3637

Szczegóły
Tytuł 3637
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3637 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3637 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3637 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Janusz A. Zajdel LIST PO�EGNALNY Janusz Andrzej Zajdel o sobie Zd��y�em urodzi� si� jeszcze na kr�tko przed wybuchem wojny, pi�tnastego sierpnia 1938 roku. Jestem warszawiakiem z urodzenia, zamieszkania i z natury: nie umiem istnie� poza tym miastem. Tutaj prze�y�em ca�y okres wojenny i Powstanie Warszawskie, a potem kilka kolejno nast�puj�cych okres�w b��d�w i proces�w odnowy. Uko�czy�em liceum og�lnokszta�c�ce, a nast�pnie fizyk� j�drow� na Uniwersytecie Warszawskim. Od kilkunastu lat pracuj� w dziedzinie bezpiecze�stwa radiologicznego, wyk�adam na kursach ochrony radiologicznej, pisz� poradniki fachowe i artyku�y popularnonaukowe, scenariusze film�w o�wiatowych... a od lat dwudziestu, obok tego wszystkiego, pisuj� nowele i powie�ci fantastyczno-naukowe. Nie wiem sam, jak to si� dzieje, �e znajduj� na to czas, sypiam niewiele... Mam wielk�, zadawnion� pretensj� do tych, kt�rzy sprawili, �e m�j dziadek - przed wojn� drukarz i wydawca - zgin�� na warszawskim Pawiaku. Gestapo zlikwidowa�o drukarni�, a ja obecnie zdany jestem na �ask� wydawnictw, w kt�rych ksi��ka �robi si�" trzy lata... Nie uwa�am si� za cz�owieka sukcesu. W dziedzinie zawodowej nie osi�gn��em wysokich stanowisk ani stopni naukowych - zachowuj�c w zamian czyste r�ce, autentycznie w�asne pogl�dy i w�asn� twarz. W dziedzinie pisarstwa - zdo�a�em napisa� jedena�cie ksi��ek (powie�ci i zbiory nowel) w ci�gu dwudziestu lat. Sze�� spo�r�d nich wydano, reszta - czeka na druk. Sporo nowel i dwie powie�ci opublikowano za granic� lub s� w trakcie przek�adu. W ci�gu dwudziestu lat pracy tw�rczej �dorobi�em si�" mieszkania M-4, �ony, dziecka i samochodu, aktualnie mocno zu�ytego. Oficjalnie doceniono mnie dwukrotnie: w 1973 dosta�em odznak� Magnum Trophaeum za wieloletni� wsp�prac� z M�odym Technikiem, a w roku 1980 otrzyma�em nagrod� Ministerstwa Kultury i Sztuki za najlepsz� ksi��k� SF roku. Tak wygl�da�by m�j dorobek... Aha, ponadto jeszcze dorobi�em si� sporych d�ug�w, zaci�ganych systematycznie na poczet honorari�w za ksi��ki, kt�re powinny by�y ukaza� si� zgodnie z terminami um�w, lecz... wpad�y w tak zwany �po�lizg wydawniczy". Mimo wszystko jestem jednak optymist�, aczkolwiek umiarkowanym. Wyrazem mego optymizmu mo�e by� mi�dzy innymi fakt zaanga�owania si� w dzia�alno�� NSZZ �Solidarno��" na terenie miejsca pracy (wybramo mnie przewodnicz�cym Komisji Zak�adowej). Jest to pierwsza organizacja, do kt�rej wst�pi�em spontanicznie. W ramach mojego optymizmu zgadzam si� z angielskim poet� Tennysonem, kt�ry powiedzia�: �Na szukanie lepszego �wiata nie jest jeszcze za p�no." U�y�em tych s��w jako motta do mojej najnowszej powie�ci. Zapytywany o �wiatopogl�d, nie okre�lam go nigdy nazw� �adnego ze znanych kierunk�w filozoficznych. M�j �wiatopogl�d jest otwarty, ewoluuj�cy ustawicznie, rewidowany i korygowany, i dbam o to, by nie da� si� obrysowa� �adn� ramk�. Mam zreszt� do�� zasadnicze zastrze�enia co do systematyki nurt�w filozoficznych i system�w �wiatopogl�dowych. Uwa�am, �e na przyk�ad spirytualizm mie�ci w sobie materializmy wszelkich odcieni, jako szczeg�lne, uproszczone przypadki. Parafrazuj�c ide� God�a powiedzia�bym, i� w obr�bie ka�dego pomy�lanego systemu poj�� i regu�, implikuj�cego okre�lone �rodki i metody poznawcze, wyst�puj� problemy nierozwi�zywalne �rodkami tego systemu. Prymitywne i ograniczone systemy �wiatopogl�dowe - wciskane dzisiejszemu cz�owiekowi jako jedynie s�uszne i ostateczne wyja�nienia wszechrzeczy - przy bli�szej, krytycznej analizie ukazuj� swe p�ycizny i dziury, przez kt�re przeziera ogrom ignorancji ich g�osicieli. Dzieje si� tak zapewne dlatego, �e niezmiernie rzadko zdarzaj� si� prawdziwi filozofowie-humani�ci, to znaczy tacy, kt�rzy opr�cz dobrych ch�ci i bogatego zasobu hermetycznej nomenklatury posiadaj� rzeteln� wiedz� matematyczno-przyrodni-cz�, bez kt�rej ca�o�ciowa synteza filozoficzna jest po prostu niewykonalna. Dlaczego pisz�? G��wnie dlatego, �e istnieje pewna liczba os�b lubi�cych czyta� moje ksi��ki. Gdyby nie to, pr�dko bym si� zniech�ci�, bo nie jestem zbyt wytrwa�y w walce z naporem twardej rzeczywisto�ci. Chcia�bym napisa� jeszcze kilka ksi��ek, w tym co najmniej jedn� naprawd� znakomit�. Poza tym chcia�bym odwiedzi� jeszcze kilka miejsc na �wiecie - zawsze jednak z perspektyw� powrotu do mojego rodzinnego miasta. Prawd� m�wi�c nie bardzo lubi� wyje�d�a� na d�ugo, bo - pomijaj�c inne wzgl�dy - brak mi czasu na pisanie. A pisa� umiem tylko w kilku okre�lonych miejscach: najlepiej idzie mi to we w�asnym mieszkaniu, a tak�e w Zakopanem i na Mazurach, w czasie urlop�w. Tym samym prawdziwie wypoczynkowego urlopu dawno nie mia�em. Z pragnie� zupe�nie nierealnych - chcia�bym, �eby doba mia�a trzydzie�ci sze�� godzin. Nie dlatego, by wi�cej pracowa�, lecz - aby nareszcie m�c si� wyspa� nieco d�u�ej, bo... z natury jestem leniwy. A drugie nierealne marzenie: �eby ksi��ki ukazywa�y si� w terminie, a honoraria wystarcza�y na troch� wi�cej ni� na podstawowe potrzeby �yciowe... Kwazar, kwiecie� 1981 EKSTRAPOLOWANY KONIEC �WIATA Zmierzch zapada� powoli, tak mi si� przynajmniej wydawa�o... Mo�e dlatego, i� pod�wiadomie chcia�em sobie wm�wi�, �e zd��� przed noc� na um�wione miejsce. Gdy jednak przeszed�em dalsze kilkaset metr�w nieco przyspieszonym krokiem, ci�ar plecaka da� zna� o sobie poprzez wrzynaj�ce si� w ramiona pasy. Droga wspina�a si� do�� ostro w g�r�. Gdy wszed�em mi�dzy �wierki, wiedzia�em ju�, �e nic z tego... Ostatecznie, my�la�em, nic si� nie stanie, je�li Karol poczeka na mnie do rana. Ma przecie� namiot. Ale ja? Je�li pogoda nie zmieni si� w ci�gu nocy, to jeszcze p� biedy, nieraz nocowa�em pod krzakiem, nawet przy ni�szej temperaturze, w maju albo jeszcze wcze�niej. Ale gdyby spad� deszcz, to ju� gorzej! Z pogod� w g�rach nigdy nic nie wiadomo. Szczeg�lnie