Arkady Martine - Teixcalaan 2 - Pustkowie zwane pokojem

Szczegóły
Tytuł Arkady Martine - Teixcalaan 2 - Pustkowie zwane pokojem
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Arkady Martine - Teixcalaan 2 - Pustkowie zwane pokojem PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Arkady Martine - Teixcalaan 2 - Pustkowie zwane pokojem PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Arkady Martine - Teixcalaan 2 - Pustkowie zwane pokojem - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Arkady Martine Pustkowie zwane pokojem Tytuł oryginału A Desolation Called Peace ISBN 978-83-8335-187-2 Copyright © 2021 by AnnaLinden Weller All rights reserved Copyright © 2024 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań Redakcja Robert Cichowlas Ilustracja na okładce Jaime Jones Opracowanie graficzne i techniczne Barbara i Przemysław Kida Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90 [email protected] www.zysk.com.pl Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo. Strona 4 Ta książka jest dedykowana wszystkim wygnańcom: przesiedleńcom, uchodźcom, bezpaństwowcom; porzuconym i porzucającym; tym skazanym na pustkowie i tym uwolnionym. (A także Stanisławowi Pietrowowi, który wiedział, kiedy zakwestionować rozkazy). Strona 5 Na początku rzeczywistość weszła w  stan zawieszenia. Wszystkie zasady protokołu Inków złamano jednocześnie: reguły kontaktu osobistego (wzrokowego, ustnego i  cielesnego), picia i jedzenia. Gdy Ciquinchara po raz pierwszy spotkał zdobywców, pozwolono mu na coś, czego nie wolno było robić żadnemu Indianinowi. Teraz sytuacja się odwróciła. Ponieważ nie istniał żaden kontekst, który pozwoliłby zdefiniować tę sytuację, ci, którzy w  niej uczestniczyli, podejmowali nieograniczone ryzyko. Atahualpa mógł zostać zamordowany, a Soto i Hernando mogli zostać otruci… Gonzolo Lamana, Poza egzotyzacją i  podobieństwem: odmienność i znajdowanie sensu w spotkaniach kolonialnych, ,,Comparative Studies in Society and History” 2005, 47(1), s. 4–39     „Grabić, mordować, porywać nazywają fałszywym mianem panowania, a skoro pustynię uczynią — pokoju” Tacyt (cytujący Calgacusa), Żywot Juliusza Agrykoli * * Przełożył Seweryn Hammer. Strona 6 WSTĘP Myśleć — nie w języku. Nie myśleć w języku. Myśleć My i nie mieć dźwięku ani krzyku wnikającego w krystaliczne głębie myśli. Odrzucić dźwięki języka, gdy nie są odpowiednie. Myśleć jak osoba, nie jak wadliwy głos, jak głodne zwierzę o pustym spojrzeniu, jak myśli dziecko, mające za towarzystwo tylko własną jaźń i  krzyki płynące z  ust. Patrzeć naprzód z  dwupierścienia albo trójpierścienia naszych gwiazdolotów i widzieć każdy punkcik światła, każde serce gwiazdy napędzane fuzją jądrową. Widzieć wzorce, jakie te gwiazdy tworzą w  naszych oczach, odbicie wzorców blasku naszych oczu w  mroku ojczystej planety. Jakże nasze oczy lśniły w domu-ziemi, domu-krwi! A kiedy je zamykaliśmy, stawaliśmy się niewidzialni, mroczni plądrownicy, ukryci łowcy! Jakże nasze gwiazdoloty lśnią w domu-pustce, naszym domu-świetle! Jak przesuwamy się w  bok, niczym zamykające się oko, i  stajemy się niewidzialni! Myśleć jak osoba, razem ze śpiewającym fraktalnym chórem o  nazwie My, i  widzieć miejsca, których jeszcze nie splądrowaliśmy, otworzyliśmy pazurami delikatnymi jak skalpele chirurgów, by odkryć ich tajemnice! Ach, ten drugi głód, głód My, niemający nic wspólnego z  ciałem. Głód sięgnięcia na zewnątrz. To ciało albo tamto ciało — pełne genów dających siłę i gwałtowność bądź pełne genów dających cierpliwość i  umiejętność postrzegania wzorców. To ciało jest ciekawe, jest obserwatorem, dobrze wytrenowanym w przestrzennej nawigacji i zwiadzie, jego pazury przeszywają metalowe włókna, pozwalające mu śpiewać nie tylko do My, lecz również do każdego