Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Gregory Philippa - Dziecko szczęścia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Philippa Gregory
Dziecko Szczęścia
PHILIPPA GREGORY.
Urodziła się w Kenii w 1954 roku, wraz z rodziną przeprowadziła się do
Anglii. Ukończyła historię na Uniwersytecie Sussex i uzyskała stopień
doktorski z literatury XVIII-wiecznej na Uniwersytecie w Edynburgu.
Zadebiutowała powieścią Dziedzictwo (Wideacre), która dała początek
sadze rodu Laceyów i przyniosła jej popularność. Kolejne części trylogii
Dziecko szczęścia i Meridon utwierdziły tylko jej pozycję na rynku
literackim. Szczególnie zafascynowana historią szesnasto- i
osiemnastowiecznej Anglii autorka z pasją kreśli realia i obyczaje epoki,
odkrywa zapomniane biografie i niechlubne wydarzenia z królewskich
dworów, wydobywając to co ciekawe, a jednocześnie uniwersalne.
Postacie historyczne przybierają kształty zwykłych śmiertelników z ich
słabościami, namiętnościami i dylematami. Philippa Gregory jest autorką
książek dla dzieci oraz kilkunastu powieści historycznych, m.in.
Kochanice króla (The Other Boleyn Girl), The Virgin's Lover, Earthly
Joys, Respectable Trade. Mieszka z rodziną na małej farmie w północnej
Anglii.
Nakładem Wydawnictwa „Książnica"
ukazały się powieści
PHILIPPY GREGORY
BŁAZEN KRÓLOWEJ,
CZAROWNICA,
DZIEDZICTWO,
Strona 2
KOCHANICE KRÓLA.
W przygotowaniu: MERIDON.
Philippa Gregory
Dziecko Szczęścia
Przełożyły z angielskiego: Teresa Gaweł, Maryla Szurek
Skan i korekta Roman Walisiak
Tytuł oryginału The Favoured Child
Opracowanie graficzne Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: peter zeler, Roberta Osborne
Copyright © 1989 by Philippa Gregory
Wszelkie prawa zastrzeżone. Bez uprzedniej zgody wydawcy żaden
fragment niniejszego utworu nie może być reprodukowany ani przesyłany
za
pośrednictwem urządzeń mechanicznych bądź elektronicznych. Niniejsze
zastrzeżenie
obejmuje również fotokopiowanie oraz przechowywanie w systemach
gromadzenia
i odtwarzania informacji.
For the Polish edition © Publicat S.A., MMYII1
ISBN 978-83-245-7670-8
www.NajlepszyPrezent.pl
TWOJA KSIĘGARNIA INTERNETOWA
Zapoznaj się z naszą ofertą w Internecie i zamów, tak jak lubisz:
[email protected]
Strona 3
+48 61 652 92 60
+48 61 652 92 00
Publicat S.A., ul. Chlebowa 24, 61-003 Poznań
książki szybko i przez całą dobę łatwa obsługa pełna oferta promocje
Wydawnictwo „Książnica"
40-160 Katowice
Al. W. Korfantego 51/8
oddział Publicat S.A. w Poznaniu
tel. (032) 203-99-05
faks (032) 203-99-06
e-mail:
[email protected]
sklep internetowy: www.ksiaznica.com.pl
Katowice 2008
Opis z okładki.
"Dziecko Szczęścia".
Kontynuacja sagi rodu Laceyów. Majątek Wideacre popadł w ruinę,
okoliczni wieśniacy zaś żyją w ubóstwie. Dla występnej Beatrice, której
losy opisuje Dziedzictwo, miłość do ziemi okazała
się siłą i zgubą. Oto wkracza w życie następne pokolenie.
Dzięki niezwykłym talentom Julii Lacey, współdziedziczki majątku,
posiadłość zaczyna odzyskiwać dawny blask. Jaką rolę los
wyznaczy jej kuzynowi Richardowi?
„Opowieść o gorącej miłości i nieokiełznanej namiętności. Nie spoczniesz,
Strona 4
póki nie poznasz jej zakończenia."
Maeve Binchy.
***
SEN.
Najpierw był sen. Pierwsze wspomnienie z dzieciństwa to nie Richard ani
wzgórza dookoła Wideacre, te wspaniałe zielone fale, które okalały mój
dom i strzegły go - to sen. Śniłam go zawsze, odkąd tylko pamiętam.
Nie jest to sen dziecka. To nie mój sen. Należy do kogoś innego, a ja nie
wiem do kogo.
