12641
Szczegóły |
Tytuł |
12641 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12641 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12641 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12641 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jules Verne
KR�L PRZESTRZENI
OSTATNIA POWIE�� JULIUSZA VERNE�A
ilustracje George Roux
Przek�ad M. P.
w tygodniku "Wieczory Rodzinne"
Warszawa 1905
� Andrzej Zydorczak
SPIS TRE�CI
Rozdzia� I Tajemnicze zjawiska.
Rozdzia� II W Morgantonie.
Rozdzia� III Great-Eyry.
Rozdzia� IV Konkurs klubu automobilist�w.
Rozdzia� V W zatoce Bosto�skiej.
Rozdzia� VI List pierwszy.
Rozdzia� VII Na Kirdallu.
Rozdzia� VIII Za jak� b�d� cen�.
Rozdzia� IX List drugi.
Rozdzia� X Poza prawem.
Rozdzia� XI Nowa wyprawa.
Rozdzia� XII W zatoce Black-Rock.
Rozdzia� XIII Na pok�adzie �Grozy�.
Rozdzia� XIV Niagara.
Rozdzia� XV Gniazdo orle.
Rozdzia� XVI Robur zwyci�zca.
Rozdzia� XVII W imi� prawa!
Rozdzia� XVIII Ostatnia rozmowa z Grad.
Jules Verne
KR�L PRZESTRZENI
OSTATNIA POWIE�� JULIUSZA VERNE�A
(Rozdzia� I-III)
ilustracje George Roux
Przek�ad M. P.
w tygodniku "Wieczory Rodzinne"
Warszawa, 1905
� Andrzej Zydorczak
ROZDZIA� I
Tajemnicze zjawiska
a�cuch g�r, ci�gn�cy si� r�wnolegle do wschodniego wybrze�a Ameryki P�nocnej i
przerzynaj�cy Stany: Karolin� P�nocn�, Wirgini�, Maryland, Pensylwani�, New-
York, nosi nazw� Allegan�w albo inaczej Apalasz�w. Tworz� go dwa pasma
oddzielne: g�ry Kumberlandzkie na zachodzie i Niebieskie na wschodzie.
D�ugo�� Allegan�w wynosi oko�o 900 mil czyli 1600 kilometr�w, �rednia
wysoko�� zaledwie dosi�ga 1600 st�p. Najwy�szym szczytem jest Waszyngton.
G�ry te ma�o przedstawiaj� uroku dla alpinist�w.
Na pocz�tku 20-go wieku zwr�ci� jednak na siebie uwag� szczyt Great-Eyry,
uwa�any przez turyst�w za niedost�pny.
Jako g��wny inspektor policyi w Waszyngtonie, wzi��em czynny udzia� w
niezwyk�ych wypadkach, kt�rych widowni� by�a tak niedawno Ameryka P�nocna.
Great-Eyry znajduje si� w g�rach Niebieskich, w Karolinie P�nocnej. U st�p jego
le�y wioska Pleasant-Garden, a nieco dalej miasteczko Morganton.
Sk�d powsta�a nazwa Great-Eyry1? Mo�e or�y, s�py i kondory kr��� nad tym
szczytem cz�ciej, ni� nad innymi wirchami Allegan�w? � Przeciwnie, w ostatnich
czasach stada skrzydlatych drapie�c�w zdawa�y si� nawet unika� tajemniczego
wirchu, rozpraszaj�c si� w najrozmaitsze strony z oznakami niezwyk�ego
przera�enia.
Jak� tajemnic� kry�y te wysokie, strome urwiska? Mo�e jezioro g�rskie, mo�e
lagun�, kt�re tak cz�sto znajdujemy nietylko w Alleganach, lecz i we wszystkich
innych systemach orograficznych starego i nowego �wiata?
A mo�e to krater u�pionego wulkanu, kt�ry wybuchnie lada chwila, zlewaj�c na
okolic� kl�ski podobne do tych, jakie sprowadza�y wybuchy Krakatoa i Mont-Pele�.
Mo�e r�wninom Karoliny grozi� op�akany los Martyniki w 1902 roku.
To ostatnie przypuszczenie zdawa�o si� mie� uzasadnione podstawy. Pewnego razu
w�o�cianie, pracuj�cy na polach, us�yszeli jaki� �oskot, g�uchy, straszliwy.
W nocy zauwa�ono ponad g�rami jakby snopy bladawych p�omieni, kt�re
odbijaj�c si� od chmur zawieszonych poni�ej rzuca�y na okolic� jakie� blaski
pos�pne.
Z wn�trza Great-Eyry wydobywa�y si� k��by dymu i pary, zdradzaj�c prac� si�
wulkanicznych. Uniesione wiatrem ku wschodowi pozostawia�y na ziemi �lady
popio�u i sadzy.
Nic dziwnego zatem, �e w obec zjawisk tak niezwyk�ych, w ca�ej okolicy
zapanowa� niepok�j i ��dza zbadania tajemniczego szczytu. Dzienniki stanu
Karoliny
nieustannie potr�ca�y o tak zwan� �tajemnic� Great-Eyry�, roztrz�saj�c pytanie
czy
pobyt w Morganton, Pleasant-Garden oraz s�siednich wioskach i fermach nie
przedstawia niebezpiecze�stwa powa�nego; artyku�y tego rodzaju rozbudza�y
zaj�cie
niezwyk�e w�r�d szerszej publiczno�ci, interesuj�cej si� zjawiskami przyrody w
og�le, oraz obawy ze strony tych wszystkich, kt�rym katastrofa grozi�a
bezpo�rednio.
�a�owano powszechnie, �e dot�d nikt z turyst�w nie wdar� si� na ten wirch
skalisty
i niedost�pny.
W promieniu wielu kilometr�w nie by�o �adnego szczytu wy�szego, sk�dby si�
mo�na by�o przyjrze�, chocia�by przy pomocy lunety, tajemniczemu Great-Eyry.
A jednak zbadanie to zdawa�o si� w chwili obecnej prawie konieczno�ci�. Dla
dobra ca�ej okolicy nale�a�o si� przekona�, czy istnieje tam krater i czy wybuch
wulkanu nie zagra�a stanowi Karoliny. W tym celu postanowiono urz�dzi� wypraw�
na Great-Eyry, nie zwracaj�c uwagi na trudno�� zadania.
Przedtem jednak zasz�a okoliczno��, mog�ca usun�� potrzeb� tej wyprawy.
W pierwszych dniach wrze�nia aeronauta Wilker, zapowiedzia� sw�j wzlot w
Morgantonie, korzystaj�c z wiatru wschodniego balon mo�naby skierowa� ku Great-
Eyry, a wznios�szy si� o kilkaset st�p ponad wierzcho�ek, Wilker, przy pomocy
lunety, m�g�by zbada� jego tajemnic�.
Wzlot zosta� wykonany wed�ug programu. Wiatr by� umiarkowany, niebo czyste i
pogodne. Mg�y poranne rozproszy�y sl� pod wp�ywem promieni s�onecznych. Wzrok
si�ga� daleko. W tych warunkach aeronauta z �atwo�ci� m�g�by dostrzedz na Great-
Eyry obecno�� dymu i pary, kt�re oczywi�cie, stwierdza�yby hypotez� wulkanu � o
co g��wnie chodzi�o. Balon wzni�s� si� na wysoko�� 1500 st�p i zawis� w
przestrzeni
nieruchomo. Wiatru nie by�o najmniejszego. Lecz co za zaw�d! Po up�ywie
kwadransa nowy pr�d powietrza porwa� balon i skierowa� go ku wschodowi,
oddalaj�c od pasma g�r. Wkr�tce potem dowiedziano si�, �e opad� na ziemi� w
pobli�u miasta Raleigh w Karolinie P�nocnej.
Wielkie nadzieje spe�z�y na niczem � postanowiono wprawdzie przedsi�wzi��
now� pr�b� lecz w warunkach pomy�lniejszych.
Ponad Great-Eyry widywano wci�� dymy sadzowate, b�yski migaj�ce, �wiate�ka
niepewne.
W pierwszych dniach kwietnia r. b. obawy nieokre�lone dot�d zacz�y graniczy� z
przera�eniem. Dzienniki roznios�y szybko wie�ci zatrwa�aj�ce.
W nocy z 4-go na 5-ty kwietnia straszne wstrz��nienie, kt�remu towarzyszy�
g�uchy, podziemny �oskot, zbudzi�o ze snu mieszka�c�w Pleasant-Garden. Powsta�a
panika powszechna, wywo�ana my�l�, �e cz�� g�rskiego �a�cucha zapad�a si� w
ziemi�. Wszyscy rzucili si� ku drzwiom gotowi do ucieczki, przekonani, �e za
chwil�
otworzy si� przed nimi jaka� przepa�� olbrzymia, kt�ra poch�onie ich, s�siednie
fermy i wioski.
