15711
Szczegóły |
Tytuł |
15711 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15711 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15711 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15711 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz D�bski
FURTKA
DO
OGRODU WSPOMNIE�
Przypomina to nag�y krzyk w �rodku nocy, chocia� nie s�ycha� �adnego d�wi�ku.
Dzieje si� prawie zawsze noce, poniewa� godziny ciemno�ci s� godzinami grozy. Ale zdarza�o
mi si� tak�e w bia�y dzie�: dziwny moment jasno�ci, kiedy nagle zdaj� sobie spraw�, �e wiem
co�, czego nie mam powodu wiedzie�. Chyba �e jest to skutek d�ugich lat sp�dzonych w
bezustannym napi�ciu, albo tak jak w tym przypadku nag�a pewno��, �e w�a�nie nadesz�a
chwila, kt�r� torreadorzy nazywaj� �chwil� prawdy�.
Raymond Chandler �Playback�
Nie podj��bym si� nawet za galon piwa okre�lenia momentu przej�cia ze snu do jawy.
Mo�e powinienem powiedzie� dok�adniej: odzyskania przytomno�ci. W obu przypadkach
zreszt� natychmiast dotar�o do mnie, �e rozpoczynaj�cy si� dzie�, w jakiejkolwiek jego
fatalnej fazie si� ockn��em, b�dzie przyjemny jak nurkowanie z katarem.
Gdy my�li zacz�y jako tako pe�za� po m�zgu, zrozumia�em, �e w mojej jamie ustnej
za�o�y� nor� skunks, zapewne z powodu wyj�tkowo�ci przynale�nego mu fetoru wygnany ze
skunksiej spo�eczno�ci. Gdyby nie to, spr�bowa�bym przygnie�� kac do ��ka w�asnym
cia�em i przetrzyma� go w klinczu do p�nego popo�udnia, wczesnego wieczora albo -
najlepiej - p�nej nocy. Jednak sucho�� w gardle oraz niesmak w ustach zmusza�y do
wykonania jakiego� ruchu. Poruszy�em si� wi�c.
Od razu run�� na mnie b�l, zawy�y wszystkie ko�ci, jakbym spa� na pod�odze z
trapezowanej blachy albo szczycie palisady, tymczasem wiedzia�em, �e moja hotelowa
pod�oga jest g�adka jak m�zg debila. Jak dzisiaj m�j w�asny. Zacisn��em z�by i wykona�em
wolniutki siad. Zarzuci�o mnie, zako�owa�o, wyr�wna�em z trudem, zaci�gn��em w�z�y
�ci�gien, zablokowa�em stawy.
Siedzia�em.
Siedzia�em do�� d�ugo, a� postanowi�em dogoni� klapki, ju� po kilku minutach
mia�em na nodze jeden; drugi, �miglejszy, uciek� a� pod �cian� i wszystko wskazywa�o, �e
dzisiaj b�dzie mia� wolne. Chwyci�em r�kami kraw�d� ��ka, d�wign��em si�. Odetchn��em
g��boko �wiadomy przest�pstwa - powietrze po przej�ciu przez moj� jam� ustn� nie nadawa�o
si� ju� do niczego.
- Komp... - pisn��em. Przeczeka�em salw� honorow�, jak� m�zg uczci� zwyci�stwo
nad cia�em. Kilka ciep�ych, s�onych �ez sp�yn�o mi po policzkach i opad�o na pier�. Sycza�em
dalej: - Wycisz wszystkie sygna�y... Napu�� do wanny wody, temperatura oko�o czterdziestu
stopni, potem obni�... Dodaj cztery gramy balsamu O�Malleya... Podaj do �azienki cztery
taspy, cztery multiwitaminy, dwie alca forte w litrowym roztworze plus magnez i potas.
Potem dwie puszki piwa. Id�...
P�torej godziny p�niej dzie� si� nieco przeja�ni�, mo�e dlatego, �e mia�em na koncie
kilka spektakularnych sukces�w: dope�z�em do �azienki, prze�kn��em wszystkie prochy,
popi�em roztworem, zwali�em si� do wanny i nie uton��em, oraz - co najwa�niejsze -
przegna�em skunksa i zaw�adn��em na nowo jego nor�. Po pierwszej puszce piwa czarnobia�y
�wiat nabra� leciutkich kolork�w, a odg�os wpadaj�cych do wanny kropel przesta�
katedralnym echem ko�ata� si� pod czerepem. Po wyj�ciu z wanny bez trudu dogoni�em
krn�brny prawy klapek i przetrzyma�em bez j�ku ca�y cykl masa�u. Zerkaj�c w lustro,
zobaczy�em tam po raz pierwszy tego dnia siebie. Pos�a�em mu... sobie u�miech. I
natychmiast cichute�ko odezwa� si� telefon. Poleci�em w��czy� ekran i u�miechn��em si�
szerzej.
- Cze��, kochanie! - zagada�em szybko, widz�c, �e Pyma ma ten �zwiastuj�cy� co�
nieprzyjemnego, lekko nachmurzony wyraz twarzy. - Wygl�dasz uroczo...
Gor�czkowo usi�owa�em przypomnie� sobie, czy dzwoni�em do niej w nocy.
- Ty te�. O ile to jeste� ty - powiedzia�a, zachowuj�c powag�. - Ale nie o tym... -
Rzuci�a spojrzenie gdzie� w bok. - Mam ma�y problem. Nasz syn... Tw�j wariant syna... No,
chod��e tu! Opowiesz sam. - Wcisn�a przed obiektyw Phila. Z jej tonu wnosz�c, powinien
mie� skruszony wyraz pyszczka, pewnie jednak gdzie� na satelitarnych ��czach szczeg�y
obrazu si� zaciera�y. - Opowiadaj! - ponagli�a Pyma.
- Wysmarowa�em... - Przypomnia� sobie co�: - Dzie� dobry, tatu�! A Teba wczoraj
pobieg�a...
- Ph-i-1?! - Pymie uda�o si� podzieli� na trzy tempa jego imi�.
- Aha! Wysmarowa�em drzwi wychowawcy...
- Czym? - zainteresowa�em si�, my�l�c intensywnie, jak i przed czym go obroni�.
- Pisakiem.
- Po co?
Wzruszy� ramionami. Popatrzy�em na Pym�. Poczu�em, �e ju� mam ochot� na
papierosa. Zapali�em, a syn czeka� na moje pytania.
- No? Po co?
- Pan De Wint... Dopisa�em mu �a�...
- Ale po co?
- �eby by�o dewiant. - O�ywi� si�, nieco zdziwiony moj� ignorancj�.
- A przynajmniej wiesz, co to znaczy?
- No pewnie! Sam kaza�e� mi korzysta� ze s�ownika wyraz�w obcych!
- No tak... - Rzuci�em t�skne spojrzenie w stron� barku. - Mia�e� jaki� pow�d?
- No... Chcia�em si� upewni�, czy to znaczy to, co my�la�em.
- Chol... Nie o to pytam! Czy mia�e� pow�d, �eby tak napisa�?
- Zabiera gum� do �ucia... - mrukn��, patrz�c pod moje stopy.
- Nie wydaje ci si�, �e to za ma�o?
- Zabiera gum� tylko dziewczynkom, robi z tego du�e grudy i potem g�aszcze, kiedy
my�li, �e nikt nie widzi. Przymyka przy tym oczy i...
- Dobra! Ju� rozumiem...
- Phil? - Pyma straci�a sw�j Oskar�ycielski, Egzekutorski i Inkwizytorski Wygl�d,
wpatrywa�a si� w syna z zaskoczeniem, niedowierzaniem i strachem. Tak, strachem. - Tego
mi nie powiedzia�e�! I dyrektorowi te�!
- Zacz�liby�cie... - Strzeli� do mnie spojrzeniem, potem zerkn�� na ni� z do�u. - My�l�,
�e by�aby� zak�opotana. A dyrektor zacz��by uwa�a�, �e w naszym domu musz� si� dzia�
niez�e rzeczy, skoro dziecko ma poj�cie o dewia...
- Jasne! - Pyma przerwa�a mu wypowied�. - Wiemy ju� teraz, �e w pewnym sensie
mia�e� racj�. M�wi� to tylko do naszego u�ytku. Ale pozostaje kwestia twojej pr�by
samowolnego wymierzenia sprawiedliwo�ci...
- Poczekajcie oboje - wtr�ci�em si�. - Phil, mama przyzna�a, �e mia�e� troch� racji, i tu
si� z ni� zgadzam. Zgadzam si� r�wnie�, �e to jest satysfakcja do wewn�trznego rodzinnego
u�ytku. Absolutnie nie do afiszowania si� na zewn�trz, rozumiemy si�? - Skin�� g�ow�.
