11491

Szczegóły
Tytuł 11491
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11491 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11491 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11491 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Liliana Rozanowa Przepowiadacz przesz�o�ci (Opowiadanie by�ego starosty domu akademickiego Instytutu Elektroniki Jutra) Mieszkali�my z Barancewem tak: tu on, a tu ja. Pod oknem Niomka Iziumow, a przy drzwiach Konstanty. Mieszkali�my tak ju� pi�� lat, znali�my si� wi�c jak �yse konie. St�d wiedzia�em na pewno, �e Barancew by� skromny, uczynny, bra� udzia� w �yciu spo�ecznym i cieszy� si� zas�u�onym zaufaniem koleg�w. Musz� powiedzie�, �e koledzy w naszym pokoju dobrali si� wprost wyj�tkowo: �yli�my bardzo zgodnie, a wiecie przecie�, �e rozmaicie bywa. Tym bardziej, �e byli�my tak r�ni, jakby, nas specjalnie dobierano. Konstanty m�g� na przyk�ad ca�y tydzie� nie je�� obiad�w, �eby m�c sobie kupi� paryski krawat, a Barancew oczywi�cie nie je�� obiad�w nie m�g�, ale za to by�o mu absolutnie wszystko jedno, co w�a�ciwie je. Raz Niomka Iziumow w dzie� swego dy�uru nakupi� koncentrat�w �sztuczne sago z w�dzonk�" i przyrz�dza� je dzie� po dniu. Wtedy my trzej - Konstanty, ja i sam Niomka ju� na drugi dzie� zacz�li�my si� wymyka� do sto��wki, a Barancew jak gdyby nigdy nic co rano pa�aszowa� sago i wyskrobywa� talerz. Wi�c Niomka nast�pnego dnia zn�w je gotowa� - w drodze wyj�tku, jak m�wi�, �eby sprawdzi� eksperymentalnie, czy Barancew posiada kubki smakowe, i czym si� to sko�czy�o? Mniej wi�cej dziesi�tego dnia przysz�a do nas dziewczyna Konstantego - mia� wtedy tak� Swietoczk� - za�ama�a r�ce nad naszym kawalerskim gospodarstwem i ugotowa�a wspania�� kolacj�: zapachy rozesz�y si� dos�ownie po wszystkich pi�trach. �Smaczne?" - zapyta�a Swietka Barancewa, kiedy ko�czy� ju� bitki z kartoflami, i jak my�licie, co odpowiedzia�? Odpowiedzia�: �Prosz�? Nasz Nioma te� dobrze gotuje." Hm... tak. Prawd� m�wi�c, nie wiem, dlaczego mi si� to zdarzenie przypomnia�o. S�abo przecie� charakteryzuje Barancewa i jako cz�owieka, i jako naukowca. Raczej ju� charakteryzuje Niomk� Iziumowa, kt�ry wymy�li� ten eksperyment z kubkami smakowymi. Niomka mia� zreszt� wiele innych pomys��w. Zdarza�o si� czasem, �e wraca z wyk�ad�w, wali si� na ��ko, nastawia Kwartet Cesara Francka i my�li. A nawiasem m�wi�c, muzyka ta jest do�� przeci�tna, powa�na oczywi�cie, ale nic nadzwyczajnego. Pierwszy koncert Czajkowskiego czy uwertura do opery �Carmen" s� o wiele �adniejsze, ale Niomk� nie wiadomo czemu w�a�nie przy d�wi�kach tego kwartetu nachodzi�y rozmaite my�li. To pisa� �Fizyk� dla klasy V - tej" trochejem i jambem, to zn�w zamierza� zorganizowa� m�ski zesp� harfiarzy. Nawet zdoby� gdzie� harf� i troch� si� nauczy� gra�; potem sta�a u nas zawalaj�c p� pokoju, i je�eli Niomka po tym wszystkim l�dowa� jako� na tr�jkach, to tylko dzi�ki wrodzonym zdolno�ciom i Barancewowi, kt�ry podci�ga� go jak m�g�. Barancew by� ca�kowitym przeciwie�stwem Niomki. Nie dzieli� czasu jak inni ludzie na nauk� i wypoczynek, lecz tyra� bez przerwy: do p�nej nocy przesiadywa� w Laboratorium Przyrz�d�w albo w sali Komputer�w, a gdy go stamt�d przep�dzono, �l�cza� nad swymi schematami w domu - do jego ��ka przysuni�ty by� specjalny st�. Wyobra�cie sobie tylko: �e�ka pochylony nad lutownic�, Iziumow gra na harfie, do Kostki przysz�y znajome dziewczyny, a ja biegam w k�ko z czajnikiem. Na wyk�adach �e�ka czasem znika�. To znaczy fizycznie, rozumie si�, by� obecny, ale duchem daleki: oczy jego akomodowa�y si� na niesko�czono�ci albo zn�w jak szalony zaczyna� zapisywa� fragmenty wzor�w, nie maj�cych nic wsp�lnego z tematem wyk�adu. Pami�tam, jak raz zdarzy�o mu si� co� takiego na �Wprowadzeniu w bionik� wymoczk�w". Po drugiej stronie ode mnie siedzia� za� Niomka i tak�e mamrota� co� zupe�nie nie zwi�zanego z wymoczkami - mo�e rymowa� ca�k� z pa�k� - nie wiem. Popatrzy�em na nich i nagle poczu�em, �e sam si� zapadam, odp�ywam gdzie� i g�os wyk�adowcy dociera do mnie jak przez pierzyn�. A o wymoczkach wyk�ada� nam sam profesor Stakannikow; wyk�ada� takim bulgoc�cym natarczywym basem, jak gdyby m�wi� nie o wymoczkach, lecz o lwach jaskiniowych, i wtedy, mimo owego basu, jak nie ziewn� - i to w dodatku g�o�no. Dobrze, �e akurat wyk�ad si� sko�czy�. Barancew i Niomka sp�yn�li ze swych wy�yn do audytorium i Niomka zada� jedno ze swych idiotycznych pytanek: - Dwaj koledzy pakuj� rzeczy przed wyjazdem. Jeden z nich rzuca drugiemu ko�uszek bez r�kaw�w i m�wi: �Bierz!" Jak to wyrazi� jednym s�owem?... �ap - serdak. Tak... O profesorze Stakannikowie te� pewnie s�yszeli�cie. O w�a�nie, to ten znany uczony. Wygl�d te� ma odpowiednio szacowny. Gdyby�cie go spotkali na ulicy, pomy�leliby�cie z pewno�ci�: �To cz�onek - korespondent." I w�a�nie profesor Stakannikow zosta� jednym z uczestnik�w historii, kt�r� chc� wam opowiedzie� i kt�ra wi��e si� bezpo�rednio z �e�k� Barancewem. Trzeba przyzna�, �e ju� dawno, jeszcze na drugim