Śni mi się, że cierpię - cierpię i przeszywa mnie ból, jakiego nie
chciałabym nigdy doznać na jawie. Stopy bolą mnie od długiego marszu
po zimnej kamienistej ziemi; są mokre od gliny i krwi, która płynie z setek
zadrapań odłamkami kredy i krzemienia. Jest północ. Potykam się w
ciemnościach, wędrując przez pobliski las ku rzece - rzece Fenny. Słyszę,
jak huczą jej głębokie wody, a dźwięk ten jest głośniejszy niż wycie
wiatru, który targa gałęziami drzew. Jest tak ciemno, że nie widzę drogi
przed sobą. Błądzę w mroku rozświetlanym czasem przez błyskawice.
Byłoby mi łatwiej, gdybym nie dźwigała swego brzemienia. Przytulam do
serca ukryte pod peleryną zawiniątko z nowo narodzonym dzieckiem.
Wiem, że odpowiadam za tę dziewczynkę. Jest moja. Należy do mnie, a ja
muszę ją zabić. Muszę ją zanieść do rzeki i przytrzymać jej drobne ciałko
pod wzburzoną wodą. Potem ją wypuszczę, a prąd uniesie ze sobą
Strona 5
maleństwo owinięte w biały szal.
Huk wody nasila się, w miarę jak brnę błotnistą ścieżką. Na widok rzeki
wstrzymuję z przerażenia oddech. Jest szersza niż zwykle, wystąpiła z
brzegów i wali w pnie drzew. Przewrócone drzewa, które były naszym
mostem, odpłynęły i skryły się pod spienioną wodą. Płaczę, a burza
zagłusza moje łkanie.
5
Dziecko trzeba utopić. Ja muszę je utopić. To mój obowiązek, bo jestem z
rodu Laceyów.
To za wiele dla mnie: te łzy i niemożność, ból w sercu i obolałe stopy.
Zaczynam się szamotać, chcę się obudzić. Nie mam pojęcia, jak włożyć to
spokojnie śpiące, ciepłe niemowlę do zimnej rozszalałej wody, a jednak
muszę to zrobić. Szlochając, brnę naprzód ku rzece, która wrze jak kocioł
piekielny. Jednocześnie jakaś część mnie wie, że to sen - ten, który śni mi
się od zawsze. Walczę z nim, chcę się od niego uwolnić, ale on trzyma
mnie mocno. Żyje własnym życiem w moim umyśle. Mam wrażenie, że
rozpadłam się na dwie osoby. Jedna z nich to mała dziewczynka, która
chce się wyrwać z nocnego koszmaru, rzuca się na łóżku i woła mamę.
Druga to kobieta chowająca pod peleryną dziecko, które chce utopić w
wodach rzeki pędzącej ze zboczy wzgórz gdzieś w dal.
ROZDZIAŁ Pierwszy.
Jestem stara. W głębi serca jestem już starą kobietą, zmęczoną i czekającą
na śmierć. Dawniej, kiedy byłam dzieckiem, mieszkałam w Wideacre.
Wiedziałam wszystko, a jednak o niczym nie miałam pojęcia.
Niewyraźnie, jakby przez mgłę, widziałam dawne dzieje ziemi, po której
Strona 6
stąpam, przyszłość zaś wydawała mi się podobna do jasnego blasku
księżyca, który przedostaje się przez burzowe chmury. Ciągłe wizje tego,
co było i co będzie, formowały mnie, tak jak krople wody tworzą
wapienny stalaktyt, który nic o tym nie wiedząc, rośnie i przybiera dziwny
kształt.
Wiem już, że byłam niemądra. Przez wszystkie lata, gdy uczyłam się, jak
być kobietą, byłam po prostu głupia. Teraz już taka nie jestem. Jak żmija,
która latem zrzuca z siebie martwy naskórek, tak i ja wydostałam się spod
pancerza kłamstw i półprawd, spadły mi z oczu fałszywe zasłony i oślepił
mnie blask prawdy. Odważyłam się stanąć z nią twarzą w twarz, a potem
zostałam sama. Tylko ja i moja ziemia.
Ta ziemia nie jest zwyczajna. Jest ona naszym usprawiedliwieniem i
świadectwem. Wznoszące się na kredowym podłożu w południowej Anglii
Wideacre to piękna posiadłość, niegdyś tak żyzna i wspaniała jak rajski
ogród. W jej południowej części wysokie wzgórza porośnięte zieloną,
krótko przystrzyżoną trawą i kwiatami, nad którymi latem wirują błękitne
motyle, otaczają dolinę rzeki Fenny jak na wpół zwinięta dłoń. W obrębie
tych wzniesień skrywał się mój mały świat i one właśnie stanowiły jego
horyzont. Centralnym punktem tego świata był dwór - Wideacre Hall,
pociemniałe od dymu ruiny, ku którym przez zdziczały i opustoszały ogród
różany biegła błotnista aleja.
