4273
Szczegóły |
Tytuł |
4273 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4273 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4273 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4273 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Allan Cole & Chris Bunch
Zemsta Przekl�tych
Tom 5 cyklu Sten
Przek�ad Rados�aw Kot
(Revenge of the Damned)
Data wydania oryginalnego 1989
Data wydania polskiego 1997
Dla Franka Lupo,
Belfra, bon vivanta i d�entelmena
W jednej wilko�aczej osobie.
Notka wst�pna
Tytu�y poszczeg�lnych ksi�g zosta�y zaczerpni�te z japo�skiej kultury, kt�ra w swych nie tak zamierzch�ych feudalnych czasach przejawia�a zatrwa�aj�c� sk�onno�� do zamieniania ka�dej czynno�ci w precyzyjnie opisany rytua�. Dotyczy�o to r�wnie� sztuk walki, w tym pojedynk�w na miecze. Regu�y tycz�ce tych ostatnich zwano kenjiitsu. I tak: Ma-ai to miejsce spotkania przeciwnik�w. Suki oznacza chwil� sposobna do rozpocz�cia bitki. Kobo-ichi opisuje sam fechtunek. Zanshin to ostateczne uzyskanie przewagi w walce.
- AC i CRB
Ksi�ga pierwsza
MA - AI
Rozdzia� pierwszy
M�czyzna skrzywi� si� bole�nie, d�wigaj�c ostatni kawa� �elastwa z rumowiska. Pochylony pod ci�arem, odst�pi� kilka krok�w i cisn�� z�om na stert�, potem wyprostowa� si� i zerkn�� z dum� na swoje dzie�o.
Do pokonania zosta�y mu ju� tylko wielkie, poobijane stalowe wrota. Kilka godzin trwa�o, nim do nich dotar�. Kapitan Lo Prek (na co dzie� pracuj�cy w wywiadzie) mia� nadziej�, �e po drugiej stronie znajdzie wreszcie rozwi�zanie zagadki, dr�cz�cej go od szeregu d�ugich lat.
Zawaha� si�, jakby przera�ony perspektyw� ewentualnej pora�ki. Otar� twarz jedwabn� chustk�, kt�r� schowa� nast�pnie do r�kawa munduru. Jak na oficera armii Tahnk Prek by� wysoki i osobliwie szczup�y. Obliczem niepokoj�co przypomina� perszerona. Oczy mia� rozstawione nieproporcjonalnie szeroko, a za kr�tki nos sprawia�, �e g�rna warga rzadko kiedy spotyka�a si� z doln�.
Odpi�� od pasa przeno�ny laser i zacz�� wycina� sobie przej�cie. Pracowa� w milczeniu. Na poprzednim stanowisku, gdzie sp�dzi� wiele lat, by� znany z upodobania do ciszy podczas wykonywania najprostszego nawet zadania. Nigdy nie zanuci� pod nosem �adnej melodii ani razu te� nie zakl�� w trudnej chwili. Uwa�a�, �e s�u�ba wymaga koncentracji. Podobnego podej�cia do wype�niania obowi�zk�w wymaga� od podw�adnych. Kto� za�artowa� kiedy�, �e kapitan Prek najch�tniej poprzerabia�by wszystkich na cyborgi.
Gdy Prek to us�ysza�, nie doszuka� si� w stwierdzeniu niczego �miesznego. Owszem, uzna� prawd� zawart� w tych s�owach. Trudno, ostatecznie ka�dy ma swoje obsesje. R�nica polega�a na tym, �e Prek nauczy� si� obraca� je na swoja korzy��.
Zazgrzyta� metal. Drzwi zachwia�y si� pod w�asnym ci�arem, po czym run�y na pod�og�. Prek wy��czy� palnik, przypi�� go z powrotem i wszed� powoli do centrali sztabu dawno pokonanej 23. floty imperium. Gdyby Tahnijczycy znali jakich� bog�w, Prek zapewne zacz��by odmawia� modlitw�. Przeby� d�ug� drog� i sporo ryzykowa�, aby znale�� si� w tym miejscu. Je�li snu� trafne przypuszczenia, to dzi� wreszcie si� dowie, kto zamordowa� jego brata.
STEN, (brak inic.). Dow�dca Floty Imperialnej. Ostatni znany przydzia�, OIC, 23. dyw. takt.; przydz. do 23. floty. Poprz.: dow. osobistej stra�y imperatora. Poprz.: wedle akt liczne przydzia�y do rozmaitych jednostek Gwardii. UWAGA: zapisy prawdopodobnie fikcyjne, nale�y za�o�y� powi�zania STEN A z imperialnym wywiadem. OG�LNA CHARAKTERYSTYKA. Gatunek: homo. Ple�: m�ska. Wiek: nieznany; zapisy zniszczone; przypuszczalnie oko�o jednej czwartej �redniej d�ugo�ci �ycia. Miejsce urodzenia: nieznane. Wzrost: niewiele poni�ej imperialnej �redniej. Budowa cia�a: proporcjonalna, muskularna, brak ot�uszczenia. W�osy: czarne. Oczy: czarne. Stan zdrowia: wy�mienity. Cechy szczeg�lne: brak. Rodzina: brak danych. Zainteresowania: brak danych. Przyjaciele: brak danych.
Prek nie poczu� si� rozczarowany, gdy ujrza� zrujnowane wn�trze. Meble oraz �cianki dzia�owe ju� dawno zamieni�y si� pod wp�ywem gor�ca w kupki bia�ego py�u, kt�ry teraz wzbija� si� w powietrze przy ka�dym kroku i niemile dra�ni� p�uca. Prek na�o�y� mask� na usta i nos, po czym zacz�� przekopywa� si� przez szcz�tki pozosta�e po 23. flocie.
Serce zabi�o mu mocniej, gdy po jakim� czasie trafi� na skryty pod stalow� belk� strz�pek mikrofilmu. Wsun�� go do czytnika i omal nie zap�aka�. By� to rachunek za dostaw� spinaczy.
W duchu z�aja� si� za �ywio�ow� reakcj�. Owszem, sprawa dotyczy go osobi�cie, ale je�li chce cokolwiek osi�gn��, musi zachowa� ch��d zawodowca.
Opanowa� si� i zacz�� od nowa w miejscu, gdzie niegdy� sta�o zapewne biurko szefa dzia�u zapisu danych. Najpierw przesia� �mieci po�rodku, by z wolna kierowa� si� ku kraw�dziom sterty. Przede wszystkim trzeba ustali� strategi� tutejszych biurokrat�w, powtarza� sobie. Ponadczasow� taktyk� dzia�ania prze�ywaj�c� ca�e pokolenia kolejnych referent�w.
Kapitan nie w�tpi�, �e poznawszy ten schemat, bez trudu trafi na �lad poszukiwanego.
Rodzice Preka te� byli urz�dnikami, chocia� oboje pracowali w prywatnych firmach przemys�owych. Mimo wysokiej inteligencji zawsze robili wra�enie os�b gorzej ni� t�pych, bo nudnych. Prezentowali si� a� nadto przeci�tnie. Psycholog powiedzia�by, �e ca�� par� kierowali w jeden tylko zaw�r: w urz�dowanie. Prek mia� dziesi�� lat, gdy matka urodzi�a mu brata. Nazwano go Thuy i od razu ka�dy wiedzia�, �e to skarb, nie dzieciak.
Niemowlak zdawa� si� zaprzecza� prawom dziedziczenia. Po pierwsze, by� �liczny. Jasne, kr�cone w�oski, b��kitne ocz�ta i fizys m�odego adonisa. Bystry i ciekaw wszystkiego wko�o, sk�onny do �miechu. W kilka chwil wszystkich zara�a� swoim optymizmem.
Daleki od jakiejkolwiek zazdro�ci, Lo kocha� m�odszego brata ca�ym sercem. Po�wi�ca� mu tyle uwagi, �e par�na�cie lat p�niej nie zawaha� si� nawet przed zaci�gni�ciem powa�nych zobowi�za� finansowych, byle tylko braciszek poszed� do najlepszych szk� dost�pnych w systemie Tahn.
Lo dokona� trafnej inwestycji. Z czasem Thuya zaanga�owano do s�u�by dyplomatycznej, gdzie zdolny m�odzieniec rych�o pokaza�, na co go sta�. Prze�o�eni za� drapali si� bezradnie w g�ow� i nijak nie potrafili odgadn��, czyim protegowanym jest ten bystry ch�opak.
