3478

Szczegóły
Tytuł 3478
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3478 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3478 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3478 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dawid Brykalski Nie ma tego z�ego, co na gorsze by nie wysz�o 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. Dawid Brykalski Nie ma tego z�ego, co na gorsze by nie wysz�o . 1 . Wy��cznie w tak� noc mog�o si� wydarzy�, co� r�wnie niebywa�ego. Na wzg�rzu od wiek�w uznanym przez jednych za przekl�te, przez innych za �wi�te. Pioruny walcz� ze sob� i jednocz� si�, ��d�a b�yskawic omijaj� jednak, szczyt wzg�rza. Grzmoty przetaczaj� si� dostojnie gdzie�, hen, w g�rze. Samotny rycerz nic sobie nie robi sobie z deszczu, mroku i wiatru. Dzisiejsza noc jest t�, kt�r� obra� na za�lubiny, ze swoj� pani�. W�a�nie Wybranka jego serca stoi przed nim i s�ucha, w pe�ni �wiadoma, �e jest jedyn� istot�, przed kt�r� kl�czy on - najdumniejszy z dumnych. - Przysi�gam na m�j miecz, honor i imi�. Kln� si� na ciemno�� i �wiat�o. Przywo�uj� na �wiadk�w �mier�, bog�w i te pioruny - wzni�s� d�o�. - �e do ko�ca moich dni pozostaniesz jedyn�, kt�r� b�d� mi�owa�. Nie pozwol� by� kiedykolwiek cierpia�a. Je�li co� mi ci� zabierze, przemierz� �wiat ca�y, �wiat by ci� odzyska�. Nigdy nie skalam si� �adn� inn�. Nie poddam si� nikomu, ani niczemu. Nie z�amie mnie zw�tpienie, ni pogarda, ni cz�owiek czy... - g�os uwi�z� mu w gardle. �zy wielkie i szczere sp�yn�y po znaczonych bliznami policzkach. Otar�a je delikatnie. Opanowa� wzruszenie, u�miechn�� si� nawet. By dope�ni� rytua�u musia� wypowiedzie� wszystkie s�owa. - ...demon. Porzuc� wszystko, gdy tego sobie za�yczysz. Pokonam ka�dego cz�eka, monstrum i bog�w samych, je�li stan� mi na przeszkodzie... Silniej opar� si� na mieczu. - ...w zamian nie ��dam niczego. Po wyznaniu spu�ci� g�ow�, na pier�, by za chwil� �mia�o j� unie��, dostrzec. By� przekonany, �e ona, - wymarzona i wy�niona, nale�y wy��cznie do niego. Za�lepienie nie pozwoli�o dostrzec. Nie zwr�cili uwagi, jak�e pioruny przyczajone po ostatnim grzmocie, od kt�rego zatrz�s�a si� ziemia, zebra�y si� w wi�ksz� wi�zk�. Z nieba wyskoczy�y dwa ogniste krzewy. Skupi�y si� nad wzg�rzem. Przemieniwszy si� w dwie szponiaste, kostropate �apska otoczy�y kobiet� i wzbi�y na powr�t w chmury. Rycerz nie s�ysza�, tylko patrzy�. I nie wierzy� w to, co zobaczy�. Nie m�g� uwierzy�. Nie pojmowa� co si� sta�o. Rycerz Dopiero po chwili zerwa� si� jak op�tany. Zacz�� wygra�a� niebu i wykrzykiwa� obelgi. Walczy� z niewidzialn� armi�. Nie zwa�a�, �e w szale�stwie sam siebie rani�. W ko�cu wyczerpany pad�. Krew i �zy zmiesza�y si� z b�otem. Wewn�trzny Szloch rozdziera� jak konie ci�gn�ce cz�onki waleczne, zaprawione bojach serce, kt�re raz przystawa�o, b�d� trzepota�o szale�czo. Niebezpiecznie rozchybotany umys� nie m�g� pogodzi� si� z tym, co si� sta�o. jak� poni�s�. Wszystkie s�owa wyda�y si� nagle ja�owe i puste. Ob��d z ka�d� chwil� mocniej go ogarnia�., Rycerz ani z nim walczy�, ani mu si� poddawa�. Zatraci� poczucie czasu. Pod�wiadomie ci�gle odczuwa� obecno�� ukochanej i zapewne dzi�ki temu pozosta� w�r�d �ywych. Do �wiata trze�wiej my�l�cych przywr�ci�o go bolesne szturchni�cie w bok. Potem us�ysza� s�owa, kt�re z trudem zacz�� pojmowa�. - Dy� m�wi�em, nie �yw. Nie dycha, nie rucha si�, zna� nie �yw! - Dar� si� kto� lub co�. - Dalej! Z blach obedrzem! �cierwo psom i s�pom zostawim! - Czekaj psubracie, to� to jaki� pan mo�ny! Tak si� nie godzi! - doda� drugi g�os. - Na co tu czeka�?! Nawet jak �yw, dobi� trza i bogactwo zabra� - zawyrokowa� trzeci. - Za samego konia i miecz ze trzy zimy prze�yjem! Z nag�a otwarte oczy ze zdziwieniem napotka�y jasno�� dnia. Musia�em przele�e�, gryz�c ziemi� ca�� noc. A tymczasem Vidiana... - Konia ja biere! - Po moim trupie, �achudro! Sk�d te Niezno�ne wrzaski nie ustannie zno�ne wrzaski? - Kto go najpierwszy zoczy�?! - Powr�ci� pierwszy g�os. - Wara wam psiejuchy! Jak wam co dam, to z mojej �aski! Co za demony tak krzycz�? Prostackie g�by. Oczy, a� wypuk�e od ��dzy i strachu zarazem. Jednakowo brudne koszule i portki, jednako zalatuj�ce gorza�k� oddechy. Ci zach�anni g�upcy o mnie si� spieraj�... Na pewno zabrali te� Vidian�. Zemsta! Zemsta! Jak nocne pioruny z nieba, tak on poderwa� si� z ziemi. - Zemsta!!!! - Miecz zal�ni� �wiat�em przekl�tych b�yskawic. Wie�niacy jeszcze nie do ko�ca poj�li, co si� dzieje, a ju� pierwsze, niedok�adnie odr�bane �ebrami�, zawis�o na strz�pach szyi bezw�adnie. Zaskoczony ch�op cia�o zrobi�o dwa kroki w ty�., nim bluzgaj�c z potwornej rany krwi� run�o. Z rany bluzga� krwawy potok. Na nic zda�y si� kije i wid�y, Norn Rijter rozpocz�� rze�. Jeden z ch�op�w, zna� bystrzejszy od innych, rzuci� si� do ucieczki. Pchni�cie i ostrze dosi�ga kolejn� ofiar�, kt�ra odruchowo powstrzyma�a wyp�ywaj�ce wn�trzno�ci. Miecz tymczasem ju� jak cielaka rozpruwa� ch�opa stoj�cego za plecami rycerza. z ty�u. Kt�ry�, cho� trz�s� si�, wzni�s� wid�y. Zwierz�cy strach nie pozwoli� prosi� o �ask�. chcia� si� broni�. Pierwszy cios zr�cznie zablokowa�. Krzykn�� co� niezrozumiale i w nag�ym przyp�ywie odwagi ruszy� do ataku. Ostatniego w swoim �yciu. Dwa zwinne ruchy i ramiona, wci�� dzier��ce wid�y, leg�y na murawietrawie. Czarnozbrojny nie poprzesta�. Krok, p�obr�t i finalny zamach szybki niczym mgnienie. Mi�dzy