12619
Szczegóły |
Tytuł |
12619 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12619 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12619 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12619 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Graham Masterton
SZ�STY CZ�OWIEK
� Odkry�em co� dziwnego. Co�, czego nie rozumiem � powiedzia� Michael, kiedy
wracali�my do domu.
By� cudowny, letni, angielski dzie�. Powietrze przesyca�a wo� ��kowych traw i
koniczyny.
Nad naszymi g�owami, ponad wierzcho�kiem Lyth, niczym wielka kremowa ko�dra,
leniwie
p�yn�y chmury. Nie opodal, za drewnianym p�otem pas�o si� niewielkie stado kr�w
rasy
Jersey. Zwierz�ta w zamy�leniu prze�uwa�y zielsko i od czasu do czasu macha�y
ogonami.
� O co chodzi? � zapyta�em.
Michael by� geologiem i zajmowa� si� poszukiwaniem ropy naftowej, budow� i
eksploatacj� p�l naftowych w najodleglejszych i najbardziej niego�cinnych
rejonach kraju.
Nie nale�a� do ludzi, kt�rzy �atwo si� dziwi�.
� Znalaz�em zdj�cie � zacz��. � Ogl�da�em je milion razy. Bada�em nawet w
laboratorium fotograficznym. Nie ma �adnych w�tpliwo�ci. Jest autentyczne, ale
zupe�nie bez
sensu. Obawiam si�, �e wprawi w zak�opotanie wiele os�b.
Dotarli�my do ko�ca ��ki i sforsowali�my prze�az. Nie naciska�em na Michaela.
Zawsze
bardzo dok�adnie dobiera� s�owa, a widzia�em, �e teraz jest naprawd� poruszony.
� Chyba b�dzie lepiej, jak ci to poka�� � westchn�� w ko�cu. � Chod� ze mn� do
pracowni. Napijesz si� piwa? Mam w lod�wce dwie puszki ruddlesa.
Sforsowali�my krzewy dzikiej r�y na ko�cu ogrodu, min�li�my zaro�ni�ty
chwastami
zegar s�oneczny i weszli�my do staro�wieckiej kuchni. Tani, m�odej �ony
Michaela, nie by�o.
Pojecha�a odebra� z przedszkola ich trzyletniego synka, Tima. Na krze�le le�a�
jej fartuch
kuchenny, a na stole, na rozsypanej m�ce sta� talerz ze �wie�o upieczon�
szarlotk�. Tanie
pozna�em znacznie wcze�niej ni� Michaela i zabawne, �e nieustannie mia�em
nadziej�, i�
jednak w dalszym ci�gu b�dziemy si� ze sob� kocha�. Nieustannie bulwersowa� mnie
widok
Tani z synkiem Michaela na r�kach.
Wzi�li�my z lod�wki puszki z zimnym piwem i ruszyli�my po nie przykrytych
dywanem
schodach do pracowni Michaela. Pachnia�y rozgrzane s�o�cem �ciany z d�bowego
drewna.
Dom zbudowany zosta� w roku tysi�c sze��set siedemdziesi�tym, ale jego gabinet
specjalisty
od poszukiwa� ropy naftowej by� wyposa�ony nowocze�nie � komputer IBM, faks,
mapy
sejsmiczne, atlasy, ksi��ki i graficzne informacje o wieku eksplorowanych z��.
Michael wyci�gn�� du��, czarn� teczk� z napisem: �Przedsi�biorstwo Naftowe
Falcon.
Szelf lodowy Rossa�. Po�o�y� j� na szarym, metalowym biurku i wyj�� ze �rodka
kopert�.
Znajdowa�o si� w niej kilka starych, czarno�bia�ych fotografii.
� O, prosz� � powiedzia�, wr�czaj�c mi zdj�cie. Rozpozna�em s�ynn� fotografi�
przedstawiaj�c� kapitana Scotta i jego nieszcz�sn� ekip�, z kt�r� uda� si� na
biegun
po�udniowy. Wilson, Evans, Scott, Oates i Bowers � przemarzni�ci, nie ukrywaj�cy
zniech�cenia. Na odwrotnej stronie zdj�cia widnia� napisany na maszynie tekst:
�Kapitan
Scott i jego ekipa, biegun po�udniowy, 17 stycznia 1912�.
� No tak. O co chodzi?
� By�o ich pi�ciu. Tak naprawd� mia�o by� czterech, ale z nie wyja�nionych
powod�w, na
�w nieudany ostatni szturm na biegun, Scott zabra� jeszcze porucznika Bowersa,
chocia� i tak
brakowa�o im �ywno�ci.
� Tutaj jest ich pi�ciu � odpar�em.
� Tak, ale kto zrobi� to zdj�cie? � zapyta� Michael.
Odda�em mu fotografi�.
� Powszechnie wiadomo, �e u�ywali aparatu z d�ugim przewodem pe�ni�cym rol�
samowyzwalacza.
� No c�, wszyscy tak przypuszczaj�. Ale w takim razie� kto to jest?
Wr�czy� mi kolejn� fotografi�. Na zdj�ciu Scott sta� obok niewielkiego,
tr�jk�tnego
namiociku zostawionego przez norwesk� wypraw� Roalda Amundsena, kt�ra
wyprzedzi�a o
ponad miesi�c ekip� Scotta w wy�cigu o zdobycie bieguna po�udniowego. Nad jedn�
z linek
naci�gowych pochyla� si� Oates, a nie opodal stali Evans i Bowers. Bowers
zapisywa� co� w
notatniku. Ale w tle, w odleg�o�ci pi��dziesi�ciu czy sze��dziesi�ciu metr�w
sta�a jaka�
posta� ubrana w d�ugi, czarny p�aszcz i olbrzymi czarny kapelusz. Ani p�aszcz,
ani kapelusz
nie przypomina�y zupe�nie tych, jakie nosili uczestnicy wyprawy. Michael stukn��
palcem w
fotografi�.
