1548
Szczegóły |
Tytuł |
1548 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1548 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1548 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1548 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
RYSZARD KAPU�CI�SKI
iMPERIUM
CZYTELNIK, WARSZAWA 1999
Ok�adk� i kart� tytu�ow� projektowa�
Andrzej Heidrich
(C) Copyright by Ryszard Kapu�ci�ski, Warszawa 1993
Spis tre�ci
Przedmowa
I. Pierwsze spotkania (1939-1967)
Pi�sk, 39
Transsyberyjska, 58
Po�udnie, 67II. Z lotu ptaka ( 1989-1991)
Trzeci Rzym
�wi�tynia i pa�ac
Patrzymy. p�aczemy
Cz�owiek na asfaltowej g�rze
Ucieczka przed samym sob�
Workuta, zamarzn�� w ogniu
Jutro bunt Baszkir�w
Misterium rosyjskie
Skacz�c przez ka�u�e
Ko�yma, mg�a i mg�a
Kreml: czarodziejska g�ra
Pu�apka
Azja �rodkowa, zag�ada morza
Pomona miasteczka Drohobycz
Powr�t do rodzinnego miasta
III. Ci�g dalszy trwa (1992-1993)
Ci�g dalszy trwa
Przedmowa
- czyli, �e to s� dziwy; i to wszystko si� sk�ada
na obraz -
-Imperium
Andriej Bie�yj
Rosja wiele widzia�a w ci�gu tysi�ca lat swoich
dziej�w. jednego tylko nie widzia�a Rosja przez
tysi�c lat - wolno�ci.
Wasilij Grossman
Tera�niejszo�� jest czym�, co nas wi��e. Przy-
sz�o�� tworzymy sobie w wyobra�ni. Tylko
przesz�o�� jest czyst� rzeczywisto�ci�.
Simone Weil
W Rosji ca�a energia artysty powinna by� skie-
rowana na pokazanie dw�ch si�: cz�owieka i
przyrody. Z jednej strony s�abo�� fizyczna, ner-
wowo��, wczesne dojrzewanie seksualne, na-
mi�tne pragnienie �ycia i prawdy, marzenia o
szerokiej jak step dzia�alno�ci, pe�na niepoko-
ju analiza, niedostatek wiedzy przy wysokich
wzlotach my�li, a z drugiej - bezkresna r�wni-
na, surowy klimat; surowy, szary nar�d z jego
ci�k�, ponur� histori�, tatarszczyzna, czynow-
nictwo, ciemnota, bieda, wilgotny klimat stolic,
apatia s�owia�ska itp. Rosyjskie �ycie tak m��ci
Rosjanina, �e ten si� pozbiera� nie mo�e, m��ci
jak tysi�cpudowy kij.
Antoni Czechow
Zasadnicze wra�enie, jakie odnie�li�my po
przyjrzeniu si� sytuacji w Rosji - to obraz ol-
brzymiego, nie daj�cego si� naprawi� KRachu.
Historia nie zna�a jeszcze tak gigantycznej ka-
tastrofy.
H. G. Wells,1920
Przygoda Zwi�zku Radzieckiego jest najwi�-
kszym do�wiadczeniem i najwa�niejszym za-
gadnieniem ludzko�ci.
Edgar Morin
Rosja zwymiotowa�a t� ohyd�, kt�r� j� karmio-
no.
Fiodor Dostojewski
Ustr�j, jaki nami rz�dzi, to po��czenie starej
nomenklatury, rekin�w finansjery, fa�szywych
demokrat�w i KGB. Tego nie mog� nazwa�
demokracj�-to wstr�tna, nie maj�ca preceden-
su w historii hybryda, o kt�rej nie wiadomo, w
jakim kierunku b�dzie si� rozwija�... [ale] je�li
ten sojusz zwyci�y, b�d� nas eksploatowa� nie
przez 70, ale przez 170 lat.
Aleksander So��enicyn,1992
Co� tam si� rozja�ni�o, ale co� nadal pozostaje
niejasnym.
W�adimir Wojnowicz
Ksi��ka ta sk�ada si� z trzech cz�ci:
, Cz�� I nazywa si� "Pierwsze spotkania (1939-1967)" i jest
relacj� z moich dawnych pobyt�w w Imperium. Opowiadam w
niej o wkroczeniu wojsk sowieckich do mojego rodzinnego
miasteczka na Polesiu (dzi� jest tam Bia�oru�), o podr�y przez
za�nie�on� i bezludn� Syberi�, o wyprawie na Zakaukazie i do
republik �rodkowej Azji, a wi�c do obszar�w b. ZSRR pe�nych
egzotyki, konfLikt�w i osobliwej, pe�nej emocji i sentyment�w
' atmosfery.
Cz�� ii nazywa si� "Z lotu ptaka (1989-1991 )" i zdaje
spraw� z kilku moich d�u�szych w�dr�wek po rozleg�ej ziemi
Imperium, jakie odby�em w latach jego schy�ku i ostatecznego
' rozpadu (ostatecznego w ka�dym razie w tej formie, w jakiej
istnia� do roku 1991). Podr�e te odbywa�em sam, omijaJ�c
oficjalne instytucje i trasy, a szlak tych wypraw prowadzi� od
Brze�cia (granica b. ZSRR z Polsk�) do Magadanu nad Pacy-
fikiem i od Workuty za Ko�em Polarnym do Termezu (granica
z Afganistanem). W sumie jakie� 60 tysi�cy kilometr�w.
; Cz�� iii nazywa si� "Ci�g dalszy trwa (1992-1993)" i jest
to zbi�r refleksji, uwag i notatek powsta�ych na marginesie
moich podr�y, rozm�w i lektur.
Ksi��ka jest napisana polifonicznie, to znaczy przewijaj� si�
przez jej stronice postacie, miejsca i w�tki, kt�re mog� powra-
ca� kilkakrotnie w r�nych latach i kontekstach. Wbrew jednak
zasadzie polifonii, ca�o�� nie ko�czy si� wy�sz� i ostateczn�
syntez�, lecz przeciwnie - dezintegruje si� i rozpada, a to
dlatego, �e w trakcie pisania ksi��ki rozpadowi uleg� jej g��wny
przedmiot i temat - wielkie mocarstwo sowieckie. Na jego
miejsce powstaj� nowe pa�stwa, a w�r�d nich-Rosja, ogrom-
ny kraj, zamieszkany przez nar�d, kt�ry od wiek�w o�ywia�a i
ednoczyfa ambicja imperialna.
Ksi��ka ta nie jest ani histori� Rosji i by�ego ZSRR, ani
histori� narodzin i upadku komunizmu w tym pa�stwie, ani te�
podr�cznym kompendium wiedzy o Imperium.
jest ona osobist� relacj� z podr�y, jakie odby�em po wiel-
kich obszarach tego kraju (czy raczej - tej cz�ci �wiata),
staraj�c si� dotrze� tam, gdzie mi pozwoli�y czas, si�y i mo�li-
wo�ci.
Pierwsze spotkania
(1939-1967)
Pi�sk 39
Moje pierwsze spotkanie z Imperium odbywa si� przy mo-
�cie ��cz�cym miasteczko Pi�sk z Po�udniem �wiata. jest ko-
niec wrze�nia 1939. Wsz�dzie wojna. P�on� wioski, ludzie
chowaj� si� przed nalotami po rowach i lasach, gdzie mog�,
szukaj� ratunku. Na naszej drodze le�� zabite konie. Chcecie
jecha� dalej, radzi jaki� cz�owiek, musicie usun�� je na bok. Ile
przy tym mitr�gi, ile potu: martwe konie s� bardzo ci�kie.
T�umy uciekaj�cych, w pyle, w kurzu, w panice. Po co im
tyle tobo�k�w, tyle walizek? Po co tyle czajnik�w i garnk�w?
Dlaczego tak z�orzecz�? Dlaczego bez przerwy o co� pytaj�?
Wszyscy gdzie� id�, jad�, biegn� - nie wiadomo dok�d. Ale
moja mama wie, dok�d. Mama wzi�a za r�k� moj� siostr� i
mnie i we tr�jk� idziemy do Pi�ska, do naszego mieszkania
przy ulicy Weso�ej. Wojna zasta�a nas ko�o Rejowca, na wa-
kacjach u wujka, wi�c teraz musimy wr�ci� do domu. Tutti a
casa!
Ale kiedy po dniach w�dr�wki jeste�my blisko Pi�ska,
kiedy z daleka wida� ju� domy miasta, drzewa pi�knego parku
i wie�e ko�cio��w, na drodze przy samym mo�cie wyrastaj�
nagle marynarze. Ci marynarze maj� d�ugie karabiny i ostre,
kolczaste bagnety, a na okr�g�ych czapkach - czerwone gwiaz-
dy. Kilka dni temu przyp�yn�li tu a� z Morza Czarnego, zatopili
nasze kanonierki, zabili naszych marynarzy, a teraz nie chc�
wpu�ci� nas do miasta. Trzymaj� nas na odleg�o��, nie rusza�
si�! krzycz� i mierz� z karabin�w. Mama, a tak�e inne kobiety
i dzieci - bo zebrali nas ju� ca�� gromad� - p�acz� i prosz� o
lito��. Wo�ajcie o lito��, b�agaj� nas nieprzytomne ze strachu
mamy, ale co my, dzieci, mo�emy jeszcze zrobi�, i tak ju� od
dawna kl�czymy na drodze, szlochamy i wyci�gamy w g�r�
ramiona.
