1835

Szczegóły
Tytuł 1835
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1835 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1835 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1835 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Piera Paltro Tajemnica pi�ciu chlebk�w Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1991 Prze�o�y�a Magdalena Dutkiewicz T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z Wydawnictwa "PAX", Warszawa 1990 Pisa� J. Podstawka Korekty dokona�y E. Chmielewska i D. Jagie��o Tajemnica J�zef wdrapa� si� zwinnie jak kozio� na najwy�sz� ska�� i wyprostowawszy si� przes�oni� oczy r�k�. �wiat�o na wzg�rzach o�lepia�o. - Widzisz Go? - spyta� z do�u zaniepokojony Nadab. Ch�opiec pokr�ci� g�ow� rozczarowany. Na ca�ym zboczu, kt�re ogarnia� wzrokiem, hula� wiatr i fruwa�y beztrosko ptaki, ale Nauczyciela nie by�o wida�. - Nie m�g� znikn�� - upiera� si� przy swoim Nadab. - Sam zobacz - odrzek� J�zef. Nadab wspi�� si� na ska�� i uwa�nie rozejrza� na wszystkie strony, ale i on musia� si� podda�. �adnego �ladu po Jezusie. Za�o�y� r�ce i sta� tak ze zmarszczonym czo�em, zamy�lony. - Co to za �arty? - wykrzykn�� po chwili, rozdra�niony. J�zef spojrza� na niego z wyrzutem. Dla niego Rabbi - jakie� to niezwyk�e, �e poznali Go akurat tego dnia nad jeziorem, w t�umie tysi�ca innych os�b - na pewno nie by� kim�, kto stroi sobie �arty z ludzi. Widzia� Go i s�ucha�. Poruszony by� a� do g��bi spojrzeniem, kt�rym Jezus na moment go przenikn�� w tej cudownej chwili, gdy bra� z jego r�k chleb i ryby. Sympatyczne, �miej�ce si� i wzbudzaj�ce zaufanie oczy. Oczy, kt�re nawi�za�y ciche porozumienie, jakby od lat byli przyjaci�mi. - Dzi�kuj� ci, ch�opcze - powiedzia� Jezus. Potem m�czy�ni, przyjaciele Rabbiego, zn�w Go otoczyli i J�zef zosta� z ty�u. I kiedy to wszystko si� zacz�o - ca�a ta historia z chlebem i rybami, i bieganina od jednej gromady do drugiej, i coraz wi�ksze podniecenie na widok tego, co si� dzia�o, i ci ludzie, kt�rzy to milkli, to zn�w wybuchali �miechem, krzyczeli, zrywali si� ze swoich miejsc, zaczynali bowiem rozumie�... - on pozosta� na uboczu nie czuj�c g�odu, milcz�cy, jakby to spojrzenie ju� go nasyci�o. - C� to za �arty! - powt�rzy� Nadab odwracaj�c si�, by zej��. J�zef zbli�y� si� do niego. Byli przyjaci�mi. Po�o�y� mu r�k� na ramieniu. - To nie �art, Nadabie - powiedzia�. - Rabbi jest pot�ny, czyni, co zechce. Rabbi Issachar m�wi, �e �r�d�em m�dro�ci jest bystry potok. Co mo�emy o tym wiedzie�? Nadab potrz�sn�� g�ow�. - Rabbi Issachar by� ich nauczycielem w synagodze, wpaja� im prawdy o rzeczach �wi�tych i J�zef mia� racj�: ten Jezus, dokonuj�cy niewyt�umaczalnego rozmno�enia chleba i ryb, okaza� si� czym� wi�cej ni� bystry potok i nie do nich, dwunastoletnich ch�opc�w, nale�a�o wydawanie s�d�w. W przekonaniu Nadaba Jezus zrobi�by lepiej, gdyby nie znika� w ten spos�b. - �art nie �art, dla nas nie oznacza to nic dobrego - wymrucza�. - Ja te� bym wola�, �eby On tu jeszcze by� - doda� w zamy�leniu J�zef i spojrza� ponownie w g�r�, ale daremnie. Nikogo nie by�o. - Schodzimy - zaproponowa� Nadab. J�zef przytakn��. W dole ca�y brzeg jeziora roi� si� od ludzi, co robi�o wra�enie, jakby w�a�nie sko�czy�a si� jaka� wiejska uroczysto��. Wszyscy poruszali si� niespiesznie, rozmawiali i �miali si� w grupkach, robili wra�enie bardzo zadowolonych. Wydawa�o si�, �e nikt nie zamierza wraca� do domu, �e wszyscy zostaj�, �eby ci�gle na nowo, jeszcze raz, i jeszcze raz, om�wi� przedziwne wydarzenie, jakie mia�o miejsce tego popo�udnia. Ch�opcy zbiegli po ��ce. S�yszeli ju� rozmowy w t�umie. Zwolnili kroku i w pewnym momencie Nadab poci�gn�� J�zefa za tunik� daj�c mu znak g�ow�. - To Amasaj, pos�uchajmy, co m�wi. Podeszli bli�ej i wcisn�li si� mi�dzy ludzi. Amasaj by� wa�n� osobisto�ci� w Kafarnaum. Handlow� z Rzymem i ca�� Palestyn�, mia� pieni�dze i s�u�b�, a jego ma�a flotylla z�o�ona z kilku �odzi wci�� kr��y�a po jeziorze. We wszystkich rodzinach jego imi� wymawiano z wielkim szacunkiem i nie brakowa�o takich, kt�rzy mu zazdro�cili. Bogacz Amasaj, cho� nie miesza� si� bezpo�rednio do polityki, to jednak zwykle tak kierowa� sprawami, by uk�ada�y si� po jego my�li. - Wierzcie mi - przemawia� w tym momencie tubalnym g�osem - ten cz�owiek jest nam potrzebny. Nie mo�e si� wymkn��. Je�li si� nie myl�, to w�a�nie m�wi prorok: "Moi s�udzy b�d� je��, b�d� pi�, b�d� si� radowa� i weseli�". A czy� nie jeste�my owymi s�ugami? Mamy wi�c prawo je��, pi� i