� To zdj�cie przypuszczalnie zrobi� doktor Evans. Takiego zdj�cia nie wykona si�
za
pomoc� przewodu� a w ka�dym razie nie takim sprz�tem fotograficznym, jakim
dysponowa�
Scott. Zbyt du�a odleg�o��, za trudno. Ale popatrz� Doktora Evansa wcale nie
niepokoi�a
obecno�� tego nieznajomego sz�stego m�czyzny. R�wnie� pozostali nie sprawiaj�
wra�enia
zdenerwowanych jego obecno�ci�. Co wi�cej, w swoim dzienniku Scott nic o nim nie
wspomina. A z innych �r�de� wiemy, �e w ostatniej wyprawie na p�askowy�
antarktyczny
udzia� bra�o tylko pi�� os�b. Sk�d zatem wzi�� si� ten cz�owiek? Kim by�? I co
si� z nim
sta�o, kiedy reszta umar�a?
D�ugo wpatrywa�em si� w fotografi�. Tajemniczy sz�sty m�czyzna by� bardzo
wysoki, a
jego kapelusz mia� szerokie, opadaj�ce rondo jak kapelusz w�glarza i tak
dok�adnie ocienia�
jego twarz, �e nie dawa�o si� jej rozpozna�. M�g� by� kimkolwiek. Popatrzy�em na
odwrotn�
stron� zdj�cia. Napis brzmia�: �Namiot R. Amundsena na biegunie po�udniowym, 17
stycznia,
1912�. �adnej wzmianki o m�czy�nie w czerni. Osiemdziesi�cioletnia tajemnica.
Ale
Michael mia� racj�. W swoim czasie dramat wyprawy kapitana Scotta g��boko
poruszy� ca�y
kraj. Do dzi� istniej� w Anglii ludzie, kt�rzy staraj� si� wyt�umaczy� okropny
los, jaki spotka�
ekspedycj�.
� Gdzie znalaz�e� te zdj�cia? � zapyta�em.
� W prywatnych papierach Herberta Pontinga, fotografa wyprawy. Szuka�em zdj��
szelfu
lodowego na Morzu Rossa oraz lodowca Beardmore.
� I nie masz �adnego pomys�u, kim m�g� by� �w sz�sty cz�owiek?
Michael potrz�sn�� g�ow�.
� Przeczyta�em dok�adnie dziennik Scotta. Przestudiowa�em wszelkie dokumenty
dotycz�ce wyprawy Amundsena. Amundsen nie zostawi� na biegunie nikogo ze swojej
wyprawy. I nikogo nie spotka�.
Si�gn��em po zdj�cie i podszed�em z nim do okna.
� Jeste� pewien, �e nie zosta�o podw�jnie na�wietlone? � zapyta�em.
� Na pewno nie.
Wzruszy�em ramionami i odda�em mu fotografi�.
� W takim razie jest to jedna z najwi�kszych nie wyja�nionych tajemnic
wszystkich
czas�w.
Michael po raz pierwszy tego popo�udnia si� u�miechn��.
� Tak, ale ja j� wyja�ni�.
Chinook zatoczy� ko�o, po czym powoli osiad� na lodzie, wznosz�c l�ni�ce w
promieniach
s�o�ca tumany �niegu. Otworzy� si� luk towarowy helikoptera i na jego progu
pojawili si�
in�ynierowie w pomara�czowych kurtkach. Zacz�li wynosi� narz�dzia, liny i
skrzynki z
zaopatrzeniem. Michael kciukiem przetar� okulary i zaci�gn�� tasiemki kaptura
kurtki.
� Jeste� gotowy? � zapyta� mnie.
Do helikoptera wdar� si� podmuch wiatru ostry niczym n�.
� A m�wi�e�, �e tutaj panuje lato � powiedzia�em. Zeskoczy�em za nim na l�d.
� Bo panuje � odpar� z u�miechem. � Powiniene� pojawi� si� tutaj w czerwcu.
Rotor chinooka powoli zwalnia� obroty. Michael poprowadzi� mnie po twardym
lodzie do
najwi�kszego z dziewi�ciu barak�w tworz�cych Stacj� Badawcz� Przedsi�biorstwa
Naftowego Falcon na lodowcu Beardmore. Atmosfera jak podczas ulicznej godziny
szczytu.
Z jednej strony stacji na drug� je�dzi�y ratraki, obok nas przebieg� psi
zaprz�g, tuzin
mechanik�w samolotowych i in�ynier�w pracowa� przy wznoszeniu anten, a dwa
dalsze
tuziny ludzi ko�czy�y budow� barak�w.
Teren stacji obejmowa� cztery i p� hektara. Dziewiczy antarktyczny l�d zosta�
tutaj
dok�adnie zryty g�sienicami pojazd�w. Wsz�dzie wala�y si� po�amane paki, w
kt�rych
przywieziono ekwipunek, a wiatr roznosi� �mieci.
� My�la�em, �e tutaj b�dzie cicho i znajdziemy troch� samotno�ci! � zawo�a�em do
Michaela.
Potrz�sn�� g�ow�.
� Nic z tego. O tej porze na Antarktydzie jest t�oczniej ni� na ulicach Brighton
w pogodny
letni weekend.
Weszli�my do baraku i otrzepali�my �nieg z but�w. Olbrzymie grzejniki sprawia�y,
�e w
pomieszczeniu by�o gor�co. �mierdzia�o zasta�ym dymem papierosowym, potem i
czym�
jeszcze. Ten zapach st�chlizny zawsze ju� b�dzie mi si� kojarzy� z biegunem
po�udniowym.
