12619

Szczegóły
Tytuł 12619
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12619 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12619 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12619 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Graham Masterton SZ�STY CZ�OWIEK � Odkry�em co� dziwnego. Co�, czego nie rozumiem � powiedzia� Michael, kiedy wracali�my do domu. By� cudowny, letni, angielski dzie�. Powietrze przesyca�a wo� ��kowych traw i koniczyny. Nad naszymi g�owami, ponad wierzcho�kiem Lyth, niczym wielka kremowa ko�dra, leniwie p�yn�y chmury. Nie opodal, za drewnianym p�otem pas�o si� niewielkie stado kr�w rasy Jersey. Zwierz�ta w zamy�leniu prze�uwa�y zielsko i od czasu do czasu macha�y ogonami. � O co chodzi? � zapyta�em. Michael by� geologiem i zajmowa� si� poszukiwaniem ropy naftowej, budow� i eksploatacj� p�l naftowych w najodleglejszych i najbardziej niego�cinnych rejonach kraju. Nie nale�a� do ludzi, kt�rzy �atwo si� dziwi�. � Znalaz�em zdj�cie � zacz��. � Ogl�da�em je milion razy. Bada�em nawet w laboratorium fotograficznym. Nie ma �adnych w�tpliwo�ci. Jest autentyczne, ale zupe�nie bez sensu. Obawiam si�, �e wprawi w zak�opotanie wiele os�b. Dotarli�my do ko�ca ��ki i sforsowali�my prze�az. Nie naciska�em na Michaela. Zawsze bardzo dok�adnie dobiera� s�owa, a widzia�em, �e teraz jest naprawd� poruszony. � Chyba b�dzie lepiej, jak ci to poka�� � westchn�� w ko�cu. � Chod� ze mn� do pracowni. Napijesz si� piwa? Mam w lod�wce dwie puszki ruddlesa. Sforsowali�my krzewy dzikiej r�y na ko�cu ogrodu, min�li�my zaro�ni�ty chwastami zegar s�oneczny i weszli�my do staro�wieckiej kuchni. Tani, m�odej �ony Michaela, nie by�o. Pojecha�a odebra� z przedszkola ich trzyletniego synka, Tima. Na krze�le le�a� jej fartuch kuchenny, a na stole, na rozsypanej m�ce sta� talerz ze �wie�o upieczon� szarlotk�. Tanie pozna�em znacznie wcze�niej ni� Michaela i zabawne, �e nieustannie mia�em nadziej�, i� jednak w dalszym ci�gu b�dziemy si� ze sob� kocha�. Nieustannie bulwersowa� mnie widok Tani z synkiem Michaela na r�kach. Wzi�li�my z lod�wki puszki z zimnym piwem i ruszyli�my po nie przykrytych dywanem schodach do pracowni Michaela. Pachnia�y rozgrzane s�o�cem �ciany z d�bowego drewna. Dom zbudowany zosta� w roku tysi�c sze��set siedemdziesi�tym, ale jego gabinet specjalisty od poszukiwa� ropy naftowej by� wyposa�ony nowocze�nie � komputer IBM, faks, mapy sejsmiczne, atlasy, ksi��ki i graficzne informacje o wieku eksplorowanych z��. Michael wyci�gn�� du��, czarn� teczk� z napisem: �Przedsi�biorstwo Naftowe Falcon. Szelf lodowy Rossa�. Po�o�y� j� na szarym, metalowym biurku i wyj�� ze �rodka kopert�. Znajdowa�o si� w niej kilka starych, czarno�bia�ych fotografii. � O, prosz� � powiedzia�, wr�czaj�c mi zdj�cie. Rozpozna�em s�ynn� fotografi� przedstawiaj�c� kapitana Scotta i jego nieszcz�sn� ekip�, z kt�r� uda� si� na biegun po�udniowy. Wilson, Evans, Scott, Oates i Bowers � przemarzni�ci, nie ukrywaj�cy zniech�cenia. Na odwrotnej stronie zdj�cia widnia� napisany na maszynie tekst: �Kapitan Scott i jego ekipa, biegun po�udniowy, 17 stycznia 1912�. � No tak. O co chodzi? � By�o ich pi�ciu. Tak naprawd� mia�o by� czterech, ale z nie wyja�nionych powod�w, na �w nieudany ostatni szturm na biegun, Scott zabra� jeszcze porucznika Bowersa, chocia� i tak brakowa�o im �ywno�ci. � Tutaj jest ich pi�ciu � odpar�em. � Tak, ale kto zrobi� to zdj�cie? � zapyta� Michael. Odda�em mu fotografi�. � Powszechnie wiadomo, �e u�ywali aparatu z d�ugim przewodem pe�ni�cym rol� samowyzwalacza. � No c�, wszyscy tak przypuszczaj�. Ale w takim razie� kto to jest? Wr�czy� mi kolejn� fotografi�. Na zdj�ciu Scott sta� obok niewielkiego, tr�jk�tnego namiociku zostawionego przez norwesk� wypraw� Roalda Amundsena, kt�ra wyprzedzi�a o ponad miesi�c ekip� Scotta w wy�cigu o zdobycie bieguna po�udniowego. Nad jedn� z linek naci�gowych