8302

Szczegóły
Tytuł 8302
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8302 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8302 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8302 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Roger Zelazny �Korytarz Luster� A� do chwili, gdy wpadli�my w zasadzk� za�o�on� przez p� tuzina zb�j�w, nie wiedzieli�my, �e nast�pi�a w nas przemiana. Noc sp�dzili�my w Ta�cz�cych G�rach, gdzie wraz z Shaskiem by�em �wiadkiem osobliwej gry mi�dzy Dworkinem a Suhuyem. S�ysza�em wprawdzie dziwaczne opowie�ci o tym, co przytrafi�o si� ludziom, kt�rzy sp�dzili noc w tamtym miejscu, ale, do licha, wtedy nie mia�em �adnego wyboru. Nadesz�a burza, ja by�em zm�czony, a m�j wierzchowiec zamieni� si� w pos�g. Nie wiem, jak potoczy�a si� gra, ale mylnie wspomniano, �e by�em jej uczestnikiem, co wci�� budzi moje najwi�ksze zdumienie. Nast�pnego ranka b��kitny rumak Shask i ja przekroczyli�my Granic� Cienia dziel�c� Amber od Chaosu. Shask by� wierzchowcem cienia i m�j syn, Merlin, wynalaz� go dla mnie w kr�lewskich stajniach Dworc�w. W tej chwili Shask przybra� posta� olbrzymiej, niebieskiej jaszczurki. Umilaj�c sobie czas podr�y, wsp�lnie �piewali�my pie�ni pochodz�ce z r�nych czas�w i miejsc. Zza otaczaj�cych szlak ska� wynurzy�o si� dw�ch m�czyzn z wycelowanymi w nas kuszami. Pojawi�o si� te� dw�ch innych � jeden ze zwyk�ym �ukiem, drugi z imponuj�co wygl�daj�cym mieczem, niew�tpliwe skradzionym, bior�c pod uwag� profesj� uprawian� przez tych ludzi. -St�jcie, a nie spotka was �adna krzywda! � odezwa� si� ten z mieczem. �ci�gn��em cugle. -Je�li chodzi o pieni�dze � o�wiadczy�em � to jestem chwilowo kompletnie sp�ukany, a w�tpi�, by kt�ry� z was m�g� albo chcia� dosiada� mego wierzchowca. -Mo�e tak, mo�e nie � odburkn� przyw�dca. � Czasy s� tak ci�kie, i tak trudno jest utrzyma� si� przy �yciu, �e bierzemy wszystko, co wpada nam w r�ce. -To nie najlepszy pomys� zostawi� cz�owieka bez niczego � powiedzia�em. � Niekt�rzy ludzie mog� si� obrazi�. -I dlatego wi�kszo�� z nich ju� st�d nie odchodzi. -Brzmi to jak wyrok �mierci. Wzruszy� ramionami. -Masz pi�kny miecz � stwierdzi�. � Czy mog� go obejrze�? -To bardzo z�y pomys� � odpar�em. Dlaczego? -Je�li wyci�gn� go z pochwy, m�g�bym ci� zabi�. Wybuchn� �miechem. -Wyci�gniemy go z twego cia�a � powiedzia�, rozgl�daj�c si� w prawo i lewo. -Mo�e � odrzek�em. -Poka� go. -Skoro si� nalegasz. Wyrwa�em Grayswandira z pochwy. Bro� wyda�a �piewny ton. Zatoczy�em ni� wdzi�czny �uk i oczy przeciwnika rozszerzy�y si� z os�upienia, kiedy klinga wymierzonym torem zbli�a�a si� do jego szyi. Zatoczy� �uk swoim mieczem, podczas gdy ostrze mojego przesz�o mu przez kark. Ci�� Shaska w grzbiet. Ani jego cios, ani m�j nie wyrz�dzi�y nikomu krzywdy. -Jeste� czarnoksi�nikiem? � zapyta�, a ja w odpowiedzi zada�em cios, kt�ry odci��by mu ramie. Ale ostrze nieszkodliwie przenikn�o przez jego cia�o. -Nie takim, kt�ry potrafi robi� takie rzeczy. A ty? -Tez nie � odpar� i ponownie uderzy� � Co si� dzieje? Wsun��em Grayswandira do pochwy. -Nic � odpar�em. � A teraz id�cie zaczepia� innych. �ci�gn��em cugle i Shask ruszy� drog�. -Zastrzelcie go! � wrzasn� przyw�dca. M�czy�nie po obu stronach spu�ciwszy ci�ciwy, podobnie jak uczyni� to cz�owiek przede mn�. Strza�y przesz�y przez Shaska, zabijaj�c lub rani�c trzech ludzi stoj�cych po moich przeciwnych stronach. Grot stoj�cego przede mn� napastnika przeszed� g�adko przez mnie, nie czyni�c mi �adnej szkody ani nie sprawiaj�c b�lu. Kolejny cios miecza pierwszego przeciwnika te� nie odni�s� skutku. -Jed� dalej � powiedzia�em. Shask pos�usznie zastosowa� si� do polecenia i ruszyli�my przed siebie, nie zwracaj�c uwagi na przekle�stwa zab�jc�w. -Najwyra�niej znale�li�my si� w osobliwej sytuacji � zauwa�y�em. Zwierze skin�o �bem. -Ale przynajmniej unikn�li�my k�opot�w � doda�em. -Zabawne, s�dzi�em, �e w�a�nie bardzo lubisz k�opoty � odrzek� Shask. Zachichota�em. -Mo�e. A mo�e nie � mrukn��em. � Zastanawiam si�, jak d�ugo b�dzie trwa� ten czar. -Mo�e trzeba go przerwa�? -Do diaska. Z tym zawsze s� problemy. -Lepsze to, ni� by� niematerialnym. -To prawda. -Z pewno�ci� znajdziemy kogo� w Amberze, kto b�dzie wiedzia�, co z tym zrobi�. -Mam nadziej�. Kontynuowali�my podr�, ale do ko�ca dnia nikogo ju� nie spotkali�my. Gdy podczas biwaku, otulony opo�cz�, le�a�em na