zaci�ni�te pi�ci upad�a i g�owa. Zielona Uciekaj�cy nawet si� nie obejrza�. Panika nios�a go szybciej od umykaj�cych spod st�p zaj�cy. Nie zobaczy� pogromu towarzyszy, ani jak ten, kt�ry powsta� z martwych schyla si�, by wyci�gn�� co� zza cholewy. Szybko wycelowa�. Trafi�! Idealnie mi�dzy �opatki!. Uciekinier zrobi� z rozp�du jeszcze dwa susy i zwin�wszy si� w pa��k upad�. Nie zd��y� ani wyszepta�, ani wykrzycze� imion swych bog�w,. a ju� nNie �y�. Siewca �mierci zamar� w bezruchu. Bez wzruszenia przyjrza� si� ludziom, kt�rych pokona�, wymordowa�. Bez wzruszenia? Dalib�g nie! Mord rozbudzi� besti�. Krew zagotowa�a si� w �y�ach Rudolfa. Jedyne czego pragn��, to wyr�n�� wi�cej tych potwor�w, kt�re zabra�y, ukrad�y jego ukochan�. Wci�� s�ysz�c w g�owie jedno s�owo "zemsta" - kt�re na nowo nadaj�ce znaczenia sens jego czynom, wytar� miecz. Z cia�a cz�owieka, kt�ry pr�bowa� uciec wyj�� n�. o jednego z le��cych. Podszed� do naiwnego, kt�ry odbieg� kilkana�cie metr�w. Odebra� cia�u n�. Stan�� na chwil�. Zatrzyma� si�, lecz nie po to jednak, by pomodli� si� za martwych. Rozwa�a�, dok�d ma si� uda�, by j� odnale��. Za plecami, mia� ska�y. Dalej, niedost�pne g�ry. Przed sob�, �agodnie opadaj�cy stok, ko�cz�cy si� lasem. W�r�d drzew i krzew�w mign�a czerwie�. Czy to aby nie kolejny demon? Bardziej stwierdzi� ni� zapyta�. A czy tam, za lasem to nie dymy osady? Pewnie tam j� trzymaj�! I ju� wiedzia�, gdzie szuka�. Ruszy� po przywi�zanego opodal konia. Zm�czone ca�onocnym staniem zwierz�, radosnym r�eniem przywita�o pana. Ten , gdy ju� go dosiad� bez zw�oki dosiad� go, i od razu skierowa� si� na wsch�d. Ku osadzie, kt�rej mieszka�com poprzysi�g� �mier�. Nie wiedzia�, �e wie�ci dotr� znacznie wcze�niej. - Tatku! Tatku!! Przenikliwy krzyk oderwa� pracuj�cych od zaj��. Wzywany od�o�y� m�ot i skin�� pomocnikom by pracowali dalej. Podkuwali wyj�tkowo niespokojnego konia, a tu ten szczyl g�ow� zawraca. Ojcowskie serce nie mog�o jednak zignorowa� wo�ania. Drobny jasnow�osy ch�opiec odziany w czerwon� kamizelk�, wbieg� na podw�rze ku�ni. Wpad� jak bomba w ramiona ojca. Kowal, zwany Podwalikiem, przygarn�� ch�opaka do piersi ruchem szorstkim, lecz znaczonym mi�o�ci�. Gdy pierwsza fala szlochu min�a, zabrzmia�y surowe s�owa: - No gadaj�e, ino mig! Co si� stan�o! Po�ar we wsi? - Wyobra�nia podsuwa�a najgorsze wizje. - Pani matka chora!? Czemu� oczy wytrzeszczasz? Ojca� nie poznajesz? Gadaj, bo sk�r� z�oj�! - zagrozi� na koniec. Z obawy przed ojcowskim gniewem i wspomnieniem tego, czego przed chwil� by�y �wiadkami, oczy dziecka przemieni�y si� w dwa spodki. Zdarzenia przekroczy�y granic� pojmowania paroletniego dziecka. Jedyne co ch�opak by� zdolny zrobi�, to wskaza� na drog�. Po czym zn�w zap�aka�, dodatkowo szcz�kaj�c z�bami. Kowalowi wydawa�o si� to niepoj�te! Jego syn, prawie m�czyzna, co to ju� sam krowy pasa�, p�acze i dr�y jakby mu rodzicieli ubili. Krzykn�� do pomocnik�w, �e sami robot� ko�czy� maj� i ruszy� w stron� wsi. Czuj�c, �e trzymana d�o� syna zaciska si�, szloch wzmaga i ch�opak za nic sam nie p�jdzie, zatrzyma� si�. Z delikatno�ci�, o kt�r� trudno by�oby pos�dza� tak pot�nego m�czyzn�, wzi�� dzieciaka na r�ce. Szkrab obj�� ojcowsk� szyj�, wtuli� twarz w rami� i wyp�akiwa� z siebie ca�� groz�. Do chaty nie by�o daleko, lecz ju� na drodze opadli ich starzy znajomi - dzieci i psy. Pierwsze, obawiaj�c si� gniewu kowala, sz�y w prawie nabo�nym milczeniu. Drugie, bieg�y tu� za dzie�mi i jakby r�wnie� wyczuwa�y powag� sytuacji. Ujada�y mniej ni� zwykle. Kto� z ha�astry wyrwa� si� naprz�d, bo naprzeciw nim wysz�o kilkoro ludzi. Na czo�o pochodu wysun�a si� za�ywna kobiecina. Ju� z daleka krzycza�a: - Synku, co oni ci zrobili! Kto ci krzywd� jak� wyrz�dzi�? Gdy podesz�a do m�a, spojrza�a na niego z wyrzutem. Zamaszy�cie wytar�a r�ce w fartuch i oderwa�a syna od szyi ojca. W ramionach matki, dziecko zacz�o si� powoli uspokaja�. Ludzi zbiera�o si� coraz wi�cej. Ka�dy chcia� wiedzie�, co si� sta�o. Jakby nie widziano p�acz�cego dzieciaka, albo roboty brakowa�o. Nie widzieli, by kowal rozpieszcza� kt�rego� z syn�w i nosi� go na r�kach. - Cichajta ludziska, mo�e tera cosik do rzeczy powi! - cisza zapad�a i tylko psy odwa�y�y si� j� zak��ci�. Ch�opi� zacz�o m�wi�. Cicho wprawdzie, lecz matka i ojciec zrozumieli. - Na wzg�rzu... na G�rze Wczele mo�nego pana... nie�ywego znale�li a on demon jakowy� wsta�... z martwych... wszystkich pi�ciu jak prosiaki... ino jam uszed�... i tera tutej idzie... Ostatnie s�owa wyszepta� tak, jakby si� ich ba�. Podwalikowi, mimo �e nie do ko�ca uwierzy�, rozwaga podpowiada�a ostro�no��. A �e mir we wsi mia�, zacz�� wydawa� polecenia: - Matka zbierz dzieciska do cha�upy! - ozwa�y si� pojedyncze lamenty. - Inne baby te�! - Do�wiadczenie podpowiada�o dalsze post�powanie. - Bez p�acz�w mi tu, nie czas po temu! Robi� co ka��! - rozkazywa�, nie daj�c ludziom wytchnienia. Kobiety rozbieg�y si� jak wystraszone kury. Tylko kowalowa �ona nad wyraz spokojnie odprowadza�a tul�cego si� wci�� synka. Po�r�d powsta�ego zam�tu unosi� si� g�os kowala: - Wszystkie ch�opy do mnie! Przynie�� wid�y, dr�gi i cepy! - wydawa� zdecydowane polecenia. - Wyjdziem tamtemu na spotkanie! - J�zwa! Le�, obud� Drzewoja, migiem go tu prowad�! Demon nie demon. Czary starego zawsze mog� si� przyda�. Rozumowa� Podwalik. - Ty Razmir na konia siadaj i na wzg�rze! - Wskaza� na m�odego m�czyzn�, kt�ry