pochyla� si� Oates, a nie opodal stali Evans i Bowers. Bowers zapisywa� co� w notatniku. Ale w tle, w odleg�o�ci pi��dziesi�ciu czy sze��dziesi�ciu metr�w sta�a jaka� posta� ubrana w d�ugi, czarny p�aszcz i olbrzymi czarny kapelusz. Ani p�aszcz, ani kapelusz nie przypomina�y zupe�nie tych, jakie nosili uczestnicy wyprawy. Michael stukn�� palcem w fotografi�. � To zdj�cie przypuszczalnie zrobi� doktor Evans. Takiego zdj�cia nie wykona si� za pomoc� przewodu� a w ka�dym razie nie takim sprz�tem fotograficznym, jakim dysponowa� Scott. Zbyt du�a odleg�o��, za trudno. Ale popatrz� Doktora Evansa wcale nie niepokoi�a obecno�� tego nieznajomego sz�stego m�czyzny. R�wnie� pozostali nie sprawiaj� wra�enia zdenerwowanych jego obecno�ci�. Co wi�cej, w swoim dzienniku Scott nic o nim nie wspomina. A z innych �r�de� wiemy, �e w ostatniej wyprawie na p�askowy� antarktyczny udzia� bra�o tylko pi�� os�b. Sk�d zatem wzi�� si� ten cz�owiek? Kim by�? I co si� z nim sta�o, kiedy reszta umar�a? D�ugo wpatrywa�em si� w fotografi�. Tajemniczy sz�sty m�czyzna by� bardzo wysoki, a jego kapelusz mia� szerokie, opadaj�ce rondo jak kapelusz w�glarza i tak dok�adnie ocienia� jego twarz, �e nie dawa�o si� jej rozpozna�. M�g� by� kimkolwiek. Popatrzy�em na odwrotn� stron� zdj�cia. Napis brzmia�: �Namiot R. Amundsena na biegunie po�udniowym, 17 stycznia, 1912�. �adnej wzmianki o m�czy�nie w czerni. Osiemdziesi�cioletnia tajemnica. Ale Michael mia� racj�. W swoim czasie dramat wyprawy kapitana Scotta g��boko poruszy� ca�y kraj. Do dzi� istniej� w Anglii ludzie, kt�rzy staraj� si� wyt�umaczy� okropny los, jaki spotka� ekspedycj�. � Gdzie znalaz�e� te zdj�cia? � zapyta�em. � W prywatnych papierach Herberta Pontinga, fotografa wyprawy. Szuka�em zdj�� szelfu lodowego na Morzu Rossa oraz lodowca Beardmore. � I nie masz �adnego pomys�u, kim m�g� by� �w sz�sty cz�owiek? Michael potrz�sn�� g�ow�. � Przeczyta�em dok�adnie dziennik Scotta. Przestudiowa�em wszelkie dokumenty dotycz�ce wyprawy Amundsena. Amundsen nie zostawi� na biegunie nikogo ze swojej wyprawy. I nikogo nie spotka�. Si�gn��em po zdj�cie i podszed�em z nim do okna. � Jeste� pewien, �e nie zosta�o podw�jnie na�wietlone? � zapyta�em. � Na pewno nie. Wzruszy�em ramionami i odda�em mu fotografi�. � W takim razie jest to jedna z najwi�kszych nie wyja�nionych tajemnic wszystkich czas�w. Michael po raz pierwszy tego popo�udnia si� u�miechn��. � Tak, ale ja j� wyja�ni�. Chinook zatoczy� ko�o, po czym powoli osiad� na lodzie, wznosz�c l�ni�ce w promieniach s�o�ca tumany �niegu. Otworzy� si� luk towarowy helikoptera i na jego progu pojawili si� in�ynierowie w pomara�czowych kurtkach. Zacz�li wynosi� narz�dzia, liny i skrzynki z zaopatrzeniem. Michael kciukiem przetar� okulary i zaci�gn�� tasiemki kaptura kurtki. � Jeste� gotowy? � zapyta� mnie. Do helikoptera wdar� si� podmuch wiatru ostry niczym n�. � A m�wi�e�, �e tutaj panuje lato � powiedzia�em. Zeskoczy�em za nim na l�d. � Bo panuje � odpar� z u�miechem. � Powiniene� pojawi� si� tutaj w czerwcu. Rotor chinooka powoli zwalnia� obroty. Michael poprowadzi� mnie po twardym lodzie do najwi�kszego z dziewi�ciu barak�w tworz�cych Stacj� Badawcz� Przedsi�biorstwa Naftowego Falcon na lodowcu Beardmore. Atmosfera jak podczas ulicznej godziny szczytu. Z jednej strony stacji na drug� je�dzi�y ratraki, obok nas przebieg� psi zaprz�g, tuzin mechanik�w samolotowych i in�ynier�w pracowa� przy wznoszeniu anten, a dwa dalsze tuziny ludzi ko�czy�y budow� barak�w. Teren stacji obejmowa� cztery i p� hektara. Dziewiczy antarktyczny l�d zosta� tutaj dok�adnie zryty g�sienicami pojazd�w. Wsz�dzie wala�y si� po�amane paki, w kt�rych przywieziono ekwipunek, a wiatr roznosi� �mieci. � My�la�em, �e tutaj b�dzie cicho i znajdziemy troch� samotno�ci! � zawo�a�em do Michaela. Potrz�sn�� g�ow�. � Nic z tego. O tej porze na Antarktydzie jest t�oczniej ni� na ulicach Brighton w