11441
Szczegóły |
Tytuł |
11441 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11441 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11441 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11441 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kristine Kathryn Rusch Powierzchowno��
- Chcesz jeszcze nale�nika, Colin?
Cullaene spu�ci� oczy na sw�j pusty talerz, byle tylko unikn�� wzroku
pani Fielding. Przybrane imi� przeszkadza�o mu tego ranka bardziej ni�
zwykle.
- Nie, dzi�kuj� bardzo. Tak si� najad�em, �e zaraz p�kn�. Jeszcze jeden
k�s i Jared b�dzie mnie musia� nie�� na pole. Pani Fielding rzuci�a
przelotne spojrzenie na m�a. Jared macza� w syropie ostami kawa�ek
nale�nika.
- W taki ch�odny poranek powiniene� zje�� wi�cej - o�wiadczy�a
wygarniaj�c resztki z talerza Cullaene'a przed w�o�eniem naczynia do
sterylizatora. - T�uste potrawy pomagaj� zachowa� ciep�o.
Cullaene przesun�� r�k� po szczecinie w�os�w. Pope�ni� b��d nie bior�c
dok�adki, lecz proszenie o ni� teraz pogorszy�oby tylko spraw�. Musi
uwa�a� przez reszt� dnia.
Jared wsun�� do ust ociekaj�cy k�sek nale�nika. U�miechn�� si� i
wzruszy� ramionami, wskazuj�c wzrokiem plecy �ony. Cullaene zrozumia�
gest. Jared kilkakrotnie powtarza� go w ci�gu minionego tygodnia, odk�d
Cullaene zacz�� u nich pracowa�. Ch�op wie, �e jego �ona lubi si�
panoszy�, ale jest przekonany o jej dobroduszno�ci.
- W takim razie mo�e jeszcze kawy? - zaproponowa�a pani Fielding.
Wpatrywa�a si� w niego, jakby czekaj�c na kolejny b��d. - Poprosz� -
Cullaene poda� jej kubek. Nie znosi� tego obcego p�ynu, kt�ry koloni�ci
spijali litrami. Kawa pali�a go w gardle i niespokojnie bulgota�a w
�o��dku. Nie �mia� jednak odm�wi�. Pani Fielding nala�a kawy i Cullaene
upi� �yczek, gdy do kuchni wesz�a Lucy. Dziewczyna obci�gn�a lu�ny sweter
wypuszczony na sp�dnic�. W�lizn�a si� na swoje miejsce przy stole i
zacz�a trze� oczy d�oni�.
- Troch� p�no, moja panno - ojciec powita� j� �agodn� wym�wk�.
Lucy skin�a g�ow�. Odsun�a talerz i podpar�a brod� na �okciach.
- Dzi� chyba nie p�jd�, tato.
- Co takiego? - wykrzykn�a pani Fielding. - Oczywi�cie, �e p�jdziesz.
Przez trzy lata nie mia�a� �adnych nieobecno�ci. Chcesz teraz wszystko
popsu�?
- Zostaw j�, Elsie - wtr�ci� si� Jared. - Nie widzisz, �e �le si�
czuje?
Sk�ra dziewczyny by�a blada, r�ce dr�a�y. Cullaene zmarszczy� brwi.
Zaniepokoi�a go. Gdyby nie zna� pochodzenia Lucy, m�g�by pomy�le�, �e
dziewczyna wchodzi w pierwsz� Przemian�. Ale koloni�ci mieli setki chor�b
o podobnych objawach. Mo�e wesz�a w�a�nie w wiek pokwitania. Pewnie zbli�a
si� jej pierwsza miesi�czka.
Najwyra�niej pani Fielding pomy�la�a o tym samym, bo przy�o�y�a d�o� do
czo�a c�rki. - Nie, nie masz gor�czki - powiedzia�a. Jej wzrok napotka�
oczy Cullaene'a. - Czego tu jeszcze siedzicie? Macie dzi� huk roboty.
Cullaene odsun�� krzes�o, szcz�liwy, �e mo�e zostawi� pe�ny kubek kawy
na stole. Zdj�� z oparcia grub� kurtk�, ubra� si� i wyszed� tylnymi
drzwiami.
Jared do��czy� do niego na ganku. - My�lisz, �e sko�czymy podorywki?
Cullaene skin�� g�ow�. Ogromna, ci�ka maszyna przysiad�a na wp�
zoranym polu niczym �pi�cy potw�r. Za par� minut Cullaene wdrapie si� do
szoferki i poczuje, jak dr�y mu pod palcami obca d�wignia bieg�w. Jared
m�wi�, �e maszyna jest stara i delikatna, a musi jeszcze pos�u�y� co
najmniej trzy lata; w przeciwnym razie trzeba b�dzie obsiewa� r�cznie. Na
planecie nie by�o jeszcze �adnego przemys�u: Nowe maszyny sprowadza�o si�
z Ziemi, co musi potrwa�.
W�a�nie gdy Cullaene rusza� w stron� pola, na pomost opad�a ci�ar�wka.
Zacz�� i��, jak gdyby pojawienie si� tamtych wcale go nie dotyczy�o;
wiedzia� jednak, �e przybyli tu w�a�nie do niego. Fieldingowie rzadko
przyjmowali go�ci.
- Colin! - wo�a� za nim Jared. Cullaene przystan��, zwalczaj�c odruch
paniki. Tym razem pope�ni� nieostro�no��. Wszystko si� dzia�o zbyt szybko.
Teraz nie mia� poj�cia, jak post�pi� koloni�ci. Zamkn� go do wi�zienia,
mo�e pobij�? Czy dadz� mu szans� wyja�nienia sytuacji, a potem puszcz�?
Troje kolonist�w, dw�ch m�czyzn i kobieta, czeka�o przy ci�ar�wce.
Jared nak�ania� ich do p�j�cia w stron� domu.
