15711

Szczegóły
Tytuł 15711
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15711 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15711 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15711 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz D�bski FURTKA DO OGRODU WSPOMNIE� Przypomina to nag�y krzyk w �rodku nocy, chocia� nie s�ycha� �adnego d�wi�ku. Dzieje si� prawie zawsze noce, poniewa� godziny ciemno�ci s� godzinami grozy. Ale zdarza�o mi si� tak�e w bia�y dzie�: dziwny moment jasno�ci, kiedy nagle zdaj� sobie spraw�, �e wiem co�, czego nie mam powodu wiedzie�. Chyba �e jest to skutek d�ugich lat sp�dzonych w bezustannym napi�ciu, albo tak jak w tym przypadku nag�a pewno��, �e w�a�nie nadesz�a chwila, kt�r� torreadorzy nazywaj� �chwil� prawdy�. Raymond Chandler �Playback� Nie podj��bym si� nawet za galon piwa okre�lenia momentu przej�cia ze snu do jawy. Mo�e powinienem powiedzie� dok�adniej: odzyskania przytomno�ci. W obu przypadkach zreszt� natychmiast dotar�o do mnie, �e rozpoczynaj�cy si� dzie�, w jakiejkolwiek jego fatalnej fazie si� ockn��em, b�dzie przyjemny jak nurkowanie z katarem. Gdy my�li zacz�y jako tako pe�za� po m�zgu, zrozumia�em, �e w mojej jamie ustnej za�o�y� nor� skunks, zapewne z powodu wyj�tkowo�ci przynale�nego mu fetoru wygnany ze skunksiej spo�eczno�ci. Gdyby nie to, spr�bowa�bym przygnie�� kac do ��ka w�asnym cia�em i przetrzyma� go w klinczu do p�nego popo�udnia, wczesnego wieczora albo - najlepiej - p�nej nocy. Jednak sucho�� w gardle oraz niesmak w ustach zmusza�y do wykonania jakiego� ruchu. Poruszy�em si� wi�c. Od razu run�� na mnie b�l, zawy�y wszystkie ko�ci, jakbym spa� na pod�odze z trapezowanej blachy albo szczycie palisady, tymczasem wiedzia�em, �e moja hotelowa pod�oga jest g�adka jak m�zg debila. Jak dzisiaj m�j w�asny. Zacisn��em z�by i wykona�em wolniutki siad. Zarzuci�o mnie, zako�owa�o, wyr�wna�em z trudem, zaci�gn��em w�z�y �ci�gien, zablokowa�em stawy. Siedzia�em. Siedzia�em do�� d�ugo, a� postanowi�em dogoni� klapki, ju� po kilku minutach mia�em na nodze jeden; drugi, �miglejszy, uciek� a� pod �cian� i wszystko wskazywa�o, �e dzisiaj b�dzie mia� wolne. Chwyci�em r�kami kraw�d� ��ka, d�wign��em si�. Odetchn��em g��boko �wiadomy przest�pstwa - powietrze po przej�ciu przez moj� jam� ustn� nie nadawa�o si� ju� do niczego. - Komp... - pisn��em. Przeczeka�em salw� honorow�, jak� m�zg uczci� zwyci�stwo nad cia�em. Kilka ciep�ych, s�onych �ez sp�yn�o mi po policzkach i opad�o na pier�. Sycza�em dalej: - Wycisz wszystkie sygna�y... Napu�� do wanny wody, temperatura oko�o czterdziestu stopni, potem obni�... Dodaj cztery gramy balsamu O�Malleya... Podaj do �azienki cztery taspy, cztery multiwitaminy, dwie alca forte w litrowym roztworze plus magnez i potas. Potem dwie puszki piwa. Id�... P�torej godziny p�niej dzie� si� nieco przeja�ni�, mo�e dlatego, �e mia�em na koncie kilka spektakularnych sukces�w: dope�z�em do �azienki, prze�kn��em wszystkie prochy, popi�em roztworem, zwali�em si� do wanny i nie uton��em, oraz - co najwa�niejsze - przegna�em skunksa i zaw�adn��em na nowo jego nor�. Po pierwszej puszce piwa czarnobia�y �wiat nabra� leciutkich kolork�w, a odg�os wpadaj�cych do wanny kropel przesta� katedralnym echem ko�ata� si� pod czerepem. Po wyj�ciu z wanny bez trudu dogoni�em krn�brny prawy klapek i przetrzyma�em bez j�ku ca�y cykl masa�u. Zerkaj�c w lustro, zobaczy�em tam po raz pierwszy tego dnia siebie. Pos�a�em mu... sobie u�miech. I natychmiast cichute�ko odezwa� si� telefon. Poleci�em w��czy� ekran i u�miechn��em si� szerzej. - Cze��, kochanie! - zagada�em szybko, widz�c, �e Pyma ma ten �zwiastuj�cy� co� nieprzyjemnego, lekko nachmurzony wyraz twarzy. - Wygl�dasz uroczo... Gor�czkowo usi�owa�em przypomnie� sobie, czy dzwoni�em do niej w nocy. - Ty te�. O ile to jeste� ty - powiedzia�a, zachowuj�c powag�. - Ale nie o tym... - Rzuci�a spojrzenie gdzie� w bok. - Mam ma�y problem. Nasz syn... Tw�j wariant syna... No, chod��e tu! Opowiesz sam. - Wcisn�a przed obiektyw Phila. Z jej tonu wnosz�c, powinien mie� skruszony wyraz pyszczka, pewnie jednak gdzie� na satelitarnych ��czach szczeg�y obrazu si� zaciera�y. - Opowiadaj! - ponagli�a Pyma. - Wysmarowa�em... - Przypomnia� sobie co�: - Dzie� dobry, tatu�! A Teba wczoraj pobieg�a... - Ph-i-1?! - Pymie uda�o si� podzieli� na trzy tempa jego imi�. - Aha! Wysmarowa�em drzwi wychowawcy... - Czym? - zainteresowa�em si�, my�l�c intensywnie, jak i przed czym go obroni�. - Pisakiem. - Po co? Wzruszy� ramionami. Popatrzy�em na Pym�. Poczu�em, �e ju� mam ochot� na papierosa. Zapali�em, a syn czeka� na moje pytania. - No? Po co? - Pan De Wint... Dopisa�em mu �a�... - Ale po co? - �eby by�o dewiant. - O�ywi� si�, nieco zdziwiony moj� ignorancj�. - A przynajmniej wiesz, co to znaczy? - No pewnie! Sam kaza�e� mi korzysta� ze s�ownika wyraz�w obcych! - No tak... - Rzuci�em t�skne spojrzenie w stron� barku. - Mia�e� jaki� pow�d? - No... Chcia�em si� upewni�, czy to znaczy to, co my�la�em. - Chol... Nie o to pytam! Czy mia�e� pow�d, �eby tak napisa�? - Zabiera gum� do �ucia... - mrukn��, patrz�c pod moje stopy. - Nie wydaje ci si�, �e to za ma�o? - Zabiera gum� tylko dziewczynkom, robi z tego du�e grudy i potem g�aszcze, kiedy my�li, �e nikt nie widzi. Przymyka przy tym oczy i... - Dobra! Ju� rozumiem... - Phil? - Pyma straci�a sw�j Oskar�ycielski, Egzekutorski i Inkwizytorski Wygl�d, wpatrywa�a si� w syna z zaskoczeniem, niedowierzaniem i strachem. Tak, strachem. - Tego mi nie powiedzia�e�! I dyrektorowi te�! - Zacz�liby�cie... - Strzeli� do mnie spojrzeniem, potem zerkn�� na ni� z do�u. - My�l�, �e by�aby� zak�opotana. A dyrektor zacz��by uwa�a�, �e w naszym domu musz� si� dzia� niez�e rzeczy, skoro dziecko ma poj�cie o dewia... - Jasne! - Pyma przerwa�a mu wypowied�. - Wiemy ju� teraz, �e w pewnym sensie mia�e� racj�. M�wi� to tylko do naszego u�ytku. Ale pozostaje kwestia twojej pr�by samowolnego wymierzenia sprawiedliwo�ci... - Poczekajcie