Nasuwa� mi na my�l jak�� martw� istot�, kt�ra zosta�a na d�ugo zamro�ona i
w�a�nie
zaczyna�a taja�.
� To okropne �ycie, ale przywykniesz do niego. Z Falkland�w regularnie nadchodz�
transporty johnnie walkera i pornusy na wideo.
Poprowadzi� mnie mrocznym korytarzem o pod�odze wykonanej z w��kna szklanego.
Otworzy� kt�re� drzwi.
� Masz szcz�cie. W tym pokoju b�dziesz rezydowa� sam � o�wiadczy� Michael. �
Doktor Philips musia� na sze�� tygodni wr�ci� do Londynu. Jego �ona mia�a dosy�
ci�g�ej
nieobecno�ci m�a w domu i postanowi�a si� rozwie��.
Pok�j by� ma�y, wyposa�ony w w�skie, metalowe ��ko, na kt�re rzuci�em walizk�,
niewielkie biurko i drewniane paki, kt�re pe�ni�y rol� p�ek na ksi��ki. Na
jednej �cianie z
p�yty pa�dzierzowej wisia�a barwna fotografia przedstawiaj�ca kobiet� o siwych
w�osach,
ubran� w jasnoniebiesk� kamizelk�, a obok znajdowa�o si� zdj�cie blondynki o
pot�nych
piersiach i szeroko roz�o�onych nogach.
Pomy�la�em o Tani.
� A co Tania s�dzi o twojej nieustannej nieobecno�ci w domu? � zapyta�em.
� Niespecjalnie jej si� to podoba, ale musia�a si� z ni� pogodzi� � odpar�
wykr�tnie.
Podszed� do okna i wyjrza� na o�lepiaj�co l�ni�cy w s�o�cu l�d. � Wszyscy musimy
ponosi�
ofiary, prawda? To one sprawiaj�, �e Brytania jest wielk�� ofiar�.
Zacz��em rozpina� anorak, ale Michael mnie powstrzyma�.
� Nie zdejmuj go. Rodney Jones zabierze nas na pole wiertnicze. To do�� daleko.
Chyba
�e jeste� g�odny.
Potrz�sn��em g�ow�.
� Na �Erebusie� zjad�em stek i sadzone jajka.
Ruszyli�my korytarzem w lewo. Pierwszy pok�j, do kt�rego zaszli�my, mia�
umieszczon�
na drzwiach tabliczk� �Badania sejsmiczne�. W wielkim pokoju panowa� ba�agan �
pakunki,
roz�wietlone ekrany komputer�w na biurkach, g�o�no pracuj�ce faksy. Przystojny,
trzydziestoletni m�czyzna z pot�n�, br�zow� brod�, ubrany w grube rybackie
spodnie
siedzia� przy biurku i czyta� Womaris Weekly.
� Cze��, Mike � powiedzia� i od�o�y� czasopismo. � Zamierzam zrobi� sobie na
drutach sweter i szalik. Co o tym my�lisz?
� Nie sko�czy�e� jeszcze moich r�kawiczek � zauwa�y� Michael.
� Mam k�opoty z reniferem � wyja�ni� Rodney. � Te przekl�te rogi.
� Poznaj Jamesa McAlana, znakomitego patologa z Uniwersytetu Sussex. Przyjecha�
tutaj, �eby obejrze� nasze odkrycie.
Rodney wsta� i poda� mi r�k�.
� Ciesz� si�, �e pan tu dotar�. Nie wiemy, co mamy z tym zrobi�. Chodzi mi o to,
�e
jeste�my tylko geologami. Czy to pierwszy pa�ski pobyt na biegunie po�udniowym?
� Jestem w og�le po raz pierwszy na jakimkolwiek biegunie � odpar�em. � Dot�d
najdalej na po�udniu by�em w Nicei.
� No c�, to miejsce nie przypadnie panu do gustu � odpar� z entuzjazmem Rodney.
Zdj�� wisz�cy na drzwiach wiatrochron i otrzepa� go z kurzu. � Borchgrevink
powiedzia�, �e
tutaj cisza a� huczy w uszach. �Nagromadzona przez stulecia samotno��, tak to
okre�li�.
Borchgrevink by� badaczem norweskim, jednym z pierwszych ludzi, kt�rzy sp�dzili
zim� na
Antarktydzie. Ja ju� prze�y�em trzy, co oznacza, �e jestem najwi�kszym je�op�
pod s�o�cem.
Wyprowadzi� nas z baraku i ruszyli�my przez zryty koleinami l�d. Po lewej
stronie ujada�a
i skaka�a sfora karmionych w�a�nie husky.
� Cholerne psy � stwierdzi� Rodney. � Ju� do ko�ca �ycia nie b�d� m�g� patrze�
na
psy.
Dotarcie do wykopalisk zaj�o nam zaledwie sze�� czy siedem minut. Miejsce nie
wygl�da�o imponuj�co. Niewielki wykop otoczony zwa�em pokruszonego �niegu. Wok�
wala� si� sprz�t i sta�a do po�owy dopiero wzniesiona wie�a do wierce�
sejsmicznych. Na
dnie wykopu umieszczono niewielki zielonkawy namiot, kt�ry chroni� znalezisko
przed
zmienn� antarktyczn� pogod� i wa��saj�cymi si� psami.
Michael zszed� do namiotu, a Rodney rozwi�za� zlodowacia�e paski i odchyli�
klap�. By�a
sztywna od lodu, wi�c wyda�a g�o�ny suchy trzask.
� Do �rodka musicie wpe�zn�� � pouczy� Rodney. Na czworakach dostali�my si� do
wn�trza.
