1835
Szczegóły |
Tytuł |
1835 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1835 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1835 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1835 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Piera Paltro
Tajemnica pi�ciu chlebk�w
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1991
Prze�o�y�a
Magdalena Dutkiewicz
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z Wydawnictwa "PAX",
Warszawa 1990
Pisa� J. Podstawka
Korekty dokona�y
E. Chmielewska
i D. Jagie��o
Tajemnica
J�zef wdrapa� si� zwinnie jak
kozio� na najwy�sz� ska�� i
wyprostowawszy si� przes�oni�
oczy r�k�. �wiat�o na wzg�rzach
o�lepia�o.
- Widzisz Go? - spyta� z do�u
zaniepokojony Nadab.
Ch�opiec pokr�ci� g�ow�
rozczarowany. Na ca�ym zboczu,
kt�re ogarnia� wzrokiem, hula�
wiatr i fruwa�y beztrosko ptaki,
ale Nauczyciela nie by�o wida�.
- Nie m�g� znikn�� - upiera�
si� przy swoim Nadab.
- Sam zobacz - odrzek� J�zef.
Nadab wspi�� si� na ska�� i
uwa�nie rozejrza� na wszystkie
strony, ale i on musia� si�
podda�.
�adnego �ladu po Jezusie.
Za�o�y� r�ce i sta� tak ze
zmarszczonym czo�em, zamy�lony.
- Co to za �arty? - wykrzykn��
po chwili, rozdra�niony.
J�zef spojrza� na niego z
wyrzutem. Dla niego Rabbi -
jakie� to niezwyk�e, �e poznali
Go akurat tego dnia nad
jeziorem, w t�umie tysi�ca
innych os�b - na pewno nie by�
kim�, kto stroi sobie �arty z
ludzi.
Widzia� Go i s�ucha�.
Poruszony by� a� do g��bi
spojrzeniem, kt�rym Jezus na
moment go przenikn�� w tej
cudownej chwili, gdy bra� z jego
r�k chleb i ryby.
Sympatyczne, �miej�ce si� i
wzbudzaj�ce zaufanie oczy. Oczy,
kt�re nawi�za�y ciche
porozumienie, jakby od lat byli
przyjaci�mi.
- Dzi�kuj� ci, ch�opcze -
powiedzia� Jezus.
Potem m�czy�ni, przyjaciele
Rabbiego, zn�w Go otoczyli i
J�zef zosta� z ty�u. I kiedy to
wszystko si� zacz�o - ca�a ta
historia z chlebem i rybami, i
bieganina od jednej gromady do
drugiej, i coraz wi�ksze
podniecenie na widok tego, co
si� dzia�o, i ci ludzie, kt�rzy
to milkli, to zn�w wybuchali
�miechem, krzyczeli, zrywali si�
ze swoich miejsc, zaczynali
bowiem rozumie�... - on pozosta�
na uboczu nie czuj�c g�odu,
milcz�cy, jakby to spojrzenie
ju� go nasyci�o.
- C� to za �arty! - powt�rzy�
Nadab odwracaj�c si�, by zej��.
J�zef zbli�y� si� do niego.
Byli przyjaci�mi. Po�o�y� mu
r�k� na ramieniu.
- To nie �art, Nadabie -
powiedzia�. - Rabbi jest
pot�ny, czyni, co zechce. Rabbi
Issachar m�wi, �e �r�d�em
m�dro�ci jest bystry potok. Co
mo�emy o tym wiedzie�?
Nadab potrz�sn�� g�ow�.
- Rabbi Issachar by� ich
nauczycielem w synagodze, wpaja�
im prawdy o rzeczach �wi�tych i
J�zef mia� racj�: ten Jezus,
dokonuj�cy niewyt�umaczalnego
rozmno�enia chleba i ryb,
okaza� si� czym� wi�cej ni�
bystry potok i nie do nich,
dwunastoletnich ch�opc�w,
nale�a�o wydawanie s�d�w.
W przekonaniu Nadaba Jezus
zrobi�by lepiej, gdyby nie
znika� w ten spos�b.
- �art nie �art, dla nas nie
oznacza to nic dobrego -
wymrucza�.
- Ja te� bym wola�, �eby On tu
jeszcze by� - doda� w zamy�leniu
J�zef i spojrza� ponownie w
g�r�, ale daremnie. Nikogo nie
by�o.
- Schodzimy - zaproponowa�
Nadab.
J�zef przytakn��.
W dole ca�y brzeg jeziora roi�
si� od ludzi, co robi�o
wra�enie, jakby w�a�nie
sko�czy�a si� jaka� wiejska
uroczysto��. Wszyscy poruszali
si� niespiesznie, rozmawiali i
�miali si� w grupkach, robili
wra�enie bardzo zadowolonych.
Wydawa�o si�, �e nikt nie
zamierza wraca� do domu, �e
wszyscy zostaj�, �eby ci�gle na
nowo, jeszcze raz, i jeszcze
raz, om�wi� przedziwne
wydarzenie, jakie mia�o miejsce
tego popo�udnia.
Ch�opcy zbiegli po ��ce.
S�yszeli ju� rozmowy w t�umie.
Zwolnili kroku i w pewnym
momencie Nadab poci�gn�� J�zefa
za tunik� daj�c mu znak g�ow�.
- To Amasaj, pos�uchajmy, co
m�wi.
Podeszli bli�ej i wcisn�li si�
mi�dzy ludzi. Amasaj by� wa�n�
osobisto�ci� w Kafarnaum.
Handlow� z Rzymem i ca��
Palestyn�, mia� pieni�dze i
s�u�b�, a jego ma�a flotylla
z�o�ona z kilku �odzi wci��
kr��y�a po jeziorze. We
wszystkich rodzinach jego imi�
wymawiano z wielkim szacunkiem i
nie brakowa�o takich, kt�rzy mu
zazdro�cili. Bogacz Amasaj, cho�
nie miesza� si� bezpo�rednio do
polityki, to jednak zwykle tak
kierowa� sprawami, by uk�ada�y
si� po jego my�li.
- Wierzcie mi - przemawia� w
tym momencie tubalnym g�osem -
ten cz�owiek jest nam potrzebny.
Nie mo�e si� wymkn��. Je�li si�
nie myl�, to w�a�nie m�wi
prorok: "Moi s�udzy b�d� je��,
b�d� pi�, b�d� si� radowa� i
weseli�". A czy� nie jeste�my
owymi s�ugami? Mamy wi�c prawo
je��, pi� i radowa� si�. Zjawi�
si� prorok, kt�ry z niczego
stworzy� chleb. B�g nam Go
zes�a�. B�g nam Go zes�a�, by�my
byli szcz�liwi. Powinien zosta�
naszym kr�lem. Wierzcie mi,
przyjaciele, przy Nim nasze
jagni�ta szybko si� utucz�, a
nasze sakiewki b�d� p�cznia�y
same. Jestem ca�kowicie za Nim.
