4223
Szczegóły |
Tytuł |
4223 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4223 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4223 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4223 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEFAN STULIGROSZ
Pi�rkiem S�owika
S�owo wst�pne
Powiedzia� mi kiedy� w serdecznej rozmowie jeden z moich przyjaci� - Wojciech Nentwig - zast�pca redaktora naczelnego �G�osu Wielkopolskiego�: - Gdy mi tak szczerze i barwnie opowiadasz o sobie, o najbli�szych twemu sercu, o ch�rze i przyjacio�ach, o swych przer�nych do�wiadczeniach i doznaniach, nasuwa mi si� pewna my�l. Kochasz Pozna�, twe rodzinne miasto. Dumny jeste� z przynale�no�ci do wspania�ej i pracowitej - jak cz�sto powtarzasz - pozna�skiej rodziny. Czy nie uwa�asz, �e w�a�nie ta rodzina, z�o�ona z pozna�skiego i wielkopolskiego spo�ecze�stwa, nie powinna ci� bli�ej pozna�? Nie zechcia�by� snu� przed ni� barwnych opowie�ci o sobie? Bezpo�rednio szczere, jak przede mn� o wszystkim opowiadasz! Zastan�w si�! My�l�, �e warto. Udost�pnimy ci �amy �G�osu Wielkopolskiego� na sobotnio-niedzielne felietony. Nazwiemy je... O, ju� mam. Pi�rkiem s�owika. I co ty na to?
Tak zacz�o si� moje pisanie o �r�no�ciach�. Przede wszystkim o sprawach, kt�re g��boko zapad�y w moj� pami��. O prze�yciach dobrych i zagro�eniach. Nie pisa�em �yciorysu uj�tego w form� logicznych nast�pstw. Nie zamierza�em te� tworzy� autobiograficznej opowie�ci. Z ca�kiem lu�nych, najcz�ciej nie powi�zanych ze sob� felieton�w powstawa�a jednak coraz obszerniejsza opowie��.
W�wczas powiedzia� mi inny z mych licznych przyjaci�, po samo serce w Poznaniu rozmi�owany, promieniuj�cy �yczliwo�ci�, pogod� szlachetnej duszy, ujmuj�co kulturalny i prosty, rodowity Amerykanin Robert D. Gamble - sponsor pozna�skiego Radia Obywatelskiego, usi�uj�cy nade wszystko m�wi� poprawn� polszczyzn�.
- Ja czita�em, ja czitam Pi�rko s�owika. Pan profesor piszesz to �pi�rko� swojemy sercem. I jest, jak pan profesor m�wi, dlatego mog� to zrozumie�. Ale czuj�, �e pan profesor musi pisa� jego �ycie w ca�o�ci. Pan prze�y� trudne czasy, mia� trudne wybory. Wydaje mi si�, �e trzyma� integrity podczas takich czasach, to jest cud. Ach, jak po polsku powiedzie� �integrity�? Godno��? To�samo��? Niezale�no��? Integrity to znaczy, �e cz�owiek robi kompromis, kiedy wypada, kiedy jest mo�liwe, ale umie powiedzie� �nie�, kiedy szkodzi warto�ci.
Jako Amerykanin nie rozumiem, co pan profesor prze�y�. I te� przysz�e pokolenia Polak�w. Mam nadziej�, �e ich �ycie b�dzie tak inne, �e te� im b�dzie trudno to zrozumie�. Pan profesor powinien pisa� wszystko.
Zaproponowa� mi Mr. Robert Gamble wydrukowanie wspomnie� w wydawnictwie Media Rodzina of Pozna�.
Zacz�a si� �mudna praca nad skompletowaniem i w pewnym sensie logicznym uszeregowaniem nagromadzonych felieton�w stanowi�cych podstaw� wspomnie� przeznaczonych do wydania. Praca dla mnie tym trudniejsza, �e nieustannie przerywana pr�bami i koncertami mojego ch�ru, artystycznymi wyjazdami, problemami zdrowotnymi w�r�d moich najukocha�szych, a tak�e podejmowanymi wobec bli�nich cz�owieczymi zobowi�zaniami.
Tematycznie zbli�one do siebie felietony wymaga�y w miar� logicznego powi�zania.
Skoro zacz��em pisa�, by wype�ni� dostrze�one luki, otwiera�y si� przede mn� szerokie, jak bezbrze�ne morze, przestrzenie wspomnie� zwi�zanych z przer�nymi prze�yciami, sytuacjami, rozlicznymi doznaniami dobrych przyja�ni, a tak�e wrogiej nienawi�ci. Szczerej �yczliwo�ci, a cz�sto tak�e skrajnego prostactwa i nieuczciwo�ci. Nie! Wszystkiego nie zdo�am opisa� w tej do�� po�piesznie komponowanej ksi��ce.
Postanowi�em przeto roz�o�y� moje wspomnienia na kilkucz�ciowe etapy. Obecna ksi��ka, zatytu�owana za zgod� �G�osu Wielkopolskiego� tak samo, jak moje felietony, zawiera mniej lub bardziej z sob� powi�zane opowiadania zwi�zane z r�nymi okoliczno�ciami mojego �ycia, przede wszystkim jednak z moim �yciem w przedwojennym, okupowanym i tu� powojennym Poznaniu, pocz�tkiem mojej artystycznej drogi, moj� ukochan� rodzin� i przyjaci�mi. Opowiadania o mych szczeg�lnie drogich przyjacio�ach, m�drych i dobrych nauczycielach, o moich wybitnych wychowankach muzycznych spisuj� ju� do nast�pnego zbioru wspomnie�.
Przecie� na wdzi�czn� pami�� zas�uguje moja umi�owana �matka artystyczna�, znakomita pozna�ska pianistka Gertruda Konatkowska, czy tak�e ca�ym sercem mi oddana �babunia� Maria Tr�mpczy�ska, kt�ra jako wybitny znawca sztuki wokalnej uczy�a mnie solowego �piewu.
Trzeba te� wreszcie jasno przedstawi� histori� w�tpliwych etycznie dzia�a� konkurencji, kt�ra wyrz�dzi�a wiele krzywdy �prawdziwym s�owikom�.
�Pi�rkiem s�owika� trzeba te� przedstawi� ciekawe i barwne podr�e koncertowe po wielu krajach.
Tymczasem zechciejcie - Drodzy Czytelnicy - przyj�� pierwsz� cz�� spisanych wspomnie�, jako szczery wyraz mojej wobec Was, kochani, serdecznej przyja�ni.
Drogowskazy �ycia
Pozna�. Moje rodzinne miasto. Ponad wszystkie ukochane. Najpi�kniejsze! Z nim zwi�za�em ca�e moje �ycie. Bogate w r�norodne, niezwykle barwne prze�ycia. W ka�dym okresie dla mnie inne. Uzale�nione od zmieniaj�cych si� sytuacji, okoliczno�ci, �rodowisk. Przede wszystkim jednak od wielu, bardzo wielu przyjaci�, nauczycieli, kt�rzy sw� osobowo�ci� i przyk�adem, cz�sto serdeczn� �yczliwo�ci�, ofiarn� opiek�, szczerym oddaniem, pomagali mi, a swym w�asnym do�wiadczeniem torowali drogi mego �ycia. Poszerzali jego horyzonty.
Teraz, kiedy osi�gn��em pe�ni� �yciowej jesieni, ch�tnie wracam do dawno minionych lat. Pi�kne to by�y czasy! Przypominam sobie wiek dzieci�cej beztroski. To dla mnie Staro��ka i Rataje. Wspomnieniami ogarniam zwi�zany najpierw z Wild�, potem ze �r�dk� okres m�odzie�czy, naznaczony spontaniczn� rado�ci� �ycia i �arliwym, najzupe�niej przecie� naturalnym pragnieniem szcz�cia.
Z perspektywy minionych lat kilkudziesi�ciu czu�� my�l� wracam do mojej ukochanej Grobli. Do ko�cio�a Wszystkich �wi�tych, gdzie przez wiele lat gra�em na najwspanialszych w�wczas w Poznaniu organach. Tam - na Grobli - przesycony nadmiarem entuzjazmu i tw�rczej energii trwa�em w ustawicznym zapracowaniu.
Silne zwi�zki z umi�owan� sztuk� muzyczn�, a szczeg�lnie wytrwa�a i niczym niepowstrzymana wola osi�gni�cia mo�liwie najszerszego zakresu wiedzy i umiej�tno�ci upowa�niaj�cych do podejmowania i realizacji ambitnych plan�w artystycznych, pot�gowa�a me si�y. Studia wokalne, dyrygenckie, muzykologiczne wie�czone - powiem szczerze - dobrymi rezultatami. Skromne s�u�bowe mieszkanie, do kt�rego tyle cudownego ciep�a wnios�a moja nad wszystkich umi�owana Barbara.
