3614
Szczegóły |
Tytuł |
3614 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3614 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3614 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3614 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Janusz Andrzej Zajdel
Prawo do powrotu
Text � Copyright by Janusz A. Zajdel, Warszawa 1975
1
Opowie�� ta rozpoczyna si� i ko�czy w Kosmosie. Nie jest kronik� kosmicznej wyprawy - jest tylko jej epizodem. Astrolot, gwiazdy, planety i kosmiczna pustka s� tu scen�, na kt�rej dziej� si� sprawy Istot Rozumnych - istot male�kich i bezsilnych, gdy rozpatrywa� je z osobna, pot�nych jednak, gdy wspiera je wiedza, technika i do�wiadczenie miliard�w im podobnych, cho� odleg�ych w przestrzeni i czasie.
2
Mi�kkie poduszki otuli�y Kamila ze wszystkich stron, wciskaj�c �agodnie w g��b fotela. To by� ostatni luksus, jakim obdarzy�a go ziemska cywilizacja.
G�o�niki obwie�ci�y rozpocz�cie hamowania. Ekran w przedziale pasa�erskim wype�nia� si� srebrzyst� bry��, kt�ra b�yszcza�a o�lepiaj�co na tle czarnego nieba. Ziej�ca w jej �rodku czarna kolista plama, rosn�c z ka�d� chwil�, ogarnia�a stopniowo ca�y ekran. Lekki wstrz�s obwie�ci� koniec dokowania. Rakieta wpe�z�a w czelu�� doku, male�ka w por�wnaniu z ogromem astrolotu.
Jak�e r�ny by� ten gigant od wyobra�e� ludzi, kt�rzy przywykli ogl�da� smuk�e kszta�ty rakiet startuj�cych z Ziemi. Nie by�o w nim nic z aerodynamicznej elegancji tamtych, przystosowanych do pokonywania oporu powietrza. Astrolot, zbudowany w pr�ni, skazany by� na wieczne w niej pozostawanie. Jego niezgrabny, przysadzisty kszta�t �ci�tego sto�ka nie uwzgl�dnia� mo�liwo�ci poruszania si� w g�stym o�rodku gazowym. Szesna�cie silnik�w typu gamma nie by�oby w stanie wyrwa� kolosa z niewoli ziemskiego przyci�gania, a ich w��czenie blisko powierzchni Ziemi mia�oby zgubne skutki dla wszystkiego, co �ywe w promieniu setek kilometr�w.
Kamil jako ostatni z pasa�er�w opu�ci� luksusowe wn�trze rakiety, dowo��cej za�og� na pok�ad astrolotu. Bywa� tu ju� kilkakrotnie w ci�gu niedawnych miesi�cy, gdy trwa�y przygotowania do podr�y. Jednak dopiero dzi� ten kr�tki, sze�ciogodzinny przelot z kosmodromu Arakabo mia� dla niego znaczenie pierwszego etapu podr�y. Oficjalne po�egnanie, uroczysty nastr�j, przem�wienia i u�ciski d�oni - wszystko to nastraja�o melancholijnie nawet Kamila, zwykle rzeczowego i ch�odnego, pozbawionego, zdawa�oby si�, jakichkolwiek sentyment�w.
Klatka d�wigu wynios�a grup� przyby�ych na poziom modu�u za�ogowego. Dzi�ki obrotowi astrolotu wok� poprzecznej osi powstawa�o tu z�udzenie normalnej, ziemskiej grawitacji. W czasie lotu, gdy b�d� pracowa�y silniki, grawitacj� zast�pi przyspieszenie statku.
W por�wnaniu z ogromem astrolotu modu� za�ogowy by� male�k� kom�rk�, wci�ni�t� mi�dzy ogromne podzespo�y statku, umieszczon� w samym niemal �rodku jego bry�y.
�Gdzie� s� te wodotryski i sztuczne ogrody, kt�re wyobra�ano sobie jeszcze tak niedawno jako niezb�dne rekwizyty dla zapewnienia dobrego samopoczucia za�odze podczas lotu mi�dzygwiezdnego?" - Kamil u�miechn�� si� do siebie, gdy dotar� do w�skiego korytarza o d�ugo�ci sze��dziesi�ciu metr�w, stanowi�cego o� modu�u za�ogowego. By�o tu po prostu ciasno. Pi�tna�cie kabin mieszkalnych, pomieszczenia gospodarcze i sanitarne, kabiny operatorskie, sterownia g��wna -to by�o wszystko.
- Trzeciorz�dny hotel - mrukn�� otwieraj�c drzwi swojej kabiny. Troch� przesadza�, zreszt� �wiadomie. Pomieszczenia wygl�da�y zupe�nie przyjemnie. Zamiast rozmachu w odtwarzaniu ,,ca�ego �wiata" na cc/dzienny u�ytek astronaut�w, postarano si� o stworzenie przynajmniej wra�enia domu. Psychologowie i plastycy wykorzystali skromn� przestrze� w spos�b mo�liwie najlepszy dla zapewnienia przyjemnych warunk�w pracy i wypoczynku. Reszt� �prawdziwego �wiata" mia�y zast�pi� namiastki - ta�my fonowizyjne, mikrofilmy i inne formy �zakonserwowanej rozrywki" podawanej na �yczenie i wedle osobistych upodoba�.
Kamil rzuci� na tapczan ma�� walizeczk� - jedyny
osobisty baga�, jaki zabra� z Ziemi - i ruszy� na pierwszy obch�d cz�ci za�ogowej astrolotu, kt�ra odt�d mia�a sta� si� podstawowym terenem jego dzia�ania.
�Jak to dobrze, �e tylko za to odpowiadam - pociesza� si� ironicznie - a nie za ca�y astrolot". Wiedzia� jednak, �e jego odpowiedzialno�� jest najwi�ksza i najistotniejsza: bezpiecze�stwo ludzi. Jemu, w�a�ciwie tylko jemu, powierzono opiek� nad ca��, ponad dwustuosobow� grup� uczestnik�w ekspedycji.
�Ca�e szcz�cie, �e wszyscy z wyj�tkiem tych kilkunastu cz�onk�w za�ogi podr�nej wi�kszo�� czasu sp�dz� w przetrwalniku. Gdybym mia� nia�czy� ich r�wnocze�nie, pewnie wkr�tce by�bym zmuszony wysi��� ze statku, cho�by nawet w pr�ni�" - my�la�, kieruj�c si� w stron� przetrwalni.
Dy�urny lekarz ko�czy� badania ostatniej grupy przyby�ych pasa�er�w. Zameldowa�, �e za godzin� wszyscy znajd� si� w przetrwalnikach i mo�na b�dzie rozpocz�� odliczanie przed startem. Kamil przeszed� si� po stanowiskach pracy za�ogi podr�nej, sprawdzi� drobiazgowo stan zabezpiecze� przeciw przeci��eniom, skontrolowa� uk�ady klimatyzacyjne, regeneracyjne i z p� setki innych �drobiazg�w", kt�re wprawdzie podlega�y bezpo�redniemu nadzorowi specjalist�w, ale - w my�l instrukcji - ich ostateczna kontrola nale�a�a do szefa bezpiecze�stwa za�ogi.
�Oficjalne zadania pierwszego etapu mam za sob�" -pomy�la� Kamil, gdy po pi�ciu godzinach zagl�dania we wszystkie k�ty przekracza� pr�g kabiny dow�dcy astrolotu, by zameldowa� mu o gotowo�ci za�ogi do startu.
Sk�adaj�c podpis w odpowiedniej rubryce Ksi�gi S�u�b, odetchn�� z ulg� i wr�ci� do swojej kabiny, by nareszcie wyci�gn�� si� na tapczanie i troch� odsapn��.
��To dopiero pocz�tek. Teraz zacznie si� to najtrudniejsze". Pomy�la� o pozosta�ych, ju� nie tak zupe�nie oficjalnych, a raczej poufnych, obowi�zkach, jakie na niego na�o�ono. Wyda�o mu si�, �e jego rola tu, w astro-locie, jest jakim� �miesznym nieporozumieniem. Coraz ci�sze by�o brzemi� odpowiedzialno�ci. Coraz bardziej
w�tpi� w to, �e on w�a�nie - w odpowiedniej chwili, je�li chwila taka nast�pi - stanie na wysoko�ci zadania, upora si� z tym, czego nawet nie umia� sobie dobrze wyobrazi�. Rozpaczliwie uboga wyda�a mu si� wiedza, kt�r� zdo�ano wszczepi� w jego umys�, a jeszcze mizerniejszym do�wiadczenie, kt�re posiada�, a raczej, kt�rego nie posiada�, bo jakie� wreszcie do�wiadczenie mo�na mie� w sprawach, kt�re nie zdarzy�y si� nigdy dot�d?
