8302
Szczegóły |
Tytuł |
8302 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8302 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8302 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8302 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Roger Zelazny
�Korytarz Luster�
A� do chwili, gdy wpadli�my w zasadzk� za�o�on� przez p� tuzina zb�j�w,
nie wiedzieli�my, �e nast�pi�a w nas przemiana.
Noc sp�dzili�my w Ta�cz�cych G�rach, gdzie wraz z Shaskiem by�em
�wiadkiem osobliwej gry mi�dzy Dworkinem a Suhuyem. S�ysza�em wprawdzie
dziwaczne opowie�ci o tym, co przytrafi�o si� ludziom, kt�rzy sp�dzili noc
w tamtym miejscu, ale, do licha, wtedy nie mia�em �adnego wyboru. Nadesz�a
burza, ja by�em zm�czony, a m�j wierzchowiec zamieni� si� w pos�g. Nie
wiem, jak potoczy�a si� gra, ale mylnie wspomniano, �e by�em jej
uczestnikiem, co wci�� budzi moje najwi�ksze zdumienie.
Nast�pnego ranka b��kitny rumak Shask i ja przekroczyli�my Granic� Cienia
dziel�c� Amber od Chaosu. Shask by� wierzchowcem cienia i m�j syn, Merlin,
wynalaz� go dla mnie w kr�lewskich stajniach Dworc�w. W tej chwili Shask
przybra� posta� olbrzymiej, niebieskiej jaszczurki. Umilaj�c sobie czas
podr�y, wsp�lnie �piewali�my pie�ni pochodz�ce z r�nych czas�w i miejsc.
Zza otaczaj�cych szlak ska� wynurzy�o si� dw�ch m�czyzn z wycelowanymi w
nas kuszami. Pojawi�o si� te� dw�ch innych � jeden ze zwyk�ym �ukiem,
drugi z imponuj�co wygl�daj�cym mieczem, niew�tpliwe skradzionym, bior�c
pod uwag� profesj� uprawian� przez tych ludzi.
-St�jcie, a nie spotka was �adna krzywda! � odezwa� si� ten z mieczem.
�ci�gn��em cugle.
-Je�li chodzi o pieni�dze � o�wiadczy�em � to jestem chwilowo kompletnie
sp�ukany, a w�tpi�, by kt�ry� z was m�g� albo chcia� dosiada� mego
wierzchowca.
-Mo�e tak, mo�e nie � odburkn� przyw�dca. � Czasy s� tak ci�kie, i tak
trudno jest utrzyma� si� przy �yciu, �e bierzemy wszystko, co wpada nam w
r�ce.
-To nie najlepszy pomys� zostawi� cz�owieka bez niczego � powiedzia�em. �
Niekt�rzy ludzie mog� si� obrazi�.
-I dlatego wi�kszo�� z nich ju� st�d nie odchodzi.
-Brzmi to jak wyrok �mierci.
Wzruszy� ramionami.
-Masz pi�kny miecz � stwierdzi�. � Czy mog� go obejrze�?
-To bardzo z�y pomys� � odpar�em.
Dlaczego?
-Je�li wyci�gn� go z pochwy, m�g�bym ci� zabi�.
Wybuchn� �miechem.
-Wyci�gniemy go z twego cia�a � powiedzia�, rozgl�daj�c si� w prawo i
lewo.
-Mo�e � odrzek�em.
-Poka� go.
-Skoro si� nalegasz.
Wyrwa�em Grayswandira z pochwy. Bro� wyda�a �piewny ton. Zatoczy�em ni�
wdzi�czny �uk i oczy przeciwnika rozszerzy�y si� z os�upienia, kiedy
klinga wymierzonym torem zbli�a�a si� do jego szyi. Zatoczy� �uk swoim
mieczem, podczas gdy ostrze mojego przesz�o mu przez kark. Ci�� Shaska w
grzbiet. Ani jego cios, ani m�j nie wyrz�dzi�y nikomu krzywdy.
-Jeste� czarnoksi�nikiem? � zapyta�, a ja w odpowiedzi zada�em cios,
kt�ry odci��by mu ramie.
Ale ostrze nieszkodliwie przenikn�o przez jego cia�o.
-Nie takim, kt�ry potrafi robi� takie rzeczy. A ty?
-Tez nie � odpar� i ponownie uderzy� � Co si� dzieje?
Wsun��em Grayswandira do pochwy.
-Nic � odpar�em. � A teraz id�cie zaczepia� innych.
�ci�gn��em cugle i Shask ruszy� drog�.
-Zastrzelcie go! � wrzasn� przyw�dca.
M�czy�nie po obu stronach spu�ciwszy ci�ciwy, podobnie jak uczyni� to
cz�owiek przede mn�. Strza�y przesz�y przez Shaska, zabijaj�c lub rani�c
trzech ludzi stoj�cych po moich przeciwnych stronach.
Grot stoj�cego przede mn� napastnika przeszed� g�adko przez mnie, nie
czyni�c mi �adnej szkody ani nie sprawiaj�c b�lu. Kolejny cios miecza
pierwszego przeciwnika te� nie odni�s� skutku.
-Jed� dalej � powiedzia�em.
Shask pos�usznie zastosowa� si� do polecenia i ruszyli�my przed siebie,
nie zwracaj�c uwagi na przekle�stwa zab�jc�w.
-Najwyra�niej znale�li�my si� w osobliwej sytuacji � zauwa�y�em.
Zwierze skin�o �bem.
-Ale przynajmniej unikn�li�my k�opot�w � doda�em.
-Zabawne, s�dzi�em, �e w�a�nie bardzo lubisz k�opoty � odrzek� Shask.
Zachichota�em.
-Mo�e. A mo�e nie � mrukn��em. � Zastanawiam si�, jak d�ugo b�dzie trwa�
ten czar.
-Mo�e trzeba go przerwa�?
-Do diaska. Z tym zawsze s� problemy.
-Lepsze to, ni� by� niematerialnym.
-To prawda.
-Z pewno�ci� znajdziemy kogo� w Amberze, kto b�dzie wiedzia�, co z tym
zrobi�.
-Mam nadziej�.
Kontynuowali�my podr�, ale do ko�ca dnia nikogo ju� nie spotkali�my. Gdy
podczas biwaku, otulony opo�cz�, le�a�em na go�ej ziemi, w plecy bole�nie
wrzyna�y mi si� kamienie. Dlaczego je czu�em, skoro nie czu�em ani klingi
miecza, ani strza� przenikaj�cych me cia�o? By�o zbyt p�no, by pyta� o to
Shaska, poniewa� wierzchowiec zamieni� si� ju� na noc w kamie�.