- Spotkamy si� w �rodku - odkrzykn�� Cullaene. Przez chwil� rozwa�a�
my�l o ucieczce. Ponad roz�ogiem ziemi uprawnej wpatrywa� si� w las i
wzg�rza na horyzoncie. Gdzie� tam mo�e napotka enklaw� zamieszkan� przez
swoich, jak�� grup� Opuczczonych, kt�rzy nie poddali si� asymilacji. Nik�e
mia� jednak szanse. Jego nar�d zawsze potrafi� przetrwa� dzi�ki adaptacji.
Grupy Opuszczonych mala�y z ka�dym rokiem.
Zatar� d�onie. Mia� wysuszon� sk�r�. Gdyby tylko zdo�a� prze�ama� cho�
na godzin� narzucony sobie rygor, po�o�y�by si� na polu i ca�y oblepi�
b�otem. W�wczas jego sk�ra okaza�aby si� tak mi�kka i jedwabista jak
sier�� kot�w Jareda. Jednak teraz musia� przestrzega� rygor�w bardziej ni�
kiedykolwiek dot�d. Otuli� si� kurtk� i wszed� z powrotem do kuchni.
Dotar� do niego podniesiony g�os Lucy i jej matki; kt�re zapalczywie
k��ci�y si� na g�rze. Jared w��czy� przycisk recyrkulacji w starej
maszynce do kawy, kt�ra skrzypia�a g�o�nym protestem. Troje go�ci
rozsiad�o si� wok� sto�u, kobieta na miejscu Cullaene'a; gdy ten otworzy�
drzwi, wszyscy podnie�li wzrok.
Skin�� im g�ow� i usiad� ko�o sterylizatora. Plecy sw�dzia�y go od
gor�ca, a zmiana miejsca sprawia�a, �e czu� si� obco w kuchni, gdzie jada�
od tygodnia. Przybysze mieli te same ch�odne spojrzenia, kt�re widywa� ju�
na twarzach mieszka�c�w miast.
- To jest Colin - powiedzia� Jared. - Pracuje u mnie. Cullaene zn�w
kiwn�� g�ow�. Jared nie przedstawi� przyby�ych i Cullaene zastanawia� si�,
czy by�o to umy�lne przeoczenie.
- Chcieliby�my dowiedzie� si� paru rzeczy o tobie - odezwa�a si�
kobieta. M�wi�a pochylaj�c si� nieco do przodu; Cullaene zauwa�y�, �e jej
oczy s� intensywnie niebieskie.
- Mo�na spyta� dlaczego?
R�ka Jareda zadr�a�a, gdy nalewa� kaw�. - Colin, to tutaj w zwyczaju...
- Nie - przerwa�a kobieta. - Nie ma takiego zwyczaju. Rozmawiamy ze
wszystkimi obcymi. Tw�j najemny robotnik z pewno�ci� s�ysza� o
morderstwie.
Cullaene drgn��. Si�gn�� po kubek z kaw� podany przez Jareda, pe�en
ulgi, �e jego w�asna r�ka nie zadr�a�a. - Nie, nic nie s�ysza�em.
- W domu nie rozmawiamy o takich rzeczach, Marleno Jared zwr�ci� si� do
kobiety.
Fili�anki grzechota�y w ciszy, dop�ki Jared nie poda� wszystkim kawy.
Starszy m�czyzna oparty o �cian� za sto�em odczeka�, a� Jared sko�czy,
wreszcie przem�wi�.
- To pierwsze zab�jstwo, jakie zdarzy�o si� w t e j kolonii, a przy tym
wr�cz koszmarne. U podn�a g�r znale�li�my w rzece sk�r� m�czyzny. Z
pocz�tku my�leli�my, �e to cia�o, bo woda nape�ni�a sk�r� jak worek.
Wi�kszo�� w�os�w pozosta�a; by�y tak smoli�cie czarne, �e po wyschni�ciu
nabra�y niebieskawego po�ysku. Nie uda�o si� nam znale�� ubrania...
- Ani ko�ci - doda� drugi m�czyzna.
- Tak jest - ci�gn�� pierwszy. - Wypatroszono go. Przeszukali�my
okolic� w nadziei znalezienia szcz�tk�w i na wzniesieniu odkryli�my krew.
- Mn�stwo krwi - powiedzia�a Marlena. - Jakby obdarli go �ywcem ze
sk�ry.
Cullaene zacisn�� zgrabia�e palce na gor�cej fili�ance, ch�on�c ciep�o.
By� nieostro�ny. Wszystko nast�pi�o w�wczas tak szybko, �e nie zd��y�
wej�� g��biej w las. Teraz czu�, jak trzepocz�cy na dnie �o��dka strach
sadowi si� w okolicy serca.
- Dlatego przepytujecie wszystkich obcych, �eby wykry� sprawc� - m�wi�
okazuj�c bardziej ciekawo�� ni� przestrach.
Marlena przytakn�a. Przesun�a w�sk� d�oni� po w�osach, by zgarn��
niesforne kosmyki.
- Nikogo nie zabi�em - rzek� Cullaene. - Odpowiem na ka�de pytanie.
Wypytywali go uwa�nie, badawczo, co robi�, zanim zjawi� si�. w ich
kolonii, a on odpowiada� ostro�nie, staraj�c si� w miar� mo�no�ci nie
odbiega� od prawdy. Opowiedzia� im o tym, jak pierwsza kolonia, z kt�r�
przyby�, wyl�dowa�a na nieu�ytkach. Koloni�ci pr�bowali polowa�, wystarali
si� nawet o zezwolenie na eksploatacj� z��, lecz i to si� nie powiod�o.