radowa� si�. Zjawi� si� prorok, kt�ry z niczego stworzy� chleb. B�g nam Go zes�a�. B�g nam Go zes�a�, by�my byli szcz�liwi. Powinien zosta� naszym kr�lem. Wierzcie mi, przyjaciele, przy Nim nasze jagni�ta szybko si� utucz�, a nasze sakiewki b�d� p�cznia�y same. Jestem ca�kowicie za Nim. Niech �yje Jezus, czy jak On si� tam zwie! J�zef zacisn�� wargi. Nie podoba�a mu si� mowa Amasaja. Nie, Rabbi, kt�ry spojrza� na niego takim wzrokiem, nie przyby�, �eby tuczy� owieczki i nape�nia� sakiewki. Nie zna� Go; widzia� Go tego dnia po raz pierwszy, a jednak by� pewien, �e Jezus nigdy nie zostanie takim kr�lem, jakiego pragn�� Amasaj. Nadab zn�w poci�gn�� go za tunik�. - Co to o tym my�lisz? - spyta� z zapa�em. Podziwia� Amasaja we wszystkim, bez zastrze�e�, tak samo zreszt� jak jego ojciec i bracia. - Uhm - wymrucza� J�zef ze wzrokiem wbitym w ziemi�. - To co - nalega� Nadab - nie zgadzasz si�? Rozumiesz chyba, �e Rabbi powinien by� naszym kr�lem? - Rozumiem - odpowiedzia� J�zef. Spojrza� na Nadaba z odrobin� weso�ej przekory i rzek�: - Ale wcale nie jestem pewien, czy Rabbi si� zgodzi. Nadab wytrzeszczy� oczy zgorszony, lecz zanim zdo�a� cokolwiek powiedzie�, gwar z zebranej wok� Amasaja grupy zn�w przyci�gn�� ich uwag�. Przemawia� teraz Kozbi. Nie by� bogaczem, ch�tnie jednak przebywa� w bogatych domach i uchodzi� za najbardziej chytrego intryganta w okolicy. Mia� mn�stwo znajomo�ci, mn�stwo interes�w, a lud�mi porusza� niczym pionkami. Ilekro� kto� zwraca� si� do Kozbiego z jak�� zawi�� spraw�, zawsze dobrze na tym wychodzi�, oczywi�cie za odpowiedni� zap�at�. - Nie chodzi tylko o chleb - m�wi�. - Amasaj jak zwykle ma racj�. Dzisiaj to chleb, jutro sykle i talenty. Ten cudaczny prorok wart jest tyle z�ota, ile sam wa�y, i b�dziemy prawdziwymi g�upcami, je�li pozwolimy mu uciec. - O, m�wi o syklach! - rzuci� kto� rado�nie. - Pewnie - odrzek� zimno Kozbi. - Tego rozmno�yciela chleba warto chyba prosi� o co� wi�cej ni� g�ra drobniak�w. Wszyscy roze�miali si� i przyklasn�li. - Brawo Kozbi! Nie brak ci oleju w g�owie! - krzykn�a Judyta, �ona Amasaja. Lubi�a pieni�dze (oraz wszystko, co mo�na by�o za nie zdoby�) wi�cej ni� cokolwiek innego. - Co by� powiedzia�, gdyby Jezus podarowa� ka�demu z nas po syklu? To by by� dopiero u�miech losu! - wyszepta� do przyjaciela podniecony Nadab. J�zef odpowiedzia� z pewnym oci�ganiem. - Czemu nie? Ta odpowied� nie zadowoli�a Nadaba. Co temu J�zefowi chodzi dzisiaj po g�owie? Kr�ci nosem na to, co si� sta�o, i na tych wszystkich ludzi, kt�rzy jak jeden m�� chc� z miejsca uczyni� Jezusa kr�lem. Nadab nie m�g� tego poj��. Doro�li nadal rozprawiali, i to coraz ciekawiej, wi�c od�o�y� t� my�l na p�niej. - Sykle, no pewnie - powiedzia� kto� - ale dlaczego nie poprosi� Go kiedy� r�wnie� o miecze. Wszyscy zamilkli, bo m�wi� Dan, a Dan - wiedzia�y o tym nawet dzieci - by� zelot�, i to z tych wojowniczo nastawionych. Dan �y� po to, aby uwolni� Izraela od pogan, kt�rych nienawidzi� z ca�ego serca. "Bardzo lubi� pogan, ale martwych" - mawia� zazwyczaj. Twardy i niebezpieczny cz�owiek. Amasaj m�g�by nawet �y� z poganami o miedz�, bo pieni�dze nie nale�� do �adnego narodu ani religii i je�li poganin dotrzymuje s�owa i w odpowiednim czasie wyp�aca nale�ne z�oto, jest tak samo cz�owiekiem honoru jak ka�dy inny. Ale Dan by� pod tym wzgl�dem nieprzejednany. Czeka� na Mesjasza, kt�ry wyzwoli nar�d, �ni� o nowym Jozuem, o nowym Dawidzie; Dan got�w by� umrze�, cho�by jutro, za swojego mesjasza z mieczem u boku. - W odpowiednim momencie - oznajmi� wreszcie Kozbi ostro�nie. On r�wnie� nie by� za rewolt�, ale zale�a�o mu na tym, �eby �y� w jak najlepszej zgodzie z takimi lud�mi jak Dan. Dan m�g�by zosta� nowym przyw�dc� Galilei, je�li poprze go cz�owiek tak pot�ny jak Jezus. I dlatego w�a�nie Kozbi poczu� do Jezusa sympati�. Gwar wszcz�� si� na nowo. Wielu zgadza�o si� z Amasajem i Kozbim, i to nawet wi�kszo��, ale byli i tacy, kt�rzy my�leli jak Dan. Nikt jednak nie w�tpi�, �e nowy Rabbi ma wszelkie dane po temu, by zosta� kr�lem. - Wydaje mi si� zbyt �agodny - zauwa�y� kto�. - Nie martw si� - odrzek� Dan. - Pomy�limy, co zrobi�, �eby sta� si� �arliwszy. Wystarczy, �eby tylko robi� te swoje czary, tak jak dzisiaj. Niech nam da miecze, a my ju� wiemy, do czego s�u�� - za�mia� si� z zadowoleniem. J�zef popatrzy� w g�r�. Niebo wci�� jeszcze l�ni�o wspania�ym b��kitem, cho� s�o�ce by�o tu� tu� nad horyzontem. Wia� lekki wietrzyk, a powietrze przesyca� zapach kwiat�w. Ca�e jezioro b�yszcza�o srebrzy�cie