Ziewn��em i przeci�gn��em si�. Do po�owy wysnu�em z pochwy Grayswandira i
pod palcami poczu�em normalne ostrze. Ponownie schowa�em bro� i zapad�em w
sen.
Po porannych ablucjach ruszyli�my w drog�. Shask, podobnie jak wi�kszo��
rumak�w z Amberu, nie�le znosi� piekielny rajd. Na sw�j spos�b nawet
lepiej. Przemierzali�my zmieniaj�c� si� dziko okolic�. Wybiega�em my�lami
do Amberu i wraca�em pami�ci� do czas�w, kiedy by�em wi�niem w Dworcach.
Dzi�ki medytacjom niebywale wyostrzy�em swe zmys�y i by�em ciekaw, czy to
w�a�nie owe �wiczenia czy te� inne osobliwe praktyki, kt�re zacz��em
uprawia�, wzmog�y moj� niedotykalno��. S�dzi�em, �e mog�y mie� w tym jaki�
udzia�, ale czu�em zarazem, �e g��wnym darczy�c� w tym wzgl�dzie by�y
Ta�cz�ce G�ry.
-Zastanawia�em si�, co to znaczy i sk�d pochodzi? � powiedzia�em na g�os.
-Za�o�� si�, �e sprokurowa�a to specjalnie dla ciebie twoja ojczyzna �
odrzek� Shask.
-Dlaczego tak s�dzisz?
-Podczas naszej w�dr�wki opowiada�e� mi o swej rodzinie. Na twoim miejscu
nie dowierza�bym im.
-Tamte czasy to przesz�o��.
-Kto wie, co wydarzy�o si� tam pod twoj� nieobecno��? Starych nawyk�w
nie�atwo si� pozby�.
-�eby co� takiego uczyni�, trzeba mie� motywy.
-Przecie� wiesz, �e jeden z nich ma je bardzo silne.
-Zapewne. Ale to ma�o prawdopodobne. Od jakiego� czasu nie by�o mnie w
domu, a tylko niekt�rzy wiedz�, �e odzyska�em ju� wolno��.
-Zatem zapytaj tych niekt�rych.
-Zobaczymy.
-Chc� ci tylko pom�c.
-I dalej pomagaj. Jakie s� twoje plany, gdy dotrzemy ju� do Amberu?
-Nie mam jeszcze pomys�u. Dot�d by�em kim� w rodzaju w�drowca.
Roze�mia�em si�.
-Jeste� zwierz�ciem, o takim samym sercu jak ja. Tw�j sentyment w tym
wzgl�dzie w niczym nie przypomina zwierz�cych uczu�. Jak ci si� odwdzi�cz�
za transport, jakiego mi udzieli�e�?
-Nie spiesz si�. Odnosz� wra�enie, �e tym zajm� si� Mojry.
-Niech wi�c tak zostanie. A tymczasem, je�li tylko przyjedzie ci do g�owy
jaki� ciekawy pomys�, natychmiast mi o nim powiedz.
-Lordzie Crowinie, s�u�y� ci pomoc� to przywilej. I niech tak ju� b�dzie.
-W porz�dku. Dzi�ki.
Mijali�my cie� za cieniem. S�o�ca cofa�y si�, a z przepi�knego nieba
spada�y na nas burze. Lekcewa�yli�my noce, kt�re mniej zr�czne i pomys�owe
stworzenia ni� nasza dw�jka, mog�y wp�dzi� w potrzask. O zmierzchu
rozbijali�my ob�z i zjadali�my wieczorny posi�ek. P�niej Shask zamienia�
si� w kamie�. Tej nocy nic ju� nas nie zaatakowa�o, a sny mia�em takie, �e
nie warto ich by�o �ni�.
Nast�pnego dnia wyruszyli�my bardzo wcze�nie. Stosowa�em wszystkie znane
mi sztuczki, by jak najbardziej skr�ci� nasz�, wiod�c� przez Cie� drog� do
domu. Dom� Mimo k��liwych uwag Shaska na temat moich krewnych cieszy�em
si�, �e do niego wracam. Nie zdawa�em sobie dot�d sprawy z tego, jak
bardzo potrafi� t�skni� za Amberem. Wielokrotnie go opuszcza�em i za
ka�dym razem mia�em tylko bardzo mgliste poj�cie, kiedy wr�c�. Ale
wi�zienie w Dworcach by�o ostatnim miejscem, gdzie mo�na by�o snu� domys�y
o terminie powrotu.
Rwali�my zatem do przodu, gnali�my przez r�wniny, ogniska w g�rach, w
g��bokich w�wozach rzeki. Tego wieczoru poczu�em, �e zaczyna si� op�r,
op�r, jaki zawsze pojawia si�, ilekro� wkraczasz do Cieni le��cych blisko
Amberu. Pr�bowa�em go zwalczy�, ale nie wysz�a mi ta sztuka. Noc
sp�dzili�my w pobli�u miejsca, gdzie kiedy� bieg�a Czarna Droga. Teraz nie
by�o po niej �ladu.
Nast�pnego dnia posuwali�my si� wolniej, ale pojawia�y si� coraz g��bsze i
g��bsze, znajome cienie. Kolejn� noc sp�dzili�my w Ardenie, lecz Julian
nas nie znalaz�. Ale �ni�o mi si� granie jego my�liwskiego rogu; a mo�e
te� przez sen naprawd� s�ysza�em go w oddali. Chocia� jego ton cz�sto
stanowi� preludium �mierci i zniszczenia, jednak mnie nape�nia� serce
nostalgi�. W ko�cu by�em blisko domu.
Nast�pnego ranka obudzi�em si� przed wschodem s�o�ca. Shask wci�� jeszcze
mia� posta� niebieskiej jaszczurki i le�a� zwini�ty pod gigantycznym
drzewem. Zaparzy�em herbat� i zjad�em jab�ko. Ko�czy�a si� nam �ywno��,
ale niebawem mieli�my wjecha� w okolice, gdzie jedzenia b�dzie pod
dostatkiem.
Gdy na niebie pojawi�o si� s�o�ce, Shask powoli rozwin� i wyprostowa�
gadzie cia�o. Nakarmi�em go resztk� jab�ek i zebra�em sw�j dobytek.
Podr�owali�my d�ugi i powoli, poniewa� droga ostro pi�a si� pod g�r�.