Wi�kszo�� wr�ci�a w ko�cu na Ziemi�. On za� zosta�, w�drowa� od osady do
osady, najmuj�c si� do r�nych prac w poszukiwaniu miejsca, gdzie m�g�y
osi��� na sta�e. W swej opowie�ci napomkn�� o r�nych szczeg�ach z
osobistego �ycia, w nadziei, �e intymne zwierzenia zapobiegn� zbyt
dociekliwym pytaniom. Opowiedzia� im o rohansenach, z kt�rych c�rk�
nieomal si� o�eni�, o Casselach, kt�rzy nauczyli go uprawia� ziemi�, i o
Slingerach piel�gnuj�cych go w czasie rekonwalescencji po szczeg�lnie
ci�kiej , chorobie. Cullaene wymieni� wszystkie miejsca swego pobytu z
wyj�tkiem jednego, kt�re ich naprawd� interesowa�o: lasu przylegaj�cego do
gospodarstwa Fielding�w.
Ton jego g�osu by� �agodny; mi�y uchu Ziemianina. Nie spuszcza� oka z
Jareda wiedz�c, i� Jared pierwszy m�g�by rozpozna�, �e Cullaene nie jest i
nigdy nie by� kolonist�. Jared- mieszka� na planecie od pi�tnastu lat.
Kiedy� z dum� opowiedzia� Cullaene'owi o Lucy: cho� sierota, pierwsza
spo�r�d kolonist�w przysz�a tutaj na �wiat.
Nic nie przy�miewa�o zaufania w spojrzeniu Jareda. Cullaene troch� si�
odpr�y�. Je�eli nie pozna si� na nim Jared, to w takim razie nikt.
- M�wi�, �e w ten spos�b tubylcy pope�niaj� morderstwo powiedzia�a
Marlene, gdy Cullaene umilk�. - Z innych kolonii dochodzi�y nas wie�ci o
cia�ach - ludzkich i rijamskich - znajdowanych w podobnym stanie.
Cullaene zorientowa� si�, �e wci�� bierze go na spytki. - Nie s�ysza�em
dot�d o takim morderstwie.
Skin�a g�ow�. Jak na um�wiony znak, wszyscy wstali. Jared te� si�
podni�s�. - My�licie, �e Rijamowie s� w okolicy? zapyta�.
- Bardzo mo�liwe - odrzek�a Marlem. - Mieszkacie tak blisko lasu, �e
powinni�cie zachowa� szczeg�ln� ostro�no��.
- Tak - Jared powi�d� spojrzeniem po dobrze zaopatrzonej szafce na
bro�. - Tak zamierzam zrobi�.
M�czy�ni skin�li g�owami z aprobat� i skierowali si� do wyj�cia.
Marlena zwr�ci�a si� do Cullaene'a: - Dzi�kujemy za pomoc. Zawiadomimy ci�
w razie potrzeby dalszych wyja�nie�.
Cullaene wsta�, by towarzyszy� im do wyj�cia, lecz Jared powstrzyma�
go. - Doko�cz kaw�. Mamy mn�stwo czasu, zd��ymy na pole.
Gdy wyszli, Cullaene zabra� kaw� i przesiad� si� na swoje miejsce. Lucy
dalej k��ci�a si� z matk� na g�rze. Wykorzysta� sposobno��, by sobie ul�y�
drapi�c przez chwil� sk�r� ramion i r�k. Ciep�o wysusza�o j� jeszcze
bardziej.
Zastanawia� si�, czy zdo�a� ich przekona�. Ca�a tr�jka sprawia�a
wra�enie ca�kowicie prze�wiadczonych o tym, co si� sta�o. Morderstwo.
Potrz�sn�� g�ow�.
Na g�rze trzasn�y drzwi i k��tnia przybiera�a na sile. Cullaene
wyjrza� przez okno ponad sterylizatorem. Jared wci�� rozmawia� z tr�jk�
przybysz�w. Cullaene mia� nadziej�, �e tamci szybko odjad�. Wtedy mo�e
pogada z Jaredem, wyt�umaczy najlepiej, jak umie, dlaczego nie da rady
d�u�ej tu zosta�.
- Dok�d idziesz? - krzycza�a pani Fielding. Z jej g�osu przebija�a
panika.
- Jak najdalej od ciebie! - Lucy powstrzymywa�a �zy. Cullaene s�ysza�
jej kroki na schodach. Nagle kroki ucich�y. - Nie! Zostaw mnie! Musz�
zebra� my�li!
- Nie ma czasu na my�lenie! Trzeba dowiedzie� si�, co ci jest.
- Nic mi nie jest! - Lucy...
- Jeszcze jeden krok i przysi�gam, uciekn�!
Lucy w�lizn�a si� ty�em do kuchni, zatrzasn�a drzwi i opar�a si� o
nie. Wtedy zauwa�y�a Cullaene'a i z twarzy znik�a jej ca�a wojowniczo��.
- Od kiedy tu siedzisz? - zapyta�a.
Wylewa� kaw� do recyrkulatora, kt�ry ustawiono dla niego z boku. - Nie
powiem nic ojcu, nie b�j si�. Nie wiem nawet, o co wam posz�o.
Sterylizator by� przepe�niony, postawi� wi�c kubek ko�o ma�ego bojlera
oczyszczaj�cego wod� pobieran� z gruntu. Lucy odsun�a krzes�o, kt�re
skrzypn�o, gdy na nim siada�a. Cullaene zn�w spojrza� przez okno. Jared
spiera� si� o co� z tamtymi.
Co zrobi, je�li uznaj� go za winnego? Nie mo�e znikn��. Maj� jego
rysopis, kt�ry wy�l� do innych kolonii. M�g�by poszuka� Opuszczonych, ale
nawet je�li ich znajdzie, mog� go nie przyj��. Ca�e �ycie sp�dzi� w�r�d
kolonist�w. Wygl�da� na cz�owieka i czasem wr�cz czu� si� cz�owiekiem.