�Ca�a nadzieja w twoim wysokim wska�niku sprawno�ci logicznej i inteligencji, Kamilu!" - powiedzia� sobie w my�lach i zasn��.
Start astrolotu w przestrze� z punktu widzenia cz�owieka znajduj�cego si� w jego wn�trzu nie jest rzecz� wart� opisu. Komu�, kto nie prze�ywa� zmiennych przeci��e�, �aden opis nie przybli�y wra�e�, jakich doznaje si� w tej sytuacji. Poza tym widok ludzi prasowanych w�asnym, zwielokrotnionym ci�arem, z rysami twarzy zniekszta�conymi, rozmi�k�ymi jak ciasto, nie jest zbyt mi�y dla oka. Rozruch silnik�w typu gamma to sprawa kilku godzin. Potem przyspieszenie ustala si� na poziomie normalnego przyspieszenia ziemskiego i dopiero wtedy rozpoczyna si� prawdziwe �ycie - je�li prawdziwym mo�na nazwa� �ycie w ogromnym metalowym pudle, wisz�cym gdzie� w�r�d pustki Kosmosu.
Podr� w pr�ni, przy dzisiejszym poziomie techniki, a szczeg�lnie automatyzacji i samoczynnej kontroli, jest potwornie nudn� konieczno�ci�. Zaj�cia ludzi sprowadzaj� si� do kontrolowania automatycznych urz�dze�, kt�re s� na og� niezawodne. Po dw�ch latach podr�y zaczynaj� si� one wydawa� wr�cz obrzydliwie niezawodnymi i ka�da drobna usterka witana jest jak niebywa�a atrakcja, gdy� daje mo�no�� robienia czego� innego ni� zwykle, to znaczy - czego� innego ni� ,,nicnierobienie". Przy braku interesuj�cych zaj�� cz�owiek sk�onny jest do stwarzania sobie najwymy�lniejszych rozrywek, a po wyczerpaniu i tych mo�liwo�ci pojawia si� dziwna u cywilizowanych istot ochota do dokuczania sobie nawzajem z byle powodu.
W ramach swych obowi�zk�w Kamil wielokrotnie �agodzi� tego rodzaju konflikty i dzi�ki temu, a w�a�ciwie - przez to, doszed� do wniosku, �e nie mo�e pozwoli� sobie na zbyt cz�ste korzystanie z przetrwalnika. Wprawdzie, w razie potrzeby m�g�by zosta� zwitalizowany w ka�dej chwili, ale obawia� si�, �e w�a�nie wtedy, gdy b�dzie tego najbardziej potrzeba, nikt o nim nie pomy�li. Jednym s�owem, przej�� si� rol�, jak� mu wyznaczono, i chcia� wywi�za� si� nale�ycie ze swych obowi�zk�w - mi�dzy innymi - psychologa i socjologa w spo�eczno�ci astrolotu.
Za�ogi podr�ne wymienia�y si� co trzy miesi�ce i w czasie pierwszych dw�ch lat podr�y Kamil m�g� bli�ej pozna� prawie wszystkich pracownik�w obs�ugi. Byli to ludzie na og� starannie dobrani, przepuszczeni przez sita przer�nych kontroli i test�w, najlepsi fachowcy w swych specjalno�ciach, ludzie zdrowi fizycznie i sprawni umys�owo. Tym niemniej, zmienione warunki, a bardziej jeszcze �wiadomo�� niezwyk�o�ci sytuacji, w kt�rej si� znale�li, mog�aby w kr�tkim czasie zmieni� ich nie do poznania.
Kamil doskonale to odczuwa� na przyk�adzie w�asnych dozna� i ilekro� zda� sobie spraw� z konsekwencji tej podr�y, zaczyna� popada� w depresj�. Bo pomy�le� tylko: gdy wr�ci na Ziemi�, nie zastanie praktycznie �adnej znajomej osoby! Okres prawie stu lat to - mimo znacznego przed�u�enia �redniego okresu �ycia cz�owieka na Ziemi - jednak kawa� czasu. Nie to jednak by�o najbardziej przygn�biaj�ce. Tak si� z�o�y�o, �e w chwili odlotu nie mia� �adnej bliskiej rodziny, a z dalsz� nie utrzymywa� kontakt�w od kilku lat, zaj�ty intensywnymi studiami i prac� w o�rodku przygotowawczym.
Nawet my�l, �e powr�ci z tej podr�y jako cz�owiek w podesz�ym wieku, nie budzi�a jego niepokoj�w i sprzeciw�w wewn�trznych. Przecie� - t�umaczy� sobie - czasu nie da si� zatrzyma�. N a Ziemi cz�owiek starzeje si� tak samo jak w Kosmosie, ma do prze�ycia t� sam� przeci�tnie liczb� lat. A w przypadku podr�y do gwiazd mo�na przynajmniej cz�� swego �ycia przesun�� w przysz�o��. A kt� z nas nie jest ciekawy tej przysz�o�ci, kt�rej w normalnych warunkach nie ma szans doczeka�? A bogactwo do�wiadcze�, jakie niesie ze sob� taka podr�? A wsp�udzia� w zdobywaniu nowych fakt�w dla skarbca ludzkiej wiedzy? Czy� mo�e te korzy�ci zr�wnowa�y� normalna, zwyk�a praca na Ziemi czy innych planetach Uk�adu S�onecznego?
Maj�c lat dwadzie�cia par� - lat bogatych w wydarzenia, w coraz to nowe doznania i do�wiadczenia - nie my�li si� o sko�czono�ci �ycia, a kilkadziesi�t lat dalszego czynnego �ycia wydaje si� by� wieczno�ci�. Nie przera�a�a tak�e Kamila perspektywa powrotu do �wiata zmienionego w ci�gu ca�ego wieku w spos�b nie daj�cy si� przewidzie�. B�dzie znowu znakomity teren dla poznawania, obserwacji, uczenia si� czego� nowego! Zreszt�, i on, i jego towarzysze podr�y wnios� do tego nowego �wiata elementy nie znane nawet ludziom przysz�ego wieku: ca�y dorobek tej wyprawy.
Jedyn� rzecz�, kt�ra mu dokucza�a od pocz�tku podr�y, by�a �wiadomo��, �e nie b�dzie mia� komu zda� sprawy z wykonania swych zada� - tych poufnych zada�, jakie mu zlecono. Nie wiedzia�, przed kim w�a�ciwie jest odpowiedzialny za wype�nienie swej misji, wymagaj�cej tak wiele wysi�ku i czujno�ci, solidno�ci i poczucia obowi�zku. Przecie� tych, kt�rzy go wys�ali, powierzaj�c mu trudne obowi�zki, nie zastanie ju� po powrocie, a ci, kt�rzy ich zast�pi� - jeszcze si� nie narodzili! Odpowiedzialno�� ,,przed ca�� ludzko�ci�" by�a dla Kamila poj�ciem zbyt mglistym i abstrakcyjnym. Jego �cis�y umys� wola� jasne sytuacje.
�Wi�c jak to jest z t� odpowiedzialno�ci�?" - zadawa� sobie pytanie i dochodzi� do wniosku, �e musi co� przebudowa� w swojej �wiadomo�ci.
�Nie nazywajmy tego odpowiedzialno�ci�. Niech to nazywa si� po prostu dzia�aniem dla dobra ca�ej wyprawy, nie obwarowanym �adn� abstrakcyjn� odpowiedzialno�ci�, albo mo�e - odpowiedzialno�ci� przed sob� samym. Tak b�dzie lepiej".
3
Poj�cia ranka i wieczora, dnia i nocy, �wczoraj" i �jutro" - maj� w astrolocie znaczenie nie tylko symboliczne. Dobowy rytm snu i czuwania, pory spo�ywania posi�k�w, czas pracy i odpoczynku musz� by� w czasie podr�y �ci�le przestrzegane. Wymaga tego wzgl�d na dobre samopoczucie ka�dego z cz�onk�w za�ogi. Kamil stara� si� zawsze narzuci� sobie i innym �cis�e stosowanie si� do rozk�adu dziennych zaj��, szczeg�lnie w�wczas, gdy przypada�a na niego s�u�ba dowodzenia.
Ko�czy� w�a�nie �niadanie, kt�re przygotowa� mu automatyczny bufet, gdy nad drzwiami jadalni zamigota�a ��ta lampa, sygnalizuj�ca awari� techniczn�. Odk�adaj�c nie dojedzon� kanapk�, wyszed� szybkim krokiem na korytarz. Z innych pomieszcze� wychyli�y si� g�owy dy�uruj�cych operator�w i pilot�w.
- Co si� dzieje?-spyta� Kamil, wchodz�c do dy�urki dyspozytora.