Gdy dosz�o do rozm�w pokojowych z Wiecznym Imperatorem, a by�o to zadanie wymagaj�ce najwy�szych kwalifikacji i ostro�no�ci, Thuy zosta� wyznaczony do ekipy lorda Kirghiza jako asystent. Wszyscy uznali, �e to doskona�y wst�p do prawdziwej kariery.
Obie floty spotka�y si� w pobli�u mrocznego, ale w�ciekle promieniuj�cego pulsara NG 467H. Wst�pne negocjacje posz�y jak po ma�le. Podpisanie traktatu mia�o by� tylko formalno�ci�. Imperator zaprosi� dygnitarzy Tahnu na pok�ad swego statku. Szykowa�a si� wielka uroczysto��. Lord Kirghiz osobi�cie dobiera� cz�onk�w delegacji. Thuy oczywi�cie znalaz� si� mi�dzy nimi.
Tahnijczycy nigdy nie zdo�ali ustali�, co w�a�ciwie zdarzy�o si� potem.
Prek nie mia� w�tpliwo�ci. Jego zdaniem fakty m�wi�y same za siebie.
Wszyscy tahnijscy przedstawiciele, kt�rzy udali si� na �Normandie�, zgin�li straszn� �mierci�, ledwie siedli do sto�u. Zad�awili si� w�asn� krwi�.
Wieczny Imperator zarz�dzi� nadzwyczajne �ledztwo. Podobno wykaza�o ono, �e cz�onkowie delegacji padli ofiar� w�asnej przebieg�o�ci. Tahnijczycy, zw�aszcza tacy jak Prek, uznali to za oczywiste k�amstwo. Za��dali pomszczenia zdradzonych, ukarania skrytob�jcy. Dosz�o do zbrojnego starcia - okrutnej, totalnej bitwy.
Tahnijczycy zwali to wydarzenie najsprawiedliwsz� z wojen. Prek r�wnie�. Szczeg�lnie �e w ten spos�b m�g� bez przeszk�d czyni� przygotowania do swej prywatnej kampanii.
Sam nie pami�ta� momentu, kiedy dowiedzia� si�. o �mierci brata. Wiedzia� tylko, i� siedzia� w�wczas w biurze. Nagle wszed� prze�o�ony. Potem... Lo ockn�� si� w szpitalu. Le��c w ��ku us�ysza�, �e przez ostatnie cztery miesi�ce by� pogr��ony w stanie katatonii. Poniewa� trwa�a wojna, czym pr�dzej uznano go za zdrowego i odes�ano z powrotem do pracy.
Wtedy te� zacz�� przygotowania. Zebra� wszystkie skrawki informacji tycz�ce zag�ady delegacji. Powoli zaw�a� kr�g ludzi odpowiedzialnych za zdrad�. Imperatora wykluczy� w przedbiegach, s�usznie bowiem przewidywa�, �e w�adca zawsze b�dzie poza jego zasi�giem. Nie pragn�� przej�� do historii jako jeszcze jeden pechowy szaleniec, wola� wytycza� sobie zadania mo�liwe do realizacji. To oznacza�o skupienie uwagi na wykonawcach wyroku. Sten m�g� nale�e� do grupy zab�jc�w.
Kapitan zdoby� kopi� akt Stena, ale szybko uzna�, �e pe�no tam k�amstw i przeinacze�. Jakie� przydzia�y bojowe, oznaczenia i regularne awanse. Nic niezwyk�ego. Nagle jednak, bez widocznego powodu, kariera Stena nabra�a rozmachu. Mianowanie na szefa stra�y imperatora. I raptowne przeniesienie do marynarki. I jeszcze awans na komandora.
Prek doszed� do wniosku, �e wykonywa� tajne zadania, bezpo�rednio zlecone przez imperatora. A to stanowi�o niezbity dow�d, �e Sten jest jednym z as�w imperialnego wywiadu. Mianowanie na stanowisko dow�dcy zespo�u taktycznego zosta�o zapewne pomy�lane jako nagroda za przys�ugi. A niew�tpliwie jedn� z nich, wed�ug Preka, by�o usuni�cie Thuya.
Lo prze�ledzi� losy Stena a� do ostatniej bitwy o Cavite City, gdzie obie strony ponios�y olbrzymie straty. Raporty Tahnijczyk�w sugerowa�y, �e Sten zgin�� podczas star�, chocia� cia�a nigdy nie odnaleziono. Nie pomog�o nawet �ledztwo zarz�dzone ze wzgl�du na �zbrodnicz� przesz�o�� inkryminowanego oficera imperium�.
Prek nie uwierzy� w �mier� Stena. Z rysu osobowo�ciowego przeciwnika wynika�o, �e cz�owiek ten potrafi wyj�� chyba z ka�dej opresji. Uchodzi� za mistrza przetrwania i wzorcowego oficera zawsze w pierwszym szeregu. Machina imperialnej propagandy uwielbia�a takie postacie. Prek czu� przez sk�r�, �e Sten �yje, i got�w by� zrobi� wszystko, �eby to zmieni�. Gdy ju� go ujrzy, wtedy... Czym pr�dzej przywo�a� si� do porz�dku. Nie wolno mu ulega� emocjom. Jeszcze nie teraz.
Kapitan Lo Prek mia� racj�.
Sten wci�� znajdowa� si� w�r�d �ywych.
Rozdzia� drugi
Dw�ch wymizerowanych i ogolonych na zero m�czyzn przycupn�o w b�ocie na tyle g��bokim, �e tylko g�owy nieruchomo stercza�y im ponad mazi�.
Jedna z nich nale�a�a do komandora Stena, dawnego dow�dcy imperialnego kr��ownika �Swampscott� - w gruncie rzeczy przerdzewia�ej balii, kt�ra jednak zdo�a�a pod jego komend� wyrwa� si� z Cavite. Sami przeciwko ca�ej flocie Tahnijczyk�w zniszczyli rakietami jeden supernowoczesny pancernik, drugi za� uszkodzili do tego stopnia, �e nadawa� si� potem tylko do kasacji. Kr��ownik te� oberwa�, i to zdrowo, skutkiem czego Sten musia� si� podda�. Zemdla� na d�ugo przed przybyciem jednostki aborda�owej Tahnijczyk�w. To bez w�tpienia uratowa�o mu sk�r�.
Ledwie kilka sekund p�niej ockn�� si� Alex Kilgour, zawodowy oficer z cenzusem, eks-cz�onek sekcji Modliszki i najlepszy przyjaciel Stena zarazem. Na jedynym ocala�ym ekranie ujrza� nadlatuj�cy patrolowiec wroga. Zebrawszy z trudem my�li, wykoncypowa�, �e ci barbarzy�cy nie podejd� z szacunkiem do osoby, kt�ra zniszczy�a flagow� jednostk� ich floty. Miast uzna� Stena za je�ca, wyrzuc� go raczej przez pierwsz� �luz�.
- �mier� frajerom i bohaterom - mrukn��, a nast�pnie czym pr�dzej oddar� z munduru najbli�szego poleg�ego stosowne pagony oraz oznaczenia. Podpe�z� do nieprzytomnego Stena, sprawdzi� wska�nik ci�nienia pok�adowego (wci�� jeszcze by�o zno�ne), rozhermetyzowa� skafander przyjaciela i zrobi�, co nale�a�o. Rzepy chwyci�y. Chwil� potem dr�enie kad�uba oznajmi�o przybycie go�ci. Kilgour bez d�ugiego namys�u ponownie �zemdla��.
Z pok�ad�w wraku kr��ownika wyprowadzono i wyniesiono ledwie trzydziestu je�c�w. Wszyscy trafili do �adowni jednostki pomocniczej Tahnijczyk�w. By� mi�dzy nimi celowniczy pierwszej klasy, podoficer Samuel Horatio.
Czyli Sten.
Po d�u�szym czasie dostarczono im nieco wody i �ywno�ci, dziwnym trafem zapominaj�c jednak o opiece medycznej. Na wi�zienn� planet� dotar�o dwudziestu siedmiu �ywych je�c�w.