7
W dawnych czasach powozy wjeżdżały przez frontową bramę, mijały
urodzajne pola, przejeżdżały obok kwadratowego, zbudowanego z
piaskowca dworku zwanego Dower House. Później zatrzymywały się
przed ogromną żelazną kratą, którą dozorca otwierał w zamian za rzuconą
Strona 7
monetę lub łaskawe skinienie głowy. Z lewej strony widać wioskę Acre -
rzędy chat rzemieślników, biały budynek probostwa i kościół z ładnie
zaokrągloną wieżą, na prawo natomiast drogę, która styka się z traktem
londyńskim w miejscu, gdzie zatrzymują się dyliżansy podążające na
północ, do Midhurst.
Urodziłam się jako Julia Lacey, jedyna córka i spadkobierczyni dziedzica
Wideacre - Harry'ego - i jego żony Celii z Havering Hall. Wychowywałam
się razem z Richardem, synem Beatrice, która była siostrą mego ojca. Mój
tata i Beatrice chcieli, byśmy obydwoje odziedziczyli majątek i w tym celu
zmienili obowiązujące przedtem prawo majoratu. Richard i ja zawsze
wiedzieliśmy, że pewnego dnia razem poprowadzimy Wideacre.
Tak wyglądają fakty, ale oprócz nich jest jeszcze prawda. Beatrice
zawzięcie pragnęła przejąć własność swego brata; kłamała, intrygowała,
zrujnowała posiadłość i popełniła morderstwo. Tak, tak... Laceyowie
zawsze byli zabójcami. Beatrice nie cofnęła się przed niczym, aby tylko
zająć miejsce dziedzica. Ogradzała pola, likwidowała ścieżki, podnosiła
czynsze, wszędzie siała pszenicę, po to by zdobyć pieniądze na osiągnięcie
celu. Swego męża doprowadziła prawie do choroby umysłowej i skradła
jego majątek, a brata omotała wszystkimi sposobami, do jakich tylko może
się uciec kobieta. Myślała, że uniknie swego przeznaczenia, ale pewnego
dnia dopadli ją wieśniacy z pochodniami w dłoniach i przywódcą na
czarnym koniu.
Ci, którzy kiedyś ją uwielbiali, zabili ją.
Zabili Beatrice. Spalili dom. Zrujnowali rodzinę Laceyów, a sami na
zawsze znaleźli się poza prawem.
Mój tata, dziedzic Wideacre, zmarł na serce. Mąż Beatrice - doktor John
Strona 8
MacAndrew - przyrzekł, że spłaci wszystkie jej długi, i wyjechał do Indii.
Zostaliśmy w trójkę: mama, mój kuzyn Richard i ja, w małym
kwadratowym domku niedaleko Wideacre Hall. Drzewa, które rosły w
parku, pochylały się nad dachem i przyciskały swe gałęzie do okien domu,
gdzie oprócz nas mieszkało dwoje służących i wiele duchów. Znałam
imiona ich wszystkich. Widywałam je,
8
choć nie na tyle wyraźnie, by objąć ich istnienie mym dziecięcym
umysłem. Czasem nocą we śnie słyszałam jakiś głos, słowo, echo. Kiedyś
dobiegł mnie czyjś radosny wybuch śmiechu. Pewnego razu miałam sen
tak przykry, że z przerażenia obudziłam się. Okna mej sypialni
rozświetlały płomienie sięgające dachu. Był to ten pożar, który ogarnął
Wideacre Hall i zabił mego tatę, ten sam, po którym my troje - ocaleni
rozbitkowie - zamieszkaliśmy w naszym obecnym domu razem z całą
rodziną duchów.
Na jawie była ze mną mama. Miała bladą, podobną do białej róży twarz w
kształcie serca, a jej brązowe oczy przypominały aksamit bratków. Włosy -
jasne, gdy była młoda - posiwiały, a matowe smugi siwizny sprawiały
wrażenie długich palców położonych na jej gładkiej złotej głowie przez
smutek i zmartwienie. Owdowiała, gdy miałam dwa lata, więc nie
pamiętam jej w sukniach innych niż czarne, fioletowe czy szare. Nie
mogłam też pamiętać dworu z czasów, gdy nie był ruiną. Kiedy byliśmy
małymi dziećmi, mama często przeklinała posępne barwy i przysięgała, że
poślubi jakiegoś wielkiego kupca tylko dla jego magazynów z
błyszczącym różowym jedwabiem. Jednakże w miarę jak my dorastaliśmy,
żaden kupiec nie przybywał, gęsi nie znosiły złotych jajek, a drzewa nie
Strona 9
rodziły diamentów. Przestała więc wyśmiewać stare ciemne suknie,
wyświecone i poprzecierane w szwach.
Był również Richard. Mój kuzyn Richard, najdroższy przyjaciel, mały
tyran, najlepszy sprzymierzeniec i najgorszy wróg, współ-spiskowiec i
zdrajca, towarzysz zabaw, rywal i narzeczony. Kochałam go zawsze,
odkąd tylko pamiętam. Zawsze też kochałam Wideacre. Richard był
częścią mnie samej i mojego dzieciństwa w takim samym stopniu jak
wzgórza, wspólna ziemia* i wysokie drzewa w lesie.
