15329
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 15329 |
Rozszerzenie: |
15329 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 15329 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 15329 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
15329 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Pawe� Ciemniewski
Kwestia gustu
Pok�j by� na tyle du�y, by zmie�ci�o si� w nim podw�jne, wygodne ��ko, szafka nocna i dwa krzes�a. Opr�cz tego na obitych purpurowym pluszem �cianach zawieszono jakie� spro�ne obrazki i kandelabry, w kt�rych umieszczono �wiece wykonane z czerwonego wosku. Tylko jeden kandelabr p�on�� w tej chwili � ten obok zas�oni�tego grubymi kotarami okna.
Le��ca na ��ku dziewczyna wcale nie by�a �adna. Mia�a okr�g�� twarz, szarawe, wiecznie zmru�one oczy, nos zadarty do g�ry jak haczyk na ryby, no i usta, kt�re by�y tak w�skie, �e prawie niewidoczne. Mia�a za to du�e piersi, przypominaj�ce melony o mlecznobia�ej sk�rce. Mia�a te� d�ugie, do�� zgrabne nogi.
I mocne uda.
� Chod� tutaj, a ja ci� obejm� � powiedzia�a, poprawiaj�c sobie poduszk� pod g�ow�.
Austin zdmuchn�� �wiec�, przesta� opiera� si� o �cian�. W niewielkim pokoiku na pierwszym pi�trze zaleg�y ciemno�ci.
Rozpi�� pas, zrzuci� go na pod�og�. Za nim polecia�a czarna koszula i spodnie. Usiad� na ��ku, zsun�� buty i wlaz� pod ko�dr�. Odwr�ci� si� do dziewczyny, pr�buj�c d�o�mi wymaca� to, co nawet w ciemno�ciach wygl�da�o jak dwie mlecznobia�e kule.
� �apy precz � szepn�a i Austin nie m�g� zgadn��, czy by� to szept rozkoszy czy zniecierpliwienia. � Pomacasz sobie p�niej. Teraz chod� tutaj, o, tutaj. Po�� si� na mnie.
Bez s�owa zrobi� to, co mu kaza�a. Gdy tylko znalaz� si� mi�dzy jej roz�o�onymi nogami, �cisn�a udami jego biodra, chwyci�a go za ramiona i podci�gn�a do siebie tak, �e jego nos wyl�dowa� dok�adnie pomi�dzy lewym mlecznobia�ym melonem a prawym.
� Teraz ca�uj � zamrucza�a.
Zacz�� ca�owa�. Wynurzy� si� z ca�kiem sporego rowka mi�dzy piersiami dziewczyny i j�zykiem wymaca� jej napr�ony sutek. Zacisn�� na nim wargi, a potem ugryz�. Nie za mocno, ale tak, �eby poczu�a. I �eby j�kn�a.
Dziewczyna wbi�a palce w jego w�osy, szarpn�a lekko, po czym unios�a si� na �okciach i z krzywym u�mieszkiem wyszepta�a mu do ucha:
� Pora, �eby pow�z wjecha� do tunelu...
� A gra wst�pna? � Austin znowu zanurzy� si� w mlecznobia�ej dolince.
� Pieprzy� gr� wst�pn� � mrukn�a. � Ul�yj sobie.
Austin przesta� ca�owa� jej piersi i spojrza� tam, gdzie w ciemno�ciach b�yszcza�y szparki jej oczu.
� Zastanawiam si�, dlaczego wci�� wydajesz mi rozkazy, Fionna.
� Nie udawaj, ma�y � odpar�a i pog�adzi�a go po plecach tak, �eby zosta�y na nich �lady jej paznokci. � Tego chcia�e�, nie? To twoja wielka noc, panie prawiczku. O grze wst�pnej nie masz zielonego poj�cia, wi�c mo�e po prostu wsadzisz, co masz wsadzi� tam, gdzie trzeba i uznamy dzisiejsze spotkanie za udane, co? A nast�pnym razem poka�� ci, na czym polega gra wst�pna. I kilka o wiele ciekawszych rzeczy, je�li b�dziesz poj�tnym uczniem.
� Fionna, ja nie jestem prawiczkiem.
Teraz ona spojrza�a na niego badawczo.
� Udajesz, �e jeste�?
� Nie. Nie jestem i nie mam zamiaru niczego udawa�. Chyba pomylili ci si� klienci.
Przez chwil� milcza�a, a wreszcie westchn�a i opad�a na poduszki.
� Zdarza si�, taki fach. Widocznie ten, kt�ry wchodzi po tobie jest prawiczkiem. Bo ten przed tob� z pewno�ci� nim nie by�... No, chyba �e czeka� na sw�j pierwszy raz bite siedemdziesi�t lat � doda�a po chwili.
Austin wyzwoli� si� z u�cisku jej �elaznych ud, usiad� na brzegu ��ka i si�gn�� po koszul�.
� Co jest? � podnios�a si� na kolana, dope�z�a do niego i zarzuci�a mu r�ce na szyj�. � Nie masz ju� ochoty?
� Tak jakby.
� Nie marud�, wskakuj � ugryz�a go w ucho. � Jak chcesz, to b�dzie gra wst�pna. B�dzie co zechcesz.
� Nie dzisiaj, Fionna.
� Ale...
� Nie martw si�, pieni�dze dostaniesz � wsta� i za�o�y� spodnie. � A Sylvia na pewno nie b�dzie wypytywa� o szczeg�y.
� Jak chcesz � w tonie jej g�osu zabrzmia�a nutka rozczarowania. � Mo�e nast�pnym... o, jejkuuu!!!
Wrzasn�a, jakby j� kto� wrz�tkiem obla�. Chwyci�a ko�dr�, podci�gn�a j� sobie pod brod�, wytrzeszczy�a oczy i zacz�a trz��� wargami. Austin widzia�, �e chcia�a co� powiedzie�, ale s�owa nie mog�y przej�� przez �ci�ni�te strachem gard�o.
W pokoju zrobi�o si� zimniej. Od drzwi powia�o upiornym ch�odem. Austin odwr�ci� si� i wtedy j� zobaczy�.
Unosi�a si� jakie� dwie stopy nad pod�og�. Mia�a na sobie bia�� halk� na cienkich rami�czkach i nic wi�cej. Du�e oczy p�on�y lodowatym ogniem, posinia�e usta zaci�ni�te by�y w grymasie w�ciek�o�ci. Wok� jej p�przezroczystej sylwetki wykwita�a blada po�wiata.
� Wilhelmina? � Austin nie ba� si� duch�w. Ale tego ducha si� nie spodziewa�.
Widmo zmru�y�o �lepia. Blade rami� unios�o si� w g�r�, a palec wskazuj�cy wycelowa� w pier� m�czyzny.
� Dlaczego...? � sykn�a, a w pokoju zrobi�o si� jeszcze zimniej.
Fionna zacz�a szcz�ka� z�bami.
� Dziwka � zjawa spojrza�a na wystraszon� dziewczyn�. � Szmata. Zdzira. Krowa niedojona...
Austin zerkn�� w bok, gdzie przez por�cz krzes�a przewieszony by� jego p�aszcz. M�g�by dosta� si� tam w mgnieniu oka. Gdyby zd��y�, wyj��by stamt�d woreczek z ksi�ycowym proszkiem. Pos�a� szybkie spojrzenie w stron� ducha Wilhelminy. Wci�� lewitowa�a nad pod�og�, rozsiewa�a wok� blade �wiat�o i z�orzeczy�a przera�onej nie na �arty Fionnie.
� ...parszywa larwo, cycata poczwaro...
Rzuci� si� w kierunku krzes�a, porwa� p�aszcz, si�gn�� do kieszeni, wydar� stamt�d sk�rzany mieszek, poci�gn�� za rzemienie i zanurzy� palce w mi�ciutkim pyle. Nabra� p� gar�ci proszku, po czym obr�ci� si� na pi�cie.
Za p�no.
Wilhelmina zd��y�a podp�yn�� do ��ka, kt�re teraz trz�s�o si� i skrzypia�o, bo Fionna dosta�a ataku histerii. Zacz�a wierzga� nogami, drze� ko�dr� na strz�py i gry�� poduszki. Wy�a w niebog�osy, jakby j� kto� zarzyna�.
Austin doskoczy� do ��ka, zamachn�� si� i cisn�� gar�� proszku w stron� zjawy. Py� zab�ysn�� w locie, a w tym samym momencie Wilhelmina unios�a d�o� i uderzy�a Fionn� w twarz. Fionna krzykn�a rozdzieraj�cym g�osem, Austin skrzywi� si� odruchowo i wtedy w�a�nie srebrzysty py� osiad� na niematerialnym ciele zjawy, przemkn�� przez ni� i opad� niczym �nieg na po�ciel i dywan. Ale swoje zrobi�.