gwiazdolotu, którego dotknie. To ciało, które prawie nie weszło w  skład My, omal nie stało się mięsem, ale teraz należy do My i śpiewa razem z My — to ciało wypełnione Strona 7 młodymi ma zręczne ręce, spoczywające na spustach dział energetycznych gwiazdolotu. Te ciała, śpiewające w My, śpiewające razem o ciałach, które nie są My, ale zbudowały gwiazdoloty i  działa energetyczne. Ciała, które są mięsem i  nie potrafią śpiewać! Ciała, które myślą w języku i krzyczą ustami, a z ich oczu wypływa woda, które nie mają pazurów, ale są gwałtowne w swym pragnieniu sięgnięcia na zewnątrz. Które dotknęły już bardzo wielkiej części domu- pustki, mieszkają w nim i bardzo się zbliżyły do bram skokowych, za którymi leżą wszystkie nasze domy-krwi, nowe i stare. Te ciała śpiewają: inteligentne mięso ginie tak samo jak każde, tak samo jak nasze, ale nie pamiętamy tego, co wiedziało martwe mięso. Dlatego wysłaliśmy nasze ciała-kuzynów, na jeden z ich światów, nie świat-krwi, ale świat-ziemi, pełen zasobów do splądrowania, i  wykorzystaliśmy zarówno ciała, jak i zasoby. Śpiewać — głód zaspokojony. Śpiewać — zrozumienie. Ale… Kolejne ciało przynosi ze sobą kontrapunkt, dysharmonijny ton. To ciało jest ciekawe, jest obserwatorem, jest uparte i patroluje, przesuwało się w bok między widocznością a niewidocznością w tym samym sektorze pustki przez, och, bardzo wiele cykli, lecz mimo to nadal pozostaje ciekawym ciałem. Ciało śpiewa w My, śpiewa o kilku inteligentnych ciałach z mięsa, które pamiętają, co wiedziało ich martwe mięso. Ale nie wszystkie z nich. I ich wiedza nie jest taka sama. Nie taka, jak śpiewanie w My. Pomyśleć o  My, które dzieli się na fragmenty! Które się nie łączy, które pamięta, ale nie jest w  stanie utrzymać kształtu chmary. Śpiewamy zaniepokojenie i  śpiewamy głód sięgnięcia na zewnątrz, by pomyśleć o fragmentacji! Śpiewamy też: Co takiego ma to inteligentne mięso, czego my nie mamy? Jakim śpiewem jest jego śpiew, którego nie słyszymy? Wysyłamy nasze gwiazdoloty, by wirowały, wirowały coraz bliżej. Wystarczająco blisko, żeby poczuć smak. Strona 8 ROZDZIAŁ PIERWSZY Zakaz zawieszony — na okres czterech miesięcy, z możliwością przedłużenia na rozkaz Rady, zawiesza się zakaz przemieszczania się teixcalaanlijskich transportowców wojskowych przez przestrzeń stacyjną. Wszystkie okręty posiadające teixcalaanlijski znak wywoławczy będą mogły przechodzić przez Bramę Anhamemat. Ta decyzja nie daje jednak teixcalaanlijskim okrętom militarnym i  statkom cywilnym prawa dokowania na Stacji Lsel, jeśli nie otrzymają przedtem wizy i  nie przejdą kontroli celnej — ZAWIESZENIE ZAKAZU AUTORYZOWANE PRZEZ RADCĘ GÓRNIKÓW (DARJA TARATSA) — wiadomość się powtarza… Priorytetowa wiadomość nadana na dyplomatycznych, komercyjnych i  uniwersalnych frekwencjach w  Sektorze Bardzravand, 52. dzień pierwszego roku pierwszej indykcji Cesarza Całego Teixcalaanu Dziewiętnaście Ciesak *** Wasza Promienność, zostawiłeś mi cały świat, a mimo to czuję się osierocona. Przyjęłabym twojego przeklętego przez gwiazdy opętującego ducha, Sześć Kierunku, gdyby tylko nauczył mnie, jak nie spać. z prywatnych zapisków Jej Promienności Dziewiętnaście Ciesak, nieopatrzone datą, trzymane w zamknięciu i zaszyfrowane Strona 9   Dziewięć Hibiskus obejrzała kartograf, na którym po raz trzeci powtarzał się ostatni tydzień zarejestrowanych wydarzeń. Po chwili go wyłączyła. Bez jego punkcików gwiazd i  świetlnych łuków reprezentujących ruchy floty, stół strategiczny na mostku „Ciężarka u  Koła” zmienił się w  płaską, matową powierzchnię, czekającą na nowe informacje równie niecierpliwie, jak kapitan statku. Ale informacje nie nadchodziły. Dziewięć Hibiskus nie musiała znowu patrzeć na kartograf, by pamiętać, jak przedstawione na nim punkty reprezentujące planety