pogodny letni weekend. Weszli�my do baraku i otrzepali�my �nieg z but�w. Olbrzymie grzejniki sprawia�y, �e w pomieszczeniu by�o gor�co. �mierdzia�o zasta�ym dymem papierosowym, potem i czym� jeszcze. Ten zapach st�chlizny zawsze ju� b�dzie mi si� kojarzy� z biegunem po�udniowym. Nasuwa� mi na my�l jak�� martw� istot�, kt�ra zosta�a na d�ugo zamro�ona i w�a�nie zaczyna�a taja�. � To okropne �ycie, ale przywykniesz do niego. Z Falkland�w regularnie nadchodz� transporty johnnie walkera i pornusy na wideo. Poprowadzi� mnie mrocznym korytarzem o pod�odze wykonanej z w��kna szklanego. Otworzy� kt�re� drzwi. � Masz szcz�cie. W tym pokoju b�dziesz rezydowa� sam � o�wiadczy� Michael. � Doktor Philips musia� na sze�� tygodni wr�ci� do Londynu. Jego �ona mia�a dosy� ci�g�ej nieobecno�ci m�a w domu i postanowi�a si� rozwie��. Pok�j by� ma�y, wyposa�ony w w�skie, metalowe ��ko, na kt�re rzuci�em walizk�, niewielkie biurko i drewniane paki, kt�re pe�ni�y rol� p�ek na ksi��ki. Na jednej �cianie z p�yty pa�dzierzowej wisia�a barwna fotografia przedstawiaj�ca kobiet� o siwych w�osach, ubran� w jasnoniebiesk� kamizelk�, a obok znajdowa�o si� zdj�cie blondynki o pot�nych piersiach i szeroko roz�o�onych nogach. Pomy�la�em o Tani. � A co Tania s�dzi o twojej nieustannej nieobecno�ci w domu? � zapyta�em. � Niespecjalnie jej si� to podoba, ale musia�a si� z ni� pogodzi� � odpar� wykr�tnie. Podszed� do okna i wyjrza� na o�lepiaj�co l�ni�cy w s�o�cu l�d. � Wszyscy musimy ponosi� ofiary, prawda? To one sprawiaj�, �e Brytania jest wielk�� ofiar�. Zacz��em rozpina� anorak, ale Michael mnie powstrzyma�. � Nie zdejmuj go. Rodney Jones zabierze nas na pole wiertnicze. To do�� daleko. Chyba �e jeste� g�odny. Potrz�sn��em g�ow�. � Na �Erebusie� zjad�em stek i sadzone jajka. Ruszyli�my korytarzem w lewo. Pierwszy pok�j, do kt�rego zaszli�my, mia� umieszczon� na drzwiach tabliczk� �Badania sejsmiczne�. W wielkim pokoju panowa� ba�agan � pakunki, roz�wietlone ekrany komputer�w na biurkach, g�o�no pracuj�ce faksy. Przystojny, trzydziestoletni m�czyzna z pot�n�, br�zow� brod�, ubrany w grube rybackie spodnie siedzia� przy biurku i czyta� Womaris Weekly. � Cze��, Mike � powiedzia� i od�o�y� czasopismo. � Zamierzam zrobi� sobie na drutach sweter i szalik. Co o tym my�lisz? � Nie sko�czy�e� jeszcze moich r�kawiczek � zauwa�y� Michael. � Mam k�opoty z reniferem � wyja�ni� Rodney. � Te przekl�te rogi. � Poznaj Jamesa McAlana, znakomitego patologa z Uniwersytetu Sussex. Przyjecha� tutaj, �eby obejrze� nasze odkrycie. Rodney wsta� i poda� mi r�k�. � Ciesz� si�, �e pan tu dotar�. Nie wiemy, co mamy z tym zrobi�. Chodzi mi o to, �e jeste�my tylko geologami. Czy to pierwszy pa�ski pobyt na biegunie po�udniowym? � Jestem w og�le po raz pierwszy na jakimkolwiek biegunie � odpar�em. � Dot�d najdalej na po�udniu by�em w Nicei. � No c�, to miejsce nie przypadnie panu do gustu � odpar� z entuzjazmem Rodney. Zdj�� wisz�cy na drzwiach wiatrochron i otrzepa� go z kurzu. � Borchgrevink powiedzia�, �e tutaj cisza a� huczy w uszach. �Nagromadzona przez stulecia samotno��, tak to okre�li�. Borchgrevink by� badaczem norweskim, jednym z pierwszych ludzi, kt�rzy sp�dzili zim� na Antarktydzie. Ja ju� prze�y�em trzy, co oznacza, �e jestem najwi�kszym je�op� pod s�o�cem. Wyprowadzi� nas z baraku i ruszyli�my przez zryty koleinami l�d. Po lewej stronie ujada�a i skaka�a sfora karmionych w�a�nie husky. � Cholerne psy � stwierdzi� Rodney. � Ju� do ko�ca �ycia nie b�d� m�g� patrze� na psy. Dotarcie do wykopalisk zaj�o nam zaledwie sze�� czy siedem minut. Miejsce nie wygl�da�o imponuj�co. Niewielki wykop otoczony zwa�em pokruszonego �niegu. Wok� wala� si� sprz�t i sta�a do po�owy dopiero wzniesiona wie�a do wierce� sejsmicznych. Na dnie wykopu umieszczono niewielki zielonkawy namiot, kt�ry chroni� znalezisko przed zmienn� antarktyczn� pogod� i wa��saj�cymi si� psami. Michael