Wilhelmina zawy�a rozpaczliwie, wyprostowa�a si� niczym struna, po czym � migotaj�c i rozmywaj�c si� w powietrzu � odwr�ci�a w stron� Austina. W jej oczach pojawi�a si� iskierka b�lu, usta otwar�y si�, ale nie doby� si� z nich �aden g�os. Ca�a sylwetka napuch�a gwa�townie, powia�o przera�liwym ch�odem, po czym widmo rozp�k�o si� w chmur� czystej mg�y, kt�ra momentalnie wsi�kn�a w �ciany i pod�og�.
� Fionna? � zbli�y� twarz do dziewczyny. � Nic ci nie jest?
Nie odpowiedzia�a. Siedzia�a z kolanami podkulonymi pod brod�. Austin wi�cej nie pyta�. Chcia� wyj��. Wola� nie by� przy Fionnie w momencie, gdy spojrzy w lustro.
Wyprostowa� si�, staraj�c si� oddycha� miarowo. Chcia� odwr�ci� wzrok, ale wci�� spogl�da� na dziewczyn�: mia�a podkr��one oczy, zmarszczki na czole i policzkach, sp�kane usta... i ca�kiem siwe w�osy.
2.
� Dobra, Austin. M�w, jak by�o.
Sylvia podesz�a do barku, nala�a sobie wina. Po chwili wahania nala�a r�wnie� wina Austinowi. Poda�a mu kielich, a sama podesz�a do wielkiego akwarium, kt�re umiej�tnie wkomponowano w d�bowy rega� pe�en ksi��ek i porcelanowych figurek, przedstawiaj�cych kopuluj�ce pary, nieraz w ekstremalnych pozycjach.
� Nie wiem, co si� sta�o � odpowiedzia� wolno. � Jakie� p�kni�cie w przestrzeni. Mo�e zakrzywienie mi�dzywymiarowe...
� Zdecyduj si� na co�, Austin � Sylvia otworzy�a pude�eczko z kolorowymi p�atkami i zacz�a karmi� rybki.
By�a pi�kna � Austin musia� to przyzna�. A w tej jasno��tej sukni i spi�tych z ty�u z�ocistych w�osach wygl�da�a ol�niewaj�co. Za ka�dym razem, gdy j� widzia�, dziwi� si�, �e ma do czynienia z w�a�cicielk� domu publicznego.
� S�uchaj... spr�buj� pokry� koszty...
� Jakie koszty? Z czego? � prychn�a, nie odwracaj�c si� od akwarium. � Fionna wygl�da jak sze��dziesi�cioletnia staruszka i nic tego nie zmieni. My�lisz, �e znajd� si� dla niej klienci? Mocno w�tpi�, a je�eli ju�, to na pewno nie tylu, by utrzymywanie jej op�aci�o si�.
� Zwolnisz j�?
� Oczywi�cie, �e nie � odpar�a, podziwiaj�c par� srebrzysto-czarnych brzanek, kt�re �ciga�y si� pomi�dzy faluj�cymi zielonolistnymi moczarkami. � Dam jej jakie� zaj�cie. Ale na pewno nie wyka�e si� ju�. Nie w swoim zawodzie. Powiedz mi lepiej, co robi�a zjawa w najelegantszym w ca�ym Daenever domu publicznym. Czy�by mia�o to jaki� zwi�zek z jednym z moich klient�w? Z niejakim Austinem, kt�ry para si� nies�awn� sztuk� nekromancji? Powiedz, �e si� myl�.
� Nie mylisz si�.
� Aha.
� Widzisz, to dosy� zagmatwana historia.
� Ch�tnie pos�ucham.
Sylvia odwr�ci�a si� od akwarium i usiad�a naprzeciwko Austina. Od razu zauwa�y�a, �e zacz�� gapi� si� w jej dekolt. Nic sobie z tego nie robi�a.
� Pami�tasz, jak opu�ci�em Akademi� i wyjecha�em na po�udnie?
� Nie, nie pami�tam � u�miechn�a si� z�o�liwie. � Pami�tam, jak wyrzucili ci� z Akademii. Pami�tam, jak po�yczy�e� ode mnie sto srebrnych monet i wyjecha�e�, rzeczywi�cie na po�udnie. Ale jeszcze przez jaki� miesi�c s�ysza�am plotki o szkieletach ta�cz�cych po korytarzach Akademii. I o zamkni�tych w s�ojach z formalin� noworodkach, kt�re robi�y dwuznaczne miny do ka�dego, kto pr�bowa� im si� przyjrze�. Mam nadziej�, �e przez te trzy lata troch� wydoro�la�e�. Chocia� � zastanowi�a si�. � Chocia� w sumie nie wiem, na co mam nadziej�.
� Ale na pewno masz �wietn� pami�� � przyzna� z kwa�n� min�.
� To prawda. Wi�c � nie wdaj�c si� w szczeg�y � pojecha�e� na po�udnie. I co?
� I nic. W�a�ciwie. Dotar�em do Cambrix, my�la�em, �e jako� wcisn� si� na tamtejsz� Akademi�. G�wno z tego wysz�o, bo po pierwsze w Cambrix ju� wiedzieli o mnie i ch�tnie by mnie przypiekli za u�ywanie magii bez dyplomu. A po drugie, w Akademii brzydzili si� wszystkim, co mia�o zwi�zek z nekromancj�. Tam rz�dzili zieloni... W og�le mi si� w Cambrix nie podoba�o. Zabra�em si� z jakimi� handlarzami sukien do Collory. Wm�wi�em im, �e w jednym palcu mam magi� czerwonej aury. Ucieszyli si�, powiedzieli, �e jakby co, to gruchn� ognist� kul� w zb�jnik�w lub gobliny. Nie wyprowadza�em ich z b��du. Na szcz�cie nikt nas nie napad�. Podzi�kowali mi �adnie, nie chcieli pieni�dzy za jedzenie, wskazali nawet niez�� gospod�. Poszed�em tam, wynaj��em milutki pokoik. Wtedy jeszcze nie zastanawia�em si�, co robi� dalej. Pierwszej nocy pozna�em Wilhelmin�.
Przesta� m�wi�. Napi� si� wina.
� I co z t� Wilhelmin�? � Sylvia s�ucha�a opowie�ci Austina ze spokojem. � Zawr�ci�a ci w g�owie? �adna by�a?
� Kwestia gustu � mrukn��. � Cycata. I ch�tna. Nie zadawa�a zb�dnych pyta� i chocia� od razu domy�li�a si�, �e jestem magiem, to posz�a ze mn� do ��ka.
� I co? Zakosztowa�a twej lodowatej mi�o�ci?
� Potrafisz by� uszczypliwa � burkn��.
U�miechn�a si� w odpowiedzi. Nie by�o tajemnic�, �e ci, kt�rzy zajmowali si� magi� czarnej aury, czarnoksi�nicy, zwani r�wnie� nekromantami, byli, najog�lniej rzecz bior�c, ozi�bli. W�r�d kobiet-nekromantek objawia�o si� to wybitn� aseksualno�ci�. Z m�czyznami by�o o wiele lepiej, cho� nie istnia� chyba czarnoksi�nik, kt�ry nie traktowa�by kobiet czysto instrumentalnie. Sylvia ju� kilka razy pyta�a Austina, sk�d ta s�ynna ozi�b�o�� w ich profesji, ale nie odpowiada�. Podejrzewa�a, �e mia�o to zwi�zek z Krain� �mierci, z kt�r� ka�dy nekromanta mia� wi�kszy lub mniejszy kontakt. A poniewa� Sylvia, ani nikt z jej znajomych nie spotka� jeszcze w swoim �yciu ducha, upiora czy cho�by ghula w dwuznacznej sytuacji, to wniosek nasuwa� si� sam: nieumarli kocha� si� nie lubili lub nie potrafili, a to wp�ywa�o w jaki� spos�b na nekromant�w. Sylvia podejrzewa�a, �e to kwestia przekona� lub psychologii.
� O czym my�lisz? � spyta� Austin.
� O tym, co zwykle � odpar�a z delikatnym u�miechem. � Niech zgadn�, co by�o dalej z Wilhelmin�. Zakocha�a si� w tobie od pierwszego wejrzenia. Biedulka. Nie pierwsza i nie ostatnia. A ty, ozi�b�y draniu, zostawi�e� j� na pastw� losu i �ez. Zgad�am?