Przenios�em spojrzenie na Pym�. - Natomiast nie widz� powodu, �eby w tym kontek�cie
uwa�a� dopisanie jednej litery za nadmiern� satysfakcj�...
- Literki?! Przecie� nie o tym m�wi�. - Pyma roze�mia�a si� sztucznie. - Phil... Id� ju�
do siebie, dobrze? - Nie wytrzyma�a, chwyci�a w gar�� g�stwin� w�os�w ch�opca i
przyci�gn�a do siebie. Poca�owa�a go w czubek g�owy i popchn�a lekko. Mrugn�� do mnie i
znikn�� z ekranu. Pyma odczeka�a kilka sekund, popatrzy�a na mnie. Gdzie� poza ni�,
niewidoczny, ale wyra�nie wyczuwalny czai� si� u�miech Phila. - Owen, wiesz, co on zrobi�?
- Nawet nie pr�buj� zgadn��... Poczekaj, zrobi� sobie...
- Jeszcze nie! - zastopowa�a mnie. - Widz� po oczach, �e lepiej, �eby� jeszcze dwie
godziny poczeka�...
- OK. Odczekam, ale c� on takiego zrobi�?
- Dorwa� si� do tej cholernej kulki z zarekwirowanej dziewczynkom gumy do �ucia i
wstrzykn�� do �rodka klej z utwardzaczem. De Wint zacz�� j� �u� w zaciszu swojego
gabinetu. M�wi� dalej?
Pokr�ci�em g�ow�, utrzyma�em powag� na twarzy. Powiedzia�em:
- W tym ma�ym cz�owieku skupi�y si� i znalaz�y nowe, czasem zaskakuj�ce, najlepsze
cechy jego rodzic�w, chocia�...
- Wart jeden drugiego! Dlaczego nie zapytasz, po kim ma t� sk�onno�� do
�zaskakuj�cych� zastosowa� kleju?
- Dobrze, po mnie. A wiesz dlaczego nie zapytam, sk�d �ci�gn�� propozycj�
zastosowa�? - D�gn��em palcem ekran, staraj�c si� trafi� czubek nosa Pymy. - �Ucz si�
czyta�, synku, bo b�dzie ci g�upio, �e wszyscy czytaj� ksi��ki tatusia, a ty nie umiesz� -
sparodiowa�em znan� mi z przesz�o�ci wypowied� Pymy. - Gdyby nie czyta�...
- T�sknisz? - przerwa�a mi, sygnalizuj�c, �e dalsze moje wym�drzanie si� zupe�nie jej
nie interesuje.
Zaprzeczy�em ruchem g�owy.
- Gdzie�by tam! T�umy fanek, w�r�d nich na pewno znajdzie si� kilka z obfitymi
biustami, kt�re ch�tnie k�ad� na twoje spragnione poklasku ego, co?
- Nie przecz�.
- Spr�bowa�by�! - Si�gn�a do kieszeni, przetar�a sw�j monitor chusteczk� i z
zatroskan� min� powiedzia�a do siebie: - Trzeba b�dzie zmieni� nasz ekran, kolory wysiadaj�.
Wygl�dasz na nim, jakby� mia� worki pod oczami. Zaraz zadzwoni� do serwisu...
- T�sknisz? - przerwa�em. Te� zaprzeczy�a.
- Kiedy wracasz? I czy w og�le wracasz?
- Mo�e... Mo�e jutro. - Zgasi�em papierosa, kt�ry bez mojego udzia�u dobrn�� do
ko�ca istnienia. - O pi�tej z minutami melduj� si� na lotnisku, o sz�stej poprosz� stawia� na
st� wszystkie te proste domowe potrawy, kt�re tak lubi�: Johnny Walker, syfon...
- No to do zobaczenia. Pa!
- Pa... - powiedzia�em do srebrzystego ekranu. Zerkn��em na barek, ws�ucha�em si� w
prac� w�asnej maszynerii. Daleko jej by�o do szwajcarskiej precyzji. I - co by�o jasne nawet
dla mnie - smarowanie nie mog�o pozytywnie wp�yn�� na dzia�anie.
Mia�em jeszcze troch� czasu, wi�c podszed�em do okna. Dzie�, znajduj�cy si� ju� w
po�udniowej fazie, by� jasny, s�o�ce grza�o uprzejmie przez lekko prze�wituj�c� blaskiem
kurtyn� z cienkiej warstwy ob�ok�w. Hotel zlokalizowano poza w�a�ciw� aglomeracj�,
dotykaj�c nosem szyby i zezuj�c, mog�em zobaczy� tylko pierwsze dachy Amsterdamu.
Gdybym - nadal opieraj�c nos o szyb� - przekr�ci� g�ow� w prawo, zobaczy�bym p�ask� ��k�
z gigantycznym wybiegiem dla dzieciak�w. Mia�y ostatnie dni wakacji, wszystkie elementy
miasteczka obl�one by�y przez ma�e pstro ubrane postaci. Z�apa�em si� na tym, �e szukam
w�r�d nich Phila. Westchn��em. Jeszcze raz skontrolowa�em czas. Mia�em go niemal tyle
samo, ile przedtem.
Sprawdzi�em, czy mam w kieszeni got�wk�, i wyszed�em z pokoju. W hallu
odnalaz�em kiosk ze s�odyczami. Pogodny grubasek, kt�rego podejrzewa�em o przejadanie
ca�ej pensji w miejscu pracy, u�miechn�� si� do mnie promiennie.
- Jaka guma cieszy si� najwi�ksz� popularno�ci� u dzieciak�w? - zapyta�em.
- Bubla - odpowiedzia� natychmiast.
- Jasne. - Si�gn��em do kieszeni. - Dziesi�� kilo.
- Jasne... - powt�rzy� za mn�. Kosztowa�o go troch� wysi�ku utrzymanie na pulchnych
wargach u�miechu. Si�gn�� pod lad�, szuka� chwil� po omacku. - Mo�e by� dwana�cie? -
zapyta� odrobin� zjadliwie, st�kn�wszy, postawi� na ladzie spore pud�o. Najwyra�niej
podejrzewa� mnie o ch�� przemycenia ca�ej paki do Stan�w. Przyciskaj�c do piersi pud�o,
poda�em mu pieni�dze i wyszed�em przed hotel. Wira� w prawo i po kilku minutach dotar�em
do ��ki Szale�stwa. Tam rozejrza�em si� w poszukiwaniu odpowiedniego wsp�pracownika.
Sam si� rzuca� w oczy - gibki, szybki, zdecydowany, z ogromnym pos�uchem u reszty.
Chwyci�em go za rami�, gdy przebiega� obok. Chwyci�em mocno i natychmiast poprawi�em
uchwyt, inaczej nie mia�bym szans na utrzymanie go przez dwie sekundy w jednym miejscu.
- Cze��, rozumiesz mnie? - zapyta�em, staraj�c si� upodobni� sw�j ameryka�ski do
kontynentalnego angielskiego.
- Tak! - Pr�bowa� si� uwolni�, ale by�em na to przygotowany.
- Pos�uchaj mnie przez kilka sekund, OK? - Jakby troch� mniej si� szarpa�. - Jest
interes do zrobienia. Widzisz to? - Wskaza�em stoj�ce na �awce pud�o.
- He?!
- No to s�uchaj: zostawiam ci to pud�o, a zr�b tak, �ebym za godzin� mia� ca�� t� gum�
prze�ut�. Jasne? Rozdaj j� albo �uj sam, jak wolisz, byleby� odda� te dwana�cie kilo
prze�ute... - Poda�em mu hotelow� wizyt�wk�. - Przyjd� z kolegami, bo b�dzie na was
czeka�o cztery razy wi�cej, do w�asnego u�ytku. Zgoda?
- Ta!
Szarpn�� si� jeszcze raz, nieznacznie os�abi�em chwyt, to wystarczy�o - chwyci� pud�o
i przera�liwie gwi�d��c czy piszcz�c, run�� w t�um z lekka zaniepokojonych moj� obecno�ci�
koleg�w. Rzuci� w biegu kilka polece�, a gdy odwr�ci�em si� i, chichocz�c do siebie,
ruszy�em z powrotem do hotelu, zza plec�w dobieg� mnie odg�os dartego w po�piechu
kartonu i ponaglenia tych, co nieco dalej od pud�a stali.
W pokoju natychmiast podszed�em do okna i przyjrza�em si�, jak realizuj� zlecenie;
je�li oczekiwa�em, �e b�d� stali nieruchomo i pracowicie �uli, to musia�em by� sko�czonym
os�em - wykonywanie zam�wienia odbywa�o si� bez najmniejszego uszczerbku dla zabawy.