zszed� do namiotu, a Rodney rozwi�za� zlodowacia�e paski i odchyli� klap�. By�a sztywna od lodu, wi�c wyda�a g�o�ny suchy trzask. � Do �rodka musicie wpe�zn�� � pouczy� Rodney. Na czworakach dostali�my si� do wn�trza. � Pewnego razu sp�dzi�em w namiocie ca�� noc podczas burzy �nie�nej � odezwa� si� Rodney, dotykaj�c dachu d�oni� ubran� w r�kawic�. � Tyle napada�o, �e strop mia�em zaledwie dwa centymetry od nosa. I pomy�le�, �e kiedy�, je�d��c metrem, cierpia�em na klaustrofobi�. Przykucn�li�my. W �wietle latarki Michaela ujrza�em niesamowicie ponury widok. Ale kiedy promie� �wiat�a pad� dok�adnie na �rodek namiotu, dostrzeg�em to, co by�o powodem, dla kt�rego przeby�em trzy czwarte kuli ziemskiej, �eby si� tutaj dosta�. � Jezu! � sapn��em. Z ust wydoby� mi si� ob�oczek pary. Rodney poci�gn�� nosem. � Nie widzieli�my ich od razu go�ym okiem, ale w tym miejscu by�a szczelina w lodzie. Odkryli�my ich, kiedy zacz�li�my tu wierci�. Wykopali�my oko�o dwudziestu metr�w� i oto, co znale�li�my. Nikt ich nawet nie dotkn��. Na �niegu le�a�y splecione ze sob� szcz�tki dw�ch istot ludzkich. Gdyby nie czaszki, nie potrafi�bym od razu rozpozna�, �e s� to szcz�tki dw�ch os�b. W rozpi�tych kurtkach pozosta�y jedynie ramiona i �ebra. Ale najbardziej przera�aj�cy widok stanowi�y resztki cia�a pociemnia�ego z biegiem lat i zmro�onego tak, �e niemal nabra�y koloru prosciutto. Jedna czaszka by�a prawie kompletnie ogo�ocona ze sk�ry i mi�sa, ale druga g�owa pozosta�a prawie nietkni�ta � bladoczerwone, zamarzni�te oblicze m�czyzny, kt�ry umar� w skrajnym przera�eniu. Wzrok mia� pusty, usta szeroko rozwarte, a wargi pokryte grub� warstw� szronu. � Czy jeste�cie pewni, �e to oni? � zapyta�em Michaela. W panuj�cym w namiocie �cisku m�j g�os zabrzmia� p�asko i g�ucho. Michael skin�� g�ow�. � Evans i Oates. Co do tego nie ma w�tpliwo�ci. Pochyli� si� nad zmro�on� twarz� o ustach rozwartych do krzyku od prawie osiemdziesi�ciu lat. � Znale�li�my kilka strz�p�w papier�w. Ale to wystarczy�o, �eby mie� pewno��. Nie mog�em oderwa� wzroku od odra�aj�cych, zakonserwowanych przez mr�z szcz�tk�w ludzkich. � Wiem, �e Evans umar� gdzie� w tej okolicy, na pocz�tku lodowca Beardmore. Ale Oates nie napotka� burzy �nie�nej, dop�ki nie trafili na szelf lodowy Rossa. Nieca�e pi��dziesi�t kilometr�w od Jednotonowego Sk�adu. � To prawda � potwierdzi� Michael. � Pytanie zatem brzmi� w jaki spos�b Oates tutaj wr�ci�. Nie m�g� doj��, bo mia� potwornie odmro�one stopy. To jedyny pow�d, z jakiego pozosta� w burzy �nie�nej. Po prostu nie by� ju� w stanie dalej i�� o w�asnych si�ach. Ale nawet gdyby m�g�, po co mia�by tu wraca�? Przyjrza�em si� zw�okom dok�adniej. � By� mo�e potrafi� to wyja�ni� � powiedzia�em. � Te ko�ci zosta�y ogryzione. Popatrzcie tutaj� i tutaj� Widzicie �lady z�b�w? Trudno okre�li�, do kogo te z�by nale�a�y. Przed osiemdziesi�cioma laty w tej szczelinie m�g� si� kry� jaki� drapie�nik. M�g� pod��a� za ekip� Scotta jak szakale, kt�re id�c za stadem antylop, czekaj�, a� kt�ra� z nich padnie. Najpierw pad� Evans, p�niej Oates. Zwierz� zaci�gn�o oba cia�a tutaj i zrobi�o sobie z nich zapas �ywno�ci na zim�. � James� � wtr�ci� Rodney. � Nie chc� wyj�� na pedanta, ale jaki to drapie�nik? Na Antarktydzie �yje wiele mors�w, fok i morskiego ptactwa, ale nie ma drapie�nik�w� Nie ma nied�wiedzi, tygrys�w, �nie�nych lampart�w. Niczego, co mog�oby zaci�gn�� tutaj ludzkie zw�oki i zrobi� sobie z nich zapasy na zim�. Spojrza�em na niego powa�nie. � G��d robi z cz�owieka najwi�kszego drapie�c�. Popatrzy� na mnie z pow�tpiewaniem. � Scott nie by� cz�owiekiem, kt�ry tolerowa�by kanibalizm. Nawet psy jad� niech�tnie. A w jego notatkach nie ma wzmianki o tym, �e taki pomys� przyszed� mu w og�le do g�owy. � Wiem � odpar�em. � Ale zapyta�e� mnie, co si� tym ludziom przytrafi�o, a ja ci odpowiedzia�em. Istnieje prawdopodobie�stwo, �e zaci�gn�� ich tu jaki� drapie�nik i