Niech �yje Jezus, czy jak On si�
tam zwie!
J�zef zacisn�� wargi. Nie
podoba�a mu si� mowa Amasaja.
Nie, Rabbi, kt�ry spojrza� na
niego takim wzrokiem, nie
przyby�, �eby tuczy� owieczki i
nape�nia� sakiewki. Nie zna� Go;
widzia� Go tego dnia po raz
pierwszy, a jednak by� pewien,
�e Jezus nigdy nie zostanie
takim kr�lem, jakiego pragn��
Amasaj.
Nadab zn�w poci�gn�� go za
tunik�.
- Co to o tym my�lisz? -
spyta� z zapa�em.
Podziwia� Amasaja we
wszystkim, bez zastrze�e�, tak
samo zreszt� jak jego ojciec i
bracia.
- Uhm - wymrucza� J�zef ze
wzrokiem wbitym w ziemi�.
- To co - nalega� Nadab - nie
zgadzasz si�? Rozumiesz chyba,
�e Rabbi powinien by� naszym
kr�lem?
- Rozumiem - odpowiedzia�
J�zef. Spojrza� na Nadaba z
odrobin� weso�ej przekory i
rzek�: - Ale wcale nie jestem
pewien, czy Rabbi si� zgodzi.
Nadab wytrzeszczy� oczy
zgorszony, lecz zanim zdo�a�
cokolwiek powiedzie�, gwar z
zebranej wok� Amasaja grupy
zn�w przyci�gn�� ich uwag�.
Przemawia� teraz Kozbi. Nie
by� bogaczem, ch�tnie jednak
przebywa� w bogatych domach i
uchodzi� za najbardziej chytrego
intryganta w okolicy. Mia�
mn�stwo znajomo�ci, mn�stwo
interes�w, a lud�mi porusza�
niczym pionkami. Ilekro� kto�
zwraca� si� do Kozbiego z jak��
zawi�� spraw�, zawsze dobrze na
tym wychodzi�, oczywi�cie za
odpowiedni� zap�at�.
- Nie chodzi tylko o chleb -
m�wi�. - Amasaj jak zwykle ma
racj�. Dzisiaj to chleb, jutro
sykle i talenty. Ten cudaczny
prorok wart jest tyle z�ota, ile
sam wa�y, i b�dziemy prawdziwymi
g�upcami, je�li pozwolimy mu
uciec.
- O, m�wi o syklach! - rzuci�
kto� rado�nie.
- Pewnie - odrzek� zimno
Kozbi. - Tego rozmno�yciela
chleba warto chyba prosi� o co�
wi�cej ni� g�ra drobniak�w.
Wszyscy roze�miali si� i
przyklasn�li.
- Brawo Kozbi! Nie brak ci
oleju w g�owie! - krzykn�a
Judyta, �ona Amasaja. Lubi�a
pieni�dze (oraz wszystko, co
mo�na by�o za nie zdoby�) wi�cej
ni� cokolwiek innego.
- Co by� powiedzia�, gdyby
Jezus podarowa� ka�demu z nas po
syklu? To by by� dopiero u�miech
losu! - wyszepta� do przyjaciela
podniecony Nadab.
J�zef odpowiedzia� z pewnym
oci�ganiem.
- Czemu nie?
Ta odpowied� nie zadowoli�a
Nadaba. Co temu J�zefowi chodzi
dzisiaj po g�owie? Kr�ci nosem
na to, co si� sta�o, i na tych
wszystkich ludzi, kt�rzy jak
jeden m�� chc� z miejsca uczyni�
Jezusa kr�lem. Nadab nie m�g�
tego poj��. Doro�li nadal
rozprawiali, i to coraz
ciekawiej, wi�c od�o�y� t� my�l
na p�niej.
- Sykle, no pewnie -
powiedzia� kto� - ale dlaczego
nie poprosi� Go kiedy� r�wnie� o
miecze.
Wszyscy zamilkli, bo m�wi�
Dan, a Dan - wiedzia�y o tym
nawet dzieci - by� zelot�, i to
z tych wojowniczo nastawionych.
Dan �y� po to, aby uwolni�
Izraela od pogan, kt�rych
nienawidzi� z ca�ego serca.
"Bardzo lubi� pogan, ale
martwych" - mawia� zazwyczaj.
Twardy i niebezpieczny cz�owiek.
Amasaj m�g�by nawet �y� z
poganami o miedz�, bo pieni�dze
nie nale�� do �adnego narodu ani
religii i je�li poganin
dotrzymuje s�owa i w odpowiednim
czasie wyp�aca nale�ne z�oto,
jest tak samo cz�owiekiem honoru
jak ka�dy inny. Ale Dan by� pod
tym wzgl�dem nieprzejednany.
Czeka� na Mesjasza, kt�ry
wyzwoli nar�d, �ni� o nowym
Jozuem, o nowym Dawidzie; Dan
got�w by� umrze�, cho�by jutro,
za swojego mesjasza z mieczem u
boku.
- W odpowiednim momencie -
oznajmi� wreszcie Kozbi
ostro�nie. On r�wnie� nie by� za
rewolt�, ale zale�a�o mu na tym,
�eby �y� w jak najlepszej
zgodzie z takimi lud�mi jak Dan.
Dan m�g�by zosta� nowym
przyw�dc� Galilei, je�li poprze
go cz�owiek tak pot�ny jak
Jezus. I dlatego w�a�nie Kozbi
poczu� do Jezusa sympati�.
Gwar wszcz�� si� na nowo.
Wielu zgadza�o si� z Amasajem i
Kozbim, i to nawet wi�kszo��,
ale byli i tacy, kt�rzy my�leli
jak Dan. Nikt jednak nie w�tpi�,
�e nowy Rabbi ma wszelkie dane
po temu, by zosta� kr�lem.
- Wydaje mi si� zbyt �agodny -
zauwa�y� kto�.
- Nie martw si� - odrzek� Dan.
- Pomy�limy, co zrobi�, �eby
sta� si� �arliwszy. Wystarczy,
�eby tylko robi� te swoje czary,
tak jak dzisiaj. Niech nam da
miecze, a my ju� wiemy, do czego
s�u�� - za�mia� si� z
zadowoleniem.
J�zef popatrzy� w g�r�. Niebo
wci�� jeszcze l�ni�o wspania�ym
b��kitem, cho� s�o�ce by�o tu�
tu� nad horyzontem. Wia� lekki
wietrzyk, a powietrze przesyca�
zapach kwiat�w. Ca�e jezioro
b�yszcza�o srebrzy�cie i tylko
jego zatoczki mia�y delikatn�
turkusow� barw�. Nic si� nie
zmieni�o, a mimo to J�zef poczu�
si� nagle smutny.
- Id� do domu - powiedzia� do
Nadaba.
- Ju�? - przyjaciel spojrza�
na niego niech�tnie. Chcia�
jeszcze pos�ucha�.