go�ej ziemi, w plecy bole�nie wrzyna�y mi si� kamienie. Dlaczego je czu�em, skoro nie czu�em ani klingi miecza, ani strza� przenikaj�cych me cia�o? By�o zbyt p�no, by pyta� o to Shaska, poniewa� wierzchowiec zamieni� si� ju� na noc w kamie�. Ziewn��em i przeci�gn��em si�. Do po�owy wysnu�em z pochwy Grayswandira i pod palcami poczu�em normalne ostrze. Ponownie schowa�em bro� i zapad�em w sen. Po porannych ablucjach ruszyli�my w drog�. Shask, podobnie jak wi�kszo�� rumak�w z Amberu, nie�le znosi� piekielny rajd. Na sw�j spos�b nawet lepiej. Przemierzali�my zmieniaj�c� si� dziko okolic�. Wybiega�em my�lami do Amberu i wraca�em pami�ci� do czas�w, kiedy by�em wi�niem w Dworcach. Dzi�ki medytacjom niebywale wyostrzy�em swe zmys�y i by�em ciekaw, czy to w�a�nie owe �wiczenia czy te� inne osobliwe praktyki, kt�re zacz��em uprawia�, wzmog�y moj� niedotykalno��. S�dzi�em, �e mog�y mie� w tym jaki� udzia�, ale czu�em zarazem, �e g��wnym darczy�c� w tym wzgl�dzie by�y Ta�cz�ce G�ry. -Zastanawia�em si�, co to znaczy i sk�d pochodzi? � powiedzia�em na g�os. -Za�o�� si�, �e sprokurowa�a to specjalnie dla ciebie twoja ojczyzna � odrzek� Shask. -Dlaczego tak s�dzisz? -Podczas naszej w�dr�wki opowiada�e� mi o swej rodzinie. Na twoim miejscu nie dowierza�bym im. -Tamte czasy to przesz�o��. -Kto wie, co wydarzy�o si� tam pod twoj� nieobecno��? Starych nawyk�w nie�atwo si� pozby�. -�eby co� takiego uczyni�, trzeba mie� motywy. -Przecie� wiesz, �e jeden z nich ma je bardzo silne. -Zapewne. Ale to ma�o prawdopodobne. Od jakiego� czasu nie by�o mnie w domu, a tylko niekt�rzy wiedz�, �e odzyska�em ju� wolno��. -Zatem zapytaj tych niekt�rych. -Zobaczymy. -Chc� ci tylko pom�c. -I dalej pomagaj. Jakie s� twoje plany, gdy dotrzemy ju� do Amberu? -Nie mam jeszcze pomys�u. Dot�d by�em kim� w rodzaju w�drowca. Roze�mia�em si�. -Jeste� zwierz�ciem, o takim samym sercu jak ja. Tw�j sentyment w tym wzgl�dzie w niczym nie przypomina zwierz�cych uczu�. Jak ci si� odwdzi�cz� za transport, jakiego mi udzieli�e�? -Nie spiesz si�. Odnosz� wra�enie, �e tym zajm� si� Mojry. -Niech wi�c tak zostanie. A tymczasem, je�li tylko przyjedzie ci do g�owy jaki� ciekawy pomys�, natychmiast mi o nim powiedz. -Lordzie Crowinie, s�u�y� ci pomoc� to przywilej. I niech tak ju� b�dzie. -W porz�dku. Dzi�ki. Mijali�my cie� za cieniem. S�o�ca cofa�y si�, a z przepi�knego nieba spada�y na nas burze. Lekcewa�yli�my noce, kt�re mniej zr�czne i pomys�owe stworzenia ni� nasza dw�jka, mog�y wp�dzi� w potrzask. O zmierzchu rozbijali�my ob�z i zjadali�my wieczorny posi�ek. P�niej Shask zamienia� si� w kamie�. Tej nocy nic ju� nas nie zaatakowa�o, a sny mia�em takie, �e nie warto ich by�o �ni�. Nast�pnego dnia wyruszyli�my bardzo wcze�nie. Stosowa�em wszystkie znane mi sztuczki, by jak najbardziej skr�ci� nasz�, wiod�c� przez Cie� drog� do domu. Dom� Mimo k��liwych uwag Shaska na temat moich krewnych cieszy�em si�, �e do niego wracam. Nie zdawa�em sobie dot�d sprawy z tego, jak bardzo potrafi� t�skni� za Amberem. Wielokrotnie go opuszcza�em i za ka�dym razem mia�em tylko bardzo mgliste poj�cie, kiedy wr�c�. Ale wi�zienie w Dworcach by�o ostatnim miejscem, gdzie mo�na by�o snu� domys�y o terminie powrotu. Rwali�my zatem do przodu, gnali�my przez r�wniny, ogniska w g�rach, w g��bokich w�wozach rzeki. Tego wieczoru poczu�em, �e zaczyna si� op�r, op�r, jaki zawsze pojawia si�, ilekro� wkraczasz do Cieni le��cych blisko Amberu. Pr�bowa�em go zwalczy�, ale nie wysz�a mi ta sztuka. Noc sp�dzili�my w pobli�u miejsca, gdzie kiedy� bieg�a Czarna Droga. Teraz nie by�o po niej �ladu. Nast�pnego dnia posuwali�my si� wolniej, ale pojawia�y si� coraz g��bsze i g��bsze, znajome cienie. Kolejn� noc sp�dzili�my w Ardenie, lecz Julian nas nie znalaz�. Ale �ni�o mi si� granie jego my�liwskiego rogu; a mo�e te� przez sen naprawd� s�ysza�em go w oddali. Chocia� jego ton cz�sto stanowi� preludium �mierci i zniszczenia, jednak mnie nape�nia� serce nostalgi�. W ko�cu by�em blisko domu. Nast�pnego ranka obudzi�em si� przed wschodem s�o�ca. Shask wci�� jeszcze mia� posta� niebieskiej jaszczurki i le�a� zwini�ty pod gigantycznym drzewem. Zaparzy�em herbat� i zjad�em jab�ko. Ko�czy�a si� nam �ywno��, ale niebawem mieli�my wjecha� w okolice, gdzie jedzenia b�dzie pod dostatkiem. Gdy na niebie pojawi�o si� s�o�ce, Shask powoli rozwin� i wyprostowa� gadzie