* Wspólna ziemia „commons" - łąki lub pastwiska, zwykle niedaleko
wioski lub na jej terenie, z których mogli korzystać wszyscy jej
mieszkańcy (przyp. tłum.).
Nie wybrałam miłości ani do niego, ani do ziemi. Kochałam to miejsce i
kochałam tego chłopca dlatego, że zawsze byli w moim sercu. Wydawało
mi się, że nie mogłabym żyć bez Richarda, mieszkać gdzie indziej niż w
Wideacre i nosić nazwiska innego niż Lacey.
Miałam szczęście w miłości. Mój kuzyn Richard był najmilszym
chłopcem, drogim mi jak brat. Był jednym z tych niezwykłych dzieci,
9
które z łatwością pozyskują sobie miłość. Gdy przechodził ulicami
Chichester, ludzie spoglądali na niego z przyjemnością, bo podobał im się
jego szybki marsz, grzywa czarnych loków, olśniewające jasnobłękitne
oczy i promienny uśmiech. Kochał go każdy, kto tylko usłyszał jego śpiew.
Richard miał bowiem niewinny chłopięcy głos, wznoszący się wyżej, niż
można to sobie wyobrazić, i tak czysty, że słuchając go drżałam, jakby to
nie śpiew napełniał powietrze, ale wiatr przychodzący wprost z nieba.
Uwielbiałam go słuchać, więc sama poprosiłam o lekcje fortepianu i z
Strona 10
radością znosiłam przykrość, jaką było ciągłe uczenie się nowych
kawałków tylko po to, by móc mu akompaniować.
Bardzo lubił duety, ale ani groźbą, ani pochlebstwem nie był w stanie
sprawić, bym grała czysto. - Słuchaj, Julio! Słuchaj! - krzyczał na mnie i
wyśpiewywał dźwięki tak czyste jak woda źródlana, a ja nie umiałam ich
powtórzyć. Starałam się jednak bardzo, a czasami wieczorem przyłączała
się do nas mama i nuciła drugim głosem, podczas gdy głos Richarda
wznosił się, wypełniał maleńki salon i wypływał przez na wpół otwarte
okna, by w okrytym zmierzchem lesie dzwonić jak śpiew ptaków.
Właśnie w takich momentach, gdy Richard śpiewał, a w domu panowała
cisza, czułam obecność duchów. Otaczały nas zawsze, namacalne jak
snująca się wokół drzew wieczorna mgła znad Fenny. Choć stale były w
pobliżu, wyczuwałam je tylko w bardzo szczególnych chwilach.
Wiedziałam jednak, że zawsze jest przy nas tych dwoje - mama Richarda,
Beatrice, i mój ojciec, dziedzic - wspólnicy w rozkwicie i schyłku
Laceyów, którzy przez kilka lat tworzyli, a potem zrujnowali Wideacre.
Wiedziałam, że gdy Richard śpiewał przy moim akompaniamencie, a
mama porzucała swoje szycie, by przysłuchiwać się słodkim wysokim
tonom, oni czekali. Podobnie jak my czekali na coś, co miało się
wydarzyć.
Na coś, co znów miało się zdarzyć w Wideacre.
Choć o rok młodszy, Richard był zawsze wyższy ode mnie. Mimo że
byłam córką dziedzica i nosiłam nazwisko Lacey, on był chłopcem i
naturalnie paniczem. Wychowywano nas jak małych wieśniaków, ale nie
wolno nam było chodzić do wsi. Wzrastaliśmy w godnym pożałowania
świecie zubożałej arystokracji, ukrytym wśród zarośli parku Wideacre,
Strona 11
gdzie żyliśmy jak para zaczarowanych dzieci z bajki czekających, aż
wyzwoli je jakaś nadprzyrodzona moc.
10
Przywódcą był Richard. To on ustalał reguły naszych zabaw, które ja
często łamałam. Złościł się wówczas na mnie. Samego siebie obwoływał
prokuratorem, sędzią i katem jednocześnie, a ja z pobladłą twarzą i oczami
pełnymi łez biegłam do mamy i skarżyłam, że Richard jest niedobry. W
rezultacie obydwoje ponosiliśmy zasłużoną karę. Starcia z mamą zdarzały
się zresztą często, bo stanowiliśmy dobraną parę małych grzeszników.
Richard broił i nigdy nie przyznawał się do winy, a ja zawsze szczerze
opowiadałam o naszych wybrykach.