� Pewnego razu sp�dzi�em w namiocie ca�� noc podczas burzy �nie�nej � odezwa�
si�
Rodney, dotykaj�c dachu d�oni� ubran� w r�kawic�. � Tyle napada�o, �e strop
mia�em
zaledwie dwa centymetry od nosa. I pomy�le�, �e kiedy�, je�d��c metrem,
cierpia�em na
klaustrofobi�.
Przykucn�li�my. W �wietle latarki Michaela ujrza�em niesamowicie ponury widok.
Ale
kiedy promie� �wiat�a pad� dok�adnie na �rodek namiotu, dostrzeg�em to, co by�o
powodem,
dla kt�rego przeby�em trzy czwarte kuli ziemskiej, �eby si� tutaj dosta�.
� Jezu! � sapn��em.
Z ust wydoby� mi si� ob�oczek pary. Rodney poci�gn�� nosem.
� Nie widzieli�my ich od razu go�ym okiem, ale w tym miejscu by�a szczelina w
lodzie.
Odkryli�my ich, kiedy zacz�li�my tu wierci�. Wykopali�my oko�o dwudziestu
metr�w� i
oto, co znale�li�my. Nikt ich nawet nie dotkn��.
Na �niegu le�a�y splecione ze sob� szcz�tki dw�ch istot ludzkich. Gdyby nie
czaszki, nie
potrafi�bym od razu rozpozna�, �e s� to szcz�tki dw�ch os�b. W rozpi�tych
kurtkach
pozosta�y jedynie ramiona i �ebra. Ale najbardziej przera�aj�cy widok stanowi�y
resztki cia�a
pociemnia�ego z biegiem lat i zmro�onego tak, �e niemal nabra�y koloru
prosciutto. Jedna
czaszka by�a prawie kompletnie ogo�ocona ze sk�ry i mi�sa, ale druga g�owa
pozosta�a
prawie nietkni�ta � bladoczerwone, zamarzni�te oblicze m�czyzny, kt�ry umar� w
skrajnym przera�eniu. Wzrok mia� pusty, usta szeroko rozwarte, a wargi pokryte
grub�
warstw� szronu.
� Czy jeste�cie pewni, �e to oni? � zapyta�em Michaela.
W panuj�cym w namiocie �cisku m�j g�os zabrzmia� p�asko i g�ucho.
Michael skin�� g�ow�.
� Evans i Oates. Co do tego nie ma w�tpliwo�ci.
Pochyli� si� nad zmro�on� twarz� o ustach rozwartych do krzyku od prawie
osiemdziesi�ciu lat.
� Znale�li�my kilka strz�p�w papier�w. Ale to wystarczy�o, �eby mie� pewno��.
Nie mog�em oderwa� wzroku od odra�aj�cych, zakonserwowanych przez mr�z szcz�tk�w
ludzkich.
� Wiem, �e Evans umar� gdzie� w tej okolicy, na pocz�tku lodowca Beardmore. Ale
Oates nie napotka� burzy �nie�nej, dop�ki nie trafili na szelf lodowy Rossa.
Nieca�e
pi��dziesi�t kilometr�w od Jednotonowego Sk�adu.
� To prawda � potwierdzi� Michael. � Pytanie zatem brzmi� w jaki spos�b Oates
tutaj
wr�ci�. Nie m�g� doj��, bo mia� potwornie odmro�one stopy. To jedyny pow�d, z
jakiego
pozosta� w burzy �nie�nej. Po prostu nie by� ju� w stanie dalej i�� o w�asnych
si�ach. Ale
nawet gdyby m�g�, po co mia�by tu wraca�?
Przyjrza�em si� zw�okom dok�adniej.
� By� mo�e potrafi� to wyja�ni� � powiedzia�em. � Te ko�ci zosta�y ogryzione.
Popatrzcie tutaj� i tutaj� Widzicie �lady z�b�w? Trudno okre�li�, do kogo te
z�by nale�a�y.
Przed osiemdziesi�cioma laty w tej szczelinie m�g� si� kry� jaki� drapie�nik.
M�g� pod��a�
za ekip� Scotta jak szakale, kt�re id�c za stadem antylop, czekaj�, a� kt�ra� z
nich padnie.
Najpierw pad� Evans, p�niej Oates. Zwierz� zaci�gn�o oba cia�a tutaj i zrobi�o
sobie z nich
zapas �ywno�ci na zim�.
� James� � wtr�ci� Rodney. � Nie chc� wyj�� na pedanta, ale jaki to drapie�nik?
Na
Antarktydzie �yje wiele mors�w, fok i morskiego ptactwa, ale nie ma
drapie�nik�w� Nie ma
nied�wiedzi, tygrys�w, �nie�nych lampart�w. Niczego, co mog�oby zaci�gn�� tutaj
ludzkie
zw�oki i zrobi� sobie z nich zapasy na zim�.
Spojrza�em na niego powa�nie.
� G��d robi z cz�owieka najwi�kszego drapie�c�.
Popatrzy� na mnie z pow�tpiewaniem.
� Scott nie by� cz�owiekiem, kt�ry tolerowa�by kanibalizm. Nawet psy jad�
niech�tnie. A
w jego notatkach nie ma wzmianki o tym, �e taki pomys� przyszed� mu w og�le do
g�owy.
� Wiem � odpar�em. � Ale zapyta�e� mnie, co si� tym ludziom przytrafi�o, a ja ci
odpowiedzia�em. Istnieje prawdopodobie�stwo, �e zaci�gn�� ich tu jaki�
drapie�nik i po�ar�. I
niewa�ne, czy by� to zab��kany husky, czy cz�owiek, kt�ry by� got�w je��
wszystko, �eby
tylko prze�y�. Po prostu nie wiem� musz� najpierw przeprowadzi� gruntowne
badania.