Za jego plecami rozleg� si� ha�as. Odwracaj�c si� Cullaene zobaczy�,
jak Lucy potyka si� o krzes�o, w ucieczce przed przewr�con� maszynk� do
kawy. Kawa z sykiem sp�ywa�a po �ciance sterylizatora. Rzuci� si� na
pomoc, odsun�� krzes�o i odci�gn�� Lucy w bezpieczny k�t.
- Nic ci nie jest?
Potrz�sn�a g�ow�. W k�ciku jej oka zakr�ci�a si� �za.
- Za s�abo chwyci�am - wyja�ni�a.
- Siadaj, ja to sprz�tn�...
Urwa� w momencie, gdy �za upad�a mu na wierzch d�oni. Ci�ka kropla
podbarwiona by�a czerwieni�. Patrzy�, jak toczy si� po jego sk�rze na
pod�og�, zostawiaj�c r�owy �lad. Powoli podni�s� wzrok, by spojrze� w
wystraszone oczy. Wype�nia�y si� �zami podbarwionymi krwi�. Zdj�� kropl� z
jej rz�s i roztar� palcami.
Nagle zacz�a mu si� wyrywa�, chwyci� j� wi�c mocniej za rami�.
Podwin�� r�kaw swetra. Jej sk�ra zwisa�a w fa�dach wok� �okcia i
przegubu. Lekko dotkn�� palcami i spostrzeg�, �e wydzielaj�cy si� z por�w
sk�ry pot tak�e zawiera krew.
- Od kiedy? - szepn��. - Kiedy to ci si� zacz�o?
�zy pop�yn�y strug�. Wygl�da�o to tak, jakby dziewczyna krwawi�a z
oczu. - Wczoraj rano.
Pokr�ci�: g�ow�. - Musia�o zacz�� si� wcze�niej. I dotkliwie sw�dzia�o.
Jak �wierzb.
- Od tygodnia.
Pu�ci� j�. Biedna dziewczyna. Tydzie� m�czy�a si� sama, bez nikogo, kto
m�g�by jej wyja�ni�. Teraz ju� pewnie cierpi. B�l i os�abienie bywaj� tak
silne, �e trudno je znie��.
- Co to znaczy? - w jej g�osie brzmia� przestrach.
Cullaene przypatrywa� si� jej, dop�ki nie dotar�a do niego przera�aj�ca
prawda. Jego przygotowywano do Przemiany od urodzenia, ale Lucy �y�a w
prze�wiadczeniu, �e jest istot� ludzk�. Zn�w rzuci� spojrzenie za okno, na
Jareda. To Jared znalaz� osierocon� dziewczynk� i nigdy nie stara� si�
dowiedzie� czego� o formie �ycia, kt�r� wychowywa�. Po prostu przyj��, �e
skoro dziecko wygl�da jak cz�owiek, jest cz�owiekiem.
Lucy masowa�a sobie nadgarstek. Sk�ra ju� tak odstawa�a, �e u�cisk jego
d�oni nie pozostawi� �lad�w.
- To normalne - powiedzia�. - Przemiana. Pierwszy raz... za pierwszym
razem mo�e bole�, ale pomog� ci przez to przej��. Natychmiast po�a�owa�
wypowiedzianych s��w. Je�li jej pomo�e, b�dzie musia� zosta�. Ju� mia�
sobie zaprzeczy�, gdy skrzypn�y drzwi kuchni.
Pani Fielding spostrzeg�a rozlan� kaw�, potem fa�dy sk�ry na r�kach
Lucy. Kobieta wygl�da�a na przestraszon� i bezbronn�. Wyci�gn�a d�o� do
c�rki, lecz dziewczyna sta�a nieruchomo.
- Ona jest chora - oznajmi�a pani Fielding.
- Chora? - Cullaene pozwoli� sobie na ironiczny u�mieszek. Ci ludzie
nie pojmuj�, co uczynili Lucy. - Sk�d pani wie? Przecie� nigdy nie
zetkn�a si� pani z czym� podobnym.
Pani Fielding poczerwienia�a. - A ty?
- Ja, owszem. Jest to normalna faza rozwojowa doros�ego Rijama.
- I umiesz co� poradzi�?
Nadzieja w jej g�osie os�abi�a troch� jego gniew. M�g�by chyba zaufa�,
�e pani Fielding dochowa tajemnicy. I tak nie ma do kogo si� zwr�ci�.
- Umia�em poradzi� sobie.
- Jeste� Rijamem? - wyszepta�a: Jej twarz nagle poblad�a. - O Bo�e.
Cullaene poczu� przenikliwy ch��d. Pomyli� si�. Nim zd��y� j�
powstrzyma�, otworzy�a na o�cie� drzwi werandy.
- Jared! - zawo�a�a. - Chod� tu natychmiast! Colin... Colin m�wi, �e
jest Rijamem!
Cullaene'a zamrozi�o. Jak ona mog�a. Nie teraz. Nie kiedy jej c�rka ma
za chwil� przej�� bez przygotowania jedno z najbardziej bolesnych
do�wiadcze� w �yciu. Lucy go teraz potrzebuje. Nie pomo�e jej matka, ani
inni koloni�ci. Je�li spr�buj� zatamowa� krew, mog� j� zabi�.
Podj�� decyzj�. Chwyci� Lucy i przerzuci� j� sobie przez plecy,
przytrzymuj�c ramionami. Kopa�a i grzmoci�a jego bok. Pani Fielding
podnios�a krzyk. Cullaene pu�ci� na chwil� nogi Lucy, z�apa� za klamk� i
wyskoczy� na korytarz. Lucy zapiera�a si� stopami o pod�og� i musia� j�
wlec. Szybko pod��a� do wyj�cia. Pchn�� drzwi i wybieg� w ch�odne
powietrze poranka.
Lucy prawie si� uwolni�a. Przesun�� jej ci�ar na plecy i zn�w
przytrzyma� jej nogi. W miejscach, kt�rych dotyka�, pop�ka�a jej sk�ra.
