3663
Szczegóły |
Tytuł |
3663 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3663 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3663 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3663 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J. Antheny
Hipnoglif
Uczony wzi�� z p�ki niewielki przedmiot i trzyma� go przez chwil� w
r�ku, g�adz�c jego wypolerowana powierzchni�. Po czym wr�czy� go
Mortonowi.
- To chyba najciekawsza rzecz, jaka przywioz�em z ostatniej podr�y -
powiedzia�. - Tubylcy nazywaj� to boro. Ja wymy�li�em bardziej naukowa
nazw�. Ma pan przed sob� hipnoglif.
- Hipnoglif? - powt�rzy� dziennikarz, a w g�osie jego czu� by�o
rozczarowanie. Ogl�da� uwa�nie obiekt, kt�ry profesor po�o�y� mu na d�oni.
Wygl�da�o to jak prze�licznie wytoczony po�yskliwy kamie� o wielko�ci i
kszta�cie g�siego jaja. Na sp�aszczanym nieco �rodku widnia�o ma�e,
g�adkie wg��bienie. Po bia�oz�otawej powierzchni bieg�y ciemniejsze s�oje,
splataj�c si� w fantastyczny, a zarazem harmonijny wz�r.
- �adne cacko - rzuci� jeszcze Morton troch� lekcewa��co. - Mam
wra�enie, �e to kawa�ek skamienia�ego drewna albo ko�ci s�oniowej
specjalnie obrabianej. Ale doprawdy, nie widz� w nim nic nadzwyczajnego.
I jakby dla podkre�lenia tych s��w wsta� i pocz�� chodzi� po gabinecie,
przypatruj�c si� zgromadzonym tu osobliwo�ciom. A by�o na co patrze�, jako
�e zbiory te stanowi�y najznamienitsz� cz�� plon�w kilkunastu wypraw
uczonego do najdalszych i najdzikszych okolic �wiata. Zebrane przedmioty
mia�y jedna wsp�lna cech�: wszystkie dotyczy�y strony obrz�dowej kultur
lud�w pierwotnych, a wiele posiada�o znaczenie magiczne. O tym m�g�
wiedzie� jednak tylko badacz-specjalista. Dla Mortona by�a to po prostu
ma�a wystawa egzotyki i wzrok dziennikarza b��dzi� od rozpi�tych na
�cianie ko�cianych harpun�w eskimoskich do monstrualnych bo�k�w Czarnego
L�du i fetysz�w papuaskich. Kamienny, niemal�e neolityczny sakralny
toporek z Nowej Gwinei s�siadowa� z ogromnym rudym skalpem legendarnego
yeti tybeta�skiego, a na kominku sta�o na drewnianych podstawkach kilka
uw�dzonych g��w ludzkich o zamkni�tych oczach, zaszytych ustach i
czarnych, d�ugich w�osach, g��w i�cie lalczanych, bo nie wi�kszych od
pi�ci, a tak przemy�lnie zasuszonych i zredukowanych przez �owc�w z
Borneo, �e zuchowaty nietkni�te rysy i koloryt.
Morton stara� si� na pr�no rozpozna� co�, co mog�oby pochodzi� z
ostatniej ekspedycji profesora do owego interno verde - zielonego piek�a
d�ungli po�udniowoameryka�skiej, ekspedycji, o kt�rej swego czasu m�wiono,
�e dotar�a do okolic zupe�nie nie znanych, gdzie� na niezmierzonych
obszarach g�rnego dorzecza Amazonki. Wyprawa sko�czy�a si� tragicznie.