cia�o. Nakarmi�em go resztk� jab�ek i zebra�em sw�j dobytek. Podr�owali�my d�ugi i powoli, poniewa� droga ostro pi�a si� pod g�r�. Podczas pierwszego odpoczynku poprosi�em Shaska, by przyj�� posta� wierzchowca on pos�usznie spe�ni� moj� pro�b�. Najwyra�niej nie robi�o to dla� r�nicy, wiec poprosi�em jeszcze, by pozosta� ju� w takiej postaci. Pragn��em zaprezentowa� jego urod� w takim w�a�nie kszta�cie. -Czy po dotarciu na miejsce, chcesz natychmiast wraca�? � zapyta�em. -O tym w�a�nie zamierza�em z tob� pom�wi� � odrzek�. � W Dworcach wszystkie sprawy zwolni�y, a ja nie jestem wierzchowcem wyznaczonym dla kogo� konkretnego. -O? -B�dziesz potrzebowa� dobrego rumaka, lordzie Corwinie. -Tak, to oczywiste. -Chcia�bym ubiega� si� o t� posad�, na czas nieokre�lony. -B�d� zaszczycony � odrzek�em. � Jeste� bardzo wyj�tkowy. -Tak, jestem. Jeszcze tego samego popo�udnia wspi�li�my si� na wierzcho�ek Kolviru i w niewiele godzin p�niej wjechali�my na teren Pa�acu Amber. Znalaz�em dla Shaska dobry boks, oporz�dzi�em wierzchowca, nakarmi�em i zostawi�em, by zn�w zmieni� si� w kamie� i odpocz��. Znalaz�em odpowiedni� tabliczk�, wyry�em na niej imi� Shaska i swoje, a nast�pnie przymocowa�em j� do drzwi boksu. -Zobaczymy si� p�niej � powiedzia�em. -W ka�dej chwili, lordzie. W ka�dej chwili. Opu�ci�em stajnie i ruszy�em do pa�acu. By� wilgotny, pochmurny dzie�, od morza nadci�ga� ch�odny wiatr. Jak dot�d nikt jeszcze nie spostrzeg� mojego powrotu. Wst�pi�em do kuchni, gdzie pracowa�a nowa s�u�ba. Nikt mnie nie rozpozna�, ale z pewno�ci� wzi�to mnie za sta�ego rezydenta Pa�acu. W ka�dym razie z nale�ytym szacunkiem odpowiedziano na moje powitanie i nie protestowano, gdy wsuwa�em do kieszeni kilka owoc�w. S�u�ba spyta�a, czy �ycz� sobie posi�ek do komnat. Odpowiedzia�em �tak� i poprosi�em o butelk� wina oraz kurczaka. Pe�ni�ca tego popo�udnia obowi�zki szefowej rudow�osa kobieta o imieniu Clare, zacz�a mi si� bacznie przygl�da�, a jej wzrok spocz�� nie raz na srebrnej r�y na mej opo�czy. Ale ja nie chcia�em jeszcze zdradza� swej to�samo�ci. S�dzi�em, �e mog�oby to by� niebezpieczne. Wola�em jeszcze kilka godzin odczeka�. Opr�cz tego chcia�em w spokoju wypocz�� i w samotno�ci ponapawa� si� powrotem do domu. Powiedzia�em �dzi�kuj� i skierowa�em si� do swoich komnat. Poszed�em kuchennymi schodami, kt�rych u�ywa�a zar�wno s�u�ba, by sw� obecno�ci� nie zak��ca� spokoju mieszka�com Pa�acu, ora my, gdy chcieli�my ukradkiem wymkn�� si� z domu lub niepostrze�enie do niego wr�ci�. W po�owie schod�w zatrzyma�y mnie tam porozstawiane tam koz�y do ci�cia drewna. Dalsz� drog� blokowa�y stosy narz�dzi, nigdzie nie by�o wida� robotnik�w, i nie wiedzia�em, czy tylko zrezygnowano z tej cz�ci starych schod�w, czy tez mia�a na to wp�yw jak�� inna si�a. Wr�ci�em skr�tem do frontowych drzwi i zacz��em si� wspina� po rozleg�ych schodach. Po drodze zauwa�y�em, �e w pa�acu trwaj� prace remontowe zakrojone na szerok� skal�. Wymieniano ca�e �ciany i wielkie partie posadzek. Liczne pokoje sta�y otworem, a ja spieszy�em si�, by sprawdzi�, czy i w moich komnatach prowadzone s� jakie� roboty. Na szcz�cie pokoje zosta�y nietkni�te. Mia�em w�a�nie przekroczy� pr�g, kiedy zza za�omu muru wy�oni� si� wielki rudow�osy jegomo�� i na m�j widok ruszy� szybko w moj� stron�. Wzruszy�em ramionami. By� to jaki� wizytuj�cy dygnitarz, bez w�tpienia� -Corwinie! � zawo�a�. � Co ty tu robisz? Kiedy si� zbli�a� zauwa�y�em, �e bacznie mi si� przygl�da. Potraktowa�em go tak samo. -Chyba nie mieli�my jeszcze przyjemno�ci�- zacz��em. -Och, daj spok�j � odrzek�. � Zaskoczy�e� mnie. S�dzi�em, �e jeste� przy swym Wzorcu i �57 CHEVY. Potrz�sn��em g�ow�. -Nie jestem pewien, czy ci� rozumiem � odpar�em. Zmru�y� oczy. -Nie jeste� upiorem Wzorca? � zapyta�. -Kiedy Merlin doprowadzi� do tego, i� wypuszczono mnie z Dworc�w, co� o nich wspomnia� � rzek�em. � Ale nigdy �adnego z nich nie spotka�em. Podwin��em lewy r�kaw. � Zadra�nij mnie, a przekonasz si�, �e krwawi� � doda�em. Gdy patrzy� mi na rami�, jego wzrok najwyra�niej spowa�nia�. Zrozumia�em, �e naprawd� chce to zrobi�. -W porz�dku � mrukn�. � Lekkie naci�cie. Dla pewno�ci. -Wci�� nie wiem, z kim mam przyjemno�� rozmawia� � powiedzia�em. Z�o�y� g��boki uk�on. -Prosz� o wybaczenie. Jestem Luke z Kashfy, zanaym te� jako Rinaldo Pierwszy, kr�lem. Je�li jeste� tym, za kogo