tu; pami�tam, jak pewnego razu po cudownie upalnym dniu - k�pa�em si� wtedy w lodowatej wodzie potoku - nagle, zupe�nie niespodziewanie, nadci�gn�a piekielna, letnia burza. Pioruny wali�y nade mn� i doko�a mnie, a ja siedzia�em na nagim, trawiastym zboczu, rozebrany do slip�w, bo plastykowy deszczowiec musia�em rozpostrze� nad plecakiem pe�nym prowiantu, kt�ry w�a�nie transportowa�em na szczyt, gdzie czeka�a reszta koleg�w, g�odnych jak wilki i przeklinaj�cych mnie za guzdralstwo. A ja siedzia�em tak, pragn�c przeczeka� burz�, gdy� ba�em si� i�� przez las, kiedy pioruny siek�y po pniach �wierk�w, a� ciarki przechodzi�y po grzbiecie... Zmarz�em oczywi�cie prawie natychmiast, wi�c roztar�em plecy r�cznikiem, ale i to niewiele pomog�o. Burza trwa�a przez dobre p�torej godziny, a potem usta�a tak nagle, jak si� rozpocz�a. Niestety, by�o ju� do�� mroczno i nie widzia�em dobrze nie przetartego, zaro�ni�tego traw� szlaku. Latarka jak zwykle w takich okoliczno�ciach, okaza�a si� zepsuta. P�przytomny i dr��cy jak w febrze - gor�czka nie da�a na siebie d�ugo czeka� - zlaz�em gdzie� w bok i nim si� zorientowa�em, odszed�em od szlaku na tyle, �e nie mog�em go na powr�t odnale��. Tymczasem �ciemni�o si� do tego stopnia, �e wpada�em dos�ownie nosem na pnie �wierk�w. Nie by�o sensu posuwa� si� dalej, tym bardziej, �e nie by�em pewien kierunku. Po�o�y�em si� pod drzewem i owini�ty w koc zasn��em niespodziewanie dla samego siebie. Po jakim� czasie obudzi�o potrz�sanie za rami�. Swoim zwyczajem wymamrota�em przez sen: �zaraz, zaraz, ju� wstaj�", bo wyda�o mi si�, �e jestem w domu i brat budzi mnie rano do pracy. Us�ysza�em g�o�ny wybuch �miechu i poczu�em, �e to co� nie tak... Zerwa�em si�, momentalnie przytomny, i w �wietle zapalonej latarki rozpozna�em postacie trzech koleg�w, kt�rzy nie mog�c doczeka� si� mojego powrotu do obozowiska, wyszli mi naprzeciw. Do dzi� nie wiem, jak mnie znale�li, z dala od szlaku, skulonego pod krzakiem. Oni twierdzili, �e szli prosto na odg�os dzwonienia z�bami, ale ja jestem sk�onny przypuszcza�, �e to zapach kie�basy, kt�r� mia�em w plecaku, dotar� do ich nozdrzy, jako �e przez ca�y dzie� nie jedli nic opr�cz kisielu, kt�ry pozosta� z poprzedniego �transportu" �ywno�ci. To by�o w ubieg�ym roku, w Sudetach. Dzi� nie mog�em liczy� na takie �cudowne ocalenie", bo po pierwsze by�o nas tylko dw�ch, a po drugie - Karol i tak nie wiedzia�, od kt�rej strony mam nadej��, bo um�wili�my si� jeszcze w Krakowie na to spotkanie. A w og�le Bieszczady to nie Sudety, teren dziki i z rzadka zaludniony. . Takie rozmy�lania i wspominki nie dodawa�y co prawda otuchy, zwa�ywszy na to, �e w�a�nie �ciemni�o si� zupe�nie, a do przej�cia pozosta� co najmniej dwugodzinny odcinek drogi. W�a�ciwie to ca�a wina po mojej stronie: niepotrzebnie tak d�ugo marudzi�em na poczcie w Cisnej, czekaj�c na po��czenie z Warszaw�, kt�rego, nawiasem m�wi�c, nie dosta�em mimo usilnych stara� telefonistki. Ale teraz za p�no na analizowanie przyczyn; sp�ni�em si� i ju�! Przez korony drzew prze�wieca� ksi�yc. Dr�ka majaczy�a niewyra�nie, poprzecinana d�ugimi cieniami. G�upawo si� czu�em na my�l, �e prawdopodobnie b�d� musia� przespacerowa� si� noc� jeszcze z dziewi�� kilometr�w, i to pod g�r�, i przez ca�y czas lasem... Wilk�w co prawda nie obawia�em si�, by�o lato, ale sama �wiadomo�� ich obecno�ci na tych terenach nie dodawa�a mi bynajmniej odwagi... Ka�dy szelest kaza� mi rozgl�da� si� z obaw� doko�a, a wyobra�nia uk�ada�a kszta�ty krzak�w i ich cieni w budz�ce dreszcz widziad�a. Nie�wiadomie przyspiesza�em kroku i po chwili dopiero u�wiadomi�em sobie, �e nieomal biegn� pod g�r�, nie czuj�c nawet ci�aru plecaka. S�abe �wiat�o mojej latarki z trudem o�wietla�o �cie�k�, je�li tak mo�na nazwa� pasemko zdeptanej trawy. Nagle �cie�ka skr�ci�a w lewo, trawersuj�c zbocze. Zatrzyma�em si� i po�wieci�em ni�ej latark�. Okaza�o si�, �e dalej r�wnie� biegnie co� w rodzaju �cie�ki, tylko nieco s�abiej wydeptanej. Masz tobie! Tego tylko brakowa�o! Niezdecydowanie sta�em na rozwidleniu �cie�ki. Nagle poci�gn��em nosem i poczu�em znajomy zapach: dym! Tu gdzie� musi pali� si� ognisko! Rozejrza�em si� doko�a, ale nigdzie nie zauwa�y�em ani �ladu ognia ani �wiat�a. Lekki wietrzyk wia� z lewej strony. Poszed�em �cie�k� w tym kierunku. Zapach dymu sta� si� silniejszy. Po chwili zamajaczy� w ciemno�ci w�r�d drzew jeszcze ciemniejszy kszta�t niewielkiego budyneczku z dwuspadowym dachem. Okiennice by�y zamkni�te. Gdy podszed�em bli�ej, mog�em stwierdzi�, �e domek jest zbudowany z grubo ociosanych bali �wierkowych, a z komina unosi si� rzeczywi�cie w�ska smuga dymu. Przez okiennice nie przecieka� ani jeden promie� �wiat�a. Drzwi by�y zamkni�te. Kilkakrotnie poruszy�em klamk�. Cisza. Zapuka�em nieco g�o�niej. Za drzwiami da� si� s�ysze� odg�os cz�api�cych krok�w i jaki� stary, chrapliwy g�os burkn�� gro�nie: - Kto? - Turysta! - odpowiedzia�em mo�liwie najuprzejmiej, aby wzbudzi� zaufanie. Moja odpowied� nie wystarczy�a widocznie mojemu rozm�wcy, bo po chwili zapyta� nieufnie: - Co za turysta? Sam? Po nocy? Gderliwy ton g�osu upewni� mnie, �e m�wi�cy musi by� starym cz�owiekiem. Niedobrze! Trzeba wysili� ca�y spryt, �eby staruszek otworzy�! - Jestem sam i chcia�bym, o ile to mo�liwe, przenocowa� tu do rana. Jest dosy� p�no, wi�c... - Poczekaj pan chwil�... - odezwa� si� niepewnie g�os zza drzwi. Nast�pnie drzwi nieco si� uchyli�y, o ile pozwala� na to �a�cuch, ze szpary spojrza�a na mnie lufa pistoletu, a w �lad za ni� wychyli�a si� blada, pomarszczona twarz. Po chwili r�ka z broni� cofn�a si�, brz�kn�� �a�cuch i drzwi otworzy�y si� szybko. - Prosz� wej��. - G�os staruszka brzmia� nieco uprzejmiej. Wszed�em i przyjrza�em mu si�, gdy zamyka� drzwi. �wieci�em mu latark�, a on starannie sprawdza� zamek. - Dobry wiecz�r! - powiedzia�em, gdy wreszcie sko�czy� i odwr�ci� si� twarz� do mnie. Twarz mia� bardzo zniszczon�, by� prawie ca�kowicie �ysy, tylko na skroniach bieli�y si� d�ugie kosmyki siwych w�os�w. W �ylastej d�oni wci�� trzyma� pistolet, tym razem jednak luf� w d� i jak zdo�a�em