Wraz z trzema najdro�szymi c�rkami - Ann�, Mari� i Stefani� - da�a mi rodzinne szcz�cie, a opieku�cz� czu�o�ci� i delikatno�ci� stworzy�a mi w domu wspania�e warunki do tw�rczej pracy.
Drug� moj� rodzin� sta� si� drogi memu sercu ch�r. Rozwijaj�cy si� coraz wspanialej - z miesi�ca na miesi�c, z roku na rok. Ile� to czasu trzeba by�o po�wi�ca� nie tylko na ch�ralne pr�by! R�nymi sposobami stara�em si� o potrzebny repertuar. Msze, motety, psalmy, hymny, pie�ni... P�niej r�wnie� kantaty i oratoria. Ca�ymi nocami przepisywa�em partytury. Powiela�em nutowe materia�y na poszczeg�lne g�osy - soprany, alty, tenory, basy.
Pod koniec studi�w zacz�a si� moja ponad trzydzie�ci lat trwaj�ca dzia�alno�� artystyczno-pedagogiczna. Wiele energii i niema�o serca da�em pozna�skiej uczelni muzycznej i wybitnie utalentowanej m�odzie�y. Czternastoletni okres mojej s�u�by rektorskiej jest wie�czony sukcesami tej pracy.
Sam si� czasami dziwi�, jak potrafi�em temu wszystkiemu podo�a�? Zreszt� do dzi�, mimo abrahamowego wieku, nie opuszczaj� mnie tw�rcze si�y. Komu to zawdzi�czam?
Mam trzy �r�d�a zasilania �yciowej energii. Naturalnie i szczerze poj�ta g��boka wiara. Oparte na wzajemnych uczuciach bezgranicznego przywi�zania silne zwi�zki rodzinne. Wspania�y dar doznawanej z r�nych stron, wiernej, a przeze mnie odwzajemnianej przyja�ni. Te trzy �r�d�a wystarczaj� do szcz�cia. Zapewniaj� rado�� �ycia. Spok�j do pracy. W momentach zagro�enia s� skutecznym oparciem.
Sama my�l, �e w ka�dej sytuacji wymagaj�cej pomocy nie jestem osamotniony, jest cudownym pokrzepieniem. W zespoleniu ze Stw�rc� i najbli�szymi mog� prze�ywa� rado�� �ycia. Dzieli� si� ni� ze wszystkimi jak powszednim chlebem.
Nie�atwo jest jednak obarcza� ukochanych w�asnymi, szczeg�lnie trudnymi do rozwi�zania problemami lub obci��a� osobistymi zmartwieniami. Ale �wiadomo��, �e w ich gronie - rodziny, przyjaci� - zawsze znajdzie si� kto� godny zaufania, a zarazem ch�tny do s�u�enia pomoc� czy dobr� rad�, wyrozumia�� cierpliwo�ci�, a chocia�by tylko wsp�czuciem i pocieszaj�cym s�owem, pozwala �atwiej znie�� ci�ar doznawanego cierpienia.
W dekalogu, dw�ch przykazaniach mi�o�ci, w naukach rodzic�w i dobrych nauczycieli, w niezliczonych warto�ciowych przyk�adach znajdowa�em zar�wno po�yteczne �yciowe drogowskazy, jak i ostrzegawcze znaki, wymagaj�ce podejmowania stanowczych i odwa�nych decyzji oraz zwielokrotnienia si� do pokonania napotykanych na drodze trudno�ci. Czasami bardzo niebezpiecznych, ze z�o�liw� premedytacj� rzucanych mi k��d pod nogi.
Stosuj�c si� do drogowskaz�w i przestrzegaj�c znaki sygnalizuj�ce zagro�enia, by�em bezpieczny. �atwo dociera�em do celu - zwyci�stwa nad sob�. Omija�em przeszkody. Zapominaj�c o nich lub lekcewa��c je, stawa�em si� ofiar� napastliwych dozna� zw�tpienia, niech�ci, zniecierpliwienia czy nawet skrajnej bezsilno�ci. W takich momentach wystarczy�o �jedno tchnienie� Bo�ej �aski. B�ysk jednej my�li, czyje� mi�uj�ce czy tylko �yczliwe serce, podana w por� przyjacielska d�o� - pomaga�y odzyska� dawne si�y, a wraz z nimi rado�� �ycia.
Uczono mnie te� od m�odo�ci dawa� z siebie jak najwi�cej, a w zamian nie oczekiwa� niczego. Zw�aszcza wdzi�czno�ci, by unikn�� zbytecznego rozgoryczenia czy �alu. W jakim stopniu skorzysta�em lub nadal korzysta� potrafi� z udzielanych mi za m�odu rad i poucze�, oka�e si� w ostatecznym rozliczeniu.
Nieudolne b�d� wszelkie s�owa, jakimi chcia�bym wyrazi� gor�c� wdzi�czno�� za obfito�� dar�w otrzymanych od Dawcy �ycia i wszelkiego dobra. Wychowawcom i nauczycielom za cenne rady i przekazan� wiedz�. Najbli�szym za dozgonn� mi�o��.
Niezliczonym przyjacio�om za bezinteresown� wierno��. Wielu ju� po tamtej stronie �ycia. Jako wierz�cy wiem, �e trwaj� przy mnie. Odczuwam ich obecno��, a w momentach zagro�enia ich �namacaln�� pomoc.
Z najwi�ksz� czci� i mi�o�ci� wspominam moje najdro�sze �drogowskazy �ycia�!
Organowe tutti Na �wiat przyszed�em 26 sierpnia 1920 roku. W samo �wi�to Matki Boskiej Cz�stochowskiej. Z ojca Piotra i matki Marianny B�otnej. Ich �lub odby� si� 9 listopada 1919 roku w parafialnym ko�ciele w G�uszynie. Oko�o 10 km na po�udnie od mej i mojej matki rodzinnej Staro��ki, kt�ra w�wczas jeszcze nie mia�a w�asnego ko�cio�a.
Kiedy si� pobierali, Piotr mia� 21 lat. Ko�czy� w�a�nie s�u�b� w polskim ju� wojsku. Marianna by�a o dwa lata m�odsza od swego m�a. Tworzyli podobno bardzo �adn� i dobran� par�. On, przystojny i zdrowy m�odzian z Wierzbiczan spod Gniezna, opi�ty przylegaj�cym do zgrabnej figury �o�nierskim mundurem, zdoby� serce ukochanej Marysi szlachetn� dobroci� i niezwykle delikatn�, jak na wiejskiego ch�opaka, czu�o�ci�. Tych cudownych zalet charakteru nie zatraci� do ko�ca swego pracowitego �ycia. A jego zawsze rado�nie roz�piewana i s�onecznie promienna dziewczyna, o kt�rej wzgl�dy bezskutecznie ubiega�a si� ca�a czereda staro��ckich ch�opak�w, odpowiedzia�a najmilszemu Piotrusiowi pe�n� �arliwo�ci� co dopiero rozbudzonego w dziewcz�cym sercu uczucia pierwszej, gor�co odwzajemnianej mi�o�ci. Pierwszym te� jej owocem by� zdrowo urodzony syn -
Stefan. Jedno mi tylko dali imi� na chrzcie �wi�tym. Drugie - Piotr - otrzyma�em dopiero przy bierzmowaniu.
Swoje przybycie na �wiat Bo�y podobno oznajmi�em przera�liwie dono�nym g�osem.
- Patrzcie go! Jaki to wielgachny krzykacz z tego Stefanka! - wo�a�a z rado�ci� znaj�ca si� na �piewaniu moja babcia Franciszka. Matka mojej matki. W jej mieszkaniu przy ulicy Staro��ckiej 82 si� urodzi�em.
- Jaki wa�ny z tego krzyku! A� poczerwienia� z wysi�ku. Byle kim to on tam nie b�dzie! - przekonywa�a Piotra pochylonego nad synem. M�j Stefanek b�dzie kanonikiem. Taki spa�ny i czerwony. A mo�e organist�? Jeszcze �aden �dominus-vobiscum� nie umar� nad pr�n� miskum - zako�czy�a ludowym porzekad�em i za�mia�a si� serdecznie, zadowolona ze swego dowcipu. A bardziej z wnuczka, kt�ry �calutki� przypad� jej do serca od momentu, skoro go tylko ujrza�a.