si� podajesz, to masz przed sob� w�asnego bratanka. Moim ojcem jest tw�j brat, Brand. Obrzuci�em jego twarz baczny spojrzeniem i tym razem dostrzeg�em rodzinne podobie�stwo. Wyci�gn��em r�k�. -Zr�b to � rzek�em. -M�wisz powa�nie? -�miertelnie powa�nie. Wyci�gn�� zza pasa d�ugi, my�liwski n� i popatrzy� mi w oczy. Skin��em g�ow�. Kiedy nak�u� mi przedrami�, nic si� nie wydarzy�o; to znaczy nie wydarzy�o si� nic, czego pragn�li�my lub czego nale�a�o si� spodziewa�. Czubek no�a zag��bi� si� w sk�r� na g��boko�� p�tora centymetra. Przeci�gn�� ostrzem wzd�u� ramienia. Nie pojawi�a si� kropla krwi. Spr�bowa� ponownie. Bez skutku. -Do licha � mrukn�. � Nie rozumiem. Gdyby� by� upiorem Wzorca, pojawi�o by si� przynajmniej migotanie. A na tobie nie ma najmniejszego �ladu. -Mo�esz da� mi ten n�? � Zapyta�em. -Oczywi�cie. D�ug� chwil� �ciska�em go w d�oni i uwa�nie studiowa�em ostrze. Nast�pnie wbi�em stal w przedrami� i przeci�gn��em kling� jakie� dwa centymetry. Tym razem krew pop�yn�a. -Niech mnie diabli! � odezwa� si� Luke. � Co si� dzieje? -S�dz�, �e to zakl�cie, jakie na mnie rzucono, gdy niedawno sp�dzi�em noc w Ta�cz�cych G�rach � wyja�ni�em. -Hmmm � zafrasowa� si� Luke. � Nigdy nie mia�em przyjemno�ci tam si� znale��, ale s�ysza�em wiele historii o tym miejscu. Nie znam prostych sposob�w, by prze�amywa� jego czary. M�j pok�j znajduje si� po drugiej stronie pa�acu. � Wskaza� kierunek po�udniowy. � Gdyby� do mnie wst�pi�, zobaczy�bym, co da si� zrobi�. Z moim ojcem i matk�, Jasr�, studiowa�em magi� Chaosu. Wzruszy�em ramionami. -A ja mieszkam tutaj � odrzek�em. � Za chwil� dostarcz� mi flaszk� wina i kurczaka. Spo�yjmy wsp�lnie posi�ek i spr�bujmy postawi� diagnoz�. U�miechn�� si�. -To najlepsza propozycja, jak� mi dzi� z�o�ono. Ale pozw�l, �e na chwil� wr�c� do siebie i przynios� stosowne akcesoria. -Zgoda. Ale p�jd� z tob�, abym w razie czego wiedzia�, jak do ciebie trafi�. Skin� g�ow� i odwr�ci� si�. Skr�ciwszy za r�g ruszyli�my z zachodu na wsch�d, min�li�my apartamenty Flory i skierowali�my si� w stron� kwater przeznaczonych dla lepszych go�ci. Luke zatrzyma� si� przed jednym z pokoi, si�gn� do kieszeni, zapewne po klucz i nieoczekiwanie znieruchomia�. -Eee...Corwinie? -S�ucham? -Te dwa ogromne �wieczniki w kszta�cie kobry � powiedzia� wskazuj�c w g��b korytarza � s� z br�zu, prawda? -Najprawdopodobniej. O co chodzi? -S�dzi�em, �e stanowi� jedynie ozdob� korytarza. -Bo stanowi�. -Gdy ostatnio je widzia�em, otacza�y je niewielkie malowid�a i ozdobne tkaniny. -Z tego co pami�tam, tak � odrzek�em. -Wydaje si�, �e teraz miedzy nimi ci�gnie si� korytarz. -Nie, niemo�liwe. W�a�ciwe przej�cie znajduje si� kawa�ek dalej� - zacz��em. Zamilk�em, gdy� naraz poj��em. Ruszy�em szybko w tamt� stron�. -O co chodzi? � zapyta� Luke. -Wzywa mnie � odpar�em. � Musze tam p�j�� i dowiedzie� si�, czego ode mnie chce. -Ale kto? -Korytarz Luster. Pojawia si� i znika. Czasami bywa bardzo u�yteczny, czasami osobie kt�r� wzywa daje tylko niejasne i m�tne przekazy. -Wzywa nas obu, czy tylko ciebie? � chcia� wiedzie� Luke. -Nie wiem. Czuj� tylko, �e mnie wo�a, podobnie jak zdarza�o si� to ju� w przesz�o�ci. Chod� ze mn�. Mo�e i ty odniesiesz z tego jak�� korzy��. -Czy s�ysza�e�, by kiedykolwiek wzywa� dw�ch ludzi jednocze�nie? -Nie, ale zawsze kiedy� musi by� ten pierwszy raz. Luke powoli pokiwa� g�ow�. -Do licha, id� z tob� � mrukn�. Podeszli�my do w�y i weszli�my do �rodka. Wzd�u� �ciany p�on�y �wiece, a same �ciany l�ni�y bezlikiem pozawieszanych na nich zwierciade�. Da�em krok do przodu. To samo zrobi� trzymaj�cy si� mej lewej strony Luke. Ramy luster mia�y wszelkie mo�liwe kszta�ty, jakie mo�na by�o sobie wyobrazi�. Posuwa�em si� powoli obserwuj�c bacznie zwierciad�a. Poleci�em Luke�owi, by czyni� to samo. Przez kilka pierwszych krok�w zwierciad�a odbija�y wiernie obrazy zwyk�ego �wiata. Nieoczekiwanie Luke zesztywnia� i stan�� jak wryty. Spogl�da� w lewo. -Mamo! � powiedzia� gwa�townie. W lustrze o ramie wykonanej z za�niedzia�ej miedzi i przedstawiaj�cej Ouroborosa pojawi�o si� odbicie pi�knej, rudow�osej kobiety. U�miecha�a si�. -Jestem bardzo rada z tego, �e uczyni�e� w�a�ciw� rzecz, jak� by�o obj�cie tronu � powiedzia�a. -Naprawd�? � odpar� pytaniem Luke. -Oczywi�cie. -My�l�, �e jeste� szalona. Przecie� to ty chcia�a� zasi��� na tronie. -Chcia�am, ale ci przekl�ci Kashfanie nigdy