zauwa�y�, zabezpieczony. Przygl�da� mi si� przez kilka sekund, po czym odpowiedzia� gderliwie: - Dobry wiecz�r. Nie trzeba �azi� po nocy, m�odzie�cze! - Bardzo przepraszam, na pewno obudzi�em pana... - Nie, nie obudzi� mnie pan... Pracowa�em. Nie mia�em poj�cia, na czym polega�a ta praca. Staruszek w milczeniu poprowadzi� mnie do pokoiku, sk�po o�wietlonego bateryjn� lampk�. W rogu pokoju dostrzeg�em kominek, na kt�rym dogasa�y polana, a przed nim g��boki fotel i stolik, na kt�rym sta�a fili�anka i dzbanek do kawy. - Mo�e pan tu spa� - powiedzia� starzec, wskazuj�c szerok� kanap� pod �cian� - tylko prosz� nie chrapa�, bo to przeszkadza w my�leniu. - Widz� - zauwa�y�em nie�mia�o dla podtrzymania rozmowy - �e pan tak samo jak ja lubi pracowa� noc�... - A nad czym�e tak pracujesz, m�ody cz�owieku? - spyta�, a w jego g�osie odczu�em lekk� ironi�. - Jestem fizykiem... A ponadto studiuj� jeszcze filozofi�. - A ile� to ma pan lat? - spyta� wyra�nie zaskoczony. - Dwadzie�cia cztery. - Nie do wiary! Nie da�bym panu wi�cej, jak dziewi�tna�cie! Wi�c m�wi pan, �e nad fizyk� tak po nocy rozmy�la... No, no... - W jego oczach zapali� si� ledwie dostrzegalny ognik jakby z�o�liwo�ci. Si�gn�� na p�k� z ksi��kami, stoj�c� w k�cie obok kominka, i wydoby� jaki� gruby tom. Otworzy� go na byle jakiej stronie i podsun�� mi przed oczy. - A co to takiego? - zapyta� zjadliwie, wskazuj�c zakrzywionym palcem jaki� wz�r matematyczny czy fizyczny. Przyjrza�em si� nieco dok�adniej, bo w pokoju by�o dosy� ciemno, i odpar�em bez wahania: - To jest rozwini�cie wielomianu Hermite 'a na szereg... - Dobrze! - przerwa� mi w p� zdania. - A to? - Funkcja Bessela pierwszego rodzaju... - Drugiego, przyjacielu, drugiego, ale to nic... Widz�, �e pan ma o tym poj�cie... - zamilk� na chwil�, a potem spojrza� na mnie jako� cieplej, wyda�o mi si�, �e nawet lekko si� u�miechn��. - Wybaczy mi pan ten ma�y egzamin... Stary, profesorski nawyk... - Pan jest profesorem? Matematykiem? - By�em... Matematyka, ekonomia... Teraz ju� nie... Rzuci�em to wszystko... To znaczy katedr�, Uniwersytet i ten ca�y m�yn... M�wi�c to, patrzy� gdzie� w k�t pokoju, jak gdyby rozmawia� z samym sob�, zapominaj�c o mojej obecno�ci. - Gdyby oni wszyscy - ci�gn�� dalej w kierunku �ciany - wiedzieli to, co ja wiem, rzuciliby wszystko i uciekli, jak ja, od tego zwariowanego �wiata... Ale ju� nied�ugo... Niewiele dni pozosta�o temu �wiatu... je�li nie dopu�ci do g�osu ludzi, kt�rzy mogliby go uratowa�... - Przepraszam, o czym pan m�wi? - spyta�em niepewnie. - Ach... to ja pana przepraszam... Niech pan siada! - Wskaza� na kanap� i usiad� obok mnie. - Musz� panu wyja�ni� kilka rzeczy... Czy zastanawia� si� pan kiedykolwiek, ku czemu w�a�ciwie zmierza nasz �wiat? - Nno... chyba tak... Ci�g�y post�p we wszystkich dziedzinach... - ...prowadzi do nieuniknionej katastrofy! Czy� mo�na tego nie zauwa�y�? Wystarczy prze�ledzi� rozw�j tego, co powszechnie nazywa si� �post�pem technicznym": niech pan zwr�ci uwag� na fakt, �e czas, jaki dzieli� wynalezienie maczugi od wynalazku na przyk�ad niewiele od niej bardziej skomplikowanego toporka z br�zu, jest niepomiernie d�u�szy od okresu dziel�cego odkrycie elektryczno�ci i energii atomowej. To nasuwa z kolei przypuszczenie, �e post�p -techniczny jest funkcj� czasu i to funkcj� tego rodzaju, �e wzrost wsp�czynnika komplikacji urz�dze� technicznych mo�na por�wna� z relatywistycznym wzrostem masy, gdy pr�dko�� uk�adu wzrasta. Podobnie jak w teorii wzgl�dno�ci masa nie mo�e wzrosn�� niesko�czenie, tak i w ekonomice post�p nie mo�e osi�gn�� niesko�czenie wysokiego poziomu. Teoria wzgl�dno�ci ogranicza pr�dko�� masy, moja teoria rozwoju ogranicza w ten sam spos�b czas trwania tego ostatniego. M�wi� z takim przekonaniem, �e w pierwszej chwili nie potrafi�em znale�� rozs�dnych argument�w przecz�cych tym wywodom. - Ale�... na jakiej podstawie pan twierdzi, �e rozw�j ulegnie zahamowaniu... - �le mnie pan zrozumia�, m�ody cz�owieku! Post�p jest ogromn�, �ywio�ow� si��, kt�rej nic nie jest w stanie zahamowa�. W tym w�a�nie tkwi ca�a tragedia ludzko�ci! Raz puszczona przez cz�owieka w ruch machina post�pu dzia�a� musi a� do momentu, w kt�rym cz�owiek wkr�cony w jej tryby straci panowanie nad �wiatem i ulegnie... Cywilizacja zad�awi si� w�asnym tempem... Ju� teraz daj� si� zauwa�y� pojedyncze wypadki: histeria, choroby nerwowe i psychiczne... Cz�owiek sam pada ofiar� swego dzie�a, nie wytrzymuje tempa, kt�re rozw�j narzuca... Niech pan sobie wyobrazi krzyw� okre�laj�c� relatywistyczny wzrost masy z pr�dko�ci�: dla ma�ych pr�dko�ci masa jest prawie sta�a, ale w miar� zbli�ania si� do warto�ci C = 300000 km/sek masa wzrasta, aby przy tej granicznej warto�ci osi�gn�� wielko�� r�wn� niesko�czono�ci; poniewa� jednak istnienie niesko�czonej masy jest fizycznie nie do pomy�lenia, pr�dko�� �wiat�a jest praktycznie nieosi�galna! Je�li teraz na osiach wsp�rz�dnych postawimy zamiast pr�dko�ci - czas up�ywaj�cy w naszym �wiecie, a zamiast masy - wsp�czynnik rozwoju technicznego, to otrzymamy krzyw� post�pu, z kt�rej niezbicie wynika, �e �wiat nie mo�e trwa� w niesko�czono�� w stanie ci�g�ego rozwoju! Pojawi si� chwila, poza kt�r� nie ma prawa istnie� ten sam cykl rozwojowy. W miar� zbli�ania si� do tego momentu szybko�� zmian w naszym �wiecie wzro�nie tak niebywale, �e nieomal�e z dnia na dzie� przeci�tny cz�owiek b�dzie zmuszony do przystosowywania si� do nowych warunk�w �ycia... Ale zdolno�� przystosowawcza organizmu i psychiki cz�owieka jest ograniczona. Dlatego te� co s�absze jednostki b�d� odpada�y z �ycia spo�ecznego. Na koniec pozostan� sami ludzie genialni, ale tym samym przyspieszy si� rozw�j, nie hamowany przez konserwatyst�w, wstecznik�w czy wr�cz idiot�w... Wkr�tce i ci najgenialniejsi nie wytrzymaj� i za�ami� si�, a tym samym sko�czy si� istnienie cywilizowanego �wiata... Ekstrapoluj�c krzyw� post�pu na podstawie dotychczasowego tempa wzrostu wsp�czynnika komplikacji nietrudno obliczy�, �e chwila ta jest ju� niezmiernie bliska, bli�sza, ni� m�g�by pan si� tego spodziewa�... Stary