14307
Szczegóły |
Tytuł |
14307 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14307 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14307 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14307 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jan Twardowski
Po jasnej stronie życia
Wybór: Marta Hydzik–Żmuda
* * *
Nie godzina
bo to za dużo
kwadransu
nawet nie trzeba
jedna chwila prowadzi do nieba
wiosną, latem, jesienią, zimą
Uroda kobiet to tylko jeden z uroków świata. Świat jest niezwykły nawet ze swoim
tajemniczym dramatem nie zawsze zawinionego cierpienia.
Jak piękne są pory roku, które zmieniają się na naszych oczach. Mówią, że mamy cztery.
To chyba nieprawda, bo jest ich w Polsce sześć:
Jest w Polsce sześć pór roku
chyba więcej nie ma
przedwiośnie
wiosna
lato
dwie jesienie
jedna ze złotem ucieka
w drugiej kalosz przecieka
i zima
W marcu pojawia się gawron, sroka, czajka, puszczyk, czapla (tylko Boga nie widać. Nie
chce niewierzących denerwować).
Choćbyśmy oczy przymknęli, w marcu się nie ukryją sikory, co się łączą w pary, szpaki
jeszcze z żółtym dziobem, makolągwy mniejsze od wróbla, zięby, co przylatują z południa z
niebieską szyją i głową.
Z biegiem czasu warto zauważyć leśny śnieżny zawilec, jaskółcze ziele, co leczy kurzajki,
żółty żarnowiec znad morza, czerwoną smółkę jak lep na owady, przylaszczkę, która z
różowej staje się niebieska, wrotycz z zapachem na kilka metrów, wiosenną firletkę,
polodowcowy biały siódmaczek, gotyckie rdzawe szczawie, storczyk i wszystkie inne boże
zielska. To tylko świat roślin, ale ile można dostrzec psów, dzieci, które zaczynają się uczyć
chodzić, kotów, myszy, borsuków, malowniczych bocianów. Nikt by sam sobie tego nie
wymyślił. Można zdumiewać się patrząc na świat. Można zapomnieć o swoim cierpieniu,
kłopotach, zawiedzionych miłościach, podatkach. Świat uczy pokory. Nie można pojąć, co
nas otacza:
Żuku od biedronki mniejszy
naucz mnie od mniejszego
być mniejszym
Można się oderwać od codziennych kłopotów i zapytać, dlaczego łabędź wiosłuje tylko
jedną nogą. Można podziwiać bociana, który stojąc na jednej nodze zapobiega reumatyzmowi
i woli przemoczyć jedną nogę niż obie za jednym zamachem.
Można zadziwiać się idącymi „gęsiego” gęsiami, które zachowały pamięć sprzed wieków,
kiedy to musiały iść jedna za drugą odkrytą wśród moczarów ścieżką tak ostrożnie, by nie
utonąć. Ciekawe, że gęsi mają oczy z boku i dobrze widzą, nie mają uszu, a dobrze słyszą.
Można dalej zastanawiać się, dlaczego na wiosnę najpierw przylatuje słowik, a słowikowa
potem. Słowik to nie tylko śpiewak, ale i czuły mąż, który zawczasu przygotowuje żonie
mieszkanie.
Warto jeszcze —wiedzieć, że węgorze wyruszają w ostatnią podróż, że wilga ucieka —
może przypominać sobie język polski w Afryce — że skrzydła opadają po locie godowym, że
liść osiki się trzęsie. Może narzeka, że ma za długi ogonek. Po niebie chodzi księżyc jak
kawaler stale tylko jeden. I jeszcze jest Bóg, który, kiedy drzwi zamyka, to otwiera okno.
Uroda bez duszy, bez myślenia o niej nie byłaby urodą.
Rok ziemski jest zawsze pełnym obrotem Ziemi dookoła Słońca. O północy z 31 grudnia
na 1 stycznia Ziemia jeszcze raz obraca się dookoła Słońca z minioną wiosną, latem, jesienią i
zimą, Wielkanocą i Bożym Narodzeniem, z wszystkimi niedzielami i z całą procesją świętych
od Mieczysława do Sylwestra. Życzmy sobie abyśmy — tak jak Ziemia obraca się dookoła
Słońca — krążyli dookoła Pana Boga, z całym sercem, tęsknotą, wszystkimi myślami.
Wówczas nasze życie, małe i duże kłopoty, krzyże, udręki serca nabiorą sensu dlatego, że
będziemy spełniać to, czego Pan Bóg od nas oczekuje, choćbyśmy z tego nic a nic nie
rozumieli.
ks Jan Twardowski
WIĘCEJ NIŻ WIOSNA
Śmieją się świeże pąki
nowalijki, listki
że starość
przychodzi po wszystkim
Fiagment pochodzi z —wiersza Nowalijki
RACHUNEK DLA DOROSŁEGO
Jak daleko odszedłeś
od prostego kubka z jednym uchem
od starego stołu ze zwykłą ceratą
od wzruszenia nie na niby
od sensu
od podziwu nad światem
od tego co nagie a nie rozebrane
od tego co „wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska
od tajemnicy nie wykładanej na talerz
od matki która patrzyła w oczy żebyś nie kłamał
od pacierza
od Polski z raną
ty stary koniu
ZIMĄ
Zimą przylatują z północy
jemiołuszki, gile, czeczotki
podrzucone sierotki
do Polski ciepłej ciotki
sarny obgryzają kory drzew
w lutym dzięcioł zielony
bawi jak cudzy grzech
NOWALIJKI
Wiara gdy jeszcze nie umiemy wierzyć
nadzieja gdy jeszcze nie umiemy ufać
miłość kiedy jeszcze nie umiemy kochać
śmieją się świeże pąki
nowalijki listki
że starość przychodzi po wszystkim
CHOĆBYŚ
Choćbyś oczy przymknął
w marcu się nie ukryją
sikory łączące się w pary
szpaki jeszcze z żółtym dziobem
makolągwy mniejsze od wróbli
zięby co spadają z południa
z niebieską głową i szyją
KTÓRY STWARZASZ JAGODY
Ty który stwarzasz jagody
królika z marchewką
lato chrabąszczowe
cień wielki małych liści
zawilec półobecny bo uwiędnie zanim go się przyniesie do domu
czosnek niedźwiedzi dla trzmieli
smutek roślin
wydrę na krótkich nogach
ślimaka co zasypia na sześć miesięcy
niezgrabny śnieg co ma wdzięk większy zanim zacznie tańczyć
serce choćby na chwilę
spraw
niech poeci piszą wiersze prostsze od „wspaniałej poezji
* * *
Spać się kładę, a tu mi się śni —
idzie za mną poprzez ciemną noc.
Odblask winnic, galilejskich pól,
chleb i wino, niezwietrzała sól —
z przypowieści jedno proste słowo
z betlejemską kolorową gwiazdą,
tyberiadzkiej wody cichy gwar —
stągwie z drzewa, osłów smutnych czar,
pod księżycem, który w chmurze leży,
krwawe światło Ostatniej Wieczerzy,
Wieczernika tajemnicze drzwi —
Mszał z obrazkiem i ciernisty wieniec —
Oblubieniec zapatrzony w lampy.