Pewnego razu oberwałam burę od mamy, która zobaczywszy plamy na
moim fartuszku, zarzuciła mi kradzież konfitur ze spiżarni. Richard
wyparłby się tego bezczelnie, ja natomiast nie tylko przyznałam się do
zabrania konfitur, ale i do tego, że kilka dni wcześniej skradłam słoik
dżemu, czego zresztą nikt nie zauważył.
Gdy wychodziliśmy z salonu z oczami wbitymi w podłogę i
nieprzyjemnym poczuciem winy, Richard milczał. Nie odezwał się
słowem przez cały dzień. Dopiero po południu, gdy bawiliśmy się nad
rzeką, brodząc w wodzie, nagle znieruchomiał i zaczął mnie szeptem
przywoływać. Oznajmił, że widzi gniazdo zimorodka. Podniosłam
spódniczkę i dobrnęłam do niego, ale nic nie zobaczyłam.
- Tam! - wskazał na brzeg. - Tam!
Nadal nic nie widziałam. Wtedy złapał mnie mocno za ręce, a jego
uśmiech zastąpił grymas złości. Przyciągnął mnie i objął tak mocno, że nie
byłam w stanie uciec, po czym syknął:
Strona 12
- W tej rzece są węże wodne. Wynurzą się ze swoich jam i przyjdą po
ciebie.
Nie musiał już mówić dalej. Fale rzeki natychmiast zamieniły się w
wygięte łby brązowych węży wodnych. Wodorost muskający moją stopę
stał się wilgotnym ciałem owiniętym dookoła bosych nóg. Kawałek
drewna unoszący się na wodzie był już jadowitym ciemnookim stworem,
który płynął w moją stronę.
Mały tyran puścił moje poczerwieniałe nadgarstki dopiero wtedy, gdy
zapłakana i ochrypnięta od krzyku przestałam mu się wyrywać.
Wdrapałam się na brzeg i uciekłam stamtąd jak szalona.
Potem mi wybaczył, tak jakby łzy ugasiły płonącą w nim wściekłość.
Wytarł mi oczy wyciągniętą z mej kieszeni chusteczką i objąwszy
ramieniem, kołysał mnie czule, przemawiając pieszczotliwie. Wreszcie - a
temu trudno było się oprzeć - zaśpiewał
11
pogodne piosenki o pastuszkach, uprawie roli i dojrzewającym zbożu.
Zapomniałam o płaczu i przestrachu, nawet o tym, że się nade mną znęcał.
Oparłam głowę na jego ramieniu i pozwoliłam, by ubłoconą dłonią gładził
mnie po włosach. Usiadłam mu na kolanach i słuchałam wszystkich
piosenek, które sobie przypomniał.
Gdy dotarliśmy do domu w złotej poświacie letniego zmierzchu, mama nie
była zachwycona widokiem mojej wilgotnej i brudnej od błota sukienki,
fartuszka i włosów. Dzielnie zniosłam wszystkie wymówki, a późno
wieczorem zostało mi to wynagrodzone. Korzystając z tego, że mama
siedziała na dole i usiłowała szyć przy skąpym blasku dwóch świec,
Richard przyszedł do mojej sypialni. Przyniósł pełne garście słodyczy,
Strona 13
które ukradł lub wyżebrał od pani Gough, naszej kucharki. Usiadł obok
mnie na łóżku i podawał mi najlepsze kąski ze swego łupu.
- Kocham cię, gdy jesteś taka dobra, Julio - powiedział, przytrzymując
wiśnię przy mych ustach w taki sposób, że aby ją złapać, musiałam
podnosić głowę jak wdzięczący się piesek salonowy.
- Nie - odparłam smutno i wyplułam pestkę na jego małą ciepłą dłoń. -
Kochasz mnie, gdy jestem zła. Okłamywanie mamy jest złem, ale gdybym
jej powiedziała o wodnych wężach, sprawiłaby ci lanie.
Roześmiał się swobodnie, a ja odniosłam wrażenie, że nie jest młodszy
ode mnie, tylko dużo starszy.
- Ciii - powiedziałam nagle. Usłyszałam skrzypienie podłogi i dźwięk
odsuwanego krzesła. W naszym salonie nie było dywanu.
Richard zgarnął resztki uczty i podobny do ducha w szarej koszuli
wymknął się z pokoju. Mama szła bardzo powoli, jakby była niezmiernie
zmęczona, więc zdążył skryć się w swej sypialni na poddaszu. Smuga
światła świeczki wpadająca do mego pokoju powiększyła się - mama
otworzyła drzwi i weszła. Zacisnęłam mocno powieki, ale nie zdołałam jej
oszukać.
- Julio - rzekła z czułością - jeśli nie zaśniesz odpowiednio wcześnie,
będziesz jutro bardzo zmęczona.
Usiadłam na łóżku i wyciągnęłam ręce, by ją uściskać na dobranoc.