Po prostu: co jaki� czas kto� wynurza� si� ze skot�owanego tabunu, podbiega� do pud�a,
wrzuca� co� do �rodka i natychmiast pakowa� sobie do ust otrzyman� od mojego wsp�lnika
�wie�� porcj� gumy.
Zrobi�em sobie lekkie przed�niadanie i, s�cz�c je, obserwowa�em plac zabaw. Sygna�
telefonu dopad� mnie, gdy ju� ko�czy�em. Nie mia� kto do mnie dzwoni�, wi�c zastanawia�em
si� chwil�, a powinienem by� d�ugo. Zaoszcz�dzi�bym sobie k�opot�w. Ale wtedy jeszcze
tego nie wiedzia�em.
- Telefon! ��czy� bez wizji - poleci�em.
- Owen? - Us�ysza�em. W g�osie rozm�wczyni pobrzmiewa�y leciutkie nutki
poufa�o�ci, chyba mia�a prawo m�wi� mi na �ty�, ale mimo dobrej do niedawna pami�ci nie
potrafi�em po dw�ch sylabach okre�li� rozm�wcy. - Owen, to ty?
Kiedy kto� dzwoni do mnie i pyta, czy to ja, zawsze patrz� w lustro albo na swoje
stopy - znam je do�� dobrze, potrafi� zidentyfikowa� siebie nawet po butach, nie ok�ami�
mnie. M�j rozm�wca si� nie pomyli� - to by�em ja. Niezbyt odleg�y od swej zwyczajowo
dobrej formy, Owen Yeates. Powstrzyma�em si� od chrz�kni�cia.
- To ja. - Szuka�em w umy�le formy po�redniej, co� mi�dzy �pani�, �panno� i
�kole�anko�, ale ameryka�ski nie przewidywa� takich niuans�w. - Ja, rzecz jasna.
Przepraszam, �e bez wizji, ale wypad�em spod prysznica, a wiem, �e taki widok... - W
wypr�bowany spos�b zawiesi�em g�os, licz�c, �e rozm�wca przychylnie zinterpretuje pauz�.
- Nie pozna�e�... - powiedzia�a. Nie usi�owa�a ukry� rozczarowania, wr�cz przeciwnie,
podkre�li�a je. Zesztywnia�em. - Moffy Okune. - Da�a mi chwil� do zastanowienia si�, ale nie
by�a to d�uga chwila. - Czy to nie budzi w tobie jakiego� echa?
- Moffy?! - j�kn��em, zdaj�c sobie spraw�, �e w tym pytaniu zawiera si� niepewno�� i
profesjonalny obronny odruch, kt�ry nie pozwala� mnie rozszyfrowa�, oraz odleg�e echo,
podsuwaj�ce jaki� mglisty obraz...
Jaki� mglisty obraz... Jaki� mglisty...
- Owe-en... - Przeci�gn�a sylab� jakby pob�a�liwie, mo�e poufale i jeszcze jako�,
jakby karci�a niepoprawnego dzieciaka. - Nie pozna�e�... Hfy-fy-chy...! � Parskn�a przez nos.
Ol�ni�o mnie. - Moffy Okune! Naprawd� nic ci to nie m�wi? Owe-e-en... - Do�o�y�a kilka
funt�w niedowierzania.
- Dziwisz si�? - Poniewa� wiedzia�em ju�, z kim m�wi�, mog�em sobie pozwoli� na
pewn� nonszalancj�. Jaki� wytrawny szuler zgrabnie przetasowa� karty tak, �e nie wiadomo,
kiedy atuty znalaz�y si� w moim r�ku. Podskoczy�em do barku i szepn��em do�: -
Moondriver, ale szybko... - i do mikrofonu g�o�no: - Moffy?! To ci niespodzianka... -
Postara�em si�, �eby m�j g�os nasi�k� by� wszystkimi odcieniami zaskoczenia, rado�ci i
innych r�wnie dalekich od prawdy uczu�.
- Wiesz co? Przeczyta�am, �e w naszym mie�cie bawi na kolejnym kongresie
zwariowanych fan�w SF czy te� zwarian�w niejaki Owen Yeates... Zmusi�am sw�j komp do
pracy, a wynik przeszed� moje oczekiwania. Okaza�o si�, �e to ty.
M�wi�a wolno. Nie wnika�em, czy robi�a to umy�lnie, grunt, �e mia�em czas na
obmy�lenie jakiej� sensownej odpowiedzi.
Wyci�gn��em d�o� w kierunku barku. Zawiod�a mnie dzisiaj pami��, ale palce jednak
pewnie chwyci�y oszronion� szklaneczk�. Potrzebnych mi by�o kilka rzeczy, kt�re wprawia�y
mnie zazwyczaj w tak zwan� pewno��: kierownica bastaada, kolba biffaxa, klawiatura
olivetti, butelka...
Ale musia�em wykorzysta� tylko to, co mia�em pod r�k� - drink. D�ugi �yk. Niby
erzac, ale zawsze...
- R-r-rany... i to boskie-e... - wykrztusi�em, staraj�c si�, �eby zabrzmia�o to, jakbym
zatchn�� si� z rado�ci. - Musia�em przelecie� p� �wiata...
- Ta wasza ameryka�ska megalomania! - zachichota�a. Dopiero teraz pozna�em j�
naprawd�. - Przecie� gdyby Europa was nie odkry�a, by�by� jakim� india�skim... No, nie
wiem, mo�e szamanem?
- Dlaczego �mo�e�? Na pewno by�bym jakim� takim obibokiem...
- Ho, ho, ho! Chcesz, �ebym zaprzeczy�a? - Roze�mia�a si� na tyle kusz�co, �e omal
nie w��czy�em wizji. Co� poza moj� �wiadomo�ci�, co� steruj�cego mi�niami grzbietu czy
�opatek wykaza�o si� niespodziewan� aktywno�ci�, przemkn�a tamt�dy fala proroczych
ciarek. - Przesta�... Czyta�am o tobie, o twoich wyczynach, przeczyta�am dwie powie�ci.
- Wysz�y trzy... - zaoponowa�em.
Chwil� trwa�a cisza. Najpierw si� ucieszy�em. Mo�e to i g�upie, ale �wiadomo��, �e
zbi�em z tropu dziewczyn�, kt�ra kiedy� skosi�a moje uczucia jak najprostsza r�czna kosiarka
traw�... Dziewczyn�? Musia�a mie�...
- Pos�uchaj...
Standardowa od�ywka uruchamiaj�ca wszystkie m�skie moce umys�owe i fizyczne,
wyrzucaj�ca normalnego faceta, nawet je�li jest detektywem, z kapci i fotela. Co jest, co jest,
do cholery, w tym zestawie trzech sylab? Zdr�twia�em. Poczu�em, i� nie do��, �e pos�ucham,
ale... Broni�c si� przed wszechogarniaj�c� panik�, przepyta�em b�yskawicznie organizm ze
znajomo�ci poszczeg�lnych adres�w, najbardziej ciekaw by�em tych fragment�w cia�a, kt�re
odznacza�y si� szczeg�ln� odporno�ci� na mi�kkie, g�wno - nie mi�kkie, ale wywo�uj�ce
mi�kkie echo, d�wi�ki pierwszej mi�o�ci. Pierwszej... Wci�o mnie. Wyr�ba�o. Wy...
- Owen... Ja... mam dla ciebie spraw�...
Zd��y�em si�gn�� do papiero�nicy. Upi�em �yk z podanej szklanki, opancerzy�em si�.
Te� mi - pierwsza mi�o��! Kto si� tym przejmuje? Mo�e dzieci. No, dzieci powinny - tatu�,
mamusia, kaszka, ko�derka, tfu... Dopi�em moondrivera. Poczu�em, jak sztywny, uczciwy w
swej trwa�o�ci pancerz oblewa moje cia�o. Chrz�kn��em. P� sekundy p�niej zda�em sobie
spraw�, �e chrz�kni�cie zabrzmia�o pytaj�co i zach�caj�co.
- M�j znajomy... dobry znajomy... ma k�opoty. Przywo�a�em na pomoc wszystkie
mo�liwe zasoby wyobrazi�em sobie Moffy, nisk�, p�ask�, pomarszczon�. Przypomnia�em
sobie, �e mia�a na prawym obojczyku blizn� po upadku z rovera-B, wyobrazi�em sobie, �e
blizna z obojczyka przesz�a na twarz, pier� i plecy. R�owa, poci�ta zgrubieniami i fa�dami.