Matko Boska — nakłoń twarz jasną,
zmęczonemu dozwól mocniej zasnąć.
OD KOŃCA
Zacznij od Zmartwychwstania
od pustego grobu
od Matki Boskiej Radosnej
wtedy nawet krzyż ucieszy
jak perkoz dwuczuby na wiosnę
anioł sam wytłumaczy jak trzeba
choć doktoratu z teologii nie ma
grzech ciężki staje się lekki
gdy się jak świntuch rozpłacze
— nie róbcie beksy ze mnie
mówi Matka Boska
to kiedyś
teraz inaczej
zacznij od pustego grobu
od słońca
ewangelie czyta się jak hebrajskie litery
od końca
BARANKU WIELKANOCNY
Baranku wielkanocny coś wybiegł z rozpaczy
z paskudnego kąta
z tego co po ludzku się nie udało
prawda że trzeba stać się bezradnym
by nielogiczne się stało
Baranku wielkanocny coś wybiegł czysty
z popiołu
prawda że trzeba dostać pałą
by wierzyć znowu
NA POGRZEB JEZUSA
Baranek biegł na pogrzeb
najwcześniej przed świtaniem
płakała trawa niemrawa że nie mogła ruszyć się sama
lilie białe jak ręce matki omdlałe
róże czerwone jak uszy zawstydzone
nie zdążył już na pogrzeb
—wpadł na zmartwychwstanie
grób murowany jak bomba się rozleciał
baranek choć nie zdążył z radości się rozbeczał
RYMOWANKA
Miłość i rozpacz — miej mnie w opiece
dwa razy tonę w tej samej rzece
ból i milczenie tak jak dwie drogi
lub z krzyża zdjęte ręce i nogi
na ławce w parku nie trzeba więcej
dwie cięte rany — czas nasz i serce
Z BLISKA
Milknie słowik
flet puzon głośne
jak bęben nazwiska
gdy przyjdzie cierpieniu
przyglądać się z bliska
KTÓRĘDY
Którędy do Ciebie
czy tylko przez oficjalną bramę
za świętymi bez przerwy
w sztywnych kołnierzykach
niosącymi przymusowy papier z pieczątką
może od innej strony
na przełaj
trochę naokoło
od tyłu
poprzez ciekawą wszystkiego rozpacz
poprzez poczekalnię II i III klasy
z biletem w inną stronę
bez wiary tylko z dobrocią jak na gapę
przez ratunkowe przejścia na wszelki wypadek
z zapasowym kluczem od samej Matki Boskiej
przez wszystkie małe furtki zielone otwierane z haczyka
przez drogę niewybraną
przez biedne pokraczne ścieżki
z każdego miejsca skąd wzywasz
nie umarłym nigdy sumieniem
PROSTUJE
Nie wiem co było nie wiem co się stało
wstyd mnie ogarnął
od łez w oczach ciemniej
i tyle grzechów razem zapłakało
jakby Bóg zstąpił
i ukrył się we mnie
potem już tylko pacierz
co prostuje wiarę
dziecko co tak kocha
że nic nie rozumie
O ŚWIĘTYM TOMASZU
Jak wygląda! Tomasz, kiedy nie wierzył,
ze Pan Jezus wstał z grobu’
Siedział smutny
z wychudzonym brzuchem,
z nerwowym paluchem,
z nosem spuszczonym,
zrozpaczony
Wszystko pozapominał
ze Jezus przemienił kiedyś wodę w wino,
ze z trędowatego zrobił czystego,
z głuchego — muzykalnego,
z kulawego — sportowca na całego
Marudził, mądrzył się, wściekał,
na jedenastu narzekał
A jak wyglądał, gdy zobaczył Jezusa
oczy otworzył szeroko, odetchnął z ulgą głęboko
i wołał na wszystkie strony
Niech będzie pochwalony’
Przedtem zły i zawzięty,
teraz radosny i święty
Przedtem się stale jeżył,
teraz — we wszystko uwierzył
ZBAWIONY
Ten którego kochają zostanie zbawiony
choć kocha się dlatego ze się nie rozumie
niekiedy tylko ogarnia zdumienie
jakby się księżyc świntuch rozebrał do naga
ten którego kochają zostanie zbawiony
ile razy błądziłeś ale ktoś cię kochał
czekał w oknie bo oddech pozostał na szybie
ile razy grzeszyłeś — łza cię uzdrowiła
a miłość jest już czysta gdy przy końcu płacze
i jak lew nieśmiało tyłem się odwraca
jeśli bliskich zabraknie sam Pan Bóg przygarnie
powie ci to na starość ślimak zamyślony
rozpacz stara kłamczucha co rozrabia na dnie
czas już poza czasem
słowo ponad słowem
gwiazda co przez okno chce cię stuknąć w głowę
łotr na trzech gwoździach za nas powieszony
ten którego kochają zostanie zbawiony
DESZCZ
Ulewa obmywa ręce twarze grzech
czy nie wiesz o tym czy wiesz
święty Augustyn powiedział
prawdę przynosi deszcz
co brudne staje się czyste
wzdłuż i wszerz
świat grzeszny staje się grzeczny
prawdę przynosi deszcz
MAŁA LITANIA
Święty Florianie od pożaru
święty Tadeuszu od burzy
święta Agnieszko od tego co najprościej
ocal jak szafirek
co się pojawia w kwietniu
przyjaźń w miłości
bo wierna i nie dostaje bzika
SPOWIEDŹ
Wstyd mi, Boże, ogromnie, że jak grzesznik piszę,
że z czasem zapomniałem Tomasza z Akwinu,
że gdy w maju litania — słowika wciąż słyszę,
a jadąc do chorego — sławię dzikie wino,
obłoki, karpie w stawie, zimą — kiepskie sanie,
kominek, co mi do snu po łacinie gada —
I nagle myśl natrętna, straszna jak powstanie —
Z uczynków? To zbyt mało.