oboje - wtr�ci�em si�. - Phil, mama przyzna�a, �e mia�e� troch� racji, i tu si� z ni� zgadzam. Zgadzam si� r�wnie�, �e to jest satysfakcja do wewn�trznego rodzinnego u�ytku. Absolutnie nie do afiszowania si� na zewn�trz, rozumiemy si�? - Skin�� g�ow�. Przenios�em spojrzenie na Pym�. - Natomiast nie widz� powodu, �eby w tym kontek�cie uwa�a� dopisanie jednej litery za nadmiern� satysfakcj�... - Literki?! Przecie� nie o tym m�wi�. - Pyma roze�mia�a si� sztucznie. - Phil... Id� ju� do siebie, dobrze? - Nie wytrzyma�a, chwyci�a w gar�� g�stwin� w�os�w ch�opca i przyci�gn�a do siebie. Poca�owa�a go w czubek g�owy i popchn�a lekko. Mrugn�� do mnie i znikn�� z ekranu. Pyma odczeka�a kilka sekund, popatrzy�a na mnie. Gdzie� poza ni�, niewidoczny, ale wyra�nie wyczuwalny czai� si� u�miech Phila. - Owen, wiesz, co on zrobi�? - Nawet nie pr�buj� zgadn��... Poczekaj, zrobi� sobie... - Jeszcze nie! - zastopowa�a mnie. - Widz� po oczach, �e lepiej, �eby� jeszcze dwie godziny poczeka�... - OK. Odczekam, ale c� on takiego zrobi�? - Dorwa� si� do tej cholernej kulki z zarekwirowanej dziewczynkom gumy do �ucia i wstrzykn�� do �rodka klej z utwardzaczem. De Wint zacz�� j� �u� w zaciszu swojego gabinetu. M�wi� dalej? Pokr�ci�em g�ow�, utrzyma�em powag� na twarzy. Powiedzia�em: - W tym ma�ym cz�owieku skupi�y si� i znalaz�y nowe, czasem zaskakuj�ce, najlepsze cechy jego rodzic�w, chocia�... - Wart jeden drugiego! Dlaczego nie zapytasz, po kim ma t� sk�onno�� do �zaskakuj�cych� zastosowa� kleju? - Dobrze, po mnie. A wiesz dlaczego nie zapytam, sk�d �ci�gn�� propozycj� zastosowa�? - D�gn��em palcem ekran, staraj�c si� trafi� czubek nosa Pymy. - �Ucz si� czyta�, synku, bo b�dzie ci g�upio, �e wszyscy czytaj� ksi��ki tatusia, a ty nie umiesz� - sparodiowa�em znan� mi z przesz�o�ci wypowied� Pymy. - Gdyby nie czyta�... - T�sknisz? - przerwa�a mi, sygnalizuj�c, �e dalsze moje wym�drzanie si� zupe�nie jej nie interesuje. Zaprzeczy�em ruchem g�owy. - Gdzie�by tam! T�umy fanek, w�r�d nich na pewno znajdzie si� kilka z obfitymi biustami, kt�re ch�tnie k�ad� na twoje spragnione poklasku ego, co? - Nie przecz�. - Spr�bowa�by�! - Si�gn�a do kieszeni, przetar�a sw�j monitor chusteczk� i z zatroskan� min� powiedzia�a do siebie: - Trzeba b�dzie zmieni� nasz ekran, kolory wysiadaj�. Wygl�dasz na nim, jakby� mia� worki pod oczami. Zaraz zadzwoni� do serwisu... - T�sknisz? - przerwa�em. Te� zaprzeczy�a. - Kiedy wracasz? I czy w og�le wracasz? - Mo�e... Mo�e jutro. - Zgasi�em papierosa, kt�ry bez mojego udzia�u dobrn�� do ko�ca istnienia. - O pi�tej z minutami melduj� si� na lotnisku, o sz�stej poprosz� stawia� na st� wszystkie te proste domowe potrawy, kt�re tak lubi�: Johnny Walker, syfon... - No to do zobaczenia. Pa! - Pa... - powiedzia�em do srebrzystego ekranu. Zerkn��em na barek, ws�ucha�em si� w prac� w�asnej maszynerii. Daleko jej by�o do szwajcarskiej precyzji. I - co by�o jasne nawet dla mnie - smarowanie nie mog�o pozytywnie wp�yn�� na dzia�anie. Mia�em jeszcze troch� czasu, wi�c podszed�em do okna. Dzie�, znajduj�cy si� ju� w po�udniowej fazie, by� jasny, s�o�ce grza�o uprzejmie przez lekko prze�wituj�c� blaskiem kurtyn� z cienkiej warstwy ob�ok�w. Hotel zlokalizowano poza w�a�ciw� aglomeracj�, dotykaj�c nosem szyby i zezuj�c, mog�em zobaczy� tylko pierwsze dachy Amsterdamu. Gdybym - nadal opieraj�c nos o szyb� - przekr�ci� g�ow� w prawo, zobaczy�bym p�ask� ��k� z gigantycznym wybiegiem dla dzieciak�w. Mia�y ostatnie dni wakacji, wszystkie elementy miasteczka obl�one by�y przez ma�e pstro ubrane postaci. Z�apa�em si� na tym, �e szukam w�r�d nich Phila. Westchn��em. Jeszcze raz skontrolowa�em czas. Mia�em go niemal tyle samo, ile przedtem. Sprawdzi�em, czy mam w kieszeni got�wk�, i wyszed�em z pokoju. W hallu odnalaz�em kiosk ze s�odyczami. Pogodny grubasek, kt�rego podejrzewa�em o przejadanie ca�ej pensji w miejscu pracy, u�miechn�� si� do mnie promiennie. - Jaka guma cieszy si� najwi�ksz� popularno�ci� u dzieciak�w? - zapyta�em. - Bubla - odpowiedzia� natychmiast. - Jasne. - Si�gn��em do kieszeni. - Dziesi�� kilo. - Jasne... - powt�rzy� za mn�. Kosztowa�o go troch� wysi�ku utrzymanie na pulchnych wargach u�miechu. Si�gn�� pod lad�, szuka� chwil� po omacku. - Mo�e by� dwana�cie? - zapyta� odrobin� zjadliwie, st�kn�wszy, postawi� na ladzie spore pud�o. Najwyra�niej podejrzewa� mnie o ch�� przemycenia ca�ej paki do Stan�w. Przyciskaj�c do piersi pud�o, poda�em mu pieni�dze i wyszed�em przed hotel. Wira� w prawo i po kilku minutach dotar�em do ��ki Szale�stwa. Tam rozejrza�em si� w poszukiwaniu odpowiedniego wsp�pracownika. Sam si� rzuca� w oczy - gibki, szybki, zdecydowany, z ogromnym pos�uchem u reszty. Chwyci�em go za rami�, gdy przebiega� obok. Chwyci�em mocno i natychmiast poprawi�em uchwyt, inaczej nie mia�bym szans na utrzymanie go przez dwie sekundy w jednym miejscu. - Cze��, rozumiesz mnie? - zapyta�em, staraj�c si� upodobni� sw�j ameryka�ski do kontynentalnego angielskiego. - Tak! - Pr�bowa� si� uwolni�, ale by�em na to przygotowany. - Pos�uchaj mnie przez kilka sekund, OK? - Jakby troch� mniej si� szarpa�. - Jest interes do zrobienia. Widzisz to? - Wskaza�em stoj�ce na �awce pud�o. - He?! - No to s�uchaj: zostawiam ci to pud�o, a zr�b tak, �ebym za godzin� mia� ca�� t� gum� prze�ut�. Jasne? Rozdaj j� albo �uj sam, jak wolisz, byleby� odda� te dwana�cie kilo prze�ute... - Poda�em mu hotelow� wizyt�wk�. - Przyjd� z kolegami, bo b�dzie na was czeka�o cztery razy wi�cej, do w�asnego u�ytku. Zgoda? - Ta! Szarpn�� si� jeszcze raz, nieznacznie os�abi�em chwyt, to wystarczy�o - chwyci� pud�o i przera�liwie gwi�d��c czy piszcz�c, run�� w t�um z lekka zaniepokojonych moj� obecno�ci� koleg�w. Rzuci� w biegu kilka polece�, a gdy odwr�ci�em si� i, chichocz�c do siebie, ruszy�em z powrotem do hotelu, zza plec�w dobieg� mnie odg�os dartego w po�piechu kartonu i ponaglenia tych, co nieco dalej od pud�a stali. W pokoju natychmiast podszed�em do okna