Przy g��wnym pulpicie kontroli siedzia� Brian. Nie odrywaj�c oczu od �wietlnego schematu astrolotu, wzruszy� ramionami.
- Nie wiem jeszcze. Zdaje si�, �e przeciek instalacji w uk�adzie ch�odzenia silnika. W ka�dym razie gwa�townie wzros�a temperatura lustra fotonowego.
- Wy��czy�e� sz�sty silnik? - Kamil zwr�ci� si� do pilota, kt�ry w�a�nie wetkn�� g�ow� do dy�urki.
- Na razie nie... Nie trzeba si� spieszy�, temperatura nie przekroczy�a jeszcze dopuszczalnego maksimum. Gdy wy��cz� silnik, ch�odziwo skrzepnie i nie zlokalizujemy przecieku. Dy�urny sekcji nap�du poszed� sprawdzi�, gdzie powsta�o uszkodzenie. Powinien za chwil� zatelefonowa�.
- Kto ma s�u�b� w nap�dzie?
- Piotr. Przed chwil� zameldowa�, �e s�ysza� huk gdzie� na dolnych poziomach. Poleci�em mu zbada�, co tam si� dzieje - poinformowa� dyspozytor.
Kamil wcisn�� na pulpicie przycisk telefonu.
- Piotr! Zg�o� si�!
Czekali przez chwil�, lecz nikt nie odpowiedzia�.
- Chod�my! - Kamil ruszy� ku drzwiom. - Brian i Mufi - ze mn�. Piloci - na stanowiska.
Pobiegli w stron� przej�cia w ko�cu korytarza, ku w�skim schodkom wiod�cym na ni�szy poziom. Znale�li si� przed stalowymi drzwiami, prowadz�cymi do ' sekcji nap�du. Kamil odsun�� drzwi. Otoczy�a ich ��tawa mg�a, dusz�ca, gryz�ca oczy.
- Skafandry! - krzykn�� Kamil, zasuwaj�c na powr�t drzwi.
Rzucili si� do schowk�w z odzie�� ochronn�. W ci�gu p� minuty Kamil by� got�w. Rozejrza� si� za towarzyszami. Mufi sta� obok, r�wnie� ubrany. Briana nie by�o. Czy�by zd��y� ju� pobiec? Spojrza� na schowek. Brakowa�o tylko dw�ch komplet�w odzie�y.
- Gdzie Brian? - krzykn��, uchylaj�c maski.
Mufi wzruszy� ramionami i zrobi� gest r�kami, z kt�rego wynika�o, �e nie wie. Kamil poci�gn�� go za rami�. Pobieg� przodem.
Drzwi do sekcji nap�du by�y uchylone. ��ty dym wysnuwa� si� na zewn�trz leniwymi k��bami. Kamil da� nura w g�sty tuman i po omacku, trzymaj�c si� por�czy schodk�w, zbieg� na trzeci dolny poziom, gdzie mie�ci�a si� instalacja ch�odzenia. W��czy� wewn�trzny mikrofon he�mu.
- Mufi! S�yszysz?
- Tak. S�ysz�.
- Gdzie oni mog� by�?
- Przy wymiennikach sz�stej sekcji. Ten ��ty dym to pary frigenitu z wt�rnego obiegu.
Na o�lep pop�dzili wzd�u� szeregu wymiennik�w, w stron�, z kt�rej wali�y g�ste k��by ��tej mg�y.
- Frigenit nie jest truj�cy - powiedzia� Mufi. - Ale udusi� si� mo�na bardzo szybko, szczeg�lnie przy takim st�eniu.
- S�! Tam! - Kamil zobaczy� jak�� ciemn� sylwetk�, krz�taj�c� si� w tumanie pary. Podbieg�. By� to Brian, bez skafandra, nawet bez maski tlenowej. Kamil chwyci� go za rami�, ale tamten uwolni� je szarpni�ciem. Zobaczy� jego twarz: szeroko otwarte oczy nie �zawi�y nawet, twarz nie zdradza�a �adnego napi�cia. Wprawnymi ruchami dokr�ca� g��wny zaw�r wymiennika.
- Wyno� si�! Na g�r�! - wrzasn�� Kamil, zapominaj�c, �e maska szczelnie otula mu twarz i �e tamten, bez odbiornika, nie mo�e go zrozumie�.
- Tu jest Piotr! - krzykn�� Mufi. - Jest w masce, ale nieprzytomny, chyba przy duszony. Zabieram go na g�r�.
Tymczasem Brian dokr�ci� zaw�r i pobieg� w �lad za Muf im. Kamil obj�� spojrzeniem rzedn�ce opary i ka�u�� ciek�ego metalu, krzepn�c� na stalowej p�ycie pomostu. W �cianie wymiennika zia�a spora wyrwa. �P�k� kolektor frigenitu i uszkodzi� przew�d z ciek�ym sodem" - oceni� w my�lach. Sytuacja zosta�a opanowana. Brian zrobi� wszystko, co nale�a�o zrobi� w takim przypadku.
Wychodz�c z sekcji nap�du Kamil spotka� Mufiego, kt�ry oczekiwa� go w przej�ciu, przy schowkach na skafandry.
- Zanios�em Piotra do gabinetu lekarskiego. Zdaje si�, �e nie jest z nim najgorzej. Brian za�o�y� mu mask� tlenow� i to go uratowa�o - powiedzia� Mufi, kiedy Kamil �ci�ga� skafander.
- A Brian?
- Zdaje si�, �e nic mu nie jest.
- To dziwne. Przebywa� tam co najmniej pi�� minut bez maski.
- Jak to bez maski? - zdziwi� si� Mufi. - Mo�e swoj� za�o�y� Piotrowi? My�la�em, �e po prostu chwyci� tylko mask� ze schowka, gdy my zak�adali�my kompletne skafandry pr�niowe.
- W schowku nie brakowa�o �adnej maski. Sp�jrz, te nie by�y u�ywane. S� opakowane fabrycznie. Ta, kt�r� Brian za�o�y� Piotrowi, musia�a pochodzi� z kompletu awaryjnego, znajduj�cego si� na dole.
- To dziwne. Nie wyobra�am sobie, jak mo�na by�o dotrze� tam bez maski.
- I wr�ci�! - doda� Kamil. - A poza tym on zd��y� pozamyka� zawory i prze��czy� obieg ch�odziwa na rezerwowy wymiennik.
Kamil zatrzasn�� szafk� ze skafandrami i razem z Muf im poszli do ambulatorium. Piotr le�a� na tapczanie, lekarz pochyla� si� nad nim. Obok sta�a Id�. Kamil dostrzeg� w jej twarzy trosk� i niepok�j. Patrzy�a na
Piotra.
- Czy s� jakie� komplikacje? - spyta� Kamil.
Lekarz spojrza� przez rami�.
- Nie, wszystko b�dzie w porz�dku. To tylko niedotlenienie spowodowane skurczem oskrzeli podra�nionych gazem.
Piotr poruszy� si�, odetchn�� g��biej i otworzy� oczy. Mufi i Kamil wyszli z gabinetu lekarskiego. Id� pod��y�a za nimi.
Brian siedzia� przed pulpitem dyspozytorskim.
- Jak si� czujesz? - zagadn�� go Kamil wchodz�c.
- W porz�dku, dow�dco - odpowiedzia�, nie podnosz�c g�owy. - Pos�a�em Toma i Ann� na d�, �eby zrobili porz�dek z tym wymiennikiem. Uciek�o nam ze sto kilogram�w ciek�ego sodu, wi�c kaza�em odpowietrzy� ca�� sekcj� nap�du, �eby si� nie utleni�.
- Udzielam ci nagany za nieu�ywanie sprz�tu ochronnego - powiedzia� Kamil.
Brian spojrza� na niego ukradkiem, ale widz�c powa�n� min� zast�pcy dow�dcy, zn�w opu�ci� wzrok.
- Nic si� nie sta�o - b�kn��. - Kiedy� nurkowa�em, wytrzymuj� d�ugo bez oddychania.
- Nie pr�buj mi wm�wi�, �e przez tyle czasu wstrzymywa�e� oddech. Czy to ty za�o�y�e� mask� Piotrowi?
- Tak. Kiedy go znalaz�em, s�ania� si� na nogach. �cianka zewn�trzna wymiennika pu�ci�a widocznie dopiero wtedy, gdy si� zbli�y�. Frigenit buchn�� mu prosto w twarz. Za�o�y�em mu mask�, ale on mimo to straci� przytomno��. Musia� na�yka� si� sporo tego paskudztwa.
- Mog�o ci� spotka� to samo. A poza tym, gdyby to by� po�ar, trzeba by odpowietrzy� ca�e pomieszczenie, i co wtedy? Nie wolno podejmowa� zb�dnego ryzyka!