Krzyk, p�acz, karabiny i bagnety, w�ciek�e twarze spoco-
nych i z�ych marynarzy, jaka� furia, jaka� groza i niepoj�to��,
to wszystko jest tam przy mo�cie nad Pin�, w tym �wiecie, w
kt�ry wkraczam maj�c siedem lat.
W szkole od pierwszej lekcji uczymy si� alfabetu rosyjskie-
go. Zaczynamy od litery "s". Jak to od "s"? pyta kto� z g��bi
klasy. Przecie� powinno by� od "a"! Dzieci, m�wi zgn�bionym
g�osem pan nauczyciel (kt�ry jest Polakiem), sp�jrzcie na
ok�adk� naszej ksi��ki. Jaka jest pierwsza litera na tej ok�adce?
"S"! Petru�, kt�ry jest Bia�orusinem, mo�e przeczyta� ca�y
napis: Stalin "Woprosy leninizma". jest to jedyna ksi��ka, z
kt�rej uczymy si� rosyjskiego, jedyny egzemplarz tej ksi��ki.
Na sztywnej ok�adce, pokrytej szarym lnianym p��tnem, du�e,
z�ocone litery.
ODCHODZ�C OD NAS, TOWARZYSZ LENIN NAKA-
ZA� NAM duka w pierwszej �awce pokorny i cichy W�adzio.
Lepiej nie pyta�, kto to by� Lenin. Wszystkie mamy zd��y�y
ju� nam powiedzie�, �eby o nic nie pyta�. Zreszt� te ostrze�enia
nie by�y nawet potrzebne. Nie umiem tego okre�li�, nie umiem
powiedzie� sk�d si� to bra�o, ale w powietrzu by�o co� tak
trwo�nego, tak napi�tego i ci�kiego, �e miasto, w kt�rym
dawniej hasali�my w najdzikszy i najweselszy spos�b, sta�o si�
nagle podst�pnym i niebezpiecznym polem minowym. Bali-
�my si� nawet g��biej odetchn��, �eby nie spowodowa� wybu-
chu.
Wszystkie dzieci b�d� nale�a�y do Pioniera! Kt�rego� dnia
zaje�d�a na podw�rko szkolne samoch�d, z kt�rego wysiadaj�
panowie w b��kitnych mundurach. Kto� m�wi, �e to NKWD.
Co to jest NKWD, nie bardzo wiadomo, ale jedno jest pewne,
�e je�li starsi wymawiaj� t� nazw�, zni�aj� g�os do szeptu.
NKWD musi by� najwa�niejsze, poniewa� ich mundury s�
eleganckie, nowe, jakby prosto spod ig�y. Wojsko chodzi ob-
darte, zamiast plecak�w maj� p��cienne woreczki, najcz�ciej
puste, zwi�zane byle jakim kordonkiem, i buty chyba nigdy w
�yciu nie czyszczone, natomiast je�eli idzie kto� z NKWD, na
kilometr bije od niego b��kitna �una.
Ot� ci z NKWD przywie�li dla nas bia�e koszule i czerwo-
ne chusty. Je�eli b�d� wa�ne �wi�ta, m�wi wystraszonym i
smutnym g�osem pan nauczyciel, ka�de dziecko przyjdzie w
tej koszuli i chu�cie. Przynie�li te� i rozdali nam pud�o znacz-
k�w. Na ka�dym znaczku by� portret innego pana. jedni mieli
w�sy, a inni - nie. jeden pan mia� br�dk�, a dw�ch nie mia�o
w�os�w. Dw�ch albo trzech nosi�o okulary. jeden z NKWD
chodzi� od �awki do �awki i rozdawa� znaczki. Dzieci, powie-
dzia� pan nauczyciel g�osem, kt�ry przypomina� d�wi�k puste-
go drewna, to s� wasi przyw�dcy. Przyw�dc�w by�o dziewi�-
ciu. Nazywali si�: Andrejew, Woroszy�ow, �danow, Kagano-
wicz, Kalinin, Mikojan, Mo�otow, Chruszczow. Dziewi�tym
przyw�dc� by� Stalin. Znaczek z jego portretem by� dwa razy
wi�kszy od pozosta�ych. Ale to by�o zrozumia�e. Pan, kt�ry
napisa� tak grub� ksi��k� jak "Woprosy leninizma" (z kt�rej
uczyli�my si� czyta�), powinien mie� znaczek wi�kszy ni�
inni.
Znaczki przypina�o si� na agrafce, po lewej stronie, tam
gdzie starsi nosz� medale. Ale wkr�tce powsta� problem-
zabrak�o znaczk�w. Idea�em, a nawet niemal obowi�zkiem,
by�o nosi� wszystkich przyw�dc�w, z du�ym znaczkiem Sta-
lina jako otwieraj�cym kolekcj�. Tak r�wnie� polecali ci z
NKWD: trzeba nosi� wszystkich! Tymczasem okaza�o si�, �e
kto� ma �danowa, a nie ma Mikojana, albo - kto� ma dw�ch
Kaganowicz�w, a nie ma Mo�otowa. Janek przyni�s� jednego
dnia a� czterech Chruszczow�w, kt�rych wymieni� za jednego
Stalina (Stalina kto� mu wcze�niej ukrad�). Prawdziwym kre-
zusem by� w�r�d nas Petru� - mia� a� trzech Stalin�w. Wyjmo-
wa� z kieszeni, pokazywa�, chwali� si�.
Kiedy� s�siad z bocznej �awki - Chaim, odci�gn�� mnie na
stron�. Chcia� wymieni� dw�ch Andrejew�w na Mikojana, ale
powiedzia�em mu, �e Andrejewy maj� nisk� cen� (co by�o
prawd�, bo nikt nie m�g� doj��, kim jest ten Andrejew), i nie
zgodzi�em si�. Nazajutrz Chaim znowu wzi�� mnie na bok.
Wyci�gn�� z kieszeni Woroszy�owa. Zadr�a�em. Woroszy�ow
by� moim marzeniem! Nosi� mundur, wi�c pachnia� wojn�, a
wojn� ju� pozna�em, st�d by� mi jako� bliski. Da�em mu w
zamian �danowa, Kaganowicza i jeszcze Mikojana na dok�ad-
k�. W og�le Woroszy�ow szed� dobrze. Podobnie Mo�otow. Za
Mo�otowa mo�na by�o dosta� trzech innych, poniewa� starsi
m�wili, �e Mo�otow jest wa�ny. W cenie by� r�wnie� Kalinin,
bo przypomina� poleskiego dziadka. Mia� jasn� br�dk� i -jako
jedyny - co� w rodzaju u�miechu.
Czasami lekcje przerywa wystrza� armatni. Wystrza� rozle-
ga si� tu� obok, gwa�towny, dono�ny, dr�� szyby, dygoc�
�ciany, a pan nauczyciel patrzy z przera�eniem i rozpacz� w
okno. Je�eli po wystrzale nast�puje cisza, wracamy do czytania
naszej grubej ksi��ki, ale je�eli s�ycha� �omot blachy, huk
p�kaj�cych mur�w i �oskot spadaj�cych kamieni, klasa o�ywia
si�, s�ycha� podniesione g�osy - trafili! trafili! i ledwie rozleg-
nie si� dzwonek, a ju� p�dzimy na plac zobaczy�, co si� sta�o.
Nasza ma�a, pi�trowa szko�a znajduje si� tu� przy rozleg�ym
placu, kt�ry nazywa si� Trzeciego Maja. Przy tym w�a�nie
placu stoi wielki, ale to naprawd� wielki ko�ci�, najwi�kszy
w ca�ym mie�cie. Trzeba wysoko zadziera� g�ow�, �eby zoba-
czy�, gdzie ko�czy si� ko�ci�, a zaczyna niebo. A w�a�nie
dok�adnie w to miejsce strzela teraz armata. Strzela do wie�y,
�eby j� str�ci�.
W klasie rozumowali�my wtedy tak: kiedy bolszewicy szli
do nas, to nim zobaczyli Polsk� i nim zobaczyli nasze miasto,
musieli najpierw dostrzec wie�e pi�skiego ko�cio�a. One s�
takie wysokie. To ich widocznie bardzo zdenerwowa�o. Dla-
czego? Na to pytanie nie umieli�my sobie odpowiedzie�. Na-
tomiast o samym fakcie zdenerwowania wnioskowali�my st�d,
�e kiedy tylko Rosjanie weszli do miasta, nim jeszcze odsapn�-
li, nim si� rozejrzeli, gdzie jaka ulica, nim po jedli i nim zaci�g-
n�li si� machork�, ju� pr�dko ustawili na placu armat�,
przywie�li amunicji i zacz�li strzela� w ko�ci�.