B�dzie znaczy� drog� krwi�.
Z przera�enia dziewczyna nawet nie krzycza�a. M��ci�a jego bok, po czym
nagle wychyli�a si�, by go ugry��. Z b�lu o ma�o jej nie upu�ci�. Odwr�ci�
si� nagle i z�apa� j� mocniej.
- Pr�buj� ci pom�c - wysapa�. - Przesta�.
Uspokoi�a si� i ni�s� j� na r�kach niemal bezw�adn�. Cullaene poczu�,
�e nienawidzi Fielding�w. Czy oni nie pomy�leli, �e dziewczyna b�dzie
pyta�? Mo�e starczy�oby wyja�ni�, �e Przemiana jest chorob�, ale co
b�dzie, kiedy jej kole�anki zestarzej� si�, podczas gdy ona pozostanie tak
samo m�oda i pi�kna jak teraz? Kto jej to wyt�umaczy?
Bieg� po kr�tej �cie�ce w�r�d drzew. Je�li Jared dobrze pomy�li,
zgadnie, dok�d Cullaene zabra� Lucy. Lecz Cullaene'owi potrzeba jedynie
czasu. Przemiana u Lucy jest ju� tak bliska, �e szybko pomo�e jej przez to
przej��. Ale je�li tamci zechc� go powstrzyma�, mog� mimo dobrych ch�ci
dziewczyn� zabi� lub okaleczy�.
Cullaene z trudem chwyta� powietrze w p�uca. Pali�o go w gardle. Od
dawna nie biega� w ten spos�b, a ci�ar Lucy jeszcze mu utrudnia� ruchy.
Dziewczyna jak gdyby czyta�a w jego my�lach: zn�w podj�a walk�. Zgi�a
kolana i z ca�ej si�y waln�a go w nerki. Prawie si� przewr�ci�, ale w
ostatniej chwili z�apa� r�wnowag�. Pod g�r� drzewa zacz�y si� przerzedza�
i w nozdrza wpad� charakterystyczny zapach rzeki. Zejdzie im troch� czasu,
nim go dogoni�. Nie dotr� tu ci�ar�wk�; b�d� musieli na piechot�. Mo�e
zd��y nawet pom�c Lucy i uciec.
Cullaene wypad� spomi�dzy drzew. Na widok urwiska Lucy krzykn�a.
Musia� j� tutaj przynie��. Potrzeba jej wonnej wody i wysoko�ci. Wydawa�o
mu si�, �e s�yszy odg�os pogoni, i modli� si� o czas. Tyle ma jej do
powiedzenia. Powinna dowiedzie� si� o zmianach pigmentacji i mo�liwo�ci
zachowania fragment�w sk�ry. Ale przede wszystkim ona musi post�pi� wed�ug
jego rad, bo w przeciwnym razie pozostanie zdeformowana a� do kolejnej
Przemiany za dziesi�� lat.
Zgi�� si� w p� i d�wign�� j� na grzbiet urwiska. Zbocze by�o na tyle
�agodne, �e m�g� utrzyma� r�wnowag�, jednak wystarczaj�co strome, by
zwolni� tempo jego wspinaczki. Czu� na plecach przera�one bicie serca
Lucy. To dziecko my�li, �e on chce j� zabi�; nie mia� poj�cia, jak
przezwyci�y jej strach.
Gdy wdrapa� si� na g�r�, sta� chwil� dysz�c, wpatrzony w wod� koloru
palonego cukru. Nie �mia� uwolni� Lucy od razu. Czasu maj� niewiele, a on
musi jej wyja�ni�, co si� w�a�ciwie z ni� dzieje.
Zaprzesta�a walki. Uczepi�a si�, gotowa poci�gn�� go za sob�, gdyby
mia� j� zepchn�� do rzeki. W oddali us�ysza� s�aby odg�os krzyk�w.
- Lucy, przynios�em ci� tu nie bez racji - powiedzia�. Jej palce
g��biej wpi�y mu si� w cia�o. - Przechodzisz co�, co m�j nar�d nazywa
Przemian�. To normalne, to...
- Nie nale�� do twego narodu - odpar�a. - Pu�� mnie. Potoczy�
spojrzeniem wzd�u� rzeki, w g��b g�stwy drzew. Ledwo zacz��, ju� czu� si�
pokonany. Dziewczyna przez trzyna�cie lat by�a cz�owiekiem. Nie da si�
tego zmieni� w dziesi�� minut.
- Masz racj� - przyzna�.
Pozwoli� jej stan��, lecz wci�� mocno trzyma� za przeguby d�oni. Jej
sp�dniczka i sweter by�y ca�e we krwi.
- Ale urodzi�a� si� tutaj. Czy widzia�a�, �eby co� podobnego
przytrafi�o si� komukolwiek?
Chwyci� lu�n� fa�d� sk�ry i poci�gn��. Uwolniona sk�ra z mla�ni�ciem
oddzieli�a si� od warstwy krwi. Lucy pr�bowa�a si� wyrwa�. Przeci�gn�� j�
bli�ej. - Na nieszcz�cie, wierzysz w swe cz�owiecze�stwo i w to, �e
ciebie pierwsz� co� takiego spotyka. Ja jeden mog� ci pom�c. Jestem
Rijamem. To samo zdarzy�o si� i mnie.
- Nie wygl�dasz na Rijama.
Powstrzyma� si� od ci�tej riposty. O tylu rzeczach nie mia�a jeszcze
poj�cia. Rijamowie potrafi� zmienia� powierzchowno��. Rodzice nadaj�
dzieciom okre�lony wygl�d w chwili wydawania ich na �wiat. Jego rodzice
wykazali przezorno�� daj�c mu kszta�ty ludzkie. Zdaje si�, �e jej rodzice
r�wnie�. Ale ona sama widywa�a tylko Opuszczonych, kt�rzy zachowali wygl�d
�owc�w zamieszkuj�cych lasy na planecie.
