16130
Szczegóły |
Tytuł |
16130 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16130 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16130 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16130 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jennifer Taylor
OWOCNA MISJA
ROZDZIA� PIERWSZY
Adam wchodzi� w�a�nie do sali operacyjnej, poprosi� wi�c Shiloha, by wpad� po po�udniu do jego gabinetu. By� przekonany, �e z za�atwieniem nowych doku�ment�w na wyjazd uwinie si� na czas. I wszystko by�o dobrze, dop�ki nie zjawi� si� Shiloh i nie za�strzeli� go swoj� rewelacj�.
- Nie ma mowy. Kasey Harris na t� wypraw� nie zabior�.
- Uprzedza�a mnie, �e tak powiesz - roze�mia� si� Shiloh. - No dobrze, w czym rzecz? Mam z tego wnosi�, �e si� znacie?
- Spytaj Kasey - warkn�� Adam.
Wsta� i dola� sobie kawy, staraj�c si� ukry� przed Shilohem, jak jest roztrz�siony. Znali si� z Kasey, a jak�e, wola� jednak nie porusza� tego tematu ze starym przyjacielem.
- Ju� to zrobi�em i us�ysza�em to samo. - Shiloh u�miechn�� si�. - Co� mi si� tu zaczyna klarowa�. Czy bardzo si� pomyl�, zak�adaj�c, �e ��czy�o was kiedy� co� wi�cej ni� zwyczajna znajomo��?
- A zak�adaj sobie, co chcesz - odburkn�� Adam, nieskory do rozwodzenia si� nad tym epizodem ze swojego �ycia.
Wr�ci� z kubkiem za biurko, a my�lami do wyda�rze� sprzed pi�ciu lat. Zakocha� si� na zab�j w Kasey Harris i by� przekonany, �e z wzajemno�ci�, ale jak�e si� pomyli�. Rozkocha�a go w sobie z zemsty za to, co rzekomo zrobi� jej bratu. Do dzisiaj nie m�g� sobie darowa�, �e by� a� tak naiwny. Zawsze kontrolowa� emocje, ale - co prze�wiczy� na w�asnej sk�rze - mi��o�� najrozs�dniejszym odbiera rozum.
- O Kasey prosz� przy mnie nie wspomina�. Zro�zumiano?
- Dobrze, zrozumiano, ale z tego wynika, �e ma�my powa�ny problem.
Shiloh z ci�kim westchnieniem po�o�y� na biurku arkusz papieru. Wzrok Adama przyci�gn�a fotogra�fia przypi�ta w lewym g�rnym rogu. Ta aksamitna sk�ra, te niebieskie oczy, te zmys�owe usta... Kasey.
Upi� �yk gor�cej kawy, parz�c sobie j�zyk. Shiloh znowu co� m�wi�. Trzeba si� skupi�. Teraz najwa��niejsze to znale�� innego anestezjologa.
- Rozumiesz chyba, �e jeste�my w podbramko�wej sytuacji - podsumowa� Shiloh. - Jak ci wiadomo, nie prowadzimy zazwyczaj dw�ch misji jednocze��nie, ale tym razem nie mieli�my wyboru. Ledwie dostali�my zezwolenie na wyjazd twojego zespo�u do Mwurandy, a Gwatemal� zala�a pow�d�. A kiedy rz�d Gwatemali og�osi� stan kl�ski �ywio�owej, na�tychmiast wys�ali�my tam ekip�.
- Wiem, �e to trudne - zapewni� go Adam - ale na pewno masz jeszcze kogo� w zanadrzu.
- Chcia�bym, ale ostatnio wykruszy�o si� nam z takich czy innych powod�w kilku ludzi i werbuje�my dopiero wolontariuszy. Zg�oszenie Kasey znalaz��o si� na moim biurku w zesz�ym miesi�cu i nie ukrywam, �e po przeprowadzeniu z ni� rozmowy by�em pod wra�eniem. Jest inteligentna, komunika�tywna i zna si� na robocie. Takich w�a�nie ludzi nam potrzeba.
- Nie pow�tpiewam w jej kwalifikacje - burkn�� Adam. - Nie chc� jej tylko w swoim zespole.
- No to, jak ju� nadmieni�em, mamy problem. Bez anestezjologa nie masz po co jecha�, a innym nie dysponujemy. Wybieraj, albo ona, albo zostajesz w domu.
- Stawiasz mnie pod �cian� - warkn�� Adam.
Zdawa� sobie spraw�, �e je�li nie wyjedzie z ze�spo�em do Mwurandy jutro, tak jak by�o planowane, to druga taka okazja mo�e si� ju� nie powt�rzy�. Od dw�ch lat trwa�a w tym kraju wojna domowa i nikt nie mia� poj�cia, jak d�ugo utrzymane zostanie zawar�te niedawno zawieszenie broni. Wiedzia�, co si� tam wyprawia, by� naocznym �wiadkiem. Mieszka�cy Mwurandy potrzebowali pomocy. Czy b�dzie z za�o��onymi r�kami patrzy�, jak cierpi�, bo on prze�y� kiedy� zaw�d mi�osny?
- Wychodzi na to, �e nie mam wyj�cia - rzek� z gorycz�, wpatruj�c si� w fotografi�. - Chc� czy nie, musz� j� zabra�, tak? Dobrze, niech jedzie, ale za�znaczam jeszcze raz, �e wola�bym jej nie mie� w swoim zespole.
- No nie, Adamie, tw�j entuzjazm zwala z n�g.
Zmartwia�, rozpoznaj�c ten g�os. W oczach mu pociemnia�o, a kiedy znowu na nie przejrza�, Kasey sta�a przed biurkiem. Dok�adnie taka jak na foto�grafii, przemkn�o mu przez my�l - szczup�a, elegan�cka, l�ni�ce czarne w�osy, niebieskie �miej�ce si� oczy. A mo�e to �zy tak w nich po�yskuj�?
Pora�ony t� my�l�, d�wign�� si� z fotela. Nie, to niemo�liwe, Kasey nigdy nie p�aka�a. Nie uroni�a �zy, nawet kiedy jej wygarn��, co o niej my�li. Sta�a wtedy, u�miecha�a si� i spokojnie go s�ucha�a. To wspomnienie prze�ladowa�o go do dzi�. Kasey Harris u�miecha�a si� nawet wtedy, kiedy serce jej p�ka�o.
U�miech nie spe�za� z warg Kasey, chocia� wcale nie by�o jej do �miechu. Nie wierzy�a w�asnym uszom, kiedy Shiloh poinformowa� j�, �e to Adam stoi na czele tej misji. W pierwszym odruchu chcia�a si� wycofa�, ale potem pomy�la�a, �e on tylko na to czeka.
Od pi�ciu ju� lat przemeblowywa�a z jego powodu swoje �ycie i najwy�sza pora z tym sko�czy�. Musi wreszcie odci�� si� od przesz�o�ci, nawet je�li nie wybaczy�a mu do ko�ca krzywdy, kt�r� wyrz�dzi� jej bratu. Niewykluczone, �e Adam te� nie wybaczy� jej tego, co mu zrobi�a. Dotar�o to do niej dopiero teraz, kiedy sta�a przed jego biurkiem, w jego gabinecie. Chyba na g�ow� upad�a, decyduj�c si� pracowa� z nim przez ca�y miesi�c. Ju� on da jej popali�, co do tego nie mia�a w�tpliwo�ci.
Ale sta�o si�, klamka zapad�a.
- Co z tob�, Adamie? To do ciebie niepodobne, �eby� zapomina� j�zyka w g�bie - powiedzia�a.
- Tak... niepodobne. Jeden zero dla ciebie, Kasey. Zadowolona?
- Na pocz�tek starczy - odpar�a s�odko. - Ale ja, co pewnie zauwa�y�e�, nie zwyk�am spoczywa� na laurach.
Twarz mu pociemnia�a, przewierci� j� wzrokiem. On nigdy nie szed� na kompromis, nigdy si� nie cofa�, nigdy nie okazywa� cienia s�abo�ci... nie licz�c tam�tego wieczoru, kiedy powiedzia�a mu, kim jest.
Nie by�o to mi�e wspomnienie i Kasey, odp�dzaj�c je od siebie, zwr�ci�a si� do Shiloha:
- Pomy�la�am, �e szybciej b�dzie, je�li sama przynios� tutaj swoje dokumenty. Wszystko ju� mam: wiza, oficjalne potwierdzenie z ministerstwa spraw zagranicznych, �e wchodz� w sk�ad zespo�u Pomocy dla �wiata, �wiadectwo szczepie�, etcetera.
- Znakomicie!
Shiloh u�miechn�� si� do niej ciep�o.
- Nie mog� si� nadziwi�, �e zaoferowa�a� agencji swoje us�ugi, Kasey. To raczej nie w twoim stylu -rzuci� Adam.
- Tak s�dzisz? - Spojrza�a na niego, unosz�c brwi. - Niby dlaczego nie?