najpierw przybrały czerwony kolor symbolizujący zagrożenie, a  następnie czarny, oznaczający utratę łączności. Wszystkie zniknęły, jakby pochłonął je wzbierający przypływ. Bez względu na to, jak grube były przedstawione na kartografie linie tras nadciągających teixcalaanlijskich okrętów, żadna z  nich nie wniknęła jeszcze w  powódź nieprzejrzystego milczenia. Boimy się spojrzeć na to, co jest za tym punktem — pomyślała Dziewięć Hibiskus z drżeniem niecierpliwości. Jej jednostka, „Ciężarek u  Koła”, była drugą najbliższą odciętego od łączności obszaru. Tylko jeden okręt wysłała dalej niż ten, na którym znajdowali się jej ludzie. „Dziewiąte Kwitnienie Ostrza Noża” było hybrydą statku zwiadowczego i  kanonierki, maleńkim, niemal niewidzialnym stateczkiem, który wymknął się z  rozwartej paszczy hangaru jej okrętu flagowego i  pogrążył się w  milczącym mroku. Wysłanie go mogło być pierwszym błędem, jaki popełniła Dziewięć Hibiskus jako najnowszy yaotlek Jej Promienności Cesarza Dziewiętnaście Ciesak — dowódca postawiony nad innymi dowódcami, kierujący licznymi teixcalaanlijskimi legionami. Cesarze mianowali nowych yaotlekim, gdy chcieli rozpocząć wojnę. Jedno ściśle wiązało się z  drugim. Dziewięć Hibiskus po raz pierwszy usłyszała to stare powiedzenie, gdy jeszcze była kadetem, i  od tego czasu powtarzała je sobie Strona 10 w  myślach mniej więcej raz na tydzień, mimo że nie było jeszcze udowodnioną prawdą. Niedawno ukoronowana Dziewiętnaście Ciesak bardzo gorąco pragnęła rozpocząć wojnę. Teraz, gdy Dziewięć Hibiskus znalazła się na pierwszej linii tego konfliktu, miała nadzieję, że okaże się, iż wysłanie „Ostrza Noża” na zwiad jednak nie było złym krokiem. Dobrze byłoby unikać popełniania zbytecznych błędów, zwłaszcza że została yaotlekiem bardzo niedawno. (Lepiej by było unikać ich w  ogóle, ale była oficerem Sześciu Rozpostartych Dłoni — sił zbrojnych Imperium, przedstawianych jako dłonie wyciągające się we wszystkich kierunkach — wystarczająco długo, by wiedzieć, że na wojnie błędy są nieuniknione). Do tej chwili „Ostrze Noża” mknęło naprzód, ciche jak martwe planety przed nimi, a kartografu nie aktualizowano od czterech godzin. Nie sposób było przewidzieć, czy plan się powiedzie. Wsparła łokcie na blacie stołu strategicznego. Jej miękkie ciało zostawi oleiste plamy na czarnej, matowej powierzchni i  będzie musiała wziąć ściereczkę do czyszczenia ekranów, żeby usunąć ślady, ale lubiła dotykać swojego okrętu, nawet wtedy, gdy tylko czekał na rozkazy. Poczuć — choćby i  tak daleko od silnika — wibrację potężnych maszyn, którym służyła jako mózg. A  przynajmniej jako centralny zwój nerwowy, ośrodek. Kapitan floty był filtrem dla wszystkich informacji docierających na mostek, a yaotlek był nim w jeszcze większym stopniu, ponieważ miał większy zasięg, więcej rąk, które mógł wyciągać w każdym kierunku. Więcej okrętów. Będzie potrzebowała wszystkich posiadanych jednostek. Cesarz Dziewiętnaście Ciesak mogła pragnąć wojny dla wzmocnienia swej władzy, ale wojna, którą rozkazała wygrać Dziewięć Hibiskus, już była paskudna. Paskudna i  tajemnicza. Trująca fala pluskająca o  brzegi Teixcalaanu. Wszystko zaczęło się od pogłosek, opowieści o  obcych, którzy atakowali, niszczyli i znikali, bez żadnych ostrzeżeń ani żądań. Zostawiali po sobie tylko szczątki zniszczonych statków unoszące się w  przestrzeni albo w  ogóle nic. Strona 11 Przerażające opowieści o czających się w mrocznej pustce widmach nie były jednak niczym nowym. Każdy żołnierz floty wychował się na nich i  przekazywał je nowym kadetom. Te pogłoski pochodziły od sąsiadów Imperium — Verashk-Talay i Stacji Lsel — a nie z jego serca. Nie uważano ich za istotne, do chwili, gdy stary cesarz, na wieczność zabrany przez słońce Sześć Kierunek, umarł i w chwili