� Prawie.
Unios�a lew� brew w ge�cie rozbawienia.
� Wilhelmina zmar�a nad ranem � wyja�ni� z kamienn� twarz�.
� Tak po prostu?
� Tak po prostu � odpowiedzia� po kr�tkiej chwili wahania. � Najprawdopodobniej zawa� serca.
� W tym wieku? Bo zak�adam, �e by�a m�oda. Pochowali j�? Kap�an odprawi� nabo�e�stwo?
� Jasne. Osobi�cie tego dopilnowa�em.
� Wi�c, wed�ug moich skromnych wiadomo�ci, wszystko powinno by� w porz�dku. Sk�d zatem jej duch? Tutaj? Po trzech latach?
Austin wzruszy� ramionami.
� Mo�e by� co najmniej kilka przyczyn. Wilhelmina mog�a wr�ci� pod postaci� banshee. Ale banshee wygl�da jak nieziemsko pi�kna kobieta lub zgrzybia�a starucha odziana w ca�un. A Wilhelmina mia�a na sobie tylko halk�, a co do wygl�du...
� Kwestia gustu?
� W�a�nie. Poza tym banshee zawodz� niemi�osiernie w jakim� nieznanym nikomu j�zyku, kt�rym pos�uguj� si� w Krainach Zmar�ych.Wilhelmina zawodzi�a, tyle �e to by�a wulgarna odmiana daeneverskiego, dobrze znana zar�wno mnie, jak i tobie.
� Banshee wi�c odpada � stwierdzi�a Sylvia. � Mo�e strzyga?
Austin pokr�ci� g�ow�.
� Wykluczone. Strzygi s� jak najbardziej materialne. A Wilhelmina nie by�a. Zachowywa�a si� tak, jakby m�g� zachowywa� si� utukku. To z�o�liwe duchy, kt�rych jedyn� rozrywk� jest zatruwanie �ycia �miertelnikom. M�g�bym za�o�y�, �e Wilhelmina nie �yczy mi dobrze...
� Dlaczego? � Sylvia bystro spojrza�a na Austina. � Przecie� zmar�a, zanim j� porzuci�e�. Zanim powiedzia�e� jej, �e nic z tego nie b�dzie, �e jeste� zbyt wielkim indywidualist�, �e jest cudowna, ale. S�owem: nie zd��y�a nas�ucha� si� wszystkich tych tanich bzdur, kt�rymi raczy�e� kobiety do tej pory.
Austin przekl�� w my�lach inteligencj� Sylvii i to, �e tak dobrze go zna�a.
� Mniejsza z tym � mrukn��. � Jedno mi nie pasuje, je�li chodzi o t� wersj� z utukku. Wilhelmina by�a zbyt gadatliwa. Wygl�da�o na to, �e ma ze mn� co� do za�atwienia.
� A ty oczywi�cie nie domy�lasz si�, co by to mog�o by�?
Nie odpowiedzia�. Zmieni� temat:
� Ciekawa jest jeszcze jedna sprawa. Wilhelmina dysponowa�a mocami, jakimi dysponuj� tylko czyste duchy, przybywaj�ce prosto z Krainy �mierci.
� M�wisz o tej zdolno�ci, kt�ra sprawi�a, �e Fionna postarza�a si� w ci�gu sekundy o czterdzie�ci lat?
Przytakn�� skinieniem g�owy.
� Ale je�li ona rzeczywi�cie by�a czystym duchem, widmem, zjaw�, czy jak by jej inaczej nie nazwa� to... to musia� istnie� pow�d, dla kt�rego zjawi�a si� w tym miejscu.
� Sam powiedzia�e�, �e wygl�da�o, jakby mia�a jakie� porachunki z tob�.
� To prawda, ale duchy nie dysponuj� mocami, kt�re umo�liwia�yby im dowolne opuszczanie Krain �mierci. Musia� istnie� kto�, kto j� tu sprowadzi�.
� Kto?
� Tego w�a�nie nie wiem � odpar� cicho.
Sylvia westchn�a. Wsta�a z fotela i podesz�a do barku.
� Jeszcze wina?
� Poprosz�.
Zabra�a karafk�, nala�a wina Austinowi, potem sobie. Zerkn�a w stron� akwarium. Ciemnobrunatny glonojad przyssa� si� do szyby.
� Pos�uchaj, Austin � zacz�a wolno. � W tym momencie nie chodzi ju� tylko o ciebie. Je�eli ci z Akademii odkryj�, �e w tym miejscu pojawi� si� duch, b�d� mia�a k�opoty. Z magami sobie poradz�, wi�kszo�� z nich jest moimi klientami. Ale mog� nie poradzi� sobie z przedstawicielami katedry teologii i �wi�ty�. Kap�ani, a przynajmniej zdecydowana ich wi�kszo��, patrz� niech�tnie na m�j dom. Gdyby mogli, ju� dawno by go zamkn�li. A manifestacja istoty przyby�ej z Krain �mierci mo�e by� doskona�ym argumentem.
� Kap�ani o niczym si� nie dowiedz�.
� Czy�by?
W tej samej chwili kto� zapuka� do drzwi. Sylvia powiedzia�a �prosz� i do �rodka wesz�a m�oda, ruda dziewczyna w sk�pym ubranku.
� Przyszed� ten akolita, pani Sylvio. Co mam z nim zrobi�, skoro Fionna...
� Zaprowad� go do Sary. Powiedz, �e Fionna zaniemog�a i dzisiaj absolutnie mu si� do niczego nie przyda. Je�eli jednak b�dzie niezadowolony, to mo�e przyj�� jutrzejszej nocy i dostanie dziewczyn� za darmo, daj mu jednak do zrozumienia, �e o Fionnie mo�e zapomnie�.
� Dobrze, pani Sylvio � ruda u�miechn�a si�, dygn�a i zamkn�a drzwi za sob�.
Sylvia duszkiem wypi�a wino. Nala�a sobie trzeci kielich.
� Akolita? W domu uciech? � Austin nie kry� rozbawienia. � My�la�em, �e oni...
� Owszem � odpar�a. � Najwyra�niej jednak niekt�rzy s�u�� bogom, nie zgadzaj�c si� na celibat. Dziwisz im si�?
Wzruszy� ramionami.
� Ten akolita mia� wzi�� Fionn� zaraz po tobie.
� Niech zgadn� � u�miechn�� si� mag. � To jego pierwsza noc?
� Yhm � skin�a g�ow�. � Fionna by�a w tym najlepsza. Przejmowa�a inicjatyw�.
� Wyobra�am sobie.
� Je�eli ten m�odzik co� zw�szy, niechybnie doniesie na mnie w �wi�tyni � zamy�li�a si� Sylvia.
� Nie s�dz�. Na pewno nie jest g�upi i wie, �e spytaj� go, sk�d takie przypuszczenia. W �yciu nie przyzna si�, �e by� u ciebie osobi�cie.
� To zale�y � Sylvia znowu zerkn�a na glonojada � co mu si� bardziej spodoba: o�tarz czy wyrko.
� Co w takim razie mam zrobi�, Sylvia? � Austin spojrza� na ni� z trosk�. Sylvia od razu wychwyci�a to spojrzenie. I zarumieni�a si� lekko.
� Pozb�d� si� tego ducha raz na zawsze. Nie chc�, �eby mi w�drowa�a po pokojach, straszy�a go�ci i dewaluowa�a pracownice.
� B�dzie trudno � odpar�. � Ksi�ycowy proszek zaburzy� jej ektoplazmatyczn� struktur�. Ale to nie potrwa d�ugo. Wkr�tce znowu b�dzie mog�a pojawi� si� w tym wymiarze. Nie mog� jej odes�a�, je�eli nie wiem, kto j� przys�a�. Oczywi�cie istniej� pot�niejsze zakl�cia, kt�re w mig wessa�yby j� z powrotem do Krain �mierci. Tyle �e ja ich nie znam.
� Zatem spr�buj domy�li� si�, kto j� m�g� przys�a�. Masz jaki� wrog�w? Wisisz komu� pieni�dze? Czarodziejowi, na przyk�ad? Przelecia�e� c�rk� jakiego� bogacza, kt�rego sta� by�o na wynaj�cie nekromanty? Musi by� kto� taki, Austin.
Mag zamy�li� si�. Przez d�ug� chwil� w pokoju s�ycha� by�o tylko cichutki plusk wody w akwarium.
� Benevolento � powiedzia� wreszcie. Szerzej otworzy� oczy, jakby co� sobie przypomnia�.