i tylko jego zatoczki mia�y delikatn� turkusow� barw�. Nic si� nie zmieni�o, a mimo to J�zef poczu� si� nagle smutny. - Id� do domu - powiedzia� do Nadaba. - Ju�? - przyjaciel spojrza� na niego niech�tnie. Chcia� jeszcze pos�ucha�. - Tak, ale ty zosta�. Przecie� zobaczymy si� rano i b�dziemy mieli do�� czasu na rozmowy. J�zef chcia� by� sam, lepiej wi�c, �eby Nadab zosta�. - Dobrze. Nadab nie da� si� prosi� i szybko si� po�egnali. J�zef ruszy� w swoj� stron�, a on powr�ci� do grupki m�czyzn. Nie, ani Amasaj, ani Kozbi, ani Dan nie mieli racji. W J�zefie na nowo od�y�o wspomnienie chwili, w kt�rej Jezus na niego spojrza�; powi�d� wzrokiem po wzg�rzu, jakby m�g� tam pojawi� si� wracaj�cy Nauczyciel. Czu�, �e gdyby Go dostrzeg�, rzuci�by si� p�dem naprzeciw, bo chcia� Mu co� powiedzie�, sam zreszt� nie wiedzia� co. Zwolni� kroku. Tak, powiedzie� Mu co� - jak gdyby rozmowy doros�ych o Jezusie uw�acza�y w czym� Nauczycielowi - ale w jaki spos�b? Odczuwa� potrzeb�, �eby wszystko Mu wyja�ni� i wykrzycze�, �e nie, nie, to nie tak - przecie� on Go zrozumia�. Wcale nie my�la� o tym, �eby Jezus znowu rozmna�a� chleb, a potem z�oto, a potem miecze, wcale nie! Poczu�, �e dr�y, jakby naprawd� mia� krzycze�. Rabbi kocha� ludzi, J�zef od pocz�tku by� o tym przekonany, ale przecie� nie przyszed�, �eby dawa� im tylko to, czego pragn�� Amasaj. - Nauczycielu! - krzykn��, jak gdyby Jezus m�g� go us�ysze�. - Ty jeste� dobry i inny ni� wszyscy. Powiedzia� "inny" prawie ze z�o�ci� - bo rozz�o�ci�o go to, co m�wiono, ale i z t�sknot� - bo bardzo pragn�� zn�w zobaczy� Nauczyciela, patrze� na Niego i us�ysze�, �e przyznaje mu racj�. Zachodz�ce s�o�ce rozpali�o niebo i J�zef patrzy�, bo ten widok by� zawsze wspania�y. - Jeste� inny - powt�rzy� cicho. I w miejsce t�sknoty za Jezusem, kt�ry znikn�� za wzg�rzem, przenikn�a go nowa i nag�a, niewyt�umaczalna rado��. Tak, oczywi�cie, Jezus by� "kim� innym". Z pewno�ci� Go jeszcze spotka, z pewno�ci� zrozumie to, czego jeszcze nie poj��. Czy jest wi�c co� pi�kniejszego nad �ycie? Otrz�sn�� si� i zacz�� biec, ma�y i niewiele znacz�cy w wielkiej przestrzeni p�l, jakby ni�s� w tej chwili, w�a�nie on, wielkie pos�anie odnowy. Burza Wok� Amasaja dyskutowano i snuto plany a� do zapadni�cia zmroku, ku wielkiemu zadowoleniu Nadaba, kt�ry na wszystko chciwie nadstawia� ucha. To byli m�czy�ni! - Teraz wystarczy Mu to powiedzie� - podsumowa� zadowolony Kozbi. Czu� si� na si�ach, �eby osobi�cie porozmawia� z prorokiem z Nazaretu. To prawda, �e Jezus wykazywa� brak wszelkich ambicji i zjawia� si� w�r�d ludzi jak pierwszy lepszy �ebrak, ale na pewno nie przejdzie oboj�tnie obok propozycji zrobienia Go kr�lem. Mia� za sob� ca�y rozentuzjazmowany lud, m�g� dysponowa� dzi� i jutro takimi przyjaci�mi jak Amasaj i Dan, m�g� przej�� zwierzchnictwo nad Galile�, spojrze� w twarz Herodowi i wyrzuci� go z Palestyny. Kt� opar�by si� tak wspania�ym perspektywom? Z drugiej strony za�, je�li prorok nie po to przyby�, to po co? A zreszt� kt� potrafi lepiej ni� Kozbi wskaza� cz�owiekowi, gdzie jest jego prawdziwy interes. Tak wi�c sprawy tocz� si� ju� we w�a�ciwym kierunku. - Trzeba mu to powiedzie� - potwierdzi� nie mniej zadowolony Amasaj. Spojrza� woko�o, jakby chcia� zapyta�: "Gdzie� On teraz jest?" Wszyscy rozgl�dali si� uwa�nie, t�um by� bowiem jeszcze g�sty i kto wie, gdzie� m�g� si� podzia� ten prorok darz�cy dziwn� sympati� obdartus�w i chorych. Nadab skoczy� na r�wne nogi. - Poszed� w stron� wzg�rza - powiedzia� z dum�, �e tylko on to wie. Widzieli�my Go, ja i m�j przyjaciel J�zef. Szukali�my Go, kiedy znikn��, ale ju� Go nie by�o. - Znikn��? - mrukn�� Dan. - C� ty, ch�opcze, opowiadasz? Nadab poczu� si� nieswojo. - Chcia�em tylko powiedzie� - t�umaczy� - �e ju� Go wi�cej nie widzieli�my, wi�c zeszli�my na d�. - Zatar� za sob� �lady, nie? - roze�mia� si� Dan g�adz�c brod� - dobrze, dobrze. Niez�y z niego spryciarz. Wie co i jak. Ale nie tra�my czasu. Wsta� - a wzrostem g�rowa� nad innymi - i doda�: - Trzeba Go znale��, i to szybko. Dojrza� niedaleko jednego z m�odzie�c�w, kt�rzy zawsze byli blisko Jezusa i kt�rych nazywa� wr�cz swoimi uczniami. - Ej, ty - krzykn�� - chod� no tu! Filip - bo w�a�nie o niego chodzi�o - dawniej rzuci�by si� biegiem, by odpowiedzie� komu� takiemu jak Dan: "Oto jestem. Czego ��dasz?". Zelota w wi�kszo�ci ludzi wzbudza� strach, ale codzienne obcowanie Filipa z Jezusem - od tego s�ynnego poranka, kiedy Go pozna� - coraz bardziej zmienia�o jego dusz�, wi�c podszed� spokojnie