� Podejrzewasz o to Scotta? � zapyta� Michael.
Nie odpowiedzia�em. Trudno by�o mi wypowiada� si� o jednej z najwi�kszych
tragedii w
historii Wielkiej Brytanii.
� Uwa�asz, �e Scott po prostu k�ama�, tak? � zapyta� z uporem Michael. � Po
prostu
zjad� Evansa i Oatesa, �eby mie� si�y do dalszej w�dr�wki? A ca�a historia o
tym, �e Oates
wyszed� w burz� �nie�n� i dlatego nie zosta� pochowany z innymi� jest tylko
g�upot��
zr�cznym wymys�em w heroicznym stylu?
� Tak � przyzna�em, a w ustach zrobi�o mi si� sucho. � Ale nie mo�na nikogo
wini� za
to, co robi w sytuacjach ostatecznych. Pami�tasz wypraw� Donnera? Pami�tasz tych
uczni�w,
kt�rych samolot rozbi� si� w Andach? Nie mo�esz os�dza� ludzi umieraj�cych z
g�odu w
kompletnym pustkowiu, kiedy zajadasz si� stekami z jajkiem na pok�adzie
wytwornego
�Erebusa�.
Wype�zli�my z namiotu, wyszli�my z wykopu i powoli ruszyli�my w stron� baraku.
� Ile czasu zajmie ci ustalenie prawdy? � chcia� wiedzie� Michael.
� Dob�. Nie wi�cej.
� Czy pami�tasz tamt� fotografi�, kt�r� znalaz�em? Przedstawia�a Scotta i
pozosta�ych na
biegunie.
� Oczywi�cie. Czy wiesz ju�, kim by� �w tajemniczy sz�sty cz�owiek?
Michael potrz�sn�� g�ow�.
� Doszed�em w ko�cu do przekonania, �e by� to Evans, ale w innym kapeluszu, a do
aparatu pod��czy� w jaki� spos�b wyj�tkowo d�ugi przew�d.
� Powiedzia�e�, �e znale�li�cie tutaj strz�py papier�w. Czy m�g�bym je obejrze�?
Po powrocie do baraku Michael przygotowa� po kubku gor�cej kawy z whisky, a ja
przegl�da�em wzruszaj�ce pozosta�o�ci znalezione w szczelinie przy zw�okach
Oatesa i
Evansa. Grzebie�, para sk�rzanych gogli (prymitywnych i m�tnych, poniewa� w
tamtych
czasach nie znano jeszcze plastiku), futrzana r�kawica, sucha jak zmumifikowany
kot, i
niewielki, poplamiony topniej�cym �niegiem dziennik. Wi�kszo�� stronic by�a ze
sob�
zlepiona, ale na ko�cu znajdowa�a si� ca�kiem czytelna notatka � wykonana nie
r�k� Scotta,
a zapewne Oatesa. �18 stycznia, w drodze powrotnej, ale niebawem ogarnie nas
Rozpacz�.
Pi�em kaw� i ze zmarszczonymi brwiami d�ugo ogl�da�em kajet. Notatka jak
notatka, ale
bardzo dziwna frazeologia. Nie m�wi�c ju� o du�ym �R� w s�owie �Rozpacz�,
najwi�ksze
zdumienie budzi�o sformu�owanie �niebawem ogarnie nas Rozpacz�. Z pewno�ci�
rozpacz
mog�a ogarnia� ka�dego, kto znalaz� si� na biegunie po�udniowym w odleg�o�ci
tysi�ca
trzystu kilometr�w marszu od bezpiecznego schronienia i nie mia� ciep�ej
�ywno�ci. Ale nikt
nigdy nie m�wi, �e ogarnia go rozpacz, dop�ki go naprawd� nie ogarnie.
By�o to r�wnie dziwne jak stwierdzenie podczas wspinaczki: �Jutro ogarnie nas w
tej
�cianie strach�.
Cz�owieka oczywi�cie mo�e ogarn�� strach, ale o tym si� nie m�wi.
� Czy mo�emy polecie� nad biegun po�udniowy, a potem powoli lecie� wzd�u� trasy,
kt�r� wybra� Scott? � zapyta�em Michaela.
� Skoro uwa�asz, �e ci to co� da. Chcia�em ci� zabra� na sam biegun. Ale i tak
zapewne
nie przeb�dziemy ca�ej trasy Scotta.
Nast�pnego dnia, troch� po si�dmej rano, opu�cili�my stacj� i skierowali�my si�
w g��b
lodowca Beardmore. Helikopter ruszy� prosto w s�o�ce, min�� wierzcho�ki masywu
g�rskiego
kr�lowej Aleksandry i polecia� nad polarne plateau. W nocy wiatr si� nasili� i
widzia�em na
lodowcu smugi miecionego wichur� �niegu.
� Nieszcz�ciem Scotta by�o to, �e nie znano w�wczas helikopter�w! � zawo�a�
Michael, przekrzykuj�c ryk silnika. Wr�czy� mi bu�k� z szynk� zawini�t� w
przezroczyst�
foli�. � �niadanie � o�wiadczy�.
Stacj� badawcz� od bieguna po�udniowego dzieli�o oko�o pi�ciuset sze��dziesi�ciu
kilometr�w. Lecieli�my nisko nad plateau.
� Okropny teren dla kogo�, kto musi ci�gn�� sanie � zauwa�y� Michael. � Po
krystalicznym lodzie robi si� to tak samo jak po piasku. Tu nie ma odrobiny
�niegu.
Kiedy byli�my w odleg�o�ci dwudziestu minut lotu od bieguna, pilot odwr�ci� si�
w nasz�
stron�.