mnie nie doceniali. Osi�gn�am Spok�j i czuj�, �e przez kilka lat dokona�am tu wielu odkry�i jest tu wiele sentymentalnych pami�tek. Tak zatem, jak d�ugo Kashfa nale�y do rodziny, chc�, aby� wiedzia�, �e jestem z tego bardzo zadowolona. -C�eee� Ciesz� si�, �e mi to m�wisz mamo. Bardzo si� ciesz�. B�d� si� tego trzyma�. -Tak, trzymaj si� � odrzek�a i znikn�a. Luke odwr�ci� si� w moj� stron�, na ustach igra� mu ironiczny u�mieszek. -To jeden z nielicznych przypadk�w w mym �yciu, kiedy zaaprobowa�a to, co zrobi�em � o�wiadczy�. � Niew�tpliwie kierowa�y ni� z�e motywy, niemniej� jak bardzo jest to rzeczywiste? Co dok�adnie widzieli�my? Czy by� to �wiadomy kontakt z jej strony? Czy�? -Tu wszystko jest prawdziwe � powiedzia�em. � Nie wiem jak ani dlaczego, ani te� jaka ich cz�c jest tu na[prawd� obecna. Mog� by� wystylizowani, surrealistyczne, mog� ci� nawet wch�on��. Ale na sw�j spos�b s� prawdziwi. To wszystko wiem� jasna cholera! W olbrzymim lustrze w z�oconej ramie, znajduj�cym si� po mej prawej stronie, pojawi�o si� pos�pne oblicze mego ojca, Oberona. Da�em krok w jego stron�. -Corwinie � odezwa� si�. � By�e� moim wybra�cem, ale ty zawsze potrafi�e� znale�� spos�b, by mnie rozczarowa�. -To prze�om � odpar�em. -Masz racj�. I nikt po tych wszystkich latach nie powinien rozmawia� z tob� jak z dzieckiem. Dokonywa�e� wybor�w. Wiele z nich napawa�o mnie dum�. Zachowa�e� si� m�nie. -C�, dzi�kuj� panie. -Rozkazuje ci niezw�ocznie wykona� jedn� rzecz. -Jak�? -Wyci�gnij sztylet i d�gnij nim Luke�a. Popatrzy�em na ojca rozwartymi ze zdumienia oczyma. -Nie � powiedzia�em. -Corwnie � odezwa� si� Luke. � B�dzie to to samo, co pr�ba udowodnienia, �e nie jeste� upiorem Wzorca. -Ale� mnie nie obchodzi, czy jeste� upiorem Wzorca � odrzek�em. � Nic to dla mnie nie znaczy. -To nie tak � przerwa� mi Oberon. � Chodzi tu o co� innego. -Wi�c o co? -�atwiej to pokaza�, ni� powiedzie� � burkn�� Oberon. Luke wzruszy� ramionami. -Skalecz mnie � powiedzia�. � Wielka rzecz! Z pochwy przy bucie wyj��em sztylet. Luke podci�gn� r�kaw i poda� mi rami�. Uderzy�em lekko. Klinga przesz�a przez r�k� jak przez dym. -Do licha! � mrukn�� Luke. � To staje si� zara�liwe! -Nie! � sprzeciwi� si� Oberon. � To bardzo konkretna rzecz. -Tak m�wisz? � zainteresowa� si� Luke. -Wyci�gnij, prosz�, sw�j miecz. Luke skin� g�ow� i wyszarpn� z pochwy znajomo wygl�daj�c� bro�. Klinga wyda�a wysoki, przenikliwy, �a�obny d�wi�k, kt�ry sprawi�, �e p�omienie �wiec gwa�townie zamigota�y, a ja od razu rozpozna�em miecz� bro� mego brata, Branda. Werewindle. -Wiele czasu up�yn�o od chwili, gdy widzia�em go po raz ostatni � odezwa�em si� a d�wi�k nie milk�. -Luke, zadra�nij, prosz�, Corwina swym mieczem. Luke popatrzy� mi w oczy, a ja skin��em g�ow�. Uni�s� ostrze i wbi� mi je w rami�. Pop�yn�a krew. -Corwinie�gdyby� teraz z kolei ty�-odezwa� si� Oberon. Wysun��em z pochwy Grayswandira, kt�ry te� rozpocz�� d�wi�czn�, bojow� pie��pie��, jak� s�ysza�em w przesz�o�ci jedynie podczas najwi�kszych bitew. Dwa po��czone ze sob� tony tworzy�y straszliwy duet. -Tnij Luke�a � rozkaza� Oberon. Luke skin� potakuj�co g�ow�, a ja Grayswandirem rozci��em mu przedrami�. Pojawi�a si� nabiegaj�ca szybko krwi� linia. D�wi�ki wydawane przez nasze brzeszczoty wznosi�y si� i opada�y. Schowa�em miecz, aby uciszy� jego kling�. To samo z Werewindlem zrobi� Luke. -Dostali�my jaka� lekcj� � odezwa� si�. � Ale niech mnie piek�o poch�onie, je�li rozumiem, o co w tym chodzi. -Te miecze to brat i siostra, i oba maj� magiczn� moc � odezwa� si� Oberon. � Tak naprawd� maj� wsp�lny, wielki sekret. Powiedz mu, Corwine. -TO niebezpieczny sekret, panie. -Nadszed� czas, by go wyjawi�. M�w. -Dobrze � odpar�em. � We wczesnych czasach stworzenia bogowie mieli wiele pier�cieni, kt�re ich championi wykorzystywali do stabilizacji Cienia. -Wiem o tym � powiedzia� Luke. � Merlin ma spikarda. -To prawda � przyzna�em. � Ka�dy z nich posiada� moc wch�aniania wielu �r�de� w wielu cieniach. Wszystkie by�y inne. -Tak twierdzi� Merlin. -Nasze zosta�y zamienione w miecze i tak ju� zosta�o. -Aha � mrukn�� Luke. � Co wiesz? -Co wnioskujecie z faktu, �e mog� wyrz�dzi� krzywd� tam, gdzie inna bro� nie jest tego w stanie uczyni�? -Wygl�da na to, �e s� w jaki� spos�b zwi�zane z rzuconym na nas zakl�ciem � b�kn��em. -Racja � powiedzia� Oberon. � Bez wzgl�du na to, jaki czeka na