po�ar�. I niewa�ne, czy by� to zab��kany husky, czy cz�owiek, kt�ry by� got�w je�� wszystko, �eby tylko prze�y�. Po prostu nie wiem� musz� najpierw przeprowadzi� gruntowne badania. � Podejrzewasz o to Scotta? � zapyta� Michael. Nie odpowiedzia�em. Trudno by�o mi wypowiada� si� o jednej z najwi�kszych tragedii w historii Wielkiej Brytanii. � Uwa�asz, �e Scott po prostu k�ama�, tak? � zapyta� z uporem Michael. � Po prostu zjad� Evansa i Oatesa, �eby mie� si�y do dalszej w�dr�wki? A ca�a historia o tym, �e Oates wyszed� w burz� �nie�n� i dlatego nie zosta� pochowany z innymi� jest tylko g�upot�� zr�cznym wymys�em w heroicznym stylu? � Tak � przyzna�em, a w ustach zrobi�o mi si� sucho. � Ale nie mo�na nikogo wini� za to, co robi w sytuacjach ostatecznych. Pami�tasz wypraw� Donnera? Pami�tasz tych uczni�w, kt�rych samolot rozbi� si� w Andach? Nie mo�esz os�dza� ludzi umieraj�cych z g�odu w kompletnym pustkowiu, kiedy zajadasz si� stekami z jajkiem na pok�adzie wytwornego �Erebusa�. Wype�zli�my z namiotu, wyszli�my z wykopu i powoli ruszyli�my w stron� baraku. � Ile czasu zajmie ci ustalenie prawdy? � chcia� wiedzie� Michael. � Dob�. Nie wi�cej. � Czy pami�tasz tamt� fotografi�, kt�r� znalaz�em? Przedstawia�a Scotta i pozosta�ych na biegunie. � Oczywi�cie. Czy wiesz ju�, kim by� �w tajemniczy sz�sty cz�owiek? Michael potrz�sn�� g�ow�. � Doszed�em w ko�cu do przekonania, �e by� to Evans, ale w innym kapeluszu, a do aparatu pod��czy� w jaki� spos�b wyj�tkowo d�ugi przew�d. � Powiedzia�e�, �e znale�li�cie tutaj strz�py papier�w. Czy m�g�bym je obejrze�? Po powrocie do baraku Michael przygotowa� po kubku gor�cej kawy z whisky, a ja przegl�da�em wzruszaj�ce pozosta�o�ci znalezione w szczelinie przy zw�okach Oatesa i Evansa. Grzebie�, para sk�rzanych gogli (prymitywnych i m�tnych, poniewa� w tamtych czasach nie znano jeszcze plastiku), futrzana r�kawica, sucha jak zmumifikowany kot, i niewielki, poplamiony topniej�cym �niegiem dziennik. Wi�kszo�� stronic by�a ze sob� zlepiona, ale na ko�cu znajdowa�a si� ca�kiem czytelna notatka � wykonana nie r�k� Scotta, a zapewne Oatesa. �18 stycznia, w drodze powrotnej, ale niebawem ogarnie nas Rozpacz�. Pi�em kaw� i ze zmarszczonymi brwiami d�ugo ogl�da�em kajet. Notatka jak notatka, ale bardzo dziwna frazeologia. Nie m�wi�c ju� o du�ym �R� w s�owie �Rozpacz�, najwi�ksze zdumienie budzi�o sformu�owanie �niebawem ogarnie nas Rozpacz�. Z pewno�ci� rozpacz mog�a ogarnia� ka�dego, kto znalaz� si� na biegunie po�udniowym w odleg�o�ci tysi�ca trzystu kilometr�w marszu od bezpiecznego schronienia i nie mia� ciep�ej �ywno�ci. Ale nikt nigdy nie m�wi, �e ogarnia go rozpacz, dop�ki go naprawd� nie ogarnie. By�o to r�wnie dziwne jak stwierdzenie podczas wspinaczki: �Jutro ogarnie nas w tej �cianie strach�. Cz�owieka oczywi�cie mo�e ogarn�� strach, ale o tym si� nie m�wi. � Czy mo�emy polecie� nad biegun po�udniowy, a potem powoli lecie� wzd�u� trasy, kt�r� wybra� Scott? � zapyta�em Michaela. � Skoro uwa�asz, �e ci to co� da. Chcia�em ci� zabra� na sam biegun. Ale i tak zapewne nie przeb�dziemy ca�ej trasy Scotta. Nast�pnego dnia, troch� po si�dmej rano, opu�cili�my stacj� i skierowali�my si� w g��b lodowca Beardmore. Helikopter ruszy� prosto w s�o�ce, min�� wierzcho�ki masywu g�rskiego kr�lowej Aleksandry i polecia� nad polarne plateau. W nocy wiatr si� nasili� i widzia�em na lodowcu smugi miecionego wichur� �niegu. � Nieszcz�ciem Scotta by�o to, �e nie znano w�wczas helikopter�w! � zawo�a� Michael, przekrzykuj�c ryk silnika. Wr�czy� mi bu�k� z szynk� zawini�t� w przezroczyst� foli�. � �niadanie � o�wiadczy�. Stacj� badawcz� od bieguna po�udniowego dzieli�o oko�o pi�ciuset sze��dziesi�ciu kilometr�w. Lecieli�my nisko nad plateau. � Okropny teren dla kogo�, kto musi ci�gn�� sanie � zauwa�y� Michael. � Po krystalicznym lodzie robi si� to tak samo jak po piasku. Tu nie ma odrobiny �niegu. Kiedy byli�my