- Z tego, co pami�tam, zawsze lubi�a� korzysta� z �ycia: kolacyjki w eleganckich restauracjach, urlo�py w egzotycznych krajach, pi�kne stroje. - Zmierzy� j� wzrokiem i roze�mia� si�. - Mam nadziej�, �e wiesz, w co si� pakujesz.
- Chcesz powiedzie�, �e w Mwurandzie nie b�d� mog�a nosi� swoich pantofelk�w od Gucciego i kos�tium�w od Chanel? - J�kn�a z udawan� zgroz�. -O nieba! Jak ja tam wytrzymam?
- Z takim nastawieniem daleko nie zajedziesz. - Jego u�miech zgas�, ledwie si� pojawi�. - To nie zabawa. W Mwurandzie od dw�ch lat trwa wojna domowa i kraj jest jednym wielkim pobojowiskiem.; Ludziom, kt�rych b�dziemy tam leczyli, nie pozosta�o nic pr�cz godno�ci i tylko tego im brakuje, �eby� naigrywa�a si� ich kosztem.
- I ty uwa�asz, �e musisz mi to m�wi�? - Rozdra�niona jego protekcjonalnym tonem, nachyli�a si� nad biurkiem. - Bardzo dobrze wiem, jak tam jest, Adamie. Czyta�am raporty i orientuj� si�, z czym b�dziemy mieli do czynienia.
- Doprawdy? - Roze�mia� si� ironicznie. - Mo�e ci si� wydawa�, �e wiesz, jak to jest pracowa� w kra�ju, gdzie zniszczona zosta�a ca�a infrastruktura, ale dop�ki nie odczujesz na w�asnej sk�rze reali�w, nie zrozumiesz tego. B�dzie ci�ko, naprawd� ci�ko, i obawiam si�, �e nie podo�asz.
- To mnie jeszcze nie znasz - odpar�a, wzruszaj�c ramionami.
Mo�e i nie ma do�wiadczenia w pracy w takich ekstremalnych warunkach, ale da sobie rad�. Musi. Dotrwa do ko�ca misji i poka�e temu cholernemu Adamowi, na co j� sta�!
- Kasey na pewno wie, �e to nie piknik - wtr��ci� ugodowym tonem Shiloh. - Ale s�usznie robisz, Adamie, dmuchaj�c na zimne, bo zapewnienie ze�spo�owi bezpiecze�stwa to tw�j obowi�zek. Wra�cajmy jednak do tematu. Mamy do pokonania je�szcze jeden problem. Przelot macie zapewniony, ale jest ma�y k�opot z nadbaga�em...
Zacz�li si� naradza�, a tymczasem Kasey rozej�rza�a si� po gabinecie. Wypada�oby chyba przedsta�wi� si� pozosta�ym cz�onkom zespo�u. Podesz�a z u�miechem do grupki stoj�cych w k�cie kobiet.
- Cze��, nazywam si� Kasey Harris. Mam zast�powa� jednego z waszych anestezjolog�w.
- Witamy na pok�adzie, Kasey - odrzek�a jedna z kobiet. - Jestem June Morris, piel�gniarka. Po ka�dej takiej eskapadzie obiecuj� sobie, �e nigdy wi�cej, no i masz tobie, znowu mnie niesie!
Kasey roze�mia�a si�.
- Wida� to lubisz.
- Tak, a najbardziej jak tn� mnie komary i wysy�saj� pijawki. - June przewr�ci�a oczami. - To robota dla masochist�w, prawda, dziewczyny?
Kobiety roze�mia�y si�. Jeszcze jedna wyci�gn�a do Kasey r�k�.
- Jestem Katie Dexter, te� piel�gniarka.
- Mi�o mi. - Kasey u�cisn�a jej d�o�. - To ile piel�gniarek z nami leci?
- Jeszcze dwie - wyja�ni�a June, wskazuj�c na pozosta�e dwie kobiety. - Lorraine i Mary. Szczerze m�wi�c, przyda�oby si� nas wi�cej, ale Adam by� tym razem bardzo wybredny. Przyjmowa� do zespo�u tyl�ko ludzi maj�cych do�wiadczenie w pracy w terenie.
Kasey skrzywi�a si�.
- Uhm, zauwa�y�am.
- Na ciebie te� kr�ci� nosem - zauwa�y�a Katie.
June roze�mia�a si�.
- Delikatnie powiedziawszy! Nie spodziewa�am si�, �e doczekam dnia, kiedy Adam Chandler wyjdzie z siebie! To chodz�cy sopel lodu, ale kiedy Shiloh mu o�wiadczy�, �e do��czasz do zespo�u, krew go o ma�o nie zala�a. Macie ze sob� na pie�ku?
- Niezupe�nie. - Kasey wzruszy�a lekcewa��co ramionami. Nikomu jeszcze nie powiedzia�a, co za�sz�o mi�dzy ni� a Adamem. Wstydzi� mo�e si� tego nie wstydzi�a, ale i chwali� si� nie by�o czym.
Westchn�a. Na pocz�tku takie proste si� to wydawa�o. Chcia�a tylko pokaza� Adamowi, �e nie wolno mu pomiata� lud�mi bez ogl�dania si� na konsek�wencje, tak jak to zrobi� z jej bratem. Postanowi�a da� mu nauczk�, kt�rej nigdy nie zapomni.
Od kole�anek, kt�re z nim pracowa�y, wiedzia�a, �e jest wynios�y i nie ma w zwyczaju spoufala� si� z podleg�ym mu personelem, ale to jej nie zniech�ci��o. Kto� musi mu pokaza�, jak to jest, kiedy cz�owie�kowi ca�y �wiat wali si� na g�ow�. Zatrudni�a si� w tym samym szpitalu co on, i zadziwiaj�co �atwo nawi�za�a z nim znajomo��.
Kasey wzdrygn�a si�. Do tej pory pami�ta�a szok pierwszego spotkania, te ciarki, kt�re przesz�y jej po plecach, gdy �ciska� jej r�k�, i reakcj� swojego cia�a na jego zmys�owy g�os. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e ona te� zrobi�a na Adamie wra�enie. Nie spodziewa�a si� takiego obrotu sprawy i troch� si� przestraszy�a, ale na rejterad� by�o ju� za p�no. Brn�a wi�c dalej i przyj�a jego zaproszenie na kolacj�.
Wkr�tce okaza�o si�, �e sytuacja wymyka si� spod kontroli. Po kilku tygodniach znajomo�ci u�wiadomi��a sobie, �e rodzi si� mi�dzy nimi autentyczne uczu�cie, i postanowi�a to przerwa�. Ale wyznanie mu prawdy okaza�o si� trudniejsze, ni� sobie wyobra�a�a.
Jego reakcja by�a dok�adnie taka, jakiej si� spo�dziewa�a, nie podejrzewa�a jednak, �e tak j� zaboli. Nazwa� j� �podst�pn� oszustk�� i �cyniczn� dziw�k��, a ona wiedzia�a, �e sobie na te epitety zas�u�y�a. Oszuka�a go z pe�n� premedytacj�.
- Dosz�o kiedy� mi�dzy nami do r�nicy zda� i on nie mo�e mi tego zapomnie�.
- Ciekawe. On nie jest pami�tliwy. - June �ci�gn�a brwi i zerkn�a na Adama rozmawiaj�cego z Shilohem. - Wymagaj�cy, owszem, ale �eby si� kiedy� na kogo� uwzi��...
Kasey milcza�a. Wola�a nie wyprowadza� June z b��du, bo to poci�gn�oby za sob� kolejne pytania. A Adam potrafi� si� uwzi��. Swoimi krytycznymi uwagami zatru� �ycie jej bratu, Keiranowi, gdy ten z nim pracowa�. Dosz�o do tego, �e Keiran rzuci� w ko�cu medycyn� i stoczy� si� na samo dno, z kt�rego dopiero teraz powoli si� wygrzebywa�.
- Kasey to nietypowe imi�. Jak si� pisze? Przez �k� czy przez �c�?
By�a wdzi�czna Lorraine za zmian� tematu.
- Przez �k�. Tak naprawd� na pierwsze mam! Kathleen, a na drugie Christine. Ale kiedy by�am ma�a, wynika�o z tego mn�stwo nieporozumie�. Bo moja babcia mia�a na imi� Kathleen i ka�dy z jej czterech syn�w zobowi�za� si�, �e nazwie swoj� pierwsz� c�rk� po niej. - Przewr�ci�a oczami. - Nie by�oby problemu, gdyby ka�demu z nich nie urodzi�a si� c�rka. Kiedy na rodzinnych zjazdach babcia wo��a�a �Kathleen�, przybiega�y�my wszystkie. W ko�cu babcia uzna�a, �e dalej tak by� nie mo�e i ponazy�wa�a nas po swojemu. Od tamtej pory wo�a�a na mnie Kasey i tak ju� zosta�o.
June roze�mia�a si�.
- No to pasujesz do nas. W Pomocy dla �wiata prawie ka�dy ma jakie� pseudo.