was konflikt, bez wzgl�du po czyjej stronie jeste�cie, b�dziecie potrzebowali magicznej ochrony przed dziwaczn� moc� kogo� takiego jak Jurt. -Jurt? � zapyta�em. -P�niej, p�niej ci to wyja�ni� � odezwa� si� Luke. Skin��em g�ow�. -Jaka ma by� to ochrona? � zapyta�em. � Jak wr�cimy do pe�nej przenikliwo�ci cia�? -Tego ci nie powiem � odrzek� Oberon. � Ale spotkacie tu kogo�, kto udzieli wam odpowiedzi. Bez wzgl�du na to, co si� wydarzy, macie moje b�ogos�awie�stwo� cho� zapewne na niewiele ju� si� ono wam zda. W podzi�ce z�o�yli�my koronny uk�on. Gdy znowu popatrzyli�my w lustro, Oberona ju� w nim nie by�o. -Wspaniale � powiedzia�em. � Wr�ci�em nieca�� godzin� temu, a ju� jestem wpl�tany w intrygi Amberu. Luke skin� g�ow�. -Chaos i Kashfa s� r�wnie okropne � o�wiadczy�. � Zapewne najwa�niejsz� funkcj� pa�stwa jest mielenie problem�w nie do rozwi�zania. Roze�mia�em si� i ruszyli�my dalej, ogl�daj�c samych siebie w kryszta�owych jeziorach blasku. Przez jaki� czas nic si� nie dzia�o. P�niej po mej lewej stronie, w owalnym zwierciadle o czerwonej ramie, pojawi�a si� znajoma twarz. -Corwnie, co za rado�� � powiedzia�a. -Dara! -Wygl�da na to, �e moja nie�wiadoma wola jest silniejsza od woli innych, kt�rzy wam �le �ycz� � powiedzia�a. � Mam wi�c dostarczy� najlepsz� wiadomo�� ze wszystkich.. -Tak? � zapyta�em. -Widz�, jak jeden z was le�y przebity mieczem drugiego. Co za rado��! -Nie mam zamiaru zabija� Luke�a � odpar�em. -Ani ja Corwina � doda� Luke. -Och, w tym w�a�nie le�y przera�aj�ce pi�kno ca�ej sprawy � powiedzia�a Dara. � Kt�ry� z was musi przeszy� drugiego, aby zwyci�zca m�g� odzyska� przenikliwo��, kt�r� utraci�. -Wielkie dzi�ki, ale poszukam innego sposobu � odezwa� si� Luke. � moja matka, Jasra jest pot�n� czarnoksi�niczk�. �miech Dary przypomina� d�wi�k t�uczonego lustra. -Jasra! By�a jedn� z moich pokoj�wek i ze Sztuki zna tylko tyle, ile podgl�dn�a w moich pracach. Posiada pewien talent, ale nie otrzyma�a pe�nego szkolenia. -M�j ojciec doko�czy� tego szkolenia � odrzek� Luke. Kiedy przygl�da�a si� Luke�owi, rozbawienie znik�o z jej twarzy. -Zgoda �powiedzia�a. � Zni�� si� do ciebie, synu Branda. Nie widz� mo�liwo�ci innego zako�czenia tej sprawy jak to, o jakim wam powiedzia�am. A poniewa� nie mam nic przeciwko tobie, mam nadziej�, �e zwyci�ysz w�a�nie ty. -Dzi�kuj� � odpar�. � Ale nie mam najmniejszego zamiaru walczy� ze swym stryjem. Z pewno�ci� kto� potrafi zdj�� z nas to zakl�cie. -Sama bro� was w to wci�gn�a. Ona zmusi was do walki. Jest silniejsza ni� jakiekolwiek czary �miertelnik�w. -Dzi�ki za informacj� � powiedzia�. � Co� z niej mo�e okaza� si� u�yteczne. Pu�ci� do niej perskie oko. Dara zaczerwieni�a si�, ale nie takiej reakcji si� spodziewa�em z jej strony. Potem znikn�a. -Nie podoba mi si� to, co us�yszeli�my. -Mnie r�wnie�. Czy nie mo�emy po prostu odwr�ci� si� i st�d wyj��? Potrz�sn��em g�ow�. -Korytarz ci� wsysa � o�wiadczy�em. � Po prostu wyci�gnijmy z niego wszystko, co zdo�amy� to najlepsze rozwi�zanie. Przeszli�my kolejne trzy metry, min�li�my kilka przepi�knych i w idealnym stanie luster, jak tez kilka mocno ju� zmatowia�ych. Kiedy zbli�yli�my si� do wisz�cego po stronie Luke�a zwierciad�a w polakierowanej na ��to, troch� poobijanej i z wyrytymi chi�skimi znakami ramie, stan�li�my jak wryci, poniewa� cisz� rozdar� grzmi�cy g�os mojego nie�yj�cego brata, Eryka. -Widz� wasze losy � powiedzia� i wybuchn�� dudni�cym �miechem. � Widz� te� pole walki, na kt�rym si� one wype�ni�. B�dzie to, bracie, bardzo interesuj�ce widowisko. A kiedy umieraj�c us�yszysz �miech, b�dzie to m�j �miech. -Zawsze by�e� �artownisiem � odpar�em. � A tak swoja droga, spoczywaj w spokoju. Jeste� bohaterem, wiesz. Przez chwil� pilnie studiowa� m� twarz. -Szalony brat � powiedzia�, odwr�ci� g�ow� i znikn��. -Czy to by� Eryk, kt�ry przez kr�tki czas tu kr�lowa�? � przerwa� milczenie Luke. Skin��em g�ow� i powiedzia�em: -Szalony brat. Wznowili�my w�dr�wk� i w pewnej chwili z oprawionego z zardzewia��, stalow� ram� lustra wysun�o si� szczup�e rami�. Przystan��em, odwr�ci�em si� szybko, ale zanim jeszcze podnios�em wzrok, w jaki� spos�b wiedzia�em, kogo ujrz�. -Deirdre� -Corwinie � powiedzia�a cicho. -Czy wiesz, co si� dzia�o, gdy posuwali�my si� tym korytarzem? Skin�a potakuj�co g�ow�. -Ile jest w tym bzdur, a ile prawdy? � zapyta�em. -Nie wiem i nie s�dz�, by