cz�owiek zamilk�, wpatrzony w gasn�cy na kominku �ar �wierkowych szczap. - Wydaje mi si� - przerwa�em po chwili zaleg�� w pokoju cisz� - �e nie docenia pan jednak zdolno�ci adaptacji cz�owieka do nowych warunk�w... Przecie� nie by�o dot�d wynalazku, kt�rego cz�owiek nie potrafi�by wykorzysta� dla swoich praktycznych cel�w... �aden wynalazek nie sta� si� dot�d panem cz�owieka... - O, m�j drogi m�odzie�cze, mylisz si�, jak�e bardzo si� mylisz! C� z tego, �e przeci�tny cz�owiek opanuje spos�b pos�ugiwania si� danym urz�dzeniem, je�li wi�kszo�� korzystaj�cych z tego urz�dzenia nie ma nawet bladego poj�cia o zasadzie jego budowy i dzia�ania! Ludzi rzeczywi�cie m�drych, tych, kt�rzy tworz� co� nowego, jest bardzo niewielu... a tych, kt�rzy rozumiej� to, co ja rozumiem, na palcach mo�na policzy�. Reszta - to miernoty, w najlepszym wypadku... je�li nie debile... Czy wyobra�a pan sobie do granic mo�liwo�ci skomplikowany �wiat, d�wigany na barkach aspo�ecznych, egoistycznych, nic nie rozumiej�cych i co gorsza, nie chc�cych nic rozumie� jednostek?! Cz�owiek, cz�owiek! M�wi�c o wsp�czesnym cz�owieku, mamy na my�li przewa�nie uczonego w laboratorium, in�yniera nad rysunkiem technicznym, chirurga na sali operacyjnej... A reszta? Reszta, bezmy�lna reszta zagonionych p�g��wk�w, kt�rych umys� nie obejmuje nawet jednej milionowej tych zagadnie�, kt�re nazywamy sum� wiedzy ludzkiej... Niestety, ta przyt�aczaj�ca wi�kszo�� ludzko�ci decyduje o przeci�tnej, o �rednim poziomie umys�owym ludzko�ci. W�a�nie te stada m�odych ludzi, uznaj�cych za jedyny cel zgromadzenie maksymalnej ilo�ci �rodk�w materialnych dla zaspokojenia jak�e przyziemnych potrzeb - stanowi� wi�kszo��, reprezentacj� ludzko�ci... Ci przesi�kni�ci alkoholem, unosz�cy si� nad pot�g� post�pu, kt�rego ani troch� nie rozumiej�, pseudonowocze�ni filozofowie, stanowi�cy w rzeczywisto�ci mieszanin� filisterstwa, mieszczuchostwa i wygodnictwa... Wreszcie wszyscy ci, kt�rzy g�osz�c publicznie najwznio�lejsze has�a post�pu, w rzeczywisto�ci boj� si� jedynie o w�asn� pozycj� w spo�ecze�stwie - tacy w�a�nie stanowi� trzon spo�ecze�stwa... Czy spodziewa si� pan, m�ody cz�owieku, �e oni potrafi� uchroni� �wiat od zad�awienia si� w�asnym rozwojem? Nie! Oni b�d� pcha� dalej t� przekl�t� machin�, aby bezmy�lnie nape�nia� swe zach�anne brzuchy, jak d�ugo si� da, a gdy nadejdzie moment kl�ski, zawsze znajd� winnych w�r�d tych, kt�rzy maj� troch� wi�cej rozumu w g�owie i kt�rych z tego w�a�nie powodu oni nienawidz� nade wszystko... By�em pod nieprzepartym wra�eniem s��w starego profesora, cho� wydawa�o mi si�, �e z wieloma jego pogl�dami nie potrafi�bym si� pogodzi�. - A zatem wyda� pan wyrok na ludzko��: samob�jstwo za pomoc� post�pu technicznego? - spyta�em ostro�nie. - Czy jest to wed�ug pana wyrok bezapelacyjny? - Prawie... To znaczy istnieje jedna jedyna szansa uratowania ludzko�ci... - Jaka� to szansa? - spyta�em. - Jedyny spos�b - to zahamowanie wzrostu wsp�czynnika komplikacji poprzez rozs�dne, planowe kierowanie post�pem, a to jest mo�liwe tylko w�wczas, gdy w�adza nad ekonomik� �wiata spocznie w r�kach ludzi naprawd� rozs�dnych... Gdy �adnego wp�ywu na rozw�j �wiata nie b�d� mieli bezmy�lni, kr�tkowzroczni kretyni, zapatrzeni we w�asn� kiesze�... Po prostu nale�y pozostawi� przy �yciu tylko tych, kt�rzy wyka�� si� wystarczaj�co wysokim poziomem umys�owym i zrozumieniem dla wielkiej idei uratowania cywilizacji. Reszt� zdegenerowanej umys�owo ludzko�ci nale�y po prostu i bezwzgl�dnie wyt�pi�... Tak, tak, m�odzie�cze! - doda� spiesznie, jakby w obawie, �e mu przerw� - to nie b�dzie humanitarne wobec tych biednych g�upc�w, ale wierz mi, i tak niewiele �ycia im pozosta�o! Je�li nie zostanie w najbli�szych latach przeprowadzony m�j plan, zginiemy wszyscy, przywaleni ogromem cywilizacji... Musimy da� pocz�tek nowej rasie ludzkiej, wyselekcjonowanej spo�r�d najinteligentniejszych osobnik�w naszej generacji... B�dzie to wspania�a rasa �wiadomych tw�rc�w post�pu, kt�rzy potrafi� tak pokierowa� �wiatem, aby krzywa post�pu wzrasta�a co najwy�ej p r oporcjonalnie do czasu, co usunie gro�b� tragedii... Zastan�w si�, m�ody cz�owieku... A teraz pora spa�... Dobranoc! Staruszek wyszed� z pokoju, a ja po�o�y�em si� na kanapie. Nie mog�em zasn�� - w g�owie k��bi�y mi si� wizje zag�ady ludzko�ci, nie nad��aj�cej za post�pem... Obudzi� mnie silny strumie� �wiat�a, padaj�cy na twarz. Otworzy�em oczy. Okiennice by�y otwarte, a profesor wchodzi� w�a�nie do pokoju. W dziennym o�wietleniu wyda� mi si� bardziej dobroduszny i mniej stary ni� wczoraj. - Dzie� dobry! - powiedzia�em, u�miechaj�c si� do niego. - A, dzie� dobry, ju� pan nie �pi! - Nie �pi�, panie profesorze, cho� wczoraj d�ugo nie mog�em zasn��... My�la�em o tym wszystkim... . - No, i... - Z zaciekawieniem wpatrywa� si� we mnie, jakby oczekuj�c, �e przyznam racj� jego teorii. - M�wi� pan - zacz��em z wolna - o ile dobrze pami�tani, �e nale�y pozby� si� ze spo�ecze�stwa wszystkich, kt�rzy nie doceniaj� roli rozumnego kierowania rozwojem cywilizacji... - A, tak w�a�nie m�wi�em! - I uwa�a pan, �e reszta, jednostki najbardziej inteligentne, potrafi�yby zahamowa� -drog� planowego, nie �ywio�owego post�pu - kl�sk� �ko�ca �wiata" w sensie ko�ca cywilizacji ludzkiej? Krzywa post�pu przybra�aby w�wczas charakter prostej proporcjonalno�ci post�pu do czasu, czy tak? - Staruszek skwapliwie przytakn��. - A w obecnym stanie rzeczy, gdy dzia�aj� oba czynniki, to znaczy m�dro�� uczonych i t�pota przeci�tnych cz�onk�w spo�ecze�stwa, krzywa ta, wed�ug pana, ma punkt osobliwy w pewnej chwili czasu, to znaczy, d��y w tym punkcie do niesko�czono�ci... Pozwoli pan, �e teraz ja zaproponuj� nieco inne rozwi�zanie dr�cz�cego pana problemu: ot� zamiast pozbywa� si� hamulca, pozb�d�my si� motoru cywilizacji, w�a�nie tych wszystkich uczonych, in�ynier�w... To oni bowiem w pierwszym rz�dzie s� odpowiedzialni za post�p! Pozostawieni sami sobie pozostali, umys�owo ograniczeni cz�onkowie spo�ecze�stwa, nie stworz� niczego nowego i krzywa post�pu przestanie wzrasta�! W ten spos�b