- Wiedzia�em od razu, �e to wymiennik! Nie by�o czasu, nale�a�o szybko dzia�a�, ka�da sekunda by�a droga - t�umaczy� gorliwie Brian - gdyby Piotr upad� w ka�u�� ciek�ego sodu, by�oby z nim naprawd� bardzo �le!
Kamil nie m�g� temu zaprzeczy�, ale wci�� nie rozumia�, w jaki spos�b Brianowi uda�a si� ta wariacka akcja.
Nazajutrz wst�pi� do lekarza i spyta�, jak to w�a�ciwie
jest z tym frigenitem.
- Nie jest truj�cy, ale ju� przy ma�ym st�eniu w powietrzu powoduje skurcze krtani i oskrzeli, utrudniaj�c oddychanie. Poza tym dzia�a dra�ni�co na b�ony �luzowe.
- Czy na oczy te�?
- Oczywi�cie. Powoduje obfite �zawienie.
- Czy zawsze? - upewnia� si� Kamil. - Czy w ka�dym przypadku dra�ni oko?
- Z wyj�tkiem przypadku, gdy jest ono sztuczne -za�artowa� lekarz.
W dwa dni po awarii uk�adu ch�odzenia Kamil odwiedzi� Piotra w jego kabinie. Piotr otrzyma� tygodniowe zwolnienie z obowi�zk�w. Dok�adne badanie lekarskie wykaza�o kilka niegro�nych wprawdzie, ale bolesnych skalecze� od�amkami metalu.
U Piotra siedzia�y ju� trzy osoby, w ma�ej kabinie by�o do�� ciasno. Kamil zatrzyma� si� w otwartych drzwiach.
- Jak si� czuje chory? - spyta�.
- Tylko nie �chory" - obruszy� si� Piotr. - Czuj� si� doskonale. Przekonaj Bunna, �eby pozwoli� mi wr�ci� do pracy.
- Nie �piesz si�, Piotrze. Pracy wystarczy i dla ciebie, to dopiero pocz�tek podr�y -powiedzia� Kamil - a na drugi raz nie zapominaj o instrukcji bezpiecze�stwa i u�ywaj w�a�ciwego sprz�tu ochronnego.
Piotr spu�ci� oczy, jakby przyznaj�c si� do swej nieostro�no�ci.
- Zdaje si� - ci�gn�� Kamil - �e b�d� zmuszony zarz�dzi� szkolenie w zakresie bezpiecze�stwa pracy. Brian te� post�pi� nieprawid�owo i tylko dzi�ki przypadkowi nic mu si� nie sta�o.
- Kiedy zobaczy�em, co si� dzieje na tablicy kontrolnej, od razu wiedzia�em, �e nie mo�na zwleka� -usprawiedliwia� si� Piotr. - Chcia�em zamkn�� uszkodzony ruroci�g i w��czy� rezerwowy wymiennik. Nie zd��y�em, os�ony pu�ci�y i frigenit wydosta� si� na zewn�trz. Czy wiesz, co by si� mog�o sta�, gdyby Brian nie zamkn�� tego ruroci�gu? Mieliby�my przest�j co najmniej tygodniowy!
- No i c� z tego? Tydzie� to prawie nic w por�wnaniu z czasem trwania naszej podr�y. Czy tak bardzo musimy si� spieszy�? �ycie ka�dego z nas jest zbyt cenne.
- Nie lubi�, kiedy w mojej sekcji co� nawala. Cho�by
i przez tydzie�... - mrukn�� Piotr.
Kamil u�miechn�� si� do siebie. Wiedzia�, �e mi�dzy poszczeg�lnymi specjalistami trwa nieustanna, cicha rywalizacja. Kamil by� z tego zadowolony. Pomaga�a ona w utrzymaniu dobrego nastroju w�r�d za�ogi. Zaanga�owanie i ambicje zawodowe by�y niezwykle cenne, nie mog�y jednak powodowa� naruszania dyscypliny i zasad bezpiecze�stwa.
Bunn wsta� z fotela i mijaj�c Kamila, uj�� go pod r�k�.
- Chod� - powiedzia�. - Zostawmy go z dwiema
mi�ymi dziewczynami, to mu na pewno wyjdzie na zdrowie.
- Zaczekaj - mrukn�� Kamil. - Nie dowiedzia�em si� jeszcze, jak przebiega usuwanie skutk�w awarii. Anno, kiedy b�dziecie gotowi uruchomi� wymiennik?
- W�a�ciwie ju� jeste�my gotowi. Automaty spawalnicze zako�czy�y prac�. Jeszcze tylko pr�ba ci�nieniowa - i b�dzie mo�na w��czy� obieg sodu.
- Dobrze, dzi�kuj�... - powiedzia� Kamil, patrz�c na Ann�.
By�a drobn�, jasnow�os� kobiet�, powoln� w ruchach i zawsze bardzo zasadnicz� w s�owach. Chwilami mia� wra�enie, �e Anna ma nieco zwolniony refleks, �e zbyt d�ugo zastanawia si� nad odpowiedzi� na zadane pytanie. Ale to by�o tylko wra�enie. Testy psychologiczne nie potwierdza�y tego i Kamil bez obawy m�g� ufa�, �e Pierwszy Mechanik astrolotu nie zawiedzie w �adnej sytuacji. Przekona� si� o tym zreszt� teraz, przy okazji pierwszej powa�niejszej awarii. W trudnych warunkach, bez wstrzymania ruchu urz�dze�, Anna doskonale i w szybkim tempie da�a sobie rad� z powa�nym uszkodzeniem.
Przeni�s� wzrok na drug� z kobiet siedz�cych w kabinie Piotra. Spotka� jej spojrzenie i zmiesza� si� troch�, do�� niespodziewanie dla samego siebie.
,,Za bardzo podoba mi si� ta dziewczyna" - pomy�la�.
- A u ciebie, Ido, wszystko w porz�dku? - spyta�, by us�ysze� jej g�os.
- Komputery raczej nie wybuchaj� - odpowiedzia�a z powa�n� min�.
U�miechn�� si� do niej i szybko wyszed� za Bunnem.
- Z Piotrem jest ju� zupe�nie dobrze - powiedzia� Bunn. - Na pocz�tku my�la�em, �e b�dzie znacznie gorzej. By� nieprzytomny, a gdy pr�bowa�em go ocuci�, zdradza� objawy szoku nerwowego. Nie m�wi�em ci o tym, bo po prostu nie przywi�zywa�em do tego wi�kszej wagi, ale to wygl�da�o do�� gro�nie...
- To znaczy?
- No... po prostu nie poznawa� mnie, m�wi� od rzeczy i wygl�da� na przera�onego. Dopiero kiedy przysz�a Id�, uspokoi� si� i wr�ci� do r�wnowagi.
- Id�? Ach tak, rzeczywi�cie. By�a tam, w ambulatorium, kiedy przyszli�my z Muf im po wypadku.
- Nie s�dz�, aby to mia�o jakiekolwiek znaczenie. Przypuszczam, �e po prostu oprzytomnia�, a osoba Idy nie odegra�a tu specjalnej roli... - Bunn przekrzywi� g�ow� i u�miechn�� si� do Kamila.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi! - Kamil patrzy� w oczy Bunna, ale ko�ce uszu zarumieni�y mu si� nieco.
�Czy�by... to by�o widoczne do tego stopnia, �e Bunn zauwa�y�? - pomy�la�. - A je�li nawet, to niech tam... Czy nie mo�e mi si�, do licha, podoba� taka dziewczyna jak Id�?"
- Rozumiesz, rozumiesz... Ile ty masz w�a�ciwie lat, zast�pco dow�dcy?
- To nie ma nic do rzeczy! - powiedzia� Kamil oschle. Nie lubi� takich pyta�.
- Oczywi�cie. A wracaj�c do sprawy Piotra, zwolnienie da�em mu nie ze wzgl�du na te drobne skaleczenia, lecz po prostu po to, by wr�ci� do r�wnowagi. Chcia�em prosi� ci�, �eby� p�niej przetestowa� go...
4
Poza drobnymi k�opotami, jakie mimo na j staranniejszych przygotowa� zawsze musz� towarzyszy� skomplikowanym przedsi�wzi�ciom technicznym, awaria w sekcji nap�du by�a jedynym wydarzeniem wartym odnotowania podczas pierwszych dwudziestu lat podr�y astrolotu.
Brzmi to mo�e nieco humorystycznie - dwadzie�cia lat drobnych utarczek z technik�... W zestawieniu z wyobra�eniami o romantyzmie zawodu astronauty rzeczywisto�� jest jednak nieub�aganie prozaiczna. Podobnie zreszt� wygl�da�o to w epoce wielkich podr�y transoceanicznych, odbywanych na �aglowcach. Zaj�cia za�ogi - mi�dzy jednym a drugim zawini�ciem do przystani - ogranicza�y si� do codziennych, powtarzaj�cych si� czynno�ci z szorowaniem pok�adu na czele. Nie wyklucza�o to jednak romantycznych przyg�d - walki z �ywio�em, z piratami, ze zbuntowanymi marynarzami...