ktokolwiek to wiedzia��nie na pewno. -Dzi�ki. Zachowamy wszelkie �rodki ostro�no�ci. Co teraz? -Je�li chwycisz swego towarzysza za rami�, transport b�dzie �atwiejszy. -Jaki transport? -nie opu�cicie tego miejsca o w�asnych si�ach. Zostaniecie zabrani bezpo�rednio na pole walki. -Przez ciebie, moja mi�o�ci? -W tej sprawie wyb�r nie nale�a� do mnie. Skin��em g�ow� i po�o�y�em Luke�owi d�o� na ramieniu. -Co o tym my�lisz? Zapyta�em. -My�l�, �e powinni�my si� tam uda� nie stawiaj�c oporu � odpar�. � A kiedy ju� odkryjemy, kto si� za tym wszystkim kryje, rozedrzemy go rozpalonym �elazem. -To mi si� podoba � odpar�em. � Deirdre, wska� drog�. -Corwinie, mam z�e przeczucia. -A co za r�nica, skoro twierdzisz, �e nie ma wyboru? Prowad� nas, pani. Prowad�. Uj�a mnie za r�k�. Otaczaj�cy nas �wiat zacz�� wirowa�. Kto� by� mi winien kurczaka i butelk� wina. Odbior� je. Obudzi�em si� na polanie pod niebem roz�wietlanym blaskiem ksi�yca. Mia�em na wp� otwarte oczy i nie rusza�em si�, Nie zdradza�em si� tym, �e ju� si� obudzi�em. Powoli poruszy�em ga�kami ocznymi. W zasi�gu wzroku nie dostrzeg�em Deirdre. Za to prawym okiem peryferycznie dostrzeg�em p�on�ce nieopodal ognisko i sylwetki kilkunastu siedz�cych przy nim ludzi. Przekr�ci�em oczy w lewo i ujrza�em Luke�a. Byli�my sami. -Nie �pisz? � szepn��em. -Nie. -W pobli�u, za wyj�tkiem kilku os�b przy ognisku po naszej prawej stronie, nikogo nie ma � powiedzia�em podnosz�c si� z ziemi. � By� mo�e znajdziemy powrotn� drog�, ruszymy ni��Atuty, podr� przez Cienie�i w ten spos�b przerwiemy rytua�. A by� mo�e jeste�my uwi�zieni. Luke wsun�� palec do ust, wyj�� go i uni�s� w powietrze, jakby sprawdza� kierunek wiatru. -S�dz�, �e porwa� nas bieg wydarze�, kt�rego potrzebujemy � powiedzia�. -I doprowadzi nas to do �mierci? -Nie wiem. Ale w gruncie rzeczy nie wierz�, by�my tego unikn�li � odrzek� i podni�s� si� z ziemi. -�adnej walki, jeste�my rodzin� � odpar�em. � �a�uj�, �e ci� znam. -Ja te�. Rzucamy monet�? -Orze� odchodzimy. Reszka, wracamy do ogniska, aby dowiedzie� si�, o co w tym wszystkim chodzi. -Zgoda. Si�gn� do kieszeni po monet�. -Rzucaj ty � mrukn��em. Cisn�� monet� i opadli�my na kolana. -Reszka � stwierdzi� Luke � Rzucamy raz jeszcze? -Nie... � powiedzia�em. - ...chod�my. Luke schowa� pieni��ek, odwr�cili�my si� i udali�my si� w stron� ogniska. -Jest ich tylko tuzin � odezwa� si� po cichu Luke. � Poradzimy sobie. -Nie sprawiaj� wra�enia szczeg�lnie wrogo nastawionych � odrzek�em. -To racja. Kiedy podeszli�my do kr�gu siedz�cych przy ogniu ludzi, skin��em g�ow� i odezwa�em si� w thari: -Witajcie. Jestem Corwin z Amberu, a to jest Rinaldo Pierwszy, kr�l Kashfy, znany r�wnie� jako Luke. Czy przypadkiem nie czekacie na nas? Starszy m�czyzna, kt�ry grzeba� w�a�nie patykiem w �arze, podni�s� si� z ziemi i z�o�y� g��boki uk�on. -Nazywam si� Reis � powiedzia�. � Jeste�my �wiadkami. -�wiadkami kogo? -Nie znamy ich imion. By�o ich dw�ch, a twarze zakrywa�y im kaptury. S�dz�, �e jedna z tych os�b jest kobiet�� Zanim wszystko si� zacznie, mamy was nakarmi� -Doskonale � odpar�em. � Z powodu tej historii omin�a mnie kolacja. -Mnie te� � wtr�ci� Luke, a starszy m�czyzna oraz dw�ch innych z jego kohorty dostarczyli na mi�siwo, jab�ka, ser, chleb i kubki z czerwonym winem. W trakcie posi�ku zapyta�em Reisa: -Czy m�g�by� nam wyja�ni� co teraz b�dzie? -Oczywi�cie. Powiedzieli mi. Kiedy sko�czycie je�� i przejdziecie na drug� stron� ogniska, dostaniecie sygna� do rozpocz�cia �piewu. Wybuchn��em �miechem i wzruszy�em ramionami. -W porz�dku �powiedzia�em. Kiedy sko�czyli�my je��, popatrzy�em na Luke�a. U�miechn�� si� i powiedzia�: -Skoro musimy im w podzi�kowaniu za kolacj� �piewa�, dajmy dziesi�ciominutowe widowisko, a potem og�o�my remis. Skin��em g�ow�. -Dobry pomys�. Od�o�yli�my talerze, wstali�my z ziemi i przeszli�my na drug� stron� ognia. -Gotowy? � zapyta�em. -Jasne. Dlaczego nie? Wyci�gn�li�my bro�, odst�pili�my od siebie i zasalutowali�my. Obaj wybuchn�li�my �miechem, gdy rozleg�a si� muzyka. I nagle u�wiadomi�em sobie, �e atakuj� Luke�a, cho� wcale nie mia�em takiego zamiaru. Chcia�em tylko przeczeka� atak i pierwsze si�y skupi� na odparciu jego szar�y. Zaatakowa�em bez chwili namys�u, odruchowo, a jednocze�nie zwinnie i szybko. -Luke � odezwa�em si�, gdy sparowa� m�j cios. � T jest niezale�ne ode mnie. Uwa�aj. Dzieje si� cos