Podczas pierwszego odpoczynku poprosi�em Shaska, by przyj�� posta�
wierzchowca on pos�usznie spe�ni� moj� pro�b�. Najwyra�niej nie robi�o to
dla� r�nicy, wiec poprosi�em jeszcze, by pozosta� ju� w takiej postaci.
Pragn��em zaprezentowa� jego urod� w takim w�a�nie kszta�cie.
-Czy po dotarciu na miejsce, chcesz natychmiast wraca�? � zapyta�em.
-O tym w�a�nie zamierza�em z tob� pom�wi� � odrzek�. � W Dworcach
wszystkie sprawy zwolni�y, a ja nie jestem wierzchowcem wyznaczonym dla
kogo� konkretnego.
-O?
-B�dziesz potrzebowa� dobrego rumaka, lordzie Corwinie.
-Tak, to oczywiste.
-Chcia�bym ubiega� si� o t� posad�, na czas nieokre�lony.
-B�d� zaszczycony � odrzek�em. � Jeste� bardzo wyj�tkowy.
-Tak, jestem.
Jeszcze tego samego popo�udnia wspi�li�my si� na wierzcho�ek Kolviru i w
niewiele godzin p�niej wjechali�my na teren Pa�acu Amber. Znalaz�em dla
Shaska dobry boks, oporz�dzi�em wierzchowca, nakarmi�em i zostawi�em, by
zn�w zmieni� si� w kamie� i odpocz��. Znalaz�em odpowiedni� tabliczk�,
wyry�em na niej imi� Shaska i swoje, a nast�pnie przymocowa�em j� do drzwi
boksu.
-Zobaczymy si� p�niej � powiedzia�em.
-W ka�dej chwili, lordzie. W ka�dej chwili.
Opu�ci�em stajnie i ruszy�em do pa�acu. By� wilgotny, pochmurny dzie�, od
morza nadci�ga� ch�odny wiatr. Jak dot�d nikt jeszcze nie spostrzeg�
mojego powrotu.
Wst�pi�em do kuchni, gdzie pracowa�a nowa s�u�ba. Nikt mnie nie rozpozna�,
ale z pewno�ci� wzi�to mnie za sta�ego rezydenta Pa�acu. W ka�dym razie z
nale�ytym szacunkiem odpowiedziano na moje powitanie i nie protestowano,
gdy wsuwa�em do kieszeni kilka owoc�w. S�u�ba spyta�a, czy �ycz� sobie
posi�ek do komnat. Odpowiedzia�em �tak� i poprosi�em o butelk� wina oraz
kurczaka. Pe�ni�ca tego popo�udnia obowi�zki szefowej rudow�osa kobieta o
imieniu Clare, zacz�a mi si� bacznie przygl�da�, a jej wzrok spocz�� nie
raz na srebrnej r�y na mej opo�czy. Ale ja nie chcia�em jeszcze zdradza�
swej to�samo�ci. S�dzi�em, �e mog�oby to by� niebezpieczne. Wola�em
jeszcze kilka godzin odczeka�. Opr�cz tego chcia�em w spokoju wypocz�� i w
samotno�ci ponapawa� si� powrotem do domu.
Powiedzia�em �dzi�kuj� i skierowa�em si� do swoich komnat.
Poszed�em kuchennymi schodami, kt�rych u�ywa�a zar�wno s�u�ba, by sw�
obecno�ci� nie zak��ca� spokoju mieszka�com Pa�acu, ora my, gdy chcieli�my
ukradkiem wymkn�� si� z domu lub niepostrze�enie do niego wr�ci�.
W po�owie schod�w zatrzyma�y mnie tam porozstawiane tam koz�y do ci�cia
drewna. Dalsz� drog� blokowa�y stosy narz�dzi, nigdzie nie by�o wida�
robotnik�w, i nie wiedzia�em, czy tylko zrezygnowano z tej cz�ci starych
schod�w, czy tez mia�a na to wp�yw jak�� inna si�a.
Wr�ci�em skr�tem do frontowych drzwi i zacz��em si� wspina� po rozleg�ych
schodach. Po drodze zauwa�y�em, �e w pa�acu trwaj� prace remontowe
zakrojone na szerok� skal�. Wymieniano ca�e �ciany i wielkie partie
posadzek. Liczne pokoje sta�y otworem, a ja spieszy�em si�, by sprawdzi�,
czy i w moich komnatach prowadzone s� jakie� roboty.
Na szcz�cie pokoje zosta�y nietkni�te. Mia�em w�a�nie przekroczy� pr�g,
kiedy zza za�omu muru wy�oni� si� wielki rudow�osy jegomo�� i na m�j widok
ruszy� szybko w moj� stron�. Wzruszy�em ramionami. By� to jaki� wizytuj�cy
dygnitarz, bez w�tpienia�
-Corwinie! � zawo�a�. � Co ty tu robisz?
Kiedy si� zbli�a� zauwa�y�em, �e bacznie mi si� przygl�da. Potraktowa�em
go tak samo.
-Chyba nie mieli�my jeszcze przyjemno�ci�- zacz��em.
-Och, daj spok�j � odrzek�. � Zaskoczy�e� mnie. S�dzi�em, �e jeste� przy
swym Wzorcu i �57 CHEVY.
Potrz�sn��em g�ow�.
-Nie jestem pewien, czy ci� rozumiem � odpar�em.
Zmru�y� oczy.
-Nie jeste� upiorem Wzorca? � zapyta�.
-Kiedy Merlin doprowadzi� do tego, i� wypuszczono mnie z Dworc�w, co� o
nich wspomnia� � rzek�em. � Ale nigdy �adnego z nich nie spotka�em.
Podwin��em lewy r�kaw.
� Zadra�nij mnie, a przekonasz si�, �e krwawi� � doda�em.
Gdy patrzy� mi na rami�, jego wzrok najwyra�niej spowa�nia�. Zrozumia�em,
�e naprawd� chce to zrobi�.
-W porz�dku � mrukn�. � Lekkie naci�cie. Dla pewno�ci.
-Wci�� nie wiem, z kim mam przyjemno�� rozmawia� � powiedzia�em.
Z�o�y� g��boki uk�on.
-Prosz� o wybaczenie. Jestem Luke z Kashfy, zanaym te� jako Rinaldo
Pierwszy, kr�lem. Je�li jeste� tym, za kogo si� podajesz, to masz przed
sob� w�asnego bratanka. Moim ojcem jest tw�j brat, Brand.
Obrzuci�em jego twarz baczny spojrzeniem i tym razem dostrzeg�em rodzinne
podobie�stwo. Wyci�gn��em r�k�.