W�r�d lasu rozleg� si� krzyk. Lucy spojrza�a w t� stron�, lecz Cullaene
potrz�sn�� ni�, by zn�w skupi� jej uwag�. - Jestem Rijamem - powt�rzy�. -
Znajomi twego ojca twierdz�, �e znale�li tutaj cia�o. file to, co
znale�li, nie by�o cia�em. Zostawi�em tu swoj� sk�r�. Niedawno przeszed�em
Przemian�. Zrzuci�em sk�r� w taki sam spos�b, jak ty teraz. Potem
poszed�em szuka� pracy na farmie twojego ojca.
- Nie wierz� ci - powiedzia�a.
- Lucy, krwawisz na ca�ym ciele. Sk�ra ci odstaje. Czujesz si� tak,
jakby� p�ywa�a wewn�trz siebie. Kiedy dzi� rano zobaczy�a� krwawy obrys
twego cia�a na prze�cieradle, przerazi�a� si�, prawda? A twoja matka z
pewno�ci� te� to widzia�a.
Lucy przytakn�a.
- Musisz mi zaufa�, bo za par� godzin krew odp�ynie, a sk�ra, kt�r�
jeszcze nosisz, przylgnie do tej nowej pod spodem i b�dziesz wygl�da�a
okropnie. Z czasem stara sk�ra zacznie gni�. Chcesz, �eby ci si� to sta�o?
Krwawa �za stoczy�a si� po policzku Lucy. - Nie - wyszepta�a
dziewczyna.
- Dobrze wi�c - Cullaene powstrzymywa� jeszcze uczucie ulgi. Z lasu
dobieg� podejrzany szelest. - Zostawisz tutaj ubranie. Id� potem na brzeg
urwiska, wznie� r�ce nad g�ow�, �eby maksymalnie rozci�gn�� sk�r�, potem
skocz w wod�. Tu jest bezpiecznie, rzeka w tym miejscu bardzo g��boka. Gdy
tylko poczujesz ch��d wody na ca�ym ciele, wyp�y�, wyjd� na brzeg i oblep
si� ca�a b�otem. W ten spos�b zapobiegniesz �wierzbieniu.
Zaniepokoi� go l�k bij�cy z jej twarzy. - To znaczy, �e mam si�
rozebra�?
Opanowa� zniecierpliwienie. Nie mia� czasu zajmowa� si� ludzkimi
przes�dami. - Tak. Inaczej stara sk�ra nie zejdzie. Nagle ujrza� b�ysk w
g�stwinie poni�ej. Chyba lufa miotacza.
Przeszy�a go panika. Dlaczego nara�a �ycie, by pom�c temu dziecku?
Przecie� gdy tylko wyjrzy na otwart� przestrze�, jej ojciec go zabije.
Cullaene pu�ci� r�ce Lucy. Jak chce, niech ucieka. On nie ma zamiaru da�
si� zabi�. Jeszcze nie teraz.
Ku jego zaskoczeniu, Lucy zosta�a. Odwr�ci�a si� i powoli �ci�gn�a
sweter przez g�ow�. Potem zdj�a reszt� ubrania i podesz�a do urwiska.
Cullaene wiedzia�, �e ona w tej chwili nie czuje ch�odu. Sk�ra zbyt
odstaje od ko�c�wek nerw�w.
Stan�a na skraju urwiska; palce jej st�p wpija�y si� w ska�� z tak�
sam� si��, jak przedtem jego palce �ciskaj�ce j� za obie r�ce. Wreszcie
spojrza�a w jego stron�. - Nie mog� - wyszepta�a.
Sta�a tak blisko. Cullaene widzia�, jak krew, kr��y pod sk�r�, ca�kiem
j� oddzielaj�c. - Musisz - odpowiedzia�, kryj�c si� w cieniu. - Skacz.
Lucy spojrza�a w d� na rzek� i wzdrygn�a si� ca�ym cia�em.
Potrz�sn�a g�ow�.
- Czy... - Cullaene umilk�. Je�li wyjdzie na otwart� przestrze�, zabij�
go. Patrzy� na Lucy przez chwil� i prze�amywa� si�. - Czy chcesz, �ebym ci
pom�g�?
Widzia�, jak na jej twarzy bezbronno�� walczy ze strachem. Nie by�a
pewna, co on zrobi, ale chcia�a mu wierzy�. W ko�cu zacisn�a z�by z
determinacj�. - Tak - powiedzia�a cicho.
Cullaene'owi zlodowacia�y r�ce. - Dobrze. Zrobi� to szybko. Podejd� z
ty�u i zepchn� ci� do wody. Opu�� stopy i le� wyprostowana. Rzeka jest
g��boka i wolno p�ynie. Nic ci si� nie stanie.
Lucy skin�a g�ow�, patrz�c przed siebie. Dziwnie ucich�o w lesie
wok�. Wyskoczy� z ukrycia i chwyci� j� wp�, czuj�c, jak krew p�ynie mu
po r�kach. Chwil� odczeka�, �wiadom, �e Jared i towarzysze nie b�d�
strzela�, kiedy trzyma dziewczyn�.
- Opu�� stopy - przypomnia� i pchn��.
Lucy polecia�a w d�, a� p�d powietrza owion�� mu d�onie. Nagle cieplna
wi�zka ugodzi�a go w bok i Cullaene zwali� si�, kozio�kuj�c w lodowatym
powietrzu. Wyl�dowa� na brzuchu: zderzenie z g�st�, zimn� wod� pozbawi�o
go tchu. Wiedzia�, �e powinien p�yn�� pod wod� jak najdalej od brzeg�w,
ale musia� zaczerpn�� oddechu. Przedziera� si� na powierzchni� przekonany,
�e umrze, zanim wyp�ynie. Walczy� tak w niesko�czono��, a� wreszcie dotar�
na faluj�c� powierzchni� rzeki, chciwie �api�c powietrze do pustych p�uc.