niebezpiecze�stwo utraty miary w rozwoju tym pewniej zostanie za�egnane, a przeprowadzenie takiego planu b�dzie �atwiejsze ze wzgl�du na niewielk� stosunkowo liczb� ludzi naprawd� m�drych! A ponadto... z punktu widzenia matematyki wydaje mi si� dziwnym fakt, �e z�o�enie dw�ch funkcji ograniczonych - bo m�wi� pan przecie�, �e �wiadome kierowanie post�pem daje proporcjonalno�� rozwoju do czasu - ma dawa� w rezultacie w sko�czonym czasie niesko�czon� warto�� wsp�czynnika rozwoju!? Staruszek bez s�owa patrzy� na mnie, a na jego twarzy malowa�o si� na przemian zak�opotanie i jakby przestrach. - Doprawdy... - wyj�ka� wreszcie - nigdy nie pomy�la�em o takiej mo�liwo�ci... Po kilkunastu minutach po�egna�em starego profesora, kt�ry pozosta�, pogr��ony w rozwa�aniach nad dylematem podsuni�tym przeze mnie. Nale�y doda�, �e ju� wkr�tce ugruntowa�em si� w przekonaniu, i� jego stary, przem�czony umys� ulec musia� jakim� urojeniom, jakiej� idee fixe i st�d jego niesamowite pogl�dy i projekty... Tym niemniej po g��bszym zastanowieniu trudno nie zauwa�y�, �e jednak co� w tym jest... DRUGA STRONA LUSTRA - Nie b�d� �mieszny, Ray! - mitygowa� Bert przyjaciela podnieconego dyskusj�. - Ca�y zesp� ludzi my�la� nad tym w ci�gu p�tora roku, a ty m�wisz, �e teoria jest do niczego! - My�la�, my�la�! Wcale nie zesp� my�la�! - oponowa� Ray gestykuluj�c �ywo. � W ka�dym razie nie zesp� ludzi, tylko automaty matematyczne! A czy one mog� my�le�? One tylko licz�, przetrawiaj� to, co im podacie! A b��d tkwi na pewno w za�o�eniach waszej teorii! Zreszt�... Tu Ray machn�� r�k� z rezygnacj�, a� przewr�ci� fili�ank�, a brunatny strumie� kawy pociek� na jego jasne spodnie. To go troch� ostudzi�o. Obs�uguj�cy automat natychmiast przyszed� mu z pomoc�, zr�cznie zmy� plam�, a nast�pnie postawi� przed Rayem now� fili�ank� kawy. - Odk�d opu�ci�em zesp� Tappego - ci�gn�� po chwili Ray - nurtowa�o mnie wiele w�tpliwo�ci co do podstawy tej ca�ej jego temporystyki... My�la�em nad tym troch� sam, na w�asn� r�k�, i moje wnioski znacznie r�ni� si� od waszej teorii. Ale o tym jeszcze za wcze�nie m�wi�! - Ale� m�w, ch�tnie pos�uchamy! - zapali� si� Bert. Tol i ja byli�my mniej zainteresowani tematem. Podr�e w czasoprzestrzeni � to nie nasza specjalno��. Ja zajmowa�em si� ostatnio antymateri�, a Tol pisa� jak�� prac� o ro�linno�ci marsja�skiej. Ku naszemu cichemu niezadowoleniu Ray da� si� niestety nam�wi� i rozpocz��: - M�wi�c najpro�ciej, nasz� czterowymiarow� czasoprzestrze� mo�na sobie przedstawi� pogl�dowo za pomoc� nast�puj�cej analpgii: wyobra�my sobie, �e przestrze� jest kul�, a wi�c tworem tr�jwymiarowym. Na powierzchni tej kuli �yj� istoty �p�askie", to znaczy posiadaj�ce jedynie dwa wymiary. W rzeczywisto�ci b�d� one niezupe�nie p�askie, lecz nieco zakrzywione, gdy� musz� �ci�le przylega� do powierzchni kuli, kt�ra stanowi ca�y ich wszech�wiat. - To wszystko wiemy ju� z pogadanek popularnonaukowych w wizji - zauwa�y� nie bez z�o�liwo�ci Tol. - Nie przerywaj! - burkn�� Ray. - A wi�c jeste�my dwuwymiarowymi istotami na powierzchni tr�jwymiarowej kuli wszech�wiata... Ta powierzchnia jest, rzecz jasna, sko�czona i wymierzalna, ale dla nas, mog�cych porusza� si� jedynie po jej powierzchni, jest ona �niesko�czona" w sensie niemo�no�ci znalezienia jakiego� jej kra�ca. Dop�ki nie interesuj� nas wielkie obszary wszech�wiata, na ma�ych wycinkach przestrzeni zauwa�amy zgodno�� obserwacji z p�ask� geometri� Euklidesa; istniej� na przyk�ad dwie proste r�wnoleg�e, �wiat�o biegnie po liniach prostych, i tak dalej... Na wielkich jednak odleg�o�ciach zaczyna obowi�zywa� geometria Riemanna; w tym obrazie euklidesowej prostej odpowiada wielkie ko�o na powierzchni kuli-wszech�wiata. A poniewa� nie istniej� dwa r�ne i nie przecinaj�ce si� wielkie ko�a kuli, zatem �proste r�wnoleg�e" nie istniej� w przestrzeni zakrzywionej. Wyobra�my sobie teraz, �e �trzeci wymiar" �wiata p�askich istot - to promie� kuli. Je�li uto�samimy go z czasem, to up�yw czasu wyrazi si� nam jako zmiana promienia wszech�wiata! Znane powszechne zjawisko �ucieczki galaktyk" ka�e nam wnioskowa�, �e w naszym Wszech�wiecie, tym prawdziwym, czterowymiarowym, promie� powi�ksza si� z up�ywem czasu. Zastosujmy ten wniosek do naszego modelu: niech promie� kuli wzrasta. Powierzchnia jej b�dzie si� wtedy ustawicznie powi�ksza�, a opr�cz tego krzywizna tej powierzchni b�dzie si� zmniejsza�a, je�eli za miar� krzywizny uznamy odwrotno�� promienia. Wszech�wiat zatem niejako prostuje si� z czasem... - Wydaje mi si�, �e w tym, co dotychczas us�yszeli�my, niewiele jest twojej tw�rczej my�li... Prawie wszystko to gdzie� ju� czyta�em lub s�ysza�em! - Poczekaj - �achn�� si� Ray - zaraz spadniesz z krzes�a, gdy pozwolisz mi doprowadzi� do ko�ca moj� my�l! Ot� je�li jest tak, jak powiedzia�em, to r�wnie� nasze p�askie istoty, kt�re s� nieod��czn� cz�ci� wszech�wiata, zmieniaj� w czasie swoje zakrzywienie. Wszelka materia we wszech�wiecie zachowuje si� w ten spos�b! A c� istnieje poza materi�? Nic! Pr�nia! Ale w pr�ni nie ma sensu poj�cie czasu i przestrzeni, gdy� nie ma go do czego odnie��! I tu dochodzimy do wniosku, �e z powodzeniem mo�na sobie wyobrazi�, �e nie wszech�wiat modeluje zakrzywienie przedmiot�w materialnych, lecz odwrotnie, obiekty materialne wyznaczaj� czasoprzestrze�! - Nie bardzo ci� rozumiem! - wtr�ci� niepewnie Bert. - Zawsze m�wi�em, �e u�ywanie m�zg�w elektronowych ujemnie wp�ywa na wyobra�ni�! - z satysfakcj� doci�� mu Ray. - A to jest przecie� takie proste! Je�li przestrze� nie istnieje bez materii, to co jest pierwotne, materia czy przestrze�? Jasne, �e materia! I je�li jeden �p�askoludek" z naszego modelu kulistego wszech�wiata ma wypuk�o�� wi�ksz� od innego, to oznacza to nie co innego, jak po prostu fakt, �e istnia� w czasie wcze�niejszym ni� ten drugi! Jego �miejscem" w czasoprzestrzeni jest kula o mniejszym promieniu, a wsp�czesne mu s� wszystkie istoty i przedmioty posiadaj�ce to samo zakrzywienie. I tu dochodz� do wniosku, kt�ry rujnuje Tappego, druzgoce temporystyk�, a ciebie, Bert, pozbawia nadziei na bliski