Noc by�a bardzo ciemna. G�ste sk��bione ob�oki zwiesza�y si� nad pos�pn�
r�wnin�. Nie spos�b by�o rozpozna� nic. Zewsz�d rozlega�y si� krzyki
przera�enia.
Sp�oszone gromadki m�czyzn, kobiet i dzieci, t�oczy�y si� po �cie�kach i
drogach.
Tu i �wdzie rozlega�y si� wo�ania:
� Co to takiego?
� To trz�sienie ziemi.
� To wybuch wulkanu�
� To Great-Eyry przynosi nam zniszczenie!
Okropna wie��, dobieg�a a� do Morgantonu. Godzina up�yn�a, a �aden z
zatrwa�aj�cych objaw�w si� nie powt�rzy�. Powoli wszyscy och�on�li z przestrachu
i
zacz�li powraca� do swych dom�w. Nikt ju� nie w�tpi�, �e to jaki� g�az olbrzymi
�
oberwa� si� z wy�yn Great-Eyry, ka�dy pragn��, aby �wit co pr�dzej rozja�ni�
ciemno�ci.
Nagle � oko�o godziny trzeciej � nowy pop�och.
Z g��bi skalistego zr�bu wybuch�y p�omienie, rzucaj�c potoki �wiat�a na znaczn�
przestrze� nieba. R�wnocze�nie us�yszano grom straszliwy i jakby trzask pal�cych
si� drzew.
Co spowodowa�o ten po�ar dziwny w miejscu tak niezwyk�em? Z pewno�ci� nie
piorun, nikt bowiem nie s�ysza� jego uderzenia. Materya�u dla ognia by�a moc,
g�ry
Niebieskie bowiem i Kumberlandzkie pokryte s� g�stym lasem. Cyprysy, latanje i
inne drzewa o listowiu trwa�ym znajduj� si� tam w wielkiej obfito�ci.
� Wybuch!� wybuch!�
Zewsz�d si� rozlega�y okrzyki przera�enia.
A zatem Great-Eyry ukrywa� w swej g��bi krater wulkanu! Wulkan ten, zagas�y od
tylu lat, a mo�e nawet od tylu wiek�w, wybuch� znowu.
Wkr�tce wi�c deszcz rozpalonych do czerwono�ci kamieni spadnie na dolin�;
potoki lawy i ognia zalej� te niwy, lasy, wsi i miasteczka a� do Gleasant-Garden
i
Morganton.
Tym razem nic ju� paniki powstrzyma� nie mog�o. Kobiety, oszala�e prawie z
przera�enia, ci�gn�c za sob� dzieci, ucieka�y ku wschodowi chc�c si� oddali� co
pr�dzej od tych miejsc pe�nych grozy. M�czy�ni zapakowywali po�piesznie
wszystkie kosztowno�ci, wypuszczali na swobod� byd�o domowe, konie, owce, kt�re
si� rozbiega�y we wszystkie strony.
To skupienie ludzi i zwierz�t w noc ciemn�, w�r�d las�w, wystawionych na
dzia�anie ogni wulkanicznych, nad brzegiem bagnisk, gro��cych wylewem,
wytwarza�o jaki� chaos dziwny. Mo�e nawet ziemia rozst�pi si� pod stopami
uciekinier�w? Mo�e przyp�yw lawy, zagrodzi im drog�, uniemo�liwiaj�c wszelki
ratunek?� Rozs�dniejsi wszelako nie ��czyli si� z tym t�umem rozszala�ym,
kt�rego
�adna si�a powstrzyma� nie mog�a.
Istotnie, blask p�omieni zmniejsza� si� widocznie, mo�na wi�c by�o przypuszcza�,
�e dziwny ten po�ar zaga�nie wkr�tce. Ani jeden kamie� nie spad� na r�wnin�, ani
jeden potok lawy nie przedar� si� przez g�szcz le�ny; �aden �oskot podziemny nie
wstrz�sn�� powierzchni� ziemi. Nad r�wnin� zapanowa�a wkr�tce ciemno�� i cisza.
T�um uciekaj�cych zatrzyma� si� w pewnej odleg�o�ci, gdzie ju�
niebezpiecze�stwo zdawa�o si� nie grozi�.
Odwa�niejsi wr�cili nawet z pierwszym brzaskiem dnia do swych ferm i wiosek.
Oko�o godziny czwartej zaledwie niewyra�ny blask r�owi� jeszcze wierzcho�ek
Great-Eyry. Oczywi�cie po�ar si� ko�czy� i mo�na by�o mie� nadziej�, �e si�
wi�cej
nie powt�rzy.
B�d� co b�d� nasuwa�o si� przypuszczenie, �e dziwne zjawiska, zwi�zane z Great-
Eyry, nie by�y natury wulkanicznej. Mieszka�com zatem nie grozi�a �adna
katastrofa.
Nagle, oko�o godziny pi�tej, ponad grzbietem g�r ton�cych jeszcze w cieniach
nocy, us�yszano jaki� szum niezwyk�y, jaki� ha�as dziwny, jakby sapanie miarowe,
kt�remu towarzyszy� pot�ny ruch skrzyde�.
Gdyby nie mrok poranny, mo�eby mieszka�cy s�siednich ferm i wiosek ujrzeli
olbrzymiego ptaka, jakiego� potwora napowietrznego, kt�ry, wzni�s�szy si� ponad
Great-Eyry, ulatywa� ku wschodowi.]
ROZDZIA� II
W Morgantonie.
wudziestego si�dmego kwietnia stan��em w Raleigh, g��wnem mie�cie
Karoliny P�nocnej.
Dwa dni przedtem pan Ward, dyrektor policyi w Waszyngtonie, wezwa� mnie do
swego biura.
� Panie Strock � rzek� do mnie � zwracam si� do pana, jako do agenta zdolnego,
przenikliwego, pe�nego zapa�u. Chc� panu poleci� trudn� misy�.
Z�o�y�em uk�on g��boki.
� Jestem ca�kowicie na us�ugi pana. Co si� za� tyczy mego po�wi�cenia�
� Tego jestem pewny. Zaraz panu wy�uszcz�, o co rzecz idzie.
Pan Ward powierza� mi ju� nieraz sprawy trudne, z kt�rych zawsze wywi�zywa�em
si� pomy�lnie. Posiada�em wi�c ca�kowite uznanie dyrektora. Teraz od d�u�szego
ju�
czasu nie zdarzy� si� �aden wypadek ciekawy. Bezczynno�� zaczyna�a mi ci�y�. Z
niecierpliwo�ci� wi�c wyczekiwa�em nowego zlecenia.
� S�ysza�e� pan, zapewne, o niezwyk�ych zjawiskach w okolicach Morgantonu�
Potrzeba zbada� na miejscu, czy zasz�e tam nadzwyczajne wypadki nie
przedstawiaj�
niebezpiecze�stwa dla ludno�ci okolicznej? Np., czy nie s� one zapowiedzi�
wybuch�w wulkanicznych, albo trz�sienia ziemi. Musimy si� dowiedzie� koniecznie.
Co si� dzieje na tym szczycie tajemniczym. Utar�o si� mniemanie, �e jest on
niedost�pny. W�tpi� jednak o tem. Nale�a�oby przedsi�wzi�� wypraw� dora�n�, nie
ogl�daj�c si� na wydatki. Idzie tu przecie� o uspokojenie mieszka�c�w i
os�oni�cie
ich przed mo�liwem niebezpiecze�stwem�. Zreszt� mo�e si� na Great-Eyry ukrywa
banda z�oczy�c�w?�
� Czy�by pan przypuszcza�?�
� Wszystko jest mo�liwe� Zreszt� mog� si� myli� Zale�y mi jednak, aby w
czasie jak najkr�tszym rozwik�a� t� spraw� zagadkow�. A mo�e Karolinie P�nocnej
grozi op�akany los Martyniki? Wprawdzie g�ry Allega�skie nie s� natury
wulkanicznej� W ka�dym razie jednak nale�y copr�dzej zaj�� si� urz�dzeniem
wyprawy na Great-Eyry, a przedtem jeszcze rozpyta� dok�adnie mieszka�c�w. Nie
taj�, �e zadanie to jest bardzo trudne i dlatego powierzamy je panu.
� Wdzi�czny jestem niezmiernie i postaram si� odpowiedzie� godnie po�o�onemu
we mnie zaufaniu.
� Jeszcze jedno panie Strock: zalecam panu jaknajwi�ksz� ostro�no�� i dyskrecy�,
aby daremnie nie p�oszy� mieszka�c�w.
� Rozumiem, panie Ward. Kiedy mam wyjecha�?
� Jutro.
� Pojutrze zatem b�d� w Morgantonie.
� Nie zapomnij pan donosi� mi codziennie o przebiegu sprawy.
� B�d� przysy�a� listy i telegramy. �egnam pana i dzi�kuj� najgor�cej za
powierzenie mi tej misyi.