Dwaj towarzysze profesora: docent Uniwersytetu Boliwara z Rio i m�ody
austriacki etnolog, zagin�li w niewyja�nionych okoliczno�ciach. Z tubylc�w
wio�larzy, kt�rzy eskortowali badaczy z okolic I�uitos, nie wr�ci� ani
jeden. W drodze powrotnej profesor naj�� innych Indian z plemienia Bakan,
ale od nich niczego nie mo�na by�o si� dowiedzie�. Poza domys�ami o
odkryciu przez profesora jakiego� legendarnego szczepu "Bia�ych Indian"
jedyna po�ywk� dla sensacyjnych artyku��w prasowych stanowi� fakt, �e
uczony przywi�z� z wyprawy kobiet�-Indiank�, do kt�rej zreszt� �adnemu z
fotograf�w ani reporter�w nie uda�o si� dotrze�. Jeszcze dziwniejsze by�o
zachowanie si� profesora po powrocie do Europy. Nie tylko nie og�osi�
wynik�w owych bada�, ale wzbrania� si� przed odczytami, od�egnywa� od
wywiad�w, broni� si� nawet przed wizytami koleg�w-etnograf�w. Zamkn�� si�
w swojej podmiejskiej willi niby w twierdzy i �y� jak dziewi�tnastowieczny
odludek-mizantrop.
Morton w�szy� sensacj� du�ego kalibru i od kilku tygodni szturmowa� ju�
do wr�t willi, powo�uj�c si� na dawna znajomo�� z jej w�a�cicielem -
znajomo�� do�� lu�na, ale kt�ra ostatecznie, jak s�dzi�, prze�ama�a dziwny
up�r profesora. Obiecywa� sobie wiele po tej pierwszej rozmowie, a
tymczasem sta� teraz oto niezdecydowany na �rodku gabinetu, wci�� g�adz�c
bezmy�lnym ruchem palca trzymany w r�ku przedmiot.
- A do czego niby ma s�u�y� ta zabawka? - zapyta� wreszcie, wyci�gaj�c
r�k�.
- W�a�nie do tego, co pan w tej chwili robi - brzmia�a odpowied�.
Hipnoglif ma t� w�a�ciwo��, �e jak si� go chwil� potrzyma w r�ku, du�y
palec zaczyna automatycznie g�aska� jego polerowane wg��bienie. Nie mo�na
bowiem przerwa� tego g�askania, kt�re daje rosn�c� zmys�ow� przyjemno��.
- Rzeczywi�cie - zgodzi� si� dziennikarz - to przyjemna rzecz. Ale czy
nazwa, kt�ra pan profesor wymy�li�, nie jest zbyt naukowa dla takiego
g�upiego drobiazgu? Dla mnie to brzmi, no... troch� pretensjonalnie...
- Pretensjonalnie? - g�adko wygolona, blada twarz profesora rozszerzy�a
si� w s�abym u�miechu. - Nazwa jest po prostu opisowa. Pan nie zna
greckiego, prawda? Ale zar�czam panu, �e hipnoglif posiada pewn� moc
hipnotyczn�.
Zdj�� grube okulary i oczy zaja�nia�y mu ironicznym zadowoleniem na
widok palc�w Mortona niezmordowanie pieszcz�cych po�yskliwy przedmiocik.
- Mo�e pan s�ysza� o takim ameryka�skim rze�biarzu nazwiskiem
Gainsdale, kt�ry za�o�y� w pierwszych latach po wojnie szko�� Tropist�w? -
Zapyta� po chwili.
- Tropist�w?
- Tropist�w... od tropos...
- M�j Bo�e! - Morton wzruszy� ramionami. - Byle kto zak�ada� wtedy
jakie� szko�y rze�by, malarstwa, filozofii... Ale Gainsdale'a akurat nie
pami�tam.
- Podobno za m�odu terminowa� u Mooze'a - ci�gn�� profesor - ale to
nieistotne. Ot� Gainsdale g�osi� wcale interesuj�c� teori�, �e sk�ra
ka�dego stworzenia posiada wrodzone zdolno�ci dotykowe i reaguje na bod�ce
naturalne w spos�b temu stworzeniu w�a�ciwy. Na przyk�ad kot lubi, �eby go
g�aska� z w�osem, a nie pod w�os, a kwiat s�onecznika "lubi" �wiat�o i
ciep�o i dlatego zwraca si� do s�o�ca.