i przyjrza�em si�, jak realizuj� zlecenie; je�li oczekiwa�em, �e b�d� stali nieruchomo i pracowicie �uli, to musia�em by� sko�czonym os�em - wykonywanie zam�wienia odbywa�o si� bez najmniejszego uszczerbku dla zabawy. Po prostu: co jaki� czas kto� wynurza� si� ze skot�owanego tabunu, podbiega� do pud�a, wrzuca� co� do �rodka i natychmiast pakowa� sobie do ust otrzyman� od mojego wsp�lnika �wie�� porcj� gumy. Zrobi�em sobie lekkie przed�niadanie i, s�cz�c je, obserwowa�em plac zabaw. Sygna� telefonu dopad� mnie, gdy ju� ko�czy�em. Nie mia� kto do mnie dzwoni�, wi�c zastanawia�em si� chwil�, a powinienem by� d�ugo. Zaoszcz�dzi�bym sobie k�opot�w. Ale wtedy jeszcze tego nie wiedzia�em. - Telefon! ��czy� bez wizji - poleci�em. - Owen? - Us�ysza�em. W g�osie rozm�wczyni pobrzmiewa�y leciutkie nutki poufa�o�ci, chyba mia�a prawo m�wi� mi na �ty�, ale mimo dobrej do niedawna pami�ci nie potrafi�em po dw�ch sylabach okre�li� rozm�wcy. - Owen, to ty? Kiedy kto� dzwoni do mnie i pyta, czy to ja, zawsze patrz� w lustro albo na swoje stopy - znam je do�� dobrze, potrafi� zidentyfikowa� siebie nawet po butach, nie ok�ami� mnie. M�j rozm�wca si� nie pomyli� - to by�em ja. Niezbyt odleg�y od swej zwyczajowo dobrej formy, Owen Yeates. Powstrzyma�em si� od chrz�kni�cia. - To ja. - Szuka�em w umy�le formy po�redniej, co� mi�dzy �pani�, �panno� i �kole�anko�, ale ameryka�ski nie przewidywa� takich niuans�w. - Ja, rzecz jasna. Przepraszam, �e bez wizji, ale wypad�em spod prysznica, a wiem, �e taki widok... - W wypr�bowany spos�b zawiesi�em g�os, licz�c, �e rozm�wca przychylnie zinterpretuje pauz�. - Nie pozna�e�... - powiedzia�a. Nie usi�owa�a ukry� rozczarowania, wr�cz przeciwnie, podkre�li�a je. Zesztywnia�em. - Moffy Okune. - Da�a mi chwil� do zastanowienia si�, ale nie by�a to d�uga chwila. - Czy to nie budzi w tobie jakiego� echa? - Moffy?! - j�kn��em, zdaj�c sobie spraw�, �e w tym pytaniu zawiera si� niepewno�� i profesjonalny obronny odruch, kt�ry nie pozwala� mnie rozszyfrowa�, oraz odleg�e echo, podsuwaj�ce jaki� mglisty obraz... Jaki� mglisty obraz... Jaki� mglisty... - Owe-en... - Przeci�gn�a sylab� jakby pob�a�liwie, mo�e poufale i jeszcze jako�, jakby karci�a niepoprawnego dzieciaka. - Nie pozna�e�... Hfy-fy-chy...! � Parskn�a przez nos. Ol�ni�o mnie. - Moffy Okune! Naprawd� nic ci to nie m�wi? Owe-e-en... - Do�o�y�a kilka funt�w niedowierzania. - Dziwisz si�? - Poniewa� wiedzia�em ju�, z kim m�wi�, mog�em sobie pozwoli� na pewn� nonszalancj�. Jaki� wytrawny szuler zgrabnie przetasowa� karty tak, �e nie wiadomo, kiedy atuty znalaz�y si� w moim r�ku. Podskoczy�em do barku i szepn��em do�: - Moondriver, ale szybko... - i do mikrofonu g�o�no: - Moffy?! To ci niespodzianka... - Postara�em si�, �eby m�j g�os nasi�k� by� wszystkimi odcieniami zaskoczenia, rado�ci i innych r�wnie dalekich od prawdy uczu�. - Wiesz co? Przeczyta�am, �e w naszym mie�cie bawi na kolejnym kongresie zwariowanych fan�w SF czy te� zwarian�w niejaki Owen Yeates... Zmusi�am sw�j komp do pracy, a wynik przeszed� moje oczekiwania. Okaza�o si�, �e to ty. M�wi�a wolno. Nie wnika�em, czy robi�a to umy�lnie, grunt, �e mia�em czas na obmy�lenie jakiej� sensownej odpowiedzi. Wyci�gn��em d�o� w kierunku barku. Zawiod�a mnie dzisiaj pami��, ale palce jednak pewnie chwyci�y oszronion� szklaneczk�. Potrzebnych mi by�o kilka rzeczy, kt�re wprawia�y mnie zazwyczaj w tak zwan� pewno��: kierownica bastaada, kolba biffaxa, klawiatura olivetti, butelka... Ale musia�em wykorzysta� tylko to, co mia�em pod r�k� - drink. D�ugi �yk. Niby erzac, ale zawsze... - R-r-rany... i to boskie-e... - wykrztusi�em, staraj�c si�, �eby zabrzmia�o to, jakbym zatchn�� si� z rado�ci. - Musia�em przelecie� p� �wiata... - Ta wasza ameryka�ska megalomania! - zachichota�a. Dopiero teraz pozna�em j� naprawd�. - Przecie� gdyby Europa was nie odkry�a, by�by� jakim� india�skim... No, nie wiem, mo�e szamanem? - Dlaczego �mo�e�? Na pewno by�bym jakim� takim obibokiem... - Ho, ho, ho! Chcesz, �ebym zaprzeczy�a? - Roze�mia�a si� na tyle kusz�co, �e omal nie w��czy�em wizji. Co� poza moj� �wiadomo�ci�, co� steruj�cego mi�niami grzbietu czy �opatek wykaza�o si� niespodziewan� aktywno�ci�, przemkn�a tamt�dy fala proroczych ciarek. - Przesta�... Czyta�am o tobie, o twoich wyczynach, przeczyta�am dwie powie�ci. - Wysz�y trzy... - zaoponowa�em. Chwil� trwa�a cisza. Najpierw si� ucieszy�em. Mo�e to i g�upie, ale �wiadomo��, �e zbi�em z tropu dziewczyn�, kt�ra kiedy� skosi�a moje uczucia jak najprostsza r�czna kosiarka traw�... Dziewczyn�? Musia�a mie�... - Pos�uchaj... Standardowa od�ywka uruchamiaj�ca wszystkie m�skie moce umys�owe i fizyczne, wyrzucaj�ca normalnego faceta, nawet je�li jest detektywem, z kapci i fotela. Co jest, co jest, do cholery, w tym zestawie trzech sylab? Zdr�twia�em. Poczu�em, i� nie do��, �e pos�ucham, ale... Broni�c si� przed wszechogarniaj�c� panik�, przepyta�em b�yskawicznie organizm ze znajomo�ci poszczeg�lnych adres�w, najbardziej ciekaw by�em tych fragment�w cia�a, kt�re odznacza�y si� szczeg�ln� odporno�ci� na mi�kkie, g�wno - nie mi�kkie, ale wywo�uj�ce mi�kkie echo, d�wi�ki pierwszej mi�o�ci. Pierwszej... Wci�o mnie. Wyr�ba�o. Wy... - Owen... Ja... mam dla ciebie spraw�... Zd��y�em si�gn�� do papiero�nicy. Upi�em �yk z podanej szklanki, opancerzy�em si�. Te� mi - pierwsza mi�o��! Kto si� tym przejmuje? Mo�e dzieci. No, dzieci powinny - tatu�, mamusia, kaszka, ko�derka, tfu... Dopi�em moondrivera. Poczu�em, jak sztywny, uczciwy w swej trwa�o�ci pancerz oblewa moje cia�o. Chrz�kn��em. P� sekundy p�niej zda�em sobie spraw�, �e chrz�kni�cie zabrzmia�o pytaj�co i zach�caj�co. - M�j znajomy... dobry znajomy... ma k�opoty. Przywo�a�em na pomoc wszystkie mo�liwe zasoby wyobrazi�em sobie Moffy, nisk�, p�ask�, pomarszczon�. Przypomnia�em sobie, �e mia�a na prawym obojczyku blizn� po upadku z rovera-B, wyobrazi�em sobie, �e blizna z obojczyka przesz�a na twarz, pier� i plecy. R�owa, poci�ta