Uda�em si� co pr�dzej do domu i zaj��em si� przygotowaniami do odjazdu.
Nazajutrz o �wicie poci�g po�pieszny unosi� mnie do Raleigh, stolicy Karoliny
P�nocnej.
Przyby�em tam p�nym wieczorem, przenocowa�em, a nazajutrz rano wyruszy�em
w dalsz� drog�. Po po�udniu stan��em w Morgantonie. Miasteczko to zbudowane jest
na gruncie wapiennym. W okolicy znajduj� si� bogate pok�ady w�gla kamiennego,
kt�re wywo�a�y rozw�j g�rnictwa. Obfite �r�d�a mineralne �ci�gaj� podczas sezonu
licznych go�ci. W s�siednich wioskach rozwija si� pomy�lnie rolnictwo.
Mieszka�cy
uprawiaj� z powodzeniem rozmaite gatunki zb�. Pola le�� przewa�nie w�r�d b�ot,
zaro�ni�tych mchem i trzcin�.
Las�w bardzo du�o. Wi�kszo�� drzew o listowiu trwa�ym. Brak tylko �r�de� nafty,
kt�rych obfito�� cechuje r�wniny allega�skie.
Ustr�j powierzchni i bogactwo pok�ad�w spowodowa�y g�sto�� zaludnienia; liczne
wioski i fermy urozmaicaj� jednostajno�� las�w i p�l uprawnych.
Eljasz Smith, mer Morgantonu, wysoki, silnie zbudowany, a �mia�y i energiczny,
liczy� ju� lat przesz�o czterdzie�ci. Zahartowany na mr�z i upa�y, kt�re w
Karolinie
P�nocnej bywaj� niezwykle silne, nami�tny my�liwy ugania� si� nietylko za
dzikiem
ptactwem i zwierzyn�, lecz nawet za nied�wiedziami i panterami, kt�rych bardzo
wiele znajduje si� w zaro�lach cyprysowych i w�wozach allega�skich.
Eljasz Smith by� w�a�cicielem licznych ferm, kt�remi zarz�dza� osobi�cie. Tam
te�
sp�dza� wszystkie chwile wolne od zaj��, oddaj�c si� �owiectwu.
Zaraz po przybyciu do Morgantonu uda�em si� do mieszkania p. Eljasza, kt�ry o
moim przybyciu by� ju� uprzedzony. Wr�czy�em mu list polecaj�cy od p. Warda.
Znajomo�� zawart� zosta�a szybko.
Zasiedli�my do stolika i popijaj�c brandy, oraz pal�c fajki, zacz�li�my rozmow�
o
wypadkach na Great-Eyry i o mojej misyi. Pan Eljasz Smith s�ucha� mnie w
milczeniu i bardzo uwa�nie. Od czasu do czasu nape�nia� szklanki. Po oczach
b�yszcz�cych, z pod g�stych brwi i o�ywionym wyrazie twarzy mo�na by�o pozna�,
�e sprawa zjawisk tajemniczych obchodzi go mocno. Nie dziwi�em si� temu wcale:
jako najwy�szy urz�dnik w Morgantonie i w�a�ciciel ziemski, zainteresowany by�
przecie� w tem osobi�cie.
� Istnienia krateru nie przypuszczam, Allegany bowiem nie posiadaj� wulkan�w.
Dot�d nie znaleziono nigdzie popio��w, lawy ani innych �lad�w wybuchu.
� A jednak wstrz��nienia, kt�re odczuwano w pobli�u Pleasant-Garden�
� Wstrz��nienia? � powt�rzy� p. Smith, poruszaj�c g�ow� z niedowierzaniem. Czy
jednak nie by�y one z�udzeniem, wywo�anem panik� powszechn�? Znajdowa�em si�
wtedy w swej fermie Wildon, mniej wi�cej o mil� od Great-Eyry i nie
skonstatowa�em �adnych wstrz��nie� ani pod ziemi� ani te� na jej powierzchni.
� A p�omienie, wybuchaj�ce z pomi�dzy ska�?
� O, p�omienie, to rzecz inna!� Widzia�em je na w�asne oczy. �una o�wietla�a
niebo na znacznej przestrzeni� S�ysza�em te� dziwny og�uszaj�cy huk, �oskot�
jakby pot�ny syk kot�a, z kt�rego wypuszczaj� par�.
� Raporty, przysy�ane do pana Warda wspominaj� jeszcze o dziwnym ha�asie,
kt�ry przypomina� jakby uderzanie olbrzymich skrzyde��
� Istotnie� S�ysza�em co� podobnego� Uwa�a�em to jednak za z�udzenie
wyobra�ni. Nie chce mi si� wierzy�, �eby Great-Eyry m�g� by� gniazdem potwor�w
napowietrznych. Jak�e olbrzymim musia�by by� ten ptak, �eby�my u st�p Great-Eyry
s�ysze� mogli ruch jego skrzyde�!� Tak, w tem wszystkiem dziwna kryje si�
tajemnica!
� Wyja�nimy j� wsp�lnemi si�ami, panie Smith!
� Przynajmniej do�o�ymy wszelkich stara�. Zaczynamy od jutra, nieprawda�?
� Od jutra!
Uda�em si� do hotelu dla zarz�dzenia niezb�dnych przygotowa� i napisania listu
do pana Warda.
Przed wieczorem zeszli�my si� raz jeszcze dla omowienia wszystkich szczeg��w
jutrzejszej wyprawy.
ROZDZIA� III
Great-Eyry.
azajutrz o �wicie wyruszyli�my z Morgantonu, posuwaj�c si� lewym brzegiem
Sarawby w kierunku Pleasant-Gardenu.
Obaj nasi przewodnicy � trzydziestoletni Harry Horn i dwudziestopi�cioletni
James Bruck � silni i nieustraszeni, znali wybornie g�ry Niebieskie i
Cumberlandzkie, na Great-Eyry jednak dot�d wej�� nie probowali.
Powozem zaprz�onym w par� bystrych koni, mieli�my dojecha� do zachodniej
granicy Stanu. Zapas�w �ywno�ci zabrali�my niedu�o, na dwa lub trzy dni
zaledwie,
nie przypuszczali�my bowiem, aby wycieczka nasza potrwa� mog�a d�u�ej. Mieli�my
z sob� wo�owin� peklowan�, szynk�, piecze� sarni�, kilka butelek wisky, bary�k�
piwa i chleb. Wody dostarczy� nam mia�y potoki g�rskie, zasilane cz�stym o tej
porze roku deszczem.
Mer Morgantonu, jako my�liwy zawo�any zabra� z sob� fuzy� i psa, zwanego
Nisko. Nisko bieg� obok powozu, tropi�c po drodze zwierzyn� i mia� pozosta� w
fermie Wildon a� do chwili naszego powrotu z Great-Eyry.
Niebo by�o jasne, powietrze ch�odne, koniec kwietnia bowiem bywa w klimacie
ameryka�skim dosy� ostry.
Wiatr zmienny, wiej�cy od Atlantyku, od czasu do czasu sprowadza� ma�e
chmurki, kt�re szybko posuwa�y si� dalej ku zachodowi.
Pierwszego dnia podr�y przybyli�my do Pleasant-Gardenu i przenocowali�my u
mera, kt�ry by� osobistym przyjacielem pana Smitha.
Przygl�da�em si� z ciekawo�ci� okolicy; kr�ta dro�yna prowadzi�a brzegiem p�l
uprawnych, bagien zielonych i las�w cyprysowych. Wspaniale wygl�da�y cyprysy
proste i wysmuk�e, jakby lekko nabrzmia�e u podstawy; w dolnej cz�ci pnie
naje�one by�y ma�emi sto�kami, z kt�rych mieszka�cy przyrz�dzaj ule. Lekki
powiew wiatru szumia� w�r�d blado-zielonych listk�w, ko�ysa� d�ugie, szare
w��kna,
tak zwane �brody hiszpa�skie�, kt�re z dolnych ga��zi zwiesza�y si� a� na
ziemi�.
Lasy te wrza�y �yciem. Z drogi umyka�y sp�oszone myszy, chomiki, jaskrawo
upierzone i og�uszaj�co gadatliwe papugi, dydelfy, unosz�ce swe ma�e w workach
podbrzusznych; niezliczone chmary ptak�w fruwa�y w�r�d banan�w, latanii i drzew
pomara�czowych, kt�rych m�ode p�dy przy pierwszym powiewie wiosny zaczyna�y
ju� rozp�ka�; przechodzie� z trudno�ci� by si� przedar� przez g�stw�
rododendron�w.
Wieczorem przybyli�my do Pleasant-Garden, gdzie przyj�� nas bardzo uprzejmie
mer miasteczka, osobisty przyjaciel p. Smitha. Podczas kolacyi panowa� nastr�j
bardzo weso�y; rozmowa obraca�a si� przewa�nie doko�a tajemniczych zjawisk
ostatniej doby i usposobienia ludno�ci.