Do stanu duchownego przeznaczy� mnie te� m�j ojciec chrzestny, Walenty, m�j dziadek. Ojciec mojego ojca, Piotra. Przecie� nie �na darmo� po ceremonii chrztu �wi�tego, z�o�y� na chwil� d�ugachn� bia�o-falbaniast� poduszk� z mi�� jego sercu zawarto�ci� na bocznym o�tarzu.
- We� go sobie, Panie! Niech�e b�dzie tw�j! - prosi� �arliw� prostot�, kl�cz�c przed Bogiem Walenty, podczas gdy ja dar�em si� wniebog�osy.
Takie mi p�niej �historie� o babci Franciszce i dziadku Walentym opowiadano.
Ksi�dzem nie zosta�em. W momencie, kiedy zacz��em tak� mo�liwo�� rozwa�a�, spodoba�a mi si� moja Barbara. Od dnia �lubu, 20 stycznia 1952 roku, wiernie trwa przy moim sercu i jest nam z sob�, naszymi c�rkami, zi�ciami i wnukami dobrze. Bardzo dobrze.
Rozlegaj�cy si� po nawach ko�cio�a krzyk co dopiero ochrzczonego wnuka dziadka Walentego i babci Franciszki zapowiada� pierworodnemu synowi Piotra i Marianny innego rodzaju �duchow�� przysz�o��.
Franciszka cz�sto prowadzi�a swego wnuka do ko�cio�a. Na nieszpory, gorzkie �ale, godzinki, majowe nabo�e�stwa. Imponowa�a mi swym silnym - dzi� wiem, �e z natury prawid�owo ukszta�towanym altowym g�osem, o ciep�ym zabarwieniu.
Zwyczajowe u staro��ckich kobiet, nieco zawodz�ce zaci�ganie g�osem, kt�re sekundowymi, a nawet tercjowymi ��ukami� oplata�y melodie �piewanych pie�ni, dodawa�y wokalnemu kunsztowi babci Franciszki specyficznego uroku. Urzeka� mnie ten �piew �arliwy i szczerze prosty tak samo, jak pe�ne d�wi�ki organowych akord�w.
Wzrusza�o mnie do �ez organowe tutti.
W latach mego dzieci�stwa rodzice ch�tnie wybierali si� na niedzielne sumy do pozna�skiej fary, gdzie przy trzymanua�owej klawiaturze soczy�cie brzmi�cego instrumentu o kilkudziesi�ciu arcywspania�ych g�osach zasiada� ceniony w Poznaniu Adam Klichowski - �artysta opery, organista i dyrygent ch�ru kolegiaty pozna�skiej�. Takie tytu�y okre�laj�ce jego muzyczn� profesj� zawiera piecz�tka umieszczona na kilku kartkach ponad p�toratysi�cznostronicowego, wydanego w 1924 roku w Pary�u kancjona�u. Dziwnym zrz�dzeniem losu kancjona� ten wzbogaci� przed wielu laty moje nutowe zbiory i do dzi� przypomina mi wczesne lata mego dzieci�stwa, a tak�e znakomitego artyst�.
Rzeczywi�cie pan Klichowski by� fenomenalnym artyst�. W mistrzowski spos�b korzysta� z przebogatych rejestr�w farnych organ�w. Mo�na by rzec, �e delektowa� si� r�norodno�ci� dobieranych wed�ug swego upodobania barw d�wi�kowych i szerok� skal� dynamicznych i kontrastuj�cych ze sob� mo�liwo�ci. Jako dziecku wydawa�o mi si� nieraz, �e pod naporem pot�nego tutti dr�� grube mury majestatycznej kolegiaty pozna�skiej. Subtelne, ledwo s�yszalne d�wi�ki �eolskiej harfy� wywo�ywa�y tak przejmuj�c� cisz�, jakby t�umy wiernych wype�niaj�ce przestronne nawy farnego ko�cio�a przesta�y nagle oddycha�.
Zdarza�o si� cz�sto, �e w takich momentach wtula�em si� w fa�dzist� sukni� mojej matki i zaczyna�em cicho p�aka� ze wzruszenia. A by�o mi przy tym tak dobrze, jakbym znalaz� si� w jakiej� krainie niewys�owionego szcz�cia. Oczywi�cie m�j p�acz wprawia� mych przezacnych rodzic�w w zatroskanie. Nie wiedzieli, co si� ze mn� dzieje. Chory? A mo�e znudzony d�ugim nabo�e�stwem? Ani Piotr, ani Marianna nie domy�lali si�, �e ich synka g��boko wzrusza organowa muzyka. Nie potrafi�em im wyja�ni� mych dozna�. Reagowali wi�c ca�kiem naturalnie. Tak samo, jak inni rodzice, zaniepokojeni p�aczem dziecka zak��caj�cym niedzielny obrz�d religijny, wychodzili ze sw� pociech� z ko�cio�a. Mnie natomiast w momentach doznawanych wzrusze� nale�a�o zostawi� w �wi�tym spokoju i, bro� Bo�e, nie pozbawia� dalszego uczestnictwa w nabo�e�stwie, upi�kszanym w mym dzieci�cym poj�ciu anielsk� muzyk�. Przeciw wszelkim pr�bom wyprowadzenia mnie z ko�cio�a protestowa�em coraz g�o�niejszym p�aczem. Gdy protest by� daremny, rzuca�em si� z rozpacz� jak d�ugi na ziemi�, wal�c w dodatku z ca�ej si�y nogami w posadzk�.
W ten spos�b post�powa�em zawsze, je�li tylko nie uda�o mi si� osi�gn�� tego, czego pragn��em. Dlatego mia�em opini� dziecka niezwykle krn�brnego i upartego.
- Skaranie Boskie z tak niezno�nym dzieciakiem! - biadali nad synem Piotr i Marianna. - Takie �teatry� przed lud�mi wyprawia i wstyd przynosi!
Nie! Poni�aj�cego rodzicielsk� godno�� zachowania uporczywego ch�opaka nie zamierzali ju� d�u�ej tolerowa�. Tym bardziej, �e �gorsz�ce� sceny powtarza�y si� coraz cz�ciej podczas tak podnios�ych obrz�d�w niedzielnych, jakimi by�y i s� uroczyste sumy w pozna�skiej farze!
I sta�o si� pewnej niedzieli, �e wyczerpa�a si� cierpliwo�� Piotra. Energicznie podni�s� z posadzki ma�ego krzykacza i unosz�c go ku wyj�ciu na lewym ramieniu, praw� d�oni� przyciska� g��wk� synka do siebie, by st�umi� jego �kanie. Za nami przedziera�a si� przez ci�b� wiernych moja matka. W niej jedyny ratunek przed karz�c� r�k� ojca. Piotr wyznawa� �s�uszn� i zbawienn�� zasad� �prostowania drzewka, p�ki m�ode�!
Przed far� przy ulicy Go��biej, kt�ra sw� nazw� powinna sk�ania� ludzkie serca do pokojowych uczu�, Piotr - zanim nadbieg�a zaniepokojona Marianna - zd��y� zaznaczy� na �odwrotnej stronie medalu� swego pierworodnego wyra�n�, acz bolesn� piecz�� silnej ojcowskiej prawicy.
Do domu wracali�my w milczeniu. Ja, zupe�nie ju� rozmazany i roz�alony, mi�dzy rodzicami. Prowadzili mnie za r�ce. Piotr gniewnie naburmuszony. Marianna jako� dziwnie markotna. Trudno! Wychowanie syna m�owska sprawa!
W domu przy Drodze D�bi�skiej, gdzie w�wczas mieszkali�my, ojciec o�wiadczy� kategorycznie:
- Od dzisiaj nie b�dziemy ci� zabierali ze sob� do fary. Je�li babcia si� zgodzi, mo�esz z ni� chodzi� w niedziele do �wi�tego Antoniego w Staro��ce nie tylko na popo�udniowe nieszpory, lecz tak�e na poranne sumy.
Piotrowym postanowieniem ucieszy�a si� babcia Franciszka niezmiernie! Z soboty na niedziel� ca�� dob� sp�dza�em u ukochanej babci. Mieli�my sobie tak wiele do opowiedzenia! A jak pi�knie potrafi�a �piewa�! Zna�a wiele przer�nych pie�ni i piosenek, kt�re do dzi� dobrze pami�tam.