Z ran mnie wyspowiadaj
CHCIAŁBYM
Chciałem ją zatrzymać cała wieś się śmiała
— nie wiesz że w końcu maja odlatuje czajka
chciałem świerszcza posłuchać chichotały drzewa
chciałem niebo przygarnąć ale pomyślałem
tylko na wigilię pierwsza gwiazda w oczach
chciałem babcię mieć jeszcze przedwojenną po wojnie
do Jezusa poszła nie do mnie
PARAMI
Ptaków zwierząt jest wiele a chodzą parami
ile gwiazd w noc czerwcową nigdy nie —wiadomo
liście nie policzone porzeczki jagody
co najmniej trzy biedronki prowadzą do domu
bólu tez pod dostatkiem cierpień coraz więcej
ilu już papieży na tym świecie żyło
tylko Bóg jest wciąż jeden jakby go nie było
JAKBY GO NIE BYŁO
Tak w Pana Boga naprawdę uwierzył
ze mógł się modlić jakby Go nie było i widzieć smutek ogromny na polu
pszenicę która nie zakwitła w czerwcu i same tylko niewierzące dzieci
jakby Pan Jezus nie rodził się zimą i nawet serce ludziom niepotrzebne
bo krew wariatka gdzie indziej pobiegła
wierzyć — to znaczy nawet się nie pytać
jak długo jeszcze mamy iść po ciemku
JAK KOZIOŁ
Nie skarż się że mrok ciebie jak kozioł zaskoczył
skoro rośnie świetlik co przemywa oczy
nie nudź — biedne płuca nasze
bo w pobliżu ślaz dziki co łagodzi kaszel
z pięcioma płatkami na krótkim ogonku
zawstydzony jak uczeń co przyszedł po dzwonku
nie męcz że świat szary. Rybitwa wieczorem
biegnie w czarnej czapeczce nad czerwonym dziobem
nie bój się że miłość nadciąga jak burza
skoro Bóg ci anioła wynajął za stróża
KAWAŁEK
Mijają lata
ze mnie już tylko kawałek
prawie że mnie nie ma
a tymczasem rośnie rumianek
krwawnik roztarty pachnie jak chryzantema
sowa brwi marszczy
kminek smak obiadu uświęca
prowadzi zakochanych
od kotleta do serca
MALINA
Malina dzieciństwo przypomina
dom rodzinny z chorobą kłopoty
babcię co dawała na poty
JASNOTA BIAŁA
Jasnota biała głucha pokrzywa
służy — „więc zawsze szczęśliwa
pomóż zdechlakom oddychać
nie dławić się kaszleć i kichać
MELISA
Melisa — znał ją Hipokrates
leczył nerwy żółć uspokajał
Meliso najdroższa kochana
śpi się po tobie do rana
RUTA
Ruta szarozielona
z kwiatami żółtymi
gdy złość w nas kipi i grzmi
obniża ciśnienie krwi
SERDECZNIK
Rośnie pod plotami
w zaniedbanych parkach
na najgorszej glebie
serdecznik z sercem dla ciebie
RUMIANEK
Rumianek do mycia głowy
do płukania gardła
żeby cię grypa nie zjadła
i daleko i blisko
dobry zawsze na wszystko
KMINEK
Dziękuję ci kminku dziękuję
że chleb z tobą lepiej smakuje
rośniesz dyskretnie nieśmiało
nie chcesz by cię podziwiano
NAGIETEK
Nagietek niewielki jak łokietek
z kwiatami pomarańczowymi
od czerwca do października
leczy więdnie usycha
myśli o innych chorobie
zapomina o sobie
SZAŁWIA
Szałwia czerwona szalona
ma dla nas jednak —względy
nie całując gęby
leczy nam dziąsła i zęby
MACIERZANKA
Płakał las
pietruszka co pod śniegiem przetrwała zimę
perz jak młode żyto
pliszka co pod Twoją obronę schowała swój ogonek
źdźbło co chciałoby być niczym żeby być kimś
jeż kręcił jak zawsze chłodnym nosem
denerwowała się ziemia
że macierzankę ścinają w czasie kwitnienia
DZIURAWIEC
Dziurawiec — posłuszne ziele
w noc świętojańską zakwita
dar wprost z bożej apteki
leczy wątrobę jelita
o jakże dla nas łaskawe
są twoje listki dziurawe
WIELKIE I MAŁE
Ten chrabąszcz przedwojenny co stanął na głowie
i nie miał swego domu skoro mieszkał wszędzie
pies co skakał do Narwi i pływał zielony
szpak co wplatał w swe gniazdo całe pół stokrotki
choć dziób najpierw otwierał zamykając oczy
niezapominajka co krótko pamięta
bo kwitnie tylko od maja do czerwca
ciemne orzechy buku choć się wydawały
tak drobne że nawet Bóg się nie pomieści
smutny wybryk natury dziadek zakochany
i łza jak samotna samiczka bez skrzydeł
Furtka którą patykiem olchy otwierałem
Szczegół nadaje wielkość wszystkiemu co małe
LIŚĆ
Liść porzeczki co zmienia barwę na deszczu
sowa co ma oczy żółte z białymi brwiami
jerzyk co nie siedzi tylko stale fruwa
a kto biegnie w nieskończoność od niej się oddala
las w którym przyłożono już nożyk do grzyba
bekasy stale czyste bo biegną po błocie
księżyc co się zabawia udaje że umarł
zresztą jest księżycem stanowczo za długo
anioł co już nie strzeże bo na grzech za późno
nie denerwują patrzą zwyczajnie
jak Niewidzialny chodzi koło mnie
PRZEPIÓRKA
Przepiórko co się najgłośniej odzywasz
zawsze o wschodzie i zachodzie słońca
prawda że tylko dwie są czyste chwile
ta wczesna jasna i tamta o zmieszchu
gdy Bóg dzień daje i gdy go zabiera
gdy ktoś mnie szukał i jestem mu zbędny
gdy ktoś mnie kochał i gdy sam zostaję
kiedy się rodzę kiedy umieram
te dwie sekundy co zawsze przyjdą
ta jedna biała ta druga ciemna
tak bardzo szczere że obie nagie
tak poza nami że nas już nie ma
JAK ŹLE
Jezu czemu przychodzisz
ciemno
czarny bocian rąbnął łapą białego
głowa tępa jak drewno
widzisz
jeśli jest noc musi być dzień
jeśli łza uśmiech
jak źle
to i Bóg jest na pewno
ŁAMIGŁÓWKA
Dlaczego sójka uciekła i nie uciekła
dlaczego komar przylatuje z pieklą
dlaczego wysoko księżyc niemowa
a poniżej brzęczy teściowa
dlaczego w czerwcu nietoperze
dlaczego łza jedynaczką być nie umie
wszystko żeby pokochać — nie rozumieć
ZWYCZAJNY
Nie od święta
właśnie na co dzień
taki co przychodzi w czwartek po środzie
me martwi się ze kiepska pogoda
spokojny ze nic się me stało
bo mleko wykipiało
me myśli z lękiem
ze małe zawsze za wielkie
tłumaczy ze ktoś zmęczony
bo serce ma z każdej strony
wie ze ktoś zgrzeszył po drodze
a łza mu kapie po brodzie
w kuchni
w przedpokoju
w ogrodzie
mój Bóg zwyczajny na co dzień
DLATEGO
Nie dlatego ze wstałeś z grobu
nie dlatego ze wstąpiłeś do nieba
ale dlatego ze Ci podstawiono nogę
ze dostałeś w twarz
ze Cię rozebrano do naga
ze skurczyłeś na krzyżu jak czapla szyję
za to ze umarłeś jak Bóg niepodobny do Boga
bez lekarstw i ręcznika mokrego na głowie
za to ze miałeś oczy większe od wojny
jak polegli w rowie z niezapominajką —
dlatego ze brudny od łez podnoszę Ciebie
stale we mszy
jak baranka wytarganego za uszy
ROZUMIESZ
Słowiku co śpiewając podskakujesz do góry
żeby spaść na tę samą gałązkę