zgrubieniami i fa�dami. Koszmar. Okaza�o si�, �e mam w sobie wi�cej tolerancji ni� s�dzi�em. Wci�� tylko czeka�em na dreszcz obrzydzenia. I nie mog�em si� doczeka�. - Owen!!! S�yszysz mnie czynie? - Tak. Ale... Moffy, ja tu jestem go�ciem. Wiesz, to zupe�nie inaczej wygl�da... - Stop! - przerwa�a mi. - Co� jest nie w porz�dku: podobno niez�y detektyw, to raz. �wietny, jak mi t�umacz�, pisarz, to dwa. I na dodatek m�j znajomy... Czy to mo�liwe, �eby� tak po prostu mnie zbywa�...? - Do��! - Z rozpacz� zerkn��em w stron� pustej szklanki. Debilny europejski komp! Dlaczego nie serwuje powt�rki?! Debil, bez krzty wyczucia, bez odrobiny lito�ci, bez miliczego� tam... mo�e intuicji? Mo�e, cholera, kobiecej, kt�r� przypisywali mu w reklamach wszyscy ameryka�scy producenci. - Zacznij od informacji. - Wszystko ci ju� powiedzia�am. Mojemu znajomemu... W��cz wizj�! - Odczeka�a chwil�, ale sp�ywa� jeszcze po mnie pancerz mieszanki spirytusu ze �wie�ym mleczkiem kokosowym. - No to nie. Bardzo ci� prosz�, zajmij si� moim znajomym, ma problemy z tak zwanym �wiatem przest�pczym, zapewniam ci�, �e jest niewinny. Ale zanim wyja�ni ci, co i jak... - Tak, tak, tak! Ja to wszystko wiem, ale zrozum: jak jestem u siebie, jak mam swoje... Nie, bzdury plot�... Ale jestem w Holandii, nie znam kraju, nie zapozna�em si� z przepisami, nie mam przy sobie broni. Nawet nie wiem, jak si� tu wypo�ycza samoch�d. Czy to nie s� argumenty? Jaka� sympatyczna, przychylnie nastawiona do reszty mojej osoby cz�stka umys�u podsun�a mi wspomnienie, w kt�rym Moffy wybra�a nie mnie, a jakiego� pewniaka. Odzyska�em odrobin� twardo�ci: - Zrozum: mog� pom�c tyle, co boy hotelowy. Nic wi�cej, nic mniej. Mog�... - W�a�nie. Owen... - Teraz wywo�a�a mnie tak, jakby ogl�da�a si�, czy kto� nie pods�uchuje naszej rozmowy. - Jak si� uprzesz, to zrobisz, jak chcesz... Bez pomocy kompa przypomnia�em sobie znaczenie s�owa �gentleman�. Zwar�em si�. Wci�gn��em w siebie powietrze z ca�ego pokoju. - Got�w - zameldowa�em. - Oboje wiemy, �e to g�upota. Ale skoro to wiemy... Wzruszy�em ramionami, bardziej dla siebie, w ko�cu wizja ci�gle nie zosta�a w��czona. - Bo�e, ju� my�la�am, �e gdzie� zgubi�e� swoj�... czu�o��... Zrozumia�em, �e zaczynaj� ju� lecie� teksty o tre�ci w najlepszym przypadku dzi�kczynnej, bez wyra�nego zwi�zku z rzeczywisto�ci�. - Nie mylisz si�, Moffy. �atwiej mi wyliczy�, czego nie zgubi�em. - Podszed�em do okna i rzuci�em spojrzenie na ��k�. Dzieciaki oderwa�y si� od zabawy i podbiega�y do pilnuj�cego pud�a ch�opaka. Przypomina�o to bardzo wyra�nie r�j pszcz�ek wytrwale zbieraj�cych i sk�adaj�cych do s�oiczka smaczny miodek. - Jak si� nazywa ten tw�j znajomy? - Mo�e lepiej nic nie m�wi� przez telefon? Wyszczerzy�em zaci�ni�te z�by w kierunku sufitu, wypisa�em na nim oczyma kilka niecenzuralnych s��w. - Zgoda, nic nie m�w. Kiedy b�dzie m�g� si� zobaczy� ze mn�? - Za chwil�. Czeka ju� na dole. - To �wietnie. Daj mu zna�, �eby wpad� do mojego pokoju. Czekam na niego. - Dzi�kuj� ci bardzo. - Zawiesi�a g�os, a ja nabra�em przekonania, �e teraz z ciekawo�ci albo banalnie pojmowanej wdzi�czno�ci zada kilka pyta�, �ebym m�g� si� popisa� osi�gni�ciami �yciowymi - �ona, dzieci, praca, sukcesy i tak dalej. Moffy mile mnie zaskoczy�a, m�wi�c: - No c�, dzi�kuj� ci bardzo. I przepraszam, �e zak��cam pobyt. - Przesta�. Inaczej zaczn� s�dzi�, �e rzeczywi�cie robi� co� ogromnie trudnego. Tymczasem nie powinni�cie spodziewa� si� z mojej strony ogromnego wysi�ku. Jutro wracam do siebie. - Aha... No to do zobaczenia? - Odczeka�a i doda�a: - Wiem, �e powinnam zaprosi� ci� gdzie�... - My�l�, �e nie - przerwa�em szybko. Przysz�o mi to o tyle �atwo, �e od dwu minut czeka�em na te s�owa. - Przecie� nie b�dziemy sobie wyja�nia� jakich� zasz�o�ci sprzed kilkunastu lat. - Pewnie masz racj� - powiedzia�a z wyra�n� ulg� w g�osie. Nie mniej wyra�ne by�o sprzeczne z ulg� rozczarowanie. W�a�nie w tym momencie przysi�g�em sobie za nic w �wiecie nie spotyka� si� z Moffy. Mog� bez trudu... kiedy� mog�em... pociesza� cudze �ony, pod warunkiem, �e mia�y siedemna�cie do dwudziestu czterech lat i nie zd��y�y jeszcze wyj�� za m��. Nie spodziewa�em si� dobrych wynik�w po rozmowie z pierwsz�, naiwn�, majow�, dzia�aj�c� jak szampan na czczo mi�o�ci�. - No to... Jeszcze raz do widzenia. - Cze��. Jak na gentlemana przysta�o poczeka�em, a� Moffy si� roz��czy, i dopiero potem zrecenzowa�em w kilku s�owach siebie, swoje zachowanie i wynik rozmowy. Komp zaaprobowa� podsumowanie cisz�. Westchn��em. Na skwerze zbi�rka zu�ytej gumy do �ucia dobiega�a ko�ca - m�j po�rednik macha� r�kami i co� wrzeszcza�. Jaka� ma�a figurka, pewnie przywi�zana do swojej z�utej kulki gumy niech�tnie, ponaglana przez inne, r�wnie ma�e postaci, podesz�a do pude�ka i z wyra�nym oci�ganiem wrzuci�a do� co�. Drzwi wyrecytowa�y swoj� czterotonow� kaskad� d�wi�k�w. - Otworzy�! Zanim zd��y�em odbi� si� plecami od przyokiennej �ciany i ruszy� w stron� wej�cia, przez pr�g wpad� znajomy Moffy, histerycznie rozejrza� si� po pokoju, a widz�c mnie, na chwil� zamar�. Wyra�nie por�wnywa� m�j wygl�d z opisem, jaki da�a mu Moffy. S�dzi�em, �e b�d� to rzeczy nieprzystaj�ce do siebie, ale odebra� mi t� nadziej�. Zrobi� dwa kroki w moim kierunku, ustawiaj�c cia�o bokiem, jakby chcia� mnie omin�� albo jakby nie chcia� straci� spod kontroli �azienki. Przystan�� i jeszcze raz si� rozejrza�. Ja te� mu si� przyjrza�em. Mia� dziwn� budow� - wszystko w nim by�o p�askie i ostre; na wprost wygl�da� niemal normalnie, ale wystarczy� lekki profil, �eby zacz�� wygl�da� na pierwszego cz�owieka, kt�remu uda�o si� prze�y� mimo wyra�nej dwuwymiarowo�ci - tak by� chudy i p�aski. M�g�bym go wrzuci� do czyjego� mieszkania przez szczelin� w drzwiach. Gdyby nie mia� ko�ci, m�g�bym go te� zrolowa� i wsun�� do futera�u parasola. Z�o�ony w kostk� nie zaj��by wi�cej miejsca ni� list samob�jcy-analfabety. Do tego mia� twarz hodowcy chart�w wy�cigowych. W�skie czarne oczka �migaj�ce po wszystkim i