doktorat! Podr�e w czasie to absurd! Aby przenie�� si� w przesz�o�� albo w przysz�o��, nale�a�oby zmieni� w�asn� krzywizn�, czyli przenie�� si� na powierzchni� innej kuli. Gdyby si� to komu� uda�o, okaza�oby si�, �e tam nie ma ju�, oczywi�cie, naszego Wszech�wiata, bo on jest w�a�nie tu, ma ju� inny promie�. Podr�nik w czasie stworzy�by sobie w�asny, prywatny wszech�wiat... Rzecz godna polecenia odludkom i solipsystom! Ten nowy wszech�wiat b�dzie oczywi�cie z naszym �wsp�rodkowy", ale poza tym nic go nie ��czy z naszym... - Pi�kne pole do popisu dla autor�w powie�ci fantastycznych: teoria niesko�czonej, na przyk�ad, mnogo�ci wsp�rodkowych �wiat�w! - zauwa�y�em sennie. - Wiesz, �e to nawet nieg�upia my�l! - podchwyci� Ray - tylko, niestety, nie da si� tego sprawdzi�; nie ma sposobu zmienienia w�asnej krzywizny! - Czy nie wystarczy skrzywi� si� na twarzy? � zjadliwie podsun�� Bert, nie znajduj�c wida� rozs�dnych argument�w dla obalenia hipotez Raya. - Spr�buj, mo�e nie wr�cisz i przestaniesz mnie wreszcie dra�ni� - dobrodusznie acz z politowaniem poradzi� mu Ray. - A �eby� w podr�y mia� wi�ksze zaufanie do moich teorii, powiem ci jeszcze, �e to wszystko nie jest sprzeczne z elektrodynamik� kwantow�, nawet w uj�ciu relatywistycznym! Sam sprawdza�em. Zrobi�o si� p�no, wi�c postanowili�my zako�czy� pogaw�dk�. Wyszli�my z baru. Da�em si� nam�wi� Rayowi na odprowadzenie go do domu - szli�my ztreszt� prawie w tym samym kierunku. - Pos�uchaj, Sid - odezwa� si� nagle Ray - wpadnij na chwil� do mnie! Musz� ci co� pokaza�! - O tej porze? - spyta�em zaskoczony. - Tak! Koniecznie! Bardzo mi na tym zale�y! Poszed�em. Ray mieszka� sam w ma�ej willi, w ogrodzie otoczonym g�stym �ywop�otem. Gdy otwiera� drzwi, zauwa�y�em, �e s� okute i zaopatrzone w podw�jny zamek. W oknach by�y grube kraty. - C� to? Obwarowa�e� si�, jakby� z�oto produkowa�! Znalaz�e� �kamie� filozoficzny�? - za�artowa�em. - O, to co� znaczenie cenniejszego! - oznajmi� Ray tajemniczo i przepu�ci� mnie do sieni. Zamkn�� drzwi od wewn�trz i schowa� klucze do kieszeni. Po chwili znale�li�my si� w sporym pokoju o�wietlonym jaskrawym �wiat�em kilku �uk�w rt�ciowych. Pachnia�o ozonem. Pod jedn� ze �cian sta�o spore rusztowanie z rur metalowych, oplecione biegn�cymi w r�nych kierunkach kablami. Na szczycie rusztowania, pod samym su fitem sta� dziwny, p�przejrzysty graniastos�up wielko�ci sporej beczki od wina - nie wiem, dlaczego od razu skojarzy� mi si� z beczk� � a po obu jego stronach widnia�y dwa pot�ne nabiegunniki elektromagnes�w. Graniastos�up mia� w podstawie foremny sze�ciok�t, by� wykonany z jakiego� szkliwa i w �wietle rt�ci�wek wyra�nie fluoryzowa� zielono. - Siadaj! - Ray podsun�� mi fotel. - I pozw�l, �e ci� ponudz� jeszcze przez chwil�. Usiad�em. Ray milcza� przez chwil�, jakby waha� si� przed donios�� decyzj�. - Pami�tasz, co powiedzia�em na temat zakrzywienia przedmiot�w w czasoprzestrzeni? � spyta� po chwili. � I o tym, �e nie mo�na praktycznie zmieni� dowolnie w�asnego zakrzywienia? Przytakn��em, a on ci�gn��: - Istnieje jednak pewna mo�liwo�� przeniesienia si� w inn� czasoprzestrze�, bez zmian w zakrzywieniu. Gdyby tak... odwr�ci� si�, jakby... �wypuk��" stron� do wypuk�o�ci wszech�wiata... m�wi� oczywi�cie j�zykiem naszego tr�jwymiarowego modelu, aby� mnie lepiej zrozumia�... W czterech wymiarach jest to r�wnie� do pomy�lenia! Po takiej transformacji nasza krzywizna wyznaczy now� czasoprzestrze�, jakby symetryczne odbicie naszej! Wyobra�asz to sobie? Nie bardzo sobie wyobra�a�em, ale kiwn��em na wszelki wypadek �g�ow�. - Takie odwr�cenie spowoduje znalezienie si� obiektu w antyczasoprzestrzeni, w przestrzeni stycznej do naszej - na powierzchni �kuli" stycznej w danym punkcie do naszej czterowymiarowej kuli - wszech�wiata! A co najwa�niejsze - znalaz�em spos�b na zrealizowanie tego eksperymentu. Zasada jest dosy� skomplikowana, polega na odwr�ceniu fazy fal materialnych... - Ale�... - przerwa�em, prawie przera�ony - to prowadzi do zamiany materii w antymateri�? - Brawo! - ucieszy� si� Ray. - Uchwyci�e� sens mojej metody! W�a�nie o to chodzi! - Chcesz si�... zantymaterializowa�? - Oczywi�cie! I wbrew pozorom, nie r�wna si� to samob�jstwu... Zauwa� tylko, �e ze wzgl�du na zasad� symetrii w przyrodzie, w antyprzestrzeni musi dominowa� antymateria! Tu tkwi rozwi�zanie zagadki powstania naszego Wszech�wiata: z pot�nego kwantu energii powsta�a niegdy� para �cz�stek": Wszech�wiat, kt�ry wytworzy� przestrze� przez wype�nienie jej materi�, oraz Antywszech�wiat, z�o�ony z antymaterii wyznaczaj�cej antyprzestrze�. To, �e w naszej przestrzeni obserwujemy obecno�� stosunkowo niewielkiej ilo�ci antycz�stek, stanowi dow�d, �e mo�liwe jest �przeciekanie" tych�e z antyprzestrzeni! To nasun�o mi my�l, �e mo�na by transformowa� ca�e struktury atomowe i cz�steczkowe z przestrzeni do antyprzestrzeni i odwrotnie. Tu dopiero wy�oni�y si� trudno�ci techniczne! Co innego w obliczeniach: wystarczy zmieni� znak plus na minus i gotowe! Z do�wiadczeniem jest o wiele trudniejsza sprawa... Ale dosy�, nie mamy czasu! Ta fluoryzuj�ca bry�a tam na g�rze, to monokryszta� pewnej z�o�onej substancji, mniejsza o nazw�, w�tpi� nawet, czy takow� posiada... Wewn�trz jest wydr��ona i dopasowana do mojego kszta�tu. Elektromagnesy daj� niezwykle silne pole szybkozmienne o du�ej niejednorodno�ci. Rezonansowe drgania siatki krystalicznejdaj�... zreszt�, to nie jest teraz istotne. Musisz mi dopom�c w eksperymencie! - Jak to? Wi�c naprawd� wybierasz si� w antyprzestrze�? - A co my�la�e�? �e ciebie wy�l�? O, nie, nie potrafi� odm�wi� sobie tej przyjemno�ci! - A jak zamierzasz wr�ci� stamt�d? Bo, o ile dobrze zrozumia�em, ca�e urz�dzenie pozostanie tu, na miejscu... - Tak, tak! - niecierpliwie t�umaczy� Ray. - Ale to wystarczy. Wr�c� samorzutnie. Je�li wzbudzenie nie jest zbyt silne, uk�ad,, to znaczy ja i kryszta�, po pewnym czasie powraca samorzutnie do stanu wyj�ciowego. Na pocz�tek damy minimalne parametry... Podszed� do stoj�cego w k�cie pulpitu rozdzielczego i pokr�ci� ga�kami, kontroluj�c r�wnocze�nie