ty rozumiesz zachwyt niecierpliwość
wiersze nasze „wszystkie łzy na trąbce
zdradę świętego Piotra smutne oczy pijaka
czystość zmysłów duszy gorączkę
dzień o piątej rano i kwadrans po zmierzchu
wiary naszej pokój i wojnę
nawet takich których nie rozgrzeszą
WIĘCEJ
Więcej niż wiosna, bo zmarły chrabąszcze
więcej niż lato, bo wyrosły grzyby
więcej niż jesień, bo słońce na niby
więcej niż zima, bo śmierć się zaczyna
miłość większa i mała
wariatka ta sama
AKACJO
Akacjo z lat sztubackich
obdzierana z liści
kocha lubi szanuje — pytano
pokaż
oskubana jak Polak
uspokój nieprawdę
serce potrzebne nawet kiedy nikt nie kocha
mniej samotne wtedy kiedy jest samotne
SŁOWIK SKOWRONEK
„Chcesz już odejść? Jeszcze ranek nie tak bliski
słowik to — nie skowronek się zrywa —
co noc nam śpiewa skacząc na gałązce”
mówiła Julia by miłość na dobre zatrzymać
Romeo westchnął — „Nie to już skowronek
poranek dzień się zaczyna”
tak Romeo i Julia nie patrząc na zegar
poznawali po ptakach która godzina
DO ALBUMU PO RAZ DRUGI
Nie czekaj na wzajemność
telefon i róże
gdy ciebie nie chcą
nie piszcz, nie szlochaj
najważniejsze przecież że ty kogoś kochasz
czy —wiesz
że łzy się śmieją kiedy są za duże
TAK
Pierwsza Komunia z białą kokardą
jak w śniegu z ogonem ptak
ufaj jak chłopiec z buzią otwartą
Bogu się mówi — tak
Nie rycz jak osioł nie drzyj jak żaba
wytrwaj choć nie wiesz jak
choćby się cały Kościół zawalił
Bogu się mówi — tak
Miłość zerwaną znieś jak gorączkę
z chusteczką do nosa w łzach
święte cierpienie pocałuj w rączkę
Bogu się mówi — tak
Z ZIEMIĄ KRĄŻYMY
Z Ziemią krążymy wokół Słońca
jak drzewo morze głaz
jak bazalt czarny i spokojny
co najmniej milion lat
z wodą niebieską i zieloną
z głową nad śmiercią zamyśloną
z nie rozpoznanym a koniecznym
w miłości małym smutkiem serca
ze ścieżką którą odchodzimy
z listem wrzuconym po rozstaniu
zamiast na poczcie w skrzynkę szpaka
z miłością która przeszła obok
samotni razem i osobno
tylko jak z tobą dotąd nie wiem
drżę że zostajesz z tym cierpieniem
co krąży tylko wokół siebie
GDZIEŚ ROZDAWALI LATO
Tylko w szczerym polu
w oddechu zioła
na klęczkach podziwiając zaspy nieba
można jeszcze odnaleźć Ciszę
Cytat pochodzi z wiersza *** Dogmatycy hałasują po łacinie.
SZEŚĆ LISTKÓW
Wuj sznur przygotował
żeby się powiesić
jak żyć — kiedy czarne wszystko
ale to nieprawda
przybiegła przylaszczka
pod nos mu podetknęła
sześć niebieskich listków
DO NIEBA
Po wiersz tak prosty że każdy zrozumie
po krzyżyk zwykły wystrugany z drzewa
po wiarę już pewną bo dowodów nie ma
po szczęście bez rozgłosu pieniędzy chleba
biedroneczko leć do nieba
CIAŁO PEDAGOGICZNE
Słowik górniczek
co niesie dwa czubki zadarte do góry
i miłość swą spisuje na liściu czerwonym
zaspany ślepowron
z białym włosem z tyłu głowy
sikora z żółtą piersią
w niebieskim berecie
sowa uszata od puchacza o połowę mniejsza
wróbel co skacze jak na cudzej nodze
uczą mnie być nieważnym
nic ich nie obchodzę
DLACZEGO
Dlaczego
stworzyłeś
naszą radość niepokój
naszą rozpacz i dowcip
nasze szczęście nieszczęście
z niczego
NIE TYLKO O CZAPLACH
Piszę o czaplach co —wstają jak poranne zorze
o jeżu co ma oczy wystające
o morelach co pochodzą od dziadka migdała
śmiejąc się że mają drzewa ginekologiczne
o słoniu co ma problem bo usiąść nie może
o kundlu bliskim sercu bo wyje po trochu
Boga najłatwiej znajdziesz nie pisząc o Bogu
RATUNKU
Eugeniuszowi Zielińskiemu
Dziki króliku chrząszczu mały
co świecisz jak czerwony brokat
wiosenne czajki czarno–białe
ślimaku lekko ozłocony
wiemy granicie zielonkawy
dębie surowy i niewinny
droździe niezgodny i słowiku
co podpowiadasz całą miłość
od pocałunku do pobicia
polny kamieniu przemęczony
głosie oboju trochę suchy
i fletu — niski ale lekki
zapachu szałwi dobrodziejki
niby nieśmiały a gorliwy
i polski śniegu przedwojenny
tak podeptany że już czysty
wszystkie też wiązu liście krzywe
jak niegenialnych ludzi dramat
i po kolei pańscy święci
niepopularni więc prawdziwi
ratujcie mnie przed abstrakcjami
PROŚBA
Dziobie z liściem szczawiu
kamieniu co nie pytasz
zgrzybiały grzybie w barszczu
piesku — Tomku nieufny co obwąchujesz
stole na którym bez kartek
za dolary kaczka
proście abym znalazł takie słowo
które Pan Bóg polubił i daje co łaska
JEST
Gil zgrzyta sroka sroczy
odchodzą szpaków pokolenia
jelonki liżą milczą grzyby
cielę z probówki szuka matki
kręci się Ziemia bez sumienia
słuchają służą i nie mówią
— a jeśli Jest a jeśli nie ma
POKORA
Spokorniała malwa łakoma
i bez niej kręci się ziemia
spokorniała miłość
i bez niej czuły bocian
spokorniał rozum
i bez niego jest prawda
spokorniało to co na pewno
bo wszystko inaczej
OPOWIADANIE WIECZORNE
Gdzieś rozdawali dziewczynkom lato
chłopcy w pękach zerwanych kwiatów
potem szli nad wodę wianki pleść
może dobrze może źle
może tak a może nie
tataraki zanurzone w zachodzie
nogi chłopcom pokrwawiły w wodzie
i szły panny pełne cichych przeczuć
w pierwszych nocy przekochanych niepokój
a przed nimi konie biegły głęboko
coraz głębiej w granatowy wieczór
w zbóż złotej szeleszczącej strudze
kłosy puste kłosy pełne złudzeń
zamyślony nad ludźmi las
może z kimś a może bez
może nie ma może jest
za dnia z wody go śpiącego wyjęli
potem w suche odzienie ubrali
nad głowami na rękach rozpięli
niosąc w cmentarz zielony śpiewali
przyjacielu nie obawiaj się — po co
i przed tobą byli przecież ludzie
co schodzili nocą wolno w śmierć jak w dojrzałość nowych przebudzeń
przyjacielu nie obawiaj się — po co
tak się dzieje w niejednej młodości
że spragnieni kochania nocą czują gorzki niedosyt miłości
a on jakby nikogo nie słuchał leżał pełen białego koloru
gdy deszcz gwiazd powoli podnosił w studniach okien poziom wieczoru
KIEDY
Kiedy deszcz przyjdzie porozmawiać z ziemią
żuki nie wyjdą pocieszać na drogę
na strachy nocne
na niepogodę
tym co są dla siebie lecz się nie zobaczą
tym co przegrali więc tym bardziej znaczą
daj Boże szczęście
* * *
Bywało — w łąki nas zabiorą
łudząc to wstążki to tańcami —
niżeś pomyślał taką porą
że Jezus płynie z chorągwiami.