i zapyta�: - Czego chcesz? - Twojego Proroka, twojego Mistrza - odpar� szorstko Dan. - Zawo�aj Go, musimy z Nim porozmawia� i je�li co� z tego wyjdzie, to i ty, m�j przyjacielu, staniesz si� kim�. Za�mia� si� prostacko, a inni poszli za jego przyk�adem. Filip u�miechn�� si� w odpowiedzi, nie prosz�c o wyja�nienia. S�owa zeloty nie pochlebi�y mu specjalnie. Mimo to poszed� szuka� Jezusa, bo wiedzia�, �e Nauczyciel nigdy nikogo nie lekcewa�y. Znalaz� po chwili rozprawiaj�cych Szymona i Jana. - Widzia�e� Jezusa? - zapytali obaj, gdy tylko znalaz� si� w zasi�gu ich g�osu. - Nie, ale szukam Go, bo Dan zelota chce z Nim rozmawia�. - Nie widzieli�my Go - odpar� Szymon. Jan spojrza� na wzg�rze. Wydawa�o mu si�, �e Jezus po dokonaniu wielkiego cudu rozmno�enia chleba, poszed� w tamt� stron�, ale nie by� pewien. - �ciemnia si� - zauwa�y� Filip. Stali tak niezdecydowani, gdy Jan ponownie rzuci� okiem na stok. - To On! - wykrzykn�� rado�nie. Zobaczyli schodz�c� posta� i rozpoznali Go od razu po jasnej sukni. - Nie idzie tutaj - zauwa�y� Szymon. - Chod�my Mu naprzeciw. Szli wzd�u� brzegu, oddalaj�c si� od wielkiego zgromadzenia, i widzieli, �e prawie wszyscy szykowali si� do spania pod go�ym niebem maj�c nadziej� spotka� Jezusa nazajutrz. - Szuka Ci� Dan zelota - powiedzia� Filip, gdy tylko przywitali si� jak zwykle serdecznie. - Musicie odej�� - rozkaza� w odpowiedzi Jezus. - Wsi�d�cie do �odzi i p�y�cie na drugi brzeg. Oddalcie si� st�d. Nie chcia�, by entuzjazm ludzi ow�adn�� zbyt silnie sercami uczni�w, przeznaczonymi do ca�kiem innej nowiny. - Bez Ciebie? - spyta� niedowierzaj�c Szymon. - Ja po�egnam si� z lud�mi - wyja�ni� Jezus. Szymon podni�s� wzrok. Wiatr wzm�g� si� i ca�e jezioro by�o pomarszczone. - Mo�e nadej�� burza - zaprotestowa� p�g�osem. Jezus u�miechn�� si� i spojrza� mu w oczy. Ucze� przest�powa� z nogi na nog�, jak dziecko przy�apane na przewinieniu; zawsze tak by�o, ilekro� Nauczyciel patrzy� na niego w ten spos�b. Potem odwr�ci� si� gwa�townie. - Idziemy - powiedzia� do reszty. - Na co czekacie? Ruszy� zdecydowanie w stron� �odzi zacumowanych nie opodal. Jezus popatrzy� za nim i u�miechn�� si�. S� ju� przy �odziach; zepchn�li je na wod� i przewin�li si� przez burty, a kiedy ju� usadowili si� na �awkach, spogl�dali wci�� na brzeg nie mog�c zdecydowa� si� na pierwsze uderzenie wios�em. Jezus podni�s� r�k� i pozdrowi� ich, co mia�o r�wnie� znaczy�: "Odwagi" i zrozumieli to. Szymon wyda� komend� i wszyscy razem chwycili za wios�a. Par� os�b przygl�da�o si� tej scenie i ten, i �w pospieszy� do Jezusa, kt�ry sta� samotnie na brzegu. - Odp�ywaj�, Nauczycielu? - spytali wszyscy naraz. Bali si�, �eby i On nie odszed�. - Wy te� id�cie do domu - powiedzia� Jezus. - Spotkamy si� jeszcze, i to niebawem. Powiedzcie to wszystkim. Widzieli�cie, �e chleba wam nie zabraknie. Przystan�li zawstydzeni. W sposobie bycia Rabbiego czu�o si� tak� moc i tyle niezawodnej �agodno�ci, �e po prostu trudno by�o nie zrobi� tego, o co prosi�. - Nie odejdziesz st�d - odrzek�a mimo to Zuzanna, jedna z kobiet, kt�re przybieg�y tu, wpatrzone w Niego z �arliw� ufno�ci�. - Nie odejd�. Przyszed�em, aby zosta� z wami - zapewni� j� Jezus. - Ale teraz czy�cie to, co wam m�wi�. Ju� ich przekona�, przystali z pokor� i pok�onili si�. Potem odwr�cili si� czym pr�dzej, jakby wype�niali polecenie; Rabbi powiedzia� wszystkim, �eby wr�cili do domu, �e Go jeszcze zobacz�, i to niebawem. Ta wie�� roznios�a si� szybko i dotar�a do niecierpliwych uszu Dana, kt�ry wci�� czeka� na powr�t Filipa. - Wr�ci� do domu? - zaprotestowa�. - To mo�e dobre dla tych ludzi, ale nie dla nas. Tym lepiej si� sk�ada! Poczekamy, a� ta ho�ota rozejdzie si�, i porozmawiamy z nim bez niepo��danych �wiadk�w. Wspaniale! Sprytny ten Prorok! Mo�e on te� tak sobie pomy�la�. Podoba mi si�. Zabrali si� wi�c z jeszcze wi�kszym zapa�em ni� inni do wyprawiania ludzi do dom�w, wpychaj�c si� mi�dzy grupki. Kiedy wreszcie t�um zacz�� si� rozchodzi�, Kozbi stwierdzi�: - Najwy�szy czas. Wolno my�l� ci g�rale. Sam pochodzi� z Judei i uwa�a�, �e nale�y do lepszej rasy. - P�jdziemy teraz Go szuka� - zdecydowa� Dan. Ruszyli w kierunku, sk�d przyszli tamci, co m�wili, �e Go widzieli. Tam, gdzie cumowa�y �odzie uczni�w, nie by�o teraz nikogo. - Musia� p�j�� wzd�u� grzbietu. Ci prorocy ch�tnie przebywaj� w�r�d kamieni - zauwa�y� Amasaj, kt�ry nie ceni� zbytnio takich ludzi. - By� mo�e, wi�c Go zawo�ajmy - odrzek� Dan. Oni te� podeszli kilka krok�w do przodu, a zelota zwin�wszy