Obok niego p�ywa�a sk�ra Lucy: na jej widok prze�y� moment triumfu,
dop�ki nie dostrzeg� wylotu lufy, kt�r� Jared wycelowa� w niego z brzegu.
- Wy�a� - warkn�� farmer. - Wyjd� i m�w, co zrobi�e� z jej reszt�,
zanim odejd� od zmys��w.
Cullaene mia� jeszcze szans� ratowa� si� nurkuj�c, ale jaki by� sens?
Nie zmieni przecie� barwy sk�ry przez najbli�sze dziesi�� lat i nawet
je�li umkn��by strza�om, b�dzie musia� wci�� ucieka�.
Dwoma ruchami ramion Cullaene podp�yn�� do brzegu i wydosta� si� z
wody. Dygota�. By�o mu zimno, o wiele za zimno, by sta� na brzegu rzeki w
mokrym ubraniu. Woda dra�ni�a mu przesuszon� now� sk�r�.
Obok Jareda stan�a Marlem z broni� w r�ku; z lasu wy�onili si�
pozostali dwaj.
- Gdzie jej reszta? - pyta� Jared. Trz�s�a mu si� r�ka. - Na szczycie
urwiska?
Cullaene pokr�ci� g�ow�. M�g� wytr�ci� bro� z r�ki Jareda i uciec, ale
nie zni�s�by �alu i poczucia kl�ski u cz�owieka, kt�ry obdarzy� go
przyja�ni�.
- Ona za chwil� wyjdzie z wody.
- K�amiesz! - krzykn�� Jared; ku zgrozie Cullaene'a ten cz�owiek
nieomal nacisn�� spust.
- Nie, naprawd�.
Cullaene waha� si� przez moment. Nie chcia� umiera� za dochowanie
tajemnicy swego narodu. Rijamowie zawsze umieli si� przystosowa�. Tym
razem te� si� pogodz� z losem.
- Ona jest Rijamk�. Ty o tym wiesz. U nas to normalne. - Jest moj�
c�rk�!
- Nie, nie jest. To niemo�liwe. Nic takiego nie przytrafia si� ludziom.
Jego uwag� zwr�ci� plusk na brzegu. Lucy wychodzi�a z wody kilka metr�w
w d� rzeki. Sk�r� mia�a �wie��, r�ow� i czyst�; �ysa g�owa b�yszcza�a w
s�o�cu. Zwin�a si� w k��bek i ko�ysa�a miarowo.
Cullaene chcia� do niej podej��, ale Jared zatrzyma� go. Szarpali si�
chwil� i Jared okaza� si� silniejszy.
- Jeszcze nie dosz�a do siebie - powiedzia� Cullaene. Podesz�a do nich
Marlena. - Pu�� go, Jared - poprosi�a. - Zabi� mi c�rk� - Jared zacisn��
d�o� na ramieniu Cullaene'a.
- Wcale nie. Ona jest tam.
Jared nawet nie spojrza�. - To nie moja Lucy.
Cullaene z trudem prze�kn�� �lin�. Serce bi�o mu w gardle. Trzeba by�o
ucieka�, gdy mia� jeszcze szans�. Teraz Jared go zabije.
- To Lucy - powiedzia�a Marlem z przekonaniem. - Pu�� go, Jared. On
musi jej pom�c.
Jared spojrza� na dziewczyn�, kt�ra kiwa�a si� nad wod�. Os�abi�
u�cisk, wreszcie pozwoli� d�oniom opa�� bezw�adnie. Cullaene cofn�� si� o
dwa kroki, masuj�c ramiona. Od nagle doznanej ulgi zakr�ci�o mu si� w
g�owie.
Marlena otoczy�a ramieniem Jareda, jak gdyby ona te� mu nie ufa�a.
Obserwowa�a Cullaene'a, nie�wiadoma jego zamiar�w. Je�li b�dzie ucieka�,
na jej znak tamci dwaj rzuc� si� w pogo�. Wolno odwr�ci� si� od nich i
zbli�y� do Lucy.
- Teraz trzeba ci b�ota, Lucy - t�umaczy�, wci�gaj�c j� wy�ej na brzeg.
Da�a mu si� oblepi� b�otnistym kokonem. Gdy ju� ko�czy�, spojrza� na
m�czyzn� z ty�u.
Jared opu�ci� bro�, wpatrzony w sk�r� Lucy unoszon� w d� rzeki.
Marlena wci�� �ciska�a pistolet, ale wzrok utkwi�a w Jaredzie, nie w
Cullaene'ie.
- Ona jest Rijamk�? - zada�a Jaredowi pytanie.
Farmer potrz�sn�� g�ow�. - My�la�em, �e to cz�owiek!
Podni�s� g�os, jakby chcia� dotrze�,do Cullaene'a. - By�em przekonany,
�e to istota ludzka!
Cullaene nabra� gar�� b�ota i zacz�� smarowa� Lucy twarz. Dziewczyna
zamkn�a oczy i le�a�a zupe�nie nieruchomo. Minie troch� czasu, zanim
wyjdzie z szoku.
- My�la�em, �e oni chc� j� zabi� - Jaredowi dr�a� g�os. Sta�o ich
dw�ch, a ona by�a taka male�ka, wi�c pomy�la�em, �e chc� j� zabi�. - G�os
mu si� za�ama�. - Wi�c zabi�em pierwszy.
Palce Cullaene'a na policzku Lucy zdr�twia�y. Jared zabi� rodzic�w
Lucy, bo nie wygl�dali jak ludzie. Cullaene zanurzy� d�onie w b�ocie i
dalej pracowa�. Mia� nadziej�, �e pozwol� mu odej��, gdy sko�czy.