Wraz ze wzrostem pr�dko�ci statk�w kosmicznych ros�y ludzkie apetyty na odwiedzenie coraz dalszych cia� niebieskich. Najtrudniejsz� do pokonania barier� na drodze do gwiazd sta� si� czas.
Mo�na by�o wprawdzie po�wi�ci� ca�e �ycie na dotarcie do gwiazdy odleg�ej o kilkadziesi�t lat �wietlnych, ale nie mog�o to by� wyj�cie z sytuacji.
Za�oga lec�ca do gwiazdy Hares nie by�a pierwsz�, kt�ra w prosty a skuteczny spos�b oszukiwa�a czas. Metoda rotacji za�ogi zosta�a wypr�bowana ju� wielokrotnie, a jej zalety by�y oczywiste. Dla bie��cej kontroli lotu wystarcza�a w normalnych warunkach zmiana z�o�ona z czterech os�b. Pe�ny sk�ad za�ogi stanowi�o wi�c kilkunastu astronaut�w, pe�ni�cych kolejne wachty. Aby jednak cz�onkowie wyprawy nie musieli strawi� na ni� ca�ego swego �ycia, musia�o ich by� znacznie wi�cej. Sto kilkadziesi�t lat podr�y w obie strony �podzielono" mi�dzy liczn� za�og� w ten spos�b, aby ka�dy tylko cz�ciowo obarczony by� brzemieniem up�ywaj�cego czasu... Pozwala�o to ka�demu znie�� jako� okresy monotonnej pracy - w rozs�dnie odmierzonych porcjach, poprzedzielanych odpr�aj�cymi okresami anabiotycznego snu, granicz�cego z niebytem i zapewniaj�cego prawie ca�kowite zatrzymanie biologicznego czasu, a wi�c starzenia si� organizmu.
Kappa jest jedn� z dwu planet Tamiry. Nie wyr�nia jej nic tak szczeg�lnego, by sta�a si� samoistnym celem za�ogowej wyprawy kosmicznej. Okaza�a si� jednak przydatna jako ,,stacja po�rednia" dla wyprawy zd��aj�cej w kierunku znacznie odleglejszego i bardziej interesuj�cego obiektu. By�a nim gwiazda Hares, tajemnicza ,,Zimna Gwiazda", jak nazywano j� powszechnie, albo �Samotna Planeta" - jak okre�lali j� ludzie sentymentalni i poeci.
Hares - to nietypowe zjawisko w�r�d rodziny gwiazd: obecno�� jej zdradza tylko s�abe promieniowanie podczerwone, �wiadcz�ce o niezbyt wysokiej temperaturze powierzchni, kt�r� szacowano na kilkaset stopni w skali bezwzgl�dnej.
Mo�e nie bardzo zas�ugiwa�a na miano �Zimnej Gwiazdy", trzeba jednak pami�ta�, �e dla astrofizyk�w �zimne" jest wszystko, co nie posiada temperatury przynajmniej setek tysi�cy stopni...
Natomiast okre�lenie �Samotna Planeta" by�o trafne o tyle, o ile mo�na wyobrazi� sobie planet� bez �w�asnego" s�o�ca, planet� ogrzewan� od wewn�trz, bytuj�c� samotnie w pr�ni...
Kappa w uk�adzie Tamiry stanowi�a przystanek na dalekiej drodze do Zimnej Gwiazdy. Znana by�a jedynie z pobie�nych bada�, prowadzonych za po�rednictwem bezza�ogowych rakiet-sond.
Wyprawa na Hares sta�a si� okazj� bli�szego poznania tak�e tej planety.
Przed wej�ciem na orbit� oko�oplanetarn� w astrolocie zrobi�o si� ciasno. Opr�cz normalnej za�ogi obs�ugi lotu pojawi�o si� mn�stwo dawno nie widzianych twarzy i Kamil musia� przypomina� sobie na nowo, kto jest kim. Jako odpowiedzialny za bezpiecze�stwo wszystkich uczestnik�w wyprawy, asystowa� podczas ich witalizacji, kontrolowa� przekazywane przez automaty dane dotycz�ce stanu fizycznego i poddawa� ich testom psychologicznym. Wszyscy wykazali pe�n� sprawno��, co by�o dla Kamila niezmiernie wa�ne. Dwadzie�cia lat trwaj�cy stan przetrwalnikowy nie wywar� ujemnego wp�ywu na ludzkie organizmy. Pozwala�o to mie� nadziej�, �e stan taki, kontynuowany przez dalsz�, d�u�sz� znacznie cz�� podr�y, r�wnie� nie zaszkodzi nikomu. Za�ogi podr�ne, zmieniane w cyklu kwartalnym, doprowadzi�y astrolot do �stacji po�redniej", planety Kappa w uk�adzie Tamiry. Teraz przygotowywano si� do kr�tkich odwiedzin na planecie. Opr�cz tak prozaicznych czynno�ci, jak pozbycie si� odpad�w i przedmiot�w zb�dnych, uszkodzonych lub zu�ytych (kt�rych pozostawianie w pr�ni by�o zabronione) i od�wie�enie zapasu wody, program pobytu przewidywa� przeprowadzenie wycinkowych wprawdzie, ale do�� wszechstronnych bada� planety.
W�r�d witalizowanych spotka� by�o mo�na wybitnych naukowc�w -badaczy r�norodnych specjalno�ci. O niezwykle wysokich kwalifikacjach tych uczonych -jak z�o�liwie zauwa�y� Kamil - �wiadczy�o cho�by to, �e m�wili wszyscy naraz nie s�uchaj�c i nie rozumiej�c si� wzajemnie.
Cz�onkowie za�ogi obs�ugi lotu byli astronautami z do�wiadczeniem i praktyk� zdobytymi jeszcze przed odlotem z Uk�adu S�onecznego. Dlatego te� powierzono w�a�nie im opiek� nad grupami badaczy, l�duj�cymi na Kappie.
Pilot Steve opiekowa� si� grup� z�o�on� z sze�ciu geolog�w. Do pomocy otrzyma� sze�ciu cz�onk�w za�ogi obs�ugowej. Z astrolotu, okr��aj�cego planet� po wysokiej orbicie parkingowej, wyruszyli rakiet� planetarn�, by wyl�dowa� na powierzchni Kappy u podn�a jednego z niewysokich pasm g�rskich, rozci�gaj�cych si� blisko r�wnika.
Trudny, falisty teren i do�� g�sta atmosfera da�y Steve'owi mo�liwo�� wykazania pe�nego kunsztu podczas l�dowania. Nie zosta�o to jednak dostatecznie ocenione przez pasa�er�w, a szczeg�lnie przez geolog�w, kt�rzy o ma�o co nie wyskoczyli ze sk�ry w oczekiwaniu pe�ni naukowych prze�y�. Widz�c ich zapa�, Steve raz jeszcze zaapelowa� o umiar i ostro�no��. Odpowiada� przed dow�dztwem za ca�� grup� i aby cho� cz�� tej odpowiedzialno�ci roz�o�y� na barki pozosta�ych, przydzieli� ka�demu z sze�ciu cz�onk�w za�ogi po jednym geologu, z surowym poleceniem poruszania si� w terenie wy��cznie parami.
W atmosferze Kappy by�o do�� tlenu, by ludzie mogli przebywa� na niej bez ci�kich butli i ubior�w izolacyjnych. Wystarcza� lekki skafander, wykonany z cienkiej i elastycznej, lecz niezwykle trwa�ej b�ony silikonowej, przepuszczaj�cej tlen do wn�trza pow�oki i dwutlenek w�gla na zewn�trz. Atmosfera planety nie zawiera�a truj�cych gaz�w, a ci�nienie, nieco wy�sze od ziemskiego, zapewnia�o swobod� oddychania.
Mufi Alnor, Trzeci Nawigator, wraz z geologiem, Enrico Pollinim, wyruszyli ma�ym �azikiem terenowym w kierunku skalnego grzebienia, rysuj�cego si� na tle ciemnoniebieskiego nieba, mniej wi�cej po�rodku �a�cucha g�r. Inne �aziki rozpe�z�y si� w r�ne strony i po chwili nie by�o ich ju� wida�. Teren by� pag�rkowaty.
Powierzchnia gruntu, do�� twarda, pozwala�a swobodnie porusza� si� ko�owemu pojazdowi, prowadzonemu przez Mufiego.