- A cz�owiek - wtr�ci� ordynarnie Morton - lubi, �eby mu panowie uczeni
zasuwali r�ne bomby!...
- W tym przypadku nie chodzi�o Tropistom o sama teori�, ale o jej
zastosowanie - profesor jakby nie zauwa�y� grubia�skiej uwagi go�cia do��,
�e wed�ug teorii Gainsdale'a powierzchnia na przyk�ad cia�a ludzkiego
reaguje na pewne kszta�ty i stopnie g�adko�ci lub chropowato�ci. Dlatego
zaj�� si� rze�bieniem takich przedmiot�w, kt�re, jak twierdzi�,
"uszcz�liwia�y" niejako automatycznie ludzki nask�rek. Tworzy�
rze�by-narz�dzia przeznaczane do g�askania czo�a albo szyi, ba, zar�cza�
nawet, �e potrafi u�mierza� b�le g�owy za pomoc� specjalnie rze�bionych
przyrz�d�w, dostosowanych do kszta�tu czaszki. - To przecie� nic innego
jak stosowanie metod starodawnej medycyny chi�skiej - Morton by� dumny, �e
mo�e si� pochwali� jaka� "naukowa" wiadomo�ci�. - Nie dalej jak miesi�c
temu kupi�em okazyjnie �liczny talizman chi�ski, podobno z XVIII wieku,
kt�ry ma rzekomo leczy� reumatyzm przez pocieranie chorego miejsca.
- Gainsdale zna� zapewne zasady gliptyki Dalekiego Wschodu - ci�gn��
profesor, patrz�c spod oka, jak jego rozm�wca wci�� wodzi� palcem po
g�adzi�nie trzymanego w r�ku boro - ale artysta ten specjalizowa� si� w
tak zwanej przez Tropist�w "rze�bie u�ytkowej". Wyrabia� bransolety, kt�re
dostarcza�y przyjemno�ci, kiedy je noszono, a nawet foteliki o kszta�tach
tak pomy�lanych, �e ju� samo siadanie na nich dawa�o fizyczne zadowolenie.
- Oto sztuka prawdziwie realistyczna - wyrwa� si� znowu dziennikarz.
Ale profesor najl�ejszym u�miechem nie skwitowa� w�tpliwego dowcipu i
m�wi� swobodnie dalej:
- Gainsdale pozostawia po sobie wiele rze�b przystosowanych do rak.
Jego marzeniem by�o stworzenie takiego przyrz�du, kt�rego uchwyt dawa�by
nieodparta rokosz dotykowa temu, kto go we�mie do r�ki.
Wzrok dziennikarza przeni�s� si� na w�asn� d�o� i wyda�o mu si� naraz;
�e jego palce, przesuwaj�ce si� ci�gle tam i z powrotem po g�adkiej
powierzchni trzymanego przedmiotu, poruszaj� si� jakby niezale�nie od jego
woli.
- Przyznaj� - stwierdzi� - �e to bardzo mi�e uczucie. Ale ci Tropi�ci
to pomyle�cy albo naci�gacze. Chyba �eby zacz�li sprzedawa� takie cacka na
du�� skal� i przy odpowiedniej reklamie... To mog�o by chwyci� jak swego
czasu yo-yo, a niedawno k�ka hula-hoop. Nigdy jednak nie uwierz�, �eby to
mo�na traktowa� naukowo albo �eby pa�ski hipnoglif dostarcza� nieodpartej
pokusy zaznania dotykowej rozkoszy. Bo gdyby rzeczywi�cie tak by�o, to w
tej chwili ka�dy z nas powinien wydziera� t� zabaweczk� drugiemu, �eby
tylko sobie zapewni� natychmiastowa fizyczn� frajd�...