Sylvia zmarszczy�a czo�o.
� Kto, m�wisz?
� Benevolento. Ten pieprzony piernik... � Austin zacisn�� usta, a potem u�miechn�� si� do siebie. � Mog�em od razu na to wpa��. Benevolento by� na miejscu... M�g� to zrobi�, skurczybyk. Wiedzia�em, �e mia� ochot� na Wilhelmin�...
� M�w ja�niej, Austin � Sylvia wpatrywa�a si� w niego z napi�ciem.
� Przespa�em si� z Wilhelmin�, m�wi�em ci. Ale tamtej nocy by� w karczmie jeszcze kto�, kto ch�tnie by j� przelecia�. Tyle �e Wilhelmina nawet na niego nie spojrza�a.
� Nie dziwi� si� � mrukn�a Sylvia.
Austin by� przystojny i Sylvia doskonale o tym wiedzia�a, bo by�a kobiet� i mia�a oczy. Niejedna da�aby si� poci�� dla tej smuk�ej, szczup�ej sylwetki, czarnych oczu, lekko sko�nych brwi, nieco za du�ego nosa i zmys�owych ust. W dodatku Austin mia� grafitowo czarne w�osy si�gaj�ce do ramion i blad� cer� � m�wi�c kr�tko: robi� wra�enie. Nie u wszystkich, to prawda. Kwestia gustu. Ale Sylvia za�o�y�aby si� z niejednym kap�anem o �wi�tynny skarbiec, �e Austin m�g� by� zagro�eniem dla wi�kszo�ci kobiecych serc, szczeg�lnie gdy chcia�o mu si� by� mi�ym i ujmuj�cym. Na szcz�cie dla kobiecych serc � rzadko mu si� chcia�o.
� Gdyby� zobaczy�a Benevolento, to by� si� dopiero nie zdziwi�a.
� Niech zgadn� � u�miechn�a si� tajemniczo. � Stary. Pomarszczony nos, prawie zakrywaj�cy wykrzywione, blade usta. Zwisaj�ca grdyka. Lekko garbaty. Niemodnie ubrany. �mierdzi naftalin�. �abie, wilgotne oczy. Patrzy na wszystkich takim wzrokiem, jakby chcia� ich przelecie�. Albo zje�� �ywcem.
Austin nie kry� swego zdumienia.
� Sk�d wiesz?
� Zaraz ci powiem. M�w dalej.
� Benevolento dok�adnie tak wygl�da�. Poza tym w kieszeni mia� zdech�ego szczura, a ubranie poplamione lepiej nie m�wi� czym. Nie ukrywa� swego zainteresowania Wilhelmin�, jak i tego, �e para� si� magi�. Ale tak si� z�o�y�o, �e Wilhelmina sp�dzi�a noc ze mn�. Kiedy rano okaza�o si�, �e umar�a, Benevolento... zachowywa� si� dziwnie. Wpatrywa� si� we mnie tak, jakby...
� ...chcia� ci� przelecie� lub zje�� �ywcem? � domy�li�a si� Sylvia.
� W�a�nie. Podszed�em do niego, spyta�em, czy co� mu nie pasuje. Zarechota� dziwacznie, splun�� na ziemi�. Wyj�� z kieszeni tego swojego szczura i zacz�� go g�aska�. Szczur by� martwy jak kamie�. Ogonek mia� wypr�ony jak struna, a futerko...
� Daruj sobie, Austin � Sylvia z obrzydzeniem odstawi�a kielich na oparcie fotela.
� Przepraszam. Sko�czy�o si� na tym, �e Benevolento nic mi nie powiedzia�, ale kiedy szed�em na cmentarz, czu�em jego wzrok na sobie. Nic mi�ego, zapewniam ci�.
� Mo�e on zabi� Wilhelmin�?
Austin wolno pokr�ci� g�ow�.
� Nie s�dz� � odpar�. � Ale na pewno m�g� wezwa� jej ducha i wys�a� za mn�. Je�eli by� tak samo stukni�ty jak brzydki, to jestem w stanie to sobie wyobrazi�. Powiedz mi teraz, sk�d tyle o nim wiedzia�a�?
� By� tutaj.
W oczach Austina pojawi�o si� bezgraniczne zdziwienie.
� Kiedy?
� Jakie� dwie, trzy godziny temu. Mo�e nawet min�li�cie si�. Fionna by�a z nim przed tob�.
Mag skrzywi� si�.
� Siedemdziesi�cioletni staruszek... � wyszepta�.
� S�ucham?
� Nic. Sylvia, wiesz mo�e, gdzie si� zatrzyma�?
� Wiem � odpar�a. � Wygl�da� podejrzanie, wi�c wypyta�am go o wszystko. Gapi� mi si� w akwarium tym swoim chorym spojrzeniem. Dobrze, �e nie na mnie, bo bym mu chyba w pysk da�a, nie zwa�aj�c na szacunek nale�ny staruszkom. Zatrzyma� si� w gospodzie �Pod Grzybem�, tu� ko�o po�udniowych bram. Ale nie m�wi� mi, �e para si� nekromancj�, co w sumie mnie nie dziwi. Powiedzia�, �e wr�y. Nazwa� to nawet jako�. Antyponcja czy jako� tak...
� Antinopomancja mo�e?
� Mo�e. A co to znaczy?
� Wr�enie. Z ludzkich wn�trzno�ci.
Sylvia zblad�a.
� Musz� z nim pogada� � Austin wsta� z fotela. Od�o�y� pusty kielich na barek. � Za�atwi� to tak, �eby� nie mia�a k�opot�w.
Ona wsta�a r�wnie�. Podali sobie d�onie, ale Austin przyci�gn�� j� do siebie i u�cisn��. Poklepa�a go po plecach z lekk� rezerw�.
� Dzi�ki.
� Za co? � spyta�a zaskoczona.
� Za to, �e nie spyta�a�, czy mam twoje sto srebrnych.
� A masz?
Jego spojrzenie by�o odpowiedzi�.
� No, w�a�nie � u�miechn�a si�. � Po co pyta�? Znam ci� zbyt dobrze.
� Do zobaczenia, Sylvia.
� Do zobaczenia, Austin.
Ruszy� ku drzwiom. Zatrzyma� go jej cichy g�os.
� Austin? My�lisz, �e w tym wszystkim chodzi o seks? �e do tego wszystko si� sprowadza?
Odwr�ci� si� i u�miechn�� pod nosem, zaskoczony, �e to w�a�nie ona zada�a mu takie pytanie.
� Wiesz, spotka�em kiedy� pewnego barda. Nie�le gra� i �piewa�, ale mnie uj�a jedna rzecz, kt�r� powiedzia�. Powiedzia�, �e to nieprawda, �e �wiat kr�ci si� wok� s�o�ca.
� A wok� czego?
� Wok� gigantycznego, kosmicznego fiuta. Albo gigantycznego, kosmicznego cycka. Mo�esz wybra� wersj� � roze�mia� si� gorzko.
� A co ty o tym s�dzisz?
Przekr�ci� g�ow� lekko na bok.
� Wybieram cycek.
Pos�a�a mu d�ugie spojrzenie.
� Doskonale wiesz, o czym m�wi�.
� Wiem. Ale nie chc� odpowiada�.
Skin�a g�ow�. Wyszed� bez s�owa.
Sylvia usiad�a w fotelu. Spojrza�a w stron� akwarium, gdzie w b��kitnej, podgrzewanej wodzie baraszkowa�y brzanki, platki, molinezje i zwinniki.
� Kwestia gustu � szepn�a.
Nala�a sobie wina.
3.
Gospoda �Pod Grzybem� nie wzi�a swej nazwy z powietrza. By� to drewniany, dwukondygnacyjny budynek postawiony tu� pod szarymi murami Daenever. Dach�wki pokryte by�y brunatno-rudym meszkiem, a wok� wysokiego, dziwacznie poskr�canego komina porasta�y ��to-br�zowe grzyby. Wygl�da�y jak miniaturowe krowie placki poprzylepiane tu i �wdzie. Grzyby lepi�y si� r�wnie� do wilgotnych mur�w w bezpo�rednim s�siedztwie gospody. Austin przypuszcza�, �e nie by�o to nic gro�nego, mo�e wr�cz przeciwnie. Ca�kiem prawdopodobne, �e karczmarz sprzedawa� grzybki alchemikom i robi� na tym niez�� kas�.