-Zr�b to � rzek�em.
-M�wisz powa�nie?
-�miertelnie powa�nie.
Wyci�gn�� zza pasa d�ugi, my�liwski n� i popatrzy� mi w oczy. Skin��em
g�ow�. Kiedy nak�u� mi przedrami�, nic si� nie wydarzy�o; to znaczy nie
wydarzy�o si� nic, czego pragn�li�my lub czego nale�a�o si� spodziewa�.
Czubek no�a zag��bi� si� w sk�r� na g��boko�� p�tora centymetra.
Przeci�gn�� ostrzem wzd�u� ramienia. Nie pojawi�a si� kropla krwi.
Spr�bowa� ponownie. Bez skutku.
-Do licha � mrukn�. � Nie rozumiem. Gdyby� by� upiorem Wzorca, pojawi�o by
si� przynajmniej migotanie. A na tobie nie ma najmniejszego �ladu.
-Mo�esz da� mi ten n�? � Zapyta�em.
-Oczywi�cie.
D�ug� chwil� �ciska�em go w d�oni i uwa�nie studiowa�em ostrze. Nast�pnie
wbi�em stal w przedrami� i przeci�gn��em kling� jakie� dwa centymetry. Tym
razem krew pop�yn�a.
-Niech mnie diabli! � odezwa� si� Luke. � Co si� dzieje?
-S�dz�, �e to zakl�cie, jakie na mnie rzucono, gdy niedawno sp�dzi�em noc
w Ta�cz�cych G�rach � wyja�ni�em.
-Hmmm � zafrasowa� si� Luke. � Nigdy nie mia�em przyjemno�ci tam si�
znale��, ale s�ysza�em wiele historii o tym miejscu. Nie znam prostych
sposob�w, by prze�amywa� jego czary. M�j pok�j znajduje si� po drugiej
stronie pa�acu. � Wskaza� kierunek po�udniowy. � Gdyby� do mnie wst�pi�,
zobaczy�bym, co da si� zrobi�. Z moim ojcem i matk�, Jasr�, studiowa�em
magi� Chaosu.
Wzruszy�em ramionami.
-A ja mieszkam tutaj � odrzek�em. � Za chwil� dostarcz� mi flaszk� wina i
kurczaka. Spo�yjmy wsp�lnie posi�ek i spr�bujmy postawi� diagnoz�.
U�miechn�� si�.
-To najlepsza propozycja, jak� mi dzi� z�o�ono. Ale pozw�l, �e na chwil�
wr�c� do siebie i przynios� stosowne akcesoria.
-Zgoda. Ale p�jd� z tob�, abym w razie czego wiedzia�, jak do ciebie
trafi�.
Skin� g�ow� i odwr�ci� si�.
Skr�ciwszy za r�g ruszyli�my z zachodu na wsch�d, min�li�my apartamenty
Flory i skierowali�my si� w stron� kwater przeznaczonych dla lepszych
go�ci. Luke zatrzyma� si� przed jednym z pokoi, si�gn� do kieszeni,
zapewne po klucz i nieoczekiwanie znieruchomia�.
-Eee...Corwinie?
-S�ucham?
-Te dwa ogromne �wieczniki w kszta�cie kobry � powiedzia� wskazuj�c w g��b
korytarza � s� z br�zu, prawda?
-Najprawdopodobniej. O co chodzi?
-S�dzi�em, �e stanowi� jedynie ozdob� korytarza.
-Bo stanowi�.
-Gdy ostatnio je widzia�em, otacza�y je niewielkie malowid�a i ozdobne
tkaniny.
-Z tego co pami�tam, tak � odrzek�em.
-Wydaje si�, �e teraz miedzy nimi ci�gnie si� korytarz.
-Nie, niemo�liwe. W�a�ciwe przej�cie znajduje si� kawa�ek dalej� -
zacz��em.
Zamilk�em, gdy� naraz poj��em. Ruszy�em szybko w tamt� stron�.
-O co chodzi? � zapyta� Luke.
-Wzywa mnie � odpar�em. � Musze tam p�j�� i dowiedzie� si�, czego ode mnie
chce.
-Ale kto?
-Korytarz Luster. Pojawia si� i znika. Czasami bywa bardzo u�yteczny,
czasami osobie kt�r� wzywa daje tylko niejasne i m�tne przekazy.
-Wzywa nas obu, czy tylko ciebie? � chcia� wiedzie� Luke.
-Nie wiem. Czuj� tylko, �e mnie wo�a, podobnie jak zdarza�o si� to ju� w
przesz�o�ci. Chod� ze mn�. Mo�e i ty odniesiesz z tego jak�� korzy��.
-Czy s�ysza�e�, by kiedykolwiek wzywa� dw�ch ludzi jednocze�nie?
-Nie, ale zawsze kiedy� musi by� ten pierwszy raz.
Luke powoli pokiwa� g�ow�.
-Do licha, id� z tob� � mrukn�.
Podeszli�my do w�y i weszli�my do �rodka. Wzd�u� �ciany p�on�y �wiece, a
same �ciany l�ni�y bezlikiem pozawieszanych na nich zwierciade�. Da�em
krok do przodu. To samo zrobi� trzymaj�cy si� mej lewej strony Luke.
Ramy luster mia�y wszelkie mo�liwe kszta�ty, jakie mo�na by�o sobie
wyobrazi�. Posuwa�em si� powoli obserwuj�c bacznie zwierciad�a. Poleci�em
Luke�owi, by czyni� to samo. Przez kilka pierwszych krok�w zwierciad�a
odbija�y wiernie obrazy zwyk�ego �wiata. Nieoczekiwanie Luke zesztywnia� i
stan�� jak wryty. Spogl�da� w lewo.
-Mamo! � powiedzia� gwa�townie.
W lustrze o ramie wykonanej z za�niedzia�ej miedzi i przedstawiaj�cej
Ouroborosa pojawi�o si� odbicie pi�knej, rudow�osej kobiety.
U�miecha�a si�.
-Jestem bardzo rada z tego, �e uczyni�e� w�a�ciw� rzecz, jak� by�o obj�cie
tronu � powiedzia�a.
-Naprawd�? � odpar� pytaniem Luke.
-Oczywi�cie.
-My�l�, �e jeste� szalona. Przecie� to ty chcia�a� zasi��� na tronie.