Koszmar. Okaza�o si�, �e mam w sobie wi�cej tolerancji ni� s�dzi�em. Wci�� tylko czeka�em
na dreszcz obrzydzenia. I nie mog�em si� doczeka�.
- Owen!!! S�yszysz mnie czynie?
- Tak. Ale... Moffy, ja tu jestem go�ciem. Wiesz, to zupe�nie inaczej wygl�da...
- Stop! - przerwa�a mi. - Co� jest nie w porz�dku: podobno niez�y detektyw, to raz.
�wietny, jak mi t�umacz�, pisarz, to dwa. I na dodatek m�j znajomy... Czy to mo�liwe, �eby�
tak po prostu mnie zbywa�...?
- Do��! - Z rozpacz� zerkn��em w stron� pustej szklanki. Debilny europejski komp!
Dlaczego nie serwuje powt�rki?! Debil, bez krzty wyczucia, bez odrobiny lito�ci, bez
miliczego� tam... mo�e intuicji? Mo�e, cholera, kobiecej, kt�r� przypisywali mu w reklamach
wszyscy ameryka�scy producenci. - Zacznij od informacji.
- Wszystko ci ju� powiedzia�am. Mojemu znajomemu... W��cz wizj�! - Odczeka�a
chwil�, ale sp�ywa� jeszcze po mnie pancerz mieszanki spirytusu ze �wie�ym mleczkiem
kokosowym. - No to nie. Bardzo ci� prosz�, zajmij si� moim znajomym, ma problemy z tak
zwanym �wiatem przest�pczym, zapewniam ci�, �e jest niewinny. Ale zanim wyja�ni ci, co i
jak...
- Tak, tak, tak! Ja to wszystko wiem, ale zrozum: jak jestem u siebie, jak mam swoje...
Nie, bzdury plot�... Ale jestem w Holandii, nie znam kraju, nie zapozna�em si� z przepisami,
nie mam przy sobie broni. Nawet nie wiem, jak si� tu wypo�ycza samoch�d. Czy to nie s�
argumenty?
Jaka� sympatyczna, przychylnie nastawiona do reszty mojej osoby cz�stka umys�u
podsun�a mi wspomnienie, w kt�rym Moffy wybra�a nie mnie, a jakiego� pewniaka.
Odzyska�em odrobin� twardo�ci:
- Zrozum: mog� pom�c tyle, co boy hotelowy. Nic wi�cej, nic mniej. Mog�...
- W�a�nie. Owen... - Teraz wywo�a�a mnie tak, jakby ogl�da�a si�, czy kto� nie
pods�uchuje naszej rozmowy. - Jak si� uprzesz, to zrobisz, jak chcesz...
Bez pomocy kompa przypomnia�em sobie znaczenie s�owa �gentleman�. Zwar�em si�.
Wci�gn��em w siebie powietrze z ca�ego pokoju.
- Got�w - zameldowa�em. - Oboje wiemy, �e to g�upota. Ale skoro to wiemy...
Wzruszy�em ramionami, bardziej dla siebie, w ko�cu wizja ci�gle nie zosta�a
w��czona.
- Bo�e, ju� my�la�am, �e gdzie� zgubi�e� swoj�... czu�o��...
Zrozumia�em, �e zaczynaj� ju� lecie� teksty o tre�ci w najlepszym przypadku
dzi�kczynnej, bez wyra�nego zwi�zku z rzeczywisto�ci�.
- Nie mylisz si�, Moffy. �atwiej mi wyliczy�, czego nie zgubi�em. - Podszed�em do
okna i rzuci�em spojrzenie na ��k�. Dzieciaki oderwa�y si� od zabawy i podbiega�y do
pilnuj�cego pud�a ch�opaka. Przypomina�o to bardzo wyra�nie r�j pszcz�ek wytrwale
zbieraj�cych i sk�adaj�cych do s�oiczka smaczny miodek. - Jak si� nazywa ten tw�j znajomy?
- Mo�e lepiej nic nie m�wi� przez telefon? Wyszczerzy�em zaci�ni�te z�by w
kierunku sufitu, wypisa�em na nim oczyma kilka niecenzuralnych s��w.
- Zgoda, nic nie m�w. Kiedy b�dzie m�g� si� zobaczy� ze mn�?
- Za chwil�. Czeka ju� na dole.
- To �wietnie. Daj mu zna�, �eby wpad� do mojego pokoju. Czekam na niego.
- Dzi�kuj� ci bardzo. - Zawiesi�a g�os, a ja nabra�em przekonania, �e teraz z
ciekawo�ci albo banalnie pojmowanej wdzi�czno�ci zada kilka pyta�, �ebym m�g� si� popisa�
osi�gni�ciami �yciowymi - �ona, dzieci, praca, sukcesy i tak dalej. Moffy mile mnie
zaskoczy�a, m�wi�c: - No c�, dzi�kuj� ci bardzo. I przepraszam, �e zak��cam pobyt.
- Przesta�. Inaczej zaczn� s�dzi�, �e rzeczywi�cie robi� co� ogromnie trudnego.
Tymczasem nie powinni�cie spodziewa� si� z mojej strony ogromnego wysi�ku. Jutro wracam
do siebie.
- Aha... No to do zobaczenia? - Odczeka�a i doda�a: - Wiem, �e powinnam zaprosi� ci�
gdzie�...
- My�l�, �e nie - przerwa�em szybko. Przysz�o mi to o tyle �atwo, �e od dwu minut
czeka�em na te s�owa. - Przecie� nie b�dziemy sobie wyja�nia� jakich� zasz�o�ci sprzed
kilkunastu lat.
- Pewnie masz racj� - powiedzia�a z wyra�n� ulg� w g�osie. Nie mniej wyra�ne by�o
sprzeczne z ulg� rozczarowanie. W�a�nie w tym momencie przysi�g�em sobie za nic w
�wiecie nie spotyka� si� z Moffy. Mog� bez trudu... kiedy� mog�em... pociesza� cudze �ony,
pod warunkiem, �e mia�y siedemna�cie do dwudziestu czterech lat i nie zd��y�y jeszcze wyj��
za m��. Nie spodziewa�em si� dobrych wynik�w po rozmowie z pierwsz�, naiwn�, majow�,
dzia�aj�c� jak szampan na czczo mi�o�ci�. - No to... Jeszcze raz do widzenia.
- Cze��.
Jak na gentlemana przysta�o poczeka�em, a� Moffy si� roz��czy, i dopiero potem
zrecenzowa�em w kilku s�owach siebie, swoje zachowanie i wynik rozmowy. Komp
zaaprobowa� podsumowanie cisz�. Westchn��em. Na skwerze zbi�rka zu�ytej gumy do �ucia
dobiega�a ko�ca - m�j po�rednik macha� r�kami i co� wrzeszcza�. Jaka� ma�a figurka, pewnie
przywi�zana do swojej z�utej kulki gumy niech�tnie, ponaglana przez inne, r�wnie ma�e
postaci, podesz�a do pude�ka i z wyra�nym oci�ganiem wrzuci�a do� co�. Drzwi
wyrecytowa�y swoj� czterotonow� kaskad� d�wi�k�w.
- Otworzy�!
Zanim zd��y�em odbi� si� plecami od przyokiennej �ciany i ruszy� w stron� wej�cia,
przez pr�g wpad� znajomy Moffy, histerycznie rozejrza� si� po pokoju, a widz�c mnie, na
chwil� zamar�. Wyra�nie por�wnywa� m�j wygl�d z opisem, jaki da�a mu Moffy. S�dzi�em,
�e b�d� to rzeczy nieprzystaj�ce do siebie, ale odebra� mi t� nadziej�. Zrobi� dwa kroki w
moim kierunku, ustawiaj�c cia�o bokiem, jakby chcia� mnie omin�� albo jakby nie chcia�
straci� spod kontroli �azienki. Przystan�� i jeszcze raz si� rozejrza�. Ja te� mu si� przyjrza�em.
Mia� dziwn� budow� - wszystko w nim by�o p�askie i ostre; na wprost wygl�da� niemal
normalnie, ale wystarczy� lekki profil, �eby zacz�� wygl�da� na pierwszego cz�owieka,
kt�remu uda�o si� prze�y� mimo wyra�nej dwuwymiarowo�ci - tak by� chudy i p�aski.