Wszed� do �rodka, gdzie uderzy� w niego gwar rozm�w, zapach kapu�niaku, nie�wie�ych oddech�w i brudnych spodni. By� �rodek nocy, wi�c w karczmie zostali tylko klienci zajmuj�cy pokoje, klienci pogr��eni w pijackich majakach i typy spod ciemnej gwiazdy. Typy uwa�nie przygl�da�y si� wszystkim, kt�rzy do karczmy wchodzili i z niej wychodzili. Austinowi zacz�li przygl�da� si� ze zdwojon� uwag�.
Zauwa�y� to, zauwa�y� r�wnie�, �e w g��wnej sali Benevolenta nie by�o. Podszed� wi�c do szynku i zapyta� karczmarza. Karczmarz wiedzia� tylko o jednym siedemdziesi�cioletnim staruszku zajmuj�cym najmniejszy pokoik na pi�terku. Podobno staruszek handlowa� zio�ami i wr�y�. Austin skin�� g�ow�, da� karczmarzowi par� miedziak�w i ruszy� na g�r�, �ledzony uwa�nymi spojrzeniami typ�w spod ciemnej gwiazdy.
Ju� przy drzwiach do pokoju zauwa�y�, �e z pewno�ci� b�dzie mia� do czynienia z w�a�ciwym siedemdziesi�cioletnim staruszkiem. Tu� nad klamk� widnia� narysowany kred� znak. By� to znak ochronny, nale��cy do dziedziny bia�ej aury, kt�r� bez problemu pos�ugiwa� si� mogli wszyscy magowie, Austin r�wnie�.
Nie zdziwi�o go to, �e akurat ten konkretny znak chroni� przed duchami. Zapuka�.
Drzwi otworzy�y si� momentalnie i ca�kowicie. �adnej szparki, przez kt�r� nieufnie spojrza�yby zamglone, zmru�one oczy. �adnych pyta� o to�samo�� go�cia.
� Wejd�, Austin. He, he. Wejd� � zachrypia� Benevolento.
Austin wszed�. Zamkn�� za sob� drzwi. Skrzywi� si� od zapachu panuj�cego w pokoju � woni suszonej rybiej ikry zmieszanej z dra�ni�cym nozdrza zapachem zi� i naftaliny. Rozejrza� si� wok�. Musia� przyzna�, �e stary demonolog urz�dzi� pokoik po swojemu. U sufitu wisia�y spore worki pe�ne suszonej mi�ty, kruszyny, prawo�lazu, chmielu i czernicy. Na nocnej szafce pozbawionej szuflady le�a�y ksi�gi, stare, pootwierane i u�o�one jedna na drugiej. ��ko zawalone by�o z kolei p��ciennymi saszetkami, z kt�rych wystawa�y kurze �apki, kogucie grzebienie, �abie udka i co�, co przypomina�o jaszczurcze ogony. Wszystko to suche, blade i cuchn�ce.
Na samym �rodku pokoju, skrzypi�c chwia� si� drewniany bujany fotel, a na nim siedzia� Benevolento. Nie zmieni� si� ani troch�. Nadal by� odra�aj�cy i nadal wpatrywa� si� w Austina spojrzeniem, kt�re r�wnie dobrze mo�na by�o wzi�� za gro�b�, jak i niemoraln� propozycj�.
� He, he, Austin � demonolog przesta� si� hu�ta� i wlepi� wzrok w d�onie m�odego nekromanty. � Co ci� tu sprowadza? Troch� czasu min�o, tak. He, he. Powr�y� ci?
� Nie wydajesz si� zdziwiony moj� wizyt� � zauwa�y� sucho Austin.
Benevolento przesun�� leniwe spojrzenie z d�oni na tors go�cia.
� A c� w tym, he, he, dziwnego? Daenever to du�e miasto. Pi��dziesi�t tysi�cy... jak wy to m�wicie? Dusz. He, he. Skoro ja si� tu znalaz�em, to i ty mog�e� si� tutaj znale��. U�ywasz jakich� krem�w do r�k?
Pytanie Benevolenta nie zbi�o Austina z tropu.
� Nie pieprz, Benevolento. Dobrze wiesz, po co tu przyjecha�e�. I dobrze wiedzia�e�, �e mnie tu zastaniesz. Gadaj, czego chcesz. O co masz pretensje. Dlaczego nas�a�e� na mnie ducha Wilhelminy.
W pokoju zaleg�a cisza. Demonolog przesun�� wzrok na ostro zako�czony podbr�dek Austina.
� Doprawdy, he, he. Doprawdy. Nie wiem nic o �adnym duchu. Wilhe-helminy szczeg�lnie. Poza tym, Austin, duchy to nie moja dzia�ka, he, he.
Austin na chwil� zamkn�� oczy. Stara� si� oddycha� spokojnie. Ostatnio zauwa�y�, �e coraz �atwiej wyprowadzi� go z r�wnowagi.
� Dobrze � powiedzia� cicho. � Za��my, �e nic nie wiesz o duchu Wilhelminy. Po co w takim razie przyjecha�e� do Daenever?
Benevolento chrz�kn��, po czym splun�� na pod�og�. Znowu zacz�� buja� si� na fotelu.
� Przyjecha�em po grzybki, he, he. Nader rzadkie i nader tanie, he, he, grzybki. Dobre na potencj�, mi�dzy innymi. Jak tam twoja potencja, Austin?
� Dzi�kuj�, w porz�dku. A wi�c to zbieg okoliczno�ci, �e przyjecha�e� po swoje grzybki w�a�nie tutaj, �e w�a�nie tej nocy skorzysta�e� z dobrodziejstw Domu Uciech Sylvii Sandarye? �e w�a�nie w tym przybytku pojawi�o si� widmo Wilhelminy, znanej za �ycia zar�wno mnie, jak i tobie? �e w�a�nie w tym czasie ja tak�e przebywa�em w wymienionym wcze�niej miejscu?
Benevolento zarechota�. Chrz�kn��, splun�� i wlepi� wzrok w zaci�ni�te usta Austina. U�miechn�� si�, a by� to u�miech marzyciela.
� He, he, zbieg okoliczno�ci, to wszystko. Od grzybk�w si�, he, he, zacz�o i na grzybkach sko�czy�o, bo widzisz, Austin, w tym wieku mog� obraca� kobietki tylko dzi�ki wywarowi z moich grzybk�w. Ale, he, he, sra� si� potem chce jak cholera. Skutki uboczne, rozumiesz.
� Sk�d zatem znak ochronny na twoich drzwiach, Benevolento? Boisz si� duch�w?
Demonolog zaskrzypia� jeszcze raz bujanym fotelem, po czym zatrzyma� si�. Jego krzywe usta uformowa�y si� w co� na kszta�t kwa�nego u�mieszku.
� Tu mnie masz, Austin, he, he.
� M�w Benevolento � nekromanta naprawd� traci� cierpliwo��. � M�w, bo na�l� na ciebie takie istoty, �e na ich widok zesrasz si� ze strachu. I nie b�dziesz potrzebowa� �adnych grzybk�w, zar�czam ci. M�w, co wiesz.
� He, he � zarechota� staruszek. � Wiesz, �e niekt�rych mo�e podnieca� taki ton g�osu?
� Benevolento...
� He, he, he... Dobrze, m�wi� ju�. M�wi�. Chocia� mog� nie pami�ta� szczeg��w. W ko�cu par� lat, he, he, min�o. Pami�tam, �e mi si� podoba�a. Tobie r�wnie�, co mnie, zdziwi�o, bo przecie� czarnoksi�nikom nie staje, ka�dy to wie, he, he. Przypuszczam...
� Zostaw dla siebie swoje przypuszczenia.
� He, no, dobrze. Zawody z g�ry mia�em przegrane, wiedzia�em o tym. Ale gdy rano okaza�o si�, �e Wilhelmina wyzion�a ducha, wpad�em na pomys�. Mia�em przy sobie jedno takie zakl�cie... He, he, nekromantyczne. Nie patrz tak, nie wiedzia�em, co si� stanie, je�eli je rzuc�. Wola�em, he, he, nie ryzykowa�. Ale pomy�la�em sobie, �e gdyby tak poprosi� jakiego� demona o pomoc i spr�bowa�, he, he, Wilhelmin� o�ywi� i zmusi� do pos�usze�stwa... Gdyby tak zrobi� z niej �agodn� strzyg� lub zombiego przynajmniej... Tej nocy, gdy opu�ci�e� Collor�, spiesz�c si�, he, he, ciut za bardzo...
Benevolento przerwa�, bo Austin wbi� w niego lodowate spojrzenie. Demonolog tylko pokiwa� g�ow� z samozadowoleniem. Po czym splun�� w to samo miejsce, co poprzednio.