Tahnijczycy uznawali �mier� w walce za najgodniejszy spos�b odej�cia z tego pado�u. L�k przed walk� czy gotowo�� wywieszenia bia�ej flagi by�y dla nich zachowaniami abstrakcyjnymi. Nie mogli nadziwi� si� zatem, dlaczego imperialni, gdy zdarzy im si� dosta� do niewoli, nie b�agaj� zwyci�zc�w o rych�y cios �aski. Przecie� powinni. Niema�o wody up�yn�o, nim poj�li, �e w kosmosie istniej� r�ne kultury i nie wszystkie tak samo definiuj� p�j ecie ha�by. Wiele lat zaj�o im zrozumienie, �e to, co dla nich jest przys�ug�, druga strona uznaje za pospolite morderstwo. Niech�tnie, bo niech�tnie, ale zacz�li w�wczas zak�ada� obozy. Nie zabijali ju� je�c�w. To znaczy, nie robili tego od razu.
Nie widzieli �adnego powodu, dla kt�rego mieliby �o�y� na utrzymanie darmozjad�w. Tak zatem je�cy p�acili za wszystko prac�. Krwaw� i niewolnicz� har�wk�.
Opiek� medyczn� mieli w�wczas jedynie, gdy zapl�ta� si� mi�dzy nimi jaki� sanitariusz. Lekarstw nie otrzymywali, a ich w�asne pakiety by�y niezmiennie konfiskowane.
Posiadali prawo do dachu nad g�ow�, kt�ry jednak musieli najpierw sami sobie zbudowa�. O ile komendant obozu pozwoli�, oczywi�cie. No i je�li by�o z czego ten dach u�o�y�.
Czas pracy: nienormowany. Wedle potrzeb nawet ca�� dob� na okr�g�o.
Wy�ywienie: dostarczana breja zawiera�a w zasadzie to, co potrzebne cz�owiekowi do �ycia. Tyle tylko, �e ci�ko pracuj�cy m�czyzna zu�ywa dziennie oko�o trzech tysi�cy sze�ciuset kalorii. Je�cy natomiast otrzymywali nieca�y tysi�c kalorii na dob�. Podobnie traktowano nieludzi.
Stra�nikami podistot bez honoru, mogli by� rzecz jasna tylko tacy �o�nierze, kt�rzy sami z jakich� przyczyn okryli si� przedtem nies�aw�. Pewne jednostki dostawa�y si� tu celowo, uznaj�c nawet tak wstydliwe zaj�cie za lepszy los ni� �mier� na polu walki. Ledwie paru otar�o si� wcze�niej o wi�ziennictwo.
Lista obowi�zk�w je�c�w ogranicza�a si� do kilku punkt�w: gdy stra�nik si� do ciebie odezwie, stawaj na baczno��, cho�by� by� genera�em, a stra�nik szeregowcem. Polecenia wykonuj biegiem. Niepos�usze�stwo b�dzie karane �mierci�. Tak samo niedok�adno�� lub niepunktualno��. Za pomniejsze przewiny przewidziano bicie, odosobnienie i g�od�wk�.
W obozach jenieckich Tahnijczyk�w szans� na przetrwanie mieli tylko najsilniejsi.
Sten i Alex siedzieli za drutami od trzech lat.
Ich w�asne zasady brzmia�y nast�puj�co:
1. Pami�taj, �e �adna wojna nie trwa wiecznie.
2. Nie zapominaj, �e jeste� �o�nierzem.
3. Zawsze pomagaj kolegom.
4. Zjadaj, cokolwiek ci daj�.
Obaj �a�owali, �e nie wychowali si� w religijnych rodzinach. Wiara w boga czy bog�w niejednemu pomaga�a przetrwa�. Cz�sto widzieli, co dzia�o si� z tymi, kt�rzy tracili nadziej�, czy tymi, kt�rzy brzydzili si� przekopywa� stosy zwierz�cych odchod�w w poszukiwaniu czego� do zjedzenia. Marnie ko�czyli te� osobnicy zbuntowani i nazbyt dumni.
Przez trzy lata pozosta�o po nich jedynie wspomnienie.
Alex i Sten przetrwali.
Sporo pomog�o im przeszkolenie, jakie odbyli w sekcji Modliszki. Po drugie, mogli polega� na sobie wzajem i obaj wiedzieli, ile to znaczy. Po trzecie, Sten by� uzbrojony.
Wiele lat wcze�niej, jeszcze przed wst�pieniem do s�u�b imperialnych, Sten zmajstrowa� szczeg�lny obosieczny n� z rzadkiego kryszta�u. Ostrze mia� tak ostre i wytrzyma�e, �e ci�o ka�dy znany metal czy minera�. Sten trzyma� t� bro� schowan� pod pach�, w specjalnej podsk�rnej pochwie. N� wypada� stamt�d, zwolniony specyficznym napi�ciem mi�ni przedramienia. By� �miertelnie gro�ny, a w tych warunkach s�u�y� r�wnie� jako przyrz�d do wykonywania r�nych czynno�ci.
Pewnej nocy stal si� natomiast narz�dziem umo�liwiaj�cym zrealizowanie planu ucieczki.
Ma�o kto ucieka� z oboz�w jenieckich Tahnijczyk�w. Stra�nicy zabijali z�apanych, �apano za� niemal wszystkich �mia�k�w. Samo wydostanie si� z obozu czy od��czenie od grupy roboczej nie by�o �atwe, a pozostawa�a jeszcze sprawa opuszczenia planety. Kilku uczyni�o to w roli pasa�er�w na gap� na r�nych statkach, ale czy dotarli do swoich, tego nikt nie wiedzia�. Inni zaczajali si� na pustkowiach, gdzie wiedli �ycie niewiele lepsze od tego obozowego i wypatrywali z nadziej� ko�ca wojny.
Rok temu zmieniono zasady. Miast zabija� uciekinier�w na miejscu, kierowano ich na pewien �wiat kopalniany. Miejscowi stra�nicy ju� od bramy oznajmiali je�com radosn� nowin�, i� w tej robocie nikt jeszcze nie wytrzyma� wi�cej jak kilkana�cie godzin.
Sten i Alex mieli za sob� a� cztery pr�by ucieczki. Pierwsze dwa tunele wykryto jeszcze podczas kopania, prace przy trzecim musieli przerwa�, gdy stra�nicy wyniuchali drabin�. Kopania czwartego zaprzestali, zabrak�o bowiem konceptu, co zrobi�, gdy b�d� ju� poza drutami.
Tym razem jednak mia�o im si� uda�.
Co� poruszy�o si� w trzcinach. Alex run�� przed siebie. Wr�ci� po chwili z nieziemsko brudnym, piskliwym i wyrywaj�cym si� gryzoniem. Sten podsun�� otwarte pude�ko. Zdobyli zwierza i o to chodzi�o.
- Ej, wy tam! - zahucza� g�os stra�nika. Sten i Alex stan�li na baczno��, a Tahnijczyk rykn�� ponownie: - Pieprzycie si� w tym b�ocie?
- Nie, prosz� pana. Polujemy, prosz� pana.
- Polujecie? Na �mierdziele?
- Tak, prosz� pana.
- Powinienem da� wam w czap� - mrukn�� stra�nik i odruchowo splun�� Stenowi w twarz. - Do szeregu.
Sten nawet nie spr�bowa� otrze� plwociny. Razem z Alexem czym pr�dzej wylaz� z b�ocka i do��czy� na grobli do kolumny je�c�w. Ruszyli w kierunku obozu. Stra�nik�w by�o trzech, ale tylko jeden mia� bro�. Kilgour i Sten �wietnie wiedzieli, �e te �ywe widma palca na nich nie podnios�. Sten tuli� pud�o i szeptem uspokaja� zwierz�tko:
- Cicho, wypuszcz� ci�, ale jeszcze nie teraz.
�mierdziel, czyli wodny gryzo�, wyposa�ony w skryte pod ogonem obronne gruczo�y zapachowe, by� w zasadzie niejadalny. Jego w�os ma�o przypomina� futro.
Alex i Sten skompletowali ju� wszystko, czego potrzebowali do ucieczki.
Rozdzia� trzeci
W ka�dym obozie jenieckim istniej� zawsze dwie struktury dowodzenia. Jedna, widoczna i oficjalna, to komendant oraz stra�nicy. Drug� tworz� sami wi�niowie. Ta druga jest zwykle bardziej skuteczna. Niekiedy dominuj� w niej jednostki silne i brutalne, a wtedy przeci�tnemu wi�niowi �mier� grozi zar�wno z r�k stra�nik�w, jak te� koleg�w.