śmierci ogłosił, że wszystkie te opowieści są prawdą. Po tym oświadczeniu wojna stała się nieunikniona. I tak by do niej doszło, nawet jeszcze przed tym, nim pięć teixcalaanlijskich kolonii po drugiej stronie bramy skokowej w  Sektorze Parzrawantlak umilkło nagle bez powodu. Przerażające opowieści o  grozie czającej się w  mroku kosmosu i  tak by się pojawiły, po prostu trwałoby to dłużej. Jej Promienność Dziewiętnaście Ciesak zasiadała na tronie dopiero od dwóch miesięcy, a  Dziewięć Hibiskus była yaotlek przez mniej niż połowę tego czasu. Na mostku było zbyt wielu ludzi, a  jednocześnie za dużo spokoju. Wszystkie stanowiska bojowe obsadzili odpowiedni oficerowie — nawigacja, napęd, broń, łączność — wszyscy zgromadzili się wokół niej i  jej stołu strategicznego niczym materialna, powiększona wersja holograficznego miejsca pracy, którą przywoływała za pomocą łącza chmurowego, zasłaniającego jej prawe oko urządzenia ze szkła i  metalu, które — nawet tutaj, na samej granicy Teixcalaanu — łączyło ją z  ogromną siecią danych i  opowieści utrzymującą Imperium w  całości. Wszystkie stanowiska bojowe były zajęte i  każdy z  oficerów starał się sprawiać wrażenie, że ma coś do roboty poza czekaniem i  zastanawianiem się, czy przeciwnik, którego rozkazano im pokonać, zaskoczy ich i zrobi im to, co tam właściwie robił, by sprawić, że planetarne systemy komunikacji gasły jak płomienie w  próżni. Wszyscy byli podenerwowani i  mieli już dość bycia cierpliwymi. Byli flotą, Sześcioma Rozpostartymi Dłońmi Teixcalaanu, i przywykli do podbojów, nie do czekania na krawędzi nieuniknionego, niespokojnego bezruchu na czele Strona 12 fali złożonej z sześciu legionów. Znajdowali się najbliżej niebezpieczeństwa, ale nie ruszali się z miejsca. Dobrze chociaż, że gdy Jej Promienność Dziewiętnaście Ciesak mianowała Dziewięć Hibiskus yaotlek dowodzącą tą wojną, pozwoliła jej zachować dotychczasowy okręt flagowy. Wszyscy jej oficerowie byli Teixcalaanlitzlim, z  którymi pracowała, służyła i  którymi dowodziła. Wszystkich powiodła do zwycięstwa podczas powstania w  Układzie Kauraan, niespełna trzy miesiące temu. Należeli do niej. Będą jej ufać jeszcze przez pewien czas. Tylko przez chwilę, zanim „Ostrze Noża” wróci z  jakimiś użytecznymi informacjami. Wtedy będzie mogła trochę im poluzować. Poczują smak krwi, zobaczą pył i  ogień pozostałe po zagładzie obcego okrętu. Flota może przetrwać długi czas, karmiąc się porcjami przemocy maleńkimi jak łyczki słodzonej wody, dopóki będzie wierzyła, że jej yaotlek wie, co robi. Tak przynajmniej uważała Dziewięć Hibiskus, gdy służyła pod rozkazami kapitan floty Dziewięć Napęd, nim ta porzuciła dowodzenie okrętem na rzecz siedzenia za biurkiem w Mieście. Poprzedni, nieodżałowany cesarz mianował ją ministrem wojny i  Dziewięć Hibiskus — która zapisywała swe imię tym samym znakiem, którym posługiwała się Dziewięć Napęd, i  nigdy dotąd nie żałowała wyboru pisemnej formy, dokonanego w  porywie nastoletniego idealizmu — była przekonana, że pozostanie ona ministrem pod rządami jego następczyni. Spodziewała się tego. Ale Dziewięć Napęd przeszła w  stan spoczynku niemal natychmiast po intronizacji Dziewiętnaście Ciesak,  opuściła Miasto i wróciła do rodzinnego układu planetarnego. Nikt z  jej dawnych podkomendnych nie miał dotąd okazji odwiedzić jej i zapytać, z jakich powodów to zrobiła i dlaczego akurat teraz. Jak zwykle krążyły różne plotki. Pozbawioną mentorki Dziewięć Hibiskus (szczerze mówiąc, miała szczęście, że jej opieka trwała tak długo) nagle obudziła pilna infofiszka od samej Dziewiętnaście Ciesak. Dostała przydział. Jeśli tę wojnę da się wygrać, chcę, żebyś ją wygrała. Rysujące się pod Strona 13 smagłą skórą kości policzkowe Jej Promienności były ostre jak noże. Jak groty tronu słonecznych