roku, zrozumieli�my, �e �e�ka �l�czy nad swoimi schematami nie tak sobie, lecz ma �ci�le wytkni�ty cel. Nie by� to facet, kt�ry �my�l� rozp�ywa� si� po drzewie" W odpowiedzi na nasze pytania mamrota� co� niewyra�nie, tak �e w ko�cu dali�my mu spok�j i przestali�my zauwa�a� dziwn�, guzowat� konstrukcj�, kt�ra poniewiera�a si� w nogach jego ��ka. Natomiast dziewczyny Konstantego, po raz pierwszy b�d�c w naszym pokoju, zamiera�y na jej widok z podziwu, zupe�nie jak na widok harfy, i tak d�ugo wierci�y nam dziur� w brzuchu, p�ki nie wydusi�y odpowiedzi, co to jest. Raz - by�a u nas wtedy niejaka Kira - Niomka wyt�umaczy�: - Jest to p�przewodnikowy model peruwia�skiej termitiery ze sprz�eniem zwrotnym. Potem Kir� zast�pi�a pi�kno�� znana w naszym pokoju jako �Symbioza kapelusza z w�osami". �Symbiozie" Niomka powiedzia� po prostu: - Ma pani przed sob� kaktusoidaln� form� istnienia protoplazmy. Barancew nie bra� udzia�u w tych rozmowach, ale w czasie wyja�nie� spogl�da� na Niomk� z wdzi�czno�ci�. Zbli�a�y si� egzaminy pa�stwowe i obrona dyplom�w, kiedy pewnego razu Barancew sam zacz�� rozmow�. Nadchodzi� wiecz�r, nie mieli�my go�ci i w pokoju byli�my tylko my czterej. - Ch�opaki - m�wi �e�ka - niedawno sko�czy�em tak� jedn� rzecz. Prowizorycznie. Pomys� nie jest m�j, dawno ju� go opisano, w�a�ciwie moje s� tu tylko niekt�re rzeczy... Zastosowa�em schematy integruj�ce... Optyk� quasi - japo�sk�... - Do rzeczy - odezwa� si� Konstanty. - Nie, to nic szczeg�lnego. Zwyczajny Kolektor Rozsianej Informacji, tylko ma�ogabarytowy i o zasi�gu lokalnym. Spojrzeli�my na siebie. Pomys� Kolektora istotnie nie jest nowy. Wiadomo powszechnie, �e nic w przyrodzie nie ginie bez �ladu, a wi�c w zasadzie ka�dy �lad mo�na uchwyci�, oczy�ci� z p�niejszych warstw i powi�za� z innymi �ladami. A wi�c KRI jest to urz�dzenie, kt�re za pomoc� odpowiednich chwytaczy, oczyszczaczy, wzmacniaczy, zbieraczy, syntetyzator�w i zestawiaczy przetworzy te �lady w obrazy przesz�o�ci. - Je�eli ten prze��cznik ustawimy w po�o�eniu na prawo - opowiada� Barancew - otrzymamy obraz tego, co rzeczywi�cie by�o. Ale to - jak by�o rzeczywi�cie, jest tylko jednym z wariant�w tego, jak mog�oby by�, w dodatku najbardziej prawdopodobnym. Strza�k� nastawion� na istot� zjawiska przypadek przesuwa w lewo lub w prawo. Kto wie, jakich wy�yn dosi�ga�aby poezja, gdyby w pojedynku zgin�� Martynow, a nie Lermontow, i kto by odkry� Biegun P�nocny, gdyby nied�wied� zabity przez Andree'go nie by� zara�ony. Przekr�caj�c prze��cznik na lewo w��czyli�my Filtry Przypadku, Minimizatory Odchyle� i, co najwa�niejsze, specjalne Urz�dzenie, kt�re wprowadza wsp�czynnik poprawki na w�a�ciwo�ci ludzkie - w tym za� celu Kolektor nale�y pod��czy� do badanego osobnika. W rezultacie otrzymamy pierwsz� pochodn� - obraz tego, jak mog�oby by�. Rozumiecie? - Rozumiemy - powiedzieli�my, chocia� to, co opowiada� Barancew, by�o w jednakowym stopniu i zrozumia�e, i niezrozumia�e. Og�lnie rzecz bior�c z wyja�nie� �e�ki wynika�o, �e Kolektor po pod��czeniu do dowolnego cz�owieka m�g� pokazywa� fragmenty z jego przesz�o�ci w wariancie rzeczywistym i mo�liwym. A �e�ka ju� odwija� koce na ��kach, wyci�ga� prze�cierad�a i przypina� je do tapet agrafkami. By� blady i mocno stremowany. - Trzeba tu w�o�y� jeszcze mas� roboty... - m�wi�. - Na razie to tylko pierwsza pr�ba. Mam k�opoty z ostro�ci�... Jeszcze nie wyko�czy�em samoregulacji... Wi�c nie mam poj�cia, jakie zdarzenia wybierze. Prawdopodobnie najwa�niejsze, kluczowe: czu�o�� jest zbyt s�aba jak na drobne codzienne epizodziki... To co, zaczniemy? W tej chwili rozleg�o si� pukanie do drzwi i wszed� profesor Stakannikow. Zapomnia�em powiedzie�, �e w ramach pracy spo�ecznej opiekowa� si� domem akademickim w zwi�zku z tym, ilekro� mnie spotka�, pyta� zawsze, jak si� kszta�tuje nasze oblicze moralne. A tu nagle sam raczy� przyj�� - i to jak�e nie w por� - sami rozumiecie, i ��ka by�y rozgrzebane, i prze�cierad�a porozwieszane na �cianach. Nie mieli�my wi�c �adnego wyj�cia i Ze�ka Barancew po chwili wahania jeszcze raz pokr�tce wyja�ni�, o co chodzi. Teraz nie pozostawa�o nam nic innego, jak zaproponowa� profesorowi Stakannikowowi najwygodniejsze miejsce - na wprost ekranu, przy ��ku Konstantego. Barancew zn�w zgasi� �wiat�o i popatrzyli�my na siebie w p�mroku. - No to co, mo�e ja pierwszy - powiedzia� Niomka i na�o�y� elektrody - nauszniki. Zapad�a zupe�na ciemno��. Potem ciemno�� drgn�a, zako�ysa�y si� cienie i zobaczyli�my l�ni�ce, czarne, uko�nie postawione wieko fortepianu. Czy przypomina�o to film? Hmm... troch�. Kolorowy? Nie wiem... Nie pami�tam. W odr�nieniu od kina nie czu�o si� obecno�ci ekranu, chocia�, gdy si� skupi�em, mog�em dostrzec kropki agrafek, kt�rymi przypi�te by�y prze�cierad�a. A wi�c widzieli�my pochylone wieko fortepianu. Przy fortepianie siedzia�a du�a, g�o�no oddychaj�ca kobieta, kt�rej obfite, drgaj�ce cia�o szczelnie wype�nia�o po�yskliw� sukni�. Nie patrz�c, mocno uderzy�a jedn� r�k� w klawisze i za�piewa�a d�wi�cznie, wabi�co: - Do... mi... soi... do! Powt�rz to, ch�opcze: do... mi... soli... Us�yszeli�my cienki, mysi pisk: - Do... so - o - l... mi... Sze�cioletni ch�opiec sta� przy nodze fortepianu i ry� parkiet zwr�conym do wewn�trz noskiem buta. Rany boskie! To by� Niomka. - Dobrze - powiedzia�a kobieta przy fortepianie i zauwa�yli�my, �e ma tylko pi�� czy sze�� z�b�w, a i te s� srebrne. - Teraz, Monia... - Jestem Nioma... - Teraz, Sioma, za�piewaj nam piosenk�, jak� chcesz. Niomka powesela�, wzi�� g��boki oddech i zagrzmia�: Dawno temu, kiedym jeszcze pann� by�a, Nasza armia na wojenk� hen, daleko wyruszy�a... Niomka �piewa�, co mia� si�y, wk�adaj�c w ten �piew ca�� dusz�. Nie by�o go ju� jednak wida�, s�yszeli�my tylko g�os, a po ekranie p�yn�y rozmazane twarze, kt�rych nie spos�b by�o zapami�ta�. Chwilami to jedna, to druga twarz nieruchomia�a na moment i widzia�em m�od� roze�mian� kobiet� w okularach i m�czyzn� o bujnej czuprynie i krzaczastych brwiach, kt�ry tak�e �mia� si� cicho; obracali w palcach o��wki i spogl�dali w roz�o�one na stole papiery. Mign�� korytarzyk czy poczekalnia po brzegi nabita matkami i dzie�mi; gruba dziewczynka p�aka�a i tupa�a nogami; ch�opiec gryz� tabliczk� czekolady szeleszcz�c cyn - Foli�; matki poprawia�y dzieciom ubrania, r�ce im dr�a�y, a spojrzenia mia�y zawistne. Potem to tak�e si� rozp�yn�o; ca�e pole widzenia zaj�a znu�ona, pe�na twarz kobiety przy fortepianie; oczy mia�a zamkni�te, ale by� w niej jaki� niepok�j; brwi jej drga�y, u nasady nosa zbiega�y si� zmarszczki - widocznie dr�czy�o j� jakie� niesprecyzowane wspomnienie. A Niomka �piewa�: Na kwater� genera�a nam przywie�li. J�cza� z b�lu, poranione szarpi�c piersi. Nagle zobaczyli�my rzek�; letni wiatr marszczy� wod� w drobne fale. Patrzyli�my na ni� z bia�ego statku, przechyleni przez nagrzan� s�o�cem burt�. Na rufie trzepota�a flaga ze sp�owia�ym do bia�o�ci b��kitnym pasem, zielone brzegi z dr��cymi gdzie� na horyzoncie dzwonnicami i s�upami elektrycznymi przep�ywa�y obok cicho i bez ko�ca, a nad pok�adem unosi� si� zapach lipcowych traw. - Przyjemnie ci? - ledwo dos�yszalnie zapyta� m�ody cz�owiek sw� towarzyszk�, wysok� dziewczyn� ze sk�onno�ci� do tycia, i przykry� d�oni� jej du��, siln� r�k�. - Bardzo... - tak�e ledwo dos�yszalnie odrzek�a dziewczyna. - Kto to �piewa? - zapyta�. - S�yszysz? - To radio w kajucie - odpar�a. - Nie szkodzi. ...Przez calutk� nock� oka nie zmru�y�am, O prze�licznym kawalerze ci�gle �ni�am. Niemka sko�czy�. Kobieta przy fortepianie wolno otworzy�a oczy. - No, dobrze - powiedzia�a, wci�� jeszcze si� u�miechaj�c. - Id�, ch�opcze, i popro� nast�pnego. ...Pojawili si� rodzice Niomki. Kobieta, kt�ra przedtem siedzia�a przy fortepianie, teraz wk�ada�a papiery do teczki z krokodylowej sk�ry z monogramem i m�wi�a: - Gratuluj� pa�stwu! Mieli�my dziewi�tnastu kandydat�w na jedno miejsce, ale synek pa�stwa wygra� ten konkurs. Potrafi w zdumiewaj�cy spos�b uchwyci� istot� utworu. Zobaczymy, zobaczymy... Mo�e zostanie Muzykiem przez du�e M. - A ja my�la�em, �e zostanie in�ynierem - u�miechn�� si� z roztargnieniem tata Niomki. - Wie pani, w naszych czasach... Ale oczywi�cie, je�li potrafi uchwyci� istot�... - ...I - ziu - mow! - wrzasn�� mi kto� nagle nad uchem tak, �e podskoczy�em. - l - ziu - mow! Iziumow!... - krzyczano ze wszystkich stron i krzyki ton�y w owacjach. Niomka, zupe�nie doros�y, taki jak teraz, wyszed� zza kulis i podszed� do pulpitu dyrygenckiego. Wygl�da� �a�o�nie: koszula pociemnia�a od potu, ko�nierzyk zjecha� na bok. Oderwan� czarn� muszk� trzyma� w r�ku i przyciska� t� r�k� do serca. By� zupe�nie szcz�liwy; nigdy nie widzia�em Niomki tak szcz�liwego, a� zm�czonego szcz�ciem. Po obu jego stronach stali wzruszeni skrzypkowie i bezd�wi�cznie uderzyli smyczkami po strunach skrzypiec. Nagle wszystko znik�o i umilk�o r�wnie nagle, jak si� pojawi�o. W zupe�nej ciemno�ci us�yszeli�my pstrykni�cie - potem zrozumia�em, �e Barancew przekr�ci� prze��cznik w prawo. - Sioma, za�piewaj piosenk�, jak� chcesz - powiedzia�a kobieta przy fortepianie. Niomka powesela�, wzi�� oddech i zagrzmia�: Gdy by�em wo�nic� przy koniach pocztowych, Tom m�odym by� ch�opcem i silnym... Twarz kobiety wype�ni�a pole widzenia, oczy mia�a zamkni�te, ale co� j� dr�czy�o, jakie� niesprecyzowane wspomnienie; drga�y jej brwi, u nasady nosa zbiega�y si� zmarszczki. Lat kilka bez troski i biedy prze�y�em, Lecz potem zakocha� si� cz�owiek.., Zobaczyli�my m�czyzn� przykucni�tego nad walizk�. By� to t�gi, niem�ody m�czyzna i niewygodnie mu by�o siedzie� w kucki. - Zosta� z tob� nawet jeden dzie�, nawet godzin� - m�wi� przerywanym g�osem, gor�czkowo upychaj�c w walizce koszule - to samob�jstwo... Samob�jstwo! Kobieta s�ucha�a go przyciskaj�c si� do �ciany; mign�a niewyra�nie jej du�a, oci�a�a figura. - To koniec wszystkiego! - m�wi� m�czyzna zatrzaskuj�c wieko walizki i szcz�kaj�c zamkami. - Koniec mnie jako cz�owieka, koniec mojej tw�rczo�ci, wszystkiego, co jeszcze mog� zrobi� przez te lata, kt�re mi pozosta�y! - I to m�wisz ty! Mnie!... - j�kn�a