w odleg�o�ci dwudziestu minut lotu od bieguna, pilot odwr�ci� si� w nasz� stron�. � Michael, otrzyma�em w�a�nie niepomy�ln� prognoz� pogody. Nadchodzi burza �nie�na. Wygl�da na to, �e niebawem b�dziemy musieli wraca�. � W porz�dku, chodzi nam tylko o to, �eby przelecie� nad biegunem � odpar� zagadni�ty. � Poza tym na kolacj� s� flaki i nie chcia�bym, �eby przesz�y mi ko�o nosa. Nad biegunem wichura zacz�a pot�nie ciska� �mig�owcem. Silnik zarycza� jeszcze g�o�niej. � Jeste� pewien, �e wszystko w porz�dku? � zapyta�em Michaela. � Przecie� zawsze mo�emy tutaj wr�ci�, jak pogoda si� poprawi. � Daj spok�j, nic nam si� nie stanie � odpar� uspokajaj�co. � Andy, jeste�my na miejscu. Mo�esz l�dowa�, gdzie ci si� podoba. � Naprawd� jeste�my na miejscu? � nie dowierza�em. � Czy jeste�my na samym biegunie po�udniowym? � �adnej tyczki tutaj nie zobaczysz � wybuchn�� �miechem Andy. Byli�my ju� prawie na powierzchni lodu, wi�c Michael rozpi�� pas bezpiecze�stwa. Wtedy nagle chinookiem cisn�o. Us�ysza�em obrzydliwy zgrzyt dartego metalu. Rzuci�o mnie w bok i wyr�n��em ramieniem o s�siedni fotel. Us�ysza�em czyj� krzyk: � Jezus, Maria! Odnios�em wra�enie, �e samolot zostaje rozdarty na p� jak rozsuwaj�ca si� w teatrze kurtyna, i spad�em twarz� w potwornie zimny �nieg. Up�yn�o sporo czasu, zanim u�wiadomi�em sobie, co si� wydarzy�o. Najpierw my�la�em, �e nie �yj�, a w ka�dym razie, �e mam z�amany kr�gos�up. Ale powoli d�wign��em si� na czworaka, a potem usiad�em i popatrzy�em wok� siebie. Nieoczekiwany, pot�ny podmuch wiatru cisn�� helikopterem o l�d. Pod wp�ywem uderzenia odpad�a jedna z �opatek �mig�a, co ju� przytrafia�o si� helikopterom klasy Chinook, i oba zsynchronizowane ze sob� rotory zosta�y zablokowane. Ale bez wzgl�du na to, co si� sta�o, maszyna z rozdart� kabin� le�a�a na boku, a skrzyd�a rotor�w m��ci�y antarktyczne powietrze jak ramiona oszala�ego wiatraka. Nie dostrzeg�em nigdzie ani Michaela, ani Andy�ego, ani drugiego pilota. S�ysza�em tylko ryk narastaj�cego wiatru. Ostro�nie podpe�z�em do wraka. Wci�ga�em powietrze, by wyczu� zapach ulatniaj�cego si� paliwa. Andy i drugi pilot siedzieli w rozbitej kabinie, oczy mieli szeroko rozwarte, cali byli zlani krwi�, jakby kto� dla �artu wyla� im na g�owy puszki z czerwon� farb�. Obaj byli martwi. Wstrz��ni�ty wyczo�ga�em si� z kabiny. I wtedy ujrza�em Michaela. Sta� w odleg�o�ci trzydziestu metr�w, nie mia� na nosie okular�w. Wygl�da�o na to, �e jest w stanie szoku. � Nic ci si� nie sta�o? Pokr�ci� g�ow�. � Nie �yj�? � zapyta� szeptem. � Obawiam si�, �e nie � odpar�em. � Cholera jasna! Najwyra�niej �adne inne s�owa nie przysz�y mu na my�l. Przez pierwsze dwie godziny nasze nastroje zmienia�y si� dramatycznie; od g��bokiej ulgi do przyp�yw�w jak najgorszego humoru. Byli�my w szoku, ale ten stan powoli zaczyna� mija�. Weszli�my ponownie do wraka helikoptera, staraj�c si� nie patrze� na Andy�ego i drugiego pilota, po czym pr�bowali�my uruchomi� radio. Ale jedno �mig�o, opr�cz tego, �e przeci�o cia�a obu pilot�w, zniszczy�o r�wnie� przewody radiowe. Tylko bardzo zdolny mechanik m�g�by je naprawi�. � Z ca�� pewno�ci� natychmiast rusz� nam na pomoc � odezwa� si� Michael. � Poza tym mamy w samolocie ma�y namiocik, dodatkowe racje �ywno�ci i zestaw awaryjny. Rozstawili�my jasnopomara�czowy namiot. Nie by�o to proste zaj�cie, poniewa� wiatr rozhula� si� ju� na dobre. Nadchodzi�a burza �nie�na, a �aden z nas nie by� zbyt do�wiadczonym skautem. Wpe�zli�my do �rodka, zapi�li�my klapy i zapalili�my butanowy ogrzewacz, kt�ry wchodzi� w sk�ad zestawu awaryjnego. Michael przygotowa� dwa blaszane kubki mocno os�odzonej herbaty. � Moim zdaniem za jakie� trzy godziny nas znajd� � o�wiadczy�, patrz�c na zegarek. � Na kolacj� b�dziemy w bazie. Ale burza �nie�na rozszala�a si� z ogromn� si�� i s�yszeli�my, z jak� zaciek�o�ci� bi� w brezent namiotu niesiony wiatrem �nieg. Uchyli�em