W obozie Stena i Alexa natomiast panowa�a organizacja wojskowa. Obaj nieco si� nad tym napracowali.
Gdy po d�ugich miesi�cach choroby wr�cili wreszcie do zdrowia, Sten prze�y� niemi�e rozczarowanie. Nie do��, �e wo�ano na niego Horatio (te� nazwisko!), to jeszcze oficer Kilgour przewy�sza� go rang�. Rych�o domy�li� si� jednak, �e to Alex zorganizowa� t� maskarad� jeszcze na pok�adzie �Swampscotta�.
Jednak stopie� to stopie�. Metodycznie t�umaczy� wszystkim malkontentom, �e wojna si� jeszcze dla nich nie sko�czy�a. Przekonywa� tych, kt�rzy kl�li �trep�w, co nas w g�wno wpakowali�, by zachowali swoje opinie dla siebie. Je�li �agodna perswazja nie starcza�a, si�ga� po bardziej skuteczne metody. M�g� przypomina� szkielet, ale niejedno wiedzia� i niejedno potrafi�. Ponadto Alex, pochodz�cy ze �wiata o ci��eniu r�wnym trzy G, nadal pozostawa� najsilniejsz� osob� w obozie. By� silniejszy nawet od dawnego dow�dcy baterii, podpu�kownika Virungi.
N�Ranya wywodzili si� z rasy nadrzewnych drapie�c�w i nie przypominali intelektualist�w. Ostatnimi czasy zacz�to werbowa� ich do imperialnej artylerii. Skutkiem ewolucyjnego dziedzictwa byli nadzwyczaj biegli w geometrii i trygonometrii, ponadto trzystukilowe cielska kry�y do�� krzepy, by ud�wign�� nawet ci�kie pociski.
Podpu�kownik Virunga trafi� do niewoli ci�ko ranny i wci�� kula�, przez co zwykle chadza� z lask�. Ci, co przetrwali zabiegi perswazyjne Stena i Alexa, zwykle nie powa�ali si� na dyskusje z Virunga.
Funkcj� dow�dcy obozu nieoficjalnie pe�ni�a szczup�a i drobna kobieta, genera� Bridger. By�a ju� na emeryturze, gdy jej �wiat zosta� zaatakowany. Wr�ci�a do czynnej s�u�by. Do niewoli trafi�a wtedy, gdy pad�a ostatnia plac�wka na planecie. Zamierza�a �y� tak d�ugo, a� uda si� jej ujrze� imperialny sztandar powiewaj�cy nad obozem. Potem pragn�a ju� umrze�.
O zmroku Sten i Alex zmusili si� do prze�kni�cia rzuconych im smako�yk�w. Chwil� potem zjawili si� Bridger wraz z Virunga. Przysz�a pora na po�egnanie.
- Mam nadziej�, �e ju� nigdy was nie ujrz�, panowie - powiedzia�a pani genera�.
- Te� o tym marz�, madame - odpar� Alex z u�miechem.
Trwa�o chwil�, nim poj�li tre�� przemowy Virungi. N�Raya uznawali gadanin� za marnowanie czasu i g�o�no wyra�ali jedynie to, co absolutnie konieczne.
- Oby... szcz�liwie... Gdy b�dziecie wolni... nie zapominajcie... Na pewno nie zapomn�. Sten i Alex zasalutowali, po czym wzi�li si� do dzie�a.
Inni je�cy ju� wcze�niej otrzymali stosowne rozkazy, dlatego wko�o jednego z wychodk�w panowa� obecnie spory ruch. Zupe�nym przypadkiem by� to akurat sraczyk usytuowany ledwie trzy metry od wewn�trznej linii zasiek�w. Sten i Alex do��czyli do najbli�szej grupki. Pud�o ze �mierdzielem Sten zawiesi� sobie na szyi i zamaskowa� podartym r�cznikiem. Tylu ludzi wchodzi�o do baraczku i tak wielu z niego wychodzi�o, �e usadzeni na wie�ach stra�nicy dawno ju� stracili rachub�.
Sam kibelek ustawiono ponad g��bokim i teraz ju� pe�nym ekstrement�w wykopem. Z jednej strony pomieszczenia przep�ywa�a rynn� woda, z drugiej ci�gn�� si� rz�d wyci�tych w chropawej desce dziur. Miast usi��� na prymitywnych sedesach, Sten i Alex przecisn�li si� przez nie i zeszli na d� po wbitych kilka dni wcze�niej hakach.
Obaj mieli w nosach zatyczki z porowatych korzeni. Jednak niewiele to pomaga�o. Sten musia� zmobilizowa� wszystkie si�y, by nie zemdle� od smrodu. I nie wpa�� w panik� na widok pe�zn�cego mu po r�ce jadowitego paj�czaka. No i co, zwyk�y paj�czek, pomy�la� z wysi�kiem.
Gdy syreny og�osi�y capstrzyk, je�cy powoli zacz�li si� rozchodzi�. Min�o kilka chwil i pojawi� si� stra�nik. Z oczywistych przyczyn kontrola sraczyka zawsze by�a do�� pobie�na.
Alex i Sten powinni w zasadzie od�o�y� przedsi�wzi�cie przynajmniej do p�nocy, jednak musieli dotrze� do celu jeszcze przed �witem. Czeka� ich d�ugi marsz.
Nast�pny krok nale�a� do podpu�kownika Virungi.
W dali rozleg�y si� krzyki, wrzaski i �miechy. Przez szpary w dachu wychodka by�o wida� jak snop �wiat�a przemieszcza si� ku jednemu z barak�w. Sten i Alex przysun�li si� do drzwi.
W teorii to winien by� kres ich drogi. Za wewn�trznym p�otem ci�gn�� si� szeroki na dziesi�� metr�w pas �ziemi zakazanej�, dalej znajdowa�y si� jeszcze zewn�trzne zasieki.
Stra�nicy na wie�ach byli wyposa�eni w reflektory, niezawodne lornety z mno�nikami i superczu�e detektory ha�asu. Zgodnie z regulaminem jeden stra�nik mia� obs�ugiwa� tylko jedno urz�dzenie.
Ale stra�nicy ju� dawno si� rozleniwili. Nie widzieli sensu siedzenia we trzech w wie�y, szczeg�lnie w nocy. Przecie� z obozu i tak nie ma ucieczki. Niechby nawet jaki� imperialny przelaz� przez druty, to natychmiast zostanie dostarczony z powrotem przez okolicznych wie�niak�w, kt�rym obiecano wielkie nagrody za wy�apywanie zbieg�w. Mogli przyprowadza� krn�brnych je�c�w w dowolnym stanie, bez konieczno�ci t�umaczenia si� z czegokolwiek. Ale powiedzmy, �e uciekinier ominie wszystkie wioski, no to dok�d p�jdzie? Pozostanie uwi�ziony na planecie systemu tkwi�cego po�rodku gromady Thanu.
Stra�nicy, jak pomy�leli, tak te� uczynili. Na dodatek b�ysn�li geniuszem technicznym i po��czyli wszystkie czujniki w jeden system. Od tej pory mogli pe�ni� s�u�b� w pojedynk�.
Gdy tylko Virunga poleci� zacz�� koci� muzyk�, skierowany w tamt� stron� reflektor poci�gn�� za sob� uwag� reszty maszynerii. W takiej sytuacji dwa cuchn�ce widma mog�y spokojnie podej�� do drut�w.
Wystarczy�yby trzy ci�cia, aby otworzy� drog�. N� Stena upora�by si� z tym w par� sekund. Jednak zwisaj�ce ko�ce drut�w by�yby nazbyt widoczne. Z tej te� przyczyny Alex od d�u�szego czasu zbiera� stosownie masywne, naostrzone z obu stron kawa�ki drutu. Obecnie mia� ich dwana�cie. Tyle powinno wystarczy�.
Druty zasiek�w miast tradycyjnych kolc�w upstrzone by�y male�kimi i nader niebezpiecznymi ostrzami. Sten wydoby� n� i wywierci� w jednym z ostrzy, tu� przy s�upku, dwa otworki. Alex przecisn�� haki przez otworki, a nast�pnie, wykorzystuj�c jedynie si�� w�asnych mi�ni, przygotowa� stosowne dziury w betonowej podporze. Dopiero wtedy Sten przeci�� drut. Powt�rzyli te czynno�ci jeszcze dwukrotnie, przeszli na pas ziemi mi�dzy ogrodzeniami, obsadzili druty na miejscu.