niepozostawiaj�ce po sobie �ladu na sprz�tach. Przysun�� si� do mnie jeszcze bardziej i wysun�� cienk� jak �apka szczura d�o�. U�cisk by� nadspodziewanie mocny, cho� mia�em wra�enie, �e wsun��em swoje palce mi�dzy klawisze rozsypuj�cego si� fortepianu. - Jestem Leffie van Gorren - powiedzia�. Spodziewa�em si� pisku, szelestu, skrzeku, mia� jednak do�� sympatyczny g��boki i bardzo niepasuj�cy do postury baryton. Mo�e by� kiedy� j�drnym, tr�jwymiarowym facetem, zosta� mu jednak tylko g�os. - Owen Yeates. - Wskaza�em drug� d�oni� fotel. Usiedli�my, wyci�gn��em w jego stron� paczk� golden gate��w. Mrukn�� co� z dezaprobat� i wyj�� z jakiej� skrytki pod �ebrami papiero�nic�. W zadziwiaj�cy spos�b nie wystawa�a z ubrania, a przecie� by�a grubo�ci niemal jego w�asnej klatki piersiowej. - Rozmawia�em, jak si� pan domy�li�, z Moffy. Obieca�em pogada� z panem, ale przyznaj�, �e nie wiem, jak m�g�bym pom�c... Zapali�em, a on zamiast rozwia� moje w�tpliwo�ci, popatrzy� na co� za moimi plecami, r�wnie� szybko zapali� i dopiero po dw�ch sztachach westchn�� i powiedzia�: - Ja te� nie bardzo wiem, czego od pana oczekuj�. Nigdy nie by�em tropiony. Umilk� jakby zadowolony z tego - stylistycznie przecie� nie najlepszego - zdania. Zerkn��em na barek, ale wyra�nie radzi� mi odczeka� jeszcze chwil�. - Je�li jest pan �cigany, to prze�ladowca ju� wie, �e pan tu jest. �eby pana skutecznie chroni�, powinienem wiedzie� troch� wi�cej o przyczynie tego po�cigu i o osobie czy osobach, kt�re si� tym zajmuj�. - Tak, wiem - zgodzi� si� bez entuzjazmu. - Nie wiem, ile os�b zajmuje si� po�cigiem. Wiem, kto go zleci�... - A dlaczego w og�le powsta� taki problem?? - Hm... Wpad�em... Wpad�em na trop pewnego dokumentu, kt�ry mo�e zmieni� zdanie og�u o pewnej osobie. Osoba ta wprawdzie nie �yje od ponad stu lat, ale jej potomek nie chce, by dosz�o do ujawnienia tego dokumentu. I dlatego. - A pan chce go ujawni�? - Nie musz�. Stara�em si� wyt�umaczy� tej osobie, temu potomkowi, �e nie zale�y mi na zmianie opinii o jej prapradziadku. Ale gdybym opublikowa� ten dokument, zarobi�bym na tym nie�le. - Zaci�gn�� si� od niechcenia i popatrzy� mi w oczy. - Kiedy patrzy pan na mnie, pojawia si� w pana oczach wyra�nie wypisane s�owo �szanta��. Nie dziwi� si�, bo tak to i wygl�da. Ale to nie ja zaproponowa�em sprzeda� tej rewelacji, tylko ta... ta osoba zadeklarowa�a ch�� wykupienia ode mnie dokumentu. Tylko �e zanim namy�li�em si� i da�em odpowied�, nas�a�a na mnie jakich� swoich... - wzruszy� ramionami - albo wynaj�tych zbir�w. - Domy�lam si�, �e by� pan czujny? - Kiedy otrzyma�em propozycj�, natychmiast zrozumia�em, �e je�li nawet si� na ni� zgodz�, to wcale nie b�d� przez to bezpieczniejszy. Rozumuj�c jak osoba wykupuj�ca dokument, mia�bym stale w�tpliwo�ci, czy nie wyp�ynie za jaki� czas potwierdzona notarialnie kopia, prawda? Skin��em i spojrzeniem zapyta�em barek o dalsze post�powanie. Przenios�em spojrzenie na Leffiego. - Akurat kiedy doszed�em do wniosku, �e ta transakcja nic mi nie daje, ona dosz�a... ta osoba, mam na my�li, do tego samego wniosku. Mo�e troch� pr�dzej, bo pojawili si� ju� ci faceci. - Nic panu nie daje... - powt�rzy�em w zamy�leniu. - Pr�cz pieni�dzy, rzecz jasna. O jakiej kwocie by�a mowa? Leffie van Gorren zerkn�� na mnie spod oka. Czarne szczurze oczka, w�a�ciwie jedno, bo m�j rozm�wca stale usi�owa� mie� na oku ca�y pok�j i mnie jednocze�nie, macn�y mnie i wycelowa�y z powrotem w blat sto�u. - Zastanawiam si�... - przerwa� i wyrzuci� innym tonem: - Pan si� nie pali si� do tej roboty! - Zazwyczaj odpowiadam w takim wypadku, �e detektyw jest jak lekarz: powinien robi� swoje niezale�nie od ochoty. Nie zawsze moi klienci maj� niepokalane dusze, nie zawsze ich sprawy mnie interesuj�, a czasem nawet ich racje s� sprzeczne z racjami spo�ecznymi. A mimo to pomagam z�odziejowi, na kt�rego koledzy wydali wyrok �mierci. Pomagam a� do chwili, kiedy mog� go bezpiecznie wpakowa� za kratki. - Tak to pan zinterpretowa�? - Nie, to by� przyk�ad. Pewnie niezr�czny, przepraszam. - Nic jej nie ukrad�em... - Jej? Tej osobie, tak mam to rozumie�? - I ona, i osoba. �ciga mnie kobieta, to mog� powiedzie�. To znaczy, ona wynaj�a pacho�k�w. - Zaci�gn�� si� g��boko i, wypuszczaj�c dym nosem, zaci�gn�� si� jeszcze raz. - Sam nie wiem... Zgasi� energicznie papierosa, jakby chcia� wsta� i wyj��. Pewnie trzeba by�o w tym momencie poczeka� i nie odzywa� si�, ale nie, musia�em otworzy� g�b� i gada�! - S� dwa wyj�cia: idzie pan na policj� i, powiedziawszy im tyle, co i mnie, ��da pan ochrony. Dadz� j�, to pewne. I po k�opocie. Albo, je�eli mam co� wi�cej panu poradzi�, opowie mi pan nieco szczeg�owiej o tym konflikcie. Nie potrafi�, jak to si� dzieje w s�owia�skich bajkach, p�j��, sam nie wiem gdzie, przynie��, nie wiem co... Jestem... Cztery sympatyczne d�wi�ki dzwonka zaperli�y si� w przestrzeni pokoju. Leme w sekund� znalaz� si� w �azience, przymkn�� drzwi. Chyba co� matowo b�ysn�o w jego p�askiej �apce. - Kto tam? - Panie Yeates! Mam dla pana t� gum�! Podszed�em do �azienki i pokiwa�em uspokajaj�co d�oni�. Otworzy�em. Podwykonawca mojego planu wni�s� z koleg� pud�o. Brakowa�o w nim wierzchu. Wype�nione by�o setkami ma�ych r�nie uformowanych grudek gumy. Niekt�re zachowa�y odciski ostatnich pospiesznych uk�sze� niewielkich zdrowych szcz�k. - OK. - Odebra�em pud�o, odstawi�em na st� i wyj��em z kieszeni pieni�dze. - Zej�� z wami czy sami kupicie? - Sami. - Prosz�. - Odliczy�em dwudziestk�. - Wystarczy? Nie jeste�cie poszkodowani? - Nie. - Banknoty zachrz�ci�y w ma�ej pi�stce. - Mam to jako� specjalnie podzieli�? - My�l�, �e jedna czwarta powinna by� twoja, a reszt� powinni przej�� wykonawcy. - OK. Do widzenia. Dotkn�� wskazuj�cym palcem skroni, drugi kiwn�� �ebkiem i wyskoczyli na korytarz. Zamkn��em za nimi drzwi. Leffie wysun�� si� z �azienki. Mia� puste d�onie. W�o�y�em pud�o do kasety transportowej, w��czy�em mikrofon: - Komp... Prosz� wys�a� t� paczk�. Adresat: De