� ...he, he, wiem wszystko, Austin, wszystko. Wilhelmina mi powiedzia�a, he, he. Oczywi�cie po tym, jak j� sprowadzi�em z powrotem. Ze strzygi i zombiego nic nie wysz�o, ale uda�o mi si� przywo�a� jej ducha. Z pomoc� pewnego impa, kt�ry zna� si�, wyobra� sobie, na ka�dym, he, he, rodzaju magii.
� I co dalej? � Austin mia� grobow� min�.
� Oczywi�cie pr�bowa�em j�, m�wi�c kr�tko, przelecie�. Ale nic z tego nie wysz�o. Spr�buj pieprzy� ducha. To tak jakby� wsadza� fiutka w par� buchaj�c� z czajnika. Ju� wol� zabawia� si� przy dobrze rzuconej iluzji. Albo przy dobrze op�aconej, he, he, kurtyzanie. Nie krzyw si� tak, Austin. Samo �ycie, he, he. �aden demon nie chcia� jej, bo strasznie si� rzuca�a, z�orzeczy�a, szczeg�lnie na ciebie. No, wi�c zmaza�em pentagramy, spakowa�em si� i pu�ci�em j�, he, he, wolno.
� Co?! � Austin poblad�. � Dlaczego jej nie odes�a�e�, stary durniu?
� Odrobin� szacunku � Benevolento spowa�nia�, mru��c oczy. � Zapominasz, g�wniarzu, �e nie jestem specjalist� od czarnej aury. M�j kolor to fiolet. Jak kwiat�w mi�ty.
� Sprowadzi�e� ducha i pu�ci�e� wolno � wycedzi� Austin. � Wilhelmina b��ka�a si� przez trzy lata. Wystraszona, wkurzona, rozgoryczona. W dodatku po nocach sp�dzonych w twoim towarzystwie. Szcz�cie, �e nie zmieni�a si� w upiora. A teraz odnalaz�a mnie i je�eli b�dzie wystarczaj�co sprytna, to jednym dotkni�ciem jest w stanie sprawi�, �e b�d� wygl�da� tak jak ty. Po drugim dotkni�ciu stan� si� zwyk�� kupk� popio��w.
Benevolento zarechota�.
� To j�, he, he, ode�lij. Ty si� na tym znasz.
� Nie masz poj�cia, o czym m�wisz � Austin zacz�� chodzi� po pokoju. Przesta� ju� mu przeszkadza� mdl�cy zapach zi� i padliny. � Wilhelmina jest teraz mocniej zwi�zana z tym wymiarem. Nie ode�l� jej do Krain �mierci tak po prostu. Potrzebuj� pot�niejszego zakl�cia, kt�rym, cholera jasna, nie dysponuj�.
� Znam taki jeden spos�b, niesprawdzony � Benevolento u�miechn�� si� paskudnie, ods�aniaj�c po��k�e z�by. � Jeden bagrokh mi go sprzeda�. Ale musia�by� by� nekrofilem.
� Dzi�kuj�, poprosz� nast�pny.
� Nast�pnych, he, he, nie ma. Nie moja dzia�ka.
� Jak nie twoja dzia�ka, stary pryku, to nie trzeba by�o jej tu sprowadza�.
� Gdyby� jej, he, he, nie zabi�, to dzi� by� przed ni� nie ucieka�. He, he.
Austin zatrzyma� si� w miejscu. Benevolento podrapa� si� za uchem, pu�ci� g�o�nego b�ka i zacz�� si� buja�.
� Wiem, wiem. Zabi�e� j�. Na �mier�, he, he, wystraszy�e�. Mog�e� oszuka� wie�niak�w, ale nie kogo�, kto ma oczy. Nie mnie, Austin, he, he. Wszystko sobie pouk�ada�em, Wilhelmina mi pomog�a.
� To by� nieszcz�liwy wypadek � wyszepta� Austin. � I ty o tym doskonale wiesz, skoro masz oczy.
Benevolento chrz�kn��.
� Mo�e i wypadek. Ale liczy si� skutek, he, he. Podoba� ci si� ten cmentarzyk w Collorze, prawda? Zabytkowy, nastrojowy. Gustowne krypty. Jeszcze gustowniejsze trumny. Nie m�wi�c o wk�adach. Nie wspominaj�c, he, he, o grobowcu rodziny Wegner�w. Ka�dy wie�niak w Collorze, wiedzia�, �e Wegnerowie marli jak muchy ostatnimi czasy. Guz m�zgu albo jakie� inne, he, he, paskudztwo. A dla was, czarnoksi�nik�w, nie ma nic lepszego ni� taki wypaczony m�d�ek jako sk�adnik do czar�w. Potrzebowa�e� tylko kogo�, kto by ci ten m�d�ek wyssa� z czaszki i przyni�s� �adnie zapakowany do gospody. He, he. Wi�c wezwa�e�... jak wy to nazywacie, Austin?
� Wirika � podpowiedzia� nieobecnym tonem.
� Wirika, he, he. Szybkie s�, silne s�, a mordy maj� tak paskudne, �e niejeden wojownik posra�by si� w gacie na ich widok, he. A co dopiero Wilhelmina. Da�e� dupy, Austin. Bo zamiast po sp�dzonej z Wilhelmin� nocy odprawi� j� gdzie pieprz ro�nie, pozwoli�e�, �eby zosta�a w twoim pokoju. He, he. Swoj� drog�... co ty chcia�e� udowodni�, nekromanto? H�? He, he. �e mo�esz poca�owa� bab� na dzie� dobry i powiedzie� jej, jak ci z ni� dobrze? He, he. No, nie patrz tak, nie patrz. �adna z ciebie wied�ma, uroku na mnie nie rzucisz, he, he. Biedna Wilhelmina... Jak zobaczy�a czerwon� g�b� wirika, kt�ry puka� do okna, a w szponach trzyma� s��j z m�d�kiem starej Wegner�wny, to nie dziwne, �e kopn�a w kalendarz. He, he.
� Powiedzia�e� o tym komu�? � Austin by�, o dziwo, ca�kowicie spokojny. My�li galopowa�y po jego umy�le. Mordercze my�li.
Benevolento pokr�ci� g�ow�.
� Nie powiedzia�em. Ty z wioski zwia�e�, ja zosta�em. Ludzie nie przepadaj� za czarnoksi�nikami, he, he. A za demonologami jeszcze mniej. Jak bym powiedzia�, �e� wezwa� wirika i pos�a� dziewuch� do piachu, to by od razu zacz�li pyta�, sk�d wiem, jak wyczu�em... He, he. G�upi nie jestem. Swoje wiedzia�em, a postronni widzieli we mnie, he, he, handlarza zi�kami. I niech tak, zostanie. Niech tak, he, he, zostanie, Austin.
� Niech tak zostanie � powt�rzy� Austin.
Benevolento wsta� z fotela. By� prawie tak wysoki jak Austin, mimo �e troch� si� garbi�. Pocz�apa� do ��ka, wzi�� stamt�d jedn� z saszetek i zacz�� uk�ada� w niej zasuszone �by karpi.
Austinowi zrobi�o si� nagle niedobrze. Nabra� niewys�owionej ochoty na opuszczenie pokoju Benevolenta, gospody �Pod Grzybem�, Daenever. Chcia� zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Najlepiej daleko st�d.
� Id�, Benevolento � odwr�ci� si� w stron� drzwi. � Trzymaj j�zyk za z�bami. A od duch�w nast�pnym razem trzymaj si� z daleka.
� Zaczekaj, m�okosie � demonolog u�o�y� ostatni rybi �eb w saszetce i od�o�y� j� na ��ko. Wzi�� si� za porz�dkowanie kurzych stopek. � W gor�cej wodzie� k�pany. � Spojrza� na Austina i mag przez chwil� widzia� w zamglonych oczach starucha cienie przesz�ych wydarze�. Przez chwil� widzia� w tych oczach m�dro�� i do�wiadczenie. � Co ty my�lisz, Austin, �e ja nic nie mam na sumieniu? Wiesz, ile razy demon wymkn�� mi si� spod kontroli? Ile razy, he, he, musia�em spieprza� ile si� w nogach, bo bestia z piek�a rodem pali�a wsie i z�era�a ludzi �ywcem? He, chyba wiesz, jak niewiele potrzeba, by zakl�cie si� nie uda�o. Z demonami nie ma �art�w, he, he. Z niczym nie ma �art�w. Ale �yciem przejmowa� si� nie mo�na, a ju� na pewno nie tym, co by�o. Spieprzy�e� spraw� raz, za drugim razem pomy�lisz, nim wpu�cisz bab� do ��ka, he, he.