M�g�bym go wrzuci� do czyjego� mieszkania przez szczelin� w drzwiach. Gdyby nie mia�
ko�ci, m�g�bym go te� zrolowa� i wsun�� do futera�u parasola. Z�o�ony w kostk� nie zaj��by
wi�cej miejsca ni� list samob�jcy-analfabety. Do tego mia� twarz hodowcy chart�w
wy�cigowych. W�skie czarne oczka �migaj�ce po wszystkim i niepozostawiaj�ce po sobie
�ladu na sprz�tach. Przysun�� si� do mnie jeszcze bardziej i wysun�� cienk� jak �apka szczura
d�o�. U�cisk by� nadspodziewanie mocny, cho� mia�em wra�enie, �e wsun��em swoje palce
mi�dzy klawisze rozsypuj�cego si� fortepianu.
- Jestem Leffie van Gorren - powiedzia�.
Spodziewa�em si� pisku, szelestu, skrzeku, mia� jednak do�� sympatyczny g��boki i
bardzo niepasuj�cy do postury baryton. Mo�e by� kiedy� j�drnym, tr�jwymiarowym facetem,
zosta� mu jednak tylko g�os.
- Owen Yeates. - Wskaza�em drug� d�oni� fotel. Usiedli�my, wyci�gn��em w jego
stron� paczk� golden gate��w. Mrukn�� co� z dezaprobat� i wyj�� z jakiej� skrytki pod
�ebrami papiero�nic�. W zadziwiaj�cy spos�b nie wystawa�a z ubrania, a przecie� by�a
grubo�ci niemal jego w�asnej klatki piersiowej. - Rozmawia�em, jak si� pan domy�li�, z
Moffy. Obieca�em pogada� z panem, ale przyznaj�, �e nie wiem, jak m�g�bym pom�c...
Zapali�em, a on zamiast rozwia� moje w�tpliwo�ci, popatrzy� na co� za moimi plecami,
r�wnie� szybko zapali� i dopiero po dw�ch sztachach westchn�� i powiedzia�:
- Ja te� nie bardzo wiem, czego od pana oczekuj�. Nigdy nie by�em tropiony.
Umilk� jakby zadowolony z tego - stylistycznie przecie� nie najlepszego - zdania.
Zerkn��em na barek, ale wyra�nie radzi� mi odczeka� jeszcze chwil�.
- Je�li jest pan �cigany, to prze�ladowca ju� wie, �e pan tu jest. �eby pana skutecznie
chroni�, powinienem wiedzie� troch� wi�cej o przyczynie tego po�cigu i o osobie czy
osobach, kt�re si� tym zajmuj�.
- Tak, wiem - zgodzi� si� bez entuzjazmu. - Nie wiem, ile os�b zajmuje si� po�cigiem.
Wiem, kto go zleci�...
- A dlaczego w og�le powsta� taki problem??
- Hm... Wpad�em... Wpad�em na trop pewnego dokumentu, kt�ry mo�e zmieni�
zdanie og�u o pewnej osobie. Osoba ta wprawdzie nie �yje od ponad stu lat, ale jej potomek
nie chce, by dosz�o do ujawnienia tego dokumentu. I dlatego.
- A pan chce go ujawni�?
- Nie musz�. Stara�em si� wyt�umaczy� tej osobie, temu potomkowi, �e nie zale�y mi
na zmianie opinii o jej prapradziadku. Ale gdybym opublikowa� ten dokument, zarobi�bym na
tym nie�le. - Zaci�gn�� si� od niechcenia i popatrzy� mi w oczy. - Kiedy patrzy pan na mnie,
pojawia si� w pana oczach wyra�nie wypisane s�owo �szanta��. Nie dziwi� si�, bo tak to i
wygl�da. Ale to nie ja zaproponowa�em sprzeda� tej rewelacji, tylko ta... ta osoba
zadeklarowa�a ch�� wykupienia ode mnie dokumentu. Tylko �e zanim namy�li�em si� i da�em
odpowied�, nas�a�a na mnie jakich� swoich... - wzruszy� ramionami - albo wynaj�tych zbir�w.
- Domy�lam si�, �e by� pan czujny?
- Kiedy otrzyma�em propozycj�, natychmiast zrozumia�em, �e je�li nawet si� na ni�
zgodz�, to wcale nie b�d� przez to bezpieczniejszy. Rozumuj�c jak osoba wykupuj�ca
dokument, mia�bym stale w�tpliwo�ci, czy nie wyp�ynie za jaki� czas potwierdzona
notarialnie kopia, prawda?
Skin��em i spojrzeniem zapyta�em barek o dalsze post�powanie. Przenios�em
spojrzenie na Leffiego.
- Akurat kiedy doszed�em do wniosku, �e ta transakcja nic mi nie daje, ona dosz�a... ta
osoba, mam na my�li, do tego samego wniosku. Mo�e troch� pr�dzej, bo pojawili si� ju� ci
faceci.
- Nic panu nie daje... - powt�rzy�em w zamy�leniu. - Pr�cz pieni�dzy, rzecz jasna. O
jakiej kwocie by�a mowa?
Leffie van Gorren zerkn�� na mnie spod oka. Czarne szczurze oczka, w�a�ciwie jedno,
bo m�j rozm�wca stale usi�owa� mie� na oku ca�y pok�j i mnie jednocze�nie, macn�y mnie i
wycelowa�y z powrotem w blat sto�u.
- Zastanawiam si�... - przerwa� i wyrzuci� innym tonem: - Pan si� nie pali si� do tej
roboty!
- Zazwyczaj odpowiadam w takim wypadku, �e detektyw jest jak lekarz: powinien
robi� swoje niezale�nie od ochoty. Nie zawsze moi klienci maj� niepokalane dusze, nie
zawsze ich sprawy mnie interesuj�, a czasem nawet ich racje s� sprzeczne z racjami
spo�ecznymi. A mimo to pomagam z�odziejowi, na kt�rego koledzy wydali wyrok �mierci.
Pomagam a� do chwili, kiedy mog� go bezpiecznie wpakowa� za kratki.
- Tak to pan zinterpretowa�?
- Nie, to by� przyk�ad. Pewnie niezr�czny, przepraszam.
- Nic jej nie ukrad�em...
- Jej? Tej osobie, tak mam to rozumie�?
- I ona, i osoba. �ciga mnie kobieta, to mog� powiedzie�. To znaczy, ona wynaj�a
pacho�k�w. - Zaci�gn�� si� g��boko i, wypuszczaj�c dym nosem, zaci�gn�� si� jeszcze raz. -
Sam nie wiem...
Zgasi� energicznie papierosa, jakby chcia� wsta� i wyj��. Pewnie trzeba by�o w tym
momencie poczeka� i nie odzywa� si�, ale nie, musia�em otworzy� g�b� i gada�!
- S� dwa wyj�cia: idzie pan na policj� i, powiedziawszy im tyle, co i mnie, ��da pan
ochrony. Dadz� j�, to pewne. I po k�opocie. Albo, je�eli mam co� wi�cej panu poradzi�,
opowie mi pan nieco szczeg�owiej o tym konflikcie. Nie potrafi�, jak to si� dzieje w
s�owia�skich bajkach, p�j��, sam nie wiem gdzie, przynie��, nie wiem co... Jestem...
Cztery sympatyczne d�wi�ki dzwonka zaperli�y si� w przestrzeni pokoju. Leme w
sekund� znalaz� si� w �azience, przymkn�� drzwi. Chyba co� matowo b�ysn�o w jego p�askiej
�apce.
- Kto tam?
- Panie Yeates! Mam dla pana t� gum�!
Podszed�em do �azienki i pokiwa�em uspokajaj�co d�oni�. Otworzy�em.
Podwykonawca mojego planu wni�s� z koleg� pud�o. Brakowa�o w nim wierzchu.
Wype�nione by�o setkami ma�ych r�nie uformowanych grudek gumy. Niekt�re zachowa�y
odciski ostatnich pospiesznych uk�sze� niewielkich zdrowych szcz�k.
- OK. - Odebra�em pud�o, odstawi�em na st� i wyj��em z kieszeni pieni�dze. - Zej�� z
wami czy sami kupicie?
- Sami.
- Prosz�. - Odliczy�em dwudziestk�. - Wystarczy? Nie jeste�cie poszkodowani?
- Nie. - Banknoty zachrz�ci�y w ma�ej pi�stce. - Mam to jako� specjalnie podzieli�?
- My�l�, �e jedna czwarta powinna by� twoja, a reszt� powinni przej�� wykonawcy.
- OK. Do widzenia.
Dotkn�� wskazuj�cym palcem skroni, drugi kiwn�� �ebkiem i wyskoczyli na korytarz.
Zamkn��em za nimi drzwi. Leffie wysun�� si� z �azienki. Mia� puste d�onie. W�o�y�em pud�o
do kasety transportowej, w��czy�em mikrofon:
- Komp... Prosz� wys�a� t� paczk�. Adresat: De Wint, imi� nieznane. Szko�a imienia J.