r�ce w tr�bk� zawo�a� tubalnym g�osem: - Rabbi! Rabbi! Proroku! Szukaj� Ci�! W mroku wieczoru odpowiedzia� im tylko wiatr, hulaj�cy w szczelinach skalnych, lecz oni stali dalej wo�aj�c: - Nauczycielu! Poka� si�! Nauczycielu! Gdzie jeste�? Gdzie� wysoko w g�rze Jezus, pogr��ony w ca�kowitej samotno�ci, us�ysza� g�osy, ale nie poruszy� si�. Spodziewa� si�, �e tak b�dzie, bo wiedzia� dobrze, co kryj� serca ludzkie. W Jego jasnym umy�le rozb�ys�y s�owa Izajasza: "Wzgardzony i odepchni�ty przez ludzi, M�� bole�ci, oswojony z cierpieniem, jak kto�, przed kim si� twarze zakrywa, wzgardzony tak, i� mieli�my Go za nic". Oto Amasaj, Dan i inni szukaj� Go i z ca�ego serca pragn� Go znale��. Nie po to, by Nim gardzi�, wprost przeciwnie, szukaj� Go, zachwyceni cudem. Chcieli kr�la, chcieli kr�la przynosz�cego �atwy chleb. "Wtedy powiedzia�em: oto przychodz�". Ale nie taka by�a wola Ojca. Z do�u wci�� jeszcze wo�ano: - Rabbi! Rabbi! Gdzie si� schowa�e�? Te g�osy wydawa�y si� odleg�e, jakby z innego �wiata, a jednak ze �wiata, kt�ry mia� by� zbawiony. Wyra�a�y pragnienia i nadzieje ludzkie, kt�re nigdy nie mia�y si� spe�ni�, bo by�y zbyt niedojrza�e i z gruntu b��dne. Nadci�ga�a ju� noc i w jej mroku roztapia�y si� sylwetki ludzi. Jezus wspina� si� dalej i odczuwa� w duszy jak niestosowne s� te wezwania, �wiadcz�ce o niew�a�ciwym pojmowaniu Boga. Ci��y�o Mu, i z czasem coraz bardziej b�dzie Mu ci��y�, niezrozumienie ze strony tych wszystkich Amasaj�w, Dan�w i Kozbich, kt�rych mia� jeszcze spotka� na swej drodze. - Nauczycielu! G�osy s�ab�y w oddali. - Proroku! Zamiera�y, ale wiedzia�, �e b�dzie jeszcze s�ycha� ich n�kaj�cy szmer. Dzisiaj Go nie dogonili, ale dopadn� Go jutro, niezmordowani. Przesta� o nich my�le�, a w sercu pojawi�o si� wspomnienie oczu tego ch�opca, kt�re by�y tak niewinne i wpatrzone w Niego. Ch�opiec od chleba i ryb. U�miechn�� si� w ciemno�ciach. Ch�opak mia� na imi� J�zef, J�zef z Kafarnaum. Z�o�y� w darze sw�j chleb i patrzy� urzeczony na rozmno�enie tego chleba, a kiedy odszed� w milczeniu, Jezus w�r�d otaczaj�cej Go wrzawy s�ysza� t� cisz�, w�a�nie t�, kt�rej szuka�. Znaczy�o to, �e w jakiej� duszy znalaz�o si� nagle miejsce na podziw i uwielbienie. Miejsce na wiar� i mi�o��. Westchn�� rado�nie. Tak, w�a�nie po to tu przyby�. Przypomnia� sobie, jak kiedy�, w�r�d ska�, takich samych jak teraz, niedaleko Morza Martwego, us�ysza� szatana: Tobie dam pot�g� i wspania�o�� tego wszystkiego... I natychmiast mu odpowiedzia�: Panu Bogu swemu b�dziesz oddawa� pok�on... Nic sobie nie robi� z pot�gi �wiata, gdy� ca�a razem wzi�ta nie by�a warta tych skupionych i rozja�nionych oczu J�zefa, kt�ry spogl�da� na Niego z wielk� prostot�. Po to tu przyby�, cho� �niwo po nowych siewach b�dzie trudne. Spojrza� w niebo z gor�c� wdzi�czno�ci�. Chleb dla pi�ciu tysi�cy ludzi. Mo�na by da� cudowny chleb ca�emu �wiatu, skoro owocem tego s� oczy J�zefa i niezliczonych innych ludzi na ziemi, kt�rzy s� do niego podobni, bo �y� to znaczy godzi� si� na mi�o��. Wiatr zawia� mocniej. Jezus popatrzy� na jezioro. By�o ciemne, z pewno�ci� wzburzone, a Szymon i inni z trudem wios�owali na swych �odziach. Us�ysza� w sercu ich wo�anie, czu�, �e wzywali w my�lach Jego imienia, zagubieni i opuszczeni przyjaciele. Zszed� wi�c szybko na d�, bo przecie� oni byli mu najbli�si. Dotar� do brzegu, u�miechn�� si� do Ojca i wszed� na niespokojne wody jeziora. �miechy J�zef bieg� radosny pod g�r� przez zau�ki wiod�ce do synagogi. Jezus mia� tam dzi� przemawia� do wszystkich ludzi. Ta wiadomo�� obieg�a w jednej chwili ca�e miasto i chocia� Rabbi nie by� ju� nieznajomym, to jednak za ka�dym razem, gdy tylko si� pojawia�, wszyscy byli zaciekawieni. Ten Prorok zawsze przyci�ga� do siebie uwag� ludzi i ich dusze. J�zef radowa� si� w sercu cudownym rozmno�eniem chleba - to w�a�nie on przyni�s� go Nauczycielowi; a wi�c on i Jezus byli przyjaci�mi i ��czy�o ich co� niezapomnianego. Zwolni� kroku, bo droga pi�a si� pod g�r� i kiedy w�a�nie doszed� do w�skiego zau�ka, za kt�rym by�o kilka schod�w, zza ciemnych i nie domkni�tych drzwi dobieg� go szept. - Pssst... J�zefie... Stan�� zdziwiony, bo nie zna� nikogo, kto by tu mieszka�. Znieruchomia�. - Rusz si�, ma�y! Wejd�. To chyba nie takie trudne? - powiedzia� gderliwie jaki� g�os, a z mroku wy�oni�a si� silna i zdecydowana r�ka, kt�ra bez ceregieli chwyci�a go za rami� i poci�gn�a do �rodka, kilka schodk�w w d�. J�zef nie mia� nawet czasu, by si� opiera�. Znalaz� si� w du�ym pomieszczeniu, gdzie