� Michael, otrzyma�em w�a�nie niepomy�ln� prognoz� pogody. Nadchodzi burza
�nie�na.
Wygl�da na to, �e niebawem b�dziemy musieli wraca�.
� W porz�dku, chodzi nam tylko o to, �eby przelecie� nad biegunem � odpar�
zagadni�ty. � Poza tym na kolacj� s� flaki i nie chcia�bym, �eby przesz�y mi
ko�o nosa.
Nad biegunem wichura zacz�a pot�nie ciska� �mig�owcem. Silnik zarycza� jeszcze
g�o�niej.
� Jeste� pewien, �e wszystko w porz�dku? � zapyta�em Michaela. � Przecie� zawsze
mo�emy tutaj wr�ci�, jak pogoda si� poprawi.
� Daj spok�j, nic nam si� nie stanie � odpar� uspokajaj�co. � Andy, jeste�my na
miejscu. Mo�esz l�dowa�, gdzie ci si� podoba.
� Naprawd� jeste�my na miejscu? � nie dowierza�em. � Czy jeste�my na samym
biegunie po�udniowym?
� �adnej tyczki tutaj nie zobaczysz � wybuchn�� �miechem Andy.
Byli�my ju� prawie na powierzchni lodu, wi�c Michael rozpi�� pas bezpiecze�stwa.
Wtedy
nagle chinookiem cisn�o. Us�ysza�em obrzydliwy zgrzyt dartego metalu. Rzuci�o
mnie w bok
i wyr�n��em ramieniem o s�siedni fotel. Us�ysza�em czyj� krzyk:
� Jezus, Maria!
Odnios�em wra�enie, �e samolot zostaje rozdarty na p� jak rozsuwaj�ca si� w
teatrze
kurtyna, i spad�em twarz� w potwornie zimny �nieg.
Up�yn�o sporo czasu, zanim u�wiadomi�em sobie, co si� wydarzy�o. Najpierw
my�la�em,
�e nie �yj�, a w ka�dym razie, �e mam z�amany kr�gos�up. Ale powoli d�wign��em
si� na
czworaka, a potem usiad�em i popatrzy�em wok� siebie.
Nieoczekiwany, pot�ny podmuch wiatru cisn�� helikopterem o l�d. Pod wp�ywem
uderzenia odpad�a jedna z �opatek �mig�a, co ju� przytrafia�o si� helikopterom
klasy Chinook,
i oba zsynchronizowane ze sob� rotory zosta�y zablokowane. Ale bez wzgl�du na
to, co si�
sta�o, maszyna z rozdart� kabin� le�a�a na boku, a skrzyd�a rotor�w m��ci�y
antarktyczne
powietrze jak ramiona oszala�ego wiatraka. Nie dostrzeg�em nigdzie ani Michaela,
ani
Andy�ego, ani drugiego pilota. S�ysza�em tylko ryk narastaj�cego wiatru.
Ostro�nie podpe�z�em do wraka. Wci�ga�em powietrze, by wyczu� zapach
ulatniaj�cego
si� paliwa. Andy i drugi pilot siedzieli w rozbitej kabinie, oczy mieli szeroko
rozwarte, cali
byli zlani krwi�, jakby kto� dla �artu wyla� im na g�owy puszki z czerwon�
farb�. Obaj byli
martwi. Wstrz��ni�ty wyczo�ga�em si� z kabiny. I wtedy ujrza�em Michaela. Sta� w
odleg�o�ci
trzydziestu metr�w, nie mia� na nosie okular�w. Wygl�da�o na to, �e jest w
stanie szoku.
� Nic ci si� nie sta�o?
Pokr�ci� g�ow�.
� Nie �yj�? � zapyta� szeptem.
� Obawiam si�, �e nie � odpar�em.
� Cholera jasna!
Najwyra�niej �adne inne s�owa nie przysz�y mu na my�l.
Przez pierwsze dwie godziny nasze nastroje zmienia�y si� dramatycznie; od
g��bokiej ulgi
do przyp�yw�w jak najgorszego humoru. Byli�my w szoku, ale ten stan powoli
zaczyna�
mija�. Weszli�my ponownie do wraka helikoptera, staraj�c si� nie patrze� na
Andy�ego i
drugiego pilota, po czym pr�bowali�my uruchomi� radio. Ale jedno �mig�o, opr�cz
tego, �e
przeci�o cia�a obu pilot�w, zniszczy�o r�wnie� przewody radiowe. Tylko bardzo
zdolny
mechanik m�g�by je naprawi�.
� Z ca�� pewno�ci� natychmiast rusz� nam na pomoc � odezwa� si� Michael. � Poza
tym mamy w samolocie ma�y namiocik, dodatkowe racje �ywno�ci i zestaw awaryjny.
Rozstawili�my jasnopomara�czowy namiot. Nie by�o to proste zaj�cie, poniewa�
wiatr
rozhula� si� ju� na dobre. Nadchodzi�a burza �nie�na, a �aden z nas nie by� zbyt
do�wiadczonym skautem. Wpe�zli�my do �rodka, zapi�li�my klapy i zapalili�my
butanowy
ogrzewacz, kt�ry wchodzi� w sk�ad zestawu awaryjnego. Michael przygotowa� dwa
blaszane
kubki mocno os�odzonej herbaty.
� Moim zdaniem za jakie� trzy godziny nas znajd� � o�wiadczy�, patrz�c na
zegarek. �
Na kolacj� b�dziemy w bazie.
Ale burza �nie�na rozszala�a si� z ogromn� si�� i s�yszeli�my, z jak�
zaciek�o�ci� bi� w
brezent namiotu niesiony wiatrem �nieg. Uchyli�em lekko okienko namiotu, lecz
dostrzegli�my przez nie tylko o�lepiaj�co bia�� zamie�.