kobieta. - Ja! Tobie! Lepiej p�no ni� wcale! - powiedzia� z przekonaniem, wyprostowa� si� i potar� zdr�twia�e nogi. - Zn�w b�dziesz niczym - rzek�a dobitnie. - Czym�e ty jeste� beze mnie? B�dziesz zerem. Kto zrobi� z ciebie cz�owieka? - Milcz! Mo�na og�uchn��! - krzykn��. - I w dodatku to radio ryczy, niech je cholera! - Nie szkodzi! - krzykn�a kobieta. - Id� sobie! A radio niech gra! Pod �niegiem, o bracie, spocz�a dziewczyna. Zamkn�y si� oczy jej czarne! Ach, dajcie, ach, dajcie co pr�dzej mi wina, Nim rozpacz mnie znowu ogarnie. Niomka sko�czy�. Kobieta przy fortepianie otworzy�a oczy. - Id�, id�, ch�opcze - powiedzia�a przez zaci�ni�te z�by. - Id� i popro� nast�pnego. ...Pojawili si� rodzice Niomki. Kobieta m�wi�a wk�adaj�c papiery do teczki z krokodylowej sk�ry z monogramem: - Niestety, nie mog� pa�stwu pogratulowa�. Dziecko nie jest pozbawione talentu, ale to by� egzamin konkursowy, dziewi�tnastu kandydat�w na jedno miejsce, rozumiecie wi�c, pa�stwo... - Ta - ak... - u�miechn�� si� z roztargnieniem tata Niomki i zapyta� pochylaj�c si� lekko: - Chcesz zosta� muzykiem, synku? Niomka przeni�s� spojrzenie z krokodylowej teczki na b�yszcz�c� sukni� i westchn�� z ulg�: - Nie - e... - No to b�dziesz in�ynierem - powiedzia� tata Niomki. - Wie pani, w naszych czasach... I wszystko si� sko�czy�o. Zgas�o, umilk�o. Barancew zapali� �wiat�o i jaki� czas siedzieli�my w milczeniu. - To jakie� bzdury - odezwa� si� wreszcie niezbyt pewnie Konstanty. - Wi�c, gdyby... - Bajka ze �wiata zwierz�t - szybko przerwa� mu Niomka. - Stary tur mia� urodziny, urz�dzi� wi�c przyj�cie. Jak je nazwa� jednym s�owem? Party - tur a... - Czy� ty nie zna� �adnych dzieci�cych piosenek?! - krzykn��em. - Co to za idiotyczne pie�ni dla sze�cioletniego dzieciaka! - Mieli�my tak� p�yt� - powiedzia� cicho Niomka. - Dot�d mamy i bardzo j� lubi�. Z jednej strony jest �Wczesnym rankiem", a z drugiej �Gdy by�em wo�nic�"... - To bardzo ciekawe - wtr�ci� si� profesor Stakannikow. - Co pan odczuwa�, Iziumow, w czasie seansu? Wra�enia b�lowe? Drganie ko�czyn? - Nie. Nic zupe�nie - odpar� Niomka. - Hm. Ba - ardzo ciekawe - ci�gn�� Stakannikow. - Nawiasem m�wi�c, ju� w czterdziestym sz�stym roku sformu�owa�em... Ta - ak. Pozw�lcie no, moi drodzy, ja sam spr�buj�. Usiad� wygodniej i na�o�y� elektrody na uszy. Zobaczyli�my d�ugi korytarz, taki, kt�ry jednym ko�cem wychodzi na klatk� schodow�, a drugim si�ga zalatuj�cego jedzeniem i flitem bufetu. Po obu stronach korytarza by�y drzwi z napisami: �Audytorium Nr ...", przy koszach na �mieci stali palacze, grupa dziewcz�t, obj�wszy si� za ramiona, m�wi�a co�, czego nie s�yszeli�my. - Cze�� - powiedzia� m�ody, cho� nie pierwszej m�odo�ci m�czyzna, podchodz�c do innego m�odego cz�owieka, kt�ry podpiera� �cian� i z roztargnieniem przegl�da� jakie� pismo. - Czo�em - odpowiedzia� tamten i gdy podni�s� g�ow�, okaza�o si�, �e to Stakannikow, tylko m�odszy o trzydzie�ci lat. - Weso�e nowiny, nie ma co - ci�gn�� Drugi M�ody Cz�owiek, potrz�saj�c d�oni� M�odego Stakannikowa. - Wiesz, kogo mianowano? Tego bydlaka Turlamowa. - Ach, tak! - powiedzia� M�ody Stakannikow. - Wracam w�a�nie z akademii: ju� zatwierdzono. Rozumiesz, co to znaczy? Obaj zapalili, zaci�gaj�c si� g��boko. - Nowe czasy - odezwa� si� z gorzkim u�miechem M�ody Stakannikow. - Je�eli kogo� tutaj mi �al, to tylko Starego - powiedzia� Drugi M�ody Cz�owiek. - �e te� do�y� takiej ha�by. Jego Turlamow wyko�czy przede wszystkim. - Doprowadzi go do zawa�u - przytakn�� ze smutkiem M�ody Stakannikow. Jaki� czas palili w milczeniu. - A propos - powiedzia� Drugi M�ody Cz�owiek. - Ty masz recenzowa� rozpraw� Kopiejkina? - Ja - M�ody Stakannikow splun�� do kosza - wyznaczyli mnie na oponenta. - No i jak ci si� podoba? - Stek bredni - odpar� M�ody Stakannikow. - Ani jednej w�asnej my�li. A demagogia! A� z�by bol�. - Nie zazdroszcz� ci - powiedzia� z powag� Drugi M�ody Cz�owiek i popatrzy� prosto w oczy M�odemu Stakannikowowi. - Wiesz przecie�, kto to jest Kopiejkin. We� pod uwag� ca�� sytuacj�. - A id��e ty do diab�a! - zdenerwowa� si� M�ody Stakannikow. Zblakli i rozp�yn�li si�. Ale natychmiast pojawili si� znowu. Teraz siedzieli obok siebie na d�ugiej p�okr�g�ej �awce, opieraj�c r�ce o odrapan� barier�. Za ich plecami wznosi�o si� audytorium, wszystkie twarze zwr�cone by�y w d�, gdzie przy stole nakrytym zielonym suknem i zastawionym prymulkami sta� niepozorny m�czyzna w nieokre�lonym wieku, ca�y jakby przysypany popio�em. Wskaz�wk� trzyma� w r�ku jak luf�. Przewodnicz�cy by� t�gim m�czyzn� o l�ni�cej �ysinie. R�ce z wypuk�ymi ��tymi paznokciami rozpostar� szeroko na suknie i od czasu do czasu zaciska� tkanin� w d�oniach, i pochyla� si� do przodu, jakby chcia� si� poprawi� na krze�le. - G�os ma oficjalny oponent - powiedzia� Przewodnicz�cy i powi�d� wzrokiem po pierwszych rz�dach. Spojrzenie jego mo�na by okre�li� jako nie jednolite, lecz cz�stkowe: po jednym celnym, chwytnym spojrzonku na osob�. Mign�y przed nami pierwsze rz�dy: �ci�gni�te brwi, opuszczone rz�sy, dymki