Poniewa� ca�a artyleria pojecha�a na front, zosta�a im tylko
jedna armata. Strzelali z niej bez �adu i sk�adu. Je�eli trafili, z
wie�y unosi�y si� k��by ciemnego py�u, czasem b�ysn�� j�zyk
p�omienia. Wok� placu w g��bokich bramach kryli si� ludzie,
kt�rzy patrzyli na to bombardowanie ponuro, ale i z ciekawo-
�ci�. Kobiety kl�cza�y i odmawia�y r�aniec. Po pustym placu
chodzi� pijany artylerzysta i krzycza�: Widzicie, strzelamy do
waszego Boga! A on nic, cicho siedzi! Boi si� czy jak? �mia�
si�, a potem dostawa� ataku czkawki. Nasza s�siadka powie-
dzia�a mamie, �e kiedy kt�rego� dnia opad� kurz, zobaczy�a na
szczycie zburzonej wie�y �wi�tego Andrzeja Bobol�. �wi�ty
Andrzej, powiedzia�a, mia� bardzo cierpi�c� twarz - palili go
�ywcem.
Id�c do szko�y, musz� przej�� przez tory kolejowe, tu� ko�o
stacji. Lubi� to miejsce, lubi� patrze� na poci�gi, kt�re przyje�-
d�aj� i odje�d�aj�. Najbardziej lubi� patrze� na lokomotyw�:
chcia�bym by� maszynist�. Ot� id�c kt�rego� ranka przez tory
widz�, �e kolejarze zaczynaj� gromadzi� wagony towarowe.
Dziesi�tki i dziesi�tki wagon�w. Gor�czkowy ruch na przeto-
kach: je�d�� lokomotywy, skrzypi� hamulce, dzwoni� zderza-
ki. I pe�no czerwonoarmist�w, pe�no NKWD. W ko�cu ruch
ustaje, na kilka dni zapada cisza. Ale kt�rego� dnia widz�, jak
do wagon�w podje�d�aj� furmanki pe�ne ludzi i tobo�k�w.
Przy ka�dej furmance kilku �o�nierzy, ka�dy trzyma karabin
tak, jakby mia� za chwil� wystrzeli�. Do kogo? Ci na furman-
kach ledwie �yj� ze zm�czenia i strachu. Pytam mam�, dlacze-
go zabieraj� tych ludzi. Ona, bardzo zdenerwowana, m�wi, �e
to zacz�a si� wyw�zka. Wyw�zka? Dziwne s�owo. Co ono
znaczy? Ale mama nie chce odpowiedzie� na pytanie, nie chce
ze mn� rozmawia�, mama p�acze.
Noc. Pukanie do okna (mieszkamy w ma�ym domku wro�-
ni�tym w ziemi�). Twarz ojca przylepiona do szyby, p�aska,
roztopiona w mroku. Widz�, jak ojciec wchodzi do pokoju, ale
poznaj� go z trudem. Po�egnali�my si� latem. By� w mundurze
oficera, mia� wysokie buty, nowy, ��ty pas i sk�rzane r�kawi-
czki. Szed�em z nim ulic� i s�ucha�em z dum�, jak wszystko na
nim chrz�ci. Teraz stoi przed nami w ubraniu poleskiego
ch�opa, chudy, zaro�ni�ty. Ma na sobie lnian� koszul� do kolan
przewi�zan� parcianym paskiem, a na nogach �ykowe �apcie.
Z tego, co m�wi mamie, rozumiem, �e dosta� si� do niewoli
sowieckiej i �e p�dzili ich na wsch�d. M�wi, �e uciek�, kiedy
szli kolumn� przez las, i w jakiej� wiosce zamieni� z ch�opem
mundur na koszul� i �apcie.
Dzieci, m�wi mama do siostry i do mnie, zamkn�� oczy i
spa�! W s�siednim pokoju, w kt�rym s� rodzice, s�ycha� szepty
i gwa�towne poruszenia. Rano, kiedy wstaj�, ojca ju� nie ma.
Id�c do szko�y rozgl�dam si� na wszystkie strony - a nu� go
zobacz�? Tyle chcia�em mu opowiedzie� - o sobie, o szkole, o
armacie. I �e znam ju� rosyjskie bukwy. I �e widzia�em wy-
w�zk�. Ale ojca nie wida� nawet w najdalszej perspektywie
ulicy �ochiszy�skiej, kt�ra jest tak d�uga, �e prowadzi chyba
na koniec �wiata. jest jesie�. Wieje ch�odny wiatr. Szczypi�
mnie oczy.
Nast�pna noc. �omotanie do okien, do drzwi tak natarczy-
we, natr�tne, tak huraganowe, �e za chwil� zawali si� sufit.
Wpada ich kilku, czerwonoarmist�w i cywil�w, wdzieraj� si�
tak nerwowo i b�yskawicznie, jakby �ciga�y ich rozw�cieczone
wilki. Od razu karabiny w nas wymierzone. Strach wielki: a
je�eli strzel�? A je�eli zabij�? Bardzo nieprzyjemne uczucie
widzie� zabitego cz�owieka. Tak�e widzie� zabitego konia. A�
przechodzi dreszcz.
Ci, kt�rzy trzymaj� karabiny, stoj� jak pos�gi, ani drgn�,
natomiast pozostali wywalaj� wszystko na pod�og�. Z szaf, z
kom�d, z ��ek. Sukienki, czapki, nasze zabawki. Sienniki,
buty, ubrania ojca. I do mamy - mu� kuda? A mama, blada jak
papier, rozk�ada dr��ce r�ce i m�wi, �e nie wie. Ale oni wiedz�,
�e ojciec tu by�, wi�c znowu - mu� kuda? A mama nic, �e nie
wie, no nie wie i ju�. Ach, ty, m�wi jeden i robi taki ruch, jakby
chcia� mam� uderzy�, a mama chowa g�ow� w ramiona, �eby
nie trafi�. A inni szukaj� i szukaj�. Pod ��kami, pod kreden-
sem, pod fotelem. Czego szukaj�? M�wi�, �e broni. Ale jaka u
nas mo�e by� bro�? M�j zepsuty kapiszonowiec, z kt�rym
chodzi�em walczy� z Indianami. Owszem, kiedy kapiszono-
wiec by� dobry, zawsze mogli�my wyprze� Indian z naszego
podw�rka, ale teraz m�j rewolwer ma z�aman� spr�yn�, nie
nadaje si� do niczego.
Chc� zabra� mam�. Zabra� za kar� czy jak? Gro�� jej
pi�ciami i okropnie kln�. Idi! krzyczy �o�nierz do mamy i chce
wypchn�� j� kolb� na dw�r w ciemn� noc. Ale wtedy moja
m�odsza siostra rzuca si� nagle na �o�nierza i zaczyna go bi�,
gry�� i kopa�, rzuca si� w jakim� szale, w furii, w ob��dzie. jest
w tym taka nieoczekiwana, zaskakuj�ca determinacja, taka
drapie�na nieust�pliwo��, zawzi�to�� i ostateczno��, �e jeden
z czerwonoarmist�w, pewnie najstarszy, pewnie komandir,
waha si� przez chwil�, w ko�cu nak�ada czapk�, zapina kabur�
pistoletu i m�wi do swoich ludzi - paszli!
W szkole, w czasie przerw, albo kiedy wracamy gromad�
do domu, m�wi si� o wyw�zkach. Nie ma teraz ciekawszego
tematu. Nasze miasteczko jest pe�ne zieleni, wok� domk�w
rozci�gaj� si� ogr�dki, wsz�dzie a� g�sto od wysokich traw,
chwast�w, krzew�w i drzew, �atwo wi�c schowa� si�, widzie�
wszystko, a samemu by� niewidocznym. W starszych klasach
s� tacy, kt�rym uda�o si� wyrwa� z domu, ukry� w zaro�lach i
obejrze� ca�� wyw�zk� od pocz�tku do ko�ca. Mamy ju�
prawdziwych ekspert�w od wyw�zek. Rozprawiaj� oni na ich
temat ochoczo i ze znawstwem.
Wi�c wyw�zki odbywaj� si� noc�. Chodzi tu o zaskoczenie.
Cz�owiek �pi, a oto nagle budz� go krzyki, widzi nad sob�
w�ciek�e twarze �o�nierzy i NKWD, si�� wyci�gaj� go z ��ka,
popychaj� kolbami i ka�� wychodzi� z domu. Ka�� odda�
bro�, kt�rej i tak przecie� nikt nie ma. Bez przerwy miotaj�
straszliwymi plugastwami. Najgorzej, je�eli nazw� kogo� bur-
�ujem. Bur�uj to okropne wyzwisko. Ca�y dom przewracaj� do
g�ry nogami, w tym znajduj� najwi�ksze upodobanie. W cza-
sie, kiedy robi� rewizj� i ca�y ten nieopisany ba�agan, przyje�-
d�a podwoda. jest to ch�opski w�z zaprz�ony w lichego
konika, bo Poleszucy s� biedni i konie maj� marne. Wi�c kiedy
komandir widzi, �e jest ju� podwoda, krzyczy do tych, kt�rych
b�d� wywozi�: macie pi�tna�cie minut, �eby si� spakowa� i
siada� na furmank�. Je�eli komandir ma dobre serce, daje p�
godziny. Wtedy trzeba po prostu rzuca� si� na wszystko i pcha�
do walizek, co si� da. Nie ma mowy, �eby co� tu wybiera� albo
nad czym� si� zastanawia�. Szybko, natychmiast, ju�, bystro,
bystro! Potem p�dem do furmanki, dos�ownie - p�dem. Na
wozie siedzi ch�op, ale ch�op nie pomo�e, nie wolno mu, nie
wolno mu si� nawet obejrze�, �eby zobaczy�, kto wsiada na
furmank�. Dom zostaje pusty, bo zabieraj� ca�� rodzin�, dziad-
k�w, dzieci, wszystkich. Gasz� �wiat�o.