A te wyprawy po owoce —
ze świecą z którą ćmy lipcowe —
niżeś pomyślał w takie noce
kapturem mnisim chłodzić głowę.
Raz — to w wakacje byłeś chory —
a ja u nóg twych z lampą dużą —
niżeś pomyślał w te wieczory
o celi tej pod dzwonu różą.
Niech cię okwitną tak czereśnie —
maków przy furcie krwawa straż —
a jeśli kiedy umrę we śnie —
o nie patrz w twarz, o nie patrz w twarz.
* * *
Już myślałem, że Ciebie wielkiego zobaczę,
a Tyś mignął mi w polu jak najprostszy mak —
zakryj mi twarz rękawem, niech się nie rozpłaczę,
że nie do mnie masz mówić przez ognisty krzak.
Dzień był taki jak zawsze, codzienne sandały
i codzienna samotność, i codzienny trud,
i ręce, co mi komżę w zakrystii składały
cień ptaka sponad wieży rzucając na spód.
Jeszcze zadrżał w kielichach cichy tętent koni
i szum rzeki pobliskiej, i skrzypiące drzwi —
więc poznał Ciebie żebrak i święty Antoni
nad kluczykiem zgubionym natrząsając brwi.
NIEOBECNY JEST
Bóg jest tak wielki że jest i Go nie ma
tak wszechmogący że potrafi nie być
więc nieobecność Jego też się zdarza
stąd czasem ciemno i serce się tłucze
poskomli nawet jak pies niecierpliwy
nawet wierzący nie wierzą po cichu
i chcą się żartem wymknąć ze —wzruszenia
choć tak niedawno wierzyli na pamięć
że całe życie czeka się na chwilę
lecz Bóg tak wielki że Go czasem nie ma
mózg jak tulipan chyli się zmęczony
i myśli biegną wspólną pustą drogą
tak jak biedronki co się razem schodzą
by przed rozpaczą ukryć się na zimę
tylko milczenie trwa i gwiazdy w górze
i księżyc sprawiedliwy bo zupełnie nagi
a ważki tak znikome że już wszystko wiedzą
i liść ostatni brzęczy wprost z topoli
że Nieobecny jest
bo więcej boli
CZEKANIE
Popatrz na psa uwiązanego przed sklepem
o swym panu myśli
i rwie się do niego
na dwóch łapach czeka
pan dla niego podwórzem łąką lasem domem
oczami za nim biegnie
i tęskni ogonem
pocałuj go w łapę
bo uczy jak na Boga czekać
LIPIEC SIERPIEŃ
Przyszedł do miłości objął ją za szyję i mówił moja ty czarownico
ile razy musisz ze szczęścia płakać
nawet na starość podskakiwać
ile fiołków zrywać
ile razy całować najgłośniej bo w milczeniu
niewiele —wiedzieć jak owad co żyje tylko przez lipiec
po siódmym niebie fruwać z biletem powrotnym do piekła
ile razy nie być hipopotamem który kocha tylko w sierpniu
przebijać się na drugą stronę
żeby się na ziemi nie udusić
nieść jedną chudą świecę na końcu rozpaczy
ile razy dojść do samej granicy
jak do gorączki w niewłaściwym miejscu
zatrzymać się i urosnąć
żeby się nie stać nienawiścią
SZUKAŁEM
Szukałem Boga w książkach
przez cud niedomówienia o samym sobie
przez cnoty gorące i zimne
w ciemnym oknie gdzie księżyc udaje niewinnego
a tylu pożenił głuptasów
w znajomy sposób
w ogrodzie gdzie chodził gawron czyli gapa
w polu gdzie w lipcu zboże twardnieje i żółknie
przez protekcję ascety który nie jadł
więc się modlił tylko przed zmartwieniem i po zmartwieniu
w kościele kiedy nikogo nie było
i nagle przyszedł nieoczekiwany
jak żurawiny po pierwszym mrozie
z sercem pomiędzy jedną ręką a drugą
i powiedział
dlaczego mnie szukasz
na mnie trzeba czasem poczekać
MODLITWA DO ŚWIĘTEGO JANA OD KRZYŻA
Święty Janie od Krzyża, kiedy pełnia lata
i derkacz się odezwał, głuchy odgłos łąki,
owieczka z dzwonkiem beczy, przepiórka szeleści,
rzuć mi malwę i nazwij Janem od Biedronki
ROZMOWA Z MATKĄ BOŻĄ
Czy lubisz podbiał żółty
lipce z koźlakami
konwalie w kłączach stulone pod ziemią
lubczyk co miłość przywraca a częściej nadzieję
księżyc chodzący za nami jak cielę
ceremonialny lecz bez rękawiczek
poziomki te najniższe kminek najpodlejszy
i lato półniebieskie gdy kwitną’ ostróżki
co przyjdą jak leniwa mądrość od niechcenia
żołędzie co się dłużą w październiku
zwykły chleb co wie zawsze ile bólu w hostii
kota niewiernego ale z zasadami
bo najpierw myje prawą nogę przednią
Ale Ty Matko nie myślisz źle o nas
zawsze tych co się potkną gotowa obronić
między prawdą a szczęściem najłatwiej nos rozbić
pragniesz spraw ostatecznych wybierasz najbliższe
i szukasz pewnie jednej mrówki w lesie
tak bardzo spracowanej jakby miała umrzeć
najzabawniej jak człowiek
wśród wszystkich osobno
LIST DO MATKI BOSKIEJ
W pierwszych słowach donoszę nic się nie zmieniło
żółta pliszka się cieszy swoim czarnym dziobem
łosoś wraca do rzeki w której się urodził
mrówki się oblizują jak na nie przystało
sarna leczy się ślazem więc mniej pokasluje
las tak rzeczywisty że staje się zjawą
pszczoła nie zna Szopena ale jest muzyką
śmierć jak zwykle niziutko układa na ziemi
świętym można tu zostać nawet na podwórku
rzucając kurom ziarno staroświecką modą
znów najpiękniejszy w Polsce jest lipiec nad wodą
a piękno jest najbliżej gdy czas się oddala
żadna ryba nie traci nawet jednej łuski
sroka z wąskim ogonem powtarza dowcipy
rzeczy mają własną po umarłych pamięć