Staro��ka nie mia�a w tamtych latach murowanego ko�cio�a. Nabo�e�stwa odbywa�y si� w d�ugim i niskim drewnianym baraku t�umi�cym j�kliwe d�wi�ki ubo�uchnych organ�w o kilku tonach. Przy nich szacowny organista, pan Kozankiewicz, intonuj�cy zbyt rozwibrowanym g�osem nabo�ne pie�ni, podejmowane natychmiast �arliwym unisonem �zapiewaj�cych� staro��ckich kobiet i ch�op�w. Mocnym i szeroko rozlewnym �piewaniem wyra�ali siln� wiar� g��boko zakorzenion� w prostych sercach. Wypowiadali swe ma�e rado�ci i troski przepojone nieustannym ub�stwem. U�wi�conymi bogat� tradycj� polskiego ludu nabo�nymi pie�niami ze szczer� pokor� czcili swego Stw�rc�, Matuchn� Naj�wi�tsz� i Jej Synaczka.
Staro��ckie sumy odprawiane przez proboszcza, ks. Bronis�awa G�adysza - doktora nauk muzykologicznych - prze�ywa�em inaczej, ani�eli poruszaj�ce pot�nymi organami farne nabo�e�stwa. Na Staro��ce u �wi�tego Antoniego Padewskiego spontanicznie w��cza�em si� do og�lnego �piewu. Ulega�em jego sile i rzewnej prostocie. Przede wszystkim usi�owa�em moim ch�opi�cym �piewaniem dor�wna� przejmuj�cemu altowi uwielbianej babci, kt�ra raz po raz ogarnia�a wnuka czu�ym spojrzeniem. Wida� wzrusza� j� cieniutki jeszcze, dzieci�cy dyszkancik jej Stefanka.
Wszystkie wzruszenia, jakich w pierwszym, przedszkolnym jeszcze okresie mego �ycia zw�aszcza w ko�ciele doznawa�em, przenosi�em na teren mych dzieci�cych zabaw. Najch�tniej bawi�em si� w samotno�ci. Unika�em zar�wno krzykliwych r�wie�nik�w, jak i dociekliwych spojrze� doros�ych. Nie kr�powa�a mnie jedynie obecno�� matki i babci Franciszki. Obie kocha�em gor�co. Nie potrafi�bym powiedzie�, kt�r� bardziej. Zreszt� �adna mnie o to ani razu nie zapyta�a.
Doskonale z sob� z�yte, matka z c�rk�, z radosnym rozczuleniem dzieli�y si� bezgranicznym przywi�zaniem ch�opca.
Do najwi�kszych mych dziecinnych pasji nale�a�o gromadzenie guzik�w. R�nych rozmiar�w, kszta�t�w, kolor�w. By�y mi�dzy nimi wr�cz wspania�e! Ozdobne w fantazyjne ornamenty. B�yszcz�ce pere�kami. Mieni�ce si� barwami t�czy.
Szczeroz�ociste. Bogactwo niesamowite.
Nieod��cznym �towarzyszem� guzik�w by� do�� obszerny karton po kupionych �kiedy� tam� trzewikach. Do pe�ni szcz�cia potrzebne by�y opr�nione z zapa�ek pude�ka i... ustna harmonijka. Tak, tak! Bardzo wiele guzik�w, karton, zapa�czane pude�ka i koniecznie, bo najwa�niejsza, harmonijka!
Z takich oto rekwizyt�w potrafi�em bogato rozwini�t� wyobra�ni� dzieci�c� wyczarowa� wielki i wspania�y ko�ci�, wype�niony po brzegi lekko faluj�cym t�umem wiernych. W �cianach kartonu wycina�em no�yczkami du�e drzwi wej�ciowe i boczne okna.
- Stefanek! Ino ostro�nie z tymi no�yczkami! - pilnowa�a babcia Franciszka. - Aby� se �apk�w nie pokrwawiu�!
Po przeciwnej stronie drzwi wej�ciowych, z kilku oklejonych kolorowymi papierkami zapa�czanych pude�ek, ustawia�em �wielki� o�tarz. Nad nim do �ciany przypi�ty �wi�ty obrazek. Najwspanialszy z�oty guzik - to ksi�dz w uroczystym ornacie. Po trzy lub cztery mniejsze, musia�y by� r�wne, z obu stron proboszcza - ministranci. Wreszcie masa guzik�w! Trwaj�ca w nabo�nym oczekiwaniu ci�ba wiernych. Ja nad t� ci�b�. Wyci�gni�ty na pod�odze, wsparty na �okciach, pochylony nad kartonowym �ko�cio�em� gra�em na organach. Ile mi tylko si� starczy�o, dmucha�em w trzyman� obur�cz harmonijk�. Chcia�em jednocze�nie �piewa� dobrze mi ju� znane nabo�ne pie�ni, z kt�rych tekst i melodie szalenie zniekszta�ci�o ustawiczne dmuchanie w harmonijk�.
Atmosfera w kartonowym �ko�ciele� osi�ga�a ju� szczyty nabo�nej ekstazy. Ku niebu wznosi� si� �arliwy �piew ludu, wspomagany pot�nym organowym tutti.
Wyimaginowana w �ywej dzieci�cej wyobra�ni �guziko-lud�w� zachwyca�a nawet roznosz�c� si� szeroko s�odk� woni� lilii i przyjemnym zapachem kadzidlanych dym�w.
Ilekro� z wa�niejszych przyczyn przerywano mi ulubion� zabaw�, spada�em z g�rnolotnych wy�yn natchnionych marze� na pod�og� kuchni, gdzie najch�tniej, bo najbli�ej mamy, odprawia�em moje nabo�e�stwa. Nagle wraca�a rzeczywisto��.
B�yskawicznie nast�powa�o odczarowanie ko�cio�a. By� znowu tylko szarym kartonem. Zapa�czane pude�ka zatraci�y kszta�t o�tarza. Do niedawna roz�piewany t�um od�wi�tnie ubranego ludu sta� si� niemym zbiorowiskiem guzik�w przer�nych kszta�t�w, rozmiar�w, kolor�w.
W smutnym zadumaniu gra�em jeszcze chwil� na �organach�. By�y zn�w tylko ma�� ustn� harmonijk� o bezlito�nie ograniczonych mo�liwo�ciach gry uzale�nionej od wci�ganego i wydychanego przez usta powietrza. Wdech - tonika, wydech - dominanta. I tak na przemian: tonika - dominanta - tonika - dominanta - tonika...
Przez pewien czas po roku 1930 mieszka�em na Ratajach w nie istniej�cym ju� czynszowym domu o dw�ch pi�trach, b�d�cych w�asno�ci� budowniczego - pana Hoppla. Kamienica sta�a przy ulicy Wio�larskiej, obecnie Pi�sudskiego. Ja z rodzicami i rodze�stwem - Bogdanem, Wand� i Tereni� - na drugim pi�trze. Ni�ej, tu� pod nami, podobne dwupokojowe mieszkanie z kuchni� nale�a�o do przezacnej rodziny pa�stwa Gabryel�w. Ojciec - nauczyciel - by� bardzo cenionym i szanowanym kierownikiem szko�y powszechnej na Ratajach. Wszystkim niezwykle �yczliwa i ujmuj�ca szczer� dobroci� pani Gabryelowa krz�ta�a si� niestrudzenie po domu. Matka pi�ciu dorodnych, w r�nych kierunkach uzdolnionych syn�w: Mieczys�awa, Witolda, Boles�awa, Przemys�awa - najstarszego nie pami�tam, bo ju� wykszta�cony, by� poza domem. Troskliwie zabiega�a o stworzenie im w domu jak najlepszych warunk�w do szkolnej nauki i wy�szych studi�w.
Z tej gromady, ca�emu �wiatu przyjaznych ch�opak�w, najbardziej lgn��em do wysportowanego i tryskaj�cego zdrowym humorem Bolka i do mego r�wie�nika - pewnie o niespe�na rok ode mnie starszego - Przemys�awa, p�niejszego doktora nauk medycznych i profesora, a nawet prorektora pozna�skiej Akademii Medycznej.
M�odzi Gabryelowie, z wyj�tkiem Przemys�awa poch�oni�tego nauk�, nale�eli do ratajskiego �Soko�a�, kt�ry opr�cz r�nych doskonale wy�wiczonych dru�yn sportowych mia� te� wcale dobrze �piewaj�cy ch�r m�ski. Prowadzi� go muzykalny pan Gabryel, ojciec mych przyjaci�. Dysponowa�em w�wczas przedmutacyjnym, a wi�c silnym g�osem sopranowym, kt�rym - jako solista - cz�sto popisywa�em si� przy czterog�osowym wt�rze m�skiego zespo�u �Soko�a�.