� Czy w ostatnich czasach nie powt�rzy�y si� �adne niepokoj�ce odg�osy i
�wiat�a?
� zapyta�em gospodarza domu.
� Nie zauwa�yli�my nic podejrzanego � odpar�. Je�eli legion szatan�w zabawia�
si� w tych ska�ach, to widocznie przeni�s� si� ju� gdzieindziej!
� Ba, lecz mam nadziej�, �e te duchy piekie� pozostawi�y po sobie jakie� �lady,
kt�re odnajdziemy niew�tpliwie. Od tego tu jestem!
Nazajutrz, tj. 29-go raniutko wyruszyli�my w dalsz� drog�. Konie pop�dzane przez
wo�nic�, mkn�y szybko. Otaczaj�cy krajobraz z ma�� odmian� przypomina� widoki
wczorajsze. Tylko bagna spotyka�y si� coraz rzadziej, w miar� bowiem jak
zbli�ali�my si� do g�r, grunt si� podnosi�.
Gdzieniegdzie, w cieniu olbrzymich buk�w, kry�y si� wioski i fermy. Ze
skalistych
�cian w�woz�w i ze zbocz�w g�r sp�ywa�y liczne potoki, zasilaj�ce Sarawb�.
Flora i fauna by�a ta sama, co i wczoraj. Zwierzyny mn�stwo.
� Tak�bym mia� ochot� wzi�� strzelb� i gwizdn�� na Niska � odezwa� si� pan
Smith. Po raz pierwszy w �yciu chyba bezkarnie przelatuj� doko�a mnie kuropatwy
i
snuj� si� zaj�ce!� Lecz dzisiaj mamy co innego na g�owie: polowanie na
tajemnic�!
Jechali�my dalej niesko�czenie d�ug� r�wnin�: tu i owdzie urozmaica�y j� k�py
latanii i cyprys�w. Na skraju horyzontu dostrzegli�my jakby ma�e lepianki,
kapry�nie
budowane i g�sto skupione, w�r�d nich mrowi�y si� ca�e t�umy gryzoni�w. By�y to
wiewi�rki z gatunku, zwanego w Ameryce �psami ��kowemi�. Z wygl�du nie by�y
wprawdzie podobne do ps�w, lecz otrzyma�y t� nazw� z powodu dziwnie
wrzaskliwego g�osu, przypominaj�cego szczekanie. K�usem przeje�d�ali�my mimo
ich siedzib, a jednak trzeba by�o zatyka� sobie uszy.
Podobne osady zwierz�ce nie s� w Stanach Zjednoczonych rzadko�ci�. Mi�dzy
innemi przyrodnicy wymieniaj� Dog-Ville, kt�re liczy przesz�o milion takich
mieszka�c�w.
Wewi�rki te s� zupe�nie nieszkodliwe, lecz wycie ich jest niezno�ne, wprost
og�uszaj�ce. �ywi� si� przewa�nie traw� i korzeniami. Najulubie�szy ich przysmak
stanowi szara�cza.
Po po�udniu �a�cuch g�r Niebieskich, oddalonych o sze�� mil zaledwie, zarysowa�
si� wyra�nie na tle pogodnego nieba, po kt�rem si� przesuwa�y ma�e chmurki. G�ry
pokryte u podn�a g�stym iglastym lasem, naje�one ostremi skalistemi
wierzcho�kami, mia�y wygl�d dziwaczny. G�rowa� nad niemi olbrzymi Black-Dowe,
o�wietlony promieniami wiosennego s�o�ca.
� Czy by�e� pan na tym wspania�ym szczycie? zapyta�em pana Smitha.
� Nie � odpar�. Wej�cie jest podobno bardzo trudne, zreszt� tury�ci zapewniaj�,
�e
nawet z najwy�szego punktu Black-Dowe�a nie wida� wcale, co si� dzieje na Great-
Eyry.
� To prawda! wtr�ci� tu Harry Horn. Mog� to potwierdzi� na podstawie w�asnego
do�wiadczenia.
� Mo�e mg�y przeszkadza�y � zauwa�y�em.
� Przeciwnie, pogoda by�a wspania�a, lecz skaliste kraw�dzie zas�ania�y widok.
Dzisiaj ponad Great-Eyry nie dostrzegali�my ani dymu, ani p�omieni.
Nazajutrz wstali�my o �wicie. Wysoko�� Great-Eyry dochodzi tysi�ca o�miuset
st�p, r�wna si� wi�c przeci�tnej wysoko�ci Allegan�w. Przypuszczali�my zatem, �e
w kilka godzin dosi�gniemy szczytu, oczywi�cie, o ile nie natrafimy na trudno�ci
nieoczekiwane, przepa�ci nie do przebycia i przeszkody, zmuszaj�ce nas do zmiany
kierunku drogi. Przewo�nicy nie mogli nam udzieli� �adnych wskaz�wek. Najwi�cej
niepokoi�o mnie utarte mniemanie o niedost�pno�ci Great-Eyry. Rachowali�my
jednak, �e olbrzymi g�az, kt�ry si� oberwa� podczas zjawisk tajemniczych, zrobi�
wy�om w zwartym pier�cieniu ska� i ods�oni� wej�cie na wierzcho�ek.
� Czy starczy nam zapas�w �ywno�ci? � zapyta�em pana Smitha � wycieczka mo�e
si� przed�u�y�.
� O to niech pan b�dzie zupe�nie spokojny, zabieram z sob� strzelb�, a w lasach
tych zwierzyny nie brakuje. Mam te� krzesiwo� rozpalemy wi�c ogie�
oczywi�cie, o ile go nie znajdziemy na Great-Eyry.
� O ile go nie znajdziemy?
� Dlaczeg�by�my go znale�� nie mieli? kt� zar�czy, �e ognisko wspania�ych
p�omieni, kt�re tak przera�a�y naszych poczciwych wie�niak�w wygas�o zupe�nie.
Mo�e w tych popio�ach tli si� jeszcze jaka� iskierka?� A je�eli tam istnieje
krater?� Jaki� to marny by�by wulkan, przy kt�rymby si� nie da�o upiec jaj lub
kartofli!� Wreszcie zobaczymy!�
Co do mnie nie mia�em wyrobionego przekonania o tem, co znale�� mo�emy na
wierzcho�ku Great-Eyry. Spe�nia�em polecenie wy�szej w�adzy. Ciekawo�� jednak
nurtowa�a moj� dusz�. Pragn��em gor�co, a�eby si� okaza�o, i� Great-Eyry jest
�r�d�em zjawisk niezwyk�ych, kt�rych tajemnic� m�g�bym ods�oni�, zdobywaj�c
przy tem s�uszn� s�aw�.
Przewodnicy poszli naprz�d. Ja i pan Smith posuwali�my si� za nimi wolno i
ostro�nie.
Na los szcz�cia Harry Horn skierowa� si� do w�wozu. Kr�ta �cie�yna prowadzi�a
zboczem stromych ska�, g�sto zaro�ni�tych iglastemi krzewami o listowiu
czarniawym, szerokiemi paprociami i dzikiemi porzeczkami, przez kt�re trudno si�
by�o przedziera�.
Ca�e chmary ptactwa zaludnia�y ten g�szcz le�ny. Najha�a�liwiej krzycza�y
papugi,
ostrym g�osem rozdzieraj�c powietrze. Zaledwie mo�na by�o dos�ysze� skrzeczenie
wiewi�rek, chocia� setki ich przemyka�y si� w�r�d krzew�w. �rodkiem w�wozu wi�
si� fantastycznie potok, kt�ry wzbiera� w porze deszcz�w i burz, tworz�c liczne
kaskady.
Po up�ywie p� godziny w�w�z sta� si� tak trudny do przebycia, �e trzeba by�o
nieustannie zbacza� ze �cie�ki. Cz�sto noga nie znajdowa�a dostatecznego punktu
oparcia. Musieli�my si� czepia� r�kami traw i czo�ga� na kolanach.
� Do licha! � zawo�a� pan Smith, oddychaj�c z trudem � nie dziwi� si�
bynajmniej,
�e tury�ci omijaj� Great-Eyry.
� Myby�my te� tam nie poszli, gdyby nie powody specyalne � zauwa�y�em.
� By�em nieraz na Black-Dowe, � wtr�ci� Harry Horn, lecz nigdzie nie napotka�em
takich trudno�ci.
� Byleby si� te trudno�ci nie zamieni�y na przeszkody, uniemo�liwiaj�ce wypraw�!
� zako�czy� rozmow� James Bruck.
Przedewszystkiem nale�a�o rozstrzygn�� kwesty�, czy mamy si� zwr�ci� na lewo,
czy te� na prawo. I tu i tam wznosi�y si� g�ste lasy i krzewy. Wi�c trzeba by�o
i�� na
�lepo, maj�c jedn� tylko wskaz�wk� a mianowicie, �e w g�rach Niebieskich zbocza
wschodnie s� prawie niedost�pne.