-Chcia�am, ale ci przekl�ci Kashfanie nigdy mnie nie doceniali. Osi�gn�am
Spok�j i czuj�, �e przez kilka lat dokona�am tu wielu odkry�i jest tu
wiele sentymentalnych pami�tek. Tak zatem, jak d�ugo Kashfa nale�y do
rodziny, chc�, aby� wiedzia�, �e jestem z tego bardzo zadowolona.
-C�eee� Ciesz� si�, �e mi to m�wisz mamo. Bardzo si� ciesz�. B�d� si�
tego trzyma�.
-Tak, trzymaj si� � odrzek�a i znikn�a.
Luke odwr�ci� si� w moj� stron�, na ustach igra� mu ironiczny u�mieszek.
-To jeden z nielicznych przypadk�w w mym �yciu, kiedy zaaprobowa�a to, co
zrobi�em � o�wiadczy�. � Niew�tpliwie kierowa�y ni� z�e motywy, niemniej�
jak bardzo jest to rzeczywiste? Co dok�adnie widzieli�my? Czy by� to
�wiadomy kontakt z jej strony? Czy�?
-Tu wszystko jest prawdziwe � powiedzia�em. � Nie wiem jak ani dlaczego,
ani te� jaka ich cz�c jest tu na[prawd� obecna. Mog� by� wystylizowani,
surrealistyczne, mog� ci� nawet wch�on��. Ale na sw�j spos�b s� prawdziwi.
To wszystko wiem� jasna cholera!
W olbrzymim lustrze w z�oconej ramie, znajduj�cym si� po mej prawej
stronie, pojawi�o si� pos�pne oblicze mego ojca, Oberona. Da�em krok w
jego stron�.
-Corwinie � odezwa� si�. � By�e� moim wybra�cem, ale ty zawsze potrafi�e�
znale�� spos�b, by mnie rozczarowa�.
-To prze�om � odpar�em.
-Masz racj�. I nikt po tych wszystkich latach nie powinien rozmawia� z
tob� jak z dzieckiem. Dokonywa�e� wybor�w. Wiele z nich napawa�o mnie
dum�. Zachowa�e� si� m�nie.
-C�, dzi�kuj� panie.
-Rozkazuje ci niezw�ocznie wykona� jedn� rzecz.
-Jak�?
-Wyci�gnij sztylet i d�gnij nim Luke�a.
Popatrzy�em na ojca rozwartymi ze zdumienia oczyma.
-Nie � powiedzia�em.
-Corwnie � odezwa� si� Luke. � B�dzie to to samo, co pr�ba udowodnienia,
�e nie jeste� upiorem Wzorca.
-Ale� mnie nie obchodzi, czy jeste� upiorem Wzorca � odrzek�em. � Nic to
dla mnie nie znaczy.
-To nie tak � przerwa� mi Oberon. � Chodzi tu o co� innego.
-Wi�c o co?
-�atwiej to pokaza�, ni� powiedzie� � burkn�� Oberon.
Luke wzruszy� ramionami.
-Skalecz mnie � powiedzia�. � Wielka rzecz!
Z pochwy przy bucie wyj��em sztylet. Luke podci�gn� r�kaw i poda� mi
rami�. Uderzy�em lekko.
Klinga przesz�a przez r�k� jak przez dym.
-Do licha! � mrukn�� Luke. � To staje si� zara�liwe!
-Nie! � sprzeciwi� si� Oberon. � To bardzo konkretna rzecz.
-Tak m�wisz? � zainteresowa� si� Luke.
-Wyci�gnij, prosz�, sw�j miecz.
Luke skin� g�ow� i wyszarpn� z pochwy znajomo wygl�daj�c� bro�. Klinga
wyda�a wysoki, przenikliwy, �a�obny d�wi�k, kt�ry sprawi�, �e p�omienie
�wiec gwa�townie zamigota�y, a ja od razu rozpozna�em miecz� bro� mego
brata, Branda. Werewindle.
-Wiele czasu up�yn�o od chwili, gdy widzia�em go po raz ostatni �
odezwa�em si� a d�wi�k nie milk�.
-Luke, zadra�nij, prosz�, Corwina swym mieczem.
Luke popatrzy� mi w oczy, a ja skin��em g�ow�. Uni�s� ostrze i wbi� mi je
w rami�. Pop�yn�a krew.
-Corwinie�gdyby� teraz z kolei ty�-odezwa� si� Oberon.
Wysun��em z pochwy Grayswandira, kt�ry te� rozpocz�� d�wi�czn�, bojow�
pie��pie��, jak� s�ysza�em w przesz�o�ci jedynie podczas najwi�kszych
bitew. Dwa po��czone ze sob� tony tworzy�y straszliwy duet.
-Tnij Luke�a � rozkaza� Oberon.
Luke skin� potakuj�co g�ow�, a ja Grayswandirem rozci��em mu przedrami�.
Pojawi�a si� nabiegaj�ca szybko krwi� linia. D�wi�ki wydawane przez nasze
brzeszczoty wznosi�y si� i opada�y. Schowa�em miecz, aby uciszy� jego
kling�. To samo z Werewindlem zrobi� Luke.
-Dostali�my jaka� lekcj� � odezwa� si�. � Ale niech mnie piek�o poch�onie,
je�li rozumiem, o co w tym chodzi.
-Te miecze to brat i siostra, i oba maj� magiczn� moc � odezwa� si�
Oberon. � Tak naprawd� maj� wsp�lny, wielki sekret. Powiedz mu, Corwine.
-TO niebezpieczny sekret, panie.
-Nadszed� czas, by go wyjawi�. M�w.
-Dobrze � odpar�em. � We wczesnych czasach stworzenia bogowie mieli wiele
pier�cieni, kt�re ich championi wykorzystywali do stabilizacji Cienia.
-Wiem o tym � powiedzia� Luke. � Merlin ma spikarda.
-To prawda � przyzna�em. � Ka�dy z nich posiada� moc wch�aniania wielu
�r�de� w wielu cieniach. Wszystkie by�y inne.
-Tak twierdzi� Merlin.
-Nasze zosta�y zamienione w miecze i tak ju� zosta�o.
-Aha � mrukn�� Luke. � Co wiesz?
-Co wnioskujecie z faktu, �e mog� wyrz�dzi� krzywd� tam, gdzie inna bro�
nie jest tego w stanie uczyni�?
-Wygl�da na to, �e s� w jaki� spos�b zwi�zane z rzuconym na nas zakl�ciem
� b�kn��em.
-Racja � powiedzia� Oberon. � Bez wzgl�du na to, jaki czeka na was
konflikt, bez wzgl�du po czyjej stronie jeste�cie, b�dziecie potrzebowali
magicznej ochrony przed dziwaczn� moc� kogo� takiego jak Jurt.