W ten sam spos�b pokonali zewn�trzne zasieki.
Po raz pierwszy od trzech lat znale�li si� poza obozem i bez stra�nik�w nad g�ow�.
Nade wszystko mieli ochot� rzuci� si� do szale�czego biegu, byle dalej, jednak opanowali odruchy. Pope�zli ostro�nie, badaj�c palcami grunt przed sob� w poszukiwaniu czujnik�w i pu�apek.
Ale �adnych nie by�o.
Uciekli.
Pozosta�o jeszcze wydosta� si� z planety.
Rozdzia� czwarty
- No i gdzie ten pieprzony stra�nik? - spyta� szeptem Sten.
- Pewnie gdzie� si� szwenda, Horrie - mrukn�� Alex.
Horrie. �adnie. Kilgour nie do��, �e zdegradowa� Stena, to jeszcze wymy�li� upiorne zdrobnienie od Horatio.
- Zap�acisz mi za to.
- Pewnie tak - odpar� ze spokojem Alex. - Przyjdzie, ach przyjdzie jeszcze pora sp�aty wszystkich zobowi�za�.
Sten nie odpowiedzia�. Wpatrywa� si� w stoj�cy nieca�e sto metr�w od nich kabota�owiec.
Poznali to miejsce, gdy kiedy� zostali pos�ani wraz z innymi je�cami do prac ziemnych na l�dowisku. Od razu zrozumieli, �e to jedyna droga ucieczki. Szczeg�ln� ich uwag� zwr�ci� niewielki statek dostawczy z czteroosobow� za�og�, niegdy� prawdziwe dzie�o sztuki, obecnie jednak poobijany �rodek rutynowej ��czno�ci mi�dzy planetami. Wygl�da� obskurnie, mia� jednak zar�wno nap�d systemu Yukawy, jak i silniki na antymateri�. Nadawa� si� idealnie, wi�c nale�a�o go ukra��.
Droga z obozu zaj�a im wi�cej czasu, ni� si� spodziewali. Zapomnieli, �e jednym ze skutk�w niedo�ywienia jest kurza �lepota.
Tylko dobremu wyszkoleniu zawdzi�czali ocalenie, gdy nie�wiadomi niczego i potykaj�cy si� jak ostatnie �ajzy podeszli pod jedno z gospodarstw okalaj�cych teren obozu. Uratowa� ich szybki refleks i odruch niedarcia mordy przy byle okazji.
- Gdy tak sobie tutaj tkwimy - zagai� Alex - mo�e zechcia�by� pos�ucha� o tutejszej faunie? Zauwa�y�em kilka w�y.
- Spr�buj zacz�� ten kawa� o w�ach, a kark ci skr�c� - sykn�� Sten.
- Wyra�nie brakuje mu poczucia humoru - powiedzia� Alex tonem skargi pod adresem �pi�cego w pude�ku �mierdziela. - Oho, idzie nasz ch�opta�.
Le��c na szczycie pag�rka przeczekali, a� stra�nik przetupie �cie�k� za drutami.
L�dowisko posiada�o do�� rozbudowany system zabezpieczaj�cy z�o�ony z pieszych stra�nik�w, zasiek�w z drutu, sieci czujnik�w oraz patrolowanej przez tresowane zwierz�ta strefy mi�dzy ogrodzeniami.
Ustaliwszy ostatecznie cz�stotliwo�� pojawiania si� patroli, pope�zli dalej. Przy pierwszym ogrodzeniu Alex poklepa� pude�ko.
- Do roboty, skunksie.
Gdy otworzy� wieczko, �mierdziel natychmiast wyskoczy�. Przeszed� pod drutami, a potem przysiad� na �cie�ce. Rozejrza� si� po nowym terenie, umy� sier�� i pewnie zacz�� si� zastanawia�, gdzie tu mo�e by� jaka� woda, gdy rozleg�o si� pe�ne w�ciek�o�ci warczenie.
Z mroku wy�oni� si� karakad�u, trzy na trzy metry futrzastej �mierci. Przedstawiciele tej rasy zawsze byli gotowi do ataku. Jednak ta specjalna, wyprowadzona z wcze�niejszej starannej hodowli mutacja cechowa�a si� szczeg�ln� zajad�o�ci�. Inteligencji starcza�o stworowi akurat na tyle, by zrozumie�, kogo ma zagryza�, a do kogo si� �asi�. Kategoria pierwsza obejmowa�a wszystkie dwunogi z wy��czeniem tych kilku osobnik�w (z kategorii drugiej), kt�re dawa�y mu �re�, a przy okazji nie pozwala�y na ucieczk� ni rozmna�anie.
Ten akurat karakad�u przemierza� �cie�k� mi�dzy ogrodzeniami od pi�ciu lat i jak dot�d nie napotka� �adnego godnego siebie przeciwnika.
Nagle trafi� na �mierdziela.
Pewny swego podszed� bli�ej.
�mierdziel, kt�ry r�wnie� instynktownie pogardza� ca�ym �wiatem, zadar� ogon i uruchomi� fabryczk� odoru.
Rozpylony strumie� cieczy z gruczo��w analnych wdar� si� prosto w nozdrza karakad�u. Nied�wiedziowaty zaskowycza�, stan�� na tylnych �apach, a przednimi z�apa� si� za nos, aby usun�� paskudztwo z pyska. Bez powodzenia. Po chwili rzuci� si� do ucieczki w poszukiwaniu schronienia (przede wszystkim) oraz jakiego� dwunoga, kt�ry zaradzi biedzie (to po drugie).
Zadowolony z siebie �mierdziel sykn�� na uchodz�cego przeciwnika i gdzie� sobie odtruchta�.
- Tajna bro� zadzia�a�a - szepn�� Alex.
Sten ju� pracowa� przy ogrodzeniu. Otworki, haki, ci�cie, zamocowanie.
Do pogr��onego w p�mroku statku zosta�o im ledwie pi��dziesi�t metr�w, ale obaj wiedzieli, �e po�piech jest niewskazany.
Alex wydoby� z kieszeni cztery rurki o przekroju nieca�ego centymetra i po��czy� je w d�ug� na metr ca�o��. Ostro�nie wsun�� do �rodka przek�uty rybi p�cherz wype�niony zmielonymi na py� metalicznymi opi�kami, uni�s� konstrukcj� do ust i dmuchn��, ile si� w p�ucach.
Ledwo widoczna chmura py�u wzbi�a si� nad krzakami i powoli opad�a. Obaj uciekinierzy przytulili si� nosami do ziemi. Tkwili tak w bezruchu, gdy po minucie pojawi� si� w pobli�u zdyszany patrol.
Przygotowuj�c ucieczk� Sten i Alex zauwa�yli, �e obszar l�dowiska jest pe�en elektronicznych czujnik�w. Z daleka nie mogli dok�adnie rozpozna� typu urz�dze�, drog� dedukcji doszli jednak do wniosku, �e s� to zapewne stosunkowo proste czujniki dzia�aj�ce na zasadzie radaru. Ostatecznie planeta le�a�a z daleka od terenu walk.
Dowodz�cy patrolem kapral si�gn�� po komunikator.
- Stra�nica, tu Burek. Jeste�my na podejrzanym obszarze. Czysto.
- Burek, tu stra�nica. S� jakie� �lady naruszenia?
- Tu Burek. Poczekajcie. - Podstarza�y kapral o�wietli� okolic� latark�. Nie pochyla� si� zbytnio. Przy takiej nadwadze... - Tu Burek. Nie ma.
- Tu stra�nica. Jeste� pewien? Czujniki wskazuj�, �e kto� tam by�.
- Cholera wie - mrukn�� kapral. - W ka�dym razie my nikogo nie widzimy.
- Burek, tu stra�. Zachowujemy procedur�. Zapisuj�, �e sprawdzi�e� teren i nie dostrzeg�e� �lad�w naruszenia. Wracaj do wartowni. Bez odbioru.
- Cudownie, �eby ich... - warkn�� kapral. - Je�li nikogo tu nie ma, to wyjdzie, �e panikujemy, a je�li jest, to nas za�atwi�. Tak czy tak dostaniemy po ty�kach... Oddzia�, naprz�d marsz.
Ca�a gromadka znikn�a w mroku.