- Tak, ale ty zosta�. Przecie�
zobaczymy si� rano i b�dziemy
mieli do�� czasu na rozmowy.
J�zef chcia� by� sam, lepiej
wi�c, �eby Nadab zosta�.
- Dobrze.
Nadab nie da� si� prosi� i
szybko si� po�egnali. J�zef
ruszy� w swoj� stron�, a on
powr�ci� do grupki m�czyzn.
Nie, ani Amasaj, ani Kozbi,
ani Dan nie mieli racji. W
J�zefie na nowo od�y�o
wspomnienie chwili, w kt�rej
Jezus na niego spojrza�; powi�d�
wzrokiem po wzg�rzu, jakby m�g�
tam pojawi� si� wracaj�cy
Nauczyciel. Czu�, �e gdyby Go
dostrzeg�, rzuci�by si� p�dem
naprzeciw, bo chcia� Mu co�
powiedzie�, sam zreszt� nie
wiedzia� co. Zwolni� kroku. Tak,
powiedzie� Mu co� - jak gdyby
rozmowy doros�ych o Jezusie
uw�acza�y w czym� Nauczycielowi
- ale w jaki spos�b? Odczuwa�
potrzeb�, �eby wszystko Mu
wyja�ni� i wykrzycze�, �e nie,
nie, to nie tak - przecie� on Go
zrozumia�. Wcale nie my�la� o
tym, �eby Jezus znowu rozmna�a�
chleb, a potem z�oto, a potem
miecze, wcale nie! Poczu�, �e
dr�y, jakby naprawd� mia�
krzycze�. Rabbi kocha� ludzi,
J�zef od pocz�tku by� o tym
przekonany, ale przecie� nie
przyszed�, �eby dawa� im tylko
to, czego pragn�� Amasaj.
- Nauczycielu! - krzykn��, jak
gdyby Jezus m�g� go us�ysze�. -
Ty jeste� dobry i inny ni�
wszyscy.
Powiedzia� "inny" prawie ze
z�o�ci� - bo rozz�o�ci�o go to,
co m�wiono, ale i z t�sknot� -
bo bardzo pragn�� zn�w zobaczy�
Nauczyciela, patrze� na Niego i
us�ysze�, �e przyznaje mu racj�.
Zachodz�ce s�o�ce rozpali�o
niebo i J�zef patrzy�, bo ten
widok by� zawsze wspania�y.
- Jeste� inny - powt�rzy�
cicho. I w miejsce t�sknoty za
Jezusem, kt�ry znikn�� za
wzg�rzem, przenikn�a go nowa i
nag�a, niewyt�umaczalna rado��.
Tak, oczywi�cie, Jezus by�
"kim� innym". Z pewno�ci� Go
jeszcze spotka, z pewno�ci�
zrozumie to, czego jeszcze nie
poj��. Czy jest wi�c co�
pi�kniejszego nad �ycie?
Otrz�sn�� si� i zacz�� biec,
ma�y i niewiele znacz�cy w
wielkiej przestrzeni p�l, jakby
ni�s� w tej chwili, w�a�nie on,
wielkie pos�anie odnowy.
Burza
Wok� Amasaja dyskutowano i
snuto plany a� do zapadni�cia
zmroku, ku wielkiemu zadowoleniu
Nadaba, kt�ry na wszystko
chciwie nadstawia� ucha.
To byli m�czy�ni!
- Teraz wystarczy Mu to
powiedzie� - podsumowa�
zadowolony Kozbi.
Czu� si� na si�ach, �eby
osobi�cie porozmawia� z prorokiem
z Nazaretu. To prawda, �e Jezus
wykazywa� brak wszelkich ambicji
i zjawia� si� w�r�d ludzi jak
pierwszy lepszy �ebrak, ale na
pewno nie przejdzie oboj�tnie
obok propozycji zrobienia Go
kr�lem. Mia� za sob� ca�y
rozentuzjazmowany lud, m�g�
dysponowa� dzi� i jutro takimi
przyjaci�mi jak Amasaj i Dan,
m�g� przej�� zwierzchnictwo nad
Galile�, spojrze� w twarz
Herodowi i wyrzuci� go z
Palestyny. Kt� opar�by si� tak
wspania�ym perspektywom? Z
drugiej strony za�, je�li prorok
nie po to przyby�, to po co? A
zreszt� kt� potrafi lepiej ni�
Kozbi wskaza� cz�owiekowi, gdzie
jest jego prawdziwy interes. Tak
wi�c sprawy tocz� si� ju� we
w�a�ciwym kierunku.
- Trzeba mu to powiedzie� -
potwierdzi� nie mniej zadowolony
Amasaj. Spojrza� woko�o, jakby
chcia� zapyta�: "Gdzie� On
teraz jest?"
Wszyscy rozgl�dali si�
uwa�nie, t�um by� bowiem jeszcze
g�sty i kto wie, gdzie� m�g� si�
podzia� ten prorok darz�cy
dziwn� sympati� obdartus�w i
chorych.
Nadab skoczy� na r�wne nogi.
- Poszed� w stron� wzg�rza -
powiedzia� z dum�, �e tylko on
to wie. Widzieli�my Go, ja i m�j
przyjaciel J�zef. Szukali�my Go,
kiedy znikn��, ale ju� Go nie
by�o.
- Znikn��? - mrukn�� Dan. -
C� ty, ch�opcze, opowiadasz?
Nadab poczu� si� nieswojo.
- Chcia�em tylko powiedzie� -
t�umaczy� - �e ju� Go wi�cej nie
widzieli�my, wi�c zeszli�my na
d�.
- Zatar� za sob� �lady, nie? -
roze�mia� si� Dan g�adz�c brod�
- dobrze, dobrze. Niez�y z niego
spryciarz. Wie co i jak. Ale nie
tra�my czasu.
Wsta� - a wzrostem g�rowa� nad
innymi - i doda�:
- Trzeba Go znale��, i to
szybko.
Dojrza� niedaleko jednego z
m�odzie�c�w, kt�rzy zawsze byli
blisko Jezusa i kt�rych nazywa�
wr�cz swoimi uczniami.
- Ej, ty - krzykn�� - chod� no
tu!
Filip - bo w�a�nie o niego
chodzi�o - dawniej rzuci�by si�
biegiem, by odpowiedzie� komu�
takiemu jak Dan: "Oto jestem.
Czego ��dasz?". Zelota w
wi�kszo�ci ludzi wzbudza�
strach, ale codzienne obcowanie
Filipa z Jezusem - od tego
s�ynnego poranka, kiedy Go
pozna� - coraz bardziej
zmienia�o jego dusz�, wi�c
podszed� spokojnie i zapyta�:
- Czego chcesz?
- Twojego Proroka, twojego
Mistrza - odpar� szorstko Dan. -
Zawo�aj Go, musimy z Nim
porozmawia� i je�li co� z tego
wyjdzie, to i ty, m�j
przyjacielu, staniesz si� kim�.