� C�, zdaje si�, �e na w�asnej sk�rze poznamy uroki wyprawy Scotta � stwierdzi�
z
krzywym u�miechem Michael.
Obaj doszli�my do wniosku, �e poniewa� na Antarktydzie panowa�o w�a�nie lato,
huragan
powinien do rana ucichn��. Lecz wichura zawodzi�a przez ca�� noc, wi�c kiedy si�
obudzili�my o �smej rano, w namiocie panowa� p�mrok, a na zewn�trz wy� wiatr.
Otworzy�em okienko i natychmiast do �rodka wpad� tuman �niegu. Przez noc namiot
zosta�
prawie ca�kowicie pogrzebany pod �niegiem.
� Taka burza nie mo�e trwa� d�u�ej ni� dwadzie�cia cztery godziny � powiedzia�
pewnym g�osem Michael. � Co my�lisz o porannej herbatce?
Ale przez ci�gn�ce si� w niesko�czono�� godziny zamie� nie mija�a. U�ywaj�c
okre�lenia
nieszcz�snego Bowersa, wichura �smaga�a jak ogie�. O sz�stej po po�udniu
byli�my ju�
zm�czeni, zmarzni�ci i za�amani. A co wi�cej, ko�czy� si� zapas butanu.
� W magazynku zosta�y jeszcze dwa pojemniki � przypomnia� Michael.
Nasun��em na g�ow� kaptur i wyszed�em w kurniaw�.
Prze�y�em ju� burze �nie�ne w Aspen i w Alpach Szwajcarskich. Ale takiej nigdy
jeszcze
w �yciu nie widzia�em. Wichura atakowa�a mnie niczym �ywa, oszala�a istota. I
przemawia�a
naprawd� ludzkim g�osem. Przez o�lepiaj�c� zamie� z trudem dostrzega�em rozbity
helikopter
� pokryty �niegiem gr�b z czterema roztrzaskanymi �mig�ami.
Dotar�em jako� do schowka, wyj��em pojemniki z gazem i ruszy�em w drog� powrotn�
do
namiotu.
By�em w po�owie drogi, kiedy spostrzeg�em sz�stego cz�owieka.
Stan��em jak wryty, cho� omiata�y mnie w�ciek�e podmuchy wiatru. By�em ju�
przemarzni�ty, a teraz przej�� mnie dodatkowy dreszcz; dreszcz strachu, jakiego
dot�d w
�yciu nie do�wiadczy�em.
Sta� w takiej pozie, jakby wichura w og�le go nie dotyczy�a. Wysoki, w ciemnym
p�aszczu
bezg�o�nie furkocz�cym na wietrze i w wielkim, czarnym kapeluszu. Nieruchomy,
milcz�cy.
Gapi�em si� na niego, niezdolny wykona� ruchu, niezdolny wyda� z siebie g�osu.
Halucynacja � pomy�la�em. � To nie mo�e by� prawda. Nikt nie prze�yje w takich
warunkach� a poza tym zdj�cie zosta�o zrobione przed osiemdziesi�cioma laty. Nie
ma
w�tpliwo�ci� to halucynacja. �nie�ny upi�r.
Zacz��em przedziera� si� z powrotem, nie spuszczaj�c wzroku z sz�stego
cz�owieka. Sta�
bez ruchu, czasami traci�em go z oczu, czasami widzia�em go wyra�nie w tumanach
�niegu.
Wgramoli�em si� do namiotu i zasun��em suwak.
� O co chodzi? � zapyta� Michael.
Zaciera� d�onie, usta mia� sine.
Potrz�sn��em g�ow�.
� Nic, a co ma by�?
� Wygl�dasz tak, jakby� co� zobaczy�.
� Nic nie widzia�em. Nic poza �niegiem.
Popatrzy� na mnie bardzo uwa�nie.
� A jednak co� widzia�e� � powiedzia�.
Nast�pnego dnia burza sta�a si� jeszcze bardziej gwa�towna. Butan prawie si�
sko�czy�.
Temperatura spada�a jak kamie� rzucony w bezdenn� otch�a� i po raz pierwszy
dotar�a do
mnie �wiadomo��, �e mo�emy nie doczeka� nadej�cia pomocy� �e burza mo�e trwa� i
trwa�, a my umrzemy albo z zimna, albo z g�odu.
Michael poszed� do helikoptera sprawdzi�, czy nie zosta�a tam jeszcze jaka�
�ywno�� i
opa�. Pomog�em mu wygrzeba� si� z namiotu, a nast�pnie zapali�em lamp� i w jej
p�omieniu
podgrzewa�em odrobin� czekolady.
Wr�ci� prawie natychmiast. Oczy mia� okr�g�e jak spodki.
� Jest tam! � wychrypia�.
� Kto? O kim m�wisz?
� Cholernie dobrze wiesz o kim. O sz�stym cz�owieku! Musia�e� go spotka�!
Doskonale widzia� wyraz mojej twarzy. Niezgrabnie wpe�z� do namiotu.
� Mo�e on udzieli nam pomocy � powiedzia�. � Pomo�e wydosta� si� z matni.
� Michael, on nie istnieje! To halucynacja!
� Jak mo�esz m�wi�, �e nie istnieje? Przecie� stoi przed namiotem!
� Michael, on nie istnieje. Nie mo�e istnie�. To tylko wytw�r naszych wyobra�ni!
Ale Michael by� podekscytowany.
� Biegun po�udniowy te� istnieje tylko w naszych umys�ach, ale pozostaje
biegunem
po�udniowym � stwierdzi�.