- By� mo�e, nie po��dam tych dozna� tak mocno jak pan.
- A wi�c to prawda, �e z wiekiem ��dze s�abn� - roze�mia� si�
nieprzyjemnie Morton.
Ale spojrzawszy na w�skie, zaci�ni�te usta uczonego momentalnie zda�
sobie spraw� ze swego nietaktu i szybko powiedzia�:
- My�la�em zawsze, �e pan zbiera tylko wyroby lud�w pierwotnych, a nie
nowoczesne rze�by... wi�c sk�d si� w pa�skiej kolekcji wzi�� ten... jak�e
mu tam ... hipnoglif...
Profesor zmru�y� oczy, by ukry� b�ysk rado�ci. Ale grube szk�a okular�w
pozostawa�y nieprzeniknione.
- Chodzi tu o bardzo ciekawa zbie�no��. Ot� to, co pan trzyma w r�ku,
jest dzie�em szczepu zupe�nie odci�tego od wp�yw�w kulturalnych bia�ej
rasy, szczepu, kt�ry prawdopodobnie zetkn�� si� z nasza XX-wieczna
cywilizacj� zaledwie kilka miesi�cy temu.
"Tum ci� czeka� - pomy�la� dziennikarz. - Zaraz wyci�gn� z niego kilka
sensacyjnych szczeg��w tej tajemniczej wyprawy. Trzeba b�dzie porobi�
notatki".
Si�gn�� po notes, ale by�o mu dziwnie niepor�cznie. Prawa r�k� mia�
wci�� zaj�ta, a nie m�g� si� jako� zdecydowa� na od�o�enie cho� na chwil�
hipnoglifu, kt�rego kr�g�o�� wyczuwa� przyjemnie ca�� d�oni�. B�ogie
uczucie rozlewa�o si� spod palc�w i si�ga�o ju� do �okcia, nape�niaj�c
zadowoleniem ka�dy nerw, ka�dy, zdawa�oby si�, centymetr sk�ry.
- Z wielkich kolekcjoner�w, kt�rych zdarzy�o mi si� spotka� -
powiedzia� grzecznie, rezygnuj�c na razie z robienia zapisk�w - ka�dy
opowiedzia� mi dzieje kt�rego� z ciekawszych obiekt�w swych zbior�w. Pan
profesor chyba mi nie odm�wi...?
- Zastanawiam si� czasem - odpar� uczony - czy w samym fakcie
gromadzenia rzeczy niezwyk�ych nie kryje si� ju� pod�wiadoma ch��
opowiadania kiedy� historii tych zbior�w lub przyg�d zwi�zanych z
uzyskaniem tego lub innego przedmiotu. Obawiam si�, �e nie mam wielkiego
daru opowiadania. Spr�buj� jednak. Mo�e si� bowiem zdarzy�, �e je�li moje
opowiadanie b�dzie dostatecznie zajmuj�ce, uda mi si� zaliczy� pana do
mojej kolekcji: Ale zacznijmy od pocz�tku.
Przysun�� go�ciowi butelk� szkockiej, szklank�, syfon i talerzyk z
lodem.
- Nie napije si� pan? - zapyta� uprzejmie. - Ja te� od czasu do czasu
poci�gn� sobie �yk tej brazylijskiej "kaszasy" - wskaza� na p�kat�
glinian� flaszk�. Przyzwyczai�em si� do niej tam, w "interiorze"...
Morton nala� sobie troch� whisky, niezgrabnie manewruj�c lew� r�k�.
Palce prawej wci�� pie�ci�y bezwiednym, uporczywym ruchem �w najciekawszy
obiekt kolekcji profesorskiej, sun�c delikatnie i niezmordowanie w g�r� i
w d�, w g�r� i w d�...
- Jak panu pewnie wiadomo - zacz�� gospodarz - wyruszyli�my z Iauitos w
pierwszych dniach grudnia zesz�ego roku, zaraz po wielkich deszczach.