- Naprawd�? A jakie nosi Adam? - spyta�a z u�miechem.
- Nie nosz� �adnego.
Na d�wi�k tego g�osu puls jej przyspieszy�. Od�wr�ci�a si� na pi�cie i znalaz�a oko w oko z Adamem.
- A dlaczego? Czy�by to by�o poni�ej twojej god�no�ci?
- Bynajmniej. Nie wiem, czemu si� jeszcze ucho�wa�em bez przydomka. Mo�e ty co� zaproponujesz?
- O, mog�abym nawet par�, kt�re by do ciebie pasowa�y, ale nie zrobi� tego w trosce o atmosfer� w zespole.
- Jakie to z twojej strony dyplomatyczne, Kasey. Kiedy si� ostatnio widzieli�my, odnios�em wra�enie, �e lubisz wznieca� ferment.
- Naprawd�? Jako� nie pami�tam, z czego m�g��by� to wnosi�. Mo�e by� mi przypomnia�?
- Tak przy ludziach? Tego rodzaju epizody wspo�mina si� na osobno�ci, Kasey.
U�miechn�� si� do niej i oddali�.
- O kurcz�! - powiedzia�a cicho June. - Nie wiem jak wy, ale ja czuj�, �e zaraz spiek� raka.
Powachlowa�a si� r�k� i wszystkie wybuchn�y �miechem. Kasey by�a jej wdzi�czna za roz�adowa�nie napi�cia.
ROZDZIA� DRUGI
- Nie jest to wymarzony pocz�tek, ale b�dziemy musieli jako� sobie radzi�.
Adam rozejrza� si� po twarzach obecnych. Mia� nadziej�, �e zdo�a ich przekona�, �e to tylko przej��ciowe k�opoty. Chwil� d�u�ej zatrzyma� wzrok na Kasey.
B��dem by�o u�ycie wobec niej tego tonu i nie rozumia�, co go, u licha, podkusi�o. Piel�gniarki, z kt�rymi sta�a, wychwyci�y zapewne, podobnie jak ona, seksualny podtekst jego s��w, i wola� nie my��le�, co podsuwa im teraz babska wyobra�nia.
Zawsze strzeg� swojego prywatnego �ycia, tak go wychowano. Jako jedyne dziecko starszych ju� rodzi�c�w, kt�rzy niech�tnym okiem patrzyli na wszelkie formy okazywania emocji, wcze�nie nauczy� si� kry� z uczuciami. W�a�ciwie otworzy� si� dopiero, kiedy pozna� Kasey, no i sparzy� si� bole�nie.
- G��wna partia naszego sprz�tu dotrze na miejsce par� dni po nas. - Trzeba skoncentrowa� si� na bie��cych problemach, bo rozpami�tywanie pope��nionych w przesz�o�ci i aktualnie b��d�w nie ma sensu. - Mam na my�li namioty polowych sal opera�cyjnych, generatory, sprz�t o�wietleniowy i tym po�dobne. Lekarstwa, materia�y opatrunkowe i instrumenty chirurgiczne mo�emy zabra� ze sob�, bo nie�wiele wa��, a to ju� co�.
- Ale gdzie b�dziemy operowali? - zapyta� z tros�k� David Preston, drugi chirurg. - Z tego, co czyta�em, wynika, �e tamtejsze szpitale znajduj� si� w op�akanym stanie.
- M�j ��cznik z Mwurandy obieca� przygotowa� na nasz przyjazd jedn� sal� operacyjn� - uspokoi� go Adam. - B�dziemy stacjonowali w Arumbie, gdzie znajduje si� najwi�kszy w kraju szpital. Oczywi�cie sprz�t zastaniemy tam bardzo prymitywny, jak na nasze standardy, ale tym bym si� nie przejmowa�, poniewa� zabieramy swoje instrumenty chirurgiczne. Jestem przekonany, �e Matthias przygotuje nam ste�rylne miejsce pracy, a to w tej chwili najwa�niejsze.
- A co ze sprz�tem anestezjologicznym? - zapy�ta�a Kasey. - Dobrze by�oby wiedzie�, co b�dziemy tam mieli do dyspozycji.
- Skonsultuj� si� w tej sprawie z Matthiasem i wtedy ci odpowiem - uci�� kr�tko, sil�c si� na oficjalny ton, i przechwyci� znacz�ce spojrzenia, ja�kie wymieni�y mi�dzy sob� Mary i Lorraine.
Czy�by znowu g�os go zdradzi�?
- Proponuj�, �eby�cie jeszcze raz przejrzeli z Da�nielem list� �rodk�w anestezjologicznych, kt�re za�bieramy. - Poda� Kasey kartk� z wykazem. - Mo�e powinni�my do niej dopisa� co�, co pozwoli wam pracowa� do czasu przybycia sprz�tu.
- Wygl�da na to, �e trzeba si� b�dzie przeprosi� ze starymi podr�cznikami - zauwa�y�a Kasey, u�mie�chaj�c si� do siedz�cego obok Daniela. - Za�o�� si�, �e sporo ju� wody w rzekach up�yn�o od czasu, kiedy ostatnio stosowa�e� eter.
- Oj, sporo! Ale ch�tnie od�wie�� swoj� wiedz� na ten temat, najch�tniej wkuwaj�c z tob� po nocach.
Daniel obrzuci� j� lubie�nym spojrzeniem i wszys�cy si� roze�miali. Odprawa dobieg�a ko�ca. Adam wsta�, na wszelki wypadek wciskaj�c r�ce g��boko w kieszenie. A� go �wierzbi�y, by rozkwasi� temu m�okosowi nos.
Wiedzia�, �e to tylko �arty, ale mimo wszystko... Z ponur� min� patrzy�, jak tych dwoje opuszcza razem pok�j.
- Jeste� pewien, �e nie przero�nie ci� ta sytuacja? - spyta� Shiloh.
Adam obejrza� si�.
- Co masz na my�li?
- Go�ym okiem wida�, �e mi�dzy tob� a Kasey co� zgrzyta, a wi�c zrozumiem, je�li postanowisz od�o�y� wyjazd do czasu znalezienia innego anestezjologa.
- Nie. - Adam pokr�ci� g�ow�. - Nie b�d� niczego odk�ada� z powodu Kasey Harris czy kogokolwiek innego. Planuj� t� misj� od miesi�cy i wiem, �e je�li nie polecimy tam teraz, to druga taka okazja mo�e si� ju� nie trafi�.
- Jak uwa�asz, ale wyluzuj si�. - Shiloh poklepa� go po ramieniu. - Na strza�y Kupidyna nikt nie jest uodporniony. Wiem co� o tym, bo kiedy pozna�em Rachel, ani mi w g�owie by�o zakochiwa� si� w niej bez pami�ci!
- Nie jestem w Kasey zakochany! - �achn�� si� Adam.
- Nie? Zatem wszystko w porz�dku, prawda? -Z tymi s�owy Shiloh wyszed�, ale nie ulega�o w�tpli�wo�ci, �e mu nie uwierzy�.
Adam westchn��, zamkn�� drzwi i usiad� za biur�kiem. Co robi�? Zakochany w Kasey ju� nie by�, ale nie m�g� z r�k� na sercu powiedzie�, �e jest mu ca�kiem oboj�tna. Nie potrafi� okre�li�, co do niej czuje, jedno jednak by�o pewne - musi si� strzec. Fakt, jej widok wytr�ci� go dzisiaj z r�wnowagi, ale od tej pory b�dzie w niej widzia� tylko cz�onka zespo�u. A je�li nie b�dzie dawa�a sobie rady, w te p�dy wr�ci do domu, bo on ani my�li jej faworyzowa�!
J�kn��, bo w postanowieniu, �e b�dzie j� traktowa� jak jeszcze jednego cz�onka zespo�u, nie wytrwa� na�wet dziesi�ciu sekund. Jak on, u licha, przetrwa te e/tery tygodnie?
Kasey jako ostatnia zjawi�a si� nast�pnego wie�czoru w sztabie Pomocy dla �wiata. Shiloh wyja�ni� jej, co prawda, jak trafi� do tego portowego maga�zynu, ale gdzie� po drodze skr�ci�a pewnie nie w t� co trzeba stron�. J�kn�a w duchu, kiedy wchodz�c w ko�cu do budynku, us�ysza�a powitalny aplauz.
- Przepraszam. Nic nie usprawiedliwia mojego sp�nienia. Zwyczajnie brak mi zmys�u orientacji.
- Przecie� trafi�a�! - zawo�a�a weso�o June. - Zre�szt� niewiele ci� omin�o. Adam odczytywa� grafik dy�ur�w, kt�ry za par� dni i tak na pewno si� zmieni.
- No to dobrze. - Kasey przysiad�a na jakiej� skrzyni i spojrza�a na Adama.
Zesz�ej nocy zapowiedzia�a sobie, �e cho�by nie wiadomo co wygadywa� albo wyprawia�, ona nie b�dzie reagowa�.