Bardzo dobrze, pomy�la� Sten. Radarek najbli�szego czujnika oczywi�cie wyczu� metaliczny ob�ok i podni�s� alarm. Wys�any oddzia� niczego nie wykry�. Znaczy, �e czujnik jest uszkodzony i nale�y go wymieni�. Na razie jednak nikt nie b�dzie zwraca� uwagi na meldunki wysy�ane przez wadliwie dzia�aj�ce urz�dzenie.
Droga do statku sta�a otworem.
W�az nie by� zamkni�ty. Alex poszed� poszpera� na rufie, Sten skierowa� si� do centrali. Nie wiedzia� jeszcze, czy potrafi tym czym� pokierowa�.
Tablica przyrz�d�w nie wyr�nia�a si� bogatym wyposa�eniem. Sprz�t sterowniczy wygl�da� standardowo.
Sten zasiad� w fotelu pilota i w�a�nie sprawdza� kontrolki, gdy w centrali pojawi� si� Alex.
- Brak paliwa - powiedzia�.
Sten wypowiedzia� cztery bardzo nieprzyzwoite s�owa, a nast�pnie w��czy� komputer pomocniczy. Napis na ekranie oznajmi�, �e paliwo jest. Do��, by wystartowa� i przej�� w podprzestrze�.
Sten si�gn�� do klawiatury. Czy starczy paliwa, aby wydosta� si� poza obszar dominacji Tahnijczyk�w?
Nie.
R�bn�� w konsol� i splun��.
- Wszystko na nic.
- Wcale nie - odpar� spokojnie Alex. - Sprawdzi�em rozpisk�. Statek ma wystartowa� za trzy dni. Musimy go tylko �adnie zamkn�� i wr�ci�, sk�d przyszli�my. Pojawimy si� tu znowu za trzy dni.
Wraca� za druty? Do tego upiornego obozu, w kt�rym egzystuj� od trzech lat? Do tego samego klozetu?
Nic z tego!
A jednak.
Do baraku weszli tu� przed �witem. Zamierzali niepostrze�enie przemkn�� si� na swoje prycze, ale im si� nie uda�o. Wszyscy czuwali. Zaraz te� wyja�nili, czemu.
Wywo�ane na rozkaz Virugi zamieszanie �ci�gn�o na ca�y barak sankcj� pod postaci� dodatkowego apelu. Ka�dy jeniec musia� zameldowa� si�, poda� nazwisko, potwierdzi� sw� to�samo�� odciskiem palca i rysunkiem siatk�wki. Nijak nie da�o si� ukry� braku dw�ch os�b.
Stra�nicy byli pewni, �e nikt nie uciek�, ostatecznie ogrodzenie nie zosta�o naruszone. Podejrzewano, �e obaj gdzie� si� ukrywaj� i dopiero przygotowuj� ucieczk�. Najpewniej kopi� tunel. Ale to i tak bez znaczenia.
Podpu�kownik Virunga przekaza� Stenowi i Alexowi najwa�niejsze: zosta�o ju� postanowione, �e gdy tylko �mia�kowie si� pojawi�, zostan� ukarani. Razem zreszt� z Virunga, kt�rego jakim� trafem skojarzono z ca�ym zaj�ciem.
Spojrzeli po sobie. Nici z planu porwania statku. Czeka ich zes�anie do kopalni i rych�y koniec.
Mylili si� jednak, a to dzi�ki niespodziewanemu napadowi pomys�owo�ci naczelnego dow�dztwa Tahnijczyk�w.
Rozdzia� pi�ty
Dwudziestu siedmiu cz�onk�w Naczelnej Rady Tahnu nudzi�o si� setnie, przeczekuj�c kolejny dzie� obrad. Stare�ki sekretarz przebija� si� przez porz�dek sesji.
- ...wniosek numer 069-378. Dotyczy: antyemerytury. Argumenty za: ograniczony podatek, nie przekraczaj�cy stu pi�tnastu procent, na�o�ony na emerytowanych po demobilizacji, pozwoli na poprawienie kondycji bud�etu pa�stwa i przyczyni si� do wzmocnienia jego obronno�ci na kluczowych odcinkach. Argumenty przeciwko: nie ma.
Staruszek nie podni�s� nawet g�owy znad papier�w.
- Przeciwko? - spyta� rutynowo. Odpowiedzia�a mu zwyk�a w takich razach cisza. - Przesz�o przez aklamacj�. Kolejna sprawa. Numer 434-102. Dotyczy: przydzia�u materia��w p�dnych dla podsekcji Pogotowia Ratunkowego. Argumenty za zwi�kszeniem przydzia��w: wykorzystywanie specjalistycznych pojazd�w na potrzeby militarne bez rekompensaty pogarsza, i tak ju� krytyczny, stan cywilnej opieki zdrowotnej. Opinia personelu wojskowego: nie zwi�ksza�.
I zn�w pytanie, chwila ciszy. Rutyna rz�dzenia. Obrady Naczelnej Rady Tahnu zawsze wygl�da�y identycznie, wszelako nie oznacza�o to, aby szanowne gremium sk�ada�o si� z samych marionetek manipulowanych przez przewodnicz�cego, lorda Fehrle. Wr�cz przeciwnie, ka�dy z cz�onk�w (czy cz�onki�) by� kim�, mia� w�asne zdanie i pot�nych poplecznik�w. W przeciwnym razie nigdy nie zasiada�by w Radzie.
Lord Fehrle zawdzi�cza� sw� pozycj� wywa�onej i dalekowzrocznej polityce. Po prostu wiedzia�, kogo, na jakim stanowisku obsadzi�, aby szale pozosta�y w r�wnowadze. Ostatnio, na przyk�ad, wyni�s� lady Atago z pozycji obserwatora na stanowisko pe�noprawnej cz�onkini Rady. Owszem, lady Atago mia�a licznych wrog�w, ale otacza�a j� s�awa bohaterskich dokona�.
Ignoruj�c mamrotanie sekretarza, Fehrle spojrza� na pu�kownika Pastoura. Czasem odnosi� wra�enie, �e jednak pope�ni� b��d, w��czaj�c starego oficera w sk�ad rady. Wojak zwyk� zadawa� pytania, pozornie niewinne, wszelako mocno k�opotliwe. Co gorsza, Fehrle przekona� si� z latami, �e nie zawsze mo�e liczy� na jego g�os.
Co zrobi� z Pasteurem? Niestety, starszy pan by� nie tylko bogatym i powszechnie cenionym przemys�owcem, ale potrafi� te� po mistrzowsku wyszukiwa� nowych rekrut�w. Mia� g�ow� na karku. Na dodatek szczodrze wspomaga� armi�, czerpi�c z w�asnych zasob�w finansowych. Chyba lepiej darowa� staruszkowi jeszcze kilka lat �ycia, pomy�la� Fehrle.
Co innego lord Wichman. Bezwzgl�dnie lojalny, oddany sprawie. Niestety. C� pocz�� z takim absolutyst�, kt�ry nie wie, czym jest sztuka kompromisu? Nie wie i nie chce wiedzie�... Swym uporem kilkakrotnie omal nie zniweczy� misternych plan�w Fehrle�a.
Polityka Tahnijczyk�w opiera�a si� bowiem na kompromisie. Wszystkie propozycje, kt�re trafia�y do porz�dku obrad, by�y wcze�niej dok�adnie dyskutowane. Rozwa�ano argumenty stron, wnikliwie analizowano ka�dy szczeg�. Rzadko kiedy zdarza�o si�, aby p�niejsze decyzje nie zapada�y jednomy�lnie.
Wewn�trznej zgody Tahnijczycy potrzebowali jak powietrza. Stanowili ras� wojownik�w, kt�ra pokonana w odleg�ej przesz�o�ci, przez wiele stuleci musia�a cierpie� ha�b� pora�ki. Przegnani przez imperium, osiedli w obcych stronach. Mimo up�ywu lat nigdy nie nazwali tych teren�w ojczystymi. Rodowitych mieszka�c�w, uporczywie broni�cych swych dom�w przed przybyszami, po prostu wymordowali.
Z wolna zacz�li potem odbudowywa� sw� pot�g�. W ich spo�ecze�stwie warstwa rycerska zawsze uchodzi�a za uprzywilejowan�, militaryzm zatem zakwit� rych�o, rozpleni� si� i zaowocowa� rasowym szowinizmem. Tahnijczycy nigdy ju� nie b�d� ucieka�, a pewnego dnia powstan�, aby pom�ci� wszystkie zniewagi, odp�aci� za poni�enia. Na razie, ro�li w si��.