-Jurt? � zapyta�em.
-P�niej, p�niej ci to wyja�ni� � odezwa� si� Luke.
Skin��em g�ow�.
-Jaka ma by� to ochrona? � zapyta�em. � Jak wr�cimy do pe�nej
przenikliwo�ci cia�?
-Tego ci nie powiem � odrzek� Oberon. � Ale spotkacie tu kogo�, kto
udzieli wam odpowiedzi. Bez wzgl�du na to, co si� wydarzy, macie moje
b�ogos�awie�stwo� cho� zapewne na niewiele ju� si� ono wam zda.
W podzi�ce z�o�yli�my koronny uk�on. Gdy znowu popatrzyli�my w lustro,
Oberona ju� w nim nie by�o.
-Wspaniale � powiedzia�em. � Wr�ci�em nieca�� godzin� temu, a ju� jestem
wpl�tany w intrygi Amberu.
Luke skin� g�ow�.
-Chaos i Kashfa s� r�wnie okropne � o�wiadczy�. � Zapewne najwa�niejsz�
funkcj� pa�stwa jest mielenie problem�w nie do rozwi�zania.
Roze�mia�em si� i ruszyli�my dalej, ogl�daj�c samych siebie w
kryszta�owych jeziorach blasku. Przez jaki� czas nic si� nie dzia�o.
P�niej po mej lewej stronie, w owalnym zwierciadle o czerwonej ramie,
pojawi�a si� znajoma twarz.
-Corwnie, co za rado�� � powiedzia�a.
-Dara!
-Wygl�da na to, �e moja nie�wiadoma wola jest silniejsza od woli innych,
kt�rzy wam �le �ycz� � powiedzia�a. � Mam wi�c dostarczy� najlepsz�
wiadomo�� ze wszystkich..
-Tak? � zapyta�em.
-Widz�, jak jeden z was le�y przebity mieczem drugiego. Co za rado��!
-Nie mam zamiaru zabija� Luke�a � odpar�em.
-Ani ja Corwina � doda� Luke.
-Och, w tym w�a�nie le�y przera�aj�ce pi�kno ca�ej sprawy � powiedzia�a
Dara. � Kt�ry� z was musi przeszy� drugiego, aby zwyci�zca m�g� odzyska�
przenikliwo��, kt�r� utraci�.
-Wielkie dzi�ki, ale poszukam innego sposobu � odezwa� si� Luke. � moja
matka, Jasra jest pot�n� czarnoksi�niczk�.
�miech Dary przypomina� d�wi�k t�uczonego lustra.
-Jasra! By�a jedn� z moich pokoj�wek i ze Sztuki zna tylko tyle, ile
podgl�dn�a w moich pracach. Posiada pewien talent, ale nie otrzyma�a
pe�nego szkolenia.
-M�j ojciec doko�czy� tego szkolenia � odrzek� Luke.
Kiedy przygl�da�a si� Luke�owi, rozbawienie znik�o z jej twarzy.
-Zgoda �powiedzia�a. � Zni�� si� do ciebie, synu Branda. Nie widz�
mo�liwo�ci innego zako�czenia tej sprawy jak to, o jakim wam powiedzia�am.
A poniewa� nie mam nic przeciwko tobie, mam nadziej�, �e zwyci�ysz
w�a�nie ty.
-Dzi�kuj� � odpar�. � Ale nie mam najmniejszego zamiaru walczy� ze swym
stryjem. Z pewno�ci� kto� potrafi zdj�� z nas to zakl�cie.
-Sama bro� was w to wci�gn�a. Ona zmusi was do walki. Jest silniejsza ni�
jakiekolwiek czary �miertelnik�w.
-Dzi�ki za informacj� � powiedzia�. � Co� z niej mo�e okaza� si�
u�yteczne.
Pu�ci� do niej perskie oko. Dara zaczerwieni�a si�, ale nie takiej reakcji
si� spodziewa�em z jej strony. Potem znikn�a.
-Nie podoba mi si� to, co us�yszeli�my.
-Mnie r�wnie�. Czy nie mo�emy po prostu odwr�ci� si� i st�d wyj��?
Potrz�sn��em g�ow�.
-Korytarz ci� wsysa � o�wiadczy�em. � Po prostu wyci�gnijmy z niego
wszystko, co zdo�amy� to najlepsze rozwi�zanie.
Przeszli�my kolejne trzy metry, min�li�my kilka przepi�knych i w idealnym
stanie luster, jak tez kilka mocno ju� zmatowia�ych.
Kiedy zbli�yli�my si� do wisz�cego po stronie Luke�a zwierciad�a w
polakierowanej na ��to, troch� poobijanej i z wyrytymi chi�skimi znakami
ramie, stan�li�my jak wryci, poniewa� cisz� rozdar� grzmi�cy g�os mojego
nie�yj�cego brata, Eryka.
-Widz� wasze losy � powiedzia� i wybuchn�� dudni�cym �miechem. � Widz� te�
pole walki, na kt�rym si� one wype�ni�. B�dzie to, bracie, bardzo
interesuj�ce widowisko. A kiedy umieraj�c us�yszysz �miech, b�dzie to m�j
�miech.
-Zawsze by�e� �artownisiem � odpar�em. � A tak swoja droga, spoczywaj w
spokoju. Jeste� bohaterem, wiesz.
Przez chwil� pilnie studiowa� m� twarz.
-Szalony brat � powiedzia�, odwr�ci� g�ow� i znikn��.
-Czy to by� Eryk, kt�ry przez kr�tki czas tu kr�lowa�? � przerwa�
milczenie Luke.
Skin��em g�ow� i powiedzia�em:
-Szalony brat.
Wznowili�my w�dr�wk� i w pewnej chwili z oprawionego z zardzewia��,
stalow� ram� lustra wysun�o si� szczup�e rami�.
Przystan��em, odwr�ci�em si� szybko, ale zanim jeszcze podnios�em wzrok, w
jaki� spos�b wiedzia�em, kogo ujrz�.
-Deirdre�
-Corwinie � powiedzia�a cicho.
-Czy wiesz, co si� dzia�o, gdy posuwali�my si� tym korytarzem?
Skin�a potakuj�co g�ow�.
-Ile jest w tym bzdur, a ile prawdy? � zapyta�em.
-Nie wiem i nie s�dz�, by ktokolwiek to wiedzia��nie na pewno.
-Dzi�ki. Zachowamy wszelkie �rodki ostro�no�ci. Co teraz?