Za�mia� si� prostacko, a inni
poszli za jego przyk�adem.
Filip u�miechn�� si� w
odpowiedzi, nie prosz�c o
wyja�nienia. S�owa zeloty nie
pochlebi�y mu specjalnie. Mimo
to poszed� szuka� Jezusa, bo
wiedzia�, �e Nauczyciel nigdy
nikogo nie lekcewa�y. Znalaz� po
chwili rozprawiaj�cych Szymona i
Jana.
- Widzia�e� Jezusa? - zapytali
obaj, gdy tylko znalaz� si� w
zasi�gu ich g�osu.
- Nie, ale szukam Go, bo Dan
zelota chce z Nim rozmawia�.
- Nie widzieli�my Go - odpar�
Szymon.
Jan spojrza� na wzg�rze.
Wydawa�o mu si�, �e Jezus po
dokonaniu wielkiego cudu
rozmno�enia chleba, poszed� w
tamt� stron�, ale nie by�
pewien.
- �ciemnia si� - zauwa�y�
Filip.
Stali tak niezdecydowani, gdy
Jan ponownie rzuci� okiem na
stok.
- To On! - wykrzykn��
rado�nie.
Zobaczyli schodz�c� posta� i
rozpoznali Go od razu po jasnej
sukni.
- Nie idzie tutaj - zauwa�y�
Szymon. - Chod�my Mu naprzeciw.
Szli wzd�u� brzegu, oddalaj�c
si� od wielkiego zgromadzenia, i
widzieli, �e prawie wszyscy
szykowali si� do spania pod
go�ym niebem maj�c nadziej�
spotka� Jezusa nazajutrz.
- Szuka Ci� Dan zelota -
powiedzia� Filip, gdy tylko
przywitali si� jak zwykle
serdecznie.
- Musicie odej�� - rozkaza� w
odpowiedzi Jezus. - Wsi�d�cie do
�odzi i p�y�cie na drugi brzeg.
Oddalcie si� st�d.
Nie chcia�, by entuzjazm ludzi
ow�adn�� zbyt silnie sercami
uczni�w, przeznaczonymi do
ca�kiem innej nowiny.
- Bez Ciebie? - spyta�
niedowierzaj�c Szymon.
- Ja po�egnam si� z lud�mi -
wyja�ni� Jezus.
Szymon podni�s� wzrok. Wiatr
wzm�g� si� i ca�e jezioro by�o
pomarszczone.
- Mo�e nadej�� burza -
zaprotestowa� p�g�osem.
Jezus u�miechn�� si� i
spojrza� mu w oczy. Ucze�
przest�powa� z nogi na nog�, jak
dziecko przy�apane na
przewinieniu; zawsze tak by�o,
ilekro� Nauczyciel patrzy� na
niego w ten spos�b. Potem
odwr�ci� si� gwa�townie.
- Idziemy - powiedzia� do
reszty. - Na co czekacie?
Ruszy� zdecydowanie w stron�
�odzi zacumowanych nie opodal.
Jezus popatrzy� za nim i
u�miechn�� si�.
S� ju� przy �odziach;
zepchn�li je na wod� i
przewin�li si� przez burty, a
kiedy ju� usadowili si� na
�awkach, spogl�dali wci�� na
brzeg nie mog�c zdecydowa� si�
na pierwsze uderzenie wios�em.
Jezus podni�s� r�k� i
pozdrowi� ich, co mia�o r�wnie�
znaczy�: "Odwagi" i zrozumieli
to. Szymon wyda� komend� i
wszyscy razem chwycili za
wios�a.
Par� os�b przygl�da�o si� tej
scenie i ten, i �w pospieszy� do
Jezusa, kt�ry sta� samotnie na
brzegu.
- Odp�ywaj�, Nauczycielu? -
spytali wszyscy naraz.
Bali si�, �eby i On nie
odszed�.
- Wy te� id�cie do domu -
powiedzia� Jezus. - Spotkamy si�
jeszcze, i to niebawem.
Powiedzcie to wszystkim.
Widzieli�cie, �e chleba wam nie
zabraknie.
Przystan�li zawstydzeni. W
sposobie bycia Rabbiego czu�o
si� tak� moc i tyle niezawodnej
�agodno�ci, �e po prostu trudno
by�o nie zrobi� tego, o co
prosi�.
- Nie odejdziesz st�d -
odrzek�a mimo to Zuzanna, jedna
z kobiet, kt�re przybieg�y tu,
wpatrzone w Niego z �arliw�
ufno�ci�.
- Nie odejd�. Przyszed�em, aby
zosta� z wami - zapewni� j�
Jezus. - Ale teraz czy�cie to,
co wam m�wi�.
Ju� ich przekona�, przystali z
pokor� i pok�onili si�. Potem
odwr�cili si� czym pr�dzej,
jakby wype�niali polecenie;
Rabbi powiedzia� wszystkim, �eby
wr�cili do domu, �e Go jeszcze
zobacz�, i to niebawem. Ta wie��
roznios�a si� szybko i dotar�a
do niecierpliwych uszu Dana,
kt�ry wci�� czeka� na powr�t
Filipa.
- Wr�ci� do domu? -
zaprotestowa�. - To mo�e dobre
dla tych ludzi, ale nie dla nas.
Tym lepiej si� sk�ada!
Poczekamy, a� ta ho�ota
rozejdzie si�, i porozmawiamy z
nim bez niepo��danych �wiadk�w.
Wspaniale! Sprytny ten Prorok!
Mo�e on te� tak sobie pomy�la�.
Podoba mi si�.
Zabrali si� wi�c z jeszcze
wi�kszym zapa�em ni� inni do
wyprawiania ludzi do dom�w,
wpychaj�c si� mi�dzy grupki.
Kiedy wreszcie t�um zacz�� si�
rozchodzi�, Kozbi stwierdzi�:
- Najwy�szy czas. Wolno my�l�
ci g�rale.
Sam pochodzi� z Judei i
uwa�a�, �e nale�y do lepszej
rasy.
- P�jdziemy teraz Go szuka� -
zdecydowa� Dan.
Ruszyli w kierunku, sk�d
przyszli tamci, co m�wili, �e Go
widzieli. Tam, gdzie cumowa�y
�odzie uczni�w, nie by�o teraz
nikogo.
- Musia� p�j�� wzd�u�
grzbietu. Ci prorocy ch�tnie
przebywaj� w�r�d kamieni -
zauwa�y� Amasaj, kt�ry nie ceni�
zbytnio takich ludzi.
- By� mo�e, wi�c Go zawo�ajmy
- odrzek� Dan.
Oni te� podeszli kilka krok�w
do przodu, a zelota zwin�wszy
r�ce w tr�bk� zawo�a� tubalnym
g�osem:
- Rabbi! Rabbi! Proroku!
Szukaj� Ci�!