Teraz furmanka jedzie w ciemno�ciach, wymar�ymi uli-
cami, w stron� dworca kolejowego. W�z trz�sie si� i kolebie,
poniewa� wi�kszo�� naszych ulic nie ma asfaltu, nie ma
nawet bruku. Ko�a wpadaj� w g��bokie dziury albo ton� w
b�ocie. Ale wszyscy s� tu do takich niewyg�d przyzwycza-
jeni - i wo�nica Poleszuk, i jego ko�, i nawet ci nieszcz�-
nicy, kt�rzy ko�ysz� si� teraz na swoich tobo�kach, zgn�bieni
i przera�eni.
Ch�opcy, kt�rym uda�o si� podgl�da� wyw�zki, m�wi�, �e
szli za tymi furmankami a� do tor�w kolejowych. Tam stoj�
towarowe wagony, d�ugi transport. Ka�dej nocy by�o furmanek
kilkana�cie albo kilkadziesi�t i wi�cej. Wozy zatrzymywa�y si�
na placu przed dworcem. Dalej, do wagon�w, trzeba by�o i��
pieszo. Do takiego wagonu trudno wsi���, bo jest wysoki. Ci
z eskorty musieli pogania�, wymachiwa� karabinami, krzy-
cze�, kl��. Kiedy nape�nili jeden wagon, szli do nast�pnego.
Co to znaczy�o - nape�ni� wagon? To znaczy�o upcha� w nim
kolanami i kolbami tych ludzi tak, �eby nie by�o gdzie wetkn��
szpilki.
Nigdy nie by�o wiadomo, kt�rej nocy po kogo przyjd�.
Ch�opcy, kt�rzy wiedzieli du�o o wyw�zkach, pr�bowali usta-
li� tu jakie� regu�y, jakie� hierarchie, znale�� klucz. Niestety,
daremnie. Bo na przyk�ad zacz�li wywozi� z Bednarskiej, ale
nagle - przestali. Wzi�li si� za mieszka�c�w Kijowskiej, ale
tylko po stronie parzystej. Raptem znikn�� kto� z Nadbrze�nej,
ale tej samej nocy zabrali ludzi z drugiego ko�ca miasta - z
Browarnej. Od czasu rewizji w naszym mieszkaniu mama nie
pozwala nam zdejmowa� na noc ubra�. Mo�na rozzu� buty, ale
trzeba mie� je ca�y czas przy sobie. Palta le�� na krzes�ach, tak
�eby w�o�y� je w okamgnieniu. W zasadzie nie wolno spa�.
Le�ymy z siostr� ko�o siebie i jedno drugie poszturchuje, jedno
drugim potrz�sa albo poci�ga za w�osy. Ty, nie �pij! Ty te� nie
�pij! Ale, oczywi�cie, w�r�d tej szamotaniny i przepycha� w
ko�cu zasypiamy oboje. Natomiast mama nie �pi naprawd�.
Siedzi za sto�em i ca�y czas nads�uchuje. Cisza na naszej ulicy
jest taka, �e d�wi�czy w uszach. Je�eli w tej ciszy rozlegn� si�
czyje� kroki, mama blednie. Cz�owiek o tej porze to wr�g. W
klasie czytali�my u Stalina o wrogach. Wr�g to straszna posta�.
Kto inny przyjdzie o tej porze? Dobrzy ludzie boj� si�, siedz�
schowani w domach.
Nawet je�eli �pimy, to tak jak mysz na pudle. �pimy, a
wszystko si� s�yszy. Czasem nad ranem s�ycha� turkot furman-
ki. Odg�os ten narasta w ciemno�ciach, a kiedy ju� furmanka
zr�wna si� z naszym domem, �oskot jest taki, jakby przeje�-
d�a�a jaka� piekielna machina. Mama podchodzi na palcach do
okna i ostro�nie odsuwa zas�on�. By� mo�e inne mamy z ulicy
Weso�ej robi� w tej chwili to samo. Widz� one wolno tocz�cy
si� w�z, a na nim skulone postacie, za wozem id� czerwonoar-
mi�ci, a za nimi - z powrotem ciemno��. S�siadka, kt�ra
widzia�a, jak �wi�tego Andrzeja Bobol� pal� �ywcem, powie-
dzia�a mamie, �e te furmanki jakby przeje�d�a�y po niej. Na-
st�pnego dnia wszystko j� boli.
Pierwszy w klasie znikn�� Pawe�. Poniewa� zbli�a�a si�
zima, nauczyciel powiedzia�, �e na pewno Pawe� przezi�bi� si�
i zosta� w ��ku. Ale Pawe� nie przyszed� nast�pnego dnia ani
w nast�pnym tygodniu i wtedy zacz�li�my domy�la� si�, �e nie
przyjdzie nigdy. W kilka dni p�niej zobaczyli�my, �e pierwsza
�awka, w kt�rej siedzieli Janek i Zbyszek, stoi pusta. Zrobi�o
si� smutno, poniewa� obaj wymy�lali najlepsze kawa�y i dla-
tego pan nauczyciel, �eby mie� ich na oku, kaza� im siedzie�
w pierwszej �awce. W innych klasach te� dzieci coraz cz�ciej
znika�y. ju� nawet nikt nie pyta�, dlaczego nie przysz�y i gdzie
s�. Szko�a pustosza�a. Jeszcze po lekcjach grali�my w pi�k�, w
podchody i w klip�, ale co� si� takiego sta�o, �e pi�ka zrobi�a
si� bardzo ci�ka, w czasie podchod�w nikomu nie chcia�o si�
szybko biega�, a w klipie ka�dy macha� kijem byle jak. Za to
�atwo wybucha�y dziwaczne spory i za�arte b�jki, po kt�rych
wszyscy rozchodzili si� �li, nad�ci i osowiali.
Pewnego dnia znikn�� pan nauczyciel. Po prostu jak zwykle
przyszli�my do szko�y na �sm� i po dzwonku usiedli�my w
�awkach, kiedy w drzwiach stan�� pan kierownik Lubowicki.
Dzieci, powiedzia�, id�cie teraz do domu i przyjd�cie jutro,
b�dzie uczy� was nowa pani. Po raz pierwszy od czasu wyjazdu
ojca czuj� kurcz w okolicy serca. Dlaczego zabrali naszego
pana? Nasz pan by� ci�gle zdenerwowany i cz�sto wygl�da�
przez okno. M�wi� - ach, dzieci, dzieci i kiwa� g�ow�. Zawsze
by� powa�ny i bardzo smutny. By� dla nas dobry i je�eli jaki�
ucze� j�ka� si� czytaj�c Stalina, pan nie krzycza�, a nawet
troch� si� u�miecha�.
Wraca�em do domu przybity. Kiedy przechodzi�em przez
tory, us�ysza�em znajomy g�os. Kto� mnie wo�a�. Na bocznicy
sta�y wagony, a w nich ludzie, kt�rych mieli wywie��. G�os
dobiega� mnie stamt�d. Spojrza�em i w drzwiach jednego z
wagon�w zobaczy�em twarz naszego nauczyciela. Macha� do
mnie r�k�. Bo�e! Rzuci�em si� p�dem w tamt� stron�. Ale w
sekund� dopad� mnie �o�nierz i uderzy� w g�ow� tak mocno, �e
przewr�ci�em si�. Wstawa�em oszo�omiony, z ostrym b�lem,
a on zamachn�� si� jeszcze raz, ale ju� nie uderzy�, tylko
krzycza�, �ebym wynosi� si� st�d w czorty. I nazwa� mnie
sobaczym nasieniem.
Wkr�tce zacz�� si� g��d. Jeszcze dot�d nie by�o mroz�w, tu�
po wyj�ciu ze szko�y zaczynali�my buszowa� po ogrodach.
Znali�my dobrze ich zawi�� geografi�, poniewa� tam, w�r�d
grz�dek i krzew�w, bawili�my si� dawniej do upad�ego w nasze
wojny, w podchody i w Indian. Ka�dy wiedzia�, u kogo rosn�
du�e jab�ka, u kogo warto otrz�sn�� grusz�, gdzie dojrza�o tyle
�liwek, �e a� jest fioletowo, albo gdzie obrodzi�o p�kat� bru-
kwi�. Wyprawy te by�y ryzykowne, poniewa� w�a�ciciele
ogr�dk�w p�dzili nas na cztery wiatry. G��d zagl�da� ju�
wszystkim do oczu i kto m�g�, stara� si� robi� zapasy. Nikt nie
chcia� straci� ani jednej moreli, brzoskwini czy agrestu. Zna-
cznie bezpieczniej by�o pustoszy� sady tych, kt�rych areszto-
wali i zamkn�li w wagonach, bowiem nikt nie pilnowa� ich
drzew ani grz�dek.