- Kontynuuj, Adamie! - zawo�a�a s�odko.
- Jak ju� powiedzia�em - podj�� - pracujemy w trybie dwunastogodzinnych dy�ur�w. Pami�tajcie, �e musimy miarkowa� tempo. �adnego heroizmu, wypruwania sobie �y�, bo wi�cej z tego szkody ni� po�ytku. Obawiam si�, �e warunki zastaniemy tam gorsze, ni� my�la�em. Wczoraj wieczorem dosta�em od mojego ��cznika, Matthiasa, wiadomo��, w kt�rej ostrzega, �e w rejonie, w kt�rym b�dziemy stacjono�wali, dzia�a nadal aktywnie kilka grup rebelianckich. W�adze Mwurandy robi�, co mog�, �eby przywr�ci� porz�dek, ale nie ma �adnej gwarancji, �e kiedy tam wyl�dujemy, sytuacja b�dzie nadal pod kontrol�.
Znowu przesun�� wzrokiem po twarzach obec�nych, Kasey jakby nie zauwa�aj�c.
- To b�dzie trudna i niebezpieczna misja - pod�sumowa�. - Je�li wi�c kto� chce si� wycofa�, to niech to zrobi teraz.
I spojrza� z wyzwaniem w oczach wprost na ni�. By�o oczywiste, �e jego zdaniem ona do tej pracy si� nie nadaje. Zabola�o j�, �e Adam ma o niej tak z�� opini�.
- Je�li to by�o do mnie, to musz� ci� rozczarowa�. Tak �atwo si� mnie nie pozb�dziesz.
- Nie kierowa�em tych s��w do nikogo konkret�nego. Pragn� jedynie uzmys�owi� wszystkim, z jaki�mi problemami przyjdzie nam si� zmierzy�.
Wkr�tce potem zebranie dobieg�o ko�ca. Kasey wysz�a za Adamem z magazynu.
- Musimy porozmawia�... - zagadn�a.
- Nie mam czasu leczy� twoich zranionych uczu� -burkn��, skr�caj�c do swojego gabinetu. - Je�li uwa��asz, �e �le ci� traktuj�, to wiesz, jaka jest na to rada.
- Chcia�by�, co? Chcesz si� mnie pozby�?
- Je�li mam by� szczery, to ma�o mnie obchodzi, co zdecydujesz, Kasey, ale nie oczekuj ode mnie specjalnego traktowania. - Usiad� za zawalonym pa�pierami biurkiem i si�gn�� po plik dokument�w. - Je�ste� dla mnie jeszcze jednym cz�onkiem zespo�u i je��li �udzisz si�, �e b�d� ci� w jakikolwiek spos�b wyr�nia�, to od razu wybij to sobie z g�owy.
- Co ty chrzanisz?! Nie odezwa�by� si� tak do nikogo innego. - Spiorunowa�a go wzrokiem. - Nie chcesz mnie w zespole z powodu tego, co zasz�o mi�dzy nami przed pi�cioma laty, nie m�w mi wi�c, �e nie b�dziesz mnie wyr�nia�, bo w�a�nie to robisz, z tym, �e w negatywnym sensie tego s�owa. Nie wybaczy�e� mi do dzisiaj, prawda? Nie mo�esz stra�wi�, �e ci� przechytrzy�am!
- Mylisz si�. Pogodzi�em si� z tym, tak samo jak pogodzi�em si� z my�l�, jaki g�upi by�em, wmawiaj�c sobie, �e jestem w tobie zakochany. - Obrzuci� j� spojrzeniem tak pe�nym pogardy, �e zadr�a�a z b�lu.
Prawda jest taka, �e nigdy ci� nie kocha�em. Kobieta, kt�r� kocha�em, by�a iluzj�, kim�, kogo wymy�li�a�, �eby odegra� si� na mnie za domniemane krzy�wdy, kt�re jakoby wyrz�dzi�em twojemu bratu. I tamta Kasey Harris nie istnieje.
Wsta� od biurka i wyszed� z pokoju.
- Hilton to to nie jest, co? - mrukn�a June.
- Czy ja wiem - zastanowi�a si� Kasey. - Ma swoisty egzotyczny urok.
Po d�ugiej, m�cz�cej podr�y zameldowali si� w�a�nie w hoteliku, w kt�rym mieli mieszka� przez ca�y czas pobytu w Mwurandzie. Przylecieli wyczarterowanym przez Czerwony Krzy� rozklekotanym samolotem transportowym, kt�ry wi�z� do tego kraju kontyngent �ywno�ci i odzie�y. W �adowni, gdzie mi�dzy skrzyniami zamontowano prowizoryczne sie�dzenia, huk silnik�w by� og�uszaj�cy. Po trzech go�dzinach sp�dzonych w takim ha�asie i w takiej cias�nocie wszystko wydawa�o jej si� teraz luksusem.
- Ach, ta egzotyka. - June zmiot�a z kom�dki ogromnego karalucha i wzdrygn�a si�. U nas w Surbiton takich nie mamy!
- Sp�jrz na to z ja�niejszej strony - zachichota�a Kasey. - Po powrocie nasze �redniej wielko�ci an�gielskie prusaczki nie b�d� na tobie robi�y �adnego wra�enia.
Do pokoju wesz�y Lorraine i Mary. By�y tu cztery ��ka, a dziewczyny postanowi�y widocznie zaj�� dwa pozosta�e.
- Co za nora! - mrukn�a zdegustowana Lorraine.
- Nie podoba ci si�? - Kasey z udawanym oburze�niem �ci�gn�a narzut� z jednego z w�skich jedno�osobowych ��ek. - Przecie� tylu stara� do�o�ono, �eby bez ogl�dania si� na koszta zapewni� nam jak najwy�szy komfort. Pow�chaj tylko. Eau de st�chlizna, o ile nos mnie nie myli.
- Uprzedzono pani�, jakie warunki tu zastaniemy, doktor Harris - dobieg� od progu g�os Adama - i mam nadziej�, �e nie zamierza pani zasypywa� nas litani� swoich skarg i za�ale�.
Kasey odwr�ci�a si� na pi�cie. Nie rozmawia�a z nim od wczorajszego wieczoru, kiedy ostentacyjnie wyszed� z gabinetu. W samolocie siedzieli z dala od siebie. Teraz patrzy� na ni� ch�odno.
- Ja si� nie skar��, doktorze Chandler. Stwier�dzam tylko fakt. Wyg�aszanie w�asnych opinii nie jest chyba zabronione?
- Nie jest, dop�ki nie sieje fermentu w�r�d ze�spo�u- odpar�, patrz�c jej nadal prosto w oczy. - Harmonia w naszej grupie jest podstaw� i nie b�d� tolerowa� pr�b jej zak��cania.
To powiedziawszy, odwr�ci� si� i oddali�, nie za�mykaj�c za sob� drzwi. June skrzywi�a si�.
- Kto� tu chyba zostawi� w domu poczucie humoru. Nie bierz sobie tego do serca, Kasey. Przejdzie mu.
- Nie by�abym tego taka pewna - odpar�a Kasey.
Gdy si� rozpakowa�y, June spojrza�a na zegarek.
- Dopiero czwarta. Mo�e zwiedzi�yby�my przed kolacj� budynek, �eby si� zorientowa� w rozk�adzie?
- Dobra my�l - podchwyci�a Kasey, ale ich dwie wsp�lokatorki pokr�ci�y g�owami.
- Ja jestem skonana - westchn�a Mary, siadaj�c ci�ko na swoim ��ku. - Musz� si� troch� zdrzem�n�� przed t� wieczorn� imprez�.
- Jak� imprez�? - zainteresowa�a si� Kasey.
- O, to taka tradycja wprowadzona przez Adama. W ka�dy pierwszy wiecz�r misji urz�dza nam co� w rodzaju wieczorku integracyjnego � wyja�ni�a Lorraine. - No wiesz, zawi�zywanie i zacie�nienie wi�z�w mi�dzyludzkich. Tak czy siak, ja p�jd� chy�ba za przyk�adem Mary i wypr�buj� spr�yny w mo�im ��eczku, a wy, niespokojne dusze, id�cie na ten rekonesans. I bawcie si� dobrze.
- Postaramy si� - rzuci�a przez rami� Kasey, wy�chodz�c za June z pokoju.
Ruszy�y korytarzem, zagl�daj�c do mijanych po�koj�w. Powiedziano im, �e przed wybuchem rebelii zamieszkiwali tutaj studenci miejscowego uniwer�sytetu i wyposa�enie by�o bardzo skromne. Umeb�lowanie ka�dego pokoju stanowi�y cztery pojedyn�cze ��ka i kom�dka. Na pod�ogach nie by�o dywa�n�w, ale wytarte br�zowe linoleum zosta�o starannie wyszorowane. Na ko�cu korytarza znajdowa�a si� ma�a �azienka, a obok ubikacja. Kasey odetchn�a z ulg�.
- No, przynajmniej jest kanalizacja. Ju� my�la��am, �e b�d� musia�a wymyka� si� nocami z budynku do wyg�dki na powietrzu.