natychmiast pobieg� wykona� polecenia. - Obacz co z tamtymi! Zwa�aj po drodze! - krzykn�� do niego kowal, gdy ten pojawi� si�, jad�c na ci�kiej ch�opskiej kobyle - Szczypawce, kt�rej �adn� miar� nie sz�o zmusi� do galopu. - Przynie� mi miecz, Traw�j! Ten, co �e�my rycerzowi z�upili! - rozporz�dzi� kolejnym cz�owiekiem. - A sobie �uk we�! Pewno zda si� wreszcie! Reszta ch�op�w wraca�a ju� z zabran� w po�piechu broni�. Zaraz te� i Traw�j przylecia� z wielkim, obur�cznym mieczem, na plecach ni�s� ko�czan, w nim �uk i strza�y. Poda� miecz kowalowi. Zabrak�o czasu, by dobrze zwa�y� go w d�oni, a ju� pos�yszeli t�tent kopyt. Wraca� Razmir, podjecha� do �rodka placu i zsun�� si�, prawie spad� z konia. Zacz�li wypytywa� jeden przez drugiego. Teraz dopiero spostrzegli jak zgoni� konia i �e obaj s� przera�eni. Razmir rozepchn�� t�ocz�cy si� i przekrzykuj�cy t�umek. Podszed� do Podwalika. - Nie gniewajcie si�, alem do wzg�rza nie dojecha�. - Po rozedrganym g�osie i rzucanych na boki spojrzeniach zna� by�o, �e prze�y� nie lada wstrz�s. - Ledwom za wie� trzy wajchy odjecha�, a naprzeciw jaka� posta� na koniu jedzie. Gdym si� zbli�y�, pozdrowi�em grzecznie, widz�c, �e to rycerz zbrojny. Pewnikiem ten, o kt�rym ch�opak gada�. Przebieg�o wszystkim przez g�owy. Podje�d�am, on dalej nic... - j�zyk odm�wi� Razmirowi pos�usze�stwa. Kto� z boku poda� butelk�. Poci�gn�� zdrowo. R�kawem obtar� usta. Potrz�sn�� z niedowierzaniem g�ow� i podj�� opowie��: - ...jak �em go mija�, to w oczyska mu zajrza�em. Dziwnie b�yszcza�y, jakby Zhizofrenigowi albo i inszemu dyjab�owi. I wtedy... wtedy to.... on jako� tak zarechota�... chociem ca�y zmartwia� z boja�ni, to ju�em Szczypawk� obraca�, by �ycie ratowa�... - Z przej�cia zacz�� m�wi� szybko i urywanie. - A ten waryjat miecz wyszarpn��, zachichota�, jak ta j�dza co�my j� ostatniej jesieni na pal nawlekli i... dalej, hajda na mnie! Szcz�ciem koby�a nie w ciemi� bita, w por� przed tamtymi uskoczy�a, ino ostrze ko�o s�uch�w przelaz�o! - z�apa� si� za ucho, szukaj�c potwierdzenia swoich s��w. - Ju�e�my do dom gnali, a on ci brechta� si� jeno i szczerzy�... jakoby, jakoby... szalej gar�ciami �ar�! Jedna prawda, nie goni� za nami. Tera do wsi jedzie!!! - Z drogi, psie mordy! - odezwa� si� kto� zza plec�w. - Drzewoj idzie! W rzeczy samej, prowadzony przez wys�anego m�odzie�ca szed� dziad olbrzymi. Bia�a grzywa okala�a starcz� twarz. Wyblak�e wargi, krzaczaste siwe brwi, s�pi nos i zaspane oczy dope�nia�y wizerunku wiejskiego gu�larza. - Po co�cie mnie kowalu tak rano ze snu rwali? - Rzek�, wyczesuj�c z brody resztki s�omy. - Nie czas na pr�ne gadanie. Zbieraj do kupy swoje czary. Potrzebne b�d�! - odpowiedzia� Podwalik. - Rycerz strasznie okrutny na nas idzie. Zna�, �e nie taki, jak ten ch�ystek Donki Szot, co za cudaczne wiatraki nas mia�. Z tym �atwo nie p�jdzie! Broni� si� trza! Wi�cej ich wszak by� mo�e! - uzna� rozmow� za zako�czon�. Zaj�� si� przeliczaniem ludzi. Z Drzewojem, szesnastu ch�opa. Nie ma Kacpra z rudym bratem... - liczy� - Strachaj�y - po�miewiska ca�ej wioski, Radlicza i Onufrego - syna Trawoja. Albo pospali si� gdzie� pijani albo... wola� nie my�le�, co im si� przydarzy�o. - Wszystkie ch�opy za mn�, na drog� przed wie� idziem! Drzewoj obok! Reszta z ty�u! - wyda� polecenia. - Razmir ty bier ze sob� Szczypawk�. Jakby si� pan rycerz w b�j wda�, wr�cisz do wsi i babom z dzieciskami w las ka�esz ucieka�. Kowal wiedzia� co robi. Wy��cznie Razmir zna� miejsce, gdzie schowano maj�tek w z�ocie. - Jak krzykn� "Bra� go!" wszyscy macie konia obskoczy�, je�d�ca na wid�y bra�! Zrozumiano?! Wiara odpowiedzia�a mrukni�ciami. Ka�dy dobrze zna� t� prost� strategi�, pozwalaj�c� z�upi� niejednego nierozwa�nego w�drowca. Nikt tylko nie chcia� by� tym pierwszym, kt�ry dostanie si� pod miecz. Skwapliwie ruszyli za milcz�cym kowalem i zadumanym Drzewojem. Uszli ledwie kawa�ek drogi od cha�up, gdy id�cy z przodu przystan�li. Zatrzymali si� wszyscy, odruchowo wyci�gaj�c przed siebie si� prymitywn� broni�. Trawoj niewprawnymi r�koma za�o�y� strza�� na ci�ciw�. Zza lasu, tu� za zakr�tem, kt�ry zas�ania� drog�, da�o si� s�ysze� st�panie konia. Stawa�o si� coraz bli�sze i wyra�niejsze. Jeste�cie wreszcie, demony w ludzkiej sk�rze! Gdzie� j� ukryli�cie? Nie wida� jej mi�dzy wami. W milczeniu przygl�da� si� przeciwnikom. Po co te kije? Czy�by�cie chcieli walczy�?! Zatrzyma� si� i zawarcza� jak warczy dziki zwierz. Struchleli, wystraszeni wynios�� postaci� i niepoj�tym zachowaniem. - Cz�eku, nie wiemy sk�d� przyby�, nie wiemy co� za jeden! �le ci z oczu patrzy i stracha niejednemu nap�dzi�e� - pierwszy z odr�twienia wyrwa� si� przyw�dca wioski. - Powiedz czego chcesz. Do wsi i tak nie pu�cim! Odejd� po dobroci, albo b�dziemy si� barowa�! Nie chcemy ci� ubija�, ale nas tu si�a. Nie dasz rady! Nie przejdziesz! - stara� si� m�wi� g�o�no i pewnie. Zbrojny m�� i jego ko� nadal stali niczym pos�gi. Gwa�townie zatrzasn�� przy�bic�. Jego mowa zabrzmia�a jak ostrze lodu: - Daj� wam czasu tyle tylko, ile potrzeba, by przyprowadzi� Vidian� - zdumieni wie�niacy popatrzyli po sobie. - Je�li �adnej szkody nie zazna�a, puszcz� was �ywych. Jeno domostwa jako przestrog� oddam p�omieniom! W odpowiedzi mocniej �cisn�li styliska, twarze st�a�y. Zaci�ni�te z�by i rozszerzone �renice �wiadczy�y o zwierz�cej determinacji. Kowal tr�ci� Drzewoja, ten rozumia�, �e na nic czary, jakimi leczy� chore