Postanowili�my zatem zda� si� instynkt naszych przewodnik�w, przedewszystkiem
za� Jamesa Brucka, kt�ry nie ust�powa� ma�pom co do zr�czno�ci, a kozicom co do
zwinno�ci i szybko�ci.
Spodziewa�em si�, �e mu dor�wnam, od dzieci�stwa bowiem by�em zaprawiony do
�wicze� fizycznych i gimnastykowa�em si� stale.
Mia�em jednak pewne w�tpliwo�ci co do pana Smitha. Mer Morgantonu, starszy
ode mnie, wy�szego wzrostu i wi�kszej tuszy by� nier�wnie s�abszy i krok mia�
mniej
pewny. Sapa� jak foka i widocznem by�o, �e pod��a za nami z najwi�kszym
wysi�kiem.
Prawie na pocz�tku drogi zrozumieli�my, �e wej�cie na Great-Eyry zabierze nam
wi�cej czasu, ni� przypuszczali�my wczoraj. Oko�o godziny dziesi�tej, po
wielokrotnych pr�bach znalezienia �cie�ki dost�pnej, po licznych zboczeniach i
cofaniach si� dotarli�my wreszcie do skraju lasu.
Oczom naszym ukaza�y si� pierwsze turnie Great-Eyry. Przewodnicy si�
zatrzymali.
� Nareszcie! � westchn�� pan Smith, opieraj�c si� o pie� latanii. � Nale�y nam
si�
posi�ek i troch� wypoczynku!
� Co najmniej godzin�! � zawo�a�em.
� Tak, tak� dot�d pracowa�y nasze p�uca i nogi, teraz kolej na �o��dek!
Nie by�o dwu zda� w tym wzgl�dzie. Strudzone si�y domaga�y si� pokrzepienia.
Obna�ona stroma �ciana Great-Eyry, na kt�rej nie wida� by�o ani �ladu �cie�ki,
obudza�a w nas pewien niepok�j. Harry Horn potrz�sn�� g�ow� z pow�tpiewaniem:
� Mo�e by� ca�kiem niemo�liw� � odpar� James Bruck.
Uwaga jego rozgniewa�a mnie mocno. Jakto? Wi�c mogliby�my nie dotrze� wcale
do szczytu Great-Eyry? By�oby to przecie� najzupe�niejsze niepowodzenie mej
misyi. Z jak�� min� stan��bym wtedy przed panem Wardem, nie m�wi�c ju� nic o
ciekawo�ci niezaspokojonej!
Otworzyli�my torby podr�ne, posilili�my si� zimnem mi�sem i chlebem. Pili�my
bardzo umiarkowanie. Wypoczynek nasz trwa� najwy�ej p� godziny. Poczem pan
Smith podni�s� si� pierwszy, nak�aniaj�c nas do po�piechu.
James Bruck poszed� naprz�d, posuwali�my si� za nim wolno i ostro�nie.
Przewodnicy nie ukrywali bynajmniej swego zak�opotania. Harry Horn postanowi�
wyprzedzi� nas i rozejrze� si� w�r�d miejscowo�ci. Wr�ci� po up�ywie minut
dwudziestu. Za jego rad� obrali�my kierunek p�nocno-zachodni. Z tej to strony,
w
odleg�o�ci trzech czy czterech mil, wznosi� si� dumnie Black-Dowe. Wiedzieli�my
jednak, �e stamt�d nawet przy pomocy najsilniejszej lunety, nie zobaczymy, co
si�
dzieje na Great-Eyry.
Wspinali�my si� pod g�r� z wielkim trudem, w�zk� grani�, na kt�rej tu i owdzie
stercza�y drobne krzaczki lub k�pki traw. Uszli�mynajwy�ej dwie�cie krokow,
kiedy
James Bruck zatrzyma� si� nagle, wskazuj�c ze zdziwieniem na g��bok� kolein�,
przerzynaj�c� grunt. Nieco dalej dostrzegli�my powyrywane korzenie, po�amane
ga��zie, na proch zmia�d�one ska�y. Rzek�by� obsun�a si� w tym miejscu jaka�
olbrzymia lawina.
� T�dy, prawdopodobnie, stacza� si� g�az, kt�ry si� oberwa� z Great-Eyry �
zauwa�y� James Bruck.
� Nie ulega w�tpliwo�ci � odpar� pan Smith. � S�dz�, �e zrobimy najlepiej,
posuwaj�c si� naprz�d temi �ladami.
Mia� s�uszno�� zupe�n�. Nogi nasze st�pa�y pewniej, zatrzymuj�c si� nieco na
zag��bieniach powyszarpywanych przez obsuwaj�c� si� ska��. Poszli�my teraz w
kierunku prawie prostopad�ym.
O p� do dwunastej dotarli�my do skraju stromej p�aszczyzny. Droga urywa�a si�
nagle. Przed nami o sto krok�w zaledwie, lecz o sto krok�w w g�r�, stercza�y
skaliste �ciany, zamykaj�ce tajemniczy wierzcho�ek. Przybiera�y one fantastyczne
kszta�ty igie�, s�up�w, maczug, potwor�w. Jedna ze ska� przypomina�a sylwetk�
or�a
z rozpostartemi skrzyd�ami. Stanowczo od wschodu wej�cie by�o niemo�liwe.
� Odpocznijmy chwil�! � zaproponowa� pan Smith � a potem sprobujmy obej��
szczyt doko�a.
� G�az m�g� si� oberwa� tylko z tej strony � zauwa�y� Harry Horn. � Czemu� wi�c
nie widzimy �adnego wy�omu w ska�ach otaczaj�cych wierzcho�ek?�
Po dziesi�ciu minutach wypoczynku postanowili�my i�� dalej. Grunt by� �lizgi.
Posuwali�my si� wi�c bardzo wolno u samej podstawy ska�, wysokich na
pi��dziesi�t
st�p, rozszerzaj�cych si� u g�ry i nieco wygi�tych poni�ej na podobie�stwo
koszyka.
Gdyby�my wi�c nawet mieli drabiny i klamry, wej�cie na szczyt by� niemo�liwo�ci�
absolutn�. Great-Eyry nabiera� w mych oczach zabarwienia czarodziejskiego. Nie
zdziwi�bym si� bynajmniej, gdyby mi kto powiedzia�, �e zamieszkuj� tu smoki,
chimery i inne potwory mitologiczne.
Obchodzili�my doko�a muru skalistego, kt�ry si� zarysowywa� tak prawid�owo, jak
gdyby by� dzie�em r�ki ludzkiej. Nigdzie �adnego wy�omu, �adnej szczeliny, przez
kt�r� by si� mo�na przesun�� lub zajrze� do wewn�trz.
Po up�ywie p�torej godziny wr�cili�my do miejsca, sk�d rozpocz�li�my nasz�
w�dr�wk� obwodow�.
Nie mog�em ukry� swego niezadowolenia. Pan Smith zirytowany by� niemniej ode
mnie.
� Do kro�set dyab��w! � zawo�a�. � Wi�c nie dowiemy si� nigdy, jak� tajemnic�
kryje w swem �onie przekl�ty Great-Eyry!
� Wulkan lub nie, mniejsza o to! � wtr�ci�em, � dosy�, �e w chwili obecnej nie
daje powodu do �adnych obaw. Nie dostrzegli�my nigdzie dymu ani p�omieni, nie
s�yszeli�my huku podziemnego, nie uczuwali�my �adnego wstrz��nienia.
Istotnie na Great-Eyry panowa�a zupe�na cisza i pustka, jak zwykle na tak
znacznej
wysoko�ci. Nie widzieli�my �adnych �lad�w �ycia. Tylko kilka ptak�w drapie�nych
kr��y�o ponad szczytem.
By�a ju� godzina trzecia, kiedy pan Smith odezwa� si� tonem zirytowanym.
� Nawet, gdyby�my zostali tutaj do wieczora, nie dowiemy si� niczego wi�cej.
Wracajmy zatem, je�eli chcemy w Pleasant-Garden stan�� przed noc�!
Milcza�em, nie ruszaj�c si� z miejsca. W ko�cu jednak musia�em si� zdoby� na
rezygnacy� i p�j�� za towarzyszami podr�y. B�g jeden wie, ile mnie to
kosztowa�o!
Powr�t by� du�o �atwiejszy i mniej m�cz�cy. Przed pi�t� jeszcze przybyli�my do
fermy Wildon, gdzie czekano nas z obiadem.
O p� do dziesi�tej za� pow�z nasz zatrzyma� si� przed domem mera w Pleasant-
Garden, wed�ug programu mieli�my tutaj przenocowa�. D�ugo nie mog�em zan��,
rozmy�laj�c nad tem; czy nie nale�a�oby przedzi�wzi�� nazajutrz nowej wyprawy.