Targ rzeczny na Pinie, gdzie ch�opi zwozili na �odziach
swoje skarby - a to ryby, a to mi�d, a to kasz� - dawno ju�
opustosza�. Wi�kszo�� sklep�w by�a zamkni�ta albo zrabowa-
na. jedynym ratunkiem by�a wie�. Nasze s�siadki bra�y pier-
�cionek czy futro i jecha�y do pobliskich wsi kupi� m�k�,
s�onin� lub dr�b. Zdarzy�o si� jednak, �e w czasie, kiedy
kobiety te by�y poza miastem, NKWD przysz�o do ich dom�w
i zabra�o dzieci do transportu. S�siadki m�wi�y o tym rozdy-
gotane i ostrzega�y mam�. Ale i bez tego mama by�a zdecydo-
wana nie ruszy� si� od nas na krok.
Nasze miasteczko, zielone i duszne latem, jesieni� br�zowe
i b�yszcz�ce w s�o�cu jak bursztyn, nagle, jednej nocy, zrobi�o
si� bia�e. By�o to na prze�omie listopada i grudnia. Zima roku
39/40 by�a wczesna i ostra. By�a mro�nym, lodowatym pie-
k�em. Od strony ulicy Spokojnej, od strony cmentarza, na
kt�rym le�y moja babcia, doczo�gali�my si� do krzak�w, sk�d
mogli�my widzie� transport stoj�cy na bocznicy. W wagonach
byli ludzie, kt�rzy mieli lada dzie� odjecha�. Dok�d? Starsi
m�wili, �e na Sybir. Nie wiedzia�em, gdzie to jest, ale ze
sposobu, w jaki wymawiali to s�owo, wynika�o, �e strach nawet
my�le� o tym Sybirze.
Nie zobaczy�em mojego nauczyciela, na pewno dawno
odjecha�, bo transporty odchodzi�y jeden za drugim. Siedzieli-
�my schowani w krzakach, a ze strachu i pal�cej ciekawo�ci
serce podskakiwa�o do gard�a. Ze strony bocznicy dobiega�y
nas j�ki i p�acz. Za chwil� zrobi�y si� one bardzo g�o�ne,
rozdzieraj�ce. Od wagonu do wagonu jecha�y furmanki. Lu-
dzie z wagon�w sk�adali na te furmanki tych, kt�rzy tej nocy
umarli z zimna i g�odu. Za furmankami sz�o czterech z NKWD
i co� liczyli, co� pisali. Znowu liczyli i pisali. Liczyli i pisali.
Potem zamykali drzwi do wagon�w. Te drzwi musz� by�
ci�kie, bo robili to z wielkim trudem. Poruszaj� si� one na
bloczkach, bloczki przera�liwie skrzypia�y. Zamek zakr�cali
drutem, drut �ciskali obc�gami. Ka�dy z tych czterech kolejno
sprawdza�, czy nie da si� drutu odkr�ci�. Kulili�my si� w
krzakach skamieniali z zimna i przej�cia. Lokomotywa za-
gwizda�a kilka razy i poci�g ruszy�. Kiedy by� ju� daleko, ci
czterej zrobili w ty� zwrot i poszli na dworzec.
Nic nie powiedzieli�my mamie, �eby jej nie z�o�ci�. Mama
ca�ymi dniami sta�a w oknie. Sta�a nieruchoma, mog�a nie
rusza� si� godzinami. W domu by�o jeszcze troch� kaszy i
m�ki. Czasem jedli�my kasz�, czasem mama piek�a na kuchni
placki z m�ki. Zauwa�y�em, �e sama nic nie je, a kiedy my�my
jedli, odwraca�a si�, �eby nie patrze�, albo wychodzi�a do
drugiego pokoju. M�wi�a - przynie�cie troch� chrustu. Cho-
dzili�my po okolicy wygrzebuj�c spod �niegu suche badyle i
patyki. By� mo�e nie mia�a ju� si�y wychodzi� sama, a trzeba
by�o cho� troch� pali�, bo zamarzali�my na sople. Wieczorami
siedzieli�my w ciemno�ciach trz�s�c si� z zimna i ze strachu,
czekaj�c na wyw�zk�.
Czasem w��czy�em si� z kolegami po oblodzonym i roz-
iskrzonym w s�o�cu mie�cie. W�szyli�my za jedzeniem, w�a-
�ciwie nie licz�c, �e co� znajdziemy. Mo�na by�o zje�� troch�
�niegu albo possa� kawa�ek lodu, ale to tylko wzmaga�o g��d.
Najbardziej m�cz�cym, ale zarazem najbardziej przyjemnym
i rzadkim by� zapach gotowanego jedzenia. Ch�opcy! wo�a�
kt�ry� z nas i macha� na pozosta�ych r�k�. P�dzili�my do niego,
a on ju� sta� z nosem wetkni�tym mi�dzy sztachety, wpatrzony
w czyj� dom. Razem zaczynali�my wdycha� p�yn�cy w nasz�
stron� zapach pieczonej kury albo gotuj�cego si� bigosu. Od
takiego p�otu jeden drugiego musia� p�niej odrywa� si��.
Kiedy�, g�odni i zdesperowani, powlekli�my si� do �o�nierzy
pilnuj�cych koszar. Towariszcz, powiedzia� Hubert, daj poku-
szat' i zrobi� r�k� gest wk�adania do ust kawa�ka chleba. Ale oni
tylko wzruszyli ramionami. W ko�cu jeden z wartownik�w
si�gn�� do kieszeni i zamiast chleba wyci�gn�� p��cienny wo-
reczek i poda� nam bez s�owa. W �rodku by�y ciemnobrunatne,
niemal czarne, drobno pokrajane �odygi li�ci tytoniowych.
Czerwonoarmista da� nam r�wnie� kawa�ek gazety, pokaza�,jak
skr�ci� z niej sto�ek i wsypa� wilgotnej, cuchn�cej, tytoniowej
kaszy. Papierosy zrobione z dobrego tytoniu i bibu�ki, s�owem
- normalne papierosy, by�y wtedy nieosi�galne.
Zacz�li�my pali�. Dym drapa� w gardle i szczypa� w oczy.
�wiat zacz�� wirowa�, ko�ysa� si� i stawa� na g�owie. Wymio-
towa�em, a czaszka p�ka�a od b�lu. Ale ss�ce, t�pe uczucie
g�odu zel�a�o, os�ab�o. Mimo wstr�tnego smaku w ustach, mimo
m�cz�cych nudno�ci, by�o to zno�niejsze ni� tarmosz�ca wn�-
trzno�ci, dojmuj�ca, natarczywa potrzeba wype�nienia �o��dka.
Moja klasa stopnia�a do po�owy. Pani posadzi�a mnie w
�awce z ch�opcem, kt�ry mia� na imi� Orion. Od razu polubili-
�my si� i zacz�li�my razem wraca� do domu. Kiedy� powie-
dzia� mi, �e na ulicy Zawalnej maj� sprzedawa� cukierki i je�eli
chc�, mo�emy razem stan�� w kolejce. By� to pi�kny gest, �e
mi powiedzia� o tych cukierkach, bo dawno ju� o s�odyczach
przestali�my marzy�. Mama zgodzi�a si� i poszli�my z Orio-
nem na Zawaln�. By�o ciemno i pada� �nieg. Przed sklepem
sta�a ju� d�uga kolejka dzieci, ci�gn�ca si� wzd�u� kilku do-
m�w. Sklep by� zamkni�ty drewnianymi okiennicami. Dzieci
stoj�ce na pocz�tku kolejki powiedzia�y, �e sklep b�dzie otwar-
ty dopiero jutro i �e trzeba sta� ca�� noc. Strapieni wr�cili�my
na swoje miejsce, na koniec kolejki. Ale nowe dzieci ci�gle
przybywa�y, kolejka ros�a w niesko�czono��.
Bra� mr�z jeszcze wi�kszy ni� w ci�gu dnia, ostry, przeni-
kliwy, siarczysty. W miar� jak p�yn�y minuty, a potem godzi-
ny, sta� by�o coraz trudniej. Na nogach i r�kach mia�em ju� od
jakiego� czasu piek�ce, nabrzmia�e materi� wrzody, kt�re bar-
dzo bola�y. Teraz lodowate zimno powi�ksza�o ten b�l, kt�ry
robi� si� nie do zniesienia. Poj�kiwa�em przy ka�dym porusze-
niu.
Tymczasem coraz to jaki� fragment kolejki p�ka�, rozsypy-
wa� si� po za�nie�onej, zamarzni�tej ulicy. �eby rozgrza� si�,
dzieci bawi�y si� w berka. Baraszkowa�y, mocowa�y si�, tarza�y
w bia�ym puchu. Potem wraca�y do kolejki i nast�pna grupa
puszcza�a si� z wrzaskiem w gonitw�. W po�owie nocy kto�
rozpali� ognisko. Buchn�� pyszny, bujny p�omie�. Po kolei
dopadali�my tego ognia, �eby cho� na chwil� ogrza� r�ce. W
twarzach dzieci, kt�rym uda�o si� dopcha� do ogniska, odbija�
si� z�oty blask. W blasku tym ich twarze taja�y, nape�nia�y si�
ciep�em. Potem ogrzani wracali na miejsca i oddawali nam,
stoj�cym w kolejce, promienie swojego �aru.