więc pamięta mą matkę czajniczek rozbity
dla słowika w czerwcu każda noc za mała
ponieważ wierzy w miłość nie boi się ciała
śpiewa że serce żywe a już nieśmiertelne
bocian dalej podnosi tylko lewą nogę
piszę list bo Cię przecież zobaczyć nie mogę
myślę jednak że chyba czasem Ciebie słyszę
bo skąd się nagle bierze ten szept kiedy zasnę
NA WSI
Tu Pan Bóg jest na serio pewny i prawdziwy
bo tutaj wiedzą kiedy kury karmić
jak krowę doić żeby nie kopnęła
jak starannie ustawić drabinkę do siana
jak odróżnić liść klonu od liścia jaworu
tak podobne do siebie lecz różne od spodu
a liści nie zrozumiesz ani nie odmienisz
tu wiedzą że konie stają głowami do środka
że kos boi się bardziej w ogrodzie niż w lesie
że skowronek spłoszony raz jeszcze zaśpiewa
kukułka tutaj żywa a nie nakręcona
pszczoła wciąż się uwija raz w prawo raz w lewo
a mirt rozkwita tylko w zimnym oknie
ptaki też nie od razu wszystkie zasypiają
zresztą mogą się czasem serdecznie pomylić
jak ktoś kto bije żonę by zranić teściową
i wiadomo że sosny niebieskozielone
a dziurawiec to żółte świętojańskie ziele
tu Pan Bóg jest jak Pan Bóg pewny i prawdziwy
tylko dla filozofów garbaty i krzywy
KUKUŁKA
Kukułka kuka tylko do Szkaplerznej
cichnie wieczorem szesnastego lipca
Bóg podpowiedział nigdy nie zapomni
kiedyś o dniu Twym wszyscy pamiętali
Karmelitańska Mamusiu Najświętsza
w miesiącu który pamięta o Annie
szkaplerzem strzegłaś
nawet zająca co burzę rozśmiesza
choć komputer zapomni
kukułka pamięta
O WRÓBLU
Nie umiem o kościele pisać
o namiotach modlitwy znad mszy i ołtarzy
o zegarze co nas toczy —
o świętym przystrzyżonym jak trawa
o oknach które rzucają do wnętrza
motyle jak małe kolorowe okręty
o ćmach co smolą świece jak czarne oddechy
o oku Opatrzności
które widzi orzechy trudne do zgryzienia
o włosach Matki Bożej całych z ciepłego wiatru
o tych co nawet żałują zanim zgrzeszą
lecz o kimś
skrytym w cieniu
co nagle od łez lekki gorący jak lipiec
odchodzi przemieniony w czułe serce skrzypiec
i o tobie niesforny wróblu
co łaską zdumiony —
wpadłeś na zbitą głowę
do święconej wody
MESJASZ
Pokąd mnie gonisz, płoszysz sny —
wspomnieniem dręczysz, Niepojęty —
nie wzejdzie siew, więc nie patrz w twarz
jak wóz ognisty z nieba zdjęty.
Dalekie lato. Chłód we drzwiach
hizopem spływa. Nie patrz smutnie —
bo może łotra dobra łza —
ożyje na śmiertelnym płótnie.
* * *
Nie mówią o Tobie
nie piszą
oddalają w ciemność
przechodzą mimo
chcą zasłonić jednym palcem
jakbyś już poszedł na prowincję
zakładają okulary przeciwniebieskie
obcinają oczy świętym
niezadowoleni
jakby wiara stalą na jednej krzywej nodze
jakbyś miał usta z filmu niemego
Klękam w świeżych ranach mszy
SEN MARA
Sen mara Bóg wiara
lecz nic się nie śniło
poprzeczka pnie się w górę
cynamon odmładza
księżyc lizus wschodzi
serce klęka przy sercu by człowiek się rodził
sójka się zbyt długo wybiera za morze
chcemy dobrze od zaraz
pożałuj nas Boże
LITANIA DO UŚMIECHU
Uśmiechu w bólu głowy
uśmiechu w cierpieniu
uśmiechu gdy pieniędzy do jutra me starczy
uśmiechu gdy dudek rozkłada swój czubek
bliźni przyszedł do kościoła i na bliźnich warczy
uśmiechu kiedy koza stanęła z zachwytu
ksiądz duszpasterz me straszy bo wyciągnął nogi
kiedy niewierzący modli się po cichu
prezesowi rosną za uszami rogi
kiedy Ewa Adama wyprowadza z raju
ciemno coraz drożej niebo z komarami
uśmiechu Baranku Boży zmiłuj się nad nami
INNY
Przewielebny czcigodny ważny
ktoś inny
przyjdzie tam skąd wyszedłeś
z czasem nikt nie spostrzeże
znów mrówka pójdzie do mrówki
prawdziwkom pokłonią się drzewa
szczygieł odpowie spytany
że cię nie było i nie ma
JEST CZAS
U nas wakacje. Nic się nie dzieje
usiadły liście lnu
siedem tysięcy pszczół bez urlopu
pracuje za darmo
nikt z nas się teraz nie spieszy
jest czas
Rozmawiamy
— pani stale co rok młodsza
tylko się kapelusz jak Pałac Kultury starzeje
zresztą wszystko wiadomo, bo nikt nie wie
czytamy o sympatycznej świętej, która poszła z grzechem do nieba
opodal milczący po upadku kamień
jemu wierzę
ZDZIWIENIE
Dziwią się kuropatwy co chodzą parami
wszystkie na plotki schodzące się wrony
lipcowe gwiazdozbiory Rak i Lew na niebie
panny po ślubie co nie chcą byd same
filozof z bzikiem bo odnalazł żonę
bekas co gwiżdże stale dwie sylaby
dziwi się księżyc sam na sam ze sobą
że Bóg jest jeden
i nigdy samotny
POSTUKAĆ
To dla was
kwitną wrzosy
śpią maślaki życzliwe
ku wam biegnie kokotka stokrotka
święte listy niewierne
już na zawsze
niepewne
ile lat żeby wiedzieć
w głowę stuknąć powiedzieć
miłości nieszczęśliwe
szczęśliwe
JEST MIŁOŚĆ
Najpierw nie chcieli uwierzyć
więc mówili do siebie
że ich miłość za wielka
nieobjęta jak liście
za wysokie za bliskie
potem że to nieprawda
przecież tak jest ze wszystkim
lecz Ty co znasz ptaki po kolei
i buki złote