włóczni, na którym zasiadała. Wtem do chwili obecnej przywołał ją głos dobiegający z  lewej strony — jedyny, który nie zaskakiwał jej, gdy słyszała go z takiej odległości. (Nikt inny nie potrafiłby podkraść się do niej tak blisko). — Na razie nic, yaotlek? Dwadzieścia Cykada, jej pierwszy ikantlos, najwyższy rangą oficer służący bezpośrednio pod rozkazami kapitana floty, a  nie w  innym pionie administracyjnym. Był jej adiutantem i prawą ręką. To była jedna z korzyści płynących z wysokiej rangi. Dziewięć Hibiskus nie wyobrażała sobie na tym stanowisku nikogo innego. Mężczyzna skrzyżował ręce na chudej jak szkielet klatce piersiowej, unosząc jedną brew w ekspresyjnym łuku. Mundur miał jak zwykle nieskazitelny — żywy obraz teixcalaanlijskiego żołnierza z propagandowych holofilmów, jeśli pominąć ogoloną na łyso głowę oraz fakt, że wyglądał, jakby nic nie jadł od miesiąca. A  także zawijasy wykonanych zielonym i  białym tuszem tatuaży, wysuwające się spod munduru na nadgarstkach i pod szyją, gdy poruszał się albo oddychał. — Nic — potwierdziła Dziewięć Hibiskus, wystarczająco głośno, by usłyszeli ją wszyscy na mostku. — Całkowita cisza. „Ostrze Noża” jest wyciszone, a  przy jego standardowej prędkości wróci dopiero za półtorej zmiany, chyba że natknie się na coś paskudnego. A rzadko spotyka coś, przed czym musiałoby uciekać. Dwadzieścia Cykada wiedział to wszystko. Nie mówiła do niego. Ramiona Osiemnaście Dłuta z  nawigacji obniżyły się o  dwa centymetry. Dwa Piana przy komunikatorze wreszcie wysłała wiadomość, nad którą zastanawiała się od jakichś pięciu minut, informując resztę wielolegionowej Floty, że niebo jest czyste. — Znakomicie — ucieszył się Dwadzieścia Cykada. — W takim razie nie będziesz miała nic przeciwko temu, że zabiorę cię stąd na chwilę, yaotlek? — Jeśli zapewnisz mnie, że nie chodzi znowu o  grasujące swobodnie Strona 14 zwierzaki w  przewodach wentylacyjnych na Pokładzie Piątym, to nie — odrzekła, otwierając szerzej oczy w geście bliskiej drwiny sympatii. Rzeczone zwierzaki — małe, futrzaste stworzenia, które wibrowały przyjemnie i polowały na szkodniki, osobliwa wersja kotów, endemicznie występująca na Kauraanie — dostały się na pokład podczas ich ostatniego lądowania na tej planecie, gdy była jeszcze kapitanem floty Dziewięć Hibiskus z  Dziesiątego Legionu, nie yaotlek. Stworzenia nie były problemem — Dziewięć Hibiskus nawet nie wiedziała o  ich istnieniu — dopóki nie poczuły pragnienia, by się rozmnażać, i nie przeniosły się w tym celu do przewodów wentylacyjnych na Pokładzie Piątym. Dwadzieścia Cykada uskarżał się głośno na to, że zakłócają homeostazę środowiska „Ciężarka u Koła”. — Nie chodzi o  zwierzaki — zapewnił. — Daję słowo. Do sali konferencyjnej? Jeśli chciał porozmawiać z  nią na osobności, nie mogło chodzić o  nic dobrego. — Znakomicie — zgodziła się Dziewięć Hibiskus i wstała. Była dwa razy szersza od Dwadzieścia Cykady, ale okrążył ją bez wysiłku. — Dwa Piano, przejmujesz mostek. — Przejmuję mostek, yaotlek — odpowiedziała Dwa Piana zgodnie z regulaminem i Dziewięć Hibiskus mogła się oddalić, by usłyszeć, co znowu jest nie w porządku z jej okrętem. Z jej flotą. Na „Ciężarku u Koła” były dwie sale konferencyjne, usytuowane nieopodal mostka. Większa, przeznaczona na narady strategiczne, i  mniejsza, poświęcona rozwiązywaniu problemów. Gdy Dziewięć Hibiskus została kapitanem, kazała przerobić pomocnicze stanowisko sterowania uzbrojeniem na tę drugą salę. Pomyślała wówczas, że na pokładzie powinno być jakieś miejsce na prywatne spotkania o oficjalnym charakterze i okazało się, że miała sporo racji. Mała sala konferencyjna stanowiła najlepsze miejsce do rozwiązywania problemów z  załogą. Kamery pokładowe wszystko rejestrowały, miała więc świadków, a  zarazem mogła być