-Je�li chwycisz swego towarzysza za rami�, transport b�dzie �atwiejszy.
-Jaki transport?
-nie opu�cicie tego miejsca o w�asnych si�ach. Zostaniecie zabrani
bezpo�rednio na pole walki.
-Przez ciebie, moja mi�o�ci?
-W tej sprawie wyb�r nie nale�a� do mnie.
Skin��em g�ow� i po�o�y�em Luke�owi d�o� na ramieniu.
-Co o tym my�lisz? Zapyta�em.
-My�l�, �e powinni�my si� tam uda� nie stawiaj�c oporu � odpar�. � A kiedy
ju� odkryjemy, kto si� za tym wszystkim kryje, rozedrzemy go rozpalonym
�elazem.
-To mi si� podoba � odpar�em. � Deirdre, wska� drog�.
-Corwinie, mam z�e przeczucia.
-A co za r�nica, skoro twierdzisz, �e nie ma wyboru? Prowad� nas, pani.
Prowad�.
Uj�a mnie za r�k�. Otaczaj�cy nas �wiat zacz�� wirowa�.
Kto� by� mi winien kurczaka i butelk� wina. Odbior� je.
Obudzi�em si� na polanie pod niebem roz�wietlanym blaskiem ksi�yca.
Mia�em na wp� otwarte oczy i nie rusza�em si�, Nie zdradza�em si� tym, �e
ju� si� obudzi�em.
Powoli poruszy�em ga�kami ocznymi. W zasi�gu wzroku nie dostrzeg�em
Deirdre. Za to prawym okiem peryferycznie dostrzeg�em p�on�ce nieopodal
ognisko i sylwetki kilkunastu siedz�cych przy nim ludzi.
Przekr�ci�em oczy w lewo i ujrza�em Luke�a. Byli�my sami.
-Nie �pisz? � szepn��em.
-Nie.
-W pobli�u, za wyj�tkiem kilku os�b przy ognisku po naszej prawej stronie,
nikogo nie ma � powiedzia�em podnosz�c si� z ziemi. � By� mo�e znajdziemy
powrotn� drog�, ruszymy ni��Atuty, podr� przez Cienie�i w ten spos�b
przerwiemy rytua�. A by� mo�e jeste�my uwi�zieni.
Luke wsun�� palec do ust, wyj�� go i uni�s� w powietrze, jakby sprawdza�
kierunek wiatru.
-S�dz�, �e porwa� nas bieg wydarze�, kt�rego potrzebujemy � powiedzia�.
-I doprowadzi nas to do �mierci?
-Nie wiem. Ale w gruncie rzeczy nie wierz�, by�my tego unikn�li � odrzek�
i podni�s� si� z ziemi.
-�adnej walki, jeste�my rodzin� � odpar�em. � �a�uj�, �e ci� znam.
-Ja te�. Rzucamy monet�?
-Orze� odchodzimy. Reszka, wracamy do ogniska, aby dowiedzie� si�, o co w
tym wszystkim chodzi.
-Zgoda.
Si�gn� do kieszeni po monet�.
-Rzucaj ty � mrukn��em.
Cisn�� monet� i opadli�my na kolana.
-Reszka � stwierdzi� Luke � Rzucamy raz jeszcze?
-Nie... � powiedzia�em. - ...chod�my.
Luke schowa� pieni��ek, odwr�cili�my si� i udali�my si� w stron� ogniska.
-Jest ich tylko tuzin � odezwa� si� po cichu Luke. � Poradzimy sobie.
-Nie sprawiaj� wra�enia szczeg�lnie wrogo nastawionych � odrzek�em.
-To racja.
Kiedy podeszli�my do kr�gu siedz�cych przy ogniu ludzi, skin��em g�ow� i
odezwa�em si� w thari:
-Witajcie. Jestem Corwin z Amberu, a to jest Rinaldo Pierwszy, kr�l
Kashfy, znany r�wnie� jako Luke. Czy przypadkiem nie czekacie na nas?
Starszy m�czyzna, kt�ry grzeba� w�a�nie patykiem w �arze, podni�s� si� z
ziemi i z�o�y� g��boki uk�on.
-Nazywam si� Reis � powiedzia�. � Jeste�my �wiadkami.
-�wiadkami kogo?
-Nie znamy ich imion. By�o ich dw�ch, a twarze zakrywa�y im kaptury.
S�dz�, �e jedna z tych os�b jest kobiet�� Zanim wszystko si� zacznie, mamy
was nakarmi�
-Doskonale � odpar�em. � Z powodu tej historii omin�a mnie kolacja.
-Mnie te� � wtr�ci� Luke, a starszy m�czyzna oraz dw�ch innych z jego
kohorty dostarczyli na mi�siwo, jab�ka, ser, chleb i kubki z czerwonym
winem.
W trakcie posi�ku zapyta�em Reisa:
-Czy m�g�by� nam wyja�ni� co teraz b�dzie?
-Oczywi�cie. Powiedzieli mi. Kiedy sko�czycie je�� i przejdziecie na drug�
stron� ogniska, dostaniecie sygna� do rozpocz�cia �piewu.
Wybuchn��em �miechem i wzruszy�em ramionami.
-W porz�dku �powiedzia�em.
Kiedy sko�czyli�my je��, popatrzy�em na Luke�a. U�miechn�� si� i
powiedzia�:
-Skoro musimy im w podzi�kowaniu za kolacj� �piewa�, dajmy
dziesi�ciominutowe widowisko, a potem og�o�my remis.
Skin��em g�ow�.
-Dobry pomys�.
Od�o�yli�my talerze, wstali�my z ziemi i przeszli�my na drug� stron�
ognia.
-Gotowy? � zapyta�em.
-Jasne. Dlaczego nie?
Wyci�gn�li�my bro�, odst�pili�my od siebie i zasalutowali�my. Obaj
wybuchn�li�my �miechem, gdy rozleg�a si� muzyka. I nagle u�wiadomi�em
sobie, �e atakuj� Luke�a, cho� wcale nie mia�em takiego zamiaru. Chcia�em
tylko przeczeka� atak i pierwsze si�y skupi� na odparciu jego szar�y.
Zaatakowa�em bez chwili namys�u, odruchowo, a jednocze�nie zwinnie i
szybko.
-Luke � odezwa�em si�, gdy sparowa� m�j cios. � T jest niezale�ne ode
mnie. Uwa�aj. Dzieje si� cos dziwnego.