Wint, imi� nieznane. Szko�a imienia J. F. Kennedy�ego, reszt� danych adresowych prosz� wyszuka� na koszt nadawcy. Aha! Stany Zjednoczone Ameryki. Nadawc� zakodowa� tylko do wiadomo�ci poczty. Przesy�ka pilna, wra�liwa na temperatur�. Koniec zlecenia. Wr�ci�em do stolika i usiad�em. Leffie sta� nieruchomo. - Przysz�o mi do g�owy jeszcze jedno wyj�cie - powiedzia�em. - Kompromisowe. Prywatna ochrona. - Nacisn��em na fotel plecami. Ten odczeka� chwil� i ugi�� si� pod naciskiem. Popatrzy�em na van Gorrena. - Zachowa pan swoj� tajemnic�, ale straci pieni�dze. - A tam! - Zerkn�� na drzwi, musia� si� nie�le ba�. - Dobrze. Tak b�dzie najlepiej. Mo�e pan kogo� poleci�? - Tak. Znam tu jednego faceta, �wietny fachowiec. Bierze pan? Skin�� potakuj�co. - Komp! Trzy-dwa-siedem siedem-zero jeden-osiem zero! Z panem Hoxholtem. Larry odezwa� si� po drugim sygnale. Nie w��cza�em wizji. - Cze��. Tu Owen. Pos�uchaj: bierzesz zlecenie na dyskretn� ochron�? M�wi�c �dyskretn��, mam na my�li dyskretn� i bez wtajemniczania ciebie w istot� zagadnienia. - Tak. A co? Wreszcie kto� uwa�nie przeczyta� twoj� ksi��k�? Masz pietra? - Howgh. Przy�lij dwie osoby do mojego pokoju. Ile to potrwa? - Poczekaj... - Larry najwidoczniej odsun�� si� od mikrofonu i zawo�a� do kogo�: - Kto jest najbli�ej dziewi�tej dzielnicy...? Aha! Dobrze, niech startuj�... Nie, dw�jka... Dobrze. Hej? Jeste� tam jeszcze? Za pi�� do dziesi�ciu minut zamelduj� si� u ciebie Loy Denning i Gosta Lastens. Wystarczy? - Wystarczy - powiedzia�em, mimo �e widzia�em, jak Leffie kr�ci z pewn� dezaprobat� g�ow�. - Dzi�kuj�. Cze��. Podszed�em do barku. - Napije si� pan czego�? Z �yczeniami powodzenia. - Cristal Pa�ace, je�li mo�na. - Komp: Cristal Pa�ace - poleci�em. Sobie wla�em na dno szklanki wod� i rozcie�czy�em j� szkock�. - Prosz�... Leffie podszed� do barku i wyj�� sw�j podejrzanie przezroczysty cocktail. Wygl�da�o mi to na spirytus z w�dk� albo odwrotnie. Usiedli�my w fotelach, szukaj�c tematu do rozmowy. Delikatnie, metod� niemal�e podsi�kow� zasili�em organizm ma�� dawk� s�abego leku. Popatrzy�em na van Gorrena - siedzia� ponury, zdeterminowany, grza� w d�oniach sw�j drink i nie zamierza�, mimo �e si� ba�, podzieli� si� ze mn� szersz� informacj� o swoich l�kach. Ta desperacja, chocia� motywy mog�a mie� trywialne, wzbudzi�a m�j leciutki szacuneczek. Mo�e przyczyn� by� wygasaj�cy kac, ale - musia�em to przyzna� - Leffie van Gorren nie by� mi niemi�y. Zreszt�, ludzie, kt�rzy maj� k�opoty wi�ksze od naszych, niemal zawsze wzbudzaj� w�a�nie co� na kszta�t sympatii na pod�o�u w�tpliwej jako�ci egoizmu. Milczeli�my trzy minuty. Leffie w tym czasie raz umoczy� wargi w swojej cieczy, dwa razy westchn��: raz g��boko i raz cichutko. Komp odezwa� si�, melduj�c, �e paczka do Jamesa De Winta wystartowa�a i �e za sze�� godzin wyl�duje u adresata. - M�j syn ma k�opoty z powodu belfra, kt�ry rekwiruje dzieciakom gum�, a potem u�ywa jej w charakterze nieszczotki, takiego manualizatora - wyja�ni�em. - Za�atwi�em mu tutaj dziesi�� kilo gumy, �eby odczepi� si� od maluch�w. Leffie skin�� mechanicznie, niby pochwala� m�j uczynek, ale raczej nie s�ucha� albo nie dotar�o do�, co m�wi�em. Rozejrza�em si� po pokoju w poszukiwaniu tematu i gdy nabra�em ju� pewno�ci, �e administracja hotelu nie �wiadczy w tym zakresie us�ug, odezwa�y si� drzwi. Van Gorren podskoczy�. Uspokoi�em go ruchem r�ki. - Kto tam? - Lastens i Denning z biura Hoxholta - energicznie zameldowa� g�o�nik. Leffie mimo moich uspokajaj�cych gest�w wsta� i wsun�� si� do �azienki. Powstrzyma�em si� od wzruszenia ramionami. - Komp! Otworzy� drzwi! - poleci�em, wstaj�c i id�c w kierunku otwieraj�cego si� prze�witu na korytarz. Pierwsza wesz�a przysadzista, pulchna brunetka w cienkim kwiecistym kombinezonie, zdecydowanie zbyt lekkim jak na t� por� roku, zaraz za ni� wszed� wy�szy od niej o g�ow� kr�tko ostrzy�ony facet. Mia� przewieszon� przez rami� torb�, a ze sposobu jej trzymania s�dz�c, musia� do niej zapakowa� przydaj�cy mu pewno�ci siebie arsena�. Brunetka energicznie dopad�a mojej d�oni i potrz�sn�a ni�, m�wi�c: - Gosta Lastens. A to Loy Denning. - Sk�d� spomi�dzy fa�d wyszarpn�a licencj� i na trzy sekundy przystawi�a mi j� do nosa. - Czy to pan...? - Nie, ja jestem tylko konsultantem. - U�cisn��em d�o� Denninga i wskaza�em wysuwaj�cego si� z �azienki van Gorrena: - Pan van Gorren ma powody, by s�dzi�, �e komu� zale�y, i tak dalej... Loy Denning skin�� na powitanie, brunetka u�cisn�a pa�ce Leffiego i straci�a zainteresowanie dla mojej osoby. Dyskretnie si� usun��em. Van Gorren powiedzia� co� po flamandzku czy holendersku. Denning znowu skin�� g�ow�, Gosta sapn�a i zada�a jedno pytanie; wys�uchawszy kr�tkiej odpowiedzi, mechanicznie u�miechn�a si� do mnie. - To wszystko, prawda? - Tak, oczywi�cie. Jej towarzysz bez po�egnania wysun�� si� na korytarz, Gosta odczeka�a dwie sekundy i, nie s�ysz�c strza��w, wyjrza�a sama, a potem wygarn�a van Gorrena z pokoju. Na do widzenia rzuci� mi przepraszaj�ce spojrzenie, odpowiedzia�em u�miechem �Nic si� nie sta�o�. Usiad�em w fotelu, gdy tylko drzwi dyskretnie szcz�kn�y elektromagnetycznym zamkiem, i ziewn��em pot�nie. Do spotkania z Brandstaetaerem mia�em jeszcze godzin�, zastanawia�em si�, czy po�owy z tego czasu nie sp�dzi� na drzemce, ale w ko�cu zdecydowa�em, �e lekkie niewyspanie zachowam sobie do wieczora. Sprawdzi�em w �azience sw�j wygl�d i stwierdzi�em, �e s� chwile, kiedy �wiat by�by pi�kniejszy bez luster. Wyszarpn��em z parnika grub� rozgrzan� serwetk� i potrzyma�em j� na twarzy kilkadziesi�t sekund. Przez ten czas wanna wype�ni�a si� lodowat� wod�, w kt�rej dla odmiany nurkowa�em tak d�ugo, a� z lustra spojrza�a na mnie twarz, kt�rej nie mo�na ju� by�o zbyt wiele zarzuci�. I nic ju� nie mo�na by�o w niej poprawi�. - Komp... Telefony do mnie kieruj na biuro Rima grandstaetaera. - Wyci�gn��em r�k� do stylizowanej klamki i zawaha�em si�. - A gdyby... Hm, gdyby zjawi� si� Leffie van Gorren, wpu�� go do pokoju. By� to