Rzeki, nawet najmniejsze, s� wtedy sp�awne, a brazylijska puszcza obsycha
spokojnie przez cale lato, czyli gdzie� do ko�ca marca. P�yn�li�my w g�r�
rzeki Binuia, a potem Rio das Mortes. Kiedy ju� nie mo�na by�o p�yn��,
przebijali�my si� mozolnie przez d�ungl� w okolicy, gdzie, z grubsza
bior�c, jakie� trzydzie�ci lat temu zagin�� s�ynny pu�kownik Fawcett. Nie
mieli�my oczywi�cie map, a tylko szkice prowizorycznie wyrysowane przez
geograf�w z "Oficio per la protecion dos Indios" (Urz�du dla Ochrony
Indian), kt�remu podlegaj� wszystkie tereny tak zwane graniczne i
dziewicze. Szkice te nie mog�y by� dla nas wielk� pomoc�, jako �e powsta�y
g��wnie z fragmentarycznych zdj�� lotniczych, a obejmowa�y obszar mniej
wi�cej wielko�ci Francji. Do�� powiedzie�, �e czuli�my si� niewiele lepiej
zorientowani ni� dawni konkwistadorzy, z tym �e na bia�ych plamach naszych
ba�amutnych map nie figurowa�y owe gro�ne napisy, tak ch�tnie umieszczane
przez �redniowiecznych kartograf�w: "Ubi leones" Tam, gdzie �yj� lwy.
Nie b�d� panu opisywa� morderczego marszu przez d�ungl�, kiedy przez
pi�� tygodni uszli�my zaledwie 300 kilometr�w, walcz�c z b�otnistym lasem
r�wnikowym, komarami, bia�ymi mr�wkami, nie spotykaj�c niemal wcale
siedzib ludzkich. Potem wykr�cili�my ku p�nocy, staraj�c si� obej��
terytorium zamieszkiwane przez Indian ze szczepu Szawantes, kt�rych
tamtejsi pogranicznicy, nazywaj� bravos, czyli dzicy, gro�ni. Indianie ci
od przesz�o dwustu lat prowadza nieub�agana wojn� z bia�ymi i wszystkie
karne ekspedycje wysycane przez w�adze brazylijskie ko�czy�y si� bardzo
smutno dla ich uczestnik�w.
Po ca�ej serii przyg�d, ci�kich trud�w, ucieczek wio�larzy i tragarzy,
chor�b, kt�rych opis pomijam, znale�li�my si�, b��dz�c troch� na �lepo, na
obszarach zamieszkiwanych przez bardzo dziwny szczep, tak zwanych "Bia�ych
Indian". Ju� od dawna przeb�kiwano, �e gdzie� mi�dzy Xingu a Amazonk� �yje
taki lud "bia�y", ale nikt jeszcze tego nie zbada�. Byli�my pierwsi. I to,
co pan ma w r�ku, pochodzi w�a�nie od nich. Przedmiot ten jest poniek�d
pr�bka, albo, je�li pan woli, wyk�adnikiem kultury taktylnej owego
szczepu...
- Jakiej kultury?
- Taktylnej. No... dotykowej, kultury opartej na doznaniach
nask�rkowych, na nies�ychanie rozwini�tym zmy�le dotyku...
- A do czego Indianie u�ywaj� tych przyrz�d�w?
- Do polowania.
- Jako pocisk�w do procy czy jak?
- Nie. Jako rodzaj pu�apki na zwierz�ta i... na ludzi. - Morton
u�miechn�� si� z niedowierzaniem.
- Nie wm�wi mi pan, �e podrzucaj� ten kamuszek w d�ungli, a jakie�
zwierz� zobaczy go, pow�cha albo pog�aszcze i usypia, i wtedy �atwo je
capn��. Chyba �e smaruj� to jak�� trucizn�... Albo �e oblez� go mr�wki, bo
s�ysza�em, �e tamtejsze dzikusy pa�aszuj� termity jak cukierki...