F. Kennedy�ego, reszt� danych adresowych prosz� wyszuka� na koszt nadawcy.
Aha! Stany Zjednoczone Ameryki. Nadawc� zakodowa� tylko do wiadomo�ci poczty.
Przesy�ka pilna, wra�liwa na temperatur�. Koniec zlecenia.
Wr�ci�em do stolika i usiad�em. Leffie sta� nieruchomo.
- Przysz�o mi do g�owy jeszcze jedno wyj�cie - powiedzia�em. - Kompromisowe.
Prywatna ochrona. - Nacisn��em na fotel plecami. Ten odczeka� chwil� i ugi�� si� pod
naciskiem. Popatrzy�em na van Gorrena. - Zachowa pan swoj� tajemnic�, ale straci pieni�dze.
- A tam! - Zerkn�� na drzwi, musia� si� nie�le ba�. - Dobrze. Tak b�dzie najlepiej.
Mo�e pan kogo� poleci�?
- Tak. Znam tu jednego faceta, �wietny fachowiec. Bierze pan?
Skin�� potakuj�co.
- Komp! Trzy-dwa-siedem siedem-zero jeden-osiem zero! Z panem Hoxholtem.
Larry odezwa� si� po drugim sygnale. Nie w��cza�em wizji.
- Cze��. Tu Owen. Pos�uchaj: bierzesz zlecenie na dyskretn� ochron�? M�wi�c
�dyskretn��, mam na my�li dyskretn� i bez wtajemniczania ciebie w istot� zagadnienia.
- Tak. A co? Wreszcie kto� uwa�nie przeczyta� twoj� ksi��k�? Masz pietra?
- Howgh. Przy�lij dwie osoby do mojego pokoju. Ile to potrwa?
- Poczekaj... - Larry najwidoczniej odsun�� si� od mikrofonu i zawo�a� do kogo�: - Kto
jest najbli�ej dziewi�tej dzielnicy...? Aha! Dobrze, niech startuj�... Nie, dw�jka... Dobrze.
Hej? Jeste� tam jeszcze? Za pi�� do dziesi�ciu minut zamelduj� si� u ciebie Loy Denning i
Gosta Lastens. Wystarczy?
- Wystarczy - powiedzia�em, mimo �e widzia�em, jak Leffie kr�ci z pewn�
dezaprobat� g�ow�. - Dzi�kuj�. Cze��.
Podszed�em do barku.
- Napije si� pan czego�? Z �yczeniami powodzenia.
- Cristal Pa�ace, je�li mo�na.
- Komp: Cristal Pa�ace - poleci�em. Sobie wla�em na dno szklanki wod� i
rozcie�czy�em j� szkock�. - Prosz�...
Leffie podszed� do barku i wyj�� sw�j podejrzanie przezroczysty cocktail. Wygl�da�o
mi to na spirytus z w�dk� albo odwrotnie. Usiedli�my w fotelach, szukaj�c tematu do
rozmowy. Delikatnie, metod� niemal�e podsi�kow� zasili�em organizm ma�� dawk� s�abego
leku. Popatrzy�em na van Gorrena - siedzia� ponury, zdeterminowany, grza� w d�oniach sw�j
drink i nie zamierza�, mimo �e si� ba�, podzieli� si� ze mn� szersz� informacj� o swoich
l�kach. Ta desperacja, chocia� motywy mog�a mie� trywialne, wzbudzi�a m�j leciutki
szacuneczek. Mo�e przyczyn� by� wygasaj�cy kac, ale - musia�em to przyzna� - Leffie van
Gorren nie by� mi niemi�y. Zreszt�, ludzie, kt�rzy maj� k�opoty wi�ksze od naszych, niemal
zawsze wzbudzaj� w�a�nie co� na kszta�t sympatii na pod�o�u w�tpliwej jako�ci egoizmu.
Milczeli�my trzy minuty. Leffie w tym czasie raz umoczy� wargi w swojej cieczy, dwa
razy westchn��: raz g��boko i raz cichutko. Komp odezwa� si�, melduj�c, �e paczka do Jamesa
De Winta wystartowa�a i �e za sze�� godzin wyl�duje u adresata.
- M�j syn ma k�opoty z powodu belfra, kt�ry rekwiruje dzieciakom gum�, a potem
u�ywa jej w charakterze nieszczotki, takiego manualizatora - wyja�ni�em. - Za�atwi�em mu
tutaj dziesi�� kilo gumy, �eby odczepi� si� od maluch�w.
Leffie skin�� mechanicznie, niby pochwala� m�j uczynek, ale raczej nie s�ucha� albo
nie dotar�o do�, co m�wi�em. Rozejrza�em si� po pokoju w poszukiwaniu tematu i gdy
nabra�em ju� pewno�ci, �e administracja hotelu nie �wiadczy w tym zakresie us�ug, odezwa�y
si� drzwi. Van Gorren podskoczy�. Uspokoi�em go ruchem r�ki.
- Kto tam?
- Lastens i Denning z biura Hoxholta - energicznie zameldowa� g�o�nik. Leffie mimo
moich uspokajaj�cych gest�w wsta� i wsun�� si� do �azienki. Powstrzyma�em si� od
wzruszenia ramionami. - Komp! Otworzy� drzwi! - poleci�em, wstaj�c i id�c w kierunku
otwieraj�cego si� prze�witu na korytarz. Pierwsza wesz�a przysadzista, pulchna brunetka w
cienkim kwiecistym kombinezonie, zdecydowanie zbyt lekkim jak na t� por� roku, zaraz za
ni� wszed� wy�szy od niej o g�ow� kr�tko ostrzy�ony facet. Mia� przewieszon� przez rami�
torb�, a ze sposobu jej trzymania s�dz�c, musia� do niej zapakowa� przydaj�cy mu pewno�ci
siebie arsena�. Brunetka energicznie dopad�a mojej d�oni i potrz�sn�a ni�, m�wi�c:
- Gosta Lastens. A to Loy Denning. - Sk�d� spomi�dzy fa�d wyszarpn�a licencj� i na
trzy sekundy przystawi�a mi j� do nosa. - Czy to pan...?
- Nie, ja jestem tylko konsultantem. - U�cisn��em d�o� Denninga i wskaza�em
wysuwaj�cego si� z �azienki van Gorrena: - Pan van Gorren ma powody, by s�dzi�, �e komu�
zale�y, i tak dalej...
Loy Denning skin�� na powitanie, brunetka u�cisn�a pa�ce Leffiego i straci�a
zainteresowanie dla mojej osoby. Dyskretnie si� usun��em.
Van Gorren powiedzia� co� po flamandzku czy holendersku. Denning znowu skin��
g�ow�, Gosta sapn�a i zada�a jedno pytanie; wys�uchawszy kr�tkiej odpowiedzi,
mechanicznie u�miechn�a si� do mnie.
- To wszystko, prawda?
- Tak, oczywi�cie.
Jej towarzysz bez po�egnania wysun�� si� na korytarz, Gosta odczeka�a dwie sekundy
i, nie s�ysz�c strza��w, wyjrza�a sama, a potem wygarn�a van Gorrena z pokoju. Na do
widzenia rzuci� mi przepraszaj�ce spojrzenie, odpowiedzia�em u�miechem �Nic si� nie sta�o�.
Usiad�em w fotelu, gdy tylko drzwi dyskretnie szcz�kn�y elektromagnetycznym zamkiem, i
ziewn��em pot�nie. Do spotkania z Brandstaetaerem mia�em jeszcze godzin�, zastanawia�em
si�, czy po�owy z tego czasu nie sp�dzi� na drzemce, ale w ko�cu zdecydowa�em, �e lekkie
niewyspanie zachowam sobie do wieczora. Sprawdzi�em w �azience sw�j wygl�d i
stwierdzi�em, �e s� chwile, kiedy �wiat by�by pi�kniejszy bez luster. Wyszarpn��em z parnika
grub� rozgrzan� serwetk� i potrzyma�em j� na twarzy kilkadziesi�t sekund. Przez ten czas
wanna wype�ni�a si� lodowat� wod�, w kt�rej dla odmiany nurkowa�em tak d�ugo, a� z lustra
spojrza�a na mnie twarz, kt�rej nie mo�na ju� by�o zbyt wiele zarzuci�.
I nic ju� nie mo�na by�o w niej poprawi�.
- Komp... Telefony do mnie kieruj na biuro Rima grandstaetaera. - Wyci�gn��em r�k�
do stylizowanej klamki i zawaha�em si�. - A gdyby... Hm, gdyby zjawi� si� Leffie van Gorren,
wpu�� go do pokoju.