na wzd�cie krowy. B�dzie potrzebna magia. Silna i prawdziwa. Jeszcze raz odezwa� si� kowal: - Jako si� rzek�o, nie przejdziesz panie. Id� swoj� drog�, albo jak psa ubijem! - zagrozi�. - Mo�e i paru ranisz, ale dalej nie pu�cim! - �ciszonym g�osem doda� ostatnie s�owa. Je�dziec i ko� ani drgn�li. Siwy dziadyga to gu�larz. Heretycki zabobon i tu dotar�. Pewnie za�mia�by si� do swoich my�li, lecz nie m�g� zapomnie� o porwanej w noc Vidiany. Starzec by� got�w zaatakowa� tego pacho�ka Szelela swoj� najsilniejsz� broni�. Urokiem, kt�ry powodowa� ko�owacizn�. Mamrocz�c tajemne s�owa z�o�y� r�ce, by wykona� skomplikowane ruchy... Na wszelki wypadek ch�opi cofn�li si� o krok. Wszyscy z wyj�tkiem kowala. Oraz rycerza, kt�ry rzek�: - Sami tego chcieli�cie! Ma cierpliwo�� dobieg�a kresu! Przy ostatnim s�owie dosi�gn�a go fala tandetnej magii. Sp�yn�a nie czyni�c �adnej krzywdy. Za�mia� si� szyderczo. Szybkim si�gn�� po wisz�cy przy siodle top�r. W drugiej r�ce dzier�y� wyj�ty nie wiadomo kiedy n�. Rzucona bro� min�a si� w locie. �wisn�o przecinane powietrze. Z g�uchymi uderzeniami, bezb��dnie trafi�y. Kowal ze zdziwienia spojrza� na stercz�cy ze swej piersi zdobiony trzonek i krwawy wykwit wok� niego. Chc�c wyj�� n�, chwyci� go obur�cz. Szarpn��. Upad� z j�kiem, nadziewaj�c si� na ostrze. Bia�e w�osy i broda starca w jednej chwili sta�y si� czerwone. Jego twarz, zamieniona przez top�r w krwaw� miazg�, uprzytomni�a reszcie los, jaki ich czeka. W�r�d wie�niak�w zapanowa� zam�t, nie wiedzieli, co robi�. Gdy brakuje przyw�dcy, zast�puje go panika. Jedni, zrywali si� by wia�, inni zbili si� w ciasn� gromad�. Wygl�dali jak stado kur, na kt�re za chwil� spadnie jastrz�b. Drapie�nik wiedzia� co czyni�. Instynkt dyktowa� mu post�powanie. Szar�owa� z wzniesionym w prawej d�oni mieczem. Od pancerza odbi�a si� nieudolnie wypuszczona strza�a. Na go�ci�cu zadudni�y kopyta jeszcze jednego konia. To Razmir gna� do wsi. Trzy �wietliste b�yski i trzy cia�a leg�y, jak skoszone r�k� �niwiarza. Dw�ch ch�op�w nadbieg�o, godz�c wid�ami od ty�u. Dostrzeg� ich k�tem oka. Obr�ci� konia, kt�ry a� przysiad� na zadzie. Pierwszy z odwa�nych osun�� si� z rozp�atan� g�ow�, drugi zd��y� sparowa� cios i odskoczy� w bok. Widz�c to, nast�pni nabrali odwagi. Nag�y skok konia i kolejna ofiara pad�a zmia�d�ona kopytami. Jednocze�nie miecz upomnia� si� o tego, kt�ry przed chwil� umkn��. Zgin�� od ciosu w plecy. Jaki� ch�op roztropny chcia� podci�� cepem konia. Ten, wy�wiczony i wyczuwaj�c niebezpiecze�stwo, odskoczy�, a jego pan ci�� celnie na odlew. Ponownie rozbiegli si�, chowaj�c w lesie. Uciekli, nie patrz�c nawet czy ich goni, ani ilu konaj�cych zostawili na drodze. Ujrzeli tak wiele �mierci, �e ju� na nic woleliby nie patrze�. Rudolf nie zamierza� nikogo �ciga�. By� pewien, �e nie ujd�. Wr�c� do dom�w. Tam doko�czy dzie�o. Nog� odwr�ci� cia�o kowala na plecy. Nie po�wi�ci� jednej chwili by przyjrze� si� zastyg�ej w �miertelnym grymasie twarzy. Wyszarpn�� swoje ulubione ostrze. Podobnie uczyni� z toporem. Z tego, co pozosta�o z g�owy Drzewoja ostrze wysz�o z obrzydliwym mla�ni�ciem. Sprawnie dobi� rannych, nie zwa�aj�c na ich pro�by i b�agania. Ostatniego z�apa� za w�osy. Bole�nie odchyli� mu g�ow� do ty�u. - B�agam panie... nie czy�... jam... niczemu... - wyst�ka� ranny. - Gdzie j� trzymacie?! - zapyta� twardo. - Aahrrg... jam nie winien... - j�cza� ch�op, przewracaj�c oczami. - Powiesz, gdzie j� trzymacie i skr�c� ci cierpienie. - Kogo panie?... ahh... jam nie winien... - z na w p� odr�banego ramienia wci�� ciek�a krew. K�amliwe psy, nie zas�ugujecie na to, by kala� ziemi�. Jedno g��bokie ci�cie i trzyma� w d�oni g�ow� trupa. Z szyi sika�a posoka. Nie zwa�a� na to, �e ochlapa�a mu twarz, r�ce i zbroj�. Wsta�, przywo�a� konia. Ogier, na podobie�stwo wiernego psa, podbieg� strzyg�c uszami. Rycerz wskoczy� na ko�ski grzbiet i skierowa� si� do wsi. Tam, gdzie trzymaj� Vidian�. Tam, gdzie mo�e cierpi. Mo�e patrz� na ni� z po��daniem? A mo�e... Tego by nie zni�s�. Pop�dzi� konia. Je�li ktokolwiek j� dotkn��, obetn� mu obie r�ce. Taki mia� by� pocz�tek. Wie� przywita�a go cisz�. Cisz�, bo zjadliwe szczekanie ps�w nie mia�o znaczenia. Opr�cz nich nie napotka� nikogo. Ka�da cha�upa pozdrawia�a go zamkni�tymi na g�ucho okiennicami. W�r�d tej pustki zaklekota� z nag�a zwolniony �a�cuch studni. - Precz, precz, precz, precz... I to ucich�o, urwane g�o�nym plu�ni�ciem wiadra. Zsiad� z konia i pu�ci� go samopas. Wiedzia�, �e nie umknie i �e przyb�dzie na wezwanie. Z mieczem w d�oni kopni�ciem otworzy� drzwi najbli�szej cha�upy. Porozrzucane w po�piechu sprz�ty, p�on�cy pod kuchni� ogie�. Przeszed� izb� b�d�c� jedynym pomieszczeniem. Nog� rozrzuci� polana po pod�odze. Zabra� dwa pal�ce si� naj�ywiej. Wyszed� przed dom i przy�o�y� ogie� do strzechy. Wilgotna od nocnej burzy, nie chcia�a si� zaj��. Skwiercza�a tylko i dymi�a. W ko�cu p�omienie zwyci�y�y i pocz�y pe�ga� w g�r� dachu. Uczyni� to samo z drugiej strony. Gdy zagl�da� do kolejnego domostwa, po�ar na dachu pierwszego rozprzestrzeni� si� na dobre. Ze �rodka dobywa�y si� k��by dymu. Dom, kt�ry odwiedzi�, podzieli� los poprzedniego. P�omienie ��to z�otymi j�zorami liza�y obie powa�y. Gwizdni�ciem wezwa� konia. Chwyci� za wodze. Cho� zwierz� by�o zaprawione w potyczkach i bitwach mog�o si� sp�oszy�. Podchodz�c do kolejnych drzwi dojrza�, �e s� lekko uchylone. Pu�ci� konia. Ko�cem