Rozprowadzi� ostatni� gar�� b�ota na twarzy dziewczyny. Jared zbli�y�
si� do niego. - Ty te� jeste� Rijamem, prawda? A wygl�dasz jak cz�owiek.
Cullaene otar� resztki b�ota z dr��cych r�k. Bardzo si� ba�. Co teraz
zrobi? Zabierze Lucy i przekona j�, �e jej cz�owiecze�stwo to pomy�ka?
Zwr�ci� si� do Jareda. - Co zrobicie z Lucy?
- Wyjdzie z tego? - spyta� farmer.
Cullaene przypatrywa� mu si� przez moment. Krew odp�yn�a z twarzy
farmera; wygl�da�, jakby za chwil� mia� si� rozp�aka�. Jared zrozumia�
wreszcie, co uczyni�.
- Powinna - odrzek� Cullaene. - Ale kto� musi jej wyja�ni�. To si�
powt�rzy. Poza tym inne sprawy.
Umilk�, przypomniawszy sobie niespe�nion� mi�o�� do .Ziemianki. W ko�cu
nie uda�o si� im przezwyci�y� r�nic w uformowaniu. Nie jest przecie�
cz�owiekiem, cho� tak �atwo przychodzi�o mu o tym zapomnie�. Ma tylko
ludzk� powierzchowno��.
- Inne sprawy?
- Trudne sprawy - Cullaene zn�w poczu� dreszcze. Rozchoruje si� od tego
mokrego ubrania. - Je�li chcesz, zabior� j� ze sob�. Nie b�dziesz musia�
si� o ni� troszczy�.
Nie. Jared wyci�gn�� r�k�, by dotkn�� oblepionej b�otem dziewczyny,
lecz jego d�o� zawis�a w powietrzu. - To moja c�rka. Wychowa�em j�. Po
prostu nie mog� pozwoli�, by odesz�a i znikn�a.
Cullaene prze�kn�� z trudem �lin�. Nie zrozumie tych istot. Zabijaj�
Opuszczonych z lada powodu, okazuj� Rijamom nienawi�� i strach, a tu nagle
proponuj�, �e jednego b�d� trzyma� w domu.
- Znale�li tam twoj� sk�r�, prawda? - spyta� Jared. - To samo w�a�nie
przydarzy�o si� tobie.
Cullaene skin�� g�ow�. Mi�nie mia� napi�te. Wci�� nie by� pewien, co
zrobi Jared.
- Dlaczego nam nie powiedzia�e�?
Cullaene patrzy� w milczeniu. Chcia� powiedzie�: dlatego, �e kobieta,
kt�r� kocha�em, wrzeszcza�a i plu�a na mnie, kiedy si� dowiedzia�a.
Dlatego, �e jeden farmer o ma�o mnie nie zabi� siekier�. Dlatego, �e tw�j
nar�d nie wie, jak post�powa� z odmiennymi od siebie, chocia� to wy
jeste�cie o b c y na planecie.
- S�dzi�em, �e nie zdo�acie tego poj�� - odrzek�. Pochwyci� nagle d�o�
Jareda i z�o�y� j� na twardniej�cej skorupie na ramieniu Lucy. Potem
wsta�. W tych lasach �yj� jeszcze Opuszczeni. Odnajdzie ich, je�li Jared
wpierw go nie zabije. Zacz�� si� oddala�.
- Colin - odezwa� si� Jared, ale Cullaene nie zatrzyma� si�. Podbieg�a
Martena i chwyci�a go za rami�. Cullaene zgromi� j� wzrokiem,. jednak nie
puszcza�a. Ba� si� j� uderzy�, ba� si� uwolni�. Je�li go trzyma, w takim
razie mo�e go nie zabij�.
Rozdar�a koszul� Cullaene'a i obejrza�a ran� po cieplnej wi�zce. Sk�ra
by�a sucha i zmarszczona; do Cullaene'a dotar�o nagle, jak bardzo boli.
- Mo�emy ci� uleczy�? - spyta�a.
- Pytasz o pozwolenie? - Cullaene z trudem powstrzyma� si� od ironii.
- Nie - kobieta spu�ci�a wzrok i zaczerwieni�a si�, jak niekt�rzy
ludzie pod wp�ywem wielkiego wstydu. - Pyta�am, czy umiemy to zrobi�.
Cullaene odpr�y� si� na tyle, by si� u�miechn��. - Umiecie.
- W takim razie mo�emy? - spyta�a.
Cullaene przytakn��. Pozwoli� zaprowadzi� si� z powrotem do Jareda.
Jared wpatrywa� si� w c�rk�; jego �zy kapa�y na b�otnisty kokon.
- Wkr�tce mo�esz j� st�d zabra� - powiedzia� Cullaene. Jej rzeczy s�
tam wy�ej, przy urwisku. Przynios� je.
Zanim ktokolwiek ruszy� si�, by go powstrzyma�, Cullaene zacz�� i��
lasem pod g�r�. Teraz m�g� ucieka�. M�g� si� po prostu odwr�ci� i uciec.
Ale nie by� pewien, czy naprawd� chce.
Gdy znalaz� si� na grzbiecie urwiska, spojrza� na Jareda, jego c�rk� i
na pilnuj�c� ich kobiet�. Musz� Lucy jeszcze mn�stwo wyja�ni�. Ale skoro
ona prze�y�a Przemian�, w takim razie prze�yje wszystko.
Cullaene przewiesi� sobie zakrwawione rzeczy przez rami� i zacz��
schodzi�. Zbli�y� si� do nich i odda� ubrania Marlenie. Potem kucn�� obok
Jareda. Ostro�nie wyd�uba� otw�r w skorupie i zacz�� odkrywa� Lucy. Jared
przez chwil� obserwowa�. Wreszcie przytkn�� palce do szczeliny i razem,
tubylec i obcy, uwalniali dziewczyn� z jej ulepionego pancerza.
przek�ad : Barbara Jankowiak
powr�t