By� to jeden z moich g�upszych pomys��w, wytw�r wyobra�ni totalnego asekuranta. I
bez sensu. Poniewa� Leffie nie zjawi� si� pod tymi drzwiami, nie da�em kompowi szans na
spe�nienie dobrego uczynku.
* * *
Mimo intensywnej terapii apetyt nie zd��y� dotrze� na czas; przystawki poch�ania�em
oszcz�dnie, z ch�ci� wych�epta�em zup� z por�w, ale w�gorzem z jarzynami zaj�a si� ju�
ca�a moja si�a woli. Nie przeci��a�em jej deserem. Z przyjemno�ci� natomiast
zainteresowa�em si� pierwszym nieholenderskim daniem - kaw�. Brandstaetaer, jak na
cz�owieka biznesu przysta�o, nie pierwszy raz jedz�c obiad z klientem, nie psu� atmosfery
rozmowami o interesach. Zdo�ali�my ustali�, �e najcenniejsz� inicjatyw� organizator�w
konwentu by� �wiatowy festiwal piwa, a zaraz po nim przegl�d archiwalnych film�w z
prze�omu XX i XXI wieku. Reszt�, poza kontaktami osobistymi, mo�na by�o sobie darowa�.
Nie doda�em, �e zw�aszcza nudne by�o rozdanie nagr�d za najlepsze powie�ci, poniewa� na
li�cie tych�e zabrak�o tytu��w sygnowanych moim nazwiskiem. Rim znacznie poprawi� m�j
humor, zawieraj�c kontrakt tylko ze zdobywc� drugiego miejsca i ze mn�. Pozostali
zwyci�zcy pocieszali si� widokiem otrzymanych nagr�d - przemy�lnie spl�tanych glut�w z
nierdzewnej stali z nanizanymi na nie kamykami z ksi�ycowego gruzu.
- Anglicy na z�o�� nie b�d� czyta� ksi��ki wydanej po ameryka�sku - powiedzia�
Brandstaetaer, wycieraj�c usta serwetk�. - Nigdy wam nie wybacz� tej j�zykowej schizmy.
Powiadaj�, �e m�wicie po �ameryko�sku�. Dlatego przek�ad na wyspiarski jest konieczny, bo
cokolwiek by o nich m�wi�, wci�� jednak maj� du�y wp�yw na mod�. Ich rynek b�dzie
pierwszy, dwa tygodnie p�niej ruszymy z wersjami francusk� i niemieck�. Germanie wci��
nie mog� si� pozby� kompleksu kulturalnego, ale te� nikt im w tym nie pomaga, i dlatego
kupi� t� ksi��k� chocia�by po to, �eby Angole i France nie musieli im m�wi�, co si� aktualnie
czyta. - Popatrzy� na mnie i u�miechn�� si� lekko. - Nie otrz�sa si� pan z obrzydzeniem,
s�ysz�c te taktyczne dywagacje?
- Sk�d�e! Mog� mie� pretensje tylko do siebie, �e nie napisa�em powie�ci, na kt�r�
ca�y �wiat rzuci�by si�, szczerz�c z podniecenia z�by. A skoro tak nie jest... - Wzruszy�em
ramionami.
- Ho, hooo...! - Rim precyzyjnym ruchem zwil�y� wewn�trzne �cianki kieliszka
koniakiem i upi� troch�. - Dzisiejszy �wiat... - westchn��. - Rozpieszczany rozrywk�, staraj�cy
si� za wszelk� cen� utrafi� w upodobania mo�liwie du�ej rzeszy odbiorc�w albo
wymodelowa� odpowiednie gusta... - Pokr�ci� g�ow�. - Siedemdziesi�t lat temu wystarczy�o,
�eby pojawi�o si� co� nowego, a ludzko�� wariowa�a. M�wi panu co� nazwisko Forsyth? -
Przytakn��em. - Prawda? Jeden dobry pomys� i omal nie uton�� w forsie. Ale od tamtych
czas�w mn�stwo zdolnych ludzi zainwestowa�o pieni�dze i talenty w produkcj� rozrywek i
teraz wyskoczy� z czym� nowym... - Cmokn��. - Nie ma ju� nic nowego. St�d tyle ch�amu.
Starego.
- To normalne. Skoro nie mog� wymy�li� nic dobrego, to zrobi� mo�e i co�
kiepskiego, ale przynajmniej tanio. - Pow�cha�em koniak, posmakowa�em.
- Prawda? Widzia� pan Romea wyg�aszaj�cego kwesti� do Julii przez uszkodzony
nadajnik na pok�adzie rozsypuj�cej si� pod�wietlnej fregaty?
- I �Trzech pan�w na Marsie, nie licz�c robota�...
- No w�a�nie. - Rim wcelowa� we mnie palec i otworzy� usta. Przeszkodzi� mu telefon;
wy�oni� si� zza moich plec�w i wyrecytowa�, sztucznie oddzielaj�c s�owa regularnymi
p�sekundowymi pauzami:
- Telefon do pana Yeatesa.
Przeprosi�em Brandstaetaera u�miechem, chwyci�em s�uchawk�.
- Panie Yeates... - G�os w s�uchawce by� prawie mi nieznany. I zdenerwowany. - Halo!
Pan Yeates?
- Tak, s�ucham?
- Leffie van Gorren! To ja... Mo�e mi pan pom�c?
Zerkn��em na wsp�biesiadnika. Delikatnie wybiera� mi��sz z paruj�cego pieczonego
jab�ka. Zamordowa�em w popielniczce ko�cz�cego i tak sw�j �ywot papierosa.
- Czy co� si� sta�o? - zapyta�em w starym g�upim stylu.
- Napadli na nas! Ja uciek�em, ale, rozumie pan, nie czuj� si� bezpiecznie!
- Rozumiem. Chwileczk�. - Przytuli�em mikrofon do piersi, jakbym chcia�, �eby van
Gorren pos�ucha�, jak rado�nie bije moje serduszko. Zastanawia�em si� kilka sekund. - Gdzie
pan jest? Przy�l� tam ekip�...
- Nie, nie, nie! To bez sensu! Niech pan mi pomo�e.
- Na razie prosz� mi poda� adres. Przyjad� tam i zastanowimy si�, co robi� dalej.
- B�d� na pana czeka� w po�owie d�ugo�ci Nieuwe Prinsegracht...
- Dobrze. Za kilka minut tam b�d�.
Od�o�y�em s�uchawk�. Telefon wymrucza� swoje mechaniczne podzi�kowanie i
znikn�� z pola widzenia. Spokojnie zapali�em papierosa. �ykn��em koniaku. Brandstaetaer
u�miechn�� si� do mnie.
- Umow� mo�e pan podpisa� w hotelu albo u mnie w biurze, albo gdziekolwiek
znajdzie pan centralk� sekretarsk�.
- �wietnie. - Wsta�em i u�cisn��em mu d�o�. - Przepraszam, ale to zupe�nie
nieoczekiwana sprawa i niesprowokowana przeze mnie. S�dz�, �e za kilka godzin b�d� j�
mia� z g�owy i wtedy wpadn� do pa�skiego biura. Do widzenia.
- Do zobaczenia. - Po�egna� mnie szerokim u�miechem i opad� na fotel, zamierzaj�c
doko�czy� wyjadania jab�ka.
Poda�em kierowcy taks�wki adres. Rozsiad�em si� na gigantycznej kanapie
mercedesa, zapar�em w pod�og� nogami. Wn�trze by�o zbyt obszerne, na ka�dym zakr�cie
rzuca�o mn� jak kostk� lodu w pustej szklance. W ko�cu niemal po�o�y�em si� i dopiero
wtedy mog�em spokojnie jecha�, cho� widzia�em tylko sufit wybity kremow� tapicerk� i ty�
g�owy kierowcy w firmowej czapce. Spr�bowa�em zastanowi� si� nad najbli�sz�
przysz�o�ci�, ale �eby m�c czyta�, trzeba mie� ksi��k�. I �wiat�o. Ziewn��em.
Potem ziewn��em jeszcze dwa razy. Senno�� usi�owa�a wyrwa� si� spod kontroli.
Zanim w�z si� zatrzyma�, zdo�a�em upakowa� j� gdzie� na tyle g��boko, �eby nie dawa�a o
sobie zna� przez kilka najbli�szych godzin. Zap�aci�em i kaza�em kierowcy poczeka� na mnie
pi�� minut. Poszed�em wzd�u� cichej sennej uliczki nasyconej wilgoci� z pobliskiego kana�u.