Czy� jednak mia�aby ona jakiekolwiek widoki powodzenia?� Stanowczo rozs�dniej
by�o wr�ci� do Waszyngtonu i zapyta� o decyzy� pana Warda.
Nazajutrz wieczorem przybyli�my do Morgantonu; op�aci�em przewodnik�w,
po�egna�em pana Smitha i po�piesznym poci�gem uda�em si� do Raleigh.
1 Wielkie gniazdo.
Jules Verne
KR�L PRZESTRZENI
OSTATNIA POWIE�� JULIUSZA VERNE�A
(Rozdzia� IV-VI)
ilustracje George Roux
Przek�ad M. P.
w tygodniku "Wieczory Rodzinne"
Warszawa, 1905
� Andrzej Zydorczak
ROZDZIA� IV
Konkurs klubu automobilist�w.
e dwa tygodnie po moim powrocie do Waszyngtonu ciekawo�� og�u obudzi� fakt
inny, r�wnie tajemniczy i niezwyk�y, jak zjawiska na Great-Eyry, fakt, kt�ry si�
powt�rzy� w kilku miejscowo�ciach Pensylwanii. W po�owie maja dzienniki
rozpisywa�y si� o nim szeroko.
Od niejakiego� czasu w pobli�u Filadelfii, kr��y� dziwny wehiku�, kt�ry si� tak
szybko przenosi� z miejsca na miejsce, �e nikt nic pewnego powiedzie� nie m�g� o
jego rozmiarach, rodzaju i kszta�cie. Jedno nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e by� to
samoch�d. Lecz jaki motor go porusza�?
W owej epoce najdoskonalsze automobile, niezale�nie od tego, czy wprawia�a je w
ruch para wodna, nafta lub elektryczno��, przebiega�y sto trzydzie�ci kilometr�w
na
godzin�, t. j. oko�o p�torej mili na minut�, czyli mniej wi�cej tyle, ile
poci�gi
po�pieszne na najlepiej urz�dzonych liniach kolejowych Europy i Ameryki.
Szybko�� za� tego nowego samochodu by�a stanowczo dwa razy wi�ksza.
Oczywi�cie, �e stanowi� niebezpiecze�stwo powa�ne dla jezdnych i pieszych.
Przyrz�d tak niezwyk�y, poruszaj�cy si� z bystro�ci� nies�ychan�, zjawia� si�
nagle
niby piorun, poprzedzony ha�asem straszliwym i k��bami kurzu; przerzyna�
powietrze
z tak� gwa�towno�ci�, �e si� �ama�y ga��zie drzew, przera�one trzody rozbiega�y
si�
z pastwisk, sp�oszone ptactwo rozlatywa�o si� na wszystkie strony, a
nieszcz�liwi
przejezdni znajdywali si� w mgnieniu oka w przydro�nych rowach.
Dzienniki podnosi�y jeszcze jeden szczeg� zdumiewaj�cy: oto ko�a dziwnego
przyrz�du nie wrzyna�y si� w szos�, nie tworzy�y kolei, zaledwie pozostawia�y
jaki�
�lad lekki, niewyra�ny, niby mu�ni�cie.
� Widocznie szybko�� tak nadzwyczajna znosi ci�ar� pisa� New-York Herold.
Z rozmaitych miejscowo�ci Pensylwanii dochodzi�y protesty, g�osy oburzenia.
Czy� mo�na pozwoli�, aby po drogach Ameryki bezkarnie kursowa� wehiku�, kt�ry
innym powozom oraz pieszym grozi zmia�d�eniem? W jaki spos�b jednak zaradzi�
z�emu? Nie wiedziano do kogo tajemniczy samoch�d nale�y, ani dok�d d��y, ani
sk�d przybywa. Dostrzegano go przez jedn� sekund� zaledwie, kiedy z szybko�ci�
zawrotn� niby pocisk armatni przerzyna� powietrze. O motorze, poruszaj�cym ten
dziwny przyrz�d, r�wnie� nie miano najl�ejszego poj�cia, poniewa� jednak nie
pozostawia� on �adnych �lad�w dymu, pary, nafty lub jakiegokolwiek oleju
skalnego,
wnioskowano i� porusza go si�a elektryczno�ci; przypuszczano nawet, �e
akumulatory nowego systemu gromadzi�y jaki� pr�d niewyczerpany.
Podniecona wyobra�nia chwyta�a si� hypotez najnieprawdopodobniejszych, byle
tylko znale�� odpowied� na niepokoj�ce og� pytanie: do kogo nale�y ten w�z
tajemniczy?
Gubiono si� w domys�ach. Niekt�rzy przypuszczali, �e kieruje nim jaka� si�a
tajemnicza, jakie� widmo z innego �wiata, palacz �z piek�a rodem�, potw�r
mitologiczny, a nawet dyabe� we w�asnej osobie, Belzebub, Astaroth, hardo
wyzywaj�cy ludzko��, zbrojny w nieograniczon� niewidzialn� pot�g� szata�sk�.
Lecz nawet sam szatan nie mia� prawa rozbija� si� z tak� szybko�ci� po drogach
Stan�w Zjednoczonych bez zezwolenia zwierzchno�ci, bez numeru, wbrew
obowi�zuj�cym przepisom. Zreszt� �aden zarz�d miejski podobnego zezwolenia by
nie udzieli�. Nale�a�o zatem obmy�li� �rodki celem powstrzymania zapa�u
tajemniczego automobilisty.
Tymczasem roznios�a si� wie��, �e nietylko Pensylwania s�u�y za welodrom dla
tak niezwyk�ych popis�w sportowych. Raporty policyjne donosi�y, �e tajemniczy
wehiku� ukaza� si� w Kentucky, w Ohio, w Missooui, w Tennessee, nawet w Illinois
i
to w pobli�u Chicago!
Ostrze�e� wi�c ze strony policyi nie brak�o. W�adze miejskie zaj�y si�
obmy�leniem �rodk�w zapobiegaj�cych niebezpiecze�stwu. Powstrzyma� samoch�d,
p�dz�cy z tak� szybko�ci� by�o niepodobie�stwem. Nale�a�o wi�c chyba ustawi� na
drodze przeszkody, o kt�re m�g�by si� rozbi�.
� Czy nie zdo�a jednak tych przeszk�d usun��? � odpowiadali wi�cej nieufni.
� Albo przez nie przeskoczy�! � dodawali inni.
� Je�eli to dyabe�, ma przecie� skrzyd�a i potrafi si� unie�� w powietrzu.
� Ba! gdyby mia� skrzyd�a � m�wili jeszcze inni � czy�by nie wola� szybowa� w
przestworzach zamiast p�dzi� po ziemi?!
W ko�cu maja wszystkie wie�ci niepokoj�ce ucich�y. Tajemniczy samoch�d nie
ukazywa� si� i przestano si� nim zajmowa�.
W tym czasie klub automobilist�w w Wiskonsinie postanowi� urz�dzi� wy�cigi. Do
tego celu nadawa�a si� wy�mienicie d�uga a prosta jak wystrzeli�, szosa wiod�ca
od
Prairie-du-Chien, t. j. od zachodniej granicy Stanu a� do Milwaukee, portu nad
Michiganem.
W konkursie mia�y wzi�� udzia� wszystkie najwi�cej znane firmy ameryka�skie i
europejskie. Najrozmaitsze systemy motor�w mia�y prawo ubiega� si� o nagrody, z
kt�rych najmniejsza wynosi�a 50000 dolar�w. W Prairie-du-Chien stan�o wi�c
czterdzie�ci najrozmaitszych samochod�w, poruszanych za pomoc� pary, nafty,
alkoholu i elektryczno�ci.
Bior�c pod uwag� maximum szybko�ci, to znaczy od 130 � 140 kilometr�w na
godzin�, obliczono, �e wy�cig ten mi�dzynarodowy trwa� mo�e najwy�ej trzy
godziny. Przestrze� bowiem, kt�r� nale�a�o przeby�, wynosi�a dwie�cie mil. Dla
unikni�cia mo�liwego niebezpiecze�stwa w�adze Wiskonsinu wzbroni�y osobom
prywatnym wszelkiego ruchu w dniu 3-go maja rano na drodze, wiod�cej od Prairie-
du-Chien do Milwaukee.
Tysi�ce ciekawych, nietylko z Wiskonsinu i ze Stan�w s�siednich, lecz nawet z
dalszych kra�c�w Ameryki, ba! nawet z Europy, zbieg�o si� na ten wy�cig
mi�dzynarodowy.
Stosownie do zwyczaju, rozwielmo�nionego w Stanach Zjednoczonych, stawiano
liczne zak�ady, kto zwyci�y na konkursie. W tym celu potworzy�y si� nawet
osobne
agencye w rodzaju totalizatora.