Z repertuaru tego ch�ru pami�tam ludow� piosenk� na solo sopran i ch�r m�ski, kompozycji... Mo�e napisa� j� sam pan Gabryel? Nie jestem pewien. Na tle mormorando tenor�w i bas�w sopran �ali si� smutn�, �piewan� w wolnym tempie melodi�:
Ju� ty mnie nie pami�tasz, Jasiule�ku m�j.
Ju� nie kochasz, jak kocha�e�, Jasiule�ku m�j.
Ch�r m�ski przerywa� o�miotaktowe dziewcz�ce roz�alenie beztrosko �ywym tempem i skocznym mazurem:
Wiecznie p�aczesz, wiecznie szlochasz,
Mnie tam jedno, czy mnie kochasz, Oj da, dana!
Melodyjna ta piosenka cieszy�a si� szalonym powodzeniem, nagradzanym gromkimi brawami.
Lubili�my te� w �Sokole� �piewa� nieco swawolniejsz� piosenk� w skocznym, mazurkowym rytmie:
Ka�ka by�a latawica, Maciek by� pijak.
Ka�ka mia�a kra�ne lica, Maciek by� zbijak.
Kochali si� trzy niedziele
Bez dzie� i bez noc, A� se guz�w nazbijali,
Guz�w wielg� moc, da, dana.
Maciek straci� oko prawe,
Ka�ka z�by trzy,
Taka z nich to para by�a,
�e a� wyj� psy.
Mieli te� Gabryelowie sw� w�asn�, �rodzinn�� orkiestr� i spory dla niej repertuar. Zaproszono mnie, graj�cego w�wczas do�� dobrze na skrzypcach, do udzia�u w zespole, dla kt�rego - ku ogromnej rado�ci ca�ej rodziny Gabryel�w - skomponowa�em sw�j pierwszy w �yciu utw�r. By� to walc, kt�rego tytu� podyktowa� mi regionalny m�j patriotyzm: Modre fale Warty. Moi przyjaciele zgodnie orzekli, �e powinien si� nazywa� ��te fale Warty. Ju� wtedy do rzeki sp�ywa�y �r�no�ci� z lubo�skich zak�ad�w przetwor�w ziemniaczanych i sztucznych nawoz�w, a tak�e ze staro��ckich fabryk Knorra, Stomila, fabryki myd�a i proszku Tukan. A wi�c fale Warty wcale modre nie by�y. Musia� to by� jednak utw�r w pewnym sensie �fenomenalny� i zawieraj�cy tak siln� dawk� zara�liwego humoru, skoro moi przyjaciele, ��cznie z tat� Gabryelem, za�miewali si� do �ez, ilekro� usi�owali�my tego �fantastycznego� walca zagra� do ko�ca. Pan Gabryel, Tolek i ja na skrzypcach, Przemko na wiolonczeli, Bolek na flecie, Mietek na fisharmonii.
Ach ta fisharmonia! Przedmiot mego najsilniejszego w�wczas po��dania! Pi�kny instrument imponuj�cy mniej rzeczywi�cie kunsztownym obudowaniem, bardziej kilkunastoma wspania�ymi d�wi�kami, imituj�cymi smyczkowe i d�te instrumenty, a tak�e subtelne eolskie harfy. Fantastyczne fisharmonium o szerokich mo�liwo�ciach kszta�towania r�norodnych barw d�wi�kowych i dynamicznych odcieni - od gromkiego fortissimo po ledwo s�yszalne pianissimo. Po sko�czonej pr�bie naszej orkiestry, bardzo ch�tnie - cho� na kilka minut - siada�em przy cudownym instrumencie i nie znaj�c zasad harmonizowania, ani te� nie umiej�c jeszcze gra� na �adnym z klawiszowych instrument�w, mozolnie i cierpliwie wyszukiwa�em podporz�dkowane melodiom r�nych pie�ni logicznie powi�zane ze sob� akordy.
Nadmiar szcz�cia sp�ywa� na mnie, kiedy Bolek wpada� do nas na chwil�, by oznajmi�:
- Stefanku! Idziemy do ogrodu. Je�li chcesz, mo�esz sobie z godzink� po�wiczy�.
Bo�e m�j! Co te� ten Bolek wygaduje - je�li chcesz... Dobrze wie, �e przy fisharmonii potrafi�bym sp�dza� �niesko�czone� godziny i gra� do utraty si�. Nie maj�c w�wczas �adnego poj�cia o technice prawid�owego palcowania i uk�adu r�k, pasjonowa�em si� harmonizacj� znanych pie�ni ko�cielnych: Kto si� w opiek�, Kiedy ranne wstaj� zorze, Serdeczna Matko, �wi�ty Bo�e.
Poch�oni�ty �wiczeniami nie s�ysza�em, kiedy rodzina Gabryel�w wr�ci�a z przydomowego ogrodu. Zaj�ty graniem nie s�ysza�em te� kilkakrotnie otwieranych do pokoju drzwi. Nie pomy�la�em nawet, �e przed�u�aj�c moje nieudolne �wiczenia, po prostu przeszkadzam moim ju� i tak bardzo cierpliwym przyjacio�om. Jestem przekonany, �e dobrze rozumieli trudny do przezwyci�enia poci�g m�odego s�siada do organowej muzyki. Z �yczliw� cierpliwo�ci� przyjmowali coraz cz�stsze odwiedziny muzykalnego natr�ta. Jednak przedobra mama Gabryelowa decydowa�a si� niekiedy na subteln� interwencj�:
- Przepraszam ci�, Stefanku, �e przerywam. Ale powiedz mi, prosz�, czy przygotowa�e� si� na jutrzejsze lekcje w gimnazjum? Moi ch�opcy maj� jeszcze wiele zada� domowych do odrobienia.
Kiedy wracam wspomnieniami do tamtych minionych lat, kt�re utkwi�y mi g��boko w sercu, wydaje mi si�, �e za chwil� przez otwarte okno mieszkania pa�stwa Gabryel�w wychyli si� Bolek i um�wionym znakiem szybkich pasa�y i kunsztownych tryl�w swego fletu zawezwie mnie na nasz� codzienn� godzink� instrumentalnej muzyki. Widz� siebie stoj�cego w naszym pokoju tu� nad Gabryelami. Trzymam w r�ku moje ukochane skrzypce i z bij�cym sercem wyczekuj� Bolkowego sygna�u.
Wystarczy przymkn�� oczy i my�l serdeczn� nat�y�, by us�ysze�, jak gramy Parad� karze�k�w Heikensa czy powszechnie w�wczas znane Lec� �wietliki z operetki Paula Linckiego Lizystrata. Obejmuj� rozkochanym wzrokiem przecudowne, niezapomniane fisharmonium, przy kt�rym nauczy�em si� na tyle poprawnie harmonizowa�, �e mog�em ju� na prawdziwych organach do�� swobodnie zagra� podczas nabo�e�stwa harmonizowane przeze mnie pie�ni.
Dzisiaj, kiedy niemal w ka�d� niedziel� i �wi�ta zasiadam przy organach akademickiego ko�cio�a OO. Dominikan�w w Poznaniu, by kierowa� �piewem zebranego w nawach ko�cielnych ludu, cz�sto my�l� serdeczn� ogarniam mych najdro�szych rodzic�w, ukochan� babci� Franciszk�, szlachetnych Gabryel�w, z kt�rymi ��czy�a mnie szczerze odwzajemniana przyja��. Ukochani moi! Jak dobrze, �e w mej wczesnej m�odo�ci mia�em was przy sobie. Trudno mi oceni� doznane z waszej strony dobro. Tego �adn� cen� okre�li� nie zdo�am.
Babcia Franciszka
Rada, nie rada wysz�am za dziada.
Co ja b�d� robi�a?
Na tym dziadu same ko�ci,
�al mi tylko mej m�odo�ci.
B�d� dziada wozi�a.
Tak� oto ludow� piosenk� i wiele innych z pozna�skiego regionu �piewa�a mi cz�sto moja babcia Franciszka. Matka mojej matki. Kocha�em j� bardzo. Nawet dzi�, gdy j� wspominam, ogarnia mnie za babci� t�sknota.
Nie mia�a �atwego �ycia. Pierwszego m�a - Wojciecha B�otnego - straci�a przed pierwsz� wojn� �wiatow�. Podobno by� ch�opakiem na pokaz. Silnym i zdrowym.