W po�owie jej d�ugo�ci z bramy wysun�� si� Leffie. Mia� l�kliwe, zaszczute spojrzenie i
teczk� w r�ku. Stoj�c na trotuarze mi�dzy bram� i sznurem samochod�w, stanowi� idealny
cel, ale nie mog�em mu tego powiedzie�. Zbyt wyra�nie r�ni� si� od milcz�cego, troch�
zdesperowanego van Gorrena sprzed dwu godzin. Odwr�ci�em si� i gestem przywo�a�em
taks�wk�, identycznym gestem, tylko gwa�towniejszym, ruszy�em z miejsca Leffiego.
Podbieg� do mnie, wykonuj�c ostro szarpane ruchy, jakby by� obrazem na nieudolnie
zsynchronizowanej celuloidowej ta�mie; mercedes na jego tle wygl�da� jak cudo p�ynno�ci i
elegancji. Pchn��em Leffiego w stron� wozu, wsiad�em za nim.
- Centrum - powiedzia�em do kierowcy i wy��czy�em komunikator. - Co si� sta�o? -
zwr�ci�em si� do Leffiego, gdy kierowca ju� nas nie s�ysza�.
- M�wi�em: napadli nas! - Zacisn�� blade palce na uchwycie kanciastej teczki. - Na
skrzy�owaniu... Na czerwonych �wiat�ach podjechali do nas na motorach jacy� dwaj
m�czy�ni, w�a�ciwie ch�opcy, i og�uszyli czym� tych agent�w.
- Szczeg�owo poprosz�.
- Przy�o�yli co� do szyb... Po obu stronach, z przodu. Ja siedzia�em z ty�u. Ten go��
prowadzi�. Zwali� si� na swoj� kole�ank�, ale w�z ruszy� do przodu i przeskoczy� tu� przed
fal� samochod�w z lewej strony. Trzepn�� w kwietnik i zatrzyma� si�. A ja... Uciek�em...
Cz�sto zmusza� sw�j prze�yk do pracy, ale nie dostarcza�o to zaj�cia �o��dkowi, sama
�lina. Grdyka porusza�a si� w t� i we w t� tak cz�sto i szybko, �e zachodzi�a obawa zatarcia
gardzieli.
- Jechali�cie sk�d dok�d?
- Z pa�skiego hotelu... Ja... Chcia�em wst�pi� do domu. - Zacisn�� znowu palce na
teczce.
- I po tym wypadku by� pan w domu? - zapyta�em z niedowierzaniem.
- Tak...
- Szczyt g�upoty! - parskn��em. - Przecie� mo�na si� by�o domy�li�, �e pana �ledz�...
- Pomy�la�em, �e tak g�upi ruch nie przyjdzie im do g�owy.
- No i tak si� sta�o. Tylko czy ryzyko - brod� wskaza�em teczk� - by�o warte
wyprawki?
Po raz pierwszy, od kiedy go pozna�em, u�miechn�� si�, blado i niemrawo, ale zawsze.
Popatrzy� na teczk�, jakby chcia� przypomnie� sobie, co te� tam zapakowa�.
- Na pewno nie, ale chcia�bym mie� przy sobie kilka rzeczy. Przyzwyczajam si� do
przedmiot�w...
Wbi�em si� w k�t kanapy. Milcza�em minut�.
- Nic si� nie zmieni�o - rzuci�em, patrz�c przez przedni� szyb�. - Nie bardzo mog�
podj�� si� ochrony, r�wnie� przywi�zuj� si� do przedmiot�w, a one odp�acaj� mi, pomagaj�c
w pracy; tu nie mam niczego ze swojego arsena�u. Bez niego czuj� si� kiepsko i tak samo
jestem skuteczny. Poza tym z ca�� pewno�ci� nie poprowadzi�bym sprawy, nie maj�c o niej
poj�cia. Zostaj� panu dwa poprzednie warianty: policja albo prywatna ochrona.
- Przecie� widzi pan jaka skuteczna?!
- Panie van Gorren... W ka�dej minucie �ycia cz�owieka otacza go kilkuset do kilku
tysi�cy innych ludzi. Nie wiedz�c, przed czym i przed kim mam chroni�, musz� zak�ada�, �e
ca�e otoczenie dybie na pana. Wyobra�a pan sobie, jaka jest efektywno�� dzia�ania w takich
warunkach? - Popatrzy�em na niego i uda�em, �e wyraz jego twarzy odczytuj� jako aprobat�: -
No, w�a�nie!
Wyj��em papierosy, przyjrza�em si� okolicy. Zapali�em i poprzez zas�on� z dymu
zobaczy�em witryny linii lotniczych, kt�re do�� sprawnie i wygodnie przytarga�y mnie do
Europy. Zapragn��em znale�� si� w domu, po�o�y� we w�asnym po�atanym w kilku miejscach
hamaku, pogimnastykowa� si� umys�owo, odpowiadaj�c prostymi s�owy na skomplikowane
pytania Phila. Leffie poruszy� si�, przypomnia� mi o swym istnieniu.
- Jak widz�, moje ��danie i pana warunki wykluczaj� si�... - Pomodli�em si� szybko,
mia�em nadziej�, �e Leffie b�dzie konsekwentny w swoim my�leniu, co pozwoli mi
podzi�kowa� za wsp�prac� i jeszcze dzi� zwin�� si� st�d, i...
- Ma pan racj�, powiem, kto i dlaczego mnie �ciga... - doko�czy�.
- Aha - wykrztusi�em.
Kierowca zahamowa� gwa�townie, uda�em, �e utrzymanie r�wnowagi sprawia mi
troch� k�opotu: polecia�em do przodu, zacisn��em z�by, zakl��em bezg�o�nie. Gdy opad�em z
powrotem na poduszki, mia�em - wierzy�em w to - normaln� min�.
- Dobrze. Musimy... - Zastanawia�em si�. - Musz�... - Si�gn��em do telefonu,
wystuka�em numer kancelarii Hoxholta. - Owen Yeates do szefa... - Odczeka�em chwil�. -
Larry? Co z twoimi lud�mi?
- A co ma by�? Dwie doby poreakcyjnego �amania ko�ci i raport karny! - warkn��. -
Klient b�dzie ich skar�y�? Ich? - parskn�� ironicznie. - Mnie!
- Nie, nie b�dzie.
- No, to ca�e ich szcz�cie - sapn�� rozz�oszczony. - Chcia�by� z nimi porozmawia�?
- Nie, nie. To na nic. Mam inn� pro�b�. Chcia�bym, �eby� mi przy wi�z� jak��
walizk�...
- Jak��? Aha, jak��... - Milcza� kilka sekund. - Wybacz, ale...
- Nic nie mam, rozumiesz? Tylko licencj�.
- A! Rozumiem. W ka�dej chwili.
- No to spotkajmy si� w tej knajpce, w kt�rej siedzieli�my, dop�ki nie zwali�e� si�
pod...
- Pami�tam - przerwa� mi. - O kt�rej?
- Za p� godziny?
- Dobrze.
Od�o�y�em s�uchawk� i wywo�a�em kierowc�. Za��da�em planu miasta na ekran i za
moment przygl�da�em si� centrum.
- Prosz� nas zawie�� na Jodenbreestraat.
Ko�owa� kilka minut. Wypchn��em Lefflego, zap�aci�em i skierowali�my si� w w�sk�
uliczk�, kt�ra mia�a nas wyprowadzi� na um�wione miejsce. Hala Haala funkcjopowa�a jak
sze�� lat temu, serwowano ju� nie dwa tysi�ce trzysta osiemdziesi�t dwa gatunki piwa, a trzy
tysi�ce dziewi��set czterdzie�ci siedem. Zam�wi�em ma�y kufel jasnego traubauera i du�y
ciemnego mocnego portera, Leffie nerwowo przejrza� kart� i odm�wi� napitku. Du�y Haal,
w�a�ciciel piwiarni, popatrzy� na niego z pob�a�aniem i odsun�� si� do innych cudzoziemc�w,
kt�rych bezb��dnie wy�apywa� z rozentuzjazmowanego t�umu.
- Odkry�em kiedy� - odezwa�em si�, �eby przerwa� milczenie - �e papieros wyj�tkowo
smakuje pod portera. Tylko nie mo�na go pi� �apczywie, dlatego wzi��em ma�e jasne. Ale ono
te� dzia�a jak tatarska orda. - Unios�em ma�y kufel, oceni�em przejrzysto�� i barw� na oko i
wypi�em duszkiem zawarto��. Pokiwa�em z uznaniem. - Raj!
Van Gorren powinien by� przynajmniej u�miechn�� si�, pokr�ci� pob�a�liwie g�ow�.
Nic z tego. By� wystraszony. Atak na jego