W mroku wieczoru odpowiedzia�
im tylko wiatr, hulaj�cy w
szczelinach skalnych, lecz oni
stali dalej wo�aj�c:
- Nauczycielu! Poka� si�!
Nauczycielu! Gdzie jeste�?
Gdzie� wysoko w g�rze Jezus,
pogr��ony w ca�kowitej
samotno�ci, us�ysza� g�osy, ale
nie poruszy� si�. Spodziewa�
si�, �e tak b�dzie, bo wiedzia�
dobrze, co kryj� serca ludzkie.
W Jego jasnym umy�le rozb�ys�y
s�owa Izajasza: "Wzgardzony i
odepchni�ty przez ludzi, M��
bole�ci, oswojony z cierpieniem,
jak kto�, przed kim si� twarze
zakrywa, wzgardzony tak, i�
mieli�my Go za nic". Oto Amasaj,
Dan i inni szukaj� Go i z ca�ego
serca pragn� Go znale��. Nie po
to, by Nim gardzi�, wprost
przeciwnie, szukaj� Go,
zachwyceni cudem. Chcieli kr�la,
chcieli kr�la przynosz�cego
�atwy chleb. "Wtedy
powiedzia�em: oto przychodz�".
Ale nie taka by�a wola Ojca.
Z do�u wci�� jeszcze wo�ano:
- Rabbi! Rabbi! Gdzie si�
schowa�e�?
Te g�osy wydawa�y si� odleg�e,
jakby z innego �wiata, a jednak
ze �wiata, kt�ry mia� by�
zbawiony. Wyra�a�y pragnienia i
nadzieje ludzkie, kt�re nigdy
nie mia�y si� spe�ni�, bo by�y
zbyt niedojrza�e i z gruntu
b��dne.
Nadci�ga�a ju� noc i w jej
mroku roztapia�y si� sylwetki
ludzi. Jezus wspina� si� dalej i
odczuwa� w duszy jak niestosowne
s� te wezwania, �wiadcz�ce o
niew�a�ciwym pojmowaniu Boga.
Ci��y�o Mu, i z czasem coraz
bardziej b�dzie Mu ci��y�,
niezrozumienie ze strony tych
wszystkich Amasaj�w, Dan�w i
Kozbich, kt�rych mia� jeszcze
spotka� na swej drodze.
- Nauczycielu!
G�osy s�ab�y w oddali.
- Proroku!
Zamiera�y, ale wiedzia�, �e
b�dzie jeszcze s�ycha� ich
n�kaj�cy szmer. Dzisiaj Go nie
dogonili, ale dopadn� Go jutro,
niezmordowani. Przesta� o nich
my�le�, a w sercu pojawi�o si�
wspomnienie oczu tego ch�opca,
kt�re by�y tak niewinne i
wpatrzone w Niego.
Ch�opiec od chleba i ryb.
U�miechn�� si� w ciemno�ciach.
Ch�opak mia� na imi� J�zef,
J�zef z Kafarnaum. Z�o�y� w
darze sw�j chleb i patrzy�
urzeczony na rozmno�enie tego
chleba, a kiedy odszed� w
milczeniu, Jezus w�r�d
otaczaj�cej Go wrzawy s�ysza� t�
cisz�, w�a�nie t�, kt�rej
szuka�.
Znaczy�o to, �e w jakiej�
duszy znalaz�o si� nagle miejsce
na podziw i uwielbienie. Miejsce
na wiar� i mi�o��.
Westchn�� rado�nie.
Tak, w�a�nie po to tu przyby�.
Przypomnia� sobie, jak kiedy�,
w�r�d ska�, takich samych jak
teraz, niedaleko Morza Martwego,
us�ysza� szatana: Tobie dam
pot�g� i wspania�o�� tego
wszystkiego... I natychmiast mu
odpowiedzia�: Panu Bogu swemu
b�dziesz oddawa� pok�on... Nic
sobie nie robi� z pot�gi
�wiata, gdy� ca�a razem wzi�ta
nie by�a warta tych skupionych i
rozja�nionych oczu J�zefa, kt�ry
spogl�da� na Niego z wielk�
prostot�. Po to tu przyby�, cho�
�niwo po nowych siewach b�dzie
trudne.
Spojrza� w niebo z gor�c�
wdzi�czno�ci�. Chleb dla pi�ciu
tysi�cy ludzi. Mo�na by da�
cudowny chleb ca�emu �wiatu,
skoro owocem tego s� oczy J�zefa
i niezliczonych innych ludzi na
ziemi, kt�rzy s� do niego
podobni, bo �y� to znaczy godzi�
si� na mi�o��.
Wiatr zawia� mocniej.
Jezus popatrzy� na jezioro.
By�o ciemne, z pewno�ci�
wzburzone, a Szymon i inni z
trudem wios�owali na swych
�odziach. Us�ysza� w sercu ich
wo�anie, czu�, �e wzywali w
my�lach Jego imienia, zagubieni
i opuszczeni przyjaciele. Zszed�
wi�c szybko na d�, bo przecie�
oni byli mu najbli�si. Dotar� do
brzegu, u�miechn�� si� do Ojca
i wszed� na niespokojne wody
jeziora.
�miechy
J�zef bieg� radosny pod g�r�
przez zau�ki wiod�ce do
synagogi.
Jezus mia� tam dzi� przemawia�
do wszystkich ludzi. Ta
wiadomo�� obieg�a w jednej
chwili ca�e miasto i chocia�
Rabbi nie by� ju� nieznajomym,
to jednak za ka�dym razem, gdy
tylko si� pojawia�, wszyscy byli
zaciekawieni. Ten Prorok zawsze
przyci�ga� do siebie uwag� ludzi
i ich dusze.
J�zef radowa� si� w sercu
cudownym rozmno�eniem chleba -
to w�a�nie on przyni�s� go
Nauczycielowi; a wi�c on i Jezus
byli przyjaci�mi i ��czy�o ich
co� niezapomnianego. Zwolni�
kroku, bo droga pi�a si� pod
g�r� i kiedy w�a�nie doszed� do
w�skiego zau�ka, za kt�rym by�o
kilka schod�w, zza ciemnych i
nie domkni�tych drzwi dobieg� go
szept.
- Pssst... J�zefie...
Stan�� zdziwiony, bo nie zna�
nikogo, kto by tu mieszka�.
Znieruchomia�.
- Rusz si�, ma�y! Wejd�. To
chyba nie takie trudne? -
powiedzia� gderliwie jaki� g�os,
a z mroku wy�oni�a si� silna i
zdecydowana r�ka, kt�ra bez
ceregieli chwyci�a go za rami� i
poci�gn�a do �rodka, kilka
schodk�w w d�.
