza rzecz, której powinny się nauczyć począt kujące tyranki, to nie rzucać gróźb na wiatr - poradził, wchodząc do domku. - Machiavelli bardzo jasno tego dowiódł. Postawił ją na podłodze, usiadł na najbliższym krześle i przerzucił ją sobie przez kolano. - Jonas! Nawet się nie waż! Verity nie mogła uwierzyć, że to dzieje się napraw dę, gdy jego dłoń ciężko wylądowała na pośladku. Obci słe dżinsy, które miała na sobie, były bardzo nikłą ochro ną. Wrzasnęła ze złości i bólu, ale po drugim klapsie spró bowała wbić mu paznokcie w udo i zaczęła kopać na wszystkie strony. Był zupełnie nieczuły na jej obronę i gniewne okrzyki. - A niech cię! Niech cię! - Powiedz mi, dlaczego tak się mnie czepiałaś przez te ostatnie trzy dni - polecił jej między razami. - Powiedz mi, cóż ja takiego zrobiłem, żeby sobie zasłużyć na te obelgi, którymi mnie zasypywałaś? - I tak odejdziesz - oskarżyła go. - Wiem, że odej dziesz. To tylko kwestia czasu. - Cóż więc takiego wyprawiasz? Przyspieszasz mój wyjazd? - Znów ją uderzył. - Tak! - Verity zupełnie straciła cierpliwość i zapamię tale wbiła mu paznokcie w udo. Dosyć już tego! - Auuu! - zawył Jonas. - Ty mała... - Przestał ją bić. Starasz się mnie pozbyć? - Chcę wiedzieć, jaka jest moja sytuacja. Chcę, że byś podjął decyzję. Nie mogę żyć nie wiedząc, co się stanie. - Ale co to ma wspólnego z moim odejściem? Martwisz się, że będziesz musiała szukać pomocy do kuchni? 379 Jayne Ann Krentz - Nie! - pisnęła wściekle. - Nie o to chodzi. Chcę wiedzieć, ile czasu mi zostało z tobą. Kocham cię, ty wielki, głupi, renesansowy łajdaku! - Powtórz - polecił jej niskim głosem. - Powiedziałam, że cię kocham. - Verity zsunęła się z jego kolan i w końcu przyklęknęła przed nim na podło dze. Odrzuciła do tyłu potargane włosy i wstając zmierzy ła go błyszczącymi oczami. - Wiem, że to źle świadczy o mojej inteligencji, ale tak właśnie jest. Nic nie mogę na to poradzić. Ale muszę wiedzieć, kiedy mnie opuścisz. Nie zgadzam się żyć w ciągłym strachu. Nie rozumiesz tego? Może i źle cię traktowałam przez tych parę dni. Chyba prowokowałam cię do walki. Robiłam wszystko, byle tylko oczyścić atmosferę. - Nie przyszło ci do głowy, żeby po prostu zapytać o moje plany? - spytał rozcierając nogę, na której zosta wiła ślady ostrych paznokci. Zmieszana zamrugała powiekami. - Nie - przyznała cicho. - Chyba nie wiedziałam, jak sformułować pytanie. Nie mam dużego doświadczenia w radzeniu sobie z początkiem i końcem związku. To trudne pytanie, Jonas. Może nie chciałam usłyszeć odpo wiedzi. - Jak na podobno inteligentną kobietę, czasami by wasz wyjątkowo głupia. Nigdzie nie jadę. Tak się złożyło, że mi się tu, w Sequence Springs, bardzo podoba, panno Verity Ames. Bóg jeden wie dlaczego, skoro w mojej obecnej pracy dotykają mnie wszystkie nieszczęścia, od niskich płac po niemiłego szefa. Ale tym zajmiemy się później. Teraz musimy wyjaśnić coś innego. Powiedzia łaś, że mnie kochasz? Verity przełknęła ślinę. - No, tak. - Uznała, że wymknęło się jej to pod wpły wem impulsu, nastroju chwili. Nie miała zamiaru powie dzieć tego tak wprost. Przez to zbyt się odsłoniła i uznała, że bardzo jej się to nie podoba. Zwłaszcza wobec tego mężczyzny. Ale już nie ma wyboru. Jonas zmierzył ją badawczym spojrzeniem. 