W pierwszej chwili chcia�em si� z nim spiera�, ale obaj byli�my wyg�odniali i
zzi�bni�ci,
wi�c nie zamierza�em traci� energii. Na resztkach butanu przygotowa�em gor�c�
czekolad�,
kt�r� zgodnie wypili�my. Michael przez ca�y czas spogl�da� na wyj�cie z namiotu,
jakby
zbiera� si� do tego, aby zanurzy� si� w zamieci i stan�� oko w oko z sz�stym
cz�owiekiem.
Burza �nie�na trwa�a prawie pi�� dni. W ko�cu Michael wzi�� mnie za rami� i
silnie
potrz�sn��. W gasn�cym ju� �wietle naszej latarki jego przekrwione oczy l�ni�y.
� James, to ju� koniec, prawda? � spyta�. � Umrzemy tutaj.
� Daj spok�j, nie poddawaj si� � odpar�em. � �nie�yca nie mo�e ju� d�ugo trwa�.
U�miechn�� si� i potrz�sn�� g�ow�.
� Wiesz tak samo dobrze jak ja, �e to ju� koniec.
� Chyba nie zamierzasz wyj�� z namiotu?
Skin�� g�ow�.
� Teraz ju� wiem, kim on jest, ten sz�sty cz�owiek. Zrozumia� to te� Oates. Jest
Rozpacz�. Absolutnym brakiem nadziei. Eskimosi mawiali zazwyczaj, �e
ekstremalnie zimne
miejsca oraz najbardziej ludzkie, ale skrajne emocje mog� przybra� posta�
cz�owieka. Tak
samo m�wili Indianie z plemienia Kwakiutl.
� Daj spok�j, Michael. Tracisz panowanie nad sob�.
� Nie! � krzykn��. � Nie! Kiedy Scott dotar� na biegun po�udniowy i odkry�, �e
by� na
nim wcze�niej Amundsen, wpad� w rozpacz. Wiedzia� zapewne r�wnie�, �e nie uda im
si�
wr�ci�. I to by� �w sz�sty cz�owiek. Rozpacz. To rozpacz ich zniszczy�a, jednego
po drugim.
A wiesz, co m�wi si� o rozpaczy? �e rozdziera i �amie ko�ci.
Michael nie wygl�da� na kogo�, kto oszala�, lecz mnie przyprawia� o szale�stwo.
Na jego
twarzy go�ci� pe�en szcz�cia u�miech. �Ogarnie nas Rozpacz�, tak napisa� Oates.
Michael
mia� racj�. Tkwi� w tym jaki� wypaczony sens.
Silnie mn� potrz�sn��.
� Chc�, �eby� zaopiekowa� si� Tani�. Wiem, jak bardzo ci na niej zale�y.
Odsun�� p�acht� wej�ciow� namiotu i wype�zn�� na zewn�trz.
Pod wp�ywem podmuchu lodowatego wiatru zmru�y�em oczy. Obserwowa�em, jak pe�znie
w kierunku helikoptera. Z trudem widzia�em go w kurzawie. Dostrzeg�em oczekuj�c�
na
niego nieruchom�, niesko�czenie cierpliw�, wysok� posta� w czerni. �Ekstremalnie
zimne
miejsca oraz najbardziej ludzkie, ale skrajne emocje mog� przybra� posta�
cz�owieka�.
Michael stan�� karnie przed t� postaci� jak szeregowiec przed oficerem, a ona
unios�a
rami� i wsun�a je prosto przez anorak, przez sk�r� w �ywe cia�o. W szale�czym
huku
wichury us�ysza�em odra�aj�cy, mlaszcz�cy syk; to sz�sty cz�owiek wdziera� si� w
p�uca
Michaela, jego serce, nurza� si� w brzuchu.
Huragan uderzy� jeszcze gwa�towniej i zamie� przes�oni�a mi obie sylwetki.
Dr��c,
mamrocz�c co� pod nosem z przera�enia, zamkn��em klap�, otuli�em si� kocem,
anorakiem i
czeka�em na �mier�.
Odmawia�em pod nosem s�owa najd�u�szej modlitwy i mia�em nadziej�.
Otworzy�em wej�cie namiotu. Na twarz pad�o mi s�oneczne �wiat�o. Wok� panowa�a
cisza, a z oddali dobiega� cichy warkot silnika helikoptera i ludzkie g�osy.
To by� Rodney.
� Jezu Nazare�ski, James, prze�y�e�!
Siedzia�em z Tani� na szczycie Lyth i spogl�dali�my na Selborne. By� to jeden z
tych
urokliwych, gor�cych, spokojnych sierpniowych wieczor�w.
� Mike uwielbia� takie letnie dni � powiedzia�a Tania.
Skin��em g�ow�. Pikowa�y nad nami je�yki, je�yki, kt�re zawsze wracaj� wiernie
do
zbudowanych przez siebie gniazd.
� Czasami odnosz� wra�enie, �e on ci�gle jest z nami � wyzna�a Tania.
� Tak. Zapewne jest.
� Ale nie cierpia�?
� Nie � zapewni�em. � Ca�a tr�jka zgin�a w jednej chwili, bez b�lu. Nie poczuli
nawet
ognia.
� Mia�e� szcz�cie � powiedzia�a ze smutkiem.
� Daj spok�j � odpar�em �agodnie. � Wracajmy do domu.
Pomog�em jej podnie�� si� z trawy i ruszyli�my w d� wzg�rza po�r�d zaro�li
janowca i
je�yn. W pewnej chwili Tania wysun�a si� przede mnie, a ja przystan��em i
obejrza�em si� za
siebie na cudowny, poro�ni�ty lasami krajobraz, na te nagrzane letnim s�o�cem
stoki i
ujrza�em sw�j cie� � d�ugi, ciemny i nieruchomy, jak wspomnienie czego�, co
nigdy nie
istnia�o.