O godzinie �smej zrana dano has�o do odjazdu. Samochody, wybierane przez
losowanie, mia�y wyrusza� jeden po drugim z przerw� dwuminutow�.
Po obu stronach drogi stali agenci policyjni, utrzymuj�cy porz�dek i liczni
widzowie. Najwi�cej ciekawych zebra�o si� w Madisonie, stolicy Wisconsinu i w
Milwaukee.
Up�yn�o p�torej godziny. W Prairie-du-Chien pozosta� jeden tylko automobil.
Dzi�ki telefonom, co pi�� minut otrzymywano nowe wiadomo�ci, w jakim porz�dku
p�dz� samochody. Naprz�d wysun�� si� przyrz�d firmy Renault Syn�w; tu� za nim
p�dzi� Harward-Watson i Dion-Bouton. Zdarzy�o si� ju� kilka wypadk�w, motory �le
funkcyonowa�y, niekt�re samochody usta�y w drodze, przypuszczano, �e zaledwie
dwana�cie dojdzie do Milwaukee. Na szcz�cie ludzi ci�ko rannych nie by�o.
Zreszt� w Ameryce nawet �mier� nie wywiera wielkiego wra�enia.
�atwo zrozumie�, �e ciekawo�� i roznami�tnienie t�um�w wzrasta�o w miar�
zbli�ania si� do Milwaukee.
Na zachodniem wybrze�u Michiganu wznosi� si� wysoki s�up, przystrojony we
flagi mi�dzynarodowe. By� to cel wy�cig�w.
Ju� po dziesi�tej godzinie sta�o si� widocznem, �e o g��wn� nagrod� �
dwadzie�cia
tysi�cy dolar�w � ubiega� si� mo�e tylko pi�� samochod�w: dwa ameryka�skie, dwa
francuskie i jeden angielski. �atwo mo�na sobie wyobrazi�, jak gor�czkowo
stawiano
ostatnie zak�ady. W gr� wchodzi�a tu mi�o�� w�asna narodowa. Stawki podwajano co
chwil�. Zdawa�a si�, �e przeciwnicy gotowi s� skoczy� sobie do oczu.
�Stawiam za Harward-Watsonem!
� A ja za Dion-Bouton'em.
� A ja za Bra�mi Renault.
O p� do dziesi�tej, mniej wi�cej w odleg�o�ci dwu mil od Pleasant-Garden,
rozleg� si� straszliwy ha�as, jak gdyby bieg k� powozu, p�dz�cego z szybko�ci�
nadzwyczajn�: towarzyszy� mu przeci�g�y gwizd maszyny.
Ciekawi zaledwie zd��yli usun�� si� z drogi. Jaki� ob�ok przemkn�� szybko niby
tr�ba powietrzna i znikn��, zostawiaj�c po sobie d�ugi tuman bia�ego kurzu.
Szybko��
tego samochodu mo�na by�o oblicza� na 240 kilometr�w na godzin�.
Widocznem by�o, �e w przeci�gu godziny wyprzedzi wszystkie pi�� automobil�w i
pierwszy stanie u celu.
Ze wszystkich stron podnios�y si� g�o�ne okrzyki.
� To chyba maszyna piekielna, o kt�rej przed kilku tygodniami wspomina�y
dzienniki!
� Ta sama, kt�ra przebieg�a Illinois, Ohio, Michigan i kt�rej policya nie
zdo�a�a
zatrzyma�!
� S�dzili�my, �e ju� znik�a z widowni na zawsze!
� To chyba w�z dyabelski, ogrzewany ogniem piekielnym, prowadzony przez
szatana.
Jaka� istota ludzka kierowa� mog�a takim przyrz�dem niezwyk�ym z tak
zadziwiaj�c� szybko�ci�?
Gdy pierwsze zdumienie min�o, przezorniejsi po�pieszyli zatelefonowa� do
wszystkich stacyi, ostrzegaj�c �cigaj�ce si� samochody o gro��cem
niebezpiecze�stwie.
Oczywi�cie musiano zaprzesta� walki o nagrod�, wyznaczon� przez klub.
Zadziwiaj�cy wehiku� wymin�� inne automobile z tak� szybko�ci�, �e nikt si�
przypatrze� nie m�g� jego kszta�towi, i rozmiarom; opowiadano tylko p�niej, �e
przypomina� nieco wrzeciono, d�ugie na dziesi�� metr�w. Nie pozostawi� za sob�
ani
�ladu dymu, pary lub jakiej� woni.
Konduktora nie widziano wcale. Najwi�ksze wzburzenie panowa�o w Milwaukee.
Kto� zaproponowa� ustawienie przeszkody, o kt�r�by si� ten przyrz�d niezwyk�y
rozbi� na drobne cz�steczki. Czy starczy na to czasu. Tajemniczy wehiku� m�g�
si�
ukaza� lada chwila. Zreszt� i tak zmuszony b�dzie powstrzyma� sw�j bieg szalony:
droga przecie� ko�czy�a si� nad brzegiem Michiganu.
Podobnie jak w Prairie-du-Chien, tworzono najdziwaczniejsze przypuszczenia co
do istoty przyrz�du i zagadkowego palacza, kt�rych oczekiwano z niecierpliwo�ci�
gor�czkow�.
Troch� przed jedenast� us�yszano jaki� huk, jakby turkot odleg�y i ujrzano
�limakowate k��by dymu. Ostry gwizd raz po raz przerzyna� powietrze, nakazuj�c
usuni�cie si� z drogi przed nieznanym potworem, kt�ry biegu nie zwalnia�. A
jednak
jezioro by�o ju� tylko o p� mili� Czy�by mechanik nie sta� na wysoko�ci swego
zadania?�
Z szybko�ci� b�yskawicy wehiku� wpad� do Milwaukee, przebieg� miasto i znik�
bez �ladu� Czy�by go poch�on�y fale Michiganu?�
ROZDZIA� V
W zatoce Bosto�skiej.
iedy po niefortunnej wyprawie na Great-Eyry wr�ci�em do Waszyngtonu, pana
Warda nie by�o w mie�cie. Wyjecha� na kilka tygodni z powodu interes�w
rodzinnych. Niew�tpliwie jednak wiedzia� o mojem niepowodzeniu, dzienniki
bowiem Karoliny P�nocnej natychmiast poda�y sprawozdanie szczeg�owe z naszej
wycieczki.
Znajdowa�em si� w stanie niezwyk�ego rozdra�nienia, do jakiego doprowadzi�a
mnie upokorzona ambicya i niezaspokojona ciekawo��.
Nie chcia�em si� wyrzec nadziei, �e przysz�o�� przyniesie mi rozwi�zanie tak
niepokoj�cej zagadki. Musz� posi��� tajemnic� Great-Eyry, chocia�bym dziesi��,
dwadzie�cia razy mia� rozpoczyna� pr�by!�
Najrozmaitsze pomys�y przychodzi�y mi do g�owy. Wzniesienie rusztowania a� do
wierzcho�ka skalistego zr�bu� przebicie bok�w przez niedost�pne g�azy� wszystko
to by�o rzecz� zupe�nie mo�liw�� Nasi in�ynierowie codziennie podejmuj� si�
zada� trudniejszych� Czy� jednak w tym wypadku op�aci�yby si� wydatki, kt�reby
mog�y by� obliczone na tysi�ce dolar�w?� Za t� cen� mo�na by�o uzyska� tylko
zaspokojenie ciekawo�ci publicznej� gdyby bowiem nawet okaza�o si�, �e Great-
Eyry jest wulkanem, jaka� si�a powstrzyma�aby jego wybuch i usun�a gro��ce
niebezpiecze�stwo.
Nie marzy�em nawet o przedsi�wzi�ciu rob�t na rachunek osobisty� Na zbytek
podobny m�g�by sobie pozwoli� chyba jaki� Astor, Vanderbilt lub Pierrepont-
Morgan! Lecz im to nie w g�owie! Gdyby chodzi�o o miny z�ota daliby si� mo�e
nak�oni�, lecz teraz!�
15-go czerwca rano pan Ward wezwa� mnie do siebie i przyj�� bardzo �askawie.
� Jak si� pan miewa, biedny panie Strock? C�, nie uda�o si� panu?
� Niestety, wyprawa moja by�a r�wnie bezowocn�, jak gdybym si� by� pokusi� o
zbadanie powierzchni ksi�yca.
� Wi�c mo�e te dziwne zjawiska, o kt�rych tyle m�wiono i pisano, s� tylko
wytworem rozbuja�ej wyobra�ni Karoli�czyk�w!
� Stanowczo nie! Mer Morgantonu i mer Pleasant-Gardenu potwierdzili
wiarogodno�� tych zjawisk. S�dz� wi�c, �e poniewa� przeszkody, kt�re nas
powstrzyma�y, by�y natury czysto materyalnej, da�yby si� usun�� przy pomocy
pieni�dzy�
� Zapewne. Lecz w obecnym czasie nic nas nie nagli. Na Great-Eyry panuje spok�j
zupe�ny. Czekajmy! mo�e przysz�o�� ods�oni nam t� tajemnic�.