- I wygl�da na to, �e dzia�a - zauwa�y�a June, spuszczaj�c wod�.
Wesz�y schodami na wy�sze pi�tro. By�o tu do�k�adnie tak samo: korytarz, pokoiki, a na ko�cu �a�zienka i klozecik. Chocia� w powietrzu unosi�a si� wo� st�chlizny, to wyra�nie do�o�ono stara�, �eby przed ich przyjazdem doprowadzi� to miejsce do jakiego takiego porz�dku.
- Spodziewa�am si� czego� gorszego - przyzna�a Kasey, kiedy zesz�y na parter, gdzie znajdowa� si� du�y kwadratowy hol z drzwiami prowadz�cymi do �wietlicy po jednej i do jadalni po drugiej stronie. Za jadalni� by�a jeszcze kuchnia i spi�arnia.
- Ja te�. Nie wiedzia�am, co my�le�, kiedy Adam m�wi� mi, gdzie si� zatrzymamy. - June wzruszy�a ramionami, kiedy Kasey spojrza�a na ni� ze zdziwieniem. - By�am ju� na wielu misjach, ale nigdy w ta�kim jak ten rejonie, gdzie jeszcze niedawno toczy�a si� wojna.
- Rozumiem. To mnie podnosi na duchu. My��la�am, �e ja jedna jestem bez do�wiadczenia, a ca�a wasza grupa to stare wygi - przyzna�a Kasey.
- Ale� sk�d. Owszem, wi�kszo�� z nas pracowa�a ju� poza granicami kraju, ale w strefie wojny jeszcze nikt, pr�cz Adama. Tylko on ju� tu kiedy� by�.
- Naprawd�? - Kasey zatrzyma�a si� i spojrza�a na ni�. - Adam ju� tu pracowa�?
- Uhm. Nie wiedzia�a�? Sp�dzi� w Mwurandzie rok z francusk� grup� pomocy medycznej, ale oni si� ewakuowali, kiedy wybuch�y walki. Adam zosta�, a do Anglii wr�ci� dopiero po odniesieniu rany, podo�bno jakiej� ci�kiej, nie wiem dok�adnie, bo on nigdy o tym nie m�wi. - June westchn�a. - Zawsze podejrzewa�am, �e trzyma�o go tu co� wi�cej, ni� sama ch�� niesienia pomocy. Zupe�nie jakby w og�le nie dba� o swoje bezpiecze�stwo.
- Kiedy to wszystko si� dzia�o? - spyta�a Kasey i zimny dreszcz przeszed� jej po plecach.
- Nie pami�tam... Jakie� cztery, mo�e pi�� lat temu. Co� ko�o tego.
Czyli nied�ugo po tym, jak mu powiedzia�a, �e go oszuka�a. Kasey zrobi�o si� s�abo. Czy�by tak si� tym przej��, �e przesta�o mu zale�e� na �yciu? Nie chcia�o jej si� wierzy�, �e to w�a�nie przez ni� nara�a� si� na �miertelne niebezpiecze�stwo. Ta zbie�no�� w czasie mog�a by� zupe�nie przypadkowa.
Na kolacji integracyjnej Daniel przedstawi� Kasey wszystkim obecnym, a potem zmusi� j�, by usiad�a obok niego i zasypa� historyjkami z misji, w kt�rych bra� do tej pory udzia�. To dzi�ki niemu pod koniec wieczoru Kasey czu�a si� ju� w�a�ciwie cz�onkiem zespo�u.
Jedyne, co psu�o jej troch� humor, to fakt, �e Adam traktowa� j� jak powietrze. Rozmawia� ze wszystkimi, tylko nie z ni�. Musia�a przyzna�, �e jest jej z tego powodu przykro.
Kolacja sko�czy�a si� oko�o p�nocy. Zm�czenie podr� da�o o sobie zna�. Kasey po�egna�a si� z Da�nielem i ruszy�a przez pusty ju� hol ku schodom. Mijaj�c drzwi wej�ciowe, zapragn�a nagle ode�tchn�� przed snem �wie�ym powietrzem.
Wysz�a na zewn�trz i ruszy�a �wirow� �cie�k�, ostro�nie stawiaj�c nogi. Hotel, podobnie jak wi�k�szo�� budynk�w, kt�re mijali, jad�c tu z lotniska, powa�nie ucierpia� podczas walk. Kasey zatrzyma�a si� przy k�pie zaro�li, spojrza�a na fasad� i...
A� podskoczy�a, s�ysz�c za sob� suchy, ostry trzask wystrza�u z karabinu. W momencie, kiedy odwraca�a si� odruchowo, by spojrze� w kierunku, z kt�rego pad� strza�, z ciemno�ci wyskoczy�a na ni� jaka� posta� i przewr�ci�a j� na ziemi�.
- Puszczaj! -krzykn�a przera�ona, ok�adaj�c napastnika pi�ciami po szerokich plecach. - Pusz... czaj... chole... ra!
- Uspok�j si�, kobieto! - us�ysza�a w odpowiedzi st�umiony g�os Adama i znieruchomia�a.
A wi�c to on j� napad�!
- Co ty, u diab�a, wyprawiasz? - warkn�a, wpat�ruj�c si� w niego z w�ciek�o�ci�.
- �ycie ci ratuj�, ty idiotko. - Chcia�a co� od�powiedzie�, ale zatka� jej d�oni� usta. - Cicho, Kasey. Tam kto� jest i strzela do nas, a wi�c to nie czas ani miejsce na dyskusje o twoich zranionych uczuciach.
Kasey zamilk�a, cho� z t� d�oni� na ustach i tak niewiele mog�a powiedzie�. Dopiero teraz dotar�o do niej, w jak intymnej pozycji si� znajduj�. Adam le�a� na niej, rozp�aszczaj�c torsem piersi, wciskaj�c j� biodrami i udami w skaliste pod�o�e. Czu�a ka�dy mi�sie� jego cia�a, kiedy unosz�c g�ow� i usi�uj�c przebi� wzrokiem ciemno�ci, rozgl�da� si� po polance.
Do rzeczywisto�ci przywo�a�a j� seria z karabinu maszynowego. J�kn�a ze strachu, otoczy�a Adama imionami i wtuli�a twarz w jego pier�.
- W porz�dku. - Oderwa� d�o� od jej ust i pog�adzi� po w�osach. - To nie do nas strzelaj�. Ich celem jest chyba kto� ukryty mi�dzy tamtymi drzewami po lewej. Pewnie nawet nie wiedz�, �e tu jeste�my. Le�my wi�c jak myszy pod miot��, dop�ki to si� nie sko�czy.
- Dobrze - szepn�a.
Po dziesi�ciu minutach Adam uzna�, �e niebez�piecze�stwo min�o.
- Zosta� tutaj, a ja oceni� sytuacj�. - Zsun�� si� z niej, wsta� ostro�nie i znikn�� w zaro�lach. � Chyba ju� ich nie ma - oznajmi� po powrocie. - Wracajmy do �rodka, ale na wszelki wypadek pochyl si� i trzy�maj blisko zaro�li.
Kasey pozbiera�a si� z ziemi i otrzepa�a. Adam jeszcze raz si� rozejrza�, a potem wskaza� bez s�owa na �cie�k�, daj�c do zrozumienia, �e ma i�� przodem.
Zbli�ali si� ju� do drzwi wej�ciowych, kiedy zza budynku wy�oni� si� jaki� m�czyzna. Nim Kasey zd��y�a zareagowa�, Adam chwyci� j� za �okie� i sza�rpn�� do ty�u, zmuszaj�c, by skry�a si� za nim na wypadek, gdyby tamten by� uzbrojony. Ale m�czyz�na, post�piwszy kilka chwiejnych krok�w, osun�� si� powoli na kl�czki, a potem pad� twarz� na ziemi�.
- To chyba do niego strzelano - krzykn�� Adam i w paru susach znalaz� si� przy le��cym.
Kasey te� tam podbieg�a i opad�a na kolana. Pa�trzy�a z przera�eniem na wielk� dziur� w prawym barku m�czyzny.
- Oberwa�, i to nie raz. - Adam wskaza� na dwie rany wylotowe. -Nie wiem, ile strza��w oddano. Kilka pocisk�w mog�o utkwi� w ciele. Musz� sprawdzi�.
- B�dziesz go operowa�? - wykrzykn�a Kasey.
- No przecie�. - Adam �ci�gn�� brwi. - Tylko zastanawiam si� gdzie. Najlepiej by�oby w kt�rej� z sypialni, ale tam jest za ma�o �wiat�a.
- Jak to, chcesz operowa� tutaj?
- Tak. Wiezienie go do szpitala to za du�e ryzyko. Matthias ostrzega� mnie, �eby nie rusza� si� st�d po zapadni�ciu ciemno�ci, trzeba wi�c zadowoli� si� tym, co tu mamy i modli�, �eby si� uda�o.