� Trzeba j� odes�a� � powiedzia� Austin. Teraz z kolei zacz�o ogarnia� go zm�czenie. � A ja nie wiem jak.
� Za miastem, w lasku sosnowym, tym w pobli�u starej kapliczki, gdzie teraz, he, he, g�wniarze umawiaj� si� na schadzki, jest polana. Par� lat temu na trufle tam chadza�em, ze �wini� zreszt�. Manfred si� nazywa�a. Na cze��, he, he, jakiego� nekromanty.
� Bardzo �mieszne, Benevolento. Na co mi twoje trufle?
� Spokojnie. Opr�cz trufli na polanie jest g�az. A pod nim zakl�ta pot�na dawka energii. Szarzy z niej korzystali. I zieloni. Ty te� z niej, he, he, skorzystaj. Wzmocnisz swoje zakl�cia i ode�lesz Wilhelmin� tam gdzie jej miejsce.
� Spr�buj�. Dzi�ki.
Otworzy� drzwi i wyszed� na korytarz.
� Austin? A co ty w og�le w niej widzia�e�? Dla mnie by�aby w sam raz, a dla ciebie? Nie za gruba by�a, he?
� Kwestia gustu � powiedzia� i poszed�.
4.
Poza miastem wszystko wygl�da�o inaczej.
Noc by�a ciep�a i gwie�dzista. Blada tarcza ksi�yca o�wietla�a rozleg�y sosnowy las, w kt�rym znajdowa� si� Austin. W�a�nie przedar� si� przez g�ste krzewy kaliny o du�ych, czerwonych owocach i wkroczy� na polan� otoczon� sosnami. Zapachnia�o rumiankiem. I wilgoci�.
Na �rodku le�a� pot�ny, prawie czarny g�az, poro�ni�ty mchem. Unosi�y si� nad nim chmary muszek, a w pobli�u cyka�y �wierszcze.
Austin od razu poczu� magi�. By�a tu, w�a�nie w tym miejscu, prastara i pot�na, t�tni�ca �yciem, wype�niaj�ca ziemi� i powietrze, ka�d� ro�link� i ka�de �yj�tko w promieniu kilkunastu metr�w. By�a tutaj i bi�a z g��bi niczym gigantyczne serce. Austin nabra� g��boko powietrza w p�uca.
I nagle kto� zakry� mu oczy d�oni�.
� Zgadnij, kto to? � us�ysza� milutki, �e�ski g�os. Zalotny g�os.
� Nie mam poj�cia � odpar� zgodnie z prawd�.
D�o� cofn�a si�. Stan�a przed nim niewysoka, piegowata dziewczyna o kr�tkich, zmierzwionych w�osach i jasnych brwiach. Zarumieni�a si� lekko, patrzy�a na Austina zaskoczona i zmieszana.
� Nie jeste� Filip � stwierdzi�a w ko�cu. � Co tu robisz?
� To raczej nie twoja sprawa � odpar�, przybieraj�c w miar� grzeczny ton g�osu. � Czekasz na kogo�?
� Mo�e i czekam � nad�sa�a si�. � Od dw�ch godzin mo�e i czekam. Ale tylko ty si� napatoczy�e�. Jak masz na imi�?
� Austin.
� A ja Bibi. Przys�a� ci� Filip? Ze �wi�tyni? Nie, na pewno nie. Nie wygl�dasz jak kap�an. Raczej jak...
Austin nie stara� si� s�ucha�. Podszed� do kamienia, st�paj�c po mchu i rumiankach, rozganiaj�c chmary muszek. Odczucie obecno�ci magicznego �r�d�a sta�o si� jeszcze bardziej intensywne. Tak, pomy�la�. Tu mog�oby si� uda�. Bez �adnych �wiadk�w, oczywi�cie. Odwr�ci� si� do dziewczyny, kt�ra wci�� sta�a tam, gdzie j� zostawi�. Patrzy�a na niego.
� Je�eli um�wi�a� si� tu z kim�, to chyba nic z tego. Wracaj do domu, ju� p�no.
� Ale Filip obieca�! Przyjdzie, na pewno przyjdzie. Zobaczysz. A je�eli ty si� z kim� um�wi�e�, to mo�emy poczeka� razem. B�dzie ra�niej. Czekasz na kogo�? Na jak�� dziewczyn�?
� W pewnym sensie � odpar�. � Nie obra� si�, ale wola�bym zosta� sam.
Bibi nie obrazi�a si�, wygl�da�o wr�cz na to, jakby w s�owach Austina odkry�a ukryty sens. U�miechn�a si� do niego porozumiewawczo, unios�a r�ce do g�ry w ge�cie, kt�ry m�wi� �dobrze, usuwam si� w k�t, nie przeszkadzam�, po czym opu�ci�a ��czk�. Jeszcze przez chwil� s�ysza� jej kroki, a potem s�ysza� ju� tylko �wierszcze. I ciche bzyczenie muszek.
Nie traci� czasu. Wyci�gn�� z kieszeni p�aszcza du�y, sk�rzany mieszek pe�en ksi�ycowego proszku. Rozsypa� go cienk� warstewk� wzd�u� granicy ��czki. W ten spos�b przywo�any duch Wilhelminy nie m�g� uciec � �adna zjawa nie znios�aby dobrowolnego kontaktu z py�em nekromant�w. Nast�pnie Austin zbli�y� si� do g�azu i ustawi� na nim cztery czarne �wiece, umieszczone w srebrnych podstawkach. Zapali� je. Niemal natychmiast �my zacz�y kr��y� wok� p�omieni. Jedna z nich podlecia�a zbyt blisko i usma�y�a si� w ogniu. Austin wyj�� teraz z plecaka oprawion� w czarn� sk�r� ksi�g�. By�y to Inwokacje Sethera, dzie�o, z kt�rym �aden pocz�tkuj�cy nekromanta si� nie rozstawa�.
Austin odszuka� odpowiedni ust�p w ksi�dze, po czym odczyta� na g�os tajemnicze s�owa, zapisane w j�zyku, jakim pos�ugiwa�y si� istoty z Krain Zmar�ych.
Powia�o ch�odem, p�omyki �wiec zadrga�y trwo�liwie. Nagle zamilk�y wszystkie �wierszcze, a muszki i �my gdzie� znikn�y. W powietrzu czu� by�o napi�cie.
� Wzywam ci�, Wilhelmino � rzek� Austin grobowym tonem. � Niech p�omienie �wiec wska�� ci drog� do mnie. Niech b�d� przewodnikiem w ciemno�ciach, jakie ci� otaczaj�. Przyjd� do mnie, Wilhelmino. Wzywam ci� po imieniu, us�uchaj mnie.
Zamkn�� ksi�g�. Rozejrza� si� wko�o. Czeka�.
Ju� po chwili przestrze� tu� nad g�azem p�k�a, jakby kto� rozdziera� czarn� kotar�. Z nico�ci wy�oni�y si� blade d�onie, potem ramiona i wreszcie reszta bladego, ledwo widzialnego cia�a, odzianego w bia�� halk�. Widmo Wilhelminy wynurzy�o si� z czerni, um�czone i w�ciek�e. Zawis�o tu� przed Austinem i zacz�o rozgl�da� si� wok�, oceniaj�c miejsce, w kt�rym si� znalaz�o.
� Wilhelmino � zacz�� spokojnym tonem. � Przem�w do mnie.
� Jestem... zm�czona... � j�kn�a. Zimny wiatr rozwia� w�osy Austina.
� Wiem. To przez Benevolento. I przez b�l, jaki sprawi�em ci tej nocy, Wilhelmino. Ksi�ycowy proszek bardzo ci� os�abi�.
� Pami�tam... � zawy�o widmo. Wbi�o lodowate spojrzenie w Austina. Nekromanta sta� niewzruszony. � Dlaczego mi to zrobi�e�, kochany...? Szuka�am ci� tak d�ugo... A gdy wreszcie nadesz�a chwila naszego spotkania... ty robi�e� TO z inn� kobiet�... � blade usta ducha wykrzywi�y si� paskudnie. Zrobi�o si� jeszcze zimniej. � N�dzna dziwka... Pokraka...
� Przesta�, Wilhelmino � g�os Austina sta� si� twardszy. � Jestem tu po to, by odes�a� ci� z powrotem. To nie ja sprowadzi�em ci� na ziemi� po tym, jak... Je�eli rzeczywi�cie przyczyn� mojej �mierci by�em ja, a raczej to, co ci� tak bardzo przestraszy�o, wiedz, �e �a�uj�. Wiedz, �e nie chcia�em tego. Zrobi� wszystko, by� odnalaz�a spok�j.