Rozmowa nasza skierowa�a si� na temat ostatnich wypadk�w zasz�ych w
Wisconsinie. By�em zdumiony, �e w�adze miejskie dot�d nie zdo�a�y zebra� �adnych
bli�szych szczeg��w o tajemniczym wehikule, kt�ry od niejakiego� czasu kr��y�
po
wszystkich wi�kszych drogach zagra�aj�c bezpiecze�stwu publicznemu, a podczas
ostatnich wy�cig�w zdystansowa� wszystkie samochody. Ukazywa� si� i znika� z
szybko�ci� b�yskawicy; daremnie �ledzili go liczni agenci. W Milwaukee przepad�
bez �ladu i odt�d nic o nim nie s�yszano. Obaj z panem Wardem uwa�ali�my
zdarzenie to za mocno i niezwykle sensacyjne.
� A teraz poka�� panu co�, co w r�wnym stopniu zadziwi pana � odezwa� si� pan
Ward.
Poda� mi raport policyi Bosto�skiej i zasiad� do pisania jakiego� listu.
Wzi��em raport skwapliwie i zacz��em przegl�da� go z niezwyk�em zaj�ciem.
Od kilku dni na przestrzeni morskiej mi�dzy wybrze�em Nowej Anglii z jednej, a
wybrze�ami stan�w Maine, Connecticut i Massachusetts z drugiej strony �
ukazywa�o si� zjawisko nies�ychane. Jaka� masa niewyra�na, ruchoma, kszta�tu
wrzeciona, barwy zielonkawej, �lizga�a si� lekko i zwinnie po powierzchni wody;
znika�a nagle w g��binach, a potem ukazywa�a si� znowu. Z tak� szybko�ci�
przenosi�a si� z miejsca na miejsce, �e �adne lunety ruch�w jej wy�ledzi� nie
mog�y.
Z Bostonu, Portsmonthu i Portlandu wysy�ano kilkakrotnie �odzie i szalupy z
poleceniem zbli�enia si� i obserwowania tajemniczej bry�y. Wszelkie �ciganie
okazywa�o si� daremnem, zjawisko bowiem znika�o pod wod�.
Naturalnie na temat ten powstawa�o rozmaite domys�y, jedne niedorzeczniejsze od
drugich.
Marynarze i rybacy przypuszczali, �e jest to jakie� zwierz� ss�ce z gatunku
wieloryb�w. Wiadomo powszechnie, �e zwierz�ta te w pewnych regularnych
odst�pach czasu zanurzaj� si� w wod� i potem wyp�ywaj� znowu na powierzchni�,
wyrzucaj�c przez nozdrza jakby s�upy wody pomieszanej z powietrzem. Nikt jednak
nie spostrzeg� ani razu, �eby ta istota nieznana � je�eli to by�a istota �ywa �
zachowywa�a si� w podobny spos�b, nikt te� nigdy nie s�ysza� jej oddechu.
Mo�e wi�c by� to jaki� potw�r morski, zamieszkuj�cy g��bie oceanu, w rodzaju
tych, o kt�rych wspominaj� dawne legendy?� Co� w rodzaju lewiatana albo w�a
morskiego?�
W ka�dym razie od czasu pojawienia si� tego niezwyk�ego zjawiska ��dki rybackie
i szalupy kierowane ostro�no�ci�, nie wyp�ywa�y na pe�ne morze; skoro tylko
zauwa�y�y �tajemnicze zwierz� zawraca�y do portu.
Statki za� �aglowe i parowce nietylko nie unika�y potworu, lecz nawet probowa�y
go �ciga�; zawsze jednak znika� im z oczu.
Przerwa�em czytanie, zwracaj�c si� do pana Warda:
� Nie rozumiem zaniepokojenia ludno�ci: zwierz� to nie jest niebezpieczne� nie
napada na ma�e statki� ucieka przed wielkimi� s�dz�, �e pierwej czy p�niej
zobaczymy je w muzeum Waszyngto�skiem�
� Tak� je�eli mamy do czynienia z potworem morskim�
� C�by to mog�o by� innego?
� Czytaj pan dalej!� � przerwa� pan Ward.
Z drugiej cz�ci raportu dowiedzia�em si�, �e w zapatrywaniach na �sensacyjne
zjawisko� zasz�a zmiana stanowcza. Zacz�to przypuszcza�, �e nie jest to zwierz�
nieznane, lecz udoskonalony przyrz�d do p�ywania. Mo�e wynalazca przed
sprzedaniem swego pomys�u chce zaciekawi� publiczno��, a nawet obudzi�
przera�enie w ludno�ci nadmorskiej. Uda�o mu si� to w zupe�no�ci.
W ostatnich czasach dokona� si� post�p olbrzymi w �egludze parowej. Przebywano
Atlantyk w przeci�gu dni pi�ciu. Marynark� wojenn� posuni�to r�wnie� do wielkiej
doskona�o�ci. Tym razem sz�o jednak o jaki� statek zupe�nie nowego systemu, nie
maj�cy ani �agli, ani komina. Jaka� wi�c si�a porusza�a motor, kt�ry musia� by�
pot�ny?� O kszta�cie statku nikt nie mia� poj�cia.
Zamy�li�em si� g��boko.
� C� o tem s�dzisz, panie Strock? � odezwa� si� szef.
� Zdaje mi si�, �e motor tego statku jest r�wnie pot�ny i nieznany, jak motor
owego zagadkowego samochodu, kt�ry. tyle ha�asu wywo�a� podczas konkursu klubu
automobilist�w�
R�wnocze�nie przysz�o mi na my�l, �e za jak� b�d� cen� nale�y zdoby� copr�dzej
tajemnic� nowego wynalazku. �w �eglarz tajemniczy przypomnia� mi zagadkowego
palacza, kt�ry prawdopodobnie wraz ze swym przyrz�dem niezwyk�ym uton�� w
Michiganie. Obaj jednakowo starannie zachowywali incognito. Pierwszy przepad�
bez wie�ci. Niepok�j mnie ogarn�� o los drugiego: ju� od dwudziestu czterech
godzin
nie dawa� znaku �ycia!
Wszystkie dzienniki odrzuci�y pierwotne przypuszczenie o ukazaniu si�
nieznanego gatunku zoologicznego, twierdz�c, �e sensacy� powszechn� wywo�a�
nowy przyrz�d do p�ywania, poruszany zapomoc� motoru elektrycznego. Nikt tylko
nie odgadywa�, z jakiego �r�d�a czerpa� sw� si�� dynamiczn�.
Rozmowa nasza trwa�a dosy� d�ugo. Wreszcie pan Ward zapyta�:
� Czy nie zwr�ci�e� pan uwagi na dziwne podobie�stwo, zachodz�ce mi�dzy
automobilem a statkiem.
� Niew�tpliwie.
� Wobec tego za�, �e drugi pojawi� si� po znikni�ciu pierwszego, czy nie
przychodzi panu na my�l, �e jest to jeden i ten sam przyrz�d?�
ROZDZIA� VI
List pierwszy.
o�egna�em pana Warda i wr�ci�em do swego mieszkania przy ulicy Long-Street. Nie
mia�em ani �ony ani dzieci, nikt mi wi�c w rozmy�laniach nie przeszkadza�.
Dobro publiczne, bezpiecze�stwo na l�dzie i morzu wymaga�o przeprowadzenia
ankiety w sprawie tajemniczego samochodu i zagadkowych zjawisk w zatoce
Bosto�skiej�
Przypuszcza�em, �e mnie w�a�nie powierz� to trudne zadanie� W jaki spos�b
trafi� na �lad tajemniczego palacza, czy te� palaczy?�
Po spo�yciu �niadania zapali�em fajk� i zacz��em przegl�da� dzienniki� polityka
zazwyczaj niewiele mnie obchodzi�a. G��wnie poci�ga�a mnie zawsze kronika
wypadk�w.
W ostatnich czasach najskwapliwiej wyszukiwa�em wiadomo�ci z Karoliny
P�nocnej, korespondecyi z Morgantonu lub z Pleasant Garden. Pan Eliasz Smith
obieca� mnie zawiadomi� w razie ukazania si� tajemniczych p�omieni� Lecz dot�d
mnie otrzyma�em od niego ani listu ani depeszy� na Great-Eyry wi�c wszystko by�o
spokojnie.
Z dziennik�w nie dowiedzia�em si� nic nowego. Znowu wi�c wr�ci�em do
nurtuj�cych mnie my�li.
�Czy�by samoch�d i statek by�y dzie�em tego samego wynalazcy?� A mo�e
jeden i ten sam przyrz�d daje si� zastosowa� do w�dr�wki na l�dzie i morzu�
Jakiego rodzaju motor wytwarza szybko�� tak niez