niewidoczna. Strona 15 Zaprowadziła Dwadzieścia Cykadę do środka, otwierając drzwi minimalnym ruchem oka, który nakazał łączu chmurowemu połączyć się z  algorytmiczną SI okrętu. Dwadzieścia Cykada nie był zwolennikiem zbędnych wstępów. Odkąd Dziewięć Hibiskus go poznała, zawsze był skuteczny, dziarski, czysty i  okrutnie bezpośredni. Wszedł do sali za yaotlek i  ku jej zaskoczeniu nie zwrócił się w  jej stronę, by złożyć raport, lecz podszedł prosto do wąskiego okna i położył dłoń na plastistali oddzielającej jego ciało od próżni. Dziewięć Hibiskus poczuła nagły przypływ ciepła na widok tego znajomego gestu, lecz jednocześnie wypełnił ją nieprzyjemny strach. Podobnie jak ona Dwadzieścia Cykada lubił dotykać okrętu, ale sprawiał w  takich chwilach wrażenie, że pragnie, by próżnia dostała się do środka i  pochłonęła jego dłoń. Robił to, odkąd się znali, a poznali się na samym początku służby. Wystarczająco dawno, by Dziewięć Hibiskus nie miała szczególnej ochoty liczyć lat. — Roju — powiedziała (nadała mu ten przydomek już na początku znajomości, ale rzadko się nim posługiwała, z  uwagi na szacunek dla jego stopnia) — gadaj, o co chodzi. — Yaotlek — zaczął, nadal gapiąc się w czarną pustkę z uwagi na kamery, mimo że nagrań z tej sali nigdy nie obejrzy nikt poza Dziewięć Hibiskus (kto mógłby mieć wyższy stopień niż yaotlek?). Był jednak bardzo regulaminowym oficerem Floty, wzorem dla wszystkich Teixcalaanlitzlim, nieskazitelnym wykonawcą roli pierwszego ikantlosa i  adiutanta, jakby wyszedł prosto z kart Historii ekspansji albo Poematów o otwieraniu granicy, mimo że w czasach, gdy powstały te dzieła, układu planetarnego, z którego się wywodził, nie wcielono jeszcze do Imperium. (Co więcej, nadal trzymał się pewnych osobliwych praktyk kulturowo-religijnych typowych dla tego układu. Ale wahanie do nich nie należało. A przynajmniej Dziewięć Hibiskus nic o tym nie słyszała). — Słucham, ikantlosie? Mów. Strona 16 Wreszcie odwrócił się do niej, otwierając szerzej oczy w geście ironicznej, zrezygnowanej wesołości. — Za mniej więcej dwie godziny otrzymasz oficjalny komunikat, adresowany do ciebie jako yaotlek dowodzącej połączonymi Flotami. Komunikat jest podpisany przez kapitan floty Szesnaście Wschód-Księżyca dowodzącą okrętem „Kompresja Paraboliczna” z  Dwudziestego Czwartego Legionu, która chce się dowiedzieć, jakie są przyczyny obecnej zwłoki. List jest kontrasygnowany przez kapitan floty Czterdzieści Tlenek z  Siedemnastego Legionu i  kapitan floty Dwa Kanał z  Szóstego. Mamy problem. — Siedemnasty i Szósty? — zdziwiła się Dziewięć Hibiskus. — Te legiony nienawidzą się nawzajem. Ich rywalizacja trwa już od dwóch stuleci. Jak Szesnaście Wschód-Księżyca zdołała skłonić obu dowódców do podpisania listu? Z całą pewnością mieli problem. Jej połączona Flota składała się z sześciu legionów — jej Dziesiątego i  pięciu innych. Każdy z  nich miał własnego kapitana floty, dopiero niedawno podporządkowanego jej rozkazom. Tradycyjna szóstka yaotlek była efektywna taktycznie i  uzasadniona symbolicznie, choć trochę zbyt mało liczna, by wygrać wojnę. A  to właśnie, o  ile Dziewięć Hibiskus dobrze zrozumiała, było jej celem. Zacząć wojnę, a  następnie ją wygrać, takimi siłami, jakie okażą się konieczne. W  razie potrzeby będzie je mogła wezwać z serca Teixcalaanu. Jeśli jednak trójka dowódców z  jej początkowej szóstki yaotlek była już gotowa wypuścić pierwszą salwę w wojnie przeciwko jej autorytetowi… nie musiała mówić tego na głos. Dwadzieścia Cykada równie dobrze jak ona wiedział, co oznacza taki list. To był test, poszukiwanie słabego punktu, lekki strzał mający określić, w które miejsce można będzie wbić klin. Sam fakt, że w skład jej Floty wchodził zarówno Szósty, jak i Siedemnasty Legion, był już wystarczająco