Pachniała delikatnie liliami i czystym płótnem. W jej włosach pełno było
srebrnych nitek, a wokół brązowych oczu widać było zmarszczki. Ze
znużonej twarzy odgadłam, że znowu
12
zamartwiała się o pieniądze. Uśmiechnęła się jednak do mnie z wyrazem
Strona 14
takiej miłości, że natychmiast stała się piękna. Choć nosiła zniszczoną
ciemną sukienkę z pocerowanym kołnierzem, jej sposób poruszania i
zapach mówiły, że urodziła się arystokratką. Sapnęłam z zadowolenia i
objęłam ją mocno.
- Napisałaś do wujka Johna? - zapytałam, gdy otulała mnie szczelnie
kołdrą.
- Tak.
- Powiedziałaś mu, że Richard chciałby mieć lekcje śpiewu?
- Tak. - Uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały poważne.
- Myślisz, że przyśle pieniądze? - naciskałam, zatroskana o Richarda.
- Bardzo wątpię - odparła trzeźwo. - Mamy ważniejsze rzeczy do
opłacenia. Wierzycieli Laceyów, szkołę Richarda. Wiesz, że nasze
oszczędności są niewielkie.
Wiedziałam. Lojalni i kochający pani Gough i Stride pracowali za nędzne
wynagrodzenie płacone im często z opóźnieniem. Na naszym stole
pojawiały się ryby złowione w Fenny i dziczyzna z majątku Havering.
Warzywa uprawiano w przydomowym ogrodzie, a owoce przysyłała
babcia. Wino stanowiło rzadki luksus. Sukienki donaszałam po dalekich
kuzynkach, a kołnierzyki koszul Richarda odwracano tyle razy, że w
końcu nie było już ani kołnierzyka, ani koszuli. Mama przyjmowała
ubrania i żywność od swej matki - mojej babci Havering, lecz nigdy nie
prosiła jej o pieniądze. Na to była zbyt dumna. Poza tym sąsiadujący z
nami majątek Havering też był mocno zaniedbany.
- Śpij już, Julio. - Mama podniosła świecę i ruszyła do drzwi.
- Dobranoc - powiedziałam i posłusznie zamknęłam oczy. Leżałam na
wpół śpiąca, słuchając, jak cały dom układa się do snu. Słyszałam kroki
Strona 15
mamy w jej pokoju, potem skrzypienie łóżka, do którego szybko
wskoczyła, bo podłoga ziębiła bose stopy. Na dole hałasował Stride, który
zaryglował tylne drzwi i sprawdził frontowe -jakby można było tu coś
ukraść - potem zaś ciężko stąpał po schodach wiodących do jego sypialni.
Dobiegały mnie również dźwięki z zewnątrz: uderzenia długich pnączy o
szyby, pohukiwanie sowy przelatującej nad ciemnym polem, urywane
szczekanie lisa gdzieś daleko w lesie. Wyobrażałam sobie, że tak jak sowa
fruwam ponad uśpionymi polami,
13
widząc w dole stłoczone chaty wioski Acre - nieoświetlonej jak piracki
statek na morzu. Widziałam pola za wsią, ścieżki, które jasno połyskiwały
w ciemnościach, i stada wędrujących cicho jeleni. Gdybym była sową,
poleciałabym do zachodniej ściany dworu Wideacre, jedynej, która
ocalała. Dotarłabym aż do jej szczytu, miejsca, z którego niegdyś dumnie
sterczały belki dachu, teraz przypalonego i sczerniałego od ognia.
Usiadłabym tam i patrzyła okrągłymi, szeroko otwartymi oczyma na
zdewastowane pola, zdziczałe lasy, na zniszczoną i zmarnowaną okolicę.
Już wówczas wiedziałam, iż na ziemi istnieje pewna szczególna
równowaga. Właściciele biorą tyle, pracownicy biorą tyle, jedni i drudzy
utrzymują biednych. Ziemia też ma swoje prawa
- nawet pola muszą odpoczywać. Moja ciocia Beatrice była niegdyś
najlepszym farmerem w okolicy, lecz z jakiegoś powodu
- nikt nie umiał mi wyjaśnić dlaczego - poniosła klęskę. W tę noc pożogi,
kiedy zginęła i kiedy umarł mój tata - Laceyowie byli już zrujnowani.
Potem sprawy przybrały zły obrót wszędzie: i w naszej rodzinie, i we wsi,
gdzie ludzie byli brudni jak Cyganie i tak jak oni ubodzy. Z wielkiej
Strona 16
rodziny Laceyów zostałyśmy jedynie my z mamą; chodziłyśmy w
pocerowanych sukniach i nie miałyśmy powozu. Dla mamy znacznie
gorsze było to, że utraciłyśmy władzę. Nie tę, którą mają właściciele
ziemi; nie sądzę, by kiedykolwiek pragnęła móc rozkazywać ludziom jak
służącym. Chodziło o to, że nie mogła teraz, gdy działo się tam bardzo źle,
ingerować w sprawy wsi. Wszelka możliwość pomocy Acre znalazła się
nagle w rękach tych, którzy ustanawiali przepisy o dobroczynności. Nawet
pastor Pearce nie był w stanie nic zrobić. Kiedyś, gdy miałam dziesięć lat,
przyjechał do nas na spienionym gniadoszu, powiedział, że musi
natychmiast widzieć się z mamą, i tuż za Stride'em wpadł do salonu.