Najpierw wzi�li si� za najbli�szych s�siad�w. Coraz wi�cej system�w wpada�o w r�ce bezwzgl�dnych wojownik�w. Tahnijczycy u�ywali dwojakiej broni: zaczynali od maskuj�cych krwawe zamiary negocjacji (w tym byli mistrzami). Je�li to nie pomaga�o, si�gali po or� i przyst�powali do wojny totalnej. Koszty zwyci�stwa nie odgrywa�y dla nich roli, zdarza�o si�, �e tracili nawet do osiemdziesi�ciu procent w�asnych zaanga�owanych si�. Po ka�dej bitwie szybko uzupe�niali braki i szykowali now� napa��.
Przy takiej polityce zbrojne spotkanie z si�ami imperium by�o kwesti� czasu.
- ...wniosek numer 525-117. Bez nag��wka. Bez argumentacji. Przeciwko?
- W zasadzie nie jestem przeciwko - rozleg� si� nagle czyj� g�os. - Ale mam pytanie.
Na dwudziestu sze�ciu twarzach odmalowa�o si� bezbrze�ne zdumienie. Brak rozwini�cia po numerze proponowanej ustawy oznacza�, �e pochodzi�a ona od jednego z cz�onk�w Rady. Takie regulacje przedstawiano jedynie w�wczas, gdy nie budzi�y najmniejszych kontrowersji. Po drugie, niezwyk�a by�a sama posta� pytaj�cego. G�os nie nale�a� do Pastoura.
Pytaj�cym okaza� si� Wichman, natomiast pierwsza cz�� oznaczenia, numer 525, wskazywa�a, �e propozycj� z�o�y� Pastour. Cz�onkowie Rady o�ywili si� wyra�nie i spojrzeli z uwag� na domniemanych adwersarzy. Tylko dwie osoby zachowa�y kamienne twarze: Fehrle, pe�ni�cy funkcj� przewodnicz�cego, i lady Atago, kt�ra jako stary wiarus gardzi�a wszelk� polityk�.
Pastour wyprostowa� si� w fotelu i czeka� na ci�g dalszy.
- O ile dobrze zrozumia�em tre�� propozycji - powiedzia� Wichman - to zamierzamy stworzy� prawne podstawy do wykorzystania je�c�w wojennych jako si�y roboczej w naszych fabrykach broni. Zgadza si�?
- W du�ym uproszczeniu - odpar� Pastour. - Ale owszem. Czego dotyczy pytanie?
- Uj��bym to w nast�puj�cy spos�b: �o�nierz, kt�ry si� podda�, to tch�rz. Prawda? - Pastour przytakn��. - Tch�rzostwo jest zara�liwe. Czy w zwi�zku z tym nie ryzykujemy os�abienia morale naszych pracownik�w?
Pastour a� parskn��.
- Nie ma �adnego ryzyka. Wida� nie czyta� pan w og�le mojej propozycji, skoro zadaje pan takie pytanie.
- Zapozna�em si� z wnioskiem do�� dok�adnie - o�wiadczy� oboj�tnie Wichman. - Ale jednak pytam.
Pastour westchn��. Zrozumia�, �e Wichman d��y do konfrontacji, i zastanowi� si� przelotnie, czy zdo�a uratowa� cokolwiek ze swojego planu.
- Je�li tak, to jestem winien panu wyja�nienie - oznajmi�, bezskutecznie usi�uj�c wypra� sw�j g�os z sarkazmu. - Sam problem wydaje si� prosty, ale nie�atwo go rozwi�za�. Mamy do�� mocy produkcyjnej i surowc�w, aby wygra� wojn�. Brakuje nam jednak ponad po�owy obsady, potrzebnej do obs�ugi wszystkich maszyn. Jestem przedsi�biorc� i podobne k�opoty s� dla mnie chlebem powszednim. Wiem r�wnie�, �e nierzadko wystarczy skojarzy� dwie pozornie odleg�e rzeczy lub kwestie, aby otrzyma� rozwi�zanie. Mo�na bowiem za�atwi� kilka spraw za jednym zamachem.
- Na przyk�ad?
- Rozejrza�em si� za potencjalnymi �r�d�ami si�y roboczej i w ko�cu pomy�la�em o je�cach. Ale nie o wszystkich. Najbardziej odczuwamy brak wykwalifikowanej si�y roboczej, trzeba zatem skupi� si� jedynie na najzdolniejszych. A najwi�cej lotnych umys��w mo�na znale�� po�r�d tych je�c�w, kt�rzy s� utrapieniem ka�dego obozu. W�r�d wichrzycieli, notorycznych uciekinier�w i tak dalej.
- Nie rozumiem. W jaki spos�b brak dyscypliny ��czy si� z uzdolnieniami? - spyta� Wichman.
- To logiczne. Skoro ci wi�niowie jeszcze �yj� znaczy, �e w�adze obozu maj� swoje powody, aby ich nie eliminowa�. Tak pocz�tkowo przypuszcza�em. Potem zbada�em spraw� i domys� okaza� si� s�uszny. Z tego, co wiem, pozostali cz�onkowie Rady s� podobnego zdania.
- Zatem obiecuje pan, �e przyj�cie takiego planu ca�kowicie uzdrowi sytuacj�?
- Niczego nie mog� obieca� - mrukn�� Pasteur, �wiadom, �e nijak nie zdo�a omin�� tej pu�apki. - Po pierwsze, to eksperyment. Gdyby nie przyni�s� �adnych korzy�ci, nic nie stracimy. Szczeg�lnie, �e sam sfinansuj� ca�e przedsi�wzi�cie.
- Dobrze. �wietnie. Rozwia� pan ju� niemal wszystkie moje w�tpliwo�ci. Pozosta�a tylko jedna.
- Jaka?
- Obsada kierownictwa pierwszej plac�wki. Obawiam si�, �e brakuje nam do�wiadczenia na tym polu.
Tu ci� mam, pomy�la� Pastour. Chcesz stanowiska. Nie by�o czasu na rozwa�ania, czy mo�na dopu�ci� Wichmana do je�c�w.
- �ywi� nadziej�, �e zechce pan s�u�y� rad� w tej materii - mrukn�� Pastour.
- Z przyjemno�ci� - stwierdzi� Wichman.
Zebrani odetchn�li z ulg�.
- Raz jeszcze pytam - odezwa� si� sekretarz - czy kto� jest przeciwko?
Nie min�a chwila, a projekt ustawy numer 525-117 sta� si� obowi�zuj�cym prawem. Lady Atago odhaczy�a kolejny punkt programu w swoim notatniku. Jeszcze sze�� innych spraw i przyjdzie jej kolej. Po raz pierwszy wyst�pi przed Rad� jako pe�noprawna cz�onkini gremium. Mimo to nie czu�a tremy.
Atago mia�a przedstawi� raport o aktualnej sytuacji wojennej. Same suche fakty. Ich emocjonalny wyd�wi�k ma�o dla niej znaczy�.
Nie w�tpi�a, �e z wolna szykuje si� przesilenie. Punkt zwrotny. Najbli�sza przysz�o�� zdecyduje o kl�sce lub zwyci�stwie. Atago musia�a wyja�ni� to cz�onkom Rady w taki spos�b, aby i oni poczuli nadci�gaj�cy powiew historii. Ju� cz�ciowo wprowadzony w �ycie plan, kt�ry stworzy�a wraz z lordem Fehrle, winien umocni� Tahnijczyk�w w przekonaniu o ostatecznej wiktorii.
- ...specjalny raport lady Atago... na pewno wszyscy z uwag�...
Atago nie ws�uchiwa�a si� w uroczyste wst�py sekretarza. Poczeka�a jeszcze chwil� i wsta�a.
Nawet na tym dostojnym gronie sprawia�a niezwyk�e wra�enie i dobrze o tym wiedzia�a. By�a wy�sza ni� wi�kszo�� Tahnijczyk�w. Mia�a du�e oczy, wydatne wargi i d�ugie, si�gaj�ce niemal pasa, czarne w�osy. Dopasowany mundur zdradza� warte grzechu cia�o.