papieros�w os�aniane d�o�mi, czarne birety, palce b�bni�ce po zapisanych arkuszach, wypchane teczki. Zupe�nie blisko nas siedzia� wysoki, chudy starzec; zanurzy� palce w b��kitnawej br�dce i siedzia� jakby w oddaleniu od wszystkich, �miej�c si� bezd�wi�cznie. Wzd�u� pierwszego rz�du przepycha� si� M�ody Stakannikow, przyciskaj�c do siebie papierow� teczk� i potykaj�c si� o cudze kolana. Podszed� do m�wnicy, roz�o�y� papiery i zacz�� cicho: - Rozprawa Wu Wu Kopiejkina sk�ada si� z dziewi��dziesi�ciu pi�ciu stron maszynopisu... - Nagle jednak podni�s� g�ow� i krzykn�� cienkim, wibruj�cym g�osem: - Towarzysze! Do jakiego stanu musia� doj�� nasz instytut, �eby to - to i Ta demagogia i... To epigo�stwo!... To zarozumia�e, agresywne nieuctwo!... Mog�o!... By� przyj�te! Jako praca naukowa! Rozlewaj�c wod� nala� sobie do szklanki, wypi� gor�czkowo i kontynuowa� ju� nieco spokojniej. - Na trzydziestu stronach rozprawy Wu Wu Kopiejkin unicestwia Mendla za to, �e ten nie zna� marksizmu, a na trzydziestu stronicach zako�czenia wychwala nies�ychany rozw�j naszego rolnictwa. Na pozosta�ych stronicach autor opisuje to, co chcia�by otrzyma�. Rozumiecie? Chcia�by! Ale jego w�asne dane nie dowodz� ni - cze - go... M�ody Stakannikow zaczerpn�� tchu i znowu zag��bi� si� w papierach. Ale wtedy Przewodnicz�cy, kt�ry do tej chwili �ci�ga� sukno ze sto�u, z nieprzyjemnym zgrzytem skrobi�c je paznokciami, wsta� przewracaj�c krzes�o i powiedzia� dobitnie: - Odbieram wam g�os, Stakannikow. Jako patriota rosyjskiej biologii nie mog� pozwoli�, by w mojej obecno�ci wylewano na ni� pomyje weismanizmu, kosmopolityzmu i agresywnego imperializmu! I doktorant, kt�ry, p�ki Stakannikow m�wi�, dos�ownie wisia� na swej wskaz�wce, teraz rozprostowa� ramiona, odetchn�� i prze�o�y� wskaz�wk� z r�ki do r�ki jak karabin. W kompletnej ciszy rozleg�o si� nagle g�uche: - Ho - ho - ho!... To �mia� si� wysoki starzec z b��kitnaw� br�dk�. �mia� si� d�ugo, ci�ko i nikt mu nie przerywa�. Potem wsta� i ruszy� do wyj�cia sapi�c i stukaj�c lask�. ...M�ody Stakannikow tak�e si� u�miecha�. By� blady, tylko oczy mu p�on�y. Szed� wprost na nas i wyci�ga� przed siebie ju� nie teczk�, lecz co� mniejszego w p��ciennej oprawie, z wyt�aczanym herbem - tak, w�asny dyplom doktorski. - M�g�bym obj�� stanowisko m�odszego pracownika naukowego - m�wi� do kogo�, kto znajdowa� si� za naszymi plecami. - Mieli�cie, zdaje si�, wolny etat laboranta? - pyta�. - Co? Nawet tymczasowo nie? Ludzie za naszymi plecami widocznie si� zmieniali i M�ody Stakannikow w swym od�wi�tnym, mocno ju� wygniecionym ubraniu ci�gle pyta�: - Mo�e przyj�liby�cie mnie na p� etatu jako preparatora? - Do��! - krzykn�� oddychaj�c ci�ko profesor Stakannikow i wyci�gn�wszy r�k� przekr�ci� prze��cznik w prawo. Wzd�u� pierwszego rz�du audytorium przepycha� si� potykaj�c o czyje� nogi i przepraszaj�c M�ody Stakannikow w od�wi�tnym ubraniu. Dwoma palcami trzyma� za ro�ek cienk� papierow� teczk�; otworzy� j� na m�wnicy i zacz�� czyta� nie podnosz�c oczu: - Rozprawa Walentego Walentynowicza Kopiejkina zawiera dziewi��dziesi�t pi�� stron maszynopisu i napisana zosta�a pod kierunkiem naszego szanownego przewodnicz�cego, profesora Turlamowa. Rozprawa jest prac� fundamentaln� i zawiera wielki wk�ad naukowy. Bo przecie�, towarzysze, na czym polega wy�szo�� naszej biologii? Opiera si� ona na najtrwalszych w �wiecie podstawach metodologicznych i nigdy si� nie wypaczy. Tak�e niniejsza rozprawa... ... rozprawa jest ca�kowicie zadowalaj�ca i jej autor w pe�ni zas�uguje na stopie�, o kt�ry si� ubiega. M�ody Stakannikow zamkn�� teczk� i otar� czo�o. Wygl�da� na straszliwie zm�czonego, o wiele bardziej ni� chuderlawy doktorant, kt�ry w zamy�leniu g�adzi� d�oni� wskaz�wk�. M�ody Stakannikow nie poszed� na swoje miejsce, lecz usiad� w pobli�u wysokiego starca. Ale starzec podni�s� si� z ha�asem, odsun�� go i ruszy� do wyj�cia, sapi�c i stukaj�c lask�. ... Teraz Przewodnicz�cy siedzia� przy zwyk�ym biurku; rozsiad� si� wygodnie w fotelu obejmuj�c d�o�mi por�cze, jakby si� chcia� przytrzyma�. - A wi�c - m�wi� Przewodnicz�cy do stoj�cego przed nim M�odego Stakannikowa. - Starzy umieraj� i jest w tym okre�lona dialektyka. W zwi�zku z tym smutnym wydarzeniem w katedrze otworzy� si� wakans. Z��cie papiery, Stakannikow, a my was poprzemy. - Ostro�nie! - krzykn�� Barancew. - Dlaczego pan zdejmuje elektrody bez uprzedzenia? Korki wysiad�y. Profesor Stakannikow chodzi� po pokoju, natyka� si� na ��ka; by� wzburzony. - C� - m�wi� raczej do siebie ni� do nas. - To by�o s�uszne. W�a�ciwie nigdy nie mia�em w�tpliwo�ci: to by�o s�uszne. Pot�piacie mnie, m�odzi ludzie? - ci�gn�� z gorzkim p�u�miechem. - Wy tego nie zrozumiecie, nie, nie zrozumiecie... Inne czasy - inne pie�ni. A przecie� naszym zadaniem by�o zachowa� kadry. Tak... We�my moich koleg�w, tych, kt�rzy mieli wy�sze stanowiska. No i co? Kuranow dwa lata p�ta� si� bez pracy - i przekwalifikowa� si� na geologa. Buranow - na chemika. Muranow... ten w og�le nie wytrzyma�... tak. Nie, to