J�zef nie mia� nawet czasu, by
si� opiera�. Znalaz� si� w du�ym
pomieszczeniu, gdzie na �rodku
sta� st�, a wok� du�ej menory
pali�y si� tu i �wdzie ma�e
lampki. Zmru�y� oczy w p�mroku
pr�buj�c cokolwiek rozr�ni� i
spojrza� na typa, kt�ry schwyci�
go tak brutalnie - nigdy go nie
widzia�. Ale jego uwag� zwr�ci�a
natychmiast jaka� posta�
g�ruj�ca nad wszystkim,
wt�oczona w olbrzymie krzes�o u
szczytu sto�u. Wydawa�o si�, �e
to sterta szali i welon�w; wida�
by�o tylko ozdobione mn�stwem
pier�cieni d�onie spoczywaj�ce
mi�kko na stole.
- No, Aaronie, nie tak
gwa�townie - powiedzia�a posta�
nie ruszaj�c si�. - Ma�y J�zef
jest naszym przyjacielem i ma
by� dobrze traktowany.
J�zef wyba�uszy� oczy. Ten
s�aby, powolny i s�odki g�os
nale�a� do starszej,
oddychaj�cej z pewnym trudem
kobiety, kt�rej ch�opiec w og�le
nie zna�. Sk�d tych dwoje
wiedzia�o, �e nazywa si� J�zef,
i czego od niego chcieli?
- Poka�, �e jeste� uprzejmy,
Aaronie, i pocz�stuj czym�
naszego ma�ego go�cia - m�wi�
dalej g�os.
Z szybko�ci, z jak� Aaron
zerwa� si� z miejsca, J�zef
domy�li� si�, �e ten pot�ny i
silny m�czyzna musi czu� przed
kobiet� spory respekt, a mo�e
nawet boi si� jej. S�odki ton
g�osu nie m�g� w rzeczywisto�ci
nikogo zwie��: siedz�ca tam
posta� by�a despotyczna i w
jaki� nieokre�lony spos�b
gro�na.
M�czyzna przyni�s� mu kawa�ek
placka figowego i cho� J�zef
przepada� za nim, teraz poczu�
sucho�� w ustach i nie mia�
ochoty na jedzenie.
Trzymaj�c ciasto w r�ku
zapyta�:
- Czego chcecie?
- Hi, hi - za�mia�a si� stara
- m�dry ch�opiec, od razu
przyst�puje do rzeczy.
R�ce kobiety poruszy�y si�,
znikn�y na chwil� i pojawi�y
si� zn�w w s�abym �wietle lampy.
Teraz opr�cz pier�cieni
b�yszcza� mi�dzy palcami srebrny
pieni�dz.
- Wiesz, co to jest, J�zefie?
Palce unios�y si� do g�ry i
pieni�dz jeszcze lepiej
zab�ysn�� w �wietle.
- Tak - cicho odpowiedzia�
ch�opiec - to pien�dz.
- Dzienny zarobek twojego ojca
- doda� niedbale g�os.
Wiedzieli i to, �e jego ojciec
by� kowalem u Kaleba.
- Tak - powt�rzy� J�zef.
Poczu�, jak ro�nie w nim
niepok�j, i k�tem oka zerkn�� na
przymkni�te drzwi wychodz�ce na
ulic�. Strumyk �wiat�a wpadaj�cy
przez szpar� rozja�ni� mu serce;
tam by� normalny �wiat, do
kt�rego chcia� natychmiast
wr�ci� wyskakuj�c z tej
zdradzieckiej pu�apki.
- Ca�y dzie� potu za jeden
pieni�dz - m�wi� dalej oboj�tnie
g�os. - Ale ty, je�li zechcesz,
mo�esz w jednej chwili zarobi�
jedn�, dwie, pi�� monet.
J�zef zmarszczy� czo�o. Co ta
stara m�wi? Nagle przypomnia�
sobie przys�owie: "Ka�de
przekupstwo i niesprawiedliwo��
zostan� starte, a uczciwo�� na
wieki trwa� b�dzie". Czy�by ci
dwoje chcieli go przypadkiem
przekupi�? Wszyscy lubi� srebrne
pieni�dze, ale nie daje si� ich
ot tak, za nic, i J�zef ju� to
dobrze wiedzia�.
- I to w jednej chwili -
powt�rzy� Aaron. W jego g�osie
wyczuwa�o si� prawie zazdro��.
- Widzisz, ch�opcze -
powiedzia�a szybko stara, nie
daj�c mu czasu do namys�u - masz
szcz�cie. Jeszcze nie zdarzy�o
si� w Kafarnaum ani w ca�ej
Palestynie to, co si� przytrafia
teraz tobie. Pi�� monet! A
wiesz, dlaczego masz szcz�cie?
Bo zwr�ci�am na ciebie uwag�,
stwierdzi�am, �e jeste� m�drym
ch�opcem i chc� ci by�
przychylna. Mo�esz wierzy�, nie
ka�demu si� to zdarza!
W miar� m�wienia g�os stawa�
si� coraz bardziej o�ywiony, a
posta� coraz bardziej
wyprostowana.
Aaron, kiwaj�c si� w ty� i w
prz�d, powt�rzy� z przekonaniem:
- No tak, nie ka�demu si� to
zdarza.
Przypomina� lunatyka.
- Wiesz, J�zefie, kto to jest
Estera z Kafarnaum? - zapyta�a
starucha.
Ch�opiec zadr�a� mimo woli.
Estera - wr�ka. Opowiada� o
niej ojciec i nauczyciel
Issachar te� o niej m�wi�.
Wszyscy w mie�cie wiedzieli o
Esterze, ale nikt nie wymawia�
ch�tnie jej imienia.
Ojciec by� srogi, Issachar
jeszcze bardziej.
Je�eli jaki� m�czyzna albo
jaka� kobieta b�d� wywo�ywa�
duchy albo wr�y�, b�d� ukarani
�mierci�. Takie by�o prawo. A w
Kafarnaum szeptano, �e Estera
jest wr�k�. Ale sk�d wzi��
dowody? Nikt nie m�g� ich
znale��. Stara by�a ostro�na i
mia�a wp�ywowych przyjaci�; z
tych te� powod�w faryzeusze
udawali, �e o niej nie wiedz�, i
Estera �y�a w spokoju.
- Tak - odpowiedzia� jeszcze
raz cichym g�osem.
- Wspaniale! To nam wszystko
u�atwia - za�mia�a si� kr�tko
kobieta.
Poprawi�a si� odrobin� i
m�wi�a du�o swobodniej.
- Ester� interesuje wszystko
to, co mo�e czarowa�,
przemienia�, dawa� w�adz�.
Estera jest pot�na, nie
zapominaj o tym, ch�opcze.
J�zef poczu�, �e wstrz�sa nim
dreszcz, troch� ze strachu, a
troch� ze z�o�ci, ale nie
poruszy� si�.
- No w�a�nie, dowiedzia�am
si�, �e to ty da�e� nowemu
Prorokowi chleb. Czy to prawda?
- Prawda - potwierdzi�
ch�opiec.