Przechwala� si� kiedy� Wojciech sw� moc� przed r�wie�nikami, tak samo jak on m�odymi i zdrowymi staro��ckimi ch�opami:
- Patrzcie! Taki to wielgachny kamie� z ziemi porw� i wysoko nad g�owami cisn�!
Pochyli� si� nad g�azem, szeroko rozstawionymi nogami zapar� si� w ziemi�, roztar� silne d�onie i napi�tymi z wysi�ku ramionami d�wign�� ci�ar w g�r�.
Poczerwienia� z wysi�ku, a� dech mu w piersiach zapar�o. I nagle... Jezusie Nazare�ski! Krew rzuci�a mu si� na usta, poblad� i zas�ab�, a ci�ki kamie� potoczy� si� po upadaj�cym. Umieraj�cego Wojciecha zanios�y ch�opy do domu. Nie m�g� m�wi�, cho� jeszcze by� przytomny. Rozpaczliwie smutnymi oczyma �egna� sw� umi�owan� Fronck�. Mo�e przeprasza� z�aman� niespodziewanym nieszcz�ciem za lekkomy�ln� zabaw�...
- Mlecz mu tedy p�k� z tego przesilenia. - Wyja�ni�a mi babcia przyczyn� przedwczesnej �mierci swego m�a, a mego dziadka Wojciecha.
- Oj Stefanku, Stefanku! - biadoli�a. - Mia�by� dziadzin�, jak si� patrzy.
Takiego drugiego, jak m�j Wojtek, na Staro��ce nie by�o. Westchn�a ci�ko i zaszklonymi oczyma wpatrywa�a si� w bezpowrotn� przesz�o��.
Zosta�a Franciszka B�otna z trojgiem nieletnich dzieci. Najstarszym Janem, Wiktori� i zaledwie trzyletni� Mariann� - moj� matk�. U zasobnego staro��ckiego gospodarza Dudzi�skiego urabia�a sobie r�ce w polnych robotach. Trzeba by�o u�ywi� i przyodzia� osierocon� gromadk�. Litowali si� s�siedzi nad m�od�, pracowit� wdow� i jej drobiazgiem. Z tej wielkiej lito�ci wyswatali j� ze statecznym i podesz�ym w wieku wdowcem Marcinem W�c�awkiem. Zosta�a �on� starszego od siebie o lat ponad trzydzie�ci schorowanego ju� cz�owieka, a w dodatku macoch� czworga pasierb�w, z kt�rych najm�odsza Anna by�a o dwa lata starsza od mojej babci. Z wczesnych lat mego dzieci�stwa pami�tam t� babcin� pasierbic� z ulicy Ko�cielnej. Mieszka�a tam w ma�ym parterowym domku, zawsze czysto utrzymanym. Babcia Franciszka regularnie, raz na miesi�c, rewizytowa�a przybran� c�rk�. W du�ej papierowej torbie przynosi�a pozna�skie szneki z glancem, a pasierbica podawa�a w malowanych kubkach zabielan� �mietank� pachn�c� kaw� z cykori�. Odnosi�y si� do siebie z wzajemnym szacunkiem. Bardzo si� lubi�y.
Powa�na r�nica wieku, a tak�e stateczny charakter Marcina W�c�awka onie�miela�y Franciszk� do m�a. Tym bole�niejsze prze�ywa�a t�sknoty, �a�uj�c umi�owanego Wojciecha, �e jej si� tak wcze�nie umkn�� na drugi �wiat. I cho� z drugim m�em mia�a jeszcze dwoje dzieci - Micha�a i Katarzyn� - nie potrafi�a przywi�za� si� bezgranicznie do s�dziwego w por�wnaniu z jej m�odo�ci� Marcina i zwraca�a si� do niego przez �wy�. On na pewno po swojemu kocha� m�od� �on�. Nade wszystkich jednak umi�owa� sobie najm�odsz� c�rk� Franciszki, a sw� pasierbic� Mariann�.
Odwzajemnia�a si� jemu gor�cym dzieci�cym przywi�zaniem. P�niej, kiedy z post�puj�cymi latami Marcin coraz ci�ej zapada� na zdrowiu, na �yczenie chorego tylko Marynia mog�a us�ugiwa� s�dziwemu ojczymowi. Jego �onie Franciszce przypad�y w udziale nie ko�cz�ce si� troski o zaspokojenie codziennych potrzeb rodziny. Pracowa�a z zawzi�t� wytrwa�o�ci�, a ci�kie �ycie przyjmowa�a z gorzkim humorem. �Rada, nie rada, wysz�am za dziada, co ja b�d� robi�a?�
Gdy owdowia�a po raz drugi, nie rozpacza�a, jak za swym pierwszym ch�opem, umi�owanym Wojciechem. Przecie� nic si� w jej �yciu nie zmieni�o. W nieustannym zaharowaniu przyzwyczaja�a do ci�kiej pracy swe starsze dzieci. Janek poszed� na poniewiercz� s�u�b� do wiejskiego m�ynarza. Wikta z czternastoletni� Maryni� przebiega�y codziennie dalek� drog� ze Staro��ki przez Rataje i Berdychowo na Chwaliszewo. N�dzne wynagrodzenie dostawa�y od Niemca za niszcz�c� zdrowie prac� w ma�ej fabryce cygar i papieros�w. Maluch�w - Micha�a i Kasi� - zabiera�a Franciszka ze sob� w pole. Piel�c zielsko, okopuj�c ziemniaki, nie spuszcza�a z dzieciak�w troskliwych matczynych oczu. Uci��liwe �ycie nie przysparza�o jej rado�ci. Troszcz�c si� o swe dzieci, trwa�a w nieko�cz�cym si� zapracowaniu.
Twardy los znosi�a ze spokojn� i pogodn� rezygnacj�. Nie skar�y�a si� przed nikim. By�a kobiet� siln�, tward�, nieugi�t�. Nie chc�c by� ci�arem dla swych dzieci, bo w p�niejszych latach te� jej si� nie najlepiej wiod�o, do ko�ca �ycia pracowa�a na siebie i na �akocie dla wnuk�w. Z ich grona najczulsz� mi�o�ci� ogarnia�a mnie - najstarszego. Imi� moje wymawia�a w przer�nych pieszczotliwych odmianach: Stefciu, Stefanek, Stefcinek. Trudno uwierzy�, �e ona, tak twarda i nieust�pliwie wymagaj�ca w stosunku do samej siebie i swoich dzieci, wobec Stefanka zmienia�a si� zupe�nie. Z mi�o�ci do wnuka topnia�o babcine serce, a zazwyczaj surowa jej twarz promieniowa�a subteln� troskliwo�ci�. ��czy�o nas wzajemne bezgraniczne przywi�zanie. Zna�a mnie dobrze i wiedzia�a, z jak� niecierpliwo�ci� wypatruj� momentu, kiedy dla odpoczynku si�dzie sobie na niskim sto�ku bez oparcia, w pozna�skim regionie ryczk� zwanym.
Siada�em wtedy wygodnie w fa�dach babcinej wiejskiej sp�dnicy z �okciami opartymi jak w fotelu o jej kolana i z zapartym oddechem ws�uchiwa�em si� w jej zdrowy, po ch�opsku szorstki, lecz dla mnie najpi�kniejszy g�os. Ko�ysz�c mnie lekko, raz w lew�, raz w praw� stron�, �piewa�a wszystkie nasze ulubione pie�ni:
S�oneczko, s�oneczko, nie zachod� mi jeszcze,
Bo� ten m�j Jasinek daleko jest jeszcze.
S�oneczko, s�oneczko, ju� mo�esz zachodzi�,
Bo� ten m�j Jasinek do innej odchodzi.
Albo:
Sz�a Kasinka po wod�, mia�a pi�kn� urod�.
Napotka� j� pan i st�uk� ci jej dzban.
Moja Kasiu, nie p�acz�e, ja ci ten dzban zap�ac�,
Konika ci dam za st�uczony dzban.
Ci�gn�y si� dalsze zwrotki z proponowan� przez m�odzie�ca zap�at� za wyrz�dzon� Kasi krzywd�. Ale Kasia nie chcia�a ani konia, ani wspania�ego dworu, ani pi�knego powozu, ani te� �licznych stroj�w i z�otych talar�w. Spodoba�a si� wida� dziewczyna paniczowi, skoro za sprawion� szkod� ofiarowa� jej wreszcie samego siebie:
Wiwat, wiwat wygra�am, za dzban pana dosta�am.
Za st�uczony dzban dosta� mi si� pan.