wskazania miernik�w. - Gdy b�d� got�w, naci�niesz ten oto klawisz - powiedzia� wskazuj�c zielony przycisk na tablicy. - Po dziesi�ciu sekundach urz�dzenie zadzia�a samo. Powinienem znikn�� ci na chwil� z oczu. Spr�buj z�apa� czas na stoperze. - Czy... jeste� pewien, �e nic si� nie stanie? � spyta�em dr��cym g�osem, a r�ce trz�s�y mi si� z emocji. - Przecie� to j a si� wybieram, a nie ty! Czego si� boisz? Musi si� uda�! Jego pewno�� siebie uspokoi�a mnie nieco. Widocznie ryzyko nie by�o zbyt wielkie... - Mam zapas tlenu na cztery godziny. To powinno wystarczy� a� nadto... - m�wi� wci�gaj�c jaki� dziwny kombinezon i przypinaj�c butl� z gazem. - No, uwa�aj, za minut� start! Wgramoli� si� na szczyt rusztowania i rozsun�� dwie po��wki kryszta�u. By�y tak idealnie dopasowane, �e przedtem nie zauwa�y�em nawet rozci�cia. Po chwili siedzia� w �rodku, a kryszta� zamkn�� si� za nim. Liczy�em sekundy. Ledwo mog�em trafi� palcem na przycisk, tak mi d�onie lata�y z podniecenia. Nacisn��em - lampy zgas�y. Ciemna sylwetka Raya odcina�a si� wyra�nie na tle gasn�cej luminescencji. Owad w kawa�ku bursztynu! przemkn�o mi przez my�l por�wnanie. W nast�pnej sekundzie zawarcza� generator, szcz�kn�y przeka�niki i... ciemna sylwetka, jakby zdmuchni�ta, znikn�a mi sprzed oczu! Zap�on�y lampy. Przede mn� sta�o rusztowanie, lecz na jego szczycie nie by�o ani kryszta�u, ani Raya! Z wra�enia zapomnia�em uruchomi� stoper. Uczyni�em to pospiesznie dopiero po jakich� dw�ch sekundach. Czeka�em w napi�ciu. Siedem, osiem sekund... ledwo dos�yszalny trzask i na dawnym miejscu nagle pojawi� si� kryszta� z Rayem wewn�trz. Otworzy� si� i Ray wysun�� ze� g�ow�. - No i co? - pyta�em niecierpliwie. - Jak wygl�da tamten �wiat? - Nic nie zdo�a�em zobaczy� opr�cz okropnej jasno�ci, kt�ra mnie od razu o�lepi�a. Trzeba spr�bowa� na d�u�ej! Nastaw na tym pierwszym z lewej woltomierzu dwa... nie, trzy kilowaty. Tak. I jeszcze raz od pocz�tku to samo! Schowa� g�ow� do �rodka i ju� mia� si� zamyka�, gdy przysz�o mi co� do g�owy: - Poczekaj, Ray! Zostaw mi na wszelki wypadek klucze od drzwi wej�ciowych! Gdyby co� si� sta�o... - A co mo�e si� sta�? Powr�c� za kilkana�cie minut! Ale masz, �ap! - Wydoby� klucze z kieszeni i rzuci� w moje wyci�gni�te r�ce. - Tylko nie zgub! Schowa� si� do wn�trza kryszta�u, a ja powt�rzy�em wszystko od pocz�tku: nacisn��em zielony klawisz i w p�mroku oczekiwa�em skutku. Nag�y huk jak wystrza� poderwa� mnie z fotela. �wiat�o nie zapali�o si�, lecz dostrzeg�em, �e na miejscu kryszta�u panuje nieprzenikniona ciemno��. Wydoby�em pospiesznie zapalniczk� i po�wieci�em. Kryszta�u nie by�o! Natychmiast te� odnalaz�em przyczyn� huku, g��wny bezpiecznik na tablicy wystrzeli� automatycznie. A wi�c zwarcie! Nie wiadomo, jak wielki pr�d pop�yn�� przez uzwojenie elektromagnes�w... Machinalnie wcisn��em przycisk bezpiecznika. Zap�on�o �wiat�o. R�wnocze�nie poczu�em sw�d nadpalonej izolacji. Lewy elektromagnes dymi� jeszcze z lekka. Czy tylko wzbudzenie nie przekroczy�o progowej warto�ci! Ray m�wi�, �e powr�t jest mo�liwy przy niewielkich wzbudzeniach! Postanowi�em czeka�, bo c� innego pozosta�o? Min�a jedna i druga godzina. Zacz��em sobie robi� wyrzuty, �e pozwoli�em na ten przekl�ty eksperyment. Powinienem by� odwie�� tego szale�ca od wariackiego pomys�u! Z ko�cem czwartej godziny czekania straci�em wszelk� nadziej� - zapas tlenu Raya by� na wyczerpaniu, je�li nie pojawi si� w ci�gu najbli�szych minut, nie ma na co czeka�! Postanowi�em dzia�a�. Wydoby�em z kieszeni klucze i chcia�em otworzy� drzwi wej�ciowe. Nie mog�em przez chwil� dopasowa� klucza do dziurki... Dopiero po kilku pr�bach i zajrzeniu w dziurk� stwierdzi�em, �e klucze, kt�re trzymam w r�ku, s�... lustrzanym odbiciem w�a�ciwych, kt�re pasowa�yby do wyci�cia w zamku! Zrozumia�em: te klucze by�y w antyprzestrzeni wraz z Rayem podczas pierwszego eksperymentu! I wr�ci�y stamt�d odwr�cone! Jedyny efekt, kt�rego Ray nie przewidzia�! Zrozumia�em r�wnie�, �e za pomoc� tych kluczy nie wydostan� si� st�d. W�r�d narz�dzi Raya odnalaz�em pi�� do metalu i zacz��em wypi�owywa� krat� w oknie. Zaj�o mi to sporo czasu. Nieprzyjemny zgrzyt pi�y rozdziera� cisz� nocn�. Po p�godzinie mog�em wydosta� si� na zewn�trz. Skoczy�em wprost na trawnik pod oknem - na szcz�cie to tylko wysoki parter. By�o bardzo ciemno. Co dalej robi�? Znale�� Berta? Zawiadomi� w�adze? Przedziera�em si� w�a�nie przez �ywop�ot. Zatrzyma�em si� na chwil�, aby wypl�ta� si� z gmatwaniny krzew�w, w kt�re wpad�em, gdy nagle tu� nad moim uchem rozleg� si� okrzyk: - St�j! Co tu robisz? - Ostre �wiat�o latarki str�a publicznego porz�dku, kt�rego wida� zwabi� tu odg�os pi�owania krat, rozci�o ciemno��. Odruchowo szarpn��em si� w bok i rozdar�em sobie spodnie. Policjant ju� trzyma� mnie mocno za przegub d�oni. Dopiero teraz zda�em sobie spraw� z tragizmu sytuacji... - Gdzie pan ukry� zw�oki, panie Mils? - pyta� mnie, po raz nie wiem ju� kt�ry, chudy inspektor policji. - Tylko niech pan nie pr�buje opowiada� tych bredni o anty... anty... - ...antyczasoprzestrzeni! - podpowiedzia�em drwi�co. � Nikogo nie zamordowa�em i koniec! - Pa�scy koledzy widzieli, jak wczoraj wieczorem szed� pan z Raymondem Crainem w kierunku jego domu. Czy tak? - Tak! - A wi�c gdzie on jest? - W... - chcia�em powiedzie� co� brzydkiego, ale w por� ugryz�em si� w j�zyk. Wola�em nie dorzuca� do oskar�enia o morderstwo drugiego oskar�enia o obraz� funkcjonariusza na s�u�bie... A swoj� drog�, co za t�py ba�wan...! Do dy�urki wszed� sier�ant i szepn�� co� na ucho inspektorowi. Ten otworzy� szeroko oczy, zapyta� jeszcze o co� cicho i zwr�ci� si� z zak�opotaniem do mnie: - Pan wybaczy... Zasz�a pomy�ka... Pa�ski znajomy odnalaz� si� przed chwil� w tajemniczy spos�b. Jest pan wolny! Burkn��em co� niegrzecznie i wybieg�em na ulic�. Na progu willi Raya sta� Tol. - Cze��, morderco! - powita� mnie z daleka. - Twoja ofiara ma si� zupe�nie nie�le. Przed domem sta�a karetka pogotowia. Ray le�a� na kanapie w swoim pokoju, pod opiek� lekarza i Berta. Nie odzyska� jeszcze przytomno�ci, lecz oddycha� r�wno, jakby