wiesz że jeśli miłość to tak jak wieczność
bez przed i potem
PISAŁA
Nie sądź miłości nie oskarżaj żadnej
nie wybrzydzaj zbyt wielka więc się nie nadaje
tak czysta że ją tylko ocala rozstanie
miej litość dla niewzajemnej biednej
co wydała się tobie jak but niepotrzebny
uszanuj półidiotkę dokładnie od rzeczy
taką która umarła i jeszcze się leczy
sto lat temu pisała moja babka w listach
TAK MAŁO
Jest miłość
za nic
nie chce listów
spotkań
cielęciny bez kości
piernika
ani form wyklepanych
ani głosu w telefonie
— zapnij palto żeby nie zatkało
tak mało potrzeba tak mało
jest wielka miłość
uczyła święta babcia
pozostaję jej wierny
miłości za Bóg zapłać
NIE LEKCEWAŻ
Każda gęś jak przed ślubem najbielsza królewna
kaczor ze złotym piórem ku ozdobie
jak król Ludwik — ten z lepszych — we własnej osobie
nawet kury szlachcianki co niby ubogie
gburem był ten co nazwał te piękności drobiem
WSZYSTKIEGO
Indyczek którym głowy nagle czerwienieją
leszczynowej ścieżki
dzięcioła co nie śpiewa tylko woła
koguciego ogona w którym jest pięć kolorów
zielony granatowy czarny biały i żółty
bażanta którego wiek poznasz po pazurach
motyla co porusza skrzydłami pięć tysięcy razy na minutę
pstrych ptaków co przylatują najpóźniej
demonów duszy i ciała
psa co radości nie zna gdy nie ma ogona
tych co będąc dla siebie pozostają obok
i w ogóle wszystkiego
nie można zrozumieć do końca
DRZEWA NIEWIERZĄCE
Drzewa po kolei wszystkie niewierzące
ptaki się zupełnie nie uczą religii
pies bardzo rzadko chodzi do kościoła
naprawdę nic nie wiedzą
a takie posłuszne
nie znają ewangelii owady pod korą
nawet biały kminek najcichszy przy miedzy
zwykłe polne kamienie
krzywe łzy na twarzy
nie znają franciszkanów
a takie ubogie
nie chcą słuchać mych kazań gwiazdy sprawiedliwe
konwalie pierwsze z brzegu bliskie więc samotne
wszystkie góry spokojne jak wiara cierpliwe
miłości z wadą serca
a takie wciąż czyste
MRÓWKO WAŻKO BIEDRONKO
Mrówko co nie urosłaś w czasie wieków
ćmo od lampy do lampy
na przełaj i najprościej
świetliku mrugający nieznany i nieobcy
koniku polny
ważko niewazka
wesoło obojętna
biedronko nad którą zamyśliłby się
nawet papież z policzkiem na ręku
człapię po świecie jak ciężki słoń
tak duży że nic nie rozumiem
myślę jak uklęknąć
i nie zadrzeć nosa do góry
a życie nasze jednakowo
niespokojne i malutkie
* * *
Zając bieleje
by nie zginąć w śniegu
żuk zielenieje wśród traw
by śmierć nie dosięgła
latem niebo błękitne dla samego piękna
ile uroku w tym co niepraktyczne
RAZEM Z TOBĄ
Krzyż Twój idzie razem z Tobą
nad ranem
w jasny dzień
w końcu lata kiedy dokarmia się pszczoły
przy oknie po ciemku
kiedy zimorodek czeka na zimę żeby się urodzić
kiedy smutek szuka przyjaźni
w lipcu kiedy wysiewają koper i kwitnie ogórek
od zaraz — do jeszcze nie wiem
zadzwonię do świętych
przez telefon poproszę
by krzyż nie przychodził bez Ciebie
W JARZĘBINACH
Krew płynie z Twego boku
wakacje a taki blady
i właśnie dlatego wierzę
żeś wszechmogący słaby
że w jarzębinach wisisz
dzwońce cię podziobały
właśnie dlatego kocham
że jesteś wielki mały
rozeszły się całkiem drogi
zgubiło się i odkryło
pozostał człowiek i Pan Bóg
mój grzech moja miłość
BLISCY I OBCY
Co to się dzieje
księżyc piaski jak dolar
dom bez domu
dwoje bliskich i obcych
jak po grzechu każdy bardziej samotny
lato ucieka z ostatnim motylem na ramieniu
nawet zachwyt nie zachwyca
zimno po każdym słowie
jedzenie smutne
wszystko jak nagie ciało
tak zawsze
kiedy się z miłości wymknie tajemnica
NIE BÓJ SIĘ
Nie bój się kochać jeśli tylko wierzysz
Matka Boska Królową więc Jej ziemia cała
przetrzyma ustrój przeżyje rozstanie
serce jak stary Werter zdolne do cierpienia
a miłość daje to czego nie daje
więcej niż myślisz bo jest cała Stamtąd
a śmierć to ciekawostka że trzeba iść dalej
POŻEGNANIE SZKOŁY
Po dzwonku idźcie chłopcy, w świat
i wy, dojrzale damy,
choć mnie, waszemu księdzu, łzy
znów tłoczą się jak chamy.
Z dziewcząt swych będę zawsze rad,
chłopcami zachwycony —
choć czas podziobie wszystkich nas
jak indyk rozżalony.
Ulicą będę sobie szedł —
cichutko rozważając:
Jeszcze pięć lat, nie pozna mnie,
dorosła panna Zając.
Bdurska Basia, Kowalewska,
warczące na mnie jak na pieska,
Zawadzki pełen animuszu,
zawsze w wesołym kapeluszu.
W gorzką niepamięć wpadnie ksiądz
z dziennikiem, dzwonkiem, szkolą —
lecz może lepiej niźli ja —
przypomni Bogu znowu
woźny, choć czasem widzi źle,
może odnajdzie pod zegarem
rekolekcyjną starą łzę,
miłość, co jak dwa żubry beczy —
wiele nieważnych ważnych rzeczy,
śmierć, co uciszy nam nazwisko,
o Bogu nam przypomni wszystko.
Żegnajcie. Pora już,
jak marchew najzwyklejsza
Bóg będzie dla was rósł,
a ja się będę zmniejszał.
I spadnę wreszcie w szary kąt,
tak jak parasol to umie
lub pies z rodzinnej fotografii,
co zaczął wyć w albumie.