ciekawe, kto na tym zyska�? Nauka? Ludzko��? H�? A gdybym ja - jak Muranow?! Kto by was uczy�? Kto by was rozwija�? Historia to rozs�dzi�a... - Kostka i Miko�aj, wy�cie jeszcze zostali - niegrzecznie przerwa� mu Barancew. - Chod�cie, je�li macie ochot�. Konstanty pierwszy wyci�gn�� r�k� po elektrody, a ja jeszcze patrzy�em na profesora i dyskretnie potakiwa�em - ich to nic nie obchodzi, im to dobrze, a ja jako starosta musz� zachowywa� pozory. Z Konstantym nie dzia�o si� nic szczeg�lnego. Po prostu jecha� metrem w mocno zat�oczonym wagonie, sta� przy drzwiach, swobodnie opieraj�c r�k� o g�rny metalowy pr�t, a drug� r�k� z ksi��k� trzyma� nad g�owami pasa�er�w. Najwyra�niej nie by�o to zbyt dawno: na Konstantym mieni� si� purpurowo - niebieski, znany nam sweter, kt�ry teraz co prawda sp�awia� i Konstanty wk�ada� go jedynie, kiedy by�o zimno. Nagle kto� j�kn��: - Co si� tu leje? Przecie� wylewa si� pani �mietana. Wszystkich pani zapa�ka. Obok Konstantego w mgnieniu oka powsta�a pusta przestrze�, w kt�rej pozosta�a ob�adowana siatkami baba. Z jednej siatki istotnie co� si� s�czy�o i kapa�o. - Skandal! - jaki� postawny m�czyzna odsun�� si� gwa�townie, splun�� na chusteczk� i zacz�� trze� ni� nogawk�. Podtrzymano go z entuzjazmem: - Je�dzi taka i ludzi packa! - Z takimi baga�ami trzeba je�dzi� taks�wk�. - Panie kochany, �mietana w dzisiejszych czasach jest bez t�uszczu, mo�na j� zmy� wod�... - I w dodatku doradza! Siebie by pani lepiej umaza�o, a nie cudze spodnie! - A spodnie z setki. - Trzeba oczy�ci� benzyn�. - Acetonem. - Do pralni da�. - Spekulanci. Do przestraszonej kobieciny przecisn�a si� drobna, kr�tko ostrzy�ona dziewczyna, przykucn�a, wsun�a szczuplutkie palce w oczka siatki i zacz�a podnosi� �lisk� butelk� i przyciska� wieczko. - No i o co ten krzyk? - powiedzia�a cicho. - To nie jest wina tej pani, �e pokrywka odlecia�a. - Racja - przytakn�� pojednawczo Konstanty. - Wielkie rzeczy! Przecie� to zwyczajna �mietana, nie radioaktywna. - Patrzcie go, jaki m�drala! - pisn�� kto� rado�nie. - Dowcipni� - podsumowa� poszkodowany. - Jak to on m�wi o radiacji! Z u�mieszkiem! - Dzisiejsza m�odzie�! - Pewnie ma brata w zak�adach mleczarskich, w rozlewni - nic dziwnego, �e pokrywki spadaj�... Drobna dziewczyna upora�a si� z butelk�, stan�a na palcach i zapyta�a zwracaj�c si� do plec�w Konstantego: - Wysiada pan przy Lotnisku? - Czy tacy w og�le wiedz�, ile �mietana kosztuje?! Poci�g zacz�� hamowa�. - Wysiadam - rzek� z gniewem Konstanty. Na peronie dziewczyna pozosta�a nieco z ty�u, naci�gaj�c na bos� pi�t� zsuni�ty pasek sanda�ka. Kostka solidarnie zwolni� kroku. - Ale si� panu dosta�o - odezwa�a si� dziewczyna podskakuj�c na jednej nodze. - Zdarza si� - wzruszy� ramionami Kostka. Dziewczyna by�a taka sobie, zwyczajna maturzystka, lekko k�dzierzawa - najd�u�sze l�ni�ce pasmo w�os�w za�o�y�a za malutkie ucho. - Raz - o�wiadczy�a - te� zdarzy� mi si� okropny wypadek - akurat w metrze! Jecha�am na Sylwestra i jaki� facet zahaczy� mnie teczk� z �elaznymi okuciami, i ca�a po�czocha na nic! Zabawna by�a: oczy okr�g�e, drobne r�ce, przy bluzce bez r�kaw�w marynarski ko�nierz jak u przedszkolaka. - Straszne - zgodzi� si� Konstanty. W tej chwili zamar�em i przez jaki� czas nic do mnie nie dociera�o, poniewa� dziewczyna u�miechn�a si�. Cudowny by� ten u�miech: jasne oczy rozb�ys�y, rz�sy zatrzepota�y, twarz unios�a si� nieco do g�ry i ca�a jakby si� roz�wietli�a wewn�trznie. Przenios�em wzrok na Konstantego i zrozumia�em wszystko, co si� z nim dzieje - przecie� u�miechn�a si� do niego, a nie do mnie. ...Nad czarnym, wymytym przez polewaczki asfaltem Prospektu Leningradzkiego unosi�a si� lekka mgie�ka. Szli w stron� dalekich �wiate� Szeremietiewa i dziewczyna chyba zmarz�a w samych sanda�kach, kt�re sk�ada�y si� g��wnie z p�askich podeszew, i w leciutkiej dzieci�cej bluzeczce, poniewa� teraz mia�a na sobie purpurowo - niebieski sweter Konstantego, kt�ry si�ga� jej do kolan. Ludzi wok� nich nie by�o - okazuje si�, �e nadesz�a ju� noc i pogas�y okna, natomiast w odleg�o�ci dw�ch - trzech wyci�gni�tych r�k na ko�cach d�wig�w migota�y �ar�wki, a niebo przecina�y �wiat�a pozycyjne hucz�cych przyja�nie samolot�w. Czynne automaty z wod� sodow� �y�y tajemniczym nocnym �yciem; Kostka i dziewczyna kolejno podstawiali d�onie pod ich k�uj�ce strumyczki, gdy� szklanki schowali na noc przewiduj�cy pracownicy obs�ugi automat�w. - Gdyby ludzie wiedzieli! - powiedzia�a dziewczyna. - Gdyby sobie mogli wyobrazi�!... I gdyby mieli wi�cej wolnego czasu, z pewno�ci� przychodziliby tu nocami. Prawda? Odpowiedzi Kostki nie zapami�ta�em - widocznie by�a zupe�nie nieistotna. Natomiast dla Niej i dla Niego by�a wa�na i pe�na znaczenia. Ciemno�� powoli rzed�a, prospektem pomkn�y pierwsze auta, unosz�c na czystych, lakierowanych karoseriach srebrzyste b�yski. Rozleg�y si� pierwsze sygna�y z g�o�nika, d�wi�czne, �piewne, ka�dy d�wi�k by� jak kryszta�owa kulka. Dziewczyna nagle krzykn�a i z przestraszon� i zmartwion� min� rzuci�a si� do automatu