niekorzystny, spodziewała się jednak, że do konfliktów dojdzie między nimi, i będzie mogła jakoś sobie z nimi poradzić, równo rozdzielając Strona 17 najlepsze przydziały. Ta demonstracja politycznej jedności przez okazanie wspólnego niezadowolenia była nieprzyjemną niespodzianką. — Sądząc po informacjach, jakie otrzymałem od znajomych służących na ich okrętach — odpowiedział Dwadzieścia Cykada — Szesnaście Wschód- Księżyca z  jednej strony odwołała się do faktu, że Czterdzieści Tlenek ma znacznie więcej doświadczenia od ciebie, z  drugiej zaś do trawiącego Dwa Kanał przekonania, że to ona powinna otrzymać pozycję yaotleka, a  nie ty. Żadna z nich nie wiedziała, że druga się zgodziła, zanim wysłano list. Dwadzieścia Cykada nie bez powodu nosił przydomek Rój. Nie chodziło tylko o  jego osobliwe imię, pochodzące od żywego stworzenia, a  nie nieożywionego przedmiotu, koloru albo rośliny. Rojowi nadano go dlatego, że był we wszystkich miejscach jednocześnie. Znał kogoś na każdym okręcie Floty i ten ktoś dostarczał mu informacji. Dziewięć Hibiskus kłapnęła głośno zębami. — Polityka — stwierdziła. — W porządku. Z nią już się stykaliśmy. Polityka już nieraz sprawiała jej kłopoty. Nikt, kto osiągnął stopień kapitana floty, nie mógł jej uniknąć. A  jeśli nie tylko go osiągnął, lecz zamierzał utrzymać i  poprowadzić swój legion do zwycięstw… no cóż, tacy Teixcalaanlitzlim robili sobie wrogów. Zazdrosnych wrogów. (Do tej pory jednak, gdy Dziewięć Hibiskus miała kłopoty polityczne, mogła zagrozić odwołaniem się do autorytetu minister wojny, Dziewięć Napęd. Nowa minister, Trzy Azymut, nie była niczyją przyjaciółką. A  już z pewnością nie przyjaciółką Dziewięć Hibiskus). — Ale tu nie chodzi o  Dwa Kanał ani o  Czterdzieści Tlenek — podjął Dwadzieścia Cykada. — Chodzi o Szesnaście Wschód-Księżyca. To ona jest podżegaczką i to ją będziesz musiała unieszkodliwić. — Być może chciałaby zająć pozycję w przedniej straży, gdy będziemy się zbliżali do nieprzyjaciela. — To bardzo bezpośrednie podejście, yaotlek — stwierdził ze spokojem Dwadzieścia Cykada. Strona 18 Nie potrafiła się powstrzymać przed odsłonięciem zębów w  gwałtownym uśmiechu, jak barbarzynka. Czuła się dobrze z takim uśmiechem, jakby była gotowa działać, zamiast ciągle czekać. — Insynuują, że brak mi zdecydowania. — Mogę przygotować taki rozkaz. Jeśli chcesz, już pod koniec zmiany Dwudziesty Czwarty Legion może zostać ciśnięty w  pustkę, która pożera nasze planety. Jeden z  problemów z  Dwadzieścia Cykadą polegał na tym, że zawsze oferował jej dokładnie to, czego chciała, przez chwilę wystarczająco długą, by zrozumiała, dlaczego to zły pomysł. To był jeden z  tysiąca powodów, dla których Dziewięć Hibiskus nigdy nie przyszło do głowy, by zastąpić go kimś pochodzącym z bardziej zasymilowanego świata. — Nie — sprzeciwiła się. — Mam lepszy pomysł. Gdyby Szesnaście Wschód-Księżyca pierwsza oddała życie za Imperium, okryłaby się niezasłużoną chwałą, nie sądzisz? Lepiej będzie zaprosić ją na obiad. Potraktować jak ulubioną współpracownicę, być może nawet przyszłego współdowódcę. Nowa yaotlek, taka jak ja, potrzebuje sojuszników, czyż nie? Twarz Dwadzieścia Cykady utraciła wszelki wyraz, jakby próbował zmienić jedną z  wartości w  złożonym równaniu opisującym jakiś skomplikowany system. Dziewięć Hibiskus doszła do wniosku, że jeśli jej adiutant zechce się sprzeciwić, to się sprzeciwi, i kontynuowała, zakładając, że tego nie zrobi. — Na czwartej zmianie. To da jej czas na dotarcie do „Ciężarka”. Jej i jej adiutantowi. Urządzimy w czwórkę dyskusję strategiczną. — Gdy tylko list oficjalnie przybędzie, wyślę jej zaproszenie i zawiadomię kuchnię, że spodziewamy się gości. — Dwadzieścia Cykada przerwał na chwilę. — To mi się nie podoba. Mówię to oficjalnie. Jest za wcześnie