jeden z moich g�upszych pomys��w, wytw�r wyobra�ni totalnego asekuranta. I bez sensu. Poniewa� Leffie nie zjawi� si� pod tymi drzwiami, nie da�em kompowi szans na spe�nienie dobrego uczynku. * * * Mimo intensywnej terapii apetyt nie zd��y� dotrze� na czas; przystawki poch�ania�em oszcz�dnie, z ch�ci� wych�epta�em zup� z por�w, ale w�gorzem z jarzynami zaj�a si� ju� ca�a moja si�a woli. Nie przeci��a�em jej deserem. Z przyjemno�ci� natomiast zainteresowa�em si� pierwszym nieholenderskim daniem - kaw�. Brandstaetaer, jak na cz�owieka biznesu przysta�o, nie pierwszy raz jedz�c obiad z klientem, nie psu� atmosfery rozmowami o interesach. Zdo�ali�my ustali�, �e najcenniejsz� inicjatyw� organizator�w konwentu by� �wiatowy festiwal piwa, a zaraz po nim przegl�d archiwalnych film�w z prze�omu XX i XXI wieku. Reszt�, poza kontaktami osobistymi, mo�na by�o sobie darowa�. Nie doda�em, �e zw�aszcza nudne by�o rozdanie nagr�d za najlepsze powie�ci, poniewa� na li�cie tych�e zabrak�o tytu��w sygnowanych moim nazwiskiem. Rim znacznie poprawi� m�j humor, zawieraj�c kontrakt tylko ze zdobywc� drugiego miejsca i ze mn�. Pozostali zwyci�zcy pocieszali si� widokiem otrzymanych nagr�d - przemy�lnie spl�tanych glut�w z nierdzewnej stali z nanizanymi na nie kamykami z ksi�ycowego gruzu. - Anglicy na z�o�� nie b�d� czyta� ksi��ki wydanej po ameryka�sku - powiedzia� Brandstaetaer, wycieraj�c usta serwetk�. - Nigdy wam nie wybacz� tej j�zykowej schizmy. Powiadaj�, �e m�wicie po �ameryko�sku�. Dlatego przek�ad na wyspiarski jest konieczny, bo cokolwiek by o nich m�wi�, wci�� jednak maj� du�y wp�yw na mod�. Ich rynek b�dzie pierwszy, dwa tygodnie p�niej ruszymy z wersjami francusk� i niemieck�. Germanie wci�� nie mog� si� pozby� kompleksu kulturalnego, ale te� nikt im w tym nie pomaga, i dlatego kupi� t� ksi��k� chocia�by po to, �eby Angole i France nie musieli im m�wi�, co si� aktualnie czyta. - Popatrzy� na mnie i u�miechn�� si� lekko. - Nie otrz�sa si� pan z obrzydzeniem, s�ysz�c te taktyczne dywagacje? - Sk�d�e! Mog� mie� pretensje tylko do siebie, �e nie napisa�em powie�ci, na kt�r� ca�y �wiat rzuci�by si�, szczerz�c z podniecenia z�by. A skoro tak nie jest... - Wzruszy�em ramionami. - Ho, hooo...! - Rim precyzyjnym ruchem zwil�y� wewn�trzne �cianki kieliszka koniakiem i upi� troch�. - Dzisiejszy �wiat... - westchn��. - Rozpieszczany rozrywk�, staraj�cy si� za wszelk� cen� utrafi� w upodobania mo�liwie du�ej rzeszy odbiorc�w albo wymodelowa� odpowiednie gusta... - Pokr�ci� g�ow�. - Siedemdziesi�t lat temu wystarczy�o, �eby pojawi�o si� co� nowego, a ludzko�� wariowa�a. M�wi panu co� nazwisko Forsyth? - Przytakn��em. - Prawda? Jeden dobry pomys� i omal nie uton�� w forsie. Ale od tamtych czas�w mn�stwo zdolnych ludzi zainwestowa�o pieni�dze i talenty w produkcj� rozrywek i teraz wyskoczy� z czym� nowym... - Cmokn��. - Nie ma ju� nic nowego. St�d tyle ch�amu. Starego. - To normalne. Skoro nie mog� wymy�li� nic dobrego, to zrobi� mo�e i co� kiepskiego, ale przynajmniej tanio. - Pow�cha�em koniak, posmakowa�em. - Prawda? Widzia� pan Romea wyg�aszaj�cego kwesti� do Julii przez uszkodzony nadajnik na pok�adzie rozsypuj�cej si� pod�wietlnej fregaty? - I �Trzech pan�w na Marsie, nie licz�c robota�... - No w�a�nie. - Rim wcelowa� we mnie palec i otworzy� usta. Przeszkodzi� mu telefon; wy�oni� si� zza moich plec�w i wyrecytowa�, sztucznie oddzielaj�c s�owa regularnymi p�sekundowymi pauzami: - Telefon do pana Yeatesa. Przeprosi�em Brandstaetaera u�miechem, chwyci�em s�uchawk�. - Panie Yeates... - G�os w s�uchawce by� prawie mi nieznany. I zdenerwowany. - Halo! Pan Yeates? - Tak, s�ucham? - Leffie van Gorren! To ja... Mo�e mi pan pom�c? Zerkn��em na wsp�biesiadnika. Delikatnie wybiera� mi��sz z paruj�cego pieczonego jab�ka. Zamordowa�em w popielniczce ko�cz�cego i tak sw�j �ywot papierosa. - Czy co� si� sta�o? - zapyta�em w starym g�upim stylu. - Napadli na nas! Ja uciek�em, ale, rozumie pan, nie czuj� si� bezpiecznie! - Rozumiem. Chwileczk�. - Przytuli�em mikrofon do piersi, jakbym chcia�, �eby van Gorren pos�ucha�, jak rado�nie bije moje serduszko. Zastanawia�em si� kilka sekund. - Gdzie pan jest? Przy�l� tam ekip�... - Nie, nie, nie! To bez sensu! Niech pan mi pomo�e. - Na razie prosz� mi poda� adres. Przyjad� tam i zastanowimy si�, co robi� dalej. - B�d� na pana czeka� w po�owie d�ugo�ci Nieuwe Prinsegracht... - Dobrze. Za kilka minut tam b�d�. Od�o�y�em s�uchawk�. Telefon wymrucza� swoje mechaniczne podzi�kowanie i znikn�� z pola widzenia. Spokojnie zapali�em papierosa. �ykn��em koniaku. Brandstaetaer u�miechn�� si� do mnie. - Umow� mo�e pan podpisa� w hotelu albo u mnie w biurze, albo gdziekolwiek znajdzie pan centralk� sekretarsk�. - �wietnie. - Wsta�em i u�cisn��em mu d�o�. - Przepraszam, ale to zupe�nie nieoczekiwana sprawa i niesprowokowana przeze mnie. S�dz�, �e za kilka godzin b�d� j� mia� z g�owy i wtedy wpadn� do pa�skiego biura. Do widzenia. - Do zobaczenia. - Po�egna� mnie szerokim u�miechem i opad� na fotel, zamierzaj�c doko�czy� wyjadania jab�ka. Poda�em kierowcy taks�wki adres. Rozsiad�em si� na gigantycznej kanapie mercedesa, zapar�em w pod�og� nogami. Wn�trze by�o zbyt obszerne, na ka�dym zakr�cie rzuca�o mn� jak kostk� lodu w pustej szklance. W ko�cu niemal po�o�y�em si� i dopiero wtedy mog�em spokojnie jecha�, cho� widzia�em tylko sufit wybity kremow� tapicerk� i ty� g�owy kierowcy w firmowej czapce. Spr�bowa�em zastanowi� si� nad najbli�sz� przysz�o�ci�, ale �eby m�c czyta�, trzeba mie� ksi��k�. I �wiat�o. Ziewn��em. Potem ziewn��em jeszcze dwa razy. Senno�� usi�owa�a wyrwa� si� spod kontroli. Zanim w�z si� zatrzyma�, zdo�a�em upakowa� j� gdzie� na tyle g��boko, �eby nie dawa�a o sobie zna� przez kilka najbli�szych godzin. Zap�aci�em i kaza�em kierowcy poczeka� na mnie pi�� minut. Poszed�em wzd�u� cichej sennej uliczki nasyconej wilgoci� z pobliskiego kana�u. W po�owie jej d�ugo�ci z bramy wysun�� si� Leffie. Mia� l�kliwe, zaszczute