miecza wepchn�� odrzwia do �rodka. Z wn�trza, mimo szumi�cego za plecami ognia dobiega� szloch. �mia�o wkroczy�. W k�cie izby, tul�c dwoje dzieci, siedzia�a kobieta. Mniejsze rzewnie p�aka�o. Przesta�a je uspokaja�. Spojrza�a wyzywaj�co na rycerza. Ch�opak, kt�ry przyni�s� nieszcz�sn� nowin�, r�wnie� si� odwr�ci�. Natychmiast schowa� twarz w fa�dy matczynej sukni. Demon przyszed� po niego! Zakuty od pasa w g�r� w stal. G�owa z metalu zwie�czona nietoperzymi skrzyd�ami. Zamiast twarzy, jedynie cie�. Tam gdzie powinny by� oczy, dwa jarz�ce si� punkty. Umazany krwi� i wn�trzno�ciami. W r�ku miecz, matowy od zakrzep�ej juchy. Cho� serce wywo�uj�c niezno�ny b�l skurczy�o si�, matka wsta�a i rzek�a m�nie: - Precz st�d antychry�cie! Precz od moich dzieci! Milcza� chwil�, po czym ochryple powiedzia�: - Powiedz, gdzie j� trzymacie, a daruj� dzieciom �ycie. - Nikogo tu nie trzymamy! Precz st�d! Co�my ci winni? - prawie p�aka�a, lecz nie zamierza�a ulec. - Odejd� i ostaw nas w pokoju! Precz!! - M�w kobieto, gdzie ona! To twoje ostatnie chwile! - rzuci� przez z�by, podchodz�c bli�ej. Zas�oni�a potomstwo r�koma. Dumnie i nieust�pliwie sta�a naprzeciw niego. - Nikogo�my tobie nie zabrali! Czy ci bogowie rozum odebrali? Id��esz do piekie� sk�d� przyby�! Nie straszne mi twoje gro�by! Precz rzek�am!! Mo�e ona m�wi prawd�? - My�l pojawi�a si� i od razu znikn�a. Nie by�o czasu na w�tpliwo�ci. Zamachn�� si� z p�obrotu, celnie i silnie. G�owa kobiety potoczy�a si� po klepisku. Dzieci wci�� kurczowo trzyma�y si� sukni matki. Wyszed� szybko i zaryglowa� drzwi. Z innej chaty wyni�s� nar�cze p�on�cych polan. Wzi�� tyle, ile zmie�ci� w gar�ci i ruszy� przez wie� rzucaj�c je na domostwa. Musia� obr�ci� trzy razy, nim na wszystkich dachach zakwit� ogie�. Ostatnie pochodnie rzuci� na chat�, w kt�rej zamkn�� dzieci. Tkwi� po�rodku pustego placu, patrz�c na swe dzie�o. Ws�uchiwa� si� w szale�stwo p�omieni i dzieci�cy krzyk. Rozmy�la� nad pod�o�ci� tego �wiata i nad tym, jak odnale�� sw� mi�o��. Z lasu przygl�da�o mu si� kilka postaci przera�one bestialstwem. Ocaleni z pogromu nie wiedzieli, co z sob� pocz��. Jeden cz�owiek, dla nich demon z czelu�ci piekie�, zniszczy� ca�e ich �ycie. Jak i on, nie mieli dok�d si� uda�. Na trakt wybieg� p�on�cy pies. Jego skowyt przebi� si� przez szum ognia. Gna� na wsch�d, nios�c p�omienie na swej sier�ci. Norn Rijter bez dalszego wahania dosiad� konia. Por�wnywa� sw�j los do przeznaczenia jakie spotka�o kundla. Wyda�o mu si� to troch� zabawne i dlatego pod��y� jego �ladem. nast�pny Dawid Brykalski Nie ma tego z�ego, co na gorsze by nie wysz�o . 2 . M�ode dziwki, kt� ich od czasu do czasu nie potrzebuje? Jedna z opieraj�cych si� niedbale o �cian� wyda�a si� w miar� pon�tna. Pokr�cone, czarne jak najprawdziwszy w�giel w�osy opada�y na smuk�e ramiona i szyj�. Twarz bardziej dziewcz�ca ni� kobieca. Niczym nie przypomina�a kole�anek po fachu. T�uste, oble�ne kurwy. Gdybym tej m�odziutkiej tu, w tym zak�tku sprzedajnej mi�o�ci nie znalaz�, wzi��bym pewnie kt�r�� z nich. Wyb�r by� bardziej ni� oczywisty. - Ile bierzesz? - Przez twarz przemkn�a niepewno�� w postaci lekkiego rumie�ca, kt�rego puder nie da� rady ukry�. - Dwadzie�cia - odrzek�a, sil�c si� na �mia�o��. Takie narowiste nastolatki nie wiedzie� czemu utar�o si� nazywa� dzikimi osio�kami. Dopiero z bliska spostrzeg�em, �e wybielacz na twarzy nie s�u�y wy��cznie podkre�leniu pi�kna. Przede wszystkim ma zas�oni� paskudne si�ce pod oczami. Raczej nie wygl�da�y na siniaki z niewyspania. C�, przy mnie raczej �adna z tamtych macior jej nie uderzy. Alfonsi te� niech mi lepiej w drog� nie wchodz�. Nie znosi�em ich wrednego zawodu, jakby m�j by� lepszy. - Dobra, idziemy - z�apa�em j� za r�k� i poci�gn��em za sob�. Nie mia�em zamiaru sili� si� na jakie� czu�o�ci. Dzi� na noc potrzebowa�em dupy. Doprawdy, zabawne. Najemny zab�jca nie chce by� sam. Takie tam fanaberie, ale mnie rozbawi�y. Zapomnia�em gdzie i z kim jestem. Zachichota�em do w�asnych my�li. - Z czego si� �miejesz? - spyta�a ma�olata. - A co? Mam ku... twa ma� p�aka�? - krzykn��em na ni�, zawstydzony sw� beztrosk�. Przez dalsz� drog� do gospody "U Hashishina" milczeli�my. Zapomnienia i zatracenia, oto czego potrzebowa�em. Nie dalej jak tydzie� temu znale�li mnie w tym zapomnianym przez bog�w mie�cie. Sk�d� musieli si� dowiedzie�, �e trudni� si� zabijaniem. Ale, do diab�a! Nie takich ludzi, jakiego chcieli bym zabi� dla nich! Ch�opi okazali si� sprytniejsi, ni� na to wygl�dali. Nie do��, �e bez przerwy mia�em przed sob� pe�ny kubek przepalanki, to jeszcze zaproponowali mi tyle z�ota, �e zapewne sami nie znali jego warto�ci. By�em akurat bardzo biedny i bardzo bezrobotny... Kmiecie chcieli, bym u�mierci� jakiego� rycerza. �w jednak okaza� si� t�gim zabijak�. Na rozstajach pe�no by�o list�w go�czych rozes�anych za morderc� co najmniej czterech tuzin�w ludzi. Od tych wszystkich k�opot�w, kt�re wcale nie by�y moj� specjalno�ci�, chcia�em cho� na chwil� uciec. Liczy�em, �e uda si� w ramionach dziewki, kt�ra sz�a potulnie za mn�. - Lubisz to robi�? - zapyta�em, staraj�c si� nada� pytaniu oboj�tny ton. - Pewnie, �e tak. Spodziewa�em si� wzruszaj�cej opowie�ci o chorej matce, g�oduj�cym rodze�stwie i takich tam. Tak podpowiada�o do�wiadczenie zdobyte w moim, r�wnie skurwysy�skim, zaj�ciu. Wi�kszo�� sta�ych bywalc�w i przypadkowych go�ci zaj�ta by�a swoimi