- Rozumiem - mrukn�a Kasey i te� zacz�a si� zastanawia�, kt�re z pomieszcze� nadawa�oby si� najlepiej na zaimprowizowan� sal� operacyjn�.
Najwa�niejsze jest dobre o�wietlenie i dost�p do wody bie��cej...
- To mo�e w jadalni - zasugerowa�a. - Jest nie�le o�wietlona, s�siaduje z kuchni� i s� w niej stoliki, na kt�rych mo�na zestawi� st� operacyjny.
- To jest my�l. Biegnij przodem i przygotuj wszystko, a ja zatamuj� krwawienie i zaraz go tam przynios�.
- Masz. - Rozpi�a szybko bluzk� i poda�a mu j�. Pod spodem mia�a na szcz�cie T-shirt.
Adam za�mia� si� cicho i obwi�za� rannemu bark.
- Oczywi�cie stosowniejsza by�aby halka.
- Jak na starych westernach? Ilekro� kto� zostaje postrzelony, bohaterka zaczyna drze� halk� na ban�da�e. Niestety wsp�czesne kobiety ju� ich nie nosz�, westchn�a z �alem, a Adam si� roze�mia�.
- Tak, teraz d�insy i T-shirt to str�j na wszystkie okazje. A szkoda. - Spojrza� na ni� z u�miechem. Jednak niekt�rym kobietom dobrze we wszystkim, co nosz�.
Kasey nie mia�a pewno�ci, czy to komplement skierowany pod jej adresem, czy og�lna obserwacja. Wola�a w to teraz nie wnika�. Wbieg�a do hotelu, gdzie zasta�a reszt� cz�onk�w zespo�u, kt�rzy s�ysz�c strzelanin�, zebrali si� w holu.
Wyja�ni�a im pokr�tce, co si� sta�o, i z kilkoma ochotnikami wesz�a do jadalni.
- Wykorzystamy jeden z tych du�ych sto��w zdecydowa�a. - Najlepiej b�dzie go ustawi� pod �rodkowym �yrandolem.
Daniel i Alan Jones, ich technik radiograf, przenie��li ci�ki st� we wskazane przez ni� miejsce, a June pobieg�a po prze�cierad�a i materia�y opatrunkowe. Ich sprz�t umieszczono w jednej z pustych spi�arni za kuchni�, szybko wi�c wybrali z niego, co by�o im trzeba. Kasey skompletowa�a zestaw sterylnych in�strument�w chirurgicznych i nie rozpakowuj�c ich, po�o�y�a na pobliskim stole. Adam rozerwie opako�wania sam, kiedy b�dzie ju� gotowy do zabiegu.
- Wszystko przygotowane?
Adam wtoczy� si� do jadalni, d�wigaj�c na ramio�nach rannego. Daniel z Alanem pomogli mu u�o�y� go na stole.
- No. - Adam rozejrza� si�. - Wszyscy nie jeste��cie mi tutaj potrzebni, wystarczy dw�ch ochotnik�w. Mo�e ty, June, jako instrumentariuszka. A Daniel zajmie si� stron� anestezjologiczn�.
- Chwileczk� - zaprotestowa�a Kasey. - Po co fatygowa� Daniela, skoro ja mog� si� tym zaj��?
- Prze�y�a� dzisiaj szok - powiedzia� Adam, wchodz�c do kuchni i zapalaj�c staro�wiecki gazowy podgrzewacz wody. - Po�� si� lepiej i dobrze wy�pij.
- To sugestia czy polecenie? - zapyta�a Kasey, id�c za nim do kuchni.
- Dobra rada. - Nabra� gar�� roztworu antysep�tycznego z dystrybutora, kt�ry tam postawi�a, i natar� nim przedramiona.
- Gdyby� by� konsekwentny, sam by� te� poszed� spa�. - Spojrza�a na niego wyzywaj�co. - Nie zapo�minaj, �e do ciebie te� dzi� strzelano, a wi�c prze�y��e� taki sam szok jak ja.
- Sam potrafi� okre�li�, czy jestem zdolny do operowania.
- A ja sama potrafi� okre�li�, czy jestem zdolna asystowa� ci jako anestezjolog.
Patrzy�a mu w oczy �wiadoma, �e je�li przegra t� bitw�, to nie b�dzie mia�a po co kontynuowa� swego pobytu w Mwurandzie. Je�li on jej teraz nie zaufa, to b�dzie musia�a wraca� do domu, bo takiej obelgi nie zniesie.
- Dobrze. - Adam kiwn�� g�ow� i odwr�ci� si� do niej plecami.
Kasey odetchn�a z ulg�. Umy�a szybko r�ce, w�o��y�a fartuch i wr�ci�a do jadalni. June pod��czy�a ju� rannemu kropl�wk� i przemywa�a mu teraz bark roz�tworem antyseptycznym. Reszta zespo�u wr�ci�a do ��ek.
Kasey przyst�pi�a do znieczulania pacjenta. Z bra�ku nowoczesnego sprz�tu musia�a uciec si� do starych, dawno ju� zarzuconych metod, a potem, w trak�cie operacji, b�dzie zmuszona na oko ocenia� stan operowanego, ale przy swoim do�wiadczeniu nie po�winna mie� z tym wi�kszych trudno�ci.
- Najpierw zrobi� porz�dek z t� miazg�.
Adam naci�gn�� drug� par� r�kawiczek i szybko oczy�ci� rozszarpane cia�o wok� obu ran wyloto�wych, usuwaj�c od�amki ko�ci od�upane od stawu barkowego. Ostro�nie sprawdzi� palcem trajektori� pocisku i pokr�ci� g�ow�.
- Z zadowoleniem stwierdzam, �e nie ma tam �adnych kul.
Kasey kiwn�a g�ow� i zmierzy�a pacjentowi ci�nienie. By�o troch� za niskie, czego mo�na si� by�o spodziewa�, bo straci� sporo krwi.
- Ci�nienie troch� za niskie - zameldowa�a. - Pod�kr�cam kropl�wk�.
- Dobrze. - Adam, nie podnosz�c na ni� wzroku, przyst�pi� do reperacji poszarpanego mi�nia ramie�niowego. - Fizykoterapeuta b�dzie mia� z t� r�k� sporo pracy, zanim przywr�ci j� do stanu u�ywalno��ci - mrukn��, kiedy sko�czy�. - Jak z nim?
- W tej chwili jest stabilny - odpar�a Kasey. - Ci�nienie si� wyr�wna�o, temperatura normalna. Puls i oddech te� w normie.
- Dobrze.
U�miechn�� si� do niej i pochyli� nad drug� ran�.
- No - powiedzia� po jakim� czasie. - Zrobi�em ile w tych warunkach si� da�o. Teraz trzeba poczeka� na zdj�cia rentgenowskie. Dopiero z nich wyczyta�my, czy wszystko na pewno jest w porz�dku.
- Prze�wietlisz go tutaj, czy w szpitalu? � zapyta�a.
- W szpitalu. B�dzie go tam trzeba jutro przewie��. Oczywi�cie, je�li wydobrzeje na tyle, �eby znie�� podr�.
Adam wsun�� w ran� rurk� drenu, zabezpieczy� j� kilkoma warstwami gazy, po czym za�o�y� lekki opatrunek i przekr�ci� pacjenta na bok, �eby opatrzy� rany wlotowe - o wiele mniejsze, �rednicy dw�ch dziesi�ciopens�wek.
- Mo�e lepiej go teraz nie wybudza� - zwr�ci� si� do Kasey, sko�czywszy. - Jeszcze by wsta� i zacz�� si� nam tu szwenda� po nocy, a nie wiemy przecie� co to za jeden. Lepiej dmucha� na zimne.
- Masz racj� - przyzna�a Kasey. - Ale zostan� przy nim, oczywi�cie.
- Nie musisz. Sam przy nim posiedz�.
Odwr�ci� si�, ale je�li my�la�, �e ona na to przy�lanie, to grubo si� myli�. Chwyci�a go za rami� zmusi�a, �eby na ni� spojrza�.
- Co z tob�, Adamie? Tak� przyjemno�� ci sprawia upokarzanie mnie na ka�dym kroku? Wiem, �e ci� zrani�am...
- To nie ma nic wsp�lnego z tym, co mi�dzy nami zasz�o - o�wiadczy� i uwolni� rami� z jej u�cisku.
- Nie? - Kasey roze�mia�a si� z gorycz�. - Oboje wiemy, dlaczego nie chcia�e� mnie w zespole.
- To nie ma wp�ywu na moj� decyzj�, kto zostanie przy pacjencie.
�ci�gn�� r�kawiczki, wrzuci� je do kosza na �mieci znikn�� w kuchni. Kasey ruszy�a za nim.
- To co mia�o na ni� wp�yw? Chyba mam prawo wiedzie�?