W tej nieprzyjemnej sytuacji
wspomnienie nie przynios�o mu
�adnej rado�ci.
- Oto, czego chc�, J�zefie. To
w�a�nie warte jest dla ciebie
pi�� monet. Musisz mi powiedzie�
(o nic wielkiego ci� nie
prosz�), musisz mi powiedzie�,
jakie znaki, czary, zakl�cia
zrobi� nowy Prorok, �eby z tych
kilku twoich chleb�w powsta�
chleb dla wszystkich. Sta�e�
blisko. Musia�e� widzie�. Musisz
wiedzie�!
Stara zamilk�a i J�zef by� z
tego rad. Podniesiony g�os
brzmia� jak nie znosz�cy
sprzeciwu rozkaz.
- Pi�� monet od razu -
powt�rzy� cicho Aaron. Potem
b�yskawicznie wyci�gn�� zza pasa
zakrzywiony n� i wbi� go w st�
tu� obok r�ki J�zefa.
Ch�opiec odskoczy�
przera�ony.
- Daj spok�j, Aaronie -
powiedzia� g�os, kt�ry sta� si�
jeszcze bardziej s�odziutki ni�
przedtem. - Ch�opak nie jest
g�upi. My�lisz, �e nie umie
odr�ni� srebrnych pieni�dzy od
pchni�cia no�em? Doszed� ju� do
wieku, kiedy si� wie, na co
mo�na sobie pozwoli�.
Aaron co� tam zamrucza�, ale
n� pozosta� w tym samym
miejscu.
J�zef zebra� si� w sobie i
zacisn�� z�by.
A wi�c tak wygl�da�a sytuacja.
Nie przysz�o mu nawet do g�owy,
�eby udawa� przebieg�ego i
zdoby� te pieni�dze. Z �atwo�ci�
m�g�by co� wymy�li� i zwie��
star�, kt�ra wydawa�a si� raczej
sprytna ni� m�dra.
Nie, tutaj chodzi�o o Jezusa i
Jego nieskalan� czysto��. J�zef
nagle poczu� w duszy, �e ukaza�
mu si� Rabbi, ale tylko jemu, i
to na chwil�; �e spojrza� na
niego w ten niepowtarzalny
spos�b, �e otoczy� go swoim
mocnym i s�odkim �wiat�em.
�wiat�em, jakiego J�zef nie
spotka� do tej pory w nikim
innym. I przyp�yw rado�ci
towarzysz�cy tej tajemniczej
wizycie przenikn�� go i
oczarowa�.
W por�wnaniu z Nim, Jezusem
skromnym i pot�nym, czym�e by�a
ta rudera, a w niej ta stara w
zawojach i Aaron, p�g��wek, ze
swoim no�em? Zachcia�o mu si�
prawie �mia�, ale wiedzia�, �e
nie jest to odpowiedni moment.
Oczywi�cie, �e o Jezusie nie
powie tutaj nic za �adne skarby.
Inaczej mia�by wra�enie, �e
plami nawet samo imi�.
- A wi�c?
G�os by� uprzejmy, ale
zdradza� zniecierpliwienie.
- Da�em chleb, i to wszystko -
odpowiedzia� J�zef d�wi�cznym
g�osem. Tyle m�g� powiedzie�.
- Da�e� chleb, i to wszystko?
O nie! Wcale nie wszystko!
Aaron poruszy� si� na swoim
krze�le, ale J�zef zerka� na
niego niepostrze�enie.
- Cha, cha, cha - g�os
nieoczekiwanie przeszed� w
�miech. - Ty wiesz ch�opcze, �e
to nie wszystko. Chcesz ukry�
sekret twojego Proroka? Cha,
cha, cha. Czuj� si� wzruszona. Ale
tutaj bohaterstwo na nic si� nie
zda. Pomy�l, pi�� monet. A
czemu� by nie dziesi��? Cha,
cha, cha, nie wiesz, ch�opcze,
�e za pieni�dze mo�na wszystko
dosta�? Nie nauczy� ci� tego
dobry Issachar?
Aaron te� �mia� si�
g�upkowato.
J�zef zacisn�� pi�ci. Sam nie
wiedzia� dlaczego, ale wydawa�o
mu si�, �e grubia�ski �miech
odnosi si� nie tylko do niego,
�e drwi w jaki� spos�b z
Nauczyciela, Jezusa. "�miejcie
si�, �miejcie, je�li tak wam si�
podoba" - pomy�la�. Opar� r�ce
na stole, zerwa� si� na r�wne
nogi przewracaj�c za sob� sto�ek
i w dw�ch susach przebieg�
przez pok�j, przeskoczy�
schodki, otworzy� z impetem
drzwi i ju� by� na dworze, w
s�o�cu, na �wie�ym powietrzu.
- Ej, wracaj! - krzyczano
jeszcze ze �rodka.
Ale on by� ju� daleko. I nie
mia� wra�enia, �e ucieka, ale �e
biegnie komu� naprzeciw, do
kogo�, kto na niego czeka, nie
wiadomo, gdzie i po co, ale na
pewno spojrzy znowu na niego, a
by� mo�e da mu do zrozumienia -
by�oby to cudowne - �e jest
zadowolony z ponownego
spotkania.
- J�zef! Poczekaj na mnie! -
krzykn�� Nabad wybiegaj�cy z
bocznego zau�ka.
Zatrzyma� si�. Byli ju� przed
synagog�, gdzie zbiera�o si�
coraz wi�cej ludzi. Wszyscy
rozmawiali. Nagle zrobi�a si�
cisza, a po niej raptowny szmer,
kt�ry przeszed� w okrzyk:
- Przyszed�! Jezus jest tutaj!
Ten g�os ogarn�� wszystkich
jak p�omie� such� traw�. Ludzie
pchali si�, �eby wej�� jak
najszybiciej, wszyscy chcieli
zaj�� pierwsze miejsca.
Byli tam tak�e Amasaj, Kozbi,
Dan i inni.
- Nie widzia�em nigdy takiego
�cisku - zrz�dzi� Jonadab,
s�u��cy przy synagodze. I
jeszcze obficiej ni� zazwyczaj
kropi� posadzk� mi�tow� wod�, bo
je�li ci wszyscy, kt�rzy si�
t�ocz�, zdo�aj� wej�� do �rodka,
to nie b�dzie czym oddycha�.
J�zef wkr�ci� si� swoim
sposobem i znalaz� si� z przodu.
Oto Rabbi, rozmawia z Jairem,
kt�ry �ciska Go z oczami pe�nymi
�ez. Jair by� prze�o�onym
synagogi, a Jezus kilka miesi�cy
temu wskrzesi� jego
dwunastoletni� c�reczk�, Rachel,
kt�r� J�zef dobrze zna�.
Wysun�� si� do przodu i cho�
Jezus odwr�cony by� do niego
ty�em, stan�� nieruchomo, nagle
onie�mielony.