lekko okienko namiotu, lecz dostrzegli�my przez nie tylko o�lepiaj�co bia�� zamie�. � C�, zdaje si�, �e na w�asnej sk�rze poznamy uroki wyprawy Scotta � stwierdzi� z krzywym u�miechem Michael. Obaj doszli�my do wniosku, �e poniewa� na Antarktydzie panowa�o w�a�nie lato, huragan powinien do rana ucichn��. Lecz wichura zawodzi�a przez ca�� noc, wi�c kiedy si� obudzili�my o �smej rano, w namiocie panowa� p�mrok, a na zewn�trz wy� wiatr. Otworzy�em okienko i natychmiast do �rodka wpad� tuman �niegu. Przez noc namiot zosta� prawie ca�kowicie pogrzebany pod �niegiem. � Taka burza nie mo�e trwa� d�u�ej ni� dwadzie�cia cztery godziny � powiedzia� pewnym g�osem Michael. � Co my�lisz o porannej herbatce? Ale przez ci�gn�ce si� w niesko�czono�� godziny zamie� nie mija�a. U�ywaj�c okre�lenia nieszcz�snego Bowersa, wichura �smaga�a jak ogie�. O sz�stej po po�udniu byli�my ju� zm�czeni, zmarzni�ci i za�amani. A co wi�cej, ko�czy� si� zapas butanu. � W magazynku zosta�y jeszcze dwa pojemniki � przypomnia� Michael. Nasun��em na g�ow� kaptur i wyszed�em w kurniaw�. Prze�y�em ju� burze �nie�ne w Aspen i w Alpach Szwajcarskich. Ale takiej nigdy jeszcze w �yciu nie widzia�em. Wichura atakowa�a mnie niczym �ywa, oszala�a istota. I przemawia�a naprawd� ludzkim g�osem. Przez o�lepiaj�c� zamie� z trudem dostrzega�em rozbity helikopter � pokryty �niegiem gr�b z czterema roztrzaskanymi �mig�ami. Dotar�em jako� do schowka, wyj��em pojemniki z gazem i ruszy�em w drog� powrotn� do namiotu. By�em w po�owie drogi, kiedy spostrzeg�em sz�stego cz�owieka. Stan��em jak wryty, cho� omiata�y mnie w�ciek�e podmuchy wiatru. By�em ju� przemarzni�ty, a teraz przej�� mnie dodatkowy dreszcz; dreszcz strachu, jakiego dot�d w �yciu nie do�wiadczy�em. Sta� w takiej pozie, jakby wichura w og�le go nie dotyczy�a. Wysoki, w ciemnym p�aszczu bezg�o�nie furkocz�cym na wietrze i w wielkim, czarnym kapeluszu. Nieruchomy, milcz�cy. Gapi�em si� na niego, niezdolny wykona� ruchu, niezdolny wyda� z siebie g�osu. Halucynacja � pomy�la�em. � To nie mo�e by� prawda. Nikt nie prze�yje w takich warunkach� a poza tym zdj�cie zosta�o zrobione przed osiemdziesi�cioma laty. Nie ma w�tpliwo�ci� to halucynacja. �nie�ny upi�r. Zacz��em przedziera� si� z powrotem, nie spuszczaj�c wzroku z sz�stego cz�owieka. Sta� bez ruchu, czasami traci�em go z oczu, czasami widzia�em go wyra�nie w tumanach �niegu. Wgramoli�em si� do namiotu i zasun��em suwak. � O co chodzi? � zapyta� Michael. Zaciera� d�onie, usta mia� sine. Potrz�sn��em g�ow�. � Nic, a co ma by�? � Wygl�dasz tak, jakby� co� zobaczy�. � Nic nie widzia�em. Nic poza �niegiem. Popatrzy� na mnie bardzo uwa�nie. � A jednak co� widzia�e� � powiedzia�. Nast�pnego dnia burza sta�a si� jeszcze bardziej gwa�towna. Butan prawie si� sko�czy�. Temperatura spada�a jak kamie� rzucony w bezdenn� otch�a� i po raz pierwszy dotar�a do mnie �wiadomo��, �e mo�emy nie doczeka� nadej�cia pomocy� �e burza mo�e trwa� i trwa�, a my umrzemy albo z zimna, albo z g�odu. Michael poszed� do helikoptera sprawdzi�, czy nie zosta�a tam jeszcze jaka� �ywno�� i opa�. Pomog�em mu wygrzeba� si� z namiotu, a nast�pnie zapali�em lamp� i w jej p�omieniu podgrzewa�em odrobin� czekolady. Wr�ci� prawie natychmiast. Oczy mia� okr�g�e jak spodki. � Jest tam! � wychrypia�. � Kto? O kim m�wisz? � Cholernie dobrze wiesz o kim. O sz�stym cz�owieku! Musia�e� go spotka�! Doskonale widzia� wyraz mojej twarzy. Niezgrabnie wpe�z� do namiotu. � Mo�e on udzieli nam pomocy � powiedzia�. � Pomo�e wydosta� si� z matni. � Michael, on nie istnieje! To halucynacja! � Jak mo�esz m�wi�, �e nie istnieje? Przecie� stoi przed namiotem! � Michael, on nie istnieje. Nie mo�e istnie�. To tylko wytw�r naszych wyobra�ni! Ale Michael by� podekscytowany. � Biegun po�udniowy te� istnieje tylko w naszych umys�ach, ale pozostaje biegunem po�udniowym � stwierdzi�. W pierwszej chwili chcia�em si� z nim