380 Złoty dar - Co takiego? Już mnie nie uważasz za nieodpowie dzialnego, niegodnego zaufania i nie do przyjęcia? Verity zaczerwieniła się i instynktownie zasłoniła po śladki dłońmi. - Znam cię teraz znacznie lepiej niż w chwili, gdy to mówiłam. Zawierzyłabym ci własne życie - stwierdziła po prostu. -A nawet już ci je powierzyłam. To prawda, że od czasu do czasu mnie złościsz. Za mało się przejmujesz pewnymi sprawami, włączając w to twoją karierę. Ale teraz wiem, że jeśli się do czegoś zobowiążesz, to dotrzy masz słowa. - A jeśli powiem, że zamierzam zostać tu, w Seąuence Springs, to mi uwierzysz? - zapytał łagodniejszym tonem. Ostrożnie skinęła głową, a w jej sercu powoli rodziła się nadzieja. - Ale bałam się zapytać, żebyś mi nie powiedział, że musisz odejść. Jeśli nawet nie teraz, to wkrótce. Nie chciałam tego usłyszeć. Ale część mego serca domagała się prawdy. Nie zniosę niepewności. Jonas przestał rozcierać udo i oparł łokcie na kolanach. Zaplótł palce i umieścił na nich podbródek. Przyglądał się jej z uwagą złotymi, zamyślonymi oczami. - A więc zaczęłaś mnie prowokować, by zobaczyć, co się stanie, gdy wreszcie nastąpi wybuch. No to się dowie działaś, co? - Nie. Za moje trudy dostałam tylko lanie. To żadna odpowiedź. - Wstała i podeszła do okna. jonas poszedł za nią i stanął obok. - To nie było lanie. To był objaw wielkiego, męskiego niezadowolenia. A poza tym wyrównaliśmy rachunki. Chyba nigdy nie będę chodził normalnie. Zraniłaś mnie w nogę. - Zasłużyłeś sobie. - Nigdy ci nie zrobię krzywdy i ty dobrze o tym wiesz. - Położył dłonie na jej ramionach i przyciągnął ku sobie. Wtulił twarz w jej potargane włosy. - Wiesz to teraz, prawda? - Tak - przyznała z wahaniem. To była prawda. Już 381 Jayne Ann Krentz nigdy nie będzie się musiała bać tego mężczyzny. Dał jej niedawno dowód, że jest gotów walczyć o nią na śmierć i życie. - Nigdzie się nie wybieram, mały tyranie. Tylko wy buch bomby atomowej mógłby mnie od ciebie oderwać. Potrzebuję ciebie, chcę ciebie i parę dni temu przyszło mi do głowy, że się w tobie zakochałem. Powinnaś była to zauważyć przede mną. Tak doskonale znasz się na moim charakterze. - Och, Jonas. - Odwróciła się w jego ramionach, a oczy jej płonęły. - Mówisz poważnie? Kochasz mnie? - Przecież tak powiedziałem, prawda? Uśmiech ulgi aż drgał na jej ustach. - W takim razie mówisz poważnie - szepnęła. Schowa ła twarz na jego ramieniu. - Przecież byś mi nie skłamał. - Nie mógłbym ci skłamać - odparł cicho. - Jesteśmy ze sobą związani, ty i ja, w bardzo szczególny sposób. Może to coś, co nas trzyma razem w psychicznym kory tarzu, spaja nas i na zewnątrz. Może właśnie dlatego tak mocno cię zapragnąłem, gdy cię po raz pierwszy ujrza łem. Może właśnie dlatego przejechałem parę tysięcy mil, żeby cię znaleźć. - Ale czy sądzisz, że nasze psychiczne powiązanie stanowi dostatecznie silną podstawę do budowy związ ku? - spytała z wahaniem. - Wydaje mi się, że stwarza znacznie silniejszą bazę, niż ma wiele innych związków. -Wsunął palce w jej włosy. - Poza tym my nie mamy ,,związku", tylko jesteśmy w sobie zakochani. - Ale czy to prawdziwa miłość? - naciskała konsekwen tnie Verity. - Wierzę ci, kiedy mówisz, że się we mnie zakochałeś, ale może źle rozumiesz poczucie psychicz nego powiązania ze mną. Może nie ma określenia na ten rodzaj więzi, dlatego chcesz ją nazwać miłością, gdy tymczasem... Och... Końcówka jej wykładu na temat istoty miłości zamarła pod mocnymi ustami Jonasa. Całował ją tak długo, aż stała się miękka i uległa w jego ramionach. Potem całował 382 Złoty dar ją coraz delikatniej, aż jego usta ledwie dotykały jej warg. Zaczął mówić łagodnym szeptem: Pani moja zbyt długo składała przysięgi, Iż mąż jej żaden nie pojmie, ani też ją złamie. Lecz jam wyrwał ciernie, co sekretu strzegły, ...Skarb posiadłem, odniosłem zwycięstwo. Teraz, mniemam, czas nadszedł, aby moja Pani Zaznała smaku cudownej niewoli. - Skąd ty bierzesz te kunsztowne, renesansowe wier sze, które ciągle cytujesz? - spytała Verity, z zachwytem obejmując go w pasie. Jonas śmiał się z pełnym satysfakcji triumfem, biorąc ją na ręce i niosąc do sypialni. - Wymyślam na poczekaniu - odpowiedział. - Tego się obawiałam. Przyciągnęła jego głowę do swojej, żeby móc go poca łować z całym oddaniem, na jakie zasługiwał.