Rysy uczonego stwardnia�y. Przez chwil� milcza� popijaj�c swoj�
brazylijsk� "kaszas�", po czym przechyli� si� na krze�le, u�miechaj�c si�.
Ale to by� z�y u�miech, drwi�cy jakich�, niepokoj�co zaborczy.
- Jest pan jeszcze bardzo m�ody, przyjacielu - powiedzia� niech�tnie i
pomimo pa�skiego zawodu, kt�ry wymaga ruchliwo�ci, niewiele wie pan o
�wiecie. Tote� zapewne zdziwi si� pan s�ysz�c, �e tym szczepem dziwnych
"Bia�ych Indian" - jak ich niezupe�nie s�usznie nazywaj� - rz�dz� kobiety.
- Kobiety?!
- �ci�le m�wi�c, pewna kasta kobiet. Ponadto mam powa�ne dane, by
s�dzi�, �e ten swoisty matriarchat utrzymuje si� na tych obszarach
plemiennych co najmniej od pi�ciuset lat. O tych kobietach, w�adczyniach
czy kap�ankach, wspominaj� ju� kroniki wypraw konkwistador�w: Pizarra,
Almaguy i Probia Orellany, kt�rzy przebijali si� przez kontynent
po�udniowoameryka�ski na pocz�tku XVI wieku. By� mo�e nawet, �e dlatego
najwi�ksz� rzek� nazwali Amazonk� - na cze�� tych kobiet, kt�re
przyr�wnali do legendarnych Amazonek staro�ytno�ci.
- Niebywa�e! Wi�c tam kobiety rz�dz� i prowadza wojny?...
- Je�li chodzi o rz�dy i sprawowanie kultu, to tak, ale rzeczywisto��,
jak��my znali, mocno odbiega od zabarwione fantazj� obrazu srogich
wojowniczek, jaki pozostawili nam kronikarze hiszpa�scy sprzed trzech
wiek�w. Zreszt�, szczep przez nas odkryty, na poz�r do�� �agodny, nie
prowadzi wojen... nie ma z kim.
- No, a ci gro�ni Indianie, jak im tam ?.. - Indianie Szawantes?
Zostawiaj� ich w spokoju. Boj� si� ich. Tak samo jak plemiona s�siaduj�ce
z nimi od p�nocy, owi krwio�erczy Hibari, kt�rzy ukatrupili ju�
dziesi�tki misjonarzy i podr�nik�w.
- Nie rozumiem. Przecie� pan powiedzia�, �e s� �agodni...
- Zaraz pan rozumie. Ot�, jak powiedzia�em, lud ten posiada
fantastycznie wprost rozwini�ty zmys� dotyku. Mo�e fakt, �e inne zmys�y
nie rozwija�y si� r�wnocze�nie, przypisa� nale�y ich zupe�nemu prawie
odci�ciu od wp�yw�w zewn�trznych przez d�ungl�, kt�rej zbita g�stwina
zarasta tereny, na kt�rych szczep ten koczuje i poluje, a obszary te s�,
nawiasem m�wi�c, wi�ksze od Belgii i Holandii razem wzi�tych. W niekt�rych
dziedzinach �ycia szczep ten niewiele si� r�ni od innych plemion
india�skich, r�wnie prymitywnych. Natomiast ca�a sfera ustrojowa,
obrz�dowo-religijna, nawet obyczajowa, pozostaje pod przemo�nym wp�ywem
tego, co o�mieli�em si� nazwa� "kultur� taktyln�".
Profesor przerwa�, nie przestaj�c �ledzi , jak d�o� dziennikarza
miarowo i bezwiednie pie�ci g�adk� powierzchni� hipnoglifu. Du�y palec
wsuwa� si� leciutko w samo wg��bienia i wype�za� z niego, jakby by�
obdarzony w�asnym, niezale�nym �yciem, poruszaj�c si� ruchem p�ynnym,
delikatnym, nieprzerwanym...