spa�. Dowiedzia�em si�, �e policjant zabezpieczaj�cy domniemane miejsce zbrodni zauwa�y� nagle dziwny szklisty graniastos�up z cz�owiekiem we wn�trzu. Wszyscy gotowi byli przysi�c, �e przedtem nie by�o go w pokoju. - Co� mi si� w tym nie podoba! - jak zwykle sceptycznie analizowa� Bert. - Pan doktor twierdzi, �e Ray ma wszystko na swoim miejscu, serce z lewej i tak dalej, w przeciwie�stwie do tych kluczy, o kt�rych opowiada�e� inspektorowi. �e te� musia�e� je zgubi�! - Ale� wszystko si� zgadza! - zaoponowa�em. - Ray by� przecie� dwukrotnie w antyprzestrzeni, wi�c powr�ci� normalny! Zielony kryszta� w laboratorium sta� jak gdyby nigdy nic na swoim dawnym miejscu... * Min�o ju� kilka miesi�cy od incydentu, kt�ry opisa�em. Ray wr�ci� do przytomno�ci i wszyscy z niecierpliwo�ci� oczekiwali�my na pasjonuj�ce sprawozdanie z niezwyk�ej wyprawy. Niestety! Do dzi� dnia Ray nie odzyska� pami�ci! Zastanawia�em si� kilka razy, czy wszystko to nie by�o jak�� kolosaln� mistyfikacj�, �artem na wielk� skal� przygotowanym i wyre�yserowanym prze Raya. Pod�wiadomie �ywi� nadziej�, �e kt�rego� dnia Ray roze�mieje si� nam w nos i powie: ale was nabra�em!... Bo w rezultacie nie ma ani jednego namacalnego dowodu na prawdziwo�� tej ca�ej historii. Przyznam si�, �e wola�bym ju� uchodzi� za ofiar� �artu, trzeba przyzna�, �e genialnie obmy�lonego, ni� zrezygnowa� z takiego czy innego wyja�nienia tajemnicy. Fakty, niestety, zdaj� si� przemawia� za tym, �e Ray rzeczywi�cie straci� pami��. Bo czy� mo�na ci�gn�� �art w niesko�czono��? Zbada�em ca�� will�. Nie znalaz�em w niej ani jednego takiego miejsca, kt�re mog�oby by� podejrzane o to, �e Ray ukrywa� si� w nim wraz ze swym krystalicznym wehiku�em. Gdyby nie to, �e aparatura by�a uszkodzona, a w ca�ym domu nie znalaz�em �adnych jej schemat�w ani opis�w, uruchomi�bym j� sam, cho�by z pustym kryszta�em, aby si� przekona�, czy wszystko przebiegnie w ten sam spos�b bez udzia�u Raya. Si�� rzeczy musz� wi�c wierzy�, �e wycieczka mojego przyjaciela w antyprzestrze� by�a faktem. Przyjmuj�c takie za�o�enie, pr�bowa�em stworzy� jak�� hipotez� t�umacz�c� jego zanik pami�ci. Nie wiem, czy to, co wymy�li�em, jest rozs�dne z punktu widzenia neurologii i fizjologii, tym niemniej spr�buj� wyja�ni� t� spraw� w spos�b mo�liwie jak najbardziej pogl�dowy. Ot� przypomnijmy sobie, czym zasadniczo r�ni�a si� druga �podr�" Raya od pierwszej? 'Czasem trwania, ale przede wszystkim r�nic� w pr�dzie wzbudzenia pola magnetycznego. Za drugim razem by�o ono wielokrotnie silniejsze. Po pierwszym eksperymencie Ray nie wykazywa� objaw�w niew�adu pami�ci - rozmawia� przecie� zupe�nie normalnie ze mn� i dawa� mi wskaz�wki co do dalszego przebiegu do�wiadczenia. Przypomnijmy sobie teraz, w jaki spos�b kasuje si� zapis impulsowej pami�ci magnetycznej m�zg�w elektronowych, czy cho�by zapis na zwyk�ej ta�mie magnetofonowej. Jak wiadomo, rzecz polega na dzia�aniu odpowiednio silnym polem magnetycznym!... Nie jest wykluczone, �e w ten spos�b zosta�y zak��cone biopr�dy w m�zgu Raya, co spowodowa�o wykasowanie z pami�ci wszystkiego, co mia�o miejsce przed krytycznym dniem, a wi�c w�a�ciwie zanik osobowo�ci! I dlatego nie poznamy prawdopodobnie nigdy wynik�w wspania�ego eksperymentu, kt�remu stan�� na przeszkodzie nieprzewidziany proces oddzia�ywania transformacji na m�zg cz�owieka. Nigdy zapewne nie dowiemy si�, co widzia� w swej podr�y pierwszy cz�owiek, kt�remu uda�o si� wymkn�� poza nasz� przestrze�. Nie dowiemy si�, jak wygl�da tamten, symetryczny do naszego �wiat po drugiej stronie lustra... TOWARZYSZ PODRO�Y Poci�g ruszy� z wolna, jakby z oci�ganiem. Spojrza�em w okno. Wzd�u� peronu, jakie� dziesi�� metr�w za ostatnim wagonem, bieg� jeszcze jaki� sp�niony pasa�er. Spora walizka utrudnia�a mu bieg, obijaj�c si� o kolana. Przez przedrami� mia� przerzucony p�aszcz nieprzemakalny, kt�ry rozwia� mu si� w biegu i pl�ta� pod nogami. Sta�em w oknie przedostatniego wagonu i obserwowa�em z ciekawo�ci� kibica sportowego: dobiegnie czy nie? Poci�g przyspiesza�, peron prawie ju� si� ko�czy�... Biegn�cy nie dawa� jednak za wygran�. Tu� przed ko�cem peronu uda�o mu si� chwyci� za por�cz przy drzwiach i ostatnim wysi�kiem podci�gn�� si� na stopie�. Postawi� walizk� na stopniu i otworzy� drzwi wagonu. Siedzia�em w pustym przedziale. Po chwili za szyb� dziel�c� mnie od korytarza ukaza�a si� twarz nieznajomego. Przeszed� widocznie z ostatniego wagonu. Poci�g by� prawie pusty. Czego wi�c szuka�? Zajrza� do mojego przedzia�u, waha� si� przez chwil�, wreszcie odsun�� drzwi i spyta� cichym g�osem: - Czy mo�na? - Prosz� bardzo! - odpowiedzia�em oboj�tnie. - Taki pusty poci�g... - zacz��, jakby si� usprawiedliwia�, lokuj�c r�wnocze�nie swoj� walizk� na p�ce. - Bardzo nie lubi� podr�owa� samotnie... To bardzo nieprzyjemnie nie mie� do kogo ust otworzy�. - Owszem... - mrukn��em niezbyt zadowolony, gdy� nade wszystko nie lubi� du�o m�wi�, gdy nie mam na to ochoty, a s�dz�c ze s��w nieznajomego, zanosi�o si� na przymusow� pogaw�dk�. Postanowi�em, jak zwykle w takich wypadkach, �e b�d� spa�. Usadowi�em si� w k�cie przy oknie, opar�em g�ow� o wisz�cy p�aszcz i zamkn��em oczy. S�ysza�em, jak m�j towarzysz podr�y sadowi si� naprzeciw mnie. Szele�ci� przez chwil� jakimi� papierami. Na pewno wydoby� jajka na twardo i zaraz zacznie je spo�ywa�! pomy�la�em i nie mog�em si� powstrzyma� od otwarcia oczu. Nieznajomy siedzia� naprzeciwko mnie i przegl�da� jakie� papiery, od czasu do czasu znacz�c w nich co� o��wkiem. By� w �rednim wieku, szpakowaty, mia� niskie czo�o i szerokie ramiona. Podni�s� oczy, dostrzeg�, �e nie �pi�, i u�miechn�� si� do mnie. - Widz�, �e .pan nie mo�e zasn�� - stwierdzi�. - Mo�e �wiat�o panu przeszkadza? - Nie, niech pan si� nie przejmuje, nie chce mi si� w�a�ciwie spa�... Spojrza�em na papiery, kt�re roz�o�y� na stoliku. Na pierwszy rzut oka wygl�da�y na jak�� prac� matematyczn�. - Przepraszam, czy pan zajmuje si� mo�e matematyk�? - zapyta�em. - Ach... w�a�ciwie tak, ale... - zmiesza� si� nieco. - A pan... zna si� pan na tym? - O tyle, o ile jest