spojrzenie i teczk� w r�ku. Stoj�c na trotuarze mi�dzy bram� i sznurem samochod�w, stanowi� idealny cel, ale nie mog�em mu tego powiedzie�. Zbyt wyra�nie r�ni� si� od milcz�cego, troch� zdesperowanego van Gorrena sprzed dwu godzin. Odwr�ci�em si� i gestem przywo�a�em taks�wk�, identycznym gestem, tylko gwa�towniejszym, ruszy�em z miejsca Leffiego. Podbieg� do mnie, wykonuj�c ostro szarpane ruchy, jakby by� obrazem na nieudolnie zsynchronizowanej celuloidowej ta�mie; mercedes na jego tle wygl�da� jak cudo p�ynno�ci i elegancji. Pchn��em Leffiego w stron� wozu, wsiad�em za nim. - Centrum - powiedzia�em do kierowcy i wy��czy�em komunikator. - Co si� sta�o? - zwr�ci�em si� do Leffiego, gdy kierowca ju� nas nie s�ysza�. - M�wi�em: napadli nas! - Zacisn�� blade palce na uchwycie kanciastej teczki. - Na skrzy�owaniu... Na czerwonych �wiat�ach podjechali do nas na motorach jacy� dwaj m�czy�ni, w�a�ciwie ch�opcy, i og�uszyli czym� tych agent�w. - Szczeg�owo poprosz�. - Przy�o�yli co� do szyb... Po obu stronach, z przodu. Ja siedzia�em z ty�u. Ten go�� prowadzi�. Zwali� si� na swoj� kole�ank�, ale w�z ruszy� do przodu i przeskoczy� tu� przed fal� samochod�w z lewej strony. Trzepn�� w kwietnik i zatrzyma� si�. A ja... Uciek�em... Cz�sto zmusza� sw�j prze�yk do pracy, ale nie dostarcza�o to zaj�cia �o��dkowi, sama �lina. Grdyka porusza�a si� w t� i we w t� tak cz�sto i szybko, �e zachodzi�a obawa zatarcia gardzieli. - Jechali�cie sk�d dok�d? - Z pa�skiego hotelu... Ja... Chcia�em wst�pi� do domu. - Zacisn�� znowu palce na teczce. - I po tym wypadku by� pan w domu? - zapyta�em z niedowierzaniem. - Tak... - Szczyt g�upoty! - parskn��em. - Przecie� mo�na si� by�o domy�li�, �e pana �ledz�... - Pomy�la�em, �e tak g�upi ruch nie przyjdzie im do g�owy. - No i tak si� sta�o. Tylko czy ryzyko - brod� wskaza�em teczk� - by�o warte wyprawki? Po raz pierwszy, od kiedy go pozna�em, u�miechn�� si�, blado i niemrawo, ale zawsze. Popatrzy� na teczk�, jakby chcia� przypomnie� sobie, co te� tam zapakowa�. - Na pewno nie, ale chcia�bym mie� przy sobie kilka rzeczy. Przyzwyczajam si� do przedmiot�w... Wbi�em si� w k�t kanapy. Milcza�em minut�. - Nic si� nie zmieni�o - rzuci�em, patrz�c przez przedni� szyb�. - Nie bardzo mog� podj�� si� ochrony, r�wnie� przywi�zuj� si� do przedmiot�w, a one odp�acaj� mi, pomagaj�c w pracy; tu nie mam niczego ze swojego arsena�u. Bez niego czuj� si� kiepsko i tak samo jestem skuteczny. Poza tym z ca�� pewno�ci� nie poprowadzi�bym sprawy, nie maj�c o niej poj�cia. Zostaj� panu dwa poprzednie warianty: policja albo prywatna ochrona. - Przecie� widzi pan jaka skuteczna?! - Panie van Gorren... W ka�dej minucie �ycia cz�owieka otacza go kilkuset do kilku tysi�cy innych ludzi. Nie wiedz�c, przed czym i przed kim mam chroni�, musz� zak�ada�, �e ca�e otoczenie dybie na pana. Wyobra�a pan sobie, jaka jest efektywno�� dzia�ania w takich warunkach? - Popatrzy�em na niego i uda�em, �e wyraz jego twarzy odczytuj� jako aprobat�: - No, w�a�nie! Wyj��em papierosy, przyjrza�em si� okolicy. Zapali�em i poprzez zas�on� z dymu zobaczy�em witryny linii lotniczych, kt�re do�� sprawnie i wygodnie przytarga�y mnie do Europy. Zapragn��em znale�� si� w domu, po�o�y� we w�asnym po�atanym w kilku miejscach hamaku, pogimnastykowa� si� umys�owo, odpowiadaj�c prostymi s�owy na skomplikowane pytania Phila. Leffie poruszy� si�, przypomnia� mi o swym istnieniu. - Jak widz�, moje ��danie i pana warunki wykluczaj� si�... - Pomodli�em si� szybko, mia�em nadziej�, �e Leffie b�dzie konsekwentny w swoim my�leniu, co pozwoli mi podzi�kowa� za wsp�prac� i jeszcze dzi� zwin�� si� st�d, i... - Ma pan racj�, powiem, kto i dlaczego mnie �ciga... - doko�czy�. - Aha - wykrztusi�em. Kierowca zahamowa� gwa�townie, uda�em, �e utrzymanie r�wnowagi sprawia mi troch� k�opotu: polecia�em do przodu, zacisn��em z�by, zakl��em bezg�o�nie. Gdy opad�em z powrotem na poduszki, mia�em - wierzy�em w to - normaln� min�. - Dobrze. Musimy... - Zastanawia�em si�. - Musz�... - Si�gn��em do telefonu, wystuka�em numer kancelarii Hoxholta. - Owen Yeates do szefa... - Odczeka�em chwil�. - Larry? Co z twoimi lud�mi? - A co ma by�? Dwie doby poreakcyjnego �amania ko�ci i raport karny! - warkn��. - Klient b�dzie ich skar�y�? Ich? - parskn�� ironicznie. - Mnie! - Nie, nie b�dzie. - No, to ca�e ich szcz�cie - sapn�� rozz�oszczony. - Chcia�by� z nimi porozmawia�? - Nie, nie. To na nic. Mam inn� pro�b�. Chcia�bym, �eby� mi przy wi�z� jak�� walizk�... - Jak��? Aha, jak��... - Milcza� kilka sekund. - Wybacz, ale... - Nic nie mam, rozumiesz? Tylko licencj�. - A! Rozumiem. W ka�dej chwili. - No to spotkajmy si� w tej knajpce, w kt�rej siedzieli�my, dop�ki nie zwali�e� si� pod... - Pami�tam - przerwa� mi. - O kt�rej? - Za p� godziny? - Dobrze. Od�o�y�em s�uchawk� i wywo�a�em kierowc�. Za��da�em planu miasta na ekran i za moment przygl�da�em si� centrum. - Prosz� nas zawie�� na Jodenbreestraat. Ko�owa� kilka minut. Wypchn��em Lefflego, zap�aci�em i skierowali�my si� w w�sk� uliczk�, kt�ra mia�a nas wyprowadzi� na um�wione miejsce. Hala Haala funkcjopowa�a jak sze�� lat temu, serwowano ju� nie dwa tysi�ce trzysta osiemdziesi�t dwa gatunki piwa, a trzy tysi�ce dziewi��set czterdzie�ci siedem. Zam�wi�em ma�y kufel jasnego traubauera i du�y ciemnego mocnego portera, Leffie nerwowo przejrza� kart� i odm�wi� napitku. Du�y Haal, w�a�ciciel piwiarni, popatrzy� na niego z pob�a�aniem i odsun�� si� do innych cudzoziemc�w, kt�rych bezb��dnie wy�apywa� z rozentuzjazmowanego t�umu. - Odkry�em kiedy� - odezwa�em si�, �eby przerwa� milczenie - �e papieros wyj�tkowo smakuje pod portera. Tylko nie mo�na go pi� �apczywie, dlatego wzi��em ma�e jasne. Ale ono te� dzia�a jak tatarska orda. - Unios�em ma�y kufel, oceni�em przejrzysto�� i barw� na oko i wypi�em duszkiem zawarto��. Pokiwa�em z uznaniem. - Raj! Van Gorren powinien by� przynajmniej u�miechn�� si�, pokr�ci� pob�a�liwie g�ow�. Nic z tego. By� wystraszony. Atak na jego