- A teraz, prosz� sobie wyobrazi� rozw�j spo�ecze�stwa pierwotnego
niemal zupe�nie odizolowanego od s�siad�w, kt�re, zamiast wymy�la� lub
ulepsza� coraz bardziej z�o�one narz�dzia, stroje lub bro�, rozwin�a w
sobie jeden ze zmys��w: dotyk, i to do granic niewiarygodnych. Z tym
pozostaj� zwi�zane wyrabiane przez tych ludzi przedmioty, ich obyczaje,
wierzenia, prawa. Niech pan cho� na moment zastanowi si�, do jakiej
intensywno�ci i r�nolito�ci mog� u nich doj�� doznania
erotyczno-zmys�owe, zw�aszcza je�li chodzi o kobiety. Nie chc� by�
trywialny ale - tu g�os uczonego zabrzmia� pogardliwie, a w oczach
zal�ni�y mu jakie� ��tawe b�yski - w por�wnaniu do tamtejszych kobiet
ca�y kunszt mi�osny Dalekiego Wschodu, zalecenia staroindia�skiej
Kamasutry czy gor�ca zmys�owo�� dziewcz�t z wysp po�udniowych wydaj� si�
czcze, blade, md�e i ja�owe. Chocia� rz�dz�ca kasta kobiet u tych Indian
nie potrzebuje ani pracowa�, ani polowa�, ani nawet zajmowa� si�
prymitywnym gospodarstwem, cia�a ich s� bujne i kszta�tne, cho� mo�e zbyt
pe�ne jak na obecna europejska mod�. Podporz�dkowanie ich woli ka�dego
mi�nia i �ci�gna, olbrzymia wiedza o dotyku i reakcjach na dotyk,
wra�liwo��, wszystko to stwarza mo�liwo�� takich szczyt�w osza�amiaj�cej
rozkoszy, �e...
- A czy m�czy�ni...? - zaj�kn�� si� Morton.
- M�czy�ni? Przynajmniej ci, kt�rych widzieli�my, to przewa�nie istoty
dotkni�te pi�tnem degeneracji. Ich g��wnym zaj�ciem jest s�u�enie kobietom
i polowanie, a w�a�ciwie zak�adanie pu�apek, jako �e zabijanie i podzia�
zdobyczy jest zn�w przywilejem kobiet. One te� wyrabiaj� te pu�apki;
oparte na dzia�aniu dotykowo-hipnotycznym, a kszta�tem zbli�one do tego,
co pan trzyma w r�ku. A propos, ta nie jest kamie� ani skamienia�e drewno,
jak pan sadzi�, ale j�dro wielkiego orzecha palmowego, kt�re �atwo daje
si� obrabia� na �wie�o, a z czasem staje si� nies�ychanie twarde.
- Nies�ychanie twarde - powt�rzy� Merton ulegle.
Nagle, jakby budz�c si� z ot�pienia, podni�s� g�os:
- Czy wreszcie przestanie mi pan opowiada� te bajki? - zawo�a� ze
z�o�ci�. - Przecie� to mi przeszkadza odczuwa�...
R�wnie szybko jednak uspokoi� si�. - No dobrze, ju� dobrze - zamrucza�
- wierz� panu, wierz� bez zastrze�e�... Sam si� sobie dziwi�, bo przecie�
to wszystko jest tak niesamowite... Trudno, mo�e mam �le w g�owie, ale
wierz�...
Profesor zwolna zapali� papierosa. Twarz jego straci�a wyraz. Min�a
d�uga chwila.