Richard brzdąkał na fortepianie, ja siedziałam przy oknie, transponując dla
niego partyturę, i wdychałam świeże powietrze, mama zaś cerowała.
- Proszę wybaczyć mi to wtargnięcie - mówił urywanym głosem pastor -
okropne rzeczy dzieją się w Acre... Zabierają dzieci...
- Co? - zawołała mama. Rzuciła przerażone spojrzenie w stronę okna, a ja
zadrżałam ze strachu, że zostanę „zabrana"
- cokolwiek to miało oznaczać.
14
Pastor ściągnął rękawice jeździeckie i zaraz niepotrzebnie włożył je
znowu.
- To nadzorca parafii z Chichester. - Nadal jeszcze głos rwał mu się po
pospiesznej jeździe. - Dostał rozkaz od fabrykantów z północy. Chcą
krzepkich dzieci z ubogich rodzin do nauki rzemiosła.
Mama skinęła głową.
Pastor zdjął jedną rękawiczkę.
- To niewolnictwo! - krzyknął. - Pani Lacey! Oni biorą je, nie pytając
Strona 17
nikogo o zgodę. Mogą wziąć każde dziecko, którego rodziców nie stać na
jego utrzymanie. To znaczy, że mogą zabrać wszystkie dzieci z Acre, bo
nikt nie ma tu stałej pracy. Jeżdżą po wsi wielkim wozem i wybierają
najzdrowsze i największe dzieci. Zanim tu przyjechałem, mieli już troje.
Popatrzyłam na mamę. Podniosła się i stanęła przy pustym kominku.
Pobladła, a jej twarz w ostrym letnim świetle przybrała ziemisty kolor.
- Dlaczego przyjechał pan do mnie? - spytała cicho. Pastor ściągnął drugą
rękawiczkę i uderzył nią w dłoń.
- Myślałem, że pani będzie wiedziała, co robić. Sądziłem, że pani ich
powstrzyma.
Powoli i sztywno wskazała na ogołocony salon, wyszczerbiony stół, stare
pianino i leżący przed kominkiem nasz jedyny dywanik.
- Jestem kobietą. Nie mam ani pieniędzy, ani wpływów.
- Jest pani wdową po dziedzicu! - zawołał. Mama skrzywiła się.
- A pan jest proboszczem - rzekła gorzko. - I co z tego? Żadne z nas nie
jest w stanie zapobiec temu, co się tam dzieje.
- A pani ojczym? Lord Havering? Znowu usiadła na krześle.
- On mówi, że to wioska bezprawia. Nie kiwnąłby palcem, nawet gdyby
mieli stąd wywieźć wszystkich. Poza tym on wierzy w te nowe fabryki.
Zainwestował w nie.
Pastor Pearce opadł na krzesło, nie czekając na słowa zachęty, i zwinął
rękawiczki w ciasną kulę.
- To nic nie zrobimy? - spytał bezradnie.
Mama zbliżyła swą robótkę do światła i znów zajęła się cerowaniem.
- Nie mogę nic zrobić, by to powstrzymać. Czy to jest zgodne z prawem?
15
Strona 18
- Z prawem, tak! - odparł. - Ale czy jest moralne?
- W takim razie nic nie mogę zrobić - powtórzyła. - Może chociaż
zdobędzie pan adresy miejsc, w które dzieci są wysyłane, by rodzice mogli
je odzyskać, gdy nadejdą lepsze czasy.
- Gdy nadejdą lepsze czasy? - Pastor zerwał się na nogi. Mama popatrzyła
na niego. Miała nieruchomą twarz i oczy pełne łez.
- Gdy nadejdą lepsze czasy - rzekła.
Ujął jej dłoń i schylił się w głębokim ukłonie, jakby mama była wielką
damą, a on dworzaninem.
- No, to wracam. Atmosfera we wsi jest już chyba bardzo ciężka, ale
zrobię, co się da.
- Tylko czy oni pana posłuchają? - zapytała.
Włożył rękawiczki i po raz pierwszy tego dnia ujrzeliśmy jego uroczy
bezradny uśmiech.
- Wątpię w to. Ale będę się starał.
Miał rację uważając, że niewiele jest w stanie zrobić. Rodzice byli szybsi -
ukryli dzieci, gdy tylko wóz zajechał do wsi. Ostatecznie tylko sześcioro
zabrano i wywieziono do fabryk gdzieś na północy. Nadzorca powiedział,
że będą się uczyć rzemiosła, a swoje zarobki mogą przysyłać do domów.