� Spok�j...? � wyszepta�a Wilhelmina. Jej w�osy unosi�y si� na niewidzialnym wietrze. � Ty niesiesz ze sob� tylko zniszczenie... Austin. Chcesz mnie odes�a�...? Gdzie...? Tam nic nie ma... nic... Jest tylko pustka. Niebyt. Wol� cierpie�, ni� przesta� istnie�... Nie odsy�aj mnie, Austin. Nie r�b tego.
� Musz� � odpar�, ale g�os lekko mu si� �ama�. � Przecie� nie wiesz, jak tam naprawd� jest. Nie zd��y�a� tam dotrze�. Nie dowiesz si�, p�ki...
� Nie k�am! � zawy�a rozpaczliwie. Z ust Austina zacz�y wylatywa� mgie�ki oddech�w. � Ty te� tego nie wiesz! A ja to czuj�, bo jestem bli�ej! Czuj�, �e nie ma �adnego wiecznego �ycia po�r�d soczy�cie zielonych ��k! Jest tylko nico��! Nico��, Austin! Nico��...
Mag ponownie otworzy� ksi�g�. Lekko dr��cymi d�o�mi szuka� odpowiedniej strony. Musia� to zrobi�. Musia�. Wilhelmina nie zdawa�a sobie sprawy z pewnych rzeczy, pr�bowa�a zmusi� go do tego, by jej nie odes�a�. To w sumie zrozumia�e...
� Nie r�b tego, Austin � prosi�a.
Znalaz� odpowiednie zakl�cie. Uni�s� wzrok. Wilhelmina unosi�a si� przed nim, mia�a utkwione w nim spojrzenie i min� nieszcz�liwej, cierpi�cej kobiety.
� Nie r�b tego. Prosz� ci�.
Zacz�� recytowa� zakl�cie. S�owa rozbrzmiewa�y w ciszy i nabiera�y mocy, pot�gowanej magi� p�yn�c� ze �r�d�a. Wilhelmina zacz�a dr�e� na ca�ym ciele, jej obraz migota� i rozp�ywa� si�, twarz wyd�u�a�a si�, to kurczy�a, oczy zaszkli�y si� niewidzialnymi �zami. Z jej zniekszta�conych ust dobywa� si� p�aczliwy, rozdzieraj�cy serce j�k.
� Nie r�b tego... B�agam...
Prze�kn�� �lin�. Jeszcze tylko kilka s��w i b�dzie po wszystkim.
� Austin...
Ostatni raz spojrza� w jej stron�. By�a teraz tylko ektoplazmatyczn�, bezkszta�tn� mg��, lecz on widzia� w niej to, co najwa�niejsze � dusz�. I cierpienie. Zdarza�o mu si� ju� odsy�a� duchy, ale nigdy nie robi� tego ze zjaw� osoby, kt�r� zna� za �ycia. I cho� Wilhelmina w og�lnym rozrachunku naprawd� ma�o dla niego znaczy�a, to teraz po prostu nie potrafi� zachowa� zimnej krwi.
Zatrzyma� si� przy ostatnim s�owie. Wystarczy�o, �e nie wypowie tego s�owa, a Wilhelmina nie odejdzie. Ale co wtedy? B�dzie zmuszony obcowa� z ni� ka�dego dnia i ka�dej nocy? Nie m�g� si� na to zgodzi�.
Ale te� nie m�g� nie pos�ucha� jej pr�b. To dziwne, ale czu�, �e jest jej co� winien.
Pomy�la� o pierwszej osobie, jaka przysz�a mu do g�owy i wypowiedzia� ostatnie s�owo. Tyle �e nie by�o to s�owo wydrukowane w ksi��ce.
Ektoplazmatyczna mg�a zawirowa�a, nag�y podmuch lodowatego powietrza zatrzepota� po�ami p�aszcza Austina. G�az i ziemia pokry�y si� delikatn� warstewk� szronu. Ksi�ycowy proszek eksplodowa� tysi�cem srebrnych iskier, kt�re strzeli�y w niebo jak fontanna gwiazd. Widmo �mign�o tu� nad g�ow� Austina, zawy�o g�o�no, po czym znikn�o gdzie� w lesie.
Austin odetchn�� g��boko.
� Co to by�o? � us�ysza� czyj� g�os za plecami.
Odwr�ci� si�. Na skraju polanki sta� m�ody m�czyzna w br�zowych szatach akolity. By� lekko przestraszony, spogl�da� na Austina podejrzliwie.
� Czy ty aby nie robi�e� tu czego�... � zacz�� niepewnie. � Jeste� magiem?
Austin pospiesznie zgasi� �wiece i schowa� je do plecaka. Powietrze powoli zacz�o si� ociepla�. Kilka �wierszczy rozpocz�o miarowe cykanie.
� A je�eli jestem, to co? � spyta� zm�czonym g�osem.
� To nic, tak tylko pyta�em � m�odzieniec wzruszy� ramionami. � To miejsce do�� cz�sto odwiedzaj� magowie.
� I nie tylko magowie � Austin u�miechn�� si� blado. � Bibi ju� sobie posz�a. Sp�ni�e� si�.
Akolita zrobi� zmartwion� min�.
� Naprawd�? Ale ja... Szkoda, �e nie poczeka�a.
� Szkoda, �e ty nie poczeka�e�. Nie ka�da kobieta szuka do�wiadczonego m�czyzny, Filip.
Filip najpierw mocno si� zdziwi�, a potem zaczerwieni� jak burak.
� Sk�d... sk�d wiesz? � spyta� lekko wystraszony. � Kim jeste�?
� Jestem Austin. A sk�d wiem? By�em w Domu Uciech. Tak jak i ty.
� Ach. Ale Bibi...
� Bibi o niczym nie wie � Austin odetchn�� g��boko. � Kiedy tu przyszed�em, czeka�a na ciebie. S�uchaj, Filip. Lepiej sobie usi�d�my. O, na tym g�azie.
Wspi�li si� na kamie� i przez chwil� siedzieli w milczeniu, obserwuj�c chmary muszek nadlatuj�cych od strony lasu. Wreszcie Austin przem�wi�:
� My�l�, �e powiniene� wybra�: o�tarz lub wyrko.
Filip popatrzy� na niego z wyrzutem.
� To chyba nie twoja sprawa.
� Nie moja, jasne. Ale dam ci jeszcze jedn� rad�, cho� ju� teraz czuj� si� jak jaki� stary piernik. B�d� m�dry i zmie� kobiet�. Bibi... c�, ka�da kobieta miewa czasem z�e dni, a u niekt�rych te dni si� zaczynaj� i ju� nie ko�cz�.
� Dlaczego tak m�wisz o Bibi? To wspania�a dziewczyna.
� Nie w�tpi�. Gdyby� jednak w pewnym momencie zorientowa� si�, �e Bibi zachowuje si� tak jakby... co� w ni� wst�pi�o... Wycofaj si�, stary, p�ki mo�esz. Bo potem b�dzie ju� tylko gorzej � Austin czu� si� g�upio, m�wi�c wszystkie te rzeczy. Ale czu�, �e powinien.
Filip chrz�kn�� z zak�opotaniem.
� Zapami�tam sobie. I wiesz, co? Zastanowi� si� te� nad tym o�tarzem. I wyrkiem, rzecz jasna. Ale ty te� jeste� m�ody. I tak do�wiadczony? � spojrza� na Austina z podziwem.
Mag roze�mia� si� cicho. By� to cierpki �miech.
� Mia�e� jak�� kobiet�, Austin? Tak na sta�e?
� Nie.
� A na chwil�?
� Mia�em.
� I co?
� Chwila min�a.
� A ta ostatnia...
� Co z ni�?
� Pok��cili�cie si�? R�nica charakter�w? By�a z�a w ��ku?
� Nie, nic z tych rzeczy � odpar� cicho. � Po prostu rozstali�my si�.
� A �adna by�a przynajmniej?
� Kwestia gustu.
Siedzieli tak jeszcze chwil� i milczeli. Wch�aniali w siebie noc z jej sosnowym zapachem, cykaniem �wierszczy i bzyczeniem muszek. A potem Austin po�egna� si� i odszed�. Wolnym krokiem, poprzez ciemny las, zastanawiaj�c si� nad pytaniem Sylvii. �Do czego to wszystko si� sprowadza?�.
nie by� ju� taki pewny. Chyba nigdy nie by�.
<