- Widzisz, ta Kasia to by�a m�dra dziewuszka. - Wyja�nia�a babcia. - Bo jak ci ten m�ody pan wzi�� j� sobie za �on�, to i wielgachny pa�ac dosta�a, i pow�z pi�kny z karymi konikami, i stroje bogate i z�ote talary i wszystko, wszystko, czego zapragn�a.
Nie pami�tam, ile to piosenek mia�a babcia w swym bogatym repertuarze. By�y r�ne. Jedne wzrusza�y �arliwo�ci� uczu�, inne by�y t�skne, tkliwe lub pe�ne �yciowej rado�ci, a tak�e przepojone zdrowym humorem. Oczywi�cie wszystkie z odpowiednimi do prostych ludowych tekst�w melodiami i rytmami. Przepada�em za babcinym �piewaniem. Uleg�em urokowi jej g�osu i z ch�opi�cym zachwytem wch�ania�em pi�kno ludowych pie�ni. Moje doznania uzupe�nia�a subtelna pieszczota szorstkich od polnych rob�t babcinych r�k z tkliwo�ci� g�aszcz�cych przy �piewaniu czupryn� wnuka. By�o mi tak dobrze, �e jeszcze mocniej wciska�em si� w jej ramiona. Wtedy wyra�niej czu�em zapach uprawianych przez babci� warzyw - cebuli, seler�w, pietruszki, kt�rych wo�, dla mnie rozkoszna i niezapomniana, przepoi�a jej ubogie robocze suknie.
Mia�a babcia Franciszka w swej ubogiej izbie pi�kn� komod� z g��bokimi szufladami. Na komodzie, z wyszywanym przez babci� kolorowym bie�nikiem, sta�y po obu stronach p�kate gliniane wazony ze sztucznymi kwiatami misternie uwitymi z bia�ych, czerwonych i zielonych bibu�ek. Mi�dzy wazonami krucyfiks pod smuk�ym szklanym kloszem. W mym dzieci�cym rozumowaniu przydatno�� tego klosza wydawa�a mi si� tyle w�tpliwa, co gro�na. Wola�bym, by sta� swobodnie, bez szklanej os�ony. M�g�bym si� w�wczas uraczy� delikatnym zapachem unosz�cym si� z szuflady komody. Tam babcia przechowywa�a jab�ka, aby szybciej nabra�y dojrza�ej krucho�ci. Pozbierane w ogrodzie opad�e owoce - wisz�cych na drzewach jako cudzej w�asno�ci nie zrywa�a - wk�ada�a mi�dzy czysto upran�, na s�o�cu wybielon� i nieco krochmalem usztywnion� bielizn�. Mi�dzy kaszmirowe chusty, koronkowe czepce i ko�nierze, kt�rymi ozdabia�a niedzielny przyodziewek. Mi�dzy �wi�teczne perkalikowe bluzy, granatowe i bia�e sp�dnice porz�dnie pouk�adane w przepastnych szufladach.
W niedziel�, a zw�aszcza w wielkie �wi�ta ko�cielne babcia Franciszka wyjmowa�a z szuflad odzie� pachn�c� jab�kami. Nie mia�a wielkiego wyboru. Ubiera�a si� jednak stosownie do rangi uroczysto�ci. Najpi�kniej na procesje Bo�ego Cia�a i Matk� Bosk� Zieln�. Poruszaj�c si� z wrodzonym wdzi�kiem, paradowa�a w g�adko uprasowanej i przyozdobionej koronkowym ko�nierzykiem bia�ej bluzie. Wypuszcza�a j� lu�no na r�wnie bia�� obszern� sp�dnic� si�gaj�c� poni�ej kolan. Prosto uczesane i r�wnym przedzia�kiem rozdzielone w�osy splata�a w d�ugie warkocze, po czym zwija�a je w dwa du�e, spi�te ozdobnymi klamrami, p�askie w�z�y os�aniaj�ce uszy. Do najpi�kniejszych ozd�b �wi�tecznego przyodziewku mojej babci nale�a�y: prze�licznie haftowany ma�y i krochmalem usztywniony czepek przyczepiany do w�os�w d�ugimi szpilkami, dwa sznury czerwonych korali zwi�zanych wok� szyi czerwon� wst��eczk�, czerwone we�niane po�czochy i czarne, wysoko sznurowane trzewiki. W lewej r�ce trzyma�a owini�ty bia�� koronkow� chusteczk� gruby, do�� ju� podniszczony polski modlitewnik drukowany du�ymi literami. Na przedramieniu paradna bladoniebieska chusta wyko�czona d�ugimi bia�ymi fr�dzlami.
�wi�tecznym ubiorem mojej babci nie by�em zachwycony. Co wi�cej, widz�c j� tak na bia�o ubran�, czu�em si� pokrzywdzony. Wtedy nie by�o mi wolno zbli�a� si� do babci Franciszki. A niech bym tylko pr�bowa�... Zaraz mnie zewsz�d upominano:
�Stefek! nie tykej babusi �apkami, nie tykej! Jeszcze by� j� czasem powolo�!�
Natomiast na sp�dzone z babci� zwyk�e niedziele cieszy�em si� ogromnie. Gdy nie mia�a pilnej roboty w polu, ch�tnie zabiera�a do siebie kilkuletniego wnuka ju� w sobot�. Popo�udniowe godziny tego dnia przeznacza�a na r�na czynno�ci domowe.
Przechowanymi po praniu mydlinami szorowa�a w swej izbie do bia�o�ci sto�ki, p�ki i pod�og�, kt�ra szybko wysycha�a w przeci�gu otwartych na przestrza� drzwi i okien. Niekiedy przechodzili�my przez kolejowy most na drug� stron� Warty do D�biny. Tam ostrym knypkiem �cina�a wiklinowe witki. Plot�a z nich zgrabne kosze i opa�ki. Rozdawa�a je potem przy r�nych okazjach swym dzieciom, pasierbom i s�siadom. Ciesz�c si� ich poszanowaniem, udziela�a roztropnych �yciowych porad, gdy j� o to proszono, cierpliwie wys�uchiwa�a osobistych zwierze�, irytowa�a si� znoszonymi plotkami krzywdz�cymi bli�nich. �By�y�cie przy tym? - pyta�a wtedy. - Na swoje uszy s�ysza�y�cie? Na w�asne oczy widzia�y�cie? Ach, nie? To mi tu, kochano, plotek nie zno�cie i ludzi nie obmawiajcie, bo tego nie znosz�!�
Czasami we wczesne sobotnie wieczory, bior�c mnie za r�k�, lubi�a te� na chwilk� wpada� do tej czy innej s�siadki. Ot, tak tylko, by zamieni� s��w kilka, Stefankiem, jak to pi�knie ro�nie, si� pochwali�, zobaczy�, czy kt�rej z nich nie przyda�aby si� pomoc. Pami�tam, w tamtych czasach staro��ckie kobiety wspiera�y si� ch�tnie z solidarn� wzajemno�ci�.
�ycie w parafii �w. Antoniego Padewskiego skupia�o si� w�wczas w niskim i d�ugim drewnianym baraku o skrzypi�cej pod�odze. Jak�e tam ch�tnie chodzi�em z babci� Franciszk� na niedzielne sumy i nieszporne nabo�e�stwa. Na sum� przychodzi�o si� sporo czasu przed jej rozpocz�ciem, by od�piewa� godzinki o Naj�wi�tszej Panience. Prowadzi� je �wawo z ch�ru staro��cki organista.
�Ja mieszkam na wysoko�ciach� - przechwala� si� z g�ry.
�A tron m�j w s�upie ob�oku!� - odpowiada�y skwapliwie i nie bez pewnej przekory staro��ckie kobiety.
Dialogowany �piew przypada� mi do serca, cho� nie lubi�em g�osu organisty.
Podobno swe pierwotne nazwisko Koza zamieni� na szlachetniej brzmi�ce Kozankiewicz. Nie uszlachetni�o to jednak jego g�osu. Zestraja� si� doskonale z j�cz�co-piskliwym d�wi�kiem organk�w - bo organy to rzeczywi�cie nie by�y, uzale�nionych, zdawa� by si� mog�o, bardziej od kalikanta, ani�eli od samego organisty. Kiedy pan Kozankiewicz w��cza� wszystkie rejestry, miechy kiepskiego instrumentu osiada�y, a kalikant nie nad��y� z pompowaniem powietrza, wtedy organy, j�cz�c z�o�liwie, d�awi�y si� niesamowicie. W takich momentach moja spokojna i stateczna babcia traci�a panowanie nad sob�: �Tak to jest, jak jeden chce gra� Kto si� w opiek�, a drugi mu na z�o�� pod Serdeczna Matko kalikuje!�
Wiadomo by�o, �e organista z kalikantem dr� mi�dzy sob� przys�owiowe koty.