Nad ranem kolejk� ogarn�� sen. Nic nie pomog�y ostrze�e-
nia, �e na mrozie nie wolno spa�, bo to oznacza �mier�. ju�
nikt nie mia� si�y ani szuka� ga��zi na opa�, ani bawi� si� w
berka czy w k�ko graniaste. Mr�z przeszywa� do ko�ci, okrut-
ny, nasro�ony, trzaskaj�cy. Z zimna odpada�y r�ce i nogi. �eby
ratowa� si�, �eby przetrwa� noc, stali�my w kolejce kurczowo
przytulaj�c si� do siebie, jedno za drugim. By� to silnie i
rozpaczliwie sczepiony �a�cuch, z kt�rego uchodzi�a resztka
ciep�a. �nieg przysypywa� nas coraz bardziej, okrywa� bia�ym,
mi�kkim ko�uchem.
Jeszcze ciemnym rankiem przysz�y dwie zawini�te w grube
chusty kobiety i zacz�y otwiera� sklep. W kolejk� wst�pi�o
�ycie. �nili�my g�ry cukierk�w, wspania�e czekoladowe pa�a-
ce. �nili�my kr�lewny z marcepana i pazi�w z piernika. Nasza
wyobra�nia p�on�a, wszystko si� w niej iskrzy�o, promienia�o.
W ko�cu drzwi sklepu otwar�y si� i kolejka ruszy�a. Wszyscy
napierali, �eby rozgrza� si� i co� kupi�. Ale w sklepie nie by�o
ani cukierk�w, ani czekoladowych pa�ac�w. Kobiety sprzeda-
wa�y puste puszki po landrynkach. Po jednej dla ka�dego. By�y
to okr�g�e, du�e puszki, kt�re mia�y na �cianach namalowane
kolorowe, bu�czuczne koguty i polski napis - E. Wedel.
Z pocz�tku byli�my bardzo rozczarowani i zgn�bieni. Orion
p�aka�. Ale kiedy zacz�li�my bli�ej bada� nasz� zdobycz, po-
woli wst�powa�a w nas rado��. Bo na �cianach tych puszek
pozosta� po landrynach s�odki osad, r�nobarwne, drobne kru-
szyny, g�sta, owocami pachn�ca szad�. Przecie� mamy mog�y
zagotowa� w tych puszkach wod� i mie� dla nas s�odki, aro-
matyczny nap�j! ju� udobruchani, ju� nawet zadowoleni, za-
miast i�� prosto do domu skr�cili�my do parku, gdzie latem sta�
cyrk. Cyrk dawno odjecha�, ale odje�d�a� w po�piechu i zosta-
wi� karuzel�. Z karuzeli ukradli i motor, i prawie wszystkie
krzese�ka. Ale jedno krzese�ko zosta�o i je�eli zebra� kilku
ch�opc�w, mog� oni dr�giem rozp�dzi� karuzel� tak, �e kr�ci
si� jak szalona.
W parku jest pusto i cicho, wi�c biegniemy do karuzeli i
zaczynamy j� rozkr�ca�. ju� ruszy�a, ju� skrzypi. Wskoczy�em
na krzese�ko i zapi��em si� �a�cuchem. Orion wydaje rozkazy,
pokrzykuje, zagrzewa, ponagla ch�opc�w, kt�rzy jak galernicy
napieraj� na dr�g ile si�, �eby szybciej, szybciej i szybciej! Transsyberyjska, 58
Orion ca�y w gor�czce wo�a ile mocy w gardle, w ch�opc�w
te� ju� wst�pi�o szale�stwo, karuzela p�dzi, czuj� szczypi�cy,
mro�ny wiatr, kt�ry ch�oszcze mnie po twarzy, porywisty i
coraz silniejszy wiatr, na kt�rego skrzyd�ach unosz� si� jak
pilot, jak ptak, jak ob�ok.
Miejsce mojego drugiego spotkania z Imperium: daleko, w
stepach i �niegach Azji, w trudno dost�pnej krainie, kt�rej ca�a
geografia nosi obce i przedziwne imiona, rzeki nazywaj� si�-
Argun, Unda, Czajchar, g�ry - Czingan, Ilczuri, D�agdy, a
miasta - Kilkok, Tungir i Bukaczacza. Z samych tych nazw
mo�na by uk�ada� d�wi�czne, egzotyczne poematy.
Poci�g kolei transsyberyjskiej, kt�ry wyruszy� poprzednie-
go dnia z Pekinu i odbywa dziewi�ciodniow� podr� do Mo-
skwy, wje�d�a od strony Charbinu, na stacj� graniczn� ZSRR
- Zabajkalsk. Zbli�enie si� do ka�dej granicy zwi�ksza w nas
napi�cie, podnosi emocje. Ludzie nie s� stworzeni do �ycia w
sytuacjach granicznych, unikaj� ich lub staraj� si� od nich jak
najszybciej uwolni�. A jednak cz�owiek wsz�dzie je napotyka,
wsz�dzie widzi i czuje. We�my atlas �wiata: same granice.
Ocean�w i kontynent�w. Pusty� i las�w. Opad�w, monsun�w,
tajfun�w, u�ytk�w i nieu�ytk�w, marz�oci i kis�oci, �upka i
zlepie�ca. Dodajmy granice wyst�powania osad�w czwarto-
rz�dowych i wylew�w wulkanicznych, bazaltu, kredy i trachi-
tu. Mo�emy te� zobaczy� granice tarczy patago�skiej i tarczy
kanadyjskiej, strefy klimat�w zwrotnikowych i arktycznych,
granice form erozyjnych dorzecza Adygi i jeziora Czad. Gra-
nice wyst�powania r�nych ssak�w. R�nych owad�w. R�-
nych gad�w i p�az�w, w tym bardzo gro�nej czarnej kobry oraz
strasznej, cho� na szcz�cie - leniwej, anakondy.
A granice monarchii i republik? Zamierzch�ych kr�lestw i
zagubionych cywilizacji? Pakt�w, uk�ad�w i alians�w? Ple-
mion czarnych i ��tych? W�dr�wek lud�w? Granice, dok�d
dotarli Mongo�owie. Dok�d - Chazarowie. Dok�d - Hunowie.
Ile� ofiar, krwi i b�lu zwi�zanych jest ze spraw� granic!
Cmentarze tych, kt�rzy na �wiecie polegli w obronie granic,
nie maj� ko�ca. R�wnie bezkresne s� cmentarze �mia�k�w,
kt�rzy pr�bowali swoje granice poszerzy�. Mo�na przyj��, �e
po�owa tych, kt�rzy kiedykolwiek przewin�li si� przez nasz�
planet� i oddali �ycie na polu chwa�y, wyzion�a ducha w
bitwach wywo�anych kwesti� granic.
Ta wra�liwo�� na spraw� granic, ten niestrudzony zapa�,
�eby je ci�gle wytycza�, poszerza� lub broni�, jest cech� nie
tylko cz�owieka, ale ca�ej przyrody o�ywionej, wszystkiego,
co si� porusza na l�dzie, w wodzie i powietrzu. R�ne ssaki, w
obronie granic swoich pastwisk, dadz� si� rozszarpa� na ka-
wa�ki. R�ne drapie�niki, aby zdoby� nowe tereny �owne,
zagryz� swoich przeciwnik�w na �mier�. Ale nawet nasz cichy
i potulny kotek,jak si� wysila,jak spr�a i m�czy, �eby wydusi�
z siebie po kilka kropel to tu to tam i naznaczy� nimi granic�
swojego terytorium.
A nasze m�zgi? Przecie� zakodowana jest w nich niesko�-
czona ilo�� wszelkiego rodzaju granic. Mi�dzy p�kul� lew� a
praw�, mi�dzy p�atem czo�owym a skroniowym, mi�dzy pod-
wzg�rzem a przysadk�. A granice mi�dzy komorami, oponami
i zwojami? Mi�dzy rdzeniem przed�u�onym a kr�gowym?
Zwr��my uwag� na spos�b, w jaki my�limy. Np. my�limy: do
tej granicy wolno, a dalej - nie. Albo m�wimy: uwa�aj, �eby�
nie posun�� si� za daleko, bo przekroczysz granic�! W dodatku
wszystkie te granice my�lenia, odczuwania, nakaz�w i zaka-
z�w ci�gle przesuwaj� si�, krzy�uj�, przenikaj� i pi�trz�. W
naszych m�zgach trwa nieustanny ruch graniczny, przygrani-
czny, nadgraniczny. St�d b�le skroni i migreny, st�d tyle zam�-
tu w g�owach, ale te� zdarzaj� si� i per�y: wizje, ol�nienia,
b�yski my�li i - cho�, niestety, rzadziej - geniuszu.