sprawami. Jedynie karczmarz rzuci� mi zza szynkwasu porozumiewawcze mrugni�cie. Mia� przy tym min� starego jebaki wyjadacza. Stary, g�upi buc. Pomy�la�em o wstr�tnym moim oczom grubasie. Wycieraj swoje kubki, �achudro, nie dla psa kie�basa, ni dla kota kawior. Taki cz�eczyna ka�demu by si� wyda� szpetny, gdyby tu� przed oczami mia� to co ja. Zgrabny ty�eczek ko�ysa� si� miarowo, w takt stawianych po schodach krok�w. D�ugie, zgrabne nogi, podobnie jak ich kszta�tne zwie�czenie obiecywa�y wiele. Bardzo wiele. �ywiej zagra�o serce. Prawie wbieg�em po schodach, wyprzedzaj�c zaskoczon� dziewczyn�. Z galanteri� otworzy�em drzwi i szerokim gestem zaprosi�em do �rodka. Wesz�a, pr�buj�c si� nie u�miecha�. Na �wiecie nie jest wolny od przywar nikt przecie... Omiot�em spojrzeniem pok�j, czego� chyba brakowa�o. - Poczekaj chwil�! - rzuci�em, gdy ju� siad�a na wyrku, nie zas�uguj�cym na miano ��ka. Nie zd��y�a pewnie dobrze si� rozejrze�, a ju� by�em z powrotem. Nie sam. W r�ku mia�em okaza�� butelk� najlepszego wina, jakie mo�na by�o kupi� w tej spelunce. Chcia�em j� pocz�stowa�, lecz ona po raz kolejny tego wieczoru przej�a inicjatyw�. - P�acisz teraz, nim si� upijesz, albo sobie p�jd�. Zatka�o mnie, ale tylko na moment. Si�gn��em po pieni�dze. Nie licz�c, poda�em jej pe�n� gar�� monet. - Prosz�, to dla ciebie. Ale pami�taj, mam prawo do reklamacji - z trzymanej w drugiej r�ce butelki poci�gn��em spory �yk. - Napij si�. Na koszt firmy. Napi�a si�, a jak�e, lecz wpierw przeliczy�a pieni�dze i wcale nie odda�a reszty. �ycie zd��y�a troch� pozna�. - B�d� tak dobra i rozbierz si� sama. Bez o ci�gania rozsznurowa�a d�ug� sukni�, zdj�a j� przez g�ow�, uwalniaj�c drobne piersi�tka. Pozby�a si� tandetnej bielizny. Patrzy�em z wzbieraj�c� w kroczu ��dz�. W ko�cu zdj�a buty. Zosta�em w swoich. Jeszcze przez moment podziwia�em szczup�e, pe�ne wdzi�ku cia�o, po czym rzuci�em si� na ni� jak wyg�odnia�e zwierz�. Nie pozosta�o jej nic innego, jak mocno trzyma� si� ��ka. Mia�o przynajmniej t� zalet�, �e nie trzeszcza�o. Dobrze, �e przynajmniej nie st�ka�a, kiedy j� maltretowa�em. A po wszystkim i tak nie mog�em zasn��. Zszed�em wi�c na d�, do pe�nej g�os�w i dym�w sali. Kupiwszy wino czmychn��em na g�r�. Nie dla mnie dzi�, przy tak melancholijnym nastroju, siedzenie po�r�d pstrej zbieraniny. Zwykle ko�czy�o si� to solidn� bijatyk�. Siedz�c w ciemno�ciach, kt�re niezwykle sobie ceni�em, s�czy�em trunek prosto z butelki, postanawiaj�c mocno, �e za jego pomoc� pouk�adam sobie w g�owie. Ona wci�� spa�a. Mocniej skuli�a si� przez sen. Narzuci�em na ni� koc. Chyba powa�nie przej��em si� tym dzieciakiem. Czy�by budzi�a si� we mnie niezwyk�a, jak na cz�owieka od mokrej roboty, wra�liwo��? Mniejsza z tym. Zacznijmy od pocz�tku. Pocz�tku? Jakiego pocz�tku? Nawet nie wiem, kiedy wszystko si� zacz�o. Czy wtedy, gdy obudzi�em si� galopuj�c na koniu po�r�d burzy? Czy wtedy, gdy co� zdrowo rzuci�o mn� o ziemi� i "przypomnia�em" sobie przesz�o��? Co za bzdury! By� mo�e moja historia zacz�a si� w klasztorze. Lecz i ten epizod wydaje si� nie do ko�ca wy�nionym majakiem. A mo�e nadal �ni�? Na tego typu my�li cz�owiek wynalaz� jedno doskona�e lekarstwo. Poci�gn��em solidnie z flaszki. Chocia� wyt�am umys� nie jestem w stanie rozwik�a� tkwi�cych we mnie zagadek. Moja przesz�o�� by�a i wci��, do diab�a, jest murem, kt�rego nie spos�b ani przeskoczy� ani rozbi�. Nawet obej�� si� nie da. Czasami kto� przerzuca� na moj� stron� kamienie - drobiny wspomnie�. Niekt�re rani�y, inne by�y ca�kiem mi�e. Wi�kszo�� by�a kolejnymi zagadkami. Kolejne u�udy. Lepiej si� napi�. Czyje to kpiny? Moje z siebie samego? Przecie� znam siebie i swoj� warto��. Cho� zarazem, czuj� si� jak obcy w obcym ciele. Nie �mia�o si� ze mnie to dziecko, kt�re zabra�em z ulicy. Przeznaczenie te� sobie ze mnie nie szydzi. Ono jest oboj�tne na wszystko i wszystkich. Pr�dzej to ja kpi� sobie z niego, �yj�c wci�� na kraw�dzi. Mo�e to pieprzone wino robi mnie w konia? Tak, oto winowajca! Drwi sobie w najprostszy z mo�liwych sposob�w. Ko�czy si�. Lepiej bym ja z nim sko�czy�. Goln��em do samiutkiego dna. Przednie to wi�sko! Szkoda, �e ju� go nie ma. Gdyby mi si� chcia�o, zszed�bym po jeszcze jednego i upora� si� z tymi krety�skimi egzystencjalnymi problemami. G�owa ci��y... R�k� ruszy� nie mog�... My�li jako� m�tne... O, bogowie! Jak�e spa� si� chce. Nic, tylko zasn��... Zaraz! Nag�e ol�nienia maj� do siebie, �e przychodz� ca�kiem w najmniej niespodziewanych momentach. Co za jedni? Bogowie? Panowie i panie, kt�rzy pono� decyduj� o losach �wiata? Mo�e oni b�d� co� o mnie wiedzie�? Tak, jutro udam si� do ludzi maj�cych z bogami jakie� konszachty! Niewa�ne - kap�ani, wr�ki czy szamani. Na pewno co� poradz�. Jakem La Dyslayer. I to by�a ostatnia �wiadoma my�l, nim uda�em si� w obj�cia boga, kt�rego imienia, jak i wszystkich pozosta�ych, nie pami�ta�em. M�tnie kojarzy�em, �e rozpoczyna�o si� na liter� "O". Dlaczego, do kurwy n�dzy, cz�owiek jest taki g�upi? Nie da si� ukry�, odbi�o mi. �ci�gam sobie jakie� ma�oletnie dziwki. U�alam si� nad nimi, upijam, i zn�w u�alam. Nad sob� samym. Och �esz, moja g�owa! Jeszcze ta m�oda suka. Nie do��, �e darowa�em jej �ycie, to zwyczajnie mnie okrad�a! Niech piorun strzeli ten kape� w gardle! Pi�! Nieopatrznie pod r�k� nawin�a si� pusta butelka. Precz z ni�! Ci�ni�ta flaszka wylecia�a razem z tandetnie wstawion� szyb�. Szk�o