- Nie pozwol� ci zosta� przy pacjencie, bo to cholernie niebezpieczne. Teraz ju� wiesz. - Odwr�ci� si� do niej twarz�. - Ani my�l� wystawia� ci� na �miertelne niebezpiecze�stwo i nie zmieni� zdania, wi�c nie nalegaj. Dobranoc, Kasey, i... dzi�kuj�. - Nie zapyta�a, za co jej dzi�kuje, bo wiedzia�a, co us�ysza�aby w odpowiedzi.
ROZDZIA� TRZECI
- Podaj jej dwa litry p�ynu infuzyjnego, i to jak najszybciej!
Adam z trudem hamowa� z�o��, patrz�c na le��c� na ��ku dziewczynk�. Amelia Undobe w dniu swo�ich trzynastych urodzin wesz�a w pobli�u domu na min� przeciwpiechotn�. Eksplozja urwa�a jej praw� stop�, a lew� tak zmaltretowa�a, �e Adam nie by� pewien, czy zdo�aj� uratowa�.
Jak tu si� nie w�cieka� na widok tak okaleczonego dziecka, nie wolno mu jednak dopuszcza� do g�osu emocji, bo b�d� tylko przeszkadza�y w pracy.
- Jest zbyt odwodniona, �eby bra� j� teraz na st� -powiedzia� do June, sil�c si� na spok�j. - Trzeba jej najpierw uzupe�ni� p�yny. R�b wi�c swoje, a ja wr�c� za par� minut i jeszcze raz j� obejrz�.
�ci�gn�� r�kawiczki, wrzuci� je do kosza na �mieci i wyszed� z pokoju zabiegowego. Ze zm�czenia bola��y go wszystkie mi�nie, ale sam by� sobie winien. Dlaczego doprowadzi� si� do stanu wyczerpania? Naprawd� si� �udzi�, �e pracuj�c do upad�ego, odp�dzi od siebie my�li o Kasey? Westchn�� ci�ko, ruszaj�c korytarzem.
Kiedy tamtego wieczoru poczu� j� pod sob�, obu�dzi�y si� w nim wszystkie stare ��dze. Mo�e i usi�owa� j� os�ania�, ale jego cia�o zrozumia�o to, co si� dzieje, zupe�nie inaczej, i teraz za to p�aci�o.
Przez ostatnie trzy noce marzy� o niej - czu� jej mi�kko��, zapach sk�ry - te wspomnienia zagnie�dzi�y mu si� w g�owie i chocia� bardzo si� stara�, nie m�g� ich stamt�d usun��. Zakl�� cicho pod nosem skr�ci� do sto��wki. Mo�e fili�anka kawy przyniesie mu zastrzyk tak potrzebnej energii.
- Och, Adamie, przyjacielu. W�a�nie ci� szukam.
- Z�owr�bnie mi to brzmi. Adam, witaj�c si� z Matthiasem, przywo�a� na usta u�miech. Pozna� Matthiasa podczas pierwszej swojej bytno�ci w tym kraju z francusk� misj� medyczn�, i od tamtego czasu byli przyjaci�mi. Matthias zdoby� wykszta�cenie medyczne w Anglii, ale o sko�czeniu sta�u wr�ci� do Mwurandy i pracowa� w szpitalu, w kt�rym mieli aktualnie swoj� baz� wypadow�.
Adam wiedzia�, �e Matthias m�g� uciec z ogarni�tego wojn� kraju, tak jak to uczyni�o wielu wykszta�conych ludzi, zosta! jednak, by pomaga� swym nieszcz�snym ziomkom. To w�a�nie przez wzgl�d na Matthiasa podj�� si� zorganizowania tej misji.
- No wi�c co si� tym razem spieprzy�o? - spyta�.
- Sk�d wiesz, �e to z�a wiadomo��?
Matthias b�ysn�� w u�miechu z�bami. By� czarnym, wysokim, przystojnym m�czyzn� po trzydziestce i mia� wszelkie dane po temu, by w �wiecie medycyny wiele jeszcze osi�gn��. Miar� jego charakteru by�o to, �e zrezygnowa� z sukcesu materialnego na rzecz niesienia pomocy krajanom.
- Instynkt - odpar� sennie Adam, wchodz�c do sto��wki.
Pomieszczenie to nosi�o wci�� �lady walk. �ciany upstrzone by�y dziurami po pociskach, w oknach brako�wa�o szyb. Na szcz�cie kawa by�a gor�ca i mocna.
Adam si�gn�� po dzbanek, nape�ni� dwa kubki czarnym, paruj�cym p�ynem i udaj�c, �e nie zauwa�a Kasey siedz�cej z Danielem w k�cie, podszed� do pierwszego z brzegu wolnego stolika. Odsun�� sobie krzes�o nog�, usiad� i postawi� drugi kubek przed Matthiasem.
- Jeste� o wiele za cyniczny, przyjacielu - zgani� go Matthias. - �le by� takim czarnowidzem. Co za sens spodziewa� si� wci�� najgorszego?
- Dzi�ki temu cz�owiek unika rozczarowa� - od�par� Adam, zerkaj�c mimowolnie w k�t sali.
Zacisn�� wargi na widok Daniela wy�uskuj�cego co� z w�os�w Kasey. Jego zdaniem tych dwoje za bardzo si� spoufali�o i b�dzie musia� z nimi poroz�mawia� - przypomnie�, �e nie s� tu na wywczasach, lecz w pracy.
- Co� ci� wzburzy�o, Adamie?
- S�ucham? - Przeni�s� wzrok na Matthiasa.
- Patrzy�e� z takim ogniem w oczach na tych dwoje m�odych ludzi, �e pomy�la�em sobie, �e czym� ci si� narazili - wyja�ni� Matthias, przygl�daj�c mu si� a� nazbyt wymownie.
- Wola�bym, �eby cz�onkowie mojego zespoli; nie okazywali takiej za�y�o�ci w godzinach pracy - odpar�, zdaj�c sobie spraw�, �e m�wi jak pogrobowiec epoki wiktoria�skiej.
- Aha, rozumiem. Podw�adnych trzeba trzyma� w ryzach.
S�ysz�c rozbawienie w glosie przyjaciela, Adam naburmuszy� si�.
- Przyjecha�em tu pracowa�, a nie zyskiwa� na popularno�ci, je�li to mia�e� na my�li. Kto nie b�dzie przestrzega� narzuconych przeze mnie regu�, w te p�dy zostanie odes�any do Anglii.
- Ale� Daniel zdj�� tylko nitk� z w�os�w doktor Harris. To, moim zdaniem, nic gorsz�cego. - Matthias u�miechn�� si�. - Jeste� chyba troch� przewra��liwiony na punkcie tej m�odej kobiety. Nie po raz pierwszy widz�, jak na ni� patrzysz.
- Mo�e mam powody - odburkn�� ponuro Adam. No ale dosy� ju� o tym. - Zmieni� czym pr�dzej temat, bo nie chcia� rozmawia� o Kasey ani tym bardziej o swoich uczuciach do niej. - Co masz mi do zakomunikowania? Tylko mi nie m�w, �e znowu wynik� jaki� problem.
- Nie. Tym razem to dobre wie�ci. Powiadomiono mnie w�a�nie, �e wasz sprz�t jest ju� na miejscu. Teraz go wy�adowuj�, a ja wysy�am na lotnisko ci�ar�wk�. Dobrze by by�o, gdyby kierowca mia� list� i m�g� sprawdzi�, czy niczego nie brakuje.
- Jasna sprawa, dam ci kopi� listu przewozowego odpar� Adam. - To bardzo cenny sprz�t i lepiej si� upewni�, czy dotar� w komplecie.
- Ot� to. - Matthias upi� �yczek kawy i otrz�sn�� si�. Wzi�� ze spodeczka kilka saszetek z cukrem, rozerwa� je i wsypa� zawarto�� do kubka.
Adam zachichota�.
- Widz�, �e nadal lubisz s�odycze. Pami�tasz te belgijskie czekoladki, kt�re przywi�z� ze sob� jeden z Francuz�w?
- Czy pami�tam? - Matthias j�kn��. - Do tej pory �ni� mi si� po nocach, przyjacielu. Ta g��bia smaku, ta aksamitno��, z jak� rozp�ywa�y si� na j�zyku... Powiadam ci, istny orgazm w g�bie.
- Ciekawym, co na to twoja �ona - mrukn�� z przek�sem Adam.
- Och, Sarah wie, jak bardzo j� kocham. - Mat�thias roze�mia� si� cicho. - Nie ma nic przeciwko temu, �ebym zdradza� j� z bombonierk�. Nami�tno�� to nic zdro�nego, bez wzgl�du na form�, jak� przyjmuje.
- I tu si� z tob� nie zgodz�. Wiem z do�wiadczenia, �e nami�tno�� to najniebezpieczniejsza z wszystkich emocja. Bo nas za�lepia i og�upia.