Jednak tylko g�upiec da�by si� oszuka� tym pozorom zmys�owo�ci. Jedyn� mi�o�� lady Atago stanowi�a wojna.
- Panie, panowie - powiedzia�a. - Niebawem wszyscy otrzymacie pe�ny tekst mojego raportu, nie b�d� zatem nudzi� was przytaczaniem go w ca�o�ci. Kr�tko przedstawi� najwa�niejsze punkty.
Jak wiadomo, od pocz�tku zdo�ali�my przenie�� wojn� na terytorium przeciwnika. Odebrali�my imperium znaczne obszary. Przyczyna naszych sukces�w jest dwojaka. Po pierwsze, tkwi ona w niezachwianej woli zwyci�stwa. Po drugie, w rozmiarach machiny decyzyjnej si� zbrojnych imperium. Wbrew pozorom dzia�a to na nasz� korzy��. Zanim oni zdo�aj� co� postanowi�, jest ju� za p�no. Niebawem jednak utracimy ten element przewagi.
Ostatnie zdanie przyku�o uwag� s�uchaczy.
- Oto dlaczego. Po pierwsze, w obecnej sytuacji ka�dy sukces militarny owocuje szeregiem problem�w logistycznych. Wyd�u�a linie zaopatrzenia ponad bezpieczne maksimum. Zmusza do marnowania si� i �rodk�w na obsadzanie zdobytych planet garnizonami. Po drugie, wysi�ki imperatora, aby przestawi� ekonomi� oraz przemys� z pokojowego trybu na potrzeby wojenne przynios� wkr�tce efekty. Rozbudowuj� flot�. Ju� nied�ugo b�d� przewy�sza� nas zar�wno si�� ognia, jak i liczb� sprz�tu.
Przerwa�a na chwil�, aby waga tych s��w dotar�a do obecnych. Teraz nale�a�o podsun�� im plan.
- Musimy temu zaradzi�. Razem z lordem Fehrle jeste�my przekonani, �e wiemy ju�, jak i gdzie uderzy�. - Wdusi�a przycisk. W tym momencie przeciwleg�a �ciana zap�on�a obrazem. Rada spojrza�a na mapy nieba przedstawiaj�ce dwa relatywnie bliskie systemy gwiezdne. Nie by�oby w nich nic niezwyk�ego, gdyby nie to, �e oba le�a�y daleko w g��bi imperium. - Pierwszy z system�w - wyja�ni�a Atago - zwie si� Al-Sufi. Mie�ci si� tam g��wny sk�ad tak zwanej antymaterii numer dwa, podstawowego �r�d�a energii zar�wno dla imperium, jak i dla Tahnijczyk�w. - Atago nie musia�a dodawa�, �e Wieczny Imperator zawdzi�cza sw� pozy ej � w�a�nie pe�nej kontroli nad wytwarzaniem AM2. - Al-Sufi jest celem zasadniczym - kontynuowa�a. - Je�li zdo�amy opanowa� system, zadamy imperium wielki cios. Od pewnego czasu koncentrujemy nasz� flot� w tej okolicy.
- Ale� imperator na pewno �wietnie zdaje sobie spraw�... - wtr�ci� si� Pastour.
- W�a�nie mamy tak� nadziej�. A to dlatego, �e wspomniana koncentracja odbywa si� wy��cznie na papierze. Manewr pozorowany.
- Nie rozumiem - zabra� g�os Wichman.
- Pozwalamy przeciwnikowi mniema�, �e szykujemy atak na Al-Sufi. Otrzymali�my ju� raporty wywiadu jednoznacznie �wiadcz�ce o tym, �e imperator odpowiedzia� rozbudowaniem w�asnych si� w tym rejonie. Tymczasem naszym celem b�dzie zupe�nie inny system! - Ujrzeli powi�kszenie drugiej mapy. System Durer. Powszechnie znane centrum przemys�owe i kluczowy w�ze� komunikacyjny. - Jak widzicie, wzmocnienie Al-Sufi odby�o si� kosztem Durera. Nic, tylko bra�.
Zgromadzeni poj�li w lot, �e taki manewr nie tylko os�abi przeciwnika, ale pozwoli te� zyska� plac�wk� na ty�ach imperium.
Stamt�d by�o ju� ca�kiem blisko do serca mocarstwa. Je�li tylko dadz� lady Atago woln� r�k� w realizacji planu...
Sprawa przesz�a przez aklamacj�.
Rozdzia� sz�sty
Genera� Mahoney zaciska� z�by z b�lu i coraz szybciej przebiera� nogami, aby nad��y� za dwoma eskortuj�cymi go Gurkhami. Korytarz do apartament�w Wiecznego Imperatora ci�gn�� si� bez ko�ca. Mahoney mia� wra�enie, �e s�yszy pisk oraz skrzypienie metalowych trzpieni spajaj�cych jego sponiewierane ko�ci.
Drzwi otworzy�y si� z sykiem i kto� wybieg� ze �rodka. Omal nie wpad� na Mahoneya. Ten zakl��, z trudem odzyska� r�wnowag�, po czym ruszy� dalej. Byli w g��bi podziemi zamku Arundel, a raczej tego, co z okaza�ej budowli zosta�o. Na g�rze miast powi�kszonej repliki dawnej ziemskiej fortecy ci�gn�o si� teraz morze poczernia�ych ruin. Skutek niespodziewanego ataku si� nuklearnych Tahnijczyk�w. Promieniowanie wci�� utrzymywa�o si� na wysokim poziomie.
Atak na Centralny �wiat mia� na celu zg�adzenie imperatora, jednak wrogowie nie mogli wiedzie�, �e pod zamkiem kryje si� pot�ny, g��boki na wiele kilometr�w schron. Ich pomy�ka mocno rozbawi�a w�adc�. Obecnie ka�dy serwis informacyjny zaczyna� si� i ko�czy� widokiem rumowiska, nad kt�rym powiewa�y dwie flagi. Pierwsza by�a sztandarem imperium, poni�ej za� �opota� z�oty proporzec domu panuj�cego: z napisem AM2 i stylizowanym rysunkiem przedstawiaj�cym struktur� atomu. Mahoney przypuszcza�, �e imperator chichocze z�o�liwie, ilekro� zdarzy mu si� ujrze� ten chwyt �opatologicznej propagandy.
Perspektywa spotkania z dawnym szefem i (zapewne) przyjacielem budzi�a w Mahoneyu mieszane uczucia. Tylko ostro�nie, powtarza� sobie w duchu. Przyja�� z Wiecznym Imperatorem nie zawsze jest b�ogos�awie�stwem. To ona raczej, a nie s�u�ba jako taka, doprowadzi�a Mahoneya do obecnego �a�osnego stanu.
Podczas ataku Tahnijczyk�w na Cavite Mahoney ucierpia� sporo i w zasadzie cudem ocala�. Nie mia� poj�cia, w jaki spos�b wyszed� z opresji �ywy, domy�la� si� jedynie, �e musia� macza� w tym palce jego protegowany, m�ody Sten. Przytomno�� odzyska� w pe�ni wiele miesi�cy po bitwie, ale kilka lat trwa�o, nim przesta� regularnie spotyka� si� z chirurgami. Za pomoc� laserowych skalpeli dokonali czego� na kszta�t pomniejszego cudu, ostatecznie sk�adaj�c Mahoneya w jedn� ca�o��.
Mimo to Mahoney czu�, �e przyby�o mu o wiele wi�cej lat, ni�by wynika�o to z metryki. Przywyk� do regularnie powracaj�cych napad�w b�lu, jednak wci�� nie potrafi� spokojnie spojrze� w lustro. Jedna strona twarzy wygl�da�a zwyczajnie i nosi�a wszelkie typowe znamiona d�ugiego i intensywnego �ycia. Druga by�a g�adka jak pupa niemowl�cia. Lekarze zapewniali genera�a, �e wszczep upodobni si� z czasem do reszty sk�ry, ale Mahoney im nie dowierza�. Chocia� pod pewnym wzgl�dem musia� odda� medykom sprawiedliwo��. Przecie� jeszcze cztery miesi�ce temu nie m�g� nawet poruszy� szcz�k�. Teraz owszem. Bola�o jak diabli, ale �uchwa chodzi�a.
Nie mia� bladego poj�cia, dlaczego w�a�ciwie imperator pragnie go widzie�. Podejrzewa� jedynie, �e mo�e za spraw� da