polecia�o w d� i zabrz�cza�o na bruku. - Co za cham... - us�ysza�em pe�en gniewu g�os. - Zamknij si�, parchu jeden! - czasem bardzo lubi� warcze�. - Bo jak zejd� to ci nogi z dupy powyrywam i okr�c� dooko�a szyi! - Nie da si� ukry�, by�em w nastroju, by dope�ni� gr�b. Nie min�a chwila a otworzy�y si� drzwi. Sta� w nich szynkarz. Ten, co mia� tik w oku. By� dok�adnie takim tch�rzem, na jakiego wygl�da�. Nie przyszed� sam. Za t�u�ciochem stali dwaj pacho�kowie z pa�kami w r�kach. - Pan szanowny co za demolk� uskutecznia?! Jak energia rozpiera, ta zara wyrzucim! Nie trza mi tu go�ci, tfu, co od rana burdy wszczynaj�! - Za wszelk� cen� stara� si� przybra� gro�ny wyraz nalanej twarzy. Rozw�cieczy� mnie tylko. M�g�bym ich por�ba� nim odszczeka�by te s�owa, ale postanowi�em by� dzi� wielkoduszny. Darowa�em im �ycie. Po pierwsze - potrzebowa�em tego lokalu, po drugie i ostatnie - gdybym zabi� ich tak otwarcie, stra� miejska i kat uatrakcyjniliby m�j pobyt w Skorinto. Wi�cej k�opot�w chwilowo nie potrzebowa�em. - Wybacz szanowny gospodarzu. Tkwi� we mnie moce, kt�rych czasem nie potrafi� okie�zna�. Prosz�, oto drobne zado��uczynienie. - Blask z�otych monet odbi� si� w jego oczach. Jak ka�dy inny ober�ysta, tak i ten by� �asy na pieni�dze. Zgarn�� je zwinnie, odwr�ci� si� i wyszed�. - Co tak stoita! Do roboty, lenie jedne! - Pogoni� podobnych do siebie jak dwa pnie, pacho�k�w. Z ulg� zamkn��em drzwi. Troch� si� uspokoi�em. Niewiele. Na tyle, by zacz�� trze�wiej my�le�. Nie na darmo wpajano nam, �eby nigdy nikogo i za nic nie przeprasza�. Teraz te� nie musia�em si� upokorzy�. Moje szcz�cie, �e ta kurewka, nie znalaz�a wszystkich pieni�dzy. Wi�kszo�� s�dzi, �e do konia trzeba m�wi� "wio" i to wystarczy. Wystarczy, ale wy��cznie siwkom ci�gn�cym ch�opskie furmanki. Z moim Frento rozumieli�my si� bez takich g�upich okrzyk�w. Ten ko� to prawdziwy skarb. Mam go od samego pocz�tku. To jest, od pewnej przygody w pewnym podupadaj�cym zaje�dzie. Dzi�ki szybkim nogom i m�drej g�owie podpowiadaj�cej mu, kiedy ucieka�, wyci�gn�� mnie z niejednej opresji. Czasami jego pan miewa dzikie zap�dy i chce samotnie pokona� pu�k krasnoludzkiej piechoty. Nie, Frento nie by� tch�rzem. By� rozwa�ny. I by� tak wyszkolony, �e �aden bojowy rumak nie m�g� mu dor�wna�. Bo te� i nie by� �adn� tresowan� wojskow� koby��. By� jedyn� istot�, o kt�rej bez fa�szywego wstydu mog�em powiedzie�, �e jest moim przyjacielem. Podobnie jak i ja lubi� poranne treningi. Musia�em by� wszak�e w dobrej formie. M�j przeciwnik do s�abeuszy nie nale�a�. Gdy znale�li�my si� za miastem, znalaz�em do�� szerok� polan�. Od razu skoczyli�my w galop. Frento uwielbia� takie ostre gnanie, a przest�pywanie z kopyta na kopyto w stajni znu�y�o go wystarczaj�co. Rze�ki i pe�en wigoru rwa� si� do biegu niczym �rebak. Wr�cz przeciwnie do jego pana. Szar�a na k�p� drzew. Miecz sam wskoczy� w d�o�. Szybka wymiana udawanych cios�w. Ogier sam ustawia si� bym �atwiej m�g� trafia�. Lekkie kopni�cie pi�tami, odskakujemy. Chowam si� kul�c za ko�sk� szyj�. Z ty�u te� atakuj�! Zas�ona na wyprostowanej r�ce. B��d! Straci�bym rami�. Zwrot. Ko� wyrywa traw� kopytami. Wyobra�nia podsuwa obrazy wrog�w. Trzeba zawsze atakowa� przyw�dc�. Frento gna, jakby mia� si� za chwil� wznie��. Unik. Wierny ko�, rozumiej�c co zamierzam, pochyla �eb... S�o�ce pra�y, na niebie �adnej chmurki. Gor�c jak w piecu. Obaj spoceni, mokrzy jak nieboskie stworzenia. Sk�rzany kubrak klei si� do cia�a. Sier�� konia l�ni. Tylko kretyni zostaj� rycerzami i nosz� zbroje. �wiat musi sta� si� ubo�szy o jednego z nich. Bezg�o�na komenda. Frento rusza, najpierw powoli, z rozmys�em. St�pa, galop i wreszcie cwa�. Przeskakuj� kilka razy przez ko�ski grzbiet. Mocna rzecz dla mocnych m�czyzn. Miecz wraca do d�oni. Kopyta wal� o ziemi�. Koncentracja. Zbli�amy si�. Skupienie. Delikatny skr�t, schylam si� przed smagaj�cymi ga��ziami. Nag�y wypad i gdyby kto� si� nawin�� pod miecz niechybnie straci�by g�ow�. Na dzi� wystarczy. Jeszcze par� przebieg�w, jeszcze kilka rzut�w no�em i innych �wicze�, by nie przystawa� zbyt nagle. Mo�emy wraca�. Pe�en satysfakcji z dokonanych czyn�w walecznych zacz��em rozwa�a�, dok�d si� uda�. Wola�em si� nie zastanawia�, sk�d u mnie te wszystkie umiej�tno�ci. W klasztor, w kt�rym pono� si� szkoli�em coraz mniej chcia�o mi si� wierzy�. Mo�e jak i Frenta darowali mi je... bogowie? Ach, oni. Przecie� mia�em dzi� pogada� z tymi kole�kami. Czas wi�c wybra� si� do �wi�ty� czy innych instytucji paraj�cych si� og�upianiem. Wcze�niej jednak pojechali�my obydwaj dobrze si� umy� i napi�. Uczciwie na to zas�u�yli�my. Przygl�daj�cy si� wyczynom LaDy'ego ubogi ch�op, pomy�la� ni w pi�� ni w dziewi��: To si� dopiero panom we �bach pokie�basi�o. Nie do��, �e drwa na opa� mieczem r�bi�, to jeszcze ich nie bier� i same se ze sob� gadaj�. Baba nie uwierzy w takie dziwy. Bed� k�opoty, oj bed�. Proste my�li pojawi�y si� w prostym umy�le. By�y jak wszystko co proste, s�uszne. Dok�d indziej m�g�bym si� wpierw uda�, jak nie na rynek. Prowadz�c konia szed�em g��wn� ulic� Skorinto. Spacer w�r�d rozgrzanych, pstrych kamienic by� mi zupe�nie oboj�tny. Podobnie, jak otaczaj�ca mnie pstrokata ci�ba. Mija�em gwarny t�um spiesz�cych w sobie tylko znanych sprawach ludzi i nieludzi, wypatruj�c jakich� szyld�w czy wyr�niaj�cych budynk�w. Mo�e kogo� zapyta�? Chyba psa z kulaw� nog�. Lepiej nie zwraca� na