-Wiem � odpar�, przypuszczaj�c szale�czy atak. � Te� tego ne planowa�em.
Odbi�em jego cios i z kolei zaatakowa�em jeszcze szybciej. Cofn� si�.
-nie�le � stwierdzi� Luke, a ja poczu�em nagle, �e co� rozlu�nia si� w mym
ramieniu.
W jednej chwili poj��em, �e fechtuj� si� z w�asnej, nieprzymuszonej woli,
bez niczyjej kontroli, ale ba�em si�, �e w ka�dej chwili to co� mo�e zn�w
wzi�� mnie w swe w�adanie.
Gdy u�wiadomi�em sobie, �e obaj jeste�my ca�kowicie wolni, ogarn�� mnie
niepok�j. Je�eli nie wyka�� odpowiedniego zapa�u do walki, mog� zn�w
zosta� przej�ty. Je�li oka�� taki zapa�, kt�ry� z nas mo�e wykona�
dobrowolny ruch w z�ym momencie. Zacz��em si� ba�.
-Luke, je�li z tob� dzieje si� to samo co ze mn�, przedstawienie to nie
podoba mi si� nic a nic � powiedzia�em.
-Mnie te�.
Zerkn��em na drug� stron� ogniska. Po�r�d zgromadzonych tam ludzi
dostrzeg�em sylwetki dw�ch zakapturzonych os�b. Nie by�y przesadnej
postury, a pod kapturem bli�szej postaci dostrzeg�em biel.
-Widownia si� zwi�kszy�a � mrukn��em.
Luke obejrza� si� w tamt� stron�, a ja z najwi�kszym trudem powstrzyma�em
godny tch�rza atak, gdy� m�j bratanek mia� odwr�con� g�ow�. Kiedy zn�w
podj�li�my bezpardonow� walk�. Luke potrz�sn� g�owa.
-Nie rozpoznaj� ich � powiedzia�. � Ale wygl�da to powa�niej, ni�
s�dzi�em.
-Tak.
-Mo�emy obaj nie�le dosta�.
-To prawda.
Nasze klingi zderza�y si� z dono�nym szcz�kiem. Od czasu do czasu kt�rego�
z nas widzowie nagradzali rz�sistymi oklaskami.
-Co powiesz na to, aby�my zadali sobie rany? � zasugerowa� Luke. � P�niej
upadniemy na ziemi� i poczekamy na ich wyrok, bez wzgl�du na to jaki
b�dzie. A je�li kt�ry� z nich podejdzie wystarczaj�co blisko, wystawimy go
na po�miewisko.
-Zgoda � odrzek�em. � Je�li wysuniesz bardziej lewe rami�, rozetn� ci je
po�rodku. Dajmy im troch� krwi, zanim zwalimy si� na traw�. Lekkie
skaleczenia na g�owach i przedramionach. Nic powa�nego.
-W porz�dku. Pami�taj, jednoczesno�� jest kluczowa.
Walczyli�my. Cofn��em si� troch� po czym zaatakowa�em z ogromna
szybko�ci�. Dlaczego nie? By� to rodzaj gry.
I nagle wykona�em cia�em ruch, kt�rego wcale nie zamierza�em uczyni�. Oczy
Luka rozszerzy�y si�, gdy trysn�a krew, a Grayswandir przeszy� mu ramie
na wylot. W chwile p�niej Werewindle przeszy� mi wn�trzno�ci.
-Wybacz �odezwa� si� Luke. � Corwinie, je�li prze�yjesz, a ja nie, wiedz,
�e w zamku dzieje si� zbyt wiele szalonych rzeczy zwi�zanych z lustrami.
Noc�, na dzie� przed twoim powrotem, wraz z Flor� walczyli�my ze
stworzeniem, kt�re wysz�o z jednego ze zwierciade�. I jest w to wpl�tany
dziwaczny czarnoksi�nik, kt�remu spodoba�a si� Flora. Nikt nie wie, jak
si� nazywa. Ale s�dz�, �e ma co� wsp�lnego z Chaosem. Czy to mo�liwe by
Amber zacz�� by� odbiciem Cienia, a nie odwrotnie?
-Witajcie � rozleg� si� znajomy g�os. � Dzie�o sko�czone.
-Rzeczywi�cie � doda� drugi g�os.
To odezwa�y si� zakapturzone postacie. Jedn� z nich by�� Fiona, drug�
Mandor.
-Bez wzgl�du na rozwi�zanie, dobranoc, mi�y ksi��� � powiedzia�a Fiona.
Pr�bowa�em wsta�. Podobnie Luke. Chcia�em te� d�wign�� sw�j miecz. Nie
mog�em. �wiat pociemnia�, ale tym razem wycieka�y ze mnie �yciodajne soki.
-Prze�yj� i rusz� twoim tropem � obieca�em.
-Corwinie � s�abo dobieg� mnie jej g�os. � Nie jeste�my tak bardzo winni
jak s�dzisz. To by�o�
-�tylko dla mojego dobra, m�g�bym si� za�o�y� � mrukn��em, zanim ca�y
�wiat spowi�a ciemno��. By�em �ciek�y, �e nie zu�y�em swego przekle�stwa
�mierci. Pewnego dnia�
Obudzi�em si� w szpitalu w Amberze. Na s�siednim ��ku le�a� Luke. W
ramiona mieli�my wbite kropl�wki.
-B�dziesz �y� �powiedzia�a Flora i po zmierzeniu pulsu pu�ci�a m�j
nadgarstek. � Czy teraz mi o wszystkim opowiesz?
-Czy znaleziono nas w korytarzu? � odezwa� si� Luke. � A po Korytarzu
Luster nie zosta� nawet �lad?
-Dok�adnie tak.
-nie chc� jeszcze wymienia� �adnych imion � powiedzia�em.
-Corwinie � zapyta� Luke.- Czy kiedy by�e� dzieckiem, Korytarz Luster tez
pojawia� si� tak cz�sto?
-Nie.
-Prawie nigdy nie pojawia� si�, gdy ja dorasta�am � dorzuci�a Flora. � Tak
aktywny sta� si� dopiero w ostatnich latach. Zupe�nie, jakby to miejsce
zaczyna�o si� budzi�.
-miejsce? � zapyta� Luke.
-Zupe�nie, jakby do gry w��czy� si� kolejny gracz � odpowiedzia�a.
-Kto? � docieka�em, wywo�uj�c u siebie spazm b�lu.
-C�, oczywi�cie sam pa�ac � powiedzia�a Flora.
t�um. Rael
<<<< Powr�t do "Cieni Amberu"