dziwnego. -Wiem � odpar�, przypuszczaj�c szale�czy atak. � Te� tego ne planowa�em. Odbi�em jego cios i z kolei zaatakowa�em jeszcze szybciej. Cofn� si�. -nie�le � stwierdzi� Luke, a ja poczu�em nagle, �e co� rozlu�nia si� w mym ramieniu. W jednej chwili poj��em, �e fechtuj� si� z w�asnej, nieprzymuszonej woli, bez niczyjej kontroli, ale ba�em si�, �e w ka�dej chwili to co� mo�e zn�w wzi�� mnie w swe w�adanie. Gdy u�wiadomi�em sobie, �e obaj jeste�my ca�kowicie wolni, ogarn�� mnie niepok�j. Je�eli nie wyka�� odpowiedniego zapa�u do walki, mog� zn�w zosta� przej�ty. Je�li oka�� taki zapa�, kt�ry� z nas mo�e wykona� dobrowolny ruch w z�ym momencie. Zacz��em si� ba�. -Luke, je�li z tob� dzieje si� to samo co ze mn�, przedstawienie to nie podoba mi si� nic a nic � powiedzia�em. -Mnie te�. Zerkn��em na drug� stron� ogniska. Po�r�d zgromadzonych tam ludzi dostrzeg�em sylwetki dw�ch zakapturzonych os�b. Nie by�y przesadnej postury, a pod kapturem bli�szej postaci dostrzeg�em biel. -Widownia si� zwi�kszy�a � mrukn��em. Luke obejrza� si� w tamt� stron�, a ja z najwi�kszym trudem powstrzyma�em godny tch�rza atak, gdy� m�j bratanek mia� odwr�con� g�ow�. Kiedy zn�w podj�li�my bezpardonow� walk�. Luke potrz�sn� g�owa. -Nie rozpoznaj� ich � powiedzia�. � Ale wygl�da to powa�niej, ni� s�dzi�em. -Tak. -Mo�emy obaj nie�le dosta�. -To prawda. Nasze klingi zderza�y si� z dono�nym szcz�kiem. Od czasu do czasu kt�rego� z nas widzowie nagradzali rz�sistymi oklaskami. -Co powiesz na to, aby�my zadali sobie rany? � zasugerowa� Luke. � P�niej upadniemy na ziemi� i poczekamy na ich wyrok, bez wzgl�du na to jaki b�dzie. A je�li kt�ry� z nich podejdzie wystarczaj�co blisko, wystawimy go na po�miewisko. -Zgoda � odrzek�em. � Je�li wysuniesz bardziej lewe rami�, rozetn� ci je po�rodku. Dajmy im troch� krwi, zanim zwalimy si� na traw�. Lekkie skaleczenia na g�owach i przedramionach. Nic powa�nego. -W porz�dku. Pami�taj, jednoczesno�� jest kluczowa. Walczyli�my. Cofn��em si� troch� po czym zaatakowa�em z ogromna szybko�ci�. Dlaczego nie? By� to rodzaj gry. I nagle wykona�em cia�em ruch, kt�rego wcale nie zamierza�em uczyni�. Oczy Luka rozszerzy�y si�, gdy trysn�a krew, a Grayswandir przeszy� mu ramie na wylot. W chwile p�niej Werewindle przeszy� mi wn�trzno�ci. -Wybacz �odezwa� si� Luke. � Corwinie, je�li prze�yjesz, a ja nie, wiedz, �e w zamku dzieje si� zbyt wiele szalonych rzeczy zwi�zanych z lustrami. Noc�, na dzie� przed twoim powrotem, wraz z Flor� walczyli�my ze stworzeniem, kt�re wysz�o z jednego ze zwierciade�. I jest w to wpl�tany dziwaczny czarnoksi�nik, kt�remu spodoba�a si� Flora. Nikt nie wie, jak si� nazywa. Ale s�dz�, �e ma co� wsp�lnego z Chaosem. Czy to mo�liwe by Amber zacz�� by� odbiciem Cienia, a nie odwrotnie? -Witajcie � rozleg� si� znajomy g�os. � Dzie�o sko�czone. -Rzeczywi�cie � doda� drugi g�os. To odezwa�y si� zakapturzone postacie. Jedn� z nich by�� Fiona, drug� Mandor. -Bez wzgl�du na rozwi�zanie, dobranoc, mi�y ksi��� � powiedzia�a Fiona. Pr�bowa�em wsta�. Podobnie Luke. Chcia�em te� d�wign�� sw�j miecz. Nie mog�em. �wiat pociemnia�, ale tym razem wycieka�y ze mnie �yciodajne soki. -Prze�yj� i rusz� twoim tropem � obieca�em. -Corwinie � s�abo dobieg� mnie jej g�os. � Nie jeste�my tak bardzo winni jak s�dzisz. To by�o� -�tylko dla mojego dobra, m�g�bym si� za�o�y� � mrukn��em, zanim ca�y �wiat spowi�a ciemno��. By�em �ciek�y, �e nie zu�y�em swego przekle�stwa �mierci. Pewnego dnia� Obudzi�em si� w szpitalu w Amberze. Na s�siednim ��ku le�a� Luke. W ramiona mieli�my wbite kropl�wki. -B�dziesz �y� �powiedzia�a Flora i po zmierzeniu pulsu pu�ci�a m�j nadgarstek. � Czy teraz mi o wszystkim opowiesz? -Czy znaleziono nas w korytarzu? � odezwa� si� Luke. � A po Korytarzu Luster nie zosta� nawet �lad? -Dok�adnie tak. -nie chc� jeszcze wymienia� �adnych imion � powiedzia�em. -Corwinie � zapyta� Luke.- Czy kiedy by�e� dzieckiem, Korytarz Luster tez pojawia� si� tak cz�sto? -Nie. -Prawie nigdy nie pojawia� si�, gdy ja dorasta�am � dorzuci�a Flora. � Tak aktywny sta� si� dopiero w ostatnich latach. Zupe�nie, jakby to miejsce zaczyna�o si� budzi�. -miejsce? � zapyta� Luke. -Zupe�nie, jakby do gry w��czy� si� kolejny gracz � odpowiedzia�a. -Kto? � docieka�em, wywo�uj�c u siebie spazm b�lu. -C�, oczywi�cie sam pa�ac � powiedzia�a Flora. t�um. Rael <<<< Powr�t do "Cieni Amberu"