na �rodku sta� st�, a wok� du�ej menory pali�y si� tu i �wdzie ma�e lampki. Zmru�y� oczy w p�mroku pr�buj�c cokolwiek rozr�ni� i spojrza� na typa, kt�ry schwyci� go tak brutalnie - nigdy go nie widzia�. Ale jego uwag� zwr�ci�a natychmiast jaka� posta� g�ruj�ca nad wszystkim, wt�oczona w olbrzymie krzes�o u szczytu sto�u. Wydawa�o si�, �e to sterta szali i welon�w; wida� by�o tylko ozdobione mn�stwem pier�cieni d�onie spoczywaj�ce mi�kko na stole. - No, Aaronie, nie tak gwa�townie - powiedzia�a posta� nie ruszaj�c si�. - Ma�y J�zef jest naszym przyjacielem i ma by� dobrze traktowany. J�zef wyba�uszy� oczy. Ten s�aby, powolny i s�odki g�os nale�a� do starszej, oddychaj�cej z pewnym trudem kobiety, kt�rej ch�opiec w og�le nie zna�. Sk�d tych dwoje wiedzia�o, �e nazywa si� J�zef, i czego od niego chcieli? - Poka�, �e jeste� uprzejmy, Aaronie, i pocz�stuj czym� naszego ma�ego go�cia - m�wi� dalej g�os. Z szybko�ci, z jak� Aaron zerwa� si� z miejsca, J�zef domy�li� si�, �e ten pot�ny i silny m�czyzna musi czu� przed kobiet� spory respekt, a mo�e nawet boi si� jej. S�odki ton g�osu nie m�g� w rzeczywisto�ci nikogo zwie��: siedz�ca tam posta� by�a despotyczna i w jaki� nieokre�lony spos�b gro�na. M�czyzna przyni�s� mu kawa�ek placka figowego i cho� J�zef przepada� za nim, teraz poczu� sucho�� w ustach i nie mia� ochoty na jedzenie. Trzymaj�c ciasto w r�ku zapyta�: - Czego chcecie? - Hi, hi - za�mia�a si� stara - m�dry ch�opiec, od razu przyst�puje do rzeczy. R�ce kobiety poruszy�y si�, znikn�y na chwil� i pojawi�y si� zn�w w s�abym �wietle lampy. Teraz opr�cz pier�cieni b�yszcza� mi�dzy palcami srebrny pieni�dz. - Wiesz, co to jest, J�zefie? Palce unios�y si� do g�ry i pieni�dz jeszcze lepiej zab�ysn�� w �wietle. - Tak - cicho odpowiedzia� ch�opiec - to pien�dz. - Dzienny zarobek twojego ojca - doda� niedbale g�os. Wiedzieli i to, �e jego ojciec by� kowalem u Kaleba. - Tak - powt�rzy� J�zef. Poczu�, jak ro�nie w nim niepok�j, i k�tem oka zerkn�� na przymkni�te drzwi wychodz�ce na ulic�. Strumyk �wiat�a wpadaj�cy przez szpar� rozja�ni� mu serce; tam by� normalny �wiat, do kt�rego chcia� natychmiast wr�ci� wyskakuj�c z tej zdradzieckiej pu�apki. - Ca�y dzie� potu za jeden pieni�dz - m�wi� dalej oboj�tnie g�os. - Ale ty, je�li zechcesz, mo�esz w jednej chwili zarobi� jedn�, dwie, pi�� monet. J�zef zmarszczy� czo�o. Co ta stara m�wi? Nagle przypomnia� sobie przys�owie: "Ka�de przekupstwo i niesprawiedliwo�� zostan� starte, a uczciwo�� na wieki trwa� b�dzie". Czy�by ci dwoje chcieli go przypadkiem przekupi�? Wszyscy lubi� srebrne pieni�dze, ale nie daje si� ich ot tak, za nic, i J�zef ju� to dobrze wiedzia�. - I to w jednej chwili - powt�rzy� Aaron. W jego g�osie wyczuwa�o si� prawie zazdro��. - Widzisz, ch�opcze - powiedzia�a szybko stara, nie daj�c mu czasu do namys�u - masz szcz�cie. Jeszcze nie zdarzy�o si� w Kafarnaum ani w ca�ej Palestynie to, co si� przytrafia teraz tobie. Pi�� monet! A wiesz, dlaczego masz szcz�cie? Bo zwr�ci�am na ciebie uwag�, stwierdzi�am, �e jeste� m�drym ch�opcem i chc� ci by� przychylna. Mo�esz wierzy�, nie ka�demu si� to zdarza! W miar� m�wienia g�os stawa� si� coraz bardziej o�ywiony, a posta� coraz bardziej wyprostowana. Aaron, kiwaj�c si� w ty� i w prz�d, powt�rzy� z przekonaniem: - No tak, nie ka�demu si� to zdarza. Przypomina� lunatyka. - Wiesz, J�zefie, kto to jest Estera z Kafarnaum? - zapyta�a starucha. Ch�opiec zadr�a� mimo woli. Estera - wr�ka. Opowiada� o niej ojciec i nauczyciel Issachar te� o niej m�wi�. Wszyscy w mie�cie wiedzieli o Esterze, ale nikt nie wymawia� ch�tnie jej imienia. Ojciec by� srogi, Issachar jeszcze bardziej. Je�eli jaki� m�czyzna albo jaka� kobieta b�d� wywo�ywa� duchy albo wr�y�, b�d� ukarani �mierci�. Takie by�o prawo. A w Kafarnaum szeptano, �e Estera jest wr�k�. Ale sk�d wzi�� dowody? Nikt nie m�g� ich znale��. Stara by�a ostro�na i mia�a wp�ywowych przyjaci�; z tych te� powod�w faryzeusze udawali, �e o niej nie wiedz�, i Estera �y�a w spokoju. - Tak - odpowiedzia� jeszcze raz cichym g�osem. - Wspaniale! To nam wszystko u�atwia - za�mia�a si� kr�tko kobieta. Poprawi�a si� odrobin� i m�wi�a du�o swobodniej. - Ester� interesuje wszystko to, co mo�e czarowa�, przemienia�, dawa� w�adz�. Estera jest pot�na, nie zapominaj o tym, ch�opcze. J�zef poczu�, �e wstrz�sa nim dreszcz, troch� ze strachu, a troch� ze z�o�ci, ale nie poruszy� si�. - No w�a�nie, dowiedzia�am si�, �e to ty da�e� nowemu Prorokowi chleb. Czy to prawda? - Prawda - potwierdzi� ch�opiec. W tej nieprzyjemnej sytuacji wspomnienie nie przynios�o mu �adnej rado�ci. - Oto, czego chc�, J�zefie. To w�a�nie warte jest dla ciebie pi�� monet. Musisz mi powiedzie� (o nic wielkiego ci� nie prosz�), musisz mi powiedzie�, jakie znaki, czary, zakl�cia zrobi� nowy Prorok, �eby z tych kilku twoich chleb�w powsta� chleb dla wszystkich. Sta�e� blisko. Musia�e� widzie�. Musisz wiedzie�! Stara zamilk�a i J�zef by� z tego rad. Podniesiony g�os brzmia� jak nie znosz�cy sprzeciwu rozkaz. - Pi�� monet od razu - powt�rzy� cicho Aaron. Potem b�yskawicznie wyci�gn�� zza pasa zakrzywiony n� i wbi� go w st� tu� obok r�ki J�zefa. Ch�opiec odskoczy� przera�ony. - Daj spok�j, Aaronie - powiedzia� g�os, kt�ry sta� si� jeszcze bardziej s�odziutki ni� przedtem. - Ch�opak nie jest g�upi. My�lisz, �e nie umie odr�ni� srebrnych pieni�dzy od pchni�cia no�em? Doszed� ju� do wieku, kiedy si� wie, na co mo�na sobie pozwoli�. Aaron co� tam zamrucza�, ale n� pozosta� w tym samym miejscu. J�zef zebra� si� w sobie i zacisn�� z�by. A wi�c tak wygl�da�a sytuacja. Nie przysz�o mu nawet do g�owy, �eby udawa� przebieg�ego i zdoby� te pieni�dze. Z �atwo�ci� m�g�by co� wymy�li� i zwie�� star�, kt�ra wydawa�a si� raczej sprytna ni� m�dra. Nie, tutaj chodzi�o o Jezusa i Jego nieskalan� czysto��. J�zef nagle poczu� w duszy, �e ukaza� mu si� Rabbi, ale tylko jemu, i to na chwil�; �e spojrza� na niego w ten niepowtarzalny spos�b, �e otoczy� go swoim mocnym i s�odkim �wiat�em. �wiat�em, jakiego J�zef nie spotka� do tej pory w nikim innym. I przyp�yw rado�ci towarzysz�cy tej tajemniczej wizycie przenikn�� go i oczarowa�. W por�wnaniu z Nim, Jezusem skromnym i pot�nym, czym�e by�a ta rudera, a w niej ta stara w zawojach i Aaron, p�g��wek, ze swoim no�em? Zachcia�o mu si� prawie �mia�, ale wiedzia�, �e nie jest to odpowiedni moment. Oczywi�cie, �e o Jezusie nie powie tutaj nic za �adne skarby. Inaczej mia�by wra�enie, �e plami nawet samo imi�. - A wi�c? G�os by� uprzejmy, ale zdradza� zniecierpliwienie. - Da�em chleb, i to wszystko - odpowiedzia� J�zef d�wi�cznym g�osem. Tyle m�g� powiedzie�. - Da�e� chleb, i to wszystko? O nie! Wcale nie wszystko! Aaron poruszy� si� na swoim krze�le, ale J�zef zerka� na niego niepostrze�enie. - Cha, cha, cha - g�os nieoczekiwanie przeszed� w �miech. - Ty wiesz ch�opcze, �e to nie wszystko. Chcesz ukry� sekret twojego Proroka? Cha, cha, cha. Czuj� si� wzruszona. Ale tutaj bohaterstwo na nic si� nie zda. Pomy�l, pi�� monet. A czemu� by nie dziesi��? Cha, cha, cha, nie wiesz, ch�opcze, �e za pieni�dze mo�na wszystko dosta�? Nie nauczy� ci� tego dobry Issachar? Aaron te� �mia� si� g�upkowato. J�zef zacisn�� pi�ci. Sam nie wiedzia� dlaczego, ale wydawa�o mu si�, �e grubia�ski �miech odnosi si� nie tylko do niego, �e drwi w jaki� spos�b z Nauczyciela, Jezusa. "�miejcie si�, �miejcie, je�li tak wam si� podoba" - pomy�la�. Opar� r�ce na stole, zerwa� si� na r�wne nogi przewracaj�c za sob� sto�ek i w dw�ch susach przebieg� przez pok�j, przeskoczy� schodki, otworzy� z impetem drzwi i ju� by� na dworze, w s�o�cu, na �wie�ym powietrzu. - Ej, wracaj! - krzyczano jeszcze ze �rodka. Ale on by� ju� daleko. I nie mia� wra�enia, �e ucieka, ale �e biegnie komu� naprzeciw, do kogo�, kto na niego czeka, nie wiadomo, gdzie i po co, ale na pewno spojrzy znowu na niego, a by� mo�e da mu do zrozumienia - by�oby to cudowne - �e jest zadowolony z ponownego spotkania. - J�zef! Poczekaj na mnie! - krzykn�� Nabad wybiegaj�cy z bocznego zau�ka. Zatrzyma� si�. Byli ju� przed synagog�, gdzie zbiera�o si� coraz wi�cej ludzi. Wszyscy rozmawiali. Nagle zrobi�a si� cisza, a po niej raptowny szmer, kt�ry przeszed� w okrzyk: - Przyszed�! Jezus jest tutaj! Ten g�os ogarn�� wszystkich jak p�omie� such� traw�. Ludzie pchali si�, �eby wej�� jak najszybiciej, wszyscy chcieli zaj�� pierwsze miejsca. Byli tam tak�e Amasaj, Kozbi, Dan i inni. - Nie widzia�em nigdy takiego �cisku - zrz�dzi� Jonadab, s�u��cy przy synagodze. I jeszcze obficiej ni� zazwyczaj kropi� posadzk� mi�tow� wod�, bo je�li ci wszyscy, kt�rzy si� t�ocz�, zdo�aj� wej�� do �rodka, to nie b�dzie czym oddycha�. J�zef wkr�ci� si� swoim sposobem i znalaz� si� z przodu. Oto Rabbi, rozmawia z Jairem, kt�ry �ciska Go z oczami pe�nymi �ez. Jair by� prze�o�onym synagogi, a Jezus kilka miesi�cy temu wskrzesi� jego dwunastoletni� c�reczk�, Rachel, kt�r� J�zef dobrze zna�. Wysun�� si� do przodu i cho� Jezus odwr�cony by� do niego ty�em, stan�� nieruchomo, nagle onie�mielony. - Witam