- Tak, tak, drogi panie - podj�� zn�w gospodarz uprzejmie - tamtejsi
m�czyzni nie maj� w sobie nic z atletycznych ch�op�w ani zaborczych
samc�w. S� raczej zahukani i cho� dobrze strzelaj� z �uku do ryb, ptak�w i
mniejszych zwierz�tek - przy tym zdobycz jeszcze �ywa musi by� dostarczona
kap�ankom - to ulegliby na pewno krwio�erczym Hibaram czy Szawantesom,
gdyby nie owe boros - pu�apki rze�bione rytualnie przez kobiety. Oni to
podrzucaj� je w okolicach, gdzie haruj� lub poluj� s�siednie plemiona. Kto
raz we�mie do r�ki takie boro, jest prawie zawsze stracony. Zaczyna
g�aska� l�ni�cy przedmiot, odczuwa rosn�ce zadowolenie, nie mo�e si�
powstrzyma�, stopniowo wprowadza si� w stan hipnotyczny. W�wczas wystarczy
bezwoln� istot� odnale�� i spokojnie odprowadzi� do miejsca sk�adania
ofiar.
- Sk�adanie ofiar... rozumiem... szepn�� Morton
- Nie jestem pewien, czy pan to w�a�ciwie rozumie - zachichota�
profesor. - Bo taka ceremonia, w kt�rej uczestnicz� wy��cznie kobiety
rz�dz�cej kasty, ko�czy si� do�� smutno dla upolowanej ofiary. Ale sam
rytua� zabijania jest pasjonuj�cym obrz�dem magicznym, a akt kanibalizmu,
kt�ry potem nast�puje, jest uzasadniony o tyle, �e zjadanie cia�a ofiary
przez kap�anki zapewnia im podobno d�ugotrwa�� i dziarsk� m�odo��.
Zreszt�, jak mi m�wiono, ofiara prawie nie cierpi, znajduj�c si� przez
ca�y czas tych praktyk sakralnych w doskona�ym b�ogostanie... hipnotycznym
oczywi�cie...
- Oczywi�cie... - zgodzi� si� cicho dziennikarz.
Profesor rozsiad� si� wygodnie w fotelu. By� w dalszym ci�gu
uprzedzaj�co grzeczny, ale nutka triumfu przebija�a teraz w jego g�osie.
- Nie potrzebuj� wobec tego panu t�umaczy�, dlaczego ja jeden tylko
powr�ci�em z tej krainy przepysznych zwyci�skich kobiet... Chocia�, w
pewnym sensie, nigdy si� z ni� od tego czasu nie rozsta�em...
- .. nig-dy si� nie roz-sta-tem... wyst�ka� Morton z widocznym
wysi�kiem.
Uczony pokiwa� g�owa. Zdj�� okulary, przetar� je starannie, wsta�,
obszed� ci�kie biurko. Pochyli� si� nad Mortonem i dmuchn�� mu w oczy
k��bem dymu. Dziennikarz nie poruszy� si� nawet. Zdawa� si� tkwi�
bezsilnie w fotelu i szeroko otwartymi oczyma wpatrywa� si� t�po w jaki�
punkt przed sob�. Tylko palce jego prawej r�ki g�aska�y niezmordowanie
hipnoglif, a du�y palec zapuszcza� si� jak automat w ma�e, g�adkie
wg��bienie dziwacznego przedmiotu, pieszcz�c go �agodnie.
Nad kominkiem nieruchoma maska polinezyjskiego bo�ka zdawa�a si� drga�
w promieniach zachodz�cego s�o�ca. Pok�j powoli pogr��a� si� w szarym
zimnym zmierzchu.
Profesor rozsun�� szerokie drzwi za biurkiem, ods�aniaj�c rodzaj du�ej,
ciemnej alkowy, gdzie w p�mroku zamajaczy� jaki� t�gi, bia�awy kszta�t.
- Chod�, kochanie - poprosi� mi�kko uczony - on ju� dojrza�.
przek�ad : Aleksander Wo�owski
powr�t