telefonicznego, a Konstanty znieruchomia� przy budce. Sta� jak na warcie i mia� taki wyraz twarzy, jak gdyby nie by�o wi�kszego szcz�cia ni� sta� i patrze� przez p�kni�t� szyb�, jak dziewczyna t�umaczy si� szalej�cym z niepokoju rodzicom. ...Potem znale�li�my si� w dziwnym pomieszczeniu, zbyt ciasnym, by mo�na je by�o nazwa� pokojem, i o�wietlonym tak sk�po, �e dopiero, gdy wyt�y�em wzrok i dostrzeg�em ci�kie zasuwy na zamkni�tych w�azach, zrozumia�em, �e to co� w rodzaju komory niskoci�nieniowej, a mo�e panel jakiego� wi�kszego urz�dzenia. Na trzech �cianach s�abo po�yskiwa�y skale przyrz�d�w; by�o w nich co� niepokoj�cego, co�, czego nie mog�em sprecyzowa�, ale wyczuwa�em; czwarta �ciana by�a ekranem i przed nim dotykaj�c si� ramionami stali Konstanty i ona. Mieli na sobie kombinezony laboratoryjne, wiecie, takie ze wska�nikami, laryngofonami, wszystkimi bateriami, fotokieszeniami i ca�� reszt�. - Spr�buj jeszcze raz - powiedzia� Konstanty. By� to dzisiejszy Kostka. Dziewczyna szcz�kn�a ga�kami strojenia - ekran b�ysn�� fioletem i zgas�. - Ile czasu up�yn�o? - spyta�a. (Ona tak�e wydoro�la�a, schud�a, jasne oczy zrobi�y si� ogromne.) - Prawie doba - odpar� Kostka. - Ju� dziesi�� godzin nas szukaj�. - Trzeba miesi�ca, �eby do nas dotrze�. - G�upstwo! - dziarsko zawo�a� Konstanty. - Co� wymy�l�. My oboje nie mo�emy, ale oni na pewno wymy�l�. A my tymczasem wytrzymamy na awaryjnym. Co, nie wierzysz, �e co� wymy�l�? - Wierz�, Kostie�ka - powiedzia�a dziewczyna. Gdzie� daleko odezwa� si� i teraz narasta�, zbli�a� si� wysoki, pulsuj�cy �wist. Straszliwe uderzenie rzuci�o ich na pod�og�, �ciany pochyli�y si�. Konstanty stan�� na chwiejnych nogach, podni�s� dziewczyn� i przycisn�� j� do siebie. Zacz�a m�wi� pospiesznie, obejmuj�c d�o�mi jego policzki i patrz�c mu w oczy: - Kostie�ka, wszystko jedno, cokolwiek si� stanie... Pomy�le� tylko - mogli�my si� wcale nie spotka�! Ale spotkali�my si�, jestem z tob� - to takie szcz�cie! - Tak... tak... tak... - powtarza� Kostka ca�uj�c j� i wtulaj�c twarz w jej kr�tkie w�osy. Rozleg� si� �oskot, Upadli nie rozplataj�c r�k. W ciemno�ciach, jakie zapad�y, us�yszeli�my straszny krzyk. - Pu��cie mnie! - krzycza� Konstanty. - Ona zgin�a! Puszczajcie! Trzymali�my go z Niomk� za ramiona. �Zaraz, zaraz" szepta� Barancew i maca� palcami po p�ycie KRI. Pstryk ! - ...Zwyczajna �mietana - pojednawczo zauwa�y� Konstanty. - Przecie� nie radioaktywna. - Patrzcie go, m�drala! - zapiszcza� kto� w zachwycie. - Dowcipni� - podchwyci� poszkodowany. - Ma brata w zak�adach mleczarskich... - Dzisiejsza m�odzie�. Drobna dziewczyna wspi�a si� na palce i zapyta�a zwracaj�c si� do plec�w Konstantego: - Wysiada pan przy Lotnisku? Poci�g hamowa�. - Chyba bli�ej mi b�dzie z Soko�a. Niech pani przejdzie, prosz� - posun�� si� Konstanty i zmru�y� oko: - Ja tu jeszcze pogaw�dz� z pa�stwem o dzisiejszej m�odzie�y... Konstanty siedzia� z g�ow� opart� na r�kach. Ju� nigdzie si� nie wyrywa�, ale lepiej by krzycza�, ni� tak milcza�. - S�uchajcie - m�wi� z rozwag� profesor Stakannikow. - B�d�my logiczni, moi drodzy. Abstrahuj�c od konkretnych os�b rozpatrzmy system A - B w jego og�lnym zarysie. Je�eli A i B s� zale�ne od siebie nawzajem, to poniewa� istnieje A, musi istnie�! B. Je�eli za� B przesta�o istnie� w wyniku jakiej� katastrofy, to nale�y si� tylko cieszy�, �e po��czenie A - B nie by�o zbyt trwa�e. - Ona zgin�a - powiedzia� g�ucho Konstanty odejmuj�c r�ce od twarzy i patrz�c w przestrze�. - Przesta�! - niezbyt pewnie krzykn�� Niomka. - Pami�tasz j�? - spyta�em. - Pami�tasz, jak si� spotkali�cie w metrze? - Nie pami�tam - z �alem odpar� Konstanty. - W�a�nie o to chodzi. Wyobra� sobie natomiast, �e bab� ze �mietan� zapami�ta�em, by�a podobna do naszej s�siadki, ciotki Wali. W tym miejscu musz� powiedzie� kilka s��w o sobie. To, co si� wydarzy�o, a raczej mog�o wydarzy� si� Kostce, wstrz�sn�o mn� do g��bi. M�j Bo�e - my�la�em - ja pewnie tak�e spotka�em t�, a raczej inn� j e d n � jedyn� dziewczyn� i nie pozna�em jej; takich dziewcz�t spotyka si� na ulicy czy w czytelni po pi��dziesi�t dziennie - jak zgadn��, czy to w�a�nie ona? Gor�czkowo robi�em przegl�d ca�ego �ycia: przedszkole - szko�a - studia, szuka�em mego decyduj�cego momentu; gubi�em si� wprost w domys�ach. Nigdy w �yciu nie podejrzewa�em, �e mog� si� tak denerwowa�. - Mo�e zrobimy przerw�? � niepewnie zaproponowa� Niomka. - Pogadamy, napijemy si� herbaty... - Za nic w �wiecie! - krzykn��em. Wszyscy mnie zrozumieli. Barancew poda� mi elektrody jeszcze ciep�e od uszu Kostki i za�o�y�em je na g�ow�. W pierwszej chwili pomy�la�em, �e co� si� Barancewowi popsu�o: nie pojawi�y si� �adne obrazy, nic zupe�nie. Jedynie uszy si� zatyka�y od przenikliwych ,,uii - uii" i trzasku wy�adowa�, a od czasu do czasu po ekranie przebiega�y zielone b�yskawice. Ze�ka, wzdychaj�c, z cierpliw� min� kr�tkofalowca kr�ci� ga�kami strojenia, widzia�em, �e nastawi� czu�o�� na maksimum i uj�� r�czk� z napisem �Wiek". Pos�uszny ruchowi jego palc�w cienki promie� przesuwa� si� tam i z