Granica to stres, nawet - l�k (znacznie rzadziej: wyzwole-
nie). Poj�cie granicy mo�e zawiera� w sobie jak�� ostatecz-
no��, drzwi mog� zatrzasn�� si� za nami na zawsze: tak� jest
granica mi�dzy �yciem i �mierci�. O tych niepokojach wiedz�
bogowie i dlatego staraj� si� pozyska� wyznawc�w obiecuj�c,
�e w nagrod� wejd� do kr�lestwa bo�ego, kt�re b�dzie w�a�nie
bez granic. Raj Boga chrze�cijan, raj Jahwe i Allacha nie
maj� granic. Buddy�ci wiedz�, �e stan nirwany to stan b�ogiej
szcz�liwo�ci bez granic. S�owem, tym, co najbardziej po��-
dane, oczekiwane i przez wszystkich upragnione, jest w�a�nie
owa bezwarunkowa, zupe�na, absolutna - bezgraniczno��.
Zabajkalsk - Czita
Zasieki. Zasieki to jest to, co si� najpierw widzi. Wystaj� ze
�niegu, jak gdyby unosz� si� ponad �niegiem linie, koz�y, p�oty
zasiek�w. Jakie� przedziwne kombinacje, zw�lenia, sk��bie-
nia, ca�e konstrukcje tych zasiek�w spinaj�cych niebo i ziemi�,
wczepionych w ka�dy skrawek zamarzni�tego pola, w bia�y
pejza�, w lodowaty horyzont. Z pozoru ta kolczasta, drapie�na
zapora rozci�gni�ta wzd�u� granicy wygl�da na pomys� niedo-
rzeczny i surrealistyczny, bo gdzie tu kto b�dzie si� przedzie-
ra�, jak okiem si�gn�� �nie�na pustynia, �adnych dr�g, �ad-
nych ludzi, a �nieg dwumetrowy, nawet kroku nie mo�na
zrobi�, a jednak te zasieki co� ci chc� powiedzie�, co� zakomu-
nikowa�. One m�wi� ci: uwa�aj, przekraczasz granic� innego
�wiata. St�d ju� nie wymkniesz si�, nie uciekniesz. jest to �wiat
�miertelnej powagi, rozkazu i pos�usze�stwa. Naucz si� s�u-
cha�, naucz si� pokory, naucz si� zajmowa� swoj� osob� jak
najmniej miejsca. Najlepiej r�b, co do ciebie nale�y. Najlepiej
milcz. Najlepiej nie zadawaj pyta�.
No, s�owem, zasieki daj� ci lekcj� przez ca�y czas, kiedy
wagony tocz� si� w kierunku stacji, k�ad� ci w g�ow� wszystko,
o czym powiniene� odt�d pami�ta�, natarczywie, ale to prze-
cie� dla twojego dobra, wbijaj� ci w pami�� d�ug� litani�
ogranicze�, zakaz�w i instrukcji.
Potem s� psy. Psy wilczury, roze�lone, rozdygotane, rozsza-
la�e, kiedy poci�g ledwie stanie, rzucaj� si� pod wagony, szcze-
kaj�, ujadaj�, ale kto mo�e pod takim wagonem, przy czter-
dziestostopniowym mrozie, jecha�? �eby nie wiem ile mia�
ko�uch�w, zamarznie po godzinie, a my ju� jedziemy bez
przerwy ca�y dzie�. Widok myszkuj�cych ps�w jest tak przy-
ci�gaj�cy, �e dopiero po chwili zwraca uwag� nast�pny obraz,
a mianowicie: jakby spod ziemi wyro�li �o�nierze, kt�rzy
momentalnie ustawili si� rz�dem po obu stronach poci�agu.
Stoj� tak, �e mi�dzy nimi istnieje ��czno�� wzrokowa, �e wi�c
wzd�u� wagon�w ci�gnie si� nieprzerwana linia widzenia i
gdyby np. jaki� pasa�er-wariat (ale mo�e te� agent, dywersant,
szpieg) postanowi� wyskoczy� z wagonu i rzuci� si� w nieob-
j�t� �nie�nomro�n� przestrze� - zostanie natychmiast dostrze-
�ony i zastrzelony.
Kto by go jednak m�g� tak od razu, od r�ki, zastrzeli�? Ot�
bez sekundy zw�oki mogliby to zrobi� wartownicy, kt�rzy stoj�
na wy�kach i maj� karabiny wycelowane w drzwi i okna
wagon�w (poniewa� w�a�nie wygl�dam przez okno, jeden z
karabin�w jest wycelowany we mnie, tak - dok�adnie we
mnie!). Z drugiej jednak strony �aden wariat (czy agent, dy-
wersant lub szpieg) nie m�g�by wyskoczy� i rzuci� si� w
�nie�nomro�n� przestrze�, gdy� wszystkie drzwi i okna wago-
n�w s� szczelnie, dok�adnie zamkni�te.
S�owem, nieprzerwana linia widzenia spe�nia najwyra�niej
t� sam� perswazyjn� rol�, co owe pi�trowe, g�ste k��by zasie-
k�w: to po prostu milcz�ce, ale dosadne ostrze�enie, aby
przypadkiem nie przyszed� ci do g�owy jaki� niedorzeczny
pomys�!
Ale nie koniec na tym. Bo ledwie pod torami przeci�gn�a
zgraja znerwicowanych i by� mo�e g�odnych wilczur�w, le-
dwie wzd�u� tor�w rozstawili si� czujnie �o�nierze, a wartow-
nicy na wy�kach wycelowali w nas lufy karabin�w, do wago-
n�w wesz�y patrole (w jednym r�ku latarka, w drugim d�ugi,
stalowy szpikulec) wyrzucaj�c wszystkich pasa�er�w na kory-
tarz. Zaczyna si� przeszukiwanie przedzia��w, grzebanie na
p�kach, pod siedzeniami, w schowkach, w popielniczkach.
Zaczyna si� opukiwanie �cian, sufitu, pod�ogi. Badanie, ogl�-
danie, dotykanie, w�chanie.
Teraz pasa�erowie zabieraj� wszystko, co maj� - walizki,
torby, paczki, tobo�ki - i nios� to do budynku stacji, w kt�rym
stoj� d�ugie, obite blach� sto�y. Wsz�dzie czerwone transpa-
renty witaj�ce nas rado�nie w Zwi�zku Radzieckim. Pod trans-
parentami rz�dem celniczki i celnicy bez wyj�tku gro�ni, su-
rowi i nawet z jak�� pretensj�, tak, najwyra�niej - z pretensj�.
Szukam w�r�d nich twarzy o rysach cho� troch� z�agodzonych,
odpr�onych, otwartych, bo sam ju� chcia�bym nieco si� od-
pr�y�, na chwil� zapomnie�, �e otaczaj� mnie zasieki i wy�ki,
w�ciek�e psy, skamieniali wartownicy, bo chcia�bym nawi�za�
jaki� kontakt, wymieni� grzeczno�ci, porozmawia�, zawsze
jest mi to ogromnie potrzebne.
- Aty czego �miejesz si�?-pyta ostro i podejrzliwie celnik.
Zmrozi�o mnie. W�adza jest powag�: w zetkni�ciu z w�adz�
u�miech jest nietaktem, dowodzi braku szacunku. Podobnie nie
nale�y d�ugo wpatrywa� si� w kogo�, kto ma w�adz�. Ale o tym
wiedzia�em ju� z wojska. Nasz kapral Jan Pokrywka kara�
ka�dego, kto mu si� d�ugo przygl�da�. - Chod�cie tu do mnie!
- wo�a�. - Czego wy si� tak we mnie wpatrujecie? I za kar�
wysy�a� do czyszczenia latryn.
Teraz zaczyna si�. Zaczyna si� otwieranie, odpinanie, roz-
sup�ywanie, wybebeszanie. Gmeranie, zanurzanie, wyci�ga-
nie, potrz�sanie. A co to? A co tamto? Ado czego to? A do czego
tamto? A to? A sio? A owo? A ten? A tamten? A kt�r�dy? A po
co? Najgorzej z ksi��kami. Co za przekle�stwo wie�� jak��
ksi��k�! Mo�na wie�� walizk� kokainy, a na wierzchu trzyma�
ksi��k�. Kokaina nie wzbudzi �adnego zainteresowania, wszy-
scy celnicy rzucaj� si� na ksi��k�. A ju� - nie daj Bo�e! - wie��
ksi��k� po angielsku. Dopiero zacznie si� bieganie, sprawdza-
nie, kartkowanie, czytanie.
A jednak, mimo �e wioz� kilka ksi��ek po angielsku (s� to
g��wnie podr�czniki nauki chi�skiego i japo�skiego), nie ja
jestem tym najgorszym. Najgorszych postawiono przy osob-
nym stole, stole jak gdyby drugiej klasy. To miejscowi, oby-
watele Zwi�zku Radzieckiego, chudzi i drobni ludzie, w po-
dartych cha�atach i dziurawych walonkach, smag�olicy, sko�-
noocy Buriaci i Kamczadale, Tunguzi i Ainowie, Oroczanie i
Korijacy. Jak pu�cili ich do Chin - nie wiem. W ka�dym razie
wracaj�, a wracaj�c wioz� ze sob� jedzenie. Widz� k�tem oka,
�e maj� pe�no woreczk�w kaszy.