Enrico rozgl�da� si� uwa�nie, daj�c co pewien czas znak, by si� zatrzyma�. Wysiada� z pojazdu, ogl�da� grunt, zbiera� drobne od�amki ska�.
W miar� zbli�ania si� �azika do g�rskiego grzbietu teren stawa� si� coraz bardziej pochy�y i trudny do poruszania, wreszcie drog� przegrodzi�a im stroma �ciana skalna. Mufi skr�ci� w lewo. Jad�c wzd�u� ska�, szuka� jakiej� szczeliny czy �lebu, kt�rym mo�na by ruszy� w g�r�. Mijali w�skie, pionowe p�kni�cia, zbyt jednak ciasne, by �azik m�g� prze�lizn�� si� przez nie w g�r� stoku. Po przejechaniu kilku kilometr�w Enrico zrezygnowa� z dalszej jazdy. Pozostawili pojazd u wylotu w�ziutkiego �lebu; ruszyli zwi�zani lin� asekuracyjn� po osypuj�cych si� kamieniach, mi�dzy dwoma masywami ska�y. O sto metr�w wy�ej teren stawa� si� zn�w �atwiejszy do marszu. Stromizna by�a tu niewielka, zrezygnowali wi�c z ��cz�cej ich liny. Enrico zbiera� swoje pr�bki, nawierca� ska�� w r�nych miejscach, szkicowa� co� i notowa� pilnie, a Mufi z zainteresowaniem ogl�da� krajobrazy.
Do�wiadczony geolog, ma�y i ruchliwy Enrico, znika� raz po raz za za�amaniami ska�, pojawiaj�c si� po chwili znowu. Mufi - jego przeciwie�stwo, du�y, troch� nied�wiedzic waty m�ody cz�owiek, nie nad��aj�c za nim, zrezygnowa� wreszcie z tej krz�taniny �lad w �lad za geologiem. Usiad�szy na kamieniu, przygl�da� si� rozpostartej w dole pag�rkowatej okolicy. Z dala wida� by�o strzelist� sylwetk� rakiety, a na horyzoncie, w rzadkiej mgie�ce, majaczy�a druga, kt�rej za�oga mia�a za zadanie odnale�� �r�d�a nadaj�cej si� do u�ytku wody. Krajobraz, cho� niezbyt urozmaicony i pozbawiony ro�linno�ci, na tyle jednak kojarzy� si� z ziemskim - by� mo�e dzi�ki podobnemu zabarwieniu nieba - �e Mufi dopiero po d�u�szej chwili u�wiadomi� sobie, gdzie si� w rzeczywisto�ci znajduje. Rozejrza� si� doko�a, lecz nigdzie nie spostrzeg� Enrica. Odczeka� chwil� w nadziei, �e wy�oni si� zza kt�rego� g�azu, ale geologa wci�� nie by�o wida�.
Mufi si�gn�� do wy��cznika radiotelefonu i wywo�a� Enrica. Nikt nie odpowiada�. Poprzez b�on� skafandra pomaca� mikros�uchawk� umieszczon� w prawym uchu, potem poprawi� po�o�enie laryngofonu na grdyce i zn�w zawo�a�. S�uchawka milcza�a, wi�c Mufi w lekkim pop�ochu, potykaj�c si� o kamienie, pop�dzi� w g�r�, w kierunku miejsca, gdzie ostatnio widzia� buszuj�cego geologa.
Po kwadransie zaprzesta� bezowocnych poszukiwa�. Wydoby� z plecaka aparat lokacyjny i wzi�wszy namiar na obie stoj�ce na r�wninie rakiety, wyznaczy� swoje po�o�enie. Uruchomi� radiotelefon i na kanale og�lnego wywo�ania nada� sygna� alarmu.
Enrico nie zwraca� uwagi na swojego opiekuna. Poch�oni�ty ca�kowicie wyszukiwaniem interesuj�cych go minera��w, kluczy� pomi�dzy blokami ska� o r�nych wielko�ciach, tworz�cymi na pochy�o�ci stoku labirynt szczelin i przesmyk�w. Obwieszony torebkami i przyrz�dami, przykuca� co chwila lub wspina� si� po �cianach skalnych od�am�w, wprawiaj�c w ruch ma�y �wider r�czny i zbieraj�c od�upane okruchy.
Gdy chowa� do torby kolejn� pr�bk�, wzrok jego pad� przypadkowo na wska�nik radiometru. Zainteresowa� si� wskazaniami. Moc dawki promieniowania jonizuj�cego by�a wprawdzie niewielka i nie stanowi�a niebezpiecze�stwa, Enrica zaintrygowa� jednak poka�ny jego wzrost w por�wnaniu z wielko�ci� zmierzon� poprzednio na r�wninie.
Niekt�re rodzaje ska�, zawieraj�cych naturalne domieszki promieniotw�rcze, powoduj� do�� cz�sto wyra�ny wzrost naturalnego t�a promieniowania. Na Ziemi, na przyk�ad, w�a�ciwo�� t� przejawiaj� granity i monacyty. Geolog przyjrza� si� dok�adnie przyrz�dowi, sprawdzi� zakres pomiaru - jednak pomy�ka by�a niemo�liwa. Przyrz�d dzia�a� prawid�owo. Ska�y, tworz�ce trzon pasma g�rskiego, gdzie si� znajdowali, nie mog�y by� tego powodem. Czy�by gdzie� w g��bszych warstwach zalega�y z�o�a uranu lub toru? Je�li tak, to musia�yby to by� z�o�a o poka�nej zawarto�ci tych pierwiastk�w. Ale przypuszczenie takie nie znajdowa�o potwierdzenia ani w rodzaju ska�, ani w budowie geologicznej terenu. Enrico medytowa� chwil� nad radiometrem, potem obejrza� przyrz�d jeszcze raz i wtedy dopiero spostrzeg�, �e pokr�t�o rodzaju mierzonego promieniowania ustawione jest w pozycji ,,n".
�Neutrony! - Enrico a� podskoczy�. - Je�li tu wyst�puje promieniowanie neutronowe, to..."
Nawet w my�lach nie �mia� sformu�owa� sobie tego przypuszczenia. To by�oby odkrycie! Sensacja stulecia!
Enrico, zapominaj�c o ostrze�eniach i upomnieniach swego dow�dcy wyprawy, z radiometrem w gar�ci ruszy� �lebem prowadz�cym w g�r� stoku. Wzrost promieniowania by� wyra�ny, ale tylko na przestrzeni kilkudziesi�ciu metr�w. Dalej s�ab�o ono r�wnie wyra�nie. Enrico zawr�ci� i odnalaz�szy miejsce, gdzie wskazania przyrz�du by�y najwi�ksze, rozpocz�� poszukiwania wok� tego punktu.
�Czynny, naturalny reaktor j�drowy!" - to by�o jedyne wyt�umaczenie obecno�ci promieniowania neutronowego na tej planecie. Jednak mo�liwo�� przypadkowego powstania takiego uk�adu by�a niewielka; dotychczas nie znaleziono na Ziemi i znanych planetach takiego �reaktora" w stanie czynnym, a tylko w dw�ch czy trzech miejscach odkryto �lady istnienia czego� podobnego w dalekiej przesz�o�ci. Tu jednak�e-wszystko wskazywa�o na istnienie takiego fenomenu. Promieniowanie neutronowe powstawa� mo�e tylko w wyniku reakcji j�drowej, w szczeg�lno�ci -reakcji rozszczepienia j�dra atomu.
Zjawisko musia�o mie� charakter lokalny, bo zmiany nat�enia promieniowania by�y znaczne na kr�tkich stosunkowo odcinkach przebywanych przez Enrica.
Pollini, geolog z powo�ania, przej�ty blisko�ci� tak znakomitego obiektu bada�, zupe�nie zapomnia� o ocze-
kuj�cym go towarzyszu. Kieruj�c si� wskazaniami radiometru, przeby� w ci�gu kilkunastu minut odleg�o�� prawie tysi�ca metr�w, zapominaj�c cho�by przez radiotelefon uprzedzi� o tym Mufiego.
Posuwaj�c si� �ukiem wok� zagradzaj�cego mu drog� skalnego nawisu, dostrzeg� w pewnej chwili dziwnie regularny, prawie prostok�tny otw�r w powierzchni g�adkiej �ciany. Podbieg� w tym kierunku i z ciekawo�ci� zajrza� w g��b.
Wydoby� z plecaka latark� i o�wietlaj�c drog� zag��bi� si� w skalnym korytarzu. Chodnik nieznacznie zakr�ca� w lewo. Enrico spostrzeg� przed sob� odblask �wiat�a i pomy�la�, �e to drugi wylot groty. Przyspieszy� kroku i po chwili znalaz� si� w obszernej niszy. W jasnym �wietle, padaj�cym z g�ry, dostrzeg�, �e �ciany niszy s� g�adkie i po�yskuj� metalicznie. Geolog zrobi� kilka krok�w w g��b pomieszczenia.