- Witam Ci�, Nauczycielu -
wyszepta�.
Nie wiedzia�, �e go us�yszano.
Przebieg� go dreszcz rado�ci.
Czy� to mo�liwe? Nauczyciel
odwr�ci� si�, przerywaj�c
rozmow� z Jairem, spojrza� na
niego, u�miechn�� si� i w
odpowiedzi pozdrowi� go:
- Witaj, J�zefie. Czeka�em na
ciebie.
J�zef sta� nieruchomo,
ogarni�ty niewypowiedzianym
szcz�ciem, i wydawa�o mu si�,
�e ju� si� st�d nie ruszy. Ale
Jonadab zad�� w srebrn� tr�b�,
co oznacza�o pocz�tek
zgromadzenia, i wszyscy zamilkli
w skupieniu.
R�wnie� J�zef, przepe�niony
rado�ci�, nat�y� uwag�.
Objawienia
Jezus spogl�da� na
zgromadzonych. Te wszystkie oczy
wpatrzone w Niego, ca�e
oczekiwanie ludzi wszechczas�w -
poczu�, jak dusz� przepe�nia Mu
t�sknota za niezmierzonym darem.
Spostrzeg� twarzyczk� J�zefa,
kt�ry sta� skupiony, wpatruj�c
si� w Niego z niezwyk�� powag�.
"Je�li twoje oko jest zdrowe,
ca�e twoje cia�o b�dzie w
�wietle" - pomy�la� u�miechaj�c
si� do niego.
Umia� poznawa� po oczach, jacy
s� ludzie, poczynaj�c w
Nazarecie od najg��bszego
wejrzenia w prostot� swojej
matki Maryi i uczciwo�� J�zefa.
Wiedzia�, �e kiedy cz�owiek
patrzy na cz�owieka, wszystko
mo�e zosta� odkryte i podarowane
albo w jednej chwili ukryte i
zabrane. Spojrzenia �agodne i
twarde, spojrzenia g��bokie i
kamienne, spojrzenia mroczne jak
przepa�� i pe�ne �wiat�a.
Poczu� na sobie natarczywy
wzrok dw�ch czy trzech ludzi
siedz�cych na pierwszych
miejscach i spu�ci� oczy.
Trudne to s� serca. I
natychmiast przenikn�a Go
niepodwa�alna prawda, kt�r�
nosi� w sobie i kt�r� by� On sam
- potrzeba nieskalanej
czysto�ci, nieuchronna si�a
mi�o�ci pozbawionej ob�udy.
Spojrza� na Ojca got�w dla Niego
�y� i umrze�, i postanowi�
podarowa� tym ludziom co�
najbardziej niezb�dnego, a tak
ma�o poszukiwanego: szczero��.
- Szukacie Mnie - obwie�ci�
dono�nym g�osem - nie dlatego,
�e�cie widzieli znaki, ale
dlatego, �e�cie jedli chleb do
syto�ci.
Zgromadzeni ucichli przyjmuj�c
nagan� w ca�kowitym milczeniu.
Tylko Amasaj poruszy� si� i
szepn�� do Kozbiego:
- Ten cz�owiek potrafi m�wi�
bez ogr�dek.
Kozbi u�miechn�� si� lekko.
- Chce wybada� s�uchaczy -
odpowiedzia� - ale zobaczysz, �e
zrobi si� inny, kiedy zaczniemy
m�wi� o interesach.
Amasaj przytakn��, podniesiony
na duchu.
Tymczasem J�zef otworzy�
szeroko oczy i ca�� uwag� skupi�
na Rabbim, bo nie przyszed� tu z
powodu chleba; pami�ta� zreszt�,
�e tego popo�udnia nie spr�bowa�
ani k�sa. I Jezus musia� o tym
wiedzie�, musia� to wiedzie�, bo
by�a w Nim rado��, �e jest tu
kto�, kto pragnie nie tylko
chleba, ale przyszed� do
synagogi dla Niego samego.
- Troszczcie si� nie o ten
pokarm, kt�ry ginie, ale o ten,
kt�ry trwa na wieki - m�wi�
dalej z moc� Jezus.
J�zefowi wydawa�o si�, �e
Rabbi rozgl�daj�c si� wok�
spojrza� r�wnie� na niego i
zrozumia�, �e s�owa
wypowiedziane wcze�niej przez
Jezusa mia�y by� dla wszystkich
ostrze�eniem: kto pod��a za Nim,
musi wiedzie�, �e nie chodzi tu
tylko o obdarowywanie chlebem.
Potwierdzi� skinieniem g�owy.
Zgadza� si�, a poza tym wiedzia�
ju� od Issachara, �e nie samym
tylko chlebem �yje cz�owiek, ale
cz�owiek �yje wszystkim, co
pochodzi z ust Pana. Jezus
podoba� mu si�, bo m�wi� rzeczy
nowe, s�owa szczeg�lne, kt�re go
zdumiewa�y, i w�a�nie one go
przyci�ga�y; pewnie; �e cuda
wprawia�y w zachwyt, to by�o
�wi�to i wielka rado��, ale
przemija�y jedne po drugich.
Tymczasem s�owa zapada�y w
pami�� i jak krople wody
padaj�ce na piasek coraz g��biej
i g��biej przenika�y do serca.
W t�umie powsta�o lekkie
poruszenie i z k�ta ozwa� si�
jaki� g�os:
- Tak? Ale co mamy robi�?
Powiedz nam, czego chce od nas
B�g?
J�zef odwr�ci� si�, �eby
zobaczy�, kto m�wi. Ten g�os
wyda� mu si� zniecierpliwiony,
jak g�os Issachara, kiedy od
kt�rego� z nich chcia� us�ysze�
jakie� sentencje z Prawa i
spostrzeg�, �e w og�le ich nie
przerobili.
Ale Nauczyciel nie zmiesza�
si�. Sta� przez chwil�
nieruchomo, potem z wielk�
otwarto�ci� wyjawi�:
- C� macie czyni�? Na tym
polega dzie�o zamierzone przez
Boga, aby�cie uwierzyli w Tego,
kt�rego On pos�a�. Oto, czego
chce od was B�g.
- Tylko tyle - mrukn�� Amasaj.
- Nie brak mu bezczelno�ci!
- Nie przejmuj si�, wszyscy
tak m�wi� - odpowiedzia� Kozbi.
G�os z k�ta odezwa� si�
bardziej zaczepnie:
- Jakiego wi�c dokonasz znaku,
aby�my go widzieli i Tobie
uwierzyli? Co zdzia�asz? Ojcowie
nasi jedli mann� na pustyni.
Pismo za� m�wi: "I spu�ci� jak
deszcz mann� do jedzenia: da� im
zbo�e z nieba".
J�zef zatroskany gryz� palec.
Oto, co chcieli zrobi� -
postawi� Jezusa w trudnej
sytuacji, zbi� z tropu.
Tymczasem on, J�zef,