powrotem po skali z podzia�k� od roku do trzydziestu lat. - Co jest, �e�ka? - nie wytrzyma�em. - Widocznie dla ciebie, Kola, czu�o�� jest za ma�a - powiedzia� Barancew. - Ale poczekaj... Chwileczk�... I rzeczywi�cie, zobaczy�em siebie: p�aci�em w kasie stoiska ze sprz�tem fotograficznym w domu towarowym �Wojentorg". - Nie mam drobnych - powiedzia�a kasjerka. - Niech pan we�mie losy na loteri�, mam jeszcze dwa numery: zero trzy i zero cztery. - Po co mi dwa - odpowiedzia�em. - Lepiej napij� si� soku. Prosz� jeden. - Wyci�gn��em r�k�, wzi��em numer zero cztery i podszed�em do kiosku, w kt�rym sprzedawano sok pomidorowy. ... - Kole�ka, sprawd� tabel� - powiedzia�a mama. Kupi�am kiedy� los za dziewi��dziesi�t kopiejek, le�y na p�ce pod �Don Kichotem". - Ja te� mam los - przypomnia�em sobie, wyj��em los z portfela, roz�o�y�em gazet� i zacz��em por�wnywa� numery. - Ha! To dopiero! - wykrzykn��em. - Seria trzy si�demki, trzy dziewi�tki, numer zero cztery... - Co? - spyta�a poblad�a mama. - Numer zero cztery - ten w�a�nie! - wygra� odkurzacz �Wicher"! - oznajmi�em z triumfem. - O Bo�e!... - j�kn�a mama i prze�egna�a si�. - Wy��cz - powiedzia�em do Barancewa, szarpany rozczarowaniem i wstydem. - Nie ma co pokazywa�, jak by�o naprawd�: i tak pami�tam; kupi�em los zero trzy i wygra�em rubla... Nie ma nic wa�niejszego? Co, �e�ka? - Spr�bujemy - rzek� Barancew. Dziwaki Mia� tak� min�, jakby czym� wobec mnie zawini�. Tym razem �e�ka chc�c zwi�kszy� czu�o��, zdj�� nawet tyln� p�yt� i przyspawa� dwa nowe oporniki. Pomagali�my mu wszyscy; mia�em uczucie, jakbym asystowa� chirurgowi i jednocze�nie le�a� rozpostarty na stole operacyjnym. Potem �e�ka znowu kr�ci� ga�kami strojenia, a ja siedzia�em przyciskaj�c elektrody do uszu i w m�ce oczekiwania robi�em w pami�ci przegl�d: przedszkole... szko�a... studia... - Uwaga! - zd��y� tylko uprzedzi� Barancew. ... Wprost na Mnie p�dzi� samoch�d. Diabli wiedz�, kiedy wyskoczy� zza rogu - chyba to by�a �Wo�ga" i chyba zielona. - A - a - a! - wrzasn��em widz�c lec�cy mi na spotkanie naro�nik trotuaru. - Cz�owieka przejechali! - krzyczeli ludzie t�ocz�c si� r�y zielonej �Wo�dze" na skrzy�owaniu przed kinem �Powtornyj" i zas�aniaj�c le��cego Mnie. Widzia�em tylko plecy i nogi staj�ce na palcach i s�ysza�em rozmowy: - Chwa�a Bogu, �yje! - Patrz, patrz, usiad�. - Co� ma z r�k�. - Ju� jest pogotowie. - �ywy i ca�y. Chwa�a Bogu! Wsadzili Mnie do karetki, kierowc� �Wo�gi" zabrali na milicj�, t�um si� rozszed�. I Barancew przekr�ci� prze��cznik w prawo. ... Wyszed�em z kina �Powtornyj", podszed�em do kraw�nika i jaki� czas przest�powa�em z nogi na nog�. Samochody sun�y nieprzerwanym strumieniem. Wtedy zagwizda�em i ruszy�em w d�, w stron� Konserwatorium, do drugiego przej�cia... - To wszystko? - spyta�em Barancewa na wszelki wypadek. - Wszystko - ze skruch� odpar� Ze�ka. - No i widzicie! - wykrzykn�� profesor Stakannikow. - Zawsze w pana wierzy�em, Zawiazkin, i mia�em racj�. Pa�skie �ycie p�ynie r�wniutko po linii prostej, praktycznie bez odchyle�. A to jest mo�liwe tylko w wypadku, je�eli psychika ma minimalna liczb� stopni swobody. Niech pan idzie dalej po tej najkr�tszej drodze od punktu do punktu - tacy ludzie s� nam potrzebni! Zacisn��em z�by, otworzy�em okno i wychyli�em si� do pasa w pachn�cy ozonem ciemny zau�ek. Tak, Barancewowi wypada�o urz�dzi� owacj�, podrzuca� go do g�ry. To przecie� wspania�y sukces, triumf! A przyznam si� wam szczerze: tego wieczoru, a raczej tej nocy nie zrobili�my tego. Ka�dy z nas my�la� o swoim �yciu i te rozmy�lania tak nas poch�on�y, �e nawet nie pogratulowali�my �e�ce. On jednak wszystko zrozumia�. Kiedy�my tak siedzieli i palili, zdj�� ze �cian prze�cierad�a, zagotowa� wod�, po�yczy� od s�siad�w herbatnik�w waniliowych i rozstawi� szklanki. No i to by by�o wszystko. Wydaje mi si�, �e ta historia dobrze charakteryzuje Barancewa jako naukowca, i jako cz�owieka. Tak �e dla mnie b�dzie on zawsze nie tylko wybitnym wynalazc�, ale i wiernym cz�onkiem naszej studenckiej paczki. Nawiasem m�wi�c, spotykamy si� do dzi�, u Niomki. Co prawda, na te spotkania najcz�ciej przychodz� tylko ja: Barancew zawsze pracuje do p�nej nocy, a Konstanty, nawet je�eli przyje�d�a, to ostatnim poci�giem metra, tak �e do dom�w wracamy pieszo. Ale Niomka i ja nie obra�amy si�. Barancew - to jest Barancew. Co za� do Konstantego, to i ja, i Niomka doskonale wiemy, gdzie sp�dza ca�y wolny czas, chocia� nigdy o tym nie rozmawiamy. Raz nie wytrzyma�em i po pracy pojecha�em metrem na Lotnisko. Od razu zobaczy�em Konstantego: spacerowa� w oczekiwaniu po peronie, a kiedy nadjecha� poci�g, rzuci� si� w stron� wysiadaj�cych, z napi�ciem wpatruj�c si� w ka�d� dziewczyn�. Poci�gi wci�� przyje�d�a�y i przyje�d�a�y... Wsiad�em do jednego z nich i pojecha�em do domu. Oczywi�cie, nie ma �adnej nadziei, �e Kostka kiedy� zn�w spotka t� dziewczyn�. Na jego miejscu nie je�dzi�bym na Lotnisko. Lecz kiedy o tym my�l�, ogarnia mnie dr�cz�ce uczucie oczekiwania. Na co? Sam nie wiem... Prze�o�y�a: Ewa Rojewska