Pod przeciwleg�� jego �cian� zobaczy� rz�d sze�ciennych, po�yskuj�cych pude�, za nimi widnia�y niewielkie drzwi do nast�pnego, o�wietlonego pomieszczenia. Enrico spojrza� w g�r�. Wysoko pod stropem sali �wieci�a mlecznobia�a kula. W drzwiach drugiego pomieszczenia pojawi�a si� posta� - jak wydawa�o si� Enricowi, przypominaj�ca cz�owieka - lecz natychmiast znikn�a. Po sekundzie zgas�o �wiat�o. Ostatnim wra�eniem Enrica by� czyj� silny chwyt za gard�o.
Pierwszy zjawi� si� Steve. Nadlecia� wirolotem od strony rakiety i zatrzyma� si� w powietrzu o kilkana�cie metr�w nad g�ow� Mufiego.
- W kt�rym kierunku m�g� p�j��?! - spyta� Steve przez radiotelefon.
Mufi niezdecydowanie wskaza� r�k� przypuszczalny kierunek. Steve, prowadz�c wirolot na ma�ej wysoko�ci, przepatrywa� skalisty stok.
- Nigdzie go nie widz� - powtarza� co chwila. Potem dostrzeg� kilka os�b, pod��aj�cych z r�nych stron na wezwanie Mufiego. Kieruj�c z g�ry ich ruchami, zorganizowa� tyralier�, kt�ra id�c trawersem przeczesywa�a stok na szeroko�ci kilkuset metr�w.
Anna pierwsza dostrzeg�a zaginionego. Le�a� nieco poni�ej miejsca, w kt�rym oczekiwa� go Mufi. Steve nie m�g� widzie� go z g�ry, gdy� ska�a w tym miejscu by�a silnie przewieszona i zas�ania�a cze�� stoku.
Nie wygl�da� na pot�uczonego, skafander mia� nie uszkodzony, ale by� nieprzytomny. Steve wyl�dowa� w pobli�u, na niezbyt stromej pochy�o�ci. Piotr i Mufi wnie�li Enrica do wn�trza kabiny wirolotu.
- �yje - stwierdzi� Steve. - Oddycha miarowo, t�tno normalne. Zabieram go do rakiety.
Grupa geologiczna powr�ci�a do swej pracy, a Mufi zszed� w d� do pozostawionego �azika. Nim zd��y� uruchomi� silnik, w uchu zabrz�cza�a mu s�uchawka radiotelefonu. Na fali og�lnego wywo�ania Piotr zawiadamia� o znikni�ciu swego podopiecznego.
Kamil by� w�ciek�y. Na zwo�anej nast�pnego dnia odprawie za�ogi najpierw zwymy�la� winnych, a potem wszcz�� �ledztwo.
- Dwie osoby uleg�y identycznym wypadkom, polegaj�cym na trwa�ej utracie przytomno�ci. Wyklucza si� chemiczne zatrucie organizmu. Brak tak�e �lad�w obra�e� zewn�trznych i zauwa�alnych zmian w organach wewn�trznych - poinformowa� zebranych Bunn.
- Tym niemniej �adnej z ofiar nie uda�o si� przywr�ci� przytomno�ci. Wydaje si�, �e �yciu ich nic nie zagra�a, ale wyczerpali�my wszystkie dost�pne �rodki, by obudzi� ich �wiadomo��. Bardzo wa�n� spraw� jest ustalenie okoliczno�ci obu wypadk�w. To mo�e dopom�c w wyja�nieniu istoty i przyczyny ich stanu.
Na polecenie Kamila Mufi przedstawi� jeszcze raz dok�adnie przebieg wydarze�. Potem m�wi� Piotr:
- Na wezwanie Mufiego pospieszyli�my obaj z Tedem we wskazanym przez niego kierunku. Po kilku minutach dostrzegli�my wirolot i us�yszeli�my polecenie Steve'a, by przeszukiwa� teren po drodze. Szli�my przez pewien czas z Tedem r�wnolegle, dziel�c si� uwagami przez radiotelefon. Kiedy Anna znalaz�a Enrica, tyraliera rozwin�a si� i wszyscy pod��yli�my najkr�tsz� drog� na miejsce wypadku. P�niej przenoszono Enrica do wirolotu, a po jego odlocie, gdy wszyscy zacz�li si� rozchodzi�, stwierdzi�em, �e Teda nie ma. Zawo�a�em go kilkakrotnie przez radiotelefon, a potem wezwa�em pomoc. Znale�li�my go w najmniej spodziewanym miejscu, o dwie�cie metr�w w d� stoku, w kierunku mojego �azika. Widocznie wraca� po co� do pojazdu.
Poszczeg�lni uczestnicy niefortunnej wyprawy geologicznej dyskutowali do�� d�ugo, ka�dy z nich mia� w�asn� koncepcj�, ale �adna nie wyja�nia�a tego, co si� zdarzy�o.
- Jedno jest oczywiste - podsumowa� Kamil. - Oba wypadki utraty przytomno�ci zdarzy�y si� w chwili, gdy ich ofiary by�y same. Poleci�em wyra�nie: porusza� si� w terenie parami. Zwracam uwag� na konieczno�� �cis�ego wykonywania rozkaz�w. Doktorze, czy bra�e� pod uwag� mo�liwo�� zaka�enia wirusowego?
- Owszem, ale nie wykry�em dot�d �adnych nieznanych wirus�w w organizmach poszkodowanych. W atmosferze i glebie planety tak�e nie znale�li�my �adnych �ywych organizm�w - wyja�ni� Bunn.
- Jakie czynniki poza tymi mog�yby wchodzi� w rachub�?
Bunn roz�o�y� r�ce.
- Nie wiem. Zwitalizowa�em kilku specjalist�w, badali Teda i Enrica. Te� niczego nie ustalili. Zadecydowali�my, �e umie�ci si� ich w przetrwalniku, to na pewno im nie zaszkodzi. Mo�e uda si� co� zrobi� p�niej, a w najgorszym razie - po powrocie na Ziemi�.
- Trudno przyj�� tak� metod� - zauwa�y� Kamil z niezadowoleniem. - Je�li przypadki tej dziwnej �pi�czki b�d� powtarza� si� cz�ciej, dolecimy do celu bez za�ogi.
Pad�o tutaj po raz pierwszy s�owo ��pi�czka", kt�re p�niej zosta�o przyj�te jako umowne okre�lenie stanu, w jakim znale�li si� dwaj uczestnicy ekspedycji ku Zimnej Gwie�dzie.
Dla ostro�no�ci Kamil zarz�dzi�, by podczas prac na planecie u�ywa� pr�niowych skafandr�w, ca�kowicie izoluj�cych organizm od otoczenia.
G�rska w�dr�wka by�a dla Roastrona IV niezwykle wyczerpuj�cym przedsi�wzi�ciem. Nie by� przygotowany do tego rodzaju wypraw, wymagaj�cych nat�enia uwagi i koordynacji ruch�w. Poza astrolotem czu� si� zupe�nie �le.
Na domiar z�ego, towarzysz�cy mu geolog narzuca� tak ostre tempo marszu, �e Roastron IV z trudem nad��a�, potykaj�c si� co chwila na stromi�nie usianej okruchami ska�. Czu�, �e w jego prawej nodze dzieje si� co� niedobrego, ale nie mia� nawet chwili czasu, by sprawdzi�, co si� sta�o. Wreszcie, korzystaj�c z kr�tkiego postoju, gdy geolog zainteresowa� si� kolejnym znaleziskiem, Roastron IV w�lizn�� si� w przesmyk mi�dzy dwoma ogromnymi g�azami. Kluczy� w skalnym labiryncie tak d�ugo, a� upewni� si�, �e geolog nie znajdzie
go przypadkowo, i dopiero tutaj m�g� zaj�� si� swoj� nog�. Niewiele jednak zdzia�a�, brakowa�o mu bowiem pewnych informacji, kt�rych uzyskanie wymaga�o si�gni�cia do pami�ci komputera.