* * *
Własnego kapłaństwa się boję,
własnego kapłaństwa się lękam
i przed kapłaństwem w proch padam,
i przed kapłaństwem klękam
W lipcowy poranek mych święceń
dla innych szary zapewne —
jakaś moc przeogromna
z nagła poczęła się we mnie
Jadę z innymi tramwajem —
biegnę z innymi ulicą —
nadziwić się nie mogę
swej duszy tajemnicą
ZŁOTO PŁACZE PRZY SPADANIU Z DRZEWA
Przyszedłem w lasy ogromne szukać
buków czerwieni
Jeżyn dojrzałych dzięciołów małych
rogów jelenich
Fragment pochodzi z wiersza O lasach
WE WRZEŚNIU
Cóż że dokuczył tamten czy ten
we wrześniu
przylatują kawki ze wschodu i północy
dojrzewają orzechy włoskie
zakwita różowy zimowit
świstak zapada w sen
* * *
W październiku spadają owoce
grabów, jesionów, klonów
ostatnie kasztany
barwne liście gruszy
buczynowe orzeszki
przeloty wron na południe
młode zęby wilczków
świat rozdawany
DRUGA JESIEŃ
Druga jesień — szósta pora roku
złoto płacze przy spadaniu z drzewa
smutek jest jak diabeł
ma swoje stąd dotąd
wszystko jak należy w wymierzonym czasie
łzy się nawet śmieją kiedy są za duże
nie wyj z żalu głuptasie
TYLKO
Tylko sześć por roku
a tyle się zmieści
kukułka na wiosnę
czajka co w marcu się zjawia
a w lipcu odleci
buty mokre od deszczu
rak ciemnoniebieski
a potem czerwony
buk gładki obojętny
ze się mrówka gniewa
dąb co się zawala
ważka co przetrwała
poziomka za mała zęby się ukłonić
dusza stale zdumiona
wielkim smutkiem ciała
i cisza taka
jak kropka po śmierci
WYJAŚNIENIE
Nie przyszedłem pana nawracać
zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania
jestem od dawna obdarty z błyszczenia
jak bohater w zwolnionym tempie
nie będę panu wiercić dziury w brzuchu
pytając co pan sądzi o Mertonie
nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor
z czerwoną kapką na nosie
nie wypięknieję jak kaczor w październiku
nie podyktuję łez, które się do —wszystkiego przyznają
nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologu łyżeczką
po prostu usiądę przy panu
i zwierzę swój sekret
ze ja, ksiądz
wierzę Panu Bogu jak dziecko
BĘDZIE
Koniku polny co żyjesz jedną tylko jesień
serce kochające niekochane
smutku w cztery oczy
bo mieszkanie za dwadzieścia lat
szczęście o tyle o ile
prawdo co obrażasz
ciotko której w dowodzie dzieciak dorysował brodę
dygnitarzu który zlecisz ze stołka
wszystko tak będzie jak ma być
ANIELE BOŻY
Aniele Boży Stróżu mój
ty właśnie nie stój przy mnie
jak malowana lala
ale ruszaj w te pędy
niczym zając po zachodzie słońca
skoro wygania nas
dziesięć po dziesiątej
ostatni autobus
jamnik skaczący na smycz
smutek jak akwarium z jedną złotą rybką
hałas
cisza
trumna jak pałacyk
ładne rzeczy gdybyśmy stanęli
jak dwa świstaki
i zapomnieli
że trzeba stąd odejść
O LASACH
Poszedłem w lasy ogromne szukać
buków czerwieni
jeżyn dojrzałych dzięciołów małych
rogów jelenich
jagód prawdziwych wilg piskląt żywych
mrowiska
i w oczy sarny — brązowej panny
popatrzeć z bliska —
szyszek strąconych — tajemnic sowich
zająca
i strach mnie porwał
na myśl o Bogu — bez końca
JESTEŚ
Jesteś — bo chociaż jesień
renta jak trumienka w kieszeni
jeszcze przyszłość jak cielę na razie mówi niewiele
trzy pióra na głowie czapli które wróżą szczęście
to co tak niemożliwe że na pewno będzie
parasol co się uśmiecha do deszczu
jędza całowana na dzień dobry
drozd z białym kuperkiem co nie zginął w zawiei
miłość zdjęta z krzyża
jesteś — bo skąd tyle jeszcze nadziei
WIĘCEJ
Coraz więcej Ciebie
bo powietrze przejrzyste między ulewami
czarny las a im dalej tym bardziej niebieski
może w nim szuka grzybów stary smutny anioł
co zamiast poznać miłość wkuwał język grecki
a teraz moja prośba o Matko Najświętsza
być jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca
choć biegnie jak po schodach od ziemi do nieba
Tobie derkacz w zbożu Tobie zając w polu
mrówki co się kochają ale się nie lubią
pomidor z pępkiem koszyk z maślakami
i cierpienie tak wielkie że już nie ma grzechu
milczenie które myśli
radość co rozumie
Amen lub inaczej niech nie będzie mnie
NIEWIDZIALNE
Żółknie pora roku
węgorze wyruszają w ostatnią podróż
cisza stamtąd
wilga dawno uciekła uczyć polskiego w Afryce
barwa niebieska oddala a zbliża różowa
starsi maleją
niewinni dźwigają ciężar
grób się zarumienił
opadają skrzydła po locie godowym
pamięć zmienia rzeczy
kamień usnął ze zmęczenia
liść osiki się trzęsie narzeka na za długi ogonek
krowa ryczy bo ma nieufność do języka
księżyc kawaler stale tylko jeden
i jeszcze tyle niewidzialnego
gdyby nie to — niczego nie byłoby widać
* * *
Jarzębiny przy drogach coraz rzadsze
młodości co mówisz: tyle jeszcze czasu
miłości co zapewniasz: nigdy cię nie kopnę
ile spodni już pękło co miały być zawsze
OKRUCHY
Babiego lata kruchą nić
ze szkolnej mej jesieni —
z Łazienek starych jeden liść
i szept w klasztornej sieni
kolędy, siostry jasną twarz —
z rączkami na obrusie —
może po wojnach jeszcze dasz,
maleńki mój Chrystusie.
LEŚNICZÓWKA
Zaplątana gdzieś na kresach w starych
sosen aż kilkanaście
rośnie dzikim winem leśniczówka zanim
w liściach zamknie się i zaśnie
z leśniczówki wyszedł gospodarz —
kto przyjechał od razu zgadł —
dobry wieczór — co słychać — nareszcie — zapomniałem
już tyle lat
gość z Warszawy był spragniony
więc herbatę zaczęto pić
przewracając jak kartki rozcięte jakieś dawne
jakieś przeszłe dni
wszyscy mówią że już wierszy nie piszesz
że już nawet drukowane nie są
zapomniany na prowincji tu żyjesz —
taki wielki poeta no no
nie zrozumiał go chyba gospodarz —
tylko wazon co z kwiatami stał
poprzez szklanki z herbatą na ścianie
żółtym krążkiem cytryny się chwiał
ja nie byłem nigdy poetą
nie lubiłem poezji jak snów
tylko lęk swój przed śmiercią składałem
w skamieniałe naręcza słów
ale tutaj jest co innego —
w ciche liście rozdzwonione okno
poprzez srebro strun naciągniętych —
poprzez szyby mogę nocy już dotknąć
w saloniku zebrali się potem papierosy pa