Otrzymają wykształcenie i wychowanie religijne. Za parę lat
prawdopodobnie wrócą do domów i będą chlubą swych rodziców i
pracodawców. Wieśniacy wysłuchali tych słów i rozeszli się w milczeniu.
Przez cały miesiąc babcia zabierała nas powozem do katedry w Chichester,
bo mama nie chciała chodzić do kościoła w Acre. Potem pastor Pearce
napisał jej, że nie ma już powodu do obaw i że spokojnie możemy
przyjeżdżać - wszystko jest tak jak przedtem.
Strona 19
Tylko ja zauważyłam, że nie wszystko.
Nie przychodziły już dzieci, które kiedyś chętnie podglądały nas przez
bramę. Dziewczynki, które kiedyś kłaniały się mamie, gdy szłyśmy
wzdłuż nawy kościoła, nie uśmiechały się już do mnie zuchwale. We wsi
zapadła taka cisza, jakby wszystkie dzieci ukradła jakaś zła baba-jaga.
Młodzież w Acre nauczyła się chować na widok każdego obcego wozu
pojawiającego się na drodze.
Odjechało tylko sześcioro dzieci, ale nie było już tak jak przedtem.
Całe lato było upalne. Upalne i spokojne. Mama cierpiała z powodu bólów
głowy i przemęczenia, więc pozwoliła, byśmy
16
sami wędrowali po polach, choć nie dalej niż sięgają granice posiadłości.
Pewnego razu spytałam ją - nie po raz pierwszy zresztą - gdzie się
podziały nasze pieniądze i dlaczego spłonął dwór. Chciałam też wiedzieć,
dlaczego ona, taka potężna w moim małym świecie, nie może nic zrobić w
Acre i Chichester. Twarz jej przybrała ten nieruchomy wyraz, którego
oboje z Richardem zawsze się obawialiśmy, po czym cicho powiedziała:
- Nie teraz, kochanie. Wyjaśnię ci wszystko, gdy będziesz dość duża, by
to zrozumieć. Ale nie teraz.
Te słowa zaspokajały mą dziecięcą ciekawość, wystarczały też
Richardowi. Przez całe życie widywaliśmy ruiny dworu i leżącą odłogiem
ziemię, trudno więc nam było wyobrazić sobie czasy rozkwitu posiadłości,
podobnie jak nie mogliśmy sobie wyobrazić czasów, gdy nas tu nie było.
Zostawieni sami sobie przez całe lato spacerowaliśmy, leniuchowaliśmy,
marzyliśmy, bawiliśmy się i rozmawialiśmy.
- Chciałbym być Laceyem - rzekł do mnie Richard, gdy leżeliśmy wśród
Strona 20
paproci, gapiąc się na błękitne niebo i kłębiące się białe chmurki.
- Dlaczego? - zapytałam leniwie. Trzymałam między palcami źdźbło
trawy i dmuchałam w nie, wydając okropne dźwięki.
- Aby być Laceyem z Wideacre. Chciałbym, by wszyscy wiedzieli, że
jestem posiadaczem, i to od tylu lat, że nikt nie może tego
zakwestionować.
Wyrzuciłam trawkę, zrobiłam fikołka i wylądowałam głową na jego
chudej piersi.
- Gdy się pobierzemy, będziesz mógł przyjąć moje nazwisko. Staniesz się
Laceyem, skoro tak bardzo tego pragniesz.
- Tak - rzekł z zadowoleniem. - Odbudujemy dwór, a ja zostanę
dziedzicem, tak jak chciała moja mama.
Przytaknęłam.
- Wstąpimy tam, gdy będziemy wracać do domu.
Pomogłam mu wstać i ruszyliśmy gęsiego po wąskiej piaszczystej ścieżce
prowadzącej z pastwiska aż na skraj Wideacre. Ogrodzenie parku było tak
dziurawe, że swobodnie przechodziły tędy króliki, jelenie, lisy i my dwoje.
Wyglądało na to, że ziemia i zwierzyna nie stanowią tu niczyjej własności.
Kłusownicy z Acre mogli wchodzić wszędzie, gdzie chcieli, bo gajowy
Bellings był równie zepsuty jak oni. Wszyscy jednak omijali z daleka
17
zrujnowany dwór. Tym miejscem ciągle jeszcze władali wyłącznie
Laceyowie. Chodziliśmy tam razem, a okaleczone ściany odbijały echem
tylko nasze głosy i wołania duchów.
- Pobawmy się w Saracenów - zawołał nagle Richard. Wyłamaliśmy więc
kije leszczynowe i jak miecze trzymaliśmy je przed sobą. Gdy przed nami