Po kilku minutach, naglony przez geologa radiowymi wezwaniami, musia� w po�piechu wci�ga� but i utykaj�c lekko na praw� nog� wlec si� dalej, w g�r�. Przez ca�� drog� pr�bowa� wymy�li� cokolwiek, co pozwoli�oby mu zaniecha� dalszej w�dr�wki, ale wiedzia�, �e nie mo�e tego zrobi�. Musia� gra� swoj� rol� tak, jak mu przykazano. Nie m�g� w �aden spos�b zdradzi� si� ze sw� nieporadno�ci�. Wiedzia�, �e w ka�dej sytuacji musi by� samowystarczalny, nie m�g� liczy� na nikogo i na nic. W czasie kilku godzin w�dr�wki wielokrotnie jeszcze odczuwa� niesprawno�� prawej nogi, ale stara� si� tego nie okazywa�. Nie wolno mu by�o dopu�ci� do interwencji lekarza, a tym bardziej - do rentgenowskiego prze�wietlenia uszkodzonej nogi. Zdj�cie rentgenowskie zdradzi�oby go od razu, Roastron IV wiedzia�, kiedy i przed kim jedynie wolno mu ujawni� sw� to�samo��. Utyka� wi�c w spos�b jak najmniej widoczny i robi� dobr� min�, gdy towarzysz patrzy� na niego. Zdawa� sobie spraw�, �e wspinaczka nie potrwa d�ugo, i oceni�, �e starczy mu energii, by wytrwa� do ko�ca...
Teraz, gdy znalaz� si� na powr�t w astrolocie, postanowi� potajemnie dokona� tu kilku usprawnie�, kt�re w przysz�o�ci pozwoli�yby mu �atwiej wykonywa� powierzone zadania. Wybra� ze schowka narz�dzia, schowa� do torby zw�j cienkiego przewodu i ruszy� w kierunku sektora mieszcz�cego urz�dzenia ��czno�ci zewn�trznej.
Do�� dok�adne badania �rodowiska planety Kappa przeprowadzone po wypadkach geolog�w nie wykaza�y obecno�ci �adnych czynnik�w podejrzanych o spowodowanie tajemniczej ��pi�czki". Trudno powiedzie�, czy by�o to skutkiem zarz�dzonych przez Kamila �rodk�w ostro�no�ci, jednak nikomu ju� nie przytrafi�a si� na planecie �adna niebezpieczna przygoda. Orbit� Kappy opu�ci� astrolot z pe�nym kompletem pasa�er�w, cho� dw�ch spo�r�d nich �y�o - jak wyrazi� si� lekarz Bunn - tylko teoretycznie. Ofiary �pi�czki od�o�ono do przetrwalnik�w z nadziej� przywr�cenia ich wkr�tce do normalnego stanu; cho� nikt nie potrafi� na razie zaproponowa� jakiegokolwiek na to sposobu.
Osoby, kt�rych �wiadoma obecno�� w czasie lotu by�a zb�dna, tak�e powr�ci�y do przetrwalnik�w. Pe�ni�ca s�u�b� za�oga podr�na mia�a przed sob� jeszcze nieca�e trzy miesi�ce pracy, po kt�rych nast�pi wymiana obsady. Przed startem w dalsz� drog� Kamil zarz�dzi� dok�adny przegl�d zewn�trzny astrolotu, kaza� przetestowa� wszystkie urz�dzenia nawigacyjne i uk�ady zabezpiecze� i dopiero po odebraniu szczeg�owych meldunk�w od specjalist�w wyda� rozkaz startu.
Wyruszaj�c z uk�adu Tamiry, astrolot wkracza� w zupe�nie dziewiczy obszar Kosmosu: wiedza o przestrzeni rozci�gaj�cej si� dalej, w kierunku celu podr�y, by�a znikoma i pochodzi�a g��wnie z obserwacji radioastro-nomicznych. Poza Tamir� nie dotar�y praktycznie �adne pr�bniki z Ziemi. Te dwa, kt�re wys�ano przed startem wyprawy do Hares, nie przekaza�y informacji i nie powr�ci�y do Uk�adu S�onecznego.
Dlatego w�a�nie, ze wzgl�du na brak danych o w�a�ciwo�ciach pr�ni rozci�gaj�cej si� przed astrolotem, Kamil poleci� tak starannie i dok�adnie przygotowa� statek do dalszej drogi. Wypadki geolog�w u�wiadomi�y mu po raz pierwszy bezsilno�� cz�owieka wobec nieznanych niebezpiecze�stw, cho� dotychczas zapatrywa� si� do�� sceptycznie na mo�liwo�� niezwyk�ych wydarze� na martwych planetach, a tym bardziej w pr�ni.
Zamkn�� dziennik pok�adowy, w kt�rym lakonicznie odnotowa� przebieg ostatnich wydarze� na Kappie, i wydoby� z kieszeni bluzy sw�j prywatny notatnik. Pos�ugiwa� si� nim dla notowania spostrze�e� i w�asnych przemy�le�, dotycz�cych codziennych, drobnych zdarze�, tego wszystkiego, co nie musia�o znale�� si� w oficjalnych dokumentach wyprawy, a mog�o przyda� si� osobi�cie Kamilowi w zwi�zku z funkcjami, jakie pe�ni� w astrolocie.
By�y wi�c tam pr�by oceny poszczeg�lnych cz�onk�w za�ogi, ich cechy charakteru, szkice powi�za� osobistych, upodobania i antypatie wzajemne. By�y te� zupe�nie prywatne s�dy i spostrze�enia Kamila, nie zawsze trafne. Uwa�a� on jednak, �e z o��wkiem w r�ce lepiej mu si� wnioskuje, i zawsze wola� notowa� swoje my�li ni� nagrywa� w formie d�wi�ku.
Teraz w�a�nie, otworzywszy notatnik na nowej stronie, usi�owa� uporz�dkowa� i zarejestrowa� wszystko, co wiadomo by�o w sprawie okoliczno�ci towarzysz�cych przypadkom tajemniczej ��pi�czki". Wobec za�ogi Kamil stara� si� - o ile to by�o mo�liwe w takiej sytuacji - nieco bagatelizowa� t� spraw�. Post�powa� zreszt� zgodnie z zasadami, jakie wpojono mu w czasie szkolenia. Wiedzia�, jak �atwo o zbiorow� psychoz� l�ku przed nieznanym niebezpiecze�stwem, prowadz�c� nieuchronnie do rozprz�enia tak koniecznej dyscypliny i obni�enia skuteczno�ci dzia�ania za�ogi. Sam jednak�e bynajmniej nie lekcewa�y� problemu. Od chwili wypadku z geologami po�wi�ci� tej sprawie mn�stwo czasu. Zasi�ga� opinii specjalist�w i wertowa� zasobniki informacji komputera, sprawdza� ka�dy szczeg�. Kaza� dok�adnie zbada� nawet znalezione przy poszkodowanych pr�bki ska�, by wykluczy� mo�liwo�� szkodliwego ich dzia�ania na organizm ludzki.
Badaj�c indywidualne dawkomierze, rejestruj�ce dawki promieniowania jonizuj�cego u�ywane przez uczestnik�w wyprawy geologicznej, odkry� niewielkie napromienienie neutronami dawkomierza nale��cego do Enrica. Znacznie mniejsze �ladowe napromienienie tego samego rodzaju wykaza� dawkomierz Mufiego. U innych Kamil nie stwierdzi� niczego podobnego, a zatem dla badanej sprawy nie mia�o to znaczenia, jednak fakt wyst�pienia takiego promieniowania na planecie Kappa by� sam w sobie interesuj�cym fenomenem i dlatego Kamil odnotowa� to r�wnie�.
5
Sygna� telefonu przerwa� Kamilowi medytacje nad otwartym notesem. Dzwoni� Erwin, Drugi Nawigator astrolotu.
- Chcia�bym ci co� pokaza�. Sam jeste�?
- Sam. Sk�d dzwonisz?
- Jestem przy pulpicie programowym. Ale nie przychod� tutaj. Czekaj na mnie w swojej kabinie, ju� wychodz�.
- Sta�o si� co�? - Kamil zamkn�� notes i schowa� do wewn�trznej kieszeni bluzy.
- Chc� pokaza� ci... co� dziwnego. Zreszt� b�d� za kilka minut.
Kamil od�o�y� s�uchawk�. Przysun�� do sto�u drugi fotel i w��czy� automat do parzenia kawy. Naszykowa� dwie fili�anki i cukier. Spojrza� na zegar. Erwin powinien ju� tu by�. Chyba �e wst�pi� gdzie� po drodze. Kamil nape�ni� fili�anki kaw�, uchyli� drzwi i wyjrza�. Korytarz pusty. Wr�ci� do kabiny i zatelefonowa� do sekcji komputer�w, lecz nie by�o tam nikogo. W kabinie nawigacyjnej zg�osi�a si� Krystyna pe�ni�ca dy�ur radiowy. Powiedzia�a, �e Erwin wyszed� stamt�d ju� do�� dawno, ponad p� godziny temu.
Kamil zatrzyma� si� niezdecydowanie na �rodku swojego ciasnego pomieszczenia. Si�gn�� po fili�ank� i wypi� kilka �yk�w kawy.
,, Co� dziwnego... - pomy�la�. - Co�, czego Er win nie chcia� n