spiera�, ale obaj byli�my wyg�odniali i zzi�bni�ci, wi�c nie zamierza�em traci� energii. Na resztkach butanu przygotowa�em gor�c� czekolad�, kt�r� zgodnie wypili�my. Michael przez ca�y czas spogl�da� na wyj�cie z namiotu, jakby zbiera� si� do tego, aby zanurzy� si� w zamieci i stan�� oko w oko z sz�stym cz�owiekiem. Burza �nie�na trwa�a prawie pi�� dni. W ko�cu Michael wzi�� mnie za rami� i silnie potrz�sn��. W gasn�cym ju� �wietle naszej latarki jego przekrwione oczy l�ni�y. � James, to ju� koniec, prawda? � spyta�. � Umrzemy tutaj. � Daj spok�j, nie poddawaj si� � odpar�em. � �nie�yca nie mo�e ju� d�ugo trwa�. U�miechn�� si� i potrz�sn�� g�ow�. � Wiesz tak samo dobrze jak ja, �e to ju� koniec. � Chyba nie zamierzasz wyj�� z namiotu? Skin�� g�ow�. � Teraz ju� wiem, kim on jest, ten sz�sty cz�owiek. Zrozumia� to te� Oates. Jest Rozpacz�. Absolutnym brakiem nadziei. Eskimosi mawiali zazwyczaj, �e ekstremalnie zimne miejsca oraz najbardziej ludzkie, ale skrajne emocje mog� przybra� posta� cz�owieka. Tak samo m�wili Indianie z plemienia Kwakiutl. � Daj spok�j, Michael. Tracisz panowanie nad sob�. � Nie! � krzykn��. � Nie! Kiedy Scott dotar� na biegun po�udniowy i odkry�, �e by� na nim wcze�niej Amundsen, wpad� w rozpacz. Wiedzia� zapewne r�wnie�, �e nie uda im si� wr�ci�. I to by� �w sz�sty cz�owiek. Rozpacz. To rozpacz ich zniszczy�a, jednego po drugim. A wiesz, co m�wi si� o rozpaczy? �e rozdziera i �amie ko�ci. Michael nie wygl�da� na kogo�, kto oszala�, lecz mnie przyprawia� o szale�stwo. Na jego twarzy go�ci� pe�en szcz�cia u�miech. �Ogarnie nas Rozpacz�, tak napisa� Oates. Michael mia� racj�. Tkwi� w tym jaki� wypaczony sens. Silnie mn� potrz�sn��. � Chc�, �eby� zaopiekowa� si� Tani�. Wiem, jak bardzo ci na niej zale�y. Odsun�� p�acht� wej�ciow� namiotu i wype�zn�� na zewn�trz. Pod wp�ywem podmuchu lodowatego wiatru zmru�y�em oczy. Obserwowa�em, jak pe�znie w kierunku helikoptera. Z trudem widzia�em go w kurzawie. Dostrzeg�em oczekuj�c� na niego nieruchom�, niesko�czenie cierpliw�, wysok� posta� w czerni. �Ekstremalnie zimne miejsca oraz najbardziej ludzkie, ale skrajne emocje mog� przybra� posta� cz�owieka�. Michael stan�� karnie przed t� postaci� jak szeregowiec przed oficerem, a ona unios�a rami� i wsun�a je prosto przez anorak, przez sk�r� w �ywe cia�o. W szale�czym huku wichury us�ysza�em odra�aj�cy, mlaszcz�cy syk; to sz�sty cz�owiek wdziera� si� w p�uca Michaela, jego serce, nurza� si� w brzuchu. Huragan uderzy� jeszcze gwa�towniej i zamie� przes�oni�a mi obie sylwetki. Dr��c, mamrocz�c co� pod nosem z przera�enia, zamkn��em klap�, otuli�em si� kocem, anorakiem i czeka�em na �mier�. Odmawia�em pod nosem s�owa najd�u�szej modlitwy i mia�em nadziej�. Otworzy�em wej�cie namiotu. Na twarz pad�o mi s�oneczne �wiat�o. Wok� panowa�a cisza, a z oddali dobiega� cichy warkot silnika helikoptera i ludzkie g�osy. To by� Rodney. � Jezu Nazare�ski, James, prze�y�e�! Siedzia�em z Tani� na szczycie Lyth i spogl�dali�my na Selborne. By� to jeden z tych urokliwych, gor�cych, spokojnych sierpniowych wieczor�w. � Mike uwielbia� takie letnie dni � powiedzia�a Tania. Skin��em g�ow�. Pikowa�y nad nami je�yki, je�yki, kt�re zawsze wracaj� wiernie do zbudowanych przez siebie gniazd. � Czasami odnosz� wra�enie, �e on ci�gle jest z nami � wyzna�a Tania. � Tak. Zapewne jest. � Ale nie cierpia�? � Nie � zapewni�em. � Ca�a tr�jka zgin�a w jednej chwili, bez b�lu. Nie poczuli nawet ognia. � Mia�e� szcz�cie � powiedzia�a ze smutkiem. � Daj spok�j � odpar�em �agodnie. � Wracajmy do domu. Pomog�em jej podnie�� si� z trawy i ruszyli�my w d� wzg�rza po�r�d zaro�li janowca i je�yn. W pewnej chwili Tania wysun�a si� przede mnie, a ja przystan��em i obejrza�em si� za siebie na cudowny, poro�ni�ty lasami krajobraz, na te nagrzane letnim s�o�cem stoki i ujrza�em sw�j cie� � d�ugi, ciemny i nieruchomy, jak wspomnienie czego�, co nigdy nie istnia�o.