I tu w�a�nie o t� kasz� b�dzie teraz chodzi�. Bo najwyra�niej
kasza nale�y, obok ksi��ek, do produkt�w najbardziej podej-
rzanych. Co� w kaszy widocznie jest, jaka� dwuznaczno��,
jaka� przewrotna, podst�pna w�a�ciwo��, jaka� zwodniczo��,
jaka� z�udno��, bo owszem, niby to kasza, ale przecie� mo�e
okaza� si�, �e to niezupe�nie kasza, �e to kasza, ale nie a� na
sto procent. Dlatego celnicy wysypuj� ca�� kasz� na st�. St�
zaczyna si� z�oci� i brunatnie�, wygl�da jak rozpostarta przed
nami makieta Sahary. Zaczyna si� przesiewanie kaszy. Uwa�-
ne, drobiazgowe przesiewanie w palcach. Palce celnik�w prze-
puszczaj� w�ziutkie strumyki kaszy, przepuszczaj�, przepusz-
czaj�, ale nagle - stop! Palce zatrzymuj� si� i nieruchomiej�.
Palce wyczu�y dziwne ziarenko. Wyczu�y, da�y sygna� do
m�zgu celnika, m�zg odpowiedzia� - stop! Palce stan�y i
czekaj�. M�zg m�wi - spr�bujcie jeszcze raz. ostro�nie i
uwa�nie. Palce delikatnie i nieznacznie, delikatnie i nieznacz-
nie, ale bardzo uwa�nie, bardzo czujnie obracaj� ziarenkiem.
Badaj�. Do�wiadczone palce celnika radzieckiego. Wprawne,
gotowe natychmiast przydusi� ziarenko, z�apa� je w potrzask,
uwi�zi�. Ale ziarenko jest tylko tym, czym jest - to znaczy
zwyk�ym ziarenkiem zwyk�ej kaszy i co je wyr�ni�o z miliona
innych ziarenek rozsypanych na stole stacji granicznej w Za-
bajkalsku, to niecodzienny, dziwaczny kszta�t, wynik jakiej�
chropowato�ci ko�a m�y�skiego, kt�re okaza�o si� zwichrowa-
ne, nier�wne. Wi�c �aden przemyt, �aden podst�p, dochodzi
do wniosku m�zg celnika, ale nie daje za wygran�. Przeciwnie,
nakazuje dalej przesiewa�, dalej bada�, dalej wyczuwa� i na-
wet przy cieniu w�tpliwo�ci zrobi� momentalnie - stop!
Zwa�my jednak, �e s� to lata pi��dziesi�te i �e m�yny w
Chinach s� ju� bardzo stare i niesprawne. Zwa�my, jakie to
stwarza problemy celnikom z Zabajkalska. Niesko�czona ilo��
ziarenek ma nietypowy, podejrzany kszta�t. Palce co sekunda
wysy�aj� do m�zgu sygna�. M�zg co chwila alarmuje - stop!
Ziarnko po ziarnku, garstka po garstce, woreczek po woreczku,
Buriat po Buriacie.
Nie mog�em od tego widowiska oderwa� wzroku. Patrzy-
�em zafascynowany, zapomnia�em o zasiekach i wy�kach,
zapomnia�em o psach. Przecie� to s� palce, kt�re powinny
rze�bi� w z�ocie, szlifowa� diamenty! Ich mikroskopijne ru-
chy, ich czu�e dr�enia, ich wra�liwo��, ich celnicza wirtuoze-
ria!
Wracali�my do wagon�w po ciemku, pada� �nieg, mr�z
skrzypia� pod butami. W Zabajkalsku odebra�em kolejn� le-
kcj�, jako �e granica nie jest tu punktem na mapie, ale szko��.
Uczniowie, kt�rzy wyjd� z tej szko�y, b�d� dzieli� si� na trzy
grupy. Grupa pierwsza - g�ucho w�ciekli. Najbardziej nie-
szcz�liwi, bo wszystko wok� b�dzie powodowa� w nich
stres, b�dzie doprowadza� ich do stanu furii, do ob��du. De-
nerwowa�, dra�ni�, m�czy�. Jeszcze nim zdadz� sobie spraw�,
�e w otaczaj�cej rzeczywisto�ci niczego nie zmieni�, nic nie
poprawi�, powali ich zawa� serca albo wylew krwi.
Grupa druga - ci b�d� przygl�da� si� ludziom radzieckim i
na�ladowa� ich spos�b my�lenia i post�powania. Jego istot�
jest pogodzenie z istniej�c� rzeczywisto�ci�, a nawet umiej�t-
no�� czerpania z niej pewnej satysfakcji. W tym wypadku
bardzo pomocne jest powiedzenie, kt�re nale�y powtarza�
sobie i innym ka�dego wieczora, niezale�nie od tego, jak
okropny by� dzie�, kt�ry w�a�nie min��: ciesz si� z tego dnia,
bo tak dobrze, jak by�o dzisiaj, nigdy wi�cej nie b�dzie!
Wreszcie grupa trzecia to ci, dla kt�rych wszystko jest
przede wszystkim ciekawe, niezwyk�e, nieprawdopodobne,
kt�rzy chc� ten inny, nie znany im dot�d �wiat pozna�, zbada�,
zg��bi�. Ci potrafi� uzbroi� si� w cierpliwo�� i zachowa�
dystans (ale nie wynios�o��!), spokojny, uwa�ny, trze�wy
wzrok.
Takie s� trzy postawy charakterystyczne dla cudzoziem-
c�w, kt�rzy znale�li si� w Imperium.
Czita - U�an-Ude
Patrz�c przez okno p�dz�cego poci�gu, my�l�: Syberia, wi�c
tak ona wygl�da! Po raz pierwszy nazw� t� us�ysza�em maj�c
siedem lat. Surowe mamy z naszej ulicy ostrzega�y: - Dzieci,
b�d�cie grzeczne, bo was wywioz� na Sybir! (M�wi�y z rosyj-
ska - Sybir, bo to brzmia�o gro�nie, bardziej apokaliptycznie).
�agodne mamy oburza�y si�: - Jak mo�na dzieci tak straszy�!
W�a�ciwie nie spos�b by�o wyobrazi� sobie Syberii. Dopie-
ro jeden z koleg�w pokaza� mi w ksi��ce rysunek: w g�stej,
�nie�nej zamieci sz�a kolumna oberwanych i skulonych ludzi.
Do r�k i n�g mieli przykute ci�kie �a�cuchy zako�czone
�elaznymi kulami, kt�re wlekli za sob� po ziemi.
Syberia, w swojej z�owrogiej, okrutnej postaci, to mro�na,
lodowata przestrze� + dyktatura.
W wielu pa�stwach istniej� obszary lodowate, ziemie przez
wi�ksz� cz�� roku skute mrozem, martwe. Takie s� np. wiel-
kie po�acie Kanady. We�my du�sk� Grenlandi� albo amery-
ka�sk� Alask�. A jednak nikomu nie przychodzi do g�owy
straszy� dzieci: umyj r�czki, bo ze�l� ci� do Kanady! Albo: baw
si� grzecznie z t� dziewczynk�, bo wywioz� ci� do Ameryki!
W tamtych krajach po prostu nie ma dyktatury, nikt nikogo nie
zakuwa w kajdany, nikt nie wi�zi w obozach, nie wysy�a do
pracy w pot�pie�czy mr�z, na pewn� �mier�. Tam cz�owiek ma
jednego przeciwnika - zimno. Tu a� trzech - zimno, g��d i
uzbrojon� przemoc.
W 1842, w Pary�u, Adam Mickiewicz wyg�osi� dwa wyk�a-
dy w College de France o pami�tnikach jenera�a Kopcia. Kope�
walczy� u boku Ko�ciuszki pod Maciejowicami i tam wzi�ty
do niewoli zosta� przez Rosjan skazany na Sybir. Kopcia wie�li
jakie� 10 tysi�cy kilometr�w po bezdro�ach Rosji i Syberii-
na Kamczatk�.
By�a to prawdziwa droga przez piek�o.
Wie�li, jak pisze jenera�, w kibitce, "kt�ra mia�a model
kufra, obita wko�o sk�rami, a w �rodku �elazn� blach�, z boku
tylko okienko dla podania wody lub jedzenia".
"Ten kufer, opowiada dalej Kope�, by� bez �adnego siedze-
nia, a �e by�em z ran nie wyleczony, dawano mi w�r z s�om� i
w�o�ony by� na mnie tytu� aresztanta sekretnego z numerem
tylko, bez imienia. jest to u nich w takim rodzaju aresztant
najwi�kszy kryminalista, z kt�rym nikt pod najwi�ksz� kar�
nie mo�e rozmawia�, ani te� wiedzie�, jak si� nazywa i za co
wzi�ty".
Wieziony w kibitce, jak w zatrza�ni�tej wiekiem trumnie,
tylko po d�wi�kach domy�la� si�, gdzie jest. S�ysz�c turkot
bruku, s�dzi�, �e s� w mie�cie: "Sz�stego dnia pos�ysza�em
turkot bruku, by� to Smole�sk". Z ciemnej kibitki wsadzaj� go
prosto do ciemnej celi, tak �e Kope� nigdy nie mo�e si�
zorientowa�, czy jest dzie�, czy noc: "By�y tam dwa okna z
kratami �ela