Energiczniejsze kobiety wyprowadzone z r�wnowagi organowym poj�kiwaniem zdecydowanie ratowa�y chwa�� Bo�� na sw�j prosty spos�b. Silniejszymi g�osami, jedna ponad drug�, atakowa�y melodie �piewanych pie�ni, nie bacz�c ju� na zgodno�� rytmiczn� ani te� na intonacyjn� czysto�� �piewanych pie�ni. Przej�te nabo�n� ekstaz� wype�nia�y ko�ci� przejmuj�cym zawodzeniem, z kt�rego wyra�nie wybija� si� g�os mojej babci. Z lekko uniesion� g�ow�, z natchnieniem na twarzy, wyda�a mi si� niesamowicie wa�na. Z otwartymi z podziwu ustami wpatrywa�em si� z uwielbieniem w �arliwie roz�piewan� babci�.
Matko niebieskiego Pana, �liczna� i niepokalana.
Miesi�c swe ogniste rogi Sk�oni� pod twe �wi�te nogi.
Gwiazdy wszystkie asystuj�,
Bo Kr�low� w niebie czuj�.
Pi�kne melodie ko�cielnych pie�ni ozdabianych na ludowy spos�b wznosz�cymi si� lub opadaj�cymi glissandami, uzupe�niane tu i �wdzie ma�ymi lub wielkimi tercjami, ich ekspresyjna �arliwo�� pot�gowana wsp�lnym �piewem, a w dodatku jeszcze ilustracyjna ich tre��, dzia�a�y na moj� ch�opi�c� wyobra�ni� do tego stopnia, �e siedz�c w ko�cielnej �awce przytulony do ramienia babci Franciszki, prze�ywa�em niezapomniane najwspanialsze w swym kolorycie historie. Naszpikowane jarz�cymi si� gwiazdami niebo otwar�o si� przede mn� nawet we �nie, ods�aniaj�c przeogromne anielskie ch�ry �piewaj�ce Panu.
Historii o M�ce Pa�skiej �piewanej z �a�osnym zawodzeniem w �Gorzkich �alach� nie mog�em s�ucha� bez wzruszenia. Je�li ch�opi�cym dyszkantem w��cza�em si� do innych ko�cielnych pie�ni, nie pr�bowa�em tego robi� w �Gorzkich �alach�. Ze �ci�ni�tego wzruszeniem gard�a nie mog�em wydoby� d�wi�ku, a s�uchaj�c niemal z b�lem szczeg�lnie �a�osnych zwrotek, si�� woli wstrzymywa�em �kanie.
Ju�ci, ju�, moje Kochanie - gotuj� si� na skonanie,
To� i ja z Nim umieram.
Zamkn�� Jezus s�odk� mow�,
Ju� ku ziemi sk�oni� g�ow�,
Ju� �egna Matk� swoj�.
�Gorzkie �ale� �piewa�o si� w staro��ckim ko�ciele nad wyraz uroczy�cie, �a�o�nie i tkliwie. Wszystkie trzy cz�ci bez wytchnienia - jedna za drug�.
Zgromadzony t�umnie lud g��boko prze�ywa� poszczeg�lne sceny M�ki Pa�skiej przedstawione w prostej i sugestywnej poezji pasyjnego nabo�e�stwa. �piew zebranych falowa� si�� najg��bszych wzrusze�. Zale�nie od dramatycznych sytuacji, w jakich znajdowa� si� nieludzko katowany Syn Cz�owieczy, narasta� �a�osnym lamentem, nabrzmiewa� wsp�czuciem serdecznym, unosi� si� buntem przeciw okrucie�stwu oprawc�w, przejmowa� p�aczliwym zawodzeniem. W tym prostym, a tak szczerym staro��ckim t�umie ka�da scena M�ki Pa�skiej nabiera�a odpowiedniego dla siebie kolorytu. M�j Bo�e! Kto tak dzi� �piewa �Gorzkie �ale�?
Patrz�c na sp�ywaj�ce �zami rysy babcinego oblicza, traci�em poczucie rzeczywisto�ci. Wcze�nie rozbudzona ch�opi�ca wyobra�nia wraz z muzyczn� wra�liwo�ci� wiod�y mnie przy boku ukochanej babci Franciszki w �lad za �Wi�niem mi�o�ci� niesprawiedliwie skazanym na �mier� krzy�ow�. W skupionym milczeniu wracali�my do domu. Powoli ust�powa�o podniecenie wywo�ane silnym prze�yciem. Innego rodzaju dozna� dostarcza�y mi nieszporowe psalmy �piewane u �w. Antoniego w niedzielne popo�udnia. W og�lnym �piewie nieszpor�w, p�yn�cych o wiele �ywszym nurtem, ani�eli �Gorzkie �ale�, g�os mojej babci wyr�nia� si� promienn� rado�ci�.
�Chwalcie o dziatki Najwy�szego Pana� - zanosi�a si� rado�ci�, znacz�co �ciskaj�c moj� r�k�. Zach�cony tym serdecznym gestem dar�em si� ch�opi�cym dyszkantem, podzielaj�c babcine radosne podniecenie. Jej ufno�� i nadzieja uwydatnia�y si� w dalszych zwrotkach psalmu 112:
On ubogiego z gnoju wyprowadzi
I z ksi���tami na �awie posadzi.
On niesie rado�� dla bezp�odnej matki,
Mi�e w jej domu rozmna�aj�c dziatki.
W tym momencie wyobra�a�em sobie staro��ck� biedot� wyprowadzan� przez mi�o�ciwego Ojca z upokarzaj�cego ub�stwa. Nie rozumia�em jednak znaczenia s��w �niep�odnej matki�. Dziwi�em si� przeto, jak mo�na cha�up� wype�nia� dzieciarami, skoro w ka�dej izbie by�o ju� co najmniej pi�cioro?
Z niezachwian� moc� wy�piewywa�a babcia Franciszka sw� gor�c� wiar�:
Pan to poprzysi�g�, Jego za� mowa
Nigdy danego nie cofnie s�owa.
Ty jeste� Kap�an do ko�ca wieka
Wed�ug obrz�dku Melchizedeka.
Z biegiem lat ze �piewanych razem z babci� Franciszk� psalm�w stopniowo poznawa�em wielko�� Boga. Jego chwa�� �unosz�c� si� nad gwiazdami�. Jego pot�g�, niezg��bione mi�osierdzie i dobrotliwo��. On to �rozsypa� swoje szczodroty na wdowy i biedne sieroty�. Przejmowa�y mnie obietnice buduj�ce sprawiedliwym jasn� przysz�o��, a zapowiadaj�ce zgniecenie tyra�skiej pychy i przemocy. To w�a�nie babcia Franciszka, prosta staro��cka kobieta, umacnia�a wiar� podrastaj�cego wnuka. Wiar�, kt�ra trwa.
By�em ju� dwunastoletnim uczniem gimnazjum �w. Marii Magdaleny, kiedy przenios�a si� ze Staro��ki na Rataje. Za ma�� izb�, w kt�rej umie�ci�a sw�j skromny dobytek ze wspomnian� ju� komod� z krucyfiksem pod szklanym kloszem oraz za niewysokie pieni�ne wynagrodzenie pieczo�owicie piel�gnowa�a warzywno-owocowy ogr�d pa�stwa Hamerskich. Odwiedza�em j� cz�sto, a kilka tygodni letnich wakacji sp�dza�em pod jej troskliw� opiek�. Cudnie by�o w tym czasie u Hamerskich. Ogr�d pachnia� rozgrzanym w s�o�cu warzywem. Na drzewach dojrzewa�y wi�nie i z�oci�y si� wczesne jab�ka - papier�wki. Wok� obszernego bia�ego domu rozkwita�y na tle starannie utrzymywanych trawnik�w przepyszne r�e, barwne dalie, smuk�e gladiole. Delikatne groszki rozsiewa�y ponad aksamitnymi nasturcjami wo� s�odk�, subteln�. Szerok� �cie�k� zbiega�o si� z ogrodu w kierunku Warty nad dwa malownicze, sitowiem otoczone i rybami pachn�ce stawy. Nad ich brzegiem roz�o�yste wierzby i g�sto rosn�ce olchy w upalne dni swym cieniem zaprasza�y do wypoczynku. Wysokie trawy z k�pami dzikich r� i g�og�w pomiesz