na takie naciski. Nie spodziewałem się tego. — Mnie też się nie podoba — przyznała Dziewięć Hibiskus. — Ale odkąd to moje upodobania mają znaczenie? Wytrwamy, Roju. I zwyciężymy. Strona 19 — Dotąd z  reguły tak było. — Znowu ten błysk ironicznej wesołości. — Ale koło się obraca… — Dlatego jesteśmy ciężarkiem — przerwała mu Dziewięć Hibiskus, jakby była jedną z żołnierzy w mesie, powtarzającą pokładowy slogan. Uśmiechnęła się. Gra się zaczęła — pomyślała. Stań do niej, Szesnaście Wschód-Księżyca, czegokolwiek właściwie ode mnie chcesz. Z komunikatora dobiegł bezcielesny głos Dwa Piany. — Yaotlek, mam obraz „Ostrza Noża”. Trzy godziny przed terminem. Zbliża się szybko. Bardzo szybko. — Na krwawiące gwiazdy — zaklęła odruchowo, dopóki nie słyszał jej nikt poza Dwadzieścia Cykadą, po czym przestawiła łącze chmurowe na częstotliwość komunikatorów. — Już idę. Nie strzelajcie do niczego, dopóki nie będziemy pewni, że to konieczne.   Stacja Lsel była czymś w rodzaju miasta, jeśli wyobrazimy sobie, że miasta to ożywione maszyny, składające się z  połączonych ze sobą części oraz ludzi, upakowanych zbyt ciasno, by mogli być inną formą życia. Mieszkało tu trzydzieści tysięcy Stacyjnych, bezpiecznych za cienką osłoną z metalu, którą była powłoka Stacji wirującej bez końca w mroku swej studni grawitacyjnej. Podobnie jak wszystkie miasta Stacja Lsel była — jeśli wiedziało się, dokąd chodzić, a  których rejonów lepiej unikać — niezłym miejscem do długich spacerów, aby i zmęczyć się, i nie musieć myśleć zbyt wiele. <Fascynująca teoria> zauważył Yskandr <ale właśnie w  tej chwili dowodzisz jej fałszywości>. Z pewnych formalnych powodów Mahit Dzmare nadal pozostawała lselską ambasadorką w  Teixcalaanie, mimo że od chwili, gdy opuściła placówkę, Strona 20 minęły dwa miesiące kosmicznej podróży i jeden miesiąc spędzony na Stacji Lsel po poniekąd haniebnym powrocie. W  tym czasie opanowała sztukę przewracania w myślach oczami podczas rozmów ze swym imago, czy raczej z  dwoma imago, starym Yskandrem i  fragmentami pozostałymi z  młodego. Jeszcze nie pokonałam wystarczająco długiej drogi. Daj mi czas. <Zostało ci dwadzieścia minut do spotkania z  radczynią Amnardbat> poinformował ją Yskandr. Dziś był przeważnie młodszą wersją, pełną żartów i wesołości, spragnioną nowych doświadczeń, brawurową i kipiącą od świeżo zdobytej znajomości teixcalaanlijskich obyczajów oraz polityki. Tę wersję Yskandra w  przeważającym stopniu utraciła, ponieważ ktoś uszkodził maszynę imago, w  której zapisano jego wspomnienia i  doświadczenie, by następnie umieścić ją u podstawy czaszki Mahit. Potrzebowała tej wiedzy, by być dobrą ambasadorką Lsel we wspaniałym Mieście-Planecie, sercu Teixcalaanu. Winną tego sabotażu była — być może, Mahit nie miała pewności — ta sama radczyni, z  którą za dwadzieścia minut miała zjeść kolację. To jednak było w innym życiu, w którym ona i Yskandr zostali w mieście i nadal próbowali się połączyć w jedną osobowość. <Nigdy nie było> to był ten drugi Yskandr, dwadzieścia lat starszy, który pamiętał własną śmierć tak dobrze, że Mahit nadal czasami budziła się nocą, dusząc się od psychosomatycznej anafilaksji <żadnego innego świata niż ten, który mamy>. Od chwili, gdy Mahit zastąpiła uszkodzoną maszynę imago drugą, zawierającą pamięć tego samego człowieka, tylko dwadzieścia lat starszego, była zbyt wieloma osobami jednocześ-nie. Miała już trochę czasu, by się nad tym zastanowić. Niemal przywykła do wrażenia, że linie dzielące od siebie ich troje trą o  siebie niczym płyty tektoniczne. Jej buty stukały o  metalową podłogę korytarzy Lsel ze znajomym, cichym dźwiękiem. Była blisko krawędzi pokładu i  ledwie dostrzegała krzywiznę unoszącej się przed nią podłogi. Niekończące się spacery wokół stacji z  początku miały jej pomóc