Ci�, Nauczycielu - wyszepta�. Nie wiedzia�, �e go us�yszano. Przebieg� go dreszcz rado�ci. Czy� to mo�liwe? Nauczyciel odwr�ci� si�, przerywaj�c rozmow� z Jairem, spojrza� na niego, u�miechn�� si� i w odpowiedzi pozdrowi� go: - Witaj, J�zefie. Czeka�em na ciebie. J�zef sta� nieruchomo, ogarni�ty niewypowiedzianym szcz�ciem, i wydawa�o mu si�, �e ju� si� st�d nie ruszy. Ale Jonadab zad�� w srebrn� tr�b�, co oznacza�o pocz�tek zgromadzenia, i wszyscy zamilkli w skupieniu. R�wnie� J�zef, przepe�niony rado�ci�, nat�y� uwag�. Objawienia Jezus spogl�da� na zgromadzonych. Te wszystkie oczy wpatrzone w Niego, ca�e oczekiwanie ludzi wszechczas�w - poczu�, jak dusz� przepe�nia Mu t�sknota za niezmierzonym darem. Spostrzeg� twarzyczk� J�zefa, kt�ry sta� skupiony, wpatruj�c si� w Niego z niezwyk�� powag�. "Je�li twoje oko jest zdrowe, ca�e twoje cia�o b�dzie w �wietle" - pomy�la� u�miechaj�c si� do niego. Umia� poznawa� po oczach, jacy s� ludzie, poczynaj�c w Nazarecie od najg��bszego wejrzenia w prostot� swojej matki Maryi i uczciwo�� J�zefa. Wiedzia�, �e kiedy cz�owiek patrzy na cz�owieka, wszystko mo�e zosta� odkryte i podarowane albo w jednej chwili ukryte i zabrane. Spojrzenia �agodne i twarde, spojrzenia g��bokie i kamienne, spojrzenia mroczne jak przepa�� i pe�ne �wiat�a. Poczu� na sobie natarczywy wzrok dw�ch czy trzech ludzi siedz�cych na pierwszych miejscach i spu�ci� oczy. Trudne to s� serca. I natychmiast przenikn�a Go niepodwa�alna prawda, kt�r� nosi� w sobie i kt�r� by� On sam - potrzeba nieskalanej czysto�ci, nieuchronna si�a mi�o�ci pozbawionej ob�udy. Spojrza� na Ojca got�w dla Niego �y� i umrze�, i postanowi� podarowa� tym ludziom co� najbardziej niezb�dnego, a tak ma�o poszukiwanego: szczero��. - Szukacie Mnie - obwie�ci� dono�nym g�osem - nie dlatego, �e�cie widzieli znaki, ale dlatego, �e�cie jedli chleb do syto�ci. Zgromadzeni ucichli przyjmuj�c nagan� w ca�kowitym milczeniu. Tylko Amasaj poruszy� si� i szepn�� do Kozbiego: - Ten cz�owiek potrafi m�wi� bez ogr�dek. Kozbi u�miechn�� si� lekko. - Chce wybada� s�uchaczy - odpowiedzia� - ale zobaczysz, �e zrobi si� inny, kiedy zaczniemy m�wi� o interesach. Amasaj przytakn��, podniesiony na duchu. Tymczasem J�zef otworzy� szeroko oczy i ca�� uwag� skupi� na Rabbim, bo nie przyszed� tu z powodu chleba; pami�ta� zreszt�, �e tego popo�udnia nie spr�bowa� ani k�sa. I Jezus musia� o tym wiedzie�, musia� to wiedzie�, bo by�a w Nim rado��, �e jest tu kto�, kto pragnie nie tylko chleba, ale przyszed� do synagogi dla Niego samego. - Troszczcie si� nie o ten pokarm, kt�ry ginie, ale o ten, kt�ry trwa na wieki - m�wi� dalej z moc� Jezus. J�zefowi wydawa�o si�, �e Rabbi rozgl�daj�c si� wok� spojrza� r�wnie� na niego i zrozumia�, �e s�owa wypowiedziane wcze�niej przez Jezusa mia�y by� dla wszystkich ostrze�eniem: kto pod��a za Nim, musi wiedzie�, �e nie chodzi tu tylko o obdarowywanie chlebem. Potwierdzi� skinieniem g�owy. Zgadza� si�, a poza tym wiedzia� ju� od Issachara, �e nie samym tylko chlebem �yje cz�owiek, ale cz�owiek �yje wszystkim, co pochodzi z ust Pana. Jezus podoba� mu si�, bo m�wi� rzeczy nowe, s�owa szczeg�lne, kt�re go zdumiewa�y, i w�a�nie one go przyci�ga�y; pewnie; �e cuda wprawia�y w zachwyt, to by�o �wi�to i wielka rado��, ale przemija�y jedne po drugich. Tymczasem s�owa zapada�y w pami�� i jak krople wody padaj�ce na piasek coraz g��biej i g��biej przenika�y do serca. W t�umie powsta�o lekkie poruszenie i z k�ta ozwa� si� jaki� g�os: - Tak? Ale co mamy robi�? Powiedz nam, czego chce od nas B�g? J�zef odwr�ci� si�, �eby zobaczy�, kto m�wi. Ten g�os wyda� mu si� zniecierpliwiony, jak g�os Issachara, kiedy od kt�rego� z nich chcia� us�ysze� jakie� sentencje z Prawa i spostrzeg�, �e w og�le ich nie przerobili. Ale Nauczyciel nie zmiesza� si�. Sta� przez chwil� nieruchomo, potem z wielk� otwarto�ci� wyjawi�: - C� macie czyni�? Na tym polega dzie�o zamierzone przez Boga, aby�cie uwierzyli w Tego, kt�rego On pos�a�. Oto, czego chce od was B�g. - Tylko tyle - mrukn�� Amasaj. - Nie brak mu bezczelno�ci! - Nie przejmuj si�, wszyscy tak m�wi� - odpowiedzia� Kozbi. G�os z k�ta odezwa� si� bardziej zaczepnie: - Jakiego wi�c dokonasz znaku, aby�my go widzieli i Tobie uwierzyli? Co zdzia�asz? Ojcowie nasi jedli mann� na pustyni. Pismo za� m�wi: "I spu�ci� jak deszcz mann� do jedzenia: da� im zbo�e z nieba". J�zef zatroskany gryz� palec. Oto, co chcieli zrobi� - postawi� Jezusa w trudnej sytuacji, zbi� z tropu. Tymczasem on, J�zef,