Jego niesforne oczy znowu spojrza�y w k�t sali i serce mu si� �cisn�o, gdy zobaczy�, �e Kasey za��miewa si� z czego�, co przed chwil� powiedzia� Daniel. Nie do�wiadczy� prawdziwej nami�tno�ci, dop�ki nie pozna� Kasey. Dopiero wtedy odczu� na w�asnej sk�rze, co to znaczy pragn�� do b�lu kobiety. Ilekro� znalaz� si� w jej towarzystwie, serce zaczyna��o mu szybciej bi�, oddech si� sp�yca�, my�li roz�biega�y.
Nami�tno�� do Kasey wypali�a go do cna i dlatego czu� si� jak pusta skorupa, gdy go porzuci�a. Samo wspomnienie by�o nie do zniesienia. Odsun�� si� z krzes�em od stolika, wsta� i pomaszerowa� w k�t sali.
- Przepraszam, �e zak��cam wam to ma�e tete-a-tete, ale nie przyjechali�my tu si� obija�, lecz pracowa�. Co tu robicie? David mia� dzisiaj rano operowa�, a wi�c jedno z was powinno by� teraz sali operacyjnej, a drugie przygotowywa� pacjent�w z listy popo�udniowej.
- Ju� po operacji. W sali s� teraz sprz�taczki wyja�ni� zdziwiony Daniel. - Skorzysta�em z okazji zrobi�em sobie przerw�.
- A mnie, Adamie, przysz�a ochota na kaw�, ale wiedzia�am tylko, �e musz� ci� prosi� o po�zwolenie.
Ch��d w niebieskich oczach Kasey, tak kontrastuj�cy z ciep�em, jakie w nich widzia�, kiedy rozmawia�a z Danielem, jeszcze bardziej go rozsierdzi�, nachyli� si� w jej stron�, tak �e prawie zetkn�li si� wami.
- Przerwy na kawk� mo�na sobie urz�dza�, kiedy zrobi si� to, co si� mia�o do zrobienia.
- No i w�a�nie dlatego j� sobie urz�dzi�am. - Wy�trzyma�a jego spojrzenie. -Zbada�am ju� wszystkich pacjent�w wyznaczonych na popo�udnie. Je�li mi nie wierzysz, to sprawd�.
- Z Ameli� Undobe w��cznie?
- Nie. - Kasey zatrzepota�a powiekami. - Fakt, niej zapomnia�am. Przepraszam. Zaraz to zrobi�. Odsun�a si� z krzes�em od stolika i wsta�a. Adamowi zrobi�o si� g�upio. Nie powinien tak na ni� nadskakiwa�. Przecie� nie wiedzia�a o przyj�ciu Amelii�do szpitala.
- Przepraszam - mrukn��, spogl�daj�c na wstaj�cego od stolika Daniela. - Nie powinienem by� tego m�wi�.
- Ale powiedzia�e� - odburkn�� Daniel. - Ja si� nie obrazi�em, ale Kasey si� przej�a. Jej naprawd� nie mo�na zarzuci�, �e si� miga. Wczoraj asystowa�a ci do p�nej nocy, dzisiaj zerwa�a si� o �wicie, bo wypada� jej dy�ur.
- Nie wiedzia�em... - zacz�� Adam.
- Wcale si� nie dziwi� - wpad� mu w s�owo Da�niel. - Jeste� tak zaabsorbowany szukaniem dziur w ca�ym, �e nie dostrzegasz, jaki skarb masz w ze�spole. - Daniel wsun�� krzes�o pod stolik. - I je�li chcesz wiedzie�, to ja jej zasugerowa�em, �eby zrobi��a sobie przerw� na kaw�. Je�li wi�c musisz si� na kim� wy�y�, to r�b to na mnie.
- Przepraszam - powt�rzy� Adam, ale mleko ju� si� rozla�o. Daniel ma racj�, nie powinien by� zwraca� si� tym tonem do Kasey. Nie mia� prawa dawa� upustu zazdro�ci, jak� wzbudzi� w nim widok tej kobiety tak dobrze si� bawi�cej w towarzystwie Daniela.
- Nie zapomnij o tej li�cie, kt�r� mi obieca�e�, Adamie.
Matthias wyszed� za nim ze sto��wki.
- Co? Ach tak, oczywi�cie. Przepraszam. Mam j� w gabinecie. Chod�, za�atwimy to od razu.
Zaprowadzi� Matthiasa do ma�ej klitki pod scho�dami, kt�r� zaanektowa� na sw�j gabinet, i otworzy� kluczem drzwi. Dokumenty le�a�y na biurku.
- To pe�na lista - powiedzia�, wr�czaj�c je Matthiasowi. - Ka�da skrzynia jest opisana, a wi�c ze sprawdzeniem nie powinno by� k�opotu.
- Wystarczy mi kopia. - Matthias odda� mu jedn� kartk�. - Zaraz wysy�am kierowc� na lotnisko. Ma to przywie�� tutaj, czy do waszego hotelu?
- Tutaj... Nie, do hotelu... Sam nie wiem. - Adam odetchn�� g��boko. - Przywie�cie wszystko tutaj. I powiedz kierowcy, �eby po powrocie skontaktowa� si� ze mn�. Ka�� komu� z zespo�u poszuka� jakiego� miejsca, gdzie b�dziemy mogli to wszystko zwali� i posortowa�.
- Dobrze. - Matthias z�o�y� we czworo kartk� schowa� j� do kieszeni. - Mo�e to nie moja sprawa, ale musisz jako� rozwi�za� ten problem, jaki masz z doktor Harris. Ma�o wam stres�w, �eby jeszcze w ten spos�b uprzykrza� sobie �ycie?
Po wyj�ciu Matthiasa Adam westchn��. �atwo powiedzie�, ale spr�bowa� nie zaszkodzi.
Kasey zasta� w pokoju zabiegowym. Rozmawia�a w�a�nie z Ameli�, zatrzyma� si� wi�c przy drzwiach, by im nie przeszkadza�. Ma�a straci�a du�o krwi i kiedy j� przywieziono, bardzo cierpia�a, ale kropl�wka i �rodki przeciwb�lowe ju� dzia�a�y. U�miechn�a si� nawet, kiedy Kasey pog�aska�a j� po g��wce.
Kasey obejrza�a si� i na jego widok z jej oczu wyparowa�a ca�a czu�o��.
Ciarki przebieg�y jej po kr�gos�upie, kiedy zobaczy�a wpatruj�cego si� w ni� Adama. Od tamtej nocy, kiedy operowali postrzelonego m�czyzn�, z rozmys�em schodzi�a mu z drogi. Na szcz�cie pracowa�a przewa�nie z Davidem Prestonem. Z pocz�tku David odnosi� si� do niej z rezerw�, ale po kilku operacjach to si� zmieni�o. Zesp� powoli j� akceptowa� i gdyby nie wrogie nastawienie Adama, wszystko by�oby w porz�dku.
- No i jak? - zapyta�, podchodz�c do ��ka.
- Dobrze. Ci�nienie wraca do normy, stan si� poprawia. - Zasypa�a go liczbami - puls, ci�nienie krwi, poziomy nasycenia tlenem - bo �atwiej by�o rozmawia� o pacjentce ni� o ich osobistych animoz�jach.
- To znaczy, �e kropl�wka i �rodki przeciwb�lo�we pomog�y i mog� operowa�?
- Tak jest, prosz� pana. - Kasey u�miechn�a si� do dziewczynki, nie zwa�aj�c na jego �ci�gni�te brwi. - Ty te� nie mo�esz si� ju� doczeka�, prawda, Amelio?
- Tak. - Ma�a u�miechn�a si� do nich nie�mia�o. - Chcia�abym znowu chodzi�.
Adam pochyli� si� nad ni� ze �ci�gni�t� twarz�.
- B�d� si� stara�, najlepiej jak potrafi�, Amelio, ale musisz by� dzielna. Z twoj� praw� stop� nic ju� si� nie da zrobi�, a lewa te� jest w bardzo z�ym stanie. Strasznie mi przykro.
Kasey zobaczy�a �zy w oczach Amelii. Si�gn�a po chusteczk� higieniczn� i otar�a je dziewczynce. Czemu to powiedzia�? Przecie� to okrutne. Adam dostrzeg� chyba jej wzburzenie, bo odci�gn�� j� na stron�.
- Wiem, co my�lisz - powiedzia� - ale lepiej nie sk�ada� obietnic, kt�rych nie da si� dotrzyma�. Ona musi zrozumie� ju� teraz, �e nie mog� jej w �aden spos�b pom�c, bo inaczej nigdy si� nie pogodzi z nieszcz�ciem, jakie j� spotka�o.
- Przecie� to jeszcze dziecko! - zaprotestowa�a Kasey. - Nie mog�e� jako� delikatniej?
- Nie. Ona nie ma prawej stopy. To fakt. Lewa jest tak poharatana, �e nie wiem, czy j� zdo�am urato�wa�, a je�li nawet, to czy b�dzie mog�a w przysz�o�ci na niej stan��.
Kasey zobaczy�a w jego oczach b�l i u�wiadomi�a sobie, �e nie jest wcale taki oboj�tny na los dziew�czynki.
- Bardzo bym chcia� by� cudotw�rc