siebie uwagi. Ha�astra �uli, kupc�w, przekupek, szlachetek i pan�w mniej lub bardziej mo�nych przewija�a si� obok. Ka�da z istot - z wyj�tkiem zapracowanych kieszonkowc�w - w duchu zapewne przeklina�a t�ok i �cisk. Z oddali wy�oni�o si� wreszcie to, czego szuka�em. Kopu�a okrywaj�ca budynek, znajduj�cy si� jakie� czterysta krok�w na lewo, z daleka odr�nia�a si� od spadzistych, g��wnie brudnoczerwonych dach�w zdobionych gdzieniegdzie mansardami b�d� maszkaronami. Ca�a l�ni�ca, a� kapi�ca od z�ota i srebra, zwie�czona pi�ciok�tnym symbolem, maj�cym w szczycie czteroramienny krzy�. Nie obchodzi�o mnie, czyj to symbol, ani co przedstawia. Interesowa�o mnie, czy kryje si� za nim bo�ek dostatecznie silny, by rozwik�a� dr�cz�ce mnie pytania. Gdy podszed�em bli�ej, mimo otaczaj�cego szumu, zza zamkni�tej, wielkiej bramy ze �rodka da�o si� s�ysze� �piew. Pod bram�, jak zwykle w takich miejscach, �ebracy nachalnie napraszali si� o ja�mu�n�. Ich kalectwa, choroby i wynaturzenia nie wzbudza�y lito�ci. Raczej obrzydzenie. Ulokowawszy konia w zaje�dzie znajduj�cym si� po przeciwnej stronie ulicy, nakaza�em mu cierpliwie czeka�. W�a�ciciel zajazdu nie robi� �adnych trudno�ci. Za odpowiedni� kwot�, obieca�, �e stajenni zajm� si� Frento, a� do mojego powrotu. Pielgrzymi wraz z miejscowymi przep�ukiwali gard�a i snuli opowie�ci o �wiecie i o tym jak bardzo chcieliby go zmieni�. Mo�e p�niej do��cz�. Teraz mia�em interesy do za�atwienia. Wychodz�c odruchowo sprawdzi�em rynsztunek. Wszystko na miejscu. Bro� czeka i niecierpliwi si�. Ruszy�em do �wi�tyni. Na progu z�apa� mnie za kostk� jeden z �ebrak�w. - Zlituj si� �askawy panie, jam �o�nierz za ojczyzn� ranion. Zlituj si�. Chwyci� mnie jedn� d�oni�. Drugiej, jakby si� mog�o wydawa�, nie mia�. Jeszcze nie wiedzia�, �e zaczepi� nieodpowiedni� osob�. Brudna twarz, oczy cwanego lisa, szczerby mi�dzy z�bami i �achmany tylko irytowa�y. Inni patrzyli niczym psy. Dam jednemu, obskocz� mnie jak rannego dzika. - �o�nierzem by�e�, m�wisz? - Tak �askawco, daj staremu wojakowi cho� srebrnika. - To poka� jak ucieka�e� z pola walki, �achudro! - Kopni�cie w twarz sprawi�o cud. By�y �o�dak odnalaz� schowan� za plecami r�k� i zacz�� ucieka�. Najpierw na czworakach, potem wyprostowany. Nikt ju� nie patrzy� w moj� stron�. Uchyli�em odrzwia, za nimi w�r�d tajemniczych opar�w, �piew�w, migotliwego �wiat�a �wiec przyczai� si� inny �wiat. Wn�trze, znacznie wi�ksze ni� wydawa�o si� z zewn�trz, wype�niali modl�cy si� ludzie. Sklepienie gin�o gdzie� w g�rze po�r�d dym�w z wonnych kadzide� i p�on�cych ogni. Spot�gowana mowa to wznosi�a si�, to zn�w opada�a. Ko�czono w�a�nie podnios�� inwokacj� i z wolna milk�y krzykliwe g�osy ko�cielnych �piewaczek. Na podwy�szenie przed wiernymi wyszed� kap�an. Niez�y �wir. Pomy�la�em. Ciekawe, kogo tu czcz�? S�dz�c po freskach jakiego� bo�ka p�odno�ci. Na tyle, na ile pozwala� md�y blask, dostrzeg�em pokrywaj�ce �ciany p�askorze�by. Nic wyj�tkowego. Tysi�ce mi�osnych pozycji. Nie ma co, nie�le trafi�em. Umieszczone tu chyba wszystkie mo�liwe kombinacje i warianty. Gorzej, bo nie tylko mi�dzy lud�mi. Cz�� poczwar wygl�da�a nie najciekawiej i sk�ama�bym, gdybym powiedzia�, �e je rozpoznaj�. Mia�y rogi i kosmate nogi zako�czone kopytami. Szczerzy�y k�y w nieludzkich u�miechach. Ciarki przechodzi�y, gdy si� patrzy�o na te bezece�stwa. Kto przy zdrowych zmys�ach kopuluje ze skrzy�owaniem kozy i cz�owieka? Lecz oto kap�an stoj�cy ty�em do t�uszczy pocz�� przemawia�: - Nadszed� czas! Nadszed� czas, powiadam wam! U�wi��my imi� Jego! Oddajmy mu nasze cia�a i dusze! Obr�ci� si� efektownie zrywaj�c z siebie b��kitny habit. Wyci�gn�� d�o�. Palcem wskaza� wybrank�. Pozostali, jakby potracili rozumy, zacz�li rozbiera� siebie i stoj�cych najbli�ej. Na wszelki wypadek cofn��em si� pod �cian�. Stan��em w zbawczym cieniu rze�by, przedstawiaj�cej r�wnie pot�nego m�czyzn� jak ten z przodu, kt�ry z diabolicznym u�miechem kopulowa� z jak�� leciw� dewotk�. Pope�ni�em spory b��d wchodz�c tutaj. Dooko�a rozp�ta�o si� piek�o. Dzieci, starcy, kobiety, m�czy�ni utworzyli ciasny splot cia�. Ka�dy z ka�dym, wszyscy ze wszystkimi. Na wszelkie mo�liwe i niemo�liwe sposoby. Gigantyczny w�ze� ��dz i niezaspokojenia. Wyba�uszone oczy, rozlatane j�zyki, drgaj�ce po�ladki, starcze wola, dzieci�ce cia�ka, zmieszane w jeden wielki pseudomi�osny k��b. Obrzydlistwo, to doprawdy, ma�o powiedziane. Pora i�� - postanowi�em. Poczu�em dotyk na ramieniu. Obejrza�em si� natychmiast i cho� nogi si� pode mn� ugi�y ju� �ciska�em r�koje�� sztyletu. Rze�ba o�y�a! Na widok pazurzastej �apy, kt�ra mnie chwyci�a l�k przebieg� po plecach niby stado mr�wek. - Spokojnie bracie, bo si� jeszcze skaleczysz. Nie zamierzam niszczy� �ycia. Jak widzisz my je tu pomna�amy. M�wi� tak �agodnym, wr�cz natchnionym g�osem, �e prawie mu uwierzy�em. Na szcz�cie tylko prawie. To, co z pocz�tku wzi��em za pos�g, by�o perfekcyjnie zbudowanym facetem, kt�ry, s�dz�c po ruchach, r�wnie doskonale panowa� nad swoim cia�em. Ciekawy przeciwnik, lecz niestety nie tu, gdzie mog�o by� ich wi�cej - Jak to mo�liwe, �e powstrzyma�e� si� przed uczestnictwem w naszym Wirze �ycia? - zapyta� uduchowionym tonem, kt�remu zaprzecza� jednak demoniczny blask oczu. - Trenuj� jog�. Co czwartek - grunt